Mgliste Bagna[Droga przez Bagna] Uciekinierzy

Tajemnicza mroczna kraina, gdzie każdy Twój ruch jest obserwowany. Strzeż się każdego cienia i odgłosu bo możesz już nigdy stamtąd nie wrócić.
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

[Droga przez Bagna] Uciekinierzy

Post autor: Orpheus »

Właściwie trudno objąć ten teren wzrokiem, są to ogromne połacie terenu prowadzące z Brezeny na wielki handlowy szlak ciągnący się z Maurii do Ostatniego Bastionu. Ale za nim się do niego dotrze, trzeba pokonać mokre i błotniste drogi bagien, ciężkie dla wozów i ludzi. A na koniec tej krainy zdobyć Przełęcz Dwóch Świadków, może niezbyt wysoką, ale krętą i kamienistą, jedyne wyjście z tej przeklętej krainy.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Nomadyczne hufce jeden po drugim opuszczały nadpalone zgliszcza tego, co jeszcze kilka dni temu było nieźle rozwijającym się żywym miastem na skraju ziem zdechlaków. Na przedzie owej dziwnej kolumny prowadzącej w nieznane powłóczystym krokiem człapały oddziały jeźdźców na lamach, a niektóre z jaszczyków ciągnących dobytek z ledwością dotrzymywały im kroku. Nieco dalej wśród zadów wielbłądowatych, między wozami, gdzieniegdzie pomykali oficerowie na drapieżnych nielotach. Ten i ów Gadziooki co i rusz wrzeszczał w swym narzeczu na ociągających się żołnierzy. Uszu wprawnego słuchacza dochodziły także przekleństwa i wyzwiska w języku gadzin, kilku narzeczach śmiertelnych, elfie, nocnych łowców, a nawet i brzmiące jak jakaś odmiana khazalidu, jednak nie jest to pewne w tak chaotycznym odwrocie. Za tą swoistą kawalerią niemrawo podążały hufce piesze i pozostałe wozy najeźdźców. Na jaszczykach usadowili się małoletni przedstawiciele rasy, większość z nieradzących sobie z walką kobiet i sędziwi mężczyźni, pamiętający być może czasy stepowe sprzed pogromów zainspirowanych przez niecnego burmistrza i jego hałastrę. Wokół wozów z zaopatrzeniem i cywilami przechadzały się majestatyczne wieże obserwacyjne - włochate słonie z łucznikami na swych grzbietach, gotowymi oddać śmiertelny strzał każdemu, kto choćby na wyciągnięcie ręki zbliży się do uchodźców ze spalonego miasta. Kawalkadę zamykały oddziały kawalerii przemieszane z kilkunastoma mamutami, stanowiącymi pierwszą zaporę w ewentualnej napaści ze strony nadciągającej hordy nieumarłych sługusów lisza.
Przywódca Gadziookich jechał na swym dostojnym ptaszysku, doglądając postępującego exodusu swych podwładnych. Kto wie, jakie myśli kłębiły się w jego władczym rozumie? Być może były to obawy co do nowego miejsca?
Medard zaś, siedząc na kudłatym olbrzymie, z góry patrzył na posuwający się w tempie dość powolnym sznur uchodźców, który ciągnął się po sam horyzont. Swym wyostrzonym wzrokiem wycedził z płynących mas ludzkich i gadzinokształtnych wygnanego szlachcica mieniącego się kupcem i pośpiesznie skonstruowany lazaret, w którym dziwna osobniczka doglądała stanu rannych, nie zważając praktycznie na nic. Popędził więc swego mamuta, by znaleźć się w pobliżu owego mobilnego szpitala. Donośne trąbienie rozległo się w okolicy niczym sygnał z myśliwskiego rogu bądź hejnał grany przez strażnika z murów strzegących miasta przed niespodziewanym atakiem nieprzyjaciela. W tyle łuna płonącej Brezeny rozgorzała na dobre.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Yasmerin
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 98
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Ranga: Gwiazdooka
Kontakt:

Post autor: Yasmerin »

Tak jak się spodziewała, niemożliwe było nie dostrzec tej karawany ludzi i stepowców wyruszających ze zrujnowanego miasta. Wszyscy uwijali się jak mogli, pomimo spodziewanego chaosu dało się zauważyć pewną organizację. U gadziookich to nic niezwykłego, podejrzewała ich o typową dla wampirów telepatię. Jeśli zaś szło o ludzi, zakładała działalność Orpheusa. Od początku wyraźnie starał się wszystkich ogarniać, zdecydowanie też przynosiło to efekty. Z pewnym podziwem zauważyła też przenośny szpital, jaki powstał w dość niedługim czasie i ruszyła w tamtą stronę.
- To niewiele, ale może się przyda. W razie czego, podczas postoju jestem w stanie stworzyć jeszcze trochę lekarstw - oświadczyła, przekazując nieznajomej kobiecie kilka flaszeczek. - Te ciemne powinny zbić gorączkę, żółte zmniejszą ból, ale podawać nie więcej jak kilka kropel na kubek wody. Tymi bezbarwnymi można oczyszczać rany, aby się nie jątrzyły...
Sprawdziła jeszcze, czy nie posiada niczego sprowadzającego sen, ale najwyraźniej nadzieja to była płonna.
- Jeśli potrzeba czegoś jeszcze, proszę mi dać znać...
Nie wszystko oczywiście była zdolna wyprodukować w tak niedługim czasie i w polowych warunkach, zawsze to jednak lepsze niż nic. Obejrzała się za siebie, kiedy rozległ się dźwięk rogu - widok płonącego miasta jakoś nie podnosił jej na duchu. Nie chciała się nawet zastanawiać, jak czują się mieszkańcy Brezeny. W takich chwilach lepiej było osobom pozbawionym empatii.
- Jakie plany teraz? - zwróciła się do Medarda, który także kręcił się w dość niewielkiej odległości, oczywiście na odpowiednio specyficznym wierzchowcu.
W tej samej chwili w jej głowie rozległ się pisk Lisiczki i ostrzeżenie o niebezpieczeństwie. Yasmerin obróciła głowę, wprost by zauważyć biegnącego na nią niedźwiedzia. Niby wiedziała, że był wśród nich niedźwiedziołak, jednak odruch wziął w niej górę. Spięła konia i puściła się do przodu, chcąc go na początek odciągnąć od pozostałych. Miała też nadzieję, że jednak okaże się szybsza...
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...


Yas: tradiszynal | didżital
Awatar użytkownika
Andrew
Senna Zjawa
Posty: 297
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:

Post autor: Andrew »

Wywęszył Yasmerin kręcącą w się w pobliżu ruchomego lazaretu. Jednak ta, jak tylko go zobaczyła, spięła konia do ucieczki.
"Powaliło mnie. Przecież nie powiedziałem jej, że jestem lykantropem." W biegu zmienił swoją postać na ludzką i w takiej pobiegł dalej za Yas. Ta na szczęście dość szybko przyhamowała konia, co umożliwiło szybkie jej dogonienie.
- Przepraszam , że nie uprzedziłem o tak jakże ważnej mojej właściwości. Chyba nie napędziłem stracha zbytnio?
Jak tylko zrównał się z nią, dopadła go jej łasica. Jak zwykle rozgadana, szalała biegając po jego barkach. Rozbawiony rozłożył ręce w obie strony, żeby miała dość prosty tor do biegania. Po wysłuchaniu paru pytań zwierzaka zwrócił się do właścicielki:
- Masz dość ciekawego towarzysza podróży. Fajne, miłe zwierzątko, ale rozgadaniem dorównuje tylko pewnemu starcowi ode mnie z rodzinnego zagajnika - skomentował ze śmiechem bieganinę łasicy, która przed chwilą spiralą przebiegła od jednej dłoni do drugiej i teraz siedziała tuż na palcach, wpatrując się w Yas.
Po rozejrzeniu się dookoła namierzył również Medarda, obserwującego ich z jednego z mamutów.
- Może dołączymy do Medarda - pokazał ręką w jego stronę. - Zawsze byłem ciekaw, jak to się jedzie na kimś większym od siebie. - Po czym skierował kroki w tamtą stronę.
Neutralność niesie moc, ale również ogromne zagrożenie, będąc neutralnym mogę być wstrętny dla obu stron konfliktu...


Ludzka postać Andrew (bez miecza oczywiście)
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Podróż trwała w najlepsze, już około południa trafili w okolice kasztanowej polany, jedynego miejsca w okolicy wolnego od zmurszałego widoku bagien. Już wtedy podróż okazała się trudna, wozy grzęzły w błocie, jedynie pomoc potężnych włochatych mamutów pozwalała wyciągnąć je z bagna. Mówiono, że Brezeńskie błoto było piątym nieoficjalnym elementem - mieli racje, Oprheus wiedział o tym zbyt dobrze. Około południa mieli pojawić się zwiadowcy, których wysłał poprzedniego dnia na rekonesans. Jeszcze się nie zjawili, co niepokoiło Reventlowa, dowodził nimi Sullivan, który sam wysunął tę propozycję. Szlachcic niepokoił się o los przyjaciela. Widocznie coś musiało się zdarzyć. Często rozmawiał z przewodnikiem, który znał najlepiej te tereny. Był to mężczyzna paręnaście lat starszy od Orpheusa i już od dziecka prowadził kupców przez te tereny. Z tego co się dowiedział, najlepsza droga prowadziła, przez Skrajowy Bór i Grząskie Rzędy. Jednak obydwie z nich miały jedną wadę - łatwo tam było o zasadzkę. A jako, że nie wiedział gdzie jest nieprzyjaciel, z trudem mu było wybrać możliwość. Jedna decyzja mogła pociągnąć za sobą klęskę. Bo miał jeszcze do wyboru Zielony Las i Czerwone Ziemie oraz Burowiec - wzgórze, gdzie mało kto się zapuszczał. Ogólnie trzy drogi - wszystkie prowadziły do Przełęczy Dwóch Świadków. Od ostatecznej decyzji dzieliło go pięć godzin, miał nadzieję, że to było wystarczająco dużo czasu by drużyna, którą skompletował Lord Sullivan, powróciła z podróży. Szlachcic w razie czego ustawił straż tylną, mającą na bieżąco informować go o jakichś zdarzeniach mających miejsce za nimi.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard przeciskał się na rosłym mamucie pośród ściśniętych w kupie uchodźców, składających się w znaczącej większości z gadziookich nosferatu. Tu i ówdzie paradowały bojowe platformy strażników, wypatrujących zbliżających się wrażych wojsk - głównie naczelnego straszaka lokalnych społeczeństw - arcylisza Medgara. Jednak ani barbarzyńcy z okolicznych stepów, ani leśni banici, ani utopce, ani sam osławiony na czele armii szkieletorów nie nadciągał na tyle blisko, by ktokolwiek poza wyznaczonymi do tego wojami musiał się tym przejmować. W promieniu paru mil nie było żywej duszy, naturalnie wliczając w to inteligentnych nieumarłych.
Tymczasem książę został dostrzeżony przez Yasmerin, która oczywiście miała, jak zwykle zresztą, kilka spraw do przedyskutowania. Medard odpowiedział dziewczynie, wszak wywiad państwowy mógł przedsiębrać poważniejsze sprawy, aniżeli ewakuacja starożytnego plemienia wampiropodobnych istot o oczach reptilionów:
- Krótko i węzłowato: wpierw wycofamy się z tej ponurej krainy, kierując się ku Ekradonowi, tuż przy rzece Dihar. Tam będą czekały statki ze stoczni w Arturonie, przetestujemy nowy nabytek w warunkach zbliżonych do bojowych. Przeprawa okrętami nie zajmie nam zbyt dużo czasu, powinniśmy szybko dotrzeć do pierwszego większego ośrodka cywilizacji - Ekradonu właśnie. Tam uzupełnimy, co trzeba będzie i wypłyniemy dalej - Rzeką Motyli, a następnie morzem do małego portu, z którego rozpocznie się kwaterowanie uciekinierów na nowych ziemiach.
Możemy także kontynuować podróż lądem z Valladonu bądź Rubidii, ewentualnie Turmalii.
Czekając na odpowiedź, wypatrzył jakiegoś przerośniętego niedźwiedzia, biegnącego ku mamuciemu wierzchowcowi. Włochaty słoń zatrąbił donośnie, a zaraz potem przymierzył swe ciosy do zatrzymania drapieżnika. Zapewne był to ten sam misiek, z którym olbrzym miał okazję walczyć jeszcze w Brezenie. Wobec tego to nie zwierzę szarżowało na mamuta, w celu najpewniej konsumpcyjnym, lecz niedźwiedziołak, który zdecydował się podróżować z uciekinierami. Tak, to był Andrew, a w pobliżu kręciła się łasica Yasmerin. Zwierzak umie się w życiu ustawić. Medard zawołał:
- Szybciej, mości niedźwiedziu, mamut nie ślimak, nie będzie stał w miejscu. Jak mija podróż w towarzystwie gadatliwego gronostaja?
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Yasmerin
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 98
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Ranga: Gwiazdooka
Kontakt:

Post autor: Yasmerin »

Faktycznie, Yasmerin wiedziała o obecności niedźwiedziołaka. W pierwszej chwili jednak zupełnie straciła głowę, niecodziennie przecież widzi się szarżującą bestię. Ale nawet jeśli poznała już Andrew, nadal nie była pewna czego chciał. Co, jeśli nagle oszalał albo z innego powodu zdecydował się ją zaatakować?
Na wszelki wypadek nie zaszkodziło być ostrożnym.
Dopiero kiedy przemienił się z powrotem, ściągnęła wodze i zaczekała, aż ją dogonią. Zwierzęta wokół były trochę niespokojne, utrzymywały jednak nieźle najwyraźniej wyuczoną dyscyplinę. Najbardziej rzucało się zwierzę samej Yasmerin.
- Mnie nie, jednak koń nie wydawał mi się zbyt zachwycony... - Pominęła fakt, że sama w pierwszej chwili spanikowała.
Dostrzegła Lisiczkę, biegającą po barkach zwierzołaka. Z oburzenia aż otworzyła usta. Ta mała paskuda miała pobiegać wśród gadziookich i zorientować się, jak odnoszą się do nowej sytuacji i czy przypadkiem nie planowali jakichś kłopotliwych sytuacji. Tymczasem najwyraźniej bawiła się świetnie w towarzystwie Andrew.
- Na szczęście nie rozumiem, co tam sobie piszczy. Tak jak i ona nie rozumie mnie... - dodała z pewnym naciskiem, po czym uśmiechnęła się słodko. - Ale jeśli jesteś w stanie się z nią porozumieć, powiedz, że cieszę się, że miło spędza czas. Martwiłam się, że może się nudzić w tak dalekiej podróży, więc jeśli chce, może z tobą posiedzieć jakiś czas.
Oczywiście była to ironia, jednak łasica udała że tego nie zauważyła. Obróciła się do niej ogonem i wyraźnie nie zamierzała ruszać się od Andrew. Havvok westchnęła, ale pojawienie się Medarda obniżyło nieco jej żądzę krwi. Wysłuchała spokojnie opisu ich trasy, jednocześnie mając w głowie mapę Alaranii.
- Spory kawałek... - westchnęła mimowolnie. - Nie wiadomo też, jak ludzie będą reagować na widok stepowców. Warto byłoby wysłać kogoś przodem, kto informowałby o niezwykłych wędrowcach. To nie Karnstein, ludzie mogą panikować... - dodała nieco ciszej.
Choć przyznawała, że bardziej prawdopodobne było, iż tak dziwna procesja zostanie po prostu przepuszczona, bo ludzie nie będą wiedzieli, jak zareagować. No i pozostawał jeszcze oddział Orpheusa.
- Heh, a potem do domu... - mruknęła, wyobrażając sobie spotkanie z rodziną.
Jeżeli chciała ukryć wyraz niechęci, to zdecydowanie jej to nie wyszło.
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...


Yas: tradiszynal | didżital
Ventis
Rasa:
Profesje:

Post autor: Ventis »

Wysoko i zimno - przemknęło jej przez głowę, gdy z rozpędu "wbiła" się w jakąś niewielką, pierzastą chmurę. Kropelki wody pokryły całe jej ciało. Wzleciała jeszcze wyżej - część wody zmiótł wiatr, część zamarzła. Wzdrygnęła się, co w chwili gdy leci się wiele mil nad ziemią, nie daje zamierzonego efektu. Złożyła skrzydła i poszybowała w dół, ku cieplejszemu powietrzu.

Alarania z góry wyglądała malowniczo. Pogoda w okolicy była wymarzona - gdzieniegdzie przesuwały się leniwie pojedyncze, pierzaste chmurki, jak ta, przez którą przeleciała przed chwilą Ventis. Ziemia wyglądała jak mozaika - gdzieś w oddali majaczył las, z innej strony coś jakby góry, natomiast dokładnie pod nią znajdowała się zielonkawa równina. Ta ciemniejsza plama na wschodzie musiała być jakimś miastem, była jednak zbyt daleko, by dokładnie je rozpoznać. Ventis, prawdę mówiąc, niezbyt dokładnie zdawała sobie sprawę ze swego położenia - wiedziała tylko tyle, że jeśli nadal będzie szybować na północ, zobaczy dolinę, a to miejsce nawet z powietrza odstraszało. Zwłaszcza ostatnimi czasy, ilekroć mijała te okolice, czuła się dosyć nieprzyjemnie.

Natrafiła na pas cieplejszego powietrza. Była już na tyle nisko, że szalony pomysł, który wpadł jej do głowy kilkaset metrów wyżej, okazał się godny zrealizowania. Złożyła skrzydła i jak strzała popruła przez przestworza ku ziemi. Wiatr zagwizdał jej w uszach. Kiedy ziemia wydawała się być niepokojąco blisko, rozłożyła skrzydła by ustabilizować lot. Błony wypełniły się powietrzem, a siła hamowania sprawiła, że poczuła zawroty głowy. Opadła jeszcze kilkanaście metrów, nim udało jej się znów poszybować w kierunku poziomym.
Rzecz ciekawa - to co z góry wzięła za jakąś rozpadlinę w ziemi okazało się być długą na nawet kilka staj karawaną. Dziwną karawaną - z wysokości na jakiej przebywała mogła spokojnie stwierdzić, że ludzie poruszają się na jakichś słoniopodobnych kreaturach, ptakach-nielotach i innych dziwacznych zwierzętach. Jaka była przyczyna takiej migracji - nie wiedziała, lecz odpowiedź miała się wkrótce wyjaśnić. Gdzieś w oddali majaczyła chmura czegoś, co mogło być dymem. Jej niezwykle wyostrzony wzrok dojrzał palące się jeszcze gdzieniegdzie zgliszcza. Miasto?

Ciekawość wzięła górę - była na tyle wysoko, by ci z dołu wzięli ją za jakiegoś dużego ptaka, a jednocześnie na tyle nisko, by widziała w miarę dokładnie co się dzieje. Poszybowała wzdłuż karawany, przyglądając się poszczególnym stworzeniom. Naszło ją przeczucie, że nie ma do czynienia z ludźmi. Chwilę później orszak został w tyle, a ona kierowała się ku spalonym ruinom.


Powietrze było wyraźnie cieplejsze - najwyraźniej mieścina spłonęła dość niedawno. Przysiadła na szczycie jednej z wyższych zwęglonych budowli, która zdawała się być dość stabilną. Z daleka wyglądała jak jakiś groteskowy, olbrzymi sęp szukający łupów. Było cicho - ot, opuszczone, czarne, dymiące zgliszcza. Rozległ się trzask, Ventis podfrunęła kilka metrów w górę, gdy belka na której przysiadła, pękła i spadła w dół. Co tu się stało? Fellarianka wyczuwała jakby delikatną aurę śmierci - oblężenie? Kataklizm? Postanowiła wrócić i jeszcze raz obejrzeć karawanę, tym razem nieco bliżej.

Gdy tylko jej odległość od ziemi zmniejszyła się na tyle, że mogła dostrzec wyraźnie twarze wędrowców i inne szczegóły, usłyszała znienawidzony dźwięk zwalnianej cięciwy. W jej kierunku poszybował z tuzin strzał i bełtów. Tylko niezwykły refleks uchronił ją od uszkodzenia skrzydeł - część strzał minęła ją o centymetry. Teraz zobaczyła, jak bardzo omyliła się, sadząc, że wędrowcy wezmą ją za nieszkodliwego stepowego lotnika. Jeszcze kilka lecących strzał i uznała, że bezpieczniej będzie wzlecieć wyżej. Obserwowała ich zaciekawiona, kołując niczym sęp, by nie tracić niepotrzebnie sił.

To na pewno nie byli ludzie, większość uchodźców wyglądała jak niefortunna krzyżówka człowieka i jaszczurki. Dużo bardziej złowieszcza niż jakiekolwiek stworzenie, które wcześniej widziała. Ich gadzie oczy uważnie śledziły jej lot. Tymczasem, w głowie Ventis toczyła się bitwa - odlecieć czy też (z bezpiecznej odległości, oczywiście) dowiedzieć się nieco o przybyszach. Rozsądek nakazywał ewakuację, ale już trzeci tydzień obiecywała sobie, że przestanie wreszcie uciekać przed wszystkim co żyje. Wybrała więc to drugie rozwiązania, przelatując dalej, nad czoło pochodu. Poza czymś co wyglądało jak włochate słonie dostrzegła lamy, a także dziwaczne ptaki-nieloty o olbrzymich, ostrych dziobach. Na jednym z nich siedziało... siedział ktoś, kto od biedy mógłby być dowódcą. Ventis nie znała się na takich sprawach. Opadła niżej, wyprzedzając nieco karawanę.

- Kim jesteście? - zapytała na głos. Dosyć durny pomysł na rozpoczęcie rozmowy, ale nie mogła wymyślić nic innego. Dowódca gadopodobnych stworzeń skrzywił się i chyba coś powiedział, gdy usłyszał jej głos w głowie. Tego "naturalnego" raczej dosłyszeć nie mógł - była za daleko i mówiła za cicho.

Kilkunastu krewkich łuczników znów posłało w jej kierunku strzały. Tym razem miała nieco mniej szczęścia - jedna z nich musnęła jej skrzydło, rozdzierając boleśnie błonę. Żołądek zwinął się jej w kłębek. Naprędce utworzona tarcza energetyczna zatrzymała kilka kolejnych strzał, reszty udało się uniknąć.
- Nie strzelajcie! - wrzasnęła przenikliwym głosem. Teraz przynajmniej ci na początku musieli ją dosłyszeć. - Nie jestem wrogiem!

Powoli zaczęła żałować, że jednak się odezwała, więc postanowiła, że jeszcze jedna strzała, a odleci stąd i poszuka nieco bardziej tolerancyjnych towarzyszy.
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Najpierw dostał wiadomość, że jakiś wielki ptak szybuje w kierunku karawany. Leciał on ze strony południowej, co w pewnym sensie wykluczało zwiadowców Licza, jednak nie należało tego wykluczyć. Można było go brać za jakiegoś dużego drapieżnika polującego na tych terenach. Jednak w miarę jak się przybliżał ktoś doniósł, że była to istota o ludzkiej twarzy przyodziana w skrzydła. Orpheus słyszał o pięknych Sirinach i Alkonostach, ptakach z piersiami i twarzą kobiety, które swoimi pieśniami zniewalały zwykłych ludzi. Czy to mogło być owo mityczne zwierzę? Wydał rozkaz aby zatrzymać korowód, kiedy zwierzę zbliży się za blisko.Tak też się stało. Jednocześnie został wydany rozkaz by strzelać bez ostrzeżenia, gdy owa istota będzie w zasięgu strzał. Jeśli była jakaś szansa na to, że to skrzydlaty posłaniec w końcu pokazałby jakimś umownym systemem znaków, że przybywa w pokoju. A nawet jeśli nie wiedziałby, w obyczaju było wylądowanie w bezpiecznej odległości i spokojnym krokiem dotarcie do korowodu - byłby to znak, że przychodzi się w pokojowych zamiarach. Jeszcze zanim istota dotarła, korowód stanął a łucznicy zajęli odpowiednie miejsca, zarówno po stronie gadziookich jak i ludzi. Chowając się pomiędzy wielkimi wozami i zwierzętami stosowali to co w Nandar-Ther zwano walką taborami. Skuteczna to była taktyka. Sam Orpheus, który przez mieszkańców został nazwany Dowódcą, jako że sam był zaledwie podporucznikiem, który dopiero niedawno ukończył szkołę oficerską, ale stopień należał mu się nieporównywalnie wyższy, postanowił być jak najbliżej miejsca zajścia z dziwnym drapieżnikiem. Razem z Rudgerem i Bransonem i piątką sprawnych wojaków, spróbowali dostać się do miejsca, w którym trwał ostrzał.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Andrew
Senna Zjawa
Posty: 297
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:

Post autor: Andrew »

- A tu byś się zdziwiła - odpowiedział wysłuchawszy odpowiedzi Yasmerin. - Ona cię dość dobrze rozumie. Może jednak dołączymy do Medarda na słoniu ?
Skierował swoje kroki w stronę arystokraty. W tym czasie stracił łasicę z pola widzenia. Sprytne stworzenie, to da sobie radę.
Szybko podszedł do mamuta, podskoczył odbijając się od najbliższego wozu i wskoczył na grzbiet. Rozsiadł się i spojrzał na Medarda.
- Wygodnie tu. widać, że umiesz się ustawić.

Rozkoszował się przejażdżka pod padającymi gdzieniegdzie promieniami słońca, gdy z letargu wyrwał go cień, który przesłonił na chwilę słońce. Zauważył jakiegoś wielkiego ptaka. Chciał zwrócić uwagę Medarda na to dziwne zjawisko, ale ten już pewnie od dłuższego czasu wodził wzrokiem za tym czymś. Jak później podleciało bliżej zauważył, że to ktoś o ludzkiej figurze sobie lata. Od razu przypomniała mu się Niara i jej towarzysz. Zastanawiając się, czy to może jakimś cudem któreś ze znajomych aniołów przyleciało w odwiedziny, przerwał obserwację arystokracie.
- Powiedz, żeby przestali do niego strzelać. Może to jakiś anioł, czy coś innego. - Mimo starań nie mógł sobie przypomnieć żadnego drapieżnika tak małego, ale chciał wypaść mniej łatwowiernie.
Neutralność niesie moc, ale również ogromne zagrożenie, będąc neutralnym mogę być wstrętny dla obu stron konfliktu...


Ludzka postać Andrew (bez miecza oczywiście)
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard jechał sobie na grzbiecie mamuta jak największy panisko, z nudów zaczął rozglądać się wokoło. Nie zważał na ten cały harmider związany z przenosinami w inne miejsce, puszczeniem z dymem sporego bądź co bądź miasta, niszczeniem ludzkich osiedli i pogromami rękami śmiertelnych czynionymi rasom mogącym przeżyć wiele mileniów. Z zadumy wyrwał go głos Yasmerin, więc odpowiedział:
- Masz rację, to nie Karnstein, ale kto przy zdrowych zmysłach odważy się zaatakować tak liczną karawanę? Pomyślą pewnie, że któryś z Theryjskich możnowładców skrzyknął krucjatę przeciw Maurii, a teraz w glorii powraca do domu z łupami na orgię. Przecież znane są opowieści o rozgromieniu zdechlaków na bagnach mroku i niebotycznej liczbie łupów, które uczestnicy wyprawy przytarabanili do Ojczyzny. Jeśliby nawet jakiś władca próbował niecnych kroków, by zatrzymać marsz, wierz mi, zostanie zmieciony z tego świata jak nasienie z podstawy dmuchawca - taki już jest ten świat. Myślę, że nic nie sprawi nam większych problemów w drodze do domu...
Gdy tak opowiadał, co mu leżało na duszy, misiek dogonił włochacza, odbił się od pobliskiego jaszczyka z aprowizacją i wylądował z tyłu platformy. Medard rzekł gościowi:
- Czasem trzeba umieć dogadywać się ze zwierzętami. Poza tym od razu widać, kto kieruje tym słoniem, jak i całą wyprawą.
Tok myślenia, a zarazem i wątek został przerwany przez dziwne stworzenie krążące nad klinem uciekinierów. Nie wyglądało ono na żadnego z miejscowych ptaków drapieżnych, a porońce i smokowate nie zapuszczały się nigdy na tereny nieumarłych. Niedźwiedziołak wysunął hipotezę, iż może to być jakiś anioł, lecz książę wątpił, by któryś z alabastrowoskrzydłych zawędrował aż tak daleko. Odpowiedział:
- Stepowcy znają twoje anioły, a do tego dziwoląga prują jak do kaczki. Szyją to z kusz, to z łuków, gdzieniegdzie słychać huk wystrzału muszkietu lub rusznicy. Poza tym to coś ma wyraźne błony na skrzydłach - jak jakiś gad czy nietoperz. Słyszałem o demonach posiadłych zdolność lotu, ale to tylko niepewne wiadomości.
Wtem, posypał się kolejny grad strzał, bełtów i pocisków - tym razem ze strony dowodzonej przez Orpheusa śmiertelnej armii złożonej w większości z pospolitego ruszenia i garstki ocalałych obrońców miasta, nad którymi oddział szlachcica sprawował pieczę i de facto kontrolę. Tym razem musieli trafić w czuły punkt potencjalnego agresora, a gdy na znak Medarda dołączyli się gadzioocy strzelcy, w powietrzu zabrzmiał agonalny jęk, by po chwili przemienić się w błagalne prośby przerwania ostrzału. To coś twierdziło, iż przybywa w pokoju. Książę postanowił uszanować jego decyzję, orzekł:
- Dość, stwór poddał się, przerwać ogień, do kroćset!
Wrzasnął tak donośnie, że zapewne było go słychać w najdalszych częściach tego nietypowego orszaku. Następnie rozkaz powtórzył w narzeczu gadzinowatych, by żaden stepowiec nie ośmielił się strzelić ponownie. Równocześnie, wysłał stworzeniu komunikat telepatyczny z zapytaniem:
- Kim jesteś i co cię tu sprowadza?
W spokoju czekał na dalszy przebieg akcji.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Długą część szlaku Gersen przejechał nie wymieniając z nikim nawet słowa, sporadycznie wymieniał spojrzenia z członkami gwardii ochotników Orpheusa, lecz i ci nie byli zbyt ufni. Hermetyczne środowisko, pomyślał, lata w odosobnieniu, a teraz jeszcze ta rzeź. Nie ma się co dziwić. Być może tak jest lepiej. Mężczyzna stwierdził, iż jego wierzchowiec odpoczął już wystarczająco, a przedobrzenie i w tej sytuacji może oznaczać, że koń się rozleniwi. Ba! Gotów nawet kopytny kaprysy miewać. Miał już kiedyś taką klacz, Norią ją zwał. Miewała bestia humory. Wyrywając się z mętnych wspomnień, Gersen spokojnie wskoczył na konia i przyjął wygodną pozycję w siodle. W tym czasie całą karawanę ogarnęło pewnego typu poruszenie. Nagle usłyszał mechanizmy spustowe kusz i wirujące w powietrzu lotki strzałek. Rozglądał się, lecz nie mógł dokładnie niczego wybadać. Głosy usłyszał dopiero po chwili. Człapiący się dotychczas na osobności mężczyzna ścisnął mocniej kolanami grzbiet swego konia, a ten delikatnie przyspieszył kroku, wyprzedzając ogłupiałych i nieco zagubionych w powstałym zamieszaniu, ludzi. Zostawiając za sobą ślad końskich kopyt osadzonych w grząskiej ziemi, znalazł się obok wampirzego przedstawiciela Karnsteinu, księcia Medarda. Gersen uważał go za osobnika enigmatycznego i znajdującego się gdzieś pomiędzy aktualnymi wydarzeniami w rzeczywistości, a ich rozważaniem w sposób czysto teoretyczny. Mimo to, zdążył polubić wampira podczas wędrówki na okręcie, jak i oblężenia w Brezenie. I chociaż zwracał się do niego per krwiopijca, co ten mógł uznać za obraźliwe, postanowił przystać przy swoim. Podjechał do księcia z jego prawej strony i wyrównał kroki konia z osobliwym wierzchowcem księcia.
- Cóż się dzieje? Z daleka ominęła mnie najlepsza zabawa, krwiopijco.
Gersen przypomniał sobie naraz młodą kobietę, przedstawiającą się imieniem Yasmerin. Tę samą, która próbowała wgryźć się w jego tętnice podczas przeszukiwania dworzyszcza burmistrza w Brezenie. Zwykle kręciła się gdzieś niedaleko wspomnianego krwiopijcy. Była w końcu na jego usługach. Wyszukiwał jej teraz wzrokiem wśród uchodźców.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Ventis
Rasa:
Profesje:

Post autor: Ventis »

Znów pofrunęło w jej kierunku kilka strzał, które udało się ominąć. Niestety, uniki sprawiły, że rana na skrzydle poszerzyła się i zaczęła z niej kapać żółtawoczerwona posoka, która wypełniała cieniutkie żyłki. Niby niewielki uraz, ale bolało jak diabli. O kilkudniowym locie mogła zapomnieć. Syknęła z bólu. Uciekać, uciekać... Dlaczego nie reagują na jej prośby?
- Dość, stwór poddał się, przerwać ogień, do kroćset! - usłyszała wydany głośno rozkaz. "Stwór" zatoczył koło, poszukując wzrokiem osoby, która go wydała.
Siedział na jednym z mamutów. Na pierwszy rzut oka, uznała go za człowieka. Jednak było coś w jego twarzy, co nakazało jej sądzić, że z człowiekiem ma mniej więcej tyle wspólnego, ile ona. Zaniepokoiły ją wrzaski, jakie wydawała jego aura.
Znowu zatoczyła koło, by cieplejsze powietrze uniosło ją wyżej. Obawiała się, że jego rozkaz może nie powstrzymać łuczników przed zrobieniem sita z jej skrzydeł. Dziwne, nie był dowódcą, a zachował się przytomniej niż on.
- Kim jesteś i co cię tu sprowadza? - usłyszała głos w głowie. Musiał należeć do tego mężczyzny na mamucie. Nie spuszczała zeń wzroku, na wszelki wypadek.
- Jestem fellarianką - powiedziała po chwili. Zapewne niewiele mu to mówiło, a jeśli nawet - nie wyglądała przecie na takową.
Zaraz, co ją tu sprowadzało, poza przypadkiem? A, tak - trzeci tydzień wmawiania sobie, że nie wszyscy chcą ją zabić. Będzie musiała powmawiać to sobie jeszcze dłużej.
Dobrym pomysłem byłoby wylądować i przynajmniej poczekać aż skrzydło przestanie krwawić. Błona szybko się regenerowała, a z pomocą energii za kilka dni nie byłoby śladu. Tylko że w pobliżu nie było żadnej godnej uwagi wysokiej skały czy drzewa, a gdyby próbowała wylądować na ziemi, jednocześnie słuchając co mówią, dopadliby ją nim zdążyłaby wznieść się w powietrze. Dlatego krążyła wciąż w kółko, nie poruszając skrzydłami by jeszcze bardziej się nie uszkodzić. Wysłucha co mają do powiedzenia, a potem ucieka stąd ile sił.
Człek najwyraźniej czekał na drugą część wypowiedzi, bo milczał i śledził ją wzrokiem. Na tym samym mamucie jechała osoba, która wyglądała, jakby mogła jednym ciosem wprasować w ziemię kilku gadzinokształtnych jeźdźców. Ratunku...
- Zobaczyłam was z góry - zawarła w czterech słowach przyczynę jej nagłego pojawienia się. - A kim wy jesteście i co was zaatakowało?
Awatar użytkownika
Yasmerin
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 98
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Ranga: Gwiazdooka
Kontakt:

Post autor: Yasmerin »

Propozycja niedźwiedzia brzmiała dla niej tylko w połowie atrakcyjnie. Z jednej strony ciekawa była przejażdżki na tak nietypowym wierzchowcu, nadal jednak obawiała się zostawić swojego konia. Tutaj miała wszystkie sakwy i osobiste przedmioty, na samą myśl o straceniu tego...
Nie mówiąc już o tym, że nie wyobrażała sobie przesiadania się z przemieszczającego się konia na przemieszczającego się mamuta. Owszem, wygimnastykowana była tak, że pewnie by sobie i jakoś poradziła, nie zamierzała jednak robić z siebie przedstawienia.
- No tak, ja nie wątpię w siłę naszej obecnej małej armii - zapewniła go cierpliwie. - Rzecz jednak w tym, że nie ma potrzeby przelewania krwi. Łatwiej byłoby posłać jednego człowieka, nawet na moim wierzchowcu, i niech ostrzeże ludzi...
Medard jak zwykle podchodził do tematu z książęcą arogancją. Na domiar złego nie był nawet człowiekiem i z pewnością ich specjalnie nie szanował. Taka droga jednak prowadziła w pułapkę, polityka przecież to nie tylko narzucanie innym własnej siły.
- Wyglądamy raczej jak wojsko z Maurii. A przecież głupio przelewać krew, kiedy można po prostu uprzedzić. Także w ten sposób okaże się szacunek dla tutejszego władcy...
Jakoś nie była przekonana, aby ten ostatni argument wywarł na Medardzie wielkie wrażenie. Książę miał dość oryginalne podejście do innych krajów. W zasadzie cały był bardzo specyficzny.
Ich rozmowa została jednak pojawieniem się przedziwnego stwora. Lisiczka zawarła prosty przekaz.
Moje, to moje, demooooon!
Prychnęła jednak przy tym, jakby z pogardą. Wyraźnie uważała skrzydlatą istotę za gorszą od siebie. Havvok przybliżyła się do mamuta, by w razie czego mieć osłonę. W międzyczasie też obok pojawił się Gersen, choć raczej nie od razu ją dostrzegł. Nie dziwne to - w Brezenie nosiła się po męsku, teraz zmieniła swą odzież na dopasowaną, podkreślając swoje kobiece kształty. Uśmiechnęła się do niego lekko, kiedy wreszcie skierował na nią swe spojrzenie.
- Tu zabawy nigdy nie brakuje - odezwała się, jednocześnie zerkając co chwilę na krążącą przy mamucie istotę.
Nie czuła się z tym dobrze, ale nadal mieli stepowców dookoła, oraz ogromną ilość kusz wycelowanych w kobietę.
- Weźmy na przykład tę demonicę. Zaprawdę, coraz trudniej o człowieka, wszędzie tylko jakieś dziwaczne stwory... - westchnęła, przewracając oczami.
Nie była świadoma tego, że Medard rozmawia z kobietą telepatycznie. Ona - tak jak i większość pozostałych członków karawany - wiedzieli po prostu skrzydlatą kobietę w milczeniu przecinającą powietrze wokół mamuta. Powoli zaczynali się denerwować, chociaż jeszcze ciągle trzymali się polecenia. Było to jednak niebezpieczne, bo ocaleni z Brezeny mieli raczej nikłe pojęcie o wojskowej subordynacji i naprawdę istniało realne zagrożenie, że lada moment ktoś nie wytrzyma i strzeli.
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...


Yas: tradiszynal | didżital
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard szybko odpowiedział przejeżdżającemu Gersenowi:
- Jak zazwyczaj na takich zadupiach - demony latają ci nad głową, a towarzystwo szyje do nich z kusz, łuków i czego tam jeszcze. Nie nadzwyczajnego, ot normalny dzień na Mglistych Bagnach. A co tam u ciebie, piracie?
Chwilę później książę wrócił do rozmowy z Yasmerin. Wzmianka o dziwacznym korowodzie zbrojnych przewalającym się przez jakikolwiek kraj na pewno nie wzbudzi dobrych czy neutralnych konotacji u kogokolwiek z przedstawicieli wierchuszki. Ekradończycy nie będą zachwyceni, jak im coś takiego wparuje do ojczyzny i ot tak sobie minie graniczne słupy. Niemal natychmiast władca zbierze armijne hufce i ruszy krajowi z odsieczą przeciw mauryjskim bladysynom, którzy - łamiąc rozejm - napadli na jego ukochaną własność. Książę odpowiedział więc:
- Muszę przyznać ci rację, moja droga. Nosferaci bardziej przypominają zdechlaków z Maurii niż jakąkolwiek rasę z innych terenów znanych Alarańczykom na tyle dobrze, by nie widnieć na mapach jako terra incognita. Wyślijmy zatem kilkuosobowy oddział umyślnych na dwór ekradoński, by uprzedzić króla Harvena o naszych zamiarach. Achajowie nie cierpią, gdy coś niespodziewanie przelewa się przez ich raj na ziemi, jak to zwykli mawiać ongiś. Poza tym, wciągnijmy lepiej nasze herby na maszty flagowe, rozkażemy też zmienić proporce na bardziej odpowiednie do sytuacji - wszak od jakiegoś czasu nie jesteśmy li tylko zbieraniną zbiegów z płonącego miasta - przynajmniej niech ościenni widzą, kto znów dał łupnia truposzom za bagnami i jakie zdobycze w związku z tym tarabani do swego odległego państwa.
Jak zamierzał, tak i też zrobił: oto gadzinoocy obok własnych emblematów rodowych pozawieszali na drzewcach słusznej wielkości proporce Karnsteinu. Kilku gońców pognało wprost na ekradoński zamek oznajmić królowi, kto zbliża się do terenów będących we władaniu rodu Achajów. Tymczasem Medard odpowiedział dziwnemu gościowi, bujającemu w przestworzach:
- My przenosimy się w bezpieczniejsze miejsce, z dala od szkieletorów arcylisza i jego pazerności na władzę, magię, potęgę. Ratujemy swe rzycie, można by rzec. Wracamy do siebie, na Równiny Theryjskie - mamy dość tego bagiennego szlamu, wszechobecnego syfu i fetoru. Mokradła nie należą do naszych ulubionych terenów nadających się do zamieszkania, nawet dla niewybrednego osobnika.
Zaraz potem odrzekł Yasmerin na słowo o demonach:
- Zaiste, dziwne tu panują proporcje. Śmiertelni jakoś się pochowali, a może coś ich wybiło? Szczerze mówiąc, wolę zwyczajną strukturę rasową, nie jakieś odwrócone piramidy - wiadomo przecież, że na samym czubie nic nie postoi zbyt długo.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Tuż po usłyszeniu głosu towarzyszy z Brezeny, Gersen ściągnął mocniej lejce i odwrócił konia. Nie trwało to długo, lecz zdążył zobaczyć, że ludzie w karawanie byli już zdecydowanie bardzo poruszeni. Częściej też pojawiały się głosy sprzeciwu ludzi, którym nie podobał się marsz z istotami, które zaatakowały ich miasto, miejsce, z którego się wywodzili, z tymi samymi, które z zimną krwią wybiły ich rodziny. Jeden z mężczyzn, drwal najpewniej - świadczyły o tym barczyste ramiona i topór przy pasie, wdrapał się na wóz z ziarnem i towarami, zaczął przemawiać do ludu. Był raczej typem umięśnionego tępaka, lecz znalazł kilku popleczników. Głównie wśród tych podobnych sobie. Gersen zmrużył oczy i przyglądał się tej scenie z odległości kilkunastu metrów, po czym żwawo wrócił na przód karawany.
- Wygląda na to, że przemowa naszego przyjaciela traci na aktualności. Powstaje opozycja, krwiopijco.
Nie oczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi. Z przytroczonych do grzbietu konia toreb wyjął dwie flaszki. Jedną natychmiast odrzucił na bok, przekrzywiając się przy tym nieprzyjemnie. Drugą, tę oplecioną wiklinowym koszem, przechylił i wypił nieco. Rozejrzał się po kompanach szukając potencjalnego towarzysza do alkoholu. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Wcisnął butlę w toboły, pomiędzy kilka niezidentyfikowanych pakunków.
- Nasza mała parada może się rozpaść nie docierając nawet do połowy przeznaczonej jej drogi. Z jednej strony wewnętrzne niepokoje, z drugiej demony, wojowniczy książęta i ich armie. Domyślam się, że oświecony i długoletni, jak mniemam, wampir ma określony plan działania? Żywiołowy pochód może nie przynieść efektów.
Zdanie kończył już wyraźnie ironizując, lecz była w tym jakaś prawda. Zapewne kilku ludzi, najbardziej przywiązanych do wioski, zapragnie powrócić, a prędzej czy później pojawią się jakieś waśnie. Gersen spojrzał na linię horyzontu, rozmyślając o tym, dokąd poprowadzi go teraz droga...
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Zablokowany

Wróć do „Mgliste Bagna”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości