Rododendronia[Droga do Rododendronii/karczma "Złoty Łucznik"] Początek...

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
Zablokowany
Nalion
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

[Droga do Rododendronii/karczma "Złoty Łucznik"] Początek...

Post autor: Nalion »

Jechali już tak długo, że Nalion stracił rachubę. Może był to miesiąc, może dwa... A może rok czy trzy lata? Droga zdawała się nie mieć końca, a większości dni nie sposób było od siebie odróżnić. Uciekinierzy z dalekich stron, zmierzający teraz w kierunku Alaranii, której granice wkrótce mieli przekroczyć, popadli w rutynę. Każdy zabijany złoczyńca, który próbował ich okraść zdawał się nie mieć twarzy. Przynajmniej elf ich nie pamiętał.

Wozy którymi kierowali się w stronę nowej krainy były przeładowane, przez co nie wszyscy mieli wygodne miejsce do spania czy choćby siedzenia. Wielu z nich było chorych czy rannych. Prócz ludzi wozami przewożono kozy, kurczaki i ziarno, które miało być rozsiane na "nowych" ziemiach.
Delikatny wiatr poruszający kłosami zboża, którymi usłane były okoliczne pola, podobnie wplatał swe niewidzialne palce w złoto-brązowe pukle elfa siedzącego na górze wozu, jakby chciał mu przekazać pewną wieść. W Peratho panował chłód, choć tutaj pogoda okazała się dla nich trochę łaskawsza.
Pojedynczy, ususzony liść przefruwał tuż nad jego głową. Złapał go w dłoń, zaciskając na nim pięść. W oddali widać było miasto. Bez wątpienia (co mówiły także drewniane drogowskazy ustawione na drodze) była nim Rododendronia.

- Udało się! Dotarliśmy do Alaranii! - krzyknęła jakaś staruszka głosem takim, jakby pamiętała to miejsce z młodości, a niefortunny los wysłał ją na bagienne ziemie Peratho, gdzie zamiast szczęścia czekał ją głód i cierpienie.

Wokół rozległ się gwar. Każdy mówił coś od siebie, jedni się modlili, drudzy z ciekawością wypatrywali miasta, inni tylko w duchu dziękowali, że udało im się dotrzeć aż tutaj. Od teraz wszystko powinno układać się lepiej. O ile każdy odnajdzie to, czego w Alaranii poszukiwał.

Gdy tylko dotarli pod bramy miasta, zaczęto wyładowywać wozy. Pasażerowie także się zbierali.
Nalion zeskoczył z wozu i po raz pierwszy spojrzał w górę. Mury miasta były tak ogromne, że zdawały się pochylać w jego kierunku, a ogromna, masywna brama, wyglądała jak spełnienie wszelkich obietnic.

Nie wszyscy zmierzali do miasta. Część pasażerów ruszyła przed siebie, inni szukali okolicznych wiosek, a tylko ci, których stać było na opłacenie wejścia, dostali się do środka.

- Babciu, odejdź stąd, skoro nie masz przy sobie ani jednego, srebrnego kruka! - zawołał strażnik, trzymający w dłoni ogromną halabardę z której wstęgi w kolorze czerwono-żółtym, kolorze flagi, powiewały na lekkim wietrze.

- Tam jest mój wnuk, Gabriel! - zawołała, próbując przecisnąć się przez strażników. - Puśćcie mnie do niego, a na pewno otrzymacie zapłatę.

- Nic z tego. Przyjechałaś tu z resztą włóczęgów, nie możemy wpuścić cię do miasta, skoro nie masz złota, by... - nie zdążył dokończyć, gdy Nalion rzucił mu do ręki skórzany mieszek z monetami.

- Za mnie i za tę starszą kobietę.

Z początku strażnik wyglądał na zaskoczonego, choć bardzo szybko wyraz jego warzy zmienił się na zniesmaczony, a nawet nieco wściekły. Po wypowiedzeniu kilku mrukliwych przekleństw pod nosem, skinął na tego drugiego, stojącego po drugiej stronie bramy, lecz nie wtrącającego się w rozmowę, by pomógł mu ją otworzyć.
Faktycznie potrzeba było aż dwóch, silnych mężczyzn, by wrota ustąpiły, ukazując przed nimi iście wojskowe, surowe miasto tętniące życiem.

- Mam na ciebie oko, elfie. - mruknął do niego, gdy przechodził pod bramą. Nalion posłał mu tylko zamyślone spojrzenie. Dopiero teraz dostrzegł, że mieszkańcami miasta byli sami ludzie. Nie widział wokół innej rasy, przez co niektórzy, kiedy go dostrzegli, wyglądali na nieco zaniepokojonych. Jakiś brzdąc wskazał na niego palcem, ukrywając się za spódnicą swojej matki. Inny staruszek mruczał coś pod nosem w podobny sposób do strażnika, który nie chciał ich wpuścić, zupełnie jakby klął go na wszystkie bóstwa.
Cóż, miasto nie wyglądało na zbyt przyjazne, lecz nie wydawało się też wrogo nastawione. Raczej uprzedzone do innych ras.

- Babciu! - zawołał nagle jakiś mężczyzna, przedzierający się przez niewielki tłum na targowisku. Rzucił wszystkie swoje towary, którymi teraz zajęła się jego żona, patrząca z uśmiechem, jak wspomniany wcześniej Gabriel wita się ze swoją rodziną.
Nalion uśmiechnął się lekko, na ten widok, rozglądając się za miejscem do którego mógłby się udać. Zastanawiał się, gdzie mogło znajdować się największe skupisko ludzi, a przede wszystkim wojowników.

- Nie wiem jak ci dziękować, dziecko... - powiedziała staruszka, ze łzami w oczach, zwracając się do Naliona. Wyciągnęła ku niemu wysuszone ręce, więc elf pochwycił ją lekko w ramiona i przytulił.

- Proszę na siebie uważać. - powiedział tylko i pożegnał się z nimi delikatnym ukłonem, kierując swe kroki przed siebie. Wtedy w oczy rzucił mu się napis rozciągający się nad jednym z budynków - "Karczma - Złoty Łucznik".

- "To jasne, że powinienem najpierw odwiedzić karczmę..." - pomyślał, udając się w tamtą stronę.

* * *

Drzwi lekko zaskrzypiały, kiedy wchodził do środka. Drobinki kurzu tańczyły w świetle, wdzierającym się przez niewielkie okiennice przy dachu. Ciemność panującą wokół rozświetlał ogromny kominek nad którym wisiał herb ze złotym łukiem, a pod nim rozciągała się niedźwiedzia skóra i stały dwa, wygodne fotele. Niedaleko była lada za którą stał mężczyzna z siwymi, długimi włosami, zaczynającymi się od połowy głowy, orlim nosie i bystrym spojrzeniu, a po sali biegały dwie urocze, bogato obdarzone przez matkę naturę, kelnerki.

Nalion podszedł do lady i siadając za nią, podsunął karczmarzowi złotą monetę.

- Proszę piwo korzenne. - odparł, rozglądając się jednocześnie po wnętrzu. Wszyscy wydawali się być zajęci rozmową czy słuchaniem muzyki, którą jakiś bard wygrywał na lutni...
Awatar użytkownika
Arnwald
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arnwald »

        Na wzgórzu stał krasnolud – nie było ku temu żadnych wątpliwości. Niesamowicie niski mężczyzna z niesamowicie bujnym i wypielęgnowanym zarostem nie mógł być nikim innym. Na plecach taszczył sakwy wypełnione dobytkiem kontrastujące z kunsztownie zdobioną głowicą młota wystającego spośród nich. Kolczuga jaką miał na sobie zabrzęczała cicho gdy przeciągał się patrząc w dół zbocza. Otwierał się przed nim widok na równinę pokrytą rzedniejącym stopniowo lasem. Im bliżej murów miasta tym mniej było drzew. Samo miasto przypominało bardziej warownię otoczoną grubymi murami i blankami. Do środka prowadziła tylko jedna brama, a przynajmniej tylko jedną widział, do której droga prowadziła przez murowany most zwieszony nad głęboką fosą.
        „Warownia pierwsza klasa” pomyślał i zaśmiał się donośnie zwracając na siebie uwagę wędrowca idącego traktem. Poprawił swoje bagaże i żwawym krokiem ruszył w stronę miasta.

***

        Straż przy bramie nie zrobiła na nim zbytniego wrażenia. Niejedne północne miasto ba, nawet wioska, wystawiało warty. Tym co jednak go poruszyło był komentarz strażnika, gdy wchodził do miasta: „Pieprzony nieludź. Już drugi dzisiaj. Mam nadzieję, że więcej nam tego nie nawłazi.” Nie spodziewał się takiej wrogości. Był dumny ze swojej rasy, więc sprawiło mu to pewnego rodzaju przykrość.
        Potrząsną głową i zaczął z zaciekawieniem rozglądać się po ulicy. Po ulicach kręcili się praktycznie sami ludzie, a przemykający gdzieniegdzie przedstawiciele innych ras bez wątpienia byli podróżnymi. A i tych nie było dużo – wysokie opłaty za wejście musiały zniechęcić niejednego ubogiego wędrowca, który wolał zatrzymać się w jakiejś okolicznej wiosce.
        „Na dobry początek trzeba znaleźć jakąś karczmę. Zgłodniałem po podróży, a i napić się w towarzystwie byłoby miło.”
        Zatrzymał jakiegoś biednego chłopca, który zatrzymał się patrząc na niego z nieskrępowaną fascynacją.
- Synku, znasz drogę do jakiejś karczmy w okolicy? – Zwrócił się do niego.
- Jasne prze pana. Nawet całkiem przyzwoitej. Tam trzeba iść prosto i na końcu ulicy w lewo. „Złoty Łucznik” się nazywa – zamilkł na chwilę. Po chwili dodał – prze pana, pan jest może krasnalem? Babcia mi kiedyś opowiadała o takich niskich ludziach co takie długie brody noszą.
- Jestem może nie krasnalem, a krasnoludem – uśmiechnął się serdecznie do chłopca – twoja babcia mogła pomylić nazwę.
- Nieprawda! Moja babcia nigdy się nie myli! – Zaperzył się dzieciak.
- Jasne, jasne – odpowiedział Arnwald z pobłażliwym uśmiechem. Wręczył mu kilka miedziaków dziękując za drogę do karczmy i ruszył przed siebie.
        Szybko dotarł do karczmy i pchnął ciężkie drewniane drzwi. Powitał go trzask drewna w kominku oraz zapach gotowanych w kuchni potraw. Zahaczył wzrokiem o fotele przy kominku, wyglądały na jakieś miejsca specjalne, więc skierował się do stolika po przeciwnej stronie sali. Nie można powiedzieć, że miał trudności ze znalezieniem miejsca. „Pewnie więcej klientów pojawia się wieczorem. To jedna z niepisanych zasad rządzących wszechświatem – karczmy ożywają pod koniec dnia.”
        Zwalił swoje bagaże koło siedzenia dając wytchnienia nogom zmęczonym długim marszem. Przywoła kelnerkę i zamówił suty posiłek oraz dzban piwa. Czekając zaczął przyglądać się innym klientom. Jego uwagę zwrócił brązowowłosy elf siedzący przy kontuarze nad kuflem piwa. „Ciekawe czy to o nim, jako o 'tym pierwszym' mówił strażnik. Nie wygląda na stałego bywalca.”
Nalion
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nalion »

Piwo korzenne, które otrzymał od karczmarza smakowało ziemią, ale nie było złe. Na pewno użyto do niego jakiś tutejszych przypraw, albo tych z importu, niewiadomego pochodzenia.

- Czy bywają tutaj wojownicy? - zapytał nagle, przesuwając w zamyśleniu palcem po obrzeżu kufla.

- Wojownicy? A skąd ci panie coś takiego do głowy przyszło? Bywają najemnicy, ale z prawdziwymi, honorowymi ludźmi nie mają oni nic wspólnego. Za ich usługi trzeba płacić i to niemałe sumy... A czemuż to szukasz wojowników?

- By walczyli ze mną w obronie mego kraju.
Mężczyzna za ladą, który teraz czyścił szmatką kufel, spojrzał na elfa, marszcząc lekko brwi, jakby nad czymś się zastanawiał.

- Nie szukałbym ich w tych stronach. Tutejsi mieszkańcy nie przepadają za innymi rasami. Ciesz się, panie, że cię do miasta wpuszczono. I pilnuj sakwy ze złotem.

- Obawiam się, że wydałem wszystko by dostać się do miasta i napić tutejszego piwa. - odparł z uśmiechem, na co karczmarz odpowiedział mu sztucznym wykrzywieniem ust.

- Popełniłeś błąd... - mężczyzna odwrócił się i odłożywszy czyszczony kufel, udał się na zaplecze, pilnować dzika piekącego się na ruszcie.
Elf także wstał.
Jedną dłonią pochwycił swój kufel, a drugą, pelerynę, by nie zaplątała się w taboret przy wstawaniu. Zamierzał przenieść się gdzieś, gdzie nie będzie rzucał się za bardzo w oczy i dostrzegł wolny stolik zaraz pod ścianą. Ruszył w jego kierunku i właśnie wtedy ujrzał postać niskiego, brodatego mężczyzny. Był on niewątpliwie krasnoludem, raczej mało prawdopodobne, aby się co do tego pomylił.
Jeśli tutejsi ludzie nie przepadali za obcymi rasami, może przejezdni okażą się inni? Może wśród nich znajdzie prawdziwych wojowników?

- Też nie tutejszy? - zapytał na tyle cicho, by nie zwrócić uwagi gości siedzących wokoło i na tyle głośno, aby Arnwald go usłyszał.
Awatar użytkownika
Arnwald
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arnwald »

        Elf wymieniła parę słów z karczmarzem czego Arnwald nie słyszał zajęty nalewaniem piwa ze dzbana, który przyniosła przed chwilą kelnerka.
- Pański posiłek będzie za chwilę - dodała i udała się w stronę zaplecza.
        Krasnolud pokiwał głową sącząc złoty napój. "To nie to samo co w krasnoludzkich karczmach, ale nie takie złe. Rzeczywiście karczma przyzwoita - nawet niezbyt rozwodnione." Przegapił moment, gdy elf wstawał więc drgnął zaskoczony słysząc pytanie skierowane do siebie. Odstawił kufel i podniósł wzrok na mężczyznę. Jak to u elfów - wieku określić niepodobna, chociaż patrząc mu w oczy odnosił, że jest dosyć młody jak na swoją rasę. Cisza zaczęła się przedłużać, ale krasnolud uśmiechną się.
- Też nie jestem stąd - powiedział. - Co tak będziesz stał? Siadaj do mnie, napij się ze mną - kelnerka właśnie postawiła na stole talerz z parując kawałkiem pieczeni - może też coś zjedz. Zawsze milej w towarzystwie.
- Tak właściwie, to jak długo już jesteś Rododendronii?
Awatar użytkownika
Vudoom
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vudoom »

- No to który pierwszy, panowie? - ton białowłosego mężczyzny był drwiący i prowokujący. A w jego sytuacji, zdrowy rozsądek nakazywał by raczej uległość i współpracę. Czemu? Ano bowiem stał, otoczony przez trzech zbójów, bez broni, po środku lasu. To jednak nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Skupiał się raczej na ogarnięciu wzrokiem wszystkich przeciwników. Może i był mistrzem sztuki Karornis, ale oczu z tyłu głowy niestety nie miał. Na szczęście pierwszy rzucił się ten, który stał tuż przed białowłosym. Zamachnął się mieczem, celując najpewniej w brzuch. "Ofiara" wyskoczyła wysoko, rękoma odbijając się od napastnika.
- Hej! Za wolno, mój drogi - zaśmiał się głośno. Teraz miał już całą trójkę przed sobą. Agresor ponowił natarcie, ale białowłosy uchylił się tylko lekko w bok i podciął miecznika, następnie dobijając go łokciem. Gdyby nie lekki pancerz na grzbiecie zbója, już byłby nie przytomny. Ale wstał, słaniając się na nogach. Mężczyzna obrócił się na palcach i mocnym kopnięciem z półobrotu posłał przeciwnika na ziemię. Pozostała dwójka jakby straciła pewność siebie. Zaatakowali jednocześnie, ale i to nie przeszkodziło białowłosemu w wykonaniu uniku z kontratakiem. Kopniak w te część ciała, gdzie plecy się kończą, na pożegnanie. Nie będę się użerał z nimi. Nie mam na to czasu. Podniósł z ziemi spory kamień i obróciwszy się w stronę dwójki, cisnął nim precyzyjnie między oczy bandyty. To odwróciło na chwilę uwagę ostatniego i biedak oberwał w twarz druzgocącym kopnięciem.
- I pozamiatane - uśmiechnął się do siebie, po czym bezwstydnie opróżnił sakiewki niedoszłych rabusiów. - Odszkodowanie za straty moralne.

Rododendronia powoli wyłaniała się zza horyzontu. A wokół niej mnóstwo wozów i ludzi. Jakiś festiwal, czy co?. Zbiegł z pagórka i zaczepił pierwszego napotkanego
- Dobry człowieku, co to za ludzie?
- To nic nie wiesz? Uchodźcy! Do miasta się nam pchają. Elfa nawet widziałem. Nie znoszę elfów - ostatnie słowa wypowiedział już raczej do siebie. Białowłosy zbliżył się do wartowników, pilnujących bramę.
- Opłata za wejście - ton strażnika nie był wrogi, ale raczej zmęczony. Przybysz wręczył mu wypchaną sakiewkę i wszedł, zaraz po otwarciu się bram, do miasta. Takie tłumy rzadko można spotkać, nawet w wielkich włościach. I znajdź tu teraz dobrego informatora. Powód przybycia Vudooma, gdyż tak na imię miał białowłosy, był jasny. W okolicy widziano słonia. Tak tak, słonia. Chociaż trafniejsze byłoby stwierdzenie słonia-widmo, gdyż unosił się lekko nad ziemię i rozpłynął się w powietrzu. A tuż pod nim leżała kobieta. Półprzytomna niewiasta, o oczach szaleńca. Może być to oczywiście bajeczka jakiegoś plotkarza, ale jakie jest prawdopodobieństwo, że jakiś prosty chłop wymyśli sobie ducha, tak bardzo przypominającego Wielką Istotę?
Zablokowany

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości