Słoneczna plażaKrew, zioła i dużo pecha

Słoneczna plaża wzięła swoja nazwę od koloru piasku, który przybiera tu barwę bardziej złotą niż gdziekolwiek indziej na Wybrzeżu Jadeitów. Turmalia może poszczycić się tak pięknym miejscem, dlatego objęła je ochroną. Nie znaczy to jednak, że jest ono niedostępne dla mieszkańców i podróżnych. Wręcz przeciwnie, jest to miejsce częstych spacerów arystokratów, ale też mieszczan i rzemieślników, którzy choć na chwilę chcą zapomnieć o ciężkiej pracy, jaką wykonują codziennie.
Awatar użytkownika
Bua
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny, niedźwiedzioła
Profesje:
Kontakt:

Krew, zioła i dużo pecha

Post autor: Bua »

Świt wstał chłodny i wilgotny, tak że nawet delikatna bryza ciągnąca od morza nie była w stanie rozpędzić skupionych przy gruncie gęstych obłoków mgły. Niebo zlewało się z ziemią, a bezkonturowość wszystkiego wokół budowała dziwną harmonię, niemal nieziemską, bo praktycznie niezmąconą. Fale kołysały się jakoś opornie, leniwie, jak woda w poruszonym naczyniu, a siwo-mlecznej połaci nieba nie przeciął ani jeden ptak, żadna ciekawska mewa. Jak w odurzeniu, srebrna plaża pozbywała się ostatnich oznak nocy, ale nie witała jeszcze dnia. Sennie pozostawała w zawieszeniu, w chłodnym letargu - podobnym do stanu, w którym spoczywa człowiek chwilę po przebudzeniu, ale jeszcze przed odzyskaniem świadomości. Cisza i spokój. Błogość. Lenistwo.
Nic nie wskazywało na to, że poprzedniej nocy przeszedł tędy sztorm - a w zwłaszcza, że zostawił po sobie żywe dowody.
Żywe, jednakże, to może za wiele powiedziane. W pierwszej chwili w ogóle trudno było rozpoznać, że ten wielki zwał szmat i kudłów, to przemoczone potworzysko owinięte w połowę czarnego żagla, które - sądząc po wyoranych w piachu koleinach - musiało niedawno wyczołgać się na brzeg, że to w ogóle może być żywe. Widok był niesympatyczny, a przynajmniej dopóki całym tym bałaganem nie wstrząsnął dreszcz i nie przewalił się on na plecy. Wtedy dopiero dało się na dobre zauważyć, że ma się do czynienia z człowiekiem.
Nadal połowicznie przykryty żaglem i przytulony do czegoś, co musiało kiedyś być końcówką masztu, Bua spiął się, kaszlnął i wypluł na brzeg kawałek wodorostu, aby zaraz znowu opaść ciężko na piasek. Ten zresztą miał już wszędzie - w mokrych włosach i na twarzy, w pochwach na swoją ciężką broń i w butach - ale nie przejmował się tym za bardzo. Przez jakiś czas, którego sam nie potrafiłby sprecyzować, na zmianę opadał z sił i znowu się rozbudzał, przekręcał trochę albo podczołgiwał kawałeczek i ponownie padał. Gdzieś wśród tych przebłysków świadomości przypomniało mu się to wszystko, przez co wylądował teraz w takiej właśnie sytuacji, i z każdym nowym wspomnieniem czuł się tak, jakby dostał kopniaka od moralności. Bez sensu zaciągał się na tamten piracki statek, to było przecież od razu skazane na niepowodzenie… Chociaż nie. Właściwie to wcale nie - wypad na nielegalny połów złotych sardynek brzmiał jak doskonała szansa na napełnienie zarówno brzucha, jak i sakwy, w dodatku każdy stary wilk morski, jakiego spotkał w porcie, mówił śmiało, że pogoda dopisze przez następne dni, a statek tego słynnego kapitana dopłynie choćby i na koniec świata. No i dopłynął, na koniec.
W pewnym momencie zdawało mu się, że ktoś się do niego zbliża. Był jednak w stanie tylko to odnotować. Nie miał siły nawet sięgnąć po nóż przy pasie, kończyny okrutnie odmawiały mu posłuszeństwa. Zupełnie spontanicznie przypomniał sobie wielki kufel ciepłego mleka z miodem, który musiał kiedyś wypić, zrobiło mu się wówczas tak nieporównywalnie błogo… tak właśnie, jak teraz. Ale nie mógł znowu omdleć! Całą siłą woli skupił się na tym, by zachować świadomość, łapiąc się widzianego koloru nieba jak jedynego łącznika z rzeczywistością. Z trudem przekręcił głowę i, co bardzo dziwne, zobaczył człowieka. Ale to był jakiś szczególny człowiek. Przez chwilę był pewny, że może widzieć przez jego - jej! - głowę, bo niebo miało dziś tak surowo biały kolor. Patrzył w oczy, czy przez oczy? Długo zajęło, nim dotarło do niego, że to wcale nie dwie dziury w głowie, tylko gałki oczne o niespodziewanym kolorze, a kiedy już rozchylił usta, żeby coś na to powiedzieć, siły ponownie go opuściły. Zdał sobie tylko sprawę, że ktoś coś do niego mówi, że pada na niego jakiś niewyraźny cień. Może to mewa przeleciała?
Ach, Elfidrania. W Elfidranii pije się takie pyszne mleko.
Zemdlał na dobre.
Awatar użytkownika
Alia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Alia »

Najbliższe dni, a może nawet tygodnie zapowiadały się dla Alii jednymi z lepszych, choć miały być wybitnie pracowite. Do Turmalii trafiła, jak w większości przypadków, niechcący. Zabrała się po prostu na szlaku z jakimś miłym woźnicą, który zaoferował pomoc tylko za uleczenie kolki u jednego z jego koni. Dziewczyna z chęcią zajęła się zwierzęciem. I tak nie mogłaby zostawić go samemu sobie, wiedziała, jak wielkie cierpienie sprawiała ta dolegliwość kopytnym. A tak wszyscy byli zadowoleni. Uzdrowicielka spełniła dobry uczynek i mogła podróżować nieco wygodniej. Kupiec oszczędził sporo pieniędzy na leczeniu dzięki naiwności dziewczyny, która nie chciała od niego nawet ruena. Jedno ze zwierząt pozbyło się bólu, a drugie nie musiało już samodzielnie ciągnąć wozu. Jedyną niezadowoloną istotą był samiec łasicy, który całą drogę siedział na kolanach swojej pani i głośno wyrażał niezadowolenie z tego, że teraz to ona przeżuwała zioła na problemy żołądkowe.
W mieście druidka znalazła nawet lokalnego zielarza, który pozwolił jej przenocować w zamian za część jej zapasów. Może nie nosiła ze sobą wielu leków, ale za to były znakomitej jakości. Udało jej się nawet zdobyć starą, wyświechtaną torbę, którą mogła wykorzystać do zebrania nadmorskich chwastów o leczniczych właściwościach. Czas również okazał się znakomity. Po prawdzie miała pewne wyrzuty sumienia spowodowane własną radością z trafienia na sztorm. Współczuła żeglarzom, którzy walczyli z żywiołem na wodzie, ale nie mogła powstrzymać delikatnej ekscytacji na myśl o wszystkim, co morze wyrzuciło na brzeg. To była dla niej jedyna okazja, by poszukać wielu rodzajów wodorostów, czy zebrać bursztyn na nalewki i maści.
Ruszyła na plażę jeszcze przed nastaniem świtu, zanim wyprzedziliby ją młodzieńcy terminujący u jubilerów, czy dzieciarnia chcąca znaleźć dla siebie błyszczące kamyki i muszelki. Po wilgotnym piasku szła powoli, badając teren przed sobą ulubionym kosturem. Cień pędził przed nią i ochoczo przekopywał kopczyki przyniesionych przez fale śmieci. Co rusz wracał do dziewczyny i wrzucał do podstawionej fiolki złociste okrągłe przedmioty. Alia nie była w stanie rozpoznać bursztynu, który nie miał wystarczająco intensywnego zapachu, musiała w tym celu zaufać swojemu towarzyszowi. Sama skupiała się na wybieraniu i opłukiwaniu interesujących ją roślin. Mimo chłodu szła boso, buty wrzuciwszy do torby. Tam też lądowały kolejne zioła pozamykane w słoiczki lub poowijane w kawałki skóry. We dwójkę spacerowaliby pewnie do późnego popołudnia, zajęci swoimi sprawami, aż nie wróciliby na obiad, który dziewczyna miała obiecany w zamian za podzielenie się swoimi skarbami. Uważała to za rozsądny układ i planowała spędzić w mieście nawet kilka dni by wykorzystać zdobyte zasoby do wyrobu leków.
Ale cała piękna wizja rozpadła się w chwili, gdy rudy zwierzak dopadł do niej i zaczął ciągnąć za połę szaty, namawiając niewyraźnie do szybkiego powrotu. Druidka znała go za dobrze, by posłuchać dobrej rady. Zamiast tego po krótkiej kłótni nakazała prowadzić się do znaleziska. Przyspieszyła nawet kroku, choć marsz po sypkim podłożu był dla niej szczególnie niewygodny. Gdyby tylko mogła zobaczyć ogromny kształt topielca z kudłatą brodą, pewnie zastosowałaby się do sugestii ogoniastego przyjaciela i uciekła czym prędzej, by nie wpakować się w kłopoty. Na szczęście dla ofiary sztormu, Alia była całkiem ślepa. No i wszelkie przejawy zdrowego rozsądku tłumiła w niej chęć niesienia pomocy. Nawet takim przemoczonym zakapiorom.
        - Oj przestań już! Chodź, pomóż lepiej, a nie demonizujesz. - Poklepała się po ramieniu, klękając obok wciąż żywego znaleziska. Cień po krótkim wyrażeniu swojego zdania usłuchał i wspiął się na wskazane miejsce, by zacząć z cicha relacjonować stan mężczyzny. - Panie! Hej! Słyszycie mnie? Chyba niezbyt ma świadomość, co się dzieje... Cień! Oczy? Czerwone, czy nie? A źrenice, jak są? Blady?
Uzdrowicielka bez większego namysłu poklepała niedoszłego topielca po policzku, a następnie przemknęła palcami po twarzy, aż trafiła na powiekę. Odchyliła ją lekko i wysłuchała piskliwej relacji swojej zastępczej pary oczu. Otworzyła nawet usta pacjenta i upewniła się, że nic nie przeszkadzało mu oddychać. A zrobiła to w najprostszy dla ślepca sposób: wpakowała mu dwa palce w szczękę i obmacała w poszukiwaniu obcego ciała, które mogłoby zatykać drogi oddechowe. Zadowolona z tej części oględzin, zabrała się za poznawanie stanu ogólnego. Najwyraźniej nie był gwałtownie umierający, nie stwierdziła też złamań. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem było, że wielkolud był ofiarą niedawnego szturmu i był po prostu przemoczony, przemarznięty i wycieńczony. A już z całą pewnością był za duży, żeby drobniutka uzdrowicielka samodzielnie obróciła go na bok, czy rozebrała i nakryła własnym płaszczem, by mokre ubranie nie wychładzało organizmu.
        - Dobra, mały. Leć po pomoc. Że co, proszę? Słucham?! Cień! Gdzie ty się takich słów nauczyłeś? Nic mi nie będzie. Jest nieprzytomny, ale za ciężki. Sama nie dam rady. Och przestań już! Dziwnie pachnie, dziwnie! A jak ma, jak był nie wiadomo ile w morzu? I nie wiem, ile tu leży! Wodorosty i sól czujesz, a nie. Kochanie... pomóż mi, proszę. Ktoś musi łazić po plaży, znajdź i sprowadź, albo wróć po mnie. Tylko bądź ostrożny. - Zielarka głaskała łasicę, namawiając do wycieczki po plaży. Wreszcie zdołała przekonać swojego maleńkiego obrońcę, by zeskoczył z jej ramienia i pognał po piasku. Gdy tylko przestała słyszeć szelest piasku pod jego łapkami i zgryźliwe komentarze, wróciła do nieoczekiwanego pacjenta. Z pewnym trudem uniosła jego głowę, by położyć na swoich kolanach i przytrzymać, żeby nie rzucał się nadmiernie przy próbie ocucenia. A potem podsunęła mu pod nos otwarty flakonik z niesamowicie śmierdzącą zawartością o ostrej woni. Ot, uroki soli trzeźwiących własnej roboty.
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

        Zakapturzona postać przemierzała zamglony jak twaróg w powietrzu pas piasku. Wędrowiec poza powłóczystym płaszczem, do którego końców przyklejały się ziarnka miał jeszcze torbę. Torba jak torba, dopiero zawartość mogła budzić przestrach. Postać szurała nogami, obolałymi od długiej podróży. Paradoksalnie nawet długie siedzenie na wozie męczyło dolne kończyny, od stałego trzymania się na wozie na przykład. Zmęczenie nagradza jednak odległość do celu. Na plaży ani widu ani słychu żywej duszy. Tylko chlupot morza, teraz nawet niewidocznego.
        Z letargu wybił go jakiś dziwny skrzek pochodzący z ziemi. Za sekundę wybiegła mała kuna. Jak oparzona przebierała łapkami po piasku. Gdy stworzonko tylko zobaczyło postać zaskrzeczało jeszcze głośniej i podbiegło prosto w jej stronę. Zrobiła mały krok w tył, nie wiedząc co zrobić. Niecodzienne gdy na takim pustkowiu szarżuje w ciebie jakiś gryzoń. Ten niezrażony ugryzł za nogawkę i począł ciągnąć w kierunku z którego przybył. Nie mając nic do stracenia poszła za nim. Oby tylko nie przyniósł jej pecha.
        Trucht za gryzoniem dał chwilę na przemyślenia. Starała się zbytnio nie wspominać. Jakoś to w ogóle szybko minęło. Ledwo co siedziała w swoim pokoju, gdy całą posiadłością zatrzęsło. Część stropu zawaliła się na łóżko i szafę. Po chwili wparowali strażnicy i eskortowali ją do piwnicy, przebijając się przez Meanoskie wojsko. Gnidy były na tyle tchórzliwe że teleportowali oddziały i maszyny oblężnicze pod same mury. Wśród zgliszcz zabrała tylko Księgę i starą torbę na taką okazję. Następny raz inaczej dobrałaby zawartość. Dużo śmieci później sprzedała, bo sakwa świeciła pustkami. W ostatniej chwili wskoczyła do portalu, nim osłabiony i płonący sufit się nie zwalił. Przynajmniej spakowała płaszcz i maskę. Tak od chyba miesiąca prowadzi tułaczkę z Szczytów Fellarionu do Turmalii. Gdyby jeszcze tylko Iauvraadhki powiedział jej po co ma tam w ogóle iść. Najchętniej pokazała by tym Menaiskim psom ile kosztuje zadarcie z Anną Pandorą Dissen!
        W końcu przez mgłę wypatrzyła jakąś kobietę, pochylającą się nad potężnym mężczyzną. Wyglądał co najmniej nieciekawie. Mówimy oczywiście o stanie zdrowia. Podchodząc bliżej zobaczyła że podstawia mu pod nos jakiś słoik, od którego zapachu dostaje konwulsji. Na wszelki wypadek wyciągnęła sztylet i powoli podeszła trzymając go za plecami. Niestety łasica zdradziła jej obecność.
- Co ty mu na Prasmoka wyrabiasz?
Awatar użytkownika
Bua
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny, niedźwiedzioła
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bua »

Przez sekundę czuł, że umiera - ale potem przypomniał sobie, że nigdy nie miał tak wiele szczęścia, by po prostu tak łatwo sobie odpocząć, i to była jedna z bardziej cucących myśli, kiedy zaczął wracać do świadomości.
Stało się to może trochę zbyt nagle, bo w odruchu zechciał poderwać się do góry, skoro tylko ostry zapach podrażnił jego szczególnie wyczulone nozdrza. Ostatecznie wyglądało to tylko tak, że szarpnął dziko głową, aż mokre kosmyki włosów poderwały się i plasnęły go w odsłoniętą szyję. Zdołał jednak otworzyć szeroko oczy i naraz wciągnąć powietrze tak gwałtownie, jakby dopiero teraz odzyskiwał dostęp do tlenu. Chciał poderwać ręce, ale nadal miał je uwięzione pod ciężkim od wody płótnem, rzucił się więc trochę nieudolnie i dopiero kiedy głowa spadała mu do poprzedniej pozycji zdał sobie sprawę, że leży na czyichś kolanach. Na jego twarzy, choć była wyjątkowo oblepiona piaskiem i przy brodzie plątał mu się wodorostowy intruz, pojawił się bardzo typowy wyraz niezadowolenia, gdy zmarszczył brwi. Potrzebował chwili na pojęcie, co właściwie się dzieje i czemu stoją nad nim dwie osoby, w dodatku kobiety, ale kiedy już mu się to udało, skrzywił się tylko jeszcze bardziej. Przypominał teraz coś na kształt boga mórz, który poprzedniego dnia zdecydowanie za mocno zabalował z syrenami.
Łypnął podejrzliwie to na jedną, to na drugą, a gdzieś pod tym piekielnym żaglem zdołał już wydobyć z pochwy swój sztylet. Wraz z ostrzem na zewnątrz wylało się sporo wody. Musiało brzmieć to niepokojąco.
Uznał, że warto byłoby coś powiedzieć, więc dla zasady wgapił się uparcie w tą, która najpewniej przed chwilą go otrzeźwiła. Ciągle czuł ten potworny zapach.
- Dam sobie radę - burknął tylko i jakby dla udowodnienia, że nie kłamie, zaczął wyplątywać się z płótna. Jeden z mieczy nieprzyjemnie wbijał mu się w plecy. Nie bardzo miał ochotę na jakiekolwiek wyjaśnienia, nawet nie chciał chyba za wiele ich słyszeć, skoro sytuacja już i tak była niezrozumiała. Jeśli coś jest za trudne do zrozumienia, to widocznie jest takie nie bez powodu i trzeba dać temu spokój. Z tą myślą bardzo malowniczo zerwał się nagle na równe nogi - i równie malowniczo runął w całkiem przeciwną stronę, lądując tym razem w piachu twarzą. To stłumiło przynajmniej jego srogie przekleństwo.
Awatar użytkownika
Alia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Alia »

Zanim Alia zakończyła znęcanie się nad nieprzytomnym, zwane potocznie badaniem ogólnym, Cień odnalazł jeszcze jedną osobę, która kręciła się po plaży o tak nieprzystojnej porze, na dodatek we mgle. Chciał jak najszybciej wrócić do swojej pani i przypilnować, żeby nic jej się nie stało. Przecież zostawił ją z takim wielkim mężczyzną! I to jeszcze cuchnącym wcale nie jak człowiek! Nie to, żeby znaleziona persona wydawała mu się w jakikolwiek sposób lepsza, ale przynajmniej była kobietą, te wydawały mu się mimo wszystko bardziej godne zaufania. Dlatego przemógł się i zaciągnął ją, niemal dosłownie, do druidki. Strach pomyśleć, co by było, gdyby dziewczyna postanowiła w młodości wziąć za przewodnika ogromnego brytana zamiast drobnej łasicy i wychowała go tak samo.
        - Dziękuję, mały. - Rzuciła, słysząc za sobą kroki oraz charakterystyczne wołanie i chrzęst kroków na piasku. Wyjaśnień małego drapieżnika, który z rozpędu wdrapał się po jej plecach na ramię słuchała tylko przez mgnienie oka. - Znalazłam niedoszłego utopca... panienko? Próbuję zmusić go mimo wszystko do życia. To sole trzeźwiące. Nieprzyjemne, ale nie utrzymałabym mu nóg w powietrzu dostatecznie długo, by odzyskał przytomność po dobroci.
Zielarka nie wykazywała najmniejszych oznak zdenerwowania, chociaż jej towarzysz zjeżył się lekko i zaczął popiskiwać do ucha, zerkając co rusz to na pacjenta, to na sprowadzoną pomoc. Próbował nawet ciągnąć ją co chwilę zębami za ucho, jakby uznał, że dość już zrobili dla brodacza, teraz ta kobieta mogła się nim zająć. Gdy poczuła gwałtowne poruszenie pacjenta, natychmiast zabrała sprzed jego twarzy naczynko i zamknęła wyćwiczonym, szybkim ruchem. Sama nie lubiła tego zapachu, a o tym co czuł Cień wolała nawet nie myśleć. Wolną dłonią chwyciła delikatnie topielca za dolną szczękę, gotowa w razie potrzeby obrócić mu głowę na bok, gdyby zaczął wymiotować. Nie chciała przecież, żeby się zadławił. Aby wykonać taki manewr, musiała przesunąć palcami od jego barku, aż natrafiła na szyję i dopiero wtedy mogła namierzyć żuchwę. Okazało się to, na szczęście, niepotrzebne. "Uratowany", jak każdy mężczyzna potrzebujący pomocy, bagatelizował sprawę. Uzdrowicielka była gotowa założyć się o prawą rękę, że gdyby wbił sobie tylko drzazgę w palec, czy miał lekki katar, nie tylko pozwoliłby się sobą zająć, ale wręcz głośno udowadniałby, jak bardzo był umierający. Z ciężkim westchnieniem puściła go i schowała słoiczek soli trzeźwiących do sakiewki przy pasie, po czym zawiązała ją starannie. Nawet nie próbowała przytrzymać wiercącego się wielkoluda. Nie miała szans zrobić tego siłą, a żeby choć rozważył posłuchanie głosu rozsądku, musiał najpierw bardziej się pokrzywdzić. Jak każdy samiec chodzący po świecie.
Alia zmarszczyła brwi i szarpnęła głową w bok, poczuwszy mokre kosmyki, które zawadziły o jej policzek. Nie chciała oberwać w szczękę od zrywającego się z miejsca dryblasa. Tylko, że zrobiła to z dużym opóźnieniem. Jak gdyby nie zauważyła, gdzie znajdowała się głowa pacjenta, gdy jego włosy zetknęły się z jej twarzą i wywołały reakcję. Ogólnie przez cały czas dziewczyna wydawała się wpatrywać w jakiś odległy punkt na morzu, ani razu nie zaszczycając spojrzeniem żadnej ze znajdujących się na plaży osób. Cień aż syknął i podskoczył w miejscu, oburzony takim potraktowaniem jego pani. Zaraz potem z resztą dostał po nosie od druidki, gdy pociągnął ją mocno za ucho, by przeszkodzić i podejściu do poszkodowanego. Obrażony futrzak zeskoczył z jej ramienia i zaczął wyrażać głośno swoje zdanie, okrążając biegiem całą radosną grupkę. Przesunęła się na kolanach, wyciągając przed siebie dłonie, aż natrafiła na przemoczony, żywy kształt.
        - Pomożecie mi go obrócić na bok, proszę? Po to Cień was sprowadził. - Rzuciła przez ramię, próbując rozeznać się dokładnie w sytuacji. Słyszała upadek i mamrotanie ze strony nieznajomego, ale nie wiedziała jeszcze co dokładnie się stało. - A wy, panie, dajcie sobie pomóc, a nie utrudniacie! Nakaz uzdrowiciela! Proszę, pochowajcież broń... Słyszałam, jak wyjmujecie, panie. A o was, panienko, on mi powiedział. To pomożecie? Właściwie, dobrze po głosie poznałam? - Alia obróciła twarz w stronę sprowadzonego przez zwierzaka wsparcia i uśmiechnęła się przepraszająco. Nie skierowała się idealnie we właściwą stronę, ale wystarczało, aby nieznajoma mogła zobaczyć pokryte bielmem oczy. Druidka nawet nie poruszyła nawet głową, gdy łasica, święcie przekonana, że skoro człowiek ruszał się i gadał, nie potrzebował więcej pomocy, chwyciła ją za palec i zaczęła odciągać. Zareagowała dopiero, gdy futrzak odpuścił i postanowił przegonić "ofiarę" zielarki, rzucając się z sykiem na kłąb włosów. Wtedy dziewczyna pochwyciła zręcznie ulubieńca, znając aż za dobrze jego zwyczaje i przycisnęła jedną ręką do piersi.
        - Cień jest... zaborczy. Muszę go przytrzymać, bo jeszcze gotów pogryźć. - Rzuciła w ramach wyjaśnienia, znów kierując nieruchome spojrzenie na morze. - Panie, dacie radę wypić coś na wzmocnienie? Przydałoby się was wysuszyć, o zapalenie płuc łatwo!
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

        Przez chwilę obserwowała działania nieznajomej. Nie chciała jeszcze się narażać. Ten wielkolud pod płachtą mógł równie dobrze udawać poszkodowanego, żeby rzucić się na nią z mieczem. Nadal trzymała ten sztylet za plecami. Z drugiej strony, te "sole trzeźwiące" wyglądały, jakby naprawdę działały. Bo pacjentem zarzuciło jak zły.
        Nadal niepokoiło ją zachowanie nieznajomej. Cały czas pracowała jakby na ślepo. Przeszła zmysłowo ręką po udzie mężczyzny, a w jego stanie nawet takie zagrywki mogły nie zadziałać. Nawet na niego nie patrzyła, głową nie kiwała. Skądś to zna...
Powoli się już rozluźniała. Trafiła na jakąś zabawną grupkę. Schowała spokojnie sztylet z powrotem do pochwy. Spokojnie podeszła bliżej leżącego i uklękła na jedno kolano. Powinna mieć jakieś zioła w torbie, ale ta kobieta była jednak lepiej wyposażona.
Jak na złość akurat, gdy podeszła do leżącego ten musiał wyciągnąć sztylet z głośnym szarpnięciem i pluskiem. No tego to już za dużo. Zaskoczona Anna skoczyła na nogi, przyzywając magiczną włócznię. Nawet nie zauważyła, kiedy drewniana maska spadła z pustym dźwiękiem na piasek.
        - Śmieciu, wiedziałam, że chcesz mnie zabić! - Przyłożyła grot niebezpiecznie blisko szyi leżącego. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, że i tak nie może się ruszyć przez żagiel. Bez słowa zdematerializowała włócznię i uklękła z powrotem. "To było... niezręczne."
        W ciszy własnego umysłu karciła się za pochopne zachowanie. "To było głupie, czemu tak zrobiłam? Przecież mi nic nie zrobią." Zamyślona z opóźnieniem zareagowała na skok mężczyzny. Zareagowała tak zamaszyście, że poleciała plecami na piasek. "Nosz do jasnej..."
Leżąc zrezygnowana na mokrym piasku, nawet nie zbierając się do wstawania.
        - Na który bok mam go przewrócić? On już sam się na wszystkie boki przewraca - powiedziała lekko podśmiechując. Ta sytuacja stawała się coraz tragiczniejsza, więc co szkoda trochę zluzować.
Kiedy lekarka zwróciła wzrok w jej stronę, to wszystko stało się jasne. "Kolejna ślepa... Iauvraadhki czy ty masz jakiś fetysz na ślepe?"
        - Oczywiście, że pomogę, po to tu jestem. To w końcu mój obywatelski obowiązek jako Meanka pomagać potrzebującym! - ze zgryzotą w głosie wykrzyknęła. Nawet nie znając kontekstu, wyczuć można było niechęć. - Tak przy okazji, zabawny jest ten twój gronostaj. Nie myślałaś kiedyś o stworzeni więzi umysłów? Ducha może nawet?
Żeby już ukrócić te powoli nużące operacje, uniosła dłoń w powietrze i pstryknęła. Natychmiast pod mężczyzną pojawiła się szeroka deska, do której został przymocowany magicznymi klamrami. Przewiązane do rogów liny, kończące się jakby w obłoku fioletowej pary naciągnęły się i postawiły go na nogi. Jak już złapał grunt, to wszystko jak się pojawiło, tak zniknęło.
        Wstała, wytrzepała płaszcz i zdjęła kaptur. Ciekawiło ją jak zareaguje woj na widok głowy demonicy w pełnej okazałości. Dyskretnie szykowała się do uniku. Zanim jednak mogła zareagować, strzała przecięła powietrze i wbiła się prosto serca. Wypuszczając powietrze upadła twarzą w piasek. Od strony lasu rozległ się gromki śmiech i wiwaty dla szczęśliwego łucznika. Ludzie i elfy za mgłą wymieniali się mieszkami złota za zakłady.
        Słyszalne tylko pobliskim, przez piasek przebił się słaby głos "Serce mam po drugiej stronie."
Awatar użytkownika
Bua
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny, niedźwiedzioła
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bua »

Jeśli przyjrzeć się czasem piaskowi, to wychodzi na to, że zbudowany jest z miliarda, gorzej - z jakiejś plus-minus nieskończoności mikroskopijnych skurczysynów, którzy bezczelnie wykorzystują swój rozmiar i mnogość, aby włazić wszędzie tam, gdzie ich być nie powinno, a przy tym nie układać się jakoś sensownie, nie tworzyć zwartej powierzchni… więc ostatecznie nie przydają się te mordy zaplute drobnoziarniste na nic absolutnie, bo ani się tego chwycić przy wstawaniu, ani dobrze stanąć, a o biegu to już w ogóle można zapomnieć. Zwłaszcza, jeśli w sposób wybitnie przemyślany najpierw zaatakują twarz swojej ofiary, dostając się do ust, nosa i ledwie nie do oczu. Potem ciężko jest w ogóle zrobić coś poza bezradnym pluciem wraz z chwilą, kiedy jakieś szatańskie sztuczki magiczne dźwigają człowieka do pozycji pionowej i tak go w niej zostawiają, ogłupiałego od nadmiaru wrażeń.
A więc Bua i najpierw zaczął przecierać twarz, i potem został podniesiony, i ostatecznie rzucono go w odpowiedzialność za stanie na własnych nogach, nim ostatecznie dotarła do niego cała reszta - od pytania tej, która najwyraźniej najbardziej dbała tu o jego stan zdrowotny, po widok twarzy tej drugiej. Przez chwilę nie pojmował zupełnie, czy to na pewno aby jawa, czy tylko przyśniły mu się takie panny o szczególnych oczach, jedna i druga. A może jednak umarł i prawdziwe okazały się opowieści o siedemdziesięciu dziewicach w raju? A, nie było sensu się łudzić. Tak łatwo się nie umiera. Musiał więc po prostu znaleźć się w miejscu, gdzie każdy jest jakiś dziwny i każdemu o coś chodzi. I jeszcze ta latająca dziko łasica! No, przynajmniej nie bóbr.
- Wypić… na wzmocnienie. Tak - odpowiedział wreszcie, mrużąc oczy, i dopiero teraz zajął się tym, co powinno interesować go najbardziej, czyli własnym stanem. Faktycznie był słaby i faktycznie chętnie łyknąłby coś na rozgrzanie, już nie wspominając o kąpieli w jakimś gorącym źródle. Tutaj jednak nie było gorących źródeł, było tylko kilka źródeł goryczy i niepokoju o przyszłość, bo jak tak po sobie popatrzył, to już widział co najmniej z dziesięć potencjalnych zagrożeń. Obmacał się pobieżnie, sprawdzając, czy ma wszystko. Sztylet leżał w piachu, tam gdzie pozostał też w końcu żagiel, więc musiał po niego sięgnąć - i akurat wtedy zrobiło się ciekawie. Plus był taki, że tym razem to nie on padał twarzą na ziemię.
Właściwie przez chwilę stał tak po prostu i patrzył na to, co się stało, wielka, mokra góra znieczulicy. A potem warknął gniewnie, wyciągnął zza pleców swój największy miecz przywodzący na myśl wyposażany po prędce tartak, zachwiał się tylko trochę, i ruszył w stronę dziewczyny… ale nie tej rannej, tylko tej drugiej, niewidomej, jak już zdążył zauważyć. Chwycił ją za rękę, aby wstała i zignorował gniewne zwierzątko gapiące się w jego stronę.
- Ty uciekaj - zasugerował burknięciem. - Dla tej już nie ma ratunku, bo za długo się na mnie gapiła albo coś…
Zaklął ponownie, co wyjątkowo przypominało niezadowolony pomruk niedźwiedzia. Zbyt dużo czasu musiałby poświęcić teraz na tłumaczenia… I nie chciał tego, naprawdę nie chciał, ale ostatecznie uznał, że jednak zabawi się w bohatera. Ostatni raz. Ostatni z wielu ostatnich, które zawsze kończyły się klęską…
Machnął więc tylko wielką ręką, schował miecz z powrotem i jak stał, tak nagle wziął ranną w ramiona, jakby nie ważyła więcej od puchowej poduszki. Mimo wszystko na moment zrobiło mu się ciemno przed oczami. Nienawidził być w takim stanie.
- Zmiana planów - mruknął tylko. Nie mógł złapać tej drugiej, więc tylko szturchnął ją łokciem. - Uciekamy razem.
Awatar użytkownika
Alia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Alia »

        - Prawy bok. Pewnie opił się wody, nie chcę, żeby się udusił, jeśli zacznie wymiotować. - Alia poinstruowała kobietę, która okazała chęć pomocy. Zaraz potem potrząsnęła zaskoczona głową. - Jaką więź? Przecież to... ale... Nie można tego robić zwierzętom! Ani nikomu! I to łasica, nie gronostaj.
Sama nie wiedziała, po co się oburzyła i w ogóle wdawała w tą dyskusję. Ale odciągnęło to jej uwagę od pacjenta na chwilę dostatecznie długą, by ten został postawiony do pionu w sposób dla niej niepojęty. Zielarka aż zająknęła się i przez chwilę siedziała na piasku z otwartymi ustami. Wszystko działo się dość... dziwnie. A szczególnie z jej perspektywy, pozbawionej widoku na wydarzenia. Przyszedł jej do głowy tylko jeden sensowny pomysł, który postanowiła zrealizować.
        - Cień, kostur. - Wydała krótką komendę, poprawiając na ramieniu torbę, do której chowała zebrane na plaży składniki. Zdobiony kij, którym pomagała sobie w chodzeniu odłożyła na ziemię, zanim zajęła się niedoszłym topielcem. Futrzak zareagował, podbiegając do zguby i piszcząc wysoko, by dziewczyna mogła go namierzyć. Ledwo dotknęła drewna, gdy usłyszała świst czegoś przecinającego szybko powietrze. Bez namysłu chwyciła w jedną dłoń kostur, a w drugą ulubieńca, którego przycisnęła do piersi i pochyliła się dla pewności. Lekko mlaszczący odgłos przebijania czegoś mokrego, a potem dźwięk ciężaru upadającego na piasek wcale nie poprawił humoru znachorki. A potem warknięcie, chrzęst kroków, czyjeś palce na jej ręce i polecenie ucieczki. Przynajmniej wiedziała już, kto oberwał. No i niewyraźny głos informujący o lokalizacji serca brzmiał, jakby należał do kobiety, którą sprowadził Cień. Alia podniosła się, ale ani myślała uciekać.
        - Ja... może mogę jej pomóc. Jestem raczej dobra w uzdrawianiu. - Oznajmiła, pospiesznie kalkulując w myślach, ile mogła zrobić dla rannej i od czego powinna zacząć. Podejrzewała, że nie mogła w pełni zaleczyć jej rany najskuteczniejszą znaną jej metodą, jeśli sama chciała przeżyć. Zanim rozważyła solidnie wszystko, męski głos oznajmił zmianę planów. Posadziła łasicę na swoim barku i wyciągnęła dłoń w kierunku, z którego doleciały ją słowa. Gdy natrafiła na ciało, które okazało się ramieniem, natychmiast i bez pytania przesunęła palce na przedramię znaleziska. I trafiła tam na coś, co okazało się być kolanem.
        - Zabieracie ją? Dobrze! Cień, prowadź mnie. Bez dyskusji! - Ostatnie słowa zielarka wysyczała przez zęby do zwierzęcia, które już zamierzało przebiec przez jej rękę i ugryźć mężczyznę za to, że stał za blisko jego pani. Po skarceniu rudzielec zeskoczył na piasek i pobiegł kilka kroków do przodu, by ostrzegać niewidomą o przeszkodach. Ta postanowiła wspomagać się dodatkowo kosturem. Nie puściła też niespodziewanego towarzysza. Przesunęła za to dłoń tak, aby dotykała bezpośrednio jego skóry. Futrzak zajęty był opisywaniem jej okolicy, więc mogła swobodnie upewnić się, że wielkolud byłby w stanie zanieść najnowszą pacjentkę w bezpieczne miejsce. W tym celu skorzystała ze swojego daru, aby przejąć na siebie część jego wycieńczenia, a tym samym wzmocnić. Palce mrowiły ją przy tym lekko i po kilku krokach potknęła się.
        - Niezdara ze mnie. - Druidka podniosła nieco twarz i uśmiechnęła się przepraszająco. Postanowiła zostawić resztę sił na ranną. Założyła, że trafiła na dwoje ludzi, więc zakładała, że jej pomoc będzie niezbędna. Starała się iść tak szybko, jak mogła, ale i tak nie była w stanie wyciągnąć nic ponad szybki marsz. A wtedy szła mniej pewnie. Z bliska można było wyraźnie dostrzec, że rysy dziewczyny były mocno zniekształcone przez blizny, tak samo jak przedramiona, z których zsunęły się rękawy szaty. Gdyby nie brak wzroku i jawne zajmowanie się ziołami, ktoś mógłby pomyśleć, że zarabiała na życie robiąc mieczem. Śladów po starych ranach miała więcej, niż niejeden najemnik. Z do tego zbladła troszkę przez próbę podleczenia nieznajomego.
        - Musimy szybko znaleźć miejsce, gdzie będę mogła się nią zająć. Trzeba wyjąć... cokolwiek jest w ranie, oczyścić, a potem ją podleczę, na ile będę mogła i opatrzę. Prawdopodobnie dostała w żebra, bo mówiła coś o sercu, prawda? To duża rana? - Spytała tonem, jakby rozmawiała o pogodzie. Przyzwyczaiła się do rozmów ze swoim przewodnikiem, a to pomagało jej skupić myśli i zaplanować działanie. Samej rannej nie pytała o nic, przekonana, że tylko niepotrzebnie by ją zmęczyła. Łasica cały czas trzymała się kilka kroków przed Alią i skrzeczała głośno o każdej, nawet najmniejszej przeszkodzie.
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

        - Ale jak, czego nie można? - Przymrużyła oczy, nie spodziewając się takiego ataku. - Przecież to nic nie boli! Znam pewną pustelniczkę, która też jest niewidoma. Połączyła umysł z sową czy innym ptakiem i mogła patrzeć jego oczami. Czemu ja o tym w ogóle gadam?
        Padając na ziemię czuła jedynie przeszywający ból w klatce piersiowej. W jej postrzeganiu spadała pięciokrotnie dłużej, niż faktycznie to trwało. Jak mogła tak dać się trafić? W dodatku przez mgłę. Kontakt z piaskiem wbił grot jeszcze głębiej. W przypływie adrenaliny rzekła zdanie o umiejscowieniu serca. Gdyby wiedziała, że wiąże się to z kolejną dawką bólu, siedziałaby cicho. Spróbowała samodzielnie wstać, ale odrętwiałe kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Czuła się przerażona. Jeszcze nigdy nie była w tak złym stanie. Panicznie wciągnęła powietrze, zamiast tego krztusząc się piaskiem. Na dodatek płuca same z siebie traciły prawidłową zawartość, napełniając się fioletową krwią.
        W tak desperackiej chwili ktoś ją objął jedną ręką i przerzucił jak worek ziemniaków przez ramię. Z impetem splunęła krwią na plecy mężczyzny. Ktoś w końcu się nią zainteresował, jak miło. Ktoś ją dotknął w kolano. To chyba ślepa. Oby wiedziała, co się dzieje.
        Ruszyli. Za plecami słychać było powolne szuranie w piasku. Napastnicy jeszcze chyba nie pojęli sytuacji. Krzyki stawały się jednak coraz głośniejsze. "Tlenu! Duszę się!" Przebite płuco stawało się coraz cięższe, coraz większe ciśnienie. Krztusi się. Biała twarz zdawała się blednąć jeszcze bardziej. Ciemno przed oczami. "Vraad... Pomocy!" ...Cisza.
Jakby w odpływie mocy jej zmysły wyciszały się na otoczenie. Nie słyszała niczego, nie czuła już słonego zapachu morza, lekkie podskakiwanie przebijało się przez martwicę. Tak chętnie by zasnęła...
        Obok niej coś mrowiło. Dziwne pulsowanie rezonowało po mężczyźnie. Obróciła głowę, by zobaczyć jak nieznajoma opiera o niego rękę. Wysysała jakąś energię. Nie, zaraz, przeciwnie! Zaskakująco mocno się poświęcała. Poza mrowieniem w piersi już nic nie czuła. Mogła przyjrzeć się więc kobiecie, nim straci przytomność. Dopiero zauważyła blizny. Całą masę blizn. Była całkowicie poniszczona. Normalny człowiek nie mógł przyjąć tylu ran. Chyba że... Przez zaćmiony umysł połączyła fakty. Ona musiała jakoś wchłaniać zmęczenia, uszkodzenia i tym podobne. Potrzebowała do tego nie lada odwagi. Przede wszystkim poświęcenia. "Poświęcenie... Czcze gadki! Wymienia zdrowie swoje na rzecz dla niej cenniejszą. Docenienie przez innych..." Nie czuła się jednak tak pewna tych myśli.
        Wzrok skierowała na torbę. Ledwo, trzęsącymi rękoma otwarła pokrywę torby. Natychmiast wyleciała z niej chmara różnokolorowych motyli. Wylatywały i wylatywały, jakby torba nie miała dna. Zszokowana Anna wpatrywała się otwartymi oczyma na teatr barw. Nikt poza nią tego oczywiście nie widział. Ostatecznie motyle się skończyły. Wypuszczone z fizycznego więzienia odleciały w stronę horyzontu. Pewna już swoich działań Pandora złapała za skrytą wewnątrz ciemną księgę.
        Momentalnie zmieniła się w wielką masę wody, która równo z zetknięciem z ziemią zebrała się, by ponownie uformować demonicę, już bez śladu po ranie. Nabrała w końcu głęboki haust powietrza.
        - Ahh jak ja wolałabym umrzeć! - rzuciła głośno i roztwarła uniesioną w powietrze księgę. Z piasku wyrósł szklany mur od oceanu do nieokreślonego punktu we mgle. - Jednak nie tym razem!
Przez plażę przeszedł opętańczy śmiech. Odwróciła głowę w stronę uciekającej pary. Szaleństwo ziało z bezbiałkowych oczu.
        - Uciekajcie! Ja się nimi zajmę. - Po czym z drapieżnym uśmiechem dziko zwróciła się w wyjawiających z mgły agresorów. Piątka ludzi i elfów.
Awatar użytkownika
Bua
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny, niedźwiedzioła
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bua »

Skoro już zdecydował, że powinni uciec całą gromadą, we troje - to jest: czworo - to cały plan wydał się nagle sympatycznie prosty. Żaden problem, zostawić tą umierającą pannę gdzieś na obrzeżach plaży, choćby i za tamtymi drzewami, które wyłaniały się wraz z opadaniem mgły, przy niej postawić na straży tą drugą i hola. Potem ewentualnie zawrócić - bo jeśli nie obroni ich w żaden sposób przed własnym pechem, to może przynajmniej przed parszywymi mordercami, ha, inaczej by zaśpiewali, gdyby pourzynał im łby, jeden po drugim, i zatknął w ten potworny piasek. Jedna uzdrowiłaby drugą albo ewentualnie obie by umarły, ale za to jego mogłoby już dawno tutaj nie być. Spróbowałby znowu pożyć trochę w jakiejś mieścince i nie spowodować w niej katastrofy naturalnej swoją obecnością. Tak, to nawet nie był głupi plan, a brzmiał mu tym lepiej, im więcej pojawiało się w nim sił. Nawet nie zastanawiał się, skąd taki przypływ energii, w końcu zwykle szybko się regenerował. Przyspieszył więc tylko kroku, spojrzał wyraźniej i z typową sobie zaciętością na ponurej twarzy widział już prawie, jak lada moment złoży ranną pannicę na ziemi, pożegna się grzecznie i tyle go będą widziały…
Ale musiały pojawić się nieprzewidziane okoliczności. Nigdy nie lubił w nich tego, że były nieprzywidziane.
Momentalnie zatrzymał się i burknął jak zaskoczony dziki zwierz, nadal trzymając ręce przed sobą i patrząc na swoje wielkie dłonie, w których jeszcze przed chwilą trzymał przecież tamtą dziewczynę. Zdecydowanie nie był wielbicielem podobnych sztuczek. Robiły mu zbyt wiele bałaganu w głowie. Odwrócił się gwałtownie, w ślad za ożywioną dzieweczką i nie krępował się nawet postać przez chwilę i z otwartymi ustami gapić się na to, co zaczęło wyczyniać się po drugiej stronie plaży. Dopiero po chwili przypomniał sobie znowu o tej drugiej, opartej wciąż o jego ramię.
- Czarna chce zrobić rzeź - zrelacjonował krótko, jak na niego przystało i już był nawet blisko wzięcia z kolei na ręce tej drugiej, ale w porę się powstrzymał. Wyciągnął jednak na wszelki wypadek jeden ze swoich groźnych toporów, tym razem na stałe. Miała rozegrać się tu jakaś walka, więc choćby nawet nie miała dotknąć jego samego, warto było mieć się na baczności. Kilka razy zacisnął i poluźnił palce na uchwycie broni, aż bielały mu knykcie.
- Zrobi się krwawo, panienko - rzekł wreszcie, patrząc w białe oczy tak, jakby próbował coś przez niego zobaczyć albo coś w nich znaleźć. Nie wychodziło. - Pomogłaś mi, Bua nie zapomina. Odprowadzić cię trochę?
Propozycja brzmiała co najmniej groteskowo w połączeniu z odgłosami, które już zaczęły dochodzić od plaży, ale Bua był najzupełniej poważny. Nawet nachylił się trochę do tamtej, by - niższa jakoś o półtorej głowy - mogła go dobrze usłyszeć. Odruchowo zakręcił parę razy młynka toporem.
Awatar użytkownika
Alia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Alia »

Alia zaczynała rozważać powoli leczenie rannej "w biegu", o ile tak można było nazwać ich powolną ucieczkę. Nie wiedziała, co dokładnie stało się drugiej kobiecie, ale słyszała jej oddech: szybki i płytki. Z każdą chwilą był coraz bardziej niepokojący. Dla własnego bezpieczeństwa powinna zaczekać i najpierw oczyścić ranę, upewnić się, że nic w niej nie utknęło. Przecież poszkodowana mogła oberwać chociażby strzałą! W takim wypadku proces leczenia musiałaby powtarzać. A każdy osłabiał. Powinna zająć się tą raną raz a dobrze. Ale pacjentka nie mogła czekać. Zielarka podjęła ostateczną decyzję, gdy wydało jej się, że słyszała cichy dźwięk pęknięcia gęstego, krwawego bąbla powietrza, jakie zbierały się często na ustach przy ranach płuc. Ta biedaczka mogła dosłownie topić się we własnej krwi!
Dziewczyna już miała nakazać wielkoludowi zatrzymanie się choć na chwilę lub przynajmniej odsłonienie fragmentu skóry rannej. Ale wtedy poczuła, że kolano, którego wciąż dotykała kantem dłoni... znikło. Przez chwilę było czymś wilgotnym i mokrym, a potem po prostu przestało znajdować się tam, gdzie powinno. Niewidoma zamarła w zaskoczeniu. Dla reszty wszystko mogło dziać się szybko i niektórzy mogli nawet być lekko zdezorientowani, ale zwyczajnie zamurowało. Nie rozumiała absolutnie nic. Umierająca odezwała się pełnym siły głosem z zupełnie niespodziewanego miejsca, mężczyzna obrócił gwałtownie i nie poruszał się. Słyszała zbliżających się agresorów, przerażający śmiech, nakaz ucieczki.
        - Cień! - Alia zawołała z wyraźnym strachem w głosie. Mogła wszystkim wokół wmawiać, że doskonale radziła sobie bez wzroku, ale w rzeczywistości milczenie zdezorientowanego zwierzęcia przerażało ją. Jego opisy, choć chaotyczne i nie zawsze zrozumiałe, pozwalały jej jakoś odnaleźć się w świecie. Gdy był cicho, w pełni docierała do niej głębia otaczającej ją czerni. Na szczęście po chwili poczuła ostre pazurki wczepiające się w jej skórę, gdy drapieżnik wspinał się po jej nodze. Omal nie zaszlochała z ulgi, ale nie miała na to czasu.
        - Jaka znowu rzeź? To ona się tak śmieje? - Zielarka potrzebowała chwili na zrozumienie wszystkiego, co się działo. Ogromną rolę w tym dziele odegrał mały rudzielec, skrzeczący wprost do jej ucha, gdy powoli się obracała, kostur ściskając w obu dłoniach. Mimo, że technicznie rzecz biorąc to ich trójka stała się ofiarami napaści ze strony innej grupy, w jej biednej, wypełnionej druidycznym bełkotem główce zwyczajnie nie mieściło się rozwiązanie siłowe. Dlatego wyciągnęła dłoń w bok, aż nie natrafiła palcami na ciepło żywego ciała. - Jeśli chcecie mi pomóc, nie pozwólcie jej nikogo zabić. Ani nikomu jej! Ani was! Nie dopuszczę, żeby się tu za łby wzięli!
Chociaż w porównaniu z wielkoludem uzdrowicielka wydawała się jeszcze drobniejsza niż zwykle, a jej futrzany obrońca mógł wywołać pełen pobłażania uśmieszek, głos i postawę miała tak pełną dumy i godności, jakby cała sytuacja rozgrywała się w pałacu, a nie wilgotnym i pokrytym naniesionymi przez morze śmieciami. I to jej prywatnym pałacu! Bez dalszej zwłoki niewidoma ruszyła przed siebie, w kierunku, z którego ostatnio słyszała głos niedawnej umierającej. Czarnej, jak określił ją... Bua? Tak się chyba przedstawił. Właściwie to wszystko pasowało do jej wyobrażenia czarnoskórej elfki. Chociaż Alia nigdy nie miała okazji takiej widzieć, mogła bez trudu przywołać w umyśle taki obraz. A plotki słyszała o przedstawicielach tej rasy przeróżne.
        - Zostawcie ich, panienko! Proszę. I tak będę musiała uleczyć każdego, kogo zranicie. I zrobię to, więc zawróćcie, na Prasmoka!
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

        Najemnicy stanęli jak słupy soli na widok szklanego muru. Na pewno nie tego się spodziewali. Stigved, dowódca drużyny poklepał po ramieniu Hala, łucznika.
- Trzymaj się z boku. Strzelaj dopiero jak dam znak. Najlepiej jakbyś ją zaszedł od tyłu. - Oblizał w zamyśleniu wargi. - Bawi się z nami paskuda.
Gestami przekazał reszcie, żeby za nim poszli. Thorn na przedzie a on, Eleg, Jesper i Mikkel po bokach. Przygotowali bronie i powoli szurali przed siebie. A raczej Thorn szurał, zbyt skupiony szukaniem magicznych pułapek. Eleg intuicyjnie już odmówił modlitwę do Najwyższego, prosząc o błogosławieństwo w świętej misji. Jesper jak zwykle przeżuwał jakieś zioło i nie wnosił do drużyny nic nowego, ale przynajmniej rękę miał pewną. Mikkel... Mikkel tylko czekał, aż jego młot spotka się ze szklanym murem.
        Wszyscy wznieśli głowy na dźwięk nieludzkiego śmiechu. Demonica ich najwidoczniej wypatrzyła. Co dziwne, nie było ani śladu po strzale. Jesper sięgał już do sakiewki, by oddać zakład, na co Stigved plasnął go ręką po głowie.
- Nie teraz! - chciał dopowiedzieć coś jeszcze, ale Anna postanowiła im przerwać.
- Witajcie, parszywi najemnicy! Mam nadzieję, że chociaż odrobiną przyzwoitości - przerwała na chwilkę krążenie w kółko i spojrzała prosto na nich. - Z której nie słyniecie - dodała. - Nie wbijecie mi noża w plecy!
Thorn coś wymamrotał pod nosem, ale nie nikt się głośno nie odezwał.
- Ja zachowałam jeszcze odrobinę honoru! Rozumiem, że wasze biedne duszyczki zostały znęcone zapachem pieniędzy za moją głowę! Jestem jednak wielkoduszna i mogę wybaczyć wam ten zamach na moje życie! Proszę jedynie o małe zadośćuczynienie! - Potwór rozłożył ramiona w pseudouległym geście.
- Taak? Jak małe jest to zadośćuczynienie? - odpowiedział Stigved opierając się o wbitą w ziemię włócznię.
- To tylko drobnostka! - Uśmiech natychmiast zszedł z jej twarzy. - Wydajcie mi tego, kto mnie postrzelił.
Ziomkowie poczęli patrzeć po sobie. Wszyscy też odczuli, że to zlecenie może ich przerastać. To plugastwo stworzyło w końcu potężny mur w kilka chwil! Wszyscy wiedzieli, że to Hal strzelał. Jego tu jednak nie było.
- Too byył... Jesper! - Stigved odkrzyknął, wypychając go za szereg. Ten rozejrzał się, wytrzęsiony z transu. Demonica chyba to kupiła.
- Oczywiście, proszę więc o... - jakiś kobiecy głos zza muru wciął się w tyradę. - Przepraszam panów najmocniej. - Odwróciła się i wyszła z ich pola widzenia.

        Zabójca czujnie nasłuchiwał wrogów. Od samego dzieciństwa szkolił się w sztuce dyskrecji i zabójstw. W całej Alaranii nie było wielu przewyższających go umiejętnościami. Potrafił usłyszeć drganie ziemi, posmakować skład powietrza, samym wzrokiem przebijał się przez iluzję i fałsz. Przybrał nowe imię, gdyż poprzedni budził strach i przerażenie w każdym sercu, nieważne wroga, czy sojusznika.
Brał udział w każdej większej bitwie w przeciągu ostatnich siedmiuset lat.
Przeciągnął długo nosem... Tak, wyczuł zwierzynę. Jakiś zwykły Stigved nie będzie ograniczał jego żądzy krwi. Jak cień przeszybował tuż nad ziemią w stronę ofiary. Swym bystrym wzrokiem wypatrzył potężnego woja, kręcącego młynki toporem. Ciszej niż cień wyciągnął potężny artefakt. Przepiękny medalion, owalny diament inkrustowany złotem i kością słoniową. Zdobył go z ciała upolowanego arcymaga podczas bitwy pod Darkwaldem. Jego potęga idealnie dopełniała się ze zdolnościami elfa. Skierował kryształ w stronę pechowca, który musiał stanąć w drodze po wartościową zdobycz. Diament błysnął raz i cała jego praca była skończona. Właściwość artefaktu go fascynowała, lubił go używać, nawet kiedy nie było takiej potrzeby. Na przykład teraz. Jego wyjątkowość objawiała się tym, że potrafił skopiować najmocniejszą cechę ofiary i przekazać ją właścicielowi. Jak na razie dużych zmian nie odczuł. Może zwyczajnie w tym wielkoludzie nie było nic wyjątkowego. Bawił się jednak za długo, praca czeka. Wyprostował rękę, naciągnął cięciwę, wycelował... Jakimś pechowym trafem cięciwa pękła, rozcinając mu policzek. "Do diaska, mistrz krasnoludzkiej kuźni twierdził, że musiałbym mieć strasznego pecha, żeby zepsuć tę broń! No nic, ten olbrzym musiał to usłyszeć." Wytarł zgrabnie krew końcówką rękawa i wyciągnął dwa sztylety zza pasa.

        - Zostawić ich? Ja im daję ofertę nie do odrzucenia, a ty mi mówisz, że mam ich ZOSTAWIĆ? - Wybacz mi bardzo! Naprawdę szanuję, że tak się o nich troszczysz, ale to zwierzęta! Wyrżnę ich jak zwierzęta! - syczała przez zęby i coraz szybciej podchodziła do druidki. - Ale przede wszystkim... Nie. Mów. MI. CO! MAM! ROBIĆ! - Ostatnie słowo związało się z potężnym tupnięciem w ziemię.
Równocześnie pod grupą najemników, która się naradzała, wyrosły z ziemi ogromne szklane kolce. Większość zdążyła uskoczyć. Większość, gdyż Jesper nadal był pod wpływem substancji odurzających. Szpic wbił się między nogi i z impetem przeszedł na wylot, prawie go rozrywając. Do poziomu muru doszedł wspólny krzyk przerażenia. Anna ostentacyjnie zrobiła gest nasłuchiwania i już uśmiechnięta, patrząc na kobietę, spokojnie powiedziała:
        - Następnym razem dodaj "proszę".

        W dole Eleg na kolanach ze łzami w oczach odmawiał modlitwę za duszę poległego w walce brata. Thorn leżał poległy na ziemi i wydawał tylko chlipnięcia i pociągnięcia nosem, a Mikkel stał, nie do końca rozumiejąc, jak można tak bestialsko kogoś zabić, nawet nie robić tego osobiście. Stigven przerażony uciekał w siną dal.
Demonica stanęła na krańcu muru, z rękoma opartymi o biodra.
- No i nie jestem debilką! Ten wasz "strzelec" miał kuszę! Umiem odróżnić bełt od strzały!
Awatar użytkownika
Bua
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny, niedźwiedzioła
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bua »

Gdyby człowiek umiał wypuścić głośno powietrze nosem na znak zagniewania, tak jak robiły to chrapami zwierzęta, Bua właśnie w tej chwili wydałby takie donośne sapnięcie. Można było to prawie wyczuć w sposobie, w jaki odwrócił szybko głowę w stronę dziewczyny, tej agresywniejszej i najwyraźniej posiadającej ciekawą przeszłość, bo choć zachował swój zwykły milczący spokój, to oczy zabłysły mu niemal groźnie, a mięśnie szyi napięły się ostro - wszystko przez jedne nieuważne słowa użyte przez tamtą. Odruchowo wystąpił krok na przód i zakręcił toporem takiego młynka, że aż świsnęło. Na usta cisnęło mu się coś w stylu, żeby uważała na jęzor, ale ostatecznie nic nie powiedział. Pozwolił jej odejść, ale gdzieś z tyłu głowy odnotował sobie, by nie ufać komuś, kto dla nadania sobie praw do zabijania ludzi równa ich ze zwierzętami. Nie obserwował nawet zbyt chętnie kaźni, która się potem wydarzyła, tak jak przewidział.
Zacisnął szczęki, ale najpewniej dla dobra upiornej rebeliantki jego uwagę przyciągnął na moment odgłos dobiegający gdzieś z oddali, odgłos zdecydowanie mechaniczny, a nie naturalny. Niechętnie odwrócił głowę w tamtą stronę. Metaliczny błysk między suchymi pniami nadmorskich drzew. Niech to szlag.
- Za bardzo jej nie przekonasz - zwrócił się z wyjątkową delikatnością do tej bardziej pokojowej, leczącej. Położył nawet na chwilę dłoń na jej ramieniu, robiąc minę do ożywionej tym gestem łasicy, ale nie trwało to długo. - Zaraz wracam.
I rzeczywiście odszedł kawałek, trochę naiwnie pozwalając może, by tamte dwie przez chwilę działały same, to znaczy: jedna działała, a druga próbowała ją powstrzymać. Na dobrą sprawę mogłoby już w tej chwili dawno tutaj nie być. Odzyskał siły, czuł się już o wiele sprawniej; mógłby pozwolić sobie na przemianę w niedźwiedzia, skoczyć w te zarośla i zniknąć prędzej, niż któraś z panien w ogóle zdałaby sobie z tego sprawę. Dlaczego więc jeszcze tu był? Nie potrafił wyjaśnić. Tak samo jak tego, że właśnie zamierzał im dodatkowo pomóc, tłukąc jakiegoś cwaniaka, który czaił się od tyłu.
Oh, niedługo będą mieli dobrze do pomówienia z tą czarną panną.
Dziwne, że zdołał go podejść. Typ wyglądał na zdrowego zabijakę, ale akurat teraz montował coś przy jakiejś kuszy - zbyt ładnej, by mogła być skuteczna. Jak miecz paradny. Błyskotka. Głównie dlatego zapewne nie zdążył odwrócić się na czas, a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko: Bua tylko machnął toporem, a tamten niefortunnie uchylił się, wyciągając jednocześnie nóż, w taki sposób, że sam padł plecami na ziemię, a ostrze wysunęło się z jego ręki i ze świstem poszybowało w górę. Przez chwilę obaj śledzili zaskoczeni jego lot: sztylet wzleciał na wysokość dwóch metrów, kręcąc się wokół własnej osi, jakby przyhamował, a potem wyprostował się i równo jak strzała przeleci spadł w dół - tak, by wpić się z nieprzyjemnym chrzęstem w pobliżu mostka zabójcy. Wyglądało to tak groteskowo, że przez kilka chwili Bua tylko stał w miejscu. W końcu oderwał wzrok od tracącej kolor twarzy tamtej ofiary losu, spojrzał na swój nieużyty od dawna topór, westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Miał pecha - burknął cierpiętniczo, nim odwrócił się, by wrócić na plażę. Chyba starczyło mu na ten moment atrakcji.
- Te, lalko! - ryknął tak donośnie, że rozbrzmiewające jeszcze niedawno echo upiornego śmiechu nagle wydawać się mogło szelestem opadającego płatka róży. - Koniec zabawy. Twój kusznik się zaciął, zostaw ich i ruszajmy stąd, zanim ta łasica sama spróbuje zrobić tu porządek.
Zaraz dodał ciszej i w odpowiednim kierunku:
- Widzę, jak się na mnie marszczysz, szczotko.
Awatar użytkownika
Alia
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Alia »

        - Następnym razem nie pomyślę nawet o pomaganiu wam. - Alia szepnęła z chłodem w głosie, który zaskoczył ją samą. Jedną dłonią odruchowo przykryła łasicę na swoim ramieniu. Jak chyba każdy niewidomy, miała wyczulony słuch. Nie potrzebowała nawet opisów, żeby zorientować się, co się mniej-więcej wydarzyło. Wiedziała, że nie mogła pomóc ofierze stojącej przed nią kobiety. - Prosiłam, żebyście ich nie krzywdzili!
Druidka panowała nad wydawanymi przez siebie dźwiękami całkiem dobrze. Gdyby brać pod uwagę tylko ton i oddech, wydawałaby się co najwyżej lekko wzburzona. Ale łzy płynące po policzkach świadczyły o czym innym. Cóż, zdarzało jej się zapominać, że inni czerpali informacje o świecie głównie za pomocą wzroku i nie pilnowała wszystkich odruchów. Chociaż wiedziała, że najpewniej najemnicy nie byliby dla niej łaskawi, gdyby ktoś zapłacił za jej życie, nie potrafiła nie żałować innej żywej istoty. Bez względu na to, czym była. Uzdrowicielka była święcie przekonana, że wszystko, co istniało na łuskach Prasmoka było ważne. Cenne. Każdemu starała się pomóc, każdego ochronić według swoich możliwości.
Problem w tym, że została sama z kobietą władającą magią, która na dodatek wydawała się nie interesować zupełnie cudzym życiem. Myślała, że wielkolud w jakiś sposób pomoże jej, ale ten po prostu sobie gdzieś poszedł. Zielarka pochyliła głowę, zastanawiając się, co powinna zrobić.
        - Wybacz mi, ale nie dostrzegam innego rozwiązania. - Wymamrotała pod nosem, po czym zaczęła szeptać do swojego futrzanego towarzysza, chwyciwszy kostur obiema dłońmi, dla równowagi. - Mów mi, gdzie ona jest, jak stoi. Powiedz, gdy nie będzie na mnie patrzeć i będzie blisko. Pomóż mi trafić, mały.
Cień, który jak dotąd błyskał ząbkami i jeżył sierść skryty pod dłonią swojej pani, stanął słupka, a potem przebiegł kilka kółek wokół jej szyi. Nie podobała mu się ta obca kobieta. Mężczyzna z resztą też jakoś nieszczególnie przypadł mu do gustu. A grupka, która szła za nimi już w ogóle wydawała się nieciekawa. Mały złośnik nie miał absolutnie nic przeciwko takiej pomocy. Przynajmniej jego druidka nie planowała nikogo leczyć, więc powinna być bezpieczna. Oboje podskoczyli na krzyk... ba! Ryk, który poniósł się po plaży. Rudzielec natychmiastowo zerwał się ze swojego miejsca i zaczął zbiegać po szacie na piasek, by odgonić zbyt głośnego człowieka, który wystraszył jego podopieczną. Niestety musiał ograniczyć się do gniewnego fuknięcia i kłapnięcia szczękami, gdy podniosła go w górę delikatna dłoń.
        - Cień! Proszę, skup się teraz... - Syknięcie przywołało go do porządku. Alia omal nie zrezygnowała ze swojego planu, skoro wrócił Bua. Mógł pomóc spacyfikować niebezpieczną "czarną". Ale wtedy usłyszała krótkie piśnięcie przy uchu i przypomniała sobie, jak szybko i bez litości kobieta zabiła tamtego najemnika. Najpewniej zrobi to samo kolejnemu, żeby tylko pokazać, że mogła.
        - Przepraszam. - Powiedziała cicho, skupiając się na instrukcjach co do pozy swojego celu. A zaraz potem podniosła oburącz gruby, ciężki kostur i zamachnęła się, celując w głowę domniemanej czarodziejki. Nie zamierzała przesadzić, by nie zrobić jej większej krzywdy a tylko ogłuszyć. Z nieprzytomną powinno się współpracować znacznie łatwiej.
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

        Prychnęła tylko na wydumane wymagania. Mówiła, żeby powiedziała "proszę". Mogła bardziej uważać na słowa, tym bardziej przed Anną. Pokręciła głową. W każdym momencie mogłaby ją zabić, a mimo to pyskuje. To tak jakby Anna robiła coś źle...
        Przyjrzała się rozpaczającej trójce. Może faktycznie przesadziła. Miała jednak pełne prawo do odpowiedzenia ogniem. Czy powinna jednak ignorować prośbę Alii? Czepiała się tego "proszę", to prawda. "Czy zachowuję się jak rozpuszczony bachor...?"
        Ziarnko poczucia winy zostało zasiane w jej sercu.
Prawie skoczyła na ryk mężczyzny. Po jakiego grzyba tak się wydarł? Miał jakiś kompleks dominacji? Na dodatek wyzywa ją od lalki! Jak śmie? "... Nieeee. Ta kobieta zwyczajnie jest przewrażliwiona."
        Jednakże, jak na razie to było jedynie ziarenko piasku na pustyni.
Odwróciła się, by zobaczyć zapłakaną twarz niewidomej. Uniesiony kij tym bardziej wytrącił ją z równowagi. Najbardziej wytrąciło ją uderzenie obuchem, którego nie zdążyła zablokować. Szok wyrządzony fizycznie nie był jednak porównywalny do wyrazu twarzy, który widziała. Łupnięcie bezproblemowo strąciło ją z murów. Wydawało jej się że spadała bardzo długo, mimo że mur miał jedynie kilka metrów. Jednak przez cały ten czas nie przeleciała jej przez głowę ani jedna myśl. Jedynie widok sprzed momentu wyrył jej się w pamięci.
        Uderzyła w ziemię. Chyba coś złamała, ale mogła jeszcze się ruszać. Było jednak absurdalnie ciemno. Jakby cała mgła zamieniła się w dym. Wraz z tą myślą zaczęła się krztusić. Panicznie nabierała powietrza tak jak, gdy została postrzelona. Z dymu poczęły wyłaniać się potworne istoty. Skrajnie zniekształceni ludzie, których pozostawiła przy życiu. Wszyscy mieli kształt uprzedni, ale ich skóra była niesamowicie blada, a oczy czarne jak smoła. Praktycznie byli identyczni do Anny. Pierwszy, kapłan, wymachiwał buzdyganem. Zasłoniła się leżącą obok księgą ułamek sekundy przed otrzymaniem trafienia. Jakimś cudem zepchnęła buzdygan na bok. Zaraz po tym czarodziej wystrzelił w nią kulą ognia, co również przyjęła na księgę, przypalając jej okładkę. Na dobitkę drugi wojownik wbił w księgę topór dwuręczny, przepoławiając prawie księgę na pół. Co spotkało się z większym przerażeniem, za nimi nadchodzili kolejni. Przodujące zwłoki strzelca, a za nimi każda osoba, którą jakkolwiek skrzywdziła. Poczęła panicznie odczołgiwać się od wszystkich w stronę muru. Lewą ręką ściskała grymuar, tuż przy piersi.
        Bez uprzedzenia kapłan złapał ją prawą nogę i zdzielił z całej siły buzdyganem. Aż poniosło się echo łamanej kości. Anna rykła z bólu. Zdesperowana rzuciła piaskiem w oczy, co na chwilę go oszołomiło. Ze łzami w oczach doczołgała się do muru. Co teraz? Jeden z wojów nabierał zamach toporem, wyczarowała więc metalową skrzynię wokół siebie. W jej powierzchnię wgniótł się topór. Natychmiast wyczarowała jeszcze jedną warstwę i następną, i następną! Przy kilkunastu tylko usiadła oparta o ścianę, układając wygodniej rozkwaszoną nogę.
- Pomocy! Pomóżcie, proszę! - krzyczała łamiącym się głosem. - Błagam, pomóżcie! Ja już nie chcę! Zostawcie mnie!
Położyła się bokiem na ziemi i skuliła ciasno. Ilość uderzeń stale wzrastała, świadcząc o ogromnej ilości napastników.
        Z perspektywy osób zdrowszych psychicznie, atakowała ich jedynie trójka najemników, pozostałych na plaży. Nic się w nich fizycznie nie zmieniło. Ruszali się jednak beznamiętnie, pusto, bez woli.
Awatar użytkownika
Bua
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny, niedźwiedzioła
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bua »

Gdyby zdarzało mu się czasem jakoś dosadniej wyrażać podziw, w tej chwili Bua najpewniej pokiwałby dumnie głową, zagwizdał albo przyklasnął jak mistrz dumny ze swojego ucznia - ale zamiast tego wszystkiego uniósł tylko nieco brwi, tak że groźny cień rzucony na jego oczy zdołał nieco się rozjaśnić i pewnie dlatego tylko w tych czarnych studniach błysnęło nagle coś wesołego. Wszystko z tego tylko powodu, że mógł nagle zobaczyć w akcji tą z panien, której interwencji najmniej się spodziewał. Wyglądała na przerażoną i zgubioną zupełnie w nastałej sytuacji, a tu proszę bardzo, jak potrafiła zatrzymać tą bardziej narwaną. Z kobietami niczego nie można być pewnym. Powinien był wiedzieć to od dawna - i wiedział, ale czasem zapominał, gdy co która wydawała się być jakkolwiek łagodniejsza. Tak czy inaczej, poprzednie wzburzenie nieco w nim przygasło. Patrzył tylko, jak ogłuszona najwyraźniej dzieweczka spada na ziemię, a ledwo uderzyła o piach, w nim już zaświtała myśl, że wszystko ułożyło się bardzo odpowiednio. Tą się znowu poniesie, tamta druga uspokoi się w drodze, tamci mazgaje pochowają kolegę. Odprowadzi je gdziekolwiek, gdzie będą bezpieczne, a sam ruszy dalej. Złowi na kolację zająca. Tłustego zająca, do pożarcia na surowo.
Bogowie, przecież mogłoby być tak pięknie.
Ucieszył się, że ani na chwilę nie wypuścił z rąk topora, bo kiedy zrobiło się tak nadspodziewanie ciemno, to właśnie ciężar w dłoni dodał mu otuchy. Spojrzał na słońce, rysujące się za równomierną warstwą chmur jako blady, biały talerz. Takie samo, jak przedtem. Tylko ciemniejsze. A potem, kiedy zwrócił wzrok z powrotem na ziemię, one już tam były - mgliste postaci, upiory, coś materialnego, ale uparcie przywołującego na myśl śmierć. A więc żywa śmierć. Chodząca zaraza. Jakieś plugastwo z najczarniejszych otchłani świadomości…
Przez chwilę zbyt był w to wszystko wpatrzony, by odpowiednio zareagować, ale dla otuchy wystarczył pierwszy krzyk dziewczyny. Narwana czy nie, byłoby niemożliwie przykro, gdyby zeżarły ją te wytwory ciemności. Nie było co się zastanawiać.
Nawet nie zauważył, że zaszurał podeszwą o piach, jak zwierzę szykujące się do skoku, a już w chwilę później ruszył przed siebie w czymś na kształt prawdziwie barbarzyńskiego szału. Do trzymanego toporzyska dołączył zakrzywiony miecz w drugiej ręce, kroki stały się lekkie i skoczne, a brodatą twarz spiął gniew i determinacja. Pierwszy cios padł przez te zjawy, które stały mu na drodze - gdyby byli to rzeczywiści ludzie, potworne ostrza mogłoby zupełnie ich przepołowić, ale ci tutaj tylko rozpłynęli się z powrotem w mgłę z wyrazem upiornej agonii na powykrzywianych pyskach. Bua nie patrzył nawet do końca na swój cel. Ciął na prawo i lewo, szybki, dziki i niepowstrzymany, jakby nie liczyło się naprawdę już nic poza wygraniem tego niepojętego pojedynku z cieniami. Nie słuchał już tego, kto krzyczy, nie słuchał zgrzytu metalu o metal. Zdawał się mieć oczy dookoła głowy i nadludzką siłę, bo tylko taka pozwoliłaby na równą swobodę. Gdyby widział go w tej chwili jakiś zupełnie zabłąkany poeta w czerwonym berecie, mógłby powiedzieć, że oto na pociemniałej plaży miał miejsce prawdziwy taniec, pierwotny taniec człowieka, który stał się żywiołem. Tak był w tym zapamiętany.
Dopiero jedna rzecz kazała mu zwolnić - gdy z zaciśniętymi zębami dzielił kolejną zjawę, zagięty koniec miecza musnął innego przeciwnika przez ramię… ale ten nie rozpłynął się, tylko zaczął krwawić, zamrugał oczyma przerażony i zaraz przycisnął rękę do rany. A więc ci trzej nie byli tak szkodliwi? Należało sprawdzić.
Kopnął drugiego tak, by wpadł na trzeciego. Wszyscy dalej żyli i wyglądali na zupełnie zdezorientowanych. Ich zostawił.
Rozprawił się z demonami co do jednego, dopóki ostrze jego topora nie śmignęło cale od metalowej klatki. Zdawało mu się, czy zrobiło się jaśniej?
Dopiero wtedy poczuł, że najpewniej przesadził. Znowu zrobiło mu się słabiej, oddech miał szybki ale płytki, a w płucach momentalnie mu zarzęziło. Piekielna słona woda. Zgarbiwszy się nieco i oparłszy na mieczu, zastukał trzonkiem topora w klatkę.
- Sto diabłów. Teraz koniec - zarządził między oddechami. - Przerwa. Polujemy na zająca, psia jego… Zdrowotna panienko, potrzebna tu będzie... jasna mać… pomoc!
Zablokowany

Wróć do „Słoneczna plaża”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości