Kamienny Ołtarz[Wioska bez nazwy] Jedyna taka noc

Gdzieś w głębi Szepczącego Lasu, pośrodku jedynego suchego miejsca tutaj wznosi się Kamienny Ołtarz, miejsce mocy, magi i... tajemnic. Niewielu trafia w to miejsce. Ścieżka tu wiodąca wije się, zakręca i potrafi nagle znikać spod stóp, a ponure, stare drzewa zdają się być "żywymi" strażnikami tego miejsca. Niewątpliwie miejsce niezwykłej mocy, używane od dawna do odprawiania tajemnych rytuałów. Pełne sekretów i tajemnic, z których większość nie została jeszcze poznana, lub wiedza o nich zapomniana została w mrokach dziejów.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

[Wioska bez nazwy] Jedyna taka noc

Post autor: Kinalali »

        Jest takie miejsce w Szepczącym Lesie, gdzie łatwo zabłądzić. W sumie to nie jedno, ale kto by tam liczył. To konkretne wygląda jak skrót - w miejscu, gdzie zakręca główny trakt, widać wąską ścieżkę biegnącą prosto. Umysł sam podpowiada, że droga z jakiegoś powodu biegnie po łuku, a ta dróżka niczym cięciwa pozwoli sprytnemu podróżnemu zaoszczędzić sporo czasu… Wystarczy jednak zerknąć na mapę, by przekonać się, że to nieprawda, a ten kuszący niby-skrót wiedzie na manowce. Ilu jednak skorzysta z tej ścieżki w ciemno… Zabłądzi w lesie. O jaka przykrość.

        Kinalali nie szedł drogą. Rzadko podróżował w tradycyjny sposób, a gdy mu się to zdarzało, robił to tylko przez dobre towarzystwo, na które trafił. Tym razem jednak był sam. Po tym, jak rozstał się z Ptakami Pustyni, nie znalazł sobie nowego towarzystwa. Wiatr uniósł go wysoko pod same chmury - z pewnością niejedna osoba widziała go, podziwiając złociste refleksy na niebie podczas zachodu słońca. A on nie widział nikogo - był za wysoko, pozwalał, aby to los niósł go tam, gdzie powinien wylądować. Nie szukał twarzy, nie patrzył w oczy tym, których mijał. Wiedział, że jeśli będzie mu dane, odnajdzie swojego ukochanego - tylko i wyłącznie wtedy. Tak zostały połączone ich serca i tak również połączą się ich losy. Dlatego leciał nad pustyniami, równinami, pagórkami, łąkami, lasami… Aż w końcu wiatr zelżał. Poeta - nadal w postaci obłoku złotego pyłu - opadł na korony drzew, a później powoli spłynął między nie. Uformował się w swoją cielesną formę, stojąc na środku dróżki. Jego piękna sylwetka wyglądała w tym miejscu tak nierealnie. Na alabastrowej, smukłej postaci, udrapowana była ciężka szata w barwach butelkowej zieleni i wyraźne kobaltu, podobna na swój sposób do otaczającego go lasu. Kinalali nie byłby jednak sobą, gdyby nie pozwolił sobie na pewien przepych - dlatego brzegi szaty obszyte były złotą taśmą zdobną we wzór liści i owoców dęby. Na stopach miał sandały, a na jednym uchu bogaty złoty kolczyk w kształcie owijającego się wokół brzegu małżowiny bluszczu, zwieńczonego owocostanem podobnym do czarnego bzu. Gdyby ktoś o takim wyglądzie podróżował sam traktem, prosiły się o kłopoty. A gdy stał tak sam pośrodku lasu… Któż nie wziąłby go za byt nadprzyrodzony? Czy można było się dziwić dwóm dziewczynom, które natknęły się na niego wracając z grzybobrania, że stały przez moment zaskoczone, po czym uciekly, wołając kogoś po imieniu, aby je uratował? Kinalali patrzył przez moment za nimi, ale nie odezwał się słowem - wiedział wszak, że zapewnienia “nic ci nie zrobię” na niewiele się zdawały. Nie gonił ich, choć zaczął powoli iść w tamtym kierunku - człowiek w przerażeniu zawsze chce się schronić w domu, więc pewnie tam znajdowała się jakaś wioska. Dotrze tam prędzej czy później, a gdy będą mogli mu się przyjrzeć i zechcą rozmawiać, zorientują się, że jest niegroźny. Ileż to razy to przeżywał.

        Wioska, do której dotarł, była na swój sposób wyjątkowa. Klimatyczna, można by rzec. Domy w niej wybudowano z kamienia o chłodnej, niebieskawej barwie. Fasady pokrywał mech, sprawiając, że krawędzie fasad wydawały się rozmyte i nierealne. Otoczenie lasu zapewniało intymny półmrok i ciszę, a ludzie spacerujący ulicami wyglądali niczym zjawy. Ach, ileż potrafi podpowiedzieć wyobraźnia, zwłaszcza tak bujna, jak ta Kinalalego.
        Dostrzegłszy poetę, zbliżył się do niego mężczyzna na oko trzydziestokilkuletni, krzepki, gładko ogolony, o szerokiej, kwadratowej szczęce.
        - Co cię tu sprowadza? - zapytał maie, jakby jego widok wcale go nie dziwił.
        - Szukam ukochanego - odpowiedział poeta, o dziwo nie ubierając swoich pragnień w skomplikowane frazy. Czasami mu się to zdarzało: głównie wtedy, gdy był bardzo przejęty albo gdy czuł, że tak trzeba. Tym razem przemawiało przez niego to drugie. I jego odpowiedź okazała się najwyraźniej poprawna, gdyż miejscowy uśmiechnął się do niego miło i gestem zaprosił, by poszedł z nim, mówiąc przy tym “pomożemy ci”. Zaprowadził go do miejsca, które według jego słów nazywane było Domem Wspólnym - miejscem, gdzie mieszkańcy wioski spędzali wspólny czas, dzieci się uczyły, świętowano. Wewnątrz znajdowało się spore okrągłe palenisko, a wokół niego ustawiono długie stoły z ławami. Gdzieś z tyłu stały krosna dla kobiet, w pryzmach leżały zapasy, bo miejsce to pełniło również rolę magazynu. Tu i ówdzie przesiadywały grupki miejscowych, dyskutujące między sobą, zajmujące się prostymi przyjemnościami zwykłych dni - grano w karty, w bierki, łuskano groch.
        - Jak brzmi twoje imię? - zapytał mężczyzna o szerokiej szczęce, który przyszedł z poetą.
        - Kinalali La'Virotta.
        - Rozgość się, Kinalali La'Virotto, korzystaj ze wszystkiego, czego potrzebujesz. Wieczorem zasiądziemy, byś mógł nam opowiedzieć swoją historię i byśmy mogli ci pomóc.
        - Och, doprawdy...
        - Ja nie jestem odpowiedni - uciął mężczyzna. - Niech wysłuchają cię mądrzejsi ode mnie. Poczekaj, proszę, i korzystaj z naszej gości.
        Maie poczuł się lekko dotknięty, gdy tak brutalnie mu przerwano, ale zrozumiał, że nie ma miejsca na dyskusje. Z uśmiechem zgodził się więc z gospodarzem skinieniem głowy. Wkrótce został sam - jego przewodnik wyszedł, a ci którzy zostali w Domu Wspólnym, zerkali tylko na niego z zainteresowaniem, lecz nikt nie ośmielił się podejść.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

"Wracaj".
I wrócił, po zatoczeniu w powietrzu małego półkola. Pośpiesznie, lojalnie. Jak na prawdziwego demona przystało. A co najważniejsze, miał informacje. Takie, na które przywoływaczka czekała.
"Prawie urwał nam się kontakt. Znalazłeś coś?", uformowała w myślach kolejne słowa, które następnie posłała smolistemu ptaszysku.
"W pobliżu jest wioska", zaczął bez owijania w bawełnę. "Chmara ludzi. Chmara domów. Chmara chmar... Zwykła osada. Tylko, że leśna".
- Khrrra! - zakrakał pod koniec strzygąc piórami, jak gdyby pozbywał się zalegającej wody. Zabawne, gdyż owa przeźroczysta ciecz nigdy się go nie imała...
Hecate utkwiła wzrok w kierunku, z którego przybył, po czym uniosła lekko brwi w wyrazie desperacji. Być może tam znajdzie to, czego szuka, choć prawdopodobnie wybierając się w owe miejsce zmarnuje jedynie swój czas. Tylko czy jest on na tyle cenny, by się nim przejmować? Takie pytanie zadawała sobie przez ostatnie doby, gdy tylko zsiadła z rolniczej furmanki i przyjęła z wdzięcznością podarunek w postaci połowy bochenka chleba oraz dwóch świeżych marchwi. Po tym, co ją spotkało, nie spodziewała się natrafić na tak życzliwego człowieka, jakim okazał się stary farmer, który zgodził się ją podwieźć. Nie mogła jednak odwdzięczyć mu się na tyle, na ile chciała. Im dłużej z nim przebywała, tym łatwiej jej było się przed nim otworzyć, a to z kolei mogłoby odnieść skutki, którym tak bardzo próbowała zapobiec.
Wychodzi więc na to, że im wcześniej upora się z klątwą, tym lepiej. Czas był dla niej bardzo ważny... Gdyby tylko nie była tak naiwna, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Lepiej, zarówno dla niej, jak i dla innych, choć przede wszystkim - dla Adama.
Munin wpatrywał się czarnymi jak paciorki ślepiami prosto w połyskujące oczy dziewczyny. Zaraz jednak, gdy ta trzepnęła powieką, na powrót stały się matowe, a demon utracił nimi zainteresowanie.
"Zaprowadź mnie tam".

Dziewczyna stanęła na skraju wioski, z zaciekawieniem sunąc wzrokiem po sinych fasadach. Munin nie miał racji, a to nie była zwyczajna osada. Cóż, przynajmniej nie dla Alarianki - nigdy nie widziała czegoś podobnego, choć to akurat nie powinno nikogo dziwić. Bądź co bądź, była jeszcze młoda. Wcześniej nie zaszła tak daleko, a znajdowała się przecież w słynnym Szepczącym Lesie. Ojczyźnie elfów.
Wiedziała, że to dopiero początek jej włóczęgi. Mimo to nie czuła całej tej ekscytacji, która rzekomo dawała sił poszukiwaczom przygód. Za to od samego początku prześladowało ją rosnące z każdym krokiem rozgoryczenie. Może to był już czas, by się poddać? Nie ma osoby, która by za nią tęskniła. Umarła w wieku dziesięciu lat, a kiedy ponad dekadę później uwierzyła, że znalazła kogoś, kto zdoła zaleczyć bliznę po jej zmarłych rodzicach, kolejna śmierć rozorała jej serce.
- To był potwór!
Kobiecy głos szybko wyrwał ją z zamyślenia, toteż Hecate odwróciła głowę, aby lepiej przyjrzeć się jego właścicielce swoim widzącym okiem. Potwór? Czyżby ktoś zauważył Munina? Co prawda chwilę temu dwudziestoczterolatka odesłała go do Otchłani, jednak to mogło się stać wcześniej, kiedy wysłała go na przebadanie terenu. Ale czy nazwanie go potworem nie byłoby i tak przesadą? Nie każdy zdolny jest rozpoznać jego rasę, a z wyglądu przypomina wronę. Wronę wielkości małego psa...
- Mogłaby mi pani opowiedzieć coś więcej o tym potworze? - Zbliżyła się stanowczo do dwóch zasapanych dziewek ściskających w dłoniach kosze po brzegi wypełnione poobijanymi grzybami. Nie miała ochoty tego robić, lecz czuła, że powinna ową sprawę zbadać, a w razie czego może nawet wyjaśnić.
- A kim ty w ogóle jesteś? Nigdy wcześniej cię nie widziałam...
- To był zły duch, wampir, upiór! Cały biały, jakby osypany mąką, o skórze cienkiej jak papier. Czułam, że jego srebrne trzeszcze wwiercają się w moją du...
Wpierw druga przerwała pierwszej, a teraz i ta urwała pod koniec zdania. Choć kto jej tam wie, czy pod koniec? Wyglądała na niezłą gadułę. Zatrzymała wzrok na prawym ramieniu Hecate, która jednak szybko zorientowała się, że to nie jej ramię zwróciło na siebie uwagę. Nie chodziło również o jej oko, a o coś, co znajdowało się za nią.
- To on! - Obie dziewczyny pisnęły bezgłośnie, a Hecate odwróciła się do nich bokiem. To, co ujrzała, nie wzbudziło w niej strachu, jednak musiała przyznać, że alabastrowa postać znacząco odbiega swą aparycją od istot, które dotąd widziała.
- Hej... jak tak teraz patrzę, to ten nasz potwór jest całkiem przystojny.
Głos kobiety był cichy, choć ton wyraźnie odważniejszy, jak gdyby nagle zdała sobie sprawę, iż jej strach był kompletnie nieuzasadniony. Hecate, uważnie obserwując idącego mężczyznę, chcąc nie chcąc musiała przyznać jej rację - postać odziana w ciemnozieloną szatę znacząco wyróżniała się na tle innych, przykuwając uwagę w pozytywny sposób.
- Całkiem? On promienieje niczym anioł dokonujący cudu... - odezwała się ta, która chwilę temu nazwała go upiorem.
Gdy tylko włóczykijka odprowadziła wzrokiem mężczyznę, na nowo zwróciła się w stronę dziewcząt, plotkujących na temat olśniewającego jegomościa.
- Jestem demonologiem - odpowiedziała na uprzednio otrzymane pytanie, choć żadna z rozmówczyń nie wydawała się być w pierwszej chwili zainteresowana dalszą rozmową. - Szukam pewnych informacji. Czy znacie tutaj kogoś, kto pokłada duże zaufanie w swojej wiedzy na temat magii, demonów... klątw? - Ostatnie słowo wypowiedziała jakby od niechcenia, mimo że to ono miało dla niej największe znaczenie.
- Hę? Eee, popytaj w Domu Wspólnym. - Ton dziewczyny wskazywał na to, że próbuje pozbyć się natrętnego gościa. Hecate zignorowała to, a jej czujne spojrzenie przeskoczyło na drugą z postaci.
- To ten budynek, do którego zaprowadzono anioła - odparła nieco życzliwszym tonem od swojej koleżanki.
Przywoływaczka skinęła uprzejmie głową, po czym udała się we wskazane miejsce. Otworzywszy drzwi na jak najmniejszą szerokość, wstąpiła do środka, o mało nie zderzając się z ogolonym, krzepkim mężczyzną.
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

Jakież to było podłe!
Nie, podłe nie. Głupie. Z jego strony. I ze strony jego wspaniałej żony.
Ze strony córki? Trochę brutalne.
Może nieco podstępne.
Bo wiedziała, że pójdzie. Musiał pójść.

        Gdy tylko tamtego poranka przyszedł list od matki, dziewczęta jak zwykle przysiadły do czytania wspólnie - podekscytowane, choć ze skrajnie różnymi odczuciami. Łosia ciekawa była kolejnych wieści, ale zaspana mówiła, by czytały na głos, bo oczy jej się kleją. Sypała też płatkami po stole próbując wcelować w usta garścią pełną tego owsianego dobrodziejstwa, a Angie ganiąc ją rozkładała się na tym całym burdelu fukając cicho i kręcąc się niespokojnie. Co chwilę przerywała czytającej Marii, która spokojnie powtarzała każdą urwaną linijkę i starała się załagodzić buzujące w siostrzyczce emocje. Ostatnich, zakrytych zagięciem wersów umyślnie nie doczytała.
        - No impertynenckie! - wykrzyknęła Angie po raz kolejny, unosząc ręce z niedowierzaniem. - Czyli tatko siedzi tutaj i się załamuje z tęsknoty, a ona se lata po krzakach bawiąc się, kurde, w odkrywcę! To nie jest śmieszne, mamo! - Upomniała wymiętą już kartkę, a Maria pokręciła głową.
        - Nie mówi tak o niej. Dobrze, że znalazła zajęcie jakie chciała. A ty robisz się zbyt bezczelna. - Z opiekuńczym uśmiechem dźgnęła ją palcem w policzek. Wiedziała jak drażliwa jest to dla niej sprawa, ale tkwiły w tym wszystkie. A ze złych emocji nie rodziło się nic dobrego.
        - Kamienny Ołtarz? To w Szepczącym Lesie, tak? Suuuper - wtrąciła się Łucja przeżuwając płatki bez mleka i miodu. Zorientowała się po chwili, ale nie chciało jej się naprawiać błędu - napije się później, to prawie tak jakby zjadła to na śniadanie.
        - Super oburzające! - uniosła się Angie. - Łazi badać tajemnice za swoim jak-mu-tam kolegą, pewnie pisze w pamiętniku o kwitnącym romansie i taka jest dumna, że w końcu wyrwała się z tego okropnego, nudnego świata! Gdzie musiała siedzieć z nami i z tatą! O jakie to musiało być dla niej okropne. Brrr! - Udała ciarki i znów uniesiona dumą i urazą nastroszyła się. Odwróciła się do sióstr profilem, chcąc ukryć roztrzęsienie. Zawsze wolała bronić się agresją, łzy czy łamiący się ton uznając za upokorzenie. Zacisnęła więc szczęki i uparcie twierdziła, że do rodzicielki czuje jedynie niechęć.
        - Tak czy inaczej to chyba dość niebezpieczna wyprawa… - Maria stroskana przygryzła paznokieć. - Nawet dla niebian… dziwne rzeczy intrygują naszą mamusię.
        - Zawsze taka była!
        - Nie sądzę - zamruczała znad miski Łusia. - Ale zazdroszczę. Też chciałabym iść do Lasu!
        - To nie zabawa - Angela weszła z nią w polemikę i przełączyła się na tryb odpowiedzialnej siostry. - Latanie za demonami nie jest dla każdego. Ani za duchami, ani innym paskudztwem. Powinnaś o tym najlepiej wiedzieć! Opowiadałam ci o tamtym weselu prawda? Tata kazała nam się trzymać z daleka.
        - Ale mówiłaś, że ta egzorcystka była ekstra. Pani Saskia. Że klasa laska i takie tam… podobało ci się.
        - Tak, ale widziałam jakie to cholerstwo groźne! Po prostu ja bym ogarnęła się w niebezpieczeństwie. - Machnęła ręką z pewnością siebie wykolczykowanej nastolatki i z rozkoszą wspomniała piękną kreację Wiedźmy - jak to panią Saskię zwał Tatko.
        - No widzisz. Tata miał duchy na weselu, a mama poszła szukać własnych. - Łusia nie rozumiała co w tym takiego nie fair.
        - Poszedł później! Ona zwiała, on tam był jako muzyk! Trafił na aferę przypadkiem! Na pewno nie zostawiłby nas na…
        Chwila.
        No przecież…!

        Ten plan był zbyt chytry. Troszeczkę za bardzo, ale dla odrobiny domowej wolności obyczajów, Angela była w stanie zrobić wiele - zarówno podpuścić ojca, jak i uspokoić samą siebie. Przy czym to pierwsze zadanie wymagało o wiele mniej wysiłku.
        Maria dziwiła się, że po otrzymaniu listu jej siostra jest tak pogodna. Zrozumiała dlaczego dopiero po obiedzie, gdy ktoś ,,niechcący” zostawił list na stole. A trzeba zaznaczyć, że matka pisała do nich i do taty listy osobno - do niego zdawkowe i czystko grzecznościowe zazwyczaj. Kiedy jednak pan domu widział na stole jakiś papier uważał, że jego prawem i obowiązkiem jest go przeczytać - tym bardziej gdy zaadresowany był do dziewcząt. Dużo się można było wtedy dowiedzieć i dać im szlaban w odpowiedni dzień spotkania. Żeby żaden niepodgolony paskud nie miał okazji szczerzyć do nich swojego krzywego ryja.
        No, ale ich matka to trochę inna sprawa.
        Ruth zrozumiawszy czyje pismo widzi, i że nie są to krzywe patyczki analfabetycznego natręta, ścisnął list i od tej chwili był on już jego skarbem. Pisany do dziewcząt czy nie - żona była mu to winna. Konfiskował! Bo swoich jakoś nie dostawał zbyt wiele. A młodociane i tak bardziej dbały o notki od chłopców i przyjaciółek ze szkoły niż listy od matki. Te ostatnie chowały głównie przed nim, bo wiedziały, że to co tam jest wyprowadzi go z równowagi. Przeważnie.

        Podstęp więc wydawał się oczywisty. List zostawiony na widoku, akurat wtedy, kiedy Maria nie kręciła się w pobliżu, żeby go zabrać. Ale Ruth i tak go zgarnął. Przeczytał… i oczywiście wytrąciło go to z równowagi. Łatwo dał się ponieść.
        Tak jak Angie chciała.

        - No niemożliwe! - krzyknął i uniósł ręce w oburzeniu. - Czyli to tam lata! Z tym jak-mu-tam! Noż niech piorun go… nie, nie, to by było niemiłe… i jak tu masz komuś złorzeczyć będąc niebianinem? Tfu! Nie znoszę złorzeczenia. - Zaczął mamrotać przygryzając paznokieć i mocno marszcząc brwi. - A szlag go może?… Nie, to też nie. Aż skręca mnie w środku. Maria!
        - Tak? - Dziewczyna wyjrzała zza kuchennej ściany i widząc list wydała z siebie krótkie ,,och”. Nagle słowa ojca, które słyszała zmywając, nabrały sensu…
        - Skąd się tu…? - spytała, ale przerwał.
        - Nieważne. Kiedy to przyszło? Dzisiaj, tak? Masz kopertę? Ciekawe z jakiego miasta pisała… - Kręcił się niespokojnie, a Maria poddenerwowana szukała wzrokiem Angie. To na pewno musiała być jej sprawka.
        Wkrótce zresztą wszystkie trzy dziewczęta zjawiły się w jadalni i obserwowały jak ojciec wymachuje wiadomością chodząc od ściany do ściany.
        - Czyli tam jest! Bawi się w szukanie demonów i rozwiązywanie zagadek! No przecudownie! To życie z Faustem nie nauczyło jej, że to chodzące nieszczęścia!? Utrapienie jak krosta na nosie i zwiewna kiecka w wietrzny dzień. I stonki. Nikt nie lubi stonek.
        - Faust jest jak stonka? - zainteresowała się Łusia.
        - Nie o tym mówię. Mówię, że to głupota! Co wasza matka wie o takich rzeczach!? Nic! Ale poszła, no musiała pójść, bo przecież to lepsze niż obieranie marchewki, sprzątanie czy szycie… tak to się kończy jak się, kurde, nie ma gospodarskiego zacięcia.
        ,,Albo gdy małżonek wykonuje wszystkie prace dwieście razy lepiej”, pomyślała z ubolewaniem Maria, która najlepiej rozumiała powody matki. Nie by ją pochwalała. Ale kto nie chciałby czasem poczuć, że może zrobić coś czego nie może nikt inny? Tylko, że…
        - Pakuje się w jakieś obmierzłe kłopoty!
        - Właśnie - Angie poparła ojca. Ale jej ton był wyjątkowo... przymilny. Spojrzał na nią uważnie. Powinna wściekać się wraz z nim. Czemu więc brzmiała na niemal zadowoloną?
        - Może powinieneś... pójść jej poszukać? - zasugerowała z miną urodzonego lisa, choć podstępu nie przejrzała do tej pory jedynie Łusia.
        - Angelo!
        - Poszukać, tak? - Niebianin zdawał się nie zwracać uwagi na krzyk i gesty najstarszej córki, a zamiast tego mierzył się wzrokiem z następną. Ona zaś uśmiechnęła się hardo.
        - Mamusia lubi mocne wrażenia. Ale sam mówiłeś, że to niebezpieczne… może lepiej jeśli jednak ją, no wiesz, powstrzymasz? - Nie mogła opanować zawahania, bo ostatnie co chciała to by tatko latał w poszukiwaniu tej kobiety. Jednak cel był szczytny. Jeżeli wybędzie z domu będzie mogła… no, zrobić co miała w planach. I bardzo jej zależało.
        - Pójść za nią? - powtórzył i uniósł brew.
        - Dokładnie.
        - Angelo! - W końcu Maria uderzyła w stół, a wszyscy spojrzeli na nią niemalże pokornie.
        - Wiem, że chcesz urządzić dla siebie urodzinowe przyjęcie. Ale przesadzasz. Tato… wiesz, że cię podpuszcza, prawda?
        - Nie jestem jeszcze tak stetryczały, żeby nie wiedzieć - mruknął. - Masz urodziny taaak? - zapytał młodszą z nagłym uśmieszkiem.
        - Dzięki Mar. Miałam. W życiu nie zgodzisz się na taką imprezę.
        - No, widzę, że myślimy podobnie. - Klepnął ją po ramieniu i spokojnie przyjął naburmuszone fuknięcie. - Ale przyznaję, że ładnie grałaś. Tylko absolutnie do ciebie ta rola nie pasuje. Pomyśl następnym razem nad jakimś łotrzykiem albo gangsterem. O! Albo przemytnikiem. Podkreśli twoje tatuaże.
        Uśmiechnęła się mimowolnie i spojrzała na niego z ukosa. Ale nadal była raczej wkurzona.
        - To dla mnie ważne. Mógłbyś nas spokojnie zostawić na te parę dni!
        - Tygodni raczej.
        - Dobra, tygodni. My z Marią (jeszcze raz dzięki za współpracę) jesteśmy dorosłe! Łuską też się zajmiemy.
        - A jak wrócę nie będzie połowy domu, a znerwicowany Iliian zacznie ścigać mnie o odszkodowanie?
        - Nie! No nie aż tak. Znaczy w ogóle! Po prostu potrzeba nam tego.
        - Żebym się wyprowadził?
        - Ale na chwilę!
        - To wszystko dlatego, że wyjeżdżałaś do Nowej Aerii - wtrąciła się Maria, już uspokojona. - Mieć własne mieszkanie to jest coś. Przyzwyczaiłaś się.
        - Nie było źle - przytaknęła.
        - Czyli wyrzucasz mnie z domu. Moja własna córka wyrzuca mnie z domu!
        - Nie wyrzucam! Dałam ci nawet całkiem dobry pretekst! Miałbyś co robić; i ty byłbyś zadowolony i my miałybyśmy chwilę odpoczynku.
        - Odpoczynku tak? Znudziło ci się moje gotowanie?
        - Jem na mieście.
        Bolało.
        - Odpoczynku od twojego zrzędzenia. Tato! - Nagle zmieniła zagranie, z przejęciem dopadła do niego i poważnie spojrzała mu w oczy. Niemal błagalnie.
        - Jeżeli zorganizujesz sobie wakacje na moje urodziny będzie to najwspanialszy prezent jaki mogę od ciebie dostać!
        Znowu.
        Był rozczulony.
        Ale wredny.
        - Czyli nie chcesz tamtego obrzydliwego diademu rozpustniczki, który tak ci się podobał? Uff, jakie szczęście. Już zacząłem mieć dylematy czy go nie zamawiać. Ale nie zawiódłbym cię tak potwornie. - Pochylił się i z uśmiechem pocałował ją w czoło.
        Przełknęła to jakoś, ale zaklęła w myślach. Nie umiał kłamać. To znaczy, że prawie dostała już ten diadem! Cholera! Z drugiej strony… czy to znaczyło, że jednak wyjedzie? Siostry chyba pomyślały o tym samym, bo spojrzały na niego zaintrygowane i nieco przejęte, kiedy zamyślony usiadł i oparł się o stół.
        - Zamierzasz… tam jechać? - Maria nie sadziła, że to dobry pomysł, ale Angie już się rozpromieniła. Z tym, że starsza siostra wiedziała jak powstrzymać te niedorzeczne pomysły. Zrobiła wdech.
        - To nie ma sensu. Mama jest tu.
        Popatrzyli na nią jak porażeni. Odchrząknęła i speszona zaczęła tłumaczyć:
        - To nie jest cała wiadomość od niej. - Wskazała papier. - Pisała, że wyprawa okazała się być niepowodzeniem, więc zostawili sprawę i wróciła… tutaj. Nie chciałam ci mówić, bo… - Spojrzała w bok nie wiedząc jak to wyjaśnić. Tata nie umiał się z mamą dogadać. Jeszcze. Kiedy przejeżdżała informowała tylko ją i czasem spotykały się na mieście. Niekiedy też z Łucją, choć ta nie umiała dotrzymać tajemnicy. Ruth i Angie trzymani zaś byli od tego z daleka - zbyt mocno reagowali i sprawa rozwodu nadal nie była dla nich rozwiązana. Nie potrafili przyjąć jej do wiadomości.
        Maria pilnowała więc, by plany wizytowe matki były poza ich zasięgiem. Gdy trzeba było - odcinała nawet kawałki listów. Nie miała nic przeciwko, by tata je czytał. Ale musiała mieć pewność, że nie zacznie latać po Efne, kryć się po zaułkach i czatować na mamę za rogiem. I że nie będzie straszyć jej nowych przyjaciół. Musiała go… pilnować. A przynajmniej tak czuła.
        To jak nagle wstał od stołu umocniło ją tylko w tym przekonaniu.
        - Ojej… - Łusia się ożywiła. - Mama jest tutaj? Świetnie!
        Ale obie siostry patrzyły na ojca.
        - Więc przyjechała… - mruknął jakoś mrocznie i spojrzał w kierunku drzwi.
        ,,Proszę, tylko nie idź jej szukać!”, Maria błagała w duchu.
        - Więc postanowione. Idę.
        ,,NIE!”
        - To ja też! - Zacietrzewiona Angie gotowa była zakładać buty i ruszać z tatą do boju.
        Jak tu ich powstrzymać!?
        - Nie, nie, to twój prezent urodzinowy.
        Zamrugały.
        - Idę tam. Tam gdzie ta ich nieudolna, amatorska wyprawa dała ciała! Widzę, że razem w tym swoim nażelowanym przystojniakiem była w stanie zwiedzić tylko ścieżkę przyrodniczą, powąchać kwiatki i napisać list. Muszę im pogratulować!
        - Tato?
        - Jeżeli odeszła ode mnie, bo byłem zbyt nudny to się teraz przekona. Sam zobaczę jaka to sprawa była dla nich aż taka zawiła. I jeżeli jest za to nagroda i chwała, zgarnę je z przed ich nosa!





        Jakież to było głupie!
        Ale się nie poddawał ani nie śmiał rozmyślić.
        To dlatego błąkał się teraz po lesie rozglądając się za podejrzaną ścieżką i wypytując napotkanych elfich chłopców na szlakach, by nie dać parce uciekinierów choćby cienia satysfakcji. Chciała przygód? Uważała, że lepiej bawić się z duchami i jakimś żelusiem niż wychowywać córki?
        On załatwi tę sprawę szybciej niż jej nowemu frędzlowi by się choćby śniło! Poradzi sobie z tym, z córkami i jeszcze w międzyczasie pewnie coś skomponuje. Nie będzie gorszy od jakiegoś cholernego łapacza tanich dreszczyków, plotek i naiwnych, znudzonych, ZAMĘŻNYCH niebianek!
        Może wtedy jego żona przejrzy na oczy i zobaczy, że nadal jest tak ciekawy jak kiedyś był.
        I nie, nie ten żeluś, on! Przyniesie jej głowę tego demona jeśli będzie trzeba!
        A może to jednak był duch?

        Zastanowił się. Informacje bywały sprzeczne i bardzo niejasne. W czasie długiej, przeważnie pieszej podróży, wraz z Faustem zbierali wszystkie dostępne nowinki i opowieści. Zaskakująco dużo mrocznych historii jak na rajskie miejsce jakim był ponoć Szepczący Las. A przecież mnóstwo tu było magii splatanej przez wróżki w zaklęcia pomyślności, zwierzątek kryjących się pośród gałęzi, a w nocy - jaskrawych świetlików. Elfy mające swe wioski i domy blisko mniej uczęszczanych szlaków okazywały się pomocne i przyjazne, przyjmując zwykle przynajmniej jednego z podróżnych (padało na niebianina). Dziwnym więc wydawało się, że niemal wszędzie gdzie zaszli trafiała się jakaś opowieść… pewna tajemnica, czasem przemieniona w legendę. Większość z nich, o ile były dość jasne, aby je zrozumieć, prowadziła jednak do jednego miejsca - miejsca wspomnianego w liście. Byle tylko nie wypowiadać jego nazwy nim nie zrobią tego gospodarze - wtedy milkli i nie sposób było wyciągnąć z nich czegokolwiek więcej.

Kamienny Ołtarz.

☘︎ ☘︎ ☘︎


        Prowadzić do niego miała pewna ułudna ścieżka, niemalże żywy strażnik sekretów, które Ruth postanowił odkryć. Nie za bardzo zważał na swoje bezpieczeństwo sądząc, że przecież z Faustem niewiele mu grozi, a i do duchów miał dobrą rękę. No i to oczywiste, że wróci do dziewczynek. I to wróci zwycięsko.
        To że był zwykłym artystą pośrodku wielkiego lasu nie miało teraz znaczenia. Zapach zgnilizny i mchu kojarzył się Ruthowi ze znanym cmentarzem, na którym spędzać zwykł w dzieciństwie długie godziny. Gwarne rozmowy przechodniów przemienione w zadumane milczenie. Lekki wiatr. Podejrzane szelesty. Nieogarnięte poczucie spokoju i obecności uwolnionych dusz. Skrzypienie konarów. Odległe krakanie wrony.

        Muzyk przeciągnął się zadowolony i popatrzył na gęsty, niemrawy las. Niby ten sam, a jakby opustoszały. Stary i splątany, przecięty był jednak wyraźnym traktem, jak blizną kontrastującą z jego prawdziwą urodą. Zbyt wyraźną jak na dawne cięcie. Więc może… to było znamię? Poplątane, naturalne znamię? Korzenie omijały tę ścieżkę umyślnie, dając jej swobodę w krążeniu, w biegnięciu, chowaniu się wśród nich. Ale Ruth szedł i szedł i nie gubił jej błędnego wątku, choć często nie patrzył pod nogi. Nie był znawcą lasu, nie czuł się w nim wcale jak u siebie - był tu obcy, ale miał wrażenie, że ktoś go zaprasza. Że znalazł się w dobrym miejscu. Jak kiedy duch pragnie, by…
        Zachwiał się, niespodziewanie stanąwszy na jakiejś nierówności. Popatrzył zdezorientowany za ścieżką, która zniknęła, zastąpiona niewielkim kopcem, masą kwiatów i liści. Rozejrzał się. Runo, patyki i następne drzewa. Stał na podmokłej ziemi zasłoniętej przed niebem baldachimem niemych liści i czuł… jak ktoś go wzywa.
        Za nim ktoś stał. Nie - był. A kiedy niematerialna dłoń dotknęła jego ramienia poczuł przeszywający dreszcz. Ale ciepły. Przyjazny. Więc nie odwracał się jeszcze. Odetchnął i spytał:
        - Kim jesteś?
        - Pomóż mi… znaleźć.
        - Co znaleźć? - Obrócił się delikatnie, ale zjawa przesunęła się poza zasięg wzroku.
        - Pomóż mi znaleźć. Pomóż mi znaleźć… Kim jesteś?
        - Jestem Ruth. Pomogę ci znaleźć.
        - To dobrze! To bardzo dobrze, że pomożesz mi znaleźć!
        - Tylko powiedz co. - Niebianin odwrócił się niecierpliwie. Ale ducha nie było.
        - Pomóż mi znaleźć. Ruth. - Usłyszał znów za plecami, i tym razem aż mlasnął. Przeczesał włosy i zmieniając kierunek zamierzonego marszu staną gwałtownie przed przezroczystą sylwetką.
        - Ach… - wydusił z siebie. - TO mam znaleźć. - Pokiwał ze zrozumieniem, przeciągle przyglądając się przyodzianemu w nierealną koszulę korpusowi, rozpostarte przyjaźnie ręce i uciętą szyję. Głowy rozmówcy nie było.
        - Zabrali mi ją. Zabrali.
        - Nie sposób przeoczyć… - Ruth nadal patrzył na niego w lekkim oszołomieniu, lecz przyzwyczajony był do takich spraw. Trochę.
        - Pomożesz mi Ruth! Jak to dobrze! Jak dobrze Ruth!
        Niebianin uśmiechnął się grymaśnie i westchnął. Słodka była wdzięczność umarłych. Chociaż na pochwałę i od nich wolał sobie zasłużyć.
        - Gdzie ją ostatnim razem… miałeś? - zapytał przyzwyczajając się powoli do widoku niekompletnego młodzieńca, niestojącego na ziemi obok niego, coraz radośniej przechylającego się lekko w znanym mu za życia rytmie.
        - Nie wiem. Nie pamiętam. - Gibnął się znowu i zamarł na moment w namyśle. - Gdybym mógł poszukać… znam okolicę. Ale nie pamiętam.
        - Czyli nie szukałeś?
        - Gdybym mógł! Ale jest daleko. Nie widzę jej. Nie ma jej.
        - Ale reszta… - Ruth cofnął się parę kroków i rozejrzał. Zjawa pośrodku głuszy była najczęściej tam, gdzie jej ciało. Więc ono tu… tylko gdzie?
        - Nadepnąłeś mnie - W eterycznym głosie młodzieńca słychać było rozbawienie. Ruth odkaszlnął. No tak!
        Pochylił się z wolna nad znanym sobie kopcem. Najczęściej w lasach były to resztki zwierząt… ale na ten nie mógł wpaść przez przypadek. Tu kończyła się jego ścieżka. Tu go zaprowadziła.
        - Znajdę twoją głowę. Ale ja też czegoś szukam. Poszukasz ze mną?
        - Potrzebuję głowy.
        - Gdzie jest?
        - Nie wiem.
        - Może w miejscu, do którego zmierzam.
        - Hmm... Tak myślisz?
        - Ja mam głowę. Myślenie wychodzi mi całkiem nieźle.
        - Och, to dobrze! W takim razie poszukamy! Ale… ja nie mogę.
        - Możesz. Zadbamy o to - uspokoił go muzyk przyklękając na ziemi. Rozejrzał się za jakimś patykiem. Szkoda mu było paznokci…

☘︎ ☘︎ ☘︎


        Kopał i kopał. Niezbyt udolnie. Z trudem. Rzadko grzebał się w ziemi, ale był w stanie dla takiego ducha. Musiał go zabrać ze sobą.
        Lekko stękając rozkopywał ziemisty nagrobek, niegodny pochówek dla wyznawcy Pana, a gdy sądził, że kijem może dotknąć ciała, porzucił go i odgarniał ziemię rękami. Ostatecznie wiedział, że jako błogosławionemu niestraszne mu ludzkie zarazy i żadna czyhająca gangrena.

        - Mogę wiedzieć co robisz? - zapytał przyzwany Faust, który już zdążył rozsiąść się na powalonym pniu, wielce niezadowolony. Sam nie widział duszyczki, wysłuchał tylko historii pobieżnie, bez zainteresowania. Chciał wiedzieć kiedy to się skończy.
        - Przygotowuję nas do wycieczki.
        - Wyglądasz jak upadła kurtyzana - mruknął demon, choć samemu było mu bliżej do tego obrazu. Zawsze.
        - Kurtyzana z założenia… - sapnął Ruth. - Jest upadła. I nie robi tego co ja teraz.
        - A skąd wiesz? Znasz jakąś?
        - Tak. Siedzi obok i mnie irytuje.
        Ale Faust nie irytował błogosławionego tak mocno. Nie kiedy nie widział jak bezgłowy młodzieniec ocenia go z zainteresowaniem i kręci się wokół. A gdy w końcu został przez niego dotknięty, podskoczył jak oparzony.
        - GDZIE TO JEST!? - ryknął.
        - Nieważne. I tak już nie żyje. Nie dobijesz go bardziej. Och! - Ruth natknął się na pierwsze strzępki ubrań. Grzebał dalej, a Faust podszedł, otrząsając się co chwila nieufnie.
        - To ten gość?
        - Tak.
        - Chcesz go odkopać?
        - Nie.
        - To co niby robisz!?
        - Musimy go zabrać ze sobą. Tam gdzie jego głowa może być też jakaś wskazówka.
        - Wypisali mu ją na czole? - parsknął, ale gdy znów poczuł dotyk zjawy, odskoczył i się uciszył. Nie lubił duchów. W przeciwieństwie do demonów to były prawdziwe pokraki. Latająca zaraza.
        - Nie może pójść z nami, póki tutaj jest jego ciało. Ale można odwiązać go od tego miejsca.
        - Nawet nie chcę pytać.
        - Nie musisz. - Ruth wzruszył ramionami i zaczął odgarniać ziemię z rozpadających się rękawów kurtki nieszczęśnika, aż w końcu… dłonie.
        - Oj... - mruknął duch wiszący nad jego głową. Od dawna nie widział swojego ciała. Pamiętał je… nieco inaczej.
        - Wybacz - powiedział niebianin kiedy dotknął skostniałe, usztywnione zaschłą tkanką palce. Zauważył, że na żadnym nie było pierścionka… ale to nie znaczyło niestety, że młodzieniec był kawalerem. Ci, którzy go zabili na pewno zabrali mu wszystkie kosztowności. Obrączki były w cenie. Dla żywych i martwych. No, może nie tak jak głowa… ale zdarzały się duchy pragnące je odzyskać.
        On swoją własną ciągle miał przy sobie.
        Tak, i głowę i obrączkę.
        - I co teraz? - zapytał Faust, wraz z duchem nachylając się ciekawsko nad błogosławionym.
        Ruth odłamał palec z głuchym chrupnięciem, a demonowi zawirowało przed oczami. Pobladł i złapał się drzewa. Sam duch krzyknął zaskoczony i zmroził Rutha zupełnie, zanim zrozumiał o co mu chodziło.
        - Nic się nie martw… - Muzyk rozruszał delikatnie odrętwiałe ramiona. - Muszę cię zabrać ze sobą. - I owinąwszy palec w chusteczkę schował go ostrożne do kieszeni.

☘︎ ☘︎ ☘︎


        - Uprzedzaj następnym razem - mruczał Faust idąc wijącą się na nowo ścieżką. Duch, raczej zadowolony, uczepił się ramienia niebianina, a sam artysta parł przed siebie sądząc, że jeśli ma znaleźć głowę to albo na nią przypadkiem wpadnie albo… musi zdobyć łopatę i kazać Faustowi przyzwać bardzo dobrego demonicznego psa.
        Tylko czym odcięto tę głowę? Kto to zrobił? I kiedy? Ruth nie był dobry w kryminologii. Ale im więcej będzie wiedział o samym zdarzeniu tym łatwiej będzie mu szukać. Rabunek? Sąd? Co wtedy robi się z głowami? Przecież nie wzięli jej do kolekcji! To nie lochy królewskie.
        I znów wrócił do pytania - kto to był? Przypadkowi ludzie? Jeżeli tak, głowa leżałaby blisko. Chyba, że była dowodem wykonania zlecenia… Niestety duch nie mógł im wiele powiedzieć. Ubranie zaś miał raczej typowe, podróżne. Żadnych widocznych symboli, godła cechu, herbu. A może zwyczajnie zbyt był rozmazany, aby je dostrzec?
        Kto chciałby się go pozbyć? Kto mógł być wtedy w tym lesie?

        I wtedy zobaczył grzyba. Leżącego na udeptanej drodze, zapiaszczonego, porzuconego. Ucięty kapelusznik.
        Kto TERAZ jest w tym lesie?
        Panowie spojrzeli po sobie i przyspieszyli lekko. Dostrzegli ślady ubogich butów, niektóre dziwne zatarte, i parę więcej zgub z koszyka. Byli bardziej zaintrygowani niż zaniepokojeni. Przynajmniej dopóki po chwili wędrówki nie dotarli na miejsce.
        Do wioski.


☘︎ ☘︎ ☘︎



        Rozejrzeli się po zsiniałych przestrzeniach; szarych klepiskach przed budynkami, samotnymi kwiatami rosnącymi pod gnijącym płotem. Studni ze smętnym żurawiem i korytem dla koni, których nigdzie nie było. Po bladych budynkach i zasnutych nieludzkim wrażeniem widmowych sylwetkach. Lecz nie były to takie ładne duchy jak ich młodzieniec. Który akurat zaczął się uważniej rozglądać, kołysząc się między czarnowłosymi.
        - Ja chyba… pamiętam…
        - Ej, wy tam! - Przerwał mu jeden z tutejszych. - Skąd się tu wzięli?
        Nie mieli pojęcia, że są już którymiś z kolei gośćmi dzisiejszego dnia.

        Ale jak i oni nie prezentowali się do końca normalnie. Obaj o urodzie iście demonicznej, wysocy, bladzi, o wrogich spojrzeniach i skrzywionych ustach lustrowali wzrokiem mężczyznę jakby im właśnie wlazł do salonu. Ruth, przyodziany w węgielne czernie, kolana całe miał zapiaszczone, a ręce brudne jak hiena cmentarna. Nie pasowały do jego ładnej buźki i nienagannego uczesania, a także - o zgrozo! - lekkiego makijażu, który nakładał nawet w podróży. By nie wyjść z wprawy.
        Obok niego Faust o twarzy kusiciela, w szkarłatnej szacie z atłasu, prezentował mocno wyrzeźbiony tors, którego nie zakrywały już od dawna złocące się poły płaszcza. Nie miał własnego bagażu, na nogach za to praktyczne domowe pantofle, a ręce czyste jak śnieg. Wyglądał więc jakby wziął się tu znikąd. I nie pomogłyby tłumaczenia, że niedawno odpoczywał na swojej kanapie.
        - Szukamy... łopaty. - Namyślił się w końcu niebianin. - Ale bardziej to się zgubiliśmy jak widzę. Nie spodziewaliśmy się tutaj osady.
        - Nie marudź, tylko idź się umyj! - Faust popchnął go wymijając draba i naturalnie przejmując dowodzenie. Stanął obok studni czekając aż mężczyzna nabierze dla nich wody i da jakieś wiadro. Sam robić tego nie zamierzał.

        Kiedy niebianinowi udało się doszorować i zużyć sporą część podróżnego mydła, a także względnie wytłumaczyć, że nikogo nie zjedzą, tak jak wszyscy oddelegowany został wraz ze swym kompanem do Domu Wspólnego. Mieli nadzieję najeść się (czym innym niż mieszkańcami), odpocząć i trochę rozejrzeć. Zjawa nie przypomniała sobie niestety zbyt wiele. Zdawało jej się, że pamięta, ale nie była pewna.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Dziwne to było uczucie. Mieszkańcy wioski przebywający w Domu Wspólnym - po równi elfy i ludzie, jak zdążył zauważyć poeta - sprawiali wrażenie, jakby albo go nie widzieli, albo tylko udawali. Zerkali na niego kątem oka, czasami coś tam komentowali między sobą, w najlepszym wypadku gapili się otwarcie z dalekiej odległości, jakby to miało ich przed czymś ochronić. Nie wiadomo przed czym, bo wystarczyło spojrzeć na poetę by wiedzieć, że ten nikomu krzywdy nie uczyni. Nawet gdyby był potężnym magiem, który jednym ruchem palca mógłby spopielić całę tę wioskę, w jego oczach i wyrazie twarzy nie było krzty agresji, żadnego ostrzeżenia. Łagodne spojrzenie dużych, wręcz cielęcych oczu otoczonych bujnymi rzęsami - było w nich trochę marzeń, trochę rozterki, krztyna zainteresowania, ale na pewno nie złość. Być może nawet chciałby, aby ktoś zwrócił na niego uwagę, pokierował go, chociaż zaprosił do stołu, ale nikt się do tego nie kwapił. Tylko te ukradkowe spojrzenia…
        W końcu maie wszedł głębiej, by nie stać tak cały dzień na progu. Z braku lepszej alternatywy, usiadł przy palenisku, między kobietami zajętymi szyciem i bawiącymi się na ziemi dziećmi, które ustawiały jak najwyższe wieże z drewnianych klocków na nierównym podłożu z ręcznie tkanego dywanu. Kinalali przysiadł na brzegu jednej z ław, założył nogę na nogę - odsłaniając ją przy tym aż po samo udo - i zapatrzył się w to, co robili inni. Nikt, naprawdę nikt do niego nie podchodził. Dziwne. Po raz pierwszy spotkał się z miejscem tak z jednej strony gościnnym, a z drugiej tajemniczym. Nie wiedział jednak, że tutejsi mieszkańcy po prostu nie byli świadomi, że mają do czynienia z kimś, z kim można było faktycznie porozmawiać. Z kimś… prawdziwym.
        O tym mogła wiedzieć kobieta, która zjawiła się w Domu Wspólnym chwilę po nim - ona na pewno widziała, że poza osobami z krwi i kości w budynku, skrywając się w mrocznych kątach, czyhały… potwory. Demony. Nie wyglądało jednak na to, że chcą kogoś skrzywdzić, że coś knują - prędzej przypominały zalęknionych uchodźców, którzy chcieli wrócić do domu.
        O tym mógł też wiedzieć mężczyzna, który przyszedł - on za to widział półprzeźroczyste, nierzeczywiste postaci błąkające się po budynku niczym pacjenci szpitala dla osób chorych umysłowo, powoli, bez celu i sensu. Dla obojga jednak - dla kobiety i mężczyzny - Kinalali był tak realny, jak cała reszta mieszkańców wioski. Rzeczywisty, namacalny. Niecodzienny, oczywiście, ale jak najbardziej prawdziwy.

        - Ych, przepraszam - mruknął mężczyzna, który prawie wpadł na Hecate. Wyciągnął ręce, jakby chciał ją uchronić przed upadkiem, zaraz jednak przyjrzał jej się, zreflektował się i cofnął. Przepuścił ją w progu, a sam wyszedł, jakby widok obcej go nie zdziwił.
        Już we wnętrzu jednak dziewczyna przyciągnęła kilka ukradkowych spojrzeń. Zwłaszcza demonów, które chował się po kątach. Te zaczęły ostrożnie zbliżać się, jakby chciałby zobaczyć z czym albo kim mają do czynienia. Między nimi jednak śmiało przeszła pewna kobieta, z której sylwetki emanowała surowość i powaga - w półmroku pomieszczenia trudno było stwierdzić czy miała trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt lat. Na jej ramieniu leżał gruby warkocz, którego czarne sploty przetykała siwizna. Uśmiechnęła się wąskimi ustami do Hecate.
        - Kim jesteś? - zapytała. - Czego tu szukasz? Przyszłaś… pomóc? Czy potrzebujesz pomocy?
        Kobieta delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu - jej skóra była ciepła, jakby wcześniej pracowała przy czymś nagrzanym. W jej geście było coś, co zapraszało, aby weszła głębiej.
        - Nic ci wśród nas nie grozi, o ile twoje intencje są czyste - oświadczyła. - Po zmroku ta ziemia stanie się niczyja, wtedy rozwiążemy wszystkie problemy. Do tego czasu odpocznij, posil się… I nie naruszaj spokoju naszego domu.

        Pojawienie się dwójki pozostałych mężczyzn wywołało już większe poruszenie - ludzie patrzyli na nich otwarcie, szeptali między sobą, wskazywali to na jednego, to na drugiego. Również Kinalali aż wstał, gdy ci się pojawili. Powodem jego poruszenia był ten jakże nietypowo odziany mężczyzna. Cóż, jak to mówią, podobieństwa się przyciągają - maie zwrócił uwagę na kogoś, kto nie pasował do tego miejsca równie mocno co on. Jakby wyrwano go z salonu, a nie przyszedł tu jedną z leśnych ścieżek… Kim był?
        O to samo zapytano gości. Ta sama kobieta o szpakowatym warkoczu zwróciła się i do tych przybyłych, powtarzając te same słowa o braku zagrożenia, o ziemi niczyjej i rozwiązywaniu problemów. Ostrzegła ich, by nie sprawiali kłopotów, ale nie chciała odpowiadać na żadne pytania.
        - Po zmroku - ucinała wszelkie dociekania. - Jeśli potrzebujecie bądź niesiecie pomoc, dobrze trafiliście. Jeśli trafiliście tu przypadkiem… Po prostu rano odejdziecie. Cierpliwości.
        Wszyscy zachowywali się, jakby zakazano im mówić o tym, co czas przyniesie.
        Tymczasem gdy szpakowata kobieta opuściła dwóch nietypowych podróżnych, podszedł do nich Kinalali.
        - Jaką ulgę niesie widok osób, które nie pasują tu równie mocno, co i ja - zauważył. - Pozwólcie panowie, że się przedstawię. Kinalali La’Virotta, poeta z Efne nieszczęśliwie szukający swej muzy. Cóż za zrządzenie losu was tu przygnało? I… Czy być może dane wam było posiąść wiedzę o tym, co ma się tu wkrótce wydarzyć? Hah, z wami chociaż miejscowi rozmawiają, a mnie jakby nie widzieli…
        Widać było, że ten brak atencji bardzo poecie doskwierał. Westchnął z boleścią, po czym rozejrzał się po mieszkańcach wioski, jakby miał nadzieję, że dojrzy chociaż jedno spojrzenie skupione na sobie. Jego egocentryczna dusza bardzo w tym miejscu cierpiała.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

Hecate nie miała żadnych oczekiwań wobec reakcji miejscowych na jej wizytę, choć i tak w przeciwnym wypadku te z pewnością nie dawałyby o sobie znać naiwnym optymizmem. Błędem jednak byłoby sklasyfikowanie jej przez owy pryzmat jako osoby, która z góry zakłada najgorszy możliwy scenariusz. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie każdy szczegół pójdzie po jej myśli, ale też tkwiło w niej przeświadczenie, iż nie wszystko skazane jest na porażkę. Rzadko kiedy można odnieść absolutne zwycięstwo, bądź druzgocącą klęskę, bowiem, zdaniem Hecate, korzyści lubiły iść w parze ze stratami. Najczęściej jednak to ten, kto nastawiał się na zbyt wiele, ostatecznie zupełnie nieprzygotowany zmuszany był przełykać ciężką gorycz rozczarowania...
Do niej nie dotarł ten nieprzyjemny posmak. Niewykluczone, że brak możliwości odczuwania go był kwestią przyzwyczajenia, bo, nie oszukujmy się, mało który człowiek przeżył w ciągu całego swojego życia tyle, co ona. Ostatnio miała sporo czasu, by móc to dokładnie przemyśleć. Czy śmierć z przyczyn naturalnych była jej pisana? I czy w ogóle uda jej się zdjąć ciążącą nad nią klątwę? A może nie pozostaje jej nic innego, jak tylko się poddać? Jeśli to prawda, w takim razie dlaczego jeszcze tego nie zrobiła? Z jakiego powodu tak kurczowo trzyma się życia?
"Bo on by tego chciał"
Zachowanie mężczyzny ani w momencie zachwiania się przed niedoszłym zderzeniem, ani wtedy, gdy postanowił ustąpić jasnowłosej nie wzbudził w jej sercu żadnych emocji. Ona sama, gdy tylko zatrzymała się i ustabilizowała nogi na twardym gruncie, kiwnęła lekko głową w chłodniejszym, niżeliby tego chciała wyrazie wdzięczności, po czym obrzuciła wnętrze budynku przemęczonym ostatnimi wydarzeniami spojrzeniem. Nie natarczywym, mozolnym ani badawczym. Dla postronnej osoby mogłaby wyglądać na łazęgę, który po krótkiej włóczędze wraca do domu i jakby od niechcenia szuka potwierdzenia tego, że wszystko znajduje się na swoim miejscu.
Oczywiście w ten sposób prezentowały się jedynie pozory. Cóż, a przynajmniej w większości były to pozory - trudno zaprzeczyć, że Hecate ogarniało coraz to większe zmęczenie, czego jednak demonolożka nie starała się zbytnio ukryć. Na młodej twarzyczce nie widniało zbyt wiele brudu, ponieważ ten zostawał zmyty przy przekraczaniu każdej napotkanej rzeki. Włosy były jednak nieco zmierzwione, a na długiej, tabaczkowej sukni oraz śliwkowym nawierszniku dało się gdzieniegdzie na upartego dostrzec zlewające się z odcieniami materiału plamy pozostałe po usunięciu zeschniętego błota i osadzone tym razem również na wyższych partiach odzienia śladowe ilości ziemistego pyłu. W normalnej sytuacji wstydziłaby się wyjść w takim stanie dokądkolwiek, lecz swego rodzaju otuchy dodawała jej myśl, że przecież mogło być o wiele gorzej. Brud na ubraniu czy nawet na rękach to nie to samo, co krew. Hecate, choć i tak nie przejmowała się złymi opiniami na swój temat, nie chciała nabywać dodatkowo takich, które mogły wiązać się z prawdziwym zagrożeniem lub innymi kłopotami. Z dwojga złego wolała więc uchodzić za glajdę, aniżeli za sprawiającą problemy i budzącą czujność siepaczkę. Nawet, jeśli ostatnia z opcji pasowała do niej w pewnym sensie lepiej...
Z początku nie zwróciła uwagi na zbliżającą się ku niej kobietę. Za dużo tu było znajomych zapachów; woni, które od dawna nauczyła się rozróżniać, a które w obecnej chwili zaprzątały głowę jasnowłosej. Zabrakło jej jednak czasu, by lepiej przyjrzeć się aurom kryjących się w głębi domu istot, bowiem wnet została zagabnięta przez jedną z tutejszych.
- Mam na imię Hecate. Jestem wędrowczynią i... badaczką Planów Zewnętrznych. - Pomimo guzdrania się z odpowiedzią szybko doszła do wniosku, że nie było sensu za bardzo kłamać. Ani demony nie ukryją przed nią swojej natury, ani ona nie zatai przed nimi swojej magii. - Sama sobie nie pomogę. Moja wiedza mi nie wystarczyła, ale może wystarczyć wam. I na odwrót. O ile ktoś z tu obecnych zna się na klątwach. - Jakkolwiek by to nie brzmiało, jej ton był przede wszystkim uprzejmy i szczery. Nie mówiła głośno, lecz wiedziała, że jedni mogą mieć uszy nawet czulsze od elfich, a inni nie potrzebują ich, by dowiedzieć się tego i owego. I dobrze. Nie obrazi się, jeśli jakiś znawca anatem i guseł zechce ukrócić jej desperackie poszukiwania, dobrowolnie zgłaszając się na darmowy test wiedzy z tejże dziedziny.
Tętno, jak i oddech dziewczyny nieco przyśpieszyły, kiedy poczuła na ramieniu cudzy dotyk. Demonolożka nie sądziła, że kobieta będzie w stanie to zauważyć, jednak zgodnie z jej gestem i późniejszymi słowami potulnie zrobiła kilka kroków wprzód. Kompletnie nie wiedziała, jak ma się zachować. Na co kobiecie był ten przyjacielski ton? Dlaczego tak uprzejmie zapraszała zupełnie obcą osobę? Nie... dlaczego tak mile traktowała akurat Hecate?
Jasnowłosa znów to poczuła - zbierającą się w oczach wilgoć i podchodzące do gardła serce. Skuliła głowę, po czym zamrugała kilka razy, aby odegnać łzy; odetchnęła głębiej, aby się uspokoić, ciągle tłumiąc wszelkie odgłosy rozpaczy, które chciała z siebie w tym momencie wydać. "Odsuń się ode mnie. Nie dotykaj mnie...", myślała. Ponownie odczuła tą samą gorycz, do której rzekomo przywykła. Teraz jednak uświadomiła sobie w pełni, że to było kłamstwo, które sama sobie opowiadała. Do tego nie dało się przyzwyczaić.
Hecate, choćby nie wiem jak wielką obojętnością próbowała się kierować, nie mogła sobie pozwolić na jedno - nie mogła, nie chciała i nie potrafiła zdjąć klątwy kosztem ludzi, którzy żywili wobec niej sympatię.
- Obiecuję, że nie sprawię wam żadnych problemów. - Odparła cicho ze spokojem, którego jeszcze chwilę temu jej brakowało. Oddaliła się wolnym krokiem, a minąwszy siedzącego przy ognisku maie, rozmarzyła się nad rześkim zapachem z nutką wiosennego kwiecia i miodu. Kierowała się w stronę pustych ławek na tyłach, z dala od grupek ludzi, paleniska czy bawiących się dzieci. To miejsce było dla niej idealne, niemal odosobnione. W pobliżu znajdowały się jedynie dwie kobiety, które jednak nie zwracały uwagi na otoczenie, a zamiast tego tkały na krosnach i rozmawiały ze sobą.
Hecate rozsiadła się, po czym westchnęła lekko. Postanowiła, że poczeka cierpliwie do wieczora i nie będzie się wychylać. Od czasu do czasu przesuwała wzrokiem po pomieszczeniu oglądając wystrój wnętrza, a innym razem przypatrywała się roześmianym dzieciom lub dającym się ponieść grą w karty mężczyznom. W pewnym momencie wyciągnęła z torby kawałek chleba i zaczęła go powoli jeść. Był już mocno czerstwy, ale nie chciała, by dobroć człowieka, który jej go podarował, poszła na marne.
Jakiś czas później uwagę istot w Domu Wspólnym skupiła na sobie para przybyszy. Hecate nie była tu wcale wyjątkiem. Opierając się wygodnie i ostrożnie bawiąc przerobionym na naszyjnik pierścieniem utkwiła zaciekawione spojrzenie w czarnowłosego mężczyznę. Reakcja wcześniej napotkanej przez nią kobiety mówiła wyraźnie, że i on jest tutaj gościem. W sumie, ani trochę jej to nie zdziwiło. Całkowicie odstawał wyglądem od tutejszych, podobnie zresztą jak pan anielski upiór.
Jasnowłosa obniżyła w tamtym momencie swoją czujność, dlatego całkowicie umknął jej pewien drobny szczegół w zachowaniu demonów. Choć może fakt, że mieszkańcy Otchłani powoli kierowali się w jej stronę, nie był wcale takim szczególikiem...
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Stanęli w progu. Zapach wietrzonego pomieszczenia, ognia, desek i ziemi zmieszał się w zapraszającą mieszankę, która Ruthowi kojarzyła się ze swojskością mijanych wsi i wakacjami, na które zabierał córki, a Faustowi z prostactwem i brudem. Ledwo powstrzymując jęk obrzydzania, który narodził się w jego rozpieszczonych rezydencjonalnym życiem trzewiach, popatrzył na kobietę siląc się na litościwą pogardę, co zakrawało już z jego strony na uprzejmość, jeśli nie wyraz szacunku za to, że jest w stanie tutaj jakoś przetrwać. Ale wyglądała na taką co by mogła.
        Nieprzekonany do miejscowych - ani ich wyglądu, ani zajęć, ani domniemanego poziomu intelektualnego - dał się prowadzić niebianinowi wgłąb tej budy, składowisku odpadów, na które w jego pobliżu nie powinno być miejsca i gdyby nie resztki dumy i samozachowawczego instynktu byłby złapał go za ramię, jak zlękniona niewiasta, prowadzona przez tunel pełen szczurów, pająków i źle ułożonych par butów. Chociaż to ostatnie naprawdę by go wykończyło.
        Ruth z kolei też nie odprężył się zanadto, ale z innego powodu niż estetyczne zachcianki i demoniczne rozpieszczenie - pod względem wygody był w zasadzie spełniony. Jednak ilość duchów, która snuła się bez celu w granicach pomieszczenia była zatrważająca. Zachwycająca. I zastanawiająca. Demonów także było tu od groma i przez myśl przeleciało mu, czy mimo słów warkoczowej kobiety nie zawrócić w progu i nie wybiec poszukać łopaty, głowy i drogi powrotnej. O tym jednak nie - nie mogło być mowy. Po pierwsze w takich miejscach nieco odłączało mu rozsądek, a po drugie - żona by go z tym swoim żelusiem bez pardonu wyśmiała. A już on im pokaże! I sam zobaczy, bo teraz to był ciekawy. Co się tu odstawiało?!
        Nawet duch wydawał się zaskoczony, i cicho wzdychał obłapiając błogosławionego jeszcze ściślej astralnymi ramionami. Mógł mu robić teraz praktycznie za szalik, a jego brak głowy nawet tu pomagał. Z pewną ostrożnością zaczął wyczuwać inne zgromadzone pod dachem dusze, ale wcale nie cieszył się z ich obecności. To byli obcy. On był swój! On był z niebianinem! Który mu pomoże. A ci wszyscy tutaj? Och, nie poznawał ich, nie poznawał!

        Ruth czując emocje swojego nowego szalika, poklepał się po kieszeni z palcem, by go uspokoić i sam nieco odetchnął, pchany ku temu powinnością i poczuciem odpowiedzialności. Wszedłby co prawda może nieco zakłopotany, ale już pewnym krokiem dalej, ale oto przy ogniu poruszyło się coś, co znał. Wstało… jakimś cudem nie zgubiło kiecki i podeszło do nich takie smutno-szczęśliwe, jakby w ogóle nie myślało o otaczających je aberracjach, a było jedną z nich i to chciało być tą najważniejszą. Potwierdziło to zresztą powitaniem, słowami i uwagą skupioną nie na uprzejmym niebianinie, dziecku światłości, a demonie z grzeszną buźką. Jakie to typowe!
        - Oszalałeś? - burknął ów uprzejmy niebianin i popukał się w czoło, patrząc Lalemu prosto w oczy. - Wiem przecież kim jesteś! Każdy z naszego miasta chyba wie. Też jestem z Efne, miło, że kojarzysz. Kompozytor. Ktoś kto nie gubi ubrań i dlatego go nie pamiętają. Mów mi jak chcesz. Ale jestem Ruth. Mamy paru wspólnych znajomych - wygarnął mu bardzo cenzuralnie, nie obrażając się jeszcze co prawda, ale minę mając niemalże wrogą. Chociaż gdyby poeta go sobie niechcący przypomniał to wiedziałaby, że to dla niego normalne. Być może.
        Faust z kolei, nie obeznany aż tak z efeńską śmietanką, otaksował maie zdystansowanym spojrzeniem kolekcjonera sztuki, wymruczał coś cicho i w końcu pokiwał głową.
        - Faktycznie, miło poznać kogoś, kto nie przypomina ostatniego wieś… KEHEE! - Kaszlnął, gdy niebianin pacnął go magią, ale zamiast się z nim przepychać, warknął, poprawił dumnie szatę i kontynuował. - Ostatniego człowieczka z lasu. Lepiej? - prychnął w stronę kolegi, ale gestem pokazał mu, że może sobie tę swoją opinię schować.
        - Nie mam pojęcia co się tu dzieje i szczerze mówiąc nie interesuje mnie to - odparł za to na pytanie La’Virotty. - Co to za podrzędne demony? - Rozejrzał się po zgromadzonej hołocie, która powoli, a nieubłaganie zaczęła skupiać się na jednej, skrytej w cieniu ławeczce.
        - Rozumiem, że nie mówić ci o tutejszych zjawach? - wtrącił się Ruth.
        - Co proszę?
        - Nic, usiądźmy. - I poprowadził trójkę tam, gdzie wcześniej siedział naturianin. Faust jednak zmienił kierunek. Skierował się ku ławeczce, wyprzedzając pozostałych i w zasadzie nie przejmując się czy za nim podążą.
        - Pewnie będę żałował, ale… co ty robisz w takim miejscu? - Ruth zwrócił się do Lalego, nie niańkując demonowi i dając mu nieco swobody, chociaż poszedł gdzie on. - Mówiłeś, że szukasz (ech, artysta!) muzy, ale… jaka muza może ukrywać się w tej wiosce? Chcesz może moją? - spytał pokazując palcem za swoją szyję, ale że bezgłowy mógł tylko blado mrygnąć swoją sylwetką przed oczami poety, wyjaśnił. - To duch. Nie wiem jak się nazywa, ani jak wygląda, bo nie ma pewnej dosyć istotnej części ciała, ale macha ci. Tak to Kinalali, nie bój się. Groźniejszy od tych dziwadeł nie będzie - mruknął do swojego ramienia i spojrzał na poetę. Jakkolwiek nie mówił mu miłych rzeczy, wypowiadał się bardzo swobodnie, jak do starego znajomego. Bo w tych okolicznościach… Nierozgarnięty delikatek był jak część domu zaklęta w porcelanowej, aużytecznej, zapychającej miejsce durnostojce, którą wzięło się ze sobą, bo było się durniem. Na szczęście maie przyszedł tu sam, więc wina na Rutha nie spadnie… ale czuł dziwną potrzebę dowiedzenia się co nieanemik tu robi i ewentualnie pomóc mu nie załamać się pod ciężarem jego własnej, loczkowanej głowy. Hmm…
        A może chciałby im ją oddać? Może duszkowi taka wystarczy?
        Nie, pewnie nie. Poza tym kto dałby martwemu młodzieńcowi twarz pt. ,,zgadnij jakiej jestem płci”? To byłoby zbyt okrutne.

        - Och Panie, Panie. Co my tu mamy? - Faust tymczasem podszedł do kobiety, z której aury wyczytał już niesławną profesję i przysiadł się władczo, rzucając pogardliwe spojrzenia zbliżającym się z wolna sylwetkom. - Przyciągasz bardzo nietypowych dla tego planu jegomościów… to musi być frustrujące. Spocznę tu na momencik, dobrze? - zapytał z nagłą słodyczą, ale raczej (na pewno!) nie przyjmował odmowy. Jak to rasowy demon czuł przemożną potrzebę pochwycenia za ryj wszystkich innych wysłanników Otchłani, a skoro garnęli się do dziewuszki to on się przy niej przyczai. Miał jednak nie sprawiać kłopotów, więc tylko niemo groził im swoją nemoriańską feeryczną szatą, piękną buźką i magią, której z chęcią by użył, gdyby tylko dali mu ku temu najmniejszy nawet powód.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Hecate mogła spostrzec, że kobieta, która ją zagadnęła - choć wolała nie okazywać emocji - wyraźnie zainteresowała się tym “badaniem Planów Zewnętrznych”, jak również to, że miała na końcu języka jakąś odpowiedź czy komentarz w kwestii tego, czy mogli jej pomóc, ale najwyraźniej w ostatniej chwili zdecydowała się zachować te słowa dla siebie. Wszystko przykryła miłym uśmiechem. Odpowiedziała dopiero na zapewnienie, że demonolożka nie sprawi kłopotów.
        - W to nie wątpię - oświadczyła. - Niczym się nie martw. Nadchodząca noc jest inna niż pozostałe, wszystkiego wkrótce się dowiesz.

        Zakrawająca na bezczelną odpowiedź drobniejszego mężczyzny tak zaskoczyła poetę, że nie powstrzymał ani wytrzeszczu niedowierzania, ani tego, by położyć sobie dłoń na sercu, jakby był oburzony. “Oszalałeś?” - niby dlaczego? Nie wolno było tu rozmawiać? Czy zachował się w inny sposób niestosownie? Może ci dwaj znali tutejsze obyczaje lepiej od niego i wiedzieli, że popełnił jakąś gafę? Ale nie - wkrótce się wyjaśniło. Ci jegomoście również byli z Efne. La’Virotta przyjrzał im się po raz wtóry. Tego, który do niego pyskował, być może gdzieś kiedyś widział, ale tego o arystokratycznym wyglądzie widział pierwszy raz na oczy. Na pewno, bo przecież taką urodę na pewno by zapamiętał.
        - Hm, Ruth… - mruknął, próbując sobie przypomnieć to imię. Mieli jakichś wspólnych znajomych? Ciekawe kogo. Nic mu nie mówiło to imię. A może był to pseudonim? Kompozytor? - O, to może jesteś znajomym Suoh? Albo Laony?
        Widać było, że wszystkie te imiona to pudło, więc poeta zaprzestał dalszej zgadywanki. Chciał jeszcze usłyszeć imię tego drugiego, ale niestety nie było mu dane, bo ten wdał się w pyskówkę z Ruthem. Kinalali dramatycznie westchnął, wywracając oczami. Szczerze to spodziewał się, że ktoś o takiej prezencji będzie miał trochę więcej ogłady. Ale cóż, czego mógł się spodziewać po ludziach spotkanych na tym końcu świata? Może jednak bliżej im było do tej wioski niż do Efne, z którego rzekomo pochodzili.
        Gdy padła komenda by usiąść, Kinalali spróbował zbliżyć się do tego nadal tajemniczego mężczyzny, lecz on niemal natychmiast poszedł gdzie indziej. Pozostał mu więc do towarzystwa Ruth. Cóż, każda wykazująca nim jakieś zainteresowanie osoba była w tym momencie mile widziana - szczególnie taka, która miała z nim coś więcej wspólnego, oprócz bycia tu obcym.
        - Och? - Poeta aż się potknął na prostym, gdy został zagadnięty. Szybko jednak się pozbierał, ogarnął szatę,poprawił kolczyk pstrykając weń smukłymi palcami i już znowu był do podziwiania. Z czarującym uśmiechem przyjął to zainteresowanie Rutha, lecz do odpowiedzi zabrał się dopiero gdy usiadł. Ledwo jednak otworzył usta, zaraz je zamknął, bo propozycja oddania “swojej muzy” była dla niego co najmniej zaskakująca. Ten człowiek na pewno był artystą? Najwyraźniej bardzo specyficznym, skoro nie wiedział, że tak się o żywym źródle swego natchnienia zwyczajnie nie mówiło.
        - Och, witam - zreflektował się, gdy mu oświadczono, że muzą jest duch, który teraz do niego macha. Odmachał mu, poruszając płynnie palcami jak panna zalotnie witająca się z mijanymi na paradzie oficerami. Tak, ani przez moment nie zastanawiał się nad tym, czy ten duch faktycznie istnieje, no bo po co Ruth miałby go w tej kwestii oszukiwać. W tym domu i tak działy się już rzeczy wystarczająco dziwne.
        - Pytałeś jednakże - zwrócił się zaraz do materialnej i posiadającej imię części siedzącego przed nim duetu. - Jakiej muzy tutaj szukam. Otóż największą z mych udręk jest, że w istocie nie wiem kim jest ten, dla którego moje serce zmieniło rytm, by bić tylko dla niego! Wiem, że gdzieś tu na świecie jest osoba, której jedno czułe słowo odmieniło mój los i znowu pchnęło mnie w objęcia słodkiego szaleństwa, w niewolę serca, z dala od rozumu… Ach, lecz nie wiedząc ani gdzie szukać, ani kogo, błądzę po tym świecie i pozwalając, by to Matka Natura niosła mnie na ramionach wiatru i porzucała tam, gdzie znajduje się miejsce dla mnie. Mej muzy jeszcze nie znalazłem ani najmniejszej wskazówki kim ona może być, lecz wierzę niezachwianie, że w końcu ją odnajdę i znowu poznam słodki smak spełnienia tego najpiękniejszego z uczuć.
        Miejscowi do tej pory nie zwracali specjalnej uwagi na La’Virottę, lecz gdy ten się odezwał i zaczął tak kwieciście mówić, zasłużył sobie na kilka zainteresowanych spojrzeń. Szeptali, zerkając na niego, ale już po chwili większość traciła nim zainteresowanie. Ktoś szeptał, ale zbyt dyskretnie, by mogło to połechtać zranione ego poety.

        Mrok - jak to w lesie - zapadł niezwykle szybko. Część osób zaczęła opuszczać Dom Wspólny, ale też część dopiero zaczęła się schodzić. Byli to w większości poważni, dojrzali mieszkańcy - zarówno kobiety jak i mężczyźni, wszyscy w ciepłych płaszczach, jakby zamierzali wygasić cały ogień w budynku i go solidnie przez noc przewietrzyć. Nie wyglądało to jednak specjalnie podejrzanie aż do chwili, gdy do środka weszła starsza kobieta, która zamknęła za sobą z hukiem drzwi, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych. Kiedyś musiała być naprawdę piękna - wysoka i obdarzona bardzo kobiecą figurą, teraz jednak wiek przygiął ją do ziemi, trochę za mocno utyła, a jej skórę znaczyły liczne zmarszczki i plamy wątrobowe. Ciemnoszary kolor włosów świadczył o tym, że kiedyś musiały być one kruczoczarne. Nie przycięła ich krótko, jak to robiła większość starszych pań, a nadal nosiła je długie, zaplecione teraz w koronę, w którą powtykała piękne ozdoby z mosiądzu. Wspierała się na lasce, którą mógł dzierżyć jakiś czarodziej - bardzo długiej i zwieńczonej zieloną kulą ze szkła, wielkości męskiej pięści.
        - Drodzy przybysze - odezwała się kobieta zadziwiająco mocnym głosem, przechodząc powoli przez Dom Wspólny. - Nic nie dzieje się przypadkiem. I wy nie trafiliście tu przypadkiem. Nie, nie teraz, nie w tę noc. Jesteście tu, bo potrzebujecie pomocy albo możecie ją ofiarować. Wszystkie wasze problemy zaś dotyczą nie tylko jednego Planu i to sprawia, że jesteście wyjątkowi. I to sprawia, że dlatego trafiliście do nas w tę noc…
        Kobieta na moment zawiesiła głos, czule głaszcząc po głowie mijanego ducha, który siedział skulony i oparty o jeden z filarów, a później pozdrowiła gestem demony zbierające się wokół Hecate. Dla dziewczyny miała ciepły, wdzięczny uśmiech.
        - Ta noc to czas, gdy na Ołtarzu zostaną złożone wasze prośby, choć może sami nie wiedzieliście, że z nimi tu trafiliście. A my pomożemy wam je rozwiązać, bo tej nocy nasza magia będzie najsilniejsza. Powiedzcie więc dlaczego tu przyszliście.
        Pierwszy na wezwanie starszej kobiety zareagował duch, którego wcześniej pogłaskała. Ci, którzy mogli go zobaczyć, dostrzegli jak wstaje, jeszcze w trakcie tego gestu zaczynając mówić o tym, że chce odpocząć, nareszcie zamknąć oczy.
        - Twoja prośba zostanie złożona na Ołtarzu, wraz z innymi. A ty?
        I tak to trwało. Starsza kobieta pytała o cel pojawienia się w wiosce wszystkich, którzy z niej nie pochodzili. Wśród obecnych znalazło się dwóch spirytystów, którzy byli jak najbardziej żywi, resztą zaś stanowiły duchy, zjawy, demony. Nie wszyscy otwarcie mówili, jaki był ich cel, niektórzy mówili, że nie wiedzą albo nie rozumieją o co chodzi. Kobieta nie nalegała, zapewniała tylko, że nadal mogą dołączyć do nich pod Ołtarzem, nawet jeśli nie chcą mówić.
        - A ty, piękny młodzieńcze?
        Wezwany Kinalali wstał, zapatrzony w kobietę, jakby faktycznie była ona jego jedyną nadzieją. Zaraz spuścił wzrok i spojrzał na swoją obrączkę. Później znowu na nią. I nim się odezwał, ona skinęła mu ze zrozumieniem głową.
        - Serce cię tu wezwało, młodzieńcze - oświadczyła głosem, w którym pobrzmiewała pewna matczyna czułość. Zaraz jej wzrok przeskoczył na Rutha. - A ty, jesteś tu by pomagać?
        Po chwili kobieta ze swoimi pytaniami dotarła do Hecate i Fausta. W pierwszej kolejności zwróciła się do kobiety z pytaniem:
        - Jesteś tu by pomagać, czy by uzyskać pomoc?
        Później zaś do mężczyzny:
        - A ty wyglądasz na takiego, który nie potrzebuje pomocy, czy być może się mylę? - zapytała, znowu tym tonem matki, przed którą nic się nie ukryje.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

"Inna niż pozostałe"
Słowa kobiety co jakiś czas wracały do demonolożki, odbijając się w jej głowie echem, zupełnie jak krzyk w głębokiej na kilkanaście prętów studni. Choć bardzo się starała, nie była w stanie rozgryźć ich prawdziwego znaczenia - tak, jakby stała nieopodal rajskiego wodospadu, wpatrując się w masy uderzającej o skały wody; rozpraszając się głośnym, zwodzącym słuch szumem, niczym przeźroczyste, padające na jej twarz krople. Ta bezczynność dobijała ją, lecz dziewczyna wiedziała, że nieważne, jak wiele siły w to włoży, nie uda jej się przedostać do niedostrzegalnej na pierwszy rzut oka, skrywającej sekret jaskini. Nurt w swej defensywie przypominał niezdobyte mury Żelaznej Twierdzy - nie dało się przez niego przebić, bowiem przy każdej takiej próbie zrzucał na barki ciężar większy, niż jest się w stanie znieść, a potem ostudzał zapał i zmywał do rzeki niczym natrętny brud, którym były w tym przypadku zgubne ambicje. Jedyną opcją było odnalezienie wewnętrznego spokoju i cierpliwości; jeśli sam nie jesteś w stanie dojrzeć okrężnej drogi, prawdopodobnie wcześniej czy później znajdzie się ktoś, kto ci ją wskaże, a przynajmniej udzieli w tej kwestii kilku przydatnych wskazówek.
Do tego czasu nie zaszkodzi jednak trochę pogłówkować... albo nie zdawać się na los i samemu rozejrzeć się za przewodnikiem.

- Oczywiście - odparła zaraz po tym, jak wsunęła pierścień za kołnierz i odruchowo przysunęła torbę bliżej siebie. Z początku czuła się trochę niepewnie, gdy demoniczny zapach zaczął przybierać na intensywności. Wtedy jednak pojawił się on... kolejny demon - co do tego nie miała wątpliwości - jawnie wyróżniający się jednak na tle pozostałych. Po pierwsze: to on był jednym z przybyszy, którzy ledwo co się zjawili, a już wdali się w rozmowę z równie, a może nawet bardziej tajemniczą postacią od samych mieszkańców tej wioski. Hecate długo zastanawiała się nad pochodzeniem bladego, nad wyraz przystojnego mężczyzny. Rzadko węszyła i dawała się ponieść ciekawości, dlatego teraz tłumaczyła to sobie znudzeniem. Tak naprawdę, i być może podświadomie, czepiała się jednak wszystkiego, co byłoby w stanie stłamsić wciąż niezagasłe, posępne emocje - im skuteczniej, tym lepiej. A przynajmniej tak starała się myśleć, choć prędko zdała sobie sprawę z tego, iż ucieczka jedynie opóźni to, co nieuniknione. Ograniczona czasowo strategia, która nie przynosi efektów to strata czasu, czego w swej żałości nie potrafi dostrzec tylko tchórz.
Czy teraz, kiedy dziewczyna zdała sobie z tego sprawę, postanowi obmyślić inny plan? A jeśli nie... to czy osobę, która desperacko chwyta się pojedynczej deski na środku oceanu nadal można nazwać tchórzem? "Zła odpowiedź.", jej głowę wypełnił ponury głos w chwili dosiądnięcia się szykownego Nemorianina. "Głupiec. Takie miano powinna nosić osoba, która pozwala się ponieść nadziei, odwlekając swój los." - Tylko czy można kogoś takiego winić? Każdy chce żyć, nikt nie chce umierać. Nadzieja oszukała wielu, ale czasem dotrzymywała obietnic. A nuż dzięki tej jednej, z pozoru nieistotnej minucie dryfowania, uda ci się wypatrzeć w oddali przepływający statek marynarki. A może twe wołania usłyszy z głębin pełna empatii księżniczka o skrzelach i rybim ogonie? Wielu liczyło na tego typu cuda, wielu się nimi pocieszało. Ale jeśli rzeczywiście nie pozostało ci nic innego, to bycie głupcem... nie wyglądało wcale na złą opcję. Ostatecznie niewiele brakowało tej wyśmiewanej cesze do odwagi, ale jeśli dzięki niej zdołasz wydostać się z kłopotów, to czy nie będzie to oznaczało, że w gruncie rzeczy głupia deska jest mądrzejsza od dystyngowanej kotwicy? Chęć przetrwania stanowi źródło potężnej siły, która niczym miech kowalski podsyca ognisko zwane życiem.
- Zdaje się pan coś wiedzieć na temat dzisiejszej nocy. - Zagadnęła po chwili wolno, spokojnie ale też bez przyjacielskiego tonu czy miłych gestów. Czuła, że mężczyzna nie przysiadł się do niej tylko po to, by za darmo służyć swą odstraszającą postawą. Zapragnęła więc ubiec go, zaczerpując z tego ruchu jak najwięcej korzyści. Co prawda sama się przy tym odsłoniła, potwierdziwszy własną niewiedzę w temacie, aczkolwiek tym razem postawiła na ryzyko... i nadzieję. Chciała się upewnić, czy ów jegomość okaże się przewodnikiem oraz łodzią, czy może wodną bestią, która pociągnie ją na samo dno morskich otchłani, samemu nie odnosząc przy tym uszczerbku na zdrowiu.
Łódź by była dobra, w tej sytuacji ucieszyłaby się z niej. Nie liczyła na to, że znajdą się na niej zapasy żywności i dlatego zawisłaby nad nią kolejna groźba klęski - śmierć z głodu. Szanse przetrwania znacząco by się jednak podniosły; głupia nadzieja... nie, zbawienna wiara zaczynałaby wzrastać, a wraz ze wzrostem - coraz bardziej jej się opłacać. Kilka szczerych, a nawet fałszywych faktów zajęłoby jej myśli, ciekawostki zwróciłyby powabnością całą uwagę, odtrącając tym samym niewygodne fakty oraz tragiczne przeżycia. Hecate zdawała się wierzyć w to właśnie z drugiego powodu, dla którego przybysz wydał jej się bardziej wyjątkowy od reszty - zachowywał się butniej, śmielej, chciwiej... ale to nie wszystko. Czyżby wyczuła w nim cień życzliwości? Pewnie nie, pewnie źle to odczytała... W każdym razie był wobec niej otwarty, beztroski(?) ale nie żywiła wobec niego nadmiernej podejrzliwości. Właściwie, było wręcz przeciwnie; w pewnym momencie jej serce zawahało się - czy naprawdę chciała go wykorzystywać tylko po to, by samej poczuć się lepiej? Czy to nie byłoby samolubne?
Byłoby. Ale to... dobrze. Jeśli nie odrzuci swojej grzeczności, ściągnie klątwę na każdego, z kim zdoła zamienić parę słów. Ta myśl sprawiła, że serce jej zabiło mocniej - miała nadzieję, że nic złego nie stanie się rolnikowi, który ją podwiózł. Ale... Źle! Nie powinna się o niego martwić! W ten sposób naprawdę mogło mu się coś stać! Cholera, gdyby tylko wiedziała, na co ten czar dokładnie reaguje...
"Po prostu przestanę myśleć o innych. Na tą chwilę moim jedynym celem jest zdjęcie klątwy. Tak będzie najlepiej..."

Noc zapadła, nastrój się zmienił. Stało się zimno, lecz Hecate starała się nie dać po sobie poznać wrażliwości na spadek temperatury. Od kiedy tylko trzasnęły drzwi, poczęła obserwować każdy kolejny ruch ciemnowłosej, nietypowo wyglądającej kobiety, od czasu do czasu zerkając ukradkiem na reakcje poszczególnych demonów, sama nie wiedząc do końca czemu. Wyglądało na to, że kobieta zdołała przykuć nie tylko jej wzrok, ale i spojrzenie każdej żywej istoty w tym pomieszczeniu. Musiała być kimś ważnym... Czyżby to na nią wszyscy czekali?
Nie, to nie tak - demonolożka zmieniła zdanie po tym, jak usłyszała jej monolog. Powoli dochodziło do niej, że ma szansę stania się świadkiem jakiegoś nadzwyczajnego zjawiska, a w jej głowie nagromadziły się nowe pytania. Domyśliła się jednak, że nie za wszystkim stoi tajemnicza kobieta. Ołtarz... Samo słowo przywoływało wspomnienia, na których widok wielu ludziom zebrałoby się na mdłości. Co wrażliwsi mdleliby pod wpływem odoru krwi i gnijącego ciała, a w przypadku żyjącej ofiary - na dźwięk przeszywających uszy, pełnych cierpienia ludzko-zwierzęcych wrzasków.
Powinna się wycofać? Czy miejscowy Ołtarz w choć niewielkim stopniu przypominał ten, na którym jej niegdysiejsi bracia składali krwawe ofiary nie tylko z umarlaków, ale i wciąż desperacko łapiących się każdego tchu bytów? Hecate... przywykła. W głębi duszy zawsze czuła obrzydzenie, jednak po tylu latach i w obliczu różnych, żmudnych szkoleń trudno by było nie zaadaptować się do tego bestialskiego środowiska - kultyści dokładali w tym celu wszelkich starań i, jak widać, ich metody były skuteczne. Ale odeszła od nich, krwawą przeszłość zostawiła za sobą - jej dalsze życie będzie wyglądać inaczej; przysięgła to sobie i ukochanemu.
- Szukam pomocy, za którą mogę się odwdzięczyć. Muszę zdjąć pewien czar... - Wstała, odpowiedziała na zadane pytanie, lecz odpowiedź ta wyglądała na urwaną w połowie i... taka też była. Hecate wciąż czuła się niepewnie, nie wiedziała, jak ubrać w słowa własną sytuację, aby zdradzić obcym jak najmniej szczegółów. Ostatecznie i tak postanowiła dać tym ludziom szansę; kolejny raz ponieść się nadziei, która nieustannie próbowała ją przekonać co do ich szczerych intencji i czystych środków. Oby tylko ławica empatycznych syren nie okazała się morskim plemieniem kanibali...
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Być może nie był najbardziej uprzejmy, ale słuchał uważnie - na tyle, że przez jego oblicze przemknął cień niedowierzania, kiedy usłyszał ,,kim jest ten, dla którego”… Na szczęście forma męska więcej w wypowiedzi nie padła, więc autocenzura szybko zmieniła ,,tego muzę” na ,,tę muzę” i tak Ruth był teraz już święcie przekonany, że La’Virotta w swych chaotycznych poszukiwaniach ugania się za kobietą. I to akurat potrafił zrozumieć. Być może nie był skończonym romantykiem, ale i on dla miłości zmienił swoje życie. No i… był tutaj w sumie także z jej powodu. Poniekąd.
        Tak czy inaczej jego miłość, a w zasadzie miłości, różne miały oblicza i odcienie i dawno już nie pamiętał uczucia odbierającego zmysły zakochania nie pozwalającego spać po nocach, jeść za dnia i myśleć o kimkolwiek innym jak tylko o tej jednej, jedynej dziewczynie. Domyślał się też, że starszy od niego (tyle kojarzył) naturianin dał się znowu omamić temu szaleństwu, gdyż był kawalerem i zdaje się stałego związku nie zaznał od dawna. No i nie miał dzieci. Gdyby bowiem nie spał po nocach przez krzyki nie umiejących robić niemalże nic innego pociech, gdyby nie jadł za dnia, bo po zakupach i sprzątaniu mieszkania padałby na twarz i myślał o swojej ukochanej żonie głównie z nadzieją, że tym razem to ona wstanie i zrobi kolację, to odechciałoby mu się tracenia głowy i latania po całym świecie za kimś…
        Ach, przecież on nawet nie wiedział kim ona jest.
        No ale trudno. Nie przywiązani do niczego i do nikogo samotni artyści mieli prawo zostawiać wszystko i tułać się gdzie chcą i ile chcą, by szukać wytworów własnej wybujałej od nadmiaru wierszy, czy innych dzieł, wyobraźni. Ruth mógł tylko wzruszyć ramionami.
        Oczywiście w przenośni!
        Nawet nie chciał domyślać się co by było, gdyby na te uniesione wzdychania i pewną wylewność odpowiedział jedynie zlewającym wszystko gestem mężczyzny, który już od dawna nie bawi się w wielkie zachwyty, a błąkając się po lesie drażni swoją byłą. Która jeszcze się opamięta!
        - Cóż… - odparł stonowanym głosem, patrząc po ludziach tracących uwagę, kiedy na zdrowy rozum powinni gapić się na poetę jak na niezrównoważonego. - W takim razie mogę ci tylko życzyć powodzenia, choć nie wiem czy na twoim miejscu zostawałbym w tej wiosce. - Choć zdawało się, że nawet nie zniżył tonu, nagle zaczął mówić ciszej. Dyskretniej. - Jeżeli tym czego szukasz jest faktycznie napawająca cię inspiracją osoba… jakoś mam wrażenie, że tutaj jej możesz nie znaleźć. - ,,A w zasadzie to po prostu mam złe przeczucia”, przemknęło mu przez myśl, ale tego już nie dopowiedział. Nie chciało mu się tłumaczyć, że ktoś wyglądający na tak delikatnego, tak nieodpornego psychicznie, a w dodatku w swej podróży motywowany wizją słodkich uniesień i największego szczęścia, może boleśnie odczuć wszelkie nieprzyjemności, które zaburzą mu wizję spełnienia. Chociaż kto wie, być może się mylił. Może ktoś kto szlajał się kto wie ile po górach i lasach był już obeznany z uczuciem zawodu, z problemami mijanych na swej drodze osób, z tragediami miasteczek i wsi. A może nawet nie zwracał na nie uwagi. Bo doprawdy, czy one go dotyczyły?
        Sam niebianin nie znał La’Virotty na tyle dobrze, by określić na ile jest on empatyczną osobą, a na ile zależy mu na uwadze i własnych emocjach. Topaz w aurze wymieszany z kwaskiem i słodyczą świadczył dla niego o charakterze raczej miałkim, irytującym i nieprzewidywalnym, a nie o wielkim sercu czy bystrym umyśle. Tak, wiotki poeta zdecydowanie był dla Rutha jedynie kolejną efeńską laleczką przyzwyczajoną do tego, że każdy ją podziwia - a przynajmniej - że jej tak nie ignorują. Tyle dobrego, że poświata jego emanacji nie naznaczona była złą energią i esencją egoistycznych nawyków jak na przykład aura samego Fausta - a więc ostatecznie warto było mu pomóc.
        Tylko jak?

        Na razie postanowił nie komentować więcej, a zerknąć na demona i kobietę siedzących nieopodal. Co też ten drań kombinował?

        Póki co rozsiadł się i z umiarkowanym zainteresowaniem zerkał na inne demony. Tak, przyszedł tu, bo się dookoła kręciły, ale nie zasługiwały na nie wiadomo ile jego uwagi. Kobieta być może też nie, ale pasowało mu z nią wymienić chociaż parę zdań. Poza tym demonologowie byli całkiem ciekawi. Zwłaszcza ci ludzcy - po co tak marne, krótkowieczne stworzenia miały bawić się w przyzywanie potężniejszych istot i igrać z siłami, których nie były w stanie pojąć? To niemalże zabawne. Trochę żałosne, ale przy tym ich determinacja stawała się nawet intrygująca. A głupota jeszcze bardziej. Chociaż akurat jednooka wydawała się bystra. No i jak na człowieka była nawet silna… kto wie, może jej ambicje przemienią ją kiedyś w prawdziwego mieszkańca Otchłani? Nie by nie pogardzał takimi dziwadłami, nierasowym zaśmieceniem cudownie wypaczonych ziem, ale paru takich trzymał w roli służących i sprawowali się nieźle. Na pewno bywali mniej upierdliwi w swych zachowaniach od wielu nemorian, z którymi prowadzenie gierek o status i godność stawało się wyższej klasy sportem i sposobem na życie, ale bywało irytujące, gdy chciało się odpocząć i porozmawiać z czymś głupszym lub w inny sposób odmiennym. Prawdą niestety było, że zatrważająca większość nemorian była do siebie obrzydliwie podobna - tak z wyglądu jak i skłonności, a w pewnych gronach także z upodobań i nawyków. Doprawdy ile można było słuchać o tym samym i patrzeć na te same twarze?

        Dlatego Fauhreust z pewną uprzejmością spoglądał na ludzkie rysy kobiety, jej znamię, jaśniejące oko i blond włosy. Słuchał tonu, który był zdystansowany, ale nie władczy czy zaborczy jak u jego rasy. Tak, nawet go nie irytowała. Na boku kontrolował też z lekka rozmowę Amadeusa i tego drugiego… La’Virotty. Tamten poeta też był całkiem przyjemny. Po zaoferowaniu mu odpowiednich wygód i omamieniu obietnicami można by sobie nawet zrobić z niego pupilka. Tylko, że Faust nie umiałby się nim zająć…
        Wolał więc póki co skupić się na bardziej rozgarniętej osóbce.
        - Skąd powstała u ciebie myśl, że wiem coś o planowanych na dzisiaj wydarzeniach? - zapytał nieco prześmiewczo, ale i z zadowoleniem, że nawet w ubraniu wypoczynkowym wygląda na tak kompetentnego, że go pytają o zdanie. - Jestem tu przejazdem jeżeli można tak to ująć, a nawet ten, który nas w to cudowne miejsce przyprowadził, nie ma pojęcia co się tutaj dzieje. - Ruchem głowy wskazał na niebianina, po czym kontynuował, upajając się własnym głosem.
        - Zakładam, że zaskoczyło cię to wszystko nieco bardziej niż nas, choć zdaje się, że i tak znalazłaś się w dobrym miejscu. - Bystro zerknął na nią i na kręcące się wokół demony, po czym westchnął nieco zbyt przeciągle. - My akurat szukaliśmy czegoś takiego. Wiele dziwnych legend i gawęd z okolicy opowiada o tym miejscu, tylko żadna wystarczająco konkretnie. Najwidoczniej chcieliśmy sprawdzić co się tutaj dzieje - oznajmił rozkładając ręce i przypominając Ruthowi, że cokolwiek się stanie to jego wina. To on chciał tutaj przychodzić.
        - Ale skoro siedzimy tu już we czwórkę…
        - Piątkę.
        - Czwórkę; to może starym zwyczajem śmiertelników przedstawimy się sobie nawzajem? Ciekawy jestem imion kolejnych ofiar tej makabrycznej wioseczki, a jako że to przeżyję, mogę nawet po wszystkim zapisać gdzieś wasze inicjały. - Uśmiechnął się troszkę nazbyt życzliwie, kontrastując z naburmuszonym muzykiem. - Rozumiem, że miedziany pan o dobrym guście już nam się przedstawiał, ale tę dziewczynę niestety to ominęło - wyjaśnił zaraz poecie, by ten nie myślał, że został zignorowany tak zupełnie. Po prostu był niemal znajomym Rutha, musiał więc być czymś z lekka wkurzającym.
        Prawie tak jak duszek…
        - A ja? Ja też mam się przedstawić? Kiedy ja nie mam… nie pamiętam… - dukał wspomniany do ucha niebianina, ale ten pokręcił głową.
         - Ty się przedstawisz jak sobie przypominasz - oznajmił w przestrzeń, znów ignorując fakt, że poza nim nikt zjawy nie słyszał.
        Właśnie…
        - Nie przejmuj się nim, on już tak ma. Gada do nieżywych. - Faust z góry pragnął uprzedzić pytania i ewentualne podejrzenia dziewczyny, że zadaje się z wariatem. - Poza tym nazywa się Amadeus Visotti, ale ze względu na jego twarz mówimy na niego Ruth. - Tutaj błogosławiony już lekko skinął kobiecie.
        - Moim zaś mianem jest Fauhreust, ale ze względu na okoliczności pozwolę sobie nie wypowiadać nazwiska. Demony muszą być wszak tajemnicze. - Uśmiechnął się lekko, choć tak naprawdę miał więcej powodów, by przy świadkach nie rozpowiadać kim jest. Zwłaszcza świadkach z Otchłani.

I tak mijał im czas, kiedy zdawało się, że przynajmniej on jeden zapomniał o niedopowiedzeniach, nadziejach i groźbach wiszących w powietrzu. Zrelaksowany, uśmiechał się i czekał, podczas gdy Ruth starał się zrozumieć. Czemu opowieści spowite były taką grozą, skoro wszystko wirowało wokół pomocy… i ile astralnych czy demonicznych postaci zjawiło się tutaj z tego powodu? Czy one wiedziały po co przyszły? Czy ciągnęła je tu jakaś niezrozumiana siła?
        Jaka będzie ta noc?

        Odpowiedź na część z tych pytań przyniosła ze sobą potężna kobieta. Słuchał jej uważnie, oglądając rytmiczne, stonowane gesty, wolne i stanowcze ruchy doświadczonej życiowo istoty. Rytualistka? Tutejsza szamanka?
        Dotykała niematerialne ciała duchów i przyciągała wzrok ludzi i demonów. Emanowała z niej energia jakiej nie można było zignorować. Nawet Faust w swoim bezmiernym nemoriańskim zaślepieniu był w stanie poczuć coś na kształt słabego respektu, co było widać, bo odwrócił się i także nie spuszczał wzroku z tej jednej, jedynej postaci. Na pewno potem będzie mówić, że to zwykłe zaciekawienie. Ale kiedy podeszła aż się wyprostował. Heh.

        Sam Ruth na jej słowa jedynie skinął głową. Emanowała kojącą, szafirową poświatą, uznał ją więc naturalnie za dobrą przewodniczkę dla zgromadzonych tu duchów. Nie by to wszystko jakoś wybitnie mu się podobało… tylu dziwactw pod jednym dachem nawet po imprezach w mieście artystów nie potrafił tolerować ot tak. Demony, zjawy, podróżnicy… i wyjątkowa noc, gdy na ołtarzu składa się prośby dotyczące nie tylko jednego planu. Fascynujące.
        Niepokojące.
        Dobre?
        Złe?
        Trzeba się będzie przekonać.

        Gotowy zaryzykować i służyć ową już obiecaną pomocą, zerknął na Fausta, gdy to na nim spoczęła uwaga kobiety. Demon przez moment wydawał się zaskoczony, ale szybko odzyskał butną pewność i mimo zawahania uśmiechnął się lekceważąco.
        - Nie przyszedłem szukać tutaj żadnych rozwiązań - odparł rozkładając ręce. - Ale mogę pomóc jak trzeba - skończył szybciej niż pomyślał i dopiero wtedy był naprawdę zdziwiony. Otworzył szeroko oczy i nie domknął ust, jakby nie mógł pojąć co przed chwilą powiedział i co, do stu Otchłani, go do tego skłoniło! Spojrzał na kobietę z niezrozumieniem, ale ta już odeszła zostawiając go w takiej konsternacji. Kiedy jednak dojrzał kpiący uśmieszek błogosławionego, fuknął, otrzepał się jakby z resztek dobrego usposobienia, i poprawiwszy szatę zwrócił się do Hecate, z łatwością tuszując swoje zmieszanie.
        - Czyli klątwa, hmm? - mruknął bardziej z zainteresowaniem niż jakąkolwiek drwiną, po czym odwrócił się ku Kinalalemu. - Wydaje mi się łatwiejsza do zdjęcia w tym miejscu niż jakikolwiek kłopot sercowy… no, ale kto wie! - Rozłożył ręce po raz enty, nie tyle gestem teatralnym co o władczej ekspresji i rozejrzał się po innych główkach, zastanawiając się jaką to magią można będzie otumanić je wszystkie na raz…
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Ruth zyskał w oczach Kinalalego tym, że tak uważnie go słuchał i nie dyskutował - poeta mógł w końcu wygadać się komuś na poziomie… No dobrze, mógł tylko zakładać, że to ktoś na odpowiednim poziomie, ale przesłanki miał ku temu mocne. A w ostateczności wystarczyło, że poświęcał mu uwagę bez żadnych nieprzychylnych uwag. Niestety maie doskonale wiedział, że jego poszukiwania ukochanego - mężczyzny - nie stanowiły czegoś, co zrozumiałaby osoba kierująca się w życiu zdrowym rozsądkiem i raczej surowymi normami moralnymi. Nie wiedział gdzie, nie wiedział kogo, a co więcej jego serce biło dla osoby tej samej płci. Lecz czy ta płeć miała w ogóle jakieś znaczenie w jego przypadku? Jego rasa nie dzieliła się na mężczyzn i kobiety, a on sam wybrał sobie to ciało kierując się cudzym gustem, bo sam wtedy własnego nie miał. Gdyby jednak się nad tym zastanowić, miał zaskakująco dużo kobiecych cech, czy był więc w pełni mężczyzną? Byle ta druga połowa kochała go równie mocno co on ją - tak mocno, by przymierzeć dla niej pół świata bez słowa skargi.
        Ruth chyba był to w stanie zrozumieć, a jego uwagi choć nie były do końca przychylne, brały się raczej z jego wrodzonego pragmatyzmu i logiki niż złośliwości. Tak odbierał to Kinalali, więc na jego uwagę o doborze złego miejsca wzruszył ramionami, uśmiechając się z lekkim zażenowaniem, ale też ciutkę tajemniczo.
        - Nigdy nie wiadomo co gotuje dla nas los. Nie spodziewałem się, że odnajdę swą drugą połowę w zwykłym liście więc i do tego miejsca podchodzę z nadzieją, bo może akurat mnie zaskoczy. Wy również zdaje się tu nie pasować, więc może i moje przeznaczenie nie mieszka tu na stałe, a tylko pojawi się przelotem, byśmy mogli skrzyżować swe losy w tej wiosce bez nazwy i nawet bez swojego miejsca na mapie, a później dalej kroczyć już razem? - wyjaśnił swoje nadzieje głosem ciepłym i lekko przyciszonym, który dla postronnych mógł brzmieć tak, jakby to poeta nagle zaczął szeptać swemu bladolicemu rozmówcy czułe słówka. Nawet nachylił się do niego lekko, by treść wymiany ich zdań pozostała między nimi. Całe szczęście miejscowych tych dwoje niespecjalnie interesowało więc Ruth mógł być spokojny - ominie go bycie bohaterem skandalu obyczajowego. Kinalali zaś był takim bohaterem już tyle razy, że ten jeden dodatkowy nie zrobiłby mu różnicy, więc również mógł być spokojny i skupić się na czym innym niż na swojej reputacji.

        - Faktem jest, iż z panami wcześniej miałem przyjemność wymienić odpowiednie grzeczności, lecz względem damy rzekłbym, iż mam haniebne braki, jednakże niniejszym już je nadrabiam. Kinalali La’Virotta, poeta z Efne na poszukiwaniach swej tajemniczej muzy - przedstawił się srebrnowłosej dziewczynie, podając jej rękę wnętrzem skierowanym ku górze, jakby prosił ją o tańca, lecz jeśli ta uczyniła mu ten zaszczyt i podała swą dłoń, on z wielką elegancją ujął ją za palce i pocałował powietrze nad nimi. O czym warto tu przypomnieć, Kinalali mimo swego wyglądu był mężczyzną i gdy trzeba było, potrafił to okazać na swój sposób - w obronie niewiasty by nigdy nie stanął, bo po prostu znał swoje możliwości, ale kulturą potrafił się wykazać. Tego niejako wymagało od niego otoczenie, w którym się obracał - przy swej delikatnej i kunsztownej prezencji nie mógł być troglodytą, bo to gryzłoby się ze sobą w sposób wręcz niesmaczny i odrzuciłoby wielu. A on nie lubił, gdy wokół niego robiło się zbyt pusto.
        Starej magini poeta - ani nikt ze zgromadzonych - przedstawiać się już nie musiał. To w połączeniu z jej spokojem wiele o niej mówiło. Kinalali, gdyby zapytano go o zdanie, uznałby z miejsca, że to na pewno nie pierwsze tego typu zgromadzenie w tym miejscu, nawet jeśli ta “noc inna niż pozostałe” zdarzała się tylko raz w roku albo i rzadziej - może raz na dziesięciolecia? Być może jej opanowanie miało podstawy w wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie i jedną z pozostałych w Domu Wspólnym osób był jej następca w tej niecodziennej roli gospodarza dla zbłąkanych dusz i demonów.
        A skoro już o pozostałych mieszkańcach wioski mowa - ci dopiero teraz, jakby pod wpływem obecności swojej przywódczyni, nabrali wyrazu i zainteresowania obcymi, patrzyli na nich bystro i szeptali z wyraźnym poruszeniem. Kto umiał czytać aury, mógł się zorientować, że to osoby z pewnością utalentowane magicznie, bo blask ich aur był niezwykle silny, a przeróżne dźwięki, nawet jeśli nie były głośne, razem tworzyły harmider, który potrafił ogłuszyć.
        Gdy przyszła pora na Hecate, by to ona powiedziała z czym przyszła i czego oczekuje od tej nocy, stara kobieta patrzyła na nią z tą matczyną troską, co na pozostałych. Słysząc urwane zdanie spojrzała na białowłosą dziewczynę z wyczekiwaniem, samym spojrzeniem zachęcając, by mówiła dalej, lecz gdy zrozumiała, że to wszystko, po prostu kiwnęła głową, godząc się na takie rozwiązanie.
        - Czasami pierwszym krokiem do rozwiązania swoich problemów jest ich zrozumienie i pogodzenie się - rzuciła filozoficznie. To nie było strofowanie, po prostu wyraziła swoje zdanie, jakby była to opinia płynąca z doświadczenia, ale co zrobi z tym Hecate: to już jej sprawa. Pewna mądrość po prostu przychodzi z wiekiem. A tymczasem pora była przejść do kolejnego gościa wioski bez nazwy. Stara kobieta podeszła do Rutha i kurczowo się go trzymającego ducha bez głowy. Spojrzała na obu z ciepłym uśmiechem, jakby widziała starszego brata wzorowo zajmującego się swoim młodszym rodzeństwem.
        - Tak… Chyba wiem, co was tu sprowadza - oświadczyła. - Może w świecie duchów odnajdziesz to, co utraciłeś w świecie żywych.
        I z tym życzeniem kobieta odeszła dalej, zostawiając grupę nowych znajomych ich myślom i domysłom. Kinalali odprowadził ją wzrokiem, obracając w głowie każde jej słowo, jakby chciał odnaleźć ich ukryty sens, lecz choć szukał, niczego nie znajdywał - zdania były takie jak je wypowiedziano. Ta kobieta nie miała zamiaru sobie z nimi pogrywać. Jeśli już mówiła zagadkami, czyniła to raczej przypadkiem niż umyślnie. Poeta czuł ciepło w sercu im dłużej o niej myślał - może ciało jej już się postarzało i straciła dawną urodę, duszę jednak nadal miała piękną. On to po prostu czuł.
        Do rozmowy wtrącił się na sam koniec, lecz wyczucie czasu miał najwyraźniej dobre, bo akurat poruszono kwestię jego poszukiwań. Troszkę jakby bezradnie rozłożył ręce.
        - Cóż mogę rzec - rzucił, jakby faktycznie nie miał nic do powiedzenia, lecz nie byłby sobą, gdyby jednak nie zaczął gadać. - Nie wiem na ile moja wiara ma pomóc bądź przeszkodzić tutejszej magii, ja jednakże jestem pełen dobrych myśli, bo cóż tracę? Jedyne co mogę stracić to czas, tę jedną wyjątkową noc, o której wszyscy mówią. Jeśli me serce nie otrzyma odpowiedzi, po prostu odejdę wraz z brzaskiem, jeśli jednak odnajdę swą miłość, cena za tę wiedzę będzie niewielka. Faktem jednak jest, że uczucia to dziedzina, która nawet magii potrafi się wymknąć, więc nie wierzę ślepo w to rozwiązanie.
        I to powiedziawszy poeta poprawił opadającą mu z ramion szatę, jakby tym gestem akcentował, że nie ma już nic do dodania.

        Gdy oni byli chwilę zajęci sobą, w Domu Wspólnym zrobiło się nagle jakby tłoczniej, choć widzieli to pewnie nieliczni. Przeróżne byty pochodzące z różnych Planów zaczęły tłoczyć się w grupach, które powstawały jakby przypadkowo, bo nie definiowała ich ani rasa, ani sympatia – być może wspólny cel, ale i tego nie można było być pewnym. Ukazały się twory, których wcześniej nie było widać – jedni widzieli coraz to nowe duchy, które wyglądały zza mebli i ścian, inni demony, które również dopiero teraz odważyły się podnieść łeb. Wiele z tych ostatnich ostrożnie dreptało w stronę Hecate, jakby wszystkie – bez wcześniejszej konsultacji – uznały ją za swoją przywódczynię. O dziwo większość była spokojna, nawet nie szukały kontaktu. Podchodziły i siadały, czasami jeden na drugiego fuknął, gdy przysiadł mu na łapie… Jednak wokół narastało napięcie. Choć niby wszyscy wiedzieli trochę więcej, nadal czuli się niepewni. Jedynymi opanowanymi postaciami byli mieszkańcy wioski… No i może garstka przypadkowych – choć może nie aż tak bardzo przypadkowych? – wędrowców. Ci, którzy nie wszystko widzieli.
        Nagle jednak w pomieszczeniu nastał mrok. Jakby przesączony z samego wnętrza ziemi, otoczył kostki wszystkich zebranych, a później zaczął unosić się ku górze. Nie był jednak prawdziwym dymem - poruszał się, jakby miał swoją inteligencję. Gdy kogoś owionął, dało się wyczuć dziwny zapach przypominający ognisko z ciemnego drewna, kawy, cynamonu i suszonych kwiatów - z jednej strony miły i kuszący, a z drugiej duszący. Kinalali zakaszlał, gdy się nim zaciągnął i jakby ten dźwięk sprawił, że dym cofnął się i skupił w odrobinie wolnej przestrzeni między nimi. Zadrżał, co bardzo dobrze imitowało wzburzenie, a na koniec uniósł się lekko i z rozmachem ponownie wsiąknął w ziemię. Ponownie było jasno i tylko niektórzy wyglądali na trochę bardziej zaniepokojonych. Na przykład poeta, którego serce biło tak, że postronni mogli je usłyszeć.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

        Opuściła wzrok, czekając, aż demon skończy mówić. Słuchała jego słów uważnie, w międzyczasie jednak rozmyślając nad odpowiedzią. Poważnie rozmyślając.
I co teraz? Miała do czynienia z Nemorianinem, co poznała, jak przystało na wyszkolonego demonologa, w chwili, gdy tylko ujrzała mężczyznę. Tak głębokiej i przyciągającej uwagę zieleni najszlachetniejszego z beryli nie widuje się na co dzień, a zwłaszcza na planie innym niż rodzinny wymiar posiadaczy tęczówek o owym niezwykłym odcieniu. Nie miała równie wielkiej styczności z dumną rasą, do jakiej przynależał obcy, co z pomniejszymi bądź mniej szlachetnymi mieszkańcami Otchłani, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że powinna ostrożniej dobierać przy nim słowa. I nie wysuwać pochopnych wniosków.
- Pomyślałam, że osobistość pańskiego pokroju... - "ktoś, kto mógłby bez problemu rozkazywać otaczającemu nas kręgowi istot rozumie tą sytuację lepiej niż ktokolwiek inny."
Zamilkła na moment. Nie tak; teraz rozmawiała z osobą, której nie można było porównywać do byle wędrowca. Jeśli trafnie podkreśliłaby jego niewiedzę w temacie, któż wie, jak by to odebrał? Jej dłonie nie zadrżały, z kolei oddech nie przyśpieszył, jednak wolała dmuchać na zimne... a także zachować życie; przetrwać w ramach kary z krwią na rękach i niespokojnym umysłem.
- ... nie ma w zwyczaju odwiedzać pomniejszych wiosek śmiertelników bez szczególnej potrzeby. A skoro w tym budynku najwyraźniej ma się coś stać, to uznanie tego wydarzenia za przyczynę pańskiej wizyty wydało mi się logiczną opcją. - Wcale nie musiała się tak rozdrabniać. Spójrzmy prawdzie w oczy: rozmówcę zapewne nawet w niewielkim stopniu nie interesował jej los ani przemyślenia. Był tylko znudzonym arystokratą, który czerpał większą przyjemność z dominowania nad resztą demonów, aniżeli rozmowy ze zwykłą, ludzką przybłędą.
Póki jednak ktoś nie spyta cię o sprawę osobistą czy też szczególnie dotkliwą, niewskazane są kłamstwa ani złe spojrzenia, wszak nie każda prawda jest bolesna, zaś krętactwo męczy raz po raz.
        Zatrzymała wzrok na wskazanym przez Nemorianina brunecie stosunkowo krótko, gdyż ani nie zamierzała wyjść na wścibską, ani nie sądziła, by mogła łatwo odgadnąć jego pochodzenie. Posiadał tak czystą aurę, że ta aż wzbudzała podejrzenia, szczególnie z racji tego, iż jego towarzystwo nie należało do najświętszych. Sama też nie była w odczytywaniu natury istot na tyle sprawna, by umieć przedrzeć się przez ewentualne warstwy fałszywych zmysłów, a warto zaznaczyć, że, dla ostrożności, w jego przypadku takowych się domyśliwała.
        - Tak, nie spodziewałam się takiego powitania... Jednak zastanawiam się, czy to dobrze, że tu jestem, i czy nie marnuję jedynie czasu na siedzenie w tym miejscu. - Gdy przy wejściu spytano ją o cel wizyty, odparła, że potrzebuje pomocy. Nie znaczyło to jednak, iż wierzyła, że ją otrzyma, albo że zdoła dzięki niej pozbyć się swoich problemów.
        Skinęła lekko głową na jego następne słowa. Nie słyszała żadnych legend, trafiła tutaj, podobnie jak oni, przez przypadek, choć jej nadzieje nie były tak szczere. Miała cel, lecz nie znała jego dokładnego położenia. Targały nią wątpliwości co do szansy spotkania w tym miejscu podobnego jej, a tym bardziej większego niż ona sama specjalisty od wiedzy na temat demonów, choć jednocześnie nie wykluczała możliwości poznania jakiejś wiedźmy znającej się na urokach czy kapłana oczyszczającego z klątw. Tylko czy na którymkolwiek z nich mogłaby polegać? Czy zdołaliby, a co ważniejsze, zechcieliby jej pomóc? Mogła liczyć na to, że jej przeszłość pozostanie szczelnie zapieczętowana, czy może ktoś będzie domagał się uchylenia rąbka tajemnicy, której dziewczyna tak bardzo się wstydziła? I której żałowała...
        Zamierzała się nie wychylać, ale, jak na przekór temu, kapryśny los zechciał (ponownie) zabawić się jej kosztem i skupił na Alariance uwagę wielu istot, jak gdyby zarzucił na nią krzykliwą pelerynę, bądź zawołał głosem otchłani: "Obserwujcie ją, ma swoje za uszami!". Choć taki obrót spraw nadal wprawiał ją w dyskomfort, dosiądnięcie się do jej stolika trójki przybyszy w pewnym stopniu ustabilizowało sytuację. Nawet jeśli nie była pewna, czego się po nich spodziewać (zwłaszcza po bladym mężczyźnie o zimnym spojrzeniu), wolała przeczekać ten czas w ich towarzystwie, niż mieć na karku grupkę demonów. Doskonale bowiem wiedziała, że z natury nie są one zbyt przyjacielskie... choć początkowa wymiana zdań z zielonookim nieco ją w tej kwestii zaintrygowała. Mimo to zdecydowanie najlepiej patrzyło z oczu temu, którego niewieście rysy dawały łagodny, miły wygląd, którego srebrne tęczówki miast wzbudzać w niej niechęć podobną do tej, która się pojawiała, gdy tylko Hecate spoglądała we własne odbicie, wprawiały w spokój i zachwycały wytwornym blaskiem.
Gdy jednak podał jej rękę, wyraźnie się zawahała. Nie spodziewała się doświadczyć tu takiego powitania. Wybrakowany wzrok, nieco skołowany, zastygł na porcelanowej dłoni, natomiast jego posiadaczka w chwilowym zapomnieniu spróbowała przywdziać na twarz uśmiech. Ostatecznie jednak, nim zdążył on rozpromienić usiłujące zachować pozory, lecz w gruncie rzeczy puste oblicze, opadł powoli, acz stanowczo wraz z palcami, które, nim spotkały się z delikatną skórą, w napięciu czekały na odstąpienie od dotyku. Mogła ich nie podawać i ograniczyć ryzyko aktywacji klątwy do minimum, ale... tak wypadało. Oby tylko ten głupi powód nie przemienił się w kuriozalny błąd. Wpojone zasady etyki... a może własny strach przed złą reputacją? Mogły ponowić szkody, jakie w przeszłości wystąpiły z jej winy. Czy naprawdę niczego się nie nauczyła?
Przesunęła wzrok na stół, zabierając dłoń z powrotem tuż po symbolicznym pocałunku.
- Mam na imię Hecate Shirkuh. - Nie obawiała się podawać swojego nazwiska. Wolała co prawda uniknąć sytuacji, w której ktoś powiązałby ją z Thenderiońską szlachtą, jednak to było mało prawdopodobne ze względu na jej obecny ubiór (a przede wszystkim jego stan) czy miejsce pobytu.
        Jak sobie przypomni... co? A może bardziej pasowałoby tu: kto? Wyjaśnienie Nemorianina nie rozjaśniło sytuacji, a zrodziło tylko dodatkowe pytania. Pan La’Virotta zdawał się nie zwracać uwagi na słowa rzucane przez czarnowłosego w przestrzeń ani wzmiankę drugiego z nich dotyczącą nieżywych, dlatego Hecate jedynie kiwnęła głową i również postanowiła nie drążyć tematu.

        "Po-... pogodzenie się?"
Nie przesłyszała się i wiedziała o tym doskonale. Usiadła z niemałym opóźnieniem; olbrzymie zaskoczenie zniknęło z twarzy dziewczyny, niemniej jednak wciąż siejąc spustoszenie w jej głowie. Nie była zła. Jak mogłaby być? To przecież jej kara, wiedziała o tym, rozumiała to. Więc skąd to zdziwienie? Skąd myśl, że powinna usiłować pozbyć się klątwy? Po raz pierwszy miała tak wielkie wątpliwości, aczkolwiek nie po raz pierwszy doszła do wniosku, że zasłużyła. Bo taka była prawda...
        Ale ta prawda na moment przestała być priorytetem. Słowo "duch" rozwiązało po części zagadkę dotyczącą niewidzialnego rozmówcy pana Visottiego. Wygląda na to, że zamierzał pomóc zmarłemu w zaznaniu pośmiertnego spokoju...
Pomaganie... jak dotąd ona sama nie kwapiła się, by to robić, gdyż sama nie otrzymała z niczyjej strony zbyt wiele wsparcia. Pamiętała, że jej rodzice zawsze działali bezinteresownie. Padło niegdyś podejrzenie, że w wyniku takiej właśnie pomocy jej ojciec zachorował, jednak nawet wtedy... nie żałował swoich czynów.
Był takim dobrym człowiekiem.
        Mrugnęła parę razy przeszklonymi oczyma, po czym odpowiedziała treściwie z opuszczonym wzrokiem:
- Tak.
"Oby pan się nie mylił."
Mimo wszystko... klątwa oddziaływała nie tylko na nią, ale również na innych. Życie z takim brzemieniem nie odkupiłoby jej win, być może żaden czyn nie będzie w stanie tego osiągnąć, ale na pewno jest coś, co pozwoli odejść w spokoju duszom cierpiącym z powodu byłej wyznawczyni Hægnetii'ego. Tylko co to takiego? Z pewnością łatwiej będzie się tego dowiedzieć po tym, jak już uda jej się zdjąć klątwę. Cel demonolożki... póki co pozostaje taki sam.

        - Co to takiego? - Szepnęła pod nosem o wiele za cicho, by któryś z jej tymczasowych towarzyszy mógł cokolwiek z tego zrozumieć. Mimo to liczyła na jakieś wyjaśnienie. Wychyliła się nieco, aby sprawdzić, czy palenisko wciąż płonie, lecz mrok był gęsty, a jej jedyne widzące oko za słabe, by mogło się przez niego przedrzeć. Próbowała uspokoić oddech, ale w tej sytuacji stanowiło to spore wyzwanie.
W chwili, gdy światło ponownie przejęło kontrolę nad pomieszczeniem, Hecate spojrzała pod nogi, szukając jakiegokolwiek śladu po tajemniczym dymie. Po chwili dyskretnie przekierowała spojrzenie na porcelanowego romantyka, przypominając sobie jego kaszel oraz reakcję tajemniczego zjawiska.
Ten mrok wydawał się nierealny, lecz przerażone oblicze poety jawiło się dość autentycznie. Jaki sens miało to przedstawienie? Czy jego celem było zasianie w tu obecnych ziarna niepokoju?
Jasnowłosa liczyła na to, że sprawa wyjaśni się jak najszybciej.
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Za nic by się do tego nie przyznał, ale zaczynało mu się to podobać. Rozmawianie z tą kobietą. Wyrażała się tak… ostrożnie. Czasami niemal drżała ważąc odpowiednio słowa i dobierając je tak, by go nie urazić. Cudowne! Niestety Ruth i jego upośledzeni, artystyczni koledzy nie rozpieszczali go pod tym względem przez ostatnie lata, często traktując go nie lepiej jak zwykłego, przejezdnego elfa, więc teraz cieszył się w duszy jak dziecko. Rzadko pojawiał się na tym planie by faktycznie siać terror (prędzej dla innych zachcianek), ale jak już mu to niechcący wyszło, aż się tym zachwycał. No przecież! Tak ludzkie główki powinny na niego reagować - bać się i schodzić mu z drogi. Albo siedzieć obok i grzecznie z nim rozmawiać, gdy właśnie tego chciał. A teraz to mu najbardziej odpowiadało.
        - Masz w sumie rację, to całkiem logiczna myśl kiedy się tak zastanowić… lecz musiałoby się tu dziać coś naprawdę wspaniałego, by ściągnąć mnie tutaj z mojego domu. Cokolwiek planują, jest to tylko pomniejszym dziwactwem waszego świata, który jak widzisz kusi tylko karykaturalnie słabe khari - nazywał w rodzimej mowie słabsze, nawet nie zawsze humanoidalne demony. - I mnie. Ale ja przyszedłem tutaj dla towarzystwa i mogę odejść kiedy mi się spodoba. A póki co nie widzę takiej potrzeby. To wszystko jest lepsze nawet od walk w klatkach. Choć pewnie nie wiesz jakie klatki mam na myśli. - Spojrzał na nią z pewną wyrozumiałością, bo rozrywka, o której wspominał, choć dzieliła nazwę z tym co organizowano i w tym świecie, w Otchłani wyglądała odrobinkę inaczej. I była domeną bogaczy, więc co ludzka demonolożka miałaby o niej wiedzieć?
        - Nie wiem czy ostatecznie opłaci ci się tu siedzieć, ale mi miło się rozmawiało. To dostateczny powód, bym nie uznał tego za stratę twojego czasu. - Uśmiechnął się cały zadowolony, zakładając władczo nogę na nogę. Stopy nadal miał w kapciach, ale liczyło się.
Pobawiwszy się swoim statusem strasznego demona i bardzo niegrzecznego panicza, wrócił do tematów obejmujących także dwóch pseudo-mężczyzn i duszka. Choć naprawdę wolałby pominąć tego ostatniego. Do kroćset, przecież Ruth nadal miał jego palec w kieszeni!
        Obrzydzony tym faktem mimowolnie przysunął się bliżej Hecate mając cichą nadzieję, że ona nie trzyma przy sobie kawałków cudzych ciał. Mimo wszystko nie wyglądała na taką - A Ruth i owszem. Oceniając zaś dalej po wyglądzie, wiotki, słodki La’Virotta nie powinien mieć w ogóle ciała… co w zasadzie zgadzało się z tym co zdradzała jego aura. Niesamowite, ale jego wygląd naprawdę pasował do rasy, którą najprawdopodobniej przyszło mu reprezentować. Przynajmniej według Fausta i jego tymczasowej fanaberii kategoryzacyjnej.

        Później musiał przez jakiś czas skupić się na tutejszej szamance, lecz kiedy odeszła, znów zaczął prowadzić konwersację jakby właśnie po to tutaj był i to było tutaj najważniejsze. Duchów gromadzących się coraz liczniej nie widział, demony były dla niego powszedniością, ludzie niezbyt go obchodzili. Życie w Otchłani zaś przyzwyczaiło go do atmosfery dla śmiertelników mocno odchodzącej od normy, więc i tutejszą nie przejął się tak jak powinien. W ostateczności zabierze stąd Rutha i zniknie.

        Sam niebianin nie wykazywał się taką beztroską. Pomijając duszka, który był pod jego opieką… tu było zbyt wiele istot. I nie uznawał ich w sumie za zagrożenie - naturalną więc koleją rzeczy skoro nie bał się ich zaczynał bać się o nie… pytanie czy słusznie. Coś je tu w końcu przyciągnęło, jacyś ludzie tutaj mieszkali, stara kobieta wydawała się godna zaufania… może więc nie należało poddawać się podejrzliwości. Jednak wolał to robić widząc postawę Fausta i La’Virotty - jednego, który za nic miał problemy kilku planów na raz, i drugiego, który sądził, że jeśli pójdzie coś nie tak on sobie spokojnie ,,odejdzie wraz z brzaskiem”. Nie, jeżeli coś się tutaj pochrzani to wszyscy mają równo przerąbane. Ruth znał się głównie na muzyce, ale czuł to przez skórę. Poza tym całe to miejsce od przysłowiowego progu aż emanowało podejrzanymi oparami nawiedzonej senności, potwierdzając to martwymi kolorami świata i uśpioną uwagą tubylców. Ta wioska aż prosiła się o legendy i mało przychylne opowieści na swój temat. Cała ta atmosfera ogólnej tajemnicy i ,,jedynej nocy”, o której niektórzy zdawali się wiedzieć wszystko, ale nie mówiono nic konkretnego, wcale nie pomagała rozwiewać wątpliwości. Jednooka blondynka także nie była przekonana, że dobrze trafiła i wszystko co się tu dzieje jest jak w najlepszym porząd…
        Do siedmiu ironii CO TO!?

        Ruth drgnął, gdy rozkosznie pachnąca czerń wlała się do pomieszczenia, zmysłem magicznym bezskutecznie próbując rozszyfrować jej pochodzenie i ukrytą naturę. Faust zamrugał zainteresowany i aż uniósł głowę, by lepiej przyjrzeć się temu zjawisku. Mogło kogoś zjeść? Poparzyć?
        Nikt jednak chyba nie został zraniony, a smolista osobliwość jak się pojawiła tak wkrótce postanowiła zniknąć - nim wielbiący ciemne kolory muzyk i demon o nemoriańskich skłonnościach zdążyli chociaż w połowie zaspokoić zrodzoną przez nią ciekawość.
        - Już poszło? Dziwne… ,,I szkoda. Chciałbym mieć coś takiego siebie w domu” - westchnął do siebie Faust i niepocieszony oparł podbródek na dłoni. Ruth zmarszczył na niego brwi i chrząknął, jakby mógł tym przywołać go do porządku. Zerknął na trzęsącego się ducha, który nerwowo lawirował między nimi, a objąwszy spojrzeniem i poetę i pannę (pannę?) Shirkuh, zdecydował wyrazić swoje wątpliwości.
        - Ciekawe czy gdyby ktoś z nas chciał teraz stąd odejść… pozwoliliby nam na to - powiedział w cichej zadumie, ale w jego głosie za lekkim sarkazmem kryła się raczej grobowa powaga.
        - Faust, widziałeś kiedyś coś takiego? - po chwili milczenia zwrócił się do towarzysza przytomnie, jakby ochłonął już i zaczął obmyślać plan. Niestety zaprzeczenie demona go nie zadowoliło.
        - A wy? Którekolwiek z was? - zapytał bez większych nadziei pozostałą dwójkę i postukał palcem w blat. Teraz to dopiero zaczął się uważnie rozglądać; chciał sprawdzić jak zachowują się inne stworzenia, ludzie, duchy, mieszkańcy Otchłani. Jak zareagowali mieszkańcy wioski. I czy przypadkiem czarny mazio-dym nie zacznie na nich zaraz kapać z sufitu.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali wyciągając do Hecate rękę na powitanie spodziewał się, że ta nie będzie chciała wchodzić z nim w kontakt fizyczny. Mimo pewnej sympatii, którą z pewnością można było do niej zapałać, dało się wyczuć, że to kobieta silna, a na dodatek wiele sugerowało, że również doświadczona życiowo w sposób, który odbierał chęć odgrywania damy. Mogła być zbyt dumna, by poddać się temu patriarchalnemu pocałunkowi (choć La’Virotta zawsze sprawiał wrażenie, jakby była to oznaka szacunku a nie protekcjonalnej wyższości), mogła też zwyczajnie nie lubić tego typu poufałości.
        Hecate jednak podała mu rękę, ale skoro czyniła to niechętnie, maie nie przedłużał tego gestu. Gdy się prostował nawet spojrzał na nią przelotnie, jakby przepraszał za niedogodności. Nie powiedział jednak na głos, że wie – to doprowadziłoby do tłumaczeń, których nie chciał z niej wymuszać. Każdy zasługiwał na swoje tajemnice.
        Jednak ani on, ani ona nie dostrzegli czegoś, co mogło zobaczyć jedynie bardzo wprawne oko obcego maga – że gdy ich dłonie się rozdzieliły, między palcami zawisła ledwo widoczna nitka, cieńsza i bledsza niźli pajęczyna. Chwilę się trzymała, rozciągnęła się na stopę, może trochę później, a następnie rozpłynęła się w powietrzu. Była magiczna, niewidoczna dla zwykłych śmiertelników, niewidoczna też dla osób, które złączyła… Co ich jednak połączyło?
        Samo imię srebrnowłosej kobiety niewiele Kinalalemu powiedziało. Nie znał wszystkich rodów szlacheckich Alaranii, nie obracał się w aż tak wysokich sferach. Owszem, jego brzmienie wydawało się znajome… Ale tylko tyle. Nie kojarzyło się z niczym, jedynie wywoływało to dające komfort przeświadczenie, że brzmi, jakby było prawdziwe, miało swoje miejsce i ludzi, którzy posługiwali się nim od pokoleń. Tylko albo aż tyle.

        Później nadszedł czas, gdy każda kolejna odpowiedź rodziła nowe pytania. Dowiadywali się po co tu byli, co mieli zyskać… Ale wciąż wiedzieli za mało. Kinalali był jednak spokojny, miał dobre przeczucia - był święcie przekonany, że ci ludzie chcieli dla nich dobrze i cokolwiek się stanie, z żadnym problemem nie zostaną sami.
        Być może jednak incydent z wonnym dymem powinien wzbudzić jego wątpliwości, bo choć było to coś niezwykle niepokojące, żaden z tubylców się tym nie przejął. W przeciwieństwie do jego towarzyszy, którzy zaczęli zadawać pytania i dociekać z czym mieli do czynienia.
        - N… Nie – odpowiedział Kinalali na postawione przez Rutha pytanie, w zamyśleniu skubiąc delikatnie skraj swej szaty i nadal patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą unosił się ten dziwny słup dymu. Jednak chyba nawet Hecate poznała go na tyle by wiedzieć, że on nie odpowiada monosylabami, a jeśli wcześniej miała co do tego wątpliwości, teraz z pewnością zostały one rozwiane. Poeta odezwał się po raz kolejny.
        - Czułem jednak… Jego głód – mruknął, krzywiąc się lekko, jakby nie był usatysfakcjonowany słowem, które wypowiedział z konieczności, bo żadne inne nie pasowało.
        - Głód… - powtórzył, jakby sprawdzał czy jednak to słowo nie było odpowiednie. – Pragnienie. Ale nie fizyczne, nie to pierwotne i zwierzęce, każące szukać pożywienia, zaglądać do misek, do dzbanów. Pragnienie, które gnębi duszę, odarcie z siły, bezpieczeństwa, komfortu. Jak u osoby brutalnie porzuconej, jak u obrońcy, który już nigdy nie sięgnie po broń, nie ze swojej woli i teraz tylko patrzy na świat wokół bezradny i słaby. Jego rany krwawiły bez krwi, a szaleństwo rozpaczy niewiele potrzebowało, by przemienić go w zwierzę, które będzie gryźć, skowytać i uciekać, bo nie będzie już w stanie poradzić sobie z tym w inny sposób…
        Poeta głęboko nabrał tchu, westchnął z boleścią obracając głową jakby otrzymał cios w twarz, choć nie wiadomo czy była to boleść płynąca z serca i współczucia dla tej smugi dymu, czy podsycona swoimi własnymi słowami. Położył dłoń na sercu, jakby sam nie był w stanie tego dłużej znieść.
        - To nie było coś – powiedział cicho i słabo, jakby ta świadomość wyssała z niego resztki sił. Wstał, poprawiając szatę na ramionach i nadgarstkach. Nieustannie patrzył w tamto miejsce. – To był ktoś. Istota rozumna, ograbiona z tego co było jej drogie.
        Czy jego słowa miały sens? Być może. Może paradoksalnie ten narcyz miał jednocześnie tak rozwiniętą empatię, że potrafił poczuć takie rzeczy nawet w istocie, która dla innych była tylko obłokiem dymu. Wyglądał na bardzo przekonanego o słuszności swojego sądu, co niestety wcale nie napawało go dumą i nie poprawiało mu nastroju. Dlaczego miałby się cieszyć z cudzego nieszczęścia?
        Kinalali spojrzał w bok. Jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem jednej z mieszkanek wioski, która stała przy drzwiach wyjściowych z Domu Wspólnego. Uśmiechnęła się ona do niego subtelnie, patrząc na niego tak, że nogi poety same się poruszyły, by podejść, podążyć za nią, lecz ona wstrzymała go gestem. „Zostań”, poruszyła wargami, być może wypowiadając to słowo na głos, ale żaden dźwięk nie dotarł do poety. Został, jak mu kazała. Ponownie opadł na swoje miejsce, spoglądając jednak z dezorientacją na wszystkich wokół. Wiedział, co ciągnęło go do tamtej kobiety – pragnienie, by mieć to już za sobą. Tak bardzo potrzebował teraz odpowiedzi, zapewnienia, że jego poszukiwania nie są daremne. To emocje tamtej istoty tak mu się udzieliły? Czy może atmosfera miejsca? Albo to w niej było coś takiego… Poeta zadumał się nad tym, spuszczając głowę i obracając na palcu swoją bezcenną obrączkę.
        Tymczasem w innej części Domu Wspólnego kobieta, która rozpoczęła to spotkanie, wyławiała z tłumu przybyszów poszczególne osoby i coś do nich mówiła. Każda zagadnięta w ten sposób istota wychodziła na zewnątrz, niepewnie spoglądając to na tamtą szamankę, to na innych zgromadzonych oraz tych, którzy również wychodzili. W budynku robiło się troszkę luźniej i całe to dziwne spotkanie zdawało się przebiegać bez zbędnych zakłóceń. Do czasu, aż gospodyni nie zagadnęła do jakiejś ledwo widocznej zjawy. Ta wdrygnęła się, cofnęła, a gdy kobieta wyciągnęła do niej dłonie, wydała z siebie donośny, przeraźliwy wrzask strachu.
        - Dobrze, spokojnie! - odezwała się do niej szamanka matczynym, uspokajającym tonem. - Każde z nas potrzebuje czasu. Nie idź, jeśli nie jesteś gotowa. Przyjdź do mnie, gdy poczujesz, że nadeszła pora.
        Zjawa drżała nieufnie i miotała się w miejscu, widząc jednak, że naprawdę została pozostawiona w spokoju, powoli się uspokoiła. Gdy odzyskała nad sobą władzę, czmychnęła w ciemny kąt pomieszczenia.
        - Jak trudno czasami przyjąć pomoc.
        Pełne żalu westchnienie dobyło się z ust mężczyzny, który wyglądał jednocześnie na trzydzieści i pięćdziesiąt lat. Był krzepki, a jego ciemnych włosów nie tknął nawet ślad siwizny, jednak w otoczonych drobnymi zmarszczkami oczach widać było pewną wiekową mądrość i matowe bielmo lat. Poeta patrzył na niego przez moment jakby był to jego dawny znajomy, którego imienia nie umiał sobie przypomnieć. Wraz ze zrozumieniem nadeszło głębokie westchnienie - “ach!” - i ruch, jakby maie chciał się do niego zbliżyć, ale został uprzejmym gestem usadzony w miejscu.
        - Duch o złamanym sercu - zwróci się do niego z sympatią w głosie mężczyzna bez wieku. - Taaak… mój syn mi o tobie wspomniał. Był pod wielkim wrażeniem twojej urody. Cóż, jestem w stanie go zrozumieć.
        Kinalali zamaszyście położył sobie dłoń na sercu, lekko zaaferowany tym co usłyszał. Zawsze był łasy na komplementy i bardzo go radowała wieść, że został zapamiętany, że zaprzątał czyjeś myśli - nieważne czy chodziło o jego wygląd, wiersze, głos, cokolwiek, byle tylko o nim mówiono.
        - Wielu przychodząc tu nie wie co ich czeka - ciągnął nowy znajomy, w którym La’Virotta poznał ojca mężczyzny, który powitał go w wiosce. - A gdy do nich to dociera, nie potrafią poddać się temu, co tu się dzieje. Wiele widzieliśmy przez te lata i naprawdę, jeśli chce się otrzymać pomoc, trzeba nam zaufać. Wiemy, co robimy. Falka wie co robi - dodał z naciskiem, a jego spojrzenie na moment uciekło w stronę wyjścia z Domu Wspólnego, jakby tam znajdowała się rzeczona Falka.
        - Co więc robicie? - podłapał niemal natychmiast Kinalali, nachylając się do nieznajomego i wspierając na rękach, jakby zaraz miał się na nich podciągnąć bliżej. Oczy mu błyszczały, bo czuł, że oto mają przed sobą kogoś, kto bez ogródek opowie o wszystkim, co chcieli wiedzieć, a czego nie potrafili na własną rękę zrozumieć.
        - Pomagamy istotom, które nie należą do tego świata - odparł mężczyzna bez wieku (choć teraz Kinalali już wiedział, że jest on raczej starszy niż młodszy, tylko dobrze się trzyma). - Tak jak pomaga się obcokrajowcom w swojej ojczyźnie. Jednych trzeba odesłać z powrotem do domu, a innym dać dobre buty i wskazać kierunek. Falka dobrze się na tym zna.
        - Ale przecież nie każdy z nas…
        - Wiem, że jesteście z tego Planu. W większości - dodał jakby trochę przepraszającym tonem, skłaniając się w stronę Fausta. - Lecz Falka nikomu nie odmówi pomocy. Twierdzi, że każdy, którego przyzwała tu magia Ołtarza, wymaga właśnie jej pomocy. Może ma rację - dodał i sam głęboko zamyślił się nad swoimi słowami.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

        Fakt faktem, pobliskie demony sprawiały wrażenie słabych i to nie tylko przez pryzmat swych aur (choć jak do tej pory dziewczyna zdążyła bliżej ocenić naturę zaledwie kilku osobników). Sam ich wygląd również świadczył o tym, iż są bytami niższej kategorii. Słowa Nemorianina pokrywały się więc z prawdą - działo się tu coś istotnego, ale wyłącznie dla mniej szlachetnych ras spośród jego gatunku.
        Opuściwszy niżej wzrok, założyła kosmyk włosów za lewe ucho. Nie wiedziała, co mężczyzna miał na myśli, mówiąc o klatkach, i nie miała zamiaru udawać, że jest inaczej. Nikt jej nigdy nie opowiadał o atrakcjach w Otchłani, jakich zażywała tamtejsza śmietanka. Z drugiej strony nigdy też nie wykazywała tym jakiegoś szczególnego zainteresowania. Jego ostatnie słowa utwierdziły ludzką dziewczynę w przekonaniu, że to, o czym wspomniał chwilę wcześniej, nie przypominało zbytnio któregokolwiek z alarańskich zwyczajów. Plany, kultury, upodobania różnych istot... to wszystko różniło się od siebie zbyt mocno, by naiwnie sądzić, że jedno określenie w przypadku obu światów będzie za każdym razem odwoływać się do tego samego.
        Przemilczała jego pierwszą wypowiedź, nie dopytując o więcej. Nie była pewna, czy postępuje właściwie - powinna jawnie okazywać mu swoje zainteresowanie? A może nie narzucać się i nie odzywać, dopóki ten nie da wyraźnej zgody? Z biegiem czasu wybrała to drugie, kierując się zasadą, że lepiej powiedzieć za mało niż za dużo. Mniej lub bardziej szorstkie upomnienie da się jeszcze zrekompensować; uciętego języka już nie.
No, a przynajmniej nie ot tak.
        - Uhm, pewnie ma pan rację... - odparła cicho, próbując przemycić do swojego głosu jak najwięcej przekonania. Ale jak było naprawdę? Jego słowa nie zmieniły kierunku postrzegania jasnowłosej; ba, przez nie jeszcze bardziej uświadomiła sobie, że nie powinna tu dłużej siedzieć. W obliczu obecnych problemów zdanie obcych na jej temat miało dla dziewczyny znikome znaczenie, niezależnie od tego, czy sprawa dotyczyła jakiejś ważnej osobistości. Bądź co bądź, nigdy nie zamierzała się komuś fałszywie przypodobać - nie zależało jej na tym. Dbała jedynie o to, by nie uczynić z przybysza swego wroga ani nie dać mu powodów do złości.
        Nie chciała, by jej gest wobec pachnącego miodem i kwieciem wyglądał niechętnie bądź nieuprzejmie. Wówczas jednak nie była w stanie swoich obaw ukryć z wystarczającą rzetelnością, o czym przekonała się w momencie, gdy spojrzenia jej oraz naturianina uległy wzajemnemu skrzyżowaniu. Wyraźne przeprosiny otrzymane drogą ciszy przyjęła ze spoglądającym zza zamglonych oczu smutkiem.
        Dość niespodziewany ruch ze strony czarnowłosego nieco ją skołował. Jasnowłosa przysunęła bliżej torbę, a nawet podświadomie zwęziła rozpiętość ramion. Zrobiła to po to, by... było mu wygodniej? Tylko czemu się przybliżył? Nie powiedziała tego na głos, jednak taki obrót spraw mało jej odpowiadał.
        Przelotnie zerknęła na jego ramię. Poruszyła ustami, lecz nie towarzyszył temu żaden dźwięk.
        "Uważaj"
        Nic.
        "Odsuń się"
        Dalej cisza.
        Zamarła w bezruchu; zmarszczyła brwi w wyrazie przerażenia i bezsilności. Poczuła gorycz w ustach, zaś serce skoczyło jej do gardła. Odchyliła się w przeciwnym kierunku do zatopionej w szkarłacie odzienia szarańczy, która powoli kierowała się ku odsłoniętej szyi pana Fausta.
        - Masz... tutaj... - wydusiła z siebie kilka słów, wskazując arystokracie położenie owada na przykładzie własnego ciała. Za moment rozejrzała się pobieżnie dookoła, lecz nie dostrzegła pozostałych członków zazwyczaj licznej, drapieżnej plagi, którą upodobał sobie okrutny bóg wiedzy.
        Czyżby nie kręciło się ich więcej w tym miejscu? Może nie był to efekt działania klątwy, a owe stworzenie zwyczajnie się zawieruszyło?
"Jak bardzo niedorzecznie to brzmi?"
        Od tej pory siedziała jak na szpilkach, choć mimo wszystko się nieco uspokoiła. Praktycznie nie udzielała się w rozmowach towarzyszy ze wspólnego stolika - odpowiadała bardzo lakonicznie, przez większość czasu trzymając w dłoni swój drogocenny wisiorek.

        Mocno zastanowiła się nad słowami drugiego z brunetów, na którego temat nie miała jeszcze wyrobionego zdania. Wydźwięk jego głosu był bez znaczenia dla demonolożki, bowiem to treść ją poruszyła, aczkolwiek stanu emocjonalnego nie odzwierciedlała jej aparycja.
        Z jednej strony korciło Hecate, by to sprawdzić i, kierując się w stronę drzwi, w końcu przekonać się, czy intencje tubylców są jej na rękę. Z drugiej jednak czuła, że jeśli tak nie jest, to wydostanie się z tego miejsca - z pomocą chowańców lub bez - mogłoby się jej nie udać. Nie chciała być od nikogo zależna, zwłaszcza od obcych. Dlaczego więc... w ciągu tego czasu zdążyła obdarzyć pewną dozą zaufania dziwne trio, które zebrało się wokół niej? Była zdumiona własnym zachowaniem, podejmując jednocześnie decyzję - dopóki dzisiejsza noc nie dobiegnie końca, będzie się trzymała blisko nich.
        Na otrzymane pytanie pokręciła przecząco głową. Po maie spodziewała się czegoś podobnego, wszak wyglądał na równie zaskoczonego, co oni. Mogła przypuszczać, że odpowiedź szatyna okaże się dłuższa, ale nie sądziła, iż będzie miała ochotę słuchać go z taką uwagą.
        - Czy to mógł być upiór? - zapytała z lekkim niedowierzaniem. Prawdopodobnie jedyną osobą z ich grupy, która miała większe pojęcie o demonicznych bytach był siedzący obok Nemorianin, toteż w głównej mierze swoje pytanie skierowała ku niemu. Przypomniawszy sobie duszącą, acz nietypową woń kłębiącej się czerni, nabrała wątpliwości. Nigdy też nie spotkała świadomości pozbawionej ciała, która byłaby na tyle silna, by móc przybrać równie wyrazistą formę. Z pewnością więc brakowało jej porównania... ale czuła, że to może być przedstawiciel owej rasy. Dawniej słyszała o podobnych przypadkach. Mildred mówiła, że ciężko je wypędzić na inny plan. Wspominała też, że z odpowiednim samozaparciem jasnowłosa mogłaby temu podołać...
        Kiedy jej głowę przestał zaprzątać smolisty dym, dziewczyna ponownie przeniosła swoją uwagę na kobietę w warkoczu, która tym razem odsyłała poszczególne istoty na zewnątrz. Panika bliżej nieokreślonego organizmu nieco nią wstrząsnęła. Czy to również był upiór? A może duch? Z tej odległości niewiele widziała, ale odrzuciła chęć przymrużenia oczu - zdawała sobie sprawę, że niewiele by to dało. Zamiast tego obserwowała odchodzących, jednak zastanawianie się nad tym, czy jej też przyjdzie przekroczyć próg drewnianych drzwi na polecenie szamanki przerwał inny niż dotychczas, męski głos.
        Otwarcie słuchała rozmowy, która wywiązała się między krzepkim mężczyzną, możliwe, że w średnim wieku, a Kinalalim. Po raz pierwszy to miejsce wydało jej się naprawdę przyjazne. Słowa ciemnowłosego wzbudziły w niej pewność, że to właśnie tutaj ma szansę otrzymać prawdziwą pomoc. Zdawał się wiedzieć wszystko na temat tego miejsca, dlatego pod koniec nie obawiała się spytać:
        - Czym właściwie jest ten Ołtarz? - "Czy stoi za tym jakaś potężna istota?".
        Ostatnie pytanie zadała wyłącznie w myślach. Wydało jej się nieodpowiednie na tą chwilę, choć... prawdopodobnie interesowało ją nawet bardziej niż poprzednie.
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Faust swobodnie czuł się w towarzystwie… w zasadzie większości śmiertelników i nie przejmował się za bardzo ani ich opinią ani granicami przestrzeni osobistej. Robił to co chciał, kiedy chciał, bo konwenanse czy rozumiane po alarańskiemu ,,dobre wychowanie” nie było czymś co mogło go dotyczyć. Był istotą silną, nauczoną arogancją zdobywać szacunek i prawa do jeszcze większego dogadzania sobie. Trudno więc było po nim oczekiwać, że odczyta subtelne znaki dziewczyny, czy usłyszy niewypowiedziane słowa. Może udałoby mu się je dostrzec, gdyby faktycznie była teraz centrum jego zainteresowania i to faktycznie na niej skupiał swoje ruchy, ale prawdę powiedziawszy była raczej zawalidrogą uniemożliwiającą mu jeszcze dalsze odsunięcie się od tego psychodelicznego truchłołamka. Od palca w kieszeni mogło być jednak coś gorszego. Po pierwsze - palec na widoku, po drugie - robal. Na szyi!!!

        Kiedy tylko dłoń zdezorientowanego demona otarła się o wskazane paskudztwo, zerwał się i wykonał ruch nagłej paniki. Lecz miast strzepnąć owada z zamkniętymi oczami i obrzydzeniem wymalowanym na gładkiej twarzy, chwycił go brutalnie i cisnął o ziemię. Dobił pantoflem.
        - Szkaradne! - mruknął wycierając podeszwę. Poprawił szatę i dumnie zacisnął ją wokół torsu. - Skąd się to wzięło? - Rozejrzał się podejrzliwie. - Mówiłem, że to dziura. I co? Następnym razem sam sobie rób wakacje w spleśniałym grajdole jak chcesz, a nie mnie ciągasz! Uuuh! - Otrząsnął się i usiadł z powrotem, jakoby udając, że nic się nie stało. A przynajmniej nic co mogłoby go w jakimkolwiek stopniu upokorzyć. Ot, tutejsze rozrywki znowu okazały się do kitu i mógł być jeszcze bardziej niezadowolony niż był. W sumie wybornie.

        Ruth nie był już tak ślepy i nieczuły jak on. Siedział też dalej, więc łatwiej mu było dostrzec panikę panny Shirkuh. Jej przerażenie. Nie odezwał się słowem, ale zaintrygowało go to. Czego tak się bała? Szarańczy? Nie… to było wcześniej, zanim mogła ją dostrzec. Chodziło o Fausta najpewniej. Ale dlaczego? Bo był obcym mężczyzną i z jakiegoś powodu ją to stresowało? Bo po prostu był obcym i płeć nie miała tu żadnego znaczenia? A może chodziło o rasę?
        Dziwnie w sumie, by ktoś kto znał magię demonów tak reagował na zwykłego nemorianina. Dobra, była to wypaczona rasa o raczej niegodnych nawykach i typie moralności, który nasuwał rozliczne pytania, ale póki co Faust nie zrobił nic co mogłoby do niego wyjątkowo kogoś zrazić.
        Tak czy inaczej dziewczyna potrafiła wyraźnie okazać niepokój i nie była tak opanowana jak muzyk zakładał z początku - to dobrze wiedzieć.
        Zerkał na nich kontrolnie, chcąc wyczuć moment, kiedy trochę przytępy na cudze odczucia Faust przekroczy granicę, ale chwilowo udawało mu się nie. I dobrze, bo relacje i układy między nimi nie były teraz największym problemem ich grupy. To co się tu odstawiało zasługiwało na zdecydowanie większą część uwagi.

        Nie - jednak słowa La’Virotty zasługiwały na najwięcej. A w zasadzie jego wątpliwego zdrowia psychika.
Słysząc jego niebanalną, pełną emocji wypowiedź, a co najgorsze - uświadczając próbki niewieścich gestów i westchnień, czarnowłosi popatrzyli po sobie wyjątkowo zgodnie. Żaden z nich nie miał przy sobie kaftana bezpieczeństwa, a każdy chciałby mieć. Faust jednak szybciej otrząsnął się ze zdumienia i uznał to co robił naturianin za godny zapamiętania, osobliwy spektakl. Kolejne dziwactwo tego planu, ale przynajmniej intrygujące. Naprawdę mógłby zakuć tego mizdrysia w srebrne bransoletki i trzymać w klatce na kolorowych poduszkach, wśród zimno błyszczących łańcuszków i rubinowych paciorków. Mógłby mu artystyczny delikatesik recytować do przedobiednich przekąsek i wydawać cudownie jęczące dźwięki, gdyby tylko coś go poruszało. A jeśli chodzi o jęki, było to coś, co nemorianin doprawdy konesersko doceniał.
        Musiałby jednak dostarczać mu poezji, książek i jeszcze najlepiej jakiegoś towarzystwa… nie, to było w cholerę zbyt problematyczne. Nie opłacało się.

        Ruth starał się być w myślach milszy. Odrobinę, bo słowa La’Virotty przypomniały mu aż nazbyt dobitnie czemu artyści z Efne powinni siedzieć w Efne - bo w wszędzie indziej ich wypaczone nawyki wypadały absurdalnie źle! Przerysowane, groteskowe i śmieszne - tak, wzdychający do czegoś poeta w środku takiej makabry zgromadzeniowej wyglądał jak kandyzowany kwiatek położony na sinym gulaszu. Ani nie chciało się tego jeść bardziej, ani kwiatek nie miał już tego samego uroku. Jedyne co było w tej wypowiedzi dobre, to że jednak niosła ze sobą jakiś znaczący przekaz. Informację.
        Pytanie na ile wiarygodną.
        W myślach jeszcze raz odtworzył słowa poety. Jego opis, choć wyjaskrawiony, oddawał całkiem dobrze osobliwości, które chciał przekazać. Mieszanina uczuć nie była niebianinowi nieznana, a wręcz bardzo kojarzyła mu się ze stanem w jakim tkwiły niektóre duchy, zjawy konkretniej. Lecz jak zauważyła Hecate, były też upiory.
        Z tym, że…

        - Wyglądało to może nawet na silnego upiora, ale to zaprzecza temu co mówi La’Virotta. - Faust rozłożył ręce. - To jednak dwie zupełnie różne rzeczy. To o czym bre… mówił, przypominało mi smęty o zjawach. O tych wszystkich duchach i innych dziwactwach, które kiedyś żyły, a teraz łażą do tego tu - machnął na Ruth’a - i zawracają głowę. Jeśli się nie mylę, a wątpię, to zaliczają się do nieumarłych. Upiory natomiast… cóż, są dosyć mało zbadane, bo to skurczywąty jakich mało, ale zasadniczo to demony i nie mają… uczuć. Raczej ciągoty do zdobywania wiedzy jak im się uda kogoś opętać w waszym świecie, a poza tym to z naszego próbują się wyrwać. Nie wiem doprawdy czemu. - Wzruszył ramionami, ale jeszcze nie skończył. Intensywne milczenie myślącego niebianina jakby go motywowało. - Ogólnie ostatnie co przypisałbym do faktycznego upiora to krwawiące rany smutku i rozpacz wpędzająca w szaleństwo. To otępiałe dranie; nie potrafią zadbać nawet o zdobyte ciała. Bleh.
        - Nie chcesz po prostu przyznać, że nie rozpoznałeś jego aury.
        - A ty rozpoznałeś? No właśnie! To jest dziwne, nie podoba mi się. - Znowu stojący Faust potarł ramiona, ale usiadł, gdy Kinalali zaczął z kimś rozmawiać.

        Temat dymu został więc ucięty i mężczyźni jak ich towarzyszka przysłuchali się nowej konwersacji. Z tym, że na Fauście tutejszy osobnik nie zrobił w zasadzie żadnego wrażenia, Visotti zaś… on nadal uważał, że coś tu jest nie w porządku. Niby dostali jakieś wyjaśniania, niby miały też sens, ale jednak… ten ni upiór ni zjawa, sekrety i dezorientacja, tajemniczy Ołtarz, rasy z różnych planów, a nawet sam wygląd wioski nie kleiły mu się z historią o pomocy i dobroduszną Falką. Jej czysta aura przeczyła duszącemu zapachowi rozumnego dymu, tłum niepewności, a szczerość mieszkańców - ich wcześniejszym czynom. Nie, jeżeli nie są jakimś popapranym kultem to nie mieli powodu by wcześniej ich ignorować! Poetę chociażby! A teraz nagle któryś się odzywa. Wcześniej przywitała ich jedna kobieta. To jak cyrk wyglądało, jak przedstawienie - dosyć chory pomysł, gdy w grę wchodziły tak poważne sprawy. Nawet Ruth to wiedział, a aktorem też wszak był!
        No i jeszcze jedna sprawa… czemu właściwie ta cała szamanka pytała czy ktoś jest tutaj by nieść pomoc? Nie radziła z tym sobie sama? Czemu miałaby polegać na obcych? To wszystko było zbyt zagmatwane, by wyjaśnienia mężczyzny mogły go przekonać. Nie ufał im i nie zamierzał wierzyć w żadną pomoc od tak. Był niebianinem, do stu czortów, znał się na tym!
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali lekko ściągnął brwi, jakby rozważania jego towarzyszy mu się zwyczajnie nie podobały. Brzmiały tak… bezdusznie. Analitycznie. Jakby potrzeba nazwania była silniejsza niż potrzeba zrozumienia. Ciekawe czy gdyby trafili na potrzebującego człowieka również najpierw dociekaliby skąd jest i jak się nazywa, czy zdecydowaliby się mu pomóc albo chociaż zapytać co go gnębi?
        Poeta usiadł jakby lekko nachmurzony, wywrócił dramatycznie oczami, gdy Faust wymieniał wszelkie dowody na przynależność istoty do tej czy innej rasy. Upiór, zmora – czy to miało znaczenie? Tak jak cierpiał ten bezkształtny obłok dymu, cierpieć mogło każde inne stworzenie. Kinalali pocieszał się jednak tym, że jeśli to istnienie znalazło się w tym miejscu i w tym czasie, na pewno uzyska pomoc. Wszak przypadki rządzące losem są tylko z pozoru przypadkowe, a on wierzył, że tamta stara szamanka mówiła prawdę i każdy kto tu przyszedł, uzyska pomoc.
        I w końcu nadeszła pewna odpowiedź - dociekali, bo się bali. Bo musieli coś nazwać, by czuć się pewnie. Nie widzieli jednak kształtu, nie czuli aury, nie słyszeli… I ta niewiedza ich niepokoiła. Gdy Kinalali doszedł do tego wniosku, uśmiechnął się nikle. Nie z tryumfem - ze zrozumieniem i spokojem. Nawijał w zamyśleniu kosmyk włosów.

        Starszy mężczyzna spojrzał na Hecate, jakby ta zadała bardzo dobre, choć trudne pytanie. Nabrał tchu i powoli wypuszczał powietrze przez stulone wargi, zamyślonym wzrokiem patrząc gdzieś przed siebie. W końcu wzruszył ramionami.
        - Kamienny ołtarz, taki, jakich pewnie wiele można znaleźć w Szepczącym Lesie – oświadczył, choć wiedział, że to niezbyt satysfakcjonująca odpowiedź. I nie zamierzał na niej poprzestać, choć jego mowa była znacznie prostsza i bardziej merytoryczna niż rozwlekłe, piękne i nieprzydatne monologi Kinalalego.
        - Jest tu dłużej niż ktokolwiek pamięta – oświadczył mężczyzna. – I gdy się na niego patrzy to widać, że stoi setki jak nie tysiące lat. Wiecie, tak mocno zrósł się z podłożem, obrósł mchem i porostami… Poza samą płytą ołtarza, bo ta jakimś sposobem opiera się zębowi czasu. Magia – mruknął, lekko wzruszając ramionami.
        - Długo nikt sobie nic z niego nie robił – ciągnął swoją opowieść. – Nikt się nie znał na takich zabobonach… Ale wtedy do wioski trafiła Falka. Wiecie, niby zwykła szeptucha, ale ona poznała się na tamtym miejscu i zauważyła, że dzięki niemu może sprawić wiele dobra. Nie pytajcie jednak o szczegóły: coś tam mi kiedyś mówiła, ale nie rozumiem słów, które używa w takich chwilach… Chyba chodzi o to, że księżyc wzmacnia magię w tym miejscu, gdy wisi w konkretnym miejscu na niebie – podsunął, choć tonem, który jasno sugerował niewypowiedziane „ale mogę się mylić”.
        - Nie wiem w sumie jak rozeszła się wieść, ale fakt, od dawna gdy nadchodzi ta konkretna noc, do wioski trafiają różne dziwactwa. Bez urazy – zastrzegł, spoglądając po wszystkich przepraszająco. – No i od jej pomagierów, bo i niejeden jest tu, by wspomóc ją swoją mocą, ona sama by tego wszystkiego nie ogarnęła. Teraz, gdy Falka wie już kto z czym przyszedł, zabiera każdego pod Ołtarz i tam załatwia magią jego sprawy. Czyli – wracając do pytania – ten Ołtarz jest chyba po prostu narzędziem dla Falki.
        Gdzieś w ostatnich zgłoskach tego zdania słychać było jednocześnie, że to faktyczny koniec jego wypowiedzi, ale też, że wcale nie jest pewny czy dobrze mówi. Może faktycznie nie znał się na tym temacie tak dobrze, aby szafować wyrokami. Może tylko udawał. Chyba jedynym wiarygodnym źródłem wiedzy byłaby dla podróżnych wymieniana przez niego tylekroć Falka… Lecz tak naprawdę nie było wiadomo kto nosił to imię. Intuicja podpowiadała, że była to wzbudzająca respekt szamanka, która przemówiła na początku tego dziwnego wieczoru, lecz były to tylko domysły – wszak się nie przedstawiła.
        Gdy zaś mężczyzna mówił, do ich towarzystwa przysiadło się kolejne stworzenie. Demon, bardzo słaby i bardzo… ludzki. Wyglądająca jak niedożywiony i brudny nastolatek postać, która skuliła się na ławce niedaleko Hecate. Jego przynależność rasową można było odczytać głównie z aury, bo powierzchowność niewiele zdradzała – był chudy, zmarnowany i brudny, być może miał jakąś chorobę skóry, ale poza tym niczym się nie wyróżniał. Spojrzał w pewnym momencie na Hecate, jakby przepraszał ją za to, że narusza jej przestrzeń, ale nie było po prostu innego wolnego miejsca. Gdy zaś spostrzegł Fausta, przez moment patrzył na niego napastliwie jak nastolatek, który dostrzegł coś naprawdę wyjątkowego, a później schował się za demonolożką, nie chcąc narażać się na jego spojrzenie. Ani razu się nie odezwał.
        Ciemnowłosy mężczyzna nie przejmował się za to żadnymi stworzeniami, które kręciły się po Domu Wspólnym, choć bez wątpienia je dostrzegał – czasami jego spojrzenie uciekało gdzieś w bok, gdy dostrzegł ruch, innym razem cofnął nogę, by umożliwić jakiemuś demonowi przejście. Skupiony był jednak na swoich rozmówcach.
        - I naprawdę wszyscy dostają pomoc? - drążył Kinalali, zafascynowany tym, co mówił im mieszkaniec wioski. Aż przysunął się i kokieteryjnie kręcił dalej włosy na palcu, wyrażając w ten sposób głębokie zainteresowanie słowami rozmówcy, a nie nim samym. Mimo dość flirciarskiej natury miał jednak jakieś standardy…
        - Czy wszyscy… - Mieszkaniec wioski znowu się zamyślił. - Nie wiem. Nie jestem tu co roku. Ale na pewno zdecydowana większość. Wiesz, zakochany duchu…
        - Jestem Kinalali - przerwał mu poeta.
        - Wiesz, Kinalali - podjął niezrażony mężczyzna. - Czasami różne stworzenia pojawiają się tu i same nie wiedzą czego potrzebują, a nie zawsze da się zgadnąć co to. Czasami zaś… Cóż, Falka jest zwykłą wiedźmą, która korzysta z tego, że znalazła miejsce i czas, aby wspomóc swoje umiejętności, ale nadal jej moc nie jest nieskończona. Na pewno znajdą się takie zadania, którym nie podobał. Ale nigdy nie odprawi nie spróbowawszy i wydaje mi się, że mimo wszystko może wymyślić chociaż gdzie takiego nieszczęśnika skierować.
        - Pięknie o niej mówisz - skomentował Kinalali. - W twych ustach Falka jawi się jako kobieta na wskroś dobra, stanowcza i rozsądna, jak wzór władczyni i opiekunki, pewien archetyp Matki Natury…
        - Nie wiem czym jest archetyp, Kinalali, ale masz trochę racji - przerwał mu tamten, spodziewając się, że to wymienianie może jeszcze potrwać. - Falka jest kobietą o dobrym sercu i mądrej głowie i z jednego i z drugiego potrafi korzystać.
        - Jakże niewiele jest takich osób - orzekł poeta z westchnieniem.
        - Ano. - Podsumowanie mieszkańca wioski może i nie było mądre, ale na pewno dobitne.
        Gdzieś w tle kolejna grupa stworzeń opuściła Dom Wspólny. Zaraz za nimi wyszło kilku zwykłych mieszkańców wioski - tak po prostu wstali, sprzątnęli po sobie i wyszli. Sprawiali wrażenie, jakby naprawdę nie było to dla nich nic dziwnego albo po prostu niczego nie dostrzegali.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kamienny Ołtarz”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość