Dziewczynka…
Nie wierzył, że w ogóle to rozważała! Niko to Niko, przyplątał się, więc Lucy już trudno, przygarnął go pod dach - nikt nie łudził się chyba, że razem z syrenką stworzą niepatologiczną, normalną rodzinę! Nawet jeżeli białowłosy był już częścią zajazdowej kompanii, nie mógł być traktowany jak syn Kaikomi! Nie bardziej niż Lilka czy Mina, gdyby Lucy postanowił uczynić je swoimi dziedziczkami. Tak absurdalne to było!
Może dlatego… może dlatego tylko syrenka w ogóle myślała o dzieciach. Już pomijając, że nie, nie, nie, to był wariacki pomysł! - dawać wilkołakowi młodą duszyczkę do wychowania - może faktycznie skoro Kaikomi była mężatką i miała własny dom, mogła zastanowić się nad przygarnięciem kogoś i wzięciem odpowiedzialności, w nieco inny sposób niż robił to sam Szef. Może faktycznie taki Niko, który w zasadzie potrzebował jej tylko by się z nią zakolegować (uhh!) to nie to na co liczyła… obecnie w zajeździe była niemal najmłodsza, może czuła, że należałoby to zmienić. Sam niebieskooki szarlatan różnicą trzech lat zrównoważyć tego nie mógł, bo choć niektórzy gratulować jej mogli "syna", nikt chyba nie sądził, że ma na niego jakikolwiek większy wpływ (choć niewątpliwie na dobre by mu wyszło). Ale skoro już raz takie porównania rozłożono przed nią, może pobudziło to wyobraźnię młodej pani Szefowej… ale jeżeli jedna jeszcze więź połączy małżeńską dwójkę, to syrenka stracona będzie na zawsze!
Była jednak mała nadzieja. Nadzieja czarna i zdradliwa, brudna i rozgrzana jak kapiąca smoła, ale dodająca mu siły by stać. Nie pragnął jej sobie uświadamiać, nie śmiałby tego sobie słowami, choćby w myślach życzyć. Ale… co jeśli to ciche życzenie syrenki stanie się rozdziałem między nią a Lucym? Co jeśli on przygarniać potrafił tylko to co sam chciał i co jemu się podobało, a jej prośby nie zamierzał usłuchać? Z pracowników miał korzyść. On sam przecież pracował dla niego i wywiązywał się jak umiał. Każdy był przydatny. A Niko był przynajmniej podobny. Do kogoś takiego wilkołak mógł zapałać przychylnością, mógł uznać nawet za syna. Ale co jeżeli będzie to jego limit? Może nie będzie chciał żadnej przybłędy, nie ważne jak zaprzyjaźniona by nie była z Kaikomi? W końcu nie będzie jego dzieckiem, a jeśli do tego byłaby odpowiednio mała nie byłoby z niej żadnego pożytku.
Jeżeli Szef w oczach Irinaia miał mieć jakąś wadę to tę jedną właśnie - zawsze dbał o swoje zadowolenie.
Jak bardzo?
Przytłoczony niewysłowionym pragnieniem, które podtrzymywało myśli zakrawające na zdradę, poczuł się ciężko i jakoś nerwowo. Zimno mu się zrobiło, choć był odporny na mróz gór i zawieruchy świata - gdy jednak dotarło do niego czego pragnie dla swego wybawcy, jakie rozczarowanie czyha w jego duszy na biedną Kaikomi… wbił wzrok w ziemię, a palce w swe nagie ramię, nie wiedząc już czy jego serce bardziej jest gorące i głupie przez młodzieńcze porywy czy zlodowaciałe w swym wyrachowaniu.
Naprawdę był tak złą osobą?
A jednak nie chciał - nie mógł słuchać o tym, jak Kaikomi i Lucy mogą osiąść na stałe przy sobie i przywiązać się do siebie kolejnym obowiązkiem! Ich wspólne szczęście bolało go bardziej niż własne niepowodzenie.
W tej chwili przynajmniej czuł to z niezwykłą siłą.
Czuł to aż rozpychający się Niko nie przywalił mu łokciem, by zwrócić jego uwagę na niedokończony taborecik pyszniący się jasno na wielkim stole roboczym. Wydawał się nim szczerze zafascynowany i kiedy kobiety piszczały podleciał tam, by sobie popatrzeć. Znaczy podotykać.
Po chwili, korzystając z okazji, dołączyła do niego i Mina, która choć przez moment onieśmielona czuła się w warsztacie naprawdę swojsko. Najpierw patrzyli zgodnie, porozumiewając się tylko gestami, potem zaś Minao zaczęła coś pokazywać i coraz żywiej objaśniać, aż w końcu, gdy przychylne spojrzenie właściciela jej pozwoliło - sama zaczęła wyjmować i ustawiać na blacie próbki drewna, pokazywać szlifowane nogi krzeseł, zestawy kołeczków i przekładać to co uważała za słuszne przełożyć. Nikodem szybko dał się w objaśnienia w ciągnąć i - jak zawsze - miał do dodania swoje trzy rueny, więc także przestawiał, pokazywał i podśmiewał się od czasu do czasu, niby to prowokująco, ale jednak z pełną aprobatą.
O dziwo pan Humbrey nie przerwał im, choć przy swej taktowności powinien to zrobić gdy tylko zaczęli się do siebie uśmiechać - miast tego pozostał przy pani Wassleyowej i dziwnie bladym fellarianinie, który bezwiednie oparł się o wolną ścianę i zerkał w przestrzeń niepokojąco. Nim to jednak brodacz zauważył, uśmiechnął się do Kaikomi.
- Och, poszli, poszli, a jakże! Dwóch najstarszych znaczy się. Fili za to coś tam, powiem pani, marudzi. A to, że mu się nie podoba, a to, że on nie lubi tak nad wiórami siedzieć… a że to stołek niewygodny i że nie chce i o, już go nie ma! No ziele jakich mało, ale zaradny chłopak. Pomaga przy połowach i w ryby idzie. Tyle dobrze, że znosi tego do domu, na obiad, ale i komu tutaj brakuje ryb! A meble? Każdy potrzebuje czegoś pod… do siedzenia znaczy się! To szlachetna robota, nie odejmując rybakom, ale no, widzi pani, ja bym wolał aby on się zajął czymś innym niż to co każdy tutaj niejako potrafi. Mam szczerą nadzieję, że jak się tak nalata po porcie to mu się zmądrzeje i wróci na stare śmieci, by się uczyć od ojca! Ma przecież szczęście, że nie musi się u nikogo dopraszać, ale on woli spędzać dnie na łodzi. No i cóż zrobić. Byle umiał się sobą zająć i na rodzinę zarobić. - Rozłożył ręce pokazując, że jak by mu się nie podobało, to ostatecznie nic szczególnego robić z tym nie zamierza. I tak dumny był ze swoich chłopaków, a nic takiego przecież złego nie robią.
Nawet jeżeli ,,idą w ryby”.
- A młody Niko widzę, niezłe ma gusta. - Popatrzył z uśmiechem na słuchającego wykładów chłopaka i pokiwał głową. - Co on umie w zasadzie? Może roboty chce? Ale co ja mówię, na pewno Lucy już go do czego zaprzągł! Nie będę mu takiego dzieciaka zabierać. Och, ale te kobitki szaleją tam, no zaraz dom w drzazgi pójdzie! Doprawdy, to przerażające czego to one nie wymyślą jak się do ubrań i zastawy dorwą… ale, ale, nie wolałaby pani iść z nimi? - Zdał sobie uprzejmie sprawę, że Kaikomi też w zasadzie kobietą jest, ale, że została tutaj, miał ją za mniej szaloną niż inne przedstawicielki tej zwodniczej płci. I za mniej głośną.
Choć jak już sama stwierdziła przecież jego i tak nie dałaby rady przegadać.
Niedługo też jego uwagę zwrócił fellarianin. I on doczekał się krzepiącego słowa.
- Wszystko w porządku, chłopcze? Poczekaj no chwilę, zaraz to kobitki przyniosą ziółka i coś do strawienia, nie będziesz już taki głodny. Pewnie zapominasz zjeść odpowiednie śniadanie tam w pracy! A kiedy ma się takie skrzydła to należałoby o nie zadbać! To też kończyny przecież! Wierzaj mi, trochę ciała jeszcze by ci się przydało! Dalej będziesz mógł bez odzienia latać, a może nawet bardziej, bo i masy nabierzesz. I nie będziesz już taki blady. Och, odejdź od tej ściany, bo się w nią zaraz zapadniesz. Melisso! - krzyknął. - Weź no mój kawałek ciasta zostaw. - Po czym głos zniżył. - A ja już temu chłopczynie dam. No, nie martw się, to nie obiad, ale pyszne jak kawałek niebios! - Uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu.