Zimowy OgródZimowa Maskarada

Wiecznie zimowy ogród, w którym odbywa się Zimowa Maskarada...
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogan z niepokojem obserwował, jak przed tajemniczą bramą zbiera się coraz więcej osób, w dodatku nie wszyscy byli ludźmi. Może i nie miał najmniejszego pojęcia o odczytywaniu aur, ale tutaj nie było to wcale potrzebne. Postacie z kocimi uszami raczej do ludzi nie należały. Z każdą chwilą młodzieniec czuł, że jest zdecydowanie źle ubrany. Wydawało mu się, że wszyscy inni odziali się wytwornie, jakby na jakieś spotkanie arystokratów. W pewnym momencie pojawił się jakiś ozdobnie ubrany mężczyzna, który ich przywitał. Derogan, słysząc jego słowa, poczuł, że coś zaciska się na jego gardle.
~Bal?! Jaki znowu bal?! W co ty mnie wplątałeś, Hagryvd?!
~Ech, a ten znowu mi zepsuł niespodziankę. Tak, zabieram cię na bal w tym oto miejscu.
~Ale… skąd wiedziałeś?
~Kurier przyniósł wiadomość do ciebie.
~Co?! Kiedy? I dlaczego ja o tym nic nie wiem?!
~Spałeś tak rozkosznie, że aż szkoda było cię budzić. Nie bój się, wszystkim już się zająłem.
~Jak to? Przecież ja mam na sobie jakieś szmaty! Tak nie mogę iść na bal! Ja w ogóle nie mogę iść na bal, Hagryvd, nie ma mowy, abyś mnie do tego zmusił!
~Widzisz? Dlatego właśnie nic ci nie mówiłem. Ten kurier miał szczęście. Nie lękaj się, masz na sobie strój na bal. Jak już mówiłem, wszystko przygotowałem. Otwórz torbę, znajdziesz tam maskę.

        Derogan poruszył ciałem i zrozumiał nareszcie, co go tak kłuło podczas podróży tutaj. Zdziwił się, że anioł zdołał tak to wszystko zorganizować. Ale pozostawała jeszcze jedna kwestia. Czemu ktoś miałby go zapraszać na jakiekolwiek przyjęcie? To było niepokojące. Zrozumiał, że podczas tego balu nie będzie się mógł rozstać ze swoim mieczem. Co prawda tak otwarte prowadzenie się z bronią stanowiło dosyć poważne naruszenie etykiety, ale nie wyobrażał sobie, że mógłby zrobić inaczej. Najwyżej coś wymyśli, że niby złożył jakieś śluby lub coś w tym typie. Tymczasem człowiek, który ich przywitał, najwyraźniej oczekiwał czegoś od Derogana. Gdy ten ujrzał rękojeść jego miecza, nagle wszystko zrozumiał i pomachał przyjaźnie Mirzowi.
~On też tutaj jest? Wydarzenia z Samotni ujrzały światło dzienne, czy coś? Mam się spodziewać jeszcze węża?
~Raczej wątpię.
~Dlaczego tak właściwie chcesz, abym poszedł na ten bal?
~Ostatnio robisz się zdecydowanie zbyt ponury. Coś takiego powinno ci wyjść na zdrowie.
~A tak naprawdę?
~Cóż, o ile dobrze pamiętam, to w Samotni mi coś obiecałeś.
~Chyba sobie żartujesz!
~Nie, mówię śmiertelnie poważnie. To jak, zrobisz to?

        Młodzieniec nie odpowiedział, tylko spojrzał na bramę, która w tej chwili zaczęła się otwierać. Derogan stał na uboczu i gdy pozostali zaczęli wchodzić do środka, ten został z tyłu. Gdy upewnił się, że nikt już na niego nie patrzy, rzucił płaszcz na ziemię, przerzucił przez ramię pochwę miecza i położył ją na śniegu, po czym zaczął ściągać koszulę, pod którą miał drugą, białą, a na niej złoto-czerwoną kamizelkę z licznymi, drobniejszymi ozdobami. Choć nie podobało mu się to, że Hagryvd sam na niego to założył, kiedy spał, to musiał przyznać, że paladyn miał jednak trochę gustu. Górna część stroju idealnie pasowała do niego, pozostawała jeszcze kwestia dolnej. Derogan zdjął spodnie i tym razem także ujrzał drugie, o wiele bardziej ozdobne i czystsze o barwie podobnej, co koszula.
~Kiedy ty to wszystko kupiłeś?
~Uwierz mi, nie chciałbyś wiedzieć. Już samo dopieranie rozmiaru było dostateczną męką. Okazałbyś odrobinę wdzięczności.

        Derogan nic nie odpowiedział. Zamiast tego sięgnął po ostrze i ponownie zawiesił je sobie na plecach, mocno zaciskając pasek utrzymujący pochwę w tym miejscu. Następnie sięgnął do torby i po chwili wyjął z niej złotą maskę. Podniósł ją na wysokość oczu i przyjrzał się z zamyśleniem. Dostrzegł, co takiego było na niej narysowane. Nieco nad i pomiędzy oczami znajdował się niewielki rysunek smoka w locie.
- To było niebezpieczne – powiedział Derogan, po czym natychmiast zamilkł, orientując się, że wypowiedział to na głos.
~Och, daj spokój, możemy sobie pozwolić na odrobinę przyjemności.
        Młodzieniec westchnął i założył sobie maskę na twarz. Zakrywała ona jedynie górną część jego twarzy, usta i podbródek pozostawały odsłonięte. Spojrzał w kierunku ogrodu. ”Chyba czas dołączyć do tego towarzystwa. Tylko spokojnie, kontroluj się. Pamiętasz dawne lekcje? Nie po to tyle się tego uczyłem, aby teraz się skompromitować. I nie myśl o... Derogan zacisnął wargi i spojrzał na swoje ubrania. Wystarczyło kilka myśli, aby te nagle stanęły w ogniu. Następnie ruszył do przodu. Wszedł do ogrodu, rozglądając się wokół. Lodowe posągi bardziej go przerażały, niż fascynowały, ale ich barwy sprawiały, że nie mógł od nich oderwać wzroku. Dostrzegł fontannę, na której szczycie znajdował się pomnik jakiejś kobiety. Młodzieniec natychmiast spuścił wzrok i dostrzegł, że wszyscy kierują się w stronę wielkiego, iglastego lasu, który w tej chwili on samo dostrzegł. Czym prędzej dołączył do nich i wmieszał się tłum, nie pragnąc się zbytnio wyróżniać. Dzięki masce dosyć skutecznie mu się to udawało. ”Hagryvd jest jednak sprytniejszy, niż mogłoby się wydawać.”
        Gdy weszli do sali balowej, Derogan rozejrzał się po niej ze zdumieniem. Musiał przyznać, że na takim balu jeszcze nigdy nie był. Korony drzew zamykały się nad nimi, tworząc zadziwiająco szczelny dach. W pobliżu widać było dużą, lodową konstrukcję, która Deroganowi przypominała nieco stół. Pewnie ta myśl pojawiła się w jego umyśle jako pierwsza, bo był już naprawdę głodny. Wiedział jednak, że póki co musi się z tym wstrzymać. Zresztą i tak nie było widać żadnego jedzenia. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, kim jest organizator tego całego balu. Powinien się zaraz pojawić i przywitać gości.
~Mnie nie pytaj. Nie mam najmniejszego pojęcia.
~I tak po prostu zaakceptowałeś to zaproszenie?
~Niczego nie zrobiłem. To ty tutaj przybyłeś.
~Bo spodziewałem się jakiegoś nowego, magicznego artefaktu.
~Cóż, możesz się zawieść. Choć z drugiej strony na pewno znajdzie się tu jakiś wampir, to możesz sobie zatrzymać jego świecidełka, jak się już z nim...
~Nawet o tym nie myśl. Zabijanie współbiesiadników stanowi naprawdę poważne naruszenie etykiety. A to nie ty się tutaj skompromitujesz.
~Jak tam sobie chcesz. Czekaj chwilę, czy my nie łamiemy właśnie etykiety?
~Dlaczegóż to?
~Bo widzisz, zaproszenie dostałeś tylko ty, a jest tu nas dwóch.
~Wiesz, chyba wolno mi przyprowadzić ze sobą kogoś. Zresztą, kto to wykryje?
~A więc etykieta opiera się na zasadzie „czego oczy nie widzą, tego duszy nie żal”?
~Moja na pewno.

        Uśmiechnął się, co w sumie nawet pasowałoby do jego poczucia etykiety, po czym zaczął przyglądać się innym uczestnikom na tyle dyskretnie, aby nikogo nie obrazić dłuższym spojrzeniem. Przyjrzał się im już przed bramą i teraz dostrzegł, że kilku już potrafił rozpoznawać. Na całe szczęście od bezustannego patrzenia na tych samych ludzi ocaliło go coś, co zwróciło uwagę wszystkich obecnych. Na stole pojawiło się mnóstwo dań, na widok których Derogan poczuł, że jego brzuch przewraca się do góry nogami w szalonym tańcu. Zadziwiło go także to, że od strony Hagryvda napierały na niego niezwykle intensywne myśli.
~Co się dzieje?
~Derogan... widzisz to, co widzę ja?

        Młodzieniec przyjrzał się lepiej daniom i w końcu zauważył to, co tak bardzo zwróciło uwagę anioła. Natychmiast powstrzymał się od szerokiego otworzenia oczów oraz ust.
~Skąd... skąd oni mają naszą rodową potrawę?
~Pojęcia nie mam... tylko my ją przyrządzaliśmy. To była taka długa tradycja...
~Chyba mamy tu do czynienia z kimś o wiele potężniejszym, niż moglibyśmy przypuszczać.

        Nagle coś odwróciło jego uwagę od najlepszego połączenia soczystego mięsiwa z owocami dzikich krzaków i rzadkimi roślinami, przez które jego żołądkowi ciekła ślina. Do sali wkroczyła osoba, która momentalnie zwróciła na siebie uwagę wszystkich obecnych. Derogan szeroko otworzył oczy, gdy dostrzegł jej suknię, która wydawała mu się być niemożliwą do stworzenia. ”Pewnie miała tu jakiś udział magia. Gdybym tylko kiedyś miał taką... Młodzieniec zamrugał, powracając do realnego świata. Kobieta weszła na podium, z którego bez problemu mógł ją dostrzec każdy obecny na sali. Następnie rozległ się jej głos, o wiele głośniejszy, niż być powinien. Derogan przysłuchiwał się jej słowom i pomyślał, że Hagryvd rzeczywiście miał niezły rozmach. Jeżeli był to bal stulecia, to rzeczywiście dosyć głupio byłoby go przegapić. Młodzieniec zaklaskał, tak jak pozostali. Po chwili jednak przestał, gdy kobieta odezwała się ponownie. Tym razem jej słowa sprawiły, że Derogan natychmiast skierował myśl w stronę anioła.
~Gra? Jaka gra?! W coś ty mnie znowu wpakował?
~Ona.... Taka... taka...
~Hagryvd?
~Ten jej śmiech... kim ona jest? Jak jej na imię?
~Hagryvd?
~Hagryvd... piękne imię godne księż...
~Hagryvd! Mówię... myślę tu coś do ciebie!
~Och, Derogan. Wybacz, zamyśliłem się.
~Słyszałem właśnie. Co się stało?
~Chłopie, chyba właśnie się zakochałem.

        Derogana zamurowało, wbiło w ziemię, odkopało go i z powrotem postawiło na dwóch nogach.
~Żartujesz sobie?
~Odszczekaj te słowa! Och, pani mego serca...
~Jakiego serca? To moje serce, nie zamierzam...
~Racz spojrzeć na skromnego sługę Pana i dostrzec to, czego nie dostrzegają inni... Niechaj nasze ciała...
~Jakie ciała? Hagryvd, ty chyba nie zamierzasz...
~Co? Nie. Wybacz, ale przez chwilę nie odzywaj się do mnie. Muszę wymyślić poemat, który godnie by opiewał jej cudność!

        Derogan przez chwilę nie wiedział, co ma w takiej sytuacji uczynić. Stał przez jakiś czas w miejscu, aż w końcu dostrzegł, że podążyli do stołu i przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Dosłyszał także muzykę, która pojawiła się w tle. Uśmiechnął się. W tańcu nie był najgorszy, w sumie nadawał się chyba do tego miejsca. Przypomniał sobie o tym, czym wcześniej chciał się zająć i ruszył w stronę stołu, odnajdując spojrzeniem potrawę z jego dzieciństwa. Wymijał innych biesiadników, podążając w jej stronę. Po drodze zauważył mężczyznę, który w dość bezpośredni sposób krytykował ukłon drugiego. Derogan podniósł brwi, chyba jednak nie musiał się martwić, że to on w jakiś sposób złamie etykietę. Szedł dalej i zauważył kobietę, która nakładała sobie na talerz mięsiwa w oszałamiających ilościach. ”Ten bal robi się coraz ciekawszy, a ta cała gra nawet się nie zaczęła...” W końcu jednak dotarł do stołu, wziął jeden z talerzy i nałożył sobie dość sporą porcję upieczonej dziczyzny przyprawionej mnóstwem ziół i połączonej z liśćmi najrozmaitszych roślin nasączonych sokiem najsoczystszych owoców, jakie tylko można było znaleźć. Jego brzuch w tym momencie po raz kolejny zatańczył dziki taniec, a on sam sięgnął po nóż i widelec, które wybrał po jednym spojrzeniu. Następnie usiadł w miejscu, w którym się obecnie znajdował, bez problemu dostosowując swój sposób poruszania się. Położył danie na stole i lekko powąchał. Pachniało tak przepysznie, że nie mógł się już dłużej znęcać nad swoim żołądkiem. Wprawnie odkroił niewielki kawałek mięsiwa i przeniósł go do ust. Eksplozja smaków, która w następnej chwili nastąpiła, całkowicie go przytłoczyła.
~Niechaj po wiek wieków będzie czczona...
~Potrawa, która z niebiańskich kuchni jest upuszczona...
~Ta, której nie może równać się żadna inna...
~Ta, której smak samego Pana zaszczyca...
~Niech ta pieśń przez wieki chwali ją...
~Niech każdy skosztuje potrawę moją!

        Derogan zamrugał i spojrzał na talerz. Nie myśląc zbyt wiele, zabrał się do dalszego jedzenia, bezbłędnie spełniającego wszystkie wymagania etykiety, które zachowywał tak, jakby były to najzwyczajniejsze rzeczy w świecie.
~Jeszcze nigdy nie jadłem czegoś tak dobrego! Chyba przez te sto lat wasza kuchnia się poprawiła.
~Nigdy to nie było takie dobre. Muszą mieć jakąś genialną przyprawę spoza Alaranii, która sprawia, że to jedzenie rozpływa się w ustach.

        Gdy Derogan zjadł już dostatecznie wiele aby uspokoić swój głód, rozejrzał się wokół z zaciekawieniem. Dostrzegł Mirza, który dosłownie kilka kroków obok stał przy jakiejś kobiecie o zielonej karnacji skóry. ”Hm, ponoć mamy cztery godziny, aby się poznać, potem rozpocznie się ta gra. Sądzę, iż powinienem znaleźć kilku przyjaciół, którzy mi pomogą. Mirza już doskonale znam, mam nadzieję, że nadal dobrze o mnie myśli. Co potem? Zobaczymy. Cztery godziny to całkiem dużo wolnego czasu.” Póki co nie chciał jednak przeszkadzać mężczyźnie w rozmowie z kobietą, to zdecydowanie nie należało do najgrzeczniejszych zachowań. Lepiej póki co poczekać. Młodzieniec sięgnął po dzban z sokiem, który znajdował się nieopodal i nalał sobie odrobinę, po czym ją wypił. Siedział tak, czekając, aż coś się stanie. Choć nie można jeszcze zapomnieć o jednym...
~Dobra, plan jest taki. Ty podchodzisz do tej anielskiej kobiety i zagadujesz, pytając o tę niesamowitą przyprawę. Gdy odpowie, zachwalasz ją pod słońce i komplementujesz tyle, ile jesteś w stanie z siebie wydusić. Gdy już będziesz na skraju uduszenia się, ja przejmę pałeczkę, nic się nie martw, znam się na tym.
~Co ty właśnie robisz?
~Układam plan porozmawiania z tą kobietą wielbioną przez Pana. Jako aniołowie bez trudu się dogadamy!
~Skąd jesteś taki pewien, że to anioł?
~A kim innym mogłaby być?

        Zapowiadało się na zaprawdę ciekawy wieczór.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Ludzie, którzy przybyli na bal, byli… egzotyczni. Tylko takie słowo przychodzi w tym momencie szermierzowi na myśl. Nie dostrzegał klucza, wedle którego można by całą tę zbieraninę osób połączyć w całość - mężczyźni i kobiety zdawali się pochodzić z różnych środowisk, część z nich zachowywała się bardzo swobodnie, niektórzy się znali, inni zaś sprawiali wrażenie, jakby przygnano ich w to miejsce pod groźbą wymyślnych tortur. On sam miał co do tego wszystkiego mieszane uczucia - bal mógł być totalną klapą albo całkiem ciekawą zabawą, wszystko zależało od tego, jak zachowa się gospodyni i jak pokieruje swymi gośćmi. Na razie był dobrej myśli, bo w końcu nic tak nie psuje zabawy, jak własne złe nastawienie. Nie był zresztą z tych, którzy chowają się po kątach, liczył, że pozna kogoś interesującego, może będzie miał szczęście u jakiejś pięknej kobiety, których wbrew pozorom było tu kilka, a jeśli nie… Zawsze można zaprzyjaźnić się z kieliszkiem i zwyczajnie się upić, to też w końcu jakaś rozrywka.
        W końcu otwarto bramy posiadłości, Carax wszedł do ogrodu razem z resztą gości. ”Niezłe wyczucie czasu”, przemknęło mu przy tym przez myśl. Jeszcze chwilę kazano by im czekać, a niektórzy pewnie uznaliby, że skórka nie jest warta wyprawki i zwyczajnie by sobie poszli, a w tej sytuacji jedynie z większą chęcią weszli do środka. Jorge z zaintrygowaniem przyglądał się lodowym rzeźbom - ich niecodzienne barwy i połysk sprawiały, że szermierz przez moment chciał zdjąć rękawice i ich dotknąć, gdyż zdawało mu się, że będą w dotyku przypominały szkło a nie lód. Oczywiście, nie zrobił tego, w końcu nie był dzieckiem, chociaż niektórzy czasem zarzucali mu niedojrzałe zachowanie.
        ”Sala balowa”, o ile można było tak nazwać ten niecodzienny zagajnik, zrobiła na szermierzu nie mniejsze wrażenie, niż ogród. Bez skrępowania rozejrzał się, podziwiając niecodzienną architekturę i kolejne intrygujące, lodowe rzeźby. Jeszcze na progu zdjął kapelusz, płaszcz i rękawice - całe szczęście w zagajniku było na tyle ciepło, by mógł pozostać w marynarce i koszuli z żabotem. Przelotnym gestem poprawił koronkowe mankiety, które były szalenie niepraktyczne, ale za to zgodne z aktualnie panującą modą i, cóż, całkiem nieźle podkreślały jego smukłe dłonie. Dopiero teraz przywdział swoją maskę, chociaż nadal była ona przeszywająco zimna i gdyby nie ogólny wymóg, pewnie by z niej zrezygnował. W myślach złożył samokrytykę za to, że nie zdecydował się na coś bardziej klasycznego, tylko chciał się pokazać, i że akurat przyszedł mu do głowy niedorzeczny pomysł z maską z lusterek. Pomysł w założeniu był dobry, w szkiełkach miała odbijać się sala, światła i oblicza rozmówców, barwny kalejdoskop miał pozostawać w nieustannym ruchu, a wśród tego wszystkiego miały być widoczne tylko jego oczy i usta. Tylko taka maska nadawała się raczej na letnią porę. Jak to się mówiło? Cierp ciało skoroś chciało?
        Carax obrócił się w stronę, z której nadeszła gospodyni - chociaż nigdy wcześniej jej nie widział, nie miał wątpliwości, że to ona. Nie chodziło nawet o to, że nie dostrzegł jej wcześniej wśród tłumu oczekujących, po prostu wyglądała tak wyjątkowo, że nie można było pomylić jej z nikim innym. Wiele kobiet, wśród nich pewnie część z zaproszonych dam, zzieleniałoby z zazdrości na sam widok jej fryzury, nie wspominając już o sukni, której kunsztowne wykonanie przekraczało możliwości większości alarańskich krawców, była też doskonale dobrana do scenerii i atmosfery balu. Jorge nie spuszczał wzroku z Pani Losu, patrzył na nią gdy weszła na podium i przemawiała. Po skończonej przemowie zaklaskał, a jego oczy nieznacznie się zwęziły w wyrazie rozbawienia, chociaż się przy tym nie uśmiechał. ”Gra. Cudownie. Liczę, że nie chodzi o żaden hazard ani prozaiczne towarzyskie zabawy, to byłoby zbyt… Pospolite wśród tej całej otoczki niezwykłości, magii i zbytku. Zapowiada się całkiem ciekawy wieczór.”
        Carax rozejrzał się uważnie po sali, każdemu z gości poświęcając chwilę, teraz gdy mógł im się przyjrzeć bez mrużenia oczu i wytężania wzroku. Po sali, stole bankietowym i lodowych figurach prześlizgnął się tylko pobieżnie, w końcu nie przybył tu na lekcję architektury. Chętnie by się jednak napił, bo chociaż muzyka grała, jeszcze nie było pory na tańce. Podszedł do miejsca, gdzie stały wszelkiej maści napoje, te z procentami i te zwykłe. Bez specjalnego analizowania zdecydował się na wino, nieważne które, skoro i tak niespecjalnie mógł poczuć jego smak i zachwycać się jego walorami. Trunek był na pewno czerwony i raczej wytrawny, dość ciężki i wyrazisty - grona rosły zapewne na czarnej, bogatej ziemi, ale też w niespecjalnie słonecznym miejscu, przez co finisz był lekko cierpki, co nie było wcale takie złe. Z kieliszkiem w dłoni Carax rozglądał się wśród gości. Zauważył z zadowoleniem, że niektórzy z nich zachowywali się bardzo swobodnie, może nie do końca zgodnie z wymogami etykiety, ale to mu nie przeszkadzało. Sam nie miał problemu z tym, by godnie się zachowywać, w końcu był tak wychowywany od małego i niektóre gesty wykonywał już instynktownie, współczuł jednak tym, którzy wyraźnie katowali się tymi wszystkimi ukłonami, uśmiechami i dygnięciami. Chyba lepiej by dla nich było, by zachowywali się naturalnie, niż mieli się źle bawić.
        Jorge odstawił kieliszek - dość już stania jak kołek, wypadałoby do kogoś podejść i zagadać. Szermierz zwrócił uwagę na jedną z dam - czarnowłosą elfkę w białej sukni ozdobionej złotym motywem roślinnym. Kobieta była urzekająca, jej warkocz nadawał jej dziewczęcego wdzięku, a suknia pięknie podkreślała sylwetkę. Skoro nikogo tutaj nie znał, mógł się kierować doznaniami wzrokowymi, prawda? A na nią patrzył z przyjemnością.
        - Mógłbym liczyć na pierwszy taniec? - zapytał, kłaniając się przed elfką i od razu oferując jej swoją dłoń, aby móc zaprowadzić ją na parkiet. Nie było to do końca zapytanie zgodnie z szeroko pojętą etykietą, ale już bez przesady, kobieta nie powinna być czymś takim urażona. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że Carax zdobył się przy niej na uśmiech. To nie był częsty widok, Jorge prędzej się śmiał niż uśmiechał, wiedział jednak, że pod maską nie widać, jak bardzo niekorzystnie marszczy mu się twarz i mógł sobie na to pozwolić. Na razie nie przedstawił się, na to przyjdzie czas, gdy ona przyjmie jego propozycję - wtedy poda jej swoje pełne imię i nazwisko. Wtedy też przyjdzie pora na rozmowę, bo czyż istnieje lepsza okazja na poznanie się, niż wspólny taniec?
Zablokowany

Wróć do „Zimowy Ogród”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości