Strona 4 z 7

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Nie Cze 24, 2018 10:41 pm
autor: Dérigéntirh
        Tak samo jak Crevi, tak i smok tego dnia przegapił śniadanie – o ile jednak w przypadku panterołaka sytuacja wymusiła taki stan rzeczy i teraz organizm z radością uzupełniał braki w materii oraz energii, o tyle smok postąpił tak w pośpiechu, gdzieś tam z boku celowo, zdając sobie sprawę, iż w ten sposób zdoła jeszcze dłużej rozkoszować się obiadem przyrządzonym przez Sanayę – jej kuchni wzbogaconej o alchemię był nadzwyczaj ciekawy, odkąd tylko spróbował wczorajszego dania. W jego przypadku więc przystąpienie do posiłku nie przypominało wybuchu radości dziecka na widok wędrownych grajków, ale raczej cichą rozkosz człowieka udającego się wieczorem do opery. Uśmiechnął się do alchemiczki, widząc, jak wiele mu nałożyła, po czym przysunął sobie gulasz tak, aby jadło mu się wygodniej; zanim spróbował, zerknął jeszcze na Sanayę, która przystąpiła do wertowania listy. Bardzo dobrze, w ten sposób powinna ją przejrzeć, podczas gdy on będzie zajęty jedzeniem – skupił się już na nim, całkowicie przenosząc się do krainy smaków.
        Jadł znacznie mniej zachłannie niż wczoraj i tym razem nie dało się już poznać po nim żadnych nieludzkich czy też nieelfich zachowań – po prostu praworządny, kulturalny humanoid zajadający sobie obiad. Ale jakże pyszny! Jego żywieniowe nawyki sprawiały często nie lada problem dla kucharzy chcących przygotować dla niego coś im odpowiadającego, ale równocześnie niebanalnego oraz smacznego. Sanaya jednak jak dotąd radziła sobie nadzwyczaj sprawnie. Smok wiele razy zastanawiał się, czy decyzja porzucenia mięsa była dobra, a za jego smakiem czasami tak bardzo tęsknił... jednak teraz, gdy powoli przeżuwał gulasz, rozkoszując się każdym jego elementem, zdecydowanie gotów był zapomnieć nie tylko o mięsie, ale i całym świecie. Za pierwszym razem kontakt z wyższymi planami przerwało mu dopiero uderzenie łyżki o dno, dlatego zaraz nałożył sobie kolejną porcję. Za drugim razem była już to alchemiczka, przez której reakcję smok opuścił łyżkę i przyglądał jej się z zainteresowaniem.
        - Hmm – mruknął, zerkając na pozycję wskazaną przez Sanayę, po czym przeniósł wzrok na mapę, na której błękitnym blaskiem rozjarzyły się te miejsca, w których ostatnio pojawiło się wahadło Stangra. Cztery budynki, ale dosyć rozstrzelone na mapie. Mogło być lepiej. Jednakże kolejny przedmiot... ten już sprawił, że Dérigéntirh uniósł wyżej brwi, zerkając na alchemiczkę z lekkim podziwem – oczywiście, że znał tę książkę. Ba, miał okazję poznać się z samym jej autorem, choć niekoniecznie przypadł mu do gustu; smok szanował go z powodu jego wiedzy alchemicznej oraz dokonań w tej dziedzinie, ale jego życie prywatne pozostawiało wiele do życzenia. Niemniej teraz jego księga okazała się prawdziwym błogosławieństwem; potencjalnie stanowiła straszliwie wyraźny ślad po złodzieju, trop, którym było stosunkowo łatwo go wyśledzić. Purpurowym światłem zalśnił jedyny budynek, w którym się pojawiła; lombard położony w tej dzielnicy miasta, w której można było dostać praktycznie wszystko – porządny posiłek, zabytkową urnę, zaczarowaną skrzynkę, niewolnika, jak i nóż pod żebra. Ciemna plama na obrazie miasta, jednak potrzebna i niezbędna do jego funkcjonowania; swoją drogą sierociniec znajdował się całkiem niedaleko.
        - Z tym można popracować – powiedział Dérigéntirh, gdy skończył już jeść i opadł na krzesło. - A kotlety nadzwyczaj smaczne, choć moim zdaniem mogłyby być nieco bardziej pikantne. Ale to pewnie przez moje ogólne zamiłowanie do tego typu potraw. Tak czy inaczej...
        Otarł usta oraz dłonie, po czym wstał, pochylając się nad stołem – a konkretniej iluzją oraz przyglądając się jej w skupieniu, starając się powyciągać tyle wniosków, ile to tylko możliwe. Nagle dostrzegł jednak coś, co jednak inaczej zapamiętał – na samym środku głównego placu miasta oto wznosił się wielki, monumentalny pomnik pantery z olbrzymią gracją oraz majestatycznością skaczącą ku niewidocznej na monumencie ofiary, aby ucapić ją w wyciągnięte pazury oraz chapnąć ją w drapieżnie rozszerzoną szczękę. Smok uniósł wzrok na panterołaka, który wpatrywał się w iluzję lekko nieobecnym wzrokiem.
        - Crevi? - spytał przemiłym głosem. - Co uważasz o pomniku, który ostatnio wybudowali na głównym placu?
        - Inicjatywa godna pochwały – powiedział panterołak poważnym tonem znawcy. - Nareszcie znaleźli w tym pałacu kogoś, kto zna się na sztuce oraz wystroju miasta.
        - Zmieniłeś coś jeszcze?
        - Nieeeee...
        - Crevi?
        - Dobra, no dobra. Zmieniłem budynki w jednej dzielnicy na wielkie pudła, ale to tyle!
        Smok zaśmiał się pod nosem, po czym skorygował wszystkie nieprawidłowości, które mały wprowadził. Następnie przez chwilę jeszcze przyglądał się iluzjonistycznej makiecie, aż w końcu nakazał jej się przybliżyć na dzielnicę, która go interesowała. W pobliżu niej było także sporo budynków świecących po prostu na biało – miejsca, gdzie można zakupić materiały potrzebne do stworzenia substancji użytej do namalowania odpisów. Dérigéntirh szybko wyjaśnił Sanayi znaczenie każdego z kolorów, tak na wszelki wypadek. Następnie pogładził się podbródku i mruknął.
        - Myślę, że zbadanie tej dzielnicy to najlepszy pomysł na start – powiedział, spoglądając na alchemiczkę. - To właściwie czarny rynek. Miejsce, gdzie rządzi dosyć inne prawo, ale pewnie już zdążyłaś o tym usłyszeć. Naszym najlepszym tropem jest księga, o której już wspomniałaś. Nawet jeżeli jej tam nie będzie, to można będzie spróbować dowiedzieć się nieco o człowieku, który ją sprzedał. Całkiem możliwe, że posiada w tym miejscu kryjówkę. Nie byłoby to zbyt mądre, aby sprzedawać wszystko w jej okolicy, ale cóż... nie wydaje mi się, aby ten człowiek był geniuszem zbrodni. Więcej dowiedzielibyśmy się na miejscu... najchętniej wyruszyłbym dzisiaj, jeżeli ci to nie przeszkadza – może nawet niedługo. Myślę, że dobrze by było, abyśmy razem się za to zabrali, ale sam także dałbym sobie z tym radę...
        Nagle smok spojrzał na panterołaka, który z zaciekawieniem przysłuchiwał się ich rozmowie.
        - Crevi... a ty czasami może nie bywasz w tej dzielnicy?
        - Ależ skąd!
        Spojrzenie zmiennokształtnego, to, w jaki sposób splótł ręce oraz ta niewinna poza sprawiły, że smok nie mógł się powstrzymać. Nie, kiedy mały już mu zdążył wywinąć małego psikusa. Wokół głowy Creviego pojawiła się więc świetlista aureola, a na plecach małe, anielskie skrzydełka, nadając mu wygląd doprawdy rozkosznego niebianina. Dopiero gdy spostrzegł rozbawione spojrzenia, zerknął na siebie i ze zdziwieniem próbował złapać skrzydła; kiedy zrozumiał, co się stało, skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
        - Ha, ha, bardzo śmieszne...
        - Znikną, jak powiesz prawdę... znasz tam jakichś ludzi?
        - No może... jednego czy dwóch...
        - A więc jednak chodzisz tam i znasz to środowisko.
        - No, troszeczkę... tylko nie mówcie babci!
        - Jasne, z moich ust nie usłyszy ani słowa o tym – powiedział smok, usuwając iluzję; spojrzał na alchemiczkę z zaciekawieniem, chcąc usłyszeć, jak ona przyjmuje pomysł udania się do tego miejsca.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Śro Cze 27, 2018 7:31 pm
autor: Sanaya
        Kaonites chyba trochę nieświadomie sprawiał Sanayi bardzo dużą przyjemność - najpierw uśmiechając się do niej przed posiłkiem, a potem jedząc z takim zapałem. Nie wiedziała, że jej gość od rana nie miał nic w ustach i był głodny jak wilk - spodziewała się, że coś zjadł na mieście, wydawało jej się to wręcz oczywiste… Tym bardziej powinna sobie pogratulować przezornego ugotowania znacznie większej porcji niż domyślnie powinna. Ale gdy sam nałożył sobie dokładkę - wtedy alchemiczka była już w siódmym niebie, chociaż dało się to poznać tylko po lekkim uśmiechu, jaki posłała mu zza przeglądanej listy alchemicznych przedmiotów. Zdawało jej się, że Kaonites poczuł się przy niej jak u siebie - czy mogła istnieć lepsza pochwała dla gospodyni? Dobrze, że nie rzucił póki co żadnym komentarzem na temat smaku potrawy, bo wtedy Sanaya dostałaby słowotoku jak przy mówieniu o alchemii. Tyle mogła powiedzieć o tym daniu! Choć wszystko robiła podświadomie, trzymała się wszelkich zasad sztuki - balans struktur i smaków. W zawiesistym gulaszu pływały chrupiące kawałki warzyw, ugotowane ale nie rozgotowane na breję, a skórka, która utworzyła się podczas smażenia na serze stanowiła mocny akcent. Ze smakami było to samo - słodycz papryki, kwaśne pomidory, dymny aromat przypraw i ten specyficzny, trudny do określenia smak pasty pomidorowej, który podkreślał całą resztę. Ser roślinny sprawdzał się w tym daniu - Sanaya była z siebie zadowolona, gotując na wyczucie skomponowała coś spójnego i smacznego. Usatysfakcjonowana, mogła zająć się czym innym - konkretnie listą od Kaonitesa. Była na niej tak skupiona, że umknęło jej wiele z tego, co działo się wokół. Nie zauważyła na przykład zmiany barw budynków na magicznej makiecie miasta, przeoczyła również to, jak patrzył na nią elf gdy wskazała skradzioną jej księgę. To nawet dobrze, bo chyba nie wiedziałaby jak zareagować na jego podziw - jej zdawało się, że była to naturalna kolej rzeczy. Naukę zaczynało się zawsze od rzeczy łatwych, a potem stopniowo zwiększało się poziom trudności. Jakoś nie zastanawiała się nad tym, że dawno już przekroczyła ten próg, który dla większości stanowił górną granicę możliwości - alchemia była jej konikiem i pogłębiała wiedzę z tej dziedziny jak tylko mogła, tak samo jak wojownik trenował, a kucharka szukała kolejnych nowych przepisów. Prędzej więc Sanaya przypuszczałaby, że Kaonites miał przyjemność osobiście mieć do czynienia z jednym z autorów jego dzieła - w końcu nie była to rozprawa aż tak stara, a on był elfem, dla niego to pewnie całkiem niedawne czasy.
        - O! Och… - mruknęła zaskoczona Tai, gdy nagle obróciła się w stronę świecącej na kolorowo makiety. Przyglądała się jej przez moment z podziwem, od razu odgadując jakie budynki i dlaczego zyskały nowe barwy, nim jednak wyraziła swoje przypuszczenia na głos, Kaonites trochę zboczył z dotychczasowego kierunku rozmyślań i skomplementował przygotowany przez alchemiczkę obiad. San momentalnie się rozpromieniła.
        - Miło słyszeć, dziękuję - zapewniła. - Zapamiętam, że lubisz ostre jedzenie - dodała jeszcze, zachowując w pamięci, by na następny raz dopasować się do jego gustów. Nie miała z tym najmniejszego problemu, sama przepadała za pikantnymi potrawami, lecz nie znając jeszcze preferencji osób, które karmiła, wolała wprowadzać pewne modyfikacje stopniowo i sprawdzać co będzie im smakowało najbardziej. Takie sugestie zawsze były dla niej cenne. No, a teraz do roboty!
        Z początku temat rozmowy z Crevim był dla Sanayi dość tajemniczy i nie wiedziała skąd wzięła się ta rozmowa o architekturze. Z konsternacją rozejrzała się po makiecie i gdy dojrzała zmianę, jaką wprowadził młody panterołak, parsknęła cicho z rozbawieniem.
        - Cwany i zdolny - skomentowała, zwracając się konspiracyjnym szeptem do Kaonitesa. Nie wiedziała co prawda ile pracy wymagało wprowadzenie zmian w cudzej iluzji, ale w jej odczuciu samo to, że Crevi w tak młodym wieku władał tego typu magią zasługiwało na podziw.
        Później Sanaya nie wtrącała się w rozmowy między dzieckiem a dorosłym - obserwowała je z przyjemnością, bo Kaonites świetnie sobie radził z wyciąganiem informacji z panterołaka i ich wymiana zdań wyglądała po prostu uroczo. Włączyła się znowu, gdy elf przystąpił do omawiana swojej makiety - mruknęła coś pod nosem by zasygnalizować, że wie o co chodzi i nadąża za jego tokiem rozumowania, lecz nie przerywała. Spojrzała jednak na niego z pewnym zwątpieniem, gdy przedstawił jej swój plan i pokrótce objaśnił co to za miejsce. Ponownie przeniosła wzrok na makietę, krzywiąc lekko usta i ściągając brwi w namyśle. Nie zdążyła jednak wyrazić na głos swojego zdania, gdy Kaonites znowu zaczął przekomarzać się ze Crevim, by wyciągnąć z niego niezbyt głęboko skrywane tajemnice. Widok panterołaka ze skrzydełkami wywołał na jej obliczu pełen rozczulenia uśmiech. Skutecznie rozproszyła się tą sceną i potrzebowała chwili, by na powrót zebrać myśli. Westchnęła.
        - Sama nie wiem - mruknęła, gapiąc się w mapę. - To chyba nie jest bezpieczne, nie wiem czy warto ryzykować - powiedziała, zerkając na panterołaka. Tak, on był jednym z argumentów (by nie rzec głównym), dla których w ogóle nie chciała podejmować tego tematu. Raz, że nie chciała wciągać dziecka w jakieś ryzykowne sytuacje, a dwa: chyba trochę było jej wstyd przed Crevim. Wcześniej mówiła o wypadku, teraz wyszłoby na jaw, że tak naprawdę ktoś zdemolował jej mieszkanie i jeszcze ukradł jej kilka cennych rzeczy. Te wersje różniły się od siebie zbyt znacznie, by tego nie zauważyć. Lecz nawet pomijając kwestię towarzystwa panterołaka, Sanaya miała pewne obawy. Fakt, kilka miesięcy temu z własnej woli zadarła z półświatkiem w Turmalii, lecz tamta sytuacja była inna - przede wszystkim przez to, że był z nią Fenrir. Z Kaonitesem się lubiła, ale to przy smokołaku czuła się bezpieczna.
        - Narobisz sobie i jemu kłopotów, nie chcę żadnego z was odwiedzać w szpitalu albo areszcie - zwróciła się w końcu do elfa, kiwając głową w stronę młodego panterołaka. O sobie nie wspominała, bo to przed chwilą Kaonites jej właśnie do zrozumienia, że pójdzie tam bez względu na to, czy ona też zamierza się wybrać...

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Czw Cze 28, 2018 11:11 pm
autor: Dérigéntirh
        Smok uśmiechnął się, gdy Sanaya szeptem pochwaliła małego, a jemu samemu drgnęło ucho; Dérigéntirh był pewien, że mały dosłyszał przynajmniej część tego, co powiedziała alchemiczka - jego wyczulony słuch był rzeczą, o której łatwo było zapomnieć. Wszelkie wątpliwości rozwiało to, jak napuszył się Crevi, najwidoczniej naprawdę z siebie dumny. ”W jego wieku miewałem podobnie... zabawne, że smoki oraz koty mogą mieć ze sobą aż tak wspólną rzecz. Cóż... dryg do magii także ma niezły jak na swój wiek... a jego nie wychowuje czarodziej. Szczerze powiedziawszy, ten mały przypomina mnie aż za bardzo. Ciekawe, co się stało z jego rodzicami... jeżeli...” Postanowił jednak odrzucić mniej radosne myśli, a w tej chwili skupić się na tej niezwykłej sytuacji, która wyzwalała uśmiech z zaskakującą siłą.
        Już po samym spojrzeniu Sanayi mógł poznać, że myśl udania się w to miejsce niespecjalnie przypadła jej do gustu; cóż, zapowiadało się naprawdę porządna próba perswazji. Smokowi bardzo zależało, aby alchemiczka także brała udział w śledztwie; nie chciał być rodzajem istoty, która zjawia się i sama rozwiązuje problemy, bo po pierwsze czegoś takiego San sobie nie życzyła, a po drugie niedobrze było ludzi do czegoś takiego przyzwyczajać. Razem z Crevim przypatrywali jej się w napięciu, kiedy zaczęła mówić, chłonąc każde słowo. Panterołak uniósł brwi, kiedy kobieta skierowała wzrok na niego, zaraz po mówieniu o zbyt wielkim ryzyku. Jego ręce powędrowały za plecy, gdzie zaczął nerwowo splatać ze sobą palce, tłumiąc nerwowy chichot. Ich spojrzenia się spotkały, kiedy Sanaya skończyła mówić. Nie spojrzeli na siebie tak wymownie, odwracając głowy w swoją stronę, ale wymienili dyskretne, porozumiewawcze spojrzenie.
        Jako pierwszy ruszył smok.
        - Jeżeli będziesz musiała odwiedzać nas w szpitalu, to ja będę zajmował się leczeniem, a Crevi biegał po całym budynku w charakterze pielęgniarki. - Przez cały czas mówienia panterołak kiwał zgodnie głową, ale na ostatnie słowo z jego ust wydobyło się oburzone „ej!”. - A do aresztu nie damy się łatwo zaciągnąć. Zresztą... myślę, że od czasu do czasu potrafimy się zachowywać odpowiedzialnie. Kiedy to jest potrzebne. Nie będę podejmował niepotrzebnego ryzyka, obiecuję. Jesteśmy tam dla śledztwa, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, a próbowanie osiągnięcia czegoś więcej byłoby jak balansowanie na linie, pod którą hasają sobie głodne lwy. Żaden z nas raczej nie ma ochoty, aby zostać ich przekąską. Tym bardziej pozwolić, abyś ty się taką stała.
        Kiedy zorientował się, że jego partner w konspiracji skończył mówić, Crevi otworzył usta.
        - Tak, bardzo proszę, pani Sanayo. Obiecuję, że nie będę rozrabiać. Nawet tak tyci tyci. Nawet, jak będzie mi się bardzo chciało. Tak panterzo. To miejsce nie jest wcale tak niebezpieczne... Nie, jeżeli się nieco o nim wie. Obiecuję, że będę się opiekował waszą dwójką. Ze mną nic się wam nie stanie! Wiem, gdzie nie chodzić, a gdzie... wiem, że pan Kaonites powiedział, że jesteśmy tam tylko dla jednego, ale... chciałbym pani pokazać kilka rzeczy... całkowicie po drodze! Jest tam taki sklep, w którym sprzedają magiczne obrazy! Dokładnie takie, o jakich pani opowiadałem. O tych dziełach magicznych, zupełnie jak spod ręki artyści. Tak po prawdzie... - Crevi spuścił głowę, lekko się rumieniąc. - Na ladzie tego sklepu jest i mój obraz. Taki mały, niezbyt dobry, ale... chciałbym, aby ktoś na niego spojrzał i powiedział, co o nim myśli. Ktoś taki, kto się zna na wielu rzeczach. W sierocińcu jak go pokazywałem, to się przekomarzali, a właściciel zbyt mnie lubi, aby powiedzieć prawdę i... wie pani, bardzo mi zależy na pani opinii.
        ”A to mała bestia”, pomyślał Dérigéntirh, nie pozwalając mięśniom twarzy drgnąć, choć miał ochotę zachichotać. Crevi okazał się całkiem ciekawie dobierać argumenty.
        - I to nie będzie zagrożenie, bo to zupełnie po drodze! Z głównej ulicy widać ladę. Oh, i jest tam budka z przysmakami Starej Berty! Ponoć kiedyś była wiedźmą! Mówią tak, bo naprawdę dziwy robią z tym jedzeniem. Niektórzy jej się boją, ale mnie tam lubi. Co tydzień szykuje coś nowego! Moglibyśmy tego razem spróbować! To też zupełnie po drodze!
        - Crevi, nie przesadzaj – mruknął Dérigéntirh, po czym odwrócił się ponownie do Sanayi. - Wiem, że niepokoi cię ten pomysł, ale naprawdę to nic takiego. A nawet jeśli... w każdej chwili będę w stanie nas stamtąd zabrać za pomocą magii. A jeżeli komuś się coś stanie, od razu go wyleczyć. Nie wyobrażam sobie, co mogliby zrobić, aby spowodować krzywdę, której nie naprawię. Pewnie martwisz się, że będziemy rzucać się w oczy, nietamtejsi, poza tą całą społecznością, o charakterystycznych wyglądach, ale wiem, że w porównaniu do niektórych z tamtych osób prezentujemy się nad wyraz przeciętnie. Prawda, mały?
        Smok odwrócił się do Creviego, tego jednak już nie było na swoim miejscu. Dérigéntirh rozejrzał się za nim w świecie Aur, przekonany, iż panterołak znowu narzucił na siebie iluzję, ale ten wtedy wyłonił się spod stołu, już w swojej panterzej formie. Zbliżył się do Sanayi i zaczął z mruczeniem ocierać o jej nogi, na początek tylko głową, potem całym ciałem. Trawło to chwilkę, po czym usiadł tuż przed alchemiczką, spoglądając na nią słodkimi oczami, kładąc uszy po sobie i z błagalnym wzrokiem wpatrując się w kobietę. ”Na Prasmoka!”
        - Nie daj się dłużej przekonywać – powiedział błagalnie smok.
        - Mrau – dodał Crevi tak słodko, jak tylko potrafił.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Nie Lip 01, 2018 4:18 pm
autor: Sanaya
        Sanayi zdawało się, że dostrzegła pewne porozumiewawcze spojrzenia wymieniane między Kaonitesem a Crevim i już wiedziała, że nie ma szans, by przekonała ich do zmiany planów. Będą ją przekonywać i ględzić tak długo, aż nie przystanie na wzięcie udziału w tym przedsięwzięciu, a jeśli nie, pójdą sami, bo woła ich zew przygody… ”Mężczyźni, typowi mężczyźni”.
        Jednak Kaonitesowi można było jedno przyznać: potrafił rozbawić w mgnieniu oka. Może jego bagatelizowanie trosk alchemiczki było trochę zbyt przesadzone, jednak wizja Creviego w stroju pielęgniarki biegającego z tacką z lekami (i jeszcze to jego chłopięce oburzenie) były tego warte.
        - No to jest całkiem kusząca wizja - zgodziła się Sanaya podłapując żart. Później jednak śmiechy się skończyły i wróciła kwestia odpowiedzialności. Ta sama, o której rozmawiali jakiś czas temu w jej pokoju… Czy Tai musiała wspominać, że ma pewne wątpliwości? Kaonites sprawiał wrażenie osoby, która jak się czymś zainteresuje, to tak łatwo nie odpuści, więc to “tylko śledztwo” mogło szybko stać się czymś więcej. Sanaya chciała wypowiedzieć na głos te wszystkie wątpliwości, lecz nie było jej to dane, bo do akcji wkroczył Crevi, oczywiście trzymający stronę Kaonitesa. Tai spojrzała na niego, wsparta pod boki jak zniercierpliwiona opiekunka. Panterołak chciał być przekonywujący, ale ona nadal rozpatrywała go w kategoriach dziecka, za które czułaby się odpowiedzialna w takim miejscu. To, że sam tam chodził to osobna sprawa (kto mu na to pozwalał?!), ale gdyby był tam z nią, to ona poczuwałaby się w obowiązku, by zapewnić mu bezpieczeństwo, nie na odwrót. W końcu była starsza, dorosła, a przez to powinna też być rozsądniejsza. Jednak siła złego na jednego…
        Lepszy dobór argumentów miał mimo wszystko Crevi. Tak podszedł Sanayę, że nawet się nie zorientowała - płynnie z kwestii poszukiwań złodzieja jej rzeczy przeszedł do oglądania jego dzieł i prośby o opinię, a z tym alchemiczka nie miała już siły dyskutować. Miała słabość do tego dzieciaka, nie było co ukrywać.
        Sanaya nie powstrzymała parsknięcia śmiechu, gdy nagle kolejnym powodem, by wybrać się do tej Dzielnicy Cudów okazał się stragan z łakociami jakiejś starej wiedźmy. No tak, panterołaka zupełnie już poniosło, ale to w sumie tym lepiej dla sprawy, bo wątpliwości Tai nagle jakoś się rozmyły. Może byłaby w stanie jeszcze się pozbierać z tego emocjonalnego nokautu i próbować bronić swoich racji, ale ostatecznym ciosem były te wielkie kocie oczy wpatrzone w nią spod stołu… Ledwo przez nie słyszała to, co mówił Kaonites, znowu uciekający się do racjonalnej argumentacji. Sanaya spojrzała na niego pobłażliwie.
        - Mam was dość. Obu - oświadczyła, ale mówiła z pewną sympatią w głosie. - Czuję się pokonana. Dobrze, niech wam będzie, pójdziemy. Ale pod jednym warunkiem! - zastrzegła, podnosząc wymownie dłoń z wyprostowanym palcem. - Że jak będę chciała wracać, to wracamy i koniec. Kaonitesie, miej proszę na uwadze to, że rozchodzi się głównie o moje rzeczy, więc jeśli uznam, że nie są warte ryzyka, to naprawdę nie są. A nie, czekajcie, mam drugi warunek: wy zmywacie po obiedzie. No, to ja się idę przebrać - oświadczyła z cwanym uśmiechem i zaraz czmychnęła z kuchni, by nie dać panom szansy na dyskusję. Zgodziła się iść z nimi na to ich śledztwo, więc niech nie narzekają!

        Tak po prawdzie Sanaya nie miała jak przygotować się do wyjścia, bo tak naprawdę niewiele się zmieniło w stosunku do tego, jak wychodziła rano. Pogoda była podobna, okoliczności (jeśli wierzyć Kaonitesowi i Creviemu) również, więc jedynie zdecydowała się na zmianę butów, swoje lekkie sandały zmieniając na wiązane buty, które o wiele bardziej nadawały się do długich spacerów, bo nie męczyły się w nich tak stopy. Gdy je nosiła, jej nogi wyglądały na jeszcze chudsze niż zazwyczaj, dlatego wolała nie zestawiać ich z tak krótkimi spodniami jak w tym momencie, ale nie chciało jej się przebierać - trudno, tego popołudnia będzie straszyć kościami. Ze swojej torby wyjęła wszystko to, co było niepotrzebne, przez co zaczęła ona przypominać bezkształtny i mocno znoszony wór, ale to pasowało do wszystkiego, co miała na sobie Tai. Wbrew podejrzeniom Sanaya nie bała się, że swoim wyglądem i przez sam fakt bycia obcymi przyciągną jakąś niechcianą uwagę, chodziło jej raczej o to, że rozpytywanie o tamte przedmioty przysporzy im kłopotów. Kaonites i Crevi byli jednak tak uparci, że nie miała siły z nimi walczyć. Liczyła tylko na to, że faktycznie wiedzą co robią.
        Alchemiczka wyszła ze swojego pokoju w ręce dzierżąc tobołek tego wszystkiego, co było nie do uratowania i co zwyczajnie musiała wyrzucić. Po drodze do wyjścia mijała zsyp i tam bez większego żalu wyrzuciła te przedmioty, może nawet trochę ciesząc się w duchu z tego, że nie przywiązywała się do śmieci. Kaonitesa i Creviego spotkała chwilę później, już prawie przy samym wyjściu.
        - To co, idziemy? - zwróciła się do nich. - Prowadźcie w takim razie.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Pon Lip 02, 2018 11:37 pm
autor: Dérigéntirh
        Żaden z nich nie miał wątpliwości, iż słowa „mam was dość” nie stanowią poważnej reprymendy, lecz są raczej na półżartobliwym wyrazem kobiecej niemocy wobec podwójnego ataku zarówno logiki, w której nie może odnaleźć słabych punktów, jak i niemożliwego do opisania uroku dzikiej pantery, posuwającej się do tak pociesznych zajęć dla osiągnięcia swoich celów; każdy z nich doskonale zdawał sobie sprawę z siły tego uderzenia i spojrzeli po sobie ze smakiem zwycięstwa. Obydwoje jednak spojrzeli także na jej palec, gdy wspomniała o warunku. Pierwszy dotyczył głównie smoka, dlatego Crevi pozwolił sobie na delikatne rozluźnienie się, już błądząc myślami w chmurach, ale przez to opuścił gardę i nie był przygotowany na to, co nadciąga. Dérigéntirh uśmiechnął się, słysząc ten warunek, ale panterołak – wciąż w swej zwierzęcej postaci – wpatrywał się to w Sanayę, to na smoka, a w jego oczach błądziło niedowierzanie i oczekiwanie, aż ktoś powie, że to tylko żart. Wciąż wierzył nawet w momencie, gdy alchemiczka uciekła z pokoju. Z oklapniętymi uszkami wpatrywał się w Dérigéntirha, który zbierał na jedną rękę wszystkie naczynia, chichocząc pod nosem. Minął Creviego i poczochrał go po głowie wolną dłonią, mówiąc przy tym „Do roboty mały”. Panterołak zerknął na drzwi, zastanawiając się, czy aby się nie ulatniać, ale w końcu westchnął, przyjął ludzką postać i ruszył, aby pomóc smokowi.
        Uporali się z tym jednak nadzwyczaj szybko, choć Crevi, tak czy owak, zdążył ponarzekać. Poszłoby im pewnie jeszcze sprawniej, gdyby smok nie zdecydował się na Rozmowę. Wytłumaczył Creviemu, że o ile w jego towarzystwie może sobie robić, co tylko zapragnie, to jednak przy Sanayi warto zachowywać pewien umiar – i tak, przyznał, że mówi to z własnego doświadczenia. Wyjaśnił mu, że jest tylko człowiekiem, a ci są o wiele bardziej narażeni na różne przewrotności losu. Oprócz tego napomknął, że ogromnie się przejmuje, dlatego wystawianie się na ryzyko nie wchodziło w grę. Panterołak zdawał się wszystko rozumieć i akceptować, choć Dérigéntirh podejrzewał, że spora tego część wyleci mu z głowy, jak tylko zobaczy pierwszą okazję do zabawy.
        Kiedy skończyli myć, udali się na dół, gdzie zaczekali na Sanayę. Stali tak razem, gdy nagle ktoś wszedł do środka. Crevi podskoczył, gdy zorientował się, że nie ukrył swoich uszu oraz ogona, ale było już za późno. Obydwoje spojrzeli ze sporą konsternacją na dwie sprzątaczki – starsza, niosąca miotłę na ramieniu niczym jakiś rodzaj włóczni, obdarzyła Dérigéntirha podejrzliwym spojrzeniem, po czym uniosła dwa palce, wskazując nimi to na swoje oczy, to na smoka. Crevi za to został obdarzony tylko badawczym spojrzeniem, znacznie mniej agresywniejszym, choć do miłych także nie należało. Za nią szła szybkonoga sprzątaczka, która rozdziawiła szeroko usta na widok panterołaka. Na chwilę nawet stanęła, zdumiona, ale otrząsnęła się, gdy jej współpracowniczka ją zawołała zniecierpliwionym głosem. Obydwoje wypuścili powietrze, a Crevi natychmiast zajął się skryciem swoich zmiennokształtnych aspektów za iluzją. Kilka minut później przyszła Sanaya, co wywołało entuzjazm panterołaka.
        - Ładne buty – powiedział smok, któremu ten szczegół nie mógł umknąć; podobało mu się to, jak zostały zaprojektowane.
        Nie zdołał powiedzieć nic więcej, zanim Crevi złapał Sanayę pod ramię i nie zaczął „ciągnąć” do wyjścia. Widok taki wywołał szeroki uśmiech na twarzy Dérigéntirha, który otworzył dwójce drzwi, po czym znalazł się przy drugim ramieniu alchemiczki, jednak nie pozwalając sobie na równie poufały gest. Co wolno uroczemu panterołakowi... i tak dalej... Podczas drogi Crevi mówił jak najęty. Tematem jego monologu okazały się być iluzje; najwidoczniej mówił prawdę o tym obrazie, bo nie przestawał mówić o różnych technikach tworzenia takiego.
        - Z iluzjami to jest tak, że wiele zależy od powierzchni. Typową jest powietrze, ale ono oczywiście jest bardzo nietrwałe – jak tylko wola przestanie podtrzymywać zaklęcie, to od razu niemal zanika. Woda jest dosyć optymalnym środowiskiem, bo choć kształtowanie na niej obrazu jest trudniejsze, to o wiele stabilniejsze. Potrafi się utrzymywać do kilku minut. Ale z ciałami stałymi jest jeszcze lepiej. Choć nanoszenie na nich iluzji – tak prawdziwie na nie, a nie poprzez sztuczkę z otaczającym ich powietrzem – jest czasochłonne, ale efekty potrafią utrzymywać się baaardzo długo. Na niektórych materiałach latami, a jeszcze na innych mogą wręcz wiekami! Potrzebują jeszcze tylko jakiegoś źródła energii... Ale tym zajmuje się raczej rzemieślnik, nie sam iluzjonista... O ile nie potrafi także magazynować tej siły. Tak czy owak, zaczynałem trenować...
        Panterołak naprawdę potrzebował się wygadać, bo przez całą drogę nie zamilkł nawet na chwilkę. Zza jednym wyjątkiem. W pewnym momencie do ich trójki podeszła elfia para – mężczyzna o szlachetnych rysach oraz dosyć skromna kobieta, obydwoje odziani w stroje odpowiednie dla średniej klasy miejskiej. Nieco wyraźnie skrępowani, zbliżyli się do ich trójki, uprzejmie podchodząc od boku.
        - Przepraszam, że przeszkadzamy – odezwał się mężczyzna – ale stanowią państwo doprawdy przeuroczy obrazek. Każde tak różne, a jednak połączone razem... wszystko to, co powinno sobą reprezentować to miasto. Czysta harmonia. Tak jak wasza jedna, wspaniała rodzina...
        - Wybaczcie, ale to drobne niezrozumienie – odezwał się pośpiesznie Dérigéntirh z nieśmiałym uśmiechem. - Nie jesteśmy rodziną.
        - Doprawdy? – odparła elfka, tylko trochę mniej zdziwiona od swojego partnera. - Naprawdę trudno w to uwierzyć. Gdy patrzy się na was z boku... ach, w takim razie wybaczcie. Ja i mój mąż po prostu za łatwo się unosimy emocjami...
        - Rozumiem. Ale zapewniam, że jesteśmy jedynie trójką przyjaciół.
        - Och, oczywiście... - kontynuowała elfka. - W takim razie bardzo przepraszamy, że przeszkodziliśmy.
        Razem pośpiesznie się oddalili, z wyraźnymi rumieńcami na twarzach. Dérigéntirh spojrzał nieco zdziwionym, po części pytającym wzrokiem na Sanayę. Szli dalej przez chwilę w milczeniu, aż Crevi ponownie nie przerwał ciszy, z początku powoli ostrożnie wracając do tematu, a kiedy wyczuł, że może bezpiecznie mówić, ponownie się rozgadał. Smok zaczął zwracać większą uwagę na otoczenie i dostrzegł, że podejrzanie wiele ludzi uśmiecha się na ich widok. Wcześniej mu to umykało, bo wsłuchiwał się z zainteresowaniem w słowa panetorłaka. Wkrótce jednak dotarli do pożądanej dzielnicy, a tutaj już tak wiele osób się nie uśmiechało...
        Przede wszystkim panował tu niezły tłok, choć nie na tyle, aby musieli przeciskać się z trudnością. Mimo to droga stała się zdecydowanie mniej przyjemna i poruszali się niezbyt pewnie. Za wyjątkiem Craviego, któremu niewidoczne uszy stanęły na baczność, a nos poruszał się, wciągając znajome zapachy. Teraz niemalże dosłownie ciągnął alchemiczkę ze sobą, nie trzymając jej pod ramię, ale za rękę, a zwracając uwagę na to, że przemykał przez tłum jako pierwszy... Sanayi nie pozostało wiele wyborów poza próbą nadążenia za nim bądź wywróceniem się. Dérigéntirh szedł tuż za nią, będąc gotowy uchronić ją przed tym za pomocą magii.
        W końcu Crevi się zatrzymał – tuż przed zaskakującym stoiskiem. Nie był to typowy stragan, gdyż... posiadał kółka. Prezentował się nieco podobnie do wozów tak zwanych „miejskich wiedźm”, choć nie posiadał dachu, a zamiast wszelkiego rodzaju amuletu wystawione było... jedzenie. Dosyć specyficzne w większości. Za „ladą” zaś znajdowała się kobieta, mroczna elfka, o twarzy o dziwo poprzecinanej zmarszczkami, co było dla tej rasy zdecydowanie czymś nietypowym. Miała na sobie dosyć typowy strój mieszkańca, za wyjątkiem swoistego „fartuchu”, spod którego wyzierały tatuaże, zajmujące chyba każdy kawałek jej skóry. Składały się na runy z pradawnego języka, a smok... był w stanie je odczytać. Choć nie dał tego po sobie poznać.
        Kobieta zareagowała bardzo przyjaźnie na widok Creviego, a jej usta rozjaśnił pomarszczony uśmiech. Mały szybko obwąchał każde jedzenie, które stylizowane były właśnie na swojego rodzaju przekąski. Wybrał trzy długie bułki, po jednej dla każdego, płacąc za nie własnymi pieniędzmi. Podarował każdemu po jednej, po czym zaczął ich prowadzić dalej, tym razem mniej pośpiesznie, aby mieli czas zjeść. Dérigéntirh ugryzł bułkę i odkrył, że jest krucha, ale ma nadzwyczaj ciekawy smak. Zupełnie, jakby ten wydobyty został z innych składników i związany w tej jakże interesującej przekąsce. Crevi i smok bez problemu je zjedli, nawet zważając na to, jak wiele wcześniej zdołali skonsumować.
        Wkrótce znaleźli się przed lombardem, do którego zmierzali. Dérigéntirh spojrzał na Sanayę, po czym pchnął drzwi i wszyscy weszli do środka. Crevi wślizgnął się na niewidzialności, po czym zaczął z zaciekawieniem przeglądać półki. Ich dwójka natomiast podeszła do pustej teraz lady, a smok pociągnął za sznurek, uruchamiając niewielki dzwonek. Tymczasem rozejrzał się, a jego wzrok wpadł na okładkę książki, której tu szukali. Zerknął na Sanayę, po czym znaczącym spojrzeniem wskazał jej jej skradzioną własność. Cena zdecydowanie była nadzwyczaj zawyżona, choć w sumie... czy naprawdę tak było, zważając na to, z jakiego źródła pochodziło? Wkrótce jednak zza półek wypełnionych towarem wyłonił się sprzedawca – człowiek o kwadratowej szczęce, krótkich włosach i zaroście, spoglądając na klientów nieco podejrzliwie. Widać było, że twardo stąpa po ziemi, i że zdecydowanie niełatwo będzie coś od niego wyciągnąć. Oceniająco przyjrzał się Sanayi oraz smokowi, a jego wzrok raczej nie świadczył o tym, aby rozpatrywał ich w kategorii „prawdziwych klientów”. Ale to była prawda, ich wygląd zdecydowanie nie sugerował, że śmierdzą groszem. Jak pozory mogą czasem mylić?
        - Czym mogę służyć? - burknął, a Dérigéntirh zerknął na Sanayę, po czym przeniósł wzrok na księgę, z którym zaraz podążyło spojrzenie sprzedawcy.
        - Interesuje nas ten egzemplarz. Poszukujemy go od bardzo dawna i bardzo nam na nim zależy, a dopiero tutaj udało się nam go znaleźć. - Dérigéntirh dostrzegł błysk chciwości i politowania w oczach człowieka; zdecydowanie do czegoś takiego przyznać się mógł tylko amator. - Ale szczerze powiedziawszy, ta cena jest absurdalna. Czy nie można...
        Kilka minut upłynęło im na targowanie się. Dérigéntirh, gdyby chciał, mógłby znacząco zbić cenę, ale tutaj nie to było jego celem. Wykazując się dosyć amatorskim podejściem, dążył do tego jednego pytania. W końcu padło.
        - Skąd tak właściwie pochodzi ta kopia? Jeżeli mam tyle zapłacić, to muszę być pewien, że jest autentyczna.
        Mężczyzna zmrużył oczy, słysząc to pytanie.
        - Takie rzeczy nie są przeznaczone dla wścibskich uszu.
        W oku smoka pojawił się ten jeden ostrzegawczy błysk, przez który kupiec zrozumiał, że tylko i wyłącznie dlatego przyszedł do jego sklepu. Jego ręka sięgnęła po coś pod ladę, a drugą uderzył o nią.
        - O nie, nie ma mowy! Tutaj prowadzi się uczciwy handel, gdzieś indziej zabierajcie te swoje śmierdzące gierki. Nie wiem, co ten ktoś ma z wami na pieńku, ale zapewniam, że gdybym zdradzał swoich klientów, to nie przetrwałbym tutaj dnia. Dlatego zabierajcie się natychmiast. Nie wiem, od kogo jesteście. Pająka, Bandy, nawet od pierdzielonego króla możecie przychodzić, ale wynocha...
        Jego potok słów przerwał się tak nagle, jak się zaczął. Mężczyzna spojrzał ze zdziwieniem na coś, co znajdowało się za plecami smoka. Ten odwrócił się i dostrzegł latający wazon. Kryształowy, w którym światło odbijało się po wielokroć.
        - Kimkolwiek jesteś, pokaż się albo cię zaje... Crevi?!
        Ton głosu mężczyzny zmienił się, kiedy tylko panterołak zrobił się widoczny. Zmienił się także cała jego postawa. Puścił to coś pod ladą, a zamiast tego uniósł ręce, wyciągając je w stronę Creviego. Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, a oczy rozpromieniły się, co nadało mu zupełnie innego obrazu. Nie bezdusznego kupca, a... człowieka. Bardzo szczęśliwego i pozytywnie zaskoczonego.
        - Przepraszam, błyszczało się – odpowiedział panterołak, odkładając wazę na swoje miejsce, po czym podszedł do lady, przeciskając się pomiędzy San, a smokiem. - Cześć Bran!
        - Cześć mały! Co ty tutaj robisz?!
        - A, przyszedłem tutaj z przyjaciółmi i...
        - Przyjaciółmi?! - Jego wzrok powędrował na Dérigéntirha i alchemiczkę, ale tym razem nabrał zupełnie innego wyrazu. - O, moje wybaczenie! Nie widziałem, że są państwo przyjaciółmi Creviego. To zupełnie zmienia postać rzeczy. Naprawdę, przepraszam za tak szorstkie obejście. A więc czym mogę wam służyć? Chcieliście wiedzieć, od kogo mam tę księgę? Aj, to w sumie trudna sprawa. Koleś był w płaszczu, z kapturem założonym. A czego tak właściwie od niego chcecie?
        Smok spojrzał na San pytająco, wyczekując, aż ona się odezwie, w końcu to o jej rzeczy tutaj chodziło i to ona miała prawo zdecydować, czy che...
        - To złodziej – odezwał się Crevi.
        - Co?! Od razu wiedziałem, że z tym będzie jakaś podejrzana sprawa! Sprzedał mi coś ukradzionego od przyjaciół Creviego... oh, kurwa, jaka to niezręczna sytuacja... zapomnijcie o tej cenie. Ale... cóż, wyłożyłem na to pieniądze i to nie takie małe, a teraz... ajajaj, taka niezręczna sytuacja... ale to przecież... aj... Na pewno mogę wam to odsprzedać za tyle, ile kupiłem, ale oddać... przydałoby się, ale.... aj... - Mężczyzna łapał się za głowę.
        - Wybaczcie nam na moment – mruknął smok, odciągając San na odległość, na której mogli spokojnie porozmawiać. - Wiem, że ci się to nie spodoba, ale mogę spokojnie zapłacić za tę książkę. Zanim coś powiesz... nie będzie to jałmużna czy coś w ten deseń. Kiedy znajdziemy tego złodzieja, odbiorę od niego wszystkie zaległości. Ale teraz... Masz szansę odzyskać tej rzecz, a jedyne, co potrzebujesz, to nieco gotówki, więc... nie lubię terminu pożyczki, bo zdecydowanie pomysł, aby mieć u kogoś dług, jest paskudny. Potraktuj to raczej jako... przyjacielską przysługę. W końcu przez tak głupiutką rzecz, jaką jest czas, nie możesz utracić sytuacji, aby odzyskać taką książkę.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Wto Lip 03, 2018 7:37 pm
autor: Sanaya
        - Och, dziękuję - odparła odruchowo zaskoczona Sanaya, gdy Kaonites zwrócił uwagę na jej buty. Podejrzewała, że on tak samo jak ona docenił przede wszystkim ich praktyczny aspekt, komplement jednak to komplement i nieważne czego konkretnie dotyczył - alchemiczce i tak zrobiło się miło.
        - Idziemy!
        Przy nastoletnim panterołaku nie było mowy o zbyt długich przestojach. Sanaya z zaskoczenia nawet nie oponowała, gdy chłopak złapał ją pod ramię i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Z początku trochę gubiła krok i nawet nie zdołała pożegnać się z portierem, ale na zewnątrz już odzyskała rytm i szła ramię w ramię z Crevim, nie zamierzając mu się wyrywać. Nie miała problemu z tak niewinnym kontaktem fizycznym, wręcz przeciwnie, było jej miło. Kaonites mógł się o tym przekonać, gdy spoglądała na niego z szerokim uśmiechem i jednocześnie odrobinę przepraszającym spojrzeniem, bo mały panterołak tak zdominował dyskusję, że oni - dorośli - zostali bez słów. Jednak chyba żadne z nich nie miało z tym problemu - Sanaya na pewno nie zamierzała Creviemu przerywać. Lubiła mówić o swojej pasji i lubiła również słuchać o tym, co kochali inni, więc chłopak miał w niej wierną słuchaczkę, która potakiwała w pełnym zrozumieniu, a nie tylko na odczepnego. Tak naprawdę poznawała dzięki niemu całkiem ciekawe zagadnienia teoretyczne, co może i jej się nie przyda w badaniach, ale na pewno pozwoli kiedyś zabłysnąć w towarzystwie. Chociaż nie, chwila… Ta część o powierzchniach mogła jej się tak naprawdę przydać w jej badaniach…
        Nim jednak alchemiczka zdążyła odlecieć myślami w stronę nauki, radosne trajkotanie panterołaka przerwała zaczepka ze strony jakiejś elfiej pary. Sanaya w pierwszej chwili pomyślała, że ci będą chcieli zapytać o drogę i poczuła się w obowiązku by pomóc -
        - Słucham? - zapytała uprzejmie, gdy mężczyzna ich zagaił. Była tym bardziej zaskoczona, gdy okazało się, że nieznajomi nie mieli wcale zamiaru wypytywać o kierunek. Komentarz elfa sprawił, że Tai zerknęła najpierw na Creviego, a zaraz potem na Kaonitesa. Może faktycznie mogli wyglądać jak rodzina na spacerze… Bardzo, bardzo oryginalna rodzina. Po kim niby Crevi miałby odziedziczyć wygląd? Chociaż może faktycznie to było najmniej ważne, bo wyglądali po prostu na zżytych. Zaskakujące, skoro Sanaya jednego z nich znała od paru godzin, a drugiego jeden dzień, jednak faktycznie czuła się, jakby byli jej bliscy.
        - Dziękujemy! - zawołała jeszcze alchemiczka za oddalającą się parą, bo obserwację elfiej pary poczytała za komplement. I nic to, że musiała albo wyglądać na starszą niż była, albo bardzo wcześnie zacząć, by móc mieć syna w wieku Creviego - tamci też pewnie się nad tym nie zastanowili.
        - Hm? - mruknęła Tai, widząc spojrzenie, jakie posyłał jej Kaonites. - Jestem równie zaskoczona co ty, ale to w sumie miłe zaskoczenie - zauważyła beztrosko. - Miło byłoby, gdyby ktoś tak kiedyś powiedział o mojej rodzinie - dodała trochę ciszej, jakby wyrażała jakieś pobożne życzenie. Tak, chodziła jej po głowie myśl, co by było gdyby założyła własną, pełną rodzinę, a przez ostatnie dni te przemyślenia wyjątkowo się nasiliły. Tłumaczyła sobie, że to kwestia wieku.
        Trajkotanie Creviego znowu ściągnęło Sanayę na ziemię ze świata jej myśli. Uśmiechnęła się odruchowo. Znowu poświęciła mu całą uwagę, więc nie widziała tego, na co zwracał uwagę Kaonites - uśmiechów mijających ich ludzi. Nie dostrzegła też momentu, gdy tłum wokół zaczął powoli gęstnieć, aż nie zrobiło się naprawdę tłoczno. Gdyby nawet sama tego nie zauważyła, wyręczyłby ją w tym Crevi, który wchodząc na teren, w którym czuł się pewny, zaczął wręcz ciągnąć ją za sobą. Tai nie stawiała oporu - chłopak wybierał najlepszą drogę, tak by na nikogo nie wpaść i jedynie trzeba było za nim nadążać, bo poruszał się naprawdę szybko. Sanaya jeszcze od czasu do czasu zerkała za Kaonitesem, by mieć pewność, że się przypadkiem nie rozdzielą. Nie złapała go za rękę, by nie robić na ulicy wężyka jak na festynie. Jednak właśnie zerkała na niego, gdy prowadzący ją panterołak nagle się zatrzymał i alchemiczka o mały włos, a by na niego wpadła. Szybko jednak odzyskała równowagę i spojrzała na kobietę obsługującą na straganie. Była niezwykle oryginalna, a jej tatuaże na ciemnej skórze bardzo przykuwały wzrok Sanayi. Aż miała ochotę zapytać jak zostały zrobione, ale to byłoby zdecydowanie nie na miejscu, zachowała więc to pytanie dla siebie i pozwoliła Creviemu działać.
        - O, dziękuję - odezwała się, z uśmiechem przyjmując poczęstunek od panterołaka. Wgryzła się w niego tak jak towarzyszący jej panowie i widać było, że jej smakowało, żuła jednak wolno i bardzo dokładnie przyglądała się trzymanej w rękach bułce. Później jadła już wolniej - skubała palcami niewielkie kęsy, ewidentnie analizując połączone w cieście smaki. Nie była to byle jaka bułka z przyprawami, ktoś się bardzo postarał, by stworzyć coś niepowtarzalnego… A ona zamierzała to odtworzyć! I chyba doszła, jak to zrobić.
        - Ja już nie mogę - usprawiedliwiła się, gdy została jej mniej więcej połowa, a panowie już dawno skończyli jeść. - Może któryś z was ma ochotę? - zapytała, wyciągając w ich stronę to, co zostało jej z przydziałowej bułki.

        W lombardzie Sanaya szła za Kaonitesem, ewidentnie oddając mu inicjatywę. Rozglądała się jednak ciekawie po wnętrzu i chyba nawet pierwsza wypatrzyła to, czego szukali. Książka zresztą rzucała się w oczy - miała jadowicie zieloną okładkę i okucia z czerwonego złota, wypolerowane na błysk. Cena - tak jak przypuszczała - była adekwatna, a może nawet trochę na wyrost, choć w lombardzie to akurat nic dziwnego. Brak pytań w kwestii tego skąd pochodzi towar i po co jest potrzebny kupującemu ma swoją cenę.
        Po pojawieniu się właściciela Sanaya poczuła, że zupełnie nie ma pomysłu jak poprowadzić tę rozmowę i gdy Kaonites spojrzał na nią pytająco, całkowicie oddała mu inicjatywę i tylko słuchała, zerkając to na nich, to na księgę. Aż była ciekawa, czy w środku nadal była jej zakładka - zwykła plecionka z kolorowych traw, którą zrobiła kiedyś w ramach przerwy w pracach ogrodowych. Ciekawe czy jakby tak tylko zerknęła…
        Sanaya szybko nabrała wątpliwości, czy Kaonites targował się, bo faktycznie zamierzał odkupić tę księgę, czy miało to służyć jakiemuś uśpieniu uwagi. Aż zerknęła na niego z konsternacją, ale nie dostrzegła najmniejszego blefu. Zorientowała się w jego taktyce dopiero, gdy tak od niechcenia zadał pytanie o autentyczność księgi - tak naprawdę jak najbardziej zasadne przy rozważaniu zakupu na taką kwotę. Odpowiedź jednak już nie była po ich myśli, a kierunek w jakim błyskawicznie rozwinęła się rozmowa już w ogóle… Wyczuwając kłopoty Sanaya schowała się za ramieniem Kaonitesa, łapiąc go za rękaw, jakby gotowa była w każdej chwili wyciągnąć go na zewnątrz. I było naprawdę blisko, by tak zrobiła, gdy nagle coś im przerwało - lewitujący wazon. Jakby nie dość było na dzisiejszy dzień atrakcji.
        Zmiana jaka zaszła we właścicielu lombardu gdy ujawniła się przyczyna tych paranolmalnych zjawisk - Crevi, oczywiście - była niesamowita. I to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Sanaya wyraźnie się rozluźniła, cały czas obserwując jednak tę sytuację z lekkim zaskoczeniem - nigdy by się nie spodziewała, że chłopak może mieć kontakty w takim miejscu. to trochę ją martwiło, lecz z drugiej strony może nie było w tym nic groźnego? Na ten moment na pewno uratował im skórę.

        Sanaya posłała Creviemu i Branowi przepraszające spojrzenie, ale poszła za Kaonitesem bez oporu. Była przekonana, że wie co też jej znajomy chce jej zaproponować, pozwoliła mu jednak mówić nim zaczęła zgadywać bądź z góry oponować. Było tak jak przypuszczała, ba, wręcz tak jak się tego spodziewała od samego początku, gdy w kuchni doktoranckiego akademika zgodziła się na to śledztwo. Kaonites słusznie przypuszczał, że nie lubiła tego typu zobowiązań - żyła zasadą, że jeśli nie może sama czegoś kupić, to znaczy, że tego nie potrzebuje w danym momencie, więc pożyczki nie mieściły się w jej schemacie postępowania. Owszem, księga była dla niej bardzo cenna i żałowała, że ją straciła, ale mimo wszystko wewnętrzny opór był silny. Całe szczęście elf potrafił jednak dobrać lepiej niż odpowiednie argumenty, by przekonać Tai do swojego pomysłu. I tak jak z początku Sanaya słuchała go ze spuszczonym wzrokiem i nachmurzonym wyrazem twarzy, gotowa do dyskusji na temat zasad i filozofii życiowej, tak na koniec podniosła na niego skapitulowane spojrzenie, w którym widać było jednak cień wdzięczności, jakby wyjątkowo skutecznie ją pocieszył.
        - Masz rację - mruknęła. - Sama w życiu nie mogłabym sobie pozwolić na taką kwotę, więc… Dziękuję, że to zaproponowałeś - przyznała z wielką wdzięcznością, którą było zarówno słychać w jej głosie, jak i widać w oczach.
        - Ale jeśli nie znajdziemy tego złodzieja, oddam ci wszystko co do ostatniego ruena… - zastrzegła natychmiast. - Nie mogę pozwolić, by w smoczej jaskini ziały pustki z mojego powodu - dodała dla rozluźnienia atmosfery, odwołując się do ich żartów z poprzedniego dnia. I nieświadomie odwołując się również do rzeczywistości…
        Kwestia księgi rozwiązała się więc szybko, lecz najwyraźniej ze złodziejem nie mieli takiego szczęścia - dla Sanayi był to ślepy zaułek, ona jednak na śledztwach się nie znała, jedyna więc szansa, że Kaonites coś wymyśli. A jak nie to trudno - i tak zrobił dla niej więcej, niż mogłaby sobie wymarzyć.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Wto Lip 03, 2018 11:24 pm
autor: Dérigéntirh
        Dérigéntirh uśmiechnął się do Sanayi, gdy ta na jego pytające spojrzenie odpowiedziała, że to, co się zdarzyło, było nawet dosyć miłe; on sam także tak to postrzegał – szczególnie że jak najbardziej potrafił zrozumieć romantyczność dwójki elfków, która ich popchnęła to takiego, a nie innego działania – ale nieco się obawiał, czy kobieta się przez to nie speszy. Od czasu ostatniego wieczoru nie czuł się już w jej obecności aż tak swobodnie, ale aby się z tym uporać, pewnie po prostu będzie potrzebować nieco czasu. No i w sumie czy to było coś złego, że się w przy niej nieco powstrzymywał – szczególnie on spośród wszystkich istot?
        Nie odpowiedział na słowa Sanayi na temat tego, że chciałaby, aby ktoś kiedyś tak zareagował na widok jej własnej rodziny, gdyż wypowiedziane szeptem, uznał je jednak za bardziej skierowane do niej samej, niż do jego; ale wprawiło go to w lekką melancholię. W końcu on sam także miał rodzinę, a gdyby z tą próbował się podobnie przechadzać... cóż, zdecydowanie nie miałoby to szans wywołać podobnej reakcji. Ludzie raczej uciekaliby z krzykiem i wzywali palldaynów czy innych wojowników światłości... ale cóż można było zrobić? Nic nie zdoła przywrócić dawnych czasów, a dni niewinności już dawno minęły. Teraz... teraz nadchodziła konfrontacja z własnymi błędami oraz światem, który tak bardzo zdawał się je wykorzystywać.
        Na szczęście jednak obecność Creviego nie pozwoliła smokowi długo zastanawiać się nad przeszłością oraz tym, co przyniesie przyszłość – szczególnie gdy dotarli do dzielnicy i mały porwał Sanayę pomiędzy tłum – to był zdecydowanie zbyt uroczy widok. Po chwili już w ich dłoniach znalazły się przysmaki, a smok co chwila zaglądał na pozostałą dwójkę – Crevi jadł, zapominając o całym niemal świecie, ale alchemiczka zdawała się jeść bardziej... z rozmysłem? Skupieniem? Smok uśmiechnął się, rozumiejąc, że stara się odkryć sekret jedzenia. W sumie to go nie dziwiło – gdy on spotykał się z nietypowym zagadnieniem, musiał je pojąć. Choć w jego przypadku częściej były to rzeczy związane z magią.
        Kiedy Sanaya zaoferowała im resztę swojej porcji, Dérigéntirh spojrzał pytająco na Creviego, ale to okazało się błędem, który maluch natychmiast wykorzystał, samemu zgarniając cały łup i zajadając go z nie mniejszym apetytem, co swoją bułkę. Smok zachichotał.

        Sprawy potoczyły się dosyć prędko, aż do momentu, w którym Dérigéntirh nie odciągnął kobiety na bok – smok był pewien, że nie będzie miał z tym łatwej przeprawy, a mowa ciała alchemiczki, kiedy tylko zaczął mówić, doskonale to potwierdzała. W miarę jednak pojawiania się kolejnych argumentów, ta się zmieniała, zwiastując triumf smoka w tej dziedzinie. Tak się zresztą i stało, a Sanaya zgodziła się na taki układ. Mężczyzna odpowiedział „żaden problem” na podziękowanie i skinął twierdząco głową, gdy alchemiczka postawiła swój warunek. Spodziewał się czegoś w takim charakterze i całkowicie się z nim zgadzał. Następnie, po ustaleniu już planu działania, ich dwójka powróciła do lady, przy której Crevi i Bran urządzali sobie przyjacielską rozmowę o kimś o imieniu Arutio. Sprzedawca przerwał w pół zdania, spoglądając na nich z troską.
        - Tę cenę mogę nieco opuścić jeszcze, ale jednak...
        - Spokojnie, zapłacimy – powiedział smok, wyjmując mieszek i wyciągając odpowiednią ilość monet. Wyraźnie rozluźniony Bran pośpiesznie zgarnął je, po czym otworzył gablotę z księgą i położył ją na ladzie. Dérigéntirh spojrzał na nią w świecie aur, poszukując śladu po złodzieju, ale nieszczególnie zdołał tam dostrzec coś, co mogłoby mu pomóc. Był pewien trop, ale straszliwie słaby – nie mógł z niego wciągnąć żadnych informacji. Widocznie człowiek jedynie przekartkował księgę i stwierdził, że lepiej ją sprzedać niż zatrzymać. Jednak to już było o wiele lepsze niż nic. Gdyby spotkał się z silniejszą emanacją, mógłby z pewną dozą ryzyka ją rozpoznać. Pozwolił Sanayi zabrać swoją własność.- Co zaś do tego złodzieja... wiem, że był ukryty pod płaszczem, ale nic nie zdołałeś zapamiętać?
        - Szczerze... to mam dobrą pamięć do podejrzanych typów. Choć kiedyś pewnie mnie to zgubi. Czasem lepiej nie pamiętać... Tak czy owak, pamiętam jego głos. Ochrypnięty, jakby zmęczony. Twarzy kompletnie nie widziałem. A, to był mężczyzna, zdecydowanie.
        - Sprzedał lub kupił coś jeszcze?
        - A fakt! Zainteresował go obsydianowy sztylet, który jakiś rycerz przyniósł tutaj, ponoć zdobyty od złej wiedźmy, z którą miał jakąś przeprawę...
        - Och...
        Obsydian był nie najlepszym materiałem na broń ciętą. Zdecydowanie stal przebijała go pod każdym względem. Zza wyjątkiem jednego. Ciemna substancja była o wiele bardziej podatna na szczególny rodzaj magii – klątwy. Dlatego historia owego rycerza zdawała się całkiem wiarygodna. Tylko po co złodziejowi byłoby coś takiego potrzebne?
        - Skąd przyszedł, dokąd poszedł?
        - Oh... nie mam pojęcia, byłem wtedy na zapleczu. Ale śledziłem go, jak wychodził, zdecydowanie ruszył na północ.
        - Jakieś jeszcze szczegóły?
        - Hmm... - Bran poparł się o podbródek i zamyślił. - Mówił mało, ale... dało się po nim poznać, że koleś z wyższych sfer. Uczony... Na pewno ma za sobą jakieś studia, i to zdecydowanie nie kapłańskie, hehe. W sumie pasowało mi to do księgi, którą przyniósł... tak, zdecydowanie do niego pasowała. Pewnie dlatego nie miałem zupełnie podejrzeń, że mogła być kradziona.
        - Rozumiem. Dziękujemy zatem.
        - To ja dziękuję. Cieszę się, że sprawy mogły się tak ułożyć.. oh, naprawdę niezręczna sytuacja. Pewnie już idziecie?
        - Raczej tak. - Dérigéntirh spojrzał na Sanayę.
        - Oh, ale wróćcie, kiedy tylko będzie się rozglądać za czymś ciekawym, albo będziecie mieli coś takiego do sprzedania.
        - Oczywiście – powiedział z uśmiechem smok. - Do widzenia.
        Crevi pożegnał się z kupcem wyjątkowo ciepło, po czym ruszył za ich dwójką. Smok otworzył im drzwi i pozwolił iść przodem, ale nagle puścił je i spojrzał na zakrwawiony palec. Drzwi posiadały stalowe, dosyć ostre obramowanie. Szybko uleczył zranienie, ale wtedy coś przykuło jego wzrok. Kawałek materiału leżącego na ziemi. Trójkątny, niewielki, brązowy... Podniósł go i przybliżył do twarzy. Kiedy spojrzał w świat aur, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Schował kawałek do swojej torby, po czym wyszedł ze sklepu, dołączając do pozostałej dwójki. Crevi już zdążył zacząć ćwierkotać do Sanayi. Mówił teraz o tym obrazie, który chciał jej pokazać i stwierdził, że nie ma mowy, aby mogli jeszcze wracać. Dlatego znowu chwycił kobietę za ramię i ciągnął dalej. Dérigéntirh szeroko uśmiechnął się w stronę alchemiczki – był teraz podejrzanie wręcz zadowolony, a po chwili ruszył za nią, ciągniętą przez panterołaka.
        Po kilku minutach dotarli do celu, a Crevi zatrzymał ich małą kompanię przed szklaną witryną sklepu, na której znajdowało się mnóstwo ciekawych dzieł sztuki. Dosyć klasyczne obrazy, niewielkie rzeźby, ale także i kilka magicznych rzeczy. Panterołak właśnie dostrzegł swoje dzieło i wskazał na nie palcem, zostawiając ślad na szybie, ale rozwiewając wszelkie wątpliwości co do tego, na co alchemiczka ma patrzeć. Był to oprawiony w metalową ramkę obraz, o tyle nietypowy, że wydawał się zupełnie jak żywy – żadnych śladów po pędzlu czy niedoskonałościach faktury bądź farby, zupełnie jakby ktoś uchwycił kawałek rzeczywistości i przelał ją w ramy obrazu. Posiadał pionową konstrukcję i przedstawiał wielkie drzewo, ze zbliżeniem na jedną gałąź, na której siedziały dwie osoby – jedną z nich bez cienia wątpliwości był Crevi, ze swoimi kocimi uszami i ogonem oraz bystrym błyskiem w oku. Tuż obok niego – objęty ramieniem – siedział drugi panterołak, lecz nie była to jedyna ich cecha wspólna. Kolor oczu, kształt nosa, barwa włosów, kształt szczęki... te podobieństwa były na tyle silne, że jednoznacznie wskazywały na więzi krwi. I to te z tych najbliższych. Był jednak o wiele, wiele mniejszy od Creviego – smok ocenił, że gdyby stali obok siebie, mały dorastałby drugiemu panterołakowi nieco powyżej pasa. Na ich plecy padały promienie słońca, a w dole widać było odległą ziemię – drzewo musiało być wysokie na dobre kilkaset metrów, a jego rozmiar już można było stwierdzić po samej nadzwyczaj grubej gałęzi.
        Kiedy smok już się temu przyjrzał, całkiem pod wrażeniem zdolności Creviego – walor artystyczny może nie był szczególnie wysoki, ale technika doprawdy godna podziwu – ten z wyczekiwaniem spoglądał to na niego, to na alchemiczkę, wyraźnie przejęty.
        - Siebie portretowałem z odbicia, ale tego małego... - Zerknął na San, powstrzymując się od użycia słowa, które wyraźnie by się jej nie spodobało. - Mały nie potrafi usiedzieć w miejscu dłużej niż kilka sekund! Musiałem tworzyć iluzje, na podstawie których tworzyłem iluzje! Ach, jeżeli chodzi o uszy... to nie martwcie się. Wszyscy myślą, że to taka moja sztuczka – powiedział konspiracyjnym szeptem. - Wiedzą, że jestem dobry w iluzjach i są przekonani, że ja dzięki nim tworzę je, a nie ukrywam, hihi. Ale... co sądzicie?
        Crevi wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Czw Lip 05, 2018 5:11 pm
autor: Sanaya
        San wróciła z Kaonitesem do lady nadal trzymając się trochę z tyłu, ale nie była spięta. Chyba wręcz trochę radowała się na myśli, że właśnie miał odzyskać swoją cenną księgę. Nadal gdzieś z tyłu głowy kołatała jej się myśl, że może to jednak nie będzie takie łatwe, może właściciel lombardu zmieni zdanie albo księga okaże się być uszkodzona, albo w ogóle to inny traktat tylko bardzo podobnie oprawiony… Po prostu mieli zbyt wielkie szczęście - tak bez większego trudu mieli odzyskać coś tak cennego. Gdy przypominała sobie ile czasu zajęło jej i Fenrirowi odzyskanie jej kasetki, którą Szan stracił przez długi, tym większe było jej niedowierzanie. A może to była kwestia doświadczenia? Kaonites sprawiał wrażenie osoby, która z niejednego pieca chleb jadła i może dla niego tego typu sytuacje nie były pierwszyzną - to by miało sens.
        - Dziękuję - powiedziała alchemiczka, gdy księga w końcu trafiła w jej ręce. Nie wiadomo, czy zwracała się do swojego towarzysza czy do sprzedawcy, bo jej wzrok był utkwiony w tej jadowicie zielonej okładce, jakby nadal nie wierzyła, że to naprawdę jest to czego szukali. Na moment odpłynęła w swój mały naukowy świat i oparta biodrem o ladę otworzyła księgę, by przekonać się, czy to faktycznie było to. Było, bez dwóch zdań. Co więcej był to na pewno jej egzemplarz, bo między kartkami nadal leżała plecionka z trawy - przełożono ją co prawda w inne miejsce, bo tak daleko na pewno nie doczytała, ale to nie było istotne, złodziejowi pewnie zakładka po prostu wypadła i włożył ją z powrotem byle jak. San nawet nie miała pojęcia, jak błogi wyraz twarzy miała, gdy oglądała znajome ryciny i dowody. W końcu jednak westchnęła z ulgą, zamknęła księgę i wróciła myślami do rzeczywistości. Akurat nie straciła wiele, bo włączyła się do rozmowy w chwili, gdy Bran wspominał o tych nielicznych detalach, które zapamiętał na temat tamtego mężczyzny. Rozprawy nie schowała - przytuliła ją do brzucha swobodnym gestem osoby, która ma wiele do czynienia z książkami i w tej pozycji słuchała.
        - A nie dało się mimo tego płaszcza poznać jakiego był wzrostu albo postury? - wtrąciła się, gdy tylko spostrzegła, że rozmowa powoli zmierza ku końcowi. Wyraźnie ożywiła się po wzmiance o tym, że tajemniczy mężczyzna wyglądał na wykształconego członka wyższych sfer, gdyż to pasowało do jej podejrzeń, że jej mieszkanie zdemolował jakiś zawistny “kolega”, a tych mogła jednak rozpoznać, jeśli trafi na jakiś istotny detal. - Albo czy nie miał jakiś pierścieni, albo znamion na dłoniach?
        Sanaya mogłaby jeszcze długo drążyć ten temat, ale chyba nie miało to większego sensu, więc po tych kilku uzyskanych informacjach podziękowała razem z Kaonitesem za pomoc, po czym pożegnała się i wyszła.
        Na zewnątrz Sanaya nie zdążyła nawet obrócić się w stronę elfa, gdy już był przy niej rozgadany Crevi, który nie zapomniał o sprytnym wabiku, jakim skusił alchemiczkę, by jednak poszła z nimi na poszukiwania. Tai zdołała się jednak wymknąć panterołakowi, by zrobić to, co już dawno powinna.
        - Dziękuję - zwróciła się do Kaonitesa i nie zważając na konwenanse przytuliła go. - Nie wiem jak ci się odwdzięczę - dodała nim go puściła. A gdy już się od niego odsunęła, jej ramienia zaraz uwiesił się Crevi i pociągnął ją w kierunku obiecanego sklepu z magicznymi przedmiotami, podekscytowany jakby mowa była o występach znanej trupy aktorskiej… Sanaya nie mogła powstrzymać uśmiechu widząc jego zapał i bez problemu dała się prowadzić, znowu tylko zaglądając czy Kaonites idzie z nimi. Mówić nic nie musiała albo wręcz nie mogła, bo jej przewodnik trajkotał jak najęty. Raz jeden udało jej się jednak odezwać do elfa, bo Crevi akurat zainteresował się czymś albo kimś przy mijanym straganie.
        - To do siebie nie pasuje - zauważyła nie kłopocząc się żadnym wstępem. - Gdyby to faktycznie był uczony z wyższych sfer, nie pozbyłby się tej księgi tak łatwo i tak byle jak. Mógł dostać za nią o wiele więcej niż to, co zaproponował mu Bran i nie chodzi nawet o pieniądze, ale o pewien prestiż albo wdzięczność. Wiesz jak to jest w pewnych kręgach… Poza tym wydaje mi się, że skoro znał wartość tej rozprawy na tyle, aby zabrać akurat ją i na dodatek jednak nie dać się tak do końca oskubać, to prędzej by ją sobie zachował na własny użytek… Co o tym myślisz? - dopytała Kaonitesa, bo może jednak jej coś jej umknęło. Na dłuższe roztrząsanie tej kwestii nie było jednak czasu, bo Crevi znowu skupił na sobie całą uwagę.
        Na miejscu Sanaya omiotła wzrokiem witrynę i nim dostrzegła na co powinna patrzeć, Crevi już wskazał jej odpowiedni przedmiot palcem. Tai odruchowo nachyliła się do obrazka i od razu wyrwało jej się ciche “och…”. Jej westchnienie miało wiele powodów: pierwszym z nich był podziw nad kunsztem wykonania obrazka, który wyglądał jak żywy. Gdyby Sanaya trzymała go w rękach, pewnie spróbowałaby oglądać go pod różnymi kątami by upewnić się, czy to nie zmieni perspektywy. Drugim zaś powodem jej reakcji były osoby uwiecznione na obrazku. Creviego poznała od razu, to była łatwizna, lecz to mały chłopiec obok niego zwrócił uwagę alchemiczki. Rodzinne podobieństwo było wręcz uderzające i rodziło pytania, których alchemiczka nie zamierzała trzymać dla siebie.
        - To jest niesamowite - podsumowała swoje wrażenia. - Bardzo interesujące, podoba mi się. Aż jestem ciekawa jak tworzysz takie obrazki, on jest tak precyzyjny i realny… I uroczy - dodała, posyłając Creviemu ciepły uśmiech. - Uchwyciłeś bardzo ładną scenę. Co to za chłopiec obok ciebie, to twój brat? - dopytywała ze szczerym zainteresowaniem.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Czw Lip 05, 2018 9:41 pm
autor: Dérigéntirh
        Widok tego, jak zareagowała Sanaya na odzyskanie swojej własności sprawił, że smokowi zrobiło się cieplej na sercu – to była najlepsza nagroda, jaką mógł otrzymać, dzięki której to właśnie tak bardzo uwielbiał pomagać innym istotom. Ten wyraz twarzy... pomimo iż smok rozmawiał teraz z kupcem o dosyć ważnych dla odnalezienia złodzieja rzeczach, to nie mógł się powstrzymać od zerkania co chwila na alchemiczkę, a i na jego ustach pojawiał się uśmiech. Zdążył ja polubić na tyle, że jego naturalna empatia działała w jeszcze większym stopniu, a emocje Sanayi bardzo na niego wpływały. Czuł się teraz naprawdę szczęśliwym smokiem – dzięki tak bardzo niesmoczej rzeczy, jak wydawaniu dla kogoś innego swojego złota...
        Pytanie, które zadała kobieta, było nadzwyczaj trafne, jeżeli chcieli potem mieć jakieś podstawy, aby rozpoznać go, kiedy już spróbuje się go odszukać. Może i nie mówiło aż tak wiele o jego pochodzeniu oraz tle, ale mimo to smok powinien sam zapytać o takie rzeczy. Szczególnie o dłonie. Te już potrafiły naprawdę wiele wskazać. Kupiec zmarszczył czoło, zamyślając się.
        - Hmm, niezbyt wysoki. Tak niższy od was obydwoje... ale nie karzeł, zdecydowanie. Tak z pięć i jedna, może dwie trzecie stopy? Postury... cóż, nie wyglądał na siłacza. Szczerze, to tak patrząc na niego, zaryzykowałbym, że to chuderlak był. Ręce... hmm... cholera, nie pamiętam. On chyba miał je zasłonięte, tak mi się zdaje. Pewnie przez rękawice, ale dobrze nie pamiętam. Sobie na pewno teraz nie przypomnę...
        Jednak, tak czy siak, pomógł im w nadzwyczajnym stopniu. Wkrótce Sanaya wraz z Crevim opuścili lombard, a smok odnalazł niewielką poszlakę, która miała się okazać niedługo nadzwyczaj pożytecznym znaleziskiem. Zadowolony z tego powodu, przekraczał drzwi sklepu i spoglądał z radością na alchemiczkę wraz z panterołakiem, kiedy nagle... Jego oczy rozszerzyły się ze zdumieniem, gdy nieoczekiwanie ta go przytuliła. Smok przymknął na chwilę oczy, jakimś cudem powstrzymując się od zamruczenia, co przy jego fizjonomii, noszącej jakieś znaki smoczego ducha, było jak najbardziej możliwe. Cóż miał jednak poradzić, że tego typu kontakt fizyczny zawsze był czymś przyjemnym? Nie mówiąc już o tej chwili, gdy zdecydowanie był daleki od smutków oraz niedoceniania uroków świata. Głos alchemiczki powstrzymał go także od tego, aby jej do siebie nie przytulił – jego ręka już wędrowała ku górze, aby opaść na jej kark. Na szczęście jednak kobieta ocaliła go nieświadomie przed nietaktem.
        - Cieszę się więc, że mogłem być we właściwym miejscu o właściwym czasie – powiedział z pewną czułością. - Nie obawiaj się, to...
        Nie zdążył dokończyć zdania, gdyż Crevi porwał alchemiczkę, ciągnąc ją w swoją stronę. Smok się zaśmiał, po czym ruszył za nimi; kobieta mogła jedynie teraz domyślać się, co takiego próbował powiedzieć. Wznowić rozmowę nie mieli szans, gdyż panterołak powrócił do swojej maniery zalewania Sanayi informacjami; była ona naprawdę urocza. Po pewnym czasie dopiero udało się im wymienić kilka zdań, gdy najwyraźniej Crevi stracił na chwilę czujność.
        - Masz rację – odpowiedział jej Dérigéntirh. - Ale to sporo o nim mówi. Żaden poważany uczony nie sprzedawałby tak cennej rzeczy w lombardzie... myślę, że może mu brakować pieniędzy. Straż mówiła, o serii podobnych włamań... jeżeli wszystkie są jego sprawką, to by oznaczało, że potrzebuje środków. Pytanie tylko po co? Może po prostu chcieć przeżyć, ale może i mieć jakiś cel, który chce osiągnąć... nie poznamy jego motywów pewnie doputy, dopóki nie dowiemy się o jego przeszłości. Chociaż wiesz... nawet najbardziej wyuczony człowiek świata może się stoczyć...
        Dérigéntirh o upadaniu wiedział akurat całkiem sporo. Wkrótce jednak dotarli do pożądanego sklepu, a tam Crevi tylko kontynuował przejmowanie całej inicjatywy. W końcu jednak zamilkł, wpatrując się tylko z pewnym poddenerwowaniem oraz oczekiwaniem. Kiedy Sanaya mu odpowiedziała w końcu, rozpromienił się.
        - Naprawdę? O, dziękuję! Oh, to tylko kwestia magii... mógłbym ci kiedyś pokazać, jeżeli wpadniesz na nieco do sierocińca... Ah... tak, to Arutio. Jest ode mnie o połowę młodszy. Jest momentami... drażliwy... tak nieco... bardzo... ale to w końcu mój brat. Opiekuję się nim, jak tylko mogę, bo to jedyna prawdziwa rodzina, jaka mi pozostała. Niemal całe życie dorasta w sierocińcu, nie pamięta nawet naszych rodziców... Wie pani, pani Sanayo, ja wiem, że ja już jestem za stary, aby mnie ktoś przygarnął – ludzie chcą młodszych, aby móc je odchować na własny sposób. To zrozumiałe. I już się z tym pogodziłem. Sierociniec do mój dom, a gdy go opuszczę, to sam znajdę sobie inny, ale on... chciałbym, aby mógł mieć taką prawdziwą rodzinę. Nie mówię, że tam jest źle, ale... każdy potrzebuje takiej prawdziwej, rodzicielskiej uwagi. Poczucia, że jest wyjątkowy i że jest ktoś, kto kocha go całym sercem. Ja miałem okazję to uraczyć i chociaż niezwykle tęsknie... to bardziej, niż dla siebie, chcę, aby mógł to poznać on.
        Panterołak na chwilę pogrążył się w zadumie, wpatrując się w obraz. Dérigéntirh uniósł brwi, zaskoczony tym, jak to pięknie powiedział mały. Był przekonany, że Crevi – pomimo powierzchownie beztroskiej natury – posiada głębsze emocje, ale jego możliwości w wyrażaniu go zaskoczyły smoka całkowicie. Pozwolił Sanayi zareagować, zostawiając dwójce nieco przestrzeni, po czym postanowił samemu wkroczyć, kiedy uznał, że sytuacja na to pozwala i że dwójka już się rozmówiła.
        - Według mnie też jest piękny, Crevi. Twoja technika nie pozostawia wielu rzeczy, które można by jeszcze bardziej poprawić. Co do samej kompozycji, ciekawa, choć tutaj akurat mogłoby ci wiele dać zapoznanie się z klasycznymi artystami. Twoje dzieła mogłyby trafić na znacznie bardziej prestiżowe miejsca...
        To także bardzo uszczęśliwiło panterołaka. Ruszyli wkrótce dalej, choć tym razem mały nie wyskakiwał na przód. Inicjatywę przejął Dérigéntirh, a Crevi zerkał co chwila na Sanayę, aż w końcu postanowił wznowić rozmowę. Tym razem temat przeszedł na jego brata, o którym to początkowo nieśmiało zaczął opowiadać, aby potem mówić coraz odważniej, w końcu znowu świergocąc tak, jak wcześniej. Okazywało się, że panterołak dla Arutiego pomagał na rozmaite sposoby, ale tylko niewielu jego młodszy brat był świadomy – część robił za jego plecami, część była zbyt skomplikowana, aby jeszcze mniejszy zmiennokształtny mógł to zrozumieć, ale okazywało się, że gdy trzeba było, Crevi potrafił być nadzwyczaj dobrym opiekunem.
        Tak się zagadał, że nie zauważył nawet, kiedy opuścili Dzielnicę Cudów. Nie spostrzegł też, że podążają ścieżką, która to jest doskonale mu znana. Zorientował się, dopiero kiedy stanęli przed drzwiami sierocińca. Spojrzał ze zdumieniem na Dérigéntirha, który tylko uśmiechnął się nieco chytrze.
        - Jesteś świetnym kompanem, Crevi, ale wszyscy z pewnością się bardzo o ciebie martwią. Pora już wracać do domu. Myślę, że jeszcze się spotkamy, więc do zobaczenia. I pamiętaj, ten wypad to nasza mała tajemnica.
        Panterołak pokiwał konspiracyjnie głową, po czym zbliżył się do Sanayi, aby i z nią się pożegnać. Wymienili kilka zdań, po czym panterołak zerknął nieco spłoszonym, chytrym wzrokiem na drzwi, a następnie ponownie obrócił się w stronę alchemiczki, by wspiąć się na palcach i cmoknąć ją w policzek. Zachichotał, czmychając i znikając po chwili za drzwiami. Dérigéntirh uśmiechnął się do Sanayi, rozbrojony podstępem małego zmiennokształtnego. Po chwili obydwoje ruszyli już w dalszą drogę.
        - Wracamy już do ciebie? Jest kilka rzeczy, które przydałoby się omówić. Wieczór jednak jeszcze nie jest tak blisko, więc jeżeli masz jakiś pomysł na spędzenie czasu, to słucham z zainteresowaniem – powiedział, po czym jego wyraz twarzy stał się bardzo łagodny. - Zmiennokształtni są rozbrajający, prawda? Zawsze żywiołowi, obdarzeni nie tak przewidywalną naturą oraz niezwykłymi cechami. Naprawdę trudno ich nie kochać...

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Pią Lip 06, 2018 7:08 pm
autor: Sanaya
        Sanaya spojrzała jeszcze pytająco na Kaonitesa, gdy Crevi przerwał jego wypowiedź, ale nie dowiedziała się już, co ten chciał jej przekazać, a chwilę później nawet o tym zapomniała - może nie było to nic ważnego… “Nie obawiaj się, to…” - nic ważnego? Wkrótce się skończy? Tak, to zdanie mogło mieć taki ciąg dalszy, pasowałoby jako pokrzepiający frazes. Gdy zaś kolejny raz mieli okazję zamienić ze sobą kilka słów, już do tego nie wracała - podjęła temat tajemniczego złodzieja, o którym wiedzieli już znacznie więcej, lecz nadal nie dość, by móc go namierzyć. Ucieszyła się jednak, gdy Kaonites zgodził się z jej tokiem rozumowania. Pokiwała smutno głową słysząc jego spekulacje na temat konieczności szybkiego zdobycia gotówki.
        - Tak… - mruknęła. - Nie musisz mi mówić, mam znajomego, bardzo porządnego do niedawna mężczyznę, który przez hazard popadł w długi, które i mnie narobiły swego czasu kłopotu, wiem co pieniądze mogą zrobić z ludźmi…
        San uśmiechnęła się smutno. Dotarło do niej, że po wyjeździe z Turmalii nie kontaktowała się z Shanem i nawet nie wiedziała jak on się teraz miewa - teoretycznie nim wróciła do siebie poprosiła Miguela, aby doglądał ich wspólnego znajomego i pomógł mu się opamiętać, ale czy szalony alchemik wypełniał swoje zobowiązanie, tego już nie wiedziała. Może powinna napisać do jednego czy drugiego i zapytać jak się miewają.

        Sanaya z uśmiechem słuchała kolejnego potoku słów, jaki wyrzucał z siebie Crevi - było w nim coś uroczego, czemu trudno się oprzeć, bo na każdy przejaw zainteresowania reagował z wielkim entuzjazmem i energią. Nie można było oderwać od niego wzroku, gdy w takim napięciu czekał na werdykt, a potem ucieszyły go takie proste słowa uznania. Potem zaś… Cóż, można powiedzieć, że panterołak trochę nieświadomie zafundował alchemiczce emocjonalny nokaut. To jak opowiadał o swoim młodszym bracie i tym jakiej przyszłości by dla niego pragnął trafiało w jej najczulszy punkt. Nie przejęła się tym, jak trochę narzekał na Arutia - rodzeństwo przecież zawsze narzekało na siebie nawzajem, to wcale nie znaczyło, że się nie kochają. Sanaya wiedziała to po sobie - w końcu sama miała dwóch starszych braci. Spojrzała na niego z czułością, lecz mimo targających nią emocji powstrzymała się od jakichkolwiek zapewnień, deklaracji czy słów pocieszenia. Zamiast tego objęła go troskliwie.
        - Jesteś naprawdę cudownym bratem, że tak się o niego troszczysz - zapewniła go, nim go puściła. - I niezły z ciebie artysta. Na pewno wpadnę do was, byś mi pokazał jak robisz takie obrazki i byś mnie przedstawił swojemu bratu - zaproponowała, nie podając jednak konkretnej daty, bo zdawało jej się, że przez najbliższe dni jeszcze wiele się wydarzy i może mieć problem z wygospodarowaniem czasu, słowa jednak zamierzała dotrzymać, bo Creviego bardzo polubiła.
        Opinia Kaonitesa była zaś znacznie bardziej fachowa, skupiająca się na artystycznym aspekcie obrazu. Sanaya słuchała jej z uwagą, jakby i ją to dotyczyło, chociaż ona dzieło Creviego rozpatrywała strikte w kontekście emocjonalnym, bo tak jej zdaniem powinno się patrzeć na takie rzeczy - jeśli sztuka nie wywołuje żadnych emocji, to coś w niej zawodzi. Crevi jednak i na to zareagował jak to on, entuzjastycznie.

        Sanaya była trochę zdziwiona tym, że po odejściu od sklepu z obrazami panterołak był taki spokojny - ani się nie wyrywał do przodu, ani nie paplał radośnie jak wcześniej. Może tak przejął się tym jakie opinie zebrał za swoje dzieło i teraz wszystko analizował? Ona mu w tym nie przeszkadzała. Pozwoliła, by złapał ją za ramię jak dotychczas i po prostu sobie z nim spacerowała. Powód jego milczenia szybko jednak ujrzał światło dzienne - wahał się, czy może podjąć temat, który zamierzał. Tai nie miała jednak nic przeciwko, by posłuchać trochę o Arutio. Crevi dzielił się z nią najróżniejszymi historiami - sporo opowiadał o jego zainteresowaniach, o ich wspólnych zabawach w ogrodzie sierocińca i o tym, że młody doskonale się wspina, że nie lubi się uczyć, bo nie umie usiedzieć w miejscu. Oczywiście starszy brat mu pomagał, by dzieciak nie miał zaległości. Nie była to zresztą jedyna dziedzina, w której Crevi wspomagał Arutia, o czym najlepiej świadczyło to, jak chwalił swojego brata przed Sanayą - ewidentnie chciał, by miała ona o nim dobre zdanie. W wiadomym celu.
        Sanaya zorientowała się w celu ich wędrówki trochę wcześniej niż panterołak, lecz nie zdradziła się ani słowem, by nie przyszło mu do głowy uciekać - spędził z nimi większość dnia i naprawdę powinien już wracać, nawet jeśli miała go czekać bura, przed którą nie mógł uciekać w nieskończoność. Jednak jego mina gdy stanął przed wejściem do sierocińca mówiła wszystko - “jakim cudem?”.
        - Do zobaczenia, Crevi, wpadnę do was kiedyś - pożegnała się z nim Sanaya, po raz kolejny powtarzając swoje zapewnienia, by nie przyszło mu do głowy, że o tym zapomniała. Nie spodziewała się tego buziaka na pożegnanie i stała oniemiała tak długo, aż panterołak nie zniknął za drzwiami - wtedy parsknęła śmiechem i dotknęła policzka, na którym nadal czuła odcisk jego ust.
        - Nicpoń - skomentowała bez cienia złośliwości, nim przeniosła swoją uwagę na Kaonitesa.
        - Wracajmy - uznała, gdy ten przedstawił jej możliwe plany na ten wieczór. - Kupmy tylko po drodze jakieś wino, należy nam się.
        Sanaya zrównała się krokiem z Kaonitesem i szła tak przez moment, zerkając przez ramię na drzwi sierocińca. Przez to nie spostrzegła jego uśmiechu i zareagowała dopiero na wypowiedziane słowa. Od razu spuściła wzrok, uśmiechając się ciepło, choć wzrok miała trochę nieobecny, rozmarzony.
        - Tak, masz rację - zgodziła się. - Trudno ich nie kochać… A Creviego to już w ogóle. Słyszałeś jak on opowiadał o swoim bracie? - zapytała, spoglądając na Kaonitesa błyszczącymi czułością oczami. - Sprawia wrażenie takie łobuza, ale to dobry chłopak, tylko energiczny nawet jak na swój wiek… I jest bardzo mądry. Jaka szkoda, że nie mają z Arutio prawdziwej rodziny, zasługiwaliby na nią. Ale pewnie mogłabym to samo powiedzieć o każdym z dzieci z tego sierocińca. Jak dobrze, że mają chociaż taki dom - dodała, znowu spoglądając za siebie. - Ale i tak… - mruknęła, lecz nie dokończyła myśli. Na moment przygryzła wargę jakby jednak ze sobą walczyła, w końcu jednak zmieniła temat.
        - Wspomniałeś o czymś, co musimy omówić - podsunęła, bo w sumie mogli porozmawiać po drodze, o ile nie było to nic szczególnie tajnego.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Nie Lip 08, 2018 11:18 pm
autor: Dérigéntirh
        Słowa Sanayi o jej znajomym brzmiały dosyć interesująco – bez wątpienia wiązała się z tym pewna historia, najpewniej interesująca, jednak smok postanowił nie wypytywać, a na pewno nie tu i teraz; nie brzmiało to, jak coś zbyt miłego, a poza tym niektóre opowieści każdy musiał zachować tylko dla siebie. On sam w szczególności coś o tym wiedział. Jeżeli więc nawet mieli o tym porozmawiać, to kiedy indziej – może ich dalsze poszukiwania przyniosą jeszcze momenty refleksji, które będą temu sprzyjać. Na razie Dérigénitrh postanowił przyhamować jednak swoją ciekawość. W końcu Sanaya wobec niego postanowiła to samo zrobić i z szacunkiem podejść do fragmentów z jego przyszłości, gotowa je przyjąć dopiero wtedy, gdy będzie gotów o nich powiedzieć. Trochę wody w klepsydrach musiałoby przepłynąć, aby smok się zgodził na coś takiego, chociaż... kto wie? Z alchemiczką rozmawiało mu się nadzwyczaj swobodnie. Ale ta zdecydowanie nie miała tak wiele sekretów do ukrycia...
        Smok zdecydowanie nie żałował, że postanowił poczekać, zanim wypowie się na temat dzieła Creviego; panterołak zamarł, stawiając niewidoczne uszy, kiedy Sanaya go objęła, zaskoczony taką reakcją. Po chwili jednak przymknął oczy, położył uszy i zamruczał niczym prawdziwy kot. W przeciwieństwie do Dérigéntirha, on nie miał zamiaru się przed niczym powstrzymywać – ale on nie miał ogona, który tak wygodnie go z wielu rzeczy tłumaczył! Gdy alchemiczka go puściła, początkowo wydał z siebie niezadowolone mruknięcie, ale natychmiast otworzył oczy, słysząc kolejne pochwały. Uśmiechnął się nieco nieśmiało – jak na niego to musiała być oznaka prawdziwego zaskoczenia. Ale bardzo radośnie przyjął wszystkie słowa Sanayi, uśmiechając się do niej ciepło i dziękczynnie.

        Smok skinął głową, gdy kobieta wyraziła aprobatę wobec jego myśli; uniósł jednak brwi, gdy ta wspomniała o winie. O proszę, tego się nie spodziewał. Dla niego ten dzień nie był znowu aż tak wyjątkowo ciężki – już myślał o tym, co uda mu się zrobić dzięki informacjom pozyskanym przed chwilą i entuzjazmował się na myśl, że coraz bliżej są znalezienia złodzieja – tym bardziej że Sanaya najprawdopodobniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Jednakże... cóż, zdecydowanie nie był to głupi pomysł. Dérigénitrh nie był pewien, kto ma wybrać to wino, ale to raczej nie był zbyt wielki problem. Alchemiczka raczej nie chciała kupić butelkę o równowartości kilku ludzi, więc nie było się co martwić. Zresztą wszelkie pragmatyczne myśli zaraz wygoniła mu z głowy reakcja Sanayi na jego kolejne słowa. Przekrzywił lekko głowę, spoglądając na swoją towarzyszkę i zastanawiając się, jak bardzo Creviemu udało się zrealizować swój plan. Wyglądało na to, że nadzwyczaj dobrze, co jeszcze bardziej tylko emocjonowało smoka. Może mieć problem z relaksem, bo chciało mu się tańczyć. Choć tym razem może się jednak od tego powstrzyma...
        - Ah, tak – powiedział smok, postanawiając nie skomentować jej słów odnośnie do sierocińca – niech ma tutaj ostatnie słowa oraz chwile własnej, niezainfekowanej jego światopoglądem refleksji. Zamiast tego więc wyjął z torby znaleziony kawałek płaszcza. - To coś należy do naszego złodzieja. - W jego głosie dało się wyczuć wyraźną satysfakcję. - Znalazłem przy wyjściu ze sklepu. Sprawdziłem aurę i porównałem do tej, która znajdowała się na księdze. Nie jestem całkowicie pewien, że to ta sama, ale wszystko pasuje. Oprócz tego podłoga była całkiem dobrze wysprzątana, najprawdopodobniej codziennie jest zamiatana, także nie mogło to tam leżeć długo. Szansa, aby to było kogoś innego, jest naprawdę mikroskopijna. Ale pewnie zastanawiasz się, co to właściwie nam daje? Otóż znam pewne zaklęcie, niezawodne, które wskazuje bezbłędnie lokalizację danej osoby; potrzeba do tego jedynie czegoś należącego do niej. I cóż... nie jest to aż tak prosta sprawa, zaklęcie było opracowywane przez wiele lat przez wiele uzdolnionych osób, wymaga nieco wysiłku, ale... mam już w nim wprawę i to nie powinno sprawić aż tak wielkiego problemu. Potrzeba jednak wiele przygotowań. Choć zajmiemy się tym wszystkim jutro. Rano udam się do miasta, żeby zakupić wszelkie potrzebne rzeczy. Potrzebujemy także więcej przestrzeni. Twój pokój zdecydowanie nie wystarczy. Szczerze, to chyba będziemy musieli poszukać czegoś poza miastem. Choć w sumie ja się tym też od razu zajmę. Chyba że chciałabyś jutro rano wcześniej wstać tylko po to, aby przyjrzeć się nudnym, żmudnym i powtarzalnym czynnościom? Ale przydałaby mi się w tym i twoja pomoc. Potrzebowałbym soli trzeźwiących. Takich, które podziałałyby na mamuta. Byłabyś w stanie takie przygotować? A, i przy samym zaklęciu też miałbym dla ciebie zadanie, ale spokojnie, nic magicznego. Ale o szczegółach jutro. Wystarczy, że dzisiaj ja już nad tym wszystkim główkuję, nie potrzebuję jeszcze ciebie tym zarażać.
        W czasie, w którym mówił, nawet nie zorientowali się, kiedy dotarli w pobliże sklepu z alkoholami wszelkiego rodzaju, więc od razu postanowili wejść do środka; Dérigéntirh pozwolił Sanayi wybrać wino, po czym przeszedł do kwestii pieniędzy – zaproponował, aby zapłacili po połowie. Podejrzewał, że alchemiczka czuje się już winna wobec niego przez tę spłaconą książkę, więc nie chciał ryzykować z zaoferowaniem tego, iż sam za wszystko zapłaci. Taka forma była kompromisem, z którego jednak Dérigénitrh był skłonny łatwo ustąpić, jeżeli tylko Sanayi nie będzie się podobał – o taką drobnostkę zdecydowanie nie chciał się sprzeczać nawet w najmniejszym stopniu.
        Kiedy wrócili do alchemiczki, panowała już ta zagadkowa pora, którą to ludzie wahali się pomiędzy nazywaniem „późnym południem”, a „wczesnym wieczorem”. Spokój był wręcz niepokojący. W korytarzach nie było śladu po innych mieszkańcach – niespokojna cisza panowała aż do pewnego incydentu. Zanim smok zdołał się zorientować, coś podcięło mu nogi. W rękach trzymał butelkę z winem, znacznie delikatniejszą od jego ciała czy kości, dlatego reakcja mogła być jedna. Wino ocalało, wzniesione wysoko w górę, ale elfia twarz smoka uderzyła o ziemię z głuchym odgłosem. Nie zamroczyło go nawet przez chwilę – takie uderzenie to było zdecydowanie za mało, ale pozycja, w której się znalazł, zdecydowanie nie była nazbyt wygodna czy dumna – rozłożony na drewnianej podłodze elf z twarzą przyciśniętą do owej przez siłę uderzenia. ”Gdyby brat mógł mnie teraz widzieć...” Podziękował Sanayi, która od razu rzuciła się do pomocy, po czym wyprostował się, dzielnie chroniąc butelkę z winem i zerknął na miejsce, w którym się potknął. Miotła. Leżąca poprzek korytarza. Cóż, to przynajmniej wyjaśniało, dlaczego twarz Dérigéntirha nie była teraz cała w kurzu... ale... zmrużył oczy. Mógłby przysiąść, że to ta sama miotła. Chyba powoli zaczynał nabierać paranoi.
        - Spokojnie, nic mi się nie stało – powiedział uspokajająco Sanayi, po czym ruszyli dalej, do pokoju alchemiczki. Krok Dérigéntirha zawahał się tylko na chwilę, gdy zauważył dwójkę strażników, grających w kości tuż pod drzwiami Sanayi. To by wyjaśniało, dlaczego inni mieszkańcy budynku siedzieli tak cicho. Gdy mężczyźni dostrzegli, kto się do nich zbliża, pośpiesznie się wyprostowali, próbując schować kości.
        - Pewnie pani Sanaya i pan Kaonites? - spytał jeden z nich. - Emm, straż miejska, jesteśmy tu w prawie śledztwa.
        - Nasza dowódca właśnie przeszukuje...
        - Czyżbym usłyszała, com usłyszała? - Drzwi dosyć gwałtownie się otworzyły, a zewnątrz wyjrzała ciemnowłosa elfka w zbroi strażnika miejskiego. Elfy – szczególnie ich kobiety – z reguły oznaczały się pewną łagodnością, delikatnością oraz czystą dobrocią. Ta miała w sobie coś, co sprawiało, iż wizerunek ten odkładało się głęboko do skrzyni z baśniami. Jej włosy były posplatane w wiele warkoczy opadających na plecy i po bokach jej twarzy, ostre rysy, wyraziste brwi, a w ciemnozielonych oczach była jakaś niepokojąca iskra. - Wy dwoje, ze mną.
        Chwyciła Dérigéntirha i Sanayę do środka, po czym wciągnęła do środka, zatrzaskując drzwi. Następnie obróciła się w ich stronę, podpierając dłonie po bokach i spoglądając na ich dwójkę groźnie.
        - Porucznik Malaya Vivir ze straży miejskiej – przedstawiła się pewnym tonem, po czym jej spojrzenie spoczęło na butelce trzymanej przez smoka. - Wygląda smakowicie. Konfiskuję w charakterze dowodu. - Szybkim ruchem chwyciła butelkę, stawiając ją sobie na ladzie tuż obok niej. - A teraz... kapitan był przekonany, iż to, co się tutaj zdarzyło, nie było żadnym wypadkiem. Jako iż wiem wszystko na temat włamań i wandalizmu, ochoczo zgłosiłam się na ochotnika. I bardzo dobrze postąpiłam, bo znalazłam tutaj kilka ciekawych rzeczy... bardzo ciekawych. Ale teraz... rozbierać się, ślicznotki. Do naga. Obydwoje. Natychmiast.
        Przez sekundę zawisła złowroga cisza, gdy porucznik spoglądała hardym wzrokiem na Sanayę, po czym.
        - Malaya...
        Mimo iż żaden mięsień na twarzy elfki nie drgnął, to w jej spojrzeniu zdecydowanie coś się zmieniło. Powoli jej głowa odwróciła się w stronę smoka.
        - Déri... czemu mi to robisz? Nawet nie dasz się pobawić w groźnego strażnika...
        - Widzę, że pomimo wszystko nie udało ci się wydorośleć...
        - Widzę, że zrobiłeś się strasznym nudziarzem. - Elfka sięgnęła do buta, z którego wyciągnęła zwinięty rulon dokumentów – ten zaraz wylądował w dłoniach smoka, który zaczął je przeglądać. Tymczasem Malaya odwróciła się w stronę Sanayi, nagle drgając, zupełnie, jakby sobie coś przypomniała. - Och, wybacz, moja droga za tak emocjonalne przywitanie. Nie mogłam się powstrzymać. Swoje imiona znamy, ale mimo to... miło mi cię poznać, Sanayo. Wyglądasz na inteligenta, śliczną, porządną kobietę... ciekawi mnie, co robisz z tym draniem?
        - Choć Malaya może nie wyglądać, nie jest groźna – rzucił smok znad kartek. - Po prostu ma bardzo ciekawe podejście do ludzi. Ale jest godna zaufania.
        - Mhm... kapitan nieźle się na was uwziął. Musieliście mu wejść na ambicję. Wysłał mnie przekonany, że zrobię z tego miejsca burdel. Ah, to... wybacz, musiałam poudawać, że przekopuję się przez twoje rzeczy i odkrywam ukryte zapadnie czy coś...
        Elfka wskazała na stos rzeczy, który leżał na podłodze. Przez odpowiednie ich przesuwanie bez wątpienia dało się uzyskać przekonujące efekty dźwiękowe. Jednak nie było wśród nich niczego cennego i nie można było podejrzewać strażniczkę o złe zamiary.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Pon Lip 09, 2018 11:48 pm
autor: Sanaya
        Mruczący Crevi był jedną ze słodszych rzeczy, jakie Sanaya widziała w przeciągu ostatnich miesięcy - ten młody panterołak już wcześniej kilka razy skutecznie złapał ją za serce, ale każda jego nagła reakcja była tak urzekająca, że udawało mu się to ponownie. Alchemiczka nie walczyła z takimi odruchami, bo i po co? To, że darzyła chłopaka sympatią nie było niczym złym, ba, może wręcz było zapowiedzią czegoś, czego oboje się spodziewali, ale jeszcze nie ośmielili się powiedzieć tego na głos.

        - Nie patrz tak, dzisiaj odreagowujemy po mojemu - oświadczyła, gdy Kaonites uniósł brwi na wzmiankę o winie. - Wino, pachnące świece i gorąca kąpiel to najlepszy przepis na relaks, a że ostatnimi dwoma nie dysponuję, pierwsze musi być na tyle dobre, by to zrekompensować. Dlatego chodź, zaprowadzę cię do mojej ulubionej winiarni w mieście.
        Alchemiczce naiwnie zdawało się, że faktycznie sprawnie zmieniła temat rozmowy, nim Kaonites zaczął drążyć - naprawdę nie była gotowa na tego typu rozmowę, choć myśli związane z sierocińcem i jego mieszkańcami cały czas kołatały się gdzieś z tyłu jej głowy. Teraz jednak na pierwszym planie było śledztwo. Sanaya z zainteresowaniem spojrzała na to, co prezentował jej Kaonites. Sama nie zwróciłaby pewnie uwagi na taki skrawek materiału, ale cóż, nie była śledczą i nie dysponowała takimi metodami jak on. Wywołało w niej to podziw i nawet odrobinę zdrowej zazdrości pchającej do samodoskonalenia, chociażby przez słuchanie jego wywodu. Przytaknęła więc, gdy Kaonites odgadł jej wątpliwości, powstrzymując się jednocześnie od kiepskiego żartu, czy teraz przyjdzie im chodzić po wszystkich krawcach w Menaos by przekonać się, kto ceruje płaszcz feralnego złodzieja.
        - Jeśli to zanadto skomplikowane, to nie trzeba - zastrzegła. - Wiesz, jak to mówią kupcy: by koszty nie przerosły zysków…
        Później jednak już nie oponowała - Kaonites był najwyraźniej w swoim żywiole mogąc planować tak skomplikowane przedsięwzięcie. Jakby… Jakby trochę się przechwalał, co oczywiście nie było złe.
        - Pomogę jak będę mogła - zapewniła gorliwie. - Sole jestem w stanie namieszać od ręki, o dowolnej mocy… Ale mam nadzieję, że to co planujesz jest bezpieczne? Jeśli te sole mają być wykorzystane, rozumiem, że to aż tak potężna magia, że może pozbawić przytomności? Nie chcę nikogo narażać… A jeśli szukasz miejsca na rytuał, to może moglibyśmy skorzystać z Komnaty Wysokich Przemian na uczelni? Może udałoby mi się ją wynająć na jeden dzień… No tak, ale jeśli ten złodziej ma coś wspólnego z uniwersytetem, to nie byłoby mądre - zreflektowała się szybko. - O, ale skoro to ma być coś mocnego, to może zamiast soli zrobię esencję? Taką, którą wciera się w dziąsła, działa momentalnie, ale dodatkowo wzmacnia organizm, by łatwiej dojść do siebie, a nie siedzieć półżywym przez pół dnia.
        Tak, alchemiczka tym razem chciała pomóc, a nie stawała okoniem: przekonała się, że opór jest daremny i co więcej, że jednak coś da się zrobić w tej sprawie, nie była tak zupełnie stracona. Księga, która spoczywała w jej torbie, była najlepszym tego dowodem.
        W rzeczonej ulubionej winiarni Sanayi było jak zawsze cicho, spokojnie, trochę chłodno, pachniało dobrym alkoholem i drewnianymi beczkami. Po sklepie kręcił się energiczny mężczyzna około czterdziestki, z pewnością właściciel komponujący zamówienie przysłane z jakiegoś kupieckiego domu, gdzie organizowano większe przyjęcie, gdyż z listą w ręce wybierał z półek kolejne butelki i wstawiał je do drewnianych skrzynek.
        - Dzień dobry państwu - przywitał się z uśmiechem, po jego spojrzeniu dało się jednak poznać, że rozpoznawał Sanayę.
        - Dzień dobry - odpowiedziała mu alchemiczka. - Jest może to czerwone wino z beczki ze szczepu Notanere?
        - Jest - przytaknął mężczyzna nadal uśmiechając się profesjonalnie. Odłożył na bok swoją listę i skrzynkę, po czym otrzepał ręce. - Zapraszam. Ile by państwa interesowało?
        - Butelka.
        - A może przy okazji zechcą państwo spróbować naszej nowej dostawy? To mieszanka Notanere i Emperanillo, bardzo młode, lekkie, ale nieco cierpkie, w aromacie wyraźnie czuć truskawki i poziomki.
        Sprzedawca z wielką gracją nalał do degustacyjnego kieliszka odrobiny wina, które właśnie opisywał i wręczył szkło Sanayi. Tak samo poczęstował również Kaonitesa. Alchemiczka zabrała się do degustacji jak profesjonalistka, co wyraźnie przypadło właścicielowi sklepu do gustu, bo kiwał lekko głową, gdy kręciła kieliszkiem, wąchała, smakowała. To nie były gesty czynione jedynie na pokaz: Tai dzięki swoim licznym eksperymentom z alchemicznymi winami nauczyła się całkiem sporo na temat tego szlachetnego trunku. Dzięki temu potrafiła w pełni docenić to, czym została poczęstowana.
        - Lekkie - zgodziła się. - Takie… bezpretensjonalne rzekłabym. W finiszu jest jednak coś ciężkiego, coś jakby aronia… To z Emperanillo? - upewniła się, a sprzedawca z uznaniem skinął głową. W ten sposób Sanaya zamiast wyjść ze sklepu ze swoim ulubionym czerwonym winem, dała się skusić na coś zupełnie innego, ale przy tym równie dobrego. Przy płaceniu nie robiła żadnych scen i gdy Kaonites zaproponował, by złożyli się po połowie, od razu odliczyła swoją część, choć kwota nie była na tyle duża, by nie mogła jej uiścić samodzielnie.

        W akademiku Sanaya nie od razu spostrzegła, że jest w nim dziwnie cicho: tam często bywało cicho, to normalne, gdy większość mieszkańców prowadzi nieregularny tryb życia, większość dnia spędzając na własnych badaniach bądź wykładach.
        I nagle wśród tej ciszy zniknął Kaonites. A w każdym razie tak to w pierwszej chwili wyglądało - szedł tuż obok alchemiczki, lecz ledwo ona mrugnęła, jego już nie było. Nie była to jednak żadna magiczna sztuczka, a po prostu zdradziecka miotła, która go podcięła.
        - Ojej, nic ci nie jest? - zapytała z troską Tai, zaraz się do niego nachylając i pomagając mu wstać. - Jesteś cały? Nos, zęby? - upewniła się i chociaż ona zapewniał ją, że wszystko w porządku, ona i tak dotknęła nasady jego nosa by upewnić się, że nie został złamany. Kaonites nie krzyknął z bólu, więc faktycznie nic mu nie było. Uspokojona, poszła z nim do swojego pokoju.
        - Jasna cholera - wymsknęło jej się, gdy zobaczyła strażników w końcu korytarza. Widać było, jak w jednej chwili mija jej zadowolenie i kobieta przyjmuje bojową postawę. Już zdążyła zapomnieć o tych wszystkich nieprzyjemnościach, jakie sprawili jej na komisariacie, czego jeszcze chcieli?
        - Co to ma znaczyć? - szczeknęła, gdy strażnik zaczął się tłumaczyć, lecz żadne nie zdążyło za wiele powiedzieć i rozpętać awantury na korytarzu, gdy z wnętrza pokoju wychynęła elfka w mundurze i wciągnęła do środka i ją i Kaonitesa.
        Sanaya nie dała się zastraszyć, może nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, a może przeczuwając podstęp. Gdy więc strażnika zażądała, by oboje się rozebrali, Tai odpowiedziała jej morderczym spojrzeniem i już otwierała usta, by odpowiedzieć, lecz akurat wtrącił się Kaonites. Jego interwencja trochę załagodziła sytuację, lecz Sanaya nadal była w bojowym nastroju.
        - O co jestem podejrzana? - zapytała, ignorując wszystkie grzeczności jakie padły. - Na jakiej podstawie odbywa się to przeszukanie? Chcę zobaczyć rozkazy. I chcę wiedzieć, gdzie mogę złożyć skargę na tego kapitana - dodała jeszcze w ostatniej chwili. Cały miły nastrój tego dnia trafił szlag.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Wto Lip 10, 2018 8:54 pm
autor: Dérigéntirh
        Dérigéntirh roześmiał się, kiedy usłyszał stwierdzenie Sanayi – był to jednak bardzo serdeczny śmiech; smok był pod wrażeniem sposobów alchemiczki na zrelaksowanie się i choć jego lista niekoniecznie zgadzała się z tą zaproponowaną przez nią, to zdecydowanie nie miał zamiaru nic od siebie dodawać, choć do głowy przychodziło mu już kilka innych pomysłów. Ostatnim razem skończyło się to niezbyt owocnie. Dlatego też stwierdził, że z przyjemnością pozwoli się jej porwać. Potem zaś sprawy zeszły na sprawy bardziej praktyczne.
        - Spokojnie. Większość kłopotów z tym nie zawiera się w kosztach, a w odrobinie kreatywności. I przymusem radzenia sobie z wielką ilością informacji. Ale dla mnie to żaden problem. A tym sposobem zdecydowanie zaoszczędzimy sobie czasu i nerwów. W przypadku normalnego śledztwa musielibyśmy sprawdzać niezliczone tropy... jeden poranek przygotowań to naprawdę nic wielkiego. A te potrzebne rzeczy nie są drogie. Raczej... nietypowe. - Potem, kiedy już skończył, pozwolił Sanayi podzielić się dalszymi zwątpieniami, a także i poradami; był za nie bardzo wdzięczny, bo alchemiczka najwyraźniej bardzo chciała mu pomóc tak, jak tylko umiała. - Więcej niż może, ale tu nie chodzi o ogrom tej mocy. Charakter zaklęcia wymaga wprowadzenie się w specyficzny stan. Sęk w tym, aby nie pozostać w nim zbyt długo. Wszystko dokładnie ci wyjaśnię jutro. Postaram się mówić dosyć dosadnym językiem. Hmm, nie, to nie będzie konieczne. Zresztą pewnie i tak zrobilibyśmy tam zbyt wielki bałagan... myślę o czymś innym, ale dopiero jutro rano się przekonam co do tego, czy się nada. Ach i nie niepokój się. Potrzebuję tylko czegoś, co wywoła u organizmu szok. To nie będzie zwykłe omdlenie i zdecydowanie nie mam zamiaru po nim siedzieć półżywym. Szczerze, to efekty mogą być wręcz odwrotne.
        Wiedział, że może mówić dosyć tajemniczo, ale do wyjaśnienia tego wszystkiego zdecydowanie chciał podejść, gdy obydwoje będą mieli całkowicie trzeźwe umysły, a to jutro będzie chyba najłatwiejsze do osiągnięcia. Smok bez problemu mógł dostrzec, że myśli Sanayi ciągle uciekają do tematu zmiennokształtnego. Wkrótce zaś dotarli do winiarni.
        Było to dosyć urocze miejsce, a Dérigéntirh zdziwił się, że nie miał jeszcze okazji przyjrzeć mu się od środka; szybko zlustrował spojrzeniem ściany, meble, zapisując to wszystko w swojej pamięci, tak na wszelki wypadek. Posiadanie umysłu niczym księga bywało nadzwyczaj pomocne – nic tak nie pomagało wyłapać szczegóły, jak cofnięcie się o kilka rozdziałów. A szczegóły potrafiły być nadzwyczaj istotne. Smok odpowiedział na przywitanie właściciela, po czym pozwolił Sanayi wszystkim się zająć. Przyjął z lekkim zdziwieniem, ale i z podziękowaniem kieliszek wina. Uniósł do nosa, wzdychając aromat; nie mógł się powstrzymać od rozkładania zapachu na pojedyncze związki, co już dobre kilkaset lat temu stało się dla niego odruchem. Pożytecznym w wielu sytuacjach, ale jednak niekiedy mocno irytującym. Niewiedza bywa błogosławieństwem. Spojrzał jednak z uznaniem na alchemiczkę, która i bez takich zdolności potrafiła doskonale odszyfrować trunek. Wino nie było ulubieńcem Dérigéntirha, ale wyglądało na to, że Sanaya wie o nim bardzo wiele. Zachichotał, gdy kobieta postanowiła zmienić zamówienie, po czym sam napił się swojej porcji. Zdecydowanie za małej. Dobrze, że kobieta się na to zdecydowała.

        - Nie, spokojnie, naprawdę. Nie, wszystko na swoim miejscu. - Smok spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, kiedy sprawdziła jego nos. - Sanayo... jestem lekarzem... gdybym złamał nos, to bym o tym wiedział, naprawdę. Ale doceniam twoją troskę.
        Tym bardziej go to bawiło, że alchemiczka raczej nie miała pojęcia, jak wielkie są jego możliwości – mógł bez większych problemów przywrócić komuś utraconą kończynę, przy współdziałaniu magii życia oraz magii struktury. I martwienie się o to, czy przypadkiem nie złamał sobie nosa... kiedy się odwrócił, Dérigénitrh nie powstrzymał się od chichotu. ”Tym bardziej że nie wie, że jestem smokiem... ciekawe, jak wtedy wyglądałaby jej troska... Ale cóż... to bardzo dobra cecha. Szczególnie że...” Dokończenie tej myśli przerwał jednak widok strażników. Potem sprawy potoczyły się dosyć szybko, aż w końcu smok nie skończył z całym plikiem dokumentów w swoich rękach, a elfka zaznajamiała się z Sanayą. Obydwoje jednak spojrzeli na kobietę, unosząc brwi, gdy ta zareagowała tak ozięble.
        - Sanayo... ależ nie ma powodu do...
        - Cicho siedź, staruchu, potrafię wytłumaczyć sprawy – przerwała mu Malaya, po czym wyciągnęła zza pazuchy rozkaz i wręczyła Sanayi. - Ale obawiam się, że nie rozumiesz kilku spraw... jestem przyjaciółką tego tu białowłosego. Po prawdzie to mam u niego wielki dług wdzięczności... który po części teraz spłacam. Gdybym nie zgłosiła się na ochotnika, kapitan wysłałbym Draga. Zastanawiam się czasami, czy rzeczywiście jest elfem... on by tutaj urządził prawdziwy burdel, nie przejmując się potencjalnymi stratami. A tak... nie grzebałam w żadnych twoich prywatnych rzeczach, to wszystko leżało na zewnątrz – wskazała stos – i w dodatku nic nie uszkodziłam. Musiałam poudawać, że przetrząsam pokój tak długo, aż te dwa barany nie zaczną grać w kości. Wtedy się wyłączają. Tak czy owak... wszystko zostanie w takim stanie, a ja spiszę raport, jak to przetrząsnęłam każdy zakamarek, wywołując olbrzymi chaos i bałagan, ale nie udało mi się znaleźć niczego podejrzanego. Wspomnę też o stłuczeniu jakiegoś przyrządu... i innych przypadkowych stratach. Kto wie, może nawet dostaniesz odszkodowanie?
        Elfka się zaśmiała, ale po chwili spoważniała, kładąc rękę na ramieniu Sanayi, ale nienatarczywie.
        - Spokojnie, moja droga, nie ma sensu walczyć z wszystkimi idiotami tego świata. Lepiej wykorzystać ich kretynizm i przechytrzyć. Kapitan będzie zadowolony, wierząc, że zmusiłam cię do spędzenia całej nocy na sprzątaniu tego bałaganu, który udało mi się zrobić. Niech sobie tam błogo wierzy, że udało mu się postawić na swoim, a to, że udało nam się go przechytrzyć, niech będzie naszą małą, słodką tajemnicą, dobrze?
        Malaya uśmiechnęła się serdecznie do Sanayi, po czym odsunęła się, zerkając na smoka.
        - Jak tam, udało ci się znaleźć coś pożytecznego?
        - Nie do końca... zresztą mam już pewien trop...
        - Tak? To idzie ci dużo lepiej od całej przeklętej straży miejskiej! Choć w sumie nie powinnam narzekać. Gdyby była całkowicie kompetentna, nie byłoby z nią takiej zabawy. Czy nie przydałaby ci się może pomoc przy konfrontacji z nim?
        - Raczej nie uważam, żeby stanowił dla nas zagrożenie. Zresztą straż tylko by go wypłoszyła...
        - Nie mówię o straży. Mówię o mnie.
        - Hmm, jeszcze cię poinformuję.
        - Jasne. Ah, jeszcze jedna sprawa. Mivilak się na ciebie uwziął. Ten elf. Przyjemniaczek. Nie ma pozwolenia na żadne działania przeciwko tobie, ale monitoruje magicznie budynek.
        - Oh... - To była bardzo istotna informacja. Oznaczała ona, że elf był w stanie prześledzić trasy teleportacji smoka. Całe szczęście, że nie przeniósł się z Crevim bezpośrednio do schroniska. Tylko tego by jeszcze brakowało... - Dziękuję, to akurat cenna wiadomość. Choć wątpię, aby zdołał mi sprawić większych kłopotów.
        - Jasne, to jeszcze mimo wszystko smarkacz. Dobra, oddawaj teraz te dane. Nie tak łatwo był je zdobyć. Oddam ci za nie to wasze wino.
        Smok zachichotał, po czym zwrócił dokumenty, za co Malaya teatralnie wręczyła mu do rąk butelkę.
        - Jeżeli już rozwiałaś swoje wątpliwości, to poprosiłabym też o zwrot rozkazu – powiedziała elfka przyjaznym głosem w stronę Sanayi, wyciągając rękę. - Mam do napisania fałszywy raport na temat demolki, którą tu rzekomo urządziłam, a chciałabym załatwić to jeszcze dzisiaj. A skargę jasne, możesz złożyć, ale nie radzę. Wyniknie z tego jedynie więcej strat i nerwów. Ach, jeszcze jedno. Wiem, że praktycznie się nie znamy, ale jesteś przyjaciółką Dériégo, więc bardzo chętnie służę we wszelkich sprawach. Jeżeli będziesz kiedykolwiek mieć problemy ze strażą, to tylko mnie znajdź, a ja zajmę się resztą. Zresztą potrafię też załatwiać inne sprawy. Jeżeli czegoś ci trzeba, to naprawdę, wystarczy słowo. Nawet teraz możesz o coś poprosić, a ja ci to spokojnie na jutro załatwię. Śmiało, jestem kreatywna. Choć podejrzewam, że niewiele jest rzeczy, z którymi mogę pomóc, skoro już trzymasz się tego starego gada.
        Dérigéntirh zerknął zainteresowany na Sanayę. Nie przychodziło mu do głowy raczej nic, co by chciała, ale Malaya potrafiła wyciągać z ludzi niespodziewane rzeczy.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Śro Lip 11, 2018 11:30 pm
autor: Sanaya
        Trudno było orzec, czy Sanaya zorientowała się, że nie takiej reakcji po niej oczekiwano - zniosła bez cienia wahania spojrzenia Kaonitesa i Malayi, jakby gotowa była bronić swoich racji i dociekać praw. Dlatego nie skomentowała słowem tego, jak elf próbujący ratować sytuację został brutalnie zgaszony przez strażniczkę. Odnotowała jednak to, jak został on nazwany staruchem i wtedy jej spojrzenie przesunęło się szybko między nią a nim - co prawda wiedziała, że elfy to rasa długowieczna, u której trudno na pewnym etapie ocenić wiek, ale nie spodziewała się, by różnica między nimi była tak znaczna, by wytykać Kaonitesowi tę różnicę lat. Nie wtrącała się, odebrała od Malayi rozkazy i zaraz je rozwinęła, by poznać treść. Lekko drżały jej palce przy precyzyjniejszych ruchach, a dłońmi poruszała gwałtownie - denerwowała się. Na oficjalnym formularzu umieszczono zlepek niecodziennych słów z jakiegoś karnego żargonu, z którego Sanaya po dłuższej chwili wydedukowała, że kapitan wzbił się na wyżyny kreatywności, podejrzewając ją o przeprowadzanie nielegalnych eksperymentów i stwarzanie zagrożenia budowlanego. Całkiem zabawnie brzmiały te dwa zarzuty koło siebie.
        Tai już po chwili podniosła wzrok na Malayę, a zaraz potem zerknęła na Kaonitesa, jakby w jego oczach chciała dojrzeć potwierdzenie relacji, jaką deklarowała z nim strażniczka. Jakoś niespecjalnie ją to zdziwiło - zdawało jej się, że ten elf znał wszystkich i wszędzie, więc to mogło być prawdopodobne. I olbrzymi dług wdzięczności też do niego pasował, bo był uczynny może wręcz do bólu, a co więcej najwyraźniej ciągnęło go do kłopotów, skoro pomagał Sanayi w rozwiązaniu sprawy tego włamania i jeszcze sprowadził im na głowę Creviego. Chociaż to ostatnie akurat było bardzo miłym akcentem, może troszkę uciążliwym, ale miłym.
        Sanaya spuściła wzrok na leżące na ziemi przedmioty. Faktycznie, były to w większości śmieci, które już tam leżały i których nie zdążyła się pozbyć, nie zostało zniszczone nic nowego. Tai najpierw zrobiło się słabo na myśl, że ledwo kupiła sobie nowe rzeczy, a już by miały zostać zniszczone, ale zaraz potem poczuła jednak odrobinę wdzięczności do Malayi, że jej tego oszczędziła.
        - Dzięki - mruknęła cicho, zagłuszona przez śmiech strażniczki. Dalej nie była w humorze, ale tak jak i wcześniej, nie chodziło konkretnie o elfkę, a raczej o całokształt tej sytuacji, o niemoc w konfrontacji z jakimś niepiśmiennym głupkiem w mundurze. I o to, że ostatnio cała masa osób przewinęła się przez jej mieszkanie, a ona zaprosiła do środka tylko dwie z nich…
        - To go niczego nie nauczy… - mruknęła, gdy Malaya próbowała ją pocieszyć. - Ale masz rację, na arkana, mam za wiele na głowie, by jeszcze teraz przejmować się jakimś palantem - zgodziła się, może bez entuzjazmu, ale raczej z przekonaniem. Później strażnika i Kaonites znowu zaczęli rozmawiać między sobą, a Sanaya trochę już tym wszystkim wykończona opadła ciężko na łóżko. Torby nie zdjęła jeszcze z ramienia, jedynie przesunęła ją na swoje uda i nakryła ręką, tak na wszelki wypadek, by nie musieć tłumaczyć się z jej zawartości, bo może i Malaya była “po ich stronie”, ale przyszła z kolegami, którzy może akurat uznają, że trzeba trochę podręczyć cywila w imię podreperowania morale. A ona drugi raz nie chciałaby stracić księgi, którą odnalazł dla niej Kaonites.
        Elfy szybko się ze sobą rozmówiły, wymieniając się informacjami i żartując, jakby nic takiego się nie wydarzyło. Sanaya się między nich nie wtrącała, siedziała na brzegu łóżka i tylko patrzyła słuchając oboje z uwagą.
        - O, jasne - zreflektowała się alchemiczka, gdy Malaya zażądała zwrotu rozkazu. Wręczyła jej papier złożony w takim sam sposób jak w chwili gdy go dostała. - Twój kapitan jest małostkowym gnojkiem bez charyzmy, ale dobrze wiedzieć, że są w straży jeszcze sensowne osoby - zapewniła ją, by jakoś się zrewanżować za to, że do tej pory była taka niemiła. Nie chodziło tylko o to, że elfka oszczędziła jej kłopotu, bo to byłoby stronnicze, chodziło o samo podejście kobiety do rozwiązywania problemów: wiedziała jak zrobić tak, by i wilk był syty i owca cała.
        - Ekhm… - Alchemiczka zdawała się być zaskoczona propozycją pomocy ze strony ledwo co poznanej osoby. Na moment zabrakło jej języka w gębie, bo jeszcze usłyszała coś, co zdawało jej się odrobinę nietypowe i nie wiedziała już naprawdę na co odpowiedzieć najpierw. W końcu jednak uśmiechnęła się do Malayi.
        - Zapamiętam, ale na ten moment niczego mi nie trzeba - zapewniła, choć wszystko wskazywało na to, że i tak z propozycji nie skorzysta, a odpowiedział w ten sposób ze względów grzecznościowych.
        Alchemiczka w końcu zdjęła z ramienia swoją torbę i wstała.
        - Dziękuję, że mnie łagodnie potraktowałaś - zapewniła Malayę, podając jej rękę. - I przepraszam za ten werbalny atak, po prostu po rozmowie z twoim kapitanem miałam złe przeczucia. Do zobaczenia - pożegnała się ze strażniczką, gdy ta już zbierała się do wyjścia. Odczekała jeszcze dłuższą chwilę, nasłuchując rozmowy mundurowych na korytarzu, a potem oddalających się kroków. Dopiero gdy całkowicie ucichły (a przynajmniej dla niej) odetchnęła z ulgą. Znowu usiadła na łóżku, tym razem jednak wciągając na nie również nogi i opierając się o ścianę. Wyjątkowo czujnym spojrzeniem otaksowała Kaonitesa.
        - Déri, tak? - upewniła się, oczekując oczywiście rozwinięcia tematu. To nie był jednak koniec pytań, jakie jej się nasuwały i co więcej, na które zamierzała uzyskać wyczerpującą odpowiedź, a nie kolejne uniki.
        - Dlaczego Malaya nazwała cię draniem? Nie pojmuję tego. Wszyscy wokół wyzywają cię od najgorszych, mam takie szczęście, że widzę twoją inną twarz czy jak? I w sumie... co się przed chwilą zdarzyło? O czym rozmawialiście? Pojęłam tylko część, a wydaje mi się, że chyba całość tyczyła się włamania i przesłuchania, mam więc chyba prawo wiedzieć co kombinujesz? I kto jeszcze jest w to zaangażowany? Czy dobrze zrozumiałam, że masz przez to z kimś na pieńku? - zapytała, nawiązując do tej wzmianki o śledzącym go bez rozkazów magu. Ton jej głosu nie był napastliwy ani szczekliwy, ale słychać było w nim determinację.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Czw Lip 12, 2018 5:06 pm
autor: Dérigéntirh
        - E tam – prychnęła Malaya na uwagę Sanayi, że trzymanie wszystkiego w tajemnicy nie będzie dla kapitana żadną nauczką. - Gdyby dało się z nim coś zrobić, już bym to zrobiła. Kiedyś trzeba się pogodzić, że większość ludzi to kretyni. Oh... - Elfka spojrzała na alchemiczkę, wyraźnie nieco zmieszana. - To jest... nie miałam na myśli nic złego, większość elfów to zapatrzone w przeszłość mięczaki żyjące we własnym świecie i rozczulające się nad każdym drzewem...
        Elfka zrozumiała, że zaczyna się sama pogrążać, dlatego czym prędzej przystąpiła do rozmowy ze smokiem. Tutaj już czuła się znacznie pewniej, zdając sobie sprawę, że może bez większych konsekwencji żartować sobie z wszystkiego i że nie zna sposobu, aby go urazić. Choć wciąż będzie takiego poszukiwać...
        Skinęła z podziękowaniem, gdy rozkaz powrócił do jej rąk – pozwoliła sobie go podrzeć na dwa kawałki – nie żeby do czegokolwiek był już potrzebny, a jakoś dawało jej to dziecinną, ale jednak satysfakcję. Dopiero potem strzępy schowała za pazuchę, zachowując przy tym najbardziej profesjonalną minę, na jaką tylko potrafiła sobie pozwolić.
        - Zawsze wiedziałam, że to, że światem jest coś nie tak i że to ja naprawdę mam sporo oleju w głowie – zachichotała, słysząc, iż ktoś nazwał ją „sensowną osobą”. Kiedy zaś Sanaya zareagowała zaskoczeniem na jej propozycję, spojrzała jeszcze na smoka, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie; jego przyjaciele z reguły zdawali sobie sprawę z tego, że mogą spokojnie polegać na sobie nawzajem, a owe wahanie ze strony alchemiczki sugerowało, iż ta jeszcze nie jest tak bardzo mu bliska. Jednak z uśmiechem oczekiwała odpowiedzi kobiety, tak czy siak chcąc jej pomóc – już sam fakt, że zdenerwowała jej przełożonego, był czymś, co sprawiało, że pałała do niej mimowolną sympatią. Skinęła głową, słysząc odpowiedź oraz z uśmiechem potrząsnęła dłoń Sanayi.
        - Rozumiem doskonale, powinniśmy popracować nad wizerunkiem. Gdyby mi pozwolili się za to wziąć... Ale żaden problem, żałuję, że nie spotkałyśmy się w milszych okolicznościach. Dobrze powiedziane, do zobaczenia.
        Zasalutowała im obojgu, po czym wyszła na korytarz.
        - Dobra, miękkouchy, koniec na dziś.
        - Znalazła porucznik coś interesującego?
        - Najbardziej podejrzaną rzeczą była butelka nieprzyzwoicie apetycznego wina.
        - Och...
        - Aż narobiło mi się smaku... Co wy na to, abyśmy...
        Dalsze słowa zagłuszyły oddalające się kroki oraz odległość. Smok uśmiechnął się pod nosem. ”Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.” Drgnął, kiedy Sanaya użyła jego prawdziwego imienia. Spojrzał na nią z nieco zażenowanym uśmiechem, po czym usiadł na przez jakiś czas „swoim” łóżku, splatając palce dłoni i opierając łokcie na udach.
        - Déri to zdrobnienie od Dérigéntirh. - O ile „Déri” wypowiedział tak samo, jak elfka - „deri”, o tyle jego pełne imię brzmiało raczej na „darygantyrsz”, choć z bardzo specyficznym akcentem, którego nie było się tak łatwo wyuczyć. - Mam wiele imion. To w sumie nieco skomplikowana sprawa... zaczęło się od tego, że moi rodzice umarli w czasie bliskim moim narodzinom. Człowiek, który mnie przygarnął, nie wiedział, jakie imię dla mnie wybrali, dlatego zdecydował nadać się własne, co jest raczej dosyć normalne. Dosyć szybko mi zdradził, że nie jest moim ojcem, jednak wciąż pozostało mi moje imię. Jednak cóż... w o wiele późniejszym okresie udało mi się porozmawiać z moimi rodzicami. Całkiem sporo nawet. Dokładniej z ich duchami. To też długa historia. Chciały, abym stał się prawdziwym sobą i pomagały mi siebie odnaleźć – także imię, które było dla mnie przeznaczone, a które odnalazłem we własnej duszy. A dlaczego go nie używam? Cóż, gdybyś zobaczyła, jak się je zapisuje, pewnie byś się nie dziwiła. - Pozwolił sobie na ten mały żarcik, ale zaraz spoważniał. - Imiona potrafią być bardzo istotne, szczególnie przy długim życiu. Przy gwałtownych zmianach w nas samych... zmiana swojego miana potrafi być olbrzymim katalizatorem, oby zmian na lepsze. U mnie towarzyszyło to między innymi wielkiemu oddaniu się medycynie. Ale nie leczeniu bogatych, ale podróżowaniu i pomaganiu tych, którym nikt inny by nie pomógł. Zdecydowanie daleko mi do anioła, ale miano Kaonitesa pomaga mi się skupić. Wiem, ale każdy ma swoje dziwactwa...
        - Och, to akurat całkiem ciekawa historia – powiedział smok, uśmiechając się. - Otóż widzisz, Malaya kiedyś nie była stróżem prawa. Pamiętasz, że wspomniała, iż wie na temat włamań i wandalizmu praktycznie wszystko? Cóż... jest to wiedza z doświadczenia. I niezwalczania ich. Była kiedyś bandytką, w dodatku strasznie dobrą. Sporo nagród wyznaczono za jej głowę. Nasze drogi się skrzyżowały i cóż... przekonałem ją, że ten sposób bycia nie jest właściwy. Młode elfy potrafią być straszliwie buntownicze... Tak czy owak, wskazałem jej zupełnie inną drogę, opcję, która byłaby nie do pomyślenia. Gdy powiedziałem jej, że nadawałaby się na strażnika miejskiego, wyśmiała mnie, ale po jakimś czasie coraz bardziej zaczęła się przekonywać. Wskazywałem i udowadniałem jej, iż ma dar radzenia sobie z trudnymi sytuacjami, potrafi sprawnie analizować oraz że jej wiedza o przestępczości jest dla straży prawdziwym skarbem. W końcu się zgodziła. Trzy miesiące później odbył się pogrom bandytów... wielu jej dawnych znajomych zawisło tamtego dnia... Pamiętam, jak była w szoku. Draniem... cóż, podejrzewam, że nazywa mnie tak przez to, jak bardzo wpłynąłem na jej życie. Twierdzi, że podstępnie zaraziłem ją moralnością. Ach, w dodatku wytyka mi wciąż, że usunąłem jej tatuaże. - Tutaj smok się szeroko uśmiechnął. - Miała ich całkiem sporo, na połowie twarzy, plecach, ramionach, nogach... Ale strażniczka nie mogła sobie na takie pozwolić, szczególnie takie, jakie ona posiadała. W dodatku czyniło to ją zbyt rozpoznawalną. Poleciłem jej spróbować w Menaos, bo tutaj łatwiej będzie wpasować się w elfce, a w dodatku tutaj nie była poszukiwana. Często ją odwiedzam, radzi sobie świetnie. Jakby chciała, mogłaby bez problemu awansować, ale twierdzi, że prawdziwa władza nie stoi w tych piastujących urzędy, ale w tych, których ci zasłaniają i na których pada ich cień. Ciekawy sposób bycia, ale wygląda na szczęśliwą osobę. W dodatku świetnie sprawdza się jako strażniczka. Pomimo luźnego sposobu bycia, przekonałem się, że ceni sobie sprawiedliwość w stopniu zaskakującym nawet dla mnie. Straszliwie się zmieniła przez cały ten czas...
        - Cóż... mamy wszak odnaleźć złodzieja. Kiedy już to zrobimy, będzie musiało dojść do konfrontacji z nim. Malaya była bardzo chętna do pomocy, ale wie, że sam sobie też z tym poradzę. Raczej wątpię, aby był groźny, nie przy takim sposobie działania. Podczas operacji wielokroć zdarzało mi się blokować magią nerwy, aby wyłączać ból, ale ta sama technika może posłużyć unieruchomieniu kogoś bez czynienia mu szkody. Jeżeli złodziej nie będzie potężnym magiem, to naprawdę nie mamy się czego obawiać. A te odrobinki jego Aury, które znalazłem, wskazują na coś wprost przeciwnego. Nie jest w to zaangażowany nikt. O ile nie stwierdzisz, że zrobimy inaczej. Malaya bardzo chętnie urządzi atak na kryjówkę tego złodzieja, ale myślę, że naprawdę nie ma co przesadzać. Nie dla jednego złodzieja.
        - Ach, nie, to nie ma nic wspólnego z tym. Po prostu kiedy miałaś ciężką przeprawę z kapitanem, mnie przesłuchiwał pewien elfi mag, który słyszał ode mnie wcześniej, a w bezinteresownym uleczaniu doszukuje się podstępu. W sumie mu się nie dziwię, sam byłbym skory do takich przypuszczeń. Jak już zdążyłaś zauważyć, moja przeszłość nie jest znowu tak otwartą księgą, jak w przypadku większości ludzi. Wracając, elf jest młody, ale bardzo zdeterminowany. Nie jest prawdziwym zmartwieniem, szczególnie gdy wiem, co robi. Poobserwuje mnie nieco, zbada miejsca, do których się magicznie przenosiłem, trafi w ślepe uliczki i w końcu sobie odpuści.

Re: [Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

: Sob Lip 14, 2018 4:38 pm
autor: Sanaya
        Malaya miała rację - Sanaya przynzała jej to niemym skinieniem głowy i grymasem aprobaty. Niektórzy byli po prostu niereformowalni, chyba tylko magia byłaby w stanie sprawić, by zaczęli się inaczej zachowywać… No cóż, przynajmniej dzięki jej słowom alchemiczka mogła czuć się chociaż częściowo usprawiedliwiona, że nie podejmowała walki. Za to gdyby Malaya nie zaczęła się tłumaczyć, alchemiczka pewnie nawet by nie zwróciła uwagi na jej niepochlebną wypowiedź i puściła ją mimo uszu. Gdy jednak dotarło do niej jak można było odczytać słowa strażniczki, uśmiechnęła się - faktycznie, niefortunny dobór słów. Ale zły nastrój przeszedł jej na tyle, by nie doszukiwać się w tym osobistych ucieczek - nie uspokajała strażniczki tylko przez to, że ta najwyraźniej wolała o swojej domniemanej gafie jak najszybciej zapomnieć.
        Podarcia rozkazu, które nastąpiło chwilę później, zupełnie się nie spodziewała. Patrzyła na Malayę szeroko otwartymi oczami, starając się przejrzeć jej maskę profesjonalizmu, ale to nie było wcale takie łatwe, jeśli elfka tego nie chciała. Mimo to alchemiczka uśmiechnęła się do niej, oczekując może podobnej odpowiedzi albo spojrzenia pełnego pogardy, jeśli spudłowała…

        Sanaya nie była wcale pewna czy Kaonites zechce jej opowiedzieć na wszystkie pytania i wątpliwości: wcześniej lubił krążyć wokół tematu i mówić, aby nie powiedzieć, więc nie zdziwiłoby jej, gdyby i tym razem tak postąpił. Jednak miała nadzieję, że wcześniejsza deklaracji gotowości do zadośćuczynienia za wczorajszy wieczór i rozwiania jej wątpliwości pozostaje w mocy, bo nawet jeśli nie, to zamierzała się na nią powołać - w końcu ileż można zgrywać głupią? Owszem, były kwestie, które nurtowały ją bardziej i mniej, czego na razie nie komunikowała - może nie będzie musiała…
        Zdawało jej się jednak, czy Kaonites był spięty? Patrzył na nią, jakby coś nabroił i chyba odwlekał moment udzielenia odpowiedzi. Gdy jednak usiadł i zaczął mówić, słowa z jego ust płynęły równym potokiem, więc może pomyliła się w ocenie. Słuchała.
        Zaskoczyło ją pełne brzmienie imienia, którym zwróciła się do niego Malaya - widać było wręcz jak poruszyła ustami, próbując sprawdzić czy sama dałaby radę je wymówić. Niby nie było tragicznie, ale mogła postawić pieniądze na to, że gdyby skonfrontowała swoją wymowę z tą Kaonitesa, różnice byłyby zapewne rażące. Ale nie wnikała - z lekkim zaskoczeniem słuchała dalszej wypowiedzi elfa. Nie spodziewała się, że ten się tak przed nią otworzy. Zdradził jej pełne brzmienie imienia, zaznaczył, że to tylko jedno z wielu, co niespecjalnie ją zdziwiło, bo jakoś pasowało jej to do ras długowiecznych. Wszystko po prostu się zgadzało. Zdawało jej się, że to koniec i kwestię można uznać za wyjaśnioną, a tymczasem on opowiedział jej w dużym skrócie historię swojego życia… Sanaya poczuła się trochę przytłoczona tą wiedzą - to przez kontrast z jego dotychczasową tajemniczością. A gdyby dowiedziała się, że to tylko czubek góry lodowej… nie sposób przewidzieć jak by zareagowała, ale z pewnościa byłoby to ciekawe.
        I tak momentami Sanaya wyglądała jakby nie dowierzała w to co opowiadał jej Kaonites. Rozmowa z duchami rodziców - to brzmiało bardzo niesamowicie i dla tak prostej dziewczyny jak ona prawie niewyobrażalnie. Nie wtrąciła się, by wypytywać o szczegóły, bo raz, że nie śmiała mu przerywać, a dwa: on sam szybko zmienił temat. Tym razem alchemiczka nie pomyślała, że coś ukrywa, a raczej że nie chce za bardzo zboczyć z głównego tematu swojego monologu, bo gdyby zaczął zagłębiać się w szczegóły, pewnie siedzieliby tak do rana, a on ledwo opowiedziałby pierwsze sto lat swojego życia… A w sumie ciekawe ile lat miał? Może go zapyta…
        - Ach. Rozumiem - zgodziła się, gdy w końcu doszedł do tego dlaczego mając na imię Dérigéntirh używa imienia Kaonites. Faktycznie, tak było łatwiej, a skoro wiązała się z tym jego konkretna osobowość, było to uzasadnione. Chociaż osobowość… to chyba złe słowo, zbyt dosadne. W końcu cały czas był sobą, to nie kwestia jakiejś choroby psychicznej, rozdwojenia jaźni, a po prostu innej roli w społeczeństwie - medyka i filantropa, który stanowił część większej całości. Wiele osób robiło podobnie, lecz może skala była trochę inna - rola córki, żony, pracownicy… Każdy tak miał. To przekonywało Sanayę, więc na razie nie drążyła samej kwestii imienia. A o jego historię zapyta, lecz nie teraz.
        Odpowiedź dotycząca mało pochlebnych słów Malayi również była zaskakująco obszerna - obejmowała praktycznie cały skrócony życiorys strażniczki. Ciekawy i zaskakujący, co warto nadmienić - nadawałby się z pewnością na jakąś powieść przygodową, gdyby tak wepchnąć w to jeszcze kilka motywów, które były wymagane w imię poczytności, ale nie zdarzały się w życiu. W ocenie Sanayi Malaya miała szczęście, że trafiła na kogoś, kto tak pokierował jej losem, bo żywot bandyty może bywał ekscytujący i romantyczny, ale przy tym był też bardzo krótki, a szkoda, by ktoś taki zbyt szybko zszedł z tego świata - w gruncie rzeczy elfka była w końcu dobrą osobą…
        - Też bym ci to wytykała - zastrzegła natychmiast, gdy Kaonites wspomniał o usuwaniu tatuaży. Wiedziała jak człowiek potrafi się zżyć z tego typu ozdobami, stanowiły one w końcu manifestację osobowości i uzależniały gorzej niż najgorsze narkotyki. Ona osobiście nie potrafiłaby sobie wyobrazić siebie bez tatuaży, skoro pierwszy zrobiła sobie już jako nastolatka.
        - Cóż… bez urazy, ale jedna Malaya nie zmyje mojego braku zaufania do straży miejskiej - zauważyła Sanaya. - I to nie tylko kwestia tego przesłuchania wczoraj, po prostu… jeszcze nie spotkałam się z tym, by straż faktycznie w czymkolwiek pomogła, najlepsze co mogli zrobić to nie przeszkadzać - zauważyła, przypominając sobie liczne sytuacje, gdy straż bezradnie rozkładała ręce albo to jak w Turmalii bez pardonu przyznali, że jeśli Sanaya i Fenrir chcą odzyskać skradzioną dziewczynie kasetkę, to muszą to załatwić sami.
        - Więc niech ma z tym związek jak najmniej osób a na pewno nikt w mundurze - podsumowała, uśmiechając się przepraszająco, bo może po prostu to ona miała takiego pecha, że zawsze trafiała na niekompetentnych stróżów prawa.
        - Podziwiam twoją beztroskę: mag współpracujący ze strażą się na ciebie uwziął, a ty mówisz, że to nic wielkiego - zauważyła. - Ja jestem załamana po tym co wyprawia ten kapitan, najpierw wczoraj z tymi papierami, a teraz to… Dobrze, że nie pracuję tu na wydziale, bo zechciałby mnie jeszcze u rektora szkalować - mruknęła, bo ją ta sytuacja bardzo dotknęła. Z ofiary przestępstwa nagle stawała się kryminalistką, bo jej było łatwiej się do skóry dobrać niż zająć się czymś pożytecznym.
        Sanaya wstała w końcu ze swojego łóżka. Nic nie mówiąc, ewidentnie przetrawiając jeszcze to co usłyszała, sięgnęła po butelkę z winem i otworzyła je. Z całego bałaganu jaki panował w jej pokoju wyciągnęła dwie całe i czyste zlewki.
        - Będzie po studencku, nie chce mi się iść po kieliszki - usprawiedliwiła się, wycierając je nową czystą ściereczkę. Później do każdej zlewki nalała trochę wina i jedną podała Kaonitesowi.
        - Dzięki, że byłeś ze mną tak szczery - powiedziała. - To co powiedziałeś sprawiło, że tym więcej chciałabym o tobie wiedzieć, ale nie będę cię o to męczyć. To chyba faktycznie zbyt wiele by wyjawić wszystko na jeden raz… Jak mam się jednak do ciebie zwracać? Tak jak do tej pory, Kaonitesie, czy Déri? Albo… Dérigéntirh? - upewniła się, próbując jak najlepiej oddać brzmienie jego prawdziwego imienia. Było to trudne i na pewno popełniła jakiś błąd: spojrzała na elfa pytająco, by ten ją poprawił. Teraz, gdy po raz drugi usłyszała to miano, wydawało jej się ono mało elfie.
        Sanaya wróciła na swoje łóżko, nim jednak na nim usiadła, zdjęła buty, by móc oprzeć stopy na posłaniu. Z westchnieniem napiła się wina ze swojej zlewki. Chwilę trzymała je w ustach nim przełknęła.
        - A co wyczytałeś z tej aury? - zapytała. - Nie znam się na tym, więc jakbyś mógł od razu tłumaczyć te wszystkie kolory, zapachy i całą resztę…
        - W sumie… - Sanaya po chwili przełamała się, by jednak wrócić do tematu historii Kaonitesa. - Wybacz, jeśli to zbyt osobiste, oczywiście nie musisz odpowiadać, ale tak się zastanawiałam jaka jest twoja rodzina? Masz syna, z którym dawno nie miałeś kontaktu, ojca, który nie jest twoim ojcem… Jak to z tobą jest?