Rododendronia[Okolice Rododendronii] Warownia Nidhögg

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

[Okolice Rododendronii] Warownia Nidhögg

Post autor: Dragosani »

Dwa tygodnie temu.

        Sa'maar oczywiście musiał wywołać wilka z lasu, jakże by inaczej. Razem z Dragosani udało im się uratować głowy przed ścięciem (poważnym przestępstwem jest podszywanie się pod władcę, lecz nikomu nic się nie stało, a smok jedynie rozglądał się po zamku nic więcej to też nikt nie zamierzał skrócić o głowę dwójki młodocianych przestępców), jednakże konsekwencje wybryku złotołuskiego i tak były dla ich dwójki bolesne. Stary Kholghrim postanowił przylecieć z wizytą do swojego brata i wyrodnej córki, tej jednak nie zastał ani w domu stolarza, ani w jego warsztacie. Strażnik zaczął więc szukać, aż nie dotarły do niego wieści, że blondynka ze swoim smokiem tkwili w katimskim areszcie. Dumnemu wojownikowi się to nie spodobało i od razu poszedł z wizytą, kierując się w tamtą stronę.
        Nie musiał wcale nikogo pytać o to, gdzie znajdują się nowi więźniowie tego raczej spokojnego miasta, w którym przestępczość niby istniała, ale była tak rzadka jak spotkanie futrzanej, skrzydlatej hydry o kolorowym umaszczeniu na środku pustyni. Niby się słyszał o takich dziwach, ale nikt ich nigdy na oczy nie widział. Nie trudno więc było znaleźć jedynych osadzonych w więzieniu, zwłaszcza, że Sa'maara było słychać już od progu wstąpienia do budynku.
        Po zapłaceniu zadośćuczynienia za problemy jakich narobiła ta dwójka, udał się z nimi do domu swojego brata tylko po to, by poinformować obecnego opiekuna Sani, że dziewczyna wraz ze smokiem obecnie w postaci złotowłosego elfa wraca do ich rodzinnej "osady". W dyskusji z tym człowiekiem złoty gad nie miał nic do powiedzenia, a nawet jeśli starał się coś z siebie wyrzucić, było to jak grochem o ścianę. Ojciec Sani nie miał żadnego szacunku do magicznych istot, zwłaszcza do pradawnych gadów, które nie miały prawa głosu. Bo co to za broń, która wchodzi z dzierżącym w dyskusje? Z tego powodu Sa'maar nawet nie starał się przekonywać upartego rododendrończyka, by dał im jeszcze jedną szansę. Cała ta próba leżała wyłącznie na barkach zrozpaczonej blondynki, która zrobiłaby wszystko byleby tylko nie wracać do pełnej okrucieństwa wobec małych smoków klanowej warowni.
        Jej stryj również nie wchodził w dyskusje z ojcem dziewczyny, choć prawdopodobnie wtedy ten dałby się przekonać do pozostania Dragosani w Katimie, jednakże zapytany nawet o swoje zdanie w tej kwestii odpowiedział:
        - Oboje są sobie winni.
        I na tym cała dyskusja się skończyła.
        Mężczyźni poszli wspólnie się napić do karczmy i coś zjeść, ciotka Sani cały czas z nią siedziała i starała się jakoś po matczynemu uspokoić dziewczynę, a Sa'maar razem z kuzynami blondynki pakowali powoli ich rzeczy do schowanych w stajni specjalnych toreb i juków smoka.
        Po dwóch dniach opuścili Katimę na grzbietach swoich gadzich wierzchowców, Kholghrim na ślepym i głuchym jak pień starym smoku ziemnym - Rolo, a Sani na Sa'maarze w swoje prawdziwej postaci zaraz za nimi. Dziewczyna nadal była rozgoryczona, ale nie miała innego wyjścia. Była wściekła na złotołuskiego, bo to wszystko było przez niego i pradawny o tym doskonale wiedział. Cały czas starał się naprawić sytuację, przekonać Rolo do buntu przeciw Kholghrimowi i pomóc młodzikom w ucieczce, lecz kamienny jaszczur jedyne kogo kiedykolwiek słuchał to właśnie ojca dziewczyny. Nie mógłby mu się przeciwstawić, już dawno temu zaprzestał tych starań.

        Po powrocie do ich niewielkiej warowni, w której każdy z domów miał średniej wielkości stajnię, na przynajmniej trzy gady, Sani od razu zamknęła się w swoim pokoju, a krnąbrnego Sa'maara siłą zamknięto i uwiązano w jego "boksie", coby nie wpadł czasem na kolejny ze swoich durnych pomysłów. Wszystkie starsze smoki, które przetrzymywano w tej "osadzie" były bezwolne, ślepo oddane swoim jeźdźcom, praktycznie wyprane z życia. Przypominały ożywieńce, a nie żywe stworzenia. Te, które jeszcze nie zostały złamane przez tutejszych mieszkańców, albo samego Kholghrima, nadal ryczały piskliwie na całe gardło, sporadycznie ziały ogniem, buntowały się na każdym kroku i tylko kombinowały jak tu uciec z tego miejsca smoczej kaźni i wrócić do rodzinnej pieczary i do matki, choć ta w większości przypadków już dawno leżała martwa trawiona przez robaki.
        Ostatnio jednak sporo się pozmieniało i Sani musiała to przyznać. Rzadkością już były wyprawy by zniszczyć jakieś smocze leże i ukraść z niego jaja, teraz te pozbawione własnej woli gady rozmnażano między sobą co miało ułatwić i przyspieszyć oswajanie młodych skoro rodzice takich smocząt niczym jakieś maszyny zależne były wyłącznie od woli swoich panów. Zaczęły być też szkolone tu bezskrzydłe smoki z rododendrońskiej armii oraz rozkwitł handel całkowicie oswojonymi i uległymi wobec człowieka smoczymi wierzchowcami. Ani Sani, ani Sa'maarowi się to nie podobało, bo jej ojciec z tradycjonalisty stał się jedynie chciwą łachudrą.
        Ich dwójka miała prosty wybór albo wyruszyć w las i zabić wszystko co z punktu widzenia człowieka można by nazwać "potworem", więc zaliczały się do tego i chochliki, i centaury, o zmiennokształtnych już nie wspominając. Albo mogła zostać tutaj i pomagać w smoczym "przedszkolu". Wybór był o tyle trudny, bo albo będzie zmuszona zabijać niewinne, cywilizowane stworzenia, albo będzie przykładała rękę, do tego by te małe pełne energii i woli życia gady stały się bezrozumnymi maszynami do zabijania, zwykle poważnie okaleczonymi, by w pełni były zależne wyłącznie od swojego jeźdźca.
        - "Polecę z twoim ojcem i resztą bandy pod północne bramy miasta, ty zostań tutaj i zajmij się maluchami, zgoda?" - zaproponował złotołuski, na co dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Nie chciała tego, nie chciała się z nim też zamieniać, ale też nie protestowała, choć wiedziała, że jeśli jej ojciec dosiądzie Sa'maara to nie ważne co zrobi złoty gad i tak stanie mu się krzywda. Bo jej ojciec po prostu nienawidził wszystkiego miało choć odrobinę magii w sobie, a solarnym jaszczurem gardził już w szczególności.
        Kiedy polecieli, ona została i pomagała matce w obejściu i prowadzeniu schroniska dla przejezdnych, nie chciała być przy cierpiących łuskowatych maluchach. Nadal bolały ją plecy i ręce po łomocie jaki spuścił jej Kholghrim, po tym wybryku w Katimie. Podejrzewała, że siniaki jeszcze długo zostaną. Niby Sa'maar miał gorzej, nadal utykał na tylną łapę i zdarzało mu się, że tracił czucie w lewym skrzydle, ale się już niemal w pełni zregenerował, nie było po nim widać, że ktoś mu cokolwiek zrobił.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Riordian zawsze był kimś, kogo można by było nazwać obieżyświatem. Ciężko by było powiedzieć, by posiadał dom, chociaż tym z drugiej strony, gdyby ktoś go zapytał, nazwałby zagajnik, z którego pochodzi. Natomiast był tam ostatnio... wiele lat temu. Z drugiej strony jednak jest też w pełni świadomy tego, że w każdej chwili mógłby tam bez najmniejszego problemu wrócić i odnaleźć się w tym zamkniętym czarodziejskim środowisku. Bo tak właśnie trzeba nazwać to otoczenie. Opiekunowie ogólnie dzielą się na dwa rodzaje - tych, którzy podróżują i tych, którzy nie podróżują. Łatwo w tej sytuacji oczywiście domyślić się jakie warunki trzeba spełnić, by do danego rodzaju należeć. Riordian był nawet raczej tym całkowicie skrajnym przypadkiem podróżującego opiekuna, bo wracał do swojego zagajnika zdecydowanie rzadziej od większości członków swojej społeczności. Jego miejsce było na szlaku. Niby jego zagajnik był jego domem, ale też z drugiej strony, jakby miał się nad tym głębiej zastanowić, to takim mianem mógłby opisać całą Alaranię. A nawet miejsca poza nią, bo jak świetnie zdaje sobie z tego sprawę - takie miejsca również istnieją. Przez swoje ponad trzysta lat życia - co nie jest wcale jakimś wielkim wynikiem zwiedził wiele miejsc, również poza granicami Alaranii, jednakże był to tylko ułamek tego, co widział. Mimo wszystko, ten kontynent, o ile można tak to nazwać był miejscem, którego starał się nie opuszczać, a poza jego granicami był tylko przez kilka miesięcy. Krótki epizod, nic ponadto. Jego podróże polegały przede wszystkim na pomocy innym, przemieszczając się z miejsca na miejsce nie miewał żadnego specjalnego celu, może poza paroma wyjątkami. Raczej po prostu podążał... przed siebie, można by ująć, bez konkretnego celu. Pomagał wszystkim - zwierzętom, człekokształtnym, przedstawicielom wszystkich ras. W końcu każdy zasługuje na odrobinę dobra, oczywiście nie naruszając przy tym równowagi. W wielu sytuacjach zdarzyło mu się odmówić z kamienną twarzą pomocy - z prostej przyczyny. Natura wie co robi i są sytuacje, że jeżeli coś ma się wydarzyć, to lepiej pozwolić, by faktycznie się to wydarzyło. W końcu kim on jest, by zmieniać wyroki natury? On zresztą sam uważa, że jest tylko i wyłącznie przedstawicielem, właśnie tej natury - a mając taką rolę nie może wpływać na to co się dzieje z powodu sił większych i poważniejszych od niego samego. A jego towarzysz Crusty... cóz, wiecznie tylko narzekał i bełkotał - w większości przypadków od rzeczy. No ale cóż, właśnie to stworzenie, chociaż nierzadko również nazywał go utrapieniem, czy przekleństwem był czymś za co on właśnie brał odpowiedzialność. W końcu to jego czyny i działania doprowadziły do powstania... takiej istotki. Nie stworzył go co prawda, natomiast mimo wszystko właśnie to określenie jest najbliższe prawdy, a sam nie był w stanie wymyślić innego, bardziej trafnego.

        Rododendronia, albo raczej same jej okolice były miejscem, do którego tym razem trafił ze swoim towarzyszem. Jak zwykle to, że tutaj trafił można by było określić mianem przypadku, ale on wolał mówić, że to natura go kieruje i to, że się tutaj znalazł wcale przypadkiem jednak nie było. Natomiast dlaczego miał się tutaj znaleźć? Sam tego nie wiedział. Natomiast nigdy nie poddawał swojego losu żadnej wątpliwości. Skoro się gdzieś znalazł, to miał sie tam znaleźć, czy pozna tego powód, czy też nie - nieważne. Ważne, ze ma zrobić to co do niego należy. Natomiast co do samego jego pojawienia się w tym miejscu... nie spodziewał się przyjaznego spotkania z mieszkańcami tej krainy. W końcu, jak dobrze wiedział, królestwo zarządzane przez Elladora IV Żelaznego było w napiętych stosunkach ze wszelkimi magicznymi organizacjami. A sam jako czarodziej opiekun co prawda do żadnej nie należał... ale czy nie przedstawiał swoja osobą tego, co właśnie w takich organizacjach często się pojawiało? Spodziewał się po prostu... nieufności w jego kierunku. No, ale to w większości miejsc, w których pojawiał się po raz pierwszy spotykał się właśnie z nieufnością i był do tego przyzwyczajony. Zresztą... nigdy nie zamierzał i nie planował w żadnym miejscu zostawać na zbyt długo - i tak nie potrafił odnaleźć się w żadnym społeczeństwie na dłuższą metę. Warownia, do której trafił nazywała się Warownią Nidhögg. Był na tych ziemiach po raz pierwszy i już po kilkunastu minutach przebywania na tym terytorium wiedział, że nie będzie to dla niego pod wieloma względami przyjemne doświadczenie. Już na dzień dobry spotkał się z okropnym traktowaniem niewielkich smoków. próbował jednemu z nich pomóc, ale został dość... ostro potraktowany przez kogoś wyglądającego na strażnika i poinformowany, że ma się nie wtrącać w sprawy, które jego nie dotyczą.
        O ironio, uważał, że właśnie takie rzeczy go dotyczą, próbował wyperswadować swojemu rozmówcy, że to jednak go dotyczy i musi w tej sytuacji pomóc, ale... otrzymał finalnie tylko groźbę na zasadzie "kłóć się dalej, a w najlepszym razie trafisz do lochu", czy cokolwiek tutaj się znajdowało. Nie poddał się i podjął decyzję: na chwilę obecną zostanie w tym miejscu. Nie przejmując się poprzednią scysją ze strażnikiem zapytał go o możliwość noclegu, na co ten niezbyt uprzejmie zasugerował mu, że powinien znaleźć inne miejsce niż ta warownia, ale finalnie nakierował jego kroki na schronisko, w którym przyjezdni mogli się zatrzymać, a on takim przyjezdnym, albo doprecyzowując przybyłym był. Nie znał jednak warunków, na jakich przyjmowali gości, dlatego też gdy trafił w to miejsce, przede wszystkim postarał się znaleźć kogoś, kto byłby mu w stanie powiedzieć co i jak. Przykuśtykał do młodej kobiety o blond włosach, a na ramieniu czarodzieja kiwał się jego chomik próbujący jakoś utrzymać równowagę. Riordian cicho odchrząknął, próbując zwrócić na siebie uwagę blondynki.
        — Przepraszam, podobno można się tu gdzieś zatrzymać? — Zadał bezpośrednie pytanie - no cóż, jak na osobę która raczej stroni od kontaktów z innymi, to nawet nie było źle! Miał nadzieję tylko, że trafił w dobre miejsce i, że strażnik go nie oszukał.
Awatar użytkownika
Dragosani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Dragosani »

        Od wydarzeń w Katimie minęło trochę czasu, lecz Sani nadal nie była w stanie wybaczyć smokowi tego co tam zrobił, a przez co z powrotem trafili do tego piekła, dalej zwanego Warownią Nidhögg. Nie zwracała kompletnie uwagi na jego przymilne zachowanie, puszczała mimo uszu wszystkie jego przeprosiny. I nie chodziło tu wcale o jej kaprys! Była naprawdę zrozpaczona, bo tam miała normalną pracę, która kochała, mogła się uczyć czytać i pisać, nie mówiąc już, że domowe obowiązki były bardziej przyziemne i nie było w nich nic, co sprawiałoby ból drugiej istocie.
        Tam była wolna i prawdziwie szczęśliwa. A tu? Tu jedynie miała swój dom, rodzinne strony, przyjaciół i ukochaną matkę, niestety było to w nierozłącznym pakiecie z ojcem-tyranem, ciągłymi treningami nieraz ponad jej siły, tresowaniem smoków twardą ręką, bezsensowne misje mające na celu chyba zniszczyć wszystko co magiczne na Łusce. Może i w tej okolicy byli Strażnikami, wszak bronili kraju przed potworami z północy, lecz była pewna, że wszędzie indziej uznawani są za bezlitosnych najemników i okrutnych bandytów. Nie było możliwości być tu szczęśliwym.
        Owszem, mogłaby znów stąd uciec, ale wątpiła, by jej ojciec był dla niej tak samo łaskawy jak ostatnim razem, zwłaszcza, że teraz nikt z klanu już się za nią nie wstawi, bo już nikt więcej od nich nie żyje gdzieś indziej na kontynencie. Był tylko jej stryj mieszkający w Katimie, ale w mieście była spalona, a wuj był nią zawiedziony. Poza tym nie chciał narażać się na gniew brata. Gdyby natomiast bez słowa odeszła, wysłano by za nią łowców i posądzono za zdradę. Za kare musiałaby stanąć w walce przeciwko swojemu smokowi ku uciesze reszty klanu, bo z tej walki żadne z nich żywym by nie wyszło. Wszystko za sprawą rytuału "scalenia duszy" jeźdźca i jego smoka. Kiedy jedno umrze, pociąga za sobą również i drugie. Czekała by ją więc pewna śmierć za ucieczkę.
        Póki co będzie chyba musiała pozostać w rodzinnych, acz znienawidzonych stronach, może w którymś momencie uda jej się przekonać ojca, by pozwolił jej i Sa'maarowi odejść. Na razie nie było na to szans, Kholghrim był na nią nadal wściekły, że nie upilnowała własnego gada. Musiała więc być póki co posłuszną, grzeczną i niesprawiającą problemów córką, choć złudne były nadzieje, że tym byłaby w stanie polepszyć swoją sytuację i zwiększyć szanse na to, by jej prośba o zezwolenie opuszczenia warowni została rozpatrzona pozytywnie.

        Starała się więc jak mogła. Pomagała matce w zajeździe, ojcu dając wolną rękę w zarządzaniu wolnym czasem Sa'maara, który to poleciał razem z Kholghrimem i innymi na posterunek przy północnych bramach Rododendronii. Akurat szła z resztkami jedzenia z zajazdu dla smoków w "stajniach", gdy spostrzegła przybycie pewnego, dość interesującego jegomościa, "pouczanego" - delikatnie mówiąc - przez jednego ze strażników, by się nie wtrącał w sprawy, których nie rozumie i które go bezpośrednio nie dotyczą. W przypływie łaskawości chyba, Zorik wyjaśnił, że te gady szkolone są do walki i zabijania.
        - Nie można im pobłażać, bo nie zauważysz kiedy, te niewdzięczne bestie odgryzą ci głowę czy rękę podczas snu - skwitował osiłek nieprzyjemnym dla ucha, warczącym głosem. Jak coś się mości blondasowi nie widzi, z chęcią pomogę wskazać drogę do wyjścia z warowni - dodał jeszcze dla podkreślenia, że mag ma już tylko jedną szansę, ale od tego momentu strażnik będzie miał go na oku.
        Sani westchnęła ciężko wznawiając wędrówkę do stajni, gdzie dała każdemu z małych gadów jego porcję, po czym powróciła do zajazdu. Cały czas myślała o tym jak musiał się czuć tamten mężczyzna, omal nie ukarany za to, że chciał tylko pomóc krzywdzonej, bezbronnej istocie. W pełni go rozumiała, sama czuła się bezradna w tym wszystkim, mając świadomość tego, że ją czeka w sumie jeszcze gorsza kara, niż tego złotowłosego przybysza, gdyby postanowiła złamać jedno z tutejszych praw. Podejrzewała, że przez to "nieporozumienie" z Zorikiem, czarodziej już dawno opuścił mury warowni, może przy okazji rzucając na to miejsce i łysego osiłka jakieś paskudne przekleństwo. Wielkim więc zaskoczeniem było dla niej ujrzenie tamtego mężczyzny w gwarnym i dość wesołym - jak na to czego można być świadkiem lub doświadczyć na ulicach Nidhögg - zajeździe.
        - Sani nie stój jak słup, mości pan do ciebie mówi - syknęła na nią potężnie zbudowana starsza kobieta, idąc z dość dużą michą parującej zupy i tacą, na której był chleb i miód w stronę jednego ze stolików.
        Dzięki niej dziewczyna była w stanie się ocucić i szybko się zreflektowała.
        - Oh, przepraszam - mruknęła od razu i się lekko skłoniła w ramach przeprosin. - Na długo pan do nas zawitał? Pokój z całodniowym wyżywieniem pan życzy? Może już coś podać? - pytała cały czas raczej sztucznie i nerwowo, bo nie była przyzwyczajona do pracy jako karczmarka, no i myślami była gdzieś zupełni indziej. Wolałaby siedzieć w stolarni, pośród wiórów i niemalże odurzona wszechobecnym zapachem żywicy oraz świeżego drewna, nawet przez kilka dni bez przerwy na posiłek czy sen mogłaby pracować nad zwykłym krzesłem. Wszystko byleby tylko móc robić to co kochała.
        - Sani! Przynieś no kolejny dzban miodu, ino chyżo! - zawołał z kąta sali wytatuowany na twarzy, brodaty i z wygolonymi bokami głowy, mięśniak, siedzący w towarzystwie sobie podobnych facetów.
        - Chwila zwłoki cię nie zbawi, Liorze! - warknęła w jego stronę, nic sobie nie robiąc z tego, że najemnik był od niej co najmniej dwa razy większy.
        - Słucham więc mości pana - zwróciła się znowu do blondyna, który ją zaczepił, a który jeszcze chwilę temu nie przeszedł obojętnie obok krzywdzonych gadów. Dla niego była miła, nawet się uśmiechnęła zachęcająco, tamtemu drącemu się nadal przez pół zajazdu z chęcią wepchnęłaby całą beczkę z miodem do gardła.

        To był bardzo ciężki dzień dla Sani. Obsługiwała gości w zajeździe aż do późnego wieczora i wręcz padała na twarz ze zmęczenia. Owszem, pracując w stolarni swojego wuja w Katimie zaharowywała się jeszcze bardziej, kilka dni potrafiła nie spać i niewiele jeść i po takim maratonie miała dwa dni wyjęte z życia, bo musiała to odchorować, jednakże mimo wszystko i tak nie była aż tak padnięta. Mogła przynajmniej robić to, co kochała. I Sa'maar był praktycznie zawsze przy niej, a przynajmniej nie musiał widzieć i się słuchać jej ojca. Bardzo się martwiła o swojego smoczego brata. Była jednak pewna, że gdy tylko nadarzy się okazja do ucieczki razem z Sa'maarem, od razu z niej skorzysta i już nigdy nie wróci w te strony. Nawet jeśli miałaby się stać zdrajcą klanu i wrogiem publicznym Rodedendronii. Nie zamierzała reszty życia wraz ze swoim smokiem spędzić w tym piekle. Na razie jednak będzie musiała się jakiś czas przemęczyć z pracą w zajeździe, ale była dobrej myśli, że pewnego dnia to się skończy.

Ciąg dalszy: Dragosani
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości