Mgliste Bagna[Brezena - Miasto i jego okolice] Oblężenie Brezeny

Tajemnicza mroczna kraina, gdzie każdy Twój ruch jest obserwowany. Strzeż się każdego cienia i odgłosu bo możesz już nigdy stamtąd nie wrócić.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

No cóż - mając w dalszej perspektywie walkę nie tyle z żałośnie władającą bronią strażą, a oddziałem Orpheusa i Medardem, który wydawał się gadziokształtnemu jakby odległym krewniakiem, mężczyzna zgodził się na zostanie potraktowanym jak zwykły jeniec abo bandyta. O dziwo nie rozkazał żadnemu z rozlicznych szalejących po mieście i wokół niego jeźdźców ani załodze okupującej platformę na mamucie, aby go odbili. Czyżby ci koczownicy byli czymś więcej, aniżeli tylko bandą dzikusów, łupiącą wszystko, co spotka na swej drodze? Jeniec wymamrotał tylko coś w niezrozumiałym dla większości zgromadzonych języku do najbliższego członka lamnicy, schowanego za węgłem najbliższego budynku. Jednakże wyżej wymieniony osobnik nie miał zamiaru atakować ani szlachciców, ani kogokolwiek z towarzyszących mu landsknechtów i łuczników. Czyżby obawiał się o życie swego władcy?
Gdy mijali drugą z uliczek, kątem oczu mogli ujrzeć, jak kilkunastu w owej chwili gadziokształtnych dosiadających nieco przerośniętych lam wspartych dodatkowo platformą bojową dźwiganą na plecach włochatego słonia z powodzeniem odpierała rozjuszonego przerośniętego niedźwiedzia. Zdawałoby się, że te drapieżniki wybili do nogi pierwsi mieszkańcy miasta i królewski dwór, polujący ongiś w okolicznych kniejach. To ci dopiero siurpryza! Medard stwierdził:
- Dziwne. Albo mamy nieprawdziwe informacje o drapieżcach występujących na terenie przynależnym do miasta, albo czyjś odpowiednik psa obronnego zerwał się z łańcucha i szaleje, albo też ten misiek wcale nie jest tym, na co wygląda. Przyjrzyjcie się uważnie, czym gadziny traktują kudłacza. Czy nie macie pewnych skojarzeń? Mówi wam coś wyraz uhrsenwaehr? Ciekaw jestem, czy koczownicy zdołają odgonić niedźwiedzia. Możemy przystanąć i poobserwować lub też wyminąć akcję szerokim łukiem i w te pędy pobiec do kaplicy, którą, jak znam życie, stepowcy dawno już zajęli.
Tymczasem wokół kaplicy kręciło się kilkoro gadziookich i parunastu niedobitków strażników miejskich. Jakiś kapłan z miejscowego chramu wylazł na krużganek i przyglądał się dziwadłom. Jeden z najeźdźców ziewnął tedy, odsłaniający wydłużone kły. Ojczulek natychmiast dał dyla do bezpiecznej - jego zdaniem - świątyni, machając symbolem ichniego bóstwa i wrzeszcząc jak oszalały:
- Demon zesłał na miasto plagę krwiopijnych sług szatana! Nieumarli nie znają litości, biada nam!
Co za zabobonny naród... Tuż potem drużyna dotarła na miejsce. Kaplica była nietknięta, duchowny zerkał przez szparę w kamiennym murze i wykrzykiwał coś, co brzmiało jak rodzaj egzorcyzmu. Postradał zmysły ojczulek, czy ki diabeł?
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Andrew
Senna Zjawa
Posty: 297
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:

Post autor: Andrew »

Andrew już miał rzucić się pod słonia, żeby zaatakować go z najmiększej strony, kiedy zauważył budowlę na grzbiecie zwierzęcia. Zaatakował mimo wszystko, jednak natychmiastowa reakcja ze strony strzelców czatujących na grzbiecie skutecznie odwiodła go od tego pomysłu. Takiej ilości srebra jaką oberwał nie miał w sobie jeszcze nigdy, jednak dzięki silnej woli uciekł z ich zasięgu w boczne uliczki.
Już miał się zmienić z powrotem w człowieka, kiedy wyskoczyli na niego kolejni jeźdźcy wielbłądów. Co się tu kutwa dzisiaj dzieje? - pomyślał i rzucił się na napastników. Jeźdźcy zdążyli go pchnąć zwyczajną bronią, jednak tak oni jak i ich wierzchowce szybko zginęli od ciosów łap. Początkowych dwóch padło szybko od ciosów, jednak między uliczkami pojawiało się ich coraz więcej, a i ogień szalał już prawie wszędzie. Niewiele myśląc, ignorując rwący ból w boku wywołany potężną dawką srebra, rzucił się w wir walki. Dzięki temu, że znajdowali się w wąskich uliczkach, napastnicy nie mogli go okrążyć. Paru wprawdzie próbowało wspiąć się na dach, jednak albo ginęli od jego ciosów, albo spadali stamtąd szybko wygonieni ogniem.
Po dłuższej gonitwie niedźwiedziołaka z jeźdźcami wielbłądów Andrew poczuł jak zatrzęsła się ziemia. Ruszył w kierunku, w którym, jak mniemał, znajdowało się epicentrum wstrząsów. Wypadł na małą, skrycie poruszającą się grupkę ludzi biegnącą w stronę Kaplicy, stanął jak wryty przez chwilę przerwaną szybko kolejnym atakiem goniących go napastników, tym razem jednak lykantrop już z daleka zauważył, że są uzbrojeni w srebrne szable.
Neutralność niesie moc, ale również ogromne zagrożenie, będąc neutralnym mogę być wstrętny dla obu stron konfliktu...


Ludzka postać Andrew (bez miecza oczywiście)
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Zanim nasze oczy ujrzą wrota małej kapliczki, warto zatrzymać się na chwilę i jeszcze raz przypatrzyć się sytuacji jaka rozegrała się na ulicach Brezeny. Pomimo, że ogromny niedźwiedź i słoń wraz z dwoma tuzinami najeźdźców skutecznie zastawili drogę, powolne wycofywanie tego potężnego kudłacza spowodowało, że walka przeniosła się w głąb uliczek, bliższych radzie miasta. Żołnierzom bez problemu udało się pokonać paru maruderów, którym jeszcze nie udało się umknąć w porę. Orpheus i Claus mogli wspomóc dziwne stworzenie, jednak dosłownie moment przed walką zdarzyła się dziwna okoliczność. Tuż przed tym jak żołnierze mieli oddać strzał. Nagle słychać było wartki okrzyk i z dwóch budynków wybiegli ludzie, którzy z dwóch stron zamknęli drogę ucieczki nomadom. Żołnierze nie mogli zrobić nic więcej, jak dołączyć do walki w zwarciu. Agresorzy zostali pokonani nadzwyczaj szybko, na ziemi widać było siedem trupów. W tym jeden należał do mieszkańców miasta - pechowiec.
- Kto wami przewodzi?
- Ja, panie - odpowiedział, wielki, wysoki mężczyzna uzbrojony w równie potężny kowalski młot.
- Jak się nazywasz?
- Rudger Augereu, czeladnik kowala.
- Jak długo tu już jesteście?
- Ćwierć wachty siedzieliśmy w tych domach, chcieliśmy wyjść, jednak siły były duże. Wyszliśmy od razu gdy nadarzyła się okazja.
- Dobrze zrobiliście. Uratowaliście tym sposobem wielu ludzi. To twój szczęśliwy dzień żołnierzu - zostajesz moim sierżantem!
Mężczyzna skłonił się nisko, mówiąc trochę niepewnie z powodu tego, że tak nagle dopadł go szybki awans.
- Dziękuje, bardzo.
- Kapitanie Savanarola odnotuj, że ten mężny człowiek zostaje od teraz sierżantem.
Oddział niespodziewanie powiększył się o kolejną garstkę. Tym razem było to paru mieszczan i chłopów uzbrojonych w widły i kosy oraz inne ciekawe narzędzia. Była też jedna kobieta i kilka młodziaków oraz jeden starzec wspierający się o lasce, mógł to być kłopot, jednak w obowiązku dowódcy było uchronić ich przed śmiercią. Co prawda chłopcy w wieku dziesięć do piętnastu lat chcieli brać udział w walce, jednak poleganie na takich żołnierzykach to błąd, wobec czego potraktował ich jak kobiety i starców. Kazał im otoczyć ochroną tę parę, jednocześnie pozbywając się kłopotu. Zdolnych do bitwy było tak naprawdę dwudziestu sześciu: piętnastu żołnierzy lepiej lub gorzej wyszkolonych, jedenastu sprawnych do bitki chłopa. Choć na barkach widać było kosy, przy pasie mieszkańców widać było miecze najeźdźców. Nie było to głupie, jednak teraz musieli osłaniać prawie tuzin osób, które nie miały nic wspólnego z walką, a pozostała jeszcze uliczka do przejścia.

Ruszyli dalej, z odnogi uliczki towarzyszył im hałas walki niedźwiedzia i słonia. Nie zamierzali dołączać, byliby wtedy za bardzo osłonięci i zmarnowaliby za dużo czasu. Na ostatniej uliczce zastali jakiegoś jeźdźca, którego płaszcz zdążyli zauważyć niknący za zaułkiem. Nie byli w stanie określić czy ich zauważył czy nie. Czy sprowadzi na nich zagładę czy nie? Ruszyli dalej ulicą nie mieli przecież nic już do stracenia, jedynie kapliczka mogła zapewnić jakąś ochronę.

Wybiegli na plac. Trwała walka, wyglądało, że zdążyli w ostatniej chwili, kilkoro nomadów skutecznie dopychało się do drzwi kapliczki, a kolejna grupka wyleciała od strony palącego się już fortu. Nie spodziewali się ich.
- Ognia!
Orpheus wydał komendę strzału, która skutecznie zmniejszyła posiłki o połowę. Claus, Savanarola i Rudger rzucili się z pozostałymi żołnierzami, zrzucając pozostałych nomadów z koni. Dwóch tylko pozostało i zwiało gdzieś w stronę fortu, nie dało się temu zapobiec.
Pod dowództwem Oprheusa jeden poniósł śmierć, dwóch zostało rannych. Liczba ta zwiększyła się do czterech gdy zamknęli w kleszczach grupkę stojącą pod kaplicą. Widząc nadchodzące wsparcie strażnicy miejscy zaczęli siekać nomadów z zdwojoną siłą. I nawet nie przeszkadzały im jęki klechy, który zamiast wspierać towarzyszy, to im jeszcze na dodatek szkodził. Ale stamtąd to już żaden z agresorów nie uciekł. Było ich zbyt mało i byli atakowani z każdej strony. Wygrali kolejny raz, a to zwycięstwo przyćmiło poprzednie, ale za tym przemawiał fakt, że za każdym razem mieli przewagę liczebną i umieli ją dobrze wykorzystać. Ale Orpheus nie miał złudzeń, jeśli nadejdą większe oddziały, a do tego te dziwne włochate słonie, nie będzie wesoło. Trzeba było obmyślić plan na te wielkie stworzenia, ale w głowie Orpheusa nie zrodził się jeszcze żaden sposób. W głowie Clausa również, Savanaroli to nawet nie pytał, nie należał do tych błyskotliwych, ale ktoś na pewno mógł na to poradzić. Chłopak popatrzył na Medarda.

Do kaplicy wprowadzili grupkę cywili, a sami uskutecznili barykady. Ławy przenieśli w stronę wejścia, robiąc bardzo dobrą zasłonę. Zgromadziło się ich już tutaj bardzo dużo ponad trzydziestu pięciu, niezdolnych do walki może znalazłoby się z tuzin. Była to całkiem niemała gromada, którą Orpheus musiał ogarnąć.
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Do miasteczka wparowywało coraz więcej najeźdźców atakujących główne budynki położone wewnątrz murów obronnych, a raczej tego, co z nich pozostało po szarży mamutów. Tych ostatnich nomadzi zabrali ze sobą około trzydziestki - całkiem pokaźne stadko, rzadko można zobaczyć tyle w jednej grupie w stanie dzikim, gdy nie zamierzają migrować w bogatsze w pożywienie rejony.
Także pod kaplicą zrobiło się bardzo nieciekawie - przynajmniej dla Orpheusa, jego żołnierzy i samozwańczego oddzialiku uzbrojonych w narzędzia i trofiejne miecze autochtonów. Chyba tylko Medard zachowywał jako taki spokój - co i rusz zerkając na wykrzykującego plugawe obelgi duchownego.
~Ten oszołom musi mieć swoje za uszami. Inaczej siedziałby cicho albo błagał gadziookich o litość. Czyżby brał udział w sławetnej rzezi? - narzuciło się na myśl arystokracie. Los ojczulka był niemal przesądzony, a gdy nieopatrznie wybełkotał do nomadów, że czeka ich armageddon porównywalny z zagładą ich ziomków na stepach za lasem, von Karnstein nie wytrzymał. Zdjął kuszę z ramienia, wycelował najdokładniej jak mógł i wystrzelił kilka bełtów jeden po drugim w stronę nawiedzonego kapłana. Ojczulek zakrztusił się własna krwią, a zaraz potem bezwładny już zewłok zleciał z górnych pięter chramu prosto pod kopyta wierzchowców nadciągającej grupy nomadów. Dowódca, będący świadkiem zdarzenia, rozkazał swym podkomendnym;
- Wszetecznik zginął z rąk sojusznika. Nie atakujemy wrogów naszych nieprzyjaciół - ani podobnemu nam kusznikowi, ani jego ludziom, ani miejscowym harcownikom nie ma prawa włos ze łbów spaść. Dotarło?!
Słowa te wypowiedział oczywiście we własnej, starożytnej mowie, którą chyba jeno Medard mógł zrozumieć. Nadchodzące włochate słonie szerokim łukiem ominęły zgromadzonych przed kaplicą i podrałowały wprost na ratusz i dymiący fort. Los miasta był przesądzony.
Medard, mający w pamięci problemy Orpheusa z kudłaczami, odpowiedział szlachcicowi:
- Słyszałeś rozkaz dowódcy jednego z oddziałów najeźdźców? Mówił, że pod groźbą śmierci nie powinni atakować naszych sił. Oficjalnie uznali nas za swych sprzymierzeńców, nieprzewidywalnych, ale jednak. Dlatego nie możemy zabijać koczowników, a temu nawiedzeńcowi z chramu należało się więcej niż upadek z okna. Końmi powinni go roztargać na cztery świata strony, ot co. Bandytyzm należy tępić wszelkimi dostępnymi środkami.
Coraz liczniejsze hufce nomadów wdzierały się do niebronionego praktycznie miasta, w tym działa i włochate słonie. Jeden z dosiadających wielbłądy, wyglądający na arystokratę bądź bogatszego szlachcica niższej rangi, zsiadł z wierzchowca, podszedł do Medarda i wykonał gest, który we wspólnej nomenklaturze oznaczał lenne poddaństwo. Nieco zaskoczony Medard musiał przedyskutować pewne sprawy z Orpheusem i jego zaufanymi ludźmi.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Andrew
Senna Zjawa
Posty: 297
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:

Post autor: Andrew »

Stwierdził, że najwyższy czas się wycofać. srebro zalegające w ranach już od dłuższego czasu zaczęło spowalniać jego ruchy w stopniu utrudniającym walkę. Przypomniawszy sobie grupkę żołnierzy, którzy schronili się w kaplicy, ruszył w jej stronę. W biegu wyskoczył z bocznej uliczki i natychmiast rzucił się w długą prosto na kaplicę. Tuż przed nią zmienił swoją formę z powrotem na ludzką, i płynnie w biegu jednym susem przesadził barykadę. Zahaczył po drodze o widły jednego z nazbyt gorliwych drwali, ale te dość szybko pękły, więc nie sprawiły aż nadto kłopotów.
- Zostaw go idioto. Nowego nie pamiętasz? - Rudger szybko podbiegł do Andrewa i podtrzymał go.
- Witaj, dobrze, że jeszcze się trzymacie, gdyby nie te cholerne słonie, to nie byłoby z draniami kłopotów. - odparł wielkolud. Mimo, że pomocnik kowala był dość silny nie udało mu się podtrzymać go przed upadkiem. - Dajcie mi kogoś kto powyciąga ze mnie to srebrne draństwo. Skurczybyki za szybko się zorientowali z kim walczą...
W tym momencie usłyszał słowa wypowiadane przez więźnia. Poderwał się na równe nogi, ochlapując przy okazji kawałek podłogi swoją krwią jednak, gdy tylko skierował swe kroki w stronę gadziookiego dwójka ludzi zastąpił mu drogę. Dopiero teraz zauważył, że obcy robi chyba za jeńca, gdyż siedział związany.
- Gdzie łazisz z tymi ranami. Chcesz się wariacie wykrwawić? - zabrzmiał donośny głos Rudgera, który szybko odprowadził Andrewa pod ścianę. Kiedy zobaczył jego pytający wzrok odparł -To są jacyś obcy, którzy pomogli nam trochę w zorganizowaniu obrony. Pojmali też jednego z wrogów. Zobaczym co z tego wyniknie.
Barbarzyńca przyjął to do wiadomości, jednak nie spuszczał przybyszów z oczu. Co jak co, ale przybysze w trakcie najazdu nie zawsze muszą mieć dobre intencje. Siedział czekając aż chłopi powyjmują mu żelastwo z pleców i powarkiwał od czasu do czasu pod nosem bijąc się z myślami.
Neutralność niesie moc, ale również ogromne zagrożenie, będąc neutralnym mogę być wstrętny dla obu stron konfliktu...


Ludzka postać Andrew (bez miecza oczywiście)
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Podirytowany niezmiernie przemoczoną poprzez deszcze tej kapryśnej krainy, kurtką, Gersen zmierzał w kierunku północnym. Poselstwo, które przechwycił, dotyczyło księstwa Karnsteinu. Co prawda, już od kilku lat nie pracował dla arystokratów, lecz zwykle orientował się w podziale ziem Alaranii. Ostatnimi czasy ciągle powstają i znikają ziemie niepodległe. Faktem było, że kojarzył skądś ową nazwę, lecz nie potrafił zestawić jej z żadnym faktem. Być może właśnie to spowodowało, że wyruszył w te ziemie dopełnić poselstwa. Widząc, iż dotychczas przystępna droga, zmienia się w istny tor przeszkód z występującymi naprzemiennie dziurami i pniami drzew, zsiadł z konia, chwycił mocno lejce i postanowił go poprowadzić. Na horyzoncie pierwszy pojawił się dym, co miało oznaczać osadę- paleniska w domach, lub cegielnie, dość częste w okolicach, jak przypuszczał. Pokonanie większej odległości do wioski rozwiało wszelkie wątpliwości, w osadzie toczone były walki. Wiedział już w tym momencie, że kilka następnych decyzji, które podejmie nie będę tymi, które można zaliczyć do gatunku racjonalnych. Z bagażu niesionego na grzbiecie konia, odrzucił kilka zbędnych w walce sakw. Głównie był to suchy prowiant i woda. Ogromny miecz zarzucił na plecy w taki sposób, by jego rękojeść wystawała dumnie zza prawego ramienia mężczyzny. Zaciągnął na głowę przemoknięty kaptur, powodując nieprzyjemne deszcze. Twarz zasłonił chustą. W przyjętych, bardzo optymistycznych założeniach, bandyci mieli przyjąć, iż Gersen jest jednym z nich. Miał tylko nadzieje, że jakiś nadgorliwy chłop nie postanowi wstrzelić strzały pomiędzy łydki. Do osady wjechał przez bramę z wyrwą w murze. I później dziwił się, że już to nie wzbudziło w nim żadnych podejrzeń. Nie potrzebował wiele czasu, by zorientować się w sytuacji. Najeźdźcami nie byli wcale ludzie! Istoty na pozór humanoidalne, ale jakby... gadzie. Podróż, w której galopował pomiędzy wąskimi uliczkami otoczonymi drewnianymi zabudowami i wszechobecnym chaosem, nazbyt go zadziwiła. Widział rzeczy, których się nie spodziewał nawet w takiej krainie. Zgodnie z jego, jakże małą wiedzą o architekturze, zmierzał ku centrum wioski. Spodziewał się dwóch rzeczy- oka cyklonu, spokojnej oazy w pogrążonej w walce, a właściwie masakrze, osadzie, lub przeciwnie, miejsca, w którym walka rozgorzała najbardziej. Los zaprowadził jeźdźca, poniekąd szczęśliwie, ku zabarykadowanym ludzkim pozycjom, do miejsca, które wyglądało najpewniej na kaplicę. Oczekując odzewu, krzyczał już z daleka.
- Posłaniec z wiadomością dla Karnsteinu! Chciałem uniknąć walk! Azyl, azyl!
Starał się możliwie treściwie i szybko przekazać jakieś informacje, gdyż właśnie zauważył szarżującego ku niemu nomada na osobliwym "rumaku". Drugi znajdował się tuż za nim. Poczuł ból pod lewym ramieniem. Na szczęście ta mokra, gruba kurtka efektywnie zaabsorbowała atak i był w stanie zrzucić tajemniczą postać z ptasiego rumaka. Przycisnął nogi, zmuszając konia do jeszcze większego wysiłku, by umknąć szarżującemu jeźdźcowi. Kopyta zastukały o rozłożoną przed kapliczką, kamienną drogę, a Gersen zaczął ponownie manewrować wierzchowcem w chaosie otaczającej go walki.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Awatar użytkownika
Luther
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 51
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek, z domieszką elfiej krw
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Luther »

        Z miasta wydostał się bez większego trudu. Przemknął ulicami aż do murów, w zamieszaniu niezauważony przez nikogo. Potem teleportował się do konia jak wcześniej - w dwóch skokach. Sprawdził jeszcze, czy dokument jest odpowiednio zabezpieczony, po czym odwiązał konia. Wskoczył na niego i ruszył poznaną wcześniej trasą. Jeszcze przez chwilę słyszał odgłosy walk, po czym i te dźwięki pochłonęła mgła, wiecznie zalegająca nad bagnami.

Ciąg dalszy: Luther
Ostatnio edytowane przez Luther 13 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
*
- Czy to ten moment, kiedy całe moje życie przesuwa mi się przed oczami?
NIE. TEN MOMENT BYŁ PRZED CHWILĄ.
- Kiedy?
TO MOMENT, rzekł Śmierć, POMIĘDZY PAŃSKIMI NARODZINAMI A PAŃSKIM ZGONEM.
"Prawda", Terry Pratchett
Orpheus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 112
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Ranga: Zakochany Szlachcic

Post autor: Orpheus »

Trochę denerwowała go ta spokojna postawa Medarda do tego to zdarzenie z klechą. Kilku osobom z grupy się to nie spodobało. Pomimo, że nie wielu zgadzało się z osądem klechy to i tak to był człowiek, do tego bezbronny. Przez co dwa razy zdarzyło mu się bronić Medarda przed resztą grupy, pomogli mu w tym Claus i Branson. Tak. Znalazły się tu też Malaika i Lillian, trafili oni wraz z paroma mieszczanami, którzy gdy tylko zobaczyli, że kaplica zostaje odbita, ruszyli ku niej. Aż dziw, że tylu ludzi kryło się jeszcze w domach. Musiały one kryć jeszcze o wiele więcej.
- Dużo nas już tutaj, tłoczno.
Stwierdził Orpheus, patrząc na stojących przy wnękach i wejściu strzelców, paru też było na szczycie dyrygował nimi Claus. Reszta nie posiadająca broni dystansowej skupiona była za drewnianą barykadą uzbrojona we włócznie i kosy. Niezdolni do walki siedzieli w nawie.
- Ale z tego co widzę jeszcze dużo kryje się w domach. Mówisz, że nie mamy nic robić i siedzieć w tym miejscu? Czy to nie czekanie na śmierć? Tam na zewnątrz jest jeszcze dużo takich ludzi jak Ci mieszczanie, szerzy się tam teraz rabunek i gwałt. Masz zaufanie do niego?
Wskazał na jedynego jeńca jakiego posiadali.
- Może to jego pułapka?
I will get to you
And take you down
Tear your insides out
Crush your soul
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Wir bitewny rozgorzał na dobre. W takim ferworze walki pomiędzy nomadycznym plemieniem niezidentyfikowanej proweniencji geograficznej i rasowej a nieudolnymi strażnikami resztek murów miejskich i słoń mógł się zaszyć gdzieś za węgłem ocalałych budynków, a co dopiero potężny misiek przewyższający rozmiarami przeciętnego pobratymca z wyspy Kodiak. Niedźwiedź przyoblókł się w człowieka i w takiej postaci jak gdyby nigdy nic dołączył do chłopstwa pod kaplicą. Kmiecie niemal natychmiast pośpieszyli udzielić mu pomocy. Nigdy nie widzieli męża tak najeżonego srebrem, który by z życiem uszedł.
Medard rozejrzał się dokoła, w mig dostrzegł osobnika, przy którym krzątało się kilkunastu wieśniaków i jacyś zbrojni knechci. Charakterystyczny zapach niedźwiedziego piżma drażnił wrażliwe nozdrza wąpierza - to musiał być ten sam misiek widziany przez drużynę podczas walki z mamutem. Jak widać nic poważnego mu się nie stało. Med rzucił więc do Orpheusa:
- Widzisz tych wieśniaków skupionych przy obcym jakby usiłowali opatrzyć jego rany? Czy nie mówi ci fakt, że ktoś ostro potraktował go srebrem? Wieje odeń niedźwiedzim piżmem, więc musi to być nasz walczący z mamutami misio. Te gady na słoniowej platformie nieźle go potraktowały - jestem pod wrażeniem. Szybko zorientowały się, z czym mają do czynienia i odpowiednio zmieniły taktykę. To są wojownicy, jakich potrzebuje Karnstein! Wykorzystamy fakt osobliwego hołdu lennego, jednocześnie ochraniając miasto, a raczej jego resztki. Mówisz, że w domach kryją się jeszcze jacyś łykowie? Poślij kilku ze swoich ludzi, by wyciągnęli ich z nor. Im więcej nas, tym lepiej. A jeńca obawiać się nie musisz - chyba by zmysły postradał, gdyby szykował jakieś pułapki, wiedząc że za każdy taki wybryk pożegna się z łepetyną. Nie sądzę, by był aż tak szalony. Muszę przyznać ci rację w jednej sprawie - ratusz chyba jeszcze opiera się stepowcom, ale jeśli ściągną więcej mamutów, budynek runie niczym domek z kart. Gadziooocy chcą dopaść burmistrza - czyżby należał do swołoczy czerpiącej zyski z rzezi na koczownikach?
Miasto padło - co prawda burmistrz wraz z rajcami zaszyli się w ufortyfikowanym ratuszu, ale zdobicie i tego bastionu było jeno kwestią czasu. Nomadzi należeli do honorowych istot, jak obiecał ich przywódca, żaden z postronnych cywilów nie zginął od ich ciosów, także gwałty na łyczkach i grabieże ich domów należały do rzadkości.
Wtem, Medard zauważył znajomą gębę jegomościa wrzeszczącego coś o jakichś wieściach dla Karnsteinu. Człowiek ów to nie kto inny, jak stary wilk morski Gersen, kapitan szemranego statku, na którym przyszło ongiś podróżować większości ze zgromadzonych w kaplicy członków drużyny. Wąpierz odrzekł korsarzowi:
- A jakież to wieści masz do przekazania takim szczurom lądowym jak my z Orpheusem?
Najeźdźcy sprowadzali coraz to nowe oddziały. Pojawiły się nawet hufce piechoty i jaszczyki z prowiantem. W oddali widać było nadciągające stada włochatych słoni i machiny oblężnicze. Do kapitulacji ratusza zostało parę godzin.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Mężczyzna ścisnął lejce w dłoniach i przytulając się do grzbietu konia, ściągnął je mocno. Buzdygan gadziookiego przemknął tuż nad jego głową, świszcząc nieprzyjemnie. Jeździec nie był na to przygotowany, a bezwładność ciężkiego oręża pociągnęła go w dół. Zginął pod kopytami rumaka Gersena, który teraz obracał się nerwowo. Dlatego niechętnie brał udział w wielkich bitwach, w każdej chwili możesz zginąć od przypadkowego ciosu w głowę, lub pod gradem strzał z orlimi piórkami. Zbyt wielki chaos. I choć walki stały się tutaj mniej intensywne, nie chciał zostawać w jednym miejscu na długo. Szybki desperacki ruch, wpił stopy w podbrzusze wierzchowca, wymuszając na nim kolejne poświęcenie. Zabrał długi rozbieg i przeskoczył nad prowizorycznymi barykadami. Gdy, jakimś cudem, znalazł się już po drugiej stronie barykady, zastanowił się, dlaczego nomadzi na ptasich wierzchowcach nie próbowali tego ruchu. Skoro koń przeskoczył, takie stworzenie także powinno. Natychmiast zjawił się obok wampira i kupca, który niegdyś podróżował na jego statku. Pozdrowił ich niedbałym skinieniem głowy i natychmiast przeszedł do spraw ważniejszych.
- Poufne wieści, drogi krwiopijco.
Odpowiedział na pytanie zadane przez Medarda, gdy sam był jeszcze po drugiej stronie ustawionej naprędce barykady. Rozejrzał się po tym improwizowanym obozie i jego strażnikach. Nie zaimponowali mu. Jeśli planują ewakuację, wielu zginie.- pomyślał, lecz zachował to spostrzeżenie dla siebie.
- Przechwycona wiadomość dla księcia Karnsteinu. Ciekawym, skąd nadawcy znają tak dokładne położenie jegomościa w osadzie takiej jak ta. Istny cud komunikacji. W pierwszej kolejności jednak, jeśli któryś z wielmożnych będzie tak łaskawy, mógłbym się dowiedzieć, cóż takiego dzieje się w tej mieścinie?
Gersen oblizał suche usta, poczuł smak kurzu wzbitego końskimi kopytami. Oczy zaczęły piec, gdyż pot spływał do nich z kącików. Jest już na to zdecydowanie za stary...
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard odpowiedział:
- Nie mam tajemnic przed tymi ludźmi, mów albo zamilknij na wieki. Chciałeś wiedzieć, co się tu takiego wyprawia, nieprawdaż?
Zacznijmy od smoczego jaja: w trakcie naszego wojażu do miasta natknęliśmy się na grupę stepowców wychodzącą z lasu. Mięli nas jak gdyby nigdy nic i chybcikiem zaatakowali jedną z bram wiodących do środka. Nieudolni strażnicy byli bez szans wobec granatów przeciwnika. Smród lam odstraszał miejscowe konie, a drapieżne ptaki dowódców - to ci z buzdyganami przypieczętowały sprawę, atakując każdego rumaka, który się nawinie. Jednak mimo tego wszystkiego morale gamoni strzegących Brezeny nie upadło, ba znalazł się nawet między nimi rosły niedźwiedziołak i napsuł krwi dzikusom. Gdyby nie mamuty, które przywlekli ze sobą koczownicy, misiek raz-dwa poradziłby sobie z nimi. Łucznicy, siedzący na platformie umocowanej na grzbiecie trąbowca po kilku chwilach zorientowali się, że nie mają do czynienia z oswojonym pupilem jakiegoś wielmoży tudzież zbiegiem z menażerii, a najprawdziwszym likantropem. Od razu jęli używać srebra, by się natręta pozbyć i niemal im się to udało. Tak misia naszprycowali, że ów bardziej przypominał jeżozwierza aniżeli niedźwiedzia. Teraz leczy rany w dzikim lazarecie nieopodal. Dzieją się tu dziwne rzeczy.Pojmany stepowiec, chyba jakiś ichni szlachcic, twierdzi, że cały ten cyrk to odwet za pogromy czynione przez miejscowych na gadziookich. Sądząc po zachowaniu lokalnego kapłana, rajców i burmistrza - to więcej niż możliwe. Włodarze miasta zaszyli się w ratuszu, dokąd zmierzają trebuszety i mamuty, co wróży niechybny koniec i tego bastionu. Tyle skrótów. Zatem przekazuj te wieści, bom bardzo ciekaw, co też dla mnie masz.

Każdy moment wydawał się trwać całą wieczność.
Tymczasem stepowcom został do zdobycia już tylko ratusz, wokół którego było coraz więcej ichniego wojska, w tym pierwsze z nadciągających machin oblężniczych i około dwudziestki włochatych słoni. Zaczęło się oblężenie. Budynek obrzucono płonącymi pociskami, kulami i granatami, a niektóre mamuty skierowano do wyważenia wrót.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Przygryzł dolną wargę w delikatnym zastanowieniu. Korespondencję miał spisaną i zapieczętowaną, nie było problemu jej podać. Była jednak też druga część wiadomości, która miała zostać przekazana ustnie. Gersen szybko domyślił się, że wiadomość, której spisać nie można, jest bardzo poufna. Wampir pomimo deklaracji zaufania mógł nie być zadowolony z faktu, iż wszyscy będą słuchali tego, co przeznaczone jest dla jego uszu. Mężczyzna podszedł do swojego konia i z jednej z toreb, wyjął pomiętą kopertę z listem. Pieczęć skruszyła się prawie całkowicie. Podał kopertę Medardowi.
- Proszę wybaczyć stan wiadomości. Ciężko dbać o swoje plecy i kartę papieru jednocześnie.
Gersen chrząknął wyraźnie i jeszcze raz przesunął wzrokiem po wszystkich zebranych w tymczasowym azylu. Ciekawe ile tylko czasu minie nim gadzi jeźdźcy zmienią swoje nastawienie względem nich. A wystarczy tylko jedna iskra, by wzniecić ogień.
- Jest też przekaz ustny, krwiopijco. Sprawy w porcie wyglądają znakomicie. Będziemy gotowi do działania znacznie prędzej niż zakładaliśmy.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Medard był okropnie ciekaw, co też znajduje się pod nieco nadgryzioną przez podróż i czas pieczęcią wiadomości, toteż jednym ruchem zerwał pozostałości laku, które spadły na kocie łby placu wokół chramu i niemal natychmiast po tym zabrał się do czytania owych wieści.
Jak to mówią, raz na wozie, a raz nawozem w twarz - sytuacja opisana w sekretnym liście do samego władcy Karnsteinu tyczyła się osobnika, który już dawno powinien wąchać chwasty od strony korzenia - wichrzyciela i banity Eliezera van Hellsinga. Człowiek ten swego czasu wiele krwi Karnsteinowi napsuł, dybiąc wpierw na kupców przewożących złoto, korzenie, dobra luksusowe i kosztowności, by po kilku księżycach sprzedać je na targu w innym królestwie za niemałe pieniądze. Tak się rozpanoszył, że wyznaczono zań olbrzymią jak na owe czasy kwotę bądź jej równowartość w szlachetnych kruszcach. Dziesiątki hufców wojska, straże miejskie i doborowe kompanie śniadoskórych elfów deptały bandycie po piętach, a gdy go już dopadły gdzieś na szlaku wiodącym do Arturonu, wszetecznik bronił się zaciekle, odpowiadając wetem za wet. Wydawałoby się, że jakimś cudem umknie z zasadzki, gdy jeden ze zbrojnych znalazł się na tyle blisko, by cisnąć łapserdaka toporkiem prosto w spasione karczycho. Łotr padł na darń, po czym zadławił się własną krwią, wypływającą z rany.
Niestety, ów nikczemnik zdołał wcześniej przeszmuglować do arturońskiego portu swego pierworodnego, Johannesa zwanego Dziabągiem, herszta piratów rabujących statki kupieckie na wodach kontrolowanych przez wraże Arturonowi państwa. Portowi strażnicy znów donieśli o śladach jego obecności na morzu. Medard odrzekł:
- Van Hellsing! Tym razem syńcio tego łapserdaka Eliezera, kapitan Dziabąg. Póki co, swołocz siedzi na wodach trytońskich, więc powinniśmy się przygotować na ewentualne ujęcie darmozjada i wysłanie go rekinom na pożarcie. Powiadasz, że budowa flotylli przebiega bez zakłóceń? Możesz rozwinąć temat?
W oczekiwaniu na odpowiedź korsarza, Medard obserwował udany atak włochatych słoni na ostatni bastion Brezeńczyków - ratusz. Olbrzymi mamut z łatwością przebił się przez wzmocnione wrota gmaszyska, a machiny oblężnicze i wsparcie ogniowe z platform i przybywających strzelców dopełniło dzieła. Burmistrz poddał się bez walki, lecz na niewiele się to zdało, bowiem naprędce zmontowano dlań niewielki stryczek z zepsutego trebuszetu.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Awatar użytkownika
Andrew
Senna Zjawa
Posty: 297
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:

Post autor: Andrew »

Spokojnie siedział i słuchał jak Rudger opowiada mu dlaczego gadzioocy zaatakowali Brezenę. Zrozumiał, dlaczego byli tak żądni krwi. Spokojnie więc stanął przy barykadzie obserwując ich działania. Paru jeszcze chłopów próbowało opatrzyć mu rany, ale odesłał ich ruchem ręki twierdząc, że sam sobie z tym poradzi. Po czym skupiając moc w swoich rękach zaczął goić po kolei wszystkie swoje rany. Nie władał magią za dobrze, dlatego po każdej z ran zostawała mała blizna. Zwrócił się z powrotem do Rudgera.
- W takim razie co będziecie teraz robić. Drań dysponował przecież wszystkimi danymi do kontaktów handlowych. Poradzicie sobie z eksportowaniem towarów? - Po czym usiadł na kamieniach dość blisko przybyszów, żeby słuchać co dyskutują między sobą. Ponadto wciąż intrygował go zapach roztaczany przez osobnika rozmawiającego z kurierem. Dookoła wszędzie dało się czuć zapach krwi, w końcu znajdowali się na polu bitwy. Osobnik ten jednakże zdawało się, ze sam roztacza ten zapach.
Neutralność niesie moc, ale również ogromne zagrożenie, będąc neutralnym mogę być wstrętny dla obu stron konfliktu...


Ludzka postać Andrew (bez miecza oczywiście)
Awatar użytkownika
Gersen
Kroczący w Snach
Posty: 247
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Czlowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gersen »

Ciągle z zainteresowaniem na twarzy, Gersen przyglądał się błyskawicznemu oblężeniu ratusza miejskiego i przygotowanej równie błyskawicznie egzekucji miejskiego burmistrza. Co prawda był pod wrażeniem tak dopracowanej i sprawnie przeprowadzonej inwazji na Brezenę, lecz nie dał po sobie tego poznać. Jeźdźcy, mamuty, a nawet trebusze... gadzioocy z pewnością długo przygotowywali się do takiej inwazji. Od pogromów na stepach do maszyn oblężniczych droga długa, wielce prawdopodobnym było, że nie zaplanowali tego sami.
- Misternie ułożony plan najazdu, krwiopijco. Jak myślisz... kto mógł mieć po drodze ze zniszczeniem takiej osady?
Mężczyzna nawet nie oczekiwał odpowiedzi, lata na służbie u władyków nieco utwardziły jego przeświadczenie o wszechobecnych grach politycznych i spiskach. Nieco był tym zirytowany, lecz widząc właśnie takie sytuacje, zdawał sobie sprawę z drugiego dna. Swoją uwagę skierował tym razem ku mężczyźnie mocno pokiereszowanemu przez bliżej mu nieznane szrapnele. Zdziwił się znów- jaki człowiek może po takich ranach stać o własnych nogach, zaprawdę- interesująca mieścina.
- Van Hellsing, powiadasz? Ładnie brzmiące nazwisko, wydaje mi się. Biorąc pod uwagę, że sprawy w porcie idą tak wyśmienicie, szybko wprowadzisz swój plan w życie? Wieści niosą, że budowa wkracza w ostatni etap, a do zakończenia prac od trzech do sześciu tygodni. Cholernie szybko, na moje oko. Po co krwiopijcy okręty bojowe?
Charakterystycznym dla siebie głosem przypominającym taniec splecionych drutów kolczastych, spytał Gersen. Ego dobijającego do czterdziestki mężczyzny, wyraźnie się podniosło ostatnimi czasy, a obecność wszechwiedzącego wampira nieco go irytowała. Sam lubił być poinformowany najlepiej. Skoro jednak wszyscy przyjęli Medarda za żywe, lub raczej niemartwe kompendium wiedzy, on także spróbuje.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Wąpierz raz po razie zerkał na gromadkę chłopów zdających się opatrywać rany jakiemuś osiłkowi. Mocarz wyglądał jak jeżozwierz cały naszpikowany srebrnymi grotami strzał, gdzieniegdzie tkwiła kula muszkietowa zrobiona z tego samego surowca. Na dodatek ten syk gadziookiego żołdaka i wtórowanie jeńca
- Uhrsenwaehr, with'kue!
nie wróżyło nic dobrego. Widocznie, nomadzi nie przepadali za kimś, kto przy bele okazji przyobleka się w misia ponadprzeciętnych rozmiarów i jako taki czyni chlew i spustoszenie wszędzie, gdzie poczuje miód albo insze smakołyki. Zwierzęta!
Medard wciągnął nosem kilka porcji pełnego informacji wojennego powietrza, odór niedźwiedziego piżma o mały włos nie zwalił go z nóg. W okolicy nie było żadnego miśka, choćby oswojonego czy zbiegłego z cyrku, a dzikie osobniki nie łaziły samopas po mieście, nawet w tak drastycznych warunkach, jak pobitewna zawierucha. Krwiopijca obserwował, jak kilkoro stepowców dowodzonych przez buńczucznie wymachującego buzdyganem szlachciurę podeszło do liżącego rany mocarza. Chyba czekali na odpowiedni moment.
- Ten osiłek będzie miał kłopoty, Gers. Zauważyłeś, że żaden człowiek nie byłby w stanie przeżyć tak zmasowanego ataku, a ten tutaj ma się całkiem nieźle. Do tego panoszy się wokół smród niedźwiedziego piżma. Skąd, u kaduka, misiek w środku cywilizacji?! Chyba rozumiesz, że gadziny czują zagrożenie... - rzekł Medard wskazując na Andrewa i otaczających go jeszcze łyczków z pospolitego ruszenia.
Dopiero wtedy przypomniał sobie możnowładca, o nietypowej jak na koczowników taktyce wojennej dziwacznych mieszkańców pustkowi za lasem. Konie, fororaki, a nawet mamuty mógł przeboleć, zdarzały się przypadki udomawiania kilkunastu gatunków dużych zwierząt przez wcale nie tak rozwiniętą społeczność. Trebusze natomiast wzbudziły w nim ciekawość i pewien rodzaj podejrzliwości - rozważał dwie sprawy. Pierwszą była interwencja licza Medgara - zaciekłego wroga Brezeńczyków, ale nieumarły arcymag nie zawracałby sobie mózgoczaszki cywilizowaniem koczowników gdzieś na zadupiu świata. Taki stan rzeczy bardziej wskazywał na technikę działania wywiadu, tajemnych straży państwowych czy hersztów siatek szpiegowskich. Prawie wszystko jasne.
Wampir odpowiedział więc korsarzowi:
- Masz na myśli licza? Nie sądzę, aby taki mag prowadził wojnę w ten sposób. To mi bardziej pasuje na szpiega albo członków któregoś z tajemnych stowarzyszeń rozsianych po Alaranii jak długa i szeroka. Niepokoi mnie ten dziwaczny przybysz, wokół którego wałęsa się oddział najeźdźców. Powinniśmy też uwolnić pojmanego przywódcę gadziookich, bowiem dotrzymał swej obietnicy.
Co do tematu flotylli, każdy szanujący się port powinien w razie czego utrzymywać w gotowości bojowej odpowiednia liczbę okrętów, mogących odeprzeć ewentualny atak morski. Jako korsarz doskonale o tym wiesz, nieprawdaż? Co byś powiedział na przejęcie tymczasowego dowództwa nad tworzącą się marynarką? Jako szczur lądowy kompletnie nie znam się na szkoleniu przyszłych żeglarzy, potrzeba mi fachowców, a gdy to nastąpi, wyspy zamorskie są w zasięgu naszych rąk.

- oznajmił z tryumfem, czekając na reakcję korsarza.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever
Jim Steinman

Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night.
William Blake

Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
Zablokowany

Wróć do „Mgliste Bagna”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości