Strona 1 z 4

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Śro Maj 25, 2011 2:24 pm
autor: Gersen
Tuż po usłyszeniu głosu towarzyszy z Brezeny, Gersen ściągnął mocniej lejce i odwrócił konia. Nie trwało to długo, lecz zdążył zobaczyć, że ludzie w karawanie byli już zdecydowanie bardzo poruszeni. Częściej też pojawiały się głosy sprzeciwu ludzi, którym nie podobał się marsz z istotami, które zaatakowały ich miasto, miejsce, z którego się wywodzili, z tymi samymi, które z zimną krwią wybiły ich rodziny. Jeden z mężczyzn, drwal najpewniej - świadczyły o tym barczyste ramiona i topór przy pasie, wdrapał się na wóz z ziarnem i towarami, zaczął przemawiać do ludu. Był raczej typem umięśnionego tępaka, lecz znalazł kilku popleczników. Głównie wśród tych podobnych sobie. Gersen zmrużył oczy i przyglądał się tej scenie z odległości kilkunastu metrów, po czym żwawo wrócił na przód karawany.
- Wygląda na to, że przemowa naszego przyjaciela traci na aktualności. Powstaje opozycja, krwiopijco.
Nie oczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi. Z przytroczonych do grzbietu konia toreb wyjął dwie flaszki. Jedną natychmiast odrzucił na bok, przekrzywiając się przy tym nieprzyjemnie. Drugą, tę oplecioną wiklinowym koszem, przechylił i wypił nieco. Rozejrzał się po kompanach szukając potencjalnego towarzysza do alkoholu. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Wcisnął butlę w toboły, pomiędzy kilka niezidentyfikowanych pakunków.
- Nasza mała parada może się rozpaść nie docierając nawet do połowy przeznaczonej jej drogi. Z jednej strony wewnętrzne niepokoje, z drugiej demony, wojowniczy książęta i ich armie. Domyślam się, że oświecony i długoletni, jak mniemam, wampir ma określony plan działania? Żywiołowy pochód może nie przynieść efektów.
Zdanie kończył już wyraźnie ironizując, lecz była w tym jakaś prawda. Zapewne kilku ludzi, najbardziej przywiązanych do wioski, zapragnie powrócić, a prędzej czy później pojawią się jakieś waśnie. Gersen spojrzał na linię horyzontu, rozmyślając o tym, dokąd poprowadzi go teraz droga...

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Pią Maj 27, 2011 11:22 pm
autor: Orpheus
Medard miał zaskakującą zdolność zjednywania sobie jakichś dziwolągów, a potem nie dziwota, że naród wampirzy biorą za dziwaków. Co zrobił w tym momencie Orpheus. W sumie niewiele, musiał zawrócić, by zbliżyć się do dziwacznej harpii, która fruwała teraz wokoło Medarda. Ogień został wstrzymany, jednak cięciwy łuków były ciągle napięte. Szkoda było amunicji. Mógłby wystarczyć jeden strzał, jednego człowieka. Był nim Branson, który teraz mający w magazynku srebrne kule celował do dziwacznego humanoida, robił to tak jak inni. Jedno słowo Orpheusa wystarczyło, by pociągnął za spust.

Oprheus podciągnął się do góry o szarą szmatę przywieszoną do uprzęży wielkiego stwora na którym jechał Medard.
- Spodziewam się, że rozmawiasz z tym dziwacznym stworzeniem. Odeślij to stworzenie jeśli możesz, nie mamy chwili do stracenia. Pochód musi ruszać dalej.
Stwierdził spoglądając na skrzydlacza, który tylko przyprawiał kłopoty całej kompanii. Najlepiej by było postrzelić i byłoby po kłopocie.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Pon Maj 30, 2011 1:04 pm
autor: Ayathell
Droga była długa i uciążliwa. Jechała teraz drogą, a raczej udeptaną szeroką ścieżką, wijącą się pośród bagien. W pewnym momencie jej czuły słuch wyłuskał spośród odgłosów natury ludzką mowę i brzęk końskiej uprzęży. Zwolniła i pozwoliła aby Lohiduhe sam szedł bez jej ponaglania. Wkrótce z niskich zarośli wyłoniła się kolumna dziwnych istot. Pośród konnych szły olbrzymie istoty, których wcześniej Ayathell nigdy nie widziała. Tak czy inaczej, były to żywe istoty. Oprócz ludzi były jeszcze dziwne stworzenia, które zastanowiły ja przez chwilę, lecz skoro byli pośród ludzi, to zapewne ona też nie miała się czego obawiać. Na wszelki wypadek przełożyła samopowtarzalną kusze przez łęk siodła i śmiało skracała dystans dzielący ją od orszaku. Pomiędzy tłumem dostrzegła człowieka o jasnych równo przyciętych włosach i istotę, która bez wątpienia była wampirem. Powoli zatrzymała się przed prowadzącym kolumnę zwiadowcą. Ta postać zainteresowała ja przez chwilę dłuższą, niż poświęcała oględzinom osobników z rasy niewolników. Jego spokojna twarz przyozdobiona dwiema bliznami, brązowe głębokie oczy i postawna sylwetka zwróciły jej uwagę. Przez chwilę pożerała go wzrokiem jak smakowity kąsek. Kiedy jej lewa dłoń spoczywała na spuście kuszy, uniosła w górę prawą w ogólnie rozumianym geście powitania.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Pon Maj 30, 2011 9:53 pm
autor: Yasmerin
Poczuła się nieco pewniej, kiedy kilku ludzi wyruszyło z informacją do Ekradończyków. Zaiste, niewskazane było takie bezsensowne zupełnie wszczynanie nieporozumień czy wręcz konfliktów. Potem zaś to ona miałaby dużo roboty, starając się to wszystko od środka ogarnąć.
Tak, w ten sposób zdecydowanie było lepiej.
- Powinieneś częściej słuchać kobiet, książę - zażartowała, wsuwając dłonie w kieszenie ciemnego kaftana.
Na wspomnienie o Therii odezwało się w niej coś w rodzaju tęsknoty za ojczyzną. Faktycznie, chwilowo dość było tych wędrówek, nawet i bez licza dyszącego na kark. Mroźne góry, wodniste i śmierdzące bagniska... i pomyśleć, że kobiety w jej wieku wiodły spokojne, sielskie życie bez specjalnych trosk. No, w sumie to także nieszczególnie by jej odpowiadało. Nie widziała się już zupełnie w takiej egzystencji.
- Cóż, trzeba przyznać, bagna nie są zbyt przyjaznym terenem do osadnictwa. Nie dziwne więc, że więcej tu rozmaitych bestii, aniżeli ras ucywilizowanych...
Urwała, bo dostrzegła buntownicze nastroje ludzi biorących udział w pochodzie. Chcieli rzucić się na gadziookich, czy miała jakieś omamy? W sumie bagna znane są z tego, że rosną tu rośliny o różnych substancjach mających wpływ na ludzki mózg...
Po spojrzeniu pirata zrozumiała jednak, że zdecydowanie nie ma problemów z widzeniem. Roześmiała się z goryczą.
- Ludzie jednak będą tu dziś umierać - powiedziała dostatecznie cicho, by tylko stojący najbliżej niej mogli to usłyszeć. - Chyba nie spodziewają się, że na otwartym terenie będą mieć przewagę nad tymi istotami...? Ech, w takich chwilach wstydzę się swojego człowieczeństwa...
Wyraźnie nie zamierzała się wtrącać. Nie czuła się za nich odpowiedzialna. W zasadzie to dużo bardziej interesowała ją dziwna bryłka, jaką wyniosła z domostwa burmistrza. Rozbawił ją tylko fakt, że Orpheus najwyraźniej za bardzo był zajęty fruwającym demonem, by dostrzec niezadowolenie wśród ludzi Brezeny. Ci natomiast coraz zgodniej opowiadali się za mężczyzną na wozie. Jedni sugerowali atak na gadziookich, drudzy - bardziej widać rozumni - odłączenie się od nich i wydostanie się z bagien na własną rękę.
Uwagę Yasmerin przyciągnęło jednak pojawienie się kolejnej istoty. Mroczna elfka, ani chybi. Prawie jak w domu. Nie zwracała jednak niczyjej uwagi na jej obecność, każdy bowiem z pewnością albo już się zorientował, albo dokona tego za chwilę... Ona natomiast zrzuciła łasicę z siodła, która opadła lekko na ziemię i pomimo początkowego wyrzutu, pobiegła zgrabnie w stronę nowo przybyłej, trzymając jednak od niej stosowny dystans. W zasadzie pośród bagien, gęstych traw i zarośli praktycznie nie dało się jej zauważyć, zwierzątko natomiast było na tyle inteligentne, by nie dać się zestrzelić jak byle wiewiórka.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Wto Maj 31, 2011 2:10 am
autor: Orpheus
- Widzę, że sobie z tym radzicie.
... I nie wygląda to na sługę Licza Megdara, można było sobie dopowiedzieć. Reventlow odprowadził
- Zostawiam to wam - stwierdził.
Następnie zwrócił się do dziewczyny.
- Słusznie zauważyłaś, ludzie się denerwują, ale to nic nowego. Robią tak od początku. To wina dwóch magnatów z Brezeny, Stanley Patricii i ... eh nie pamiętam jak on miał, w każdym razie są niezadowoleni, że opuściliśmy to miasto. Przez ten niefortunny rozwój zdarzeń stracili trochę pieniędzy i oczywiście muszą znaleźć sobie kozła ofiarnego w mojej osobie. Jednak robotnicy są z nami. Rudger skutecznie przekonał do nas swoich towarzyszy. Claus i Savanarola pilnują resztę. O, widzisz, podporucznik już idzie w ich kierunku. Tamta grupka zapomni o knuciu do następnego postoju.
W tym czasie podwładny wraz z dwoma żołnierzami podszedł. Zaczęli o czymś rozmawiać, sama ta rozmowa sprawiła, że potem przestali się burzyć.
- Mam nadzieję, że nie spotkamy więcej takich komplikacji.
Orpheus zszedł z wielkiego zwierza ponownie na ziemię i wyjrzał naprzód. Sztandarowy prowadzący konwój wyczekiwał jego reakcji. Reventlow skinął głową i skinął na Bransona, który już trzymał róg w dłoni, dając sygnał dalszego marszu. Mamuty, wozy z końmi ruszyły w dalszą drogę.

Dalej niewiele się wydarzyło, wciąż nie widać było Lorda Sullivana i zwiadowców. Coś się stało - Orpheus był tego pewny. Olchowy rozstaj zbliżał się niespodziewanie szybko, ale tuż przed nim doszło do wypadku jednego z wozów, ziemia osunęła się wpychając go do rowu. Na szczęście była tam tylko żywność. Tylko sam woźnica doznał lekkiego uszczerbku - pogruchotał sobie rękę. Niestety był już nie do użytku - przepakowano towary na muły, które wzięły na sobie może zaledwie jedną szóstą całego ładunku - duża strata. Zakonnica Anna od razu zajęła się rannym, który trafił na dwa wozy szpitalne, wiozące rannych.

- Jedziemy przez Skrajowy Bór - wydał w końcu polecenie szlachcic.
Właściwie bez namysłu, bo nie było nad czym się namyślać, za mało informacji. Ta droga była najlepsza i to zdecydowało o jej wybraniu. Jednocześnie skompletował drużynę zwiadowczą drugą, ale o połowę mniejszą. Zwątpił w Sullivana, a on musiał mieć informacje. Świeże mogły dać mu czas na przygotowanie się przed jakimś kataklizmem. Jedynie niektórzy wiedzieli o tym co się dzieje, było ich niewielu. Rozejście się plotki, że zaginęła drużyna zwiadowcza, mogło dostarczyć niepotrzebnych spięć i zatargów, a na to nie można było sobie pozwolić.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Wto Maj 31, 2011 2:13 am
autor: Medard
Medard rozejrzał się uważniej, niż zwykle to bywało - zauważył, że demon chyba obrał sobie inny cel podróży i nie niepokoił nikogo z uciekinierów. A może poleciał lizać rany na najbliższym płaskowyżu czy drzewie? Kto go tam wie.
Jednak zaobserwowany widok wróżył niechybny kres zastanej sielance na tych śmierdzących bagniskach. Oto jakiś mądrala z grupy takich, co to się naczytali pseudonaukowych dzieł o potworach, postanowił zewrzeć siły do ataku na gadzinowatych i nawet sporo zwolenników udało mu się zebrać. Na szczęście dla całej grupy jeden z mamutów poczuł zew wolności i ochoczo podrałował w kierunku wozu będącego tymczasowym miejscem spotkań kliki samozwańczych obrońców ludzkości, po czym przebiegł przez środek pojazdu, zabijając największego krzykacza na miejscu. Pozostali ideolodzy, nieco poturbowani przez jakiś czas leżeli wokół rozniesionego wozu, aż do przybycia sanitariuszy z polowego lazaretu. Niby słoń, a mądrzejszy od tych z jaszczyka. Nieprawdopodobne.
Równocześnie Gersen zdawał relację z tego, co działo się w dalszych rejonach swoistego orszaku. Sytuacja nie wyglądała zbyt wesoło. Książę odpowiedział:
- Na naturę wpływu nie mamy, natomiast kwestię wojowniczych książątek i królów obawiających się o dobrostan własnych włości zostaw już mnie i zwiadowi posłanemu przed chwilą do Ekradonu. Powinno przynajmniej do czasu wyjaśnić naszym milusińskim, że nic im się nie stanie, a gadziooki to nie potwór z szafy i nieprowokowany nie zaatakuje.
Orpheus także niecierpliwił się takim długim postojem, a skoro już demona nie było, karawana ruszyła dalej. W oddali majaczyła sylwetka jeźdźca. Gdy podjechał bliżej - okazało się, że to ciemnoskóra elfka zmierza ku uciekinierom. Choć uzbrojona w kuszę, i to lepszej jakości, to nie atakowała pochopnie. Zupełnie jak w Karnsteinie - tam podobne widoki są na porządku dziennym. Yasmerin najwidoczniej także zebrało się na nostalgiczne wspominki, Medard odpowiedział:
- Może i masz rację. Dobry doradca to najcenniejszy z możliwych do zdobycia skarbów - jest praktycznie niezastąpiony.
Gdy rozmowa zeszła na bagniska, smród butwiejących roślin i robactwo, wąpierz otrząsnął się jakby z niesmakiem i rzucił:
- Oczywiście - bagna są dobre dla żab i komarów, na pewno nie przysłużą się naszym uchodźcom. Tym chłopom chyba już całkiem opary zmysły pomieszały. Nie wiem, do czego to może doprowadzić, ale gadziny nie dadzą sobie w kaszę dmuchać. No, czas ruszać, zobaczymy, czy ów niespodziewany gość ośmieli się podjechać bliżej.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Wto Maj 31, 2011 4:04 am
autor: Andrew
Leżał sobie spokojnie na wozie obserwując jak Medard poczyna sobie z lataczem, gdy do jego uszu zaczęły dobiegać podniesione głosy. Podniósł się i ułożył na głowie mamuta, pomrukując do niego starając się w tym prostym umyśle znaleźć nutkę dzikości, czego nawet wieloletnie zniewolenie nie mogło zatrzeć. Starał się przeprosić go za rany zadane w trakcie natarcia. Lekkie użycie magii uśmierzające ból i zmęczenie jakie zwierzę odczuwało nastawiło je dość pozytywnie do jeźdźca.
Kiedy Medard zszedł z kosza, a mamut był już wystarczająco pozytywnie nastawiony do Andrewa, ten poprosił go, żeby w miarę możliwości uciszył krzykaczy na tamtym wozie. Zdając sobie sprawę z tego, jak to się skończy, położył się spokojnie na koszu, dalej delektując się przejażdżką. Natomiast zwierzę szybko zatrąbiło do drugiego, znajdującego się bliżej wspomnianej grupy. Krzyki, jakie dobiegły z tamtej strony, ucieszyły go. W końcu odwdzięczył się kilku krzykaczom za traktowanie go jak zwykłe zwierzę łańcuchowe w grodzie.
Po wychyleniu się z kosza, żeby zobaczyć efekty, zauważył, że jego grupa znajomych kieruje się w stronę jakiejś postaci wychylającej się z lasu niedaleko.
Kolejny przybysz. Ciekawe, co tym razem się stanie. I wrócił do dalszego słodkiego marnotrawienia czasu.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Śro Cze 01, 2011 8:13 am
autor: Ayathell
Aby okazać, iż jej zamiary nie są wrogie, zsunęła kaptur. Białe jak śnieg włosy rozsypały się po ramionach i ciemnych policzkach, przesłaniając niebieskie, lodowate oczy. Śmiało podjechała do kolumny, uważnie przyglądając się przewodnikowi. Wreszcie zatrzymała konia tuż przed czołem kolumny.
- Witajcie. Mam nadzieję, iż droga wasza jest bezpieczna i spokojna. Dużo dziwnych rzeczy obecnie się dzieje, a napady są na porządku dziennym. - Ani nie chciała, ani nie uważała żeby mówienie czegokolwiek o sobie w tej chwili było potrzebne więc...
- Ayathell, Cień zdrajców i palec Lolth. - Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć a błękitne oczy były chłodne i spokojne.
- Podróżuje do Berezyny aby spotkać się z ich radą, czy cokolwiek tam jest, a ma władzę nad tym miejscem. - Ściągnęła usta i ponownie przyjrzała się zwiadowcy, aby przenieść szybko wzrok na wampira.
- A ty, starożytny? Cóż robisz pomiędzy niewolnikami? To chyba miejsce nie dla ciebie? - Popatrzyła jeszcze na resztę oryginalnego orszaku, istoty które mogłyby być równie dobrze diabłami, co i ghulami. Nie miała zamiaru pozwolić którejkolwiek z nich zbliżyć się do siebie. Odpychały ja swoją widoczną służalczością i łatwością do manipulacji. Gdyby od niej zależało... Jednak nie była to jej sprawa i nie miała zamiaru się mieszać w sprawy ras niższych. Wiedziała jednak, że taka mieszanka to mikstura wybuchowa i nie zdziwiłoby jej, gdyby ci koczownicy obrócili się w końcu przeciw ludziom. Zapewne wyrżnęliby ich w ciągu kilku minut. Na końcu tego orszaku dostrzegła ludzi, a w ich twarzach narastający bunt przemieszany z niepewnością i strachem. Tak to nie mogło się skończyć dobrze.
- Keristein jest daleko.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Czw Cze 02, 2011 12:50 am
autor: Yasmerin
Słysząc tłumaczenie Orpheusa, nie mogła powstrzymać się przed przewróceniem oczami. Naturalnie, na swój sposób ich rozumiała, sama też nie byłaby zachwycona, gdyby najpierw zrujnowano jej dom i wybito sąsiadów, potem zaś zmuszono do ucieczki "bo nadciąga banda nieumarłych". Wszystko co mieli, to słowo jakichś obcych, czemu tu się więc dziwić?
Polityka. Ten kto w chaosie i powszechnym zwątpieniu zdolny będzie mimo wszystko działać, ludzie go zapamiętają. I obdarzą swym zaufaniem.
- Ci ludzie sprawiają więcej kłopotów niż pożytku - westchnęła, śledząc to, o czym opowiadał jej szlachcic. - Nadal jednak lepiej tak, niż zostawić ich Medgarowi. Może jeszcze to kiedyś zrozumieją...
A jak nie, to mówi się: "trudno". W odpowiedzi na stwierdzenie Medarda, posłała wampirowi jasny uśmiech. Mimo całej tej ucieczki i pośpiechu, miała całkiem niezły nastrój. Pomachała też ukradkiem do misia, który wylegiwał się na wielkim mamucie. Dopiero mroczna elfka sprawiła, że brwi Havvok powędrowały do góry. Lotth? Yasmerin w dzieciństwie przyjaźniła się z drowami i była pewna, że imię pajęczej pani brzmiało Lolth. Na nazwę miasteczka, którego szukała kobieta, alchemiczka całkiem się uśmiechnęła. Nie miała pojęcia, skąd urwała się ta osoba, ale wydawała się mieć niezłe problemy z zapamiętywaniem. Nie zamierzała się jednak z niej jakoś specjalnie nabijać - każdemu przecież mogło się zdarzyć, wielkie sprawy. Choć kompletnie nie wiedziała, po co elfka miałaby się udawać do rady Brezeny, skoro w paru słowach wyraźnie pokazała, że nie wie o tym miejscu nic. Cóż, jej sprawa.
Dopiero nazwanie jej niewolnicą sprawiło, że krew się w niej zagotowała. W niej, miłej, spokojnej i wybitnie niekłótliwej istocie, która przedkłada zawsze pokojowe rozwiązania nad pokazami siły.
- Nie wątpię, że daleko. Pierwsze słyszę, by coś takiego jak Keristein w ogóle istniało - odezwała się spokojnym głosem, dostatecznie jednak dobrze by elfka mogła ją dosłyszeć. - Chyba, że ty z niego pochodzisz. To bardzo wiele tłumaczy, biorąc pod uwagę fakt, że nawet imienia własnej bogini nie potrafisz wymówić.
Poklepała lekko swojego wierzchowca po szyi, uspakajając go lekko. Mądre zwierzę, doskonale wyczuwało nastrój swojej pani i także zrobiło się niespokojne. Wyraźnie jednak dała mu do zrozumienia, że nie ma się czym denerwować.
- Ale wiesz, ktoś ci tam strasznych bzdur nagadał - zupełnie niespodziewanie przemówiła płynnie w języku mrocznych elfów. - Masz tak rażące braki w wiedzy o świecie, że byle chłop popukałby się po czole. Niewolnikom odmawia się edukacji. Ale ja oczywiście niczego ci nie sugeruję, ot, taka refleksja mnie naszła... A nazywają mnie Yasmerin.
Nawet nie patrzyła na Medarda czy Orpheusa w tej chwili. Zapewne temu pierwszemu nie spodobał się jej wybuch złości. Z reguły przecież była bardziej opanowana i nie działała bez przemyślenia. Ba, wolała, by to inni za nią działali. Cóż, na wiedzę ciężko ją było pobić. Zwłaszcza z możliwościami tej białowłosej, która już zdołała dać naprawdę piękny popis...

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Czw Cze 02, 2011 1:43 am
autor: Medard
Przybycie mrocznej elfki było czymś dość niespotykanym na tych terenach. Ciemnoskórzy długousi raczej nie zapuszczali się aż tak daleko od swej ojczyzny na Wschodzie. Może osobniczka, którą Medard miał przed oczami, reprezentowała jakąś udaną próbę kolonizacji pobliskich ziem przez tę jakże ekspansywną rasę? Po bliższych oględzinach wydało się to mało prawdopodobne. Dziewczyna kulturalnie przywitała się z gremium dowodzącym dziwacznym orszakiem uciekinierów. Lecz czym jest Berezyna? Może to ta wiocha, którą mijali przed miasteczkiem - ta sama, w której gadziny wycięły w pień całą radę? Zapewne. Medard pominął ów szczegół i odpowiedział na powitalny gest elfki:
- Medard de Nasfiret, tymczasowy pasterz tej czeredy przed tobą. Miło mi cię poznać, Ayathell.
Następnie padły słowa o niewolnikach i zajmowanym miejscu. Brakowało tylko określeń typu "niższa rasa", "bydło" czy "trening dla naszych wojowników". Użycie terminu "starożytny" mile połechtało wybujałe ego wąpierza, lecz nie czuł się aż tak staro. Odrzekł:
- Nie liczę sobie kilku mileniów, by nazwa ta była adekwatna do realiów, ale doceniam dobre chęci. Widzę też, że poziom kindersztuby u twoich ziomków dalej utrzymuje się wysoko. Zaraz - Lolth to jakieś nowe bądź dawno zapomniane bóstwo? Nie spotkałem się z czymś takim. Na czym polegają założenia waszego kultu? I o jakich niewolnikach mówisz? W całej karawanie nie znajdziesz ani jednego z nich. To są prości chłopi i plebejusze, lecz wszyscy mają pełne prawo do wolności. Nie są też niczyją własnością. Keristein? Nie wiem, gdzie leży miejscowość o tej nazwie. Chyba nie będę w stanie Ci pomóc, moja droga. Jeśli tam są twoje korzenie, życzę prędkiego ich odszukania.
Yasmerin wykonała prawdziwie mistrzowski popis godny zawodowego oratora, ale pozostawało pytanie, jaka będzie odpowiedź niezapowiedzianego gościa. Czas pokaże.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Czw Cze 02, 2011 9:31 am
autor: Ayathell
Ayathell nie miała zamiaru konwersować i prowadzić polemiki z jasnowłosą niewolnicą. Zrzuciła to na karby odległości od niej, która mogła przytłumić jej słowa. Z kolei nazwy ludzkie dla ich osiedli brzmiały jak szelest miętego papieru, sucho i nieprzyjemnie. Nie poświęciła kobiecie nawet spojrzenia, ale widząc buntowniczą naturę u niektórych istot przesunęła lekko broń na końskim łęku na stronę kobiety. W każdym razie obraza pajęczej królowej nie powinna uchodzić płazem. Przede wszystkim mężczyznom i niewolnikom. Ponownie jej wzrok przesunął się po ciele zwiadowcy i powrócił do twarzy Medarda.
- Mało istotne, jak niewolnicy zwą tę swoja oborę, którą nazywają osadą. Przykre, iż wszyscy z rady tej dziury nie żyją, to utrudni moje poszukiwania. - Podjechała bliżej wampira, tak aby ich twarze zbliżyły się.
- Zastanawia mnie, Medardzie, co cię skłoniło do bratania się z tym co tu widzę? Czyż twoja pozycja w tym świecie nie zasługuje na odrobinę szacunku?

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Czw Cze 02, 2011 1:37 pm
autor: Yasmerin
Widząc brak odpowiedzi ze strony ciemnej elfki, a jedynie nakierowanie na nią kuszy, Yasmerin uśmiechnęła się szeroko. Doskonale wiedziała, jak niesie się głos w tej karawanie, bo już wcześniej przekazywali sobie informacje na większe odległości. Zdawała sobie też sprawę z czułego słuchu elfów, gdyż wyrastała wśród nich i zawsze pamiętała, że w tym względzie trzeba na nie uważać. Dlatego nie było mowy o tym, by kobieta mogła jej nie słyszeć, tym bardziej że normalnie prowadziła dyskusję z Medardem, obok którego całą drogę jechała Yasmerin.
- "Bo kiedy brak jakichkolwiek argumentów, pozostaje już tylko siła" - zaśpiewała pod nosem fragment pieśni jednego z ciekawszych bardów na dworze Karnsteinu.
Tak jak się spodziewała, drowka nie była na tyle inteligentna, by wdać się z nią w równą polemikę. I to jej wystarczyło, nawet jeśli elfka nie uznawała jej przewagi w tym względzie. Prawdę mówiąc, kompletnie nie obchodziła jej opinia jakiejś obcej, która wyłazi z krzaków i łasi się do Medarda z taką poufałością, jakby przynajmniej brudzia razem pili. Jeśli przejmowała się czyimś zdaniem, to ten ktoś na pewno już sobie je wyrobił.
Tylko zwrócona w jej stronę kusza trochę jej nie odpowiadała. Coś takiego ma to do siebie, że łatwo strzela. Ona natomiast była stosunkowo delikatna i raz nadziana czymś takim, z pewnością nie oglądałaby później słoneczka zbyt długo. Uśmiechnęła się niespodziewanie, myśląc o tym stwierdzeniu, po czym posłała rozbawione spojrzenie Medardowi. Tak, nawet jakby ją odratowano po tym bełcie, nadal nie byłoby już mowy o słoneczku.
A ona bardzo lubiła słoneczko.
Postanowiła mimo wszystko chwilowo nie mówić już niczego. Miałaby pełne prawo do paru bardzo zuchwałych komentarzy, od zawsze jednak preferowała dezinformację. Ciekawa była także, jak Medard zareaguje na to, że ktoś śmie celować do jego świty.
- Gvrath en mrgaav selkn thaaar - powiedziała niespodziewanie w swym łamanym nasficie, tak aby tylko konkretne istoty mogły ją zrozumieć, a drowka zdecydowanie do nich nie należała. - Raskhav aane'se ip thal.
Kilku najbliższych gadziookich spojrzało na nią, a to co odbiło się na ich dziwnych twarzach było zapewne zdumieniem. W końcu pierwszy raz pokazała, że nie tylko Medard zna tę starożytną, wampirzą mowę. Z pewnością zaś posługujący się nią człowiek był wręcz zjawiskiem. Nie zmienili wprawdzie tempa marszu ani zachowania, teraz jednak uważniej przyglądali się elfce. I zdecydowanie nieprzychylnie. Jeśli drowka zamierzała bawić się w jakieś śmieszne pokazy siły, to ona mogła od biedy wziąć w tym udział. I tak się nudziła, brnąc przez te bagna od wielu godzin.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Czw Cze 02, 2011 11:14 pm
autor: Medard
Niektórzy nie umieją się właściwie zachować, gdy w charakterze gościa przebywają w jakimś towarzystwie. Część po prostu z obyczajem na bakier jest, bo nijak dajmy na to w lesie nie mogli zgłębić tajników savoir-vivre'u - poza tym na cholerę pustelnikowi, druidowi czy zwierzołakowi posługiwać się sztućcami - prościej i wygodniej po prostu ogryźć gnat upolowanego zwierza. Jednak zachowanie mrocznej elfki miało zupełnie odmienne podłoże. Jej pobratymcy zapewne powierzchni na oczy nie widzieli, a jeżeli już nawet - to tylko w celu łupieżczych wypraw w poszukiwaniu dóbr i niewolników. Dziwnym trafem ten ostatni termin według właścicielki pięknego siwka tyczył się praktycznie wszystkich, którzy nie byli z jej rodzaju. Do pomiatanych ras niższych nie należeli także ci potrafiący roznieść ciemnoskórego elfa w pył bez większego wysiłku czy pomyślunku. Rodacy tej osobniczki mieszkający w Karnsteinie są trochę bardziej ucywilizowani, może to wieki koegzystencji wśród innych ras zmieniły ich zapatrywania na świat i wszystkich, którzy nie są mrocznymi elfami? Nakierowanie kuszy w stronę Yasmerin stało się swego rodzaju sygnałem alarmowym - pewne stworzenia nie powinny sobie pozwalać na takie gesty w stosunku do dopiero poznanych towarzyszy podróży. Medard odpowiedział:
- Radzę nie obrażać moich ludzi ani żadnego uczestnika tego dziwnego marszu. Lepiej będzie, jeśli odpowiednio zabezpieczysz broń - to ustrojstwo potrafi samoczynnie wystrzelić w najmniej oczekiwanym momencie. I jeszcze jedno - masz rację, moja pozycja jak najbardziej zasługuje na okazanie należnego respektu, Ayathell. Zawiodłaś nas swym postępowaniem wobec naszych ludzi, których bez powodu obrażasz. Nie chodzi mi o mieszkańców tej "nory", która dawno poszła z dymem - akurat ich zrzędzenia mam po dziurki w nosie.
Nie podoba mi się jednak nazywanie istot, którymi się otaczam, niewolnikami czy bydłem, nasza cierpliwość pomału dobiega końca. Czy tam, skąd pochodzisz, nie nauczono cię choćby minimalnego szacunku względem rozmówcy?
Usłyszawszy wołanie Yasmerin o pomoc do gadzinookich i poruszenie w ich części konwoju, także dorzucił coś od siebie. Ta mroczna elfka za dużo sobie pozwalała.
Kherr'se azgh rasthereev ezret ahren sek-vaat as slaeven-tir! - warknął, zapewniając, że w razie ewentualnego ataku weźmie w obronę swych ludzi.
Xun naut lar ussta abbilen kaaseel, Ilythiiri. Udos ph' naut sae'uth a dosst morad. - oznajmił stanowczym głosem w narzeczu rozmówczyni, by wszystko, co chciał przekazać, nie utknęło gdzieś między wierszami i dotarło do celu we w miarę niezmienionej formie. Może to przemówi jej do rozsądku.
Niektórzy gadzioocy wyciągnęli broń i ukradkiem celowali w kierunku to przybyszki, to jej rumaka.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Pią Cze 03, 2011 1:04 am
autor: Orpheus
Co robił w tej chwili Orpheus było na razie niezbyt ciekawe i można nie dręczyć tym naszych obecnych czytelników. Zniknął na razie z tej sceny, ginąc w jakichś sztywnych i formalnych sprawach karawany. Szczerze mówiąc, gdyby słowa elfki były nieco głośniejsze, miałaby problem z oddaleniem się od tej karawany. Nawet nie godny szlachcic, ale nawet mało inteligentny robotnik nie darowałby takiej zniewagi. Na całe szczęście na początku orszaku szli ludzie zdyscyplinowani, działający tylko na komendę przełożonego i w razie zagrożenia życia. Jedynym cywilem był w tej chwili przewodnik, którego język zostałby zapewne skrócony o połowę, gdyby wykazał się nadmierną gadatliwością w jakichś sprawach. Obecnie Clausa zajmującego straż tylną, Savanaroli i Rilki - innego ocalałego oficera - chroniącego flanki ludzkiej części konwoju i Orphusa, który wkroczył w zimne formalności nie było widać. Na początku był tylko Branson, który nie był zwykle na tyle rozmowną osobą, by zabierać głos w jakichś sprawach. Mógł coś doradzić, jednak nigdy nie stał na czele tłumu, ale umiał naprzeciwko tego tłumu stanąć, gdy wymagała tego sytuacja. Czemu powierzono mu tak wysokie stanowisko, nie miał pojęcia, nie czuł się zbyt dobrze mając pod komendą nawet garstkę ludzi, to zapewne dla Orpheusa, który posiadał zbyt mało zaufanych ludzi. A Brezeńczycy, jeśli pokładali nadzieje w Orpheusie, nie mieli problemu by postawić jeszcze trochę na towarzysza. Niestety... Branson z chęcią poszedł by w gdzie go nogi poniosą - no w sumie to za Orpheusem. Tak więc krąg się zamykał. Patrzył to na księcia Medarda, to na dziewczynę, która w niedługim czasie stała się bardzo bliska przyjacielowi Reventlowa, przynajmniej tak wniósł ze stosunków jakie ich łączyły. Jednak wróćmy do akcji. Kusze, muszkiety, pistolety były uniesione w górę i wycelowane w elfkę. Czemu? odpłacanie pięknym za nadobne. Celujesz w nas, my celujemy w ciebie. Prosty rachunek. Jak się okazało, "nas" nie stanowili tylko ludzie, ale także gadzioocy. Co za miła współpraca, jak to wspólny cel łączy zwaśnione rasy. Co prawda stosunki jakie łączyły nomadów i ludzi wciąż były sztywne, jednak jak widać obie strony broniły się nawzajem, gdy zachodziło naruszenie bezpieczeństwa jednej z nich. Bransona, który sam również uniósł własnoręcznie robiony pistolet, zastanawiał fakt czy ciemnoskóra jest szalona czy głupia, bo innej możliwości nie brał pod uwagę. Podróżuje sama - Kobieta sama? Kobieta z kuszą? - więc chyba szalona... Celowanie w ochraniany konwój nie mogło się skończyć inaczej. Dziwny talent księcia Medarda znowu się ujawnił, choć teraz z perspektywy Bransona można było mięć wątpliwości, czy szlachcic bawi się z elfką, czy mówi na poważnie. Takie to myśli przepływały przez głowę Brana. Jednocześnie wciąż był uważny, jedno drgnięcie palca elfki kończyło się naciśnięciem ze spust, podobnie jak tych, których miał pod swoją komendą.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Pią Cze 03, 2011 1:37 am
autor: Andrew
Wciąż wylegując się na mamucie, obserwował jak elfka podjechała do konwoju. Słyszał, że jego towarzysze rozmawiają z nią o czymś. Jednak aktualnie bardziej od tej rozmowy interesowało go, gdzie może dostać coś do jedzenia. Gdyż ostatni posiłek jaki miał w ustach jadł z rana.
Nagle wśród ludzi i gadziookich nastało poruszenie Większość z tych, którzy mieli broń dystansową, wycelowali ją w stronę elfki.
Noż cholibka, co się tam dzieje... Ledwo przyjechała, a tu już ją chcą nadziać. I to na strzały?
Podniósł się w koszu, żeby było go widać i zeskoczył z mamuta tuż obok elfki. Wylądował ciężko i z hukiem, tuż koło elfki, co lekko spłoszyło niektóre konie. Szybko wstał i zaczął truchtać przy pozostałych. Kiedy już zrównał prędkość z nimi, odezwał się do elfki.
- Witam podróżniczkę. - I po lekkim skinięciu głowy zwrócił się do ogółu. - Czy może mi ktoś wytłumaczyć, czemu męska połowa pochodu ma zamiar nadziać tę nową na strzały? I część żeńskiej też? Wybaczcie niewiedzę, ale przespałem chyba waszą rozmowę.

Re: [Droga przez Bagna] Uciekinierzy

: Sob Cze 04, 2011 1:45 pm
autor: Ayathell
Lekko ściągnęła brwi i poruszyła szpiczastymi uszami nasłuchując słów jasnowłosej. Zmierzyła oczami mierzących w nią strzelców i prychnęła pogardliwie.
- Potrzeba wam aż dwudziestu uzbrojonych przeciw mnie jednej? Pochlebiacie mi. - Po tym zwróciła się do wampira:
- Tesso nindel blond zhah deaf. Ka Usstan said, 'zil il z'reninthen nindel Usstan inbal harventh ussta ooble' ulu uktan. speech offended ussta yah. Orbb quar'valsharess Lolth, uk zhaun uns'aa lu' ussta xukuth. Naust d'lil Ilythiiri zhah natha abbil ulu lodias. Unless ol zhah wun nindol ilindith. Ka nind orn bneir'pak, Dorn malar. Ka dos ssinssrin ulu telanth bauth Lolth lu' ilta dogma zhah naut xuil ilta. - Jej mowa zabrzmiała czystym akcentem miasta z Podmroku. Uśmiechnęła się lekko do Medarda i popatrzyła na potężnie umięśnionego mężczyznę, który najwyraźniej obudził się z drzemki. Jedno spojrzenie i rozpoznała w nim zmiennokształtnego. Muskulatura widoczna pod prostym odzieniem zrobiła na niej wrażenie. Człowiek ten spokojnie mógł konkurować z ogrami pilnującymi wejść do podziemnego miasta pajęczej królowej.
- Witaj. Twoja klątwa niech syci twe serce weselem. Pozdrawiam ciebie i twojego ducha - tu w uśmiechu odsłoniła lekko swoje śnieżnobiałe zęby, mocno odcinające się od jej ciemniej twarzy.
- Wspaniała postawa, zmiennokształtny. Zdradzisz, jakiż to duch w tobie mieszka? - tu popatrzyła z pogardą na wymierzone w siebie ostrza i czule poklepała szyję Lohiduhe. Koń lekko zabrzęczał uprzężą i cicho parsknął, kontent z pieszczoty.