Wydawało się, że zdołał szybko usnąć, ale marszczący się co rusz nos oraz zaciskające się usta zdradzały, że zmiennokształtnego zadręczał nie tylko ból. Filipie patrzyła na mężczyznę z odległości kija i bała się przekroczyć głową linię wozu.
- Może złapał jakąś gangrenę i nas pozaraża? Albo umrze i pozamienia nas w trupy!– powiedziała przerażona aktorka. Namir nie wydusił z siebie chociażby jęku, a jedynie posłał elfce spojrzenie świadczące o tym, że żyje i nie stracił słuchu.
W tym momencie jego oczom ukazał się Japker, który zmarszczył brwi i przyjrzał się rannemu. Przyłożył dłoń do czoła Namira. Lisołak poczuł, że była chłodna i przyjemna.
- Masz gorączkę – stwierdził zaniepokojony. – Pokaż tę ranę.
Jak na zwierzę przystało – Verka syknął odpychając dłonie elfa.
- Nadal nie zwolniłem koni z lejców… - rzucił surowo artysta, a zmiennokształtny zagryzł wargę. Musiał przyznać, że był to jednak udany szantaż.
- Wdało się gangrena, mówiłam! – zlękła się Filipie.
- Nie, to nie gangrena.
- Naprawdę?! Uf! Co za ulga…
- Ale może się nią stać.
- Ajajaj! – aktorka odsunęła się o kolejne kilka stóp do tyłu.
- W tym miejscu pojawił się stan zapalany. Zdaje się, że ktoś kto dźgnął cię tym tępym narzędziem stracił przy okazji jego kawałek.- Japker po tych słowach spojrzał na Namira. Zmiennokształtny syknął zaciągając koszulkę by zakryć ranę.
- Cholera… To było zardzewiałe ostrze…
Filipie nie za bardzo orientowała się w powadze sytuacji, więc w tym momencie wiele działań wydawało się dla niej bardzo proste. Zbliżyła się do dwójki i spojrzała twardo na elfa.
- To mu to wyjmij. – Rzuciła z pretensją.
- I czym zaszyję? Złotą nicią do sukienek? Nie mamy innej…
- Poczekamy na nich – wtrącił się Verka, ale jego wzrok wydawał się być obojętny, jakby z góry pogodził się z ewentualną wersją wydarzeń.
Aktorka nie mogła znieść tego widoku! Chociaż z drugiej strony była to scena wyjęta prosto z desek teatru. Tragizm, dramat… Umierający! Bliski śmierci! To było ekscytujące! Tylko szkoda, że akurat padło na jej przyjaciela.
- W razie śmierci będę pisać o tobie poematy! – zapewniła złamanym głosem Fui.
- Filipie! Tak nie pociesza się umierających – skarcił ją Japker, ale zaraz złapał się na własnych słówkach. – Z resztą, on jeszcze nie umiera. Mógłbym spróbować to wyjąć…
- Ale?
- Ale jak to, co w nim utknęło dotyka ważniejszej części jego wewnętrznego ciała to jesteśmy…
- W dupie – dokończyła z miną smutnej nastolatki Filipie.
- Tak… W dupie… - powtórzył z niesmakiem artysta. – Dam ci coś na zbicie gorączki i na zmniejszenie bólu.
- Yhym… - mruknął mnie przytomnie Namir.
- Tylko daj mu dużo leków – szepnęła na ucho elfka artyście.
Niedługo potem Filipie wraz z Japkerem siedzieli na wspinającej się wyżynie lasu i czas zdawał się zatrzymać. Gdyby tylko chcieli to mogliby usłyszeć głęboko oddychających w śnie lisołaka oraz Duila, który zbudził się z tajemniczym (dla niego) bólem twarzy, gdy elfka próbowała bezskutecznie zataszczyć aktora do wozu ciągnąc go za nogę. Quinnlikasio ciężko wzdychał patrząc na marne działania Fui. Nawet we dwójkę wątpił by dali radę dotargać elfa na posłanie, choć był to niewielki odcinek. Japker był szczupły i filigranowy, Filipie tym bardziej i oboje przypominali świeżo zasadzone korzonki przy Zortwilkanie, który mimo swej rasy oraz postury, raczej smukłego uszatego towarzysza, ważył o wiele więcej niż mogłoby się zdawać, dzięki czemu ów aktor miał pretekst by przechwalać się jakże wyćwiczonymi mięśniami.
Tylko proszę pamiętaj kochanie
Będę śpiewać Ci piosenkę
Nim ten okropny dzień nastanie.
Na rozstaju naszych dróg,
Pamiętaj, że czuwa nad tobą bóg.
O Prasmoku, wielki miłosierny
On jest Tobie całe życie wierny,
Nigdy nie zapomnij o mej miłości,
która przeradza się w szaleńczej zaciekłości.
Proszę, nie zabieraj mi go już więcej,
nie zabieraj duszy, choćby odrobinę prędzej,
by śpiewał o mnie zawsze
bo wówczas cały świat mu klaszcze.”
Nuciła pod nosem Filipie otaczając rękoma zgięte kolana. Japker przeczesał jasne pasmo włosów, które chętnie odbijały jasne promienie słońca nadając im tajemniczo - zimny odcień. Jej blada cera maskowała zmarszczki, a długie i spiczaste uszy idealnie wpasowały się w utworzony kanon niewinności. Elf odsłonił szyję kobiety i tylko niesforny, pojedynczy kosmyk przysłaniał jej policzek. Pochylił się, a jego oddech spoczywał swoim ciepłem na jej skórze.
- Kocham cię Filipie – szepnął, a ona tylko delikatnie skuliła ogrzane jego oddechem ramię.
Czas mijał niemiłosiernie wolno, ale wydawało się, że nikomu to nie przeszkadza. Dwóch artystów spokojnie czekało nie słysząc żadnych jęków ani skarg za swoimi plecami. Konie zdecydowanie się uspokoiły i skubały trawę, która nieśmiało wychodziła na wierzch między złożami mchu.
- Witam. – Rzekł surowo nieznajomy, męski głos i dwójka elfów obróciła głowy. – Czy moglibyśmy się dowiedzieć, cóż takiego tu zaszło?
- Zaszło? – spoglądała dookoła zagubionym wzrokiem Filipie. – Oh, mieliśmy wypadek… Lecz proszę wybaczyć! – aktorka wstała i strzepała z sukienki trawę w sposób przykuwający uwagę do jej pośladków, co zrobiła „nieświadomie”. – Nie przedstawiłam się, Loe van Devarejlot oraz jakże bliski mojemu sercu towarzysz, panicz Marlos – skłoniła się nisko, a w odpowiedzi otrzymała skinienie. – Czuwacie nad tym lasem?
- Owszem, czuwamy – przytaknął elf, a u jego boku stało jeszcze czterech innych. – Podążaliśmy śladem kół, które doprowadziły nas tutaj… - rzucił tajemniczo strażnik.
- Doprawdy? Gdybyście pojawili się tu wcześniej!
- Tak? – elf twardo spojrzał na Filipie, która wydawała się być nieco spłoszona. Dłuższą chwilę milczała spuszczając głowę w dół, ale zebrała w sobie siły by mówić dalej.
- Mieliśmy wypadek, mamy rannych, mój cały dobytek… Cóż za nieszczęście!
- Mhm… - mruknął dowódca straży, po czym postąpił kilka kroków w stronę ów dobytku.
Nos Namira poruszył się. Zmiennokształtny zmarszczył brwi, a już krótką chwilę potem mrużył oczy pokazując ostrzejsze kły, jakby z niezadowolenia.
- Filipie? – szepnął półprzytomnym głosem Verka.
- Och! Mój synu! – elfka momentalnie doskoczyła do lisołaka przytulając go, a następnie głaszcząc gorączkowo po twarzy. – Filipie tutaj nie ma kochany. Zapewne znów nawiedziła cię w snach – mówiła z niebywałą troską artystka.
- Syn? – zdziwił się jeden ze strażników.
- Oczywiście, że mój syn! – zaprotestowała Fui. – Czyś ty kiedykolwiek widział lisołaka, co ma rasową matkę albo ojca? Biedak, nie ma za krzty zdolności do czarowania i porzucił go jakiś okropny czarodziej, gdy był jeszcze małym liskiem – skarżyła się elfka patrząc jednak na Namira z matczyną miłością.
- Yhym… To jak panienka wytłumaczy, że akurat do was prowadzą ślady z miejsca, gdzie najwidoczniej odbyła się niezła jatka?
- Jatka? – Fui podniosła ze zdziwienia brwi. – Ależ panie, ja pragnęłam dojechać tylko do Menaos, na festiwal artystyczny!
- Nie sądzę, bo skąd tak poważna rana? Te ślady prowadzące do was? – naciskał strażnik, a Filipie wydawała się być jeszcze bardziej osłupiała niż kiedykolwiek.
- Czego chcecie od tej bezbronnej kobiety? – warknął Verka dociskając dłoń do rany. – Owszem, rana jest poważna, ale nie z powodu jakiejś jatki – powiedział ostro, po czym zagryzł wargę, jakby odczuł niesamowicie wielki ból.
- Nie nadwyrężaj się – szepnęła zmartwiona Filipie, a lisołak spojrzał porozumiewawczo na swoją towarzyszkę, po czym skierował wzrok na strażników.
- Nie wiem, co takiego spłoszyło konie, ale mogę zapewnić, że było to nieprzyjemne uczucie. Wyczuwałem w powietrzu niebezpieczeństwo, usłyszałem jakiś hałas… - mówił strapionym tonem Namir. – Konie oszalały, zboczyły z trasy, a później jedyne, co pamiętam to to, że odepchnąłem moją matkę a sam utknąłem między pniem a odstającymi kołkami, które po części wbiły mi się w brzuch. Minęło sporo czasu nim zdołano mnie stamtąd wyciągnąć. Ach, nie wierzycie mi? Zdaje się, że mam lepszy słuch, węch i intuicję zwierzęcia, jakby ktoś nie zauważył – syknął złośliwie.
- Nie bądź taki porywczy – upomniała go Fui.
- Nie mogę, gdy widzę, jak cię traktują – sprzeciwił się Verka.
- O, cholera, co jest? – spytał Duil, który uniósł się na prostej ręce i spojrzał zaskoczony na pięciu strażników. – Przyszli nam z pomocą!
- My? – spytał zdezorientowany dowódca straży.
- A nie? – zdziwił się Duilesgar. – Posłaliśmy naszych towarzyszy po pomoc… - wyznał elf. – Nieopodal jest jakaś wioska, nieprawdaż? Chcieliśmy przejechać skrótem, ale był to głupi pomysł.
- Skrótem, przez Nacre? – zdziwił się strażnik. – Nadrobiliście tylko kawał drogi.
- Naprawdę?! Ale nas oszukali na tej mapie, ci kupcy po drodze! – zaklął Duilesgar po czym zsiadł z wozu. – Wybaczcie memu przyjacielowi, trudno nad sobą zapanować, gdy doskwiera mu tak mocny ból.
- Ej szefie, czy on ci kogoś nie przypomina? – szepnął jeden ze strażników do dowódcy, który baczniej przyjrzał się Verce. – On nie jest tym jednym z tych poszukiwanych opryszków w Menaos? – dowódca pokiwał głową w zastanowieniu, a Namir przeklął w myślach swoją charakterystyczną twarz, która teraz wyglądała nieco inaczej niż standardowo, ale jak już odgrywać scenę to do końca i w każdym szczególe.
- Chcieliśmy tylko dotrzeć do Menaos, na ten festiwal, a taka przydarzyła się nam przygoda… - powiedział ciszej z żalem Namir, ale w sposób odpowiednio głośny by każdy ciekawski go usłyszał.
- Wynająłem kilka osób do ochrony, między innymi tych braci a i także przyjaciół naszej rodziny. W Menaos odbędzie się festiwal, interesy w Kryształowym Królestwie ostatnio ciężko idą. Dla zwykłej krawcowej tak wielkie królestwo bywa zdradliwe, gdy na scenę wchodzą młodsze dusze o bogatej wyobraźni. Pomyślałem, że projekty podbiją serce artystów w Menaos, zawsze jakiś grosz wpadnie, lecz teraz…teraz żałuję – wyznał cicho Verka spuszczając głowę.
- Och nie! Nie żałuj! To ja niepotrzebnie wplątałam cię we własne kłopoty! Już wszystko będzie dobrze, tylko proszę wytrzymaj jeszcze chwilę! – płakała Fui skrywając twarz w dłoniach. – Proszę pomóżcie mi! Nie chcę by on umarł! Ściągnijcie jakąś pomoc! Gdzie ta wioska?! Och, syneczku mój!
Strażnicy stali niczym słupy spoglądając na podróżników, wszystko wydawało się takie prawdziwe w ich ustach, chociaż rozum podpowiadał by nadal być czujnym.