Lasy ErianturDrobne przysługi i inne usługi

Położone we wschodniej części Środkowej Alaranii rozległe i gęste lasy zamieszkałe przez różnorodne zwierzęta, tak te magiczne jak i zwyczajne. Mówi się, że Lasy Eriantur to siedlisko dzikich elfów, które nie chciały żyć z innymi w miastach. Terytoria te porównuje się do Szepczącego Lasu, ponieważ w samym środku dzikiej, nieokiełznanej puszczy znajduje się wielkie elfie miasto Iruvia.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Póki co wszystko szło raczej dobrze. Podział ról nikomu nie przeszkadzał i przez to żadne z nich nie chciało też zmienić miejsc w tych dwóch grupkach, które utworzyli, a Xirin zgodziła się na to, żeby mówili sobie po imieniu. Rzuciła też dobrym argumentem o tym, że w terenie zawsze lepiej – i szybciej, to na pewno – jest mówić sobie po imieniu. Teraz zostało im odnaleźć zwierzęta, które uciekły Alice. Nie musieli też już martwić się o Riziego, bo nie dość, że został uzdrowiony, to teraz znajdował się w dobrych rękach. Zirk pomyślał nawet o tym, że możesz z Xirin jest nieco bezpieczniejszy niż, gdyby miał pilnować go Alice. Gdyby założył się o to, że Grim myśli podobnie, prawdopodobnie wygrałby ten zakład i nagrodę, która czekała na jego zwycięzcę. Teraz tylko musieli wywiązać się ze swojej części umowy, a później będą mogli ruszać dalej. Mieli konkretne miejsce jako cel swojej aktualnej podróży, a także konkretny dzień, w którym powinni się tam pojawić. Na początku planowali, że dotrą tam dwa lub trzy dni wcześniej, co przynajmniej wynikało na samym początku, gdy ustalili, jak dużą odległość mogą pokonać w czasie jednego dnia podróży. Tylko, że to były jedynie początkowe obliczenia, bo zmienne warunki pogodowe i zdarzenia losowe sprawiły, że ich podróż przedłużyła się nieco. Jednak to nie zmieniało faktu, że uda im się dotrzeć na miejsce, najwyżej nie zjawią się tam wcześniej, żeby może pozwiedzać trochę i poznać okolicę.

Grupy rozdzieliły się, dlatego też Zirk, Grim i Alice zniknęli w leśnych zaroślach, a Xirin i mały Rizi zostali na polanie, aby niedługo później ruszyć w inne miejsce, czyli tam, gdzie znajdowała się „mała forteca” czarodzieja. To swoją drogą również ciekawiło białego tygrysołaka – może nawet chciał zobaczyć, jak mieszka ktoś taki, jak niski osobnik, który im teraz towarzyszy i, dla którego teraz tymczasowo „pracują”. Właściwie interesował go też sam przedmiot poszukiwań. Znaczy… zwierzę. Magicznie zmodyfikowane zwierzę. Mógł oczami wyobraźni zobaczyć to stworzenie, bo obraz ten pojawił się w jego głowie na podstawie tego, co powiedzieli im Xirin i Alice, ale i tak czymś innym będzie zobaczenie go na własne, tygrysie oczy.
Zresztą, sam twórca tych „potworków” prowadził ich właśnie w miejsce, które wydawało mu się najbardziej prawdopodobne pod względem tego, że mogą je tam znaleźć. Cóż, można by było nawet powiedzieć, że im szybciej je znajdą, tym lepiej. Gdy wiedział się, co może czaić się w tym lesie, to naprawdę nie chciało się przebywać w nim dłużej, niż było to konieczne. Przez oblicze Zirka przebiegł grymas niesmaku, gdy przypomniał sobie o swoim bardzo bliskim spotkaniu z tamtą dziwną sarną. Był pewien, że jest to zwyczajne zwierzę, jednak – dzięki słuchowi – szybko przekonał się, że tak nie było. Dopiero później dowiedział się, że było to coś, co stworzył Alice. Z drugiej strony, cieszył się, że wynikające z tego problemy ze słuchem były wyłącznie tymczasowe. Zdawał sobie sprawę z tego, że istniały realne szanse na to, iż mógłby stracić słuch bezpowrotnie. Dobrze, że tak się nie stało. Naprawdę… Chociaż może ich nowy towarzysz mógłby podjąć się przywrócenia tego zmysłu, a może nawet udałoby mu się to zrobić.

Nieważne, nie powinien przyjmować się czymś, co nie zaszło. Powinien zająć się inną rzeczą, czyli rozglądaniem się po okolicy, nasłuchiwaniem i wypatrywaniem podejrzanych ruchów wśród krzewów lub niższych partii drzew. Widział, że pozostali też szukają ptaków, chociaż na własne sposoby. Co prawda, Grim robił to podobnie jak Zirk, jednak starszy tygrysołak częściej podchodził do zarośli i ostrożnie rozchylał je, aby zajrzeć w miejsce, które sobie odsłonił. Jeszcze inaczej robił to sam Alice, który zdawał się łączyć sposoby zmiennokształtnych, a także dodawał tu coś od siebie – na pewno więcej poruszał się i skakał od jednego drzewa do drugiego, a także częściej zaglądał w różne miejsce. Widać było, że zależy mu na znalezieniu tych stworzeń, ale to akurat ich nie dziwiło.
         – Myślisz, że uda nam się je znaleźć do zapadnięcia zmroku? - zapytał cicho Grim, gdy zrównał się z białym tygrysem.
         – Mam taką nadzieję. Wydaje mi się, że ten konkretny las po zmroku może okazać się bardziej niebezpieczny niż inne lasy – odpowiedział mu Zirk, tak samo cicho zresztą. Jeżeli Alice próbowałby się przysłuchiwać, o ile najpierw zwróciłby uwagę na to, że tygrysy ze sobą rozmawiają, to raczej powinien móc ich usłyszeć. Obaj myśleli, że czarodziej zajął się poszukiwaniami, dlatego też niby rozmawiali cicho, ale nie starali się robić tego tak, żeby tylko oni sami słyszeli to, co do siebie mówią.
         – Możesz mieć rację, zwłaszcza, że na własnej skórze, a raczej własnym słuchu, przekonałeś się, co może się tu czaić – odparł starszy tygrysołak i nawet pokiwał krótko głową, jakby jeszcze bardziej chciał zaznaczyć, że zgadza się z tym, co powiedział młodszy z nich.
         – Mhm… Dlatego, nawet jeśli nie udałoby nam się opuścić lasu nocą, to myślę, że moglibyśmy przenocować w domu Alice’a, jeśli on sam by się zgodził – rzucił propozycją Zirk. To rozwiązanie przypadło do gustu obojgu zmiennokształtnym, dlatego jak jeden mąż odwrócili się nagle i w tym samym momencie spojrzeli w stronę ich towarzysza.
         – Pozwoliłbyś nam zostać na noc w swoim domu? - zapytał go biały zmiennokształtny. Wyprzedził w tym Grima, bo tamten już zabierał się za zadanie tego samego pytania. Nim Alice zdążył zabrać się za odpowiedź, cała trójka mogła usłyszeć podejrzane szeleszczenie w pobliskich zaroślach. Zirk w jednej chwili skoczył w ich stronę i niemalże w nie wpadł, ale wstał po chwili i stwierdził, że jeśli coś tam było, to musiało uciec od razu, gdy zdało sobie sprawę z tego, iż zostało zauważone. Żaden z nich nie powiedział, że mógł to być przedstawiciel tych stworzeń, które szukają. Raczej były na to dość niskie szanse, przynajmniej na samym początku ich poszukiwań.
         – To… Wracając do naszego pytania. Jak na nie odpowiesz? - Zirk zadał mu kolejne pytanie. Obaj zmiennokształtni znowu spojrzeli na Alice’a.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Póki co współpraca szła im nieźle - nie przeszkadzali mu za bardzo, skupiali się na robocie i nie wyglądali na skrajnie zagubionych. Chociaż i czego spodziewał się po zmiennokształtnych. Właśnie tego! No, może przewidywał większe kłopoty z utrzymaniem ich w gromadzie - mogli z góry uznać, że nie potrzebują jego przewodnictwa i cudownego słuchu, i odesłać go z Xirin do domu. Ale nie. Byli inteligentni. Tak więc trzymali się blisko zamiast robić głupoty na własną rękę i słuchali jego rad. Dobrze.
        Bo oczywiście on wiedział co robi!

        Z drugiej strony liczył na to, że przy łapaniu diapsyd poradzą sobie sami. Mógł pomóc w tropieniu, był w tym niezły… ale nie ukrywał, łowcą był raczej marnym. To nie była robota dla niego. Więc lepiej by stanęli na nogi i nie przemęczyli go, a sami ganiali za jego ptaszkami. Póki co jednak odpowiadał mu taki układ - on prowadził, a oni udawali, że dają się prowadzić. Idealnie!

        Nasłuchiwał i węszył, niekiedy niemal ignorując swoich kompanów, choć cały czas kątem oka sprawdzał, czy idą za nim. Nie chciałby zostać sam w swoim cudownym lesie. Tyle przychodziło tu obcych! Ale ale, zadanie…
Pochylił się nad ziemią i wciągnął w nozdrza zapach ziemi i… rozkładających się liści. Grzybów. Pleśni. Wilgoci. Nie, to nie to. Przeszurał dalej, brudząc kolana spodni i półzwierzęce dłonie, powiercił się, przyklęknął. Wstał. Otrzepał płaszczyk i ruszył przed siebie, pomiędzy jałowce.
        Ach upojny, zdradliwy zapach nieokiełznanej (jeszcze) natury! Jelenie futro wiszące na krzaku, igły, liście i owoce. Feromony. Woda. Nie woda… dźwięki też nie pomagały. Ćwierkania, skrzypienia i chrobot pazurków mieszały się ze sobą w sposób irytująco zwodniczy. Ale Allice’ya nie zamierzał się poddać. Ani wiaterkowi, ani liściom, ani słoneczku, które grzało go w kaptur, kiedy go naciągał, lub w loczki, gdy je odsłaniał. W zasadzie chętnie chodziłby po nocy. Z odpowiednią obstawą oczywiście. Lecz wyglądało na to, że jego tygrysi słu… kompani nie podzielają jego entuzjazmu. Dlaczego? Czy tygrysy nie królują po zmroku?
        Spojrzał na nich z ciekawością - nie podsłuchiwał oczywiście. Po prostu słyszał. A teraz nawet się z tym nie ukrywał. I z cichą satysfakcją przyjął ich tłumaczenia. Tak… jego las nie był zwykłym lasem. Nie od kiedy tu mieszkał! HA HA HA! Ech…

        - Nie fiem czy trafimy na ich ślad przed nocą. A jeśli nafet na ślad, to niekoniecznie uda nam się je słapać. Po smroku potrafią się nieśle ukryfać. Nie są ftedy aktyfne. Posa tym fidzę, macie fyrobioną opinię na temat tego miejsca… jeszeli bęciecie ich szukać i następnego dnia to spokojnie moszecie f’nocy srobić sobie przerfę. Nieco mnie to cifi, ale… to fasza robota. Sam tesz raczej nie będę dfacieścia cztery godziny na nogach. A bese mnie… ale nie faszne, póki co szukamy! - I wrócił do owijania się w pelerynkę. Wtedy jednak zgodnie na niego spojrzeli. Nie wiedział, czy pod wpływem ich pytania wytrzeszczyć oczy, czy uśmiechnąć się drapieżnie - ale skoro dostał dodatkowe kilka chwil do namysłu, postanowił ostatecznie udawać niewinnie zaskoczonego.
        Nie wierzył, że sami ot tak, chcą mu się oddać w łapki!
        Więc na zapytanie mógł odpowiedzieć tylko w jeden sposób.
        - Słofami. Zrobię to słofami. - Pokiwał głową z pełną powagą, po czym rozłożył ręce w przyjaźnie-zapraszającym geście, który wyglądał jakby zapraszał ich prosto do swego żołądka.
        - Pójciemy fięc do mnie, moi drodzy kompani. Sapraszam fas! Nafet jeszeli uda fam się pochfycić moje małe stfoszonka, bo i trzeba je przeciesz jakoś odtransportofać do domu, a sam mam nieco sa mało rąk na to. Ugoszczę fas ciepłą herbatką i czym tam Xirin fymyśli. Albo ktoś inny. Noc f’mojej fortecy będzie dla fas, sapewniam, niesapomnianym przeszyciem.

☁︎ ☁︎ ☁︎


        Zostawiona sama z tygryskiem Xirin, rozmasowywała w spokoju swoją nogę, korzystając z tego, że chwilowo jest uziemiona i nikt na nią nie patrzy. Nie spieszyło jej się, bo ani nie była jakoś niezwykle głodna, ani nie miała się tu czego bać (najpewniej) ani nie miała pilnej potrzeby by wracać do Alice’a. Do domu też nie. Bo co prawda wielką fanką przyrody nie była, ale skoro już trafiło jej się parę godzin wolnych od czarodzieja, to ciała je wykorzystać w tak wakacyjny sposób, jak tylko się dało. W kwaterze znowu zrzucą na nią jakieś obowiązki i tyle będzie ze słodkiego odpoczynku.
        Czekała więc, aż tygrysek się obudzi i zasadniczo nie miała zamiaru go ruszać, o ile nie będą musieli się ewakuować, w co wątpiła. Mogła oczywiście go nieść i ,,nie marnować czasu”, ale już pomijając jej małą labę, nie sądziła, by przenoszenie dziecka wystawionego ostatnio na taki stres było dobrym pomysłem. Lepiej by sam otworzył oczy i zrobił to w tym samym miejscu co ostatnio. Wtedy będzie mogła wytłumaczyć mu co najważniejsze i zabrać do siedziby czarodzieja. Miała tylko nadzieję, że ją choć trochę pamiętał… jeśli zaś nie, liczyła chociaż na to, że się nie wystraszy. Ostatecznie nie było tutaj żadnego z jego opiekunów.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Poszukiwania stworzeń, które uciekły ich zleceniodawcy i jednocześnie osobie, która im pomogła – i wobec której spłacali teraz dług – szły nie najgorzej, przynajmniej jeśli szło o ich współpracę. Najlepiej byłoby znaleźć te potworki jeszcze dzisiaj, jednak Zirk wątpił w to, żeby im się to udało… a naprawdę nie chciał nocą biegać po tym konkretnym lesie. Wiedział też, że na pewno nie jest jedynym, który tak myśli, bo Grim najpewniej sądził podobnie i to mimo że na własnych uszach nie przekonał się o tym, jak bardzo szkodliwe mogą być bliskie spotkania z dziwnymi kreaturami, które uważają to miejsce za swój dom. Dlatego też ustalili, że lepszym pomysłem będzie spędzenie nocy w miejscu, w którym będą wiedzieli, że nie grozi im nic ze strony mieszkańców lasu. Co innego można było powiedzieć o ich czarodziejskim towarzyszu, bo ten zaczął trochę dziwnie się zachowywać, gdy miał odpowiadać na ich pytanie związane z noclegiem – sama odpowiedź też mogła wysyłać podejrzane sygnały i sprawiać, że zwierzęcy instynkt tygrysołaków cicho alarmował ich o tym, że takie coś również może okazać się niekoniecznie bezpieczne. Grim spojrzał na Zirka z pytaniem w oczach, jakby bez wypowiadania słów chciał zapytać go o to, czy jest pewien tego noclegu i tego, że poprosił o niego właśnie Alice’a, a biały tygrysołak kiwnął tylko potwierdzająco głową. Jeśli będzie trzeba, będą się wzajemnie pilnować, a jeśli uznają, że ich „senna czujność” jest niewystarczająca, to mogą nawet wystawić wartę. Pół nocy on, a drugą pół Grim.
         – Znaczy… Jeśli po złapaniu ich i dostarczeniu do twojej siedziby, nadal będziemy mogli wydostać się z lasu przed zapadnięciem zmroku, to, nie obraź się, ale będziemy musieli odmówić noclegu – odezwał się Zirk, próbował przy tym dobierać słowa tak, żeby brzmieć raczej łagodnie i też nie tak, jakby chciał obrazić ich towarzysza.
         – Mamy konkretny cel podróży i w miejscu tym mamy też pojawić się określonego dnia. Gdyby nie zatrucie najmłodszego z naszej trójki, nie nadkładalibyśmy drogi – dopowiedział. Może chciał mu po prostu wytłumaczyć decyzję, o której poinformował go przed chwilą. W końcu nie odrzuciliby propozycji spania pod dachem gdyby nie to, że mieli ważne sprawy do załatwienia i widocznie byli też z kimś umówieni w miejscu, o którym wspomniał. Z drugiej strony, Grim był pewien, że mieli przynajmniej kilka dni w zapasie, bo okazało się, że podróżowali szybciej, niż zakładał na początku i przez to dziennie pokonywali też większą odległość. Tylko, że to Zirk zachował już dla siebie, bo niewykluczone było to, że na miejscu wcześniej może również zjawić się ktoś, z kim mają się spotkać, a wtedy osoby te czekałyby na nich dłużej – to akurat nie było potrzebne, jeśli dałoby się tego uniknąć. Później, już bez słowa, po prostu wrócili do dalszych poszukiwań, znów bardziej skupiając się na nich i nie dzieląc cząstki swej uwagi na dialog i dobór odpowiednich słów.

Pobliskie zarośla poruszyły się, a Zirk zmrużył oczy, jakby myślał, że dzięki temu uda mu się przebić spojrzeniem krzewy i zobaczyć, co też ukrywa się za nimi. Wolałby, żeby nie była to kolejna „krzycząca” sarna. Nie był pewien, czy tym razem po prostu nie rzuciłby się w jej stronę, gdy tylko zobaczyłby, że jest to właśnie to stworzenie i spróbowałby zabić ją, zanim ta zaczęłaby wydawać z siebie odgłosy. Zdecydowanie wolał zrobić coś takiego, niż ponownie narażać się na możliwość utraty słuchu. Dlatego też przygotował się na taką ewentualność, napiął mięśnie i zaczął zbliżać się powoli do krzaków. Cicho, bardzo cicho. Stopy stawiał ostrożnie, w końcu nie chciał, żeby znalazła się pod nimi jakaś gałązka, która złamałaby się, gdy tylko nadepnąłby na nią. Gdy znalazł się przy zaroślach tak blisko, że najdalej wystające liście niemalże stykały się z jego nosem… Skoczył nagle, przeszywając listowie jak strzała powietrze, i wylądował. Tylko, że nie w celu, jak to ów pocisk, a na zwyczajnej ziemi, pokrytej w dodatku trawą. Z drugiej strony, miał chyba szczęście, nie dość, że po lewej stronie miał bardziej grząską ziemię, w którą gdyby wskoczył, na pewno ubrudziłby sobie ubranie i futro, to jeszcze udało mu się dojrzeć w niej jakieś ślady. Trochę dziwne ślady, więc od razu pomyślał, że może należą one do stworzeń, których szukają.
         – Znalazłem ślady – poinformował dwójkę towarzyszy.
         – Tylko wejdźcie tu tą samą drogą, którą ja przeskoczyłem zarośla – dodał jeszcze, a sam przeszedł do przodu, żeby zrobić miejsce dwóm osobom, które za chwilę się tu pojawią.
Od razu wskazał trop, o którym wspomniał wcześniej. Wyglądały na ptasie, może nawet na takie, które pozostawiłby kruk, jednak wydawały się też nieco większe, jakby nie należały do zwyczajnego ptaka.
         – Myślisz, że te ślady zostawili twoi uciekinierzy? - zapytał, spoglądając na Alice’a. Odciski w błocie ciągnęły się dalej, więc bez problemu mogliby nimi podążać, jeśli uzyskaliby potwierdzenie lub przynajmniej dość dobre „może”.
        
**********
        

Rizi spał.
Tylko, że stan ten nie trwał długo, bo mały tygrysołak najpierw przewrócił się z jednego boku na drugi, a później znowu na plecy. Dopiero po tym otworzył oczy, zamrugał też kilka razy i podniósł się nagle do pozycji siedzącej. Rozejrzał się wokół, chociaż pierwszym, co sobie uświadomił, było to, że już nie czuje się źle. Jego oczy powiększyły się, gdy w pobliżu nie zobaczył pozostałej dwójki tygrysołaków. Spojrzał jednak na Xirin i nie przestraszył się jej, nie próbował jej też atakować w przypływie nowych sił i braku negatywnych rzeczy, które wynikały wcześniej ze spożycia trujących jagód.
         – Gdzie jest Zirk? I Mistrz Grim? - zapytał. Patrzył wtedy swoimi niebieskimi oczkami w stronę kobiety, więc wiadome było, że pytania te kieruje właśnie do niej. Była tu jedyną osobą, oprócz niego, więc nic dziwnego, że to właśnie ją o to zapytał.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        - Och, jaka szkoda! - Alice załamał łapki, choć nadał się uśmiechał. - Przegapicie ftedy herbatkę s’mchu i paproci! Pieczone raciczki f’miocie kokonofym. Skaczącą niespociankę! ,,Ale ważne byście wykonali zadanie i możecie znikać. Złapię sobie inne ofiary. Więc ruchy, ruchy!”
        Zawinął się i pobiegł do krzywej brzozy. Wyjrzał, wbijając w nią pazurki. Cofnął się, pochrobotał o łaciatą korę, powęszył i znów nadstawił uszu.
        ,,Jesteście tak dobrze wychowani… nic dziwnego, że ktoś chce się z wami spotkać gdzieś daleko… też bym chciał takie tygrysie. Mogłyby się przydać. Łatwe w obejściu, już ułożone, a takie duże… poza tamtym jednym. Może chcecie go tam wysłać samego, a wy zostaniecie ze mną? Nie, pewnie nie. A może… jeden z was tam pójdzie, a drugi zostanie i podchowa mi tego małego, a ja go później przygarnę? Będę dobrym opiekunem. Lubię przydatne tygryski!”
        Oczy mu aż zabłysły na ten genialny, długoterminowy plan, lecz nie dał się ponieść fantazjom, skoro zajęty był pracowaniem dla samego siebie. Zadarł głowę, by spojrzeć w przysłonięte liśćmi niebo, pstrokacie pogodne dzisiaj paskudztwo. Określił sobie, ile jeszcze mają czasu, nim zacznie się ściemniać i jak bardzo tygrysy nie zdążą złapać jego ptaszynek, żeby mu się wymknąć. Znaczy wywiązać się w umowy. Oj tak, nie mieli większych szans. Z jednej strony irytowało go to, bo sam chciał odzyskać zwierzątka jeszcze dzisiaj, z drugiej… w nocy zawsze można wysłać po nie kogoś innego. Wielcy, zmiennokształtni wojownicy woleli nie ryzykować szwendania się po tym gąszczu? Pośle młode elfiki! To brzmiało jak dobry pomysł. Głupki nie domknęły klatki, to będą łazić, aż znajdą wszystkich uciekinierów, albo aż coś ich zje. Ale o tym tygrysi koleżkowie nie musieli wiedzieć. Niech czują się przydatni i myślą, że odwdzięczają się miłej osobie.

        Skupił uwagę na Puchatku, kiedy usłyszał, jak się zatrzymuje i wstrzymuje oddech. Obserwował go zaintrygowany pierwotnym odruchem semizwierzęcego ciała, który współgrał perfekcyjnie z rozwiniętym umysłem rozumnej rasy. Widział takie coś już wielokrotnie, ale jako prawdziwy czarodziej nie odmówiłby sobie dodatkowego przykładu. Dobrze, że nie słyszał przy tym myśli białego tygrysa, bo chyba musiałby się go pozbyć. Każdy w jego otoczeniu szybko przekonywał się, że prędzej zrobi ze swojego ucznia stolik na gorące dania, niż pozwoli komuś bruździć w jego badaniach. Puchatek był miły, ale musiałby skończyć jako dywanik, gdyby dotknął jedną z jego ukochanych sarninek! Takie prawo dżungli.
        Na szczęście Allice’ya nie widział jeszcze potrzeby stawania przeciwko dwóm wojakom samotnie w lesie i korzystał z ich współpracy, wprawiając się przy okazji w całkiem niezły humor. Jak na dzień, w którym musiał wyjść z domu.
Rozluźniony aż podskoczył, kiedy Zirk błysnął futrem, przeszywając młode czeremchy. Serce w nim zamarło, bo już widział, jak z całą silą ląduje na jego ptaszynie i wgniata ją w pień. O Prasmoku!
        Złapał się za żebra i pochylił, wolną ręką szukając podparcia. Dopadając do pierwszego dębu, nadepnął na maliny, skopał grzyba, a na korze rozkwasił kilka robaków. Ale nic to, odrośnie… jego małe ptaszątka!!!
        - Znalazłem ślady - oznajmił wtem niewinny głos tygrysa, w którym Alice dopatrywał się wręcz złośliwego uśmiechu. No brawo! Teraz informuje, kiedy o mało nie wykończył swojego zleceniodawcy! Trzeba się będzie z nim rozmówić…
Poprawił węzełek płaszcza, jakby się do bójki szykował, ale po pierwszym ruchu zatoczył się miękkim krokiem i chęć do konfrontacji mu przeszła. Zatrzymał się, odetchnął i uspokoiwszy się, poszedł za tygrysami, które już od chwili musiały na niego czekać. No trudno.

        Znalazłszy się na rozmiękłym gruncie, poruszył palcami stóp, by poczuł chłodną lepkość błota i ocenić jak stawiać musi na nim swoje łapki. Tak jak mówił Puchatek, tutaj jeszcze dało się przejść. Doszedł więc do wskazanych tropów, nachylił się i przekręcił głowę.
        - Hmm… - mruknął, pochylając się i wyciągając szyję ku ziemi. Powąchał ślady z namysłem, przytaknął sam sobie i wyprostował się z wolna, mając oczy zamknięte. Odetchnął.
        - Nie fydaje mi się - stwierdził w końcu, a choć słowa nie były stanowcze, brzmiały całkowicie pewnie. Brakowało tu jednak rezygnacji czy zirytowania.
        - Ale… to coś pokrefnego! Moszna pofiecieć, sze poprzednia, sakończona sukcesem próba fprofadzenia podobnego gatunku! Tylko ten fiększy jest od obecnego i nieco mniej nofatorski jeszeli o hybrydysację chodzi. Ale (z szeczy dla was fasznych) preferuje podobne siedliska… Nie pofinny być tesz antagonistyczne fsględem siebie, a to snaczy, sze jeśli pójciemy śladem jednych, moszemy snaleźć i drugie. Macie ogromne ciś szczęście!
        Mówił oczywiście o tym, ile z jego wspaniałych prac zobaczą.

☁︎ ☁︎ ☁︎


        Pochyliła się, kiedy mały tygrysek zaczął się wiercić. Chciała go monitorować, mimo że nadal siedziała w pewnej odległości i nie zamierzała się przybliżać, aby go nie przytłaczać. Ta strategia okazała się dobra - Rizi zerwał się gwałtownie co zasugerowało jej, że bardzo spokojny to nie był. Mógł jednak rozglądać się ile potrzebował i zatrzymać na niej wzrok, gdy przekonał się, że w pobliżu nie ma nikogo innego. Nie musiała też długo czekać, aby się odezwał.
        - Twoi opiekunowie są niedaleko w tym lesie. Szukają zwierząt, które tropiliśmy z moim pracodawcą. Pamiętasz może taką szarą, małą… osobę? Wyleczył cię, więc w ramach oddania przysługi twoja drużyna mu teraz pomaga. - Uśmiechnęła się rozczulona wyobrażeniem kociaka jako walecznego członka jego własnej drużyny.
        - Zostałam z tobą, by cię pilnować. Czekałam, aż się obudzisz. Jesteście wszyscy zaproszeni do naszej posiadłości… ale oczekują, że dojdziemy tam pierwsi. Jak będziesz na siłach, to powiedz, dobrze? - Zaproponowała łagodnie i nie ruszyła się, by choćby postawą nie sugerować pośpiechu. Niech mały odpocznie ile potrzebuje i przeanalizuje sobie wszystko, co usłyszał… nie była pewna, czego się po nim spodziewać, ale była gotowa mówić i czekać dalej.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Nie miał pojęcia, co też może chodzić ich towarzyszowi po głowie, ale może to i lepiej – podejście obu tygrysołaków mogłoby wyraźnie zmienić się, gdyby dowiedzieli się, o czym myśli Alice i jakie układa sobie wobec nich plany. Na pewno staliby się bardziej świadomi otoczenia, a także zwracaliby większą uwagę na poczynania samego Alice’a, czasami może nawet ukradkiem jeden z nich obserwowałby go – ale tak, żeby nie było tego widać – gdy drugi bardziej skupiłaby się na szukaniu śladów obecności istot, które mu uciekły. Czuliby się też mniej bezpiecznie w jego obecności, niż teraz. Aktualnie może i wyczuwali jakieś podejrzane rzeczy, które podpowiadały im ich zwierzęce zmysły, jednak nie mieli świadomości co do tego, jakie konkretnie one są.
Zirk czuł na sobie wzrok innych, gdy nagle zatrzymał się przy krzewie i zaczaił się, zupełnie jak tygrys na niczego nieświadomą ofiarę. Gdy w końcu skoczył, już raczej domyślał się, że nie znajdzie tam niczego żywego i, że nie wyląduje na magicznych uciekinierach, więc dobrze, że przynajmniej znalazł jakieś ślady. Cóż, nie widział, jakie tropy mogą zostawić te zwierzęta, których szukają, a te wydawały mu się podobne, więc od razu zawołał kogoś, kto będzie miał na ten temat większą wiedzę. W końcu osoba ta była ich twórcą. Nie zostało mu nic innego, jak czekać na werdykt Alice’a.
No tak, nie mogło być przecież tak prosto i nie te całe poszukiwania nie mogły iść szybciej, więc zmiennokształtny właściwie nie zdziwił się, gdy usłyszał, że ślady te prawdopodobnie nie należą do stworzeń, które próbują odnaleźć. Chociaż coś w głosie ich niskiego towarzysza sprawiło, że Zirk pomyślał, że może kryje się za tym coś jeszcze, co może w jakiś sposób pomoże w ich zadaniu… I miał rację, ale przy okazji dowiedział się też, że może jednak nie było tak źle, bo przecież odciski w błocie zostawił inny, podobny gatunek. Nadal mieli niemałe szanse na to, żeby – idąc tym tropem – znaleźć mniejsze, chociaż tak samo magiczne, ptactwo. Tylko, że później pozostawała też kwestia złapania ich, co również może okazać się nie tak łatwo, jak wcześniej mu się wydawało. Coś podpowiadało mu, że będzie musiał wykorzystać wszystkie dobrodziejstwa, które ma jego ciało przez to, że jest zmiennokształtnym tygrysem.
         – To idziemy – odparł Zirk krótko, a później z pozycji stojącej wrócił do lekkiego przykucnięcia. Wyglądało to tak, jakby znów chciał się skradać lub zaczaić na coś, a on – może i chciał się skradać – ale chciał też mieć lepszy widok na podłoże, a przez to również na pozostawione na nim ślady.

Podążanie nimi nie było trudne, naprawdę, bo to mógłby nawet robić ktoś, kto nie jest przyzwyczajony do tropienia zwierzyny i zna jedynie podstawową wiedzę na ten temat. Odciski w błocie były wyraźne i dobrze widoczne, chociaż to akurat nie było czymś niezwykłym, bo ślad był raczej świeży. Nawet, jeśli Zirk nie wystraszył tamtego stworzenia, to na pewno musiało przebywać tu stosunkowo niedawno. Biały tygrysołak starał się nie odzywać, skupił się na podążaniu za tropem, możliwie jak najbardziej dokładnym i nie chciał też zgubić śladów. Wolał też od razu zauważyć, gdy nagle zniknął one, bo w ten sposób może uda mu się stwierdzić, na podstawie tego, gdzie się zatrzymali, co mogło się stać.
         – Znajdujemy się może na tutejszym leśnym terenie podmokłym? - zapytał nagle Alice’a, gdy odwrócił się – również nagle – w stronę jego i Grima. Zauważył, że ziemia robi się jakby jeszcze bardziej błotnista i to nie tylko po własnych krokach, a także po tym, że ślady ptactwa są nieco głębsze.
         – Jeśli nie to, to może jakieś jezioro lub rzeka, która w czasie większej ulewy wylewa w tym terenie? - zadał kolejne pytanie, chociaż tak szybko po tym wcześniejszym, że Alice raczej nie zdążyłby odpowiedzieć na to pierwsze. Cóż, może to traktować jako jedno, większe pytanie. A Zirk zadał mu je dlatego, że na pewno znał on te tereny o wiele lepiej od nich.
         – I… Czy stworzenia, których szukamy, gniazdowałyby też na takim terenie? Ślady prowadzą dalej, do przodu, ale wolę wiedzieć, czy przed nami nie ma jednej z rzeczy, o której wspomniałem. Jeśli rzeczywiście wkraczamy na teren podmokły, to musimy mieć się jeszcze bardziej na baczności – dodał jeszcze. Grzęzawiska były niebezpieczne dla podróżników, zdradliwe również. Na ich terenie trzeba uważać na siebie i na tych, z którymi się podróżuje. Ostrożne stawianie kroków również jest czymś, co powinno się robić, chociaż dobrze jest też mieć jakiś kij lub coś innego, czym można by było badać glebę przed sobą.
        
**********
        
Rizi przez chwilę przyglądał się Xirin, gdy odpowiedziała na jego pytania. Może przyswajał nowe informacje, a także próbował je zrozumieć, przy okazji mógł też – może nieświadomie – czekać na to, aż jego ciało przyzwyczai się już do tego, że jest przytomny i może wstać. Na sam koniec kiwnął tylko głową, choć zrobił to dość energicznie. Uśmiechnął się nawet!
         – Pomógł mi? Będę musiał mu podziękować! - powiedział do kobiety, a później wstał. Może zrobił to za szybko, bo zatrzymał się nagle i pochylił głowę w dół, a później od razu potrząsnął nią, jakby chciał strząsnąć z futra krople wody.
         – Brat Zirk i Mistrz Grim dziękują mu w moim imieniu, ale ja też chcę to zrobić… - dodał jeszcze, ale później dotarły do niego kolejne słowa Xirin. Stracił trochę energii, gdy zrozumiał coś, o czym najwidoczniej jej nie powiedział, ale na koniec znów pokiwał głową.
         – Myślałem, że do nich dołączymy, ale pewnie się nie zgodzisz… - odezwał się i spojrzał w jej stronę. Przez krótką chwilę patrzył prosząco, w sposób, w który tylko koty mogą patrzeć, ale później zamrugał i patrzył już normalnie. W końcu wcześniej przyjął już do wiadomości to, że on i ona mają iść do posiadłości, a nie włóczyć się po lesie.
         – A w tej posiadłości… Będzie dobre jedzenie? - zapytał, a zanim Xirin zdążyła mu odpowiedzieć, on już znalazł się przy niej. Nie musiał otwarcie mówić, że jest gotowy do drogi. W końcu, to, że tak szybko znalazł się obok, powinno wystarczyć, aby wskazać jej, że w istocie odzyskał już siły.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Krótko mówiąc dobrze, że futerkowi nie znali nawzajem swoich myśli. Ale i w tym tkwił urok - co by to było gdyby wiedzieli czego się po sobie spodziewać? A tymczasem, choć teoretycznie łatwo mogli sobie zajść za skórę czy sprowokować się nawzajem, współpracowali dalej i to nawet sprawnie. W końcu do tej pory nie dali sobie powodów do prawdziwej niechęci. Byli całkiem mili w słowach a spokojni w czynach; czarodziej zrobił co do niego należało i teraz tygrysy zamierzały się wywiązać ze swojej części umowy. Trudno o bardziej sprzyjające okoliczności. A to, że czarodziej mógł nie do końca ufać obcym albo oni mogli dziwnie patrzeć na niektóre jego zachowania, mieściło się raczej w granicach normy.

        Tak jak to, że po kilku chwilach Puchatek znów przejął dowodzenie. Robił to chyba naturalnie, jakby to było jego miejsce w drużynie, bo przy tym nie był irytujący jak narwany małolat lub inna upośledzona na zdrowym rozsądku persona przeceniająca swoje możliwości. Konsultował się kiedy trzeba było, pytał o opinię w sprawach, na których się nie znał i zasadniczo nawet Alice mający znaczne tendencje do komenderowania wszystkim i wszystkimi nie widział w jego zachowaniu niczego niewłaściwego. Możnaby przypuszczać nawet, że idzie za nim z zadowoleniem, chętnie składając na jego włochate ramiona część wysiłku jaka wiązała się z dowodzeniem. Oczywiście nadal uważał, że jest tu niezastąpiony i w zasadzie najważniejszy, ale nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystywał przy tym zdolności swoich towarzyszy do granic możliwości.
        Choć aż tak to jeszcze nie miał okazji…

        Kiedy biały tygrys ostrożnie prowadził, powołując się chyba głównie na wzrok i węch, Alice postawił uszka i nasłuchiwał, tylko czasem z boku zahaczając o jakieś gałęzie. Obieranie drogi przez duuużo wyższego od niego Zirka miało swoje zalety - jeżeli tamten gdzieś się wcisnął, nie było mowy, by czarodziej nie mógł zrobić tego samego. Chyba, że się odchylał. Był jednak w stanie poświęcić swoje uszy i dać się pacać gałęzią na rzecz swojej fanaberii niechodzenia równo w szeregu. Nie lubił chodzić normalnie, to mu uwłaczało.
        Stawiał więc mokre łapki na grząskim gruncie, tworząc niezwierzęce zygzaki w mchu i opadłych liściach, aż w końcu zygzakowanie to i nasłuchiwanie ktoś mu przerwał. Ale przynajmniej pytanie nie było wcale tak głupie. Aż musiał się zastanowić.
        - Niedaleko pofinny być jakieś bagienka, skoro jusz o tym fspominasz - powiedział, ale tonem nie tak rzeczowym i pewnym jak gdy opowiadał o swoich stworzonkach. Raczej jakby odnosił się do tego terenu trochę lekceważąco, choć w sumie nie powinien. I przez wzgląd na swoje zajęcie i to co robili w tej chwili. W refleksji rozejrzał się, jakby próbując ustalić gdzie właściwie się znajduje, przyłożył palec do brody, podrapał się, pokręcił. W końcu sprostował:
        - Są tu bagienka, ale dalej płynie serpentynką taka niefielka szeczka. Tam mogą siecieć moje stfoszonka. Na samych bagnach saś fątpię, by chciały, ale przynajmniej tu były. I nie pamiętam jak dojść do szeczki inaczej nisz tą drogą… f’sasacie nie pamiętam jak do niej f’ogóle dojść. Fięc podąszajmy sa tropem! - zakomenderował, pomijając kwestię tego, co zrobią jak zaczną się w podmokłym terenie zapadać. To był jednak las, nie prawdziwe grzęzawiska - nie sądził, by poza lekkim przemoczeniem łap czy natknięciem się na trującego węża cokolwiek im tutaj od strony podłoża groziło. Nie żeby bardzo lubił brodzić w wodzie i nie wiadomo czym, ale dla wyższych celów - swoich celów - był w stanie się nieco pobrudzić. Przynajmniej tym razem nie krwią i formaliną.
        - Jeśli saleszy wam na tych pięknych butkach na faszym miejscu sdjąłbym je teras - dorzucił mimochodem, samemu podciągając swoją pelerynkę. Nie chciał się chwalić, ale jego strój (bose stopy i spodnie do kolan) wydawał mu się lepszy do tych warunków. Swoją drogą nigdy nie potrafił zrozumieć jak ktoś posiadający poduszki na łapach, pazury i futerko może dobrowolnie zaciskać to wszystko w materiałowym kokonie czy samej obrobionej skórze i latać tam wszędzie, gdzie na podłożu nie wala się pobryzgane kwasami szkło. Ale co kto wolał! Dla równowagi nie wszyscy potrafili zrozumieć dlaczego on u siebie lubił latać nago.

☁︎ ☁︎ ☁︎


        Xirin patrzyła na małego tygryska łagodnie i z cierpliwością. Potem już zaś z nieukrywaną aprobatą jego zachowania. Nie ma co, dwaj tygrysi panowie dobrze go wychowywali - kociak był grzeczny, okazywał wdzięczność i w zasadzie nie marudził, choć jako dziecko miał do tego prawo. Poza tym był żywym, inteligentnym chłopcem, tylko niestety miał zbyt piękne oczy. Gdyby pilnująca go wojowniczka miała choć odrobinę mniej zdrowego rozsądku jak nic ugięłaby się pod jego spojrzeniem i delikatnym, proszącym głosem. Nic jednak z tego. Xirin uśmiechnęła się wyrozumiale, ale samą miną dała do zrozumienia, że zdania nie zmieni. To nie byłoby nazbyt bezpieczne, już pomijając fakt, że nikomu nic by nie ułatwiła, gdyby nagle zaczęła zachowywać się niezgodnie z ustalonym planem. Tak więc niestety malec musiał jeszcze poczekać, by znów zobaczyć swoich opiekunów.
        - Nie możemy teraz iść za nimi. Twój… brat i mój szef ustalili, że spotkamy się w posiadłości. Jeśli zmienimy plany, możemy się nie znaleźć do wieczora. Zaczęliby się martwić - wytłumaczyła spokojnie i tak jasno jak potrafiła. Wstała, poprawiła mieszek i zerknęła zachęcająco na Riziego. Wskazała głową kierunek.
        - Chodźmy, skoro jesteś gotów. I tak, poprosimy Mirion o coś wyjątkowo dobrego. Mój szef ma specyficzny gust, ale nie musimy jeść tego samego co on. Choć może… czy wy jadacie surowe mięso? - zapytała szczerze zaciekawiona, przy okazji starając się jakoś młodego zająć i jednocześnie ze sobą zapoznać. Może nie z każdym dzieckiem zaczynało się rozmowę w ten sposób, ale i nie każde dziecko było w połowie puchatym drapieżnikiem.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Buty, które nosili były lekkie, chociaż też dobrze wykonane, a przez to wytrzymałe, jednak wykonane też specjalnie tak, żeby dobrze im służyły i stanowiły ochronę dla ich stóp, a dzięki niegrubej podeszwie, Zirk bez problemu wyczuwał to, że grunt powoli staje się coraz miększy. Wiedział, że Grim również był tego świadom, jednak to od ich zleceniodawcy zależało to, czy będą szli dalej tą samą drogą, czy może będą szukali innej, która poprowadziłaby ich dalej, ale na której podłoże byłoby bardziej stabilne i nie groziło tym, że w każdej chwili mogą zacząć się w nim zapadać. Dlatego też biały tygrysołak postanowił nie czekać i zwyczajnie zapytał Alice’a o otaczający ich las, a konkretniej o jego niższe części. Ta niepewność, którą udało mu się wyczuć w jego głosie sprawiła, że zaczął zastanawiać się nad tym, czy na pewno zna on te tereny. Wydawać by się mogło, że skoro tu mieszka i wypuszcza tu też zwierzęta, które stworzył, to powinien znać las i wiedzieć, co i gdzie się znajduje. Tym bardziej, że bagno było dość charakterystycznym punktem na mapie każdego lasu, w którym teren ten występował. Po chwili odezwał się ponownie, zdradził im też nieco więcej informacji. Cóż, rzeka wydawała się dobrym tropem zwłaszcza, że mogliby w jej okolicy znaleźć uciekinierów, tylko że najpierw czeka ich przeprawa przez bagna. Tygrysy nie znały tego miejsca, więc one tym bardziej nie wiedziały, jak dotrzeć do rzeki tak, żeby ominąć przy okazji zdradziecki, grząski grunt. Wyglądało więc na to, że będą musieli iść za tropem i stawiać swe kroki uważnie. Stracą na tym trochę czasu, a same poszukiwania wydłużą się przez to, jednak tak będzie bezpieczniej.
         – Czyli idziemy za śladami – powtórzył tylko. Nie spojrzał wtedy na Alice’a, bo już wcześniej odwrócił wzrok i spoglądał do przodu, jakby może chciał ujrzeć inną drogą, która byłaby szybsza i mniej niebezpieczna. Mimo tego, i tak wysłuchał wszystko, co powiedział im mag, dodatkowo zaczął też rozglądać się wokół, jakby usilnie próbował czegoś poszukać. Jego kocie oczy rozszerzyły się na chwilę, gdy coś ujrzał, a uderzenie serca później wystawił otwartą dłoń w stronę dwójki towarzyszy. W ciągu następnej chwili, coś poruszyło się w pobliskich zaroślach, a obok Alice’a i Grima przeleciał spory kij, który wylądował prosto w tygrysiej dłoni Zirka.
         – Skoro i tak idę pierwszy, jestem najbardziej narażony na to, że zacznę zapadać się w gruncie. Kijem będzie mi łatwiej sprawdzać grunt przed nami – powiedział do nich, może chciał wytłumaczyć swoje zachowanie, chociaż to akurat tyczyło się bardziej ich towarzysza, a nie samego Grima. Starszy tygrysołak po prostu już wcześniej domyślił się, co zamierza zrobić jego uczeń. Podróżowali ze sobą naprawdę długo, dzięki temu mogli wiedzieć o tym, jak zachowują się w konkretnych sytuacjach.
         – Co do butów, bardzo łatwo się je czyści – dopowiedział jeszcze i ponownie odwrócił się w stronę, w którą ciągle szli.

Po kilkunastu krokach, rzeczywiście, ich oczom ukazało się bagno. Na szczęście, gleba pod ich stopami nie robiła się miększa, a przez to nie zapadali się w niej coraz niżej. Tak naprawdę, przy każdym kroku podeszwy butów tygrysołaków i bose stopy Alice’a lądowały jedynie niespełna palec i łatwo było je później wyciągnąć, gdy chciało się zrobić kolejny krok. Jednak Zirk nie zrezygnował z kija, który ciągle niósł przed sobą i regularnie wbijał jeden z jego końców w ziemię przed sobą.
Jeśli o samo bagno chodzi, to już z tego miejsca dało się dostrzec, że nie było ono duże. W zasięgu ich wzroku znajdowały się fragmenty, w którym przechodzi ono ponownie w jaśniejszy i zielony las. Tylko, że zanim to się działo, na bagno składały się drzewa rosnące w podmokłym gruncie lub nawet niewielkim jeziorze, które znajdowało się niemalże na środku, często było widać ich korzenie, które albo przebijały się przez ziemię, albo bezpośrednio rozkładały się w wodzie i wbijały w dno niewielkiego, zbiornika wodnego. Część drzew była przechylona, a niektóre nawet nie zdołały utrzymać się i leżały już w wodzie lub na ziemi, z korzeniami wystającymi w górę, niewystarczająco silnymi na to, żeby utrzymać je w tych mniej sprzyjających warunkach. Zapach bagna również mógł do nich dotrzeć, dostawał się do ich nozdrzy i drażnił je lekko. Poza samymi drzewami, rosły tu krzewy, a także dużo skrzypu, tataraku i innych roślin, których tygrysołaki nie mogły rozpoznać. Tatarak ze swoimi długimi liśćmi porastał brzeg bagiennego jeziora, a skrzyp rósł właściwie na całym terenie, chociaż nie pokrywał go w pełni. Poza tym, cała grupa mogła też dostrzec kilka mniej lub bardziej zapadniętych pni, jedne były bardziej zbutwiałe, inne mniej i były też takie, które wyglądały, jakby upadły stosunkowo niedawno, a proces ich rozkładu rozpoczął się nie tak dawno, może nawet kilka dni temu.
         – Wiemy, że zwierzęta przeszły przez bagno, więc jeśli na jego terenie zaczniemy trafiać na coraz miększą glebę, na pewno zmienię nieco naszą trasę. Będziemy poruszać się brzegiem bagiennego terenu, niemalże granicą, miejscem, w którym bagno łączy się z lasem – poinformował ich Zirk. Uważał, że dobrze zrobił, że nie zrezygnował z tego, co robi. To, że ziemia ciągle była tak samo podmokła, nie było czymś, co przekonało go, że dalej też na pewno tak będzie. Dobrze, że przynajmniej trop był wyraźny i świeży, a przez to nie było problemu z podążaniem za nim. Co prawda, teraz ostrożniejszym podążaniem, ale cały czas wiedzieli, w którą stronę powinni iść, żeby trafić na stworzenie, które go zostawiło.
        
**********
        
Mały zrozumiał i nie robił już więcej problemów, nie próbował też zmienić zdania osoby, która pilnowała go i odpowiadała na jego pytania, a teraz chciała go też zabrać w bezpieczne miejsce z dobrym jedzeniem. Dlatego też, gdy tylko wstał, podbiegł do niej i właściwie był już gotowy do drogi, mógł iść za nią, ale tym razem nie miał zamiaru biegać po okolicy i oddalać się od niej. Nie znał jej, więc nie wiedział, jak zareagowałaby na to, że nagle zniknąłby w pobliskich zaroślach, no i później mógłby mieć problem ze znalezieniem jej.
         – Pewnie, chociaż brat Zirk i mistrz Grim mówili mi, żeby robić to wtedy, gdy albo przebywamy w towarzystwie podobnych do nas stworzeń, albo z kimś, kto wiemy, że nie zareaguje na to źle – odpowiedział jej, ale Xirin bez problemu mogła zobaczyć, że mały tygrysołak dość intensywnie myślał nad tym, co chce powiedzieć, może nawet przypominał sobie rozmowę z dwoma, starszymi zmiennokształtnymi, w czasie której powiedzieli mu o tym.
Gdy już ruszyli w stronę miejsca, o którym wspomniała Xirin, Rizi szedł bardzo blisko niej, właściwie nie odstępował jej nawet na krok. Jednak nie przyglądał się jej ciągle, o wiele częściej rozglądał się wokół siebie, dziecięco zaciekawiony tym, co ich otacza.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Nie przejmował się już aż tak niebezpieczeństwami lasu i szukaniem drogi, skoro w swoje puchate łapy wzięły to tygrysy razy dwa. Dostosowując się do jego polecenia (bo wskazówkami tę lakoniczną odpowiedź trudno było nazwać) Zirk opracował coś na kształt planu i zabezpieczył się kijem. Dobrze, że nie trafił nim czarodzieja, bo ten, choć doceniał magię, łatwo dawał się rozdrażnić. Tym razem postanowił być jednak zadowolony z faktu, że osoba idąca na przedzie przykłada się do roboty i umie dźgać kawałkiem patyka grzęzawisko przed sobą. Może trafi przypadkiem w jedną z dwugłowych żmij wypuszczonych tu kilka lat temu? Byłoby zabawnie. A za opatrzenie go Alice mógłby zażądać kolejnej przysługi! Och, żmijki, żmijki, pokażcie no się!
        Choć w duchu już chochliczo cieszył się na ewentualne problemy, na zewnątrz pozostał jeszcze w miarę skupiony i prawie poważny. Poważny, choć nie mógł się nie uśmiechnąć do wzmianki o butach. Puchatek musiał pokładać w nich wielką wiarę.

        Alice pokładał taką w swoim szczęściu i nieomylności - czasami też w uszach. Ruszył za prążkowcami więc średnio ostrożnie, rozglądając się jak w galerii i strzygąc słuchami, by w razie czego wyłapać zagrożenie albo krzyk Xirin wpadającej w kolejną pułapkę. Akurat wolałby żeby się nie łapała, bo wtedy jego dwaj przewodnicy mogliby go zostawić na pastwę wszechobecnej zgnilizny i komarów, a jej jak głupi popędziliby na ratunek. Przynajmniej ten biały, bo jego mistrz możliwe, że sercowe uniesienia ma już za sobą.

        Skoro myślami błądził już przy romantyzmie z lubością wciągał do płuc wilgotny, duszący zapach wszechobecnego rozkładu, zarodni i pleśni przypatrując się podmokłemu terenowi, w którym na pewno coś się utopiło. Może nawet niedawno! Zreflektował się na myśl, że mógłby to być jeden z jego kochanych eksperymentalnych prawie ptaszków albo i inne cudeńko… ale potem na nowo rozpromienił się na myśl, jaką zabawą byłoby składanie na nowo w cały szkielet kości dyndających na resztach ścięgien, naprawianie rozmiękłych tkanek… a może nawet połączenie ich z innymi! Kto wie, może po dłuższym szukaniu okazałoby się że resztek w tej uroczej okolicy jest na tyle, że można by przerobić je przynajmniej na pięć gigantycznych truposzy obronnych! Tych z wieloma twarzami i palcami zamiast łusek, które stale się drapią, a resztki dusz ras rozumnych dają im możliwość dukania bez sensu! Och, rozkosze!

        Otumaniony Alice z rozmarzeniem przenosił wzrok z lśniącej powierzchni bagna na trzcinki, robaczywe liście i obślizgłe pniaki, raz omal nie wpadając na idącego przed nim Grima. Udało mu się jednak nie przyrżnąć nosem w jego plecy - zamiast tego zboczywszy lekko z wyznaczonego szlaku zapadł się jedną łapą w brei przy akompaniamencie gęstego plaśnięcia. Otworzył szeroko oczy, wybudzony.
        Ups?
        Nie, nic się nie stało. Mógł iść dalej.
        Prawie.
        Nad wszystkim panował!
        No nie do ko…

        Po szarpnięciu zapadł się o kolejne pół palca i znieruchomiał, odzyskując rozum. Co się robiło żeby wyleźć z bagna?
        Xirin chyba mówiła, że należy wyjąć nogę z buta i go poświęcić.
        Spojrzał na umazane błockiem futerko na łydce.
        Niech to! Żadnych butów do poświęcania!
        Co jeszcze można…?
        Uśmiechnął się do siebie. W jego przypadku oczywiście, że całkiem dużo. Był w końcu nie byle kim, ha! Wszechpotężnym magiem życia i niepadania!
        - Ej, chłopcy - upomniał się nucąco. - Pomoszecie mi mosze? Bagno kocha mnie trochę sa barco i nie chce puścić mojej łapki. A nie saręczyłem się s’nim nafet! - wyjaśnił sytuację i wskazał na unieruchomioną kończynę z pretensją do błocka, że ją obmacuje. Tej okropnej niegodziwości należało stawić czynny opór.

☁︎ ☁︎ ☁︎


        Xirin prowadziła malca dobrze znaną drogą, spokojna o to, że raczej nic na nich nie wyskoczy i jedynie pilnując, by młody się nigdzie nie zgubił. To jednak miała opanowane dzięki swojemu szefowi, który jeżeli chodzi o wycieczki i zbaczanie ze ścieżek był gorszy od każdego dzieciaka i niepokorny jak mało kto. Rizi za to wyraźnie się pilnował i tylko wykazywał normalną, chłopięcą ciekawością. Nie maniakalną fascynacją jak to potrafił Alice. Był też uczony zachowania i chyba wpajali mu świadomość, że nie każdy chce widzieć jak inni pochłaniają surowe mięso. "Nie każdy, Alice!"
        Jednak w ich przypadku…
        - Przy mnie możecie zjeść co chcecie, czy surowe czy nie. Mieszka z nami sporo różnych ras, przyzwyczaiłam się. Jeśli jednak wolelibyście coś ciepłego… mam na myśli podgrzanego, to myślę, że znajdziemy przynajmniej kotleciki z gęsi i dużo warzyw… hmm, nie wiem czy jadacie warzywa. Można będzie też poprosić o przygotowanie sarniny, tylko to trochę potrwa. No, zobaczymy jak dojdziemy - uznała pogodnie i dalej szła już w milczeniu.

        Wcale nie tak długo potem, po przejściu paru mniej widocznych ścieżek znaleźli się na dobrze ubitym gruncie prowadzącym zygzakiem do zdezelowanej, choć bardzo wysokiej bramy, której jedno skrzydło pochylone było tak, jakby zaraz miało upaść na gości. Xirin jednak podeszła do niego beznamiętnie, postawą sugerując towarzyszowi, że jeżeli nie sama konstrukcja to trzyma go jakieś zaklęcie i nawet nie drgnęła, gdy stalowe kraty przychyliły się jeszcze bardziej, by zaraz o własnych siłach wyprostować się i otworzyć przejście. Niezbyt poruszona tym systemem zabezpieczającym poprowadziła Riziego piaszczystą aleją na duży i zaniedbany, niemal wiejski dziedziniec, gdzie wśród stert desek, studni, jakiegoś wozu i kopca z drewnianych skrzyń przebijały się kłoski dzikich traw. Od razu dostrzegła ich dwójka elfich młodzieńców przenoszących klatki. Jeden, ładniutki blondyn o ciemnej karnacji spojrzał pytająco, a drugi, wesoły rudzielec bez jednego ucha przywitał ich ciepłym uśmiechem młodzika oderwanego od nudnej roboty. Postawili co nieśli (rudy w wielkim pośpiechu) i podbiegli się przywitać.
        - A co to? - spytał jednouchy o Riziego, wyciągając ku niemu rękę w geście powitania.
        - Co się stało z szefem? - Przytomnie dopytał drugi trzymający się jeden krok dalej.
Xirin w ledwie kilu zdaniach wyjaśniła jasno i precyzyjnie co zaszło od momentu gdy opuścili posiadłość, nakreśliła sylwetki tygrysołaków i nakazała przygotować innych mieszkańców na wizytę gości. Chłopcy ucieszeni zapomnieli o klatkach i poszli wypełnić nowe polecenie, ciekawi czy dopuszczą ich potem do Zirka i Grima.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Nie lubił bagien. Przez smród, przez grząską ziemię i przez inne niebezpieczeństwa, jak chociażby to, że ziemia ta może okazać się tak podmokła, że zacznie się zapadać, gdy tylko staniesz na nią swoją stopą. Dlatego tak sprawnie – i jednocześnie dokładnie – szło mu posługiwanie się tym kijem, który cały czas miał w ręku i cały czas sprawdzał nim powierzchnię, po której za chwilę miał przechodzić nie tylko on, lecz także dwójka, która szła za nim. Rozglądał się też oczywiście za śladami stworzeń, które tropią i także za innymi niebezpieczeństwami. Z tym pierwszym nie miał problemu, bo ślady nie urwały się i były odciśnięte w glebie na tyle, że łatwo się je śledziło. Dlatego chciał, żeby przebiegło to bez komplikacji. Naprawdę. I dlatego też domyślał się, że raczej tak nie będzie. Nie wiedział, na jakie niekorzystne sytuacje lub niebezpieczne stworzenia trafią, ale coś w głębi duszy podpowiadało mu, że na coś trafią na pewno.
I gdy tylko o tym pomyślał, do jego uszu dobiegł głos Alice’a. Zirk zatrzymał się i odwrócił w jego stronę, co zresztą także zrobił Grim. Szybko dowiedzieli się, jak wygląda sytuacja i, co spotkało ich towarzysza. Starszy z dwóch tygrysołaków był bliżej, więc to on podszedł miejsca, w którym zatrzymał się Alice i wyciągnął w jego stronę rękę. Później, gdy mag ją złapał, pociągnął go w swoją stronę. Akurat obaj byli silni, więc przełożyło się to na to, że starszy zmiennokształtny bez problemu wyciągnął Alice’a z grzęzawiska. Puścił go szybko, gdy upewnił się, że stoi stabilnie na podmokłym podłożu leśnym i nie zapada się w nim. Nie ruszyli od razu, najpierw postali tak jeszcze chwilę. Czekali na to, aż może ich towarzysz strzepie błoto, które zostało na jego stopach i dolnych rogach szaty. Później Zirk skierował swój wzrok z powrotem na ślady i znów zaczął nimi podążać.

Gleba wydawała się wytrzymała na tyle, na ile można było to powiedzieć o niej w takim miejscu. Nie zapadała się niebezpiecznie pod jego krokami, więc pozostali też nie powinni mieć problemu z przejściem. Gdyby mieli zapadać się w niej przy każdym kroku, to Zirk wdrążyłyby wtedy w życie swój drugi plan – ten, który zakładał przejście bokiem bagna, tam, gdzie ziemia powinna być twardsza i mniej namoknięta. Tylko, że nie musiał tego robić i dość ostrożnie udało mu się w końcu dotrzeć do miejsca, w którym bagno to zaczynało łączyć się z lasem. Najlepsze było to, że ślady również tam prowadziły, choć teraz podążanie za nimi może okazać się trudniejsze. Mogą trafić tak, że podłoże nie będzie odpowiednie do zostawiana w nim znaków… Tygrysołak wyszedł ostrożnie z bagna, jego granicę wyznaczały zarośla, przez które musieli przejść, aby znów znaleźć się w lesie i powoli zostawiać za sobą nieprzyjemności związane z miejscem, z którego właśnie wyszli.
Zatrzymał się na chwilę, poszukał śladów i udało mu się je znaleźć! Szczęście chyba uśmiechnęło się do nich kolejny raz.
         – Tropy nie urywają się w momencie, w którym wyszliśmy z bagna. Możemy nadal podążać w konkretnym kierunku – zakomunikował towarzyszom. To oznaczało, że nie tylko Alice szybciej znajdzie swoje zguby, lecz także całość przebiegnie o wiele szybciej i prędzej wrócą do tego, żeby podążać w stronę celu swojej podróży. Dość długiej podróży zresztą, dlatego Zirk liczył na to, że rekompensatą będzie to, co – a raczej kto – spotka ich na jej końcu. Pomyślał o tym tylko przez chwilę, a później znów wrócił do tego, czym zajmowali się teraz.

Po jakimś czasie ślady nagle urwały się, a on zaczął przechadzać się po najbliższej okolicy i szukać ich nie tylko na ziemi, lecz także na drzewach. I nie szukał jedynie odcisków, lecz także czegoś innego, co mogłoby wskazać na obecność w tym miejscu stworzeń, których szukali. Gdy przyglądał się koronom drzew, jego uwagę przykuł dźwięk na jednym z niewysokich drzewek. Zdecydowanie coś na nim siedziało, tylko nie mógł jeszcze dojrzeć, co mogłoby to być. Dlatego też gestem dłoni zawołał do siebie Alice’a.
         – Spójrz tam – powiedział do niego cicho, a później palcem zakończonym pazurem wskazał drzewko, a nawet konkretnie miejsce w jego gałęziach.
         – Coś na pewno tam siedzi. Spróbuj to wypatrzeć, może akurat jest to jedno z twoich stworzonek – dodał, też cicho. I nie, żeby sam zrezygnował z przyglądania się, bo nadal to robił. Po prostu Alice wiedział, czego szukać, więc może akurat będzie mu łatwiej wypatrzeć coś, co tam siedzi. Coś, co teraz przestało się ruszać – a przynajmniej takie wrażenie odniósł Zirk – zupełnie, jakby wiedziało, że ktoś próbuje je odnaleźć.
        
◎◎◎◎◎

        
Rizi, mały tygrysołak, cały czas podążał za nową znajomą i bez problemu dotrzymywał jej kroku, mimo że był od niej mniejszy. Przy okazji rozglądał się też właściwie przez całą drogą, a zapatrzył się na coś dopiero wtedy, gdy dotarli do miejsca, w którym mieszkała Xirin, Alice i reszta ich towarzystwa. Zapatrzył się na budynek, na bramę, na ogrodzenie.
         – Ładnie tu – stwierdził tylko i ruszył za kobietą. Słychać było w jego głosie ukrywaną ciekawość i chęć eksplorowania tego miejsca. Zajrzenia w każdy jego zakątek i do każdego pomieszczenia. Xirin będzie musiała mieć go na oku, jeśli nie chciałaby, żeby zniknął gdzieś w momencie, w którym nie będzie go pilnowała. Tylko, że teraz jego myśli zajęła zbliżająca się do nich dwójka. Byli wyżsi od niego, jednak Rizi nadrabiał spojrzeniem, którym sugerował, że w ogóle się ich nie boi. Zresztą… skoro przebywali tutaj, to przecież byli znajomymi Xirin, więc nic mu z ich strony nie groziło, prawda? Właśnie to pomyślał i przez to jego spojrzenie znów stało się normalne. Nie musiał się też odzywać, bo jego przewodniczka wytłumaczyła tym dwóm całą sytuację i nawet go im przedstawiła.
         – Pójdziemy coś zjeść? - zapytał ją. Wyglądał na głodnego.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Jak najbardziej próbował się oczyścić, kiedy starszy z kocich niewol… towarzyszy wyciągnął go z błocka. Wiedział, że nie ma co, że i tak będzie oblepiony, ale nie mógł przepuścić okazji aby pobrudzić sobie dłonie. Wytarł je potem pobieżnie o namokłą trawę, ale sporo lepkich wspomnień o zgniliźnie i domniemanych truchełkach zostały na jego futrze i przypominały o sobie za każdym razem kiedy próbował podrapać się w nos. To było lekkie odudogodnienie, ale postanowił nie prosić pazurzastych żeby to oni odpowiedzieli na jego swędzenie. Nie ufał im na tyle, by oddawać w ich wielkie łapska część swojej twarzuni. Była delikatna, niezwykła. Wyjątkowa. Gdyby tylko Xirin znajdowała się w pobliżu to co innego - ona już nie raz drapała szefa kiedy akurat miał zajęte (czyt. brudne) ręce.

        - Och, ślady ciągną się dalej? - zapytał zdumiony. - To snaczy, sze moje eksperymenta nie są nadinteligentne i nie umieją ich po sobie sacierać! Fstyd i hańba, ale akurat nie miały. - Na początku przejęty wzruszył ramionami z ukrywaną satysfakcją. Zmniejszyła się ona z lekka, kiedy opuścili teren grzęzawisk. Będzie za nimi tęsknił.

        Szedł dalej potulnie, niemalże grzecznie, choć też wróciło mu dawne zniecierpliwienie - skoro wyszli z bagna należało jak najszybciej odszukać jego ptuszki i opuścić zdradliwe knieje na rzecz cudownych domowych kazamatów, piwnic i podziemnych laboratoriów, gdzie coś na pewno zdychało nie mogąc się go doczekać.

        - Och? - Podniósł oczy na Puchatka, a zaraz powędrował wzrokiem za jego paluchem. Tak, tam na szczycie drzewa coś niewątpliwie czatowało, ale pod światło ciężko było dostrzec co to konkretnie. Było też daleko. Alice nadstawił więc antenowate uszka i przymknął powieki. Wsłuchał się w szelest, zignorował oddechy towarzyszy, nadsłuchiwał chrobotu pazurków lub choćby jednego znanego skrzeknięcia. Trwał tak chwilę, zapomniawszy o świecie, wyglądając niemal poetycko. Jak duch lasu czy inne dziwadło, które w naturze upatruje swojego początku i celu istnienia. Gwałtownie otworzył oczy i czar prysł.
        - To on! One! Drugi jest nieco wyżej! - krzyknął szeptem i podekscytowany przystępował już z nogi na nogę. Ściągną je, tak? Mają jakiś plan? Czy będą tu czekać aż same zejdą? Oj, ciekawe, ciekawe! Chętnie zobaczy jak chwilę się męczą. Oczywiście o ile nie uszkodzą jego ślicznych ptaszynek!
        - Jeśli się po nie fdrapiecie i przepłoszycie to moszna słapać je f’siatkę tu, na dole. Nie umieją latać per se, snany jest im tylko lot ślisgowy. Oczyfiście umieją tak pomknąć daleko, ale skończą nisko tak czy inaczej. Ftedy moszemy spróbofać się do nich dobrać. - Po namyśle postanowił od razu powiedzieć co wie i przyłożyć się do łapania stworzonek, bo jednak jego interes przeważył nad chęcią zobaczenia jak tygrysy głowią się nad zadaniem. Może gdyby nie pracowały dla niego… ale wtedy i tak by go z nimi nie było. No już trudno, może poobserwuje przynajmniej jak wchodzą na drzewa.

☁︎ ☁︎ ☁︎


        Xirin na początku nie wierzyła, że ktoś może nazwać to miejsce ,,ładnym”. Było zapuszczone, nieuporządkowane i łączyło chaotycznie elementy reprezentacyjne z pracowniczymi, przy czym drugie zdecydowanie przeważały. Jednak kiedy zaintrygowana postawą Riziego rozejrzała się raz jeszcze, oceniając wszystko nie przez dojrzałe kryteria, ale bardziej oczami ciekawskiego dziecka… zrozumiała dlaczego Alice tak to urządził. I chyba właśnie pojęła jego gust - dużo ciekawych rzeczy wszędzie i nieco tajemnicy gdzieś dalej. Zakamarki do zwiedzania i gubienia weń eksperymentalnych stworzeń; drabinki do wspinania, okna do patrzenia, drzwi do otwierania. Labirynty ze skrzyń i wozów, żadnego planu zrozumiałego na pierwszy rzut oka. Dom Alice’a był jego idealnym wręcz odzwierciedleniem - trudne do zidentyfikowania dziwadło na zewnątrz, ale kiedy je poznać widać w nim zaskakująco solidną logikę. Dlatego ona umiała się tu względnie poruszać, ale za nic nie puściłaby na samotne zwiedzanie Riziego, bo aż prosiło się, by aktywował jakąś z dawna zapomnianą pułapkę w miejscu, gdzie nikt już od dawna nie chodzi, ale i nikt też nie pamięta dlaczego się je omijało.
        - Mój szef by się ucieszył. Też uważa, że tu jest ładnie. - Obdarzyła tygryska z lekka wymuszonym uśmiechem i przywitała elfików, a kiedy wydała im rozporządzenia, tygrysek przypomniał, że czas coś zjeść.
        - Tak, udamy się teraz prosto do jadalni. W zasadzie stołówki lepiej. Jest bliżej kuchni. - Zastanowiła się i poprowadziła młodego za sobą. Skręcili na zabałaganionym dziedzińcu i weszli małym, bocznym wejściem, wyglądającym na takie dla służby. Trwały tam na straży solidne, choć niezwykle stare drzwi pełne drzazg i kamienne rozpadające się stopnie, łamacze stópek. Xirin jakimś nietypowym, a wypracowanym ruchem pociągnęła zardzewiałą klamkę i oczom Riziego ukazał się mały pracowniczy przedsionek, kamienny i chłodny, choć z jakąś przetartą wykładziną rozpłaszczoną usłużnie na gładzonych blokach - gdzieś dalej ciemniły się drzwi, a korytarz zakręcał. I tutaj pełno było kufrów, skrzyń i worów, a nawet jakiś talerzyk z niedokończonym ciastem. Zdawało się jakby miejsce dopiero opuszczono i to w wielkim pośpiechu. Lub odwrotnie - jakby opuszczone latami zaraz miało ożyć, a ktoś zbiec po schodach z naręczami prania. Przewodniczka wybrała zaś stopnie prowadzące jeszcze niżej, do sutereny. Do całego podziemia rozległych suteren. Zeszli od razu do sali, zwanej stołówką. Odrobina dziennego światła wpadała przez okienka na poziomie ziemi, a w półmroku ustawione były ławy, stoły i stoliki, a dalej lady, kociołki i pomieszczenie z piecem. Kuchnia najpewniej. Trochę rupieci takich jak zbroje niedźwiedziołaków czy stary zegar i wystawa zdobionych naczyń. Ni to jak we dworku, ni jak w bogatszej gospodzie. Coś wyraźnie bulgotało, a przy jednym nakryciu przekrzykiwała się z lubością trójka zmiennokształtnych. Humanoidalny gepard, kotka w niebieskie kropki i dzik. Dzik! Tego nie widywało się normalnie, choć Rizi mógł jeszcze tego nie wiedzieć. Xirin pozdrowiła trójkę, a oni zaraz dostrzegli małego tygryska i zabawa w wyjaśnianie musiała się zacząć od nowa.
        - Jaki słodziutki! Cześć drapieżniku! - wykrzyknęła zachwycona kotka, która za ledwie parę lat będzie najpewniej mniejsza od niego.
        - Kolejni? Szeffu dodaje kogoś do kolekcji? - zapytał gepard, a dzik prychnął. Xirin pokręciła głową uspokajająco.
        - Nie, nie. Tylko pomagają mu łapać to czarne paskudztwo. Pewnie nie pogardziłby białymi tygrysami, bez urazy, ale prawda prawdą nic na nich nie ma. Pójdą w swoją stronę jak już skończą i przyjdą po Riziego.
        - Ciekawe…
        - Oby!
        - Zajmijcie się nim przez chwilę. Zostaniesz z nimi, dobrze? Ja pójdę po jakiś obiad - zwróciła się do Riziego, mając nadzieję, że trójka futrzaków go nie wystraszy, a wręcz przeciwnie, zaintryguje, skoro on sam też był… no, takim futerkowcem.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Mruknięcie obu tygrysołaków było jedynym potwierdzeniem, które usłyszał Alice. Ślady w istocie ciągnęły się dalej, co było dobre dla ich małej misji i sprawiało, że wizja szybszego jej ukończenia była coraz bardziej prawdopodobna. To im odpowiadało, choć wiedzieli, że mają nieco więcej czasu do umówionego terminu spotkania, a jednocześnie nie znajdowali się też specjalnie daleko od miejsca tegoż właśnie spotkania. Dlatego też dłuższe poszukiwania nie byłby dla nich problemem, ale… woleli po prostu szybciej ruszyć w dalszą drogę. W pewnej części sama postać Alice’a sprawiała, że chcieli to zrobić. Wiedzieli, że nie jest on do nich wrogo nastawiony, jednak był dziwny i przez to sprawiał, że czasem mieli przeczucia związane z tym, że będzie chciał ich złapać, więzić i może przeprowadzać na nich jakieś eksperymenty. Niemniej jednak, nadal podążali śladami – obiecali w końcu, że znajdą te stworzenia, które uciekły ich nowemu znajomemu.
Przełomowym momentem w tych poszukiwaniach okazało się znalezienie tego konkretnego drzewa, do którego doprowadziły ich ślady. Pojawiła się nawet realna szansa na złapanie tych zwierząt, gdy okazało się, że rzeczywiście mogą one ukrywać się wśród liści.
         – Świetnie, teraz pomyślmy, jak je… - Zirk nie zdążył dokończyć, bo Alice wyszedł już z gotowym planem, który, jeśli uda im się pomyślnie wykonać wszystkie jego kroki, zaowocuje tym, że faktycznie uda im się złapać tych uciekinierów.
         – Wystarczy, że jeden z nas wejdzie na drzewo i je przepłoszy. Mogę zrobić to ja, a wy spróbujecie je złapać, gdy tylko zobaczycie, że uciekają ze swojego schronienia – zaproponował, choć powiedział to tonem, który raczej nie sugerował, żeby mu się sprzeciwiali. Nie była to ważna decyzja i może właśnie dlatego stwierdził po chwili, że chyba przesadził; że ten ton właściwie nie był tu potrzebny. Z drugiej strony, z tej trójki to właśnie on prawdopodobnie nadawał się do tego najbardziej. Nie chciałby w żaden sposób urazić swojego mistrza, ale był młodszy od niego, a także – na tym etapie – szybszy i zwinniejszy. Nie miał jego doświadczenia, jednak samymi zdolnościami fizycznymi swego ciała, przewyższał go nie tylko aktualnie, ale nawet wtedy, gdyby porównać go z Grimem, gdy ten był w wieku Zirka. I nie były to puste przechwałki i słowa, bo Grim sam mu to powiedział. Na ich odpowiedzi czekał tylko chwilę, a później zaczął skradać się w stronę drzewa.

Pazury ułatwiały nieco wspinaczkę, chociaż same umiejętności białego tygrysa z tym związane również były na zadowalającym poziomie. Udawało mu się dość łatwo znaleźć miejsca, w których bezpiecznie łapał się gałęzi lub wbijał pazury w pień drzewa, aby znaleźć się wyżej i wyżej. Gdyby nie musiał uważać – zwłaszcza na wydawanie dźwięków, żeby niepotrzebnie nie przepłoszyć stworzeń – na pewno szłoby mu to jeszcze szybciej. Z daleka mógł nawet wyglądać jak drapieżnik czający się na ofiarę, jednak tego nie robił. Nie w sensie zabicia, oczywiście, bo może w istocie robił właśnie to, a pod „ofiary” można podstawić zwierzęta próbujące ukryć się w koronie drzew. A gdy w końcu znalazł się na zadowalającej wysokości i w miarę dobrze widział uciekinierów, którzy, na szczęście, nie zdawali sobie sprawy z jego obecności na drzewie…
Powietrze rozdarł potężny, tygrysi ryk, który wydobył się prosto z gardła Zirka. Czy była to przesada? Może, ale jednocześnie miał pewność, że zadziała to tak, jak chciał, żeby zadziałało. Usłyszał szelest liści nad sobą, gdy przestraszone tym dźwiękiem zwierzęta zerwały się nagle do ucieczki. Wyskoczyły ze swojego ukrycia, od razu zaczęły też machać skrzydłami w powietrzu, jednak nie unosiły się – zamiast tego zaczęły bardzo powoli opadać, ale nie kierowały się w stronę stojących na dole Grima i Alice’a. Tamci musieliby ruszyć się w prawo, aby móc je złapać. Jego robota skończyła się właśnie tutaj, teraz wystarczyło, że zejdzie na dół. A, gdy znów znajdzie się na ziemi, od razu pobiegnie za dwójką towarzyszy i, jeżeli będzie to potrzebne, pomoże im.
        
◎◎◎◎◎
        
Rizi pokiwał głową, zdecydowanie zbyt energicznie, gdy Xirin wspomniała, że udadzą się do jadalni. Chciał coś zjeść, co dało się dostrzec, chociażby po tym, że teraz posłusznie podążał za kobietą i nawet nie rozglądał się na boki. Nie próbował też czekać na moment, w którym chociaż przez krótką chwilę nie będzie ona uważna na tyle, że będzie mógł skoczyć w bok, aby pójść eksplorować posiadłość Alice’a. Jego oczy i tak chłonęły nowe, choć może nie tak piękne jak te, które można spotkać w naturze, widoki, ale ograniczał rozglądanie się i starał się patrzeć przed siebie. Robił się głodny! Poza tym, stawiał też mniejsze kroki niż wyższa od niego (i starsza) kobieta, więc zdarzało mu się podbiec kawałeczek albo, zamiast kroków, stosować lekkie skoki. Rozglądał się po nowych pomieszczeniach, na chwilę nie skupiał się wyłącznie na tym, że ich celem jest miejsce, w którym będzie mógł coś zjeść. W ostatnim, które okazało się kuchnią połączoną ze stołówką, miał do obserwacji nie tylko wszelakie wyposażenie, lecz także nowe osoby. Trzy osoby, konkretnie, i to właśnie na nie mały Rizi spojrzał z rozwartymi oczami w wyrazie zaskoczenia. Wiedział, do jakiej rasy należał i wiedział, że są też inne, które pochodzą od zwierząt, ale nigdy nikt nigdy nie powiedział mu o tym, że są też… dzikokształtni. Będzie musiał zapytać o to mistrzów, gdy tylko się z nimi spotka.
         – Cześć – przywitał się z nimi. Nie był osaczony ich obecnością czy nieśmiały, bardziej ciekawili go oni. Wyglądali tak niecodziennie…
         – Jak się nazywacie? Wszyscy jesteście dziećmi pana Alice’a? Dlaczego masz niebieskiego kropki? Czym się tu zajmujecie? - zadał im kilka pytań, które zaskakująco szybko opuściły jego gardło. Był też ciekaw tego zmiennokształtnego dzika, nawet zerknął w jego stronę, ale o niego nie zapytał.v
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Och, jak cudownie! Puchatek zgłosił się do wspinaczki! I to jeszcze z jakim zdecydowaniem! Normalnie Alice był przeczulony na to jak kto się do niego zwraca - potrafił samym zmęczonym spojrzeniem karcić studentów, którzy na zbyt wiele sobie pozwalali. Ale do Puchatkowego miał jakąś nieokreśloną słabość. Uwielbiał patrzeć jak ten przejmuje inicjatywę i pręży dumnie swoje czarne paski. Było w tym coś… całkiem uroczego, dla naukowca, w którego mniemaniu Zirk w zasadzie nadal był kociakiem. Wiele osób dla niego było takimi właśnie dziećmi uwięzionymi na zawsze w krótkiej możliwej liczbie lat swego istnienia i rozwoju - i na przykład taka Xirin nawet jako staruszka będzie jego zdaniem naiwna i niedoświadczona, choć pomagała mu wielce na codzień. Ale jeśli ktoś nie miał czterystu lat był zwyczajnym podrostkiem. Choć Alice musiał przyznać, że Grima potrafił postrzegać jako bardziej zaawansowanego w sztuce życia i interpretacji faktów. Starszy z tygrysów może nie był tak wybujałym okazem kociej siły fizycznej i młodzieńczej kondycji, ale coś w jego zachowaniu i słowach aż krzyczało ,,mentor!”. A badacz, który sam był nauczycielem, szanował to choćby podświadomie.
        Ucieszyło go więc tym bardziej, że zobaczy wysiłki młodzieńca, a sam będzie musiał taktycznie biegać z jego mistrzem po krzakach i łapać w siatkę ptaszunie. A może zobaczy przedtem jak Zirk spada?
        Nic jednak z tego.
        Tygrysołak mimo swych aż nad słusznych rozmiarów wspinał się sprawnie, szybko i zaskakująco cicho. Alice słyszał jedynie lekki chrobot pazurów zlewający się z ogólnym szumem i skrzypieniem drzew. Jego eksperymenty miały małe szanse zorientować się w sytuacji nim tygrys będzie wystarczająco blisko.
        Alice czujnie obserwował poczynania Zirka i kiedy ten był już wysoko, napiął mięśnie gotowy do biegu. Znaczy wesołego truchtania, bo nie sądził, by więcej mu się udało. Był futrzakiem zamkowym, a nie leśnym zdobywcą. Nawet nie lubił liści!
        Zacisnął łapki na swojej ptaszanej siatce, stanął na rozstawionych nogach… i nastąpił ryk. Podskoczył jak oparzony. Upuścił siatkę i zakrył wrażliwe uszy kuląc się i zaciskając powieki. Przez chwilę nie był w ogóle w stanie myśleć o swoim planie i wszystko zostało w rękach Grima. Przynajmniej póki czarodziej nie oddrętwiał, otrzepał się, popatrzył gdzie zlatują ptaszki i łapiąc siatkę postanowił chociaż spróbować ruszyć w tamtym kierunku. Wiedział, że będzie sporo za Grimem, a może i Puchatek da radę zejść w międzyczasie, ale i tak jako kreator małych czarnych lotników mógł się jeszcze przydać. Najlepiej wiedział jak je unieruchamiać i miał parę rzeczy żeby je uspokoić. Przede wszystkim swoją wspaniałą osobę. Potem zwiąże im się nóżki, otumani zaklęciem i włoży do siatki. Albo coś takiego.

☁︎ ☁︎ ☁︎


        Kiedy Xirin zostawiła młodego pod opieką trójki dziwaków, wszystkie trzy pary półzwierzęcych oczu skupiły się właśnie na nim. Na krótką chwilę. Potem dzik zajął się swoją potrawką zostawiając koty same sobie. Trzy bardzo różne koty.
        - Czeeeść! - Wyszczerzyła się niebieskoplamiasta przyjaźnie, zapominając o jedzeniu niemal zupełnie. Gepard uniósł rękę i wymruczał coś powitalnego w obcym języku, spokojny, choć zaintrygowany. Zaraz też uśmiechnęli się rozbawieni, a dzik chrząknął zaskoczony nad swoim obiadem.
        - Dziećmi? Oooooo. W moim przypadku chyba można tak powiedzieć? - Kotka zastanowiła się rozczulona. - Choć nie, nie chcę cię zmylać. To nie byłaby taka relacja. Jest naszym mistrzem? Opiekunem? - Spojrzała pytająco na towarzysza.
        - Jedno i drugie passuje… ale zostańmy przy mistrzu. Lepiej do nieggo pasuje. - Odparł gepard dyplomatycznie. - Wiesz mały, jesteśmy z nim związani w dość niettypowy sposób, powiedziałbym. Nie chcesz wiedżdzieć co tu się czasem dzieje!
        Dzik pokiwał głową.
        - Ale normalnie mówimy, że jest naszym szeffem. Nie każdemu pozwala mówić do siebie ‘misttrzu’.
        Teraz to kotka potwierdziła skinięciem.
        - Ale słyszę, że już go poznałeś! - Wróciła do poprzedniego pytania Riziego. - To teraz nasza kolej! Jestem Mits’si, mój przyjaciel to Thoppy - wskazała na geparda - a ten tu pan gbur to Durań. Znaczy Durr, w skrócie - poprawiła się, kiedy dzik spojrzał na nią znacząco. Wydawał się najstarszym z nich, a na pewno wyglądał o wiele poważniej od młodej kotki. I choć kotołaki potrafiły być starsze niż na to wyglądają, dziewczyna nie prowokowała dalej. Zamiast tego opowiadała o sobie.
        - Mam kropki… mam kropki, bo mistrz Alice ma specyficzny gust - zaśmiała się nieco sztucznie. - Lubi eksperymentować a ja, ten… się nawinęłam. No, tak czy inaczej nie są złe, prawda? - Obróciła się, by pokazać wydekoltowane plecy i bardzo nietypowy na nich wzorek w jeszcze bardziej niecodziennym kolorze.
        - I robimy różne rzeczy. - Dzik swoim ponurym tonem włączył się do rozmowy. - Ja pilnuję. Rozpłatuję wrogów jak trzeba. Widzisz ten topór? Mój jest.
        - Oj tak, jego ci on - westchnęła kotka opadając na ławę. - Każde z nas ma nieco inne zajęcia i jeszcze się też uczymy. A Ty co robisz? Rozumiem, że podróżujesz? - Spytała, chcąc zabawić malca nim Xirin wróci z pieczenią, która już zaczynała swoim zapachem wypełniać rozległą salę.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Plan zadziałał, co Zirk stwierdził, gdy tylko zobaczył, jak przestraszone ptactwo zrywa się ze swojego miejsca i próbuje uciec. Grim, z racji tego, że cały czas to obserwował, również ujrzał właśnie ten widok i poświęcił jedynie krótką chwilę na to, żeby domyślić się, gdzie uciekać będą „zguby” Alice’a. Nie przestraszył go też ryk, który wydobył się z gardła Zirka. Widać było, że nie jest to pierwszy raz, gdy stosują coś takiego jako część jakiegoś planu. Starszy tygrysołak ruszył w kierunku, w którym poleciały dziwne ptaki, oczywiście miał zamiar je złapać. Obejrzał się jeszcze tylko na Alice’a, kiwnął głową jakby sam do siebie – może dawał mu w ten sposób do zrozumienia to, że się tym zajmie i, że stwierdził też, iż ich zleceniodawca poradzi sobie z szokiem, jaki mógł wywołać u niego tamten dźwięk. Zirk w tym czasie zaczął schodzić z drzewa, co jakiś czas kontrolował też kierunek, w którym ciągle obniżały swój lot tamte stworzenia. Z wyższej pozycji mógł bez problemu zauważyć, gdyby nagle zmieniły kierunek i od razu powiadomiłby o tym dwójkę, która znajdowała się na dole. Opóźniało to nieco jego znalezienie się na ziemi, ale zwiększało jednocześnie szansę na to, że złapią je za pierwszym razem.
Grim nie czekał na Alice’a, od razu ruszył tropem pary ptaków, z oczywistym zamiarem złapania ich i zakończenia tego polowania. Poruszał się bardzo sprawnie, mimo tego, że był starszy od Zirka. Można by było nawet powiedzieć, że w dalszym ciągu znajduje się on w sile wieku i właściwie nie znalazłoby się to daleko od prawdy. I nie chodziło tu o to, że w jakiś magiczny sposób przestał się starzeć. Nie, nie, on nadal starzał się z tempem odpowiednim dla tygrysołaków. Jego sprawność fizyczna wynikała z wieloletnich treningów i ćwiczeń, którym zresztą poddawał się regularnie. Czasem zdawało się nawet, jakby przepływał między krzewami lub pniami drzew, tak zręcznie i płynnie poruszał się w biegu. Zirk obserwował mistrza – który jednocześnie był dla niego jak ojciec i przyjaciel – choć przez to jego zejście z drzewa opóźniło się jeszcze bardziej. Zeskoczył z niego i wylądował na leśnej ziemi w tym samym momencie, w którym do uszu jego i Alice’a dotarło dość głośne „Ha, ha!”. Odgłos ten wypowiedziany został głosem starszego zmiennokształtnego, gdy udało mu się złapać oba ptaki w jedną siatkę.

Cała trójka spotkała się gdzieś… w połowie drogi od drzewa do miejsca, w którym Grim złapał stworzenia. Miały one niezbyt dużo miejsca w siatce, choć przez to miały też mniejsze pole do manewru i nie wierciły się tak bardzo, jak robiłoby to tylko jedno z nich. Z drugiej strony, nadal dokuczało to trzymającemu je tygrysołakowi i musiał nieco się z nimi siłować – z nimi i z samą siatką zresztą – aby nie uciekły. Próbowały nawet w jakiś sposób przeciąć siatkę, jednak nie udawało im się to.
         – Możesz je jakoś… uspokoić? - pytanie to Grim skierował w stronę Alice’a. Liczył na to, że ich zleceniodawca zna sposób na to, żeby to zrobić. Będą mogli je wtedy rozdzielić i łatwiej przetransportować w miejsce, w którym ten je przetrzymuje.
         – Byłoby nam… łatwiej je… przenosić – dodał jeszcze. Widocznie nie spodziewał się, że ptaki te będą tak silne. Zirk też zresztą. Domyślał się, że będą próbowały uciec, będą się wyrywały i tak dalej, ale nie, że będą to robić tak mocno. Na pewno były silniejsze od zwyczajnego ptactwa.
         – Mogę też pozbawić je przytomności – odparł Zirk i zrobił to takim tonem, jakby nie sugerował czegoś, co miało szansę na zakończenie się śmiercią tej skrzydlatej parki. Wzruszył też ramionami, tak dla dodatkowego efektu, ale zerknął również na Alice’a. Były to jego stworzenia, więc do niego należała ostateczna decyzja.
        
◎◎◎◎◎
        
Mały tygrysołak nie wiedział, czego się spodziewać. Był przecież tylko dzieckiem! Do nowych znajomości kierowała go głównie ciekawość, bardzo duża ciekawość zresztą. Gdy zaczęli odpowiadać na jego pytania, starał się słuchać, choć czasem rozglądał się, ciekaw otoczenia. Wzrok uciekał mu też na niebieskie plamki na ciele kotki, która mówiła najwięcej. Zapytał ją o nie, wiedział, że to zrobił, choć miał też ochotę na zadanie kolejnego pytania o właśnie te kropki. Był zwyczajnie ciekaw, skąd się wzięły.
         – O, też mam mistrza! Właściwie dwóch, choć mistrz Zirk uważa, że nie nadaje się na osobę, która uczy czegoś innych – odparł po chwili. Nie brzmiał, jakby miał mu za złe to, że tak mówi i myśli. Wręcz przeciwnie, w głos małego Riziego wkradły się tony sugerujące jego chytrość i to, że czasami podglądał Zirka przy ćwiczeniach i w czasie walki, a przez to uczył się czegoś właśnie od niego. Ta dwójka stojąca bliżej wydawało mu się przyjaźnie nastawiona i, choć niespecjalnie bał się znajdującego się nieco dalej dzika, to czuł, że jest on osobą, która może niekoniecznie chciałaby się z nim zakolegować. Nawet, jeśli znajomość ta byłaby krótka.
         – Są… ciekawe. Nie, to nie to. Chodzi mi o inne słowo, było takie, które bardziej pasuje… - odparł mały i faktycznie zaczął się nad tym zastanawiać. Jego oczy powiększyły się na chwilę, a na jego pyszczku pojawił się uśmieszek, gdy prawdopodobnie przypomniał sobie o nim.
         – Niesamowite i niespotykane, o! - powiedział triumfalnie. Na chwilę przeniósł też wzrok na Durra i na jego topór, który był, cóż, duży. Rizi był pewien, że sam by go na pewno nie podniósł, choć wiedział też, że jego mistrzowie daliby radę zrobić to jedną ręką. Też chciał być kiedyś tak silny, jak oni!
         – Ja? Podróżuję z mistrzami. Poznaję świat, a oni mnie uczą różnych, ciekawych rzeczy – odparł i wyciągnął przed siebie łapkę, aby mrugnięcie oka później przyciągnąć się do ławy, na której siadła Mits’si. Przekręcił się w powietrzu, aby na ławie wylądować już w pozycji siedzącej. To była jedna z tych ciekawych rzeczy, których się uczy i, którą chciał im zaprezentować jako przykład nauk, jakie pobiera u Grima i Zirka. Choć, głównie u tego pierwszego.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Całe szczęście dwa tygrysy umiały ze sobą współpracować bezbłędnie, czego nie dało się powiedzieć o ich pracodawczym, niskim towarzyszu. Ten nie tylko nie znał ich zwyczajów i pełnego wachlarza kompetencji, ale i sam nie był graczem drużynowym - albo robił coś sam albo wydawał polecenia. Inne opcje kończyły się tak jak teraz - kulił się znokautowany kiedy inni lecieli kontynuować robotę. I chwała im za to. Mądre użycie mózgu!

        Otrząsnął się i ukontentowany stwierdził, że nie był na tyle chaotycznym elementem w całym planie, by przeszkodzić tygrysołakom w jego wykonaniu. Słusznie, bo nie po to byli mu winni przysługę, by latał za nimi po lesie dłużej czy też był w stanie ich mocno opóźnić - od tego miał uczniów.

        Obserwując z pewnym niepokojem jak tygrysy zbliżają się do jego cudownych ptaszynek, sam także zmniejszał dystans, mając nadzieję dopaść do eksperymentów niedługo potem jak znajdą się w siatce, na co szanse były coraz większe. Nie chciał, by zrobiły sobie krzywdę, ani by uczynili to przypadkowo Puchatkowie. Dreptał więc żwawo, nawet wtedy kiedy obie ptaszynki zostały złapane - co swoją drogą było naprawdę niezłym wyczynem. Alice wyraził swój podziw nadstawiając uszu i ciesząc się jak dziecko z widoku swoich dzieł ledwo utrzymywanych przez wielkie tygrysie łapy. Jak cudownie! Jak miło! Jak...

        ŻE COOOO!?

        Obrócił się w mgnienie, własną cherlawą piersią zasłaniając pojmane ptaszorki przed spokojnie proponującym Zirkiem. Wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu i niemym proteście, pokazał wielkie zęby, wystawił pazury.
        - Oszalałeś!? - krzyknął machając rękami. To nie uspokoiło ptaszków, które zaczęły się rzucać jeszcze bardziej.
        - No jusz jusz, ciii! Nie posolę fas skrzyfdzić - wynucił do nich z przejęciem, odwracając się od białego tygrysa i poświęcając im całą uwagę. Im i czemuś, co próbował wygrzebać z kieszeni.
        - Posfólcie, że unieruchamianiem sajmę się sam - oznajmił wyciągając garść węgielków i pomiętą karteczkę z jakimiś wzorami. Była prawie cała.
        - Przytrzymaj je przes moment mocniej... - polecił Grimowi, już przerzucając uwagę na zwitek, a za chwilę głuchy na wszystko i wszystkich zaczął mamrotać jakieś ciche zaklęcia. Skupienie się na nich przychodziło mu z zaskakującą łatwością jak na kogoś tak nieobliczalnego; słowa płynęły żwawo i równomiernie, intonacja była spokojna i pewna. Jeśli w jakichś momentach było widać pełnię jego wyszkolenia i umiłowanie dla magii to był to jeden z nich. Nawet emanujące magiczną energią węgielki przełożył przez małe oczka siatki wytrenowanym ruchem i postarał się, by dotknęły odpowiednich miejsc na ciałach eksperymentów. Zaraz potem mlasnął, otrząsnął się i z powrotem chaotyczny, zakomenderował raźny powrót do bazy!


☁︎ ☁︎ ☁︎


        Oboje kotowaci z uśmiechami i zainteresowaniem zarówno mówili jak i słuchali Riziego. Wydawał im się niewinny i uroczy, ale też... charakterny. Widzieli to w sposobie w jaki mówił, a przede wszystkim - w jaki się uśmiechał. Ciężko było zgadnąć na kogo wyrośnie za te parę lat, ale oboje zgodnie myśleli, że dobrze, że ma swoich mistrzów. Rasy silne i rzadkie potrzebowały ich wyjątkowo mocno. A wyjątkowo korzystnym było kiedy ich przedstawiciele zyskiwali wychowawców i mentorów już za młodych lat. Jeżeli tylko tacy mistrzowie byli odpowiedzialni i nie mieli jakichś niezwykle buntowniczych zapędów istniała duża szansa, że dzięki nim będzie jednego brutalnego, niezrozumianego nieszczęśnika mniej. W świecie pełnym elfów, ludzi i wszelkich wypaczonych magów zwierzołaki powinny trzymać się razem.
        Choć tacy stuknięci eksperymentatorzy jak Alice także się przydawali.
        - Osoby, które twierdzą, że nie umieją nauczać zwykle mają powody żeby tak mówić - stwierdziła kotka z wyrozumiałością dla owego 'Zirka'. - Choć czasami jest to przesadna skromność. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Riziego, również gotowa sądzić, że obaj jego mistrzowie w rzeczywistości jego mistrzami są.
        Zaraz potem zaś klasnęła w dłonie zachwycona małym pokazem. Nie każdy dzieciak tak potrafił! Nawet taki z uszkami i ogonem.
        - Nieźle! - Pochwalił go gepard, a Mits'si przytaknęła skwapliwie.
        - Twoi mistrzowie muszą być w niezłej formie, co? - zapytała, już chyba zaczynając odlatywać do świata fantazji. - Xirin mówiła, że to też tygrysy, prawda?
        - Jak najbardziej.
        Xirin idealnie wykorzystała moment wspólnej nieuwagi, by zbliżyć się do gromadki i teraz sceptycznie spoglądała na niebieskoplamiastą. Z drugiej strony... i to kot i to koty, mogliby sobie przypaść do gustu.
        - Ale jeden z nich jest sporo straszy - uprzedziła na wstępie, stawiając talerz z soczystą pieczenią obok Riziego i siadając tam, gdzie gepard usłużnie ustąpił jej miejsca.
        - Zjadaj mały. Jak będziesz chciał mamy też dokładki. Ale zostaw coś dla swoich mistrzów - rzuciła półżartem w stronę tygryska, nie czując się całkiem na miejscu w tym towarzystwie, ale nie chcąc go jednak tak po prostu zostawiać.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Nie było tak, że Zirk rzeczywiście chciał uderzyć każde ze stworzeń Alice’a i je ogłuszyć, ryzykując to, że mógłby jedno z nich zabić. Mówiąc to, miał jedynie na celu zmusić ich zleceniodawcę do szybszego działa i, co go nie zaskoczyło, udało mu się to. Przez jego pysk przebiegł nawet grymas podobny do uśmiechu, gdy tylko usłyszał i zobaczył jego reakcję. Prawdopodobnie właśnie o coś takiego mu chodziło.
         – Chciałem, żebyś szybciej je uspokoił. Wiedziałem, że potencjalne zagrożenie dla tych… stworzeń zmusi cię właśnie do tego – przyznał się po chwili. Nie był pewien, czy uspokoi to Alice’a, ale jednocześnie chciał też zobaczyć jego reakcję na te właśnie słowa. I także to, czy uwierzy w te, cóż, prawdziwe słowa, bo Zirk przecież nie kłamał. Gdyby naprawdę chciał zrobić to, o czym wspomniał, zabrałby się za to od razu. Nie informowałby o tym głośno, bo nie chciałby, żeby Alice mu przeszkodził. To jest, gdyby był dostatecznie zdeterminowany, aby faktycznie próbować uspokoić je w ten właśnie sposób.
Grim postąpił zgodnie z tym, co powiedział Alice. Uścisk łap starszego z tygrysołaków zwiększył się na miejscu na siatce, w którym ją trzymał. Ptactwo nadal poruszało się w niej, ciągle ponawiało próby wydostania się, choć Grim nie miał zamiaru im na to pozwolić. On też wolałby, żeby to się już skończyło i, żeby mogli już ruszać dalej. Poczekali, aż Alice skończy magiczne usypianie swoich stworzonek. Nawet przyglądali się jemu, bo był to zwyczajnie dość ciekawy widok, a nie dlatego, że może chcieli w ten sposób zapamiętać słowa inkantacji, żeby później nauczyć się jej. Im akurat nie była ona potrzebna.
         – Prowadź – odparł Zirk, gdy Alice zakomunikował im, że mogą wracać. I to nie w jakieś losowe miejsce, bo dokładnie tam, skąd uciekły te stworzenia i, skąd twórca ich musiał się ruszyć, aby je schwytać. Pozostało zatem liczyć tylko na to, że droga powrotna przebiegnie im spokojnie. Wiadomo, nie będą poruszać się tak szybko, jak wcześniej, bo prowadziła ich teraz osoba niższa od nich i, która stawiała mniejsze kroki, ale ważniejsze było, że złapane stworki były spokojne i bezpieczne doniesienie ich do celu stało się czymś, co było jak najbardziej możliwe.
         – Jak długo będą znajdować się w tym stanie? Zdążymy dostarczyć je do twojej „bazy”? - o to zapytał Zirk. Przez chwilę, zanim zadał te pytania, przyglądał się tym stworzeniem. Postanowił, że może dla bezpieczeństwa, będzie szedł z tyłu, żeby móc ciągle je obserwować i, w razie czego, od razu dostrzec, gdy dadzą nawet najmniejsze oznaki tego, że zaczynają wybudzać się z tego, czemu poddał ich Alice.
        
◎◎◎◎◎
        
Rizi naprawdę lubił swoich mistrzów, nawet, jeśli jeden niekoniecznie się za takiego uważał, ale dobrze też robiło mu przebywanie w towarzystwie osób… nie tak dorosłych jak Zirk lub Grim. Tak samo wpływała na niego rozmowa z nimi, w końcu nadal był on jeszcze dzieckiem. Dlatego też tak chętnie rozmawiał teraz z nowo poznanymi osobami. I tak samo chętnie pokazał im tamtą sztuczkę, choć mistrzowie na pewno by tak tego nie nazwali i przynajmniej jeden z nich powiedziałby, że to elementy sztuki walki, której jest nauczany, a nie coś, co można pokazywać, aby popisać się przed kimś. W takim razie dobrze, że teraz ich tu nie było, chociaż jednocześnie Rizi był ciekaw, co też robią w lesie, i to razem z Alice’m. Był ciekaw, czy już udało im się znaleźć to, czego wspólnie szukają – dlatego postanowił, że na pewno ich o to zapyta.
         – Są w bardzo niezłej formie – odpowiedział mały tygrysołak, choć brzmiało to też trochę tak, jakby poprawiał kotkę. Zresztą, on z nimi podróżował, więc najlepiej wiedział, jak to wygląda. Chciał też potwierdzić, że on też należą do tej rasy, co on, jednak wyprzedziła go Xirin, na którą zresztą nawet spojrzał. Choć nie było wiadome, czy zrobił to przez to, że się odezwała, czy może przez to, że do jego nosa dotarł zapach jedzenia, które ze sobą przyniosła. Podobał mu się zapach pieczeni i jej wygląd, nawet rozszerzyły się nieco jego oczka. Był głodny, to prawda, ale nie tak, żeby zapomnieć o manierach – dlatego jadł powoli i sztućcami. W pierwszej chwili wyglądał, jakby w pełni skupił się na tym pysznym kawałku mięsa, które znajduje się tuż przed nim, z odkrojonym kawałkiem, który znalazł się już w jego pyszczku. Rizi przeżuwał go ze smakiem, choć niespiesznie, wyraźnie zadowolony z tego, co odczuwa teraz jego język.
         – A mistrz Zirk Panią polubił – powiedział po chwili, niemalże wyszczerzył się w stronę Xirin i, jakby powiedział najzwyczajniejszą rzecz w świecie, po prostu wrócił do jedzenia.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Rozgardiasz, który towarzyszył życiu Alice’a, wydawał się przez chwilę idealnie zrównoważony przez towarzystwo Zirka oraz Grima. Spokojny charakter kotowatych był doskonałym kontrastem do nieprzewidywalnego czarodzieja, o czym cały wszechświat niemalże trąbił. Ale czy na pewno? Czy była to przygoda na dłuższą metę, czy może przyjaźń? A może nie?
No właśnie - nie. Jedno słowo, a tyle możliwości. Nie trzeba tutaj zatem dopowiadać pozostałych przypuszczeń czy wszelkich domysłów, albowiem wszystko da się wyczytać z tej historii. Zbyt spokojny charakter oraz za bardzo nieprzewidywalny może i są w stanie razem żyć, aczkolwiek nie zawsze jest im to przeznaczone. Tak samo zatem jak wspólna przygoda tygrysołaków oraz Alice’a prędko się zaczęła, równie szybko zmierzała do końca.

        W posiadłości czarodzieja można było spodziewać się zatem wszystkiego. Tak samo jego eksperymenty - te bardziej ucywilizowane - chodziły po domostwie z pełną swobodą, a te nieokiełznane twory prędko zostały zamknięte… gdzieś. Właśnie. W zakazanym miejscu, do którego Alice momentalnie zakazał wchodzić pozostałym. Jego gościnność była równie chaotyczna co i on sam - wydawałoby się, że jednocześnie chce jak najszybciej upewnić się, że jego goście siedzą potulnie w pokojach i zażywają zasłużonego odpoczynku, a równocześnie ciągle zagadywał lub dolewał im herbaty do wieczornej kolacji. Byleby ta noc skończyła się jak najpóźniej i jak najszybciej.
        A wszystko to przeto nie miało sensu, nieprawdaż? Zirk momentalnie wyczuł to przyciąganie i odpychanie. Niby nic nie groziło im ze strony czarodzieja, aczkolwiek nie mogli być tego pewni. Zwłaszcza że wystarczyło, że jego eksperymenty się tylko napatoczyły - mag nie upodobał sobie konkretnych celów. Wszystkie z nich były specyficzne, lecz już wtedy wiedzieli, że wiele rzeczy się może wydarzyć - również oni mogli skończyć jako jakiś ciekawy projekt, który nagle sobie wymarzy Alice. Grim już od połowy wieczoru zerkał na Zirka, próbując przekazać mu tę informację jakby telepatycznie. Oboje odczuwali i spokój, i zagrożenie. Instynkt brał nad nimi kontrolę nawet w nocy - mimo że obawiali się podróżować w ciemności, a odpoczynek kusił niemiłosiernie, to i tak ustalili spanie na zmianę. Tak na zaś, jakby miało się coś stać. Dzięki temu czuli, że mieli jakąkolwiek kontrolę nad tym, co się dzieje w tej posiadłości. Ledwo wstało słońce, a oboje już byli na nogach. Zgarnęli Riziego, który pozostawał pod opieką Xirin, po czym opuścili posiadłość o świcie.
Zablokowany

Wróć do „Lasy Eriantur”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość