Strona 2 z 3

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Pon Paź 08, 2018 9:02 pm
autor: Natanis
        - Rodian! - ponowny okrzyk trzeciego ze strażników rozległ się w korytarzu, ale nagle się urwał, zamieniając w wilgotny bulgot, a po chwili dało się słyszeć uderzenie ciała o ziemię. A przynajmniej słyszeli to ci, którzy nie byli zajęci walką o przetrwanie. Albo wymiotowaniem. Dwójka rannych strażników miała zbyt wielkie własne problemy, aby troszczyć się o swojego w założeniu bezpiecznego towarzysza. Ten z odciętą ręką, widząc palladynkę w beznadziejnym stanie, powstrzymał się od przerażającego wpatrywania w swój kikut; chwycił upuszczony miecz w drugą dłoń, po czym uniósł go, szykując się do zadania ciosu w kierunku Arieli, ale nagle znieruchomiał, po czym osunął się na posadzkę. Przed oczami dziewczyny ukazała się ciemna sylwetka w płaszczu, z kapturem rzucającym cień na twarz, przez co była niemożliwa do rozpoznania. Postać zamachnęła się dłonią, w której przez chwilę palladynka mogła dostrzec błysk, a następnie coś twardego uderzyło ją w skroń; nie mogąc wiele na to poradzić, Ariela zatoczyła się, po czym opadła na podłogę, która się chwiała, a nogi podchodzącego do niej mężczyzny rozmywały. Ktoś coś krzyczał, ale w uszach zbytnio jej brzęczało, aby mogła rozpoznać słowa. Po chwili ogarnęła ją ciemność.

        Tymczasem Natanis dotarł do samego archiwum. Nie wyglądało zbyt imponująco i panował w nim niezły bałagan, choć na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało całkiem porządnie, dokumenty nie walały się, ale były równo poukładane w szufladach, to szybko okazało się, że niekoniecznie oznacza to harmonijne posegregowanie. Kartki często były wsadzone do góry nogami, o chronologii można było zwyczajnie pomarzyć, w dodatku wyglądało na to, że przez ostatnie kilka miesięcy przez koszary przewinęło się trzech różnych skrybów. Charakter pisma większości z nich przedstawiał wiele do życzenia. Kapitan zaofiarował, że pozostanie tutaj z Duchem, jeżeli ten miałby jakieś pytania i Natanis zgodził się, chociaż zdecydowanie wolałby pracować w samotności. Po kilkunastu minutach szurania kartek oraz rzucania przez niebianina pytań, na które zdecydowanie nie znał odpowiedzi, kapitan stwierdził, że jednak uda się po kogoś bardziej zaznajomionego z tymi sprawami – to jest oczywiście po skrybę, który właściwie powinien najpewniej być właśnie w tym miejscu. Natanis westchnął, kiedy został w końcu sam. To jest prawie.
        - Dziękuję, kochana – powiedział, kiedy Chmura podała mu w dziobie potrzebny mu zwój; ptak był znacznie lepszy w operowaniu dokumentami niż ci „skrybowie”, na których wyraźnie straż oszczędzała. - Przynajmniej ty wiesz, jak utrzymywać porządek w papierach...
        Przez bliżej nieokreślony czas, w którym to Natanis kompletnie zatracił się w kolejnych liczbach, zdołał dowiedzieć się większości rzeczy, które go interesowały, a także wielu, których nie spodziewał się tutaj znaleźć. Przede wszystkim udało mu się ustalić budżet pakowany w całą straż miejską, a nie było to łatwe, gdyż opisy przychodów podzielone były na tyle osobnych dokumentów, ile się chyba tylko dało. No i oczywiście nie mogły znajdować się w tej samej kategorii... Różnica tej sumy z obliczonymi (także oczywiście mozolnie) miesięcznymi wydatkami była dodatnia oraz całkiem spora, oznaczało to więc, że albo część pieniędzy wyparowała w czasie przekazywania, albo też zniknęła w nieco mniej tajemniczych okolicznościach. Natanis westchnął, powstrzymując pokusę kazania Chmurze poszarpania tych wykazów wydatków na kawałki – nie zwykł niszczyć takich rzeczy, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy mogą się przydać. No i te tutaj mogły się okazać przydatne w całkiem bliskiej przyszłości – jakkolwiek beznadziejnie nie były przygotowane... Duch skończył więc przeglądać papiery, razem ze swoją orlicą zgrabnie poukładał wszystko na miejsce, powstrzymując się od odruchu zaprowadzenia porządku i w reszcie – nie miał na to czasu i w dodatku to zdecydowanie nie była jego robota. Miał jeszcze kilka pytań, na które odpowiedzi udzielić mu mógł tylko skryba, ale ten się nie pojawiał, zniecierpliwiony Natanis nieśmiało więc otworzył drzwi, rozejrzał się po korytarzu, po czym niepewnie zaczął nim iść. Musiał znaleźć kapitana lub Arielę. ”Ciekawe, jak jej idzie jej część zadania? Z pewnością nie są to miłe chwile dla tych wszystkich strażników, których spotka... Może lepiej było nie pozwalać jej samej przejąć inicjatywy? Zdecydowanie ma dobre serce, ale ono płonie i czasami płomienie potrafią...”
        Nagle się zatrzymał, kiedy minął zakręt i nagle się o coś potknął. Chmura wzbiła się w powietrze, wydając z siebie spanikowany gwizd, a Natanis z jękiem upadł na posadzkę. Poczuł, jak coś ciepłego i wilgotnego rozlewa się po jego policzku. Kolejna rana? Pięknie... W taki głupi sposób... Podniósł się na ramionach, ale otworzył szerzej oczy, kiedy ujrzał przed sobą całą kałużę krwi. To... to nie mogła być tylko jego... Uniósł wzrok i ujrzał ciało strażnika z zamkniętymi oczami i odciętą ręką, wokół której rozlała się kałuża. Krew już nie ciekła...
        - Co do...
        - Panie!
        Oszołomiony Natanis poczuł, jak czyjaś dłoń zacisnęła się na jego ramieniu, a po chwili został podźwignięty do pionu przez jednego ze strażników, których grupa zebrała się w korytarzu. Duch nie zwracał na nich zbyt wielkiej uwagi – spojrzał na swoje ręce całe we krwi oraz ubrudzoną nią białą szatę. Wtedy jego wzrok powędrował w tył i ujrzał kolejnego trupa, tym razem z rozciętą szyją. O jego musiał się wcześniej potknąć... Strażnicy potrząsali nim i próbowali go przywrócić do rzeczywistości, ale dopiero gdy ujrzał przed sobą łeb Chmury, zamrugał ze zdziwieniem. Orlica przysiadła na jego klatce piersiowej i przybliżyła swój dziób do jego twarzy, spoglądając na niego z niepokojem. Niebianin uniósł drżącą rękę i pogłaskał ją po łebku, zostawiając na niej krwawy ślad. Wtedy nagle jego wzrok powędrował na coś, co zalśniło w słońcu na podłodze – niewielki medalion w kształcie symbolu Najwyższego. Specyficzny. Znajomy. Były małą nowością w Niebie – medaliony, w których anioły chowały swoją tajemnicę. Oczywiście nie przed Najwyższym, ale przed światem. Ale co tu robił?
        Natanisa przeniknął dreszcz, kiedy zorientował się, że zna twarze zabitych. Ci sami, których spotkali w wiosce... Medalion... Palladyni także je nosili? Ariela!
        - Co tutaj się najlepszego wy... oż, cholera...
        - Na Najwyższego!
        Natanis uniósł wzrok i ujrzał kapitana w towarzystwie skryby, który na skrybę zdecydowanie nie wyglądał, ale to nie miało teraz tak wielkiego znaczenia. Chmura zleciała na podłogę, kiedy Duch ruszył w stronę kapitana straży, który już zaczął wydawać polecenia strażnikom.
        - Ci dwaj należeli do tych, którzy zaatakowali mnie i Arielę – powiedział Natanis, na co mężczyzna rozszerzył oczy. - Ale... był jeszcze trzeci.
        - Ktoś ostatnio widział palladynkę?!
        Nikt.
        - Ona wraz z Verifem... tym trzecim strażnikiem... co się tutaj stało najlepszego? - Kapitan zachodził w głowę, wyraźnie zestresowany. - I to w taki dzień... cholera... N-natychmiast rozpoczniemy poszukiwania. Nie mogą być daleko... A ty... panie... powinieneś udać się w jakieś bezpieczne miejsce. Natychmiast!
        - Nie wiem, czy będę bezpieczniejszy niż w koszarach... - powiedział Natanis, ale jeden wzrok na trupy i przypomnienie sobie o tym, co zastał w archiwum uświadomiło mu, że to nie jest prawda. - N-nie chcę siedzieć gdzieś w ukryciu, kiedy Ariela zaginęła.
        - Z całym szacunkiem, ale to nasze zadanie. Powinieneś jak najprędzej wrócić do dworu. Nie martw się, wszystkie wysiłki możliwe zostaną podjęte natychmiast.
        - W porządku...
        Natanis został odeskortowany na dziedziniec, gdzie już czekały na niego konie. Spojrzał na pustego, należącego do Arieli.
        - Wiecie, mogę się przenieść do dworu natychmiast, jestem w końcu Duchem Światłości. A wy byście mnie i tak tylko spowalniali. Udajcie się tam sami, na miejscu już będę, w porządku?
        Strażnicy popatrzyli na siebie, ale skinęli głowami i po chwili odjechali. Natanis poczuł, jak Chmura siada mu na ramieniu, a po chwili przed jego twarzą pojawił się znajomy symbol. Przyjął od ptaka amulet, który ten najwyraźniej podniósł z podłogi. Najwyraźniej należał do Arieli... w sferze powinna kryć się tajemnica... Na pewno nie było to nic, co mogłoby im pomóc, prawda? W dodatku najprawdopodobniej było to coś straszliwie wstydliwego... Może imię pierwszego ukochanego albo nawet jego podobizna? Czując rumieńce na policzkach, Natanis chował medalion to kieszeni szaty, która nie była jeszcze przesiąknięta krwią. Następnie skupił się, zamknął oczy i zniknął.

        Kiedy Ariela się obudziła, zdecydowanie nie znajdowała się w ciekawej sytuacji; była w niewielkim pomieszczeniu, jej nadgarstki związane były nad jej głową i przymocowane do sufitu liną. Przed sobą miała strój, na której leżała jej zbroja – na sobie palladynka miała teraz głównie koszulę. Wciąż jakimś cudem odczuwała efekty trucizny, którą jej podano, a może tylko jej pozostałości? Nie zdołała więc podjąć jakichkolwiek działań, zanim drzwi do pomieszczenia się nie otworzyły, a do środka weszła ta sama mroczna sylwetka. Przecięła linę nad głową Arieli i chwyciła jej wciąż skrępowane nadgarstki, wyciągając z pokoju. Szli chwilę, dopóki nie rozległ się zgrzyt metalu, a po chwili palladynka została wepchnięta do ciemnego pomieszczenia. Kraty zgrzytnęły za jej plecami, kiedy postać zatrzasnęła drzwi do celi i oddaliła się, zostawiając ją samą. Prawie...
        - Ty... - Z mroku wyłoniła się twarz. Twarz ze złamanym nosem. Po chwili palladynka została przyciśnięta do chłodnej podłogi przez strażnika, którego zbroja także gdzieś zniknęła. - O mało mnie nie pocięłaś! Ale zrobiłaś to z Rodianem, ty suko! I przez ciebie teraz trafiliśmy do tego miejsca! Ci cholerni kultyści...! - Mężczyzna oddychał płytko, wyraźnie spanikowany, ale zamilkł na chwilę, myśląc. - Ty... ty się znasz na takich sprawach, prawda? Kultystach i diabłach... możesz nas stąd wyciągnąć, co? Pomożemy sobie stąd uciec, a potem wróćmy do naszego problemu. Ale jeżeli wolisz zostać złożona w ofierze... Cóż...
        Milczenie było nad wyraz wymówne, podobnie jak wzrok mężczyzny.

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Śro Paź 10, 2018 8:36 pm
autor: Ariela
        Wszystkie wydarzenia działy się jakby bez jej udziału, wbrew woli i najmniejszego wpływu na swoje ciało. Niewiele zdążyła zarejestrować szczegółów masakry, która wydarzyła się przed jej oczami. Ktoś kto zabił tych dwóch mężczyzn nie mógł mieć dobrych intencji. Kiedy została sama, oko w oko z mroczną postacią poczuła jak ściska się jej gardło ze straszliwej niemocy. Beznadziejne położenie w jakim się znalazła zgasiło wszelką nadzieję. Trucizna tocząca się w jej krwi powodowała straszliwe wyniszczenie organizmu i choć straciła nadzieję wciąż się nie poddawała. Nie straciła ducha walki. Czuła w ręce ciężar miecza, jej jedynego oręża, który jej pozostał, i dźwignęła go duchem, jakby samą wiarą przeciwstawiając się nieuchronnemu losowi. Lecz dłoń bez sił upuściła miecz. Uświęcona stal zadzwoniła melodyjnie upadając na bruk, a Ariela upadła na kolana przed katem. Nagły błysk pokonał niebiańską wojowniczkę. Upadła w ciemność.

        Nicość była gorsza od najstraszniejszego koszmaru. Jeszcze gorsza była świadomość uwięzienia w tej nicości. Miotała się gdzieś w bezkresach własnego jestestwa, błagała, krzyczała o pomoc. Nie mogła się wyswobodzić z niewidzialnej klatki. Miotała się i biła na oślep. Szukała nadziei. Tą nadzieją był jej Pan. Do niego zwróciła się o łaskę i pomoc, a jej modły chyba przyniosły skutek.

        Choć przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych cieszyła się, że... jeszcze żyła? Zdezorientowana rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu. Dopiero, kiedy chciała się ruszyć spostrzegła, że jest związana za nadgarstki do sufitu. Następnie mętnym wzrokiem zobaczyła swoje ubrania i miecz, leżące przed nią. Powiodła spojrzeniem w dół i zobaczyła, że jest pozbawiona wierzchniego odzienia i pozostała jej tylko biała koszula i chyba jeszcze to co miała pod spodem. Ale to nie nagość było jej największym zmartwieniem, tylko to po co ją rozebrano. No i przede wszystkim odpowiedź na pytanie: dlaczego jeszcze żyła?
        Jej ciało wciąż było słabe i właściwie nie czuła się lepiej niż przed zawleczeniem jej do tego pomieszczenia. Mimo to odczuwała upływ czasu na swoją korzyść i zwalczała truciznę modlitwą do Najwyższego. Powtarzała tą mantrę: "Panie Wszechmogący, daj siłę swojej służebnicy". Nie była dobra w modlitwach, ani w proszeniu o pomoc, ale sytuacja w jakiej się znalazła była jak najbardziej odpowiednia na modły.
        Gdy do środka weszła jakaś zakapturzona postać Ariela skupiła na niej rozbiegany wzrok. Nie mogła się wyrwać, ani podskoczyć. Była za słaba żeby stawić jakikolwiek opór. Zobaczyła ostrze w rękach zabójcy, ale nie bała się śmierci. Wiedziała, gdzie po niej trafi. Czuła tylko złość spowodowaną brakiem możliwości walki. Kiedy nieznajomy do niej podszedł i chwycił ją za nadgarstki poczuła jak zimny pot spływa po jej plecach wywołując dreszcze. Poczuła jak odcina ją od sufitu i stopy ponownie zmierzają się z grawitacją. Zawleczona do innego pomieszczenia za nadgarstki upadła na chłodną podłogę w jakimś śmierdzącym lochu.
        Było jej duszno, bolał ją każdy mięsień jak po wielogodzinnej bójce. Mimo iż ból był fizyczny, to z zewnątrz nie nosiła jakiś oznak tortur. To co ją dręczyło, działo się w jej środku. Ledwo co zdążyła się dobrze rozejrzeć, a już znowu ktoś ją zaatakował. Nieprzygotowana na atak znowu przywitała chłodną posadzkę przytuliwszy do niej siny policzek. Piszczenie w głowie zostało zaburzone przez znajomy głos. Och, czyżby dzieliła klatkę z gwałcicielem? Wspaniale!
        Na szczęście dla chłystka, Ariela była zajęta walką z trucizną, bo było dla niej ważniejsze odzyskanie sił niż ponowne przestawienie nosa dupkowi. Pod pewnym względem wolałaby, żeby go tutaj nie było i to nie przez troskę o siebie, ale o jego zakichane życie, które nie ważne jak nędzne było, było życiem i jej zadaniem było go obronić przed przyspieszonym spotkaniem ze Stwórcą.
        Ponownie dźwignęła się z podłogi i przekręcając się oparła się plecami o metalowe pręty. Przedramieniem wytarła spod nosa krew i westchnęła spoglądając pusto w sufit. Chyba nauczyła się zwalczać truciznę, ale zanim całkowicie zwycięży może być już za późno.
        Nie chciała dawać strażnikowi wielkich nadziei, ale jeśli miałaby mu coś dać, to tylko odpowiednią formułkę modlitwy błagalnej. Swoistego żalu za grzechy. Obawiała się, że nie zdoła ich stąd wyciągnąć. Obawiała się... O Panie... Natanis. Nigdy wcześniej nie poczuła takiej troski. Duch był co prawda nieśmiertelny, ale to nie oznaczało, że nie było sposobu na jego unicestwienie. Nawet Ducha Światłości można było zabić, ale musiała to być istota Piekielna. Arielę znowu zaczęły męczyć mdłości, choć żołądek miała pusty i sił nie miała na kolejne wymiotowanie. Zagryzła dolną wargę i przyciągnęła do siebie stopy otulając je ramionami.
        Patrzył na nią wyczekująco, ale mu nie odpowiedziała i to go rozwścieczyło. Podbiegł do niej i złapał ją za barki potrząsając jakby chciał wybudzić z letargu, albo jakoś zmusić do działania. Początkowo poddała się gwałtownemu kołysaniu.
        - Odpowiedz! Wyciągniesz nas stąd? - prawie wykrzyczał to pytanie. Skąd mógł wiedzieć, że Ariela modliła się do Pana i ściągała dla nich pomoc, a swoim krzykiem rozpraszał ją i powodował nasilający się ból głowy.
Ariela nie wytrzymała i odepchnęła jego ręce.
        - Zamknij się łaskawie, bo jeszcze raz mnie dotkniesz, to nie będzie z ciebie co składać w ofierze - odpowiedziała mu dosadnie, o dziwo wcale nie żartując, lecz oczywiście rozumiała jego strach. Strach, który mącił w umyśle i zagłuszał myśli.
        - Ale wydostaniesz nas stąd, prawda? A jak nie ty, to twój przyjaciel z tym białym ptaszyskiem?
        Ariela zwiesiła głowę opierając czoło o kolana i wtedy spostrzegła brak czegoś, co otrzymała od Viliriana. Medalion. Zgubiła go, albo jej zabrano wraz z odzieniem. Mimo to była jeszcze nadzieja. Zamknęła oczy i skierowała swoje myśli do skrzydlatego sojusznika. Niestety taka forma komunikacji miała swoje dość spore ograniczenia, ale dawała aniołowi jasny przekaz, że jest w ogromnym niebezpieczeństwie, ale żyje i poprosiła, aby strzegł Natanisa.
        Gdy znowu uniosła głowę, zauważyła bladą twarz strażnika z groteskowymi plamami czerwonej krwi pod nosem sięgającymi aż do czubka brody. Nie powinna czuć żadnego żalu do mężczyzny jego pokroju, ale nie byłaby sobą, gdyby nie miała tej anielskiej cechy - wiary. Teraz pojęła dlaczego tak różnią się od ludzi. W każdym było coś w co warto wierzyć, każdy z nich zasługiwał na drugą szansę. Potem na kolejną i kolejną. Kwestią nie było zepsucie duszy, ale ciała wystawionego na działanie pokus i wielu niebezpieczeństw w ciemności przed, którymi Niebianie mają obowiązek ich chronić. To także jej obowiązek. Jeśli pozwoliłaby temu człowiekowi zginąć, byłaby to jej porażka.
        - Zrobię co będę mogła, ale mnie otruto. Nie mogę walczyć w tym stanie.
Zauważyła jak nadzieja gaśnie w oczach mężczyzny, więc dźwignęła się z siadu, chwiejnie i wciąż trzymając się krat, stanęła na równe nogi i popatrzyła na strażnika.
        - Palladynom dodaje mocy każda niewinna dusza, o którą walczą. Jeśli przysięgniesz tutaj przede mną, że od teraz będziesz prawym człowiekiem, obiecuję, że zrobię wszystko, abyś przeżył.
        Chłop praktycznie bez namysłu upadł przed stojącą dziewczyną na kolana i chwycił się dołu jej koszuli aż przypadkowo odsłonił jej krągłe piersi. Ariela zaskoczona zareagowała bardzo szybko zaciągając luźny kołnierz do góry, a na posiniaczonym licu zarumieniły się młodzieńcze policzki. Mimo krępującego wypadku, strażnik zdawał się nawet na to nie zwrócić uwagi i przyrzekł jej na swoje życie, że się zmieni i wstąpi do zakonu. Aż takiej deklaracji nie potrzebowała, ale skoro już przysiągł, to trudno. Nie mniej z jakiegoś cudownego powodu, rzeczywiście poczuła lekki przypływ energii, choć w dużej mierze to było prawdopodobnie tylko jej wewnętrzna satysfakcja obrazowo przedstawiona jako złośliwy uśmiech skierowany do samego Szatana. Rzuciła mu wyzwanie, a że była Palladynką, walka ze Księciem Ciemności i jego pomiotami, to jej przeznaczenie. Dlatego istniała. Dlatego się narodziła.
        Położyła drugą rękę na głowie mężczyzny kulącego się przed nią.
        - Możesz wstać - oznajmiła trącącym o podniosłość, tonem głosu. Mężczyzna wstał ocierając łzy i tego Ariela najmniej się spodziewała. Udała więc, że tego nie zauważyła. Mogąc już wreszcie puścić naciągniętą koszulę odwróciła głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu poza klatką. Czas grał na ich korzyść nawet jeśli nie była w stanie nic zdziałać poza czekaniem na dalszy rozwój wydarzeń.

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Pią Paź 26, 2018 3:56 pm
autor: Natanis
        Natanis zmaterializował się w wygodnie urządzonym pomieszczeniu, apartamencie, którego właściciel nie szczędził na wydatkach, aby uczynić go tak przytulnym, jak to tylko możliwe; a raczej poprzedni właściciel, bo Duch Światłości nie przeznaczył jeszcze ani ruena na jakiekolwiek wzbogacenia i tak już przepełnionych przepychem pomieszczeń i niezbyt mu się śpieszyło. W sypialni nie było nikogo widać, ale zza drzwi prowadzących do saloniku dobiegały odgłosy rozmowy; rozmowy mężczyzny z kobietą. Natanis poczuł, jak robi mu się jeszcze goręcej - pozwolił sobie na takie wtargniecie, bo budynek był niejako własnością miasta i w dodatku sytuacja była wyjątkowa, ale mógł trafić na naprawdę niekorzystny moment; możliwość pojawienia się w większości miejsc sprawiała, że prywatność zdawała się rzeczą, na którą trzeba było mieć specjalne baczenie. Zdecydowanie nie odważyłby się na coś takiego o późniejszej porze, ale te godziny wydawały się bezpieczne… Skąd znał to miejsce? Cóż, na dworze zapoznał się z kilkoma planami i rysunkami najbardziej istotnych miejsc, dlatego orientował się w niewielkim fragmencie miasta na tyle, aby móc ryzykować przeniesienie się. Ale tymczasem…
        Zbliżył się do drzwi i niepewnie dotknął klamki. Powinien zerknąć przez szczelinę czy po prostu je otworzyć? Obie opcje zdawały się mieć poważne wady i ryzyko, w końcu Najwyższy tylko wiedział, co się tam mogło dziać… w końcu jednak udało mu się uspokoić umysł i ujrzeć dość proste rozwiązanie. Po prostu zapukał. Dźwięk taki dochodzący z wnętrza własnej sypialni zdecydowanie musiał być zaskakujący, ale Duch Światłości czekał cierpliwie, aż usłyszy pozwolenie na wejście. Zamiast tego po chwili drzwi rozszerzyły się, a Natanis ujrzał przed swoją twarzą ostrze miecza, po którego drugiej stronie znajdowała się twarz jednego z doradców, których przydzieliła mu królowa. Jego twarz najpierw wyrażała skupienie i gotowość, po chwili przybrała wyraz zdziwienia, a gdy mężczyzna dostrzegł krew na ubraniu Ducha, wpełzło na nie przerażenie. Miecz zaraz został opuszczony.
        - Panie, co się stało?!
        Za jego plecami skrywała się kobieta w porządnym ubraniu, które jednak bardziej odpowiednie było dla wysoce postawionego rzemieślnika niż damy; rzut oka na papiery rozłożone na stole wystarczył, aby oczywistym się stało, że ta dwójka zajmowała się sprawami związanymi z zarządzaniem miasta; Natanisowi zrobiło się głupio przez poprzednie podejrzenia, ale nie było teraz czasu, aby tym się przejmować.
        - To nie moja krew. Byłem w koszarach i doszło tam do ataku na kilku strażników i Arie… tę palladynkę, z którą byłem wczoraj. Zaginęła.
        - Na Najwyższego… Tak w biały dzień? W koszarach?!
        Rzeczywiście nie było to pocieszające; wiele mówiło o tym, w jakim stopniu można zaufać straży miejskiej — zdecydowanie przydadzą jej się zmiany, jednak skutecznych stróżów prawa potrzeba było już teraz… były w zasadzie dwie możliwości. Pierwsza polegała na zwróceniu się o pomoc do angielskich zastępów, ale Natanis obawiał się tak radykalnego rozwiązania — już teraz stosunki pomiędzy mieszkańcami miasta a niebianami nie były najlepsze, a sprowadzenie skrzydlatej armii zdecydowanie przyczyniłoby się do zaognienia problemu. Natanis zdecydowanie nie chcial doprowadzić do buntu. Pozostawały jednak siły królowej… stolica zdecydowanie mogła użyczyć kilkunastu dobrych ludzi na potrzeby takiego miasta…
        -Napisz do królowej - poprosił Natanis. - Poinformuj ją, że mamy problemy z zachowaniem porządku z powodu braku odpowiednich ludzi i poproś o wysłanie kilkunastu odpowiednich osób do zajęcia się najbardziej poważnymi problemami oraz organizacją tego wszystkiego.
        - W porządku. Co ty zamierzasz zrobić?
        - Nie mogę zarządzać miastem, a którym nie ma porządku… gdzie panuje chaos… spróbuję dowiedzieć się jak najwięcej o sytuacji.
        - Rozumiem, panie. Będziesz więc już wychodzić?
        - Tak. - Natanis nieśmiało się uśmiechnął. - Ale nie drzwiami. Muszę zmienić strój, bo jeszcze niepotrzebnie będzie wzbudzał panikę.

Tymczasem, choć ani Ariela, ani jej nowo nawrócony towarzysz nie byli świadomi, że ktoś obserwuje ich z mroku. Dwójka niewielkich, świecących oczu nagle pojawiła się pośród ciemności, nieco powyżej głowy Arieli, tak, że bez problemu mogła dostrzec nieludzkie ślepia — początkowo znajdujące się wyraźnie daleko pod ścianą, zaczęły zbliżać się w stronę palladynki I mężczyzny, wolno, ale ze stałą prędkością, pewnie. Aż w końcu zbliżyły się na granicę światła padającego przez kraty, a oczom palladynki ukazał się… ukazała się maleńka istota, unosząca się w powietrzu na niewielkich skrzydłach; chochlik spoglądał na palladynkę z szeroko wyszczerzonymi zębami, ale po jego minie dało się poznać, że nie ma raczej złych zamiarów.
        - No czeeeść — powiedział nieco piskliwym głosem, jednak nie tak wysokim, jak pisk mężczyzny, który go dostrzegł.
        - Aaa, diabeł! Chroń mnie, palladynko! - Mężczyzna czmychnął za plecy Arieli.
        - Taaaa, prawie — mruknął pozbawiony chochlik. - Nazywam się Amo i jak widzę, trafiliście do mojej celi. Jestem zaszczycony, goszcząc takich ślicznych gości, zwłaszcza gdy zapewniają mi takieee apetyczne widoki. - Naturianin wymownie spojrzał na biust palladynki. - Ale obawiam się, że wam ta gościna nie jest aż tak na rękę, hę? Rozumiem, nie mamy tutaj zbyt dobrych warunków… A jakkolwiek złożenie w ofierze piekielnemu jest kuszące — pomyślcie tylko, jak wiele zabawy by było, jakby okazał się pokusą! - to podejrzewam, że wcześniej jednak chciałoby się coś więcej z życiem zrobić, co? Spokojnie, Amo rozumi. Amo może pomóc; w końcu sam nie przepada za tymi gupimi kultystami. Taki mały psikus dla nich to zdecydowanie warto! Mogę otworzyć wam drzwi, żaden problem dla chochlika, ale pytanie, czy coś z tym zrobicie, czy po prostu dacie się znowu złapać? Ale wystarczy tylko jedno słowo, a drzwi staną otworem.
Chochlik jakby dla podkreślenia swoich słów zbliżył się do krat i przysiadł na nich, wpatrując się z zainteresowaniem w Arielę.
        - Ale wiesz, wielka palladynko… jak uda ci się im umknąć… w głównej sali jest ołtarz, a na nim pewna czara, jakiś piekielny artefakt. Jakby udało ci się go zniszczyć… pewnie byłoby to bardzo szlachetne i udowodniłabyś swoją wartość czy coś, co? I… no dobra, przyznaję się, ten artefakt przeklął mnie i trzyma tu na dole… ta cela to najlepsze miejsce do ukrywania się, ale jeżeli postanowisz wyjść, będę was śledzić. Ale z ukrycia, może czasem pomogę? Jeżeli mnie uwolnisz… odwdzięczę się potem w sposób, jakikolwiek tylko zechcesz. To jak?

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Pon Paź 29, 2018 2:45 am
autor: Ariela
        Klatka w której została zamknięta wraz ze strażnikiem była naprawdę spora, a sama Ariela miała na głowie inne problemy, niż sprawdzanie jej każdego kąta. Nic więc dziwnego, że gdy pierwsza dostrzegła parę ślepi, była zaskoczona tym odkryciem nie mniej niż strażnik, który zaskomlał jak zbity pies i rzucił się na Arielę aby ją obrócić przodem do tajemniczego potwora i użyć jak żywej tarczy. To było bardzo szlachetne z jego strony. Ariela musiała trochę się pogimnastykować żeby oswobodzić się od jego rąk.
        - Nie bądź głupi - skarciła panikarza - Witaj maleńki. Wybacz zachowanie tego tam. Najwidoczniej nigdy w życiu nie widział chochlika - w Arieli od razu obudziło się współczucie dla biednego stworzonka, bo chociaż wiedziała jak bardzo potrafią dokuczyć te łobuzy, to w istocie są to dobre istoty.
        - Chochlik? Oczywiście, że znam, tylko nie poznałem z początku - strażnik starał się wytłumaczyć w sensowny sposób swoje tchórzostwo, ale Ariela wiedziała już, że będzie go miała na głowie za każdym razem, gdy z zaułka wyskoczy mała krwiożercza mysz.
        Palladynka odruchowo poprawiła dekolt koszuli, lecz to wywołało jeszcze szerszy uśmieszek u chochlika. A jakże by inaczej - dała się nabrać na żart niskich lotów, ale nie było się na co obrażać. Ariela miała już wątpliwą przyjemność odczucia na własnej skórze efektów charakterystycznego poczucia humoru tych żartownisiów. Lecz nauczyła się z nimi żyć i odkryła ich bardzo pożyteczne umiejętności. Takie, które w obecnej sytuacji wydały się jej niezwykle pożądane.         Ignorując wzmianki o niezbyt uczciwych zagrywkach tej rasy Ariela zdecydowała się zaufać Amo, ale kiedy chochlik zaczął mówić od rzeczy o udowadnianiu szlachetności, na młodej cerze palladynki zawitał grymas jasno dający do zrozumienia chochlikowi, że nie da się tak łatwo zwieść na manowce.
        - Amo...? Czemu zależy ci tak bardzo na zniszczeniu tej czary? - zapytała przenikając go wzrokiem i obierając postawę pani, której powinien się słuchać.
        I intuicja jej nie zawiodła, bo Amo bez dalszego wymigiwania się od odpowiedzi wyjawił jej przeznaczenie naczynia, ale w głowie dziewczyny pojawiło się jedno zasadnicze pytanie: na co kultystom chochlik? Oby nie musiała się tego nigdy dowiedzieć.
        - Dobrze. Otwórz zamek, byle szybko i po cichu - obróciła się w stronę mężczyzny przypatrującego się jej z nadzieją. - Muszę odzyskać swój miecz - i ubrania... dodała w myślach. Aczkolwiek najważniejsze dla niej było jej poświęcone ostrze, bez którego ma marne szanse w przypadku konfrontacji z istotą czerpiącą moc ze źródeł piekielnych.
        Kiedy tylko Amo otworzył zamek, Ariela wyszła z klatki i po cichu podążyła korytarzem do pokoju w którym - o ile dobrze kojarzyła - została rozebrana i rozbrojona. Miała na uwadze fakt, że tajemniczy porywacz też tamtędy wyszedł i mogła go spotkać za tymi drzwiami, a wtedy to byłby koniec zabawy. Zostać tutaj tez nie mogła, a więc wszystko sprowadzało się do tego, że nie miała wyjścia i musiała tam wejść. Zadania nie ułatwiał fakt, że wciąż była pod wpływem narkotyku i ciągle walczyła o utrzymanie równowagi, co ją wykańczało i pochłaniało masę energii psychicznej. Jakby tego było mało miała za sobą pechowego strażnika, co przylgnął do niej jak rzep do psiego ogona i to tak bezceremonialnie, że nawet sama Ariela poczuła się zawstydzona, kiedy poczuła dotyk jego skóry na własnych pośladkach. Jednak dzielnie znosiła te niewygody, wiedząc, że nie mają one niezdrowego podtekstu, albo przynajmniej starała się w to wierzyć, bo kto wie, co nawet w takich sytuacjach chodziło po głowie mężczyznom.
        Stając przy drzwiach najpierw nasłuchiwała jakichkolwiek dźwięków z drugiego pomieszczenia, a kiedy była już pewna, że nic tam się nie rusza, z wyczuciem odchyliła drzwi do momentu aż mogła zajrzeć do środka. Podpierając się jedną ręką o obrzeże futryny, a drugą utrzymując nieruchomo skrzydło drzwiowe wsunęła głowę w utworzoną szczelinę i omiotła szybkim spojrzeniem niewielkie pomieszczenie w którym stał tylko jeden mebel - ława na której wciąż leżały jej rzeczy i... to co najważniejsze, czyli długi miecz ukryty w skórzanej pochwie.
        Palladynka z westchnieniem ulgi weszła od razu do środka i dopadła do stołu. Z początku nie wiedziała co zrobić najpierw. Miała mętlik w głowie i to chyba był jeszcze wynik działania trucizny i cholernie trudnej do utrzymania koncentracji. Mężczyzna, który wszedł za nią nie ukrywał radości. Zupełnie zapomniał, że odzyskanie miecza przez Arielę nie przesądza o ich ocaleniu, a jedynie nieznacznie zwiększa ich szanse na ucieczkę.
        Ariela była bardzo poturbowana i posiniaczona, ale hartem ducha przewyższała najtrwardszych z twardzieli Aralanii, dlatego bez cienia narzekań ubrała się w swoją lekką skórzaną zbroję. Wielką trudność sprawiało jej przy tym utrzymanie równowagi, lecz koniec końców wreszcie wcisnęła bose stopy w wysokie obuwie i niechlujnie zawiązała rzemyki na kilka supłów - byle skutecznie trzymały stopy w butach, bo na estetykę nie pora i miejsce.
        Dobywając miecza zdała sobie sprawę z tego, że to jej pierwsza tak poważna misja i chwilowe zwątpienie w swoje siły rozwiał widok strażnika, który patrzył na nią jak na święty obrazek.
        - No to chodźmy poszukać tego ołtarza... - zarządziła i podeszła do kolejnych drzwi. Nie zauważyła jak twarz mężczyzny pobladła.
        - J-jakiego ołtarza? Uciekajmy stąd jak najpredzej. W cholerę z tym chochlikiem - warknął po cichu. Słowa te wywarły na Arieli duże wrażenie. Oczywiście w negatywnym sensie.
        - Wyjdziemy stąd z Amo, albo wcale nie wyjdziemy. Lekcja pierwsza: nigdy nie opuszczaj przyjaciół w potrzebie.
Ucieła protesty strażnika przytknięciem wskazującego palca do swoich ust, potem otworzyła kolejne drzwi.

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Pon Gru 17, 2018 4:20 pm
autor: Natanis
        Ariela wraz ze swoim jakże pożytecznym towarzyszem wkroczyli do sieci korytarzy wykonanych z ciemnego kamienia, oświetlanych jedynie przez pochodnie jarzące się upiornie czerwonym światłem, nie mającym nic wspólnego z ciepłym płomieniem tańczącym w kominku. Po chwili podążania nimi dał się słyszeć upiorny chór rozchodzący się echem pomiędzy ścianami; chór męskich głosów śpiewających gdzieś w oddali pieśń w niepokojącym języku - słysząc ją, kompani palladynki chciał zawrócić, ale wystarczyło upomnienie z jej strony, aby porzucił myśl o ucieczce i z westchnięciem ruszył za nią niczym pokorny baranek. Nawet nie taksował wzrokiem tyłu palladynki, choć to raczej było bardziej spowodowane grozą sytuacji niż cnotliwością czy niewinnością. W miarę gdy szli coraz dalej, echo stawało się coraz głośniejsze, co sprawiało przede wszystkim, że mężczyzna niepokoił się coraz bardziej, a gdy śpiew nagle ustał, o mało nie podskoczył z paniki, jego ręce wylądowały na ramionach paladynki, szukając w niej obrony; przynajmniej zachował na tyle trzeźwości umysłu, aby nie krzyknąć i tym samym niewątpliwie zaalarmować całe wszystkich w tym miejscu. Mimo to i tak szybko zabrał ręce, spoglądając z obawą na Arielę, posyłając jej przepraszający wzrok.
        Śpiew nie rozbrzmiał już więcej, ale gdy po jakimś czasie ich dwójka minęła kolejny zakręt, ich oczom ukazał się chochlik, unoszący się pod sufitem - wpatrywał się w miejsce, skąd nadeszli oczekująco, a gdy ich ujrzał, przyłożył palec do ust, po czym skinął dłonią na paladynkę. Gdy ta się zbliżyła, wskazał dziurkę od klucza drzwi, przy których się unosił. Gdy paladynka przez nią zerknęła, mogła dostrzeć kilkadziesiąt czarnych sylwetek zgromadzonych w okrągłym pomieszczeniu oświetlanym tylko przez świece stojące na krawędziach narysowanego w centrum pentagramu. Chochlik zniżył się na wysokość ucha palladynki, po czym zaczął szeptać:
        - Przygotowują się do czegoś. Próbują nawiązać kontakt z piekłem, a jeżeli to im odpowie, złożą ofiarę. Robią to codziennie, gdy mają kogo złożyć, ale rzadko ktokolwiek odpowiada. Wczoraj odpowiedział. Straszny drab. Biedna dziewczyna, lubiłem ją… ty pewnie byłabyś kolejna, więc radzę się pospieszyć. Dopóki odprawiają te rytuały, nie powinno zbyt wiele osób być w innych miejscach. Lepiej módl się, żeby nic im nie odpowiedziało. Albo żeby wolało tamtego barana, choć to akurat wątpliwe. To ty tu jesteś niebianką.
        Chochlik cofnął się, a jeżeli paladynka obróciałaby się, mogłaby tylko dostrzec nogi chochlika znikające w dziurze w suficie. Mężczyzna stał bezradnie, dosyć zdezorientowany obok ściany, wpatrując się na nią pytająco.
Gdy ruszyli dalej, zdołali przejść kilka minut, po których rozległy się echa dziesiątek kroków. Mężczyzna jęknął pospieszająco na paladynkę. Kroki wydawały się dochodzić ze wszystkich stron. Po jakimś czasie były już naprawę głośne, lecz wtedy nagle pojawił się Amo, wskazujący im kolejne drzwi.
        - Szybko, do środka - syknął.
Środek okazał się niewielkim składzikiem, w którym nie było na tyle miejsca, by dwie osoby mogły zachować nieco osobistej przestrzeni; Ariela mogła czuć oddech mężczyzny na swojej szyi. Za drzwiami rozległy się kroki, tuż za drzwiami. Powtórzyło się to kilka razy. Po dłuższej chwili milczenia, paladynka poczuła dłoń mężczyzny na swoim pośladku, a gdy się obejrzała, mogła ujrzeć,że jego spodnie są na jego kolanach.
        - To nie tak! - jęknął ze zgrozą, zaraz zabierając łapę i próbując podciągnąć ubranie. - To samo się stało! Ja… ja… nie zostawiaj mnie tutaj, paladynko, błagam.
        - A w cholerę z nim - zachichotał Amo, pojawiając się znikąd i zdradzając winowajcę tego zamieszania. - Wybacz, paladynko, ale chciałem zobaczyć jego reakcję. Nie zostawiaj go, bo się zaraz popłacze i ściągnie na nas tych drabów. Ale mieczem po łapach mogłabyś go palnąć, tak wychowawczo.
Chochlik sfrunął za ich plecy, a po chwili rozległ się dźwięk przesuwającego się mechanizmu - gdy się obejrzeli, mogli ujrzeć niewielki otwór tunelu w ścianie - na tyle duży, aby czołgając się za sobą powinni się w nim zmieścić bez problemu.
        - Te tunele były tutaj zanim przybyli kultyści; wiem, bo ci durnie wciąż o nich nie wiedzą, s ja odkryłem je po kilku dniach! Nie jest ich tak wiele, ale ten może nas doprowadzić do pomieszczenia obok głównej komnaty, gdzie jest ołtarz i ten artefakt. Poprowadzę was!
Chochlik wleciał do środka, a zawstydzony strażnik spojrzał na Arielę.

        Tymczasem Natanis pojawił się w swoim nowym pokoju - Chmura zleciała z jego ramienia, po czym usiadła na krześle, obrzucając pomieszczenie krytycznym spojrzeniem, szczególnie wielkie łóżko, do którego po chwili poleciało, a wyczuwając na nim zapach zarówno Arieli, jak i Natanisa, spojrzała na niego z zaskoczeniem.
        - To nie tak - jęknął Duch. - Nie mogłem spać na tym łóżku, więc oddałem je po jakimś czasie jej, to wszystko.
        Orlica zagwizdała z zawodem, po czym przystąpiła do inspekcji pozostałej części pomieszczenia; Natanis tymczasem się obmył z krwii i przebrał w czystą szatę, dzięki czemu nikt już nie mógł pomyśleć, że doszło na nim do jakiegoś zamachu. Kiedy wrócił, spojrzał na tę zakrwawioną; pokojówka może się zaniepokoić poważnie, gdy ją zobaczy, powinien pewnie jej poszukać i wyjaśnić wszystko… Nie, nie miał czasu, musiał się skupić. Westchnął i podniósł medalion Arieli, który wcześniej zostawił na biórku. Jedyny ślad… Ale nie powinien… Chmura przysiadła na jego ramieniu, po czym potrąciła go ponaglająco łebkiem. Natanis westchnął, po czym przymykając jedno oko, otworzył go.
        Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, a na dziobie Chmury kolejne rozczarowanie. W środku znajdowały się dwa rysunki, jeden przedstawiający dobrze oddane pomieszczenie, drugi zaś - kilka ulic z zakreślonym jednym z budynków, obok którego napisano “trzecie piętro”.
        - To… to chyba nie jest Arielii - powiedział Natanis, po czym zerknął na Chmurę. - Sprawdzamy to?
        Wzrok Chmury był wystarczającym pośpieszeniem; Duch zamknął oczy, a gdy je ponownie otworzył, znajdował się w pokoju z rysunku. Rozejrzał się i zauważył, że… przypadła do niego kobieta, kładąc palec na jego ustach. Chmura otworzyła dziób agresywnie, ale zamknęła go, gdy zauważyła białe skrzydła wyrastające z jej pleców. Anielica wskazała na drzwi, a zza wymiatałej szyby w nich się znajdującej było widać dwie czarne sylwetki. Natanis dał się poprowadzić do miejsca, w którym nie było go widać - za lustro. Kobieta zaś stanęła przed nim, udając, że się przygląda w zwierciadle.
        - Przysłał cię mój mąż, prawda? - spytała szeptem. - Wiedziałam, że coś wymyśli. Dasz radę mnie stąd wyciągnąć.
        - Emmm… wybacz, pani, ale nie wiem, kim jesteś?
        - Jak to?
        - Moja przyjaciółka została porwana w koszarach, a medalion, który miała przy sobie, mnie tutaj zaprowadził. Medalion tajemnic.
        - Oh… - Anielica zamarła. - Niedobrze...

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Wto Gru 18, 2018 9:12 pm
autor: Ariela
        Miała okropnie złe przeczucia idąc wzdłuż korytarza nad którym posępnie sterczały tlące się pochodnie. Faktycznie, ogień i światło winno dodawać otuchy i ciepło, tymczasem było tu zupełnie na odwrót. To złe miejsce. Bardzo złe. Ariela czuła to całym ciałem, każdy włosek na jej ciele jeżył się od słów, które niezbyt dobrze rozumiała, ale doskonale wiedziała z jakiego języka pochodzą. Wyniosłość melodii wskazywała na jakiś czarny rytuał. Starała się naliczyć ile gardeł tworzyło piekielny chór, lecz nie było to proste, o ile niewykonalne. Sądziła w duchu, a raczej miała nadzieję, że jest tam co najwyżej kilkunastu wrogów, ale nawet z ich niewielkim ułamkiem nie była w stanie walczyć. Nie teraz, kiedy była odurzona trucizną. Walczyłaby dzielnie, ale krótko.
        I musiała jeszcze pilnować tego tchórza za plecami. Trudno nie było usłyszeć jego drżący oddech i o ile była w stanie wybaczyć mu jego obawy, to na pewno nie pozwoli mu uciec w pojedynkę. Palladynka pragnęła wykrzesać z niego trochę odwagi, popchnąć do czynu szlachetnego, może trochę wbrew jego woli, może w nieodpowiedniej chwili zabrała się za uzdrawianie jego chorej duszy, ale traktowała to jako pokutę dla niego. Chociaż nie brakło mu wstrząsów dzisiejszego dnia, to danie mu szansy na udowodnienie swojego nawrócenia uznała za najlepszy bodziec do otrzeźwienia. A jeśli zginie, to po niej, bo nie pozwoli żeby stała mu się tutaj krzywda z łap kultystów.
        Gdy wszystkie głosy ucichły jednocześnie chwilę potrwało zanim znienawidzony język przestał się odbijać od zimnych ścian w korytarzu i umysłów Palladynki i strażnika. Ariela wstrzymała powietrze, kiedy zestresowany mężczyzna prawie na nią wskoczył, ale całe szczęście skończyło się tylko na położeniu rąk na ramionach. Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, a potem znowu je otworzyła i ruszyła dalej nie oglądając się za siebie. Za zakrętem z ulgą i jednocześnie niepokojem zobaczyła znajomego chochlika dającego im znak, żeby zachowywali się bardzo cicho i zajrzeli przez dziurkę od klucza. Ariela pchana ciekawością zrobiła to od razu, ale strażnik odmówił. Ujrzała nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt na czarno ubranych postaci. Powoli odsunęła głowę od drzwi i popatrzyła na chochlika pierwszy raz w życiu lekko przestraszona. To naturalne, w końcu była bardzo młoda, niedoświadczona i miała prawo się lękać. Otuchy. Otuchy. Musiała się skupić na zadaniu, a to było najlepszym motywacyjnym paliwem dla kogoś takiego jak ona. Żałowała, że nie wpadła tu w pełni sił. Zebrałaby mały oddział aniołów i zakończyłaby to wszystko. Po to żyła i to było jej zadaniem. Jednakże teraz miała wątpliwości, same wątpliwości.
        - Prowadź Amo. Prowadź do ołtarza - ponagliła chochlika starając się szeptać jak najciszej. Zerknęła też za siebie na strażnika. Obróciła się lekko w jego stronę.
        - Damy radę - powiedziała pocieszając zlęknionego mężczyznę, który tylko na to czekał.
Kiedy ruszyli dalej, nagłe echo kroków zaskoczyło ją i strażnika, który, co prawda nie posunął się do tego, żeby popychać swoją wybawicielkę, ale ponaglał ją w sposób dość irytujący, a na pewno jeszcze bardziej denerwujący od coraz głośniejszego echa większej grupy butów.
        - Zamilcz! - syknęła na niego nie mogąc już dłużej wytrzymać. Mężczyzna, kwiknął, kiedy znowu zjawił się chochlik. Ariela spojrzała na mężczyznę. - Weź się w garść do jasnej anielskiej - upomniała go po raz kolejny, wtem chochlik pociągnął Arielę za rękaw zwracając jej uwagę na skrytkę za drzwiami.
        Ariela bez protestów wcisnęła się do małego pomieszczenia, gdzie już czekał na nią, a jakże, jej bardzo odważny towarzysz niedoli. Widocznie nigdy nie słyszał o dżentelmeńskim "panie przodem", ale cóż... Nie mogła narzekać zamykając się w bardzo ciasnym pomieszczeniu z przyległym do jej piersi gwałcicielem. Co prawda nie powinna tak myśleć, ale jednak gdzieś z tyłu głowy kołatała jej taka myśl. Taki kobiecy instynkt cnotozachowawczy.
        - Czy... mógłbyś...? - zapytała lekko zawstydzona, kiedy poczuła najprawdopodobniej jego dłoń na swoim pośladku. Ta sytuacja i kroki za drzwiami były wystarczająco już stresujące dla młodej Palladynki, ale zawsze mogło być gorzej. W istocie. Było. Kiedy poczuła coś na nogawkach swoich spodni machinalnie spuściła wzrok. Oczywiście zrobiła to zanim o tym pomyślała, a potem szczerze tego pożałowała. Zacisnęła mocno powieki. O Najwyższy. Obraz jego bielizny utknie jej w pamięci aż do grobu i będzie ją męczył w koszmarach sennych! Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę, że jemu tylko jedno...
        Naprawdę ucieszyła się, że to była nieprawda. Że to tylko psoty chochlika. Miała ochotę go złapać i przydusić, a potem podziękować. Taktownie odwróciła wzrok gdzieś na ścianę nie chcąc oglądać jak strażnik podciąga spodnie. Ale i tak nie wiadomo skąd różne kosmate wyobrażenia na jego temat już zdążyły opętać jej niewinną wyobraźnię. Potrząsnęła głową próbując je wyrzucić, ale szybko tego pożałowała, bo spowodowało to nasilenie bólu w czaszce.
        - Koniec psot! - rozkazała chochlikowi choć wiedziała jak nonsensowny był to zakaz. To tak jakby ptakowi zakazać latać, albo rybie pływać. Czy coś w tym guście. Chochliki takie już były i Ariela cieszyła się w myślach, że Amo upodobał sobie jej towarzysza za podmiot do żartów, a nie ją.
        Ariela myślała, że będą musieli wyjść z kryjówki, ale okazało się, że niekoniecznie. Amo wskazał im ukryte przejście przy podłodze w przeciwległej do wyjścia ścianie. Wysłuchawszy jego opowieści i wskazówek postanowiła ruszyć pierwsza.
        - To nic - powiedziała lekko zarumieniona, starając się nie myśleć o tym co przed chwilą się wydarzyło. To był naprawdę ciężki dzień i chciała o tym zapomnieć.
        - Idę pierwsza - zakomunikowała i przecisnęła się przed mężczyznę, który starał się dać jej tyle przestrzeni ile było możliwe w tej ciasnej klitce, ale i tak nie obyło się bez ocierania pośladkami o jego spodnie, kiedy kucała.
        Ariela spojrzała przez niski tunel chcąc dojrzeć jego koniec. Na całe szczęście nie miała klaustrofobii, ale to nie zmieniało faktu, że czołganie się przez ciemne szczeliny w ścianach sprawiało, że czuła się bardzo nieswojo. W dodatku była obolała, kręciło się jej w głowie od byle wysiłku, a czołganie się wcale takie lekkie nie było. Myśl, że jeśli nie zginie, być może uratuje Natanisa, jakoś dodawała jej sił. Parła do przodu tłumiąc ściszone jęki zmęczenia. W pewnej chwili musiała zrobić przerwę. To było od niej silniejsze. Zatrzymała się i położyła głowę na ziemi opierając zimne czoło na zimnej skale między rękoma. Było jej duszno, a ciało wciąż walczące z odurzeniem zaczęło drżeć jakby z zimna.
        - Co jest? Co robisz? - pytał strażnik szepcząc za jej nogami. - Palladynko? - zapytał i trochę niepewnie zapukał ręką o cholewę jej buta. Ariela drżała i oddychała głęboko, walcząc o przytomność. Chyba przeceniła swoje siły. Albo czekała na zebranie nowych, w każdym razie musiała najpierw odpocząć i zostawić zdezorientowanego towarzysza bez odpowiedzi.

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Sob Sty 19, 2019 9:24 pm
autor: Natanis
        Po wleceniu do tunelu, chochlik wylądował, aby móc osiągnąć mniej więcej takie tempo, jak czołgający się ludzie, zamiast lecieć z całkiem dużą prędkością, drepcząc na swoich maleńkich odnóżach. W ten sposób przez długi czas znajdował się w zasięgu wzroku paladynki, skutecznie prowadząc ją poprzez korytarze. W pewnym momencie jednak nagle wzdrygnął się, stanął i obejrzał za siebie, w panice orientując się, że ma za sobą pusty korytarz - zamyślił się tak bardzo, iż nie zauważył zmęczenia paladynki (co tak zajęło jego myśli, pewnie żadnej śmiertelnej istocie nie dane będzie wiedzieć). Od razu się zaniepokoił, że stało się jej coś, dlatego szybko wzbił się w powietrze i obrał drogę powrotną, obawiając się, aby dziewczyna nie skręciła wcześniej w jeden z tuneli, jednak dosyć szybko ją znalazł, o mało nie wpadając na jej twarz po wyjściu z zakrętu - cofnął się w powietrzu, spoglądając ze zdziwieniem na kobietę.
        - Hej, wielka, wyjście jest…
        Zamilkł, dostrzegając, w jakiej kondycji znajduje się dziewczyna. Zagryzł wargi, od razu spoglądając na nią z troską; wylądował przed jej twarzą i uniósł dłoń, dotykając ją w policzek - cofnął ją zaraz, wyczuwając jej drżenie. Obejrzał się, po czym zacisnął dłonie w pięści i po słowach “wytrzymaj chwilę, zaraz wracam” wbił się w powietrze i począł mknąć pomiędzy kamiennymi ścianami. Długo nie zajęło mu dotarcie do celu, jako iż przeszli zdecydowanie większość drogi na miejsce - uchylił lekko ukrytą klapę w ścianę, po czym przecisnął się przez szczelinę, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia wypełnionego księgami o heretyckiej naturze; nawet za posiadanie jednej takiej książki niektóre anioły były gotowe ściąć delikwenta, a tutaj miało się do czynienia z prawdziwym składzikiem wiedzy zakazanej. Amo czytywał jej nieco w chwilach, kiedy naprawdę się nudził, a jako że działo się to często, a więźniowie rzadko mogli mu zapewnić rozrywkę, posiadł całkiem sporą znajomość zagadnienia. Teraz jednak podleciał czym prędzej do metalowych drzwi zamkniętych na świetną kłódkę, jednym spojrzeniem otworzył zamek i popchnął odrzwia, znajdując się w wielkiej sali z ołtarzem na samym środku i dwoma wrotami - drewnianymi, prowadzącymi od tunelu na powierzchnię i metalowymi z drugiej strony, ukrywającymi za sobą całą siedzibę kultu. Teraz jednak jego uwaga skupiła się na czymś bardzo konkretnym.
        Ołtarz był kamienny, przyozdobiony płaskorzeźbami, które chyba tylko prymitywne kultury mogłyby umieścić w swoich świątyniach, a to nawet tylko te co bardziej brutalne - chochlik jednak nie zwrócił na nie uwagi, wylądował na ołtarzu i zbliżył się do czary znajdującej się na nim. Kopnął ją wściekle, ale srebrzysty metal ani drgnął, przymocowany do skały. Amo niezliczoną ilość razy próbował go zrzucić, ale brakowało mu sił, aby chociażby przesunąć go o cal. Paladynce jednak powinno bez większego problemu udać się roztrzaskać go na kawałki. Uniósł się nieco, spoglądając na ciecz znajdującą się w jego wnętrzu - wyglądała jak woda, ale Amo wiedział, że ma wyjątkowe właściwości. Przy dłuższym używaniu - a właśnie tak obchodzili się z nią kultyści - wpływała w szkodliwy sposób na mózg, za to w znacznym stopniu wzmacniając ciało, jednak pojedyncze dawki powinny głównie wzmocnić na jakiś czas wydajność organizmu. Dlatego też właśnie Amo nabrał jej nieco w niewielkie dłonie, doskonale świadom, że nawet kilka kropel powinno być dostatecznie dużą ilością, aby pomóc paladynce. Następnie ponownie wzleciał na swoich małych skrzydełkach i skierował się do wejścia do tunelu, ostrożnie lecąc, aby nie wylać chociażby odrobinki z tej niewielkiej porcji.
        Zestresowany leciał przez tunele, obawiając się, że paladynka może nie wytrzymać, dlatego z ulgą odetchnął, gdy w końcu ją odnalazł, wciąż w kłopotach ze swoim ciałem, jednak nie załamaną. Czym prędzej zbliżył się ponownie do twarzy, tym razem unosząc dłonie tak, aby woda dotknęła jej warg.
        - Pij, paladynko - powiedział zaskakująco poważnym głosem jak na niego. - To powinno dać ci więcej sił.
        Gdy z jego dłoni zniknęła już ciecz, uśmiechnął się do dziewczyny pokrzepiająco, po czym postanowił nieco rozładować atmosferę. Początkowo miał zamiar krzyknąć “hej, ty tam, podoba ci się widok z tyłu?”, ale zorientował się, że to raczej przyniosłoby wynik przeciwny do zamierzonego. Dlatego też doszedł do wniosku, że najlepiej będzie pogawędzić nieco z paladynką.
        - Hej, wielka, naprawdę zostało jeszcze tylko trochę i odetchniesz świeżym powietrzem - powiedział. - Jak właściwie wpakowałeś się w tę sytuację? Nie żeby to było aż tak ważne… ważniejsze jest to, co zrobisz, jak już się z niej wydostaniesz, ha! Wiesz, ja na przykład planowałem długo. Jest jedna osoba, za którą tęsknię. Straszna jędza, ale… martwię się o nią… co ona by beze mnie zrobiła. To ona w sumie wciągnęła mnie trochę w to wszystko, w sprawy z aniołami, niebianami i w ogóle. Straszne sztywniaki swoją drogą! Pomyśleć, że jeżeli mają skrzydła, tak jak my, to powinni być spoko, ale… makabra! A ta moja to za takimi szaleje! Marzycielka. W sumie idealistka trochę. Ale nas wpakowała! W sumie to przez tego anioła. Patrzyła na niego z maślanymi oczami… w sumie trochę się obawiam, że… no wiesz… w końcu te skrzydła to naprawdę mają większe i… i w sumie też przystojni są jak diabli… no i jeszcze ich magia w porównaniu do mojej to… A… ja byłem w sumie tutaj w dole długi czas i… oż na jarzębinę! Ona… ona pewnie...! Paladynko! Jesteś kobietą, znasz się na babskim myśleniu! Uważasz, że rozmiar skrzydeł się liczy? W sensie zostawiłabyś kogoś dla gościa z większymi skrzydłami?

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Śro Lut 20, 2019 8:59 pm
autor: Ariela
        Tlenu, światła. Brakowało jej światła. Takiego, który niesie nadzieję, dodaje sił i sprawia, że można widzieć dalej. Arielę zaczęły dręczyć demony pobudzone do działań przez jej chwilę słabości palladynki. Ciało niewładne z ulgą czerpało stęchłe powietrze spowalniając rytm serca. Zdążyły już przykryć umysł niebianki cienką warstewką kłamstwa. Że niby jest lepiej, że niby to dobrze teraz odpocząć. Że walka z każdą przeciwnością i przeciwnikiem może zaczekać, odwlec się w czasie, albo nawet problemy same się rozwiążą bez jej udziału.         Zamknęła oczy tonąc w pustce, gdzie nie dociera żadne światło. Otulało ją kojący brak jakichkolwiek bodźców. Nieświadomie zagłębiała się coraz mocniej w tej bezdennej głębi tracąc coraz więcej sił witalnych. Jej ciało powoli poddawało się woli zniewolonego umysłu.
        W pewnej chwili pomyślała: Gdzie jest mój Pan? Pytanie echem odbijało się bez szans na odpowiedź. Chciałaby ją usłyszeć. Zawołała: Panie! Lecz ilekroć przywoływała jego imię, odpowiadało jej ta sama, zwielokrotniona cisza.

        Oprzytomnienie wcale nie było przyjemnym uczuciem. Było to tak, jakby ktoś zamienił jej krew w kwas, a następnie dał solidnego kopa prosto w obolałą przeponę. Ból rozprzestrzenił się jej od przełyku w dół aż do trzewi i co prawda dodał jej aż za dużo energii, jednakże poczynił równocześnie wiele szkód, które uda się jej wyleczyć. Gdy przeżyją. Ostatecznie pomysł Amo był skuteczny, a płyn podany palladynce zadziałał, bo dziewczyna odzyskała przytomność, a po kilkunastu sekundach kasłania, nawet jako-taką sprawność.
        A potem przysłuchując się chochlikowi podarowała mu miły gest w postaci pogłaskania jego małej główki.
        - Dziękuję, Amo - odpowiedziała głosem pełnym nieprzesadnej, ale szczerej wdzięczności i choć zdawała sobie sprawę z tego, że to nie była odpowiednia pora na takie rozmowy, szczególnie, że koleś za nią niecierpliwie pukał w obcas jej butów, to i tak nie mogła odmówić zmartwionemu chochlikowi paru pokrzepiających słów. - Są różne kobiety, Amo - zaczęła, a na jej słowa chochlik trochę przygasł. - Ale to nie kwestia skrzydeł, mój drogi. Mi bardzo podobają się skrzydła aniołów, są piękne, ale najważniejsze jest... to co widzę w odbiciu oczu oblubieńca. Jeśli komuś na mnie zależy, ale tak naprawdę. To, to widać.
        - Przeepraszaam! Moglibyśmy już ruszyć? - odezwał się ponaglająco strażnik za nogami Arieli.
        - Oczywiście, prowadź, Amo. Do ołtarza. Do twojej ukochanej - rozkazała chochlikowi czując napływ nowych sił. Najwyższy wie co ona wypiła, ale czuła się świetnie. Miała wrażenie jakby jej siła zwielokrotniła się. Niestety dyskomfort z powodu drobnych urazów pozostał, ale na to akurat była uodporniona.
        I tak cała trójka dotarła do niewielkiej sali będącej czymś w rodzaju składzikiem na księgi i zwoje z fanatycznymi treściami Ariela rozejrzała się wokoło zastanawiając się, czy nie podpalić tej biblioteczki. Bo nawet jeśli nie przeżyją, to przynajmniej zniszczy wartościowe dla wrogów rękopisy. Na szczęście od tej pokusy odwiódł ją szczęk kłódki rozbrojonej przez moce Amo. Palladynka poszła przodem powoli i po cichu uchylając metalowe drzwi jedną ręką, a w drugiej trzymając długi miecz w gotowości i zajrzała przez szczelinę do środka. Jej oczom ukazał się cel ich wędrówki, czyli szeroki kamienny bla pełniący rolę ołtarza. A na nim...
        - Czara - szepnęła cicho i popatrzyła na chochlika kiwającego głową.
        - Co? Gdzie?
        Palladynka poczuła ciężar piersi strażnika na swoich plecach, mężczyzna najwyraźniej myślał, że włażąc na Arielę zobaczy coś więcej, ale dopiero kiedy dziewczyna wysunęła się spod niego i otworzyła szerzej drzwi mógł zobaczyć coś więcej. Gdy zobaczył czarę natychmiast do niej podszedł, nie zwlekając, ani nie czekając na zgodę. Chwycił za naczynie oburącz z zamiarem zamaszystego rzucenia nim o podłogę. Na ten widok, zaskoczona szybkością działania niezbyt mądrego człowieka, Ariela wyciągnęła rękę do strażnika i podniosła głos:
        - Nie!
        Niestety było już za późno dla niego.

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Pią Mar 15, 2019 10:57 am
autor: Natanis
        Gdy mężczyzna chwycił za kielich, rozległ się odgłos magicznej eksplozji - niczym dźwięk grzmotu dochodzącego zza zasłony dwóch światów. Przez jego ciało przeszła błyskawica, która oświetliła także wszystko inne w pomieszczeniu; w owym świetle wokół ciała chochlika pojawiły się przezroczyste kajdany, wijące się wokół jego kończyn i tułowia, które jednak teraz się odczepiły i pomknęły w stronę strażnika, po czym owinęły się wokół niego - oczywiście odpowiednio przy tym zyskując na rozmiarze. Sam mężczyzna, gdy tylko dotknęły go magiczne emanacje, krzyknął, po czym opadł na ziemię nieprzytomny. Jego ciało jeszcze przez chwilę oświetlane było przez magiczny piorun, pozwalając ujrzeć kajdany wijące się wokół niego, ale to zaczęło po chwili gasnąć, a wraz z tym znikać i emanacja.
        - Cóż… - mruknął niezręcznie chochlik. - To by chyba rozwiązywało mój problem… i zrodziło kolejny... ach, nie bój się o niego, nic mu nie będzie. Mówię, doświadczenia. Tylko najwyżej drobne problemy z trawieniem… ale to akurat mu się należy. Tak czy owak, możesz szybko zniszczyć tę relikwię? Nie mamy raczej zbyt dużo czasu zanim…
        - Zanim ktoś zorientuje się, co psocicie?
        Chochlik przełknął ślinę i odwrócił się w powietrzu, a jego oczom ukazała się kobieta oparta o ścianę pomieszczenia. Była piękna, o idealnej figurze, w skąpym stroju, jednak oczy Amo utkwiły w jej nietoperzych skrzydłach, w które wpatyrwał się z rumieńcem na twarzy i otwartymi ustami. Przez chwilę obecność pokusy kompletnie pochłonęła całą jego uwagę, więc nie mógł się okazać cennym sprzymierzeńcem w walce z nią. Nie żeby tak czy owak mógł dużo sam zrobić, choć jego psikusy mogły być w starciu zaskakująco pomocne.
        - Oh, muszka, ptaszyna i małpa, jakie miłe z was trio - powiedziała diablica, po czym odsunęła się od ściany i zaczęła zmierzać w ich kierunku powolnym krokiem. - Ależ nie przeszkadzajcie sobie. Śmiało, odprawcie swoje święte rytuały, najlepiej wygnanie mnie z powrotem do piekielnych otchłani, obiecuję, że nie kiwnę palcem, aby was powstrzymać. Problem jest taki, że… - Drzwi za jej plecami otworzyły się, a do środka wpadły dwie tuziny kultystów, którzy szybko okrążyli uciekinierów. - Ach, no tak, za nich nie mogę się wypowiadać, moje wy skarbeńka.

        - Kim oni właściwie są? - zapytał Natanis; siedział na podłodze obok anielicy i rozmawiali już od kilku minut.
        - Nie jesteśmy pewni, najprawdopodobniej zostali sprowadzeni przez… niego… - Westchnęła. - Byli tutaj zanim się pojawiliśmy w mieście. Wygląda na to, że ukrywają się przy pomocy sieci zakładników, pojmali mnie kiedy badaliśmy tę sprawę. Przez to mój mąż ma związane ręce. Jednak starałam się robić co w mojej mocy, udało mi się zebrać nieco informacji i porozumieć z kilkoma osobami. Inni zakładnicy są poukrywani w całym mieście, znam lokalizację kilku, ale nie mam pojęcia, jak wiele może ich być.
        - A ta liczba może się niedługo zwiększyć - odezwał się wysoki głosik znad ich głów; Duch Światłości podniósł wzrok ze zdziwieniem i ujrzał niewielką istotkę że skrzydłami - wróżka.
        - Ach, to właśnie sposób, dzięki któremu mogłam działać. Natanisie, poznaj Hivię, Hivia, Natanis.
        - Emm, miło mi - powiedział zakłopotany Natanis. - Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach. To jest bardzo miło cię poznać, ale kultyści i to wszystko w moim mieście… w sensie nie w moim, tylko królowej naturalnie, ale…
        - Uroczy - mruknęła wróżka i usiadła na ramieniu anielicy, a następnie szepnęła jej coś do ucha; Natanis się zarumienił, widząc chwilowe rozbawienie na twarzy kobiety, ale po chwili odzyskała powagę najlepszą dla takich okoliczności.
        - Musimy działać szybko - powiedziała. - Choć przy tym rozważnie. Będziemy mieć trochę czasu, zanim się zorientują, że zniknę. Dobrze, że będziemy mieć wsparcie mojego męża. I dobrze, że mamy ciebie. Musimy działać, zanim porwą kogoś, kim będą mogli cię szantażować. Oj, czekaj… co to za mina?
        Anielica rozszerzyła oczy, kiedy się zorientowała. Spojrzała ze strachem na Ducha, następnie na wróżę, zastanawiając się mocno.

        - Paladynka… - mruknęła pokusa, trzymając się na bezpieczną odległość. - Taaak bardzo chciałabym cię zabrać ze sobą na dół… niestety potrzebujemy cię do czegoś innego… ale musisz być tylko żywa, więc myślę, że mogę się tobą nieco pobawić. Nie uszkodzę cię przecież. Zabawimy się. Jak będziesz grzeczna, to sama też poznasz nieco przyjemności, jeżeli nie… cóż, więcej przyjemności dla mnie. Lubię, kiedy się szarpią. A na dół zabiorę zamiast ciebie tego idiotę...
        Kultyści zbliżali się powoli, ale pewnie - krok po kroku. W ich dłoniach lśniły ostrza celowane w palladynkę. Dla nich była potencjalnym bardzo groźnym przeciwnikiem. Nikt nie chciał przy tym ryzykować, ale byli gotowi zaatakować, kiedy tylko dziewczyna się odsłoni. A musiała w końcu. Dwóch dopadło do nieprzytomnego strażnika i osiągnęło go - pokusa podążała za nim spojrzeniem pełnym zniesmaczenia. Zaraz jednak powróciło na palladynkę, a w jej oczach pojawiła się niepokojąca iskra. Amo schował się w kieszeni dziewczyny, wyglądając z niej z paniką, gotów rzucić kilka zaklęć, ale był przekonany, że nie dadzą rady wyjść z tej sytuacji. Czarne płaszcze szeleściły złowieszczo, coraz bliżej, coraz bliżej. Jeden z kultystów w końcu uniósł ostrze, zmuszając palladynkę do obrony, a wtedy… wtedy coś owinęło się wokół jej szyi, przyduszając dziewczynę. Zimny metal wpinający się w szyję. Świat zawirował, a pomieszczenie zaczęło zanikać, po to aby… po chwili uformować się w inne. Coś pociągnęło palladynkę i upadła, lądując jednak szybko na czymś miękkim. Na kimś, jak mogła się za chwilę przekonać.
        - Ariela - powiedział drżącym z wielu powodów głosem. Jednym był niedawny widok amri kultystów, drugim radość z widzenia Arieli, ostatnim jednak fakt, że leżeli na sobie na łóżku, na które upadł przez utratę równowagi… a łańcuszek jego amuletu zmuszał ich do trzymania głów blisko. Włosy palladynki opadały na jego twarz, nieco ukrywając jej czerwień. - M-muszę ściągnąć medalion, po-poczekaj.
        Jego drżące dłonie uniosły się, gdy próbował zrobić to bez dotykania ciała Arieli. Nie pomagał mu w opanowaniu się fakt, że aby łańcuszek przeszedł przez jej głowę, musiała jeszcze bardziej się do niego zbliżyć. W końcu jednak uwolnił ją od tej pułapki i mogli w końcu wstać. Przygladała im się anielica, która od razu podeszła do palladynki i położyła jej dłoń na ramieniu, pytając, jak się czuje. Jej oczy zabłysły, gdy przez dłoń przelała się lecznica magia, na tyle, aby uspokoić nieco organizm. W drugiej dłoni kobieta trzymała niewielki rysunek przedstawiający salę, którą właśnie opuścili. Jego autorka, wróżka, wisiała nad ich głowami i wpatyrwała się w Ducha, chichocząc przy tym.
        - Uciekliśmy im? Brawo, mała, wiedziałem, że taka ślicznotka jak ty… - Amo wyleciał z kieszeni, ale jego słowa się urwały, gdy dostrzegł drugą naturiankę. Hivia także zmieniła emocje na swojej twarzy. Zmarszczyła brwi, po czym zapikowała, trafiając chochlika i spadając razem z nim na pościel, na której zaczęli się szarpać. Choć głównie szarpała wróżka. Dobiegały ich okrzyki typu: “Woli większe, co?!”, “Skarbie, to nie tak!”, “Nie skarbuj mi tu, palancie!”, “Daj mi wyjaśnić!”.
        Uwaga niebian jednak była skupiona w pełni na palladynce. Natanis poszedł do niej, położył jej rękę na drugim ramieniu, pomimo zawstydzenia i zażenowania, jakie wcześniej czuł, po czym powtórzył pytanie anielicy:
        - Arielo, jak się czujesz?

Re: [Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepie

: Pią Mar 22, 2019 10:17 pm
autor: Ariela
        - Ręce opadają... - mruknęła do chochlika, ciesząc się w duchu, że ten człowiek miał więcej szczęścia niż rozumu, bo kielich mógł zostać zabezpieczony gorszymi magicznymi pułapkami. Położyła rękę na rękojeści miecza chcąc raz na zawsze rozprawić się z problemem zaklętego przedmiotu. Nie zdążyła go wyciągnąć, kiedy obcy, kobiecy głos rozbrzmiał za ich plecami wywołując u niej nieprzyjemny dreszcz. Wolno obróciła się przodem do pokusy dobywając miecza, który zamigotał groźnie białym światłem. Czasami poświęcone ostrza tak reagowały na bliskość piekielnych. W Arieli było jeszcze trochę sił do zmierzenia się z tą zarazą. Na umęczonej twarzy Palladynki rozkwitł uśmiech zadowolenia. Co mogło trochę dziwić jej towarzyszy, ale na pewno nie zaskoczyło piekielnej, która dobrze znała naturę Palladynów, a Ariela przewyższała swoją zaciekłością nie jednego starszego wojownika. Lecz... otwarcie drzwi za Pokusą wywołało u dziewczyny mieszane uczucia i dużo nowych zmartwień mnożących się w tempie błyskawicznym wraz z rosnącym tłumem kultystów uzbrojonych w nie znające litości przeróżne ostrza. Takiej różnorodności nie widziała od czasów akademickich. Cofnęła się do tyłu o krok, gdyż robiło się zbyt mało miejsca do swobodnej obrony i jej but napotkał na opór z czegoś miękkiego, wyjątkowo kłopotliwego od samego początku. Oczywiście mowa o nikim innym jak o nieprzytomnym strażniku. Ariela poczuła jak coś wpycha się jej do kieszeni, a gdy spojrzała w tamtą stronę dostrzegła wystającego z niej zlęknionego Amo. Na jego widok Ariela aż lekko się uśmiechnęła.
        - Nie lękaj się - szepnęła w jego stronę pokrzepiająco, a potem zwróciła się do kobiety. Zanim jeszcze padły pierwsze słowa, ubiór Arieli pokryło oślepiające światło, które wypełniło każdy zakamarek sali i wywołał poruszenie wśród otaczających ich kultystów. Na tyle efektowne było utworzenie się na ciele Palladynki magicznej zbroi z czystego światła, że zacieśniający się wokół nich krąg fanatyków zatrzymał się odparty samym lśnieniem białej zbroi zwieńczonej złotymi ornamentami i peleryną z jakiegoś półprzeźroczystego materiału powlekanego srebrnymi nićmi. Widok ten był dla piekielnych zwiastunem ogromnych kłopotów, a najczęściej to było ostatnie co widywali piekielni przed końcem swojego żywota. Dla kultystów, tylko zwykłych służących, to ostatnia szansa do złożenia broni, bo Palladyni starali się unikać ofiar w ludziach - nawet tych, którzy są pod rozkazami piekielnych.
        - Lubisz zabawę? - postąpiła krok w stronę kobiety z nietoperzymi skrzydłami w efekcie stojący murem za Pokusą przybrani w długie szaty kultyści cofnęli się o krok. Ariela nie wątpiła w swoje umiejętności, ale... umiała też liczyć, mimo to starała się nie tracić pewności w swoich ruchach. Zasiała niepewność w ich umysłach i nie mogła teraz tego popsuć. - Kiedy ich wybiję... - Wycelowała czubek miecza prosto w gardło Pokusy. Jej mięśnie drżały, a półtoraręczne oręże swoje ważyło, czego nigdy wcześniej nie odczuwała tak mocno jak teraz. Żaden ostry trening nie przysporzył jej tyle zakwasów, co jedna dawka trucizny. - ... Zetnę ci łeb i odeślę twojemu panu z gorącymi pozdrowieniami. Może on się z nim zabawi.
        Była świadoma, że nie wyjdzie stąd żywa. A jeśli tak, to postara się zabić jak najwięcej wrogów i będzie walczyła do ostatniej kropli krwi. Pokusa uśmiechnęła się perfidnie i przemówiła do niej swoim przesłodzonym tonem wywołującym mdłości. Chciała zakończyć tą przynudnawą grę, więc rozejrzała się puszczając prowokujące spojrzenie otaczającym ją mężczyznom.
        - No. Na co czekacie? Zapraszam, tchórze! - sapnęła czując jak gotująca się w niej adrenalina - albo trucizna, zresztą miała to gdzieś. Chciała tylko to zakończyć i dorwać tą piekielną.
        A gdy wreszcie jeden z mężczyzn odzianych w czarny strój zdobył się na odwagę by zadać cios niebiance, niespodziewanie znikąd pojawił się cień, który zaskoczył wszystkich znajdujących się w sali. W tym Arielę, która szarpnęła się w pierwszym odruchu. Jednak nie była tak szybka jakby chciała. Nie miała też swojej siły. Wiadomo dlaczego. Była tylko bardzo zła, bardzo... wściekła, że ktoś śmiał odebrać jej możliwości do odesłania wielu złych ludzi do jedynego słusznego dla nich miejsca. W dodatku zrobił to całkowicie z zaskoczenia, nie dając jej najmniejszych szans na reakcję.
        Teleportacja wywołała u niej mieszane uczucia i zmieszanie... kiedy wylądowała na torsie jakiegoś mężczyzny. Miecz wypadł jej z dłoni, kiedy upadała na niego. Zamiast jednak brzęku metalu zderzającego się z podłogą usłyszała swoje imię, które otworzyły jej oczy i przywróciło wspomnienia i... nie małą konsternację. Nie dlatego, że leżała na Natanisie, ale... Ach, no tak. Leżała na NATANISIE. Nie wiedziała jak zareagować. To pułapka? Z początku podejrzewała, że to sztuczka tamtej Pokusy, ale Ariela wyczułaby podstęp. Tylko prawdziwy Natanis rumienił się tak uroczo!
        - O Panie... Natanisie, to ty - głowa niebianki opadła mu na pierś nie zważając na to, że mieli tu małe towarzystwo. Była szczęśliwa, że go widziała i na razie nie miała siły pytać jak ją uratował. Po prostu musiała trochę nacieszyć się tą chwilą, nie ważne jak niezręcznie im było. Dla niej ważne było, że Natanis żył i że ona żyje.
        Kilka uspokajających oddechów wystarczyło żeby przywrócić umysł do jako takiej sprawności. Zwróciła uwagę, że Duch Światłości zdejmuje jej jakiś łańcuszek z głowy. Szybko skojarzyła ten fakt z teleportacją i miała w tej sprawie nowe pytania, bo oto pojawiła się w jej polu widzenia skrzydlata kobieta. Och, Anielica. Ariela uśmiechnęła się życzliwie do niej i odpowiedziała na jej pytanie z wyraźną ulgą.
        - Bywało lepiej, dziękuję. Nie jestem ranna, tylko chyba czymś mnie otruto - odpowiedziała Anielicy, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że ma rozcięty łuk brwiowy, siniaka na policzku i ogólne potłuczenia. Czyli właściwie nic nowego, bo z gorszymi obrażeniami wychodziła z sali treningowej. Nauczyła się ignorować ból. Ale trucizny zignorować już nie mogła. Ta była już zwalczana przez jej silny organizm i na pewno pomoże jej w tym lecznicza magia Anielicy, którą przesłała Arieli za pomocą delikatnego dotyku na ramieniu.
        - Dziękuję. - Zamrugała kołysana przez unoszącą się pierś Natanisa. Potem usłyszała chichot nad głową, a kiedy uniosła głowę zauważyła nad sobą wróżkę, która zakrywała malutkimi rączkami bardzo rozbawiony grymas. No, ale zanim zdążyła zrozumieć powód tych chichotów do akcji wkroczył Amo. No i rozpętało się prawdziwe piekło.
        Teraz to Ariela zaśmiała się cichutko przypatrując się małżeńskiej kłótni naturian. Jej wzrok znowu spoczął na Natanisie. Na bladej twarzy Palladynki wstąpił nowy kolor: czerwień świeżo zakwitłych róż, które wypiekły plamki na zabrudzonych policzkach dziewczyny, kiedy zrozumiała, że chyba przesadziła z tym uzewnętrznianiem swoich emocji. Zeszła z mężczyzny możliwie delikatnie, jednakże z nieskrywanym dyskomfortem, bo zakwaszone mięśnie przypomniały jej o sobie domagając się czasu na regenerację. Usiadła na brzegu łóżka. Srebrzysta zbroja zniknęła z niej rozpływając się w powietrzu. Dłonie oparła na miękkiej kołdrze. Kuszącej... kołdrze. Czuła na sobie spojrzenie dwóch par oczu. Anielica wyglądała na zmartwioną, podobnie jak Natanis, który dodatkowo położył swoją rękę na jej ramieniu i zapytał zatroskanym głosem o jej samopoczucie.
        - Lepiej, Natanisie. Bo mogę cię ostrzec. Nie wiem dokładnie w którym miejscu. Być może gdzieś w podziemiach miasta, czai się straszliwe niebezpieczeństwo. Są tam lochy i przynajmniej ze trzy tuziny kultystów. Przynajmniej jeden z nich włada potężną magią. Jest też z nimi Pokusa. Musisz bardzo uważać. Powiedziała, że jestem jej do czegoś potrzebna - wróciła myślami do tego co utkwiło jej w pamięci. - Tam jest ołtarz, jakieś lochy i pełno korytarzy. Wygląda na to, że składają ofiary z niebian.
        Palladynka nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Teraz byli bezpieczni. Chyba. Ale na jak długo? Jedyną osobą zdolną stanąć z tymi kultystami byłaby ona sama.
        - Gdzie jesteśmy? - zamieniła temat i przypomniała sobie, że nie zna imion Anielicy i wróżki. - Jestem Ariela Nemenith. Dziękuję, że mi pomogłyście - uśmiechnęła się blado do Anielicy i wróżki, która już chyba skończyła ustawiać do pionu Amo. Bardzo polubiła tego chochlika, ale swoje musiał zgarnąć. Co by to nie było, to wiedziała, że to z miłości. Kiedy o tym pomyślała, odwróciła wzrok do Natanisa. Na ten czas był jej najbliższą osobą. Od dzisiaj, w dodatku zawdzięczała mu też swoje życie. Jeśli Duch uznawał długi, to z przyjemnością go spłaci, ale wolałaby nie mieć do tego okazji. Dlatego miała wiele obaw.
        Obawy miała też wobec strażnika, którego nie udało się jej uratować. Niestety... Palladyni to nie Anioły. Palladyni są łowcami. Nie bawią się w bohaterów. To niewdzięczna praca i teraz zrozumiała, dlaczego w niektórych środowiskach jej członkowie jej zakonu są przyjmowani z chłodnym nastawieniem, a czasami wręcz z wrogością. Ariela dotąd myślała, że jest inna, ale teraz zrozumiała, że niestety zabawa w wybawicielkę to nie jej powołanie.
        - Natanisie, do czasu, kiedy ich nie rozgromimy masz zakaz oddalania się ode mnie na choćby dwa kroki. Nie zniosłabym, gdyby coś tobie zrobili. Jesteś tu najważniejszą osobą w mieście i na pewno będą szykować zamach na twoje życie. Ale to im się nie uda, już ja o to zadbam - powiedziała odzyskując tą swoją pewność w głosie. Niestety nie zabrzmiało to tak bez emocjonalnie jak by chciała, szczególnie, że zależało jej żeby zatuszować troskę wynikającą trochę z sympatii jaką darzyła Ducha.

[Uliris i okolice] Jak jest źle, to może być tylko lepiej

: Śro Kwi 21, 2021 12:31 pm
autor: Pani Losu
Przeżyli ostatnio całkiem… ekscytujące chwile. Ciężkie. Tyle się działo i tak długo się nie widzieli. Ponowne spotkanie musiało być więc emocjonujące. Historia Amo i Hivii miała jednak zakończyć się dobrze. Dwójka małych stworzeń na nowo połączyła się więzami zrozumienia i wspólnych przytyków - siedzieli zgodnie w pościeli dźgając się od czasu do czasu lub prztykając w ucho. Próbując zachować powagę, ale nie do końca potrafiąc. Hivia pierwsza odzyskała zdolność logicznego myślenia (ona ją jeszcze miała) i w końcu zaczęła przysłuchiwać się temu co niebianie mają sobie do powiedzenia. Dwoje z nich… było dość nieporadnych. W rozmawianiu ze sobą. W byciu obok siebie. Uh… będą musieli się jeszcze sporo nauczyć!
Ale najpierw plan i kultyści!

Było dużo do omówienia - opowieść o podziemiach i pokusie, relacja anielicy z tego co działo się w mieście. Zlokalizowanie zakładników, godziny obmyślania najlepszej strategii. Ariela czuwała u boku Natanisa zgodnie ze… swoją groźbą, anielica zaś była niezwykle mądrym i przydatnym sprzymierzeńcem.

Tak minęły dni. Wspólnymi siłami zebrali ludzi, zdobyli informacje, ustalili, jak działać i kiedy uderzyć.
To była ostatnia taka wielka akcja nim drogi Arieli i Natanisa rozeszły się na zawsze. Nim coś się zmieniło…

I w końcu tylko Amo i Hivia mogli co rano obserwować z dachu, jak ożywa ich piękne miasto, wyleczone chwilowo z knowań i podstępków. To jest - miasto królowej, oczywiście!

Ciąg dalszy - Natanis