Menaos[Okolice Menaos]Drzazga w sercu.

Miasto położone na skraju Szepczącego Lasu, zamieszkałe przez ludzi. Nad miastem wznosi się przepiękny pałac króla Dariana. Szerokie, jasne ulice, marmurowe chodniki i wieża zamieszkała przez czarodzieja to tylko początek tego co może spotkać Cie w Menaos.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

[Okolice Menaos]Drzazga w sercu.

Post autor: Widugast »

"Duszę się... Powietrza...

Umieram...

Wypuść mnie!

Nie... nie mogę oddychać... nie mogę się ruszyć...

Zaraz zmiażdży mi płuca...

Nie chcę umierać.

Wody..."


        W głębi Szepczącego Lasu jest miejsce uważane przez niektórych za nawiedzone, kto jednak nie mieszka w okolicy, na pierwszy rzut oka nie dostrzeże niczego dziwnego, uzna je wręcz za urokliwe. Pod starym, rozłożystym dębem o przedziwnie poskręcanym pniu rozesłany jest kobierzec z mchu i drobnych leśnych porostów. Kawałek dalej, tam gdzie słońce przyjemnie ogrzewa ziemię, ściele się soczysta trawa, która tworzy dywan opadający aż do pobliskiego zakola strumienia, granice tej mikrej polanki wyznacza obwódka z ciemnych krzaczków jagód. Miejsce zdaje się wręcz idealne na wypoczynek a nawet na romantyczną schadzkę - skupiska krzewów i skał są w stanie zapewnić pewną namiastkę intymności, a cichy szept przelewającej się między kamieniami wody koi zmysły i zachęca do wypowiadanych na ucho wyznań.
        Gdy jednak trafi się na tę polanę nocą, atmosfera miejsca diametralnie się zmienia. Romantyczny w świetle dnia stary dąb nagle wygląda, jakby wykręcała go agonia, a chłód bijący od strumienia przyprawia o dreszcze. Powiada się, że czasami słychać w tym miejscu rzewne wycie wilka, któremu nikt nigdy nie odpowiada. W jego głosie słychać żal i łamiącą serce samotność. To Vertai, duch wilka, który nie odejdzie z tego świata tak długo, jak żyje na nim ostatni członek jego stada, jego duchowy brat Arhuna. Strzeże więzienia, w którym został zamknięty druid, gdyż nie pozostaje mu nic innego - drzewo nieustępliwie wykonuje powierzone mu zadanie i nawet nie dopuszcza do siebie myśli, by wypuścić zdrajcę ani tchnienie wcześniej niż przed upływem stu lat i jednego dnia. Vertai z tym nie walczy - wie lepiej niż jakikolwiek humanoid, że nakazy natury nie znoszą sprzeciwu, a dęby wśród strażników lasu są najbardziej zdeterminowane, najbardziej uparte. Cóż zresztą miałby uczynić w chwili, gdy był tylko zwykłym duchem, a nawet tak potężny mag jak Thorvaldsdottir nie potrafił się uwolnić z pomocą całej swej siły? Bo on walczył, wilk to wiedział - czuł jak powietrze się elektryzuje od magii i jak tętni rzucanymi zaklęciami. Początkowa kipiel szamoczącego się elfa stopniowo gasła, mijały lata, a źródło jego siły się wyczerpywało. Z pewnością też słabła jego motywacja, z każdym kolejnym rokiem, który on przecież odczuwał zupełnie inaczej, gasł gniew, pasja, poczucie niesprawiedliwości, a wszystko zalewał szary, obezwładniający żal i strach przed śmiercią, która miała nie nadejść, lecz nieustannie patrzyła mu w oczy.
        - Czekam na ciebie, Widugaście! - wołał więc wilk, by wesprzeć go na duchu. - Nie poddawaj się, walcz.
        Vertai nie był pewny, czy druid słyszał jego głos, wierzył jednak, że tak w istocie jest. Leżał wśród korzeni dębu i cierpliwie czekał na swojego brata. Moment odzyskania przez niego wolności miał wkrótce nadejść.

        Dzień był po prostu idealny. Chłodne powietrze poranka szybko zostało ogrzane przez ciepłe promienie słońca, przyjemna wilgoć bijąca jeszcze od zacienionych miejsc orzeźwiała i wręcz zachęcała do wysiłku, do wyjścia z domu i cieszenia się przyrodą, która była zielona, soczysta, barwna od owoców, które już zaczęły się pojawiać na krzewach. W tych okolicznościach spacer po lesie zdawał się być doskonałym pomysłem bez względu na cel, z jakim się go odbywało.
        Choć dla większości osób był to bardzo zwyczajny dzień, dla starego powykręcanego dębu był on ze wszech miar niezwykły, on jednak zdawał się trwać taki sam jak przez ostatnie sto lat, nawet w tych ostatnich chwilach nie pozwalając sobie na zaniedbanie swoich obowiązków. Serce zamkniętego w jego wnętrzu druida zaczynało szybciej i mocniej bić, przeczuwając, że oto zbliża się moment odzyskania przezeń wolności. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze trochę - wszak sto lat i jeden dzień to sto lat i jeden dzień, równo co do jednego uderzenia, ani chwili wcześniej, bo w przeciwnym razie jakież znaczenie miałoby całe dotychczasowe stanie na straży?
        Nawiedzający polanę wilk krążył wokół niespokojnie, niewidoczny dla zwykłych śmiertelników, czekając na moment ponownego spotkania ze swym bratem.
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

Poranek jakby nadszedł zbyt szybko. Słońce stało zbyt wcześnie. Rumi obudziła się w małżeńskim łożu zbitym z jasnych desek, z rzeźbionym w motywy roślinne wezgłowiem. Biała, haftowana w niebieskie chabry pościel pachniała świeżym krochmalem. Jak co dzień mimowolnie spojrzała na puste miejsce obok siebie i na powrót zamknęła oczy, mając nadzieję, że to sen, że kiedy otworzy je ponownie, to miejsce nie będzie puste. Niestety, gdy znów uchyliła powieki jej oczom, jak każdego ostatnio ranka, ukazał się tylko wesoły, puchaty, mały kociak, który już wiedział, że jego pani nie śpi.

- Drobniś... - odezwała się cichym, zachrypłym jeszcze głosem, wyciągając ręce po białą kulkę futra. Drobniś był... drobny, przynajmniej na razie, ponieważ był jeszcze kociakiem. Jego sierść była biała z wyjątkiem ogonka i jednej, czarnej łaty na lewym oku, która sprawiła, że mały rozrabiaka wyglądał jak pirat ze skórzaną przepaską. Rumianek przytuliła do siebie kociaka. On jeden dawał jej pocieszenie, które w małym stopniu koiło ból po stracie męża. Powtarzając poranny rytuał wygłaskała i wydrapała Drobnisia, a potem wstała, zaścieliła łoże, przykrywając je własnoręcznie zrobioną na szydełku kapą, zaplotła włosy w warkocz, ubrała się i ruszyła do kuchni. Tam, w misie stała woda, przemyła twarz i dłonie, a potem ruszyła na podwórze by nakarmić kury i podlać rosnące w ogródku kwiatki, zioła i warzywa. Potem wracała do domu i jadła śniadanie, a po nim czekały ją zwykłe, domowe obowiązki. Choć tego dnia miała nieco inne plany niż zwykle. Jej ulubione, a zarazem tradycyjne śniadanie składało się z chleba upieczonego w dzień poprzedni, konfitur i dużego kubka mleka. Jej babcia mówiła, że takie śniadanie dodaje sił i taka też była prawda. Jako, że Rumi nie tylko pamiętała rady babci, ale też smakowały jej takie posiłki była specem od robienie dżemów, konfitur i powideł. Tego dnia zamierzała, więc pójść do lasu nazbierać borówek, czy jagód, jak zwał tak zwał, a potem zrobić z nich właśnie konfitury.

Był ciepły poranek, słońce świeciło mocno i jasno. Rumianek ubrana była w ładną, niebieską sukienkę bez rękawów, z nieco podniszczonym dołem spódnicy. Najwidoczniej ten strój służył jej już nie raz przy wyprawach do lasu. Pod sukienką miała białą bluzkę, z lekkiej tkaniny, proste rękawy kończyły się na wysokości łokcia, a dalej rozkloszowane były i przypominały kształtem kwiat lilii. W rękach trzymała duży, wiklinowy kosz, który miał jej służyć jako pojemnik na jagody, lecz póki co był transportem dla Drobnisia, który hasał po nim jak oszalały w pogoni za swoim własnym ogonkiem.

Po drodze Rumi spotkała kilka dziewcząt z wioski, ukłoniła im się uprzejmie, ale nie chciała rozmawiać. Wszyscy próbowali ją pocieszać, lecz ona już tego nie chciała. Nie miała siły by słuchać jak bardzo jest im przykro. Jej też było, serce rozdzierało jej się na miliony kawałków dlatego właśnie musiała żyć dalej, musiała wstawać każdego dnia i iść do przodu, tak jak wcześniej, tak jak przed ta tragedią. Musiała. Bo czy miała inne wyjście? Nie... Nie chciała nawet o tym myśleć.

Szybko przeszła przez wioskę i zniknęła w lesie, gdzie nie musiała bać się tych spojrzeń pełnych bólu i żałości. W tym czasie Drobniś zdążył już znudzić się zabawą własnym ogonem i usnął w koszyku. Cóż... był jeszcze maluchem, bawił się, jadł i spał, a poza tym interesowała go tylko jego nowa "kocia mama".

Rumi wiedziała, gdzie szukać jagód w przyległym do wioski lasku. Zdawała sobie sprawę, że musi przejść spory kawałek drogi, ale to wcale jej nie odstraszało. Znała legendy o nawiedzonym lesie, ale nie wierzyła w nie. Odkąd zamieszkała w wiosce odwiedzała ten las i nigdy, przenigdy nic złego się jej nie stało, więc i tym razem nie zamierzała przejmować się gusłami. Kiedy dotarła na jagodową polanę obudziła Drobnisia delikatnie wyjmując go z koszyka i poczęła zbierać soczyste, czarne owoce.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        W lesie było tak spokojnie i cicho. Krążący wokół polanki Vertai irytował się, że nic się jeszcze nie wydarzyło i nic nie zapowiadało żadnej zmiany. Na dodatek nad strumieniem pojawiła się jakaś niewiasta, wilk obawiał się, że mogą być z nią kłopoty, jednak nie przeganiał jej, nie atakował, nie straszył - może sama wkrótce odejdzie. Sauria przeklęła Arhunę jeszcze nim słońce było w zenicie, to oznaczało, że jeszcze mają czas. Dlatego widmowy wilk krążył tylko po polance, na moment przystając, gdy jego drogę przeciął mały kotek przyniesiony przez nieznajomą dziewczynę. Basior przekrzywił łeb patrząc na to bezbronne stworzonko - wydawało mu się zabawne i nawet nie miał ochoty na nie zapolować tylko poobserwował je chwilę i poszedł dalej.
        Vertai jednak nie do końca poprawnie zapamiętał wydarzenia sprzed stu lat - Sauria nakryła Widugasta z Vitarią późnym rankiem i właśnie w tym momencie mijał czas kary nałożonej na druida. Zbierająca jagody niewiasta mogła usłyszeć za swoimi plecami huk pękającego na pół drzewa - to poskręcany dąb przygotowywał się, by uwolnić swego więźnia. Wzdłuż skrętów na jego pniu pojawiła się szczelina na tyle szeroka, że można było włożyć w nią dłoń, przez długi moment nic więcej się jednak nie wydarzyło, aż nagle zaskakująco płynnym ruchem warstwy drewna się rozstąpiły, a oczom przypadkowej obserwatorki ukazał się zaklinowany wśród włókien mężczyzna odziany w wilczą skórę. Drzewo poluzowało jeszcze odrobinę zaciśnięte na nim sploty i wtedy elf wypadł z rozłamanego pnia, który po chwili złożył się z powrotem, a na jego korze nie pozostał nawet najmniejszy ślad tego wydarzenia.

        Widugast zsunął się po nierównościach pnia i padł na mech jak bezwładny worek mięsa i kości, zupełnie się nie asekurując jakby był nieprzytomny. Z początku nawet nie jęknął, obrócił się na plecy, wodząc wokół siebie kończynami i nagle, bez żadnego ostrzeżenia, wydał z siebie dziwny, nieludzki dźwięk przypominający po równi krzyk, płacz, skomlenie, charczenie i jego alikwotowy śpiew. Otworzył szeroko oczy, jednak źrenice zaraz uciekły mu wgłąb czaszki i znowu zacisnął powieki. Rozwartymi ustami łapczywie chwytał powietrze w płuca, które odwykły od oddychania i teraz boleśnie znów uczyły się tej sztuki, gdy zaschnięte, pozostające sto lat w spoczynku pęcherzyki płucne znów zaczynały pracować. Zastygłe mięśnie czując na powrót płynącą natlenioną krew mrowiły i piekły, buntowały się przed tym, co się z nimi działo. Arhuna, gdy tak leżał na mchu wijąc się i krzycząc przez spękane i zakrwawione usta przypominał na swój sposób nowo narodzone dziecko, które jeszcze chwilę wcześniej przebywało w ciepłym łonie matki i nagle pojawiło się na tym zimnym, skomplikowanym świecie. Druidowi jednak łonem matki było twarde wnętrze dębu, który nie powołał go do życia, a jedynie nie pozwalał mu umrzeć, cały czas balansując nim na cienkiej granicy po której z zaklinacza duchów stałby się jednym z nich. Niewdzięczny w oczach starego drzewa druid próbował walczyć, jednak w końcu zaprzestał i zaakceptował swój los, pogrążony w pełnym przerażenia letargu, gdyż jego życie zależało od tego, co zechce zrobić z nim drzewo. On w przeciwieństwie do noworodka nie opuścił ciepłego i bezpiecznego miejsca pod sercem matki, a wyrwał się z koszmaru, który dopadł go na jawie.
        Thorvaldsdottir przetoczył wokół siebie spojrzeniem przekrwionych, wyschniętych oczu, które bolały od każdej drobiny światła. Zacisnął powieki, a gdy je znowu otworzył, spojrzenie zogniskował na postaci, którą zdawało mu się, że widzi, było to jednak tak nieprawdopodobne, że druid nie przekreślał możliwości iż ma omamy. Chciał wstać, był jednak za słaby by to uczynić. Jego ciało palił żywy ogień - był odwodniony, odrętwiały i zbolały. Wzrok uciekał mu w kierunku strumienia, spróbował się nawet obrócić i podczołgać do jego brzegu, nie miał jednak na to dość sił. Jego popękane wargi poruszyły się w słowie, które nie było w stanie opuścić krtani. Spróbował ponownie, jednak zupełnie zaschnięte usta i język nie chciały współpracować. Pomógł sobie gestem, wskazując na swoje usta i gardło. Był w stanie wydobyć z siebie samogłoski, powtarzał więc na zmianę "o", "y".
        Vertai podbiegł do Arhuny i swym widmowym językiem polizał go po twarzy, chociaż nie przyniosło to żadnego efektu. Nie mogąc mu pomóc zaczął nerwowo krążyć wokół w nadziei, że Widugast sam da sobie radę. Albo że pomoże mu ta nieznajoma - kto wie, może jej pojawienie się w tym miejscu i o tej porze nie było przypadkiem?
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

Drobniś biegał wesoło po polance, usilnie próbując złapać jakiegoś owada i zupełnie zapominając o swojej pani. Rumi klęczała na trawie i zbierała jagody do koszyka. Dłonie miała już całkiem pobrudzone, jej palce miały teraz ciemnofioletowy, intensywny kolor. Brązowowłosa wiedziała, że ta barwa szybko nie zniknie z jej drobnych dłoni. Ale mało się tym przejmowała, przez najbliższe dni planowała zająć się domem, nie miała szycia, więc nie obawiała się, że poplami którąś z tkanin. Zbierając okrąglutkie owoce zaczęła nucić coś pod nosem. Słysząc łagodny głos swojej pani, Drobnisiowi przypomniało się o jej istnieniu i od razu przybiegł by łasić się jej do nóg.

Nagle coś przerwało spokojny poranek, tego pięknego dnia. Głośny huk dobiegł zza pleców Rumi. Przestraszona dziewczyna aż przewróciła koszyk z jagodami. Jego zawartość wysypała się na trawę. Chciała uciekać jak najdalej, huk, hałas... to wszystko przypominało jej dzieciństwo. Gdyby nie instynkt samozachowawczy zapewne dostałaby ataku paniki. Chwyciła Drobnisia i chciała rzucić się do ucieczki, ale w cały tym strachu potknęła się o własną sukienkę i przewróciła wypuszczając z rąk kociaka. Mały jednak nie bardzo się przejął i po prostu usiadł obok właścicielki. Próbując wstać, Rumi mimowolnie spojrzała w stronę z której dobiegł ją hałas. Zobaczyła coś, co zaparło jej dech w piersiach. Wielki, powykręcany dąb rozstąpił swoją korę i dosłownie "wypluł" ze swojego wnętrza mężczyznę. Ten nieprzytomny legł na polanie. Rumianek nie wiedziała, czy jest żywy, czy też martw. Jednak nie mogła go tu tak po prostu zostawiać.

Poruszył się. Bez zastanowienia podbiegła do mężczyzny by sprawdzić, czy da się go uratować. Nie dostrzegła ran na jego ciele, lecz widziała, że miota się między jawą, a snem. Był blady, próbował otworzyć oczy, jednak zaraz znów je zamykał, usta miał spierzchnięte i popękane. Próbował chyba coś do niej powiedzieć. Widząc jego gesty domyśliła się, że powinna go napoić. Lecz jak miała to zrobić? Nie wzięła ze sobą nic, prócz kosza na jagody. Myśląc intensywnie przypomniało jej się, że tuż obok polany rośnie rabarbar. Wiedziała, że jego liście idealnie nadają się prowizoryczne naczynie. Wstała i pobiegła w odpowiednim kierunku. Zerwała pierwszy, największy liść jaki dostrzegła i ruszyła biegiem do strumienia. Nabrała w "naczynie" wody i tym razem powoli zaczęła nieść je w stronę mężczyzny. Uklękła przy nim i teraz bardzo starała się go napoić, przechylając lekko liść w stronę jego ust. Woda lała się mu po twarzy, szyi i torsie, lecz część na pewno spływała także do palącego go gardła i odżywiała spękane usta i język. Nic nie mówiła. Próbowała po prostu bezinteresownie pomóc mężczyźnie, którego właśnie "wypluło" drzewo.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast zmusił się, by skupić wzrok na osobie nad sobą i przekonać się z kim ma do czynienia, gdyż póki co była to tylko plama barwy skóry i brązu na tle nieba. Zmarszczył brwi i zmrużył oczy, tak aby patrzeć tylko przez wąskie szparki - dostrzegł, że ma do czynienia z kobietą... lecz to było wszystko. Później dziewczyna zniknęła z jego pola widzenia - Arhuna doszedł do jedynego logicznego wniosku, że uciekła, a przynajmniej tak mu się zdawało. Pewnie ją przestraszył - ponoć jego wilcza skóra i wytatuowana twarz wyglądała groźnie, niektóre dzieci płakały wszak na jego widok, a te dźwięki, które z siebie wydawał i sposób w jaki się ruszał... Nie winił jej. Gdyby był przy nim inny druid, pewnie wiedziałby co się dzieje i jak powinien postępować, ale nie mógł oczekiwać cudów od nieznajomej niewiasty. Wiedział, że musi poradzić sobie sam, że jeszcze nie umarł i jeśli wystarczająco mocno zepnie się w sobie, w końcu da radę. Miał resztki sił, uznał, że z nimi zdoła doczołgać się do strumienia, lecz potrzebował na to czasu. Jego ciało dopiero odzyskiwało czucie i siły.
        Po raz kolejny coś przysłoniło mu światło. Druid otworzył oczy i z zaskoczeniem dostrzegł po raz kolejny oblicze tej samej kobiety. Chwilę później do jego ust wlała się zimna woda i Widugast musiał przyznać, że wystraszył się tego uczucia. Zakaszlał, zakrztusił się. Od kaszlu poczuł dotkliwy ból w klatce piersiowej - jego płuca nie przyzwyczaiły się jeszcze do oddychania, nie mówiąc o znacznie gorszym wysiłku. Usta również go bolały przez nagłe zetknięcie z zimnem... Ból szybko jednak zamienił się w pragnienie i osobliwe doznanie przyjemności: wszak niczego nie potrzebował w tym momencie tak bardzo jak wody. Po chwili był już w stanie normalnie pić. Łapczywie łapał każdą kroplę, która spłynęła na jego usta, a te, które rozlewały się wkoło, również sprawiały mu ulgę, jakby w tym momencie był w stanie pobierać wodę nawet przez pory skóry. Było to niedorzeczne porównanie, kłócące się z jego wiedzą anatomiczną, lecz tak to właśnie odbierał. Poczuł niewysłowioną ulgę, gdy chlust wody zalał mu oczy. Zamrugał i zdawało mu się, że od razu lepiej widzi. W tym momencie jednak dziewczyna przestała go poić - wylała już ostatnią kroplę z przyniesionego liścia. Arhuna westchnął, zlizując wilgoć z warg, po czym skupił wzrok na swojej dobrodziejce - było to spojrzenie ciężko chorego, starego psa, który dziękuje za opiekę i okazane serce. Ciężko oddychał, nie dało się jednak nie dostrzec, że czuje się już lepiej. Nadal jednak daleko mu było do ideału.
        - Wicj - poprosił dziewczynę. Poczuł się trochę nieswojo z tym, że nie składa jeszcze porządnych słów i zamiast podziękować, jak jakiś troglodyta zażądał tylko "więcej", nie wymawiając nawet "e". Tak niewiele jednak brakowało, by mógł już sam dojść do siebie, łyk wody, nic więcej. Oczywiście ta odrobina, którą już wypił, wkrótce rozleje się po tkankach, a jego znowu zacznie palić pragnienie, musiał to jednak przezwyciężyć - wiedział, że jeśli na raz wypije za dużo, jego żołądek tego nie wytrzyma, tak pusty był w tym momencie.
        Kolejną porcję wody Widugast pił już w trochę bardziej kontrolowany sposób, nawet uniósł dłoń i trochę sam przytrzymywał liść rabarbaru, by nakierować go na usta. Ostatnie dwa łyki zamiast wypić, wylał sobie na twarz i znowu głęboko odetchnął, opuszczając bezwładnie rękę na pierś. Długo patrzył na swoją wybawczynię i na stojącego za jej plecami Vertaia. Wilk pilnował każdego ruchu niewiasty, gotowy w jednej chwili się na nią rzucić, gdyby tylko spróbowała dobić druida. Teraz jednak wyraźnie się rozluźnił - widział, że ona chce pomóc, a Widugast odzyskuje siły.
        - Słabeusz z ciebie, leśny duchu - zwrócił się wilk do elfa, specjalnie siląc się na złośliwość, bo mazanie się i ckliwe gadki nie przystają samcom. - Kobieta musiała cię ratować... Ech, przynajmniej dobrze, że żyjesz, bo nadal masz moje futro.
        Widugast uśmiechnął się słabo - sam nie miał ochoty na zgrywanie twardziela, a wiedział i tak, że Vertai się o niego martwił. W tej chwili wilk był mu najbliższą osobą na świecie. Sauria, Aiwei... Żyli albo nie, pamiętali go albo nie, a wilk czuwał przy nim całe sto lat - to było wielkie poświęcenie z jego strony i wielkie pocieszenie dla druida. Naprawdę dzięki temu łatwiej było mu się teraz pozbierać. Równie wielkie zasługi miała względem niego nieznajoma dziewczyna, która tak bez wahania się nim zajęła.
        - Dziękuję - Arhuna zwrócił się do niej słabym głosem. - Bardzo mi pomogłaś. Mogę cię jeszcze prosić... kostur...
        Thorvaldsdottir nie miał jeszcze tyle siły, ile by chciał i na koniec swej wypowiedzi wyraźnie się zasapał - przez to piękne, złożone zdanie, w którym prosiłby o podanie kostura zastąpił tylko kluczowymi słowami i wymownym spojrzeniem utkwionym w leżącym kawałek dalej druidzkim atrybucie. Miał ambitny plan, by z jego pomocą wstać chociaż do pozycji siedzącej.
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

Rumi nie zawahała się ani przez chwilę. Z resztą od początku wiedziała, że porcja wody przyniesionej w liściu będzie zbyt mała, pobiegła więc po drugą tak szybo jak to było możliwe. Bardzo starała się nie rozlewać wody na boki, tak by nieznajomy naprawdę mógł zaspokoić swoje pragnienie. Szybko jednak zrozumiała, że ta część płynu, która rozlewa się po jego spękanej, suchej skórze na twarzy również sprawia mu w jakiś sposób ulgę. Nie, nie przeraziła się go. Był bezbronnym stworzeniem zaklętym w drzewie, który właśnie wrócił do rzeczywistości – tyle można było się po prostu domyślić.

Kiedy poprosił o kostur, rozejrzała się dookoła. W pierwszej chwili nie dostrzegła drewnianej laski leżącej niedaleko. Kiedy już ją dojrzała zawahała się na moment. A co jeśli to był mag i kosturem mógł jej zrobić krzywdę? Co jeśli miał złe zamiary? Przez głowę przepłynęło jej wiele pytań, lecz w końcu przezwyciężyła strach odłożyła, pusty już, liść rabarbaru, wstała i podeszła do kostura, podniosła go, a następnie podała druidowi. Sama zaś znów przy nim uklękła.

- Nie podnoś się – rzekła jakby uprzedzając fakty. Czuła, że laska ma mu posłużyć za podpórkę przy próbie wstania.
- Jesteś słaby – dodała spokojnie, odrzucając od siebie czarne myśli – powinieneś poleżeć. Widziałam, że nie możesz się ruszyć, musisz odpocząć – próbowała tłumaczyć, ale ten na siłę próbował podnieść chociaż plecy, by usiąść. Choć była kobietą, to odruchowo zbliżyła się i podtrzymała mu plecy. Zdawała sobie sprawę, że niewiele może, że jest dość słaba, ale miała nadzieję, że pomaga mu choć w małym stopniu.
- Prosiłam, nie wstawaj… - mówiła delikatnie.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Gdy nieznajoma kobieta wstała by dosięgnąć jego kostura, Widugast skupił się ze wszystkich sił i obrócił na bok, wspierając się na łokciu. Czuł, jak drżą mu osłabione, buntujące się jeszcze mięśnie, ale i tak chciał spróbować. Sięgnął po podaną przez kobietę laskę, a jej upomnienie wywołało nikły uśmiech na jego twarzy, jakby chciał zapewnić, że nic mu się nie stanie. I tak złapał za kostur i wbił jego koniec w ziemię przed sobą. Uchwycił go tak mocno jak tylko mógł, po czym zaciskając zęby zaczął gramolić się z ziemi. Było to dużo trudniejsze niż się spodziewał, lecz póki co się nie poddawał. Po prostu chciał spróbować. Gdzieś obok cały czas słyszał napominania ze strony pomagającej mu kobiety - nie ostre, rozkazujące, a raczej delikatne, dające mu jeszcze możliwość wyboru. Arhunie przeszło przez myśl, że to musi być niezwykle dobra kobieta.
        I nagle ona go dotknęła. Nie bezpośrednio, lecz przez warstwę wilczej skóry i tuniki, druid jednak mimo wszystko poczuł ten dotyk. Przypomniało mu się, co zrobiła z nim Vitaria, jakie konsekwencje niósł ze sobą kontakt fizyczny z jakąkolwiek rozumną istotą. I chociaż wiedział, że teraz jest bezpieczny, że ta nieznajoma na niego nie wpłynie, za bardzo się zestresował, wystraszył. Uświadomił sobie, że w tym stanie nie obroniłby się nawet przed dzieckiem. Jego mięśnie zadrżały, rozbiegany wzrok omiótł wszystko wkoło jakby druid szukał drogi ucieczki, po czym westchnął z rezygnacją.
        - Nie dam rady - wychrypiał, pokornie spuszczając głowę, po czym ponownie położył się na trawie. Zasłonił na moment oczy dłonią, by się uspokoić, a trzymany drugą ręką kostur odłożył wzdłuż ciała. Głęboko westchnął, na nowo stabilizując oddech.
        - Miałaś rację - zauważył z niejakim rozbawieniem, spoglądając na stojącą obok dziewczynę. Nie irytował się, nie miał ku temu żadnych podstaw. - A ja miałem cię posłuchać. Ale zaraz dojdę do siebie... Dziękuję za okazaną pomoc. Jeśli... Nie musisz mnie pilnować. Pewnie w czymś ci przeszkodziłem.
        Wypowiedź Thorvaldsdottira była nieskładna i bełkotliwa, ale przekaz był stosunkowo jasny - elf nie chciał zmuszać kobiety do pomocy sobie. Podejrzewał, że za jakiś czas odzyska część sił i wtedy będzie mógł przyspieszyć swój powrót do zdrowia magią. Liczył, że jeszcze tego samego dnia - może chwilę po tym, gdy słońce zejdzie z najwyższego punktu na niebie - będzie w pełni sprawny. Już teraz postarał się przyspieszyć wchłanianie się wypitej wody w tkanki. By móc skupić się na zaklęciu zamknął na moment oczy i ustabilizował oddech.
        - Miałem szczęście, że tu byłaś - odezwał się po chwili, gdy poczuł, że na razie nie jest w stanie rzucić żadnego czaru. - Byłem zamknięty w tym dębie przez... przez sto lat. I jeden dzień. Nie spodziewałem się, że ktoś tu będzie, gdy zostanę uwolniony. Las jest taki ogromny...
        Druid odchrząknął i kciukiem otarł kącik ust. Zaczynał się ślinić - to dobrze. Na próbę poruszył nogami i spróbował pozginać je w stawach, nadal jednak była to walka ponad jego siły. Mimo to czuł, że wkrótce będzie mógł sięgnąć po swoją magię.
        - Jestem... Arhuna Thorvaldsdottir Widugast, syn Aiweia Wiesiołka - przedstawił się na jednym wdechu, po czym obrócił głowę na wschód i wskazał ten kierunek palcem. - Pochodzę z druidzkiego chutoru położonego tam... sześć dni drogi stąd. Pomogłaś mi i jestem twoim dłużnikiem. Teraz nie jestem w stanie ci się odwdzięczyć, moje ciało mnie jeszcze nie słucha i nie mam przy sobie nic cennego, lecz zapamiętam to, jak mi pomogłaś i ja również ci pomogę gdy tylko się do mnie o to zgłosisz.
        Arhuna mówił, jakby było to pożegnanie, bo w gruncie rzeczy nie spodziewał się, że ta dziewczyna, choć z pewnością miała dobre serce, zostanie przy nim dłużej. Pomogła ile była w stanie, teraz jej interakcja z druidem ograniczyłabym się tylko do siedzenia przy nim i ewentualnie do rozmowy, a czy warto było tracić na to czas? Albo inaczej: czy ona była aż tak troskliwa, by zająć się czymś tak nieistotnym? Widugastowi oczywiście byłoby znacznie łatwiej, gdyby ktoś przy nim był, nie czułby się taki samotny. Po latach więzienia cieszył go widok drugiej osoby.
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

Rumianek nie byłaby sobą gdyby teraz zostawiła mężczyznę. Przecież nie mogła go tu porzucić słabego i bezbronnego, nie mogącego nawet wstać. Kim by była gdyby teraz po prostu odeszła? Nawet przez myśl nie przeszło jej, by po prostu zniknąć. Nieznajomy przedstawił się jej i mniej więcej wyjaśnił co wydarzyło się przed chwilą. Rumi nie była głupia, widziała w życiu wiele rzeczy, także i magię, stąd zaklęcie kogoś w drzewie nie było dla niej wielkim szokiem. Oczywiście, że przez głowę przeszło jej wiele pytań. Dlaczego był w nim zaklęty, dlaczego przez tyle lat? Kto to zrobił i po co? Ale wydawało jej się, że te pytania może, a raczej powinna, zachować na później.

Kiedy druid poddał się i położył na trawie Rumi przyjrzała się mu uważniej. Wyglądał... no właśnie jak wyglądał? Jak zwykły wędrowiec, zielarz szukający komponentów, jak człowiek z lasu, który dopiero co wyruszył na poszukiwanie jakiegoś minerału albo ziela. Tak jakby ten kto zaklął go w drzewie zrobił to nagle, bez ostrzeżenia.

- Mówiłam… - powiedziała cichutko kiedy rzekł, że nie da rady.
- Jestem Rum… i… Rumianek… - zająknęła się nie będąc pewną, czy chce powiedzieć mu, że ma na imię Rumi, czy też wyznać jak brzmi jej imię w pełni.
- Rumianek – dodała pewniej – Rumi, mówią mi Rumi Netric – wyjaśniła – ale tak naprawdę mam na imię Rumianek.
Sprawa jej imienia zawsze ją frapowała. Nie lubiła go, po prostu nie lubiła i już, lecz nie chciała nikogo okłamywać, a kiedy się przedstawiała i skracała imię miała wrażenie, że oszukuję tak rozmówcę, jak siebie. Koniec końców, więc wyznawała, że nazywa się jak roślina. No ale cóż… tak było i nie dało się tego zmienić. Była Rumiankiem, czy tego chciała, czy nie.

- Nie musisz mi się odwdzięczać, nie oczekuję niczego. Leż, nie zmuszaj się do wstawania – powiedziała prosząco. Powoli wstała i oddaliła się od druida o kilka kroków, do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą tak spokojnie zbierała jagody. Postawiła koszyk i postarała się zebrać do niego wszystkie wysypane borówki. Nie trwało to długo, a kiedy skończyła wraz z koszem wróciła do Arhuny i znów przy nim przyklękła.

- Mam jagody, są pełne soku, choć trochę odżywią organizm – nagarnęła na dłoń garstkę borówek z koszyka. Nie wiedziała dlaczego, ale miała przeczucie, że nieznajomy może jej nie ufać, dlatego, by udowodnić mu zawczasu, że nie chce go otruć zjadła kilka na jego oczach. Potem pochyliła się nad nim, wsunęła mu jedną dłoń pod głowę, a drugą przystawiła do jego ust.
- Zjesz? – spytała nim pomogła mu podnieść głowę. Nie chciała go do niczego zmuszać, dlatego postanowiła zaczekać na jego decyzję.
W tym samym czasie Drobniś cichutko zbliżył się do miejsca w którym teraz znajdowała się jego właścicielka. Podszedł cichutko do kosza z jagodami i przyczaił się za nim by móc w spokoju obserwować co też jego pani wyczynia z tym nieznajomym futrzastym człowiekiem.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast skupił na dziewczynie swój wzrok, gdy ta z wahaniem mu się przedstawiała. Intrygowało go jej wahanie - sam był dumny ze swego imienia, zresztą jak każdy druid, bo w końcu kryła się w nim jego historia i dziedzictwo męskiej linii jego rodziny. Chociaż Arhuna przedstawiał się tylko jako syn Aiweia, mógłby wyrecytować swoje drzewo genealogiczne jeszcze kilka pokoleń wstecz, co czynił przy bardziej oficjalnych wydarzeniach. Uznał, że jego wybawicielka ma kompleksy i nie zamierzał tego wyśmiewać, bo przecież każdy boryka się ze swoimi problemami. Gdy jednak w końcu dziewczyna wydusiła z siebie całe swoje imię i nazwisko, druid uśmiechnął się nikle.
        - Rumianek - powtórzył za nią, jakby ta nazwa niezwykle go fascynowała. Gdy mówił, nieustanie patrzył jej w oczy albo przynajmniej na jej oblicze, jeśli sama uciekała wzrokiem. - To ładne imię. Rumianek koi nerwy i pomaga zasnąć, zwalcza ból i działa przeciwzapalnie. Ma szerokie zastosowanie w lecznictwie i jest przy tym dość powszechny... Niewiele jest podobnych roślin. Może jeszcze jeżówka, aloes, lawenda. To ładne imię dla dobrej dziewczyny, nie tak pretensjonalne jak Róża, która kojarzy się wszystkim tylko z pięknem i namiętnością... Przepraszam, chyba cię peszę. Wiesz, jestem druidem, w niektórych kwestiach myślę nieco inaczej niż cywilizowani ludzie. Sam mam imię pochodzące od rośliny - Thorvaldsdottir, co oznacza jednoroczną gałąź dębu. Widugast to opiekuńczy leśny duch z legend, a Arhuna to stara nazwa niebieskiego topazu - dodał, by wszystko było już jasne. Zakaszlał, bo strasznie dużo powiedział na raz i gardło zaczęło go drapać.
        Widugast posłusznie leżał i tylko wodził za Rumi wzrokiem, gdy ta odeszła pozbierać swój koszyk i rozsypane owoce. "No tak. Przecież właśnie jest pora na jagody", skonstatował, wiedząc już skąd wzięła się tu jego wybawicielka. Uśmiechnął się sam do siebie, a gdy podniósł wzrok trochę wyżej, dostrzegł wpatrzone w siebie ślepia Vertaia.
        - Dobrze się czujesz? - upewnił się wilk. - Widziałem jak wstawałeś. Przy twojej cherlawej budowie wątpię byś szybko się pozbierał. Ale popilnuję cię, by nic cię nie zjadło w międzyczasie.
        - Dziękuję - odpowiedział szeptem rozbawiony druid. Sposób, w jaki jego opiekuńczy duch wyrażał troskę był naprawdę przezabawny, jakby korona miała mu z głowy spaść gdyby przyznał się do posiadania uczuć. Ale on zawsze taki był, nawet za życia udawał oschłego i wyniosłego, chociaż tak naprawdę miał dobre serce.
        Rumianek wróciła do Arhuny chwilę po tej wymianie zdań z duchem. Widugast od razu skupił na niej wzrok, a gdy wspomniała o jagodach, zerknął w stronę koszyka. Trudno było mu określić, czy wśród wszystkich niedogodności jakie odczuwał po uwięzieniu był również głód. Pewnie tak, lecz stopił się w jedno z całą gamą innych boleści. Mimo to druid trochę obawiał się jeść, głównie przez to, że mógł zaraz wszystko zwrócić, gdyby zupełnie pusty żołądek dostał nagle tak stałe pożywienie... Ale zdecydował się zaryzykować.
        - Trochę... - przystał na jej propozycję i już planował jak by tu się obrócić, by się nie udławić przy jedzeniu, lecz Rumianek go ubiegła i podniosła jego głowę. Thorvaldsdottir zamarł, przestraszony tym niespodziewanym kontaktem. Myślał, że jakoś to przezwycięży, lecz widok jej dłoni tak blisko jego ust był dla niego zbyt wielką traumą. Nadal pamiętał ogień, który strawił go tamtego pierwszego razu.
        - Nie... nie dotykaj mnie! - wyrzucił z siebie drżącym z przerażenia głosem. - Proszę, nie dotykaj mnie.
        Gdyby mógł, odsunąłby się od Rumi, uciekłby od niej, byle tylko nie przeżywać po raz kolejny tego, co przed stu laty. Niewola wewnątrz własnego ciała, bycie biernym obserwatorem w chwili, gdy to zaklęcie kieruje nim jak kukłą... Delikatny po traumie więzienia umysł druida ogarnęła obezwładniająca panika, z której wyrwało go widmowe warczenie Vertaia. Trudno było orzec, czy basior przywracał swego brata do porządku czy też ostrzegał jego wybawicielkę, by szybko go puściła jeśli nie chce doznać krzywdy. Widugast jednak podniósł rękę w powstrzymującym geście. Zdołał zapanować nad nerwami.
        - Przepraszam - zwrócił się do Rumi, ciężko przy tym oddychając. - Nie wiedziałaś... Nerwy mnie poniosły. Widzisz, ciąży na mnie klątwa - cierpię, gdy ktoś mnie dotyka. Została ona na mnie rzucona niedawno... Niedawno przed tym, jak zostałem zamknięty - poprawił się. - I boję się jej.
        Widugast nie powiedział całej prawdy, zdawało mu się jednak, że wyjawił wystarczająco dużo: później, gdy odzyska siły, będzie mógł jej dokładnie wyjaśnić na czym polega jego przekleństwo. Jednocześnie druid pomyślał, że będzie musiał znaleźć sposób na zdjęcie klątwy, lecz to dopiero później - planowanie czegokolwiek w jego stanie byłoby jak dzielenie skóry na niedźwiedziu.
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

Chciała powiedzieć, że jej babcia miała na imię Lawenda. Chciała powiedzieć, że mówili do niej Wandzia, tak jak do Rumianku - Rumi. Chciała wyjawić jak bardzo nie lubi swojego imienia, jak bardzo czuła się nim skrzywdzona. Chciała wyjaśnić dlaczego jest tak, a nie inaczej. Chciała... Lecz nie miała okazji, bo "chciała" pomóc...
Podniesiony głos... Krzyk... Instynkt samozachowawczy kazał jej uciekać. Za dużo razy to słyszała, zbyt wiele razy była tego ofiarą. Nigdy więcej. Jagody wysypały się z jej dłoni na twarz i szyję druida. Jej ręką wyślizgnęła się spod głowy mężczyzny tak szybko, jak się tam znalazła. "Nie dotykaj" znaczyło "nie dotykaj". Znaczyło "zostaw i odejdź". Znaczyło "uciekaj". Jego głos oznaczał zagrożenie. Chciała uciec, ale pozbieranie się z trawy w panice było trudniejsze niż sądziła. Stało się to samo co wcześniej, zahaczyła o swoją suknię i zamiast uciec przewróciła się uderzając klatką piersiową o ziemię. Bolało. Przez moment nie mogła oddychać, to sprawiło, że panika w jej wnętrzu jeszcze narosła. "Uciekaj". Mówił głos w jej głowie. Podniosła się na rękach mimo bólu, ale atak nerwicy zawładnął jej ciałem. Zdążyła odczołgać się od swojego oprawcy do jednego z drzew, ale nie dała rady zniknąć mu z oczu. Zwinęła się pod drzewem. Przyciągnęła nogi do klatki piersiowej, objęła je rękoma, głowę schowała między kolanami. Nawet nie wiedziała kiedy zaczęła płakać. Z oczu lały się jej potoki łez. Dyszała, łapała powietrze łapczywie, jakby ktoś ją dusił. Krztusiła się łzami i zanosiła płaczem.
- Nie... Nie... Nie. Nie. Nie. Nie - powtarzała tylko to jedno słowo, dziesiątki razy. Nie mogła przestać. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego co się dzieje, ale ta świadomość nigdy nie pomogła jej w wyjściu z tego stanu. Czuła się tak, jakby jej duch wyszedł z ciała i obserwował wszystko z góry. Mógł tylko patrzeć, lecz nie potrafił jej pomóc. Zakryła uszy rękoma. W głowie dźwięczały jej głos nowo poznanego mężczyzny przemieszany z głosem ojca. Zrobiła coś źle, zrobiła coś nie tak jak miała, znowu... Znowu... Wszystko robiła źle. Nie było w jej życiu nic prócz pustki i zgnębienia. Mimowolnie wbiła sobie paznokcie w głowę, chcąc mocniej zasłonić uszy, by nie słyszeć już krzyków przeszłości, ale to nie pomogło. Ból tylko wzmógł napad lęku. Nie mogła przestać płakać, łzy zbierały w jej oczach i płynęły strumieniami plamiąc jej sukienkę. Pomiędzy jednym oddechem łapanym jak u ryby wyrzuconej na ląd nadal powtarzała jedno słowo: "nie". Gdyby ktoś teraz się do niej zbliżył, gdyby usłyszała czyiś głos zaczęłaby krzyczeć z przerażenia. Tak było od zawsze. Nikt prócz babci nie potrafił wyciągnąć jej z tego stanu, lecz jej babcia już od dawna była w krainie wiecznej szczęśliwości. Nawet mąż miał trudności by wyrwać ją z ataków nerwicy i paniki. Męski głos doprowadzał ją do stanu, w którym zaczynała krzyczeć i wyć niczym dzikie zwierze ugodzone strzałą. Oderwana od rzeczywistości przenosiła się do czasów, kiedy w jej życiu stan zagrożenia był codziennością. Tariej nauczył się jej pomagać w inny sposób. Przynosił jej jakieś zwierzę, jej kota, ulubioną kurę, pokazywał jej rzeczy, które były związane tylko z ich życiem, podsuwał haftowaną poduszkę, okrywał zrobionym przez nią kocem. Dawał jej coś realnego, coś co sprawiało, że wracała do rzeczywistości, coś co było tu i teraz, coś, co nie wiązało się z przerażającymi wspomnieniami.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast nigdy w życiu nie przypuszczałby, że jego podniesiony w panice głos da taki efekt. Rumianek gwałtownie puściła jego głowę i odsunęła się. Nieprzygotowany na taki obrót zdarzeń druid rąbnął głową o ziemię, jednak warstwa mchu, futra i jego własnych włosów zamortyzowały uderzenie, które było nieprzyjemne, ale go nie zamroczyło. Jedna z jagód, które wypadły z dłoni wystraszonej dziewczyny wpadła mu do ust i prosto do gardła, przez co się zakrztusił, jednak całe szczęście zdołał ją bez problemu wykaszleć.
        - Zaczekaj... - zwrócił się słabym głosem do dziewczyny, która w panice zerwała się do ucieczki. Druid nie wiedział co się dzieje, czym ją tak wystraszył. Chciał się wytłumaczyć i przeprosić, ona była jednak jak w transie, przerażona do granic możliwości, nie słuchała go, ba, chyba nawet go nie słyszała. Arhuna zaczął się o nią poważnie martwić - w tym stanie mogła zrobić sobie krzywdę. Chciał za nią podążyć i ją uspokoić, lecz plany pokrzyżowała mu słabość jego własnego ciała. Wściekł się - bezsilność dopiekła mu jak nigdy wcześniej, ledwo dawał radę obrócić się na bok. Uderzył otwartą dłonią w ziemię, by dać upust swojej złości.
        - Odpuść, leśny duchu - upomniał go stojący nad nim duch Vertaia. - Nie narażaj się dla nieznajomej dziewczyny. Nie dasz rady wstać.
        - Dam - odpowiedział twardo druid. Wilk już go więcej nie pouczał, bo znał ten ton. Teraz Widugast był w stanie wypluć z siebie wnętrzności by osiągnąć swój cel.
        Thorvaldsdottir nie zamierzał jednak drzeć paznokciami ziemi i miotać się byle tylko dostać się do dziewczyny. Powtarzał sobie, że musi to zrobić sprytnie, by nie narobić jeszcze większej szkody. W milczeniu wodził wzrokiem po okolicy, by znaleźć sposób na zaradzenie stuporowi, jaki zawładnął Rumi. Nagle dostrzegł coś, czy też raczej kogoś, kto do tej pory nie rzucił mu się w oczy przez swe mikre rozmiary - kotka, maleńkiego kociaka, który musiał tu trafić razem z brązowowłosą dziewczyną. Był bardzo młody, miał jeszcze ten charaktery zadarty ku górze ogonek i ogromne oczy, jakby za duże do resztki pyszczka. Miauczał, wzywając swoją opiekunkę, która tak daleko od niego uciekła - Arhuna słyszał powtarzane przez niego "mamuś!". Przyszło mu do głowy pewne prowizoryczne rozwiązanie
        - Pędź do mamy, tam jest - szeptem zwrócił się do kotka w języku, który on rozumiał. Liczył, że mały puchaty posłaniec kupi mu nieco czasu i może da radę pomóc Rumiankowi. Druid poważnie się o nią martwił, a na dodatek do głosu doszły obawy, czy on sam będzie w stanie jej pomóc. Był utalentowanym uzdrowicielem, potrafił jednak leczyć tylko choroby ciała, a nie umysłu, a obawiał się, że ma do czynienia z tym drugim - z jakimś głęboko zakorzenionym lękiem, traumą, która odcisnęła na biednej dziewczynie trwały ślad. Żałował, że nie zainteresował się magią emocji bądź umysłu gdy była ku temu okazja.
        - Pobudka, druidzie. - Vertai trącił go nosem, co wrażliwy na świat duchów Widugast poczuł jak normalny dotyk. - Zdaje się, że coś chciałeś zrobić... Chyba, że rezygnujesz jak jakiś mięczak. Nikt nie miałby ci tego za złe, w końcu przy twojej mizernej sylwetce nie zdziałasz cudów.
        Arhuna stęknął - cóż miał uczynić? Musiał nabrać sił, a by to się udało, potrzebował je skądś wziąć... "Jagody", olśniło go nagle. Drżącą dłonią zaczął wybierać spomiędzy trawy i mchu rozsypane przez Rumi borówki. Gdy miał już kilka, wrzucił je do ust, zgryzł. Ich smak po tylu latach bez pokarmu był tak intensywny, że druid prawie je wypluł, zmusił się jednak, by je pogryźć i przełknąć. Zaraz wyłuskał spomiędzy źdźbeł kolejne. Nie było tego wiele, ale musiało wystarczyć. Widugast nie zamierzał czekać, aż wszystko zadzieje się samo, tym bardziej, że wcale nie był pewny, czy da radę utrzymać pokarm w osłabionym żołądku. Położył się na boku, skulił i zasłonił dłońmi usta i oczy. Skupił się na swoim ciele i siłą woli zmusił przewód pokarmowy do szybkiego trawienia i przyswajania substancji odżywczych. Zdziwił się jak bardzo to bolało - jakby ktoś rozpruł mu brzuch i szarpał za wnętrzności. Druid aż się spocił z wysiłku, gdy jednak pierwsza fala bólu minęła, poczuł się znacznie lepiej. Zabrał dłonie od twarzy i spojrzał dużo przytomniejszym wzrokiem na skuloną pod drzewem dziewczynę. Kotek właśnie wspinał się na jej nogę i miauczeniem próbował zwrócić na siebie jej uwagę.
        Thorvaldsdottir złapał za leżący nieopodal kostur i znowu spróbował wstać. Tym razem dał radę się podnieść, ba, kurczowo zaciskając dłonie na swej lasce był w stanie nawet klęknąć na szeroko rozstawionych, drżących nogach.
        - Och - zreflektował się wilk. - A jednak znowu mnie zaskoczyłeś. Uważaj!
        Widugast runął na twarz. Asekurował się jednak rękami i umiał się na nich utrzymać. Poruszanie się było jednak zupełnie inną parą butów, do tego jeszcze musiał przez moment dojrzeć.
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

Tak źle nie było z nią od dawna. Bywało, że koszmary doprowadzały ją do stanu lęku, czasem paniki, ale nie aż takiej. Tariej nie podnosił głosu, wiedział, co może się stać, nawet kiedy się złościł nie ważył się krzyczeć. Wolał wyjść, przejść się kilka razy wokół domu i wrócić, by porozmawiać spokojnie. Rumi była wrażliwa na każdy podniesiony ton, krzyk sprawiał, że jej umysł wracał do lat spędzonych z ojcem. Do dni, kiedy budziły ją kłótnie i te same kłótnie kłady ją spać. Czasem nie było dnia spokoju, ojciec awanturował się przed robotą i po niej. Kiedy nie był dość pijany wstawał w nocy i tłukł się po domu przewracając przedmioty. To wszystko wpływało tez na brata Rumi, by w końcu on również nauczył się nieustannie wrzeszczeć, a do tego wiecznie obijać siostrę. Stała się ofiarą nie tylko ojca, ale tez brata. Całe jej dzieciństwo było jednym wielkim koszmarem, który powracał do niej zbyt często. Lata spędzone tylko z babcią i te, które udało jej się spędzić z mężem nie były w stanie zasklepić rany, które przez lata były posypywane solą. Rumi była skrzywdzona, nawet jeśli wokół niej panował spokój, żyła w ciągłym strachu, że przeszłość do niej wróci. I wracała, czasem w najmniej spodziewanych momentach. Kiedy już myślała, że wszystko jest dobrze, okazywało się, że coś z przeszłości nie pozwala jej żyć dalej. Tak było z dzieckiem. Bardzo pragnęła je mieć, ale mimo starań nie mogła zajść w ciążę. Nie powiedziała o tym Tariejowi, ale podejrzewała, że jest bezpłodna przez to co kiedyś zrobił jej brat. Pewnego dnia, kiedy nikogo nie było w domu wściekł się na nią, jak zwykle, z jakiegoś błahego powodu i pchnął wprost na kant kuchennego stołu. Uderzyła o niego podbrzuszem, ale deski nie przebiły skóry. Mimo to dostała krwotoku a jej podbrzusze i łono przez wiele dni nosiło fioletowe siniaki. Pamiętała, że przez dobry tydzień ledwo mogła chodzić i że wtedy po raz pierwszy na dłużej została w babcinej piwnicy nie mogąc wgramolić się po stromych schodach na strych. Tak to już było… przeszłość wracała do niej w najgorszym wydaniu.

Z letargu wyrwało ją jakieś miauczenie. Huczało jej w uszach, głowa pulsowała, palce zdrętwiały tak mocno, że ledwo mogła oderwać je od skóry. Podniosła głowę, oczy miała tak zapłakane, że ledwo widziała. Jakieś małe stworzenie wspinało jej się po sukience. Mimowolnie wyciągnęła do niego dłonie. Drobniś… przeszło jej przez myśl. Chwyciła kotka w dłonie i postawiła na kolanach. Poczuła jak szorstki języczek liże ją po słonym od łez policzku. Zamrugała kilka razy, by lepiej widzieć. Miała przed sobą puchaty pyszczek małego kotka.
- Drobniś… - wydobyło się z jej zachrypłego gardła.
- Mój malutki… - zaczęła głaskać kotka po puchatej sierści.
- Już dobrze, już dobrze – mówiła niby do kociaka, ale tak naprawdę przemawiała do niej jej podświadomość.
- Już dobrze – objęła Drobnisia i przytuliła do siebie.
- Wszystko będzie dobrze, nikt cię już nie skrzywdzi…
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Trzymający się na czworakach Widugast patrzył na Rumianek i jej kotka, czekając co będzie dalej. Wahał się czy powinien podchodzić, czekał więc na jakiś znak, który wskazałby mu co czynić. Skoro to on wystraszył dziewczynę, wolał się nie zbliżać i nie wołać jej dopóki ona nie odzyska pełni świadomości, by jej bardziej nie przerazić, lecz z drugiej strony może będzie musiał. To było trudne dla Arhuny - nie znał się na chorobach duszy, tej wiedzy nie posiadał nawet jego ojciec i mentor Aiwei, a gdy ten stykał się z dolegliwościami, które nie miały fizycznego podłoża, wzywał innego druida - Sadiana Oriana Kiena Leksa - który już potrafił leczyć kruche i skomplikowane struktury umysłu. Widugasta nawiedziła w tym momencie zupełnie niepotrzebna myśl, że Kien już dawno obrócił się w pył, gdyż był zwykłym śmiertelnikiem, człowiekiem, który już w dniu, gdy Thorvaldsdottir był ostatnio raz widziany w chutorze zaliczał się do osób wiekowych. Nie żył już kilkadziesiąt lat. "Gdybym... Gdybym miał siły, to bym go przywołał by jej pomógł... Nie, cóż ja plotę - na pewno bym tego nie uczynił. Niestety, Rumianku, dla ciebie nie skażę na cierpienie duszy dawnego przyjaciela", rozmyślał druid patrząc się niewidzącym wzrokiem na dziewczynę. Czuł się taki bezsilny, dosłownie i w przenośni. W końcu zamrugał i do jego oczu wróciła świadomość. Spostrzegł, że jego wybawicielka dochodzi do siebie. Ze spuszczoną głową skupił się by zrobić krok do przodu, przyszło mu to jednak z tak olbrzymim trudem, że zdecydował się odpuścić - nie zbliżyłby się do niej nawet na połowę dotychczasowej odległości, nim słońce stanęłoby w najwyższym punkcie nieba. Z westchnieniem rezygnacji usiadł na piętach i odruchowo złożył dłonie na udach, łokcie odwodząc na boki jakby zaraz miał rozpocząć medytację. "Może to jest jakaś myśl?", pomyślał z przebłyskiem entuzjazmu, który za chwilę zamigotał i zgasł. Nie, nie powinien tego teraz robić i to z kilku różnych powodów. Pierwszym było głębokie przekonanie, że musi szybko zacząć się ruszać, by jego mięśnie pracowały, a nie na powrót stężały. Drugim był, cóż, głód - jeśli czegoś nie zje, żadna medytacja mu nie pomoże, jedynie odwlecze nieuniknione. No i niemniej ważne było to, by znowu nie przestraszyć Rumianka - dziewczyna mogłaby różnie zareagować, gdyby usłyszała jego śpiew, kto wie, może nawet pomyślałaby, że druid rzuca jakiś czar. Arhuna nie wiedział, czy jego wybawicielka miała kiedyś do czynienia z druidami i czy przez takie nieporozumienia nie zraziłaby się do jego kasty. Bardzo by tego nie chciał, bo w końcu byłby to niesłuszny i krzywdzący osąd.
        - Co tak siedzisz? - dopytywał go Vertai, samemu siadając obok Widugasta.
        - Czekam na nią - padła natychmiastowa odpowiedź. Arhuna, póki nie powie Rumi o swoim nietypowym towarzyszu, starał się porozumiewać z nim dyskretnie, by nie niepokoić jej "mówieniem do siebie". Dlatego w tym momencie zgarbił się i zasłonił usta dłonią, jakby po prostu się na niej opierał. Zaraz się wyprostował, bo chociaż było mu wygodnie gdy tak się kulił i garbił, to jednak plecy ma się tylko jedne i kręgosłup musi mu posłużyć jeszcze przez kilka setek lat - kolejna nauka jego ojca-uzdrowiciela. Gdyby Rumianek podniosła teraz na niego wzrok, widziałaby jak Thorvaldsdottir klęczy z rękami złożonymi na udach i patrzy na nią. Głowę miał lekko opuszczoną, a spojrzenie nienachalne, raczej lekko zmęczone i zatroskane.
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

Drobniś mruczał i wiercił się na kolanach Rumi. Ocierał się o jej brodę policzkami, wił się i lizał ją po dłoniach i twarzy. Jego mruczenie było doskonale uspokajające. Dziewczyna skupiła się na jego wyczynach, gładziła go po grzbiecie, drapała za uszami, dotykała twarzą jego sierści. Kotek jakby przywołał jej duszę z innego świata do tego rzeczywistego. Jego obecność była dla niej kojąca. Jednak chwilę trwało nim całkiem doszła do siebie. Drobniś zwinął się w kulkę na jej kolanach i zaczął usypiać. Dopiero wtedy Rumianek doznała olśnienia i zaczęło docierać do niej, gdzie jest, co tutaj robi i co stało się przed chwilą. Otarła twarz z resztek łez i sierści małego kotka, a potem zaczęła rozglądać się dokoła. Widząc druida przypomniało jej się wszystko jeszcze dokładniej. „Wypluło go drzewo, nie może się ruszać, nie można go dotykać… Krzyczał…”, myślała. Zamrugała kilka razy, jakby na sekundę wróciła do przeszłości. Przełknęła ślinę. Czuła się zmęczona napadem paniki i łzami. Oczy ją szczypały, a policzki piekły od soli we łzach, ale przecież nie mogła tak tu siedzieć… Druid patrzył na nią, a ona na niego. Nadal nie mógł się ruszyć, tego się domyśliła. Przecież w przeciwnym razie już by go tu nie było, albo byłby gdzieś bliżej. Raczej nie podejrzewała go o to, że celowo nie podszedł do niej, bojąc się, że pogłębi tylko jej atak. Mijały kolejne sekundy. Rumi już nie wiele myśląc wzięła Drobnisia na ręce i wstała, po czym powoli zaczęła zbliżać się do nowo poznanego mężczyzny. Kotek położony na ramieniu dziewczyny nawet się nie przebudził. Brązowowłosa znów przełknęła ślinę w nerwowym afekcie. Kiedy znalazła się dość blisko Arhuny usiadła przed nim i spojrzała mu w twarz.
- Przepraszam… - powiedziała cicho.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Arhuna widział, że Rumi dochodzi do siebie i naprawdę odczuwał z tego tytułu ulgę, chociaż nie była to jego zasługa, a tylko i wyłącznie małego kotka, który traktował dziewczynę jak swoją mamę. Dla druida liczyło się jednak na razie to, że jej nic nie jest, a on będzie mógł ją przeprosić i wytłumaczyć się, bo nie było mu dane powiedzieć wcześniej tego wszystkiego, co powinna o nim wiedzieć by się go nie bać.
        Gdy Rumianek wstała, Widugast powiódł za nią wzrokiem, gdy jednak się zbliżyła, kornie schylił czoła i już na nią nie patrzył. Wilczy łeb całkowicie zasłonił jego głowę, widać było tylko wysmykujące się spod futra pojedyncze kosmyki natłuszczonych włosów. Poczekał aż się zbliży i gdy usiadła naprzeciw, podniósł na nią wzrok, w którym widać było lekkie zaskoczenie. Jakoś nie spodziewał się, że zrezygnuje z dającej jej przewagę nad nim - zarówno fizyczną jak i mentalną - postawy i zrówna się z nim. Otworzył usta by się wytłumaczyć, lecz ona była szybsza.
        - To ja przepraszam - odpowiedział. - Przestraszyłaś się mnie, chyba zafundowałem ci zbyt wiele mocnych wrażeń jak na tak krótką znajomość, a na dodatek ty się wcale o to nie prosiłaś... Nie zdenerwowałaś mnie niczym i nie masz powodu by mnie przepraszać, byłem po prostu... Przestraszyłem się, a twoja późniejsza reakcja mnie zaskoczyła. Tylko tyle. Wstyd mi, że musiałaś przez to przejść. Sama i to na dodatek z mojej winy. Nie byłem w stanie ci pomóc...
        Widugast westchnął, jego ramiona opadły i sprawiał wrażenie wyraźnie zatroskanego i zmęczonego. Rumi zresztą wcale nie wyglądała lepiej, ją też napad paniki wyssał z sił. Druid, by jakoś zadośćuczynić za tę sytuację, tę niewielką ilość energii jaką odzyskał - nie większą niż warstwa rosy na ocienionej trawie w porównaniu do rwącej rzeki - wykorzystał na zaklęcie, które miało pomóc jej odzyskać siły. Nie wykonał żadnego gestu, w żaden sposób nie dał jej do zrozumienia, że czaruje - po prostu w głębi siebie wyraził jasne pragnienie, by jej było lepiej, własną silną wolą oplótł ją delikatnymi wstęgami zaklęcia, a Rumianek mogła poczuć rozluźniające ciepło podobne do tego, które odczuwa się po wypiciu naparu ziołowego z miodem. Gdy druid już wyczerpał źródełko swej energii, westchnął głęboko i opuścił wzrok.
        - Jesteś głupcem, leśny duchu - skwitował go z dezaprobatą widmowy wilk. Druidowi nawet brew nie drgnęła, gdy usłyszał ten przytyk. Tak, owszem, powinien w pierwszej kolejności zadbać o siebie, ale ta chwila zwłoki go nie zbawi, a psychicznie poczuł się lepiej.
        - Teraz mogę zaoferować ci jedynie szczerość - powiedział Arhuna, podnosząc wzrok i patrząc Rumiankowi prosto w oczy. - I to, że będę cię słuchał. Jeśli będę robił, mówił coś nie tak, po prostu mi powiedz. Mogłem... trochę zdziczeć, przez ostatnie kilka lat nie miałem zbyt wielu okazji do interakcji...
        Widugast bardzo chciał brzmieć beztrosko i zabawnie, by nie napędzać u Rumi negatywnych emocji, ale na koniec znowu się zadyszał i rozkaszlał. By się nie przewrócić, wsparł się dłonią o mech, a później powoli wrócił do dawnej pozycji. Sam przed sobą z zadowoleniem przyznał, że jednak trochę mu się polepsza, bo wcześniej nie byłby w stanie utrzymać się w pozycji wyprostowanej.
Awatar użytkownika
Rumianek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Artysta , Chłop
Kontakt:

Post autor: Rumianek »

- To nic… - powiedziała cichutko.
- To nie twoja wina – dodała nieco pewniej, ale jej głos nadal był stłumiony. Nie kłamała, przecież to nie była jego wina, tylko jej przeszłości. Nie miał z nią nic wspólnego, to co się wydarzyło siedziało w jej głowie, a on po porostu nie wiedział. Bo i skąd? Przecież jej nie znał. To nie była jego wina, ale stało się i nie dało się już cofnąć czasu. Mogli o tym zapomnieć, albo porozmawiać. Nie wiedziała co wybierze Arhuna, ale podświadomie czuła, że powinna się mu wytłumaczyć.
- To naprawdę nie twoja wina, nie musisz przepraszać, to ja powinnam. Chciałam ci pomóc, ale nie wiedziałam, że mogę cię skrzywdzić. Nie chciałam – próbowała się wytłumaczyć.

- Mam… mam trudną przeszłość, nie lubię podniesionego głosu, boję się go. Źle znoszę takie sytuacje… - nie wiedziała na ile może uzewnętrznić się przed nieznajomym. Z jednej strony była głęboko przekonana, że jej towarzysz zrozumie, z drugiej bała się, że się myli. Przecież tyle razy już w życiu się pomyliła. Poczuła jak coś ściska ją za serce.

- Mój ojciec był pijakiem – odważyła się powiedzieć – każdego dnia budziły mnie krzyki i te same krzyki kładły mnie spać. Powinnam przywyknąć, ale tak się nie stało. Kiedy mój brat dorósł krzyków i siniaków było tylko więcej i więcej. Nie przywykłam, wręcz przeciwnie, stałam się podatna na podniesiony ton, nie potrafię sobie z tym radzić nawet dziś. Z resztą widziałeś… Wszystko do mnie wraca ze zdwojoną siłą. Jakbym przenosiła się w czasie – próbowała wyjaśnić. Mówiąc o tym wszystkim była zaskakująco spokojna, jakby teraz, nie płacząc, umiała oddzielić przeszłość od teraźniejszości. Nagle poczuła jak bardzo jej ulżyło, aż na sercu zrobiło się jej cieplej. Nie miała pojęcia, że to nie ulga, a zaklęcie jej nowego towarzysza. Była przekonana, że to uczucie wewnątrz niej to sprawa tego, że wyrzucił z siebie prawdę na temat tego co działo się w jej przeszłości i wyjaśniła dlaczego zachowała się tak a nie inaczej.
- Naprawdę nad tym nie panuje. Wpadam w panikę i czuję się jakby moja dusza opuszczała ciało. Patrzę na siebie z góry, widzę co się dzieje, ale nie mam żadnego wpływu na to co robię. Obezwładnia mnie uczucie strachu i choć bym bardzo chciała nie jestem w stanie nad tym panować. To się dzieję, a ja stoję obok i nie mogę niczego zrobić. Nawet mój mąż nie był w stanie mi pomóc. Próbował, ale to nie jest takie proste. Niewiele rzeczy ściąga mnie z powrotem.
Zablokowany

Wróć do „Menaos”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości