Wrzosowa Polana[Polana w środku lasu] Pomiędzy

Miejsce gdzie krzyżują się drogi elfów, druidów, rusałek i magów... Pradawne schronienie aniołów, które płaczą tylko złotymi łzami pokrywając trawę lśniąca rosa. Położone z dala od zgiełku miast, gwaru karczm i targowisk. Tu spotykają się istoty przyjazne wszystkiemu co żyje. Otoczone zewsząd wysokimi jodłami, porośnięte wrzosami miejsce, gdzie za posłanie służą dywany z mchu i kwiatów.
Zablokowany
Vincentia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Lodowe Elfy
Profesje:
Kontakt:

[Polana w środku lasu] Pomiędzy

Post autor: Vincentia »

Niejedna kropla upadła cichutko, pieśń po polanie toczyła sie leciutko. Mżył ciepły, drobnawy deszcz, co zwiesił okwiecone gałęzie które z jakąś lubością nastawiały się na pluchę. Niebo stronami podnosiło się całkiem przetarte, jasnawe ptaszyny poczęły śmigać powietrzem na zwiady, zaś wrony uciekały i niesły się bezgłośnie nisko nad polaną. Wrzosy posiadły żywy purpurowy odcień. Szczególnie intensywnego koloru zyskały w deszczu. Albowiem przybrały odcień soczystej śliwki węgierki. Zmierzch się ściele, już powoli zapalał gwiazdy i zasypiać niby miała ziemia w mroku skąpana. Jednakże zmęczona zieleń traw zdawała się kąsać teraz głębszą zielenią i soczystością, niż za dnia. Jej cienka, smukła filigranowa suknia mieniła się wieloma odcieniami od jasnych kremów poprzez beże aż po delikatną zieleń i grafit. Cechą szczególną wówczas stały się pocałunki kropel migoczących. Srebrne kryształki pieszczące jej alabastrową skórę lśniły diamentowo, w powietrzu tańcząc jak porankiem setki barwnych motyli. W świetle księżyca lśniła polana tajemniczo, srebrzystym blaskiem leśna polana, brzmieć poczęła tajemniczo. Przejawiać się zaczęła mgiełka zadumy szczelnie otulonej. Vincentia tany wieść smukłego cyprysa i zalotne pląsy kwiatów rozpoczęła - pragnąć wiatru, przestrzeni, wolnego oddechu - zatańczył z nią zefir ledwie, lekki i miękki. Atoli schowana w trawach srebrzystych, mgielnym patrzyła spojrzeniem. Łkanie wiatru na wrzosowiskach, szelest deszczu, tan kobiety. Ona niosła za sobą niewyobrażalne pokłady magii wprowadzające w alkowy inspiracji balsam na roztrzęsioną duszynę. Kiedy marzyła tak długą i szarą zmierzchu godziną, mało odczuwała radości. Smutne myśli jej płyną. Po twarzy łzy gorące lecą i usta pieką. Słowa nabrzmiałe smutkiem, co tyle treści mieszczą, w tym czterowierszu krótkim:
- Niechaj Ktoś ściśnie me zbolałe skronie
Niechaj to będą czyjeś dobre dłonie,
Co drogie są i święte,
Niech ścisną i ukoją, uciszą ból na wieki.
Kiedy tak tańczyła szarą godziną i długą, zmęczone oczy chciała przewinąć pragnień smugą.
Kiedy tak tańczyła i marzyła cichutko, marzyła naiwnie, wiatr wraz z nią wzdychał skarżąc się dziwnie. Zaciskając oczy elfina pragnęła z mocą, że zaraz przed nią rozbłysną gwiazdy spokojną nocą. W deszczu krople niosły zapachy przecudne, pachniały słodyczą. Lipy do siebie tajemnie szepcą, spojrzała - kołyszą się wraz z nią niewinnie. Wystarczy wszak tylko spojrzeć właściwie a jest inaczej: Księżyc oczy całuje pieściwie i deszcz nie płacze.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Czarna, kłębiasta chmura zwiastowała niebezpieczeństwo. Wzrok zwierząt nocy naszpikował gęstwiny mrocznego lasu. Każdy kłąb wydychanego powietrza unosił się nadzwyczajnie szybko i równie prędko znikały w atmosferze drzew, obalonych konarów, krzewów. Strzała galopowała przez krępą, utkaną roślinnością ścieżkę. Kamienna posadzka drogi wielokrotnie znikała pod ogromem korzeni drzew, trawy, czy wszędobylskiego błota. Kopyta Strzały uderzały o wilgotną od mżawki ziemię. Wpadający w zarośla deszcz moczył również kaptur wysokiego, postawnego jeźdźca trzymającego w prawej dłoni długi, srebrzysty, nieco świecący czerwienią miecz. W drugim ręku natomiast ściskał twarde, wytrzymałe lejce osiodłanego konia. Wierzchowiec parskał co i raz wyrzucając z siebie opary ciepłego powietrza. Ślady uciekającego zwiadowcy urywały się przez pogarszającą się pogodę. W dodatku było już zdecydowanie ciemno, to pogarszało możliwości tropienia.
Srebrnowłosy nie poddawał się. Poruszył ustami niezrozumiale, jakby szeptał, coś mówił... może tłumaczył leniwie lub prawił sam do siebie. Nie ważne. Tuż po jego słowach ostrze miecza zabłysnęło na krańcu jarzącym się płomieniem. Prowizoryczna pochodnia odznaczała się w cieniach lasu. Mgła otulająca podłoże znikała za każdym pociągnięciem miecza. Różyczka lśniła w ogniu, odpędzała mrok i ciemność. Zamaszyste ruchy nad gruntem umożliwiały Galanoth'owi rozpatrywanie się po świeżych, przez ogień wyraźniejszych śladach ofiary. Tchórzliwy wojownik był co raz bliżej i bliżej. Niedaleko stąd. Jego zapach czuł już w powietrzu.
Elf widział tę znajomą, nieco przygasłą garbem sylwetkę. Kucała w mocarnych, rozpiętych krzewach jednego z większych drzew. Odznaczenia skórzanej zbroi przybijanej ćwiekami odbijały się przez nieliczne promienie księżyca. Jasna łuna światła w połączeniu z nagłym ruchem miecza zdemaskowały zakamuflowanego, bezbronnego najemnika.
Przez las rozległ się dźwięk długi, krzykliwy... jęk bólu i przeciskania ostrza. Ognisty kłąb zniknął na moment w brzuchu mężczyzny, szybko został ugaszony przez wylewającą się krew i zatrzymanie zaklęcia. Nie była to jednak głęboka, śmiertelna rana. Galanoth wiedział, co musi zrobić, aby dotrzymać kroku życia pochwyconego ex-oprawcy. Lament jego bóli i krwawiącego brzucha złamał jego serce na tyle, by zdecydować się na krótkie zatrzymanie. Potrzebował wyłącznie miejsca... i czasu.
Strzała zatrzymała się tuż przed ścianą drzew z której wyszła. Środek lasu, goła pozbawiona niebezpieczeństwa polana... i spokój. Galanoth zsunął się z konia trzymając za kołnierz uprowadzonego, nieprzytomnego mężczyznę. Teraz miał więcej czasu, by się na nim skupić. Wpierw spojrzał na usmoloną, pełną błota twarz. Lekko odstające, choć nierozwinięte spiczaste uszy świadczyły o drobnym pokrewieństwie z Elfami, zapewne należał do "połówek", jak to mawiali mieszkańcy Królestwa. Drobne, zielone oczy znikały pod warstwą brudu oraz krwi napatoczonej z dłoni. Te natomiast kurczowo trzymały się przebitego podbrzusza.
- Nic ci nie będzie. - rzekł spokojnie rycerz, kładąc najemnika na chłodnej ziemi. Do jego rany przytknął obydwie dłonie, znów wypowiedział coś niezrozumiale. Zielony brzask bijący spod palców zagoił nieco parszywą, parzoną ranę miecza. Nie trwało to długo i na tyle pełni powagi, by Galanoth skupił się także na otoczeniu. Wokoło siebie czuł nocne życie przyrody, zwierzęta mniejsze lub większe czające się w norach, dziuplach... kątach niezmierzonego lasu.
Ponownie chwycił za miecz. Wśród roślin rozpoznawalnych zapachem sir Thelas rozpoznał woń niecodzienną... niepasującą. Nie komponowała się ona z roślinnością występującą na tutejszych obszarach. Cynamon, bądź będąc dokładnym: zbita masa z kory, która wydzielała ten znany, szczególny zapach. We tle ów słodyczy Galanoth wyczuł nutkę cytrusów... wiecznie świeżych, soczystych. We mgle natomiast głębokie oczy mężczyzny dojrzały właściciela niesamowitego kodu ciała. Jego sylwetka unosiła się w poświacie mgiełki, niejasnego zamierzenia. Ten ktoś ubrany w długą, wzorzystą suknię poruszał się po trawie z wdziękiem szlacheckim, tanecznym. Galanoth skończył tylko wiązanie wojownika. Przywiązał go mocno do siodła Strzały, którą delikatnym ruchem pociągnął tuż za sobą. Tak zorganizowany i nieco zaciekawiony, z mieczem prawdy trzymanym u boku, spoglądał w stronę kobiety do której szedł. Czynił kroki spokojne, pewne siebie... szerokie. Może nie czynił tego aż nazbyt wylewnie, nie tak tanecznie jak kobieta, lecz w jego ruchach dało się wyczytać podobne uczucia co i w słowach damy.
- Jeśliś demonem, prędko zejdź mi z drogi. Wracaj lepiej do piekielnej pożogi, bo inaczej zetrę w pył twe sny o potędze... I skażę na cierpienie w świetlistej męce. Jeśliś zaś kobietą, piękności swobodna, uśmiechnij się lekko i bądź tego godna, by mi wyjaśnić swój taniec poezji... czyżbym trafił na sabat pozbawiony finezji? Gdzie inne czarownice, wiedźmy i chochliki? Gdzie kotły smolone i czerwone świetliki? Jest tylko mgła i deszczyk znikomy... Ja zaś Galanoth, z Północy potomny.
Vincentia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Lodowe Elfy
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincentia »

Deszcz zrobił się wytarty i gładki jak żarno. Jednakże nadal niezmiennie padał napełniając biedną i obolałą głowę elfiny jednostajnym szumem kropel. Kobieta poczuła zimne strużki wody spływające powoli po jej karku. Kilka z nich spłynęło po twarzy w taki sposób, że poczuła ich smak. Równocześnie wiatr jakby ucichł. Spadają miękkie krople ciepłego deszczu, i cichym szmerem szepcą, że nic nie wstrzyma biegu deszczu, co obmywa nas z grzechów, słońca i niebieskości nieba, rozkwitłego w świetle kwiatu, ni smutku i radości, splecionej w życia latach. Lecz poprzez deszczynę, w górze, rozbłysła gwiazda Nadziei i blaskiem swym ogłasza rychły już koniec pląsów zimowej zawiei. Schowana pod nieznany jej krzak o wielkich, mięsistych liściach patrzyła, jak tuż przed jej nosem krople spadają na liść, ściekają po jego brzegu i skapują na liść rosnący poniżej. W zapadającym zmierzchu dostrzegła coś, co zdziwiło ją niepomiernie, stał tam srebrnowłosy mężczyzna, wzrost jego iście kominowy, siła i moc wytrwania, zaiście kobiecie imponowała. Blaskiem swym rozedrganym, lśniącym i diamentowym ujrzała elfina jak deszcz nadaje nieznajomemu ton fletu - kryształowy. Wypowiedzieć próbowała słowa, jednakże od łez nabrzmiałych w krtani, rwała się na strzępy jej mowa : Jestem Vincentia "w radości poczęta". Wokół mnie jakaś pustka przeogromna, pustka straszliwa, dziwna, nieprzytomna. Mijają chwile, dzionek za dniem leci i radości moja z niemi też uleci. Pozwól wypełnić pustkę, która mnie otacza i każdą rzeczywistość dziwnie przeistacza. Pustka, co sprawia, że złudzona snami patrzę na wszystko innymi oczami i widzę walki, ciernie drogi, trudy. Chcę wierzyć w dłoń Twoją, działającą cudy! Do stóp Twych płynie ta prośba w pokorze. Miłosierny jest Pan i łaskawy szumiący borami swemi. Głos Twój wciąż dźwięcząc zapał w gwiazdach milionach wzbudził – Słowa sprawiły, że z serca ustąpiła dziejowi trwoga zaś dłonie w wyrazie powitania pewniej spoczęły na ramieniu wielmożnego pana - Księżyc patrząc na to z góry, aż zdziwiony skrył się w chmury. A jak spojrzał, to się zdziwił i w uśmeichu usta skrzywił. Bo elfina uczuć kwiat poznała soczysty smak. Ptaki chciały rzucać kwiaty, a że jeszcze ich nie było, wiec wiwatem się obyło.
- Do stołu dzisiaj nie usiadł nikt ze mną, oprócz bladego promyka słońca. Pustka jest we mnie, za mną, przede mną. Pustka, pustka bez końca. Kwiatów na moim stole nie było, bo zwiędłyby od moich łez. Tylko w duszy coś mi mówiło, że wraz ze mną deszcz płacze też , i każdy przepiękny słoneczny dzień jest ze mną tylko mego smutku cień. Wczoraj nocą cała drżałam, bo potwory widziałam kędyś tam w przestrzeni. Pomóż mi wielebny Panie...To wszystko co zaklęte jest w Twoich dobrych dłoniach, co drogie jest i święte, to połóż na mych skroniach. A kiedy wreszcie spocznę, choćby w strasznej męce, wtedy z czcią ucałuję najdroższe Twoje ręce!
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Sowite krople deszczu borykały się z powierzchnią zbroi, po której rozpłaszczały się i ciągnęły w dół, aż na ziemię przez boki pancerza. Galanoth odkrył swoje lico ściągając z niego czerwony, gruby kaptur. Gdy usunął go w tył, zaprezentował przed kobietą długie, srebrne włosy, prosty, nieco ugięty siłą wieku nos wraz z niejasnymi do określenia oczyma. W świetle zatrważającego piękna księżycowego przypominały one barwę upadłego, pokrytego śniegiem pnia drzewa. Niewyjaśnione ornamenty zieleni błyszczały w nich delikatnie, jakby przystrajając złożoność kory i białego puchu.
Miecz Elfa spoczął przy prawym biodrze mężczyzny, w twardym, zaciekle mocno zszytym obiciu pochwy. Z właściwym temu dźwiękiem Różyczka wsunęła się do środka, klinga po raz ostatni zajaśniała w światłach nocy, tym samym żegnając się z właścicielem i tajemniczą kobietą.
Galanoth podszedł do niej nieco bliżej. Taneczne pląsy ustąpiły swobodnym krokom i ruchom, pełnym elegancji i uroku. I ona zbliżyła się do niego, by wspólnie zobaczyć się, wzrokiem zachłannym i godnym ocenić, zbadać... przestudiować ciała. Elf spoglądał na kobietę z tajemniczą ciekawością i dozą pewności siebie. Jego burzliwego, twardego torsu nie wypełniała duma. Wręcz przeciwnie. Mężczyzna poczuwał się do tego, by swą pokorą i troskliwością chociaż wysłuchać panią, poznać ją. Zachowywała się bowiem niezwykle... dziwnie, i to głównie przebijało się przez jej postać. Oryginalność słów, czułe usta mówiące półszeptem rzeczy piękne i zachwycające... wyjątkowe w swym rodzaju wobec wszelkich innych cudów świata. Elf nie wierzył w ich sens, choć pojmował wszystkie wyrazy dosłownie i z degustacją słuchania. Każda cząstka wypowiedzi kobiety była dla niej pokarmem serca. Tym bardziej pragnienie poznania wzmogło się w sobie, a i sam rycerz nabrał pewnych wątpliwości, myśli dwuznacznych.
Powolnym, stonowanym ruchem dłoni ujął twarzyczkę nieznajomej. Choć policzki okrywał rękawicami niż gołymi dłońmi, mogła poczuć bijące przezeń ciepło i opiekę. Galanoth spojrzał z góry na kobietę, mówiąc:
- Znałem kiedyś jedną Vincentię... Było to jednak bardzo dawno temu. A imię to na tyle skore do wyróżnień i oryginalności, by mogło być zapamiętane... i wykorzystywane... wyłącznie przez niewielką grupę kobiet. Czy to ty?
Pociągnął palcami po polikach, zasłaniał je i okrywał, muskając.
- Nie jestem żadnym świętym, ani wielmożnym wiary. Mogę cię tylko zapewnić, że twoje złe myśli i żale odpędzę wraz z tą chwilą.
Vincentia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Lodowe Elfy
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincentia »

Lekkie opady sporadycznych kropli deszczu kładły się na jej ciele, podczas gdy stopy pieściwie całowała delikatniejsza od jedwabiu, soczysta trawa pachnąca świeżością owoców z mało wyczuwalną szczyptą imbiru. Niezliczone gwiazdy niczym stateczne damy, błyszczały stale tak samo. Żaby tam grają w stawie zielonym piosenkę srebrną, dusza wędruje szlakiem wyśnionym dróżką podniebną.
Chodzi po niebie i gwiazdy liczy marzenia pieszcząc. Kolistą łąkę oblewało coraz to intensywniejsze srebro poświaty Księżycowej. Kiedy jej oczy srebrna poświata księżyca spowiła, oczy kobiety które zdołały stracić bursztynowy kolor, na nowo spowił blask i przybrały szarozieloną barwę. Pod stopami wyczuwała niezapominajki. Bujne kwiaty w żółtej tonacji - rudbekie i nawłocie na tle wysokich traw przestały być już dla niej widoczne. W oddali roznosił się cichutki śpiew radosnych ptaków. Wysokie drzewa o chropowatej korze pokryte były potężnymi cierniami przeplatane niebieskimi kwiatami. Dostrzegała jeszcze żywopłot ze śnieguliczki okalający różnokolorowe begonie. Krzewy zimnozielone obrastały zewsząd dorodny klon o brązowopomarańczowych liściach. Wolne przestrzenie między roślinami wypełniały różnokolorowe wrzosy o wybarwionych liściach. Życie toczyło się na polanie bez krzywdy, bez jakiejkolwiek krzywdy głębokiej. Wszystko koegzystowało ze sobą w niezmierzonej harmonii jak bezkresne oceany, oceany fal ludzkich uczuć, świętych. Zapanowała cisza i błogi spokój. Wtedy poczuła jego ciepłą dłoń na swoim policzku, deszcz nie dość iż twarz elfiny wystarczająco spowił, obdarzona została jeszcze cieniutkimi smużki potu. Zlustrowała go spojrzeniem i nachyliła sie ku Jego dłoni, ucałowała by ponownie przycisnął do niej swą silną rękę. Kiedy usłyszała jego słowa wstrząsnął nią szloch, jednak nie był to szloch z rozpaczy, ale ze szczęścia. Najpierw spogląda nań z góry zdumiona, widokiem oczów patrzących z wciąż niewygasłym czarem, łzy wytryskają schwycone w jednej dłoni - Vincentia Mortimer z rodziny elfów zamieszkujących Szczyty Fellarionu. Jestem córą Sofrozyny i Gwidona Mortimera III. Tyś zapewne Galanoth Thelas słynący ze swojego męstwa oraz poświęcenia. Śniłam o Tobie jedyny... Jak patrzysz na mnie oczyma swymi... - Palce kobiety znikały co chwila w srebrzystych włosach Galanotha. W nozdrza wdarła się przepiękna woń lilii wodnych i leśnych jagód pomieszana z zapachem drzew i pieczonego ciasta. Wiatr wprawiał w drżenie liście, które w zależności od naświetlenia zmieniały swoje barwy. Podmuchy wiatru przybierały kształty i z wrodzoną dzikością przemierzały leśne ostępy, poruszając ściółką leśną i nie zostawiając żadnych śladów po sobie. Wtulając swoją twarz w jego zimny, twardy tors cichy był jej anielski dotyk głosu wprawiający w drgania myśli... dorzuciła kilka kropel zamglonych wspomnień i klarowała siebie. Delikatnie kołysana wiatrem cicho szeptała słowa łkając cicho w sercu że rozwiały się jej wszystkie drogie marzenia: Wiem, że już nie wesprzesz się na mym ramieniu, ani nie wyciągniesz do mnie białych rąk, choćbyśmy się nawet spotkali w marzeniach, wywołanych w ogniu nieskończonych mąk. Do serca Cię tule, a serce moje płacze, tak chciałabym ten skarb wziąć ze sobą, na życia drogę, w życiu tułacze. Siedzę dzień cały i o Tobie piszę, to mi dziwnie duszę kołysze. Tak strasznie trudno żyć, tak smutno mi bez Ciebie, przy Tobie można słodko śnić i życie wartko płynie. Pięknym, radosnym jest ten świat, gdy patrzę w oczy Twoje, i barwny wonny uczuć kwiat rozjaśnia serce moje. Twe dobre dłonie spokój ślą dookoła. One zawsze czule do serca przygarniały, koiły wszystkie bóle. One, to świat mój cały. Nie wiem, czy to mi się śniło, czy tylko w duszy mojej marzyło... Wysoki mój Ty Panie.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Mara przenajświętsza! Ktoś zaczarował Elfa, choć o tym nie wiedział! Zaklęty czas nocy i chłodu, polotu mgły i spowitego chmurami nieba sprawił, że Galanoth zatopił się w wspomnieniach i domniemaniach. Nie myślał trzeźwo, na nic zdały się próby powstrzymania serca i rozumu. Uczucia i umysł nie odpowiadały na najważniejsze pytania chwili. Nie osiągnęły porozumienia z magicznym, przeklętym sennością miejscem. Być może z pogoni za najemnikiem nie zwrócił uwagi na znaki i kreślone runy ostrzegawcze? Może trafił właśnie do miejsca okrytego płaszczem sekretów wróżek? Istnieją bowiem odmiany skrzydlatych chochlików i cnych małych panien, które swoje ofiary w magiczne kręgi zawierają i zamykają w tym arkanicznym kloszu jak papużkę w klatce. Dla ozdoby. Galanoth próbował zbadać teren wokoło siebie. Znowu. Oczami kreślił widok na drzewa i mgłę, małe obozowisko kobiety utkane pod zniszczonym próchnem wierzby o rozłożystych gałęziach i garbatym pniu. Przygasające ognisko wypalało się z braku drewna na opał. Spiczasty, zielony namiot natomiast chował w sobie zapewne wszystkie przedmioty dla Vincentii ważne i drogocenne; jej własne prywatne. Na prowizoryczny schron Elf patrzył z wnikliwością i zaciekawieniem, bo to upewniło go o braku zasadzki nocnych stworzeń. Nikt go nie porwał, choć... tak, niesamowita atmosfera snu nadal tkwiła w jego głowie. Jakby dłonie wplątane w srebrzyste kosmyki zaczęły wypełniać męską jaźń wyłącznie pragnieniami, rozkoszami chwili i porywczością ciał. Dojrzała, w pełni doświadczona postać zdominowała go słowem. Wykonywała mimo wszystko ruchy poddane, zatęsknione. Policzki i boki twarzy kierowały się tam, gdzie tylko dłonie Elfa sunęły. Manipulowali własnymi potrzebami, odkrywając się na nowo. Tym bardziej, że mieli sobie wiele do powiedzenia. Właśnie teraz, w sen nocy letniej.
- Nie wiem skąd się wzięłaś tutaj... Właśnie tutaj, gdy dopadło mnie zadanie ważne dla pewnej damy... Gdy w rękach nadal trzymam serce śmierci, a miecz splugawiony krwią winowajców... I gdy zewsząd otaczany jestem tworzenia wspólnej przyszłości... Ty, pani... ta sama, wiecznie piękna i śmiała w swych namiętnych dekoracjach... własnie ty zjawiasz się przed moim obliczem. I prosisz mnie, błagasz... Widzę to w twym szklanym wzroku. Dokładnie. Jakby przelewano w nich wino dawnych lat. Zatęskniłem za spijaniem ich smaku z twych ust, wrażliwych i pełnych kobiecości. Czy nadal tkwi w tobie diabeł? Zmrożony lodem gór Północy i twego serca, mimochodem bijącego ciepło tylko dla kochanka? Jeśli naprawdę widzisz mnie wysokiego... bo zmieniłem się od ostatniego spojrzenia... spraw, bym się zrównał pod twoim dowództwem. Zaprowadź mnie tam, gdzie tkwią teraz myśli o grzesznych skłonnościach.
Vincentia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Lodowe Elfy
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincentia »

Stawiła stopę na polnym delikatnym kwiecie jasnomorelowym, niezauważanym w szeregach róż i hiacyntów. Jednakże ileż w nim było uroku, miękkości który pieścił bose jej stopy. Pochylała się nad mężczyzną, wargi bladoróżane zamrowiły się na wspomnienie pocałunku sprzed laty. Oblała się myślami i pragnieniem dotknięcia go znowu. Wiśniowe i śliwowe gaje nęciły wzrok głębokim cieniem swych bujnych rozrosłych wierzchołków co poczynało wszystkie jej zmysły rozpalać. Niżej jeszcze, tuż przy wrzosowiskach pełno było niskich leszczyn, malin i gęsto splątanych wiklin oraz kolczastych kwiatów ostów. Poprzez mocno świecący w górze księżyc drogi, lepiej poczęły oczy jej widzieć. Wszędzie tu nad zielenią niskich kwiatów dorodnym lasem powiewały cienkie kminy i lebiody, maki różowo i biało kwitały. Mieniły się mnóstwem jaskrawych i łagodniejszych barw zmieszane, zwikłane, wzajem głuszące się i jedne nad drugimi bujające kiciaste rezedy, krzaczyste boże drzewka, pomarańczowe nasturcje oraz wspaniałe malwy, nagietki pomarańczowe i żółtawe goździki. Jednakże lśniące oczy kobiety karmiły się masywnym ciałem mężczyzny. Oczy znowuż zapaliły się dawnym niewygasłym dotąd lubieżnym czarem. Drzewa odwieczne szerokimi swymi gałęźmi otulały zarówno dostatek i nędzę, a przyroda, miłosierna czy obojętna, zarzucała na wszystko welon rajskiej poezji. Ustami musnęła skroń Galanotha. Niczym powiew wiatru spod skrzydeł motyla. Ona nie świadoma wcale przez intuicję prowadzona za rękę właśnie Jego, Jego skroń ustami pieściła. Piersi jej spoczęły z lubością na jego torsie, mężczyzna mógł bez trudu wyczuć szalone bicie jej serca pod delikatną tkaniną sukni. Nie uwalniając ust z pocałunku, gładziła jego kark palcami, dotykiem ciepłym i zimnym zarazem. Zatraciła się w pragnieniach, powoli aromat rozmarzenia począł spowijać jej czułe zmysły.
- Często ścieżyną Tą się poruszam, w cichym lesie tany swe wiodę i gram na flecie. Być może tak miało być, tak mówi kwiecie... Że ścieżyny połączyć się miały w tym oto lesie. Z marzeń i tęsknoty miłość się ma narodzić, w tym spokojnym lesie, szczęście może zawisnąć nad światem i drzewa powitać Cię powitają kwiatów uśmiechem. Imię twoje szepczą... Nie słyszysz? Mgła snuje się zapachem Twoim...
Można się w niej starannie zawinąć jak w srebrnoszary kokon, spoglądać spod niej, patrzeć jak ziemię całuje, jak biała kładzie się na rzece, a my istoty żywe tulimy się do siebie wykradając sobie nawzajem zamarzające pocałunki - Wplotła palce w jego włosy, odsłaniając kark i delikatnie przesuwając po nim palcami. Skupiła się przede wszystkim na wargach, delikatnie sunęła ustami niczym skrzydłami ważki w taki łaskoczącodrażniący sposób. Po jakimś czasie przerwała głęboki pocałunek a następnie delikatnie ujęła zębami jego dolną wargę. Dłonie trzepoczące niczym ptaki schwytane poczęły wędrować powoli po jego mężnych barkach.
- We włosach Twoich prawdziwie srebrzystych wyczuwam zapach morza, oczy Twe stają się niebem a usta pożądanym chlebem.
Czy wspominasz mój miły, naszej radości chwile? Wszakże one błękitem niebios świętych były i radości dały tyle... Oddaj mi się...Miłość w piersiach tą samą noszę. Dla Ciebie zrywam pachnące radością powoje, plotąc z nich wianki i na kwiatach łzy szczere Ci wieszam, motylim rojem. Czy to nie serca nasze tam płoną, czy nasze serca w zbożu tam kwitną jak dorodny złoty kwiat? O! Czy słyszysz ukochany: Pieśń miłości śpiewa ptak! - Dotykiem badać poczęła czy nie zraniło go ostre źdźbło co się otarło i jej skórę gładką, miękką przecięło. Wtuliła się w Jego silne ramiona. I Nagle elfina mroczną ciszę przerwała ; miarowy stukot i pieśń wygrała rytmiczną. I dziwnym światłem lico kobiety dziś promienieje, wyraz miłości w jej sercu skalistym jaśnieje.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Sen nocy letniej trwał w najlepsze. Orkiestra przygrywała słowom Vincentii. We tle mgły i parszywej ciemni dobijały się dźwięki skrzeków, trzepotów skrzydeł i świerszczy trących smyczkami o miniaturki skrzypiec. Obozowisko stworzone przez Elfkę musiało przepłoszyć ciekawskie istoty lasu. Żadne z nich nie zamierzało podchodzić bliżej. Wyłącznie małe żyjątka, na podobieństwo samej mgły, przenosiły się tu i tam w poszukiwaniu dobrego widoku na spotkanie dawnych kochanków. Teraz, po tak długim czasie ich samotności, po wielu dziesiątkach lat tułania się po krainach Alaranii, stoczyli ze sobą jeszcze jedną, ważną walkę. Ich usta starły się ze sobą w jednolitym uścisku. Kobieca siła finezji zderzyła się z wargami mężczyzny, pełnymi polotu i namiętności. Tak powstało wyczucie chwili. Pikantny, głęboki w sens uniesienia pocałunek trwał w najlepsze. Ciche westchnienia i chwytanie powietrza wdarło się między kolejne pociągnięcia ust. Języki tańczące gorące tango splotły się ze sobą nienaruszalnie, jakby były jednością. Zęby Elfki, nadal twarde i ostre, pozostawiły lekki, choć wyraźny ślad na ustach rycerza. Znaczące, głośno mlaśnięcie obydwojga udekorowało rozkosz zaprzestanego pocałunku. Na twarzy Galanoth'a wstąpił uśmiech wieńczący zadowolenie i radość. Widok Vincentii, stojącej tuż przy nim, przytulającej się doń, rozpromieniał serce. Mężczyzna nie wiedział w jakim stanie się dokładnie znajdywał. Czy nadal to był sen? Czy może skutek zaklęcia, jakim ktoś go owładnął? A może to nie była żadna mara ani sen, tylko prawda pisana jawą? Sir Thelas trafił do alternatywnego świata. Trzeciego... skupiającego obydwa... Sen i Prawda współtworzyły stan świadomości pomiędzy nimi. Pomiędzy...
A jeśli miał trwać dalej, w okazałości spełnień i uniesień, Galanoth postanowił pomóc sobie, i co ważniejsze, kobiecie. Zrzucił z siebie obydwie rękawice. Ciężkie płyty legły tuż przy terenie obozowiska, obok Strzały. Wyzwolone z jarzma dłonie spokojnym ruchem objęły szeroki pas Vincentii. Trzęsła się, jej podbrzusze drżało. Wpływ nocy? Nie, wszakże panowało względne ciepło, a i sytuacja przyprawiała o gorączkę. Galanoth nie przerywał czucia towarzyszki. Palcami przebierał po jej idealnej figurze. Klepsydra zachowała swój czas. Nadal była piękna, dostojna, choć nie młoda. Prawdziwa kobieta.
- Niech będzie zatem mową najdoskonalszą, by chwile te przyprawić o najpiękniejsze wyrazy i zdania... rzeczy niewypowiedziane i milczące. Natura mówi za nas, skoro szepcze imiona i podryguje historią. Zatopmy się jednak we własnym śnie. Bądźmy dla siebie wspomnieniem teraźniejszości, lustrem dla przeszłych nocy i dni. Na to teraz czekam. Tego właśnie chcę.
Palce, jak zaklęte, trafiły na piersi Vincentii. Mleczny biust, tak gładki i miękki, jędrny w swej okazałości, zniknął pod taflą dotyku amanta, prawdziwego kochanka. Ręce Galanoth'a masowały obydwie krągłości, staczały je do siebie, czuły impulsy bijącego szaleństwem serca. Masaż pełen namiętności przyczynił się do nagłego wzlotu pary. Przybliżyli się nieco gasnącego ogniska. Nieco kapłańska szata Vincentii, utkana mgłą i wilgocią, za pociągnięciem dłoni Elfa, runęła w dół. Wystarczyło nacisnąć za materiał okrywający barki. Jak kurtyna teatru, tak przedstawienie ciała zaczęło się jego zamaszystym ruchem. Piękno fizyczne Vincentii, zmienione po latach, przyczyniło się do nagłego przysunięcia mężczyzny. Galanoth okrył cały przód kobiety własnym ciałem. Kochankę, przyjaciółkę... nauczycielkę oblókł ponownie na poziomie bioder. Teraz to on był wyższy od niej. To on ją przerastał... choć nadal pozostawał posłusznym jej słowom.
- Milczmy i kosztujmy się w sobie. Wejdźmy do twego namiotu spotkania i spójrzmy w swe oczy jak dawniej. Oddaj mi się, tak jak ja oddam się tobie.
Vincentia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Lodowe Elfy
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincentia »

Wszystko ze stron obu i z wielkiej wysokości ogromną i w różne kształty wzdymającą się falą wiatru spadało aż ku dołowi. U samego szczytu blask księżyca przeciął po tej gęstwinie szeroki pas srebrzysty, w którym delikatne olchy zdawały się drżeć z rozkoszy i biała kora srebrniała na brzozach. Jej stopa dotknęła małych szafirowych pokrytych wilgotnym mchem kamieni, błękitnymi kępami kwitły fiołki, szeroko rozpościerała się leszczyna, a pod miękką pościelą, którą tworzyły trójzębne łotocie i okrągły podbiał, toczył się cichy, ledwie słyszalny szmer. Elfina chwyciła drapieżnie dłoń silną mężczyzny i zwaliła go na jedwabistą pościel zimnawej trawy. Położyła głowę na jego kolanach, jak z głową na tacy - i nęciła tą głową, kusiła i leżała, uświęcając jego kolana, które miękły dla jej wygody, miękły w stadium poduszki, choć pokryte nadal były twardym odzieniem, czuła miękkość jego skóry. Ona dłońmi na jego udach i głową na kolanach, na kolana padła przed nim. Jej umysł umyślnie leżał Galanothowi na nogach i oprócz włosów nie miała nic na głowie, bo problemy uciekać poczęły same, gdy tak sobie wracała do wspomnień. Pieściła jego dłonie składając na nich długie pocałunki, była jak hydra, co straciła głowę dla kochanka, była jak chytra - dłoni nie chcę oddać, co na kolanach jego nagle spoczęły, była jak hydrant - mokła przy kochanku, i miękła, i klękała pod głowy ciężarem, pod żarem, pożarem. Słowa nie kleiły się jej do podniebienia, brakowało jej ekstraktu ze słów na języku żebrzącym o ładną historię dla niej i dla niego, dla nich i dla świata. Wtedy kleiła się do niego cukrem tęsknoty. Wciąż w myślach głęboko stali czas cały przed obrazem, przed historią z przyszłości. Senne powieki stały się produktem ubocznym nocy, objawem niepożądanym zamykania oczu, tylko te nieprzespane samotne noce były w stanie zasponsorować wieczorny słowotok po intelektualnej amputacji. Kryształowa szyba przebłyskiwała pod sklepistym pokryciem leszczyny i cienką nić strumienia rzucała pomiędzy gęste łotocie i czerwonawe kamienie. Strumień dzwonił i czasem w berberysowym czy wilczynowym krzaku dało się słyszeć frunięcie skrzydeł lub od strumienia przyleciał rzeźwy powiew i z cichym szelestem strącił z głogowej gałęzi liście dzikiej róży.
- Moje dziecię, Moja drobinko, kołysz się w kołysce matczynych moich bioder, wsłuchaj się w rytm serca mojego, niechaj ono będzie Ci kołysanką, wtul się w ciepło dziewiczego łona, wsłuchaj w łagodny głos matki, aby mieć siłę by udźwignąć ciężar win istot żywych.
Tul się do mej piersi, moja dziecino. - Gdy go elfina troskliwie obejmowała, twarz swą ku twarzy jego pochylając i łagodnie przemawiając:
- Weź mnie pod włos Twój pod kolor moich oczu, ze swoich mnie nie spuszczaj. I niechaj słowa pozostaną nieme. - Miażdżyła jego wargi
własnymi w zachłannych pocałunkach. Swoich żądz przekierować nie mogła. Pragnęła Galanotha, tylko Galanotha i to nie miało szans się zmienić w najbliższych stuleciach. Widać ten zły demon, który tkwił w niej i podsuwał jej te wszystkie grzeszne wizje był znacznie silniejszy niż ona, skoro nie potrafiła mu się oprzeć i ulegam fantazjom. Strąciła nogę mężczyzny i oparła dłonie na jego udach pochylając się przy tym w jego stronę, musnęła wargami jego usta. Kobieta usunęła się na chłodną pościel trawy oraz bez poczucia winy chwyciła
krawędź materiału i szarpnęła, zakańczając w ten sposób żywot kilkunastu klamer, które z cichym trzaskiem oderwały się od materiału.
Miała przyjemność dotknąć jego nagich ramion, ruchy jej nadgarstka były powolne, niemalże leniwe, jednak każdy kolejny nabierał na intensywności i sile. Nie odrywała przy tym prowokującego spojrzenia i mimo że do progu bólu którego niewątpliwie pragnęła było jeszcze daleko nie żałowała za swe grzechy, skoro właśnie pokusiła się o kolejny, znacznie cięższy grzech, bo teraz nie grzeszyła już tylko myślami i słowami, ale przede wszystkim czynami. Wyć poczęły puszczyki i po drzewach wieszały się rysie, w ciemności oczami jak latarniami świecące. Czasem kruki i kawki czarną chmurą zakrywały niebo, a dzikie konie napełniały zaciszności leśne grzmotem swoich kopyt i przeraźliwym gwiżdżeniem. Straciła na tym parę nieznacznych chwil w przeciągu których zapragnęła więcej.
Rzuciła rozerwany materiał na dywan fiołkowy, po czym sama usadowiła się na jego kolanach, póki co jeszcze nie dociskając swoich bioder do jego własnych. Słowicze śpiewy umilały noc, a jaskółcze i gołębie gminy same przez się szukały przytułku. Podczas ze sznura żurawi spadł jeden i łaskawie ostał już towarzyszem. Wszelako tam bywało ciężko i mile, straszno i bezpiecznie.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Korniki drzew, żaby stawów i jezior
Zefir nocnej mary, ciepły z nieba jęzor
Skądś chmara robaczywych robali chowała w rozkwicie
Traw, konarów i roślin rozpisanych sowicie
Po płaszczu natury spiętym guzikami obozu
Tam konik na błocie, tam kilo nawozu
Pozostawionego ongiś przez dawne ludy
Co zmieniły koczownicze na wioski trudy
I tenże również zapach znikał we mgle siwej
Dotykaną koniuszkami palców, aż nazbyt prawdziwej
Tam gdzie poniósł wzrok, tak sięgały dłonie
Wydawać by się mogło, że ciało w srebrze tonie
A to tylko mgła, nic więcej prócz tego
Choć w poświacie tej było coś iście zaklętego
Bo im bardziej się zakradała do Elfów i ich formy
Tak chłód i surowość nabierała swej normy.
Para oddychała spokojnie i z drżeniem
Z lekkim stresem w oczach, jakby zlęknieniem
Kto by się nie powstydził grzeszyć na polanie?
Leżeć półnago na fiołkowym dywanie
Wespół z kobietą odkrytą całością
Z pięknem swego lica... ciała gładkością
Na urodę ów zerkał rycerz stroskany
Pod uroki niewiasty zawsze był brany
Za każdym razem poddawał się prędko
Teraz przy piersiach poruszał ręką
Sterczące smakołyki namaszczał dotykiem
Smukłą szyję Vincentii gościł językiem
Prawica mężczyzny trwała tuż przy jej biodrze
Obejmował ciasno, gładząc równie szczodrze
Brakowało wyłącznie elementu zespolenia
Dlatego Galanoth chwycił od niechcenia
Za ostatnie z uprzęży dzielące ciało od ciała
Zsunął z siebie ostatki bieliźnianego ubrania
Pokazał siebie wielkiego, i jak nago był cały
Tak również ze swym dorobkiem, który nie małym
Ciężarem mógł stać się dla Vincentii...
Thelas wyszeptał jej imię, dodał pikanterii
Wpił się w jej boskość i kobiecość łona
Twarzyczka Elfki tak szeroko zdziwiona
Nowe sztuczki diabelne, ki ruchy biodrami?
Ciała kochanków złączone pasami
Mocarne popchnięcia, chwyt-kleszcze ramion
Tors mężczyzny tak stalowy, pełen czarnych znamion
Mroczne runy drżały pod wpływem oddechu
Wraz z obydwojgiem partnerów podczas miłości cechu
Wspólnie zaś tłocząc machinę rozkoszy
Wlewając wina do pucharów grzechów pełnej nocy
Trwali przy sobie, Vincentia konała
Boga cielesności za kochanka zaś miała...
Vincentia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Lodowe Elfy
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vincentia »

W śliwowych gajach ku okrytym jagodami gałęziom tańczyły krople deszczu, a w pobliżu tych miejsc cienistych niejedna ptaszyna zatrzymywała się na chwilę i niejedna ćma wikłała się wśród gałęzi. Lecz w ogólności był to rój do roju pszczół podobny, ciężko i własnoręcznie pracujący z ciemną ogorzałością na twarzach i z potem na czołach. Chwila bezruchu zaowocowała wzrostem napięcia i serią delikatnych dreszczyków które popychały do jakiegokolwiek działania. Tak jak Galanoth jednak nie zrobiła nic i pozwoliła sobie na przeciąganie tej chwili bezruchu, która w końcu stała się czymś na tyle frustrującym, że musiała wykonać choćby delikatny ruch biodrami, dociskając je bardziej do bioder Galanotha co zaowocowało kolejnym dreszczykiem, który pomknął wgłąb ciała. Cienie drzew położyły się gładko na jej ciele, penetrowały jej duszę ich oczy, które widziały niewiele. Pierwsze ruchy jakie wykonała były zaliczane do tych spokojniejszych, które nie miały na celu rozpocząć zaspokajania, a raczej jeszcze bardziej sprowokować do osiągnięcia takiego punktu, w którym tylko dzikość i brutalność ruchów będzie w stanie przynieść pożądany efekt. I jakby w tym miejscu natura prawo głosu dawała tylko srebrnej strunie wodnej, cisza panowała tu nieskazitelna. Ptaki mieszkały u szczytów tych ścian wysokich, wśród jasnych olszyn i brzóz, ale w tej głębi nie było ich prawie. Kołysanie przemieniło się w rytmiczne nadziewanie, które w takim ułożeniu bez problemu dosięgało do granicy jaką ustanawiało jej ciało. Brak słowa ze strony Galanotha, skwitował nie inaczej jak tylko uśmiechem. Bo o to przecież chodziło, aby na te kilka chwil poddać się zapomnieniu, odciąć od wszystkiego i dać porwać zatraceniu, które miłosiernie wyciągało swoje ramiona i oferowało uścisk rozkoszy. Nad rzeką i na wszelakich mokrych miejscach lęgło się mnóstwo tarakanów, wężów i jaszczurek. I rzeka ta nie była taka jak przedtem. Głębinę i prędkość miała ogromniejsze. Wody stały się nadmiar silne i gniewliwe. Rozlewały się daleko i o ziemię biły koryta w niej sobie prując. Co ten mężczyzna takiego w sobie miał, że potrafił rozbudzić jej żądze do takiego stopnia, by wciąż się tliły bez szans na całkowite ugaszenie? Nie miała pojęcia, ale było to skuteczne. Bo trzeba przyznać, że już od jakiegoś czasu żądza wcale nie znikała. Prawda, opadała i tkwiła w tym stanie, jednak nie potrzeba było wiele by rozbudzić ją na nowo do monstrualnych rozmiarów by pochłonęła ją niczym fala tsunami. Jedno konkretne spojrzenie, gest, słowo czy dotyk wystarczyło, by pożądanie osiągało apogeum i tylko czekało na okazję do spełnienia. Zapalczywe stały się ruchy jej rozkołysanych już teraz w najlepsze bioder. Nabrała głośno powietrze a kąciki ust znów wygięły się w uśmiechu. Bo jak miałaby być niezadowolona? Przy takim mężczyźnie, kochanku, po prostu się nie dało. Był wszystkim czego można było tylko zapragnąć. I była przekonana iż należał do niej całkowicie, kompletnie i bez reszty, tak samo jak ona należała do niego. Intensywny dreszcz, który rozszedł się we wszystkie partie jej ciała znalazł swoje odzwierciedlenie również na zewnątrz, gdy zadrżała i przycisnęła piersi do torsu Galanotha. Ciepło rozeszło się po całym jej ciele, a przez kilka chwil w jej podświadomości nie pojawił się nawet zarys jakiejkolwiek konkretnej, a nawet niekonkretnej myśli. Wszystko skupiło się na odczuwanym tarciu, na naporze ciała Galanotha, na jej własnym i odczuwaniu tego wszelkimi możliwymi zmysłami. Zmysł dotyku rzecz jasna pozostawał najbardziej czynny, jednak pozostałe także nie próżnowały. Opuściła całkiem powieki na kilka chwil zamykając oczy i wypuściła z ust przeciągłe westchnienie, gdy wgłąb jej ciała pomknął silniejszy dreszcz i zakorzenił się gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu, pozostawiając po sobie przyjemne mrowienie na całym ciele. Wraz z tym westchnieniem jej oddech stał się głośniejszy, szybszy, nieregularny. I pomyśleć, że coś tak z pozoru błahego jak kilka chwil oddawania się rozkoszom cielesnym potrafiło kosztować tak wiele wysiłku i zmuszało całe ciało do podjęcia tak intensywnej pracy. Co więcej był to taki rodzaj wysiłku, na który w trakcie nie zwracało się wcale uwagi. Można było ledwo łapać powietrze, spływać potem i czuć drżenie zmęczonych pracą mięśni, jednak dopiero po chwili w której następowało spełnienie pojmowało się całość wysiłku. Wraz z przyśpieszonym oddechem pojawiło się doznanie tego nierealnego ciepła, jakby tarcie w jej wnętrzu miało możliwość rozprowadzić gorąco po całym ciele. Było to wrażenie złudne, ale bez wątpienia rozkoszne i jeszcze bardziej wyczulające na każdy ruch czy dotyk. Wyczuwała jak wypełniał jej wnętrze, dokładniej wyczuwalna była brutalność. Pomimo kochania i wszelakich jego rozkoszy nachodziły ich takie potrzeby i strachy, że inszym ludziom i pomyśleć o nich byłoby trudno. Wszystko wokoło było dzikie, zupełnie jak ich serca półnagie. Po puszczy chodziły stada żubrów, turów, niedźwiedziów, dzików i wilków, w gałęziach czaiły się drapieżne jastrzębie i krogulce. Z potem na czołach w powietrze wiódł się pieśni balet, wzbijał się jedną lub kilku nutami i milknąc tu, odzywały się ówdzie, to bliżej, to dalej, to skoczne, to tęskne, aż pojedynczy, słowika głos jakiś przetrwał wszystkie inne i rozgłośnie, na dziedzińce, ogrody i aż na pola rzucił strofę tej samej pieśni, którą śpiewała Vincentia. Trasy jakie pokonywała dłońmi tylko wzmagały odczucie elektrycznego napięcia zarówno na skórze jak i pod skórą. Nie mogąc tkwić wciąż z zamkniętymi oczami uniosła powieki i nie odmówiła sobie wyzywającego spojrzenia, skierowanego wprost w tęczówki Galanotha. Teraz znaczenie miała tylko potęgująca się z każdą chwilą, zniewalająca rozkosz, która szarpała wnętrznościami, spinała mięśnie i wprawiała całe ciało w drżenie.
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Galanoth »

Drzewa szepty niezrozumiałe. Ich porywcze, sięgające niebios pnie ukrywały tajemnice przechowywane od pokoleń. Stulecia skarbnic wiedzy patrzyły na krwawe bitwy, powstania i upadki społeczeństwa, korzenie mieszkańców lasu natomiast pamiętały czasy, w których to słońce było najwspanialszym, jedynym paradoksalnie bogiem. Te same drzewa teraz mogły być świadkami niezwykłych zdarzeń. Oto para, obnażona tylko dla siebie, przy dogorywającym ognisku oddawała się własnym przyjemnościom. Takty gorących oddechów mieszały się ze sobą w przepełnioną westchnieniami nutę. Piersi mężczyzny stanowiły oparcie dla miękkich, delikatnych dłoni. Oparta w ten sposób Vincentia posuwał się swobodnie, nieco rozpustnie. Jej spokojne, głębokie oczy wykazywały się harmonią i zespoleniem. Drżący pod wpływem dotyku brzuch uginał się wraz z plecami, układającymi się w nienaturalny łuk. Mleczne piersi ocierające się o ramiona Elfa zniknęły pod skutecznym, ciasnym objęciem dłoni. Kochankowie wili się na czerwonym, rozłożonym przy ogniu płaszczu Srebrnowłosego. Niesamowite, dłużące się cudem chwile wprawiły Galanoth'a w ciche pomruki. Spod lekko przymkniętych oczu wydawał odgłosy zaspokojenia, przerywane skądinąd czułymi pocałunkami pełnymi tęsknoty i wdzięczności. Wspaniały sen nie kończył się, a para czyniła dalsze powinności nocy. Drzewa przestały szumieć, mgła uspokoiła się. Wszystko pozostało w rękach kochanków.
Zablokowany

Wróć do „Wrzosowa Polana”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości