Daleka Północ[Aleja Kości] Trawers pośród chhmur

Niezwykle odległe miejsce, położone daleko, daleko na północ od Środkowej Alaranii. Tutaj wznoszą się wysokie Góry Thargorn, a przed nimi rozciągają się wielkie Lodowe Pustkowia. To właśnie stąd pochodzą lodowe elfy, a także krasnoludy i pozostali nordowie.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

[Aleja Kości] Trawers pośród chhmur

Post autor: Galanoth »

Niewiele się zmieniło, od kiedy Galanoth opuścił Daleką Północ.
Biel. Wszędzie biel.
Bezdroża porośnięte siwym mchem wyglądały jak chmury, jak szczyty gór z romantycznych pejzaży malarskich, urządzone pod piórem i pędzlem wszechzdolnego Artysty. Kreacja śniegu dominowała na niebie i na ziemi, plątała się pod ciężkimi kopytami wiernej kobyły Elfa, Strzały. Przykryty derką sas telepał się pośród lodowatej pierzyny. Jeździec, otulony ciepłym i komfortowym płaszczem, poprawił się w siodle , po czym spojrzał hen ku horyzontowi przed sobą. Krzywe, niewyraźne kontury pionowych linii występowały przed szereg opadającego śniegu. Firany zimnych płatków blokowały wzrok, a wiatr dmuchający po uszach blokował zmysł tak ważny i przydatny każdemu łowcy. Galanoth wytężył spojrzenie. Z każdym ruchem konia obraz majestatycznych ruin stawał się co raz większy,wyrazistszy. Fragmentaryczne puzzle układały się w całość zachowanej historii, wspomnień i artefaktów nienaruszonych przez śmiertelników, ani też naturę. Tak... przyroda odpowiednio dbała o status quo tej ziemi. Respektowanie praw matki natury było jedynym sposobem, aby przeżyć na Północy. Kraina rządziła się twardo i surowo, dzięki pogodzie i wiecznej atmosferze czyhającego zła, widok ognisk i grubych murów miast stanowił pocieszenie większości podróżników. Galanoth aż uśmiechnął się, odurzony wspomnieniami. Ostatni raz żegnał miasto Thelas dobre kilkanaście lat temu. Czuł wtedy, za plecami, spojrzenia rodziny i przyjaciół, wartowników, których szkolił i którym powierzył bezpieczeństwo osadników. Pamiętał tę chwilę doskonale, jakby zamknięta w złotoszczerej ramce. Nigdy wcześniej pałacowe wieże nie lśniły dumnie, goszcząc na tle jasne płomienne słońce.
Trasa ubita wielokrotnymi podróżami stała się przejrzysta i błękitno-krystaliczna. Każde uderzenie kopyt przywoływało na myśl zgrzyt pękanego lodu, zmarzliny powstałej na rzece lub jeziorze. Galanoth wiedział doskonale, że idzie w dobrym kierunku. Żadna inna droga, w historii zbadanej części Północy, nie była tak umagiczniona, jak Aleja Kości.
Naukowcy Magii, dziedzin odczuwania Świata Zaklęć i Portali, Ci utalentowani w piśmie i książkach mędrcy, często zaprzestawali swych studiów dotyczących tajemniczej, rozciągającej się polami aury. Wywoływała migrenę, bóle padaczkowe, krwotoki, rzadko kiedy utratę przytomności. Udokumentowane przypadki wyraźnie wskazywały, że jedynym źródłem magii były szkielety porastające drogę. Składały się głównie ze smokopodobnych kończyn, czaszek, resztek ogonów lub żeber. Gigantyczne pasma śmierci rozpościerały swe przerażające skrzydła tworząc aleję - o, ironio - bezpiecznej przeprawy. Do tej pory żaden z Magów lub Czarodziejów, ba, nawet nikt z Czarnoksięzników, nie wysnuł poprawnej - lub w miarę poprawnej - hipotezy, odpowiedzi na pytanie: Dlaczego szkielety tworzą aurę ochronną. Żadna zwierzyna nie próbowała nawet przecisnąć się przez niewidzialne ściany bariery. Tak... pewnie, nie trzeba być sprawnym umysłowo, by wiedzieć, że szczątki silnie magicznych istot wyzwalają swoją moc, zwykle wpływając negatywnie na otoczenie i środowisko dookoła. Galanoth traktował je jako pradawny wzorzec run, jak znak blokujący przepływ energii. Historię powstania Alei Kości słyszał i czytał setki razy, gdy był małym chłopcem, a potem nastoletnim studentem Akademii. Tysiące lat wstecz, gdy jeszcze Thelas dojrzewało pośród kwiatów osad, doszło do przełomowej walki między siłami Dzikiej Północy, a Północy Elfów. Armia Lodowych Elfów,ramię w ramię z kolonistami Krasnoludzkimi i Ludzkimi, odparła atak zniewolonych bestii. Demoniczne kreatury władały terytorium Thelas, pastwiąc się nad zwierzętami i istotami, których widok napawał lękiem. To był czas, w którym padły tysiące... i dzieje, w których powstawali bohaterowie. Wyrastali na górach stworzonych z mieczy i tarcz, wspinali się na łby smoków, odcinali tętnice śnieznoszczurów, tonęli w bryzach krwi... wytyczali kierunek cywilizacjom.
Jednym z nich był Arcto, Arcto Thelas.
I ta własnie myśl, rozgorączkowana na śnieżnej polanie kości, rozgrzewała serce rycerza.
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

Nie pamięta już ile dokładnie wiosen minęło odkąd się obudziła. Po odnalezieniu szczątków ojca i jego klejnotu podróżowała wiele. Odwiedziła kochany Szepczący Las, zwiedziła tam Adrion, wykąpała się w Kryształowym Jeziorze i przeszła przez Dasso niedaleko pustyni. Później powędrowała na północ, minęła Łzy Rapsodii i Szczyty Fellarionu. Tam wsiadła na statek i popłynęła hen daleko, aż napotkała Góry Lodowe.
Więc to znajduje się za morzem! Pomyślała widząc szczyty, które wyglądały jak pryzmaty. Gdzieniegdzie na samych brzegach było jeszcze znać ślady dawnego życia, zamrożone łodygi traw, prześwitujący przez pokrywę lodu piach.
Tutaj, nawet ja nie zawędrowałem- szepnął do niej głos ojca w głowie
Przez czas podróży wiele nauczyła się od ojca, podszkoliła swoją magię Umysłu. Ojciec też w końcu zrozumiał swoje błędy z trzymaniem ją pod kloszem i teraz był bardzo pomocny. W umyśle pokazywał jej drogi, dawne wyglądy miast, opowiedział nieco o wojnie, ludziach i stworzeniach, które kiedyś poznał. Dzięki niemu też zapoznała kilka nowych dialektów i mnóstwo starych legend. Dowiedziała się też wiele o przodkach rodziny.
Właśnie tam, na słupie lodu spoczywały gdzieś szczątki jej wuja, brata ojca, jedynego smoka lodowego w całym ich drzewie genealogicznym. Nie był on bękartem, po prostu geny ułożyły się tak dziwnie, że jeszcze będąc małym podczas choroby zamiast ogniem zaczął zionąć smugą lodu. Wszyscy oczywiście chcieli to leczyć, a raczej odprawiać nad nim czary, wtedy też jej babka się na to nie zgodziła. Zabroniła eksperymentów na synu, pokochała go takim jakim był. Mimo to nie wszystkim przeszło to tak lekko, jego własny ojciec nie patrzył już na syna tak jak dawniej, co rusz próbował jakichś metod na odczynienie "klątwy", co rusz też oskarżał swoją żonę o niewierność. Wraz z czterysetnymi urodzinami syna wyleciała z gniazda i więcej już się nie pokazała. Zostawiła jej ojca i dziadka samemu sobie.
Wszyscy podejrzewali, że zaszyli się w tych górach i szkolili nowe umiejętności Grendlanda, ale nikt nie chciał tego sprawdzać, nikt nie chciał mieć do czynienia z nimi. Po kilkuset latach doszły ich słuchy, że faktycznie osadziła się niedaleko miasta Arcto Thelas. Sama jednak się nie przemieniała już w smoka, została w elfiej postaci. I kiedy dla Grandlanda temperatura i pogoda sprzyjały, tak w babci Terudii oznaczały powolną śmierć. Nie zionęła już ogniem, a ten drzemiący wciąż w jej ciele w końcu zasnął. Jej babka podobno umarła we śnie, zamarzła powoli...
Castaleya była przygotowana na chłód.
Wyszła ze statku w ciepłym, futrzanym kożuchu, zamiast sukni, które zazwyczaj przywdziewała dziś nosiła spodnie i śniegowe buty. Na dłoniach widniały grube, skórzane rękawiczki. Czego tu dokładnie szukała? Po co był jej wuj? Tego nie wiedziała do końca. Po części robiła to ze względu na ojca, po części też miała cichą nadzieję, że nauczy ją czegoś nowego.
Pierwszy krok... i noga utknęła jej w zaspie. Kolejny i kolejny. Nie poddawała się, jednak kiedy podjechał do niej uczynny lodowy elf z saniami, nie odmówiła przejażdżki. Nie miał nic złego na myśli, wyczuła to w jego umyśle. Jechali powoli, różnymi krętymi ścieżkami, choć ona by ich nie rozróżniła. Wszędzie było biało, jednolicie, nie dostrzegła nawet jednego drzewa, krzaku... tylko wydmy ze śniegu.
- Nazywam się Aredion,W jakim celu Panienka tu zawitała? - zapytał jej dobroczyńca
- Castaleya - odpowiedziała - przygnała mnie tu ciekawość, zawsze chciałam wiedzieć co jest za morzem.
- Pochodzi Panienka ze Środkowej Alarani? Jeśli ktoś od nas z wioski tam wyjedzie, już nie wraca. Powiadają, że to tak piękna kraina... a żeby ktoś do nas rekreacyjnie przyjechał... to się już od wieków nie zdarzyło. Na pewno jest Panienka wygnana? - dopytywał się
- Nie nie jestem - choć stan w jakim znajdował się jej dawny dom mógł na to wskazywać.

W pewnym momencie na widnokręgu zaczęła się pojawiać plama inna niż wszystkie. Castaleya wytężyła swój smoczy wzrok i ujrzała małe miasto. A przed nim korytarz wyłożony szkieletami. Dziwny zwyczaj... ale... co kraj to obyczaj, szacunku do innych kultur nauczyli ją, zanim zaczęła latać.
A jednak nie byli sami. W stronę miasta na koniu jechał jakiś jegomość. Elf. Ale chyba i nawet dla woźnicy nie był on znany.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Wynaturzająca cisza przesuwała się wiatrem przez związane włosy Elfa. Pustka dźwięków dudniła w uszach, przygważdżała do ziemi jak rozwścieczony byk, jak rozjuszona bestia nie znająca litości. Grube ubrania rycerza, derki i tkaniny przypięte ozdobnie do zbroi, powiewały na hulaszczym oddechu zawieruchy. Czerwono-kremowy płaszcz wciągnął się w taniec lodowej dmuchawy, powiewał w kierunku południa, tam skąd przybywał Galanoth. Elf uśmiechnął się nikczemnie. Niejako stawiał czoła wyzwaniu rzuconemu przez dzikie siły przyrody, przez bogów i tytanów Dalekiej Północy moszczących się na wysokich tronach gór. Ku dolinie śmiertelników rzucali oszczepami wiatru, gradem chmur i śnieżnych piguł. Tupnięciami stóp i rąk wznosili śmiercionośne lawiny, stwarzali krachy i dziury pochłaniające nieszczęsnych wędrowców. Tak, tak... Galanoth pamiętał każdą bajkę i przypowieść opowiedzianą przez kochaną babcię. Mówi się, jakoby mity i baśnie były pięknymi drzewami zasadzonymi na ziarnku prawdy... i faktycznie, większość z nich spisywała się w praktyce. Nauka w Akademii Liścia, służba na obszarze granicznym, potyczki bitewne z demonicznym rojem, wszędobylskie podróże po zamkach Północy - Galanoth nie jedną bliznę chował pod koszulą, nie jedną też "baję" zdążył poznać od mniej przyjemnej, realistycznej strony. Lawiny górskie faktycznie zrzucali tytani, rozstępy ziemi przyprawiały lodołamacze, a potwory Pustki krążyły po rwach i ścianach skalnych, szerząc lodowate oddechy i zaklęcia zniszczeń.

Elf poprawił się na grzbiecie. Wyprostował pozycję w siodle, złapał lejce oburącz, widocznie zaciekawiony migotliwym, poruszającym się w oddali punkcikiem. Czarna plama kształtu, zaprzęgnięta silnymi końmi, ruszała ku Arcto.
- Sanie... - rzekł cicho Galanoth, wprawiając Strzałę w nic nie znaczące odkrycie. - Sprawdzimy, kogo wiozą, co? Jak sądzisz: dasz radę przebiec jeszcze trochę?
Gdyby tylko Galanoth znał język zwierząt, zrozumiałby ten dziwny, pokrętny furgot wysapany końskim łbem, który następnie dał upust energii młodego wierzchowca. Zaspy śnieżne zaczął pokonywać susami i szybkimi skokami. Nakręcane sprężyny, stalowe mięśnie Strzały, wyrzucały w powietrze kaskady kruszonego śniegu. Pod kopytami bieguna skrzypiał starodawny lód, pękało lustro pierwszej tafli wiecznej zmarzliny, pokrywy Północy niezniszczonej dotąd przez dzieje wieków.

Galanoth spoglądał co jakiś czas na prawą stronę horyzontu, skąd nadjeżdżały sanie. Płozy pojazdu piętrzone ponad poziomem białych fal skutecznie pokonywały drogę, wytyczały kierunek ku Alei Kości. Rycerz przyspieszył konia niewyraźnym, lekkim podbiciem w boki. Jazdą zrównał się z końmi przewoźnika, odseparowany długością kilkunastu łokci spotkał się wzrokowo wpierw z woźnicą, potem z drobną kobietą siedzącą tuż za nim. Widział i wiedział dokładnie, że nie jest stąd: była ubrana zbyt grubo, nachalnie, jakby po raz pierwszy w życiu widziała śnieg. Nie posiadała więc temperamentu i serca Lodowych Elfów, gorącego nawet wtedy, gdy zgaśnie ostatnie światło zorzy.
- Witajcie, podróżnicy! - pełny, głęboki głos Elfa niestroniący od odwagi i spokoju ozwał się poczciwie - Zmierzacie do Arcto, prawda?
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

Woźnica zatrzymał sanie tuż przy jegomościu. Zanim się odezwał długo na niego patrzył, tak jakby z niedowierzaniem. Jego wzrok wędrował po jeźdźcy, w końcu zeskoczył z powozu, upadł na kolana i przemówił:
- Panie! Wróciłeś! Witamy cię na ziemi twej matki - odezwał się. Najwidoczniej mężczyzna był kimś ważnym w tych stronach.
Całej sytuacji przyglądała się Castaleya. Siedziała na małej ławeczce w saniach, przykryta jagnięcą skórą.
Przyjrzyj się mu, prawdziwy lodowy elf, z krwi i kości- powiedział w jej myślach ojciec
Jej wzrok się uniósł, na koniu siedział wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Jego włosy były białe jak panujący tu śnieg. Jego oczy natomiast były ciepłe. Mieniły się różnymi odcieniami brązu.
Zapewne to ciekawy człowiek - pomyślała w duchu
Pamięta jak do ich smoczego miasteczka przylatywały różne smoki. Jedne były całkiem nowe, drugie wracały po latach. Ojciec nigdy nie pozwalał jej się z nimi spotkać, bał się, że zarażą ją chęcią podróży i któregoś dnia zniknie z jednym z nich...
- Panie oczywiście, że jedziemy do miasta, odebrałem z portu ryby i tę panienkę- wskazał na Castaleyę - powiedziała, że czegoś czy kogoś szuka.
Jeźdźcowi jakby rozbłysły oczy.
- Panie, proszę, zaszczyć nas i rusz z nami do rodzinnego miasta.
Castaleya przez całą ich wymianę zdań nie odezwała się słowem. Raczej badała sytuację.
Wiatr zawył mocniej, zabierając ze sobą drobiny śniegu. Droga stała się dla niej niewidoczna, jednak woźnica wiedział gdzie się kieruje.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Lata wypędzonych, dalekich podróży po globie Alarani rozbiły pamięć Galanotha. Zapomniał, co przywileje, krew i rodzina znaczą na Południu, a jak przywiązanie do tradycji budowała szczelnie Północ. Zakorzeniona w naturze opieki i przetrwania w grupie, Alarania pokryta śniegiem oddawała się czci familiom bohaterów, wysoko postawionych rodów. System lenna, choć niekiedy dziurawy i słaby u wyłomów, jak mur ograniczał różnice kulturowe z "dolnymi" partiami mapy. Wyprawa wgłąb nieznanych kultur, smakowanie życia na Zielonych Marchiach czy pośród miast portowych Jadeitowego Morza, wypruły z Elfa pojęcie, ile przyjazna, bohaterska twarz znaczy w gęstwinie okalającego krainę śniegu... Ile miecz i zbroja ważą na odważniku bezpieczeństwa.
- Proszę... nie musisz się kłaniać, miły panie. - rycerz odezwał się, wpierw nie wiedząc co zrobić. Targany bezwględnym szacunkiem, zsunął się ze Strzały i pomógł mężczyźnie wstać. Był dobrze ubrany, wyposazony na dalekie przeprawy przez surowe tereny Dalekiej Północy. Futro z karakuł, powyszywane wilczą sierścią, chroniło przed niskimi temperaturami. Facet nie wyglądał nawet źle, dobrze zbudowany i w sile dojrzałego wieku, lecz ze skórą pomarszczoną przez niszczącą siłę zimy. Szczęściem niezwykłego przypadku, jego twarz okryta była gęstym zarostem, brodą która - przyrzekłby Galanoth - żyła własnym życiem.
- To niesamowite, że ktokolwiek mnie poznaje. - przyznał Elf, nie stroniąc od uśmiechu - Minęło ponad kilkanaście lat, odkąd po raz ostatni stąpałem po naszej ziemi. Powstań. Nie masz powodów, by padać przede mną. Nie jestem żadnym z bóstw, ani smoków.
Galanoth wyciągnął ramiona, uścisnął barki woźnicy i pomógł mu stanąć na nogi. Dopiero wtedy znalazł cień szansy, by przyjrzeć się tajemniczej niewieście. Siedziała tuż za kozłem sań, milcząca i spoglądająca na świat tajemniczą fiolką oczu. Rycerz złapał prawicą uzdę Strzały. Pokierował konia, pieszo, tuż do wozu. Piękność z nieznanego lądu obserwowała go bacznie. Galanoth mógłby dać sobie włosy ściąć, ale zobaczył w spojrzeniu dziewczyny coś... niewymownie niebezpiecznego.
Pieczęć na lewej piersi zaczęła go piec i palić od środka. Magia rzadko kiedy się myliła.
- Nazywam się Galanoth Thelas i jestem jednym z dziedziców krainy, do której zmierzasz, wszechdobra Pani. Poczytuję to za honor móc bezpiecznie przetransportować cię do Arcto.
Dopiero potem woźnica wspomniał o rybach... i jak za pociągnięciem magicznej różdżki, Gal poczuł ich swąd. Śledzie, grube wory świezutkich śledzi. To było dość zabawne, bo na szczycie śledzikowej wieży siedziała ona, Bezimienna.
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

Przez chwilę zastanawiała się czy nie zbadać jego umysłu, wysłała nawet malutką mackę swojej magii, jednak szybko zrezygnowała. Nie wiedziała dlaczego, może po prostu nie miała na to ochoty?
- Castaleya - odparła krótko, jej nazwisko nie było mu potrzebne, nawet jeśli był Panem tych ziem.
- Dziękuję, choć jak dotąd nie spotkałam tu innego zagrożenia niż siarczysty mróz - powiedziała po chwili.
Swąd ryb jej nie przeszkadzał, a wręcz napawał apetytem. Zmów spojrzała się w ogarniającą ich przestrzeń, ten krajobraz miał coś pięknego w sobie, pomimo swojej surowości, jednolitości... napawał ją nadzieją. Nadzieją, że znajdzie tu to, czego szuka.
Wyczuwasz go ojcze?
Jeszcze nie, wyczuwam jednak tego Galanotha, mimo, że jest tutaj Panem... trzymaj się od niego jak najdalej możesz. On nie posiada aury, dziwny to dla mnie elf-kiedy to mówił Castaleya instynktownie spojrzała w jego kierunku. Z wyglądu również był inny...
Gdzie możemy zacząć poszukiwania?
Tego jeszcze nie wiem, ale jeśli żyje, lub pozostawił po sobie klejnot tak jak ja to będzie najbardziej aktywny wraz w pokazaniem się księżyca, jeśli będzie niedaleko, wyczuję go
Dobrze ojcze, polegam na tobie
Ostatnio sporo dowiedziała się o swojej rodzinie. Poznała stare legendy i ukrywane wcześniej przez ojca historie. Jak chociażby ta o wuju.
Gdzieś w niebie podróżowała również jej matka. Ona również była niezwykła. Jej ojciec opowiadał, że miała łuski w kolorze nieba. Była szybkolotna. Nikt nie mógł jej dogonić, mknęła ponad chmurami z prędkością światła. Wszędzie jej było pełno i... miała życie podobne do Castaleyi... jej ojciec Serdara był wysoko poważanym smokiem, zgromadził wiele klejnotów i wiedzy. Żył przez tysiące lat.. przez ery... Kiedy zmarła jego żona Beresindra, Sarder popadł w obłęd i zamknął w jaskini wszystkie córki: Delagę, Finuę i Luderidie-jej matkę. Żadna z nich nie wytrzymywała tej klatki. Delaga była smokiem leśnym, bez obecności drzew, trawy i krzewów jej łuski traciły swój seledynowy kolor. Finua również miała dar który chciała rozwijać nie ziała ogniem lecz wystrzeliwała ostre kolce z całego ciała. Jaskinia stała się dla niej zbyt mała do ćwiczeń, mogła zrobić domownikom krzywdę... A jej matka Luderidia... ona po prostu chciała być wolna, zwiedzać świat... jednak żadne argumenty nie docierały do ich ojca. Kiedy z Delagą było już naprawdę źle, postanowiły się sprzeciwić i uciec... wszystkie. Wymknęły się któregoś dnia gdy ojca nie było i zaniosły Delagę w serce lasu. Biedaczka sama nie miała siły by machać skrzydłami. Jednak już chwila w puszczy wróciła ją do zdrowia. Z radości wszystkie latały nad borem, ciesząc się niezmiernie. Wtedy też Luderidia gnała tak szybko, że nie dostrzegła stalowego smoka, który wyłonił się ponad chmurami. A on nie zauważył jej... wpadli na siebie i zakochali od pierwszego wejrzenia. Tak zakochali się jej rodzice Marvel i Luderidia. Przez wiele godzin krążyli w przestworzach zauroczeni sobą. Kiedy wrócili na polanę by przedstawić Marvela siostrom... ich tam nie było. Za to ujrzeli pole bitwy. Przerażeni... idąc śladami znaleźli ciało Finuy. Nie zaatakowali jej ludzie... lecz smok... Jej siostra leżała martwa, a Delaga albo uciekła lub zginęła jak najstarsza z nich... Tylko kto mógłby to zrobić? Gdy rozmyślali nad tym wysoko, nad chmurami przeleciał wielki solarny smok... a więc zagadka się wyjaśniła... Ich ojciec stracił rozum do tego stopnia, że zabił własne dziecko, dzieci?
Ta tragedia połączyła już na zawsze jej rodziców, żyli szczęśliwie w mieście smoków. Mając nadzieję, że Delaga uciekła przed spotkaniem z ojcem. Marvel i Luderidia byli szczęśliwi, często latali i podróżowali. Tuż po narodzinach Castaleyi jej matka miała sen. Delaga jej potrzebowała, wyleciała z gniazda i niedaleko od domu została zaatakowana przez ludzi. Zginęła, a Marvel wracając z narady zastał pustą jaskinię i kołyskę. Przed ostatnią wyprawą Luderidia oddała swe małe przyjaciółce z sąsiedniej jaskini, miała się nim tylko zająć przez czas w którym je nie będzie... Marvel odnalazł ciało ukochanej i swe jedyne dziecko. Wtedy też obudziła się w nim nienawiść do istot ludzkich i postanowił wychowywać córkę zdała od świata pełnego zła.
Taka była przeszłość jej rodziny... Zrobiło jej się trochę zimno. Powinna teraz przemienić się w smoka, polatać, zionąć ogniem, jednak nie mogła się zdradzić... jeszcze nie teraz. Teraz musiała odnaleźć wuja Grendala...
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Niewiasta o oryginalnym imieniu, brzmiącym jak nazwa wina ze słonecznych ogrodów Alaranii, wydawała się nie pasować do klimatu śnieżnych zamieci. Białe, chmurne włosy nadawały jej ciału klimatu wręcz lodowatego, cera stawała się śnieżna przez misterne płatki chłodu prószące wolno na ziemię. Wciąż pozostała pewna niejasność, nietypowy znak zapytania wiszący nad głową Galanotha. Nie był do końca pewien, czy krew kobiety posiada dumę i siłę Elfa Północy, czy też to przypadek... jedna z magicznych sztuczek wyhodowania barwnej fryzury. Castelaya była czysta i gładka, tak przynajmniej wnioskował rycerz. Choć śnieg pogarszał widoczność, a ucałowanie rękawiczki prawej dłoni nie wnosiło nic w ocieplenie sytuacji, poczuł, że warto przyjrzeć się uważnie tej tajemniczej postaci, nieważne co takiego przykuło ją do sań wypełnionych śledziami. Obraz ten nie byłby taki dziwny, gdyby nie fakt, że cała trójka, wraz z końmi, znajdowali się na totalnym pustkowiu otoczonym szczątkami smokopodobnych gadzin i bestii. Cóż za wroga atmosfera!
- Proszę nie uważać, że mróz tutaj jest jedynym niebezpieczeństwem, jaką panienkę może spotkać. Obecnie poruszamy się traktem jedynym w swoim rodzaju. - Elf wyprostował się, po czym skocznym ruchem wsiadł z powrotem na Strzałę. Koń otrząsł się z tumanów lekkiej bryzy śniegu. - Ma, szanowna dama, okazję poruszać się przez rzadki memoriał pradawnych dziejów Północy, trakt powstały naturalnie, po wojnie szalejącej na wszystkich frontach Lodowych Krain. Nie wątpię, że jest panienka z dobrego, wysokiego domu, lecz wciąż niewiele osób, spoza łańcucha naszych terenów, wie cokolwiek o przeszłości Północy.
Woźnica wrócił na swoje miejsce. Wierzchem rękawa swojego futra otarł siedzisko, poprawił miękkie obicie i usiadł na nim. Machnął lejcami, sanie zatrzęsły się, a lód pod płozami skrzypnął srodze. Mężczyzna przyłączył się do pouczającego Castelayę dialogu.
- Często wracam do Arcto, wożąc nie tylko pożywienie, ryby lub tkaniny. Na moim wozie gościłem chyba więcej ludzi, niż sam legendarny król Madley III w sali tronowej, haha! - zachrypiał niefortunnym śmiechem - Wybałuszają oczy, gdy opowiadam im o prawdziwej, jeszcze żywej historii, która być może drzemie tuż pod nami. Latające smoki, futrzaste, drapieżne yeti, ino także o dziecięcych koszmarach, fokołakach, haha!
- Póki jesteśmy w obrębie Alei Kości, bo tak zwie się to miejsce, nie grozi nam żadne zagrożenie ze strony dzikiej natury. Magia odpycha je. Widzi panienka wzgórza na zachodzie?
Galanoth zapunktował dłonią strzeliste góry po lewej stronie.
- Tam się właśnie udajemy. Arcto zostało zbudowane w cieniu Czasozimu, jednego z większych szczytów po tej stronie Północy. Czy szanowna pani posiada kogoś bliskiego w mieście? Rodzinę, męża, przyjaciółkę?
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

- To się okaże - odpowiedziała krótko
-Słyszałeś o tej wojnie?
-Niezbyt wiele, podobno panujący tu mróz był na tyle złowieszczy, że tworzył potwory, które bezlitośnie zabijały wszystko co stanęło na ich drodze. Wiele istot z nimi walczyło i wiele poległo
-Czy wuj mógł w niej wziąć udział?
-Nie sądzę, kiedy tu przybył wojna już się kończyła, a on nie lubił walczyć dla idei. Bardziej martwi mnie to jak zareagowała na niego tutejsza ludność. Czy uznali go za przydatnego i wielbili wręcz... czy uznali go za zagrożenie i musiał się ukrywać.
-Myślałam że smoki były kiedyś wysoko poważane
- Północ rządzi się swoimi prawami. Tutaj są inne warunki, zasady. Zima była kiedyś o wiele bardziej sroga, ludzie zabijali się za kawałek zwierzyny... a taki smok musiał dużo jeść. Dawniej nie było zbyt dużo lodowych smoków... teraz została ich zaledwie garstka
- Niestety nie słyszałam o tej wojnie zbyt wiele, mógłbyś Panie opowiedzieć nieco więcej? - odezwała się w końcu do Galanotha
Myśli jej jednak wędrowały w innym kierunku.
-Byli tacy jak ludność z Gór Druidów szukająca kamieni...
- Tyle że ich walutą było jedzenie- odezwał się jej ojciec -Pamiętaj, nikt nie jest bez skazy, nawet ty

Wjechali na ścieżkę kości, ogromne kły i żebra układały się jak tunele w lasach Driad. Tyle że tamte były pekne, w koronach drzew tętniło życie... tutaj panowała tylko pustka, chłód i śmierć
-Wyczuwasz coś ojcze?
- Że ten elf cię intryguje
Na twarzy Castaleyi wyrósł lekko dostrzegalny rumieniec.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Elf zakołysał się w siodle. Płaty śniegu otulały jego włosy i lico, zaś gruby płaszcz oddzielał dokładnie zimne, nieprzyjazne powietrze od kontaktu z ciałem. Wzrok mężczyzny przesycony był ciekawością, dążeniem na wprost Czasozimy. Krzywe, ociężałe linie łańcucha gór znikały tajemniczo w dywanie chmury wiszącej nisko nad wyżynami. Śnieg kołtunił się i zawadzał drogę, ciężki, do tej pory nieubity trakt wiódł przez szeroką aleję, której jedynymi podróżującymi był on sam, kupiec i niewiasta w futrze. Galanoth spojrzał nań wymownie, przewodząc słuchem po jej pytaniu. Uśmiechnął się wstydliwie, i gdy wydawało się, że za nic w świecie nie odpowie, otworzył usta po krótkiej ciszy.
- Konflikty Dalekiej Północy są mroźne i surowe, zupełnie jak jej klimat. My, Lodowe Elfy, mieszkamy tutaj od zarania dziejów, od pierwszej gwiazdy na niebie i iskier w płomieniach ogniska. Wychowywaliśmy się w cieniu gigantycznych, pradawnych istot, które stąpały po ziemi, rzeźbiły figurę jaskiń, polowały pod wodami naszego świata. Świat wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Chwytaliśmy nie za magię i runiczne ostrza, za żadne łuki lub różdżki, lecz za kamienie, kości i nie rzadko uciekaliśmy, zostawiając słabszych pobratymców na pastwę rychłego losu. Jako lud koczowniczy, spędzaliśmy setki lat na odkrywaniu mgieł Północy, tworzyliśmy pierwsze mapy na spreparowanych skórach świń, uczyliśmy się, choć marnie, jak hodować zwierzęta i uprawiać rolę. Natura jednak nie życzyła sobie tego. Chciała, abyśmy pogodzili się, że nigdy nie wygramy z odwiecznymi zasadami rządzącymi Alaranią. Szykowała nas na wojnę, trenowała w ciężkich warunkach przy pomocy stali, krwi i bestialskich ran pozostawionych kopytami, pazurami, kłami... niekiedy ostrzem własnych braci. Wtedy też nadeszła Plaga, zaraza istot, które swym wyglądem przywodziły na myśl najgorsze sny urodzone w wyobraźni artysty. Nadeszły z daleka, nie wiemy skąd. Może nawet nie z tego świata. Prędko pochłonęły przytłaczające terytorium Północy, śnieg stał się czerwony od krwi, a niebo czarne od dymu i czarcich skrzydeł. Przestaliśmy być niewinni. To były czasy, gdy poznawaliśmy tajniki magii, gdy rodziły się zaklęcia, którymi mogliśmy władać... odkrywać jak smak nowej przyprawy. Docierały do nas pierwsze migracje ludów z Południa, zza Szczytów Fellarionu. Dobrotliwy książę Rapsodii wspomógł nas w walce wojskami, doświadczeniem, wysłał nawet swych najlepszych magów. Zawarliśmy z nimi sojusz, który trwa aż po dziś dzień. To właśnie tam się uczyłem, w Rapsodii poznałem smak życia w Akademii. Ale... to było wieki, wieki temu. Nikomu jeszcze nie udało się zwalczyć Plagi, mimo iż jej zasięg obejmuje niewielkie pole mapy. Raz na jakiś czas wędrowcy i zwiadowcy osad Północy informują o ruchach tych bestii, kroczących dumnie w kierunku niezbadanej Północy. Sądzimy, że tam właśnie mają swoje legowisko, dom... portal, cokolwiek, co przyciąga je w te miejsce. Czasem też dochodzi do potyczki, niespodziewanych ataków. Kiedyś, gdy nie znaliśmy sztuki wojennej, zaskakiwani w śniegu padaliśmy, ludzie ginęli łatwo. Przy obecnym rozwoju magii, konnicy i stanu rycerskiego, opanowaliśmy zagrożenie. Jesteśmy prostym ludem. Mężczyźni chodzą na polowania i wojny, kobiety siedzą w domach przy ognisku, wychowując nieliczne dzieci, które tutaj się rodzą. My... pozwalaliśmy kobietom zakładać mundur. Dawaliśmy broń, odzież, schronienie, traktowaliśmy równo. Ale wtedy dzieci nie chciały się rodzić. Na polach Północy straciliśmy tysiące młodych dziewcząt, kobiet, wspaniałych bojowniczek, które mogły dać życie przyszłym pokoleniom. Wybraliśmy źle. Zryw obrony kraju i krainy pochłonął wiele ofiar nie sądzę, by miało się to nagle zakończyć.
Elf spojrzał przed siebie, to na Casteleyę, to na ścieżkę wydeptywaną przez Strzałę.
- O mało co nie straciłem własnej siostry. Była poważnie ranna w czasie obrony granic Arcto. Nieumarli bili w mury, to była rzeź. Gdyby nie Krasnoludy, i ich dziwne maszyny miotające ogniami, nie wiem, co by się stało. Ale... Ymmerden żyje. Po dwóch latach wolnej służby trafiła na dwór jednego z książąt Arturonu. Jest gwardzistką, a ja jestem z niej dumny... Szanowny panie. - tutaj zwrócił się do zakapturzonego kupca - czyżbyś chciał coś powiedzieć? Wyglądasz na zmartwionego.
I faktycznie, sprzedawca ryb przemówił, ze znanym mu chrząkaniem.
- Ekhrmm! Niestety, przypomniałem sobie, waszmości, że muszę udać się jeszcze do Breezedan. Obiecałem swej rodzinie, że tym razem przyjadę wpierw do nich, dopiero potem do Arcto. Wysadzę panienkę, ekhrmm, gdzieś w pobliżu miasta. Proszę się nie obawiać, miłosierna pani, będziesz w dobrych rękach. Pamiętam jeszcze stare czasy... ekhrmm ekhrmm! Wielmożny książę jeszcze nie potrafił ciąć mieczem, a już'li palił się do bitewki!
Galanoth roześmiał się pod nosem.
- Nikt nie chce walczyć, poczciwy druhu. Taki jest już nas los...
Wtedy to Casteleya mogła zauważyć przebijający smutek w błądzącym spojrzeniu rycerza.
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

-Dziewiczy lud... ciekawe.
-Dziewicze ludy to chleb powszedni każdej ziemi. Dawniej byliśmy nim my, smoki.Żaden z ludów nie jest od samego początku idealny.
-Żaden lud nie jest idealny, nawet na końcu
-Owszem
-Każda cywilizacja musi przejść pewne etapy, od pierwotnej po...
W tym momencie musiała jednak zejść z sań.
Śnieg pod stopami był twardy, lecz za każdym krokiem uginał się pod butem. Z jej ust wydobywała się para.
Jak jej babka mogła wytrzymać na tym mrozie? Castaleya czuła jak powoli przeszywał ją mróz...
-Skup się, da się rozbudzić w sobie smoka bez przemiany
-Tak? A niby jak?
- Cóż... musisz poczuć w sobie wielki gniew
- Gniew? Żartujesz sobie? Stworzyłeś ze mnie stratega, wszystko analizuje milion razy, umiem się zdenerwować, ale w ekstremalnych sytuacjach
-To pomyśl, że to ekstremalna sytuacja
-Najbardziej ekstremalny w tym otoczeniu jest wiatr.
Wiatr! - nad głową Castaleyi pokzała się jakby zapalona świeca. Wykonała kilka gestów i tak oto energia z pędu wiatru znalazła się w jej ciele.
Dzięki ci Mistrzu Sundralu, że nauczyłeś mnie twej sztuki - pomyślała patrząc w niebo.
-Jak się domyślam idziemy w tamtą stronę? - wskazała palcem i zaczęła szybko maszerować. Tylko, że suknia i wysoki śnieg to nie zbyt dobre połączenie. Najchętniej by się przemieniła, taka odległość to z trzy machnięcia skrzydłami. Ale jeszcze nie znała Galanotha i nie wiedziała czy może mu ufać...
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Wędrowny kupiec dotrzymał słowa i zrobił tak, jak poinformował wcześniej. Zatrzymał się, na moment, przy gigantycznej zaspie śnieżnej uformowanej gęstym opadem, pomógł kobiecie wysiąść, i po krótkiej rozmowie z Galanothem, ruszył w dalszą drogę. Casteleya zobaczyła dwie złote monety wędrujące między rękoma mężczyzn, rycerz bowiem uważał, że nie ma nic szczodrzejszego i piękniejszego niż czyste, przyjazne serce, a takie innowacje w świecie mroku zawsze wynagradzał z nawiązką. Galanoth zwykł dbać o każde, nawet o najdrobniejsze światło iskrzące się w ciemnościach, więc warto zadbać, by przy odrobinie szczęścia, zakupić więcej niż jedną świecę. Podróż wydawała się jeszcze nieskończona... a do wieczora tuż tuż.
- Ma pani świetną orientację w terenie. - przyznał szczerze Galanoth, rozpatrując widok Czasozimy. Z perspektywy siedziska na koniu była czymś więcej niż gigantycznym głazem, górą przeważają nad horyzontem i krajobrazem Północy. Skądże. Elf znał te miejsce doskonale, zwiedził je wzdłuż i wszerz, gdy Arcto, jako osada, stało się nudne i "ciasne" jak dla kogoś, kto dorastał w nim od początku. - Krążą pogłoski, że Dmuchacze Wietrzysk wróciły do starych gniazd. Panienka słyszała o nich? To ogromne, upierzone stworzenia o ostrych pazurach i równie niebezpiecznych dziobach. Zamiast zębów mają małe kiełki, równie ostre co zagłodzona pirania w sile wieku. Przegryzają się do kości w ciągu niespełna dwóch sekund, ich żuchwy działają jak nacisk sprężynowy.... Ah, piękne czasy. Kiedy byłem młody, polowałem z moim starszym bratem. Czasami, oczywiście, zdarzały się okazy większe niż przeciętny Dmuchacz. Natrafialiśmy na tygrysy, niedźwiedzie, zagubionego Mrocznego Elfa albo kościutrupy pędzące po ściankach skalnych, wgłębieniach i korytarzach... Mhm...
Nie ukrywał durnego, chłopięcego uśmiechu, jaki pojawił się nagle, ni stąd ni zowąd na jego twarzy.
- Ale o czym to ja...? Przepraszam. Nostalgia tańczy w parze z melancholią, wspomnienia napierają na powieki i łzy. Zmierza pani faktycznie do Arcto? Pozostał naprawdę spory szmat drogi... Ubranie panienki nadaje się na wykwintny bal maskowy niż spacer po śniegu. Proszę. - pochylił się nad Casteleyą i wyciągnął ku niej prawą dłoń. - Strzała pomieści dwie osoby, wątpię, by ważyła panienka sporo. Miarowym tempem podróży trafimy do Arcto przed zamknięciem bram.
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

- Czyżby starał się Pan mnie przestraszyć? -spojrzała na Galanotha
Dmuchacze Wietrzysk phi... raczej z moimi zębiskami nie miałyby szans uśmiechnęła się do siebie
Galanoth wydawał się być w podobnym stanie co Castaleya ... co chwila coś wspominał, rozmyślał... był roztargniony jak i ona
Sprawy swojego ubioru przemilczała, choć miała wielką chęć by zionąć mu ogniem w twarz... Może i tutejsze kobiety nosiły spodnie... ale prawdziwe damy takie jak ona widywano tylko w sukni...
Przez chwilę zastanawiała się czy wsiąść na konia. Może nie byłoby z tym problemu... gdyby nie fakt że zwierzęta jej nie lubiły, a ona sama nigdy nie musiała prowadzić konia bo miała własne skrzydła!
-Czyżbyś się denerwowała?
-Ani trochę
- Wyczuwam coś innego
-Ojcze proszę! Przez całe życie siedziałeś zamknięty w jaskini ze mną i kontrolowałeś mnie na każdym kroku... teraz również odczytujesz moje myśli?!
Smok w jej głowie zamilkł. Cóż... Castaleya była zbyt surowa... na pewno... była zła na panującą tu aurę, a wyżyła się na ojcu, który nie był niczemu winien, w końcu chciał jej pomóc.
- Nie dziękuję - odparła po chwili - uwielbiam spacery - odpowiedziała jeszcze z lekką złością w głosie
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Strzała tuptała. Rzecz niepodobna na pokrywie ciężkiego i twardego śniegu, lecz przy każdym postawieniu kroku, wprasowaniu śniegu kopytem, tuż za klasycznym lodowym trzaskiem pojawiało się małe, zgroźliwe TUP. Geniusz zmysłu słuchu odczułby na wstępie, dostrzegłby rzecz wręcz najważniejszą - to nie byłe zwykłe TUP. TUP pławiło się w komforcie jazdy i wygodzie. TUP unosiło się grzbietem konia i wychodziło wysoko ponad linię śniegu. TUP rozległo się ponownie, pieszczotliwie dekorując formę marszu. Galanoth poklepał wierzchowca po pysku, rozluźnił się, zaś wzrokiem specyficznie ciekawskim spojrzał na zbyt dumną dziewczynę. Nie dawała za wygraną, co dla Elfa nie miało zbyt wielkiego znaczenia. Oboje kierowali się do Arcto, ale Galanoth nie złożył przecież ślubów, że zatroszczy się o nieznajomą. Ponownie objął ją wzrokiem, a naturą spokojnego głosu, rzucił takie oto słowa"
- Spacer w śniegu do połowy łydek nie jest niczym przyjemnym. Proszę mi wierzyć. Inaczej siedziałbym na koniu nago.
Strzała wybałuszyła oczy.
- Pani ubranie i futro niepotrzebnie się zamoczy, trzeba będzie sprzątać i prać, suszyć po nocach... na co to komu? Jedynie zamknie sobie panienka szanowna możliwości. My, mieszkańcy Północy, jesteśmy podatni na widok bezradności i włóczęgostwa. Młoda,atrakcyjna kobieta, która przyjdzie w sile wieku i dnia, lecz z wilgotnym i zabłoconym ubraniem, nie ściągnie na siebie ani zaufania, ani dobrych myśli. Karczmy, biblioteki, świątynie... do tych miejsc głównie dostać się z ubraniem, które służyło jako podróżnicza szmatka. Stawiam więc panienkę przed wyborem dokonanym. Bardzo mi przykro, ale muszę to zrobić.
Pokłonił się sylwetką na bok. Wyciągniętym ramieniem pochwycił Casteleyę i złapał ją mocno w biodrach. Pewnym, męskim uściskiem przywołał ją do porządku - tam gdzie było jej miejsce, na grzbiecie konia. Silnym aktem opiekuńczości posadził ją za swymi plecami. Nie potrafił dłużej patrzeć na męczarnię.... ani na szary, wyryty korytarz śniegu postępujący z każdym krokiem tajemniczej panienki.
- Proszę sięmnie złapać za biodra, zaaklimatyzować się. Arcto to wspaniała mieścina, ale... radzę uważać. Nie tolerujemy żadnych wtybrykówi figli. Rozumiemy>
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

Castaleya nie wiedziała jak zareagować.
Jak on śmiał! Co on sobie myśli, to że jest Panem tutaj nie oznacza, że może wyprawiać wszystko co mu się rzewnie podoba Z nosa jakby poleciał jej dym. Była wściekła. Dość już zabraniano jej podejmowania decyzji samodzielnie... teraz nawet nie mogła się przejść bo jakiś napakowany elf, stwierdził, że będzie honorowy i powiezie ją na koniu. Koń zresztą też tego nie chciał, od razu wyczuł kim jest Castaleya, zaczął rozglądać się na boki, podskakiwać niespodziewanie, po prostu jakby próbował ją zrzucić...
-Nienawidzę koni - mruknęła pod nosem.
Zaczęła być coraz to bardziej wściekła i ta jego uwaga o jej stroju... phi... jak on w ogóle śmiał... to ma być niby Książę Północy?
- Po Twoim stroju Panie mogłabym zwątpić, w Twój status...
Czuła jak ciepło rozpiera jej piersi, łuski zaczęły jakby prześwitywać, paznokcie zaczęły się zakrzywiać jak pazury...
-Spokojnie, spokojnie - odezwał się jej ojciec
-Wróciłeś
-Tak, weź kilka oddechów, tylko nie zbyt głębokich bo spalisz mu głowę, pomedytuj
Castaleya zrobiła tak jak poradził jej ojciec... stara forma wróciła, i koń się bardziej uspokoił.
-Widzisz... jednak potrafisz się zdenerwować na tyle by wyzwolić w sobie ciepło, a smoka nie...
- A jest jeszcze inny spokój na dojście do tego?
-Tak
-Jaki?
- Wiesz... yyy..
- Powiedz!
-Trzeba poczuć ogromną namiętność i pożądanie - powiedział szybko
- Co?!
- Nie każ mi tego powtarzać
- Panie... czy żyją tu jakieś smoki? - zapytała po chwili, cóż... od czegoś musi zacząć swe poszukiwania.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Strzała zakręciłbym łbem iście wulgarnie, jakby nie przyjmując ani nie akceptując wiadomości, że tyłek czegoś-kogoś, co zwie się Casteleyą, spocznie na jego grzbiecie. Galanoth uspokoił wierzchowca zdrowym dotykiem, dłonią swobodnie pociągnął po końskim pysku, a następnie pokierował nim po zaśnieżonym trakcie Alei. Rycerz był optymistą, a przynajmniej wierzył, że nic złego nie stanie się w ciągu drogi. Czasozima, z kroku na krok, z minuty na minutę, piętrzyła się przed podróżnikami. Skalna ściana rozpinająca ramiona dalej niż niejeden mur obronny zakrywała horyzont. Wpierw czarne, brązowe kamienie tworzyły jej fundamenty, zaraz nad nimi trwały szaro-bure ornamenty minerałów. Później zaś, im bliżej pościeli chmur i śniegu, tym góra stawała się co raz bielsza od smaku pogody. Przypominała gigantyczny, świeżo wypieczony tort jednego z rzemieślników kuchni. Pachniał niestety nieco brzydziej i był twardszy niż niejeden krasnoludzki herbatnik.
- Mój strój nie jest wyznacznikiem kroju i dziedziny królewskiej, to prawda. Daleko mi do zasiadania na tronie i przewodzeniu ludności. Parałem się żołnierką, bez wątpienia jestem sprawniejszy w boju niż w trakcie złożonych, nużących debat politycznych. Tutaj, wśród ludów Północy, obowiązuje złota zasada Wyboru Dziecięcia. Tuż po narodzeniu, niemowlęciu podaje się szeroki, długi talerz z kilkoma przedmiotami. Wróżba. To, czego dotknie, ponoć ma mówić o jego przyszłości. Zwykle na tacy ląduje miecz, świątynne zioła albo łańcuszek urzędniczy. Pewnie zastanawia się panienka, co wybrałem? Ano... haha, ja kopnąłem tę tacę i obrzygałem własną babcię. Byłem okropnym bachorem.
Galanoth zaśmiał się przyjaźnie, lecz następne pytanie Casteleyi wyrwało go z poczucia żartu. Wyprostował się w siodle, dając do zrozumienia, by oplotła go ramionami w pasie. Telepało na boki, a i Strzała jakoś... wyglądała,jakby chciała na siłę zrzucić dziewczynę.
- Smoki... Smoki, tia... Szanowna panienko, smoki są istotami, które mogą żyć dosłownie wszędzie. Kojarzy panienka tę słynną przyśpiewkę o Tomciu Szczutym i Ogniołazie? Nie? Oh... to ludyczna opowiastka o chłopcu, który wykiwał smoka żyjącego na wulkanie. Jest w niej coś zachwycającego, nie tylko przez prostotę, ale przez prosty przekaz, że smocze niebezpieczeństwo może czaić się dosłownie wszędzie. Wiele potężnych, godnych smoków zginęło na Północy w trakcie Walk Plagi. Nie panowały nad sobą. Sam, osobiście, spotkałem kilka wybitnych... gadzin ich pokroju. Mądre, acz zagubione, samotne, lecz pełne wiary i nadziei. Silne i niebezpieczne, wciąż ciche i z głębokim spojrzeniem zrozumienia... Niektóre z nich ginęły nie tylko od mojej ręki. Tym zajmuję się na co dzień, dlatego nie jestem wykwintnym księciem z bajki. Łowię potwory. Poluję na zło. Może...może poświęcona jest mi inna kategoria opowieści?
Zachichotał wstydliwie, cicho.
- Ale... czy żyją tutaj smoki? Oczywiście. Rządzą szczytami szczytów, lub śpią czujnie pod kopułą niezniszczalnego lodowiska Północy... Mogą być wszędzie. Szanujemy ich życie, ich ucieczkę od Alaranii. Wybrały skrycie się w lodowatych ciemnościach. Ja na ich miejscu postąpiłbym podobnie.
Awatar użytkownika
Castaleya
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Castaleya »

- Wierzysz mu?
- Sam nie wiem, dobrze wiesz, że jestem uprzedzony do dwunogów...
- Widziałeś kiedyś tu smoka? W tych okolicach? - zapytała ponownie
Sama zaczęła się też rozglądać, choć wiatr ze śniegiem bił jej po oczach. W promieniu kilku kilometrów było widać zaledwie dwa inne szczyty, czy tam mógł znajdować się jej wuj?
- Ile lat może mieć teraz wuj?
- Jest już w sędziwym wieku, jeśli żyje ma ponad cztery tysiące lat...
- Czyli najprawdopodobniej już nie żyje...
- Bacz na słowa!... twoja teoria jest wielce prawdopodobna
- A wyczuwasz coś? Nawet minimalnie?
- Że robisz się niecierpliwa, poczekaj. Wjedziesz do miasta, podpytasz się ludności i wtedy zobaczymy...
- Dobrze ojcze
Kolejny skok konia spowodował, że Castaleya złapała się Galanotha za biodra... ruch ten był jakby instynktowny... i dość dla niej przyjemny... Szybko jednak zdjęła ręce, przecież poradzi sobie i bez podpory... tak przynajmniej myślała...
Zablokowany

Wróć do „Daleka Północ”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości