Post Miesiąca: Czerwiec.Spotkanie z rodzinką

ODPOWIEDZ
Szayel
Rasa:
Profesje:

Spotkanie z rodzinką

Post autor: Szayel »

Szayel uśmiechnął się, wbijając głębokie spojrzenie w oczy Nemorianina.
- Szayel Pelagius – Przedstawił się, wstając – Jest mi niezmiernie miło móc Pana powitać w naszym małym – Zachichotał pod nosem jak dziecko – Zespole, bym powiedział.
Przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Było to niezwykłe w pewnym sensie, gdyż większość Nemorian lubiła pokazywać swoją wyższość oraz zarozumialstwo. Przeważnie jednak w Otchłani. Na powierzchni przybierali fałszywe maski, starając się owinąć ludzi wokół własnego palca.
Zawsze interesowali go Nemorianie. Nie tylko z powodu ich powiązania z demonicznymi siłami, ale również przez przystosowaniu do życia w niebezpiecznych warunkach Otchłani. Dawne legendy mówiły, że w przeszłości przedstawiciele tej rasy mogli przenosić góry samą mocą umysłu, co musiało być jakąś bzdurną legendą, lecz jednak…W każdej legendzie tkwiło ziarenko prawdy. Być może w przyszłości, jeśli uda mu się zaprzyjaźnić z Nemorianinem, oraz zdobyć jego zaufanie, podzieli się z nim sekretami dawno zapomnianej wiedzy.
- Niezwykle interesujące – powiedział, unosząc lewą brew – Nemorianin, który sam z siebie postanawia pomóc Pradawnemu. Nie żebym miał coś przeciwko, wręcz przeciwnie. Mam wielkie plany – Zakasłał sztucznie – A raczej od teraz MY je mamy, jeśli mogę tak powiedzieć.
Nagle poczuł czyjąś obecność. Spojrzał w stronę drzwi, skąd zdawała się wypływać niczym morskie fale delikatna, melodyjna pieśń, będąca emanencją potężnej aury.
- Więc karty zostały odkryte – szepnął z uśmiechem, wychodząc naprzeciw, a Hergen i Akkarina spojrzeli na niego z niezrozumieniem, lecz natychmiast pojęli. Również poczuli tę moc.
Wnętrze gospody wypełnił śnieżny blask, gdy do środka wkroczyła trójka postaci, stając w równym rzędzie. Najbardziej rzucał się w oczy wysoki, potężny mężczyzna, stojący w środku i dzierżąc długi kostur zakończony jasną kulą energii. Cała trójka odziana była w śnieżnobiałe szaty z narzuconymi na głowy kapturami.
Szayel powoli lustrował sylwetki nieznajomych. Biel, która od nich biła, wręcz go oślepiała. Sprawiała, że miał wrażenie, jakby zanikał. Rozmywała go niczym promienie słońca mroki nocy. Zasłonił oczy dłońmi, patrząc przez palce. Piekło go całe ciało…
- Kim jesteście? – syknął nienawistnie, a jego amulet w kształcie pentagramu zwisający z szyi rzucił się wściekle do przodu jak żyw. Zaczął wyciekać z niego czarny, gęsty, wręcz przypominający smog dym, jednak w porę zacisnął na nim palce, powstrzymując Ultralorixa.
Mężczyzna trzymający kostur postawił krok do przodu.
- Powinieneś mnie pamiętać – powiedział i odrzucił kaptur do tyłu, ukazując swoją pokrytą delikatnymi zmarszczkami twarz. Krzaczaste, białe jak śnieg brwi przysłaniały głębokie, błękitne oczy, w których szalała burza uczuć. Były tak krystalicznie czyste, że zdawała się w nich odbijać sylwetka Szayela.
Szayel zamarł, opuszczając dłoń, a całe światło zniknęło. Wpatrywał się w mężczyznę z lekko uchylonymi ustami, nie mogąc w to uwierzyć. Tak, to był on…tyle wspomnień na raz pojawiło mu się w myślach. Obrazy, uczucia…dawno zapomniane.
- Ojcze? – szepnął słabo, a słowa ledwo co opuściły jego gardło – A-ale jak…powinieneś być już dawno m…
- Martwy? – wszedł mu w słowo Czarodziej – Być może. Jednak kontemplacja mocy światłości pozwala połączyć się z nieskończoną miłością Pana i wydłużyć swe życie, by móc służyć jeszcze dłużej.
Szayel zacisnął usta i obok mężczyzny stanęła kobieta, również ukazując swoją twarz. W przeciwieństwie do Czarodzieja jej oblicze było pozbawione jakiejkolwiek skazy, a delikatną twarzyczkę okalały bujne, złociste loki.
- Zawiedliśmy się na tobie…Szayelu – powiedziała cichutko, przymykając bursztynowe oczy – Bardzo.
- Ale to się teraz skończy! – huknął ojciec, uderzając kosturem o podłoże, a w pomieszczeniu rozległ się grzmot – Jam ci dał życie! I ja ci je odbiorę!
- Nie życzę wam źle – odpowiedział ze spokojem, zaciskając mocniej palce na amulecie – Żyjcie sobie. Radujcie się swoim życiem, ale mnie zostawcie w spokoju. Wybrałem swoją ścieżkę.
- Ścieżkę zła i mroku! – ryknął mężczyzna, a w jego oczach pojawiły się łzy – Czemu to zrobiłeś?! Miałeś taki talent…taką przyszłość przed sobą! Rada chciała dać ci honorowe członkostwo, a ty ich wyśmiałeś. Te wszystkie twoje plugawe eksperymenty…
- Głupcze! – przerwał Szayel podniesionym głosem, od którego zadrżały ściany budynku – Magia nie ma dobrych ani złych stron. Postęp wymaga ofiar. Jaką ofiara są marne ludzkie życia?! Czemu Rada się nimi opiekuje, skoro to oni doprowadzili do naszego pogromu?! Ścigali nas, obwiniali nas o wszystko. To przez nich musieliśmy uciekać. Pradawni powinni rządzić śmiertelnikami, a nie ich ochraniać! Nigdy nie zgodzę się na bycie służalcem gorszych istot!
Wykrzywił twarz w grymasie odrazy.
- Nienawidziłem was za waszą słabość wobec ludzi. Pomagaliście im w Aturonie. Byliście jak święci. Dwójka dobrodusznych Pradawnych karmiąca biednych i lecząca chorych. Przynosiliście wstyd naszej rasie! Kazaliście mi pomagać tym słabym ludziom. Ograniczaliście mnie!
Widział niedowierzania i ból na twarzach swych rodziców, ale to tylko uświadczyło go w tym, że mówił prawdę. Wciąż pamiętał, gdy siedząc samemu w pokoju nad książką widział za oknem, jak jego ojciec i matka chodzili po ulicach miasta pomagając wszystkim potrzebującym. Byli jak święci, za którymi zawsze podążała wesoła gromadka dzieci, a wszyscy dorośli kłaniali im się z szacunkiem. Czy zapomnieli o tym, co ci ludzie uczynili ich rasie? To przez nich musieli uciekać tysiące lat temu podczas pogromu Czarodziei w wojnie domowej. Ludzie palili ich na stosach i wieszali na szubienicach. Bal się ich mocy, ponieważ nie potrafili jej pojąć. Zazdrościli im potęgi.
- Jesteście ślepi – odparł półszeptem – Ludzie boją się nas. Rada uważa się za obrońców ludzkości i porządku, lecz natura ludzi w końcu ujawni im własną głupotę. Choćbyście wyplenili całe zło z całego świata, choćbyście odkryli wszystkie tajemnice magii i dbali o ludzi jak swe dzieci, oni ujrzą w was wroga, ponieważ posiadacie moc, której oni nie mają. Kiedy mija zagrożenie rolę złego charakteru przejmuje bohater posiadający potęgę. Ludzie zaczną się was obawiać. Oskarżać – Spojrzał w bok, wzdychając – Taka jest natura ludzi. Fałszywa. Zło zawsze się odrodzi. Nawet jeśli musiałoby powstać sztucznie. Historia ludzkości to historia wojen i cierpienia. Nie zmienicie natury śmiertelników.
Nastała martwa cisza, która przerwał mężczyzna z kosturem.
- Być może masz rację – odpowiedział, wpatrując się wyzywającym wzrokiem w syna – Być może ludzie skazani są na popełnianie swych błędów. Być może stanie się jak mówisz. Być może mają spaczoną naturę. Jednakże… - Ojciec wypiął dumnie pierś – Żyję długo i spędziłem wraz z tymi ludźmi ponad dwa tysiące lat. Widziałem ich złe, jak i dobre strony. Masz rację w tym, że ludzie są słabi i strachliwi. Ale żadna inna rasa nie jest zdolna do takich poświęceń i aktów heroizmu jak oni. Chociaż zmagają się ze swoją naturą, to w głębi serca każdy posiadają olbrzymie pokłady dobra i chcą je dać światu. Dlatego będę ich bronił!
- Będziesz ich bronił? – powtórzył pustym głosem Szayel, patrząc na swoje dłonie. Czemu czuł się jak ktoś zły? Nie był taki. Po prostu dążył do odkrycia prawdy o tym świecie i zmiany jego natury. Odrodzenie mogło nastać tylko poprzez zniszczenie. Jak wypala się łąki, tak samo i świat powinien okryć się w oczyszczającym płomieniu. Nikt go nie rozumiał. Nawet rodzicie. Uważali go za jakiegoś potwora bez serca
Przeniósł na ojca palące gniewem spojrzenie.
- Bronić coś, co i tak umrze. Po co chronić, skoro i tak kiedyś to zginie? Po co tworzyć, skoro jedynym końcem może być zniszczenie? – Potrząsł głową jakby sprzeczając się z własnymi myślami – Zadam ci pytanie ojcze. Jaki cel jest wszelkiego istnienia, skoro i tak zakończy się wszystko śmiercią? Nawet gwiazdy umierają. Całe światy potrafią obrócić się w perzynę. Po co w takim razie męczyć się z życiem i dalej brnąć w tę ślepą uliczkę? Odpowiesz mi? Mateusie Pelagius?
Mateus milczał. Widział przed sobą syna, który zagubił się we własnych ambicjach i żądzach. Wpatrywał się w jego twarz jak u dziecka, zastanawiając, czy to wszystko, co uczynił Szayel, nie wynikało jedynie ze strachu.
- Strach to naturalna rzecz, synu – rzekł łagodnym tonem, a jego twarz przybrała dobroduszny wyraz pełen zrozumienia i empatii – Każdy z nas obawia się śmierci.
- Strach?! – furknął Szayel z niedowierzaniem – Ja się nie boję niczego! – Wyrzucił ręce szeroko, unosząc się w powietrze, a całą jego sylwetkę pokryła mroczna aura czarnych płomieni. Włosy falowały mu jak na wietrze zaś szata dziko łopotała we wszystkie strony.
- Spójrzcie na mnie! – wykrzyknął z triumfem - Jestem nieśmiertelny! Idealnie piękny i młody! Czas nie zmienił mnie ani o drobinę! A wy? Zestarzeliście się. Macie słabe ciała, stare, brzydkie. Dążę do idealności i ją osiągnę!
Powietrze w pomieszczeniu stało się ciężko i opadło niczym lawina głazów, wyciskając wszystkim powietrze z płuc. Barman za ladą zwalił się, łapiąc za gardło. Czarne płomienie pokrywające ciało Szayela pochłaniały coraz większy obszar, rozchodząc się niczym zabójczy wirus. Lizały zachłannie posadzkę oraz ściany, kierując się jak horda szerszeni w stronę Mateusa.
Mężczyzna wsławił przed siebie kostur z kamiennym wyrazem opanowania na twarzy. Zdawało się, że mrok go pochłonie, lecz gdy płomienie opadały z sykiem, uderzyły o niewidzialną barierę, która błysnęła oślepiającym blaskiem, rozmywając je niby dym.
- I cóż to za życie? – zapytał chłodno Mateus – W samotności. Przepełniony nienawiścią i jadem do wszystkiego wokół. Nie jesteś nieśmiertelny. Kradniesz innym dusze, żerujesz na nich jak pasożyt. Ukrywasz się w tym fałszywym ciele zmienionym magią.
Matka stojąca w milczeniu wyciągnęła dłoń do trzeciej sylwetki w bieli.
- Teraz mamy syna, który rozumie powinność Czarodziei wobec świata, prawda Lolarianie?
Chłopiec, dotychczas milczący i obserwujący wydarzenie, odsłonił kaptur, ukazując swoją młodzieńczą twarz oraz złociste włosy wraz z błękitnymi oczami.
- Owszem, matko.
Szayel poczuł się, jak uderzony młotem. W sercu skutym lodem zabiła bolesna nuta. Poruszyło się żywo, a krew płynąca w żyłach zaszumiała mu w uszach. Wbił miażdżące spojrzenie w chłopaka. Syn – powiedział sobie w myślach z nienawiścią i rozpaczą. Mają syna…A jego chcą zabić, bo ich zawiódł. Bo nie był takim, jakim chcieli, aby był. To nie on był zły. To oni – ślepi fanatycy! To wszystko ich wina!
- I co zamierasz? – zwrócił się do ojca przez zęby – Walczyć? Tutaj? Mogą ucierpieć cywile. Nie pomyśleliście o tym?
Matka złączyła dłonie w piramidkę.
- Nic takiego się nie stanie, Szayelu – odparła ze spokojem i całą jej postać okryła złocista poświata – Otoczyłam to miejsce magiczną barierą. Nikt tu nie wejdzie… - Przerwała, unosząc wzrok - I nikt stąd nie wyjdzie.
- Tak samo jak i twoi towarzysze! – dodał Mateus, patrząc na Hergena, Andarysa i Akkarina – Chyba że cię opuszczą. Nie chcemy z nimi walczy, jednak jeśli sytuacja będzie tego wymagać… - Wystawił kostur przed siebie – Uczynimy to.
Szayel zerknął w tył. Nie miał zamiaru pokazać, jak bardzo mu zależy na tym, aby ta trójka go w tej chwili nie opuściła.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Post Miesiąca: Czerwiec.”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości