Opowiadania Konkursowe - Przygoda w Alaranii.Gdy zapada zmrok, budzą się truposze

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Arthanal
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Lich
Profesje:
Kontakt:

Gdy zapada zmrok, budzą się truposze

Post autor: Arthanal »

        Łuczników nie lubił nikt - no, przynajmniej nikt spośród tych, którzy mieli okazję znaleźć się po niewłaściwej stronie strzały. Sekiel miał zaś wyjątkowego pecha - celował do niego Bryden Trauton, oficjalnie największa menda, jaką kiedykolwiek nosiła faargothańska ziemia. Menda była jednak dość dobrze urodzona, obowiązkowa i nader skuteczna, czemu zresztą zawdzięczała swoje stanowisko kapitana strzelców i setkę ludzi pod sobą. Nikt właściwie nie wiedział, czym tak naprawdę kapitan się zajmował - a zajmował się praktycznie wszystkim, co godziło w spokojną egzystencję mieszkańców Faargoth.
        Teraz uśmiechał się lekko, a w oczach mu złośliwa satysfakcja. Sekiel najchętniej starłby ten jego uśmieszek za pomocą solidnego kasteta, ale nie mógł - dwójka trzymających go ludzi i sztych miecza na gardle skutecznie ograniczały jego zdolności ruchowe. Pozostało mu więc słuchać tego, co Trauton miał do powiedzenia - bo że kapitan zechce sobie pogadać, to było pewne. Chełpienie się zawsze jest stałym punktem w planie dnia mend.
        - Wpadłeś, Sekiel - zaczął Bryden. - I na co ci to było? Jakbyś siedział spokojnie, to i nawet bym się tobą nie zainteresował. A tak... Żebyś chociaż jeszcze wykonał sobie po prostu jedno zlecenie, profesjonalnie... Mógłbym przymknąć oko. Ale nie, tyś się musiał bawić w mordy, jak jakowyś popapraniec.
        - Oszczędź mi tego, Trauton - przerwał skrytobójca. - Za kogo ty mnie masz, co? Trupy widziałeś?
        - Widziałem. Paskudnie pocięte, pomazane czerwoną farbą, z powycinanymi runami. Więcej, dałem to do zbadania teoretykom magii. Stwierdzili, że to ślady rytuału, co jednak nie znaczy, że rytuał faktycznie był przeprowadzony. Kiedy ze spiżarni ginie ser, nikt nie podejrzewa kota, tak? Sprytnie to sobie wykombinowałeś... I tak myślę, że teraz wszystko mi opowiesz. Co? Czy to nie ty? Może znasz sprawcę, a?
        - Aha... - rzekł skrytobójca po chwili milczenia. - Ty mnie nawet nie myślisz, że to ja za tym stoję. Po prostu byłem pod ręką, a idealnie nadaję się na kozła ofiarnego.... A ty chcesz się wykazać. Zgadza się? Czy może myślisz, że wiem cokolwiek wartościowego? Zapewniam cię, że ci twoi kapłani są znacznie lepszym źródłem informacji ode mnie.
        Kapitan rozejżał się wkoło, popatrzył po tuzinie swoich podkomendnych.
        - Zostawcie nas - rozkazał krótko. - Dwieście kroków w tył, jego na cel. Jeśli się ruszy - zabić.
        Kiedy łucznicy wykonali rozkaz, Trauton kontynuował, nieco zniżając głos:
        - No dobra, słuchaj, jak się sprawy mają. Prawdę rzekłeś, nie podejrzewam ciebie... co jednak nie znaczy, że nie zawiśniesz. Rozejrzyj się wkoło. Widzisz, jaka tu piękna okolica? Góry, jeziora, to powietrze... A jednak, choć jesteśmy ledwie kilka stajań od Faargoth, ludzie nie mają tu łatwego życia. Bandyci, nieurodzaje... Nie potrzeba, by obawiali się jeszcze mordercy, który, znając życie, wkrótce urośnie do rangi demona. Potrzebują spokoju. Jeśli więc nie złapię prawdziwego winnego, powieszę ciebie i wierz mi, zrobię to bez wyrzutów sumienia. Możemy się jednak... dogadać.
        - Mów - rzucił krótko Sekiel, czujnie obserwując twarz swojego rozmówcy. Ludzie mieli rację. To była menda.
        - Nie tutaj. To rozmowa na kiedy indziej i zdecydowanie gdzie indziej. Teraz wrócisz ze mną do Faargoth, tam zatrzymasz się w zajeździe ,,Pod Kasztanami". Przyzwoity jest, w miarę tani... Wpadnę do ciebie z wieczora, pogawędzimy, a kto wie, może nawet wyjdziesz z tej hecy bez szwanku? Dobra, nie ma co mitrężyć. Chłopaki, zbierać się! Jemu też konia dajcie, pojedzie bez pęt.
        - A jaką mam gwarancję, że po przyjeździe do miasta nie wtrącisz mnie prosto do lochu?
        - Żadną, nie wiadmo nawet, czy nie zechcę zabić cię od razu - stwierdził Trauto głosem tak beznamiętnym, że równie dobrze mógłby mówić: ,,A do jarzynowej dodaję pietruszki". Ale Sekiel i tak nie miał wyjścia, świadom obecności dwunastu łuczników za plecami.
        - Niech ci będzie - odparł więc i wskoczył na grzbiet swojego dzianeta.
***

        Zajazdu ,,Pod Kasztanami", choć w istocie taniego, nie można było nazwać przyzwoitym, będąc przy tym szczerym. Był to niewielki budynek z szarego kamienia, przypominający bardziej wojskowy barak, aniżeli gospodę. Jego parter stanowiła niska, wiecznie zadymiona izba, zaś pokoje na dwóch kolejnych piętrach były przeważnie brudne, skąpo wyposażone i zimne. Nie to, żeby specjalnie przeszkadzało to Sekielowi - przywykł do gorszych warunków. Denerwowało go po prostu to, że Trauton sobie z niego zakpił.
        Skrytobójca siedział przy stoliku na parterze, obserwując stałych bywalców zajazdu - głównie faargothańskich żołnierzy - sącząc przy tym piwo z glinianego kufla. To jedno było tu przynajmniej znośne. Czy może byłoby, gdyby nie pływające w nim śmieci i posmak octu.
        - Siadaj, Trauton - Sekiel ruchem głowy wskazał wolne krzesło kapitanowi, gdy ten pojawił się przy stoliku. - Piwa?
        - Piję tylko z przyjaciółmi - oświadczył Bryden, siadając na wskazanym mu miejscu. - A dla ciebie mam po prostu zlecenie.
        - Zlecenie? - powtórzył zabójca. - Ciekawe. Myślałem, że ty jesteś ten dobry. Jakże to tak, skrytobójcy potrzebujesz?
        - Czasami cel uświęca środki... nieważne zresztą. Zainteresowany?
        - Powiedzmy. Kto jest do zlikwidowania? I ile mi za to zapłacisz?
        - Ależ będziesz pracował dobrowolnie, nie potrzebna ci zapłata. Wykarzesz, że nie ty jesteś winny... zabijając prawdziwego mordercę.
        - A jeśli odmówię?
        - Jeśli odmówisz, wtrącę cię do lochów - uśmiech, który wykwitł na obliczu kapitana, był niemal ciepły. - Posiedzisz tam parę dni, a w międzyczasie cieśle postawią na rynku cieszący oko szafocik. Później zostaniesz oddany w ręce mistrza małodobrego, a wkrótce później - powieszony ku uciesze gawiedzi. W końcu zakopie się twojego trupa w jakimś płytkim dole za miastem. Nie minie miesiąc, a ludzie o tobie zapomną. Słowem - nie czeka cię nic, co można by nazwać przyjemnym.
        - Aha - Sekiel skinął głową. - To kto jest celem?
        - Ano właśnie. Zdarzało ci się zabijać dyplomatów?
        Zabójca gwizdnął z cicha.
        - A więc to taka sprawa... A już miałem pytać, czemu nie poślesz swoich ludzi. Co do pytania... podołam. Tyle tylko, że potrzebne mi szczegóły.
        - Jasne. Słyszałeś o tym maurtjskim ambasadorze, który odwiedził nasze piękne miasto?
        - Więcej. Widziałem jego przyjazd. Takich jasełek dawno nie było mi dane oglądać. Szczęściem miał ochronę, bo ludzie już brali się do ściągania go z konia, a i kamienie gęsto latały...
        - No to wiedz, że o niego właśnie chodzi. Jeśli go zlikwidujesz, będziesz dla miejscowych kimś w rodzaju bohatera...
        - Mało mnie to obchodzi. Ale... dyplomata seryjnym mordercą? Coś mi tu nie pasuje, nawet, jeśli to Mauryjczyk.
        - Mi też nie pasowało, więc odwiedziłem jednego kapłana Pana. Zdziwiłbyś się wiedząc, jak dobre mają informacje... I wiesz, co się okazało? To nie taki zwykły dyplomata, tylko nekromanta. Te ciała to pewnikiem efekty jego czarów, a że nie wiemy, co mag kombinuje, trzeba się go pozbyć jak najrychlej. Tyle tylko, że ja nic zrobić nie mogę, jakby sprawa wyszła na jaw, toby się zrobił incydent na wielką skalę. Co do szczegółów... Masz - Trauton rzucił na stół zwitek kilku pergaminów. - To jego rozkład dnia, plany kwatery, informacje o straży osobistej i tak dalej. Czytać, mam nadzieję, potrafisz?
        - Potrafię. Ten nekromanta, jak się nazywa?
        - Emengard Thurimberd. Paskudny typ, okrutnik, jak mówią, zabicie go będzie...
        - Mówiłem już, mało mnie to obchodzi. Emengard Thurimberd... Daj mi trzy, cztery dni.
        - Nie śpisz się, mnie interesuje efekt. No, będę sie zbierał, mam sporo pracy. Miłego cieszenia się wolnością. Wpadnę za te trzy dni, pogwarzymy jeszcze.
        Po tych słowach kapitan wyszedł z zajazdu. Skrytobójca spokojnie dopił piwo, po czym udał się do swojego pokoju, przeglądnąć otrzymany plik papierów. Zgodnie z radą Trautona, nie śpieszył się. Do roboty należało przygotować się spokojnie i bez pośpiechu właśnie.
***

        Sekiel po raz czwarty tego dnia przeszedł w dół ulicy. Na chwilę przystanął, pooglądał coś, co wedle szyldu miało być ,,cudownościami z żelaza i mosiądzu", a co w rzeczywistości nie przypominało niczego konkretnego, później zajął się obserwowaniem krasnoludzkiego kamieniarza przy pracy. Następnie zawrócił i znów ruszył ulicą, na odmianę w górę. Co jakiś czas zerkał na dom - spory budek, otoczony ogrodem, co w Faargoth stanowiło rzadkość. Skrytobójcy nie interesował jednak ogródek - porównywał po prostu zewnętrzny kształt budowli z planami od Trautona.
        Te plany to był kawał solidnej roboty, z tym jednym kapitan naprawdę się postarał. Oprócz zwykłych informacji o rozkładzie pomieszczeń zawierały też takie informacje jak ich dokładne wymiary, rozkład mebli czy zaciemnione miejsca. Zabójcę jednak nabardziej zainteresowała informacja o piwnicy, do której docierał korytarz, zaczynający się w ogrodzie. To z niego właśnie zamierzał skorzystać Sekiel, by dostać się do środka.
        Z jednym miał szczęście - nikt nie lubił Mauryjczyków. Choć tu, w Faargoth, raczej nie widywało się ich zbyt często, wciąż byli uważani za popaprańców, bluźnierców, heretyków i sprawców wszelkiego nieszczęścia, od stonki po wojnę. Z tego powodu ich ambasador został umieszczony nie w wystawnej willi tuż pod siedzibą władcy, a tylko w większym domu w bogatszej dzielnicy - co, choć oficjalnie nie mogło być traktowane jako afront, było wyraźnym policzkiem i drobną kpiną. W dodatku nekromanta miał tylko czwórkę osobistej straży - resztę stanowili miejscowi żołnierze, specjalnie oddelegowani do tego zadania. Byli dobrzy w swoim fachu, fakt, mieczami robili sprawnie, jednak do stróżowania nie przykładali się zanadto.
        Zaczynało zmierzchać, i dobrze, Sekiel miał dość czekania. Obrzucił więc domostwo ostatnim spojrzeniem, po czym szparkim krokiem ruszył z powrotem w kierunku swojej kwatery. Do zajazdu dotarł po chwili. Wkrótce potem wszedł do swojego pokoju, podszedł do niskiego stolika, zmierzył wzrokiem wyłożony nań ekwipunek.
        Jak zwykle wszystko wcześniej przygotował. Kolejno zaopatrzył się w długi sztylet, pół tuzina noży do rzucania, garotę, okręconą rzemieniem pałkę oraz krótki miecz, przypominający nieco marynarski kord. W końcu narzucił na siebie obszerną opończę i wyszedł z zajazdu. Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi - skrytobójca zaczął podejrzewać, że Trauton nie bez powodu polecił mu właśnie tą gospodę.
        Na zewnątrz panował mrok. Po ulicach kręciło się niewielu ludzi, przynajmniej jeśli chodzi o cywilów. Z tego też względu do domostwa mauryjskiego ambasadora dotarł szybko, obrzucany po drodze nieufnymi spojrzeniami strażników miejskich.
        Ruszył wzdłóż niskiego murku, okalającego tereny posiadłości, wypatrując dogodnego miejsca. Gdy takie znalazł, przeskoczył przez ogrodzenie, po czym przykucnął w cieniu po drugiej jego stronie, badając sytuację. Dostrzegł dwójkę strażników, całkiem niedaleko. Po kolorze umundurowania dało rozpoznać się w nich Faargothańczyków - mieli na sobie brunatne przeszywanice, w dłoniach dzierżyli włócznie, a przy bokach mieli krótkie miecze. Z pewnością byli też wyszkoleni... ale też niezbyt przykładali się do swego zadania, bardziej interesując się pękatą butelczyną w wiklinowej plecionce, aniżeli ewentualnymi nieproszonymi gośćmi.
        Lepiej było jednak nie ryzykować - Sekiel ruszył wzdłuż muru, szukając wzrokiem wejścia do piwnic. Wkrótce spostrzegł niewielki pagórek i pyszniące się w jego powierzchni niewielkie drzwiczki. Nie byłby to jakiś niezwykle szczególny pagórek, gdyby nie fakt, że pilnował go kolejny wartownik - ledwo widoczny, bo odziany w czerń. Był to więc osobisty Thurimberda, a z pewnością nie stał tam bez powodu.
        Zamach, świst, głuche łupnięcie. Okręcona rzemieniem pałka wylądowała na karku strażnika, powalając go na ziemię. Zabójca otworzył drzwiczki - o dziwo, nie zabezpieczone nawet kłódką - po czym przecisnął się przez nie do środka. Znalazł się na wąskich, drewnianych schodkach, po których ostrożnie zszedł dół.
Zaprowadziły go one do topornie wyciosanego w skale korytarza. Nie był długi - Sekiel dojrzał słaby blask światła na drugim jego końcu. Ruszył przed siebie pilnując, by iść bezszelestnie - jakikolwiek dźwięk z pewnością rozszedłby się tu donośnym echem. Tak dotarł do sporej piwnicy.
        Tyle tylko, że ktoś tu chyba nie wiedział, do czego piwnica powinna służyć. Zamiast więc mieścić w sobie warzywa, pęki czosnku i całą resztę tego, co wedle wszelkich prawideł winno w piwnicy się znajdować, pełno było tam... ciał. Na stosach pod ścianami walało się ich kilkadziesiąt, wszystkie okrutnie pocięte, z okultystycznymi symbolami czy to wymalowanymi, czy wyciętymi na skórze... Wszystkie wyglądały dokładnie jak te, które znajdowano na ulicach miasta.
        Zabójcy nie dane było długo przyglądać się temu makabrycznemu widokowi. Od strony schodów, wiodących do wyższych części budynku usłyszał głosy, a wkrótce potem ujrzał też blask latarni. Sekiel skrył się wśród trupów, ukradkiem obserwując to, co działo się w piwnicy.
        Do środka weszło trzech strażników - jeden dzierżył w dłoni latarnię, dwóch zaś niosło ciało, które chwilę później rzucili na jeden ze stosów pod ścianą. Co ciekawe, nie nosili oni ani mauryjskiej czerni, ani faargothańskich przeszywanic - odziani byli w brązowe skóry bez żadnych emblematów.
        - Ciekawym, czy ten też wstanie - mruknął jeden z ,,tragarzy". - Plugastwo...
        - Jak będziesz dobrze pilnował, to nie wstanie - odparł mu drugi z mężczyzn. - Za godzinę ktoś cię zmieni. A, i lampę ci ostawim.
        - Patrzajcie go, jaki hojny, bodajby cię pokaziło! - rzucił ten pierwszy za odchodzącą dwójką. Następnie zaczął spacerować po pomieszczeniu. Długo sobie nie pochodził - czując chłód ostrza na gardle, zatrzymał się raptownie.
        - Trupy wstają? - zapytał Sekiel.
        - Kim ty, kur...
        - Trupy wstają? - zapytał ponownie zabójca, akcentując swoje słowa dociśnięciem stali do gardła strażnika.
        - Wstają - odparł wartownik, tym razem gładko i bez wahania. - Czasem.
        - Na miasto wyłażą?
        - Wyłażą...
        - Gdzie ambasador?
        - On... on odprawia swoje gusła, na piętrze, na końcu korytarza...
        Zamach, świst i głuche łupnięcie ciała o ziemię zakończyło rozmowę.
***

        Nóż przeciął powietrze z ostrym świstem, wbił się prosto w szyję zaskoczonego strażnika w czerni. Sekiel zdążył doń dobiec, podtrzymać ciało, delikatnie złożyć je na dywanie, nim narobiło hałasu. Następnie przylgnął do drzwi, posłuchał chwilę. Do jego uszu dobiegały zniekształcone słowa z języka, którego nie znał. Nekromanta faktycznie był więc zajęty rytuałem.
        Gdy skrytobójca przekręcił gałkę, drzwi otworzyły się gładko na naoliwionych zawiasach. Sekiel wślizgnął się do środka, zobaczył strażnika, chyłkiem podbiegł do niego. Mauryjczyk popełnił błąd - gapił się w świecący krąg na podłodze niczym ciele w malowane wrota. Być może sam chciał poznać arkana nekromantycznych sztuk... Cóż, garota szybko zakończyła tak jego marzenia, jak i życie.
        - Jako blask księżyca wydobywa cienie nocy, i jako gwiazdy obdarzają świat swym bladym blaskiem tak ty, Isari, obdarz to ciało bladym cieniem życia! - wrzasnęła nagle postać, klęcząca na podłodze nad świetlistym kręgiem, w którego centrum znajdowało się ciało. - Poprzez ogień, poprzez noc, poprzez potęgę Isariego, żyj!
        Krąg na posadzce rozjarzył się przez chwilę mocniejszym, błękitnym blaskiem, po czym zgasł. Thurimberd - bo nim był z pewnością mag - zmarł w bezruchu, po czym krzyknął głosem przepełnionym cierpieniem:
        - Nie! Isari, błagam, nie! Tanyo, żyj! Nie...
        Ambasador zaczął łkać, tuląc w ramionach ciało kobiety. Z nią wydawał się być jakoś związany. Dla wielu byłaby to wzruszająca scena. Inni byliby zdumieni tymi emocjami u nekromanty. Pewnie znaleźliby się nawet tacy, którzy chcieliby mu jakoś pomóc.
Sekiel ani się nie wzruszył, ani nie zdumiał, ani nie wyraził chęci pomocy. Dostrzegł po prostu okazję. Bezszelestnie zbliżył się do ambasadora, dobył sztyletu, uderzył.
        Uderzył śmiertelnie pewnie, jak dziesiątki razy wcześniej. Wąskie ostrze wbiło się pod ucho Emengarda Thurimberda, a stamtąd do mózgu, nie dając mu szansy na krzyk - nekromanta zgasł, nie wiedząc, że umiera. Sekiel wyszarpnął broń, wytarł ją starannie o ubranie ambasadora, po czym wykradł się z domostwa tą samą drogą, którą do niego wszedł. Niedługo potem był z powrotem na ulicach Faargoth.
        Mógł teraz spotkać się z Trautonem, poinformować go o wykonaniu zadania, pogwarzyć, pożeganać się... ale nie ufał kapitanowi. Skończył zlecenie, a był pewien, że Bryden już wkrótce będzie o tym wiedział. Nie miał tu już nic do roboty. Wrócił do zajazdu, spakował się szybko, wskoczył na konia. Wkrótce opuszczał miasto. Pogoni raczej się nie obawiał, nie powinien dłużej interesować żadnego Faargothańczyka. No, a skoro nie groziła mu szubienica... mógł wreszcie odetchnąć i zaznać chwili spokoju.
,,Nekromancja dla niemowląt"... niepokojące. Bardzo niepokojące.

Omnibus in terris et iam versatur, et semper habitabit nominis mei gloria.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania Konkursowe - Przygoda w Alaranii.”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość