Irrasil[Królewskie lochy] Jak zapobiec burzy?

Ogromne, warowne miasto i przylegające do niego wioski znajdują się na północnym stoku Wzgórz Mirinton. Miasto to zamieszkują głównie ludzie, elfy i naturianie, którzy uciekli z lasu. Z jakich przyczyn - to już widzą tylko oni sami. Tak, czy inaczej Irrasil jest ośrodkiem multikulturowym. Budynki zbudowane są z ciosanego drewna i kamienia.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Eleanael
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Władca , Opiekun , Artysta
Kontakt:

[Królewskie lochy] Jak zapobiec burzy?

Post autor: Eleanael »

        Późne popołudnie, ciepły jesienny dzień. Szelest opadających żółtych i czerwonych liści tworzył niepowtarzalny widok - jak płonące miriady ognistych motyli, które bez skargi milkną na dywanie ze zwiędłych braci.

        Eleanael miał dziś popołudniowy patrol wschodniej granicy, więc miał trochę czasu, żeby dokończyć uszczelnianie dachu przyjaciela - ostatnia wichura strąciła mu na głowę sporawy konar. Elan pozwolił mu mieszkać z w swoim domu dopóki nie naprawi zniszczeń w swoim. Nie przeszkadzało mu to, bo i tak rzadko bywał u siebie i przynajmniej ktoś doglądał jego dobytku. Do dzisiaj, bo tego dnia zabrał się za wymianę poszycia i wszystko poszło bardzo sprawnie.
        Po przekazaniu dobrej informacji swojemu już nie współlokatorowi zabrał swoją włócznię i oddalił się na wschód. Z pewnego bardzo konkretnego powodu lubił ten kierunek. Było tam wzgórze, z którego mógł podziwiać cały świat aż po horyzont i to z każdej strony. Poza tym pewnego rodzaju frajdę sprawiało mu odnajdywanie ludzkich pułapek, pozostawionych w jakże oczywistych miejscach. W pewnym sensie było to niebezpieczne zadanie, ale Elan lubił ryzyko. Jak dotąd nigdy nikt go nie zauważył i to nie miało prawa się zmienić.
        W drodze na wzgórze miał się minąć z Danyelem, który miał wracać do wioski po polowaniu. Wszystkie centaury powinny wrócić do wioski przed zapadnięciem nocy, to była żelazna zasada dotycząca nawet strażników. Patrole po zmroku odbywały się tylko i wyłącznie w parach. Eleanael miał dzisiaj wybrać się tylko na wieczorny spacer.
        Zwykle spotykał się z Danyelem mniej więcej na wysokości trzech starych dębów rosnących równo w rzędzie w idealnie tych samych odległościach od siebie. Tym razem jednak jego znajomy się spóźniał, ale Elan postanowił na niego poczekać. I jak się okazało, niepotrzebnie się fatygował, bo zaczerpnąwszy wieści od roślin (już trochę po czasie), dowiedział się, że Danyel wrócił wcześniej niż zwykle, bo udało mu się wyrobić przed południem. Elan nie miał na kogo się złościć. Właściwie nic się nie stało, więc poszedł dalej.
        Położył się na swojej ulubionej miejscówce na wzgórzu i wyciągnął magiczny flet. Powiódł melancholijnym wzrokiem po żółto-pomarańczowym oceanie drzew i przymknął oczy przykładając instrument do ust. Wybrał jedną ze swoich ulubionych kompozycji. Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki poczuł tą samą co zwykle lekkość - jakby unosił go wiatr. Oddawał siebie i swój spokój całej okolicy, dostosowując się do jakże sennej pory roku. Jego palce dotykały otworów w drewnianym instrumencie zmieniając tempo na przypominające falowanie, aby potem wnet przyspieszyć i obudzić rozespaną naturę. Wiatr porwał jego włosy i wytrąciły go z rytmu. Przerwał grę opuszczając ręce, w których trzymał flet. Nadstawił uszu i nasłuchiwał dźwięków i całego lasu. Działo się coś niedobrego. Podniósł się z ziemi i chwytając za włócznię zbiegł galopem ze wzgórza. Wbiegł do lasu przyspieszając do cwału. Chociaż znał rozmieszczenie każdego drzewa w okolicy, musiał wreszcie zwolnić do galopu i wykorzystać do maksimum swoją zręczność, aby pokonać dystans do... krzyku.
        Wiedział do kogo należał. To była mała Tatalia! Ledwie kilkuletnia centaurzyca, z którą mieli prawdziwe urwanie głowy. Upilnowanie jej było praktycznie niemożliwe, jeśli unikało się dosłownego uwiązywania jej do drzewa. Lecz nawet jeśli tak często uciekała z domu, to nigdy wcześniej nie zapuszczała się tak daleko. Co ją podkusiło, żeby aż tak oddalić się od rodziców?
        Piszczenie dziecka zadziałało na niego jak smagnięcie batem po grzbiecie. Serce podchodziło mu do gardła ze straszliwego strachu o dziewczynkę. Z początku starał się omijać nawet te mniejsze drzewka, ale w końcu porzucił troskę o zieleń i pruł na oślep przez krzaki jak niepowstrzymany taran. Bicie gałęziami po twarzy starał się amortyzować rękoma i włócznią, lecz ta metoda była skuteczna jedynie z początku, dopóki nie zdążył osłonić się od jednej, bo potem następne - niczym lawina, której stawiał czoło - parła na niego jakby chciała go spowolnić lub zatrzymać. Wściekłość i strach o klanowiczkę zagotowała krew w młodym wojowniku.

        - Wiąż mocniej! Zarzuć tutaj! Przytrzymaj ją! - brzmiały ostatnie rozkazy do sześciu dorosłych łowców ubranych w identyczne, ciemnozielone płaszcze. Każdy był uzbrojony w prosty łuk i zakrzywiony sztylet. Przy czym trzech było zajętych trzymaniem lin, na których końcu wyrywała się zaplątana mała centaurzyca, a czterech próbowało do niej podejść z zamiarem przytrzymania i związania. Gdy więc Eleanael wyskoczył z krzaków i ujrzał całą sytuację, bez praktycznie żadnego namysłu wskoczył między łowców a dziecko i pierwsze co zrobił, to machnięciem dobytego w ułamku sekundy miecza odciął liny trzymane przez trójkę zszokowanych mężczyzn. Cała siódemka zatoczyła się do tyłu, odstraszona ogromem centaura stającego na tylnych nogach, aby ich jeszcze mocniej wystraszyć.
        - Do mieczy! Laro, strzelaj! - wydał polecenie znajomym głosem najstarszy z łowców, którego twarz Elan miał wreszcie okazję zobaczyć. Na ustach centaura powstał wręcz wściekły grymas. Dziewczynka za nim wyplątywała kopytka z lin, ale trwało to zbyt długo! Zanim ją złapie, zabiją ich oboje. Musiał więc walczyć. W bardzo nierównej walce.
        Szczęk metalu wypłoszył ptactwo, które chmarami uleciało z drzew. Pierwsze uderzenia kling szybko uświadomiły łowcom, że przeciwnik był dobrze wyszkolonym szermierzem. Zaskakująco dobrze radził też sobie z włócznią w drugiej ręce, którą uzupełniał ewentualne luki w obronie mieczem. Podejść go od tyłu też nie było prosto o czym przekonał się pierwszy z kandydatów na kopniaka. Mężczyzna uderzony w pierś upadł wypuszczając z dłoni miecz.
        - Tatalia! Zjeżdżaj stąd! - wykrzyknął Elan do dziewczynki zmagającej się z ostatnim węzłem. Widząc to znowu stanął na tylnych nogach, aby zyskać trochę przestrzeni i czasu. Stało się tak jak zaplanował. Napastnicy odsunęli się o krok do tyłu. Jeden z nich zakładał strzałę na łuk, czego centaur nie zauważył, bo był skupiony na małej. Kiedy opadł na ziemię, upuścił jednocześnie miecz na centaurzycę. Klinga opadła między jej nóżki rozcinając linę.
        - Wynocha! - warknął w ich języku na dziewczynkę, a ona bez jakiegokolwiek "ale" uciekła w las. Elan wrócił wzrokiem do mężczyzn i niestety nie zdążył uniknąć podstępu. Dwóch zarzuciło na niego liny, ale zostały one od razu przecięte. Miał zamiar od razu po ich przecięciu obrócić się i uciec w ślad za Tatalią, ale drogę zagrodziło mu dwóch łowców z mieczami skierowanymi w jego pierś. Znowu liny opadły mu na tors, jedna z pętli zacisnęła się na szyi. Zaczął tracić cierpliwość i zamierzał użyć swojej najmocniejszej broni. Wypuścił miecz i chwycił oburącz włócznię, której koniec zaczął się iskrzyć błękitno-białymi błyskawicami. Łowcy zdawali się tego nie zauważyć i pociągnęli mocno za linę, która oplątała się za przednią nogę. Elan wierzgnął kopiąc w tył na oślep.
        Usłyszał cichy świst, a potem uderzenie w udo i przeszywający ból. Wiedział dobrze co to było i bez namysłu, odruchowo wystrzelił z włóczni piorunem celując w ramię łucznika. Niestety... Piorun zboczył z trasy i trafił go prosto w pierś. Młody chłopak nawet nie jęknął, tylko padł jak długi. Z dziury na jego plecach uleciał ciemny dymek. Eleanael wytrzeszczył oczy z szoku. Nie tego chciał. Nawet jeśli oni chcieli go poćwiartować, to teraz poczuł się jak przybity do ziemi. Znieruchomiał tak samo jak tamci ludzie. Nastała straszna cisza, w której było słychać cicho skwierczenie pierwszej ofiary.
        Wtedy dotarło do Eleanaela, że jedynym sposobem, aby to zakończyć jest... poddać się. Miał ku temu swoje powody. Nie chciał dalszego rozlewu krwi, a widząc powracające na niego spojrzenia widział w nich rządzę zemsty. Rzucił więc włócznię pod nogi najstarszego, który popatrzył najpierw na centaura, a potem na magiczną broń. Potem gwałtownie obrócił głowę w kierunku swoich kolegów, którzy z okrzykiem unieśli miecze na bezbronnego centaura.
        - Stać! - wykrzyknął zatrzymując zamachy swoich podwładnych. Ci popatrzyli na dowódcę i zamarli z pytającymi spojrzeniami.
        - Ale...? Ale...?
        - Związać mu ręce i założyć liny na szyję. Zabieramy go. Pante, weź go załaduj na wóz - rozkazał wskazując na denata. Potem znowu spojrzał w oczy centaurowi. Co mógł w nich zobaczyć innego prócz wielkiego żalu? Nie, tego nie zobaczył, bo nie znał się na centaurach. Skąd mógł wiedzieć jakie były jego prawdziwe motywy...

        Eleanael wzbudził w mieście niemałe zainteresowanie. Tak naprawdę ani razu nie uniósł głowy i szedł za wozem, z którego wisiały wystające spod koca bezwładne nogi ofiary jego nieostrożności. Gdy lud domyślił się co się wydarzyło, zaczął krzyczeć na centaura. W powietrze poleciały ostre słowa, a nawet kamienie. Elanowi nie zrobiły krzywdy ani obelgi, ani groźby. Kamyki też były najmniejszym bólem. Najgorsze było teraz tom co się stanie z jego Klanem. Wiedział, że ludzie są mściwi - on sam z rozkoszą zemściłby się na sobie, gdyby był z tego ludu.
        Na szczęście przed publicznym linczem powstrzymał ludzi kordon strażników, którzy szczelnie odgrodzili centaura i łowców od rozeźlonego tłumu. Czuł na sobie wzrok tych co go nie znali, a już go osądzili.
        Zaprowadzono go na zamknięty teren, oddzielony od miasta wysokim murem i stalową kratownicą. Na podwórzu było kilku chłopów w obdartych łachach. Siedzieli sobie oni na ławkach przed długimi stołami i grali w karty. Jasne było, że przyprowadzenie nowego więźnia przykuło ich uwagę. Powóz z denatem zatrzymał się, a Elan minął go prowadzony dalej do wysokiego budynku. Jak się okazało, w środku był podzielony na małe pomieszczenia z kratami zamiast ścian. Niektóre z cel były oddzielone od innych murami i tworzyły coś na wzór izolatek. Do jednej z nich został wtrącony Elan. Centaur usłyszał trzask drzwi za sobą. Jedynym tu źródłem światła było wąskie okienko w okutych drzwiach.
        Czuł jak strzała w udzie go piecze, ale ani myślał ją usuwać, skoro zaraz zostanie stracony. Po co zadawać sobie dodatkowy ból? Stanął w rogu niewielkiego pomieszczenia tyłem do wyjścia. Słyszał co chwilę kroki zbliżające się do drzwi i widział cienie głów rzucane na ziemię, kiedy co rusz jakiś ciekawski strażnik zaglądał przez okienko, żeby spojrzeć na złapany okaz.
Awatar użytkownika
Valerija
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 119
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Emisariusz
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Valerija »

Był piękny, jesienny poranek. Ta pora roku zazwyczaj obfitowała w deszcz i pluchę, jednak w tym roku było inaczej. Mimo że korony drzew zmieniały kolor, to wokół panowała piękna aura. Słońce świeciło mocno i ogrzewało ziemię. Trawy nadal zieleniły się na wzgórzach, niektóre drzewa nawet nie zaczęły zrzucać liści. Było cudownie.

Valerija wstała wcześnie rano. Mimo całej melancholii jaka ogarniała ją w niektóre dni musiała funkcjonować. Owszem, miała sztab doradców, ministrów, mistrzów i innych pomocników, jednak tak naprawdę państwo było na jej głowie. Była za młoda, zbyt niedoświadczona, ale nie miała wyboru. Jej rodzice zostali zabici, a ona była jedyną spadkobierczynią tronu. Musiała stawić czoła wszystkim wyzwaniom, musiała rządzić wielkim państwem.

Jej poranki wyglądały bardzo podobnie. Wstawała wcześnie, a służba przygotowywała jej kąpiel. Myła się i siadała do toaletki. Jej dwórki czesały ją i tak było i dzisiaj. Jej piękne rude włosy upięto w fantazyjny kok, a głowę ozdobiono diademem z szafirami. Mimo iż było dość ciepło na ten dzień Valerija wybrała piękną, aksamitną suknię w kolorze indygo. Była zdobiona czarnymi koronkami przy dekolcie i na dole, a także przy rozkloszowanych rękawach. Poza tym gorset sukni wyhaftowano srebrną nicią. Valerija miała doskonałą figurę, mocne wcięcie w talii i ładne piersi. Nie eksponowała ich nadmiernie, za to talię już tak. Każdego dnia służki ściągały ją gorsetem wiązanym na plecach.

Wypachniona, ubrana, z diademem na głowie i piękną kolią na szyi usiadła do śniadania. Rano jadła raczej skromnie, biały ser ze śmietaną albo przepiórcze jajka. Żadnej cebuli czy czosnku. Królowej nie było wolno jeść takich rzeczy ze względu na ich intensywny zapach. Unikała także wędzonych produktów, zwłaszcza ryb. Życie monarchini nie było takie jak wszyscy sądzili. Etykieta, zakazy, rozkazy i nakazy. Każdego dni trzeba było trzymać się reguł.

Po śniadaniu Valerija spotkała się z ministrami i wysłuchała wszystkich spraw siedząc na swoim tronie, a potem udała się do swojej kancelarii. Była to piękna, ogromna komnata. Jej ściany zdobiły mahoniowe półki z książkami, od ziemi aż do sufitu. Na środku pokoju stało wielkie, również mahoniowo biurko, a za nim fotel obity satyną w złotym kolorze. Valerija siedziała na nim i przeglądała stertę papierów, jaką jej przyniesiono. Z boku, w części salonowej, gdzie stała sofa i fotele, siedziała Nadia. Piękna, czarnowłosa dworka królowej. Czytała książkę. Była tam na jej wyraźną prośbę - Valerija nie lubiła siedzieć sama, wolała mieć przy sobie towarzystwo. Nie znał dobrze Nadii, ale ufała jej - była przełożoną reszty jej dwórek.
Awatar użytkownika
Maximilaan
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Maximilaan »

        Jajecznica z tuzina jajek nie stanowiła wcale zbyt obfitego śniadania dla kogoś takiego jak Max. Jego rasa, wiek, płeć, a nawet zawód składały się na to, że jego metabolizm działał na najwyższych obrotach i posiłek tego kalibru na dobry początek dnia nie stanowił niczego nadzwyczajnego, bo tak jak jego królowa musiała dbać o linię, tak on musiał dbać o to, by mieć dużo siły przez cały dzień.
        Franca miała jednak na ten temat inne zdanie i drepcząc w tę i z powrotem po ramie otwartego na oścież kuchennego okna cały czas się darła.
        - Nie zachowuj się jak moja matka – upomniał ją w końcu drakon, nadal z werwą mieszając jajka na patelni. Pustułka sprawiała wrażenie zaskoczonej tym, że ten przerośnięty pisklak śmiał jej coś odpowiedzieć i zamknęła dziób, nadal jednak dreptała w kółko i gapiła się na Maxa. Dała sobie spokój dopiero, gdy strażnik przełożył jajecznicę na talerz i poszedł z nią do stołu, wtedy krzyknęła krótkie „kij!” i zerwała się do lotu.
        - Dzisiaj nie jesz ze mną? – mruknął Maximilaan do ptaka, którego już dawno nie było. Czasami gdy Franca trochę dłużej zamarudziła na jego parapecie, rzucał jej kawałek mięsa albo coś z tego, co aktualnie jadł, jeśli wiedział, że jej tym nie zabije. Ona była jednak samodzielną kobietą i nie zawsze chciała korzystać z tej sposobności. A może po prostu nie była do tego przyzwyczajona – Max nie pracował o stałych porach, więc skoro sam nie miał pewności o której godzinie danego dnia zje posiłek, tym bardziej nie wiedziała tego Franca i pewnie przez to wolała radzić sobie sama. To dobrze, bo gdyby Maxa kiedyś zabrakło, ona nie zdechnie z głodu. I jej dieta była dzięki temu na pewno zdrowsza… Same plusy.
        Gdy Maximilaan był już sam, szybko zjadł śniadanie i poszedł się przebrać. Jego służba w pałacu dawała mu ten komfort, że nie musiał kombinować co na siebie założyć. Nie paradował co prawda w uniformie na ulicach, ale na przejście tego kawałka mógł założyć na siebie byle co, aby przebrać się już w pałacu.

        - Jestem.
        Na co dzień strażnicy zmieniający się na wartach mieli to przede wszystkim robić dyskretnie, aby nie przeszkadzać osobom, których strzegli. Odpadały więc saluty, przemarsze czy recytowane żołnierskim tonem raporty. Z reguły wyglądało to tak jak w tym momencie: jeden strażnik podchodził do drugiego i szeptem meldował, że go zmienia. W jakich słowach się to odbywało, to już zależało od zażyłości strażników i oczywiście tego, czy przy tej rozmowie byli świadkowie, a tym bardziej wysoko postawieni świadkowie, tacy jak przełożeni czy rodzina królewska. Gdy jednak wszystko odbywało się pod zamkniętymi drzwiami gabinetu, na pustym korytarzu, można było pozwolić sobie na swobodny ton i przyjacielski uścisk dłoni.
        - Cześć - odpowiedział Maxowi strażnik pełniący do tej pory wartę.
        - Jak tam?
        - Spokojnie. Królowa jest w środku z Nadią - dodał strażnik w ramach nakreślenia ogólnej sytuacji.
        - Jakieś ustalenia, czy...?
        - Zdaje się, że tylko dla towarzystwa. Jest zupełnie cicho - zauważył, po czym obaj zamilkli by przekonać się, czy jednak coś się nie zmieniło.
        - Dobra - uznał w końcu zmiennik Maxa. - Miłej warty, do zobaczenia.
        - Do zobaczenia - odparł drakon, zajmując miejsce obok wejścia do gabinetu. Z tego pomieszczenia było tylko jedno wyjście, obstawianie go było więc zadanie łatwym, przeznaczonym dla jednej osoby. To miało swoje plusy, bo praca nie była ciężka, ale jednocześnie przez bardzo długi czas nie było do kogo gęby otworzyć. Wielu strażnikom to przeszkadzało, ale Max był cierpliwy - czasami całe noce wystawał pod jakimś domem, gdzie przesiadywała Valerija i jakoś to znosił, więc zwykła warta nie była przy tym taka najgorsza. Zwłaszcza biorąc poprawkę na to, że królowa na pewno nie spędzi w swoim gabinecie całego dnia i pewnie wkrótce wyjdzie, by spełniać kolejne punkty ze swojego napiętego planu dnia. "Jak ona to znosi?", zastanawiał się po raz setny Max myśląc o tym jaka odpowiedzialność spoczywała na barkach tej młodej dziewczyny - za młodej, by odpowiadać za cały kraj.
        Maximilaan nie musiał jednak czekać nawet na to, aż Valerija opuści gabinet, by czymś przerwać monotonną służbę - stał na warcie może z godzinę, gdy zbliżył się do niego inny strażnik. Max go rozpoznał, był to wysłannik służb porządkowych stolicy. Mężczyźni porozumieli się samymi spojrzeniami: drakon ostrzegł, że przybysz nie pójdzie ani krok dalej uprzednio z nim nie porozmawiawszy, a w zamian otrzymał twarde spojrzenie "to ważne". Łatwiej było jednak wleźć do gabinetu królowej po zewnętrznym murze pałacu bez żadnego zabezpieczenia niż minąć sumiennego Maximilaana, który pilnował drzwi, więc żadne sugestywne spojrzenia w tym momencie nic nie zdziałały. Przybysz jednak albo miał w sobie dość taktu, albo nie przychodził z niczym aż tak pilnym, gdyż gdy tylko drakon zagrodził mu drogę, zwolnił i przystanął.
        - Królowa Valerija jest zajęta? - upewnił się.
        - To zależy o co chodzi, panie…
        - Pułkownik Hubert Tier - przedstawił się zaraz strażnik rozpoznając to charakterystyczne zawieszenie zdania. - Przybywam zdać raport.
        - To nie jest pora na standardowe raporty - zauważył drakon, bo rozkład dnia Valeriji znał prawie tak dobrze jak jej kanclerze.
        - Bo i sytuacja nie jest typowa - przyznał pułkownik Tier, a wyraz jego twarzy był na tyle nietęgi, że Max domyślił się, że to faktycznie będzie grubsza sprawa.
        - To nie może poczekać do jutra? - upewnił się mimo wszystko.
        - Lepiej nie.
        - Proszę poczekać.
        Max zapukał dwukrotnie do drzwi, a gdy usłyszał przyzwolenie na wejście, przekroczył próg gabinetu nie pozwalając jednak przybyszowi nawet zerknąć do środka.
        - Wasza wysokość, pani - zwrócił się kolejno do obu kobiet kłaniając się im z należytym szacunkiem. - Przybył pułkownik Hubert Tier, ma ponoć ważne doniesienia w sprawie porządku w mieście. Wasza wysokość życzy sobie go widzieć? - upewnił się, a gdy uzyskał zgodę, wpuścił do gabinetu strażnika. Zamknął drzwi i niczym cień ruszył za gościem po miękkim dywanie - to tak na wypadek gdyby jednak coś strzeliło mu do głowy i trzeba by go spacyfikować.
        Pułkownik był jednak człowiekiem dobrze wychowanym i konkretnym, gdy więc wszystkie ukłony i powitania dobiegły końca, od razu przeszedł do rzeczy.
        - Wasza wysokość, dzisiejszego popołudnia w lasach wokół stolicy miała miejsce potyczka, w której jeden z królewskich łowczych został zabity przez dzikiego centaura. Morderca został schwytany i zamknięty w królewskich lochach… Czy życzy sobie wasza wysokość spotkać się z tym człowiekiem? - zapytał, gdyż królowa miała możliwość przesłuchiwania więźniów i wydawania wyroków, jeśli taka była jej wola, a zważywszy na to, że śmierć poniósł jeden z jej ludzi, straż uznała zapewne, że Valerija zechce skorzystać z tej możliwości.
        Stojący z tyłu Max lekko ściągnął brwi. Jednozdaniowe streszczenie wydarzeń było jak na jego gust bardzo skąpe i jemu by nie wystarczyło. Gdyby to od niego zależała decyzja, chciałby poznać więcej szczegółów, ale jak to mówiąc - nie wcinaj się między wódkę a zagrychę. Grzecznie wypełniał więc swoje obowiązki, gotowy w razie czego towarzyszyć Valeriji w drodze do więzienia na przesłuchanie.
Awatar użytkownika
Eleanael
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Władca , Opiekun , Artysta
Kontakt:

Post autor: Eleanael »

        W koszarowym małym światku powoli rozeszła się wieść o ostatnich wydarzeniach. Szczególne emocje wzbudzała wieść o śmierci jednego z praktykantów przyjętych na okres próbny, po którym uczeń miał zastać wcielony na stałe do szeregów królewskich pełnoetatowych łowców. Niestety takie wypadki zdarzały się i to nawet częściej niż w jakiejkolwiek innej profesji, gdyż inaczej niż na przykład w przypadku straży, łowcy bezustannie pracowali. Oczywiście, że Irrasil posiadało własne hodowle świń, krów, gęsi, kur, kóz, koni i innych zwierząt przeznaczonych na rzeź, ale to nie wystarczało, żeby wykarmić wielotysięczne miasto. Jasne było, że dzika zwierzyna była smaczniejszym kąskiem ze względu na praktycznie zerowe koszty jej utrzymania. Wystarczyło po prostu zorganizować stałą grupę ze stosownymi pozwoleniami, która będzie zaspokajała głód mieszkańców. Przynajmniej do czasu aż nie zabraknie zwierzyny. Wtedy będzie musiał zostać uruchomiony dopracowywany od wielu miesięcy kontrakt handlowy z innymi królestwami.
        Odpowiedzialnym za śmierć chłopaka był jego opiekun, który miał wieloletnie doświadczenie i był szanowanym nauczycielem trudnej sztuki łowieckiej. To on został w pierwszej kolejności przesłuchany przez pułkownika Huberta Tiera. Śmierć Larosta była wielkim ciosem dla Brema, szczególnie, że był to syn jego kuzynki. Z tego względu Tier postępował bardzo delikatnie sprowadzając tryb przesłuchania na tory bardziej nieformalne, tym bardziej, że znał Brema od dzieciństwa i byli dobrymi przyjaciółmi.
        - Więc mówisz, że nie był sam? Ale czemu Brem, do stu diabłów, rzuciliście się na tamtą centaurzycę? I to jeszcze na dziecko!?
        Twarz Tiera wyrażała więcej niż słowa. Nie potrafił sensownie usprawiedliwić postępowania swojego przyjaciela. W gabinecie pułkownika zrobiło się okropnie duszno, ale ze względu na bardzo duże kłopoty w jakie popadł Brem pułkownik nie otwierał okien bojąc się wycieku prawdy. Prawdy, z którą oboje wiedzieli co muszą zrobić.
        - Nie jesteśmy święci - Brem odpowiedział opryskliwie do druha.
        - To ostatni raz, Bremor. Ostatni. Rozumiesz? Nie będę już dłużej tolerował twoich niebezpiecznych interesów. Rozumiemy się?
        - Wycofujesz się?
        - Tak. Po prostu mam dość tego. Teraz przesadziłeś z tym centaurem. To było jeszcze dziecko, Brem!
        - Nic by się jej nie stało. Wiesz ile są warte samice centaurów?
        Pułkownik aż pobladł z niedowierzania. Bremor wielokrotnie był stawiany na piedestale cnotliwości i uczciwości, ale od jakiegoś czasu zmieniał się nie do poznania. Stał się chciwy, czasami bezwzględny. Tier musiał coś z tym zrobić, zanim chciwość przyjaciela pochłonie więcej ofiar.
        - Poza tym... One nawet nie potrafią mówić. To dzikusy. Nikt się o niczym nie dowie - ciągnął dalej.
        - A twoja grupa? - Spojrzał na niego Tier.
        - To mój problem.
        Pułkownik wstał ze swojego fotela i podszedł do okna. Stanął przed nim z założonymi z tyłu rękoma. Chwila ciszy jaka nastała w niewielkim pokoju była mu potrzebna do zebrania myśli i stworzenia jakiegoś sensownego planu. W pewnym sensie schwytany centaur był niewinny i to najmocniej bolało pułkownika. Jeśli opowie królowej wersję Brema, centaur zostanie stracony. Nieważne jakim był dzikusem, czy więcej było w nim konia, czy człowieka. To był pierwszy osobnik tej rasy goszczący w Irrasil. A Irrasil miał być ostoją dla wszystkich ras bez względu na wygląd i pochodzenie.
        Jeśli zaś powie prawdę, Brem trafi do niewoli albo zostanie banitą.
        - Muszę powiadomić królową. Ale nie licz na to, że będę kłamał - oświadczył surowym tonem. Bolało go, że był w to zamieszany i chciał zachować lojalność wobec Valeriji, która mu ufała.
        Brem wzruszył barkami. W zasadzie nie miał co mu odpowiedzieć. Będzie musiał sam się bronić i był pewien, że poradzi sobie z łatwowierną królową, której i tak nikt nie pozwoli zbliżyć się do niebezpiecznego stworzenia. Nikt mu niczego nie udowodni. Jednakże najtrudniejsza rozmowa będzie musiała być przeprowadzona z kuzynką. Brem aż westchnął na myśl o niej. Biedna Katrina... Dopiero co owdowiała, a teraz będzie musiała jeszcze pochować syna.
        Bremor w drodze do jej domu uświadomił sobie, że musi wrócić po tamtą włócznię, o której całkowicie zapomniał podczas całego tego zamieszaniu.
Awatar użytkownika
Valerija
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 119
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Emisariusz
Profesje: Władca
Kontakt:

Post autor: Valerija »

Valerija była za młoda na królową, zdecydowanie za młoda i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jeszcze kilka miesięcy temu była dzieckiem, uciekała z pałacu i szlajała się po mieście, miała tam przyjaciół, znajomych, ludzi, z którymi czuła się dobrze. A teraz... zimny pałac, z obcymi ludźmi. Ci, których kochała, zginęli. Nie miała nikogo zaufanego, jak ojciec czy matka, żeby się ich poradzić. Miała dwórki i doradców, ale wszyscy byli jej tak dalecy. Najwierniejsi zostali zabici. Nadia była jej jakąś daleką kuzynką, dlatego została jej najbliższą dwórką. Lerka lubiła ją, ale nie znała jeszcze tak dobrze jakby chciała. Ale nie dało się nic przyspieszyć, relacje budowało się przez długi czas. Mimo to obecność Nadii jakoś dodawała jej otuchy. Nie spodziewała się żadnej wizyty, myślała, że to będzie kolejny dzień pełen zwyczajnej pracy.

Kiedyś Valerija była bardziej pewna siebie, po śmierci rodziców to się jednak zmieniło. W środku często drżała ze strachu, na zewnątrz była twarda jak skała. Nie mogło być inaczej. Była królową i wymagało się od niej o wiele więcej, niż kiedy była księżniczką. Dopiero niedawno uświadomiła sobie, że jej życie była naprawdę proste, w porównaniu do tego jak zmieniło się po zamachu. Wszystko wywróciło się do góry nogami.

Ślęczała nad jakimiś papierami, ale myślami była daleko. Nie mogła się skupić, choć wiedziała, że musi. Świat wokół niej zdawał się być pusty. Nagle z tego letargu wybudziło ja pukanie do drzwi...

Valerija spojrzała na swojego przybocznego, Maxa, a potem na przybyłego pułkownika. To co jej powiedziano było zbyt lakonicznym przekazem, nie mogła tak po prostu wydawać wyroków bez szeregu informacji o przebiegu zdarzeń.
- Kto zginął? - spytała rzeczowo. To było ważne, bo należało zająć się rodziną zmarłego, pogrzebem i zapewne zadośćuczynieniem.
- To co mi mówisz, pułkowniku, to zdecydowanie zbyt mało. Żądam ścisłego raportu z wydarzeń. W tej chwili może być ustny, później sporządzisz go na papierze i dostarczysz do pałacu. Opowiedz co się dokładnie stało – Lerka wydawała się niewzruszona, ale w środku było jej zwyczajnie źle. Musiała zajmować się takimi sprawami, choć były bardzo trudne. Śmierć. Śmierć zawsze była czymś osobistym, zawsze sprawiała ból. A ona musiała przejść nad tym faktem do porządku dziennego.
Awatar użytkownika
Maximilaan
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Maximilaan »

        Rola Maxa w tego typu spotkaniach ograniczała się do stania z tyłu i śledzenia sytuacji - nie powinien się wtrącać, komentować, niczego sugerować, nawet samym spojrzeniem. Z początku faktycznie mu się to udawało - nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy usłyszał o wypadku królewskiego myśliwego. Albo też zabójstwie, bo skąpa relacja pułkownika jasno przydzieliła wszystkim aktorom dramatu role - ofiary, kata, chóru… Maximilaan chwilę przetrawiał te słowa, wpatrując się w kark strażnika. Zdawało mu się, że mężczyzną powodował pośpiech - chciał szybko wyłożyć sprawę i szybko ją zakończyć, ograniczając akcje do niezbędnego minimum w nadziei, że królowa nie będzie wnikać… Strażnik spojrzał w tym momencie na Valeriję. Znał ją lepiej niż niejeden dworzanin i wiedział, że to rzetelna, mądra dziewczyna, która nie pozwoli nawijać sobie makaronu na uszy. Nie wiedział jednak czy będzie chciała dopytywać od razu, czy najpierw zdecyduje się iść i każe sobie zrelacjonować wszystko w drodze. Trafiło na to pierwsze i wtedy Max po raz kolejny przeniósł wzrok na pułkownika Tiera. Dostrzegł, że nabrał on głębiej oddechu.
        Siedząca przed przybyłym Valerija miała lepszy widok na jego mimikę i gdy zażądała dalszych wyjaśnień mogła dostrzec na jego obliczu zdenerwowanie, na tyle jednak subtelne, że nie można było stwierdzić czy wynikało ono ze zniecierpliwienia, czy też z nerwów, bo miał coś do ukrycia.
        - Najmocniej przepraszam, wasza wysokość - zaczął, skłaniając pokornie głowę, gdy królowa zarzuciła mu lakoniczność. Nie dołożył jednak żadnych tłumaczeń w kwestii tego, co miało być powodem jego wyjątkowo skąpego raportu, bo najwyraźniej królowa nie oczekiwała takich informacji, po prostu zależało jej na konkrecie.
        - Wasza wysokość, ofiarą był Larost Onos, chłopak dopiero terminował na myśliwego - odpowiedział na pierwsze konkretne pytanie zadane przez Valeriję. - Był podopiecznym mistrza Bremora, oboje byli na tym felernym polowaniu. Przesłuchaliśmy go, ale on i Larost byli dość bliską rodziną, mocno to przeżył i nie umiał odpowiedzieć na wszystkie pytania. Szok, rozumie wasza wysokość… Jeszcze dochodzi do siebie, poszedł teraz powiadomić matkę zmarłego o tym co zaszło, również bliską rodzinę, jak pewnie wasza wysokość się domyśliła…
        W tonie Tiera słychać było współczucie, zupełnie szczere, bo pomijając wszystko to o czym wiedział, a o czym na razie milczał, szkoda mu było Brema, bo stracił członka rodziny przez własną zachłanność.
        - Z jego słów wynikało, że centaur, który zabił Larosta, zaatakował by bronić centaurzycę, pewnie ze swojego stada. Larost strzelił do niego, by go unieruchomić, lecz centaur miał różdżkę miotającą gromy i po tym jak oberwał, wystrzelił z niej… Nie wiadomo w kogo albo w co celował. Sam nic nie mówi, nie wiadomo, czy w ogóle umie rozmawiać we wspólnym. Ludzie są wzburzeni, na ulicach prawie doszło do linczu. Proszę o wybaczenie, wasza wysokość, ale chyba nie będę w stanie udzielić więcej odpowiedzi. Właśnie przez wzgląd na panujące nastroje pośpieszyłem do waszej wysokości jak najszybciej, pomyślałem, że to uspokoi trochę obywateli… - wyjaśnił, głęboko kłaniając się przez Valeriją, jednocześnie po to by ją przeprosić jak i po to, by oddać jej głos.
        Stojącemu za jego plecami Maxowi nie podobał się jeden fragment tej historii i królowa mogła doskonale dostrzec, który to był, bo strażnik nie krył się ze swoim podejrzliwym spojrzeniem lekko przymrużonych oczu. Miał już prawie na końcu języka, że nie trzeba bronić kogoś, kto nie został zaatakowany, więc o co chodziło z tą centaurzycą? Ten człowiek kręcił… Albo faktycznie nie wiedział wszystkiego, była taka możliwość.
        - Za pozwoleniem waszej wysokości - odezwał się w końcu drakon, decydując się jednak zadać inne pytanie niż na początku. - Przesłuchaliście tylko tego Bremora? Przecież na takie polowania nie chodzi się we dwójkę…
        - Tak, na ten moment tylko jego. Był dowódcą tej grupy - dodał, jakby to miał być wystarczający argument. I może w normalnych okolicznościach by było, ale Max nadal węszył jakiś kant.
        - No dobra. To przed czym ten centaur bronił tamtą centaurzycę? - zapytał w końcu prosto z mostu drakon.
        - Z tego co mówił Bremor to przed ich grupą.
        - Czemu? - drążył Max twardym tonem, który zdradzał, że nie pierwszy raz wymuszał na kimś odpowiedź i czasami wystarczył mu właśnie ten sposób mówienia i czujne spojrzenie. Tier był jednak z twardszej gliny ulepiony i nie dał się zastraszyć takim drobiazgom.
        - Mogę jedynie się domyślać.
        - Więc co podpowiada wam intuicja, pułkowniku?
        - Że chcieli ją złapać jak zwykłą zwierzynę, ale dlaczego… - Bremor wzruszył ramionami w wyrazie bezradności. Max jeszcze przez moment przyglądał mu się, jakby oczekiwał, że pułkownik jednak coś wymyśli, ale w końcu odpuścił.
        - Kręcisz - oświadczył, nim zreflektował się, że nie był z nim sam na sam. - Proszę o wybaczenie, wasza wysokość - zwrócił się do Valeriji, a potem jeszcze skinął głową Nadii. ”Dobrze, że nie odezwałem się tak, jak zamierzałem…”, pomyślał, bo miał na końcu języka znacznie gorsze słowo.
Awatar użytkownika
Eleanael
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Władca , Opiekun , Artysta
Kontakt:

Post autor: Eleanael »

        Co by pomyślał o nim ojciec, gdyby dowiedział się o tym, że jego własny syn postąpił jak tchórz i poddał się, żeby ocalić skórę jakiejś pomniejszej rasie? Elan miał czas na wyobrażanie sobie przyszłości swojego klanu, ale im dłużej o tym rozmyślał, w tym czarniejszych widział to barwach. Niestety znał swój klan i wiedział co nastąpi jeśli nic nie zrobi. Nigdy nie myślał o centaurach w ten sposób - jak o wyizolowanym kulturowo społeczeństwie - ale tego jak nieustępliwi i waleczni byli jego bracia, nie musiał udowadniać nikomu. Obawiał się, że ta bojowość sprowadzi na jego rodzinę zagładę. Jedynym co mu pozostało to bronić ich w sposób, który może przemówić do ludzi, tak jak go nauczali elfowie - za pomocą słów. Niestety, aktualnie jego położenie było dość słabe, a udowodnienie swojej niewinności prawie niemożliwe.
        W lochu było ciemno i duszno, ale to mu nie przeszkadzało bardziej niż oczekiwanie na dalszy rozwój wydarzeń. Słyszał kroki wartowników odbijające się echem. Słabnące i znowu wzmacniające się z tym samym, powtarzalnym rytmem. Elan zdążył już ułożyć sobie w głowie plan korytarzy dzięki maszerującemu strażnikowi. Główna brama była zawsze otwarta. Zapewne przez brak okien w celach, aby wymusić choć minimalną wymianę powietrza i zaoszczędzić na pochodniach w dzień.
        Nagle jakiś kwik pustułki zwrócił uwagę centaura. Nieznacznie obrócił się w stronę skąd dochodził odgłos i zauważył przysiadłą w okienku samiczkę tegoż ślicznego gatunku ptaka. Wszystkiego się tutaj spodziewał, ale nie takiego gościa. Brązowy łepek zdradził mu płeć przybysza. Eleanael był na tyle zdziwiony, że zapytał nieznajomą o powód, dla którego tu wleciała. Ptaszyna była wyjątkowo rozmowna i nie tak strachliwa jak na początku zakładał. Dla jej bezpieczeństwa Elan zaprosił ją do środka, gdyż nie chciał, aby ludzie ją tu znaleźli. Z obawy o jej życie zaproponował, żeby usiadła na jego zadzie na co pustułka zgodziła się bez żadnego sprzeciwu. Centaur zauważył, że ptaszyna interesuje się drewnianą strzałą wbitą w udo i opowiedział jej o zajściu w lesie. Pustułka przechadzała się po jego grzbiecie, co trochę mu przeszkadzało w utrzymaniu kontaktu wzrokowego z wyjątkowo mądrym ptakiem, ale nie narzekał pozwalając jej znikać mu z pola widzenia.
        - Co ty powiesz? - zareagował śmiechem, kiedy dzielna ptaszyna obiecała mu pomóc w ucieczce. Wiedział, że ucieczka stąd wcale nie byłaby taka łatwa, a poza tym nie po to dał się złapać, żeby stąd uciekać. Elan miał powód, dla którego pozwolił się schwytać żywym. To był bardzo ryzykowny plan, jeśli nie szalony, ale jeśli mu się uda, może zapobiec krwawej wojnie.
        Niestety czas wizyty dobiegł końca i pustułka opuściła jego celę. I to w samą porę, bo ktoś podszedł do drzwi i zajrzał przez okienko. Elan tym razem popatrzył prosto w oczy strażnika, który widząc to spojrzenie poczuł zimny dreszcz na plecach. Eleanael wzbudził u niego konsternację tą nagłą śmiałością, jakiej najwyraźniej się nie spodziewał po pojmanym potworze. Otóż jego zła sława już do niego przylgnęła jak żywica do palców. Trudno będzie ją zmyć z siebie jeśli nie znajdzie się w tym mieście nikt, kto zechciałby posłuchać jego wersji. O ile w ogóle ktoś zechce go posłuchać.
        Eleanael nie spodziewał się, że ludzie będą go leczyli, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zająć się raną, z której wciąż sączyła się krew i sprawiała mu coraz większy ból. Niestety nie potrafił leczyć magią, jak to robili niektórzy w jego klanie, dlatego prawie zawsze nosił przy sobie trochę babki lancetowatej ukrytej w specjalnie do tego celu wykonanej skrytce w uprzęży z mieczem. Włożył sobie do ust kilka listków i zaczął je żuć. W międzyczasie położył się na podłodze lekko odchylając w stronę zdrowego boku. Nogę z wbitą strzałą rozluźnił i wyprostował w stawach, a następnie chwycił ręką za wystający kawałek drzewca. Zacisnął zęby na chwilę przerywając żucie i wstrzymał oddech. "To będzie bolało". Szybkim i zdecydowanym ruchem wyrwał strzałę z ciała. Na jego pomarszczonym od bólu czole pojawiły się błyszczące kropelki potu. Elan sapnął kilkukrotnie powstrzymując się od jęku. Grot strzały uszkodził kość, stąd opuchlizna, która spotęgowała cierpienie centaura. Z dziury po strzale żwawo zaczęła wypływać krew. To utwierdziło go w przekonaniu, że mógł z tym jeszcze zaczekać zamiast zgrywać twardziela. Ale stało się jak się stało. Wyciągnął z ust zmiażdżone liście babki i utworzoną papkę wpychał w ranę próbując powstrzymać krwotok. Trudno mu było zrobić to dokładnie przez bardzo niewygodną pozycję, no i koszmarny ból, ale z grubsza musiało wystarczyć. Krew z dłoni wytarł o pelerynę, a potem jeszcze raz popatrzył na prowizoryczny opatrunek. Ciemnoczerwona posoka wciąż się wolno sączyła z wypełnionego miazgą otworu i przydałoby się to zrobić dokładniej, ale zdaniem Elana nie było tak źle. Żeby ludzie go nie zobaczyli w takim stanie powoli dźwignął się z podłogi mając wyraźnie większe trudności poruszaniem zranionej kończyny niż przed operacją usunięcia strzały, lecz był przekonany, że to rozchodzi. Zarzucił pelerynę na zad dokładnie zakrywając obrażenia czerwonym materiałem, a potem oparł się o chłodną ścianę znowu ustawiając się tyłem do drzwi.
Awatar użytkownika
Maximilaan
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Maximilaan »

        Królowa nie udzieliła swemu strażnikowi nagany ani za odzywanie się bez pozwolenia, ani za to jakich słów przy niej używał. Maxowi zdawało się, że miał u Valeriji niewielkie fory ze względu na charakter swojej służby, ale były to tylko jego przypuszczenia - nigdy nie doszło do tego, by zamienili ze sobą słowa wychodzące poza formalności i utarte formułki. No, może poza tą jedną straszną nocą, gdy zginęli jej rodzice… Ale to akurat nie było czymś, co można było poczytywać za sukces, bo na pewno nie wpłynęło na ocieplenie ich relacji. Poza tym nawet gdyby tak się stało, jak paskudnym trzeba by być człowiekiem, aby cieszyć się z takiego obrotu spraw. Lepiej było w tym układzie, który trwał teraz - zaufany człowiek królowej to również pozycja, która bardzo odpowiadała Maxowi, dla którego nadrzędnym celem była służba i opieka nad Valeriją, która zdawała się wymagać jej teraz więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Szkoda tylko, że Max nie mógł jej dać dokładnie tego, czego potrzebowała, a mógł jedynie pilnować ludzi wokół, aby jak najlepiej przysłużyli się królowej i ewentualnie trochę wesprzeć tych, których obecność miała na nią dobry wpływ.
        W aktualnej sytuacji jednak to Maximilaan był tym, którego młoda monarchini najbardziej potrzebowała, on jednak jeszcze o tym nie wiedział. Tego dnia mianowicie nie miała ona czasu na bieganie po zamku, wizyty w lochach i prowadzone osobiście przesłuchanie. O humorze nawet nie było co wspominać… Miała jednak pod ręką Maxa, który mógł ją z powodzeniem zastąpić. Zaraz wydała takie dyspozycje: ona została w swoim gabinecie, by dokończyć inne naglące sprawy, a Maximilaan miał udać się z Tierem, by wyjaśnić ten straszny incydent, a następnie zdać przed nią raport. Drakon przyjął rozkaz bez cienia sprzeciwu, bo chyba już spodziewał się, że tak to się skończy, widział to w jej oczach przez ten krótki moment, gdy ich spojrzenia się spotkały.
        Na rozkazach audiencja się skończyła - obaj strażnicy zasalutowali królowej Valeriji i wyszli, po drodze żegnając również damę dworu, która do tej pory grzecznie siedziała na swoim miejscu i słuchała, a wychodzących mężczyzn zaszczyciła subtelnym uśmiechem i skinieniem głowy. Chwilę później panie zostały same i każda z nich mogła wrócić do swoich zajęć.
        Maximilaan od razu udał się wraz z pułkownikiem do przypałacowego więzienia. Z początku obaj szli sztywno w milczeniu, im dalej jednak byli od gabinetu Valeriji, tym swobodniejszy stawał się ich krok. Mimo to nie zwalniali.
        - Nie powiedziałeś całej prawdy - oświadczył drakon, wracając do ich rozmowy sprzed chwili. Hubert uparcie milczał.
        - Kogoś osłaniasz - kontynuował królewski strażnik, nie pozwalając by temat umarł śmiercią naturalną. - Wiesz, że niczego nie ukryjesz, jeśli już została w to mieszana królowa Valerija? Powiedz mi o wszystkim, a oszczędzimy sobie nieprzyjemności.
        Pułkownik Tier milczał, łypiąc nieustannie na drakona, który szedł obok dumnie wyprostowany i patrzył na niego wzrokiem, który jasno sugerował, że nie odpuści. Max już wiedział, że dopnie swego, tylko musi dać temu człowiekowi szansę. To był rozsądny strażnik, z głową na karku i odpowiednio sztywnym kręgosłupem, który być może zbłądził albo komuś coś obiecał i teraz musiał tę obietnicę złamać, ale przecież zasady były ważniejsze, prawda?
        - Co chcesz wiedzieć? - burknął w końcu. Rozmawiali bardzo swobodnie, nie dbając o zasady starszeństwa i nie tytułując się wzajemnie, gdyż oboje wiedzieli, że to poufna dyskusja, w której szkoda było czasu i miejsca na takie bzdury. Max miał w sobie coś, że Tier wiedział, że może mu zaufać - taki swój chłopak, może i surowy, ale taki co to ma też trochę zrozumienia w oczach i to takiego ludzkiego, od serca.
        - O co chodziło z tą centaurzycą? - zapytał drakon cichym, poufnym tonem.
        Tier sapnął, rozejrzał się czy nikt nie patrzy i wyłożył Maxowi wszystko co wiedział, jak na spowiedzi. A drakon, jak na przyjmującego spowiedź plebana, słuchał w skupieniu i nie przerywał.

        Już w więzieniu czekały ich nudne, ale niezbędne formalności, bo gdyby na przesłuchanie przyszła królowa Valerija, nikt nie kazałby jej wypełniać żadnych formularzy, ale jeden z wielu strażników musiał się poddać procedurze. Max nigdy z takimi kwestiami nie dyskutował, bo szarpanie się nie miało najmniejszego sensu, robiło się sobie wrogów i tyle. Niepotrzebnie. Gładko przeszli więc przez wszystkie kontrole i formularze i w końcu Maximilaan stanął przed drzwiami do celi pojmanego centaura. Cały czas towarzyszył mu Tier, który teraz usłużnie odsłonił okienko w pancernych drzwiach, by drakon mógł spojrzeć do środka. Więzień wyglądał na spokojnego, wręcz osowiałego, choć mogły to być oczywiście pozory.
        - Chcę tam wejść - oświadczył Max. Pułkownik wyglądał na zaskoczonego.
        - To może być niebezpiecznie - próbował protestować.
        - Nie dla mnie - zripostował zaraz drakon. - Wpuść mnie do niego - powtórzył i tym razem Tier nie miał już nic do powiedzenia. Chwilę zajęło mu majstrowanie przy zamkach do celi, po czym drzwi stanęły otworem, a królewski strażnik wszedł do środka. Wrota zaraz za jego plecami zostały zatrzaśnięte, a zamek na powrót zamknięty: gdy Max będzie chciał wyjść, będzie musiał zapukać i kogoś wezwać. Zostawiono im jednak otwarte okienko, by do środka wpadało chociaż trochę światła.
        - Jestem Maximilaan z Saorais, reprezentuję królową Valeriję V Ariassell - oświadczył spokojnym tonem. - Przyszedłem, byś powiedział mi o tym, jak doszło do morderstwa, którego się dopuściłeś. Chcę byś wiedział, że jestem bezstronny i zależy mi tylko na prawdzie.
        Max stał wsparty pod boki, pewny siebie, ale nie agresywny. Gdyby centaur chciał go zaatakować, on zdążyłby to przewidzieć - potęga smoczego oka, z której aktualnie korzystał. Instynkt ulicznego zabijaki mówił mu jednak i bez tego, że raczej do walki nie dojdzie, bo naturianin wyglądał na zbolałego i uległego.
Awatar użytkownika
Eleanael
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Władca , Opiekun , Artysta
Kontakt:

Post autor: Eleanael »

        Eleanael w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń powrócił myślami do sceny walki w brzozowym lesie. Pamiętał każdy szczegół, każdy ruch, który wykonał i próbował przeanalizować ewentualne możliwości, które mógłby przegapić w ferworze walki. Im dłużej nad tym myślał, tym większych wątpliwości nabierał, czy powinien chronić tamtych ludzi. Nie wiadomo skąd pojawiła mu się w głowie pewna śmiała myśl, że powinien walczyć dalej póki nie wybije wszystkich napastników. Nie wątpił, że dałby radę, bo pewnie poradziłby sobie z nimi wszystkimi z pomocą swojej magicznej włóczni, ale gdzieś w swym wnętrzu przeczuwał, że to byłoby najgorsze co mógł wtedy zrobić.
        Standardowy pochód wzdłuż korytarza został zakłócony przez dołączenie kolejnych dźwięków buciorów. W centaurze włączyło się przeczucie, że wie gdzie ucichną. I tak oto intuicja Elana trafiła bez pudła. Usłyszał za drzwiami męski głos różniący się od innych pewnością siebie i drugi, który trącił niepewnością i ostrzegał tego pierwszego przed wejściem do celi.
        Metaliczne zgrzyty i majstrowanie przy zamku zdawały się nie mieć końca, aż naturianin zaczął się zastanawiać, czy to skomplikowanie zamknięcia wymaga aż tylu ruchów kluczem, czy to zwyczajnie nie ten klucz. W końcu zamek puścił, co zostało ogłoszone głośnym szczęknięciem ukrytych trybów. Gdy drzwi się otworzyły, wpuszczone do środka światło oświetliło stojącego tyłem do wyjścia wysokiego centaura. Spod czerwonego materiału okrywającego większą część końskiego grzbietu wystawały cztery końskie kończyny i sięgający prawie do ziemi kasztanowe włosie z ogona. Plecy ludzkiej części również były okryte aksamitną peleryną, po niej spływały do kłębu długie włosy o tej samej kasztanowej barwie co ogon. Zdawał się w ogóle nie reagować na to co się za nim działo, ale że był świadomy tego, że ktoś wszedł do jego celi świadczyło lekkie przestąpienie z nogi na nogę i nieznaczne obrócenie głowy w bok.
        Szansa na ucieczkę - choć nieważne jak mała - przeminęła wraz z zatrzaśnięciem drzwi za plecami pewnego siebie Maximilaana. Elan widział tylko cień jego ramion i głowy, przesłaniający niewielkie światło wpadające do środka przez małe okienko we wzmocnionych stalą, ciężkich drzwiach izolatki. Centaur nie bał się tego człowieka, ani tego co mógł mu zrobić. Był tutaj z własnej woli i nawet jeśli skończy się to dla niego śmiercią, to nie pożałuje tej decyzji. Gotów był rozmawiać z tym człowiekiem jeśli to jakoś uchroni ich dwa różne światy przed krwawą wojną.
        Słowa Maximilaana wydawały się szczere, ale w jego bezstronność nie mógł uwierzyć nie znając w ogóle tego człowieka. Jednakże sam fakt, że ktokolwiek chce poznać jego wersję wydarzeń, dawał już dość otuchy, żeby spróbować. Niestety musiał uważać co mówi, aby przypadkiem nie powiedzieć za dużo.
        Głos wydobywający się z ust pół-człowieka pół-konia mógł się wydawać nawet trochę straszny, ale dla kogoś takiego jak Maximilaan mógł nie robić żadnego wrażenia. Tym bardziej, że brzmienie głosu Elana było miękkie, choć trochę niskie, ale to mógł być tylko efekt echa w małym i ciemnym pomieszczeniu.
        - Jestem Eleanael pełnokrwisty Kenaiego i Eurory, książę Klanu Wierzbowego Boru - zaczął uczciwie mówiąc prawdę, aczkolwiek brakowało mu słowa na dobre określenie dla następcy po ojcu, ale o ile dobrze pamiętał "książę" znaczyło u ludzi to samo. Pierwszy raz też przedstawiał się tak oficjalnie. Niestety obawiał się do niego obrócić przodem, żeby niski, ale odważny człowiek nie pomyślał, że chce go zaatakować. Pozostał więc w miejscu mówiąc do ściany, ale kątem oka obserwując Maximilaana.
        - Zabiłem, żeby przeżyć. Współczuję wam, ale to wasi wojownicy pierwsi przelali krew.
Westchnął niezbyt pewien, czy to ma jakikolwiek sens, bo był rozdarty. Z jednej strony miał jako-takie pojęcie o ludziach i elfach, o ich kulturze i prawie. Dzięki temu wiedział dlaczego centaury i ludzie nigdy się ze sobą nie dogadają. Aczkolwiek to nie był koniec jego zeznań.
        - Wasi wojownicy chcieli porwać... u was to są dzieci, a u nas źrebaki. To była mała klacz, a dla nas najdroższe są klacze. Tak więc, gdy zobaczyłem jak ją oplatają linami... Poczułem ogromny gniew. - Zacisnął pięści przypominając sobie tamten moment. Niejeden centaur ukarałby tamtych łowców zgoła inaczej niż tylko jednym trupem.
        - Starałem się tylko ją uwolnić i wycofać tamtych, ale oni rzucili się na mnie. Zarzucali na mnie liny i atakowali mieczami. Było ich zbyt wielu. Jeden z nich trafił mnie strzałą. To ten, którego teraz opłakujecie. Nie chciałem go zabijać, ale... To oni pierwsi przelali krew.
        Na chwilę przerwał dając Maximilaanowi czas na przetrawienie swojej opowieści. Celowo pominął fakt, że zabicie chłopaka było efektem niecelnego strzału z magicznej broni, co było akurat na jego niekorzyść, ale nie mógł zdradzić istnienia tej magicznej broni nieznajomemu. W ogóle żałował, że zabrał ją dzisiaj ze sobą. Oby tylko ktoś z jego Klanu znalazł ją przed tymi ludźmi.
        - To wszystko. Po pierwszym poległym złożyłem broń. Wiem co o nas myślicie, ale to wy stawiacie sidła w naszym domu. Zabijacie młode zwierzęta, czasem ciężarne i karmiące samice. Mój Klan ma dość waszych brutalnych polowań w naszym lesie. Jeśli, Maximilaanie z Saorais, twoje intencje są czyste, przekaż swojej królowej, że zabicie mnie zapoczątkuje straszną wojnę. O ile już się nie zaczęła.
        Eleanael wiedział, że jego wygląd mógł się przyczynić do pochopnych działań napastników. W końcu centaury były wielkie, silne, wściekłe potrafiły zmiękczyć nawet najzatwardzialszych wojowników. Były znane ze swojego przywiązania do terytorium i zamknięcia we własnej społeczności. To głównie niewiedza ludzi spychała klany na margines często stawiając ich na równi z bezmyślnymi lub, co najwyżej, prymitywnymi plemionami dziwadeł. Ale! Elanowi wcale nie przeszkadzało jego życie. Żadnemu centaurowi nie brakowało niczego co mógłby mu dać człowiek i jego wysokie miasta z kamienia i szkła. Wolał swoje życie w lesie bez bram i murów. Pytanie, czy kiedyś do niego jeszcze wróci. I czy będzie do czego wracać.
Awatar użytkownika
Maximilaan
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Maximilaan »

        Max nie przypuszczał nawet, że centaur nie obrócił się do niego, bo obawiał się go wystraszyć. Brał pod uwagę różne motywy: niechęć, obawę, obrazę, nawet zwykłe uprzedzenia, ale coś takiego… Możliwe, że wyśmiałby centaura, gdyby się o tym dowiedział. Nie by uważał, że bez problemu go w razie czego pokona, ale co by nie mówić był żołnierzem, więc nie mógł się przestraszyć byle czego. Na ten moment uważał, że centaur mu po prostu nie zaufał, dlatego wolał przyjąć bezpieczniejszą pozycję w trakcie rozmowy. Też trochę w celu przełamania tej nieufności drakon zdecydował się rozmawiać bezpośrednio, a nie przez osłonę w postaci pancernych drzwi. Chyba nawet dobrze, że przyszedł do tych lochów bez Valeriji - przeczuwał, że ona chciałaby zrobić podobnie, ale on chyba by na to nie pozwolił ze względu na jej bezpieczeństwo. We trójkę w tej małej celi by się udusili, drakon miałby ograniczone pole manewru, a centaur zbyt łatwy dostęp do monarchini, a przecież przy tym jak stał wystarczył jeden celny kopniak, by zabić nieostrożnego człowieka, który znalazłby się w zasięgu jego kopyt…

        Wyglądało na to, że Max niespecjalnie się przejął słysząc tak wysoki tytuł, jakim przedstawił mu się centaur – nie wyglądał ani na przerażonego swoim brakiem manier, ani na sceptycznego. Wręcz przeciwnie, przyłożył dłoń do serca i z honorami ukłonił się Eleanaelowi, nadal zachowując profesjonalny, bardzo spokojny wyraz twarzy. Nie miał powodów by mu nie wierzyć, a wręcz może pojedyncze przesłanki ku temu, żeby jednak dać temu wiarę. Może to głupie, ale drakon zwrócił uwagę między innymi na karmazynowy kolor peleryny noszonej przez centaura – powszechnie kojarzony z monarchią. Czy jednak naturianie kierowali się podobną symboliką - tego nie wiedział. W sumie gdyby się nad tym zastanowić, nie pasowało mu to, zawsze kojarzył naturian z kolorami ziemi… Skojarzenie brało jednak w łeb dokładnie w tym momencie, bo stał przed nim centaur o kasztanowych włosach i w czerwonej pelerynie.
        Dobra, koniec o wyglądzie - zeznania. Eleanael nie zrobił na Maxie dobrego pierwszego wrażenia - rzucił sloganem tak wyświechtanym, że było to aż boleśnie słabe. Drakon nie dał po sobie jednak poznać, że nie podobał mu się taki początek. Znał już wersję Tiera - prawdopodobnie prawdziwą z jego punktu widzenia - teraz chciał ją skonfrontować z wersją naturianina i po cichu liczył, że się pokryją. I może pozna przy okazji motywację jednej bądź drugiej strony… Pułkownik Hubert nie powiedział w tej materii nic konkretnego - gdybał, kluczył. Może faktycznie nie wszystko wiedział, a może tylko nie chciał powiedzieć. Naturianin nie miał jednak raczej powodu do zatajania prawdy, bo gorzej już i tak być nie mogło, jego spowiedź mogła więc być bardzo szczera.

        Max, zgodnie z intencjami Elana, przetrawiał. Przetrawiał i milczał, nie dyskutując, nie pytając i nie dając po sobie poznać co myśli. Teoretycznie mógłby go tylko wysłuchać i odejść, przekazać wszystko Valeriji, ale on taki nie był. Odzywał się, gdy tego wymagała sytuacja… A ta wymagała, chociażby po to, by sprostować negatywne nastawianie centaura względem nich. Drakon jednak - zupełnie prywatnie - rozumiał jego zarzuty i nawet mu współczuł, lecz niestety, taki układ sił funkcjonował od setek lat i trudno go będzie zmienić. Choć okoliczności teraz były - cóż - naglące. Do Maximilaana w pełni docierała powaga sytuacji.
        Gdy centaur skończył, strażnik jeszcze chwilkę milczał, jakby przetrawiał ostatnie słowa Eleanela. Potem nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić - jak wcześniej spokojnie i bez większych emocji.
        - Wasza wysokość - zaczął, skoro miał do czynienia z księciem. - Dziękuję za wyrazy współczucia w związku ze stratą jednego z naszych ludzi… Lecz wiem już jaki to był człowiek. Nie powiem, że dobrze, że tak skończył, bo każde życie jest cenne, ale już trochę wiem na temat tamtych ludzi… Proszę o wybaczenie za to, że doszło do tej sytuacji - dodał, a jego przeprosinom towarzyszył głęboki, pełen szacunku ukłon.
        - Co się jednak stało, nie odstanie się… Ani to co zaszło w lesie, ani to wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Wiedz, wasza wysokość, że względem myśliwych odpowiedzialnych za ten incydent zostaną wyciągnięte należyte konsekwencje, przeprowadzimy również śledztwo w tej sprawie. Co do was… Wybaczcie szczerość, ale nie będę mówił do pleców. Proszę się do mnie odwrócić.
        Max czuł się ignorowany, gdy tak gadał do końskiego zadu, a centaur tylko łypał na niego przez ramię. Nie widział też jego twarzy i to go drażniło też przez to, że nie mógł odczytywać jego emocji. Może i tak by nie dał rady - było prawie ciemno, a naturianin mógł być dobrym aktorem - ale przynajmniej miałby cień szansy. Nie obawiał się stanąć przed stworzeniem tak potężnym, bo mógł patrzeć na kogoś z dołu, jeśli była to jedynie kwestia wzrostu. Poza tym on był uzbrojony i miał smocze oko, a centaur ranny, miał więc większe szanse.
        Gdy Eleanael obrócił się (bądź też nie, strażnik nie zamierzał nalegać), Max przyjrzał mu się uważnie. Dostrzegł sposób, w jaki się poruszał.
        - Nikt was nie opatrzył? - upewnił się. Nie znał metod obowiązujących w tych lochach, bo gdy sam w nich przebywał, był przesłuchiwany i torturowany, więc wiadomo, że nikt się z nim nie pieścił, bo chcieli go złamać a nie się z nim zaprzyjaźnić. Zdawało mu się jednak, że skoro na centaura już poniekąd wydano wyrok, ktoś powinien o niego chociaż minimalnie zadbać - tego wymagał humanitaryzm.
        - Naprawdę uważacie, że sytuacja może prowadzić do aż takiej eskalacji konfliktu? - zapytał, bo teraz przyszła jego pora by mówić. - Od jak dawna to narastało? I co z dziewczyną z waszego klanu, której broniłeś? Uciekła? Dlaczego i wy nie uciekliście, gdy była okazja? Jesteście silniejsi niż przeciętny człowiek, pewnie nawet wszyscy razem nie daliby rady was pochwycić… A wiedzieliście z pewnością jak zostaniecie potraktowani. Więc dlaczego? - zakończył swoją litanię pytań, ciekawy motywów jakie kierowały naturianinem. Zdawał się być inteligentny i skory do układów, a to dobrze dla nich wróżyło… Bo choć Max nie powiedział tego jeszcze na głos, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i zamierzał jak najszybciej o wszystkim donieść królowej, by móc działać, musiał jednak najpierw upewnić się czy na pewno to co zrozumiał było prawdą, czy tylko tym, co miał usłyszeć. Na razie cała historia była zbyt spójna, by nie dawać jej wiary, ale przezorny ubezpieczony..
Awatar użytkownika
Eleanael
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Władca , Opiekun , Artysta
Kontakt:

Post autor: Eleanael »

        Nieważne jak to wyglądało, Elan nie obrócił się z początku do człowieka, gdyż miał uzasadnione powody nie ufać nawet sobie w tym momencie. Chodziło przede wszystkim o okoliczności w jakich odbywała się ich pierwsza rozmowa, czy raczej przesłuchanie. Nawet mimo dobrych intencji i górnolotnych zapewnień, gdyby jednak Maximilaan okazał się zwykłym człowiekiem, mógłby źle zrozumieć taki ruch. Eleanael nie znał mężczyzny za sobą, wiedział tylko, że wygląda dość niepozornie i jest odważny lub zbyt pewny siebie. Jego śmiałość była dla centaura niecodziennym zjawiskiem, niebezpiecznie bliskim głupocie. Kto bowiem gotów był zamknąć się w ciasnej celi wraz z centaurem, który dopiero co zabił innego człowieka? Więc albo postradał zmysły, albo miał coś co by go ochroniło. Jakieś zaklęcie albo nienaturalne zdolności. Naturianin niczego nie mógł wykluczyć, jednak nie zamierzał tego sprawdzać.
        Oczom przybocznego królowej ukazały się szczegółowe ornamenty wytłoczone na metalowych płatach nachodzących na siebie na linii końskiej piersi i końca ludzkich bioder. Rzucający się w oczy był medalion z herbem jego klanu - przedstawiającego wierzbę, zajmujący centralne miejsce na środku szerokiego naszyjnika z dwóch wygiętych metalowych płatów z zaokrąglonymi krawędziami.
        Choć okoliczności rozmowy były niesprzyjające dla przesłuchiwanego, kolejne minuty mijały w spokojnej atmosferze. Eleanaelowi niewygodnie było mówić tyłem do Maximilaana, a tym bardziej przyjąć ukłon, który go zaskoczył równie mocno, co zamknięcie się wojownika w celi wraz z nim.
        Centaur mimo konsternacji wyglądał jakby nie wzruszyły go uprzejme słowa drakona. Jednakże w środku był zajęty przetwarzaniem każdego zdania, a w szczególności tego jak Maximilaan wypowiadał się na temat tamtej zgrai napastników, co wprawiło go w widoczne już zdumienie. Chciał wierzyć, że to prawda, że był ktoś, kto go rozumie i zapewni mu sprawiedliwy wyrok. Nie znał Maximilaana na tyle, żeby mu jeszcze zaufać i nie miał pewności, że to co mówi jest prawdą, ale nie miał też żadnych dowodów no to, że kłamał. Honor to coś, co dla Elana było najcenniejsze.
        Obrócił się powoli w kierunku drakona, jak go poproszono. Wtedy dostrzegł przeciętnie wysokiego mężczyznę w ciemnych długich szatach, z opuszczonym kapturem odsłaniającym ładnie uczesaną fryzurę z krótkich loczków. Nie wyglądał na czarodzieja czy druida. Świadczyła o tym jego postawa - trochę bojowa, trochę "w spoczynku". Spotkanie się z nim oko w oko było zaczątkiem zupełnie nowej rozmowy. Eleanael nie przywykł do kłaniania się mu, czy tytułowania go formalnymi zwrotami. W tym miejscu brzmiało to wyjątkowo niestosownie.
        Zwrócenie uwagi na jego ranę było ciosem w jego dumę. Wszak starał się ukrywać chwilową słabość, ale jak się okazało chyba słabo mu to szło. Na twarzy centaura pojawił się wyraz niezadowolenia, a ucieczka wzrokiem gdzieś w bok na pustą ścianę była dowodem na to, że ten temat był dla niego drażliwy. A czemu? Od lat był uczony jak przełamywać strach, odnajdywać w sobie zapasy sił i tłumić ból, który rozrywa mięśnie. Okazywanie bólu to słabość na jaką nigdy sobie nie pozwalał, a już w żadnym wypadku nie przed świadkami. Zły był na to, że Maximilaan poruszył ten temat. Jednakże nikomu nie pozwoliłby na podejście do siebie i cackanie się z nim jak z dzieckiem. Eleanael wierzył uparcie w cudowne działanie babki lancetowatej i rozchodzenie obrażeń.
        - Wasi łowcy od kilku pełnych cykli coraz częściej wchodzą do naszego lasu i powodują ogromne szkody. W naszym domu mamy ogiera, który stracił rękę od wnyk, które próbował unieszkodliwić. Jedno źrebię miało więcej szczęścia, ale nigdy już nie poskacze z przyjaciółmi - mówił powoli przepełniony smutkiem. Cierpienie kogokolwiek z jego ludu, a w szczególności najmłodszych, było trudno wyrazić słowami. Przeczuwał, że dojdzie do tego, że ktoś zginie i nie mówił tego głośno, ale cieszył się, że to nikt z jego bliskich.
        - Niedawno próbowaliśmy przegonić waszych łowców i udało nam się. Nikt nie zginął ani nie został ranny. Ale najwyraźniej tylko pogorszyliśmy sprawę, bo zdradziliśmy swoje istnienie.
Zrobił krótką przerwę, bo coś sobie uświadomił. Znowu popatrzył w dół na człowieka stojącego przed nim. Widział jego spokojną, kamienną minę. Zdał sobie sprawę z tego, że Maximilaan zadaje szablonowe pytania, jakby musiał je zadać byle odhaczyć coś.
        - Dla mnie liczyło się, żeby chronić członków swojego klanu. Gdyby to był ktoś inny, trupów byłoby więcej niż jeden. Może dałem się tu przyprowadzić po to, żeby cię poznać, Maximilaanie, i opowiedzieć ci o tym co tam zaszło? Dużo ryzykuję, bo nie wiem, czy nie zakończę tutaj swojego życia. Nie znam waszego prawa ani twojej królowej, czy zechce coś zmienić. Mi zależy na pokoju.
        Eleanael nie wiedział kiedy i czy w ogóle nastąpi atak. Centaury nie tworzyły regularnych armii jak ludzie. Byli natomiast specjalistami w atakach znienacka i tak zwanej wojnie partyzanckiej. Centaur górujący nad Maximilaanem był bardzo przekonywujący w swoich zeznaniach i nie zdradzał żadnych negatywnych zamiarów. Niestety. Brał też pod uwagę to, że mimo prawdomówności nie zostanie wypuszczony, a nawet jeśli, to nie zdoła w pojedynkę zatrzymać podburzonych braci. Jeśli nie uda mu się przekonać królowej Valeriji, że jest ich jedynym ratunkiem, może się okazać, że zrobił błąd dając się pojmać i zostawiając swój klan i ojca bez wsparcia.
        - I jeśli mogę cię o coś prosić... Nie zwracaj się do mnie "Wasza wysokość", nie jestem władcą - brzmiał jak gdyby było to dla niego bardzo ważne. I w istocie tak było. Gdyby mógł zamienić się swoim pochodzeniem z kimś innym, zrobiłby to bez wahania!
        - Wolę zwykłe zawołania po imieniu. Jeśli to ci nie przeszkadza oczywiście.
Awatar użytkownika
Maximilaan
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Maximilaan »

        Symbol z wierzbą skojarzył się Maxowi z jedną z tych ozdobnych klamr do pasów, które nosilli z reguły ludzie interesu spod ciemnej gwiazdy. Były to ozdoby tandetne i kojarzące się wszystkim jednoznacznie, a co więcej ci, którzy je nosili, często sami robili wokół nich niesmaczne żarty. Oczywiście wszystkie te głupie dowcipy przypomniały się drakonowi gdy tylko Eleanael się do niego odwrócił - cóż się dziwić, skoro symbol wierzby miał prawie na wysokości oczu? Nie odezwał się jednak słowem, co więcej nawet mu powieka nie drgnęła ani kącik ust, by zdradzić jego kosmate skojarzenia. Przyjrzał się centaurowi spokojnie, z dołu do góry. Dostrzegł wyraźny rysunek mięśni na jego ludzkiej połowie ciała - końska pewnie wyglądała niezgorzej, ale ją akurat zasłaniała derka. Eleanael był na pewno niespotykanie silny, ale wbrew temu jego uległość i spokój mu pasowały. Najwyraźniej centaury musiały łatwo nabierać masy mięśniowej - drakon nie znał się na tej rasie, dlatego na ślepo wyciągał takie wnioski. Nie roztrząsał jednak tego problemu ani chwili dłużej. gdy okazało się, że by spojrzeć Elanowi w oczy musi za mocno zadzierać głowę, cofnął się o krok. Był to ruch spokojny, po którym widać było, że strażnik nie cofał się ze strachu, a dla komfortu ich obojga. Może postąpiłby jeszcze krok w tył, gdyby nie ściana, która mu to uniemożliwiła. Teraz już jednak nie ryzykował zwichnięciem karku podczas dalszej rozmowy.
        Maximilaanowi niespecjalnie podobało się to co słyszał i było to po nim widać, choć nie był wściekły, ledwie trochę zniesmaczony - miał lekko ściągnięte brwi i zmrużone powieki. Nie panował nad wszystkim, co działo się w królestwie i również Valerija nie mogła być wszędzie i nad wszystkim panować, miała od tego ludzi… A ci najwyraźniej ją zawiedli, skoro doszło do eskalacji takiego konfliktu praktycznie tuż pod ich nosem. Max doszedł do wniosku, że będzie trzeba uruchomić niezłą machinę, by to posprzątać. I nie zamierzał tej myśli trzymać dla siebie, czekał tylko na odpowiedni moment by się wypowiedzieć. Za taki moment nie uznał chwili ciszy, którą narzucił centaur, bo to wcale nie była zachęta do mówienia, prędzej jakiś sprawdzian. Chwilę mierzyli się wzrokiem, Max jak na hazardzistę z pewnym doświadczeniem przystało, nie dał z siebie niczego wyczytać, ale najwyraźniej Elan dowiedział się tego, co było mu potrzebne i trochę zmienił temat swojej wypowiedzi. Brzmiał górnolotnie, ale też trochę jakby groził, a może ostrzegał… Max uśmiechnął się krzywo, gdy usłyszał o tym, że celem było ich poznanie się. Centaur pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak tak naprawdę nieważny był Max i że wcale nie trzeba było mu tak kadzić, bo on pełnił tylko rolę posłańca, niczego nie ubarwi przekazując zeznania Valeriji. Może wyrazi własną opinię, ale i to niekoniecznie.
        Na koniec rozmowa przybrała dość niespodziewanego dla niego obrotu, znacznie bardziej osobistego. Max otworzył odrobinę szerzej oczy słuchając prośby centaura. Chwilę ją przetrawiał, nim znowu przybrał neutralny wyraz twarzy i skłonił się, lecz bez złośliwości, o jaką można go było podejrzewać.
        - Proszę o wybaczenie, ale jestem stanowczo za nisko urodzony, by pozwolić sobie na taki zaszczyt - usprawiedliwił się, bo gorsze pochodzenie od niego mógłby mieć tylko syn portowej prostytutki i bezpańskiego psa. Zabawne, że miał przy tym tak górnolotne imię, pewnie to myliło większość jego rozmówców.
        - “Panie” to chyba uczciwy kompromis? - upewnił się. - Lecz jeśli tak rozkażecie, mogę mówić po imieniu - dodał, jasno chyba dając do zrozumienia, że sam z siebie nie śmie korzystać z takiego przywileju.
        - Zapewniam, że nie dotarła do nas informacja o tym, że nasi łowcy dopuszczają się kłusownictwa - oświadczył, wracając z tematem rozmowy na właściwe tory. - Gdybyśmy byli tego świadomi, precedens ten zostałby ukrócony, bo kłusownictwo jest w królestwie zakazane, a że to byli nasi ludzie, z pałacu, kara byłaby tym surowsza… Teraz już niestety sytuacja zaszła za daleko, by rozwiązać ją… pokojowo - zakończył zdanie, bo chociaż wiedział, że istnieje na to ładniejsze słowo, nie umiał go sobie przypomnieć.
        - Valerija to królowa bardzo dobra, rozsądna i prawa, nie ma obaw, opowie się po dobrej stronie i podejmie decyzje dobre dla królestwa - dodał. Nie mógł niestety gwarantować, że będą to decyzje dobre również dla centaurów z klanu Elana, bo wiedział, że czasami w polityce coś trzeba poświęcić, nawet jeśli serce się z tym nie zgadza. On jednak nie był mistrzem w tego typu zagrywkach dyplomatycznych więc nie wiedział jakie decyzje podejmie królowa… Ale wkrótce się dowie, bo rozmowa chyba dobiegła już końca.
        - Chyba wiem już wszystko, czego chciałem się dowiedzieć. Przekażę wasze, panie, słowa królowej Valeriji i to ona podejmie decyzje o tym jak ten spór rozwiązać. Proszę być dobrej myśli.
        Po tych słowach Max skłonił się przed centaurem i podszedł do drzwi. Nie kazał Eleanaelowi obrócić się przodem do ściany, choć teoretycznie powinien, ale wiedział, że on nie wywinie mu w tym momencie numeru. Załomotał szczerze w ciężkie wrota i po chwili dojrzał znajomą twarz Huberta Tiera zerkającego do środka.
        - Chcę wyjść - oświadczył mu. Wtedy strażnik odbezpieczył drzwi i wypuścił drakona, który ostatni raz zasalutował centaurowi i wyszedł na korytarz, mrużąc lekko oczy pod wpływem jasnego światła dnia.
        - I jak? - zapytał Tier.
        - Będzie burza - oświadczył Maximilaan, wbrew pozorom bardzo spokojnym tonem, po czym odszedł szybkim krokiem w stronę pałacu i gabinetu królowej.

        Max zapukał i prawie od razu wszedł do środka. Valerija była nadal zajęta papierami, a siedząca z nią dama dworu czytaniem, zerkała jednak ciekawsko znad kartek na drakona, który pojawił się w progu.
        - Najmocniej przepraszam, wasza wysokość, lecz wracam właśnie z lochów i wydaje mi się, że powinna to wasza wysokość usłyszeć - usprawiedliwił się. - Mogę wejść?
        Uzyskał zgodę i przekroczył próg gabinetu. Zamknął drzwi cicho jak na dobrego dworzanina przystało, po czym podszedł do biurka. Stojąc na lekko rozstawionych nogach - jak w pozycji “spocznij” - zaczął mówić.
        - Wasza wysokość, udało mi się po drodze odrobinę przycisnąć pułkownika Tiera - zaczął. - Jego słowa złożyłem z tym, co powiedział mi złapany przez nich centaur. Zacznę może od tego, że przedstawił się on jako książę Eleanael z Klanu Wierzbowego Boru - wyjaśnił, choć nie był do końca pewny czy nie pokręcił nazwy jego stada. - Wasza wysokość, książę Eleanael bronił klaczy ze swojego klanu, którą chcieli porwać nasi łowcy, zabił jednego z nich przez przypadek, w samoobronie przy przeważającej liczbie przeciwników. Ponoć już od miesięcy trwa spór między centaurami żyjącymi w okolicznych lasach, a naszymi myśliwymi, którzy, przepraszam za nazywanie rzeczy po imieniu, kłusują po godzinach. Książę Eleanael twierdzi, że dzisiejszy incydent może przelać czarę goryczy i że jego rodacy szykują się do wyparcia myśliwych z lasu siłą. Krwawo - dodał znacząco. Później zaś odetchnął i przeszedł do wyrażenia swojej opinii.
        - Za pozwoleniem, wasza wysokość, nie ma czasu teraz dociekać kto odpowiadał za to kłusownictwo, bo jeśli faktycznie centaury mają zaatakować, trzeba zająć się przede wszystkim tym… Książę Eleanael zdaje się być osobą rozsądną, która chce się dogadać i pomóc, by ten konflikt nie przemienił się w wojnę. Zapytałem go wprost dlaczego nie uciekł, bo, za pozwoleniem, nie miałby z tym najmniejszego problemu, powiedział jednak, że chciał właśnie by go wysłuchano… Ja mu wierzę. Tym bardziej, że jego słowa pokrywały się z tym, co wyciągnąłem z Tiera. Moim zdaniem to wartościowy sprzymierzeniec - zakończył, pozostawiając teraz podjęcie decyzji królowej.
        ”Polubownie”. Chodziło o “polubownie”. Najlepsze słowa zawsze przychodzą do głowy po czasie.

Ciąg dalszy: Maximilaan
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Valerija pomimo młodego wieku była (jak twierdził sam Max) rozsądna i prawa - tak, była rozsądną władczynią i prawym człowiekiem. W dodatku miała lojalnego przybocznego - mogła ufać tak jego raportom jak i opinii. Dzięki temu i Eleanael był w lepszym niż sądził położeniu.
        Sytuacja w jakiej się wszyscy znaleźli była z jednaj strony dosyć dla wszystkich jasna (winę za grożący konsekwencjami konflikt ponosili kłusownicy z pałacu), z drugiej zaś skomplikowana (trzeba to było jakoś teraz rozwiązać). Szczęściem pojmany centaur był ważny dla swego klanu i gotowy do współpracy - zależało mu w końcu na pokoju. Dlatego w pierwszej kolejności to nim królowa postanowiła się zająć - jego wstawiennictwo mogło być decydujące w załagodzeniu sporu. A pomijając już zwyczajną uczciwość względem wszelkich rozumnych stworzeń to królestwo wiele by traciło na braku dostępu do okolicznych lasów.
Zadanie zawiązania odpowiednich stosunków z centaurzym księciem i wspólne z nim działanie, zostało powierzone głównemu dowódcy straży pałacowej - to chyba był najlepszy kandydat do misji tej wagi.

        Oddelegowany dowódca szybko porozumiał się z wypuszczonym już więźniem. Oboje mieli w zasadzie ten sam cel i współpraca mogła im się jedynie opłacić. Wiedząc, że może liczyć na wsparcie ludzi, a nie tylko na ich strach i przekleństwa Eleanael z tym większą pewnością wrócił do lasu i mając za świadka nowego sprzymierzeńca ogłosił to czego się dowiedział i co ustalili:
        Kłusownicy działali niezgodnie z prawem własnego królestwa i bez wiedzy królowej oraz większości przełożonych. Kary na nich nałożone będą surowe i zgodne z wagą czynów. Centaurom zaś ofiaruje się zadośćuczynienie, z nadzieją, że przyszłe relacje między dwoma królestwami już nigdy nie będą nigdy tak napięte, a z czasem może wszyscy wybaczą sobie dawne krzywdy.
        Najwidoczniej Eleanael dobrze uczynił dając się złapać. A najważniejsze, że pokoju nie zaprowadził siłą i dominacją w walce - i miał teraz dowód, że nie są one konieczne.
Zablokowany

Wróć do „Irrasil”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości