Zajazd Lucy'egoTroje to nie tłok

Powadzony przez wilkołaka i dość popularny już lokal, który zasłynął nie tyle z noclegów co z możliwości zamówienia w nim kawy - rzadkiego w Alaranii przysmaku. Pracują tu i odpoczywają przedstawiciele wielu różnych ras, ze znaczącą przewagą naturian i zmiennokształtnych, którym proponuje się tu wiele udogodnień niespotykanych w typowo ludzkich czy elfich domostwach.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Troje to nie tłok

Post autor: Lucy »

        To był ciężki dzień. A noc wcale nie chłodna. Wdrapując się po schodach już czuł, jak przegrzewa się pod swoją podomką. Wykończony…
Może Oz’o miał rację i był jednak starszy niż wskazywały metryczki? Ale Domem Emeryta by nie pogardził… cisza, spokój, gra w warcaby, kawa po południu… ale znając jego szczęście, gdy tylko przemianowałby zajazd na taki ośrodek, zwaliłoby się tu dwudziestu czterech bliźniaków pana Oz’o i oblewaliby dziewczyny (starsze panie) sokiem po godzinach. Wtedy oczywiste kto pierwszy skończyłby w izolatce z załamaniem nerwowym.
        Nie, jednak zajazd był bezpieczniejszą opcją.

        Wzdychając do swoich myśli puścił syrenkę przodem, a sam zatrzymał się na spoczniku, by spojrzeć jeszcze raz na salę. Nie zdążyli wszystkiego dosprzątać… niezadowolony mlasnął i pokręcił głową. Nie miał serca wyciągać Berhe z pokoju, a wróżki już pozasypiały. Powiedział więc Kaiko, że zaraz przyjdzie i zszedł, by dać upust wewnętrznej pedanterii. Oczywiście żonie ogłosił, że zrobi sobie coś do picia, bo inaczej zaraz chciałaby się przyłączyć i pomagać mu w porządkach, a na cholerę miała ponosić odpowiedzialność za obnażalsko-destrukcyjne zapędy współbraci.
        Kiedy więc zniknęła na górze, po cichu zaczął przesuwać krzesła i wyjmować spod foteli resztki niezgarniętych przez pracowników ubrań. Pudło z fantami wodnych maie leżało za barem, a góra skarbów piętrzyła się dumnie, jakby wszyscy zmówili się, by zostawić u Nilla kolejne śmieci. Od niechcenia zaczął je nawet przeglądać, a gdy znalazł znajomo wyglądające staniczne kokosy złączone sznureczkiem, wyjął je niewinnie, coś tam wymruczał i absolutnie przypadkiem wywalił je przez okno, by Lilka nigdy ich już nie znalazła. Będzie mieć trochę czasu to poprosi Irinaia, aby je zakopał.

        Względnie zadowolony kończył zbierać obrusy z podłogi - akurat schylił się za kanapę, gdy usłyszał skrzypienie na progu. O kocie mowa - Lili na palcach zbliżała się do pozostawionego pudła z rzeczami, wyraźnie czegoś szukając. Aż się uśmiechnął. Niezauważony obserwował ją tak przez chwilę, a gdy zaczęła wysypywać szmatki i rozwalanie ich po podłodze do reszty pochłonęło jej uwagę, zwinął po ciuchu trzymany obrus i rzucił w nią znienacka.
        - GIAAAAAAAAAAA! - Kotka podskoczyła zaatakowana przez ducha w kratkę i wywróciła się o krzesełko. Wytrzeszczonymi oczami przebiegała po wszystkich kątach sali, dysząc z nerwów, bo i nastawiła się, że będzie tu sama.
        - Czegoś potrzebujesz? - Uśmiechnął się Nill, gdy go wypatrzyła i zdążyła ofukać.
        - Może~
        - Och, powiedz mi. Czemu się zakradasz? - zapytał melodyjnie, jak seryjny morderca zbliżając się do ofiary. - Coś było w tym pudełku?
        - Nie, skąd - odparła słodziutko, kiedy się nachylił i spojrzeli sobie w oczy zacięcie. Niech ją w nos pocałuje, drań jeden, ale łapy precz od jej ciuchów!
        - Jestem niemal pewny, że czegoś szukałaś… a jeśli to znajdę i wyrzucę?
        - Nie znajdziesz - prychnęła.
        - Wiem. - Wyszczerzył się. - Bo już tego nie ma!
        - CO!?
        Rzuciła się jeszcze raz przegrzebać szmatki, Nillowi o mało nie wybijając zębów, a przy okazji robiąc wokół jeszcze większy burdel niż był.
        - Gdzie je masz!?
        - Hehe… nie twój interes. Miałaś ich nie przynosić.
        - Gadaj! - Chwyciła go za podomkę. - Proszę, są dla mnie ważne! - Nagle zmieniła taktykę, może dlatego, że ludzkiego Nilla nie dało się wytargać za falbany na klacie, ani nawet uwiesić mu się na uchu.
        - Idź spać! Albo nie, czekaj, pomożesz mi. - Teraz on dla odmiany chciał ją za coś złapać, ale właśnie się zorientował, że w zasadzie… to nie ma za co.
        - Jesteś naga? - dopytał, jakby nie był tego wcale pewien.
        - Gdzie ty masz oczy? Przecież, że tak! Przyszłam tu prosto z łóżka!
        - To żadna wymówka, ubieraj się!
        - Mam futro.
        - To nie jest argument!
        - To się nie patrz.
        - Lika!
        W imię estetyki i przyzwoitości należało okryć czymś tego kota.
        - Nie ubiorę się. Jest ciepło, a jestem u siebie.
        - Rozumiem. Dwanaście lat wychowywania cię nie dało żadnych efektów.
        - Pfff. - Założyła nogę na nogę, prężąc się na oparciu krzesła. - A zamierzam tak jutro przyjść do pracy…
        Nill się załamywał:
        - Dlaczego mi to robisz?
        - Wyrzuciłeś je.
        - A, no taaak… więc do tego zmierzamy?
        - Jak mi je oddasz to je założę i może nawet jakąś kieckę…
        - To wiesz co? Zostań goła, lepiej dla moich oczu.

* * *


        Kiedy Kaikomi usłyszała kroki, mogła pomyśleć, że do pokoju zbliża się jej mąż. I nie bardzo by się pomyliła - nie mogła tylko przewidzieć, że będzie na nim wisieć rozgogolona kotka, usilnie próbująca dusić go zwiniętą spódnicą z trawy i przeklinająca go, bez wulgaryzmów może, ale na wszystkie pioruny świata.
        Ale Nill mimo jej oporów dowlókł się do sypialni i bez ceremoniałów otworzył drzwi. Miną zakomunikował, żeby nie pytać, a zaakceptować, przepłoszył Myszę, rzucił Lilkę na matę, zawinął, związał paskiem i wywalił za drzwi. Odetchnął, padając kolanami na podłogę, gdzie przed chwilą było jego posłanie.
        - Kolejny dzień w raju! - ogłosił, patrząc w sufit i rozkładając ręce, a zaraz klapnął na poduszkę, czyli Myszę, która w podzięce trzasnęła go w czoło.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Ciężki, bardzo emocjonujący - tak, Kaikomi również w ten sposób opisałaby ten dzień. Nie mieszkała w zajeździe tak długo jak Lucy (umówmy się, on to miejsce stworzył od podstaw!), więc istniały w nim jeszcze rzeczy i zdarzenia, które mogły ją zaskoczyć. Jak na przykład wizyta księcia, nagła przemiana jednego gości w smoka, krótka znajomość z przemiłą koleżanką Irinaia, która zaskakującym zrządzeniem losu dołączyła do królewskiego orszaku… Tak, Shantti była tego dnia najmilszym odstępstwem od normy - miła, uczynna, bardzo odważna, a przy tym ładna i radosna. Kaikomi, by okazać jej jakoś swoją sympatię, przy pożegnaniu podała jej mały pakuneczek z liści palmowych, w którym znajdowały się dwa ptysie, których tego dnia nie sprzedała i które zostały po tym, gdy uwzględniła w rachunkach mieszkańców zajazdu, dla których chciała zostawić coś słodkiego na wieczór. Tym bardziej ucieszyła się, gdy tancerka wspomniała o tym, że jej smakowały - uśmiechnęła się bardzo szeroko, wręcz promieniała radością jak małe słońce. Tak samo zresztą jak wtedy, gdy Lucy pogłaskał ją po głowie w pocieszającym geście - spojrzała wtedy na męża jakby był chodzącym ideałem i wyrocznią. Był dla niej wielkim autorytetem i bardzo się go słuchała, nawet w tak drobnych kwestiach jak wtedy, gdy subtelnie pogonił ją na piętro, a sam został jeszcze chwilę, by zrobić sobie coś do picia - mogłaby zaproponować, że sama mu coś przygotuje, ale nie, posłusznie poszła na górę, nawet nie podejrzewając go o jakieś odmienne zamiary.

        Na piętrze zaś syrenka od razu podreptała do łazienki - w końcu cały dzień była na nogach i już zdążyła porządnie wyschnąć, choć i tak była wyjątkowo odporna na trudne warunki lądowe, pewnie dzięki tatusiowi, który wychowywał ją w mieście a nie w morzu. Teraz jednak jej skóra była nieprzyjemnie sucha i nie tak miła w dotyku jak rano - musiała coś z tym zrobi! Zrzuciła więc z siebie sukienkę i zaraz znalazła się w wannie pełnej zimnej wody. Chwilę potrwało, nim jej nogi zmieniły się w ogon, ale dosłownie było widać, jak w oczach syrenka odzyskuje siły i ładny, zdrowy wygląd. No i dobre samopoczucie, które poprawiła sobie jeszcze kilkoma kroplami olejku, który wtarła sobie w skórę. Później i tak wszystko zmyła z siebie, ale gdy wyszła z łazienki skryta pod jedwabnym szlafroczkiem (prezent ślubny! Tylko od kogo...), wyglądała jakby to była poranna a nie wieczorna kąpiel.
        W sypialni Lucy’ego jeszcze nie było, ale to syrenki jakoś bardzo nie zaniepokoiło, bo słyszała jego głos na parterze, uznała więc, że może się z kimś zagadał, a ona ma jeszcze chwilę dla siebie. Rozścieliła więc łóżko dla obojga, bardzo dbając przy tym, by nie przeszkadzać umoszczonej na poduszkach Myszy, a później zabrała się za przygotowywanie olejku do masażu. Uklęknęła w kącie sypialni i do specjalnej miseczki wlała olej, a następnie po kilka kropli różnych relaksujących olejków eterycznych, co chwilę wąchając i sprawdzając, czy kompozycja jej odpowiada. Gdy już mikstura była gotowa, syrenka postawiła ją na stojaczku, pod którym zapaliła malutką świeczkę, aby wszystko się podgrzało. To był koniec przygotowań na ten moment, więc syrenka wstała i rozwiązała szlafroczek, by położyć się do łóżka. Akurat do sypialni wszedł Lucy… Ale nie sam! Kaikomi pisnęła i szczelnie otuliła się połami szlafroczka, po czym stała jak posąg i patrzyła jak jej mąż pacyfikuje kocią pracownicę.
        Tak, to miejsce nigdy nie przestanie jej zaskakiwać, nieważne jak długo będzie tu mieszkać…
        Dopiero gdy Lucy padł na ziemię, Kaikomi odzyskała zdolność mowy i poruszania się. Puściła trzymane kurczowo poły szlafroczka, zrzuciła go z siebie odkładając gdzieś na bok i na paluszkach podbiegła do leżące na podłodze męża. Przyklęknęła przy nim i delikatnie spróbowała zdjąć mu z ramion podomkę. Mysz ją jednak pacnęła, gdy za bardzo zbliżyła dłonie.
        - Ał! - mruknęła syrenka, zaraz zabierając rękę. - Ej, Mysza, nie rób mi tak - skarciła kotkę, a ona w swej łaskawości patrzyła i tylko biła ogonem, gdy syrenka zsuwała z ramion męża materiał, tak by ten nie musiał się ruszać. W końcu odsłoniła go mniej więcej do pasa.
        - Pomasować ci plecy, Nil? - zagaiła słodkim głosem Kaikomi, choć było to już pytanie czysto grzecznościowe, bo przecież gdyby nie miała takich planów nie podgrzewałaby właśnie olejków. Zaraz zresztą wychyliła się i sięgnęła po miseczkę. Usiadła sobie obok męża, wylała odrobinę przyjemnie ciepłego oleju na dłonie i roztarła je, nim zaczęła ugniatać barki Lucy’ego.
        - Nil... - zagaiła nieśmiało, tak cicho że mógłby jej nie usłyszeć. - Czym sobie zasłużyłeś na próbę uduszenia przez Lilkę?
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Dopiero gdy padł z zamiarem… bycia padniętym, wyczuł intensywny jak na jego nos zapach grzanych olejków. Doskonale wiedział co to oznacza - tym bardziej nie próbował się nawet podnosić, pokornie oddając się w ręce syrenki. W jego obronie stanęła co prawda waleczna kotka, ale chyba dlatego, że bała się iż za dużo przyjemności go rozpuści i nie będzie miała na kim leżeć. W końcu poddała się jednak, pozwalając żonie zbliżyć się do męża, ale nie miała zamiaru rezygnować z prawa własności do dziwnego wilka. Położyła się więc przy jego twarzy, łapy wyciągając mu na głowę, aby pokazać, że ona też może go dotykać, a jeżeli syrenka chce dostać i głowę, to może w przyszłym tygodniu. MOŻE.
        Ale nie była tyranką - jako dominująca samica umiała rządzić i rozumiała, że młodsza kotka (bardzo rybia kotka), jako partnerka potrzebuje paru chwil spędzonych z białosierstnym. Choć musiała ustawić się w kolejce, Mysza wcale nie miała jej za złe, że zajmuje jego czas. Dzięki temu wilk bywał wypoczęty, zadowolony i nieco mniej kapryśny. Wtedy zaś lepiej traktował swoją kocią panią i bawił się z nią, dając się drapać po łapach i rzucając po pokoju szmaciane truchełka.

        Ułożyła się wygodnie i kątem kociego oka obserwowała ruchy koto-rybki. Pewnie chciała pogłaskać swojego towarzysza, ale ten na noc gubił futro i zostawała mu sama skóra. Namaszczała więc ręce, żeby to zrekompensować. Taka była różnica między Myszą, a wilkiem w nocy - ją można było miziać beż żadnych udziwnień. No, ale była samicą - a Rybka potrzebowała mężczyzny.

        Wilkołak z kolei - co całkiem zrozumiałe - poddał się pieszczotom bez słowa sprzeciwu i wyraźnie rozluźniał w miarę upływu czasu. Kotka znała to uczucie - u znerwicowanych przedstawicieli jej gatunku, to był ten moment, kiedy należało zerwać się, wbijając pazury w udo i pobiec do drugiego pokoju. Ale ona i jej podopieczny byli bardziej wyważeni - potrafili leżeć w bezruchu, podczas gdy inni się nimi zajmowali. Ciepło rozchodziło się po ich ciałach, a cudze dłonie koiły nerwy i odpędzały myśli. A tak jak kocica, wilk też pewnie trochę ich miał.

        Oj miał. I tak jak kocica wyobrażał sobie leżenie na miękkiej macie, podgryzanie smakołyków i ignorowanie wrogów. I przyjaciół. Wszystkiego. Nawet much chodzących po suficie, gdyby jakieś tam były (ale nie było, bo gdy zlatywały Mysza je zjadała).
Początkowo zmęczony tak, że oczy same mu się zamykały, rozbudził się w końcu, gdy syrenka zadała pytanie. Nagle wróciły mu siły umysłowe, gdy zrozumiał, kto do niego przemawia i dlaczego.
        Westchnął ciężko, bo nie chciało mu się mówić, a jedynie rozkoszować chwilą relaksu, która była jedną z jego małżeńskich rozkoszy. Tak jak ptysi nie znał ich wcześniej, ale raz zakosztowawszy był gotów bronić kłami i pazurami tego co mu się (chyba) należało. Kaikomi nie wiedziała jak bardzo lamentował w duchu nad dwoma oddanymi elfce ciasteczkami, ale jako dorosłemu facetowi, poważnemu właścicielowi przyszłego Domu Emeryta (biedak, jeszcze się nie zorientował co do zwyczajów kawowych takich miejsc), nie wypadało mu zabrać gościowi prezentu sprzed nosa i zjeść go za barem. Musiał pocieszyć się tym co zostało wydzielone dla niego (jednego z tych ptysiów zjadła Lilka, drugi zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach), a ostatecznie zwyczajnie zapomnieć. Zapomniał nawet o tym co Kaiko potrafi zrobić wieczorami, bo chyba nie docierało do niego, że ktoś może naruszać jego przestrzeń osobistą, by faktycznie sprawić mu przyjemność, a nie… no chociażby podduszać go kiecką z trawy. Męską dodajmy. No poniżej jego godności.

        Ale drobne dłonie syrenki wygrały w końcu z męskim ubraniem (szkoda tylko, że w takim kontekście), a Lucy rozciągnął się, wewnętrznie rozanielony i już gotów był na odrobinkę nocnej konwersacji.
        - Wypyff’f ufu… - wymruczał prosto w Myszę, po czym zakrztusił się sierścią, zwalił kocicę i warknął coś nieprzyjemnego, na co ona pokazała mu zad i chyba kazała się pocałować.
        - Zastanawiam się czasem czemu koty to moje ulubione zwierzęta… - westchnął gdy wypluł sierść. Może był masochistą, tylko o tym nie wiedział?
        Albo zwyczajnie wiedział gdzie jego miejsce w hierarchii.
        - Co do tego… znalazłem jej kokosy w skrzynce z fantami i wyrzuciłem (wiesz jak ich nie lubię). Przyszła po nie, więc gdy ich nie znalazła zwaliła wszystko na mnie i groziła, że przyjdzie naga do pracy… sam nie wiem czemu to ona dusiła mnie, a nie ja ją. Tak czy inaczej to o to poszło. Ale ważne, że już ich nie założy. - Uśmiechnął się zadowolony, jak brat, który skonfiskował siostrze niegrzeczne opowieści o dwóch za bardzo lubiących się chłopcach i mógł je gdzieś utopić.
        - A jeżeli założy, to następnym razem wywalę ją razem z nimi - oświadczył spokojnie, choć aż wzdrygnął się na taką ewentualność. Znaczy Lilkę przez okno wyrzuciłby bez problemu, ale nie chciał znowu widzieć jej w tym stroju. Wstydu nie miała, czy jak?

        Dla konsekwencji - choć wilk nieugięcie czepiał się kotowatej, to już samo wspomnienie Kaikomi w szlafroczku poprawiało mu humor.

        - Ech, dobrze, że wszystko się skończyło… nadal zszokowana, że gościliśmy księcia? - Spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął się, jak zwykle zaczepnie, lecz bez złych intencji. W końcu sam był zdziwiony, a nie pokazywał tego, bo owych zdziwień przeżył o wiele więcej. Każdy mieszkaniec Lariv był dla niego dziwadłem te parę lat temu. No, paręnaście. Zdążył więc przywyknąć do tego uczucia na tyle, że nie robiło na jego organizmie większego wrażenia.
        - Ale zobaczysz, nie tacy się jeszcze tu zjawią… chociaż mam nadzieję, że następny tydzień sobie odpuszczą. Przydałyby się wakacje - oznajmił zadowolony.
        I oczywiście mówiąc ,,wakacje” miał na myśli więcej nieprzerwanej pracy i odpowiedni poziom rutyny. Prawdziwe ,,wakacje” w jego ustach były niemal przekleństwem.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        W sypialni dało się słyszeć uroczy chichot syrenki, który jednak szybko ucichł - nie mogła przecież tak śmiać się z nieszczęścia swojego męża.
        - Ale Nill, tu, na wyspie, połowa osób chodzi nago albo przynajmniej półnago - zauważyła. - Lilka nie będzie się niczym wyróżniać jeśli przyjdzie bez ubrań do pracy… Lepsze to niż kokosy - dodała i to nie po to, aby podlizać się mężowi, ale po prostu przez to, że sama tak uważała, tylko ona akurat Lilce nie zamierzała kazać zmieniać ubrania. Kotka przede wszystkim by nie posłuchała, a poza tym syrenka bardzo nie chciała ograniczać cudzej wolności. Wyznawała zasadę, że to co dobrego spotyka innych, spotka również i ją i tak dalej, dlatego dla wszystkich była taka miła.
        - Ale jej już nie ma pod drzwiami, prawda? - upewniła się nagle syrenka, bo w sumie jakoś nie nasłuchiwała by upewnić się czy Lila zdała radę się oswobodzić i sobie poszła, czy nadal leżała zawinięta w matę Nilla. Syrenka miała na celu ugłaskanie Lucy’ego a nie zachęcanie kotołaczki do niesubordynacji - ona i tak robiła co chciała bez dodatkowej zachęty.
        Nie no, nie mogła tego tak zostawić. Dla świętego spokoju na sekundkę przerwała ledwo co zaczęty masaż i zerknęła na korytarz by upewnić się, że kotki tam nie było. Maty zresztą też nie, więc pewnie Lilka popełzła gdzieś razem z nią i dopiero tam się oswobodziła. Albo i nie, choć w to Kaikomi szczerze wątpiła, bo przecież koty to cwane stworzenia i byle konstrukcja z materaca i paska ich nie powstrzyma. Syrenka mogła więc spokojnie wrócić do swojego męża i przerwanego masażu. Wylała na jego plecy jeszcze trochę ciepłego olejku, który miał dodatkowo pomóc rozluźnić mięśnie i poprawić nastrój wilkołaka dzięki właściwościom aromaterapeutycznym.

        Samo pytanie Lucy’ego nie było tak niezwykłe, jak sposób w jaki na nią spojrzał i jak się przy tym uśmiechnął. Niby z jednej strony chciała się boczyć, że ją tak zaczepia, ale w sumie nie było za co, a ten uśmieszek cwaniaka był taki… No która dziewczyna by się mu oparła? Nie było szans! Z jednej strony ją irytował a z drugiej kusił, tak nie można!
        A jednak działo się, a ona musiała odpowiedzieć, by mąż nie poczuł się zignorowany.
        - Już trochę o tym zapomniałam - przyznała w końcu, ugniatając Nillowi mięśnie pleców. - Ale co sobie przypomnę, to nie mogę w to uwierzyć! - dodała z nieudawanym przejęciem, które potwierdziło prawdziwość jej słów. - Nill… A co jeśli to Nohea ich źle zrozumiał? Tak zaczęłam się zastanawiać, że tak mogło być, bo ani Kerion ani Pani Rani nie mówili we wspólnym. No on niby rozumiał, ale umiał tylko migać, więc łatwo o pomyłkę, prawda?
        Kaikomi na moment jakby zwolniła ze swoim masażem, rozmyślając nad tą kwestią, ale w końcu mruknęła coś pod nosem jakby się poddała i wraziła mężowi łokieć między łopatki - zaczynała się ta bardziej bolesna część zabiegu.
        - Nill, a co najdziwniejszego tu w zajeździe widziałeś? - zagaiła. - Było coś, co przebiło smoka i niemego księcia?
        Cóż, nie można było mieć Kaikomi za złe takich pytań - była żoną właściciela zajazdu dopiero rok i nadal miała te swoje naście lat, gdy takie sensacje śledziła z wypiekami na twarzy. Lucy oczywiście opowiadał jej o różnych indywiduach, tak samo jak pozostali pracownicy i mieszkańcy tego miejsca, ale nigdy nie powiedział co było takie “najbardziej”. Może nawet nie było niczego takiego, bo trudno było wybrać zwycięzcę. Albo po prostu Lucy’emu nie będzie chciało się o tym myśleć. Trudno grzebać we wspomnieniach, gdy żona właśnie próbuje ci (w dobrej wierze!) wybić bark.
        - Nie za mocno? - upewniła się, w odpowiednim momencie odpuszczając. - Nogi też?
        Tortury Kaikomi miały jedną zaletę - po tej chwili strachu o własne zdrowie i życie następował relaks i rozluźnienie, jakiego trudno doświadczyć bez pomocy. A rano człowiek był jak nowo narodzony, chociaż poprzedniego wieczora nie był w stanie ręką ani nogą ruszyć. Sama syrenka zaś bardzo lubiła sprawiać w ten sposób przyjemność swojemu mężowi. I lubiła to, gdy nawet rano pachniał tymi olejkami, którymi natarła go wieczorem…
        - Och… - westchnęła, gdy nagle coś sobie uświadomiła. - Wiesz ile osób jutro przyjdzie, by odzyskać swoje rzeczy? Jak dobrze, że Tao i Toa się tym pewnie z radością zajmą - dodała z ulgą, bo faktycznie Kropelki uwielbiały takie psikusy, więc na pewno wezmą zadanie wydawania fantów na siebie. Im zaś pozostanie tylko obsługiwać większe rzesze głodomorów i spragnionych niż zwykle.
        - Nill… - zagaiła po raz kolejny Kaikomi. - A jak twój brzuch?
        Tak, myśli tej dziewczyny skakały z tematu na temat jak szalone i dlatego potrafiła podczas masażu zapytać i o samopoczucie męża i o pracę i o znajomych i jeszcze kilka innych rzeczy. A wiele też zachowała dla siebie!
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Musiał przyznać jej rację - nagość nie była niczym dziwnym na Lariv. Więcej - to nadmiarowi ubrań najczęściej przypisywano jakieś podejrzane znaczenia, a nie obnażaniu opalonych, futrzastych czy łuskowatych ciał. Jednak o ile to jakoś znosił, a w zasadzie całkowicie przywykł, z Lili sprawa wyglądała inaczej.
        - Ona jest jak siostra - jęknął wyjaśniająco. - Znam ją od dzieciaka i wpajam jej zasady, których widzisz jak się trzyma. Ma się ubierać, bo tak mówię! - przyznał bez cienia skrępowania czy nawet litości. Ta mała wariatka pastwiła się nad nim już dwanaście lat, więc on też miał coś do powiedzenia. Dbał o jej edukację, nauczył ją czytać, pisać i nosić ubrania. Powinna z tego korzystać. Nie uczył jej za to noszenia kokosów i miała tego nie robić. Proste jak cytoszkielet. I to był jeden powód, dla którego Lucy tak nad nią w tym temacie wisiał - żeby okazała posłuszeństwo i należyty szacunek komuś, kto (z wzajemnością) dręczył ją od młodości.
        - Poza tym jest jak siostra - powtórzył melodyjnie. - I to zwyczajnie niesmaczne, by latała po domu w koralach z muszli. Tylko w koralach dodajmy. Nie, kiedy wszyscy inni (nie mówię o Therundim, zapomnij o Therundim) ubierają się jak na gospodarzy przystało. Takie są tutaj zasady - stwierdził, nie dodając już, że sam je przecież wymyślił i są takie, a nie inne, bo mu pasowały. Ostatecznie jak na dyktatora był całkiem rozsądny. A reguły działały i było dobrze - przynajmniej kelnerki podawały dania bez obawy, że wpadną im do nich biusty.

        Tyle w kwestii wyjaśniania relacji w ubraniowej rodzinie. Temat powrócił do dzisiejszych gości i tu Kaikomi mocno zaskoczyła małżonka. Był pewny, że młoda syrenka poświęci sprawie o wiele więcej uwagi i będzie to wałkować w wyobraźni godzinami. A jednak nie. Sam za to żałował, że nie miał czasu spisać jeszcze notatek z tego dnia, ale wolną chwilę po przemianie wykorzystał na kąpiel zamiast grzebanie w papierach. Może i dobrze, bo pamięć miał niezłą, a okazji do wymoczenia się nie tak wiele.
        - Nohea, mimo wyglądu jest całkiem bystry, myślę, że coś tam załapał. - Machnął na to ręką, w bardzo zawoalowany sposób przyznając, że ufa zdolnościom komunikacyjnym trytona. - A nawet jeśli nie, to raczej nikomu to nie zaszkodzi. - ,,Co najwyżej elfce, którą uprowadzą, zjedzą albo kto wie co jeszcze…” - Tak czy inaczej odległe królestwo by się zgadzało, patrząc na ich język, strój i walutę. A to czy ten Kerion to nie Kerion, pierwszy, czy drugi książę, rodzeństwo, narzeczeni i kto trzyma smycz na niewyżytego smoka to już mniejsza. Byle nie sprowadzili tu armii, bo tylu wrogów nie przejemy. To jest, ten… nie mamy tylu pokoi.

        Niepokojąco zadowolony rozmawiał dalej, bo i nie był tak małomówny jak można by sądzić i spokojnie podłapywał babskie pogawędki. Z nastoletnią żoną też znajdował wspólny język i ich małżeńskie pożycie na całe szczęście nie zaczynało i nie kończyło się na krótkim ,,dobranoc”.
        - Trudno powiedzieć… na początku wszyscy byli tu dla mnie mocno nienormalni - przyznał. - Ale tak ogólnie rzecz ujmując, to dziwactwo większości sytuacji wynikało z kontekstu lub konsekwencji. Trudno podać coś co przebije w trzech zdaniach ,,smoka i niemego księcia“, chociaż… ostatecznie nie zrobili oni nic nadzwyczajnego. Po prostu byli inni niż my. Ale brzmią sensacyjnie. - Pokiwał głową, bo na pewno dobrze wypadną w jego dziennikach. Dobrze było mieć coś co zwróci uwagę czytelnika tak szybko i skutecznie, zachęcając do sięgnięcia po spokojniejsze i bardziej trywialne przygody.
        Właśnie otworzył usta, aby jedną przytoczyć, kiedy nastał ten moment, gdy ,,pieszczota” przechodziła w ,,zabieg”. Teraz ze wszech miar doceniał brutalność syrenki, lecz kiedy pierwszy raz tego doświadczył, o mało się nie zerwał i nie oddał jej w akcie samoobrony. Szczęściem dla niego, był wtedy zbyt oszołomiony, żeby się ruszyć, a teraz z pokorą i pełną świadomością oddawał się w jej ręce. Co najwyżej kiedyś spełni jego wisielcze pragnienie i złamie mu kark. Na pytanie czy nogi też, odpowiedział z bolesnym uśmiechem:
        - Tylko wykręć je symetrycznie, jak możesz.

        - Wracając do… twojego pytania. Opowiem ci jak skończysz, dobrze? - zaproponował i przestał gadać, by nie ryzykować odgryzienia sobie języka. Kto wie na co było stać jego półwilcze mięśnie.
Ale chwila ciszy nie trwała długo, bo wewnętrzna plotkara Lucy’ego nie mogła tak dłużej wytrzymać. Było przecież tyle rzeczy do skomentowania!
        - Powinienem przetrzymać część tych rzeczy jako zakładników. Na tych co mają długi albo mnie drażnią… swoją drogą, na pewno nie wszyscy się zgłoszą. Mnóstwo gaci znowu będzie zalegać aż nie przerobimy tego na szmatki. - Wywrócił oczami. - Wiesz, że ta kolorowa zasłonka w składziku jest w całości z pozostawionych ubrań? A gdzie żeśmy je znajdowali! Ale dobra, nie teraz, nie masz trzydziestu lat. - Oszczędził jej szczegółów.
        Zapytany o wypalony brzuch westchnął za to cicho, ale zaraz się rozpogodził.
        - Chwilowo jest poza twoim zasięgiem, więc nic mu nie będzie. - Uśmiechnął się i rozłożył wygodniej, przyzwyczajony do syrenich torturek i korzystając z nich ile się da.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Chichocząca Kaikomi była najczystszym obrazem niewinności, dziewczęcego uroku i promiennej młodości, a stężenie tego wszystkiego było tak silne, że nikt nie mógł pozostać na to obojętny… Aż w niektórych zamiast pozytywnych uczuć budziły się te zgoła odmienne. I nie chodziło wcale o zazdrość, a o strach - bo coś tak niewinnego nie mialo prawa istnieć, to musiała być podpucha. Pewnie jak tylko człowiek zaufa to zostanie mu wyrwane z piersi serce i zjedzone na jego oczach albo i coś jeszcze gorszego…
        Syrenka jednak naprawdę taka była. Urocza, niewinna, młoda i chichocząca nad komentarzami męża. Nie komentowała już jego stosunków z Lili i tego dlaczego kotka musiała się ubierać. Lucy miał rację - poza nią wszyscy chodzili ubrani gdy pracowali, a i poza pracą za dnia raczej się nie rozbierali. Kaikomi zaś nigdy w życiu nie pokazałaby się nago stojąc na nogach. Gdy miała ogon i była w wodzie to co innego - tam jakoś wstyd przestawał działać i prezentowanie się bez stanika przychodziło jej znacznie bardziej naturalnie. Ale nie trzeba było wspominać o tym mężowi.
        - Masz rację, Nill - zapewniła go, pojednawczo całując go w czubek głowy i ani na chwilę nie przerywając przy tym masażu.

        Kolejny chichot. Kaikomi wiedziała, że Nohea nie był ulubionym znajomym Lucy’ego (serio, ktokolwiek był?), więc taki komentarz o tym, że ten był “całkiem bystry”, można było potraktować niemalże jako komplement. A że Nohea był jej prawie przyrodnim bratem (w końcu spadkobierca warsztatu Hanale), takie słowa traktowała prawie osobiście. Prawie, bo z drugiej strony gdy Lucy narzekał na trytona, syrence wcale nie robiło się przykro. Może to przez to, że zdążyła już poznać męża na tyle, by wiedzieć, że on czasami tak ględzi dla samej idei i nie ma wcale niczego złego na myśli. Albo po prostu nie aż tak złego.
        A że Kaikomi nie ekscytowała się aż tak bardzo… Cóż, po prostu i ją dopadło zmęczenie. I nadal czuła drobny niesmak po tym jak potraktował ją tamten smok. Pewnie następnego dnia, gdy się wyśpi, dotrze do niej co tak naprawdę zaszło i dopiero wtedy będzie tak porządnie w szoku. Oj w końcu nadejdzie ten dzień, gdy pani Nillowa będzie śmiało rozmawiać z gośćmi!
        Albo i nie, no bo to jednak nadal nieśmiała Kaikomi.

        No i właśnie teraz zaczęła wychodzić z syrenki ta jej podła natura, o którą można było ją podejrzewać. Nie była wcale słodka i niewinna, nikt słodki i niewinny nie maltretuje tak swojego męża, jeszcze się przy tym uśmiechając. No ale skoro maltretowanemu to odpowiadało to czemu miałaby przestawać? No i właśnie.
        - Zrobię pełen obrót i wrócą na miejsce - zachichotała w odpowiedzi na prośbę Nilla, zaczynając wyginać i ugniatać jego nogi. Po wszystkim Lucy nie będzie w stanie nawet mrugnąć za szybko, nie wspominając o jakiejś gwałtowniejszej aktywności, jak na przykład wstawanie. Zaśnie jak niemowlak, a rano wszystkie dolegliwości znikną jak ręką odjął. Niechaj żyje medycyna naturalna i takie niepozorne sadystki, które potrafią ją stosować.
        - Dobrze - zgodziła się chętnie gdy Lucy zasugerował, że poopowiada historie z życia, gdy będzie po wszystkim. Było jej to naprawdę na rękę, bo gdy osoba masowana mówiła, ruszała się przy tym, a napięcie mięśni nie działało wcale dobrze na efekt masażu - wtedy ciało walczyło z czymś, czemu powinno się poddać, nawet jeśli działo się to przypadkiem.
        - Już kończę - zapewnił, choć i tak była przekonana, że Lucy już zna ten rytuał i wie ile jeszcze go czekało. Na pewno wiedział kiedy może sobie pozwolić na chwilę swobody, bo właśnie wtedy zaczął snuć plany na temat zostawionych w karczmie fantów. Kaikomi nagle się rozemocjonowała.
        - O, to dlatego jeden fragment ma kieszeń! - zawołała. - A ja myślałam, że to może schowek na jakiś kluczyk… Czy coś - mruknęła, no bo po co kluczyk w miejscu, gdzie była firanka? To nie mialo sensu!
        I później jakoś tak się złożyło, że gdy właśnie Nill z zadowoleniem oświadczył, że jego brzuch jest bezpieczny, Kaikomi naciągnęła mu nogę tak, jakby próbowała urwać mu łydkę. Bolało tak, że niejeden wojownik odklepywałby poddanie się.
        To był już jednak praktycznie koniec. Syrenka jeszcze zrobiła mężowi tę samą krzywdę z drugą nogą, a później zaczęła się ta miła część z głaskaniem ciepłym, pachnącym olejkiem o właściwościach relaksujących. Rytuał ten miał w sobie coś tak kojącego i mistycznego, że przerywanie go rozmową nosiłoby pewne znamiona świętokradztwa. Syrenka dokończyła więc masaż w milczeniu, po czym odłożyła pod ścianę miseczkę po olejku, wytarła ręce, po czym przysunęła do Nilla swój materac i położyła się przy jego boku.
        - Ciepły jesteś - mruknęła z zadowoleniem. A potem patrzyła. Wielkimi oczami pełnymi oczekiwania, no bo przecież obiecał jej opowieść, ale przecież ona się dopominać nie będzie. Nie słownie. Ale intensywnie się patrzeć nikt jej nie mógł zabronić i nie mógł jej zarzucić, że jest niegrzeczna.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Korzystał z tych pieszczot chyba jednak za bardzo. Kiedy żonka naciągnęła mu łydkę, walnął dłonią w podłogę - dobrze, że Mysza przezornie się odsunęła, bo jeszcze by ją rozgniótł i następne osiem żyć poświęcałaby na zemstę. A tak to tylko ręce Kaikomi wymierzały sprawiedliwość, kiedy z uśmiechem pastwiła się nad poślubionym jej wilkołakiem. Naprawdę niewielu mężów bywało tak wykończonych nim jeszcze zdjęli z siebie ubrania, jak Lucy bywał przy wieczornych zabawach z syrenką. Tak, tak - kusiła ciepłym masażem, delikatnym dotykiem, a gdy przychodziło co do czego wbijała mu łokieć między kręgi i robiła sobie z nich cymbałki. Oczywiście wszystko w dobrej wierze. W końcu pełna niewinności i dziewczęcego uroku myślała jedynie, by nieco ulżyć wilkowi po całym dniu pracy. Najlepiej spełniając jego wisielcze pragnienia i urywając nogi.
        - To był pełen obrót - mruknął w poduszkę znacząco i pogroziłby palcem, gdyby się nie bał, że i jego mu potem naruszy. Zresztą nie miał sił na takie akrobacje. Syrenka wygrała.

        Ale nawet jako zwycięzca zachowywała cały swój wdzięk i nienaganne podejście i łaskawie położyła się obok swojej ofiary. Znowu czegoś chciała.
A była tak cholernie miła, że weź tu się stawiaj! Okaż niechęć lub zniecierpliwienie. Bądź niechętny lub zniecierpliwiony. No nie dało się.
Na szczęście wilkołak nie musiał być w złym nastroju, żeby być nieznośny i nie tracić najważniejszych cech swojego charakteru.
        - To przedzgonna ciepłota - podkreślił więc, uśmiechając się kącikiem ust. Chciał przy tym odwrócić się na bok, by mieć lepszy kontakt z oprawcą, ale na chceniu się tym razem skończyło. Zresztą samo zerknięcie na syrenkę wystarczyło, by jęknął w duchu - jak odmówić takim wielkim oczom?
Odwrócić się i nie patrzeć.
To był pomysł!
        Ale skoro obiecał (w zasadzie nie) to obiecał. Pozwlekał tylko trochę, by nie dostała wszystkiego od razu i namyśliwszy się co takiego opowiedzieć na dobranocną bajkę… poczekał jeszcze chwilę, moszcząc się na podłodze. Wydawała mu się dziś niezwykle wygodna.
        - W sumie mam coś ciekawego… choć to było kilka dobrych lat temu. Nawet w pewnym sensie historia podobna do dzisiejszej, bo też nie potrafiliśmy się dogadać. Chodziło o jeden z wilkołaczych klanów… Słuchasz? Nie widzę, żebyś słuchała. - Wyszczerzył się bezwiednie, ale by nie przedobrzyć udobruchał syrenkę delikatnym objęciem.
        - Przyszli do nas niemal delegacją. Jakaś dziwnie rozekscytowana parka, ktoś ze starszyzny i wszystko co pomiędzy. Napadli nas rano, gdy otwieraliśmy drzwi i zaczęli szczebiotać coś w dialekcie, od którego uszy schną. Nie dali się spławić, a jedynie podstawiali nam pod nos jakieś tace i miski - część z jedzeniem, ale tym bardziej nie wiedziałem o co chodzi. Wbili szturmem, a wtedy gość wyglądający na dumnego przywódcę wyburczał coś do mnie i wpatrywał się wyczekująco. Niemal tak jak ty, tylko bardziej, a wierz mi - to wyczyn. Z całego ich szczebiotu zrozumiałem jedynie ,,uczta”, ,,dach”, ,,zaszczyt” czy tam ,,obowiązek”. Może coś o wdzięczności, choć równie dobrze mogło być to spalenie na stosie. Tak czy inaczej gromadnie zajęli salę i zaczęli napastować Borga by pomógł im przestawić ławy. Starałem się wyjaśnić tę sytuację, albo przynajmniej ich stamtąd przepłoszyć, ale zamiast mnie słuchać, dziadyga odszedł i rozsiadł się na tronie z fotela i stolika do kawy. Za to ta młoda parka nie dawała mi spokoju. Trzymali się za ręce i świergotali coś wskazując na siebie palcami. Coś o jedzeniu chyba. Już zaczynali działać mi na nerwy, bo ich pobratymcy właśnie ściągnęli zasłonki i zaczynali buszować po schowkach, więc tylko kiwałem głową i mówiłem ,,tak, tak”, ,,słusznie”. A kiedy machnąłem na nich ręką, by sobie poszli, strasznie się ucieszyli i chyba zaczęli mi dziękować. Przywódca ryknął coś i wszyscy gromko wykrzyknęli jakieś przekleństwo, zatrzymując się w miejscu, a potem ruszając dwa razy szybciej. Uznaliśmy, że się ich nie pozbędziemy, więc wróciliśmy do zajęć. A oni zawłaszczyli już sobie całą salę i zaczęli coś tam mruczeć po swojemu. Ignorowaliśmy ich niemal godzinę, kiedy nagle Starszy zczołgał się z fotela, machnął mi kijem przed nosem i bardzo usatysfakcjonowany wskazał na tę przeklętą parkę. Kiwnąłem głową, w geście, że rozumiem, widzę ich i może ich już zabrać, a on podał mi rękę i krzyknął coś do swoich ludzi. Wilczyca złapała się za policzki i w podskokach schowała się w gronie koleżanek, czy tam innych sióstr. A jej cholernik (taki czarny basior, czasami Borg spotyka go na plaży) spiesznie i niezdarnie zaczął wraz z kompanami przenosić krzesełka… nie, właściwie to wszystko. Pousuwali dywany, zaczęli szurać ławkami, przenosić taborety i stołki… byli tak zaangażowani, że aż nie chciałem im przerywać, żeby zobaczyć co też wymyślą. I wymyślili… ustawili z tego wszystkiego niemalże kurhan, jakiś szałas z jednym wyjściem, a jak to się trzymało to do dzisiaj nie mam pojęcia. A potem przywołali mnie, Borga, Lili i Minę i usadzili dookoła tej całej konstrukcji. Tyłem. Widziałem tylko jak ta parka pakuje się do środka, reszta przykrywa wszystko zasłonami, a potem z uśmiechem wychodzą.
Oczywiście zostawili jednego kolegę na straży, byśmy przypadkiem nie odważyli się wstać. Miłosiernie dokarmiała nas Berhe. Wtedy zdaje się w ciąży z Toto, przez co była zwolniona z obowiązku siedzenia na czatach wraz z nami. Zakładam, że przez to, bo te wszystkie wilki z szacunkiem schodziły jej z drogi, kiedy szukali ochotników do ich dziwnych zabaw. Ach, i a propos zabaw - niedługo po tym jak zaczęły cierpnąć nam nogi domyśliliśmy się po kiego był ten cały szałas i co się właściwie działo. Otóż niechcący udzieliłem im ślubu. Tej parce. A to w jadalni to była ich noc poślubna. Dzień i noc. Zostaliśmy uhonorowani i - jako gospodarze - mieliśmy zaszczyt pilnować, by żadne złe duchy nie zbliżyły się do nich w momencie poczęcia. Nawet Lilka. Śmiała się tak głośno, że na pewno nikt by się nie odważył podejść. Niemal zagłuszała naszych wspaniałych gości. Borg się załamywał i tylko chciał wrócić do Berhe, a Mina o mało nie dostała zawału, chowając głowę w dłoniach. W końcu zjedliśmy pieczoną tarantulę, wygrałem z Borgiem taki malutki zakładzik… no i następnego ranka wyszli bardzo zadowoleni. Och, nie wiem czy wiesz, ale ich bliźniaki nazywają się Lucy i Lili. Mają też małego Borga. Chyba więc spisaliśmy się jako strażnicy. - Uśmiechnął się lekko na koniec i nawet przez chwilę wyglądało na to, że jednak lubi tę wyspę.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi uśmiechała się bez słowa do utyskiwań swojego męża - przywykła już po części. Czasami nadal dawała się na nie nabrać, ale już coraz częściej odgadywała kiedy Lucy był naprawdę niezadowolony, a kiedy tylko udawał buca. Bo w jej mniemaniu bucem nie był - wybrał sobie taką rolę i ją odgrywał pewnie po to, by mieć autorytet wśród pracowników i gości, ale tak naprawdę był porządnym mężczyzną. Doświadczyła tego na własnej skórze, ba, od tego zaczęła się ich znajomość, która tak niezwykle się zakończyła. W końcu to Nill i jego banda (pardon, przyjaciele) pomogli jej odnaleźć tatę, gdy była jeszcze małą dziewczynką. A później gdy już doszło do ślubu zachował się naprawdę wspaniale, bo ani nie wyżył się na syrence jak to niejeden miałby ochotę, ani nie próbował się wykręcić, ani też nie zabrał się do wszystkiego zbyt ochoczo. Z rozwagą, opanowaniem, choć może nie był zachwycony to przynajmniej robił dobrą minę do złej gry i dzięki temu jakoś to przeżyli.
        A teraz byli tu. Rok po ślubie, we wspólnej sypialni, razem pracując, żyjąc i spędzając prawie każdą chwilę dnia. Rozmowa, masażyk, żyć nie umierać… Choć jakieś dwa lata temu Kaikomi w życiu by się tego nie spodziewała! Wtedy miała zupełnie inaczej poukładane w głowie, a zresztą o Lucym wiedziała tylko tyle, że to znajomy jej ojca, jeden z wielu jak jej się długi czas wydawało…

        - Hihi, istnieje coś takiego? - zapytała, gdy Nill coś tam burczał o przedśmiertnej ciepłocie. Nie uwierzyła mu, po prostu sobie narzekał, a gdy się miało tego świadomość było to całkiem zabawne, stąd te chichoty. I pewność, że można go trochę pomęczyć o opowieść. Ale podprogowo! No może nie aż tak, ale też nie wprost. A Lucy w tym stanie był o wiele łatwiejszy do przekonania niż zazwyczaj.
        - Słuchałam! - odparła i jakby chcąc udowodnić mężowi swoje zaangażowanie w rozpoczętą opowieść przysunęła się jeszcze i przytuliła do niego, patrzą w niego jak w obrazek. Niejedne w tym momencie nie umiałby już skupić się na swojej historii albo pękłby z dumy, ale nie Nill, on był twardy. Musiał być, bo inaczej zwariowałby w tym domu… Gościnnym.
        Co najbardziej zaskoczyło Kaikomi w tej opowiadanej przez męża historii to fakt, że ich to prawie nie ruszyło. Opowiadał tak, jakby robili swoje i nie robiło im różnicy czy w sali głównej siedzą sobie kulturalnie goście przy stolikach, czy budują sobie sale tronowe, alkowy i Prasmok wie co jeszcze. To z tych bliższych sercu zaskoczeń, bo sama w sobie historia nie była wcale prozaiczna. Faktycznie, może podobna do incydentu z Kerionem przez źródło nieporozumień, ale… Poza tym wszystko było inne! Jej mąż udzielił komuś ślubu i strzegł tej pary w trakcie… nocy… poślubnej.
        - Och, dobrze, że nam jeszcze tego nie dołożyli - wyrwało jej się cichutko. Chwilę wspominała ich własny ślub, który odbył się w jakiś dwóch tuzinach różnych obrządków, a może i trzech, tylko ona nie wszystko zapamiętała. Ale błogosławieństwa barmana i nocy poślubnej pod strażą nie było na pewno, to by zapamiętała przecież.
        Kaikomi wręcz się główna zaczęła przegrzewać od tego co usłyszała - była pod wielkim wrażeniemi i nawet przez moment zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem Lucy jej nie wkręcał… Ale nie, na pewno nie. Teraz był zbyt zmęczony, by tak kombinować. Zresztą, syrenka zawsze mogła chcieć poznać wersję Berhe, a gdyby przy niedźwiedzicy wyszłoby, że wilkołak zrobił sobie z niej żarty… Mogłoby się skończyć na pogadance wychowawczej. Historia musiała więc być prawdziwa, choć tak niespodziewana.
        - To… niesamowite! - oświadczyła z zachwytem. - Ojej, faktycznie, to wręcz ciekawsze niż ten smok, bo… takie angażujące! I pięknie się skończyło - rozpłynęła się na koniec, no bo przecież zakochana para była razem dzięki jej mężowi.
        A że rzeczony mąż był tym dniem już całkowicie wymęczony (żona tylko dokończyła dzieła), nie było co go dalej męczyć. Kaikomi dała mu buziaka na dobranoc, zrobiła trochę miejsca na swojej macie jakby chciał się przysunąć (choć i tak by się oboje na niej nie zmieścili) i poszła spać, mrucząc cicho “dobranoc”.

        A kolejny ranek nastał taki sam jak poprzednie. Znowu była piękna, słoneczna pogoda, która budziła wszystko i wszystkich do życia. Znowu Kaikomi obudziła się w sypialni sama, bo jej pracowity mąż zrywał się chyba jeszcze przed świtem. I znowu Mysza nie chciała się z rana głaskać. Typowy poranek syrenki w zajeździe. Ten różnił się od poprzedniego tym, że musiała trochę poczekać na wolną łazienkę, bo akurat Berhe próbowała doszorować swoje dwa urwisy, które więcej wody rozchlapywały na boki, niż na siebie. Gdy pani Wasley spojrzała do łazienki bój między matką a jej dziećmi miał się już ku końcowi, więc nie musiała za długo czekać. Nawet weszła do środka, by spokojnie się uczesać… No, w miarę spokojnie, bo jednak dzieciaki cały czas dokazywały i chlapały, więc syrence również się oberwało.
        - Iiik! Jak nie przestaniecie, to mi ogon wyrośnie nim do wody wejdę! - pisnęła ze śmiechem. Całe szczęście Berhe okiełznała swoje latorośle i wkrótce razem z nimi wyszła z łazienki. Po prawdzie Kaikomi mogłaby nawet wejść z młodymi do wanny, gdyż ta była przeogromna, a niedźwiadki jeszcze jakoś dramatycznie nie wyrosły, ale przez swoją ruchliwość zajmowały mimo wszystko trzy razy więcej miejsca niż w rzeczywistości. Lepiej było więc poczekać na swoją okazję do wymoczenia się przed całym dniem na nogach.

        Do kuchni Kaikomi wkroczyła jak zawsze z mokrymi włosami, tego dnia ubrana w cytrynową sukienkę, która tak po prawdzie była po prostu olbrzymią, wiązaną na szyi chustą. Kto ją znał mógł już się spodziewać, że tego dnia równie cytrynowe będą jej ptysie… Albo po prostu w inny sposób kwaskowate. Szkoda wszak przepuścić takiemu zbiegowi okoliczności.
        - Dzień dobry! - zawołała do Therundiego. - Gdzie jest Lucy?
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        On też nie wiedział jak to się stało. Że ta mała zapłakana dziewczynka, którą za rękę odprowadzał do ojca, jest teraz wtuloną w niego, pełną wdzięku kobietą. Nie za bardzo nawet pojmował jakim cudem stała się nią ta nieśmiała, urocza nastolatka, którą widywał w warsztacie Hanale. Wtedy niewiele o niej myślał - nawet nie za bardzo ją dostrzegał. Nie mógł sobie przypomnieć dlaczego, bo na pewno już wtedy była śliczna, ale… był zbyt zajęty. A ona (zdawało by się) za młoda. Nie była też wilkołakiem, a rozmowa jakoś im się nie kleiła. Potrafili powiedzieć sobie uprzejme powitanie i w zasadzie na tym się kończyło. Zawsze. A teraz? Nill przywykł do myśli, że zestarzeje się jako kawaler i specjalnie mu to nie przeszkadzało - a jednak trudno mu było sobie teraz wyobrazić wieczór bez słuchającej go syrenki, czy poranek, gdy nie spała obok. Choć na początku nie dawał temu związkowi większych szans. Sam był zbyt skryty, by z dnia na dzień udostępnić komuś swój pokój, by urządzać sobie pogawędki, pokazać się od "domowej" strony. A biedna Kaiko była tak nieśmiała, że czuł się winny, gdy tylko na nią patrzył. Ale jak widać Hanale wiedział co robi, gdy wykosztowywał się na obrączki - sami by na to nie wpadli, ale przyciśnięci okazywali się pasować do siebie całkiem zgrabnie. Ciekawe kiedy na to skurczybyk wpadł? Oby nie wtedy, gdy zobaczyli się po raz pierwszy - to byłoby zbyt przerażające. Dać kapryśnemu nastolatkowi na partnerkę syrenią księżniczkę. Kilkuletnią. Brrrr.
        A jednak teraz różnica wieku zdawała się być mało istotna. To było to całkiem normalne; jego uścisk, jej tulenie się. Zapach wilgotnych jeszcze włosów i zmieszanych olejków. Jak ten pokój pachniał zanim na stałe się tu wprowadziła? Pewnie psem i książkami. Może atramentem. Na ogół i tak pozostawał pusty. Służył za garderobę i sypialnię, czasem Nill majstrował coś przy biurku, choć tak naprawdę większość swoich rzeczy i tak trzymał na górze. Tak jak Kaikomi w pokoiku za ścianą. Ale choć wystrój i umeblowanie niewiele się zmieniło od kawalerskich czasów, atmosfera była zupełnie inna - bardziej żywa i… ciepła. A kwiaty, które Kaikomi przynosiła z ogrodu, na spółę z Myszą strzegły tego ciepełka, aż do wieczornego powrotu Wassleyów.

        - Nie wiem czy nie chcieli, ale pod wieczór byłaś w takim stanie, że ledwo wdrapałaś się na piętro. Widziałem tę ulgę, gdy zobaczyłaś, że nie wchodzimy do jednego pokoju - zakpił leciutko, chociaż to on wyszedł z takim pomysłem i zalałby wrzątkiem każdego kto wtrącałby się w jego poślubne miesiące. Potem zaś opowiadał dalej, historię z dalszej przeszłości; a gdy skończył, z pełną satysfakcją przyjął zachwyty żony. Naprawdę przyjemnie ich było słuchać. I tak każdy dostał swoją bajkę - syrenka opowiastkę, a Lucy odpowiednią pochwałę. Nie, by nie wiedział, że jest świetnym mówcą, a Kaiko jako młoda żona - kiepskim krytykiem. Ale i o to chodziło. Musiał korzystać, nim syrenka zhardzieje i stanie się drugą Berhe (oby nie). Choć w zasadzie Berhe dla Borga do dziś była słodką dziewczyną i zerkała za nim jak oczarowana. Może więc nie przechodziło to z wiekiem?

        - Całkiem urokliwie, przyznaję - potwierdził, choć powszechnie wiadomym było, że nie ma w zwyczaju rozpływać się ani nad parami ani (tym bardziej) nad dziećmi. Ale ona jedna mogła wiedzieć, że tak naprawdę… wyglądało to trochę inaczej.

        - Dobranoc - wymruczał, niemal zasypiając i z wdzięcznością korzystając z podarowanego kawałka maty. Z resztą mniejsza o matę; z rozkoszą wtulił twarz w ciemne włosy, a Mysza wyczuwszy okazję przebiegła mu po miednicy i rozwaliła się na nim ochoczo. Lubiła spać we troje.

* * *


        Obudziła się przed świtem, czując, że coś ją kopie. To jej dwunóg trącał ją stopą, starając się zrzucić jej puchatość ze swojej podomki. Oczywiście w nocy był zdążył się rozebrać, ale czy tu już nie jego problem? Ona nie kazała mu siedzieć nago na podłodze z samego rana, ale skoro miał taką potrzebę to proszę. Jej potrzebą było spać na miękkim, więc niech się odczepi. Ale on dalej ją szturchał, wyjaśniając szeptem, że nagi do łazienki nie pójdzie, więc szlafrok musi mu oddać.
        ,,Po kiego go zdejmowałeś?” zapytałaby, gdyby mogła.
        - Było gorąco… nie wiem, może tak lubię! Złaź!
        ,,Nie!”
        - To mam się tobą zasłonić? - zaproponował ukazując kły.
        ,,…Rozmyśliłam się, proszę” wstała i podreptała w bezpieczniejsze miejsce. Wilkołak fuknął z zadowoleniem, narzucając na siebie podomkę. Ten argument zawsze działał.


        Po krótkiej kąpieli nie przebierał się, a czekając na zmianę formy zszedł spokojnie do bladociemnej sali, zrobić sobie pierwszą tego dnia kawę. Wszyscy prócz niego jeszcze spali - przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo z ogrodu dobiegały go po chwili odgłosy jakiś napraw. Pewnie to Mina była już na nogach.
        Krzątając się w błogiej (prawie) ciszy, niemal zapomniał o rytmicznych uderzenia młotka - powrócił do nich myślami dopiero kiedy wylewał ostatnie krople pierwszej kawy z praski.
        Trudno było zgadnąć, czy Minao gustowała w kawie, bo przychodziła na nią wyjątkowo rzadko - Lucy jednak swoje zawsze wiedział i już zabrał się za robienie następnej. Rozpalił piecyk, podgrzał mleko. Wyjął drugą praskę. To i odrobina świeżej mięty pozwoliło mu stworzyć małe, poranne dzieło sztuki. Nie należał do najskromniejszych osób, więc szybko zyskał dobry humor, pławiąc się w samozachwycie.

        Wyszedł na zewnątrz niosąc w ręku ozdobny kubeczek - rozmiarów kufla, ale wdzięcznego, bogatego kształtu. Jak tak na to patrzył biała porcelana bardzo do minotaurzycy pasowała - tylko nie pracowała aż tak ochoczo.
        - Jestem pod wrażaniem - pochwalił odstawiając napój na pobliski pieniek, a Mina o mało nie trzasnęła się młotkiem - dopiero teraz zauważyła, że szef do niej podszedł.
        - A… ach - odparła mało elokwentnie, patrząc na niego z klęczek wielkimi oczami. Nie miała odwagi poruszyć potężną ręką i skończyć pracy. Nie kiedy wisiała nad nią biała zjawa o ostrych rysach i jeszcze gorszym spojrzeniu.
        - Skończysz dzisiaj ten płot? Byłem pewny, że zajmie ci to jeszcze trochę… jak zwykle cię nie doceniam. - Nill rozsiadł się w najlepsze na ławce, a uśmiech nie schodził z jego bladych warg. Dostawała dreszczy.
        Nie odparła nic, ale kiwnęła głową. On też nic więcej nie mówił. Aż po paru długich minutach dostrzegła parujący jeszcze napój.
        - …dziękuję. - Wstała nad wyraz wolno i z namaszczeniem sięgnęła po kubek. Dopiero teraz jej twarz przybrała spokojny wyraz, a oczy półprzymknięte od błogości przerwy, wypełniły się pogodną wdzięcznością. Na chwilę.
        Bardzo krótką chwilę.
        Opanowanie jednakże powróciło na dobre - wyprostowała się, odetchnęła i spojrzała na Nilla z dystansem poważnymi, jasnymi oczyma.
        - Nieczęsto widuję szefa pod ludzką postacią - odezwała się w końcu, a Lucy pomyślał, że równie rzadko on słyszy jej głos. Szkoda, bo był głęboki i całkiem kojący… ładny, bardzo ładny głos.
        - To dlatego, że mieszkasz w ogrodzie - odparł wzruszając ramionami. Po dłuższej chwili dodał:
        - Nie chcesz zająć z powrotem swojego pokoju?
        - Tu mi… dobrze.
        - Naprawdę?
        Spojrzała na niego ciężko.
        - Tak jest dobrze - oznajmiła zabierając narzędzia i szykując się do odejścia. Ale Lucy zerwał się pierwszy.
        - Tu jest twoja kawa, zostań przy niej. Ja wracam - zapewnił i nie płosząc pracownicy dłużej, wszedł do środka.

* * *


        Do wschodu nie zostało wiele czasu. Tyle, by Nill zdążył zgarnąć z szuflady listy, przykryć Kaikomi, zdjąć z poduszki kota i wybrawszy ubranie dzienne schować się w pokojach na poddaszu.
        Potem zszedł jeszcze na chwilę, pomówić o czymś z Therundim i prosząc go o wypalenie ziaren. Powiedzmy, że w miarę ufał mu w tym temacie. Zniknął jednak jakiś czas przed tym, nim w kuchni pojawiła się pani Wassley.

        - Och, nasza piękna pani Nillowa… swoim wyglądem potrafisz naprawdę rozpromienić cały gmach! - Niedźwiedź powitał ją z przynależną wylewnością. - Widziałem go jeszcze niedawno, muszę ci powiedzieć, i jestem pewny, że wrócił na strych. Naprawdę bardzo lubi ten strych… niektórzy mężczyźni mają w domu jakiś mały kącik, klitkę tylko dla siebie, a jeśli domem jest igloo - wychodzą na długie spacery. A nasz Nill na strych. Chodzi nad naszymi głowami za każdym razem, kiedy potrzebuje odpocząć. Wymowne to dość, nie uważasz? Ale ale, skoro tu jesteś to.. - Rozejrzał się konspiracyjnie. - O czymś ci muszę powiedzieć. - Zbliżył się, choć szeptanie absolutnie mu nie wychodziło i każdy kto stanął przy drzwiach usłyszeć mógł jego nowinki:
        - Nill ostatnimi czasy bardzo wczytuje się w piękne, długie listy. Listy od pewniej kobiety. Zza morza. Och, ale nie mówię ci tego, by zasiać w twym sercu wątpliwości czy gniew! Wręcz przeciwnie. - Uśmiechnął się i wyciągnął zza paska drogą, acz pogniecioną już kopertę ze złamaną pieczęcią. W środku jednakże niczego nie skrywała. - Drogi nasz przyjaciel bardzo niechętnie mówi o swojej przeszłości, lecz ja wiem, że owa dama jest mocno z nią związana i nie jest dla niego tematem nazbyt drażliwym. Wiem też, że obdarzył cię już zaufaniem, a fakty i uczucia ukrywa, hmmm… z niemądrego, rzekłbym, przyzwyczajenia. Jeżeli jednak pokażesz mu tę kopertę i zapytasz z kim ostatnio tak koresponduje, myślę, że nie tylko to zdradzi, ale i zrobi to z przyjemnością. - Po chwili zawahał się i wyjaśnił do końca. - Przyznaję ci się, że rozmawiałem z nim o tym, ale nasza męska relacja w połączeniu z jego charakterem sprawia, że z przekorą daje mi małe przedsmaki, ale niczego konkretnego. Uhh! To nie do wytrzymania. A wiem, pewny jestem, że tobie by wszystko powiedział. Doprawdy, koniecznie chciałbym wiedzieć co to za miła kobieta i czemu też nasz przyjaciel tak bardzo ukrywa swoje powiązania z lądem… ale, oczywiście nie będę cię przekonywał. Kogo ja oszukuję, bardzo bym cię prosił! Im dłużej sam staram się czegoś dowiedzieć tym większą przyjemność czerpie on z milczenia! Znasz go. Proszę, jakbyś kiedyś miała ochotę… podpytaj go o tę znajomą.

* * *


        Pierwsze kroki na lądzie od dłuższego czasu. I piasek! Piasek pod stopami! Chłopak przeciągnął się i rozejrzał czujnie po plaży - od doków aż do pomostu. Ziarna chłodne i jasne, szum lazurowej wody i śpiewające ptaki - w ustach zaś smak soli. Wielkie, soczyste liście ciemniły się nad chatami, dość prymitywnymi jak na okolice portowe. Z drugiej strony bardzo pasowały do okolicy - w pół dzikiej, opierającej się urbanizacji w ludzkim znaczeniu tego słowa. Ale w takim klimacie chyba dobrze pełniły swoją funkcję - chłopak podszedł do nich zaintrygowany, oddalając się od przewoźnika i narażając na wszelkie możliwe niebezpieczeństwa jakie Wyspa mogła mu zaoferować.
        - CZEGO!? - Ryk zza drewnianej ścianki niemal powalił go na ziemię, gdy już zapukał w deseczki. Jednak zamiast przepraszając wziąć nogi za pas, podszedł do okna i z uśmiechem powitał właściciela. Mina zrzedła mu dopiero wtedy, gdy zobaczył tygrysią mordę i groźne, zielone oczy.
        - Ło matko… - Zamarł, a tygrys nachylił się nad nim niczym potężny dąb nad ledwie podrośniętą paprotką.
        - Czego tu szuka!? Co!? No gadaj!
        Na to podleciał ku nim stary kapitan i zamachał rękami.
        - Ależ uspokój się Teru, uspokój; on jest ze mną.
        - Co!?
        - Ale nic się nie stało! - zapewnił chłopak odzyskując uśmiech. - Przepraszam za najście… pierwszy raz widzę tygrysa! - Wyszczerzył się do gospodarza, po czym odwrócił ku znajomemu. - Ten pan serio jest zwierzołakiem! Jak mówiłeś!
        - A od kiedy to jesteśmy na ty? A zresztą… Teru, wybacz, ale ten młody jest od… co robisz? - Spojrzał na wspomnianego.
        - Głaszczę go - odparł zdziwiony pytaniem chłopak, który faktycznie zaczął miziać tygrysa po ręce. - Prawdziwe futro… niesamowite - zwrócił się do kotowatego, a zrobił to z takim podziwem, że ten aż podrapał się po brodzie i spojrzał gdzieś w bok.
        - No tak, ten… często je szczotkuję i przyznam…
        - Teru! - Marynarz przywołał go do porządku. - Och, chodź stąd, zanim w coś się wpakujesz. - Złapał młodego za nadgarstek i odciągnął od chałup, głową jedynie kiwając na pożegnanie. - Chociaż zdaje się, że po toś tu właśnie przyjechał…

* * *


        Dzień był nieco gwarniejszy niż zwykle - rozchodziło się o wczorajsze zdarzenia; niemych gości, smoka i zrzucanie ubrań… Każdy miał pełne ręce roboty, a usta zajęte to paplaniną to podjadaniem przekąsek. W całym tym gwarze nawet Lilka nie próżnowała, wisząc na balustradzie z cudzymi spodniami u pasa, kiwając się i nucąc, że ich nie odda.
        - Doprawdy! - wzdychała Berhe przechodząc to z obrusami, to z praniem, to z jednym z synów pod pachą przez zatłoczoną salę. Borg dla odmiany z przyjemnością patrzył na tętniącą życiem gromadę i z niechęcią odwracał się ku skrzyniom z owocami.

        Irinai z kolei w takiej sytuacji nie odnajdywał się praktycznie w ogóle. Chaotyczny tłumek absolutnie nie był jego środowiskiem - nie umiał się w nim poruszać, a dziś jego zadaniem była pomoc kelnerska. I że to niby przypadek.
Przeciskał się niezdarnie między gośćmi, starając się ich nie dotykać i nie zaczepić nikogo rękami czy skrzydłem. Z tego względu co chwila nieruchomiał lub cofał się wpadając na przypadkowych klientów. A tacę z zamówieniem już ze trzy razy przytulił do piersi, brudząc po kolei swoje czyste koszulki i ostatecznie zostając z gołą klatą. I wcale nie czuł się z tym dobrze pośród tylu osób wszystkich płci i kolorów. W zasadzie to już by wolał z naleźć się w sadzawce sam na sam z Noheą niż tkwić tutaj dłużej. Nie, by naprawdę tego właśnie pragnął, ale... tak, chwilowo wiele oddałby za zajmującego mu czas trytona.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Trochę zajęło, nim plan pracy Kaikomi w miarę się ustabilizowała. Z początku gdy trafiła do zajazdu zajmowała się przede wszystkim kelnerowaniem - do tego nie potrzebowało wielkiego przeszkolenia i nie trzeba było się za wiele gimnastykować. Z czasem jednak próbowała nowych rzeczy, oczywiście licząc przy tym siły na zamiary, bo nigdy nie próbowałaby zabierać pracy Minao albo Therundiemu, bo skończyłoby się to katastrofą, a może nawet ofiarami w ludziach. I nieludziach też. Zupełnie przypadkiem skończyło się to tym, że została głównym cukiernikiem zajazdu. Nigdy wcześniej jej to jakoś nie pasjonowało, ale gdy dostrzegła niszę, która w pewnej mierze pokrywała się z jej umiejętnościami (bo nie było tak, że nigdy niczego nie upiekła), postanowiła z tego skorzystać. Z początku szło jej różnie i nie wszystko nadawało się do podania, choć niektóre ciasteczka były uwielbiane przez dzieci w charakterze pocisków do procy. Teraz jednak już się wyrobiła. Codziennie piekła co innego. Lubiła przede wszystkim ptysie i eklerki, ale często spod jej ręki wychodziły też ciasteczka albo czasami duże ciasta do krojenia na porcje. Wszystko co wyszło spod jej ręki prezentowało się bardzo estetycznie i równie dobrze smakowało. Mimo to gości na słodkości nie było zbyt wiele - na Lariv większość osób jednak gustowało w świeżych lokalnych owocach, a nie w ciastach. Znajdowali się jednak na nie chętni - zarówno przyjezdni, jak i miejscowi z trochę innym gustem niż reszta. Nie była to w każdym razie robota głupiego, dlatego tym chętniej Kaikomi się temu poświęcała.
        Tego dnia syrenka nie miała w planach ptysi. Na jej stole do robienia słodkości kopczyk mąki zwieńczony kosteczkami masła i cukrem, a pani Nillowa stanęła nad wszystkim z nożem i zaczęła bardzo szybko wszystko razem siekać - szykowała kruche ciasto. A do niego zrobi krem cytrynowo-limonkowy i może beziki na wierzch jak jej czasu i sił wystarczy.
        W międzyczasie rozmawiała sobie z Therundim, choć rozmowy z nim często przyprawiały ją o zawrót głowy. Gdy niedźwiedziowaty kucharz miał taki nastrój, odlatywał w tak ezoteryczne tematy, że Kaikomi zaczynała obawiać się, czy nie przeszedł przypadkiem na jakiś obcy język albo nie dostał udaru i przez to bełkocze. Takie stany zdarzały mu się na dodatek całkiem często, a na pewno częściej niż przeciętnej osobie. Wtedy syrenka obierała zdawać by się mogło jedyną dobrą w jej przypadku taktykę i po prostu słuchała uśmiechając się i kiwając od czasu do czasu głową. Theru nie zawsze potrzebował rozmówcy - czasami słuchacz wystarczył - więc on sobie gadał, a pani Nillowa po prostu nie gotowała w ciszy.
        Tym razem rozmowa wystartowała z pewnym opóźnieniem - po pytaniu o męża Kaikomi spojrzała odruchu w górę, gdzie ponoć kręcił się Lucy, ale że ona nigdy na strych nie wchodziła przez poszanowanie jego prywatności (męża, nie strychu), mruknęła tylko “aha” i zabrała się do pracy. Nie miała przy tym żadnego ciekawego tematu do zagajenia, więc skupiła się na siekaniu. Może to i lepiej, bo przynajmniej nie zatnie się w palec. Therundi miał jednak wyraźnie coś do powiedzenia. Kaikomi przerwała swoją pracę gdy kucharz się do niej zbliżył i zadarła głowę, aby móc spojrzeć na tego wielkoluda (przy jej wzroście większość zwierzołaków wyglądała jak wielkoludy). Uśmiechała się z siostrzaną czułością - niedźwiedziołak nie nadawał się na spiskowca, bo ani nie potrafił być subtelny, ani cichy. Słyszeli go pewnie nawet na piętrze, gdy próbował szeptać. Ale może robił to po prostu specjalnie, bo nie miał nic do ukrycia - to miałoby sens.
        Tylko to co miał Kaikomi do przekazania wcale jej się nie podobało. Pierwsze zdanie brzmiało jedynie intrygująco, ale drugie było już zdecydowanie gorzkie - syrenka usłyszała w tej wiadomości coś, co ukłuło ją w serce, choć wiedziała, że długie listy od kobiety z kontynentu nie musiały oznaczać niczego złego. Tą kobietą mogła być członkini jego rodziny (wszak miał jakąś, tylko nie utrzymywali ze sobą kontaktów) albo nawet jakaś handlarka, która go zaopatrywała i przy okazji traktowała jak dobrego znajomego. Tak, to miało sens. Wiele kobiet w tym momencie zastanowiłoby się jednak, dlaczego w takim razie Lucy nigdy nie powiedział Kaikomi ani o listach, ani o istnieniu jakiejś tajemniczej samiczki. Ona jednak wiedziała: nie powiedział, bo nie pytała. Nie był wylewny i raczej rzadko zwierzał się z własnej inicjatywy. Theru miał rację: gdyby go zapytała, pewnie z niczym by się nie krył. Na dodatek białowłosy kucharz wyciągnął kolejny argument. I to dosłownie, bo zaprezentował jej kopertę, która mogłaby służyć za pretekst do takiej rozmowy. Kaikomi patrzyła na ten wysłużony fragment papeterii jak na martwe zwierzę - z niechęcią, ale i fascynacją i całą masą wątpliwości. Podniosła rękę, jakby wahała się czy wziąć to od Therundiego. Zacisnęła lekko wargi i widać było, że się waha, ale w końcu odwróciła się w stronę stolnicy i wróciła do siekania.
        - Nie - oświadczyła cichutko. - Bo to by wyglądało jakbym mu nie ufała i robiła mu sceny jak… jak ciotki mojemu ojcu - wyjaśniła. Nie było żadną tajemnicą, że Hanale spotykał się na raz z kilkoma kobietami i tak jak pod koniec życia miał trzy stałe partnerki, tak wcześniej bywało różnie i choć nigdy nie krył się ze swoimi poligamicznymi preferencjami, niektóre kobiety były oburzone i robiły mu sceny z niczego, jak to do tej pory odbierała Kaikomi. Jubiler nieraz w takich chwilach był bardzo zirytowany i nie żałował sobie komentarzy na temat poziomu intelektualnego i inteligencji emocjonalnej tych dziewczyn. Syrenka nie chciała, by Lucy pomyślał o niej tak samo - że robi mu sceny zazdrości z niczego. A tak by to właśnie wyglądało, gdyby przyszła do niego z kopertą, która wyglądała jak wygrzebana ze śmietnika. No i właśnie: jakby zapytał skąd ją wzięła, co by mu odpowiedziała? Pewnie zgodnie z prawdą, że od Therundiego, bo kłamać nie umiała. WTedy zaś okazałoby się, że dała się podpuścić kucharzowi i wierzy mu bardziej niż mężowi. Nie, wykluczone, ona taka nie była. Może będzie miała okazję zapytać go kiedy indziej, pod innym pretekstem. Może na przykład Lucy spędzał ostatnio więcej czasu na strychu niż zwykle? Nie, raczej nie. Jego plan dnia był tak uporządkowany, a pewne rytuały tak niezmienne, że to by nie pasowało po prostu do jego sposobu bycia. A co Nill robił na strychu… Tego Kaikomi nie wiedziała. Czasami go o coś zapytała, ale raczej o konkrety, gdy na przykład usłyszała jakieś stukanie, a nie tak generalnie “co tam robisz z dala od wszystkich?”. Zakładała, że czytał i pisał pamiętniki - była pewna, że tak było, bo to do niego pasowało. O, mógł jeszcze ewentualnie zajmować się dokumentami związanymi z prowadzeniem karczmy. No a teraz wyszło, że jeszcze mógł tam czytać długie listy od jakiejś damy…
        Kaikomi nagle ocknęła się nad ciastem, które już wymęczyła prawie do granic możliwości. Szybko odłożyła nóż i zagniotła to co zostało, a później obmyła ręce i zaczęła je wałkować. Jeszcze czekało ją zrobienie kremu, a ona tak niemądrze pozwoli się rozproszyć Therundiemu - teraz musiała wszystko robić dwa razy szybciej!

        Ciastka były gotowe na czas. Gdy goście zaczęli schodzić się na poranną kawę i śniadanie, Kaikomi wystawiła na bar dwie piękne patery z małymi tartaletkami z kremem cytrusowym i bezami (jednak zdążyła!). Jak zawsze nie wszystko zmieściło jej się na wystawkę - reszta została w kuchni, by dołożyć je gdy trochę ubędzie z baru… I by pracownicy zajazdu mogli również się poczęstować.
        - Lucy, śniadanie…
        Syrenka jak zawsze przyszła do męża z jedzeniem nim ten rzucił się w wir pracy. Przyniosła mu talerz kanapek od Therundiego i mniejszy, na którym leżało kilka ciasteczek jej roboty - były akurat takiej wielkości, że wilkołak bez problemu mógłby je łyknąć na jeden raz.
        - Bardzo jesteś zajęty czy zjemy razem? - upewniła się. Nie, wcale nie była zazdrosna o kobietę z listów i wcale nie chciała przez to nie odstępować męża na krok. Wcale. Tak tylko wyszło.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        - Och? - Theru wydał zaskoczony odgłos, choć jego mina niemal się nie zmieniła. Uśmiechał się przyjaźnie (pewnie myślał, że konspiracyjnie) i patrzył z uwagą na panią Nillową. Oczywiście zauważył jej reakcję, ale była ona na tyle do przewidzenia, że podpadała pod jego definicję harmonii kobiecego postrzegania świata.
        - Mogłem się domyślać, że twoja wrażliwość przeważy nad mą ciekawością… cóż, nie ma rady! - Westchnął i podparł się pod boki, kopertę rzucając na blat. - Chociaż nie sądzę by była to dla niego (jak i dla mnie) oznaka braku zaufania… tylko, uhhh, cechy której właśnie masz o wiele mniej niż ja, a ja wręcz za dużo. Cieka-wość. Ta chęć wiedzy i zrozumienia! Och, ależ to walczyć może ze wspomnianym przez ciebie zaufaniem, niedomówieniem… delikatnym wyczuciem i porozumieniem bez słów i dowodów! Ale przyznać się muszę, że jeżeli chodzi o Nilla chciałbym wiedzieć choć nieco więcej… to chyba jedyny mój przyjaciel, który naprawdę stara się coś przede mną poukrywać, a wiem, że robi to bez powodów innych niż chęć rozdrażnienia mnie!
        Nie żeby Theru nie robił tego samego wilkołakowi. Obaj nie dzielili się swoją przeszłością, a jeśli już musieli, to wymyślali niestworzone historie. Czyżby niedźwiedziołak nie chciał mieć konkurencji?
        Jednak zostawił temat na rzecz robienia kanapek, a poza tym - Kaiko chyba się zamyśliła. Szczęściem była na tyle wprawna, że nawet gdy odleciała myślami daleko poza kuchnię, jej palce i krew nie kończyły w cieście. Nie by ktoś śmiał nimi pogardzić - ale lepsze były umocowane do syrenki.
        Lucy na pewno myślałby podobnie.

        Ale Lucy nie myślał akurat o tym - błogo nieświadomy, że misiek próbuje przypuścić atak, skupił się na pracy. Wróżki już przyleciały na pomoc, ważąc kawę i czyszcząc urządzenia. Wczorajsi goście zaczynali zgłaszać się po swoje rzeczy, niektórzy przychodząc po jedyną parę gaci, którą mieli. Zapowiadał się błogi poranek.

        Wilkołak bez żalu zapomniałby o jedzeniu i innych potrzebach ciała, ale nim zdążył zamienić się w niewolnika własnej pracowitości, dopadła do niego Kaikomi. Szczerze mówiąc zaczynał się obawiać, że w końcu przez nią utyje, bo zaczął jeść śniadania przed porą obiadu. Jeden posiłek więcej i jego talia w końcu pójdzie się gonić.
        - O, kanapeczki - ucieszył się uprzejmie, po czym ignorując owe kanapki, sięgnął od razu po ciastko. - Pyszne - pochwalił, łykając je na raz i już tęskniąc do następnych.
        - Oczywiście, że jestem zajęty - odpowiedział, ale wziął talerze i usiadł, nogą przysuwając stołeczek i żonie. - Zawsze w dzień jestem zajęty. - Uśmiechnął się lekko i zerknął na gości. Większość rozumiała sytuację i choć Wassleyowie siedzieli za barem nikt nie podchodził, by składać zamówienie. To był miły gest. Choć zbędny, bo Lucy i tak by ich zignorował - albo przegonił. Jednym uprzejmym spojrzeniem.

        - Obawiam się, że tym razem nie uda nam się uszyć kolejnej zasłonki - westchnął do Kaikomi, kiedy pochłonął połowę śniadania (a choć jadał z gracją, robił to błyskawicznie). - Nie dochodzi południe, a już większość rzeczy nam pozabierali… ech, nie ma z nimi zabawy - stwierdził, a spodnie które do tej pory Lilka miała przy pasie spadły mu na głowę.
        Nawet nie drgnął. Odsunął tylko nogawkę z oka, a drugą wyjął z talerza, by godnie konsumować dalej. - Myślę jednak, że dywanik ze złotego kota mógłby być niezły. Może na ścianie? - Zastanowił się, a kotołaczka na wszelki wypadek zniknęła im z pola widzenia, wdrapując się na schody.



        - Ujć! - Wpadła na Irinaia, który o mało nie zwalił się przez to na dół. Szczęście, że miał skrzydła, chociaż jak nimi trzepnął to pióra poleciały aż na salę.
        - Co robisz? - Pochylił się nad nią i podał jej rękę, którą chwyciła tylko po to, by sobie na niej powisieć. Nie zamierzała wstawać.
        - Uciekam - wyjaśniła bujając się nad schodkami i testując cierpliwość młodzika. - Ale ty wracasz co? Nie możesz zaniedbywać obowiązków!
        - Wolałbym… ech, wolałbym nie - przyznał, niechcący odpowiadając na obie części zaczepki. W końcu wyprostował się, podnosząc kotkę i kulturalnie, acz stanowczo odstawił ją na spocznik. Szybko też odszedł, by nie dać się zagadać najbardziej niesfornej pracownicy zajazdu. Jednak ucieczka od niej niewiele dała - zaraz przyblokowany został przez gości, a jego postanowienie bycia asertywnym szlag trafił, kiedy wylał na kogoś herbatę.

        Kiedy on się szamotał, a poszkodowana chichotała, ktoś podał mu chusteczkę. Ktoś z gości. Irinai zbyt był zaaferowany, by zauważyć, ale wyczuł, że jest to ktoś z zewnątrz… był też nietutejszo ubrany - miał długie rękawy, a na głowie słomkowy kapelusz, którego nie zdjął. Akcent miał kontynentalny - nie do końca Irisiowi znany, ale i nie obcy. Tylko jego ręce z czymś mu się skojarzyły, ale nie zdążył lepiej się nad tym zastanowić, kiedy kobieta znowu zaczęła do niego chichotać, a herbata ściekać na tapicerkę.



        Lucy w tym czasie gawędził sobie z żoną, wyjmując pióra z jedzenia, rozkoszując się zapachem kawy i codziennym gwarem. Jednak nie wyglądało na to, by ostatnie dni były dla niego jakieś szczególnie niezwykłe - nie był ani weselszy i rozanielony, ani zirytowany czy przybity. Gdyby Theru nie wyciągnął koperty, nikt nie zorientowałby się chyba, że Lucy może wymieniać z kimkolwiek jakąś podejrzaną korespondencję. Tematy, o których mówił także nie odbiegały od normy - a poziom bucowania był jak najbardziej stabilny.
        Zajęty rozmową nie zauważył jednak czegoś, co nie mogło umknąć wychylającemu się z kuchni Therundiemu - że w rogu sali siedzi chłopak w kapeluszu, który, choć im nieznany, już gawędził w najlepsze z grupką stałych bywalców. Z tej perspektywy kucharz nie widział jego twarzy, ale po gestach sądził, że jest on bardzo wesoły. I jakiś dziwnie blady - ale, że budowę miał zdrową, a ruchy zamaszyste, uznał że - tak jak on - jest karnacji raczej śnieżnej z natury. Ależ by było zabawnie gdyby okazał się kolejnym miśkiem z północy!
        Theru najchętniej podbiegłby do niego od razu, ale spojrzenie Lucy’ego zatrzymało go w drzwiach. Uśmiechnął się wymijająco, pomachał szefowi szmatką i wrócił na stanowisko.
        Niech to!
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        To była jedna z zalet Therundiego - rzadko kiedy się kłócił. Droczenie to co innego, bo to mu się zdarzało dość często, zwłaszcza gdy chodziło o Lucy'ego czy Kropelki, ale w przypadku innych zwykł odpuszczać. Dzięki temu Kaikomi nie musiała go specjalnie przekonywać, że jednak nie zamierza ciągnąć męża za język mimo tych wszystkich zapewnień i nawet podsunięcia pod sam nos wyjątkowo wygodnego pretekstu do rozpoczęcia rozmowy. Nie to, by nie była ciekawa, bo była bardzo, ale zdecydowanie przeważyła w niej wierność i zaufanie w stosunku do męża. Ciekawe jednak co by było gdyby poszła za podszeptami niedźwiedziołaka - okazałoby się, że miał rację i Nill bez oporów by wszystko wyśpiewał, czy raczej prawiłby jej wyrzuty o grzebanie w jego rzeczach i braku zaufania? Obie możliwości były równie prawdopodobne, gdyż Therundi czasami lubił płatać niewielkie figle swoim współpracownikom albo wręcz samemu szefowi - tak jak poprzedniego dnia z tą landrynką, która prawie wypaliła wilkołakowi trzewia... Strach pomyśleć co by było, gdyby cukierków było więcej!
        Nic by nie było, z prostej przyczyny - były zbyt paskudne by skusić się na jeszcze jednego.

        Kaikomi zdążyła już zauważyć, że Lucy nie jadał śniadania o ile ktoś mu go nie przygotował. Wcześniej bywał to Therundi, Berhe albo jakaś inna osoba, która akurat urzędowała w kuchni, ale od ślubu to syrenka wzięła na siebie odpowiedzialność za karmienie swojego małżonka. Obserwując uczyła się tego co lubił i rzadko zdarzało jej się ryzykować z jakimiś nowymi przysmakami, jeśli nie zauważyła, by Lucy przepadał za danym składnikiem. Kucharką nie była zresztą wybitną to i wachlarz jej umiejętności nie był wybitny, ograniczała się więc do kanapek. A że były to jak zawsze małe dzieła sztuki, to osobna kwestia, bo nawet kawałek chleba z serem syrenka potrafiła ułożyć tak, by miało się na niego ochotę chociaż ma się po takich kompozycjach wzdęcia. Po części to był właśnie powód tego, że ich śniadania należały do tych przyjemnych, choć krótkich chwil w ciągu dnia.
        Nie inaczej był i tym razem. Kaikomi rozpromieniła się, gdy Lucy bez dodatkowej zachęty poczęstował się tym co przyniosła. Zaraz jednak teatralnie się nadąsała.
        - Nie zaczyna się posiłku od deseru! - skarciła go w zupełnie nie przekonujący sposób, bo uśmiechając się szeroko jakby miała do czynienia z niemym komplementem. W istocie tak to odbierała: kanapki jak to kanapki, ale w ciastka wkładała naprawdę wiele pracy i serca i lubiła, gdy ktoś ją docenił nawet w tak prosty sposób jak złamanie kolejności posiłków.
        - Dziękuję - zapewniła, gdy mąż podsunął jej taboret. Przycupnęła by zjeść razem z nim. Wiedziała, że nie mieli wiele czasu, a Nill w szczególności nie mógł pozwolić sobie na ten luksus, dlatego nie zamierzała absorbować go na długo, ale było jej bardzo, bardzo miło, że była dla niego tak specjalna, by na rzecz zjedzenia wspólnego posiłku odprawił wszystkich czekających gości. Stawiał ją nad swoją pracą! On, Lucy! Większego zaszczytu nie można było dostąpić.
        Po chwili jedzenia w milczeniu wilkołak pozwolił sobie na komentarz na temat odzyskiwanych fantów, a syrenka zachichotała, zasłaniając skromnie usta.
        - Może następnym razem - skomentowała. - Ale może z tego co zostanie będzie można przedłużyć tę zasłonkę w drzwiach do spiżarki, bo teraz dzieciaki przebiegają pod nią bez schylania, łobuzy - zaproponowała, szukając jak zawsze pozytywów w nawet najbardziej patowej sytuacji. A gróźb rzuconych niby w przestrzeń, ale ewidentnie pod kątem bujającej się na górze Lilki, z początku nie skomentowała. Dopiero gdy kotka uciekła, syrenka wstała, by zdjąć z głowy swojego męża cudze spodnie i odezwała się.
        - Na ścianie już jest niemodnie - oświadczyła z uśmiechem, po czym wróciła do swojego śniadania.

        Co dobre jednak szybko się kończy, zwłaszcza gdy nadwyręża się cierpliwość klientów, którzy mogą trochę poczekać na kawę, ale no właśnie: tylko trochę. I na resztę dań oraz napojów również czekali. Dlatego gdy tylko Lucy włożył do ust ostatni kęs śniadania, syrenka szybko porwała naczynia na zmywak, po czym ze swoją tacą niesioną póki co pod pachą ruszyła między stoliki, by wspomóc kelnerów, którzy już się tam uwijali jak w ukropie.
        Praca była jednak trochę żmudna, z jednej prostej przyczyny: wszyscy goście wypytywali syrenkę o zdarzenia z dnia poprzedniego, a niektórzy również o fanty, które mogły zostać z tego nagiego incydentu - jak się okazało wiele osób tego ranka wstąpiło do zajazdu głównie po to, aby odzyskać jakąś straconą część odzieży, a przy okazji coś zjeść bądź się napić. Kaikomi zaś nie była tak asertywna, aby kazać gościom samemu pofatygować się do baru, gdzie funkcjonowało biuro rzeczy znalezionych, tylko szła razem z nimi, by pomóc szukać. A skoro już trafiła za kontuar, to kompletowała poprzednie zamówienie, przekazywała na kuchnię co będzie jej potrzebne za chwilę i dopiero z pełną tacą wracała na salę, czasami po to by rozstawić naczynia na jednym stoliku, a później dokończyć obsługiwać ten, przy którym siedział właściciel zagubionej odzieży. Za każdym razem przepraszała za chaos i za każdym razem również słyszała, że nic się nie stało - ważne, że gacie się znalazły.

        - Dzień dobry, co dla panów? - zapytała uprzejmym tonem, podchodząc do stolika, gdzie siedzieli stali bywalcy oraz jakiś podróżnik w kapeluszu. Jegomość był oryginalny, ale nie aż tak, by wzbudzić skrajne emocje w syrence. No, może poza tym, że zrobił na niej wrażenie sympatycznego: jakżeby inaczej, skoro od razu znalazł sobie znajomych, a nie siedział sam jak palec. Kaikomi nawet uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, nim oddała część swojej uwagi reszcie.
        - Nie zgubił ktoś z was spodni wczoraj? Albo spódniczki? - upewniła się, nawet nie myśląc nad tym co może sobie pomyśleć obcy słysząc, że w tym lokalu dochodzi do tak nietuzinkowych scen jak przypadkowa utrata odzieży. Cóż, witamy na Lariv.
        - Napije się pan kawy?
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Z jednym Kaiko, jako młoda żona, miała szczęście - Lucy, choć wyglądał na kanapowego, rozpuszczonego pieska, zjadał właściwie wszystko, jak śmietnikowy kot. Trudno jedynie było ocenić czy je bo je, czy bo coś naprawdę mu smakuje - tu należało już go nieco znać, a wtedy dochodziło się do prostego wniosku - że lubi kawę, mięso i słodkości, do reszty podchodząc bez sentymentów (ach, i nie lubi landrynek). Żadna jednak rozsądna żona nie karmiłaby swego czworonoga tylko tym co on lubi, a Kaiko takiej codziennej mądrości przecież nie brakowało; dlatego też wilkołak trzymał się całkiem zbilansowanej diety składającej się ze śniadań od Kaiko, obiadów Theru, kolacji od kogo popadło i mnóstwa kaw w międzyczasie.

        Na naganę od syrenki uśmiechnął się leciutko, całkiem mimowolnie ciesząc się z jej zadowolenia, ale starając się zrobić choć trochę skruszoną minę. Nie wyszło mu, więc zgodnie usiedli, chyba oboje świadomi, że nie panują nad swoimi twarzami. Przynajmniej nie wtedy gdy zdarzyło im się być razem. Ale… fuj! Toż to niemal romantyzm! Trzeba to zapić.

        Popijając kawę (ciekawe czyją?) pokiwał głową na pomysł odnośnie zasłonki. Chociaż…
        - Jeszcze trochę i zaczną zawadzać nie tylko o tą co już jest, ale i o framugę - stwierdził niemalże z dumą, choć mocno podsyconą sceptycyzmem i wielką miłością do dzieci z jakiej słynął.
        - Ale Kilu jak na swój wiek to karzełek i jeżeli pójdzie mu się w ślady dziadka to na Toto jako młodzieniec będzie spoglądać od dołu. - Nie żeby jemu samemu to przeszkadzało; sam patrzył pod takim kątem na wszystkich poza Kaiko i Liką. I Irinaiem, który co prawda był wyższy, ale nadrabiał postawą i charakterem. A misiek nawet jeżeli będzie konusem i tak go przerośnie. Należało cieszyć się chwilą.
        - Ale dobry pomysł. Choć myślałem jeszcze o ozdobie nad drzwi, tak żeby widzieć tęskne spojrzenia zapominalskich. Nie zaczną dbać o swoje rzeczy póki nie zobaczą, że ktoś inny robi z nich użytek - stwierdził i połknął ostatnie ciasteczko.
        Następnym zaś komentarzem Kaiko autentycznie go zaskoczyła.
        - Myślałem o tym samym. - Spojrzał z uznaniem na niepozorną żonkę, która gotowa z nim była żartować o wystrajaniu wnętrza skórkami pracowników. Nie spodziewał się. Ale było mu niezwykle przyjemnie. Niezwykłe jak na tę porę dnia - jeszcze nikogo nie zdążył zrujnować, a tu już tyle przyjemności!

        Te jednak miały to do siebie, że były ulotne; i tak niedługo każdy wrócił do pracy.

        Sam Lucy kiedy akurat miał chwilę by mrugnąć, starał się jakoś pomagać syrence odnajdywać ubrania, a jednocześnie dawać jej subtelne znaki, że może zostawić tych gości na pastwę Lilki, którą on zaraz przywoła… skądeś. W międzyczasie zjawił się z resztą Irinai z mokrą ścierą i narobił jeszcze więcej zamieszania potykając się o pudło z fantami. Wtedy Lucy rzucił to w cholerę, kazał mu zostać na straży, a sam poszedł szukać rozsądku i szczęścia w piecyku kawowym.

        Przez to wszystko nietutejszy gość stale umykał jego uwadze, choć robiło się wokół niego gwarno - obcy zawsze stanowili nie lada atrakcję, a gdy jeszcze tak jak ten, z własnej woli zechcieli wplątać się w opowiadankę, tym chętniej wykorzystywano ich entuzjazm i bez płacenia traktowano ich niczym zawodowych bajarzy. Lecz dzięki temu i gość wyciągał korzyści. Nikt na przykład nie obruszył się, że maca wszystkie futra i z zaskoczeniem patrzy na coraz to nowe pyski. Sam się zresztą z tego śmiał, tłumacząc, że wcześniej to takich nie widział…
        - E? - wyrwało mu się spod kapelusza, gdy uśmiechnięta kelnerka zapytała czy nikt nie zgubił… spódniczki? Wokół niego same chłopy, więc brzmiało mu to podejrzanie, ale minę ukrywał pod szerokim rondem. Lecz w końcu uniósł je, gdy do niego bezpośrednio padła kupiecka, a grzeczna propozycja, chyba już nieświadomie używana wobec klientów.
        Napije się pan?
        Na Kaiko spojrzały czujnie bladoniebieskie oczy - niby znajome w odcieniu, ale ciepłe i roześmiane. I to głównie różniło przybysza od jej męża. Chłopak o białej czuprynie i podobnych do jego, kontynentalnych rysach, sprawiał wrażenie młodszej wersji Nilla - wąskie usta i skóra zabarwione były nienaturalną jasnością, a białe rzęsy i brwi dopełniały obrazu - tak, brakowało ciemnych, wilczych obwódek tak charakterystycznych dla wilkołaka. I choć Kaiko nie posługiwała się węchem do oceny rasy, wychowana na Lariv zapewne mimo tego wiedziała, że stoi przed człowiekiem. Młodszym od niej na oko.
        - Kawy? - Uśmiechnął się do niej szeroko, przymykając oczy. - Słyszałem coś o tym… napoju, tak?
        - Musisz spróbować!
        - Toż to obowiązek jest!
        - Jeżeli już tu dotarłeś!…
        - Ej, chwila, chwila! - Chłopak nie tracił nic ze swego zadowolenia, kiedy rozpychał się, by mimo zgiełku i pochylania się wszystkich ku niemu, nadal widzieć brunetkę. - Chyba nie mam większego wyboru, chociaż… - Chciał widocznie coś dopowiedzieć, ale nie dano mu szansy:
        - O, właśnie, bo mieliśmy z nim do Lucy’ego podejść!
        - No, patrz; przecie oni tacy podobni! - I otoczył ramieniem szyję niczemu winnego młodzieńca, przy okazji uwydatniając na tle ciemnego futra jego jasną skórę.
        - Właśnie, chodźmy! - Pogonił następny i niemal wynieśli go siłą, nie zważając wiele na to, że jeszcze nie skończył rozmawiać. Ale mimo targania, młodzik odwrócił się jeszcze do opalonej kobietki i przelotnym gestem przeprosił za taki obrót spraw.

* * *


        Przenieśli się do kawowego baru zachodząc wilkołaka od tyłu, a gdy ten się odwrócił, na chwilę zastygł w zupełnym bezruchu. Można było to przeoczyć, bo harmider dał mu szybką okazję, by otrząsnąć się z tego zaskoczenia, ale sam Obcy przyjrzał się tej reakcji uważnie. Po chwili uśmiechnął się do wilko-pieska z rozbawioną… pobłażliwością? A może ironią? Lecz jego twarz nadal pozostawała na swój sposób miła. Nie była to jednak buźka niewinnego chłopca, a twarz dorastającego, młodego mężczyzny - mocna szczęka i kości policzkowe były już całkiem wyraźne i tylko czekały, by ukształtować się w ciągu następnych lat. Sylwetkę zaś miał naprawdę przyzwoitą - szerokie ramiona nawet w towarzystwie zwierzołaczych chłopów robiły nie lada wrażenie. Nie był to byle podrostek, którym można majtać na wszystkie strony i robić z niego popychadło. Teraz najwidoczniej właśnie tego chciał i dobrze się bawił. Lecz mimo całego tego entuzjazmu nadal wyglądał na po prostu zmęczonego chuligana. Silne dłonie, od dzieciństwa obciążone pracą, kończyły zaniedbane paznokcie, a nos młodzika miał na grzbiecie chyba ślad po złamaniu. I trzeba było przyznać… przez to biały dziwak świetnie wpasowywał się w tłum tutejszych obszarpańców. Jedynie te długie ubrania mocno kontrastowały z ich (nie)ubiorem. Och i jeszcze jedno - chłopak był strasznie niski.
        To rzucało się w oczy - nawet przy Lucym, który jako wilk niedźwiedziem nie był, robił wrażenie niziołka. Takiego, który opierze ci mordę jeśli podskoczysz, ale… przy nim nie trzeba było skakać. Jeżeli przewyższał Kaiko to ledwo zauważalnie.

        - Ne, Lucy, masz brata?
        - To teraz masz!
        - Patrz, znaleźliśmy ci!
        - Co nie, że podobny? Masz, pokaż się! - I popychając młodego na ladę, leonid ułatwił obu ciepłe przywitanie. Lucy chwilowo tego nie komentował, ale grzecznie nie odrywał wzroku od podejrzanego. Musiał być nim zachwycony, bo wyglądał jakby chciał go utopić tylko trochę.
        - No cóż… hej! - przywitał się wcale nie zmieszany gość, rozpłaszczony na kontuarze, a nadal zadzierający głowę z pewnością, że nie zostanie zignorowany.
        Wilkołak chwilę poczekał, pomyślał, po czym skinął głową i odwrócił się do słoików.
        - Zajmę się nim, możecie go tu zostawić.
        - Ale fajny jest, nie?
        - Tak, tak - odparł nieuważnie, już czymś zajęty.
        - Nie wykręcisz się, teraz będziesz musiał nam coś powiedzieć o lądzie!
        I odeszli wesoło, zostawiając Obcego na pastwę kawiarza.

* * *


        - Teen… co robisz?
        - To po co przyszedłeś.
        Chwila ciszy.
        - Kawę?
        Skinięcie.
        - To takie słynne tu, co? Dobre?
        - Powiesz, że nie, a nigdy już nie opuścisz naszej piwnicy… więc sam ocenisz. - Uśmiechnął się wilkołak kusząco, w końcu ponownie zerkając na młodzieńca.
        - Skąd jesteś? - zapytał go nagle, wybierając toporną filiżankę. - Czyżby nasze kochane, kontynentalne plaże?
        - Hmm, coś koło tego myślę - odparł przybysz, po chwili tłumaczenia w głowie wypowiedzi wilka. - Pewnie znasz, choć nie osobiście. Ale ten… wyglądasz inaczej niż myślałem. Wszyscy tutaj mówią ,,Lucy” jakby chodziło o, wybacz za wyrażenie, hrabię, albo innego dona, a ty jesteś czym… sierścią?
        - I zębami, jeśli chcesz wiedzieć.
        - Ale poważnie! Gdybyś wyszedł z tych kłaków i sobie poszedł, pewnie nikt by się nie pokapował. Chowasz tam drugą parę rąk?
        - Kilka. I wszystkie należały niegdyś do pyskatych chłopców.
        - Uuu, to nieźle. Ale jeszcze trochę i akurat przestanę być ,,chłopcem”. Mam urodziny.
        - A więc muszę się pospieszyć. - Lucy nabierał entuzjazmu. - Które?
        - Szesnaste.
        Wilk jakby się nad czymś zadumał.
        - Całkiem przyzwoity wiek.
        - No ja nie wiem. - Uśmiechnął się młody, ponownie z tą samą porozumiewawczą ironią, którą zaprezentował na początku spotkania.
        Zmierzyli się wzrokiem, oceniając swoje siły i upór, aż nagle brzęk zastawy ogłosił koniec potyczki. Gorzki zapach mocnej kawy wepchnął się między nich.
        - Proszę. - Wilkołak zaprezentował czarny niemal wywar, wyżerający białą zastawę.
        Czyli to taką kawę dobrał do młodzieńca…
        - Hm?… ughh, obrzydliwe! - Gdy kosztował niemal go skręciło. Ale po popisowym skrytykowaniu tym chętniej upił kolejny łyczek, by znowu tego pożałować.
        - Potem będzie lepiej. Nie zaśniesz przez miesiąc.
        - Serio!? Świetnie! - I upił na raz z pół porcji, by zdążyć nim się zakrztusi.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Podobało się syrence to jak Lucy mówił o dzieciakach Berhe - z mieszaniną zadowolenia, czułości i dumy, z solidną domieszką jego majestatycznej bucowatości. Zgadzała się z nim w całej rozciągłości - dzieciaki rosły w swoim tempie, jeden wolniej, drugi szybciej, ale wkrótce pewnie obaj będą rozmiarów swoich rodziców, bo żadne z nich nie było filigranowe. Kaikomi co prawda nie miała porównania i nie wiedziała, czy para niedźwiedziołaków stanowiła typowych przedstawicieli swojej rasy, nad podziw wyrośniętych czy też malutkich, ale na niej robili wrażenie. Cóż się dziwić, była jedną z najmniejszych osób w zajeździe, a co więcej: również tych najcichszych i “najmniejszych charakterem”. Reszta - na przykład maie, które również wielkie nie były - nadrabiała pewnością siebie.
        - Sądzisz, że rozpoznaliby, że to akurat ich spodnie i spódniczki? - upewniła się, gdy Lucy szybko zmienił temat i podzieli się swoim pomysłem na dekorację ze zgubionych fantów. Dla siebie zachowała kolejną refleksję, że nawet jakby rozpoznali, to mogliby się nie przejąć, bo tutejsi mieszkańcy nie przejmowali się specjalnie swoim stanem posiadania - w przeciwnym razie na pierwszym miejscu nie zostawiliby tak beztrosko własnych gaci w kawiarni…
        O Prasmoku, jak to brzmi…

        Kaikomi zorientowała się, że trochę źle zwróciła się do klienta, który okazał się być raczej chłopcem, góra młodzieńcem, a na pewno nie panem, ale nie zamierzała cofać swoich słów - już Hanale w swoich rozmowach z klientami przekazał jej, że zawsze lepiej być stanowczo zbyt uprzejmym niż choć odrobinę chamem… Zasada ta nie dotyczyła Lucy’ego, który stanowił raczej wdzięczny element lokalnego folkloru i przez objęcie monopolu na usługi baristyczne mógł mieć swoje humory, które mu wybaczano. Syrenka jednak z natury była milutka i do rany przyłóż, więc tak, ona była tą osobą, która zwracał się do wszystkich “proszę pana”. I gdy chłopak odpowiedział jej elokwentnym “E?”, ona tylko uśmiechnęła się szerzej, trzymając w gotowości notesik.
        - Owszem, to nasza specjalność - zachęciła chłopaka, gdy ten dopytywał czym jest kawa. - Lucy, właściciel, dobiera ją specjalnie pod danego klienta - dodała, bo każdemu się podobało, gdy był traktowany wyjątkowo i z reguły w ten sposób przekonywała ostatnich opornych.
        - Jeśli nie jest pan przekonany mamy również napary ziołowe i kwiatowe - zmieniła front, bo chłopak mimo licznych zachęt próbował chyba jednak odmówić. Może wcześniej tylko się zgrywał i tak naprawdę kawę zna i jej nie lubi? Jeśli tak, to niech lepiej nie mówi tego na głos w tej świątyni kofeiny! To byłoby najgorsze bluźnierstwo…
        A czy syrenka dostrzegła to, że ten jegomość wyglądał jak nastoletnie wcielenie jej męża? Oczywiście! Jakże mogłaby nie zwrócić uwagi na te oczy i bardzo nietypowy, szczególnie dla tej słonecznej wyspy, koloryt? Nie okazała jednak zaskoczenia - lokalni goście zajazdu zrobili to świetnie za nią, a ona mogła tylko (nadal z uśmiechem!) odpowiadać “rzeczywiście!” i “co za zbieg okoliczności!”. Wcześniej nie wypadało wszak się tak otwarcie dziwić.
        Kaikomi nie wtrącała się również w to jak jego znajomi znad filiżanki nagle przypomnieli sobie, że muszą go zatargać przed oblicze Lucy’ego. Nie utrudniała im tego, bo choć chłopak w kapeluszu wyglądał na mocno zdezorientowanego, to nie na przerażonego albo niechętnego.
        - Proszę się nie opierać, nie są groźni - zapewniła go, gdy ją mijał. Uśmiechnęła się i jakby przyzwalająco skinęła głową, gdy próbował ją przeprosić. Przecież ona była tu tylko kelnerką, nie musiał jej przepraszać.
        Zainteresowana dalszym przebiegiem zdarzeń syrenka podążyła jako ostatnia w tym barwnym orszaku w stronę baru. Gdy zaś chłopak stanął już przed obliczem Lucy’ego, szeroko otworzyła oczy i chwilkę tak stała. Faktycznie, podobieństwo było uderzające! Dla Kaikomi nie miało znaczenia, że jej mąż aktualnie był w swojej wilczej formie i powiedzmy, że rysy były trudno porównać, ale jej nie można było oszukać - umiała spojrzeć pod te warstwy bajecznego futra i aż nie mogła wyjść z podziwu.
        Czy Nill miał brata? Nie pamiętała, by o takowym wspominał. No ale kuzyna? Kuzyna mógł mieć. Jakaś jego rodzina na kontynencie na pewno istniała, ale jakoś nigdy nie wnikała kto konkretnie.
        - Ej, Kaikomi, co to za młodociana wersja Lucy’ego? - zagadnęła zaintrygowana Toa. Nie, Tao. Dopiero po zerknięciu na maie syrenka upewniła się, z którą z bliźniaczek rozmawia, choć tak naprawdę nie umiała stwierdzić po czym je poznawała. Po prostu wiedziała i już.
        - Nie mam pojęcia, nie miałam okazji z nim porozmawiać - mruknął. - Ale cicho, bo oni chyba… Się polubili - dodała z tajemniczym uśmieszkiem.
        - Skąd ten pomysł?
        - Bo Lucy nie sprawia wrażenia, jakby się z nim tylko szturchał a nie był faktycznie zły - odparła syrenka i pewnie dodałaby coś więcej, ale zaczepił ją jeden z klientów, który nie miał dość wyczucia by dać dziewczynom skończyć rozmawiać. Cóż, Kaikomi może była uprzejma, ale istniały pewne standardy, które obowiązywały wszystkich pracowników zajazdu - na przykład to, że niektóre sprawy były ważniejsze od tych intuicyjnie najważniejszych…

        Chwilę później Kaikomi wleciała za bar z tacą zastawioną pustymi talerzami i zamówieniem, które w całości było do przekazania na kuchnię. Nim jednak dotarła do okienka, ktoś wyrwał jej karteczkę z ręki.
        - Ja ją zaniosę! - zaćwierkała Toa, uśmiechając się przy tym czarująco i już biegnąc do kuchni. - Hej, Theru…! - dało się słyszeć jej szczebiocący głos i już można było podejrzewać, że raczej na to zamówienie trzeba będzie trochę poczekać.
        - Może ciastko do kawy? - zaproponowała krztuszącemu się gorzką, gęstą kawą gościowi w kapeluszu. - Słodycz złagodzi trochę ten mocny smak…
        ”A cytryna podbije kwaśne nuty w kawie”, dotarło do niej po chwili, ale nie powiedziała tego na głos, bo by się jeszcze biedak zraził. W międzyczasie syrenka posłała mężowi bardzo wymowne, pytające spojrzenie - co o nim sądzisz?
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Chłopak nie patrzył na Kaiko zbyt uważnie - nie bardziej niż młody chłopak na ładniutką (byłą) rozmówczynię. Skupił jednak na niej odmienne spojrzenie, gdy po Próbie Kawy i pokiwaniu głową na znak aprobaty podała mu ciastko.
        Jejku, jaki on był wdzięczny!
        Oddał jej niemy hołd, po czym łypnął na uzbrojonego w sierść baristę.
        Tak, słodycz zdecydowanie łagodziła ten mocny smak…

        Och fuj, kwaskowe!

        Kiedy on połykał co mu podano, Lucy w zamyśleniu zbliżył się do syrenki. Przez jakiś czas jej nie odpowiadał, wyraźnie nad czymś dumając, po czym rozluźnił się, machnął kudłatą kitą i - zgrozo! - lekko się uśmiechnął. Ale czy był to uśmiech zadowolony, pokorny czy wisielczy trudno było orzec.
        - Muszę przyznać, nie spodziewałem się czegoś takiego. - Skinął łbem sam do swoich myśli, nie przestając unosić kącików ust. - Już myślisz, że po wizycie księcia masz chwilę spokoju, a tu proszę… - Wskazał na gościa otwartą dłonią. - Pojawia się kolejne dziwadło.
        - Of mnie mófisz? - fuknął młody krusząc ciasteczkiem i mrużąc te swoje ślepia.
        - I nawet jeść nie potrafi. Nie żeby to nie był standard tutaj… pytanie czy ma w ogóle czym zapłacić za to ciastko.
        - A włafnie mam! I swoją drogą… - Przełknął i otarł usta rękawem. - Masz może chwilę? Chciałbym…
        Nagły trzask i wesołe podśmiechiwania przerwały mu wypowiedź, kiedy Irinai, popchnięty przez kogoś miłego, znowu upuścił talerze. Biedak nie miał dziś szczęścia…
        - On jest jakiś nerwowy, nie? - Białowłosy wyraźnie zastanawiał się czy wstać i do niego podejść czy zostawić to uprawnionym służbom porządkowym.
        - Nie, to fajtłapa, ale idzie się przyzwyczaić. - Lucy machnął na to ręką, póki co niezainteresowany.
        - Pomóc mu?
        Nietypowa propozycja.
        - Jak chcesz… ale jak raz zrobisz coś za darmo potem zaczną cię wykorzystywać. Wszyscy, ze mną na czele.
        - To może nie za darmo? - Młodzik i na to miał odpowiedź. - Przenocujcie mnie, co?
        Wilk mało się nie roześmiał.
        - Bo skrzydlaty ma dwie lewe ręce, a ty lecisz do niego jak rycerz do damy w opałach? Zapomnij. Chociaż to urocze.
        Młody wyjątkowo zaczerwienił się (może z gniewu) i palnąwszy pięścią w stół odszedł dumnie, jak na komendę, w stronę nieszczęśnika. Jednak zamiast rzucać mu się na ratunek, stanął nad nim, nadal wyprostowany pokazał wilkołakowi bardzo mało przychylny gest i wtedy dopiero zabrał się do zbierania.
        Lucy zadowolony machnął ogonem.

        Świadków tej akcji było sporo, choć niektórzy woleli się zastanawiać co to też pływa im w talerzach niż oglądać toczącą się w restauracji scenkę rodzajową. Większość jednak ciekawa była Obcego, a kiedy pokazał już jak łatwo się wkurza i obraża bucowatych gospodarzy, po sali poniosły się szepty. Nie dość, że z wyglądu, ale i z charakteru był do Lucy’ego podobny! No jak nic rodzina!
        Teraz należało poczekać na rozwój wypadków.

        Zajazd był podniecony tą wizją, ale i na swój sposób spokojny - wystarczyło spojrzeć na wilkołaka, by przekonać się, że nie zamierza nikogo (czyli młodzika) wyrzucać, a raczej został niechcący wprawiony w wyjątkowo niepaskudny humor. I taki też, myśląc o czymś zawzięcie, zniknął na chwilę w kuchni, by pogonić do roboty Tao. Albo Toę.

* * *


        Irinai, patrzył z niedowierzaniem i niezrozumieniem na pomagającego mu chłopaka. Dlaczego? Po co? Miał ochotę zgarnąć wszystkie odłamki ręką i schować pod siebie. To on był tu pracownikiem; to jego okruszki. Ale białowłosy robił wszystko tak zręcznie i sprawnie, że aż głupio było mu przerywać.
        Ach - no i należała mu się też wdzięczność.
        Tylko niech już sobie pójdzie!
        - Co jest? - Niziołek odezwał się w końcu, widząc niewymówioną pretensję na twarzy księżniczki.
        - To… ja powinienem zamieść.
        - A zamiotłeś? Nie. To siedź cicho, jak ktoś ci pomaga.
        I tym uroczym akcentem młodzieniec uciął dyskusję. Irinai zaniemówił, nie wiedząc czy bardziej jest oburzony, czy się tego gościa obawia, ale kiedy ktoś już wydawał mu polecenia nie za bardzo umiał ich nie słuchać… zwłaszcza jeżeli były zgodne z wytycznymi od Szefa. Zamknął się więc i potulnie czekał, aż sprawniejszy od niego koleżka wszystko ogarnie i wepchnie mu w ręce. Czuł się upokorzony i dziwnie przegrany i pewnie zostałoby tak, gdyby nagle nie pojawiła się Lilka. Zaczaiła się i owinęła się od tyłu wokół przybysza - a ten krzyknął jak oparzony i upuścił wszystko na podłogę.
        Iriś nie mógł się nie uśmiechnąć.
        - C-CO JEST!? - Obcy podskoczył ku niemu i z przerażeniem przyjrzał się wyszczerzonej kotce. Była straszna. Coś w niej… uhh.
        - Cześć! Chciałam się tylko przywitać - wynuciła radośnie, pomachała mu, a widząc jak na nią zareagował pochyliła się, by schował się za Irinaiem. - Wrócę później, słyszę, że mnie wołają. IDĘ! - krzyknęła w bliżej nieokreślonym kierunku i zniknęła w tłumie, zostawiając chłopców samym sobie.
        Tym razem Irinai był zadowolony, a białowłosy zerkał czujnie zza jego skrzydła.
        - Kto to był? - mruknął w końcu, a wtedy naturianin wrócił na ziemię.
        - Lili… to jest… jest tutejsza. Pracuje tu - dodał, choć słowo ,,pracuje” było nieco naciągane. Widać to było z resztą po jego minie.
        - Uj… czyli tu mieszka?
        - Tak. - Iriś wrócił do pracy. Zastanawiał się czy zapytać… co było w Lilce czego nie było w innych zmiennokształtnych, a na co gość tak zareagował. Ale doszedł do wniosku, że nie chce z nim rozmawiać. Ten jednak wcale nie odchodził, a wciąż stał gdzieś nad nim. Nie miał swojego stolika?
        - Wybacz, muszę wrócić do moich zajęć. Pracuję. - Irinai nie od dawna odmawiał innym swojego towarzystwa i absolutnie nie miał w tym wprawy - tym bardziej, że przeważnie ani nie odmawiał ani nikt go nie chciał. Lecz białowłosy złożył niewinnie ręce za plecami i nadal się nie wynosił.
        Gorzej, szedł za nim!
        - Eee… tu mogą wchodzić tylko pracownicy - spróbował się go pozbyć przy drzwiach.
        - Spoko. - Młodzieniec wzruszył ramionami; po czym na jego twarzy pojawił się wesoły grymas ,,wybrałem cię, abyś mnie oprowadził”.

        Przez większą część dnia tak to wyglądało - niemal każdy pytał Lucy’ego o białego chłopaka, który kręcił się w okolicy zajazdu, na spółkę z fellarianinem. I każdemu Lucy udzielał takich samych, oględnych odpowiedzi, mówiąc jedynie, że gość jest niegroźny i w sumie niech sobie tu zostanie.
        Nie wiedzieli tylko jakie ,,zostanie” ma wilkołak na myśli.

        A chłopak nieźle się bawił - w towarzystwie skrzydlatego dość łatwo było mu poznać zajazd - pozdrowił Tao i Toę, z radością przyjrzał się Therundiemu, z oddali zarejestrował Minao oraz niedźwiedzią rodzinę, sam natomiast nie był już zaczepiany przez tutejszych klientów - nie to, że koniecznie chciał mieć spokój, ale trzymanie się blisko pracownika zapewniało mu jednak paradoksalny luksus swobody.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Czyli jednak ciastko nie poprawiło samopoczucia chłopaka po wypiciu gorzko-kwaśnej kawy (ale w dobrym sensie, przecież Lucy nie dopuściłby się świętokradztwa i nie sparzyłby zmielonych ziaren!). To na swój sposób rozczulało Kaikomi - widać, że ten chłopak to jeszcze dzieciak! Albo wyjątkowy łasuch ze słabością do słodyczy, choć temu przeczyła jego postura - raczej mikra niż rozbudowana.
        Gdy Lucy zbliżył się do syrenki, ta podniosła na niego wzrok z niemym pytaniem “tak, kochanie?” wymalowanym w uśmiechu. Przytulała do brzucha swoją tacę i choć wpatrywała się w męża jak w obrazek, na moment uciekła wzrokiem za jego plecy - oczywiście, że nie umknęło jej to machnięcie ogonem! Co więcej, dzięki temu wiedziała już jak zinterpretować jego tajemniczy uśmiech - był zadowolony, choć na zewnątrz mógł udawać, że jest zgoła odwrotnie. Ona jednak wiedziała swoje.
        - Sam mi wczoraj mówiłeś, że tutaj takie niecodzienne zdarzenia są… codziennością - dokończyła z uśmiechem. Nie łapała Lucy’ego za słówka, broń boże: pokazywała po prostu, że go słucha.
        Gdy Irinai przerwał kolejną słowną przepychankę między Wassleyem a jego zadziwiająco dokładną młodocianą kopią, Kaikomi taktycznie wycofała się do swoich zajęć. Niestety gości mogli czekać tylko ograniczoną ilość czasu, później traciło się napiwki…

        Później syrenka nie miała już zbyt wielu okazji, by zerknąć co słychać u nietypowego gościa - ten chodził krok w krok za Irinaiem, więc bywał zarówno na sali, jak i na zapleczu i na zewnątrz. No dobrze, to ostatnie nie wtedy, gdy w południe zaczęło padać. Wtedy jednak to Kaikomi wyszła obsługiwać tych naturian, którym nadmiar wilgoci ani trochę nie przeszkadzał - poza tym, że rozcieńczał napoje. Te jednak można było nakryć parasolką z liścia i problem był rozwiązany, można było cieszyć się przyjazną aurą. Kaikomi również na tym zyskiwała - była tak przemoczona, że zyskiwała kilka dodatkowych godzin w dobrym zdrowiu przed wieczorną kąpielą. Gdy jednak wróciła na stałe do środka, założyła na mokrą sukienkę dodatkowy fartuszek - męska część gości stanowczo za bardzo się na nią gapiła, z wiadomych przyczyn.
        W tropikalnych upałach panujących na wyspie wszystko zdążyło jednak w mgnieniu oka wyschnąć, syrenka mogła więc zdjąć swoją osłonę poskramiającą samcze instynkty przybyszy, a do kawiarni można było dojść nie zamoczywszy sobie ubrania. To dobrze, bo ponoć wiedźmy rozpuszczają się pod wpływem wody - a jedna właśnie do zajazdu zmierzała…

        - Kaikomi, kochanie!
        Irminia jak zawsze weszła z powitalnym okrzykiem na ustach, czyniąc wokół siebie dużo zamieszania. Była elfką o bardzo bladej jak na te strony cerze i rudych kręconych włosach, które nosiła ścięte równo ze szczęką i zawsze ozdobione jeszcze tkaną opaską biegnącą przez jej wysokie czoło. Jej sukienka przypominała prostokątną płachtę materiału, w której ktoś na środku wyciął dziurę i po prostu spiął ją w pasie paskiem, a w noszonej przez nią torebce zmieściłoby się pewnie pół zajazdu. Czyli akurat tyle, ile należałoby się Kaikomi po rozwodzie, do którego ona za każdym razem ją namawiała.
        - Irminia, witaj - syrenka przywitała się ze swoją przyszywaną matką nadstawiając policzek na obowiązkowego buziaka. Wiedziała, że elfia lekarka nie robiła niczego złośliwie i chciała dla niej dobrze, ale z tego “chciejstwa” zapominała spytać, czy Kaikomi na pewno potrzebuje pomocy. A jak już pytała, to nie chciała słuchać odpowiedzi - była wszak kobietą wojującą o wolność i wyzwolenie innych kobiet.
        - Dzień dobry, Wassley - przywitała się z przyszywanym zięciem, zajmując sobie miejsce na stołku przy barze. Pozostali goście jakby wyczuwając jej z natury bojowy nastrój, odsunęli się na ile mogli, by nie wzbudzać podejrzeń.
        - Zrób mi kawę z łaski swojej. - Irminia zwróciła się do wilkołaka jak nauczycielka wydająca polecenie uczniowi, który jest zdolny, ale tak leniwy, że traci do niego cierpliwość. - Postaraj się - dodała, ściągając usta, tak jakby kiedykolwiek Lucy ośmieliłby się zrobić dla niej złą kawę. On był za dobry w tej dziedzinie, by tak się schańbić… Choć kto wie, może był w stanie przełknać dumę, byle tylko dopiec swojemu największemu wrogowi.
        Dzięki, Hanale, dobra robota.
        - Kaikomi, siądź tu koło mnie - elfka zwróciła się miłym głosem do syrenki, przyciągając dla niej jeden ze stołków barowych. - Słyszałam, co się tu wczoraj działo, ponoć zaatakował jakiś smok! To okropne! Musiałam sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku! Jak się czujesz? Byłaś bezpieczna, gdy to się działo?
        - Byłam, Iri, nic mi się nie stało - zapewniła zgodnie z prawdą Kaikomi.
        - A co na to twój mąż? - dopytywała medyczka, łypiąc z dezaprobatą na wilkołaka.
        - Jemu również nie stała się krzywda - odpowiedziała syrenka i widać było, że ta odpowiedź Irminii nie zachwyciła, ale zła była nie na swoją słodką przyszywaną córeczkę tylko na tego białofutrego gnojka za to, że tak jej wyprał mózg, że myślała bardziej o jego zdrowiu, niż o własnym bezpieczeństwie! Na pewno w pierwszej kolejności zatroszczył się o bezpieczeństwo swojej kawiarki, a dopiero później żony, faceci już tak mieli, ona to doskonale wiedziała.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zajazd Lucy'ego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości