Dalekie Krainy[Równina Rafgar i okolice] Wskaż mi drogę

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Powiedzieć, że Mitra był uroczy gdy się przebudzał, to jak nic nie powiedzieć. Jakim cudem można wyglądać jak wściekły cerber z samego dna Czeluści, któremu ktoś właśnie ukradł kość i jednocześnie tak słodko, że nawet wampir potrzebowałby pomocy cyrulika w zwalczeniu próchnicy i pozbyciu się doprowadzającego do szaleństwa bólu zęba. Aldaren naprawdę by się nie zdziwił, jakby nekromanta zaraz miał pokazać swoją prawdziwą postać i okazałby się przy tym być piekielną bestią w pełni oblaną, albo nawet wręcz stworzoną z mlecznej czekolady, wypełnionej syropem owocowym i miodem. No sama słodycz, od której wampirowi ciekłaby ślinka, gdyby nie powstrzymał swojego ślinotoku już na samym początku, gdy zaczął marzyć o Mitrze zrobionym z czekolady. I jak go tu nie kochać?
        Aldaren od samego przebudzenia się niebianina, służył mu pomocą. Nie tylko zrobił i przyniósł mu śniadanie do łóżka, ale również po krótkim zastanowieniu, zaczął przedstawiać Mitrze to, jakie miał możliwości na spełnienie swoich wymagań i zjedzenie pożywnego posiłku póki jeszcze było ciepłe i soczyste. Widząc jednak brak przekonania ze strony ukochanego, wpadł na pewien nieco kontrowersyjny, acz miał nadzieję bardzo ciekawy pomysł, który na pewno spodoba się Mitrze i obudzi w nim jego wewnętrzne dziecko.
        Bez zbędnego wahania przystąpił do realizacji swojego planu, w pierwszej kolejności zajmując się ustawieniem odpowiednio krzeseł, które miały stanowić swego rodzaju podpory całej umyślonej przez wampira konstrukcji, a gdy były już na miejscu... zabrał bezczelnie kość cerberowi. Nie został przez niego pożarty chyba tylko i wyłącznie przez to, że bestia nie spodziewała się takiego ataku z zaskoczenia, zbyt skupiona na stojącym praktycznie pod jej nosem talerzu z omletami, po których leniwie spływał owocowy syrop, a na których leżało kilka przekrojonych truskawek i garść leśnych owoców - jakieś jeżyny, dzikie maliny, poziomki i jagody. Ciężko jednak skrzypkowi było się nie zaśmiać na widok tego, jak jego partner zaczął się zaraz w akcie desperacji okrywać i zasłaniać własnymi rękami.
        - Gdybyś zaczął dymić, syczeć i skwierczeć, krzycząc: "Aaaagh! Światło! Pali mnie!", zacząłbym się obawiać i zastanawiać czy nie zmieniłeś się czasem przez przypadek w wampira - zażartował, zarzucając kołdrę na krzesła i przysuwając ich oparcie maksymalnie do ściany, by przytrzymały kołdrę w jednym miejscu i by nie zapadła się do środka pod wpływem swojego ciężaru oraz zerowej sztywności. A kiedy skończył zaprezentował w charakterystyczny sposób swoje dzieło.
        Przeszedł kawałek, by złapać za jeden z leżących na ziemi rogów kołdry i uniósł go lekko do góry. Zgięty w pół wampir, w niby pokłonie wskazał zacienione wnętrze tego kołdrowego szałasu w zapraszającym geście. Spojrzał na ukochanego i uśmiechnął się do niego z radosnymi iskierkami hasającymi mu w oczach.
        - Zapraszam w moje skromne progi - zachęcił rozbawiony, samemu nie mogąc się już doczekać siedzenia w czymś takim. Widać po nim było, że już z góry założył, iż Mitra zechce wejść do tego namiotu i zjeść tam śniadanie u boku wampira.
        - Okrutny! - jęknął całkowicie rozłożony na łopatki przez odpowiedź Mitry, a po chwili parsknął z rozbawieniem śmiechem. Oto właśnie cerber dokonał swojej zemsty. Oj, szybko jego głowa pożegnałaby się z szyją, gdyby tylko nekromanta się dowiedział o tym, że od dłuższej chwili porównywany był do śmiertelnie niebezpiecznego cerbera. Oblanego czekoladą i wypełnionego słodkościami!
        Życzył ukochanemu smacznego, gdy zauważył, że ten w końcu zaczął pałaszować, po czym spojrzał na swój fort z kołdry i krzeseł. Podrapał się po głowie, nie wiedząc cóż ma począć z tym bałaganem - czy go pozbierać, czy zostawić, bo może jednak Mitra zechce później wejść do środka. Uśmiechnął się jednak zaraz pod nosem, rozbawiony tym jaki był dziecinny i zabrał się za składanie kołdry. Akurat w tym samym momencie, jak dotknął przykrycia, odezwał się do niego Mitra z pełnymi ustami.
        - Już, już. Nie bij - zaśmiał się i podszedł do ukochanego, niosąc w rękach złożoną kilka razy kołdrę, którą zaraz położył w nogach ich posłania, a sam usiadł przy blondynie.
        Parsknął cicho i lekko pokręcił głową, gdy z początku Mitra nie wiedział o co chodziło wampirowi i jak dopiero po chwili zrozumiał, że była to odpowiedź na jego pytanie o to, czy jeszcze było rano. Aż miał wyrzuty sumienia, że tak męczył swojego partnera skrótami myślowymi i w ogóle tak wcześnie przyszedł do niego ze śniadaniem. Niestety już nic na to poradzić nie mógł, ale obiecał sobie, że więcej nie obudzi niebianina o dziesiątej godzinie.
        Bez słowa sprzeciwu dał się sprowadzić do roli mitrowego oparcia i z zadowoleniem rozkoszował się tą bliskością. Raz jeszcze życzył mu smacznego i spokojnie, siedząc praktycznie za Mitrą, obserwował jak ten się zajadał. Nie odzywał się, bo nie chciał mu przeszkadzać, le kiedy to nekromanta zaczął rozmowę, nie zamierzał dłużej milczeć.
        - Straaaasznie się nudziłem bez ciebie! - pożalił się od razu i wtulił głowę w zgięcie między szyją i ramieniem nekromanty, jakby zaraz miał zalać się łzami. Zamiast tego, uspokoił się i poprawił do poprzedniej pozycji. - Trochę poczytałem, jak ci wspominałem przed pójściem spać, dorysowałem ci węglem wąsy, pograłem trochę na skrzypcach i jakoś mi ta noc minęła - odpowiedział z przyjaznym uśmiechem, wymieniając praktycznie wszystko na jednym wdechu i bez namysłu, nie dając Mitrze szans na jednoznaczne wyłapanie drobnego blefu w swojej wypowiedzi.
        - I czuję się znacznie lepiej - odparł spokojnie, wykorzystując przy tym niektóre słowa użyte przed chwilą przez niebianina. Przymknął oczy, odetchnął błogo i wtulił policzek w dłoń ukochanego, niemalże rozpływając się pod jego dotykiem.
        - A tobie jak się spało? Nie będę pytał czy się wyspałeś, bo widzę, że jeszcze byś się na kilka godzin położył - powiedział z pogodnym uśmiechem, przykładając swoja dłoń do jego, którą trzymał na chłodnym policzku nieumarłego.
        - Jak sądzę, śniadanie ci bardzo smakuje? - zagaił po jakimś czasie dostrzegając, jak bardzo nekromanta się ubrudził w ferworze jedzenia. Poprawił się nieco, by siedzieć z błogosławionym tak jak siedzieli przy ognisku i dwa dni temu na klifie - miał Mitrę praktycznie między swoimi nogami i opierał się o jego plecy swoją klatką piersiową. - Myślisz, że mógłbym spróbować? - zamruczał uwodzicielsko do ucha blondyna. Jeśli Mitra nie miał nic przeciwko, lekko się odsunął by siedzieć bardziej obok partnera, niż za nim. Sięgnął bez pośpiechu dłonią do jego twarzy i ujął ją delikatnie pod brodą, aby w pierwszej kolejności móc zlizać tę odrobinę syropu owocowego, która nekromanta miał umazany kącik ust i niewielki kawałek policzka, po czym pocałował ukochanego czule, acz krótko, by nie wpędzać go w zakłopotanie, ani też nie powodować jego dyskomfortu.
        - Mmm, przepyszne - mruknął z zadowoleniem, gdy się po chwili odsunął od nekromanty i jeszcze oblizał swoje usta, jakby pozostały na nich jakieś resztki tego cudownego, słodkiego, owocowo-syropowego pocałunku.
        Po tym dał Mitrze już w spokoju dokończyć posiłek i się wyszykować do wyjścia. Pozwolił mu się również bez stresu przebrać, informując blondyna o tym, że będzie u Amy, aby pozmywać po tych zjedzonych przez nekromantę słodkich i strasznie klejących omletach z owocami. Kiedy Mitra do niego dołączył, gotów był z mentalnym, merdającym ogonem pójść w podskokach za nekromantą w stronę Tartos, lecz staruszka miała zupełnie inne zdanie na temat wyjścia wampira do miasta.
        - A ty gdzie się niby wybierasz? Myślisz, że po tej szopce, którą w nocy odstawiłeś, pozwolę ci jakby nigdy nic pójść do miasta pełnego niewinnych ludzi? Zapomnij, kochanieńki. Mitra idzie sam załatwić sprawę z Rosic, a ty zostajesz ze mną, pijaweczko - powiedziała pradawna, gdy tylko nieumarły znalazł się na progu, gotów wyjść z domu po postawieniu kolejnego kroku.
        - Nic mi nie jest. Dobrze się czuję, nie jestem głodny. To co się wczoraj stało już się więcej nie powtórzy. Proszę... - Wampir starał się wybłagać zmianę zdania u staruszki, lecz ta wydawała się być nieugięta.
        - Doprawdy? A powiedz... ile krwi wypiłeś, skoro mówisz że wszystko jest w porządku i nic złego się nie stanie, hmm? Bo wiesz... Mitra nie wygląda na jakiegoś wiele osłabionego z powodu utraty znaczącej ilości krwi. - Jej ton był bardzo surowy, a przynajmniej charakterystyczny dla nadopiekuńczej babci, która była oburzona tym, że choć większość obiadu zostało zjedzone, to jednak warzywa, w szczególności brokuły, zostały co najwyżej odgarnięte na bok. Brakowało jej tylko drewnianej chochli w dłoni i ubrudzonego zupą fartucha do pełni efektu.
        - Jeśli Mitra nie będzie miał nic przeciwko, to napiję się jak wróci z miasta. Babciu Amo, prooooszę. Pozwól mi z nim iść, naprawdę nic złego się nie stanie - obiecał wampir, któremu naprawdę zależało na to, by chociaż móc odprowadzić Mitrę do Tartos.
        - Hmm, skoro tak... Kupisz mi kilka rzeczy. Tu masz listę zakupów - zgodziła się w końcu choć, po wyjęciu ze swojej szaty złożonej kartki z zapisaną wcześniej listą zakupów, Aldaren zaczął się zastanawiać czy nie była to czasem pogadanka dla zasady. Bo jak inaczej to nazwać, skoro i tak chciała się zgodzić, choćby po to, by wampir odebrał od krawca jej... koronkowy gorset?! Miał poważne wątpliwości czy czasem nie popełnił ogromnego błędu, tak bardzo chcąc pójść z Mitrą do Tartos.
        - I nie waż mi się wracać, dopóki nie będziesz miał wszystkiego z tej listy - zagroziła i po prostu wykopała wampira z domu, zatrzaskując za obydwoma mężczyznami drzwi. Jedynym aktem jej łaskawości było to, że na odchodnym rzuciła skrzypkowi w twarz torbą na zakupy.
        - Dlaczego czuję się jakbym właśnie sprzedał duszę diabłu? - zapytał żałośnie, idąc lekko podłamany obok nekromanty, gdy ścieżką kierowali się w stronę osady.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra nie wpadł w porę na dość błyskotliwą odzywkę na to podejrzenie o przemianę w wampira, dlatego tylko burknął coś niewyraźne, ale z wielką irytacją, pod nosem. Łypnął na skrzypka spod ramienia, którym się osłaniał, po czym obrócił się na drugi bok, jakby miało mu to pomóc. Niestety, nie pomogło, dlatego wstał.
        A to porównanie do cerbera, które chodziło cały czas Aldarenowi po głowie? Oj tak, w tym stanie Mitra mógłby się o to obrazić. Całe szczęście był to jednocześnie ten stan, gdy błogosławionego bardzo łatwo dało się udobruchać, bo nikt nie miał tak wielkiej potrzeby czułości jak on po przebudzeniu. No i mało kto tak lubił słodkości jak Mitra. Wniosek był więc prosty: skrzypek nie miałby problemów, by obronić się przed gniewem i fochami niebianina – większość narzędzi już miał pod ręką, wystarczyłoby ich użyć. Albo poczekać aż sprawy same się podzieją, bo błogosławiony już nie mógł dłużej czekać i zaczął pałaszować swoje śniadanie.
        Śmiech Aldarena troszkę poprawił mu nastrój, nawet chyba bardziej niż ten słodki omlet, tak niebiańsko lekki i pyszny – chyba najlepszy jaki skrzypkowi zdarzyło się przygotować. Jak jednak widać i tak nie miał szans z radością, jaką Mitra czerpał ze szczęścia ukochanego. Błogosławiony nie mógł wprost uwierzyć, że ten poranek był tak cudowny, a poprzedzająca go noc… Jak zły sen.
        A jednak czegoś brakowało. Aresterra głośno wyraził swoje oburzenie tym, że jego partner zamiast zająć się nim i spędzić z nim czas, zaczął sprzątać. Całe szczęście błąd został szybko naprawiony i śmiało można było stwierdzić, że Mitra był w siódmym niebie – wystarczyło spojrzeć jaką miał zadowoloną minę, gdy tak siedział oparty o skrzypka i pałaszował słodkie śniadanie. Porcja była spora, ale w tych warunkach nie stanowiła dla niego wyzwania – był głodny, a to mu wybitnie smakowało. Czasami wzdychał z ukontentowaniem, gdy trafił na jakiś wyjątkowo wyśmienity kęs omletu dobrze nasiąkniętego syropem, ale nadal puszystego. Chwilo trwaj!
        Rozpaczliwe wręcz wyznanie Aldarena o nudzeniu się Mitra przyjął z lekkim śmiechem – nie przez to, że bawiło go jego nieszczęście, a raczej ta przesadna emfaza i to jak jego włosy łaskotały, gdy tak przytulał się do jego szyi. Błogosławiony chętnie odchylił lekko głowę, choć wtedy poczuł opatrunek po drugiej stronie i przypomniał sobie, że nie powinien szarżować, by nie doprowadzić do powstania blizny. Co prawda był dumny z tego, że stanowił żywiciela swojego najdroższego partnera, ale nie zamierzał się z tym obnosić – to była ich własna, bardzo intymna sprawa i zamierzał ją hołubić jedynie w zaciszu ich czterech ścian. Inni nie musieli tego wiedzieć.
        Mitra z uśmiechem przerwał na moment jedzenie i pogłaskał swojego bliskiego rozpaczy ukochanego po głowie. Słuchał jego wyliczeń na temat nocnej aktywności, ale gdy dotarła do niego ta kwestia o wąsach aż szerzej otworzył oczy i gwałtownie dotknął twarzy nad swoimi ustami. Przetarł po niej palcami i spojrzał na nie, jakby szukał czarnego śladu, ale opuszki były czyste. Od razu domyślił się, że został wkręcony i żadnego malowania węglem nie było. Zrobił nabzdyczoną minę.
        - O ty! To twoja zemsta za ten fort? – wyrzucił z rozbawieniem Aldarenowi, trącając go w bok, choć w tej pozycji w jakiej siedzieli było to troszkę utrudnione.
        Udobruchała go wieść o tym, że skrzypek już czuje się lepiej – uśmiechnął się radośnie, nawet odsłaniając przy tym zęby, bo akurat nie miał nic w ustach.
        - Cieszę się, miło mi to słyszeć – zapewnił, nie przerywając głaskania swojego partnera nawet wtedy, gdy ten zapytał o jego noc. – Spałem jak kamień, nawet nie pamiętam kiedy usnąłem… I… W sumie to nawet się wyspałem. Wiesz, że ja śpię do późna – przypomniał, bo faktycznie w Maurii zdarzało mu się spać do południa. Nie był typem rannego ptaszka i znacznie bardziej lubił siedzieć po nocach. Jednak na tych wakacjach szkoda było marnować dni na sen – tyle się działo, wokół było tak pięknie.
        - Bez żadnego podlizywania się powiem, że to najlepsze omlety jakie dla mnie zrobiłeś – zapewnił, gdy został zapytany o ocenę śniadania. – Dochodzisz do prawdziwego mistrzostwa…
        Ostatnią zgłoskę wypowiedział już dość cicho, zaskoczony propozycją Aldarena. Nie spodziewał się tego, choć przecież sam wielokrotnie wykorzystywał ten fortel, by w pocałunku przekazać mu smak potrawy. Teraz jednak został złapany z opuszczoną gardą, a czułości, które właśnie otrzymywał, sprawiły, że niemal się rozpuścił z ukontentowania. Westchnął czując jego język na swoim policzku, a pocałunek przyjął z zaangażowaniem, odsuwając od siebie talerz i obejmując skrzypka za szyję na ile był w stanie.
        - A nie mówiłem – mruknął z zadowoleniem, gdy wampir ocenił pocałunek jako przepyszny. A gdy dostrzegł to jak on oblizywał wargi… Aż źrenice mu się rozszerzyły z fascynacji i nie mógł się powstrzymać, by nie pocałować go jeszcze raz, ale również krótko, bez szarżowania. Mimo wszystko wydarzenia tej nocy trochę przygasiły jego pragnienia, nawet jeśli sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę.
        - Przyniósłbyś mi świeżą wodę? – zapytał, gdy Aldaren zaczął krzątać się po chatce. – Chciałbym się trochę przemyć przed wyjściem – wyjaśnił, dotykając palcami swojego opatrunku, bo to głównie o niego chodziło. No i tak, generalnie by się przemył, bo jednak tarzał się razem ze skrzypkiem po trawie poprzedniej nocy i na pewno był trochę ubrudzony, ale też nie aż tak, by musieć iść do gorących źródeł. Może wieczorem pójdzie się wymoczyć.
        - Ren, czekaj – zwrócił się do niego nim wyszedł z chatki. Odłożył na bok talerz z ostatnimi kęsami omletu i zaczął gramolić się z ziemi. – Mógłbym… Zobaczyć jak wyglądają twoje siniaki?
        ”A raczej ich brak?”, poprawił się ostrożnie w myślach. W nocy wydawało mu się, że nie ma po nich śladu, ale nie był teraz pewien czy nie śnił – chciał to sprawdzić. Ale nie, to nie był sen – na ciele Aldarena faktycznie nie było śladu po tamtych obrażeniach. Zachwycony tym co widzi, Mitra ostrożnie dotknął barku ukochanego, gdzie wcześniej widoczny był ten najgorszy siniak, a teraz trudno było dostrzec gdzie to konkretnie było. Uśmiechnął się z miłością i odrobiną dumy, patrząc w oczy swojego ukochanego. Jakby udało im się osiągnąć coś wielkiego.
        - Nawet nie wiesz jak się cieszę – oświadczył ciepłym, czułym szeptem, po czym objął twarz skrzypka i pocałował go w usta – krótko, ale namiętnie. A później dał mu już spokój, bo faktycznie, powinien się wyszykować, jeśli mieli iść do Rosic. Ale najpierw skończył jeść, by Aldaren mógł zabrać ten talerz w drodze do domku Amy.
        Gdy został sam, Mitra rozebrał się do pasa i spojrzał na swoje odbicie w wypolerowanej powierzchni miski – obraz był zniekształcony, ale pozwalał ocenić ranę na szyi. Nie było źle. Niebianin przemył ją wodą i nadal oglądając się w naczyniu zaleczył ją magią na tyle, by nie musieć jej na nowo opatrywać. Z zadowoleniem przyjrzał się wynikowi swojej pracy. Później obejrzał swoje nadgarstki, kierowany jakimś dziwnym niepokojem, że może mieć na nich siniaki. Przez chwilę siedział w stuporze, pocierając dłonią to jeden przegub, to drugi. Balansował na krawędzi między zachowaniem spokoju, a wpadnięciem w otchłań traumatycznych wspomnień – jakby chodził po ocembrowaniu studni. Po chwili jednak się ocknął i wrócił do szykowania się do drogi. Udało mu się nie wpaść w otchłań.

        Gdy Mitra wyszedł z ich chatki, był w swojej obszernej bluzie i typowej białej masce. Nowością były rękawiczki i chusta, którą owinął szyję, oraz brak płaszcza. Jeśli Aldaren zwrócił na to uwagę, wytłumaczył się tym, że nie umie go znaleźć, ale jakoś go to specjalnie nie obchodziło – poszuka jak wrócą. Musi być gdzieś na podwórku. A bluza razem z resztą akcesoriów dawała mu wystarczające poczucie komfortu, by spokojnie przebywać między obcymi. Również wystarczyła w konfrontacji z Amą, bo chociaż w nocy ta stara wiedźma i tak mogła mu się dokładnie przyjrzeć, on nadal nie potrafiłby tak swobodnie chodzić przy niej bez maski – uświadomił to sobie, gdy ją zobaczył. Mimo wszystkiego co dla nich zrobiła, nie potrafił się przed nią otworzyć, bo cały czas się bał, że odsłaniając się dostanie obuchem. Tak jak wczoraj tym mamieniem Aldarena możliwością powrotu do bycia śmiertelnikiem – aż to musiało go zaboleć…
        - Ren, jestem gotowy – zakomunikował stojąc w progu, wcześniej oczywiście mówiąc „dzień dobry” Amie. Jakby na potwierdzenie swoich słów poprawił torbę na ramieniu.
        Rozmowa między wiedźmą i skrzypkiem szybko go zirytowała – szczytem było to, gdy starucha wytknęła mu jego stan. Obrócił głowę, zawstydzony i sfrustrowany tym komentarzem, bo poczuł się, jakby miał do czynienia z sąsiadką, która uświadomiła go, że z jego sypialni wszystko doskonale u niej słychać. Poza tym pomyślał, że może faktycznie Aldaren nie napił się dość… Ale wyglądał dobrze, naprawdę dobrze.
        - Na pewno nic złego się nie stanie – oświadczył, choć jego wtrącenie się było chyba niepotrzebne i skrzypek sam sobie poradził z Amą. W sumie to wyglądało wręcz, jakby ona od początku planowała tak poprowadzić rozmowę, by wykorzystać go do załatwienia swoich zakupów. No bo gdyby tego nie planowała, skąd miałaby taką gotową listę? A przecież wystarczyło poprosić.
        Dopiero słowa Aldarena przerwały pełną zaskoczenia ciszę, jaka nastała po tym jak zostali wyrzuceni z chatki. Mitra spojrzał na niego ze współczuciem i położył mu dłoń na ramieniu w pocieszającym geście.
        - Głowa do góry – odezwał się pokrzepiającym tonem. – Pokaż, co masz na tej liście? Może będę w stanie ci pomóc… - zaproponował, próbując zerknąć mu przez ramię na listę, którą dostał od wiedźmy, nie spodziewając się nawet co tam zobaczy.
        - Hej, Ren… - zagaił, gdy uszli już kawałek i nie mogła ich widzieć ani Ama, ani mieszkańcy Tartos. – Spójrz – zachęcił go, odsłaniając swoją szyję. – Nie ma śladu. Tylko jak dotykam to czuję, że mam tu takie delikatniejsze miejsce. Wiesz… Naprawdę, naprawdę się cieszę – zapewnił, a w jego głosie było tyle entuzjazmu, że nie było opcji by mu nie wierzyć. Z radości miał wręcz taki lekki krok.
        - Jak robimy? - zapytał po chwili. - Czujesz się na siłach by iść do Rosic? Ja… Chyba wolałbym tam pójść sam. Żeby cię Renadiel nie nagabywał - dodał, bo nadal się w nim gotowało po tym, co tamten buc zrobił poprzedniego dnia.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Ciężko było ukryć, że pomimo raczej dramatycznych wydarzeń w nocy oraz tego, że skrzypek przez całą noc oka nie zmrużył, od samego rana tryskał energią i miał dobry humor. Może nawet bardziej, niż dobry, gdyż powiedzieć, że był cały w skowronkach, nadal zdawało się być sporym niedopowiedzeniem. Jakby jego dobre samopoczucie miało być wstępem do wynagrodzenia Mitrze tego, co się stało zeszłej nocy.
        - Zemsta? Że ja? - zapytał, ale nie było to zbyt przekonywujące zaskoczenie, bo... nawet nie starał się udawać i ukryć swojej dumy z powodu, że udało mu się nabrać ukochanego. - Auć... - powiedział z rozbawieniem, gdy został trącony przez Mitrę i potarł się w lekko dźgnięty bok. Nie to, żeby go to jakoś specjalnie zabolało, po prostu zakomunikował tak dla zasady. A nuż usatysfakcjonuje tym nekromantę.
        - Wiem i przepraszam, że tym razem obudziłem cię tak wcześnie, jak na twoje standardy. Obiecuję następnym razem nie budzić cię przed południem - zakomunikował z pogodnym uśmiechem na twarzy. Dla pełni efektu brakowało mu tylko merdającego szaleńczo ogona i pary psich uszu, wyrastających z czubka głowy - jednego spiczastego, stojącego, a drugiego lekko klapniętego.
        Kiedy rozmowa zeszła na temat jedzonych przez Mitrę omletów - którymi ubrudził się uroczo niemalże jak małe dziecko - Aldaren wręcz nie mógł się oprzeć pokusie pocałowania swojego ukochanego. I wcale nie chodziło w głównej mierze o to, by rzeczywiście jakoś posmakować tych omletów, unikając przy tym zatrucia pokarmowego. Chciał po prostu pocałować najważniejszego w swoim życiu mężczyznę, choć trochę okazać mu swoje uczucie. Zwłaszcza, że czasami odnosił wrażenie, jakby wcale tak często nie pokazywał Mitrze tego, jak naprawdę mocno go kochał. Może też trochę podświadomie, a trochę z premedytacją sprawdzał, czy i jak dużo się przez ten atak zmieniło w ich związku, w relacji między nimi. Nie został przez nekromantę odepchnięty, nie było z jego strony najmniejszego sprzeciwu, co było olbrzymią ulgą dla skrzypka, bo obawiał się, że przez swoje nocne zachowanie, ich relacja cofnie się do samego początku i znów będzie musiał stopniowo przyzwyczajać Mitrę do swojej bliskości. Na szczęście nie wydawało mu się, żeby do tego doszło. I był z tego powodu bardzo zadowolony.
        Ze spowodowanym tym ukontentowaniem na twarzy, oblizał sobie usta, jeszcze chwilę rozkoszując się smakiem owocowo-omletowego Mitry, na którego to zadziałało chyba niemalże tak samo prowokacyjnie, niczym płachta na rozwścieczonego byka. Choć reakcje były skrajnie różne... A przynajmniej miał taką nadzieję - Mitra nie wyglądał, jakby chciał wampira w tym momencie zabić, co pewnie by go spotkało w przypadku zdenerwowanego rogacza.
        - Mmm... zaiste, niebo w gębie - zgodził się z ukochanym, teraz samemu się rozpływając po tym dodatkowym pocałunku, którego ani nie oczekiwał od ukochanego, ani też się nie spodziewał. Przez to skrzypka na kilka uderzeń serca naszła ochota by zaszyć się w barłogu i z niego przez cały dzień nie wstawać. Nie zabierając ze sobą i ani na moment nie wypuszczając ze swych objęć również Mitry oczywiście. Jednakże mieli kilka ważnych spraw do załatwienia tego dnia, a konkretniej nekromanta, ale Aldaren z samej troski o partnera postanowił mu towarzyszyć.
        Gdy otrząsnął się z rozlewających się przyjemnym ciepłem po jego ciele wspomnień tego pocałunku, pociamkał kilka razy, jakby sprawdzał smak, który poczuł na języku i na moment się nieco zamyślił.
        - Myślę, że to po prostu kwestia zamiany smaku jednej, zwykłej pomarańczy, na mieszankę smaków, charakterystyczną dla leśnych owoców - odpowiedział, nie tracąc pogodnego uśmiechu z twarzy. Nie chciał wprost Mitrze powiedzieć, że przesadzał z tym dochodzeniem do mistrzowskiego poziomu umiejętności kulinarnych wampira. Wątpił by jakikolwiek nieumarły byłby w stanie być aż tak dobrym w gotowaniu. Ba! Wątpił, by jakiś jeszcze powstały zza grobu zajmował się kucharzeniem. Może więc skrzypek faktycznie był mistrzem chochli i patelni, ale tylko i wyłącznie w gronie ożywieńców, wśród których i tak prawdopodobnie nie miał żadnej konkurencji.
        - Postaram się poprosić Amę, aby porobiła tobie nieco przetworów z tutejszych owoców, byś mógł cieszyć się ich smakiem jeszcze przez jakiś czas od powrotu do domu - zaproponował, gładząc ukochanego czule po dłoni.
        Nieco później zabrał się za względne porządkowanie chatki, przy okazji wyszykowując się już do wędrówki do Tartos. Wziął swoją torbę i oprócz sakwy z kilkunastoma ruenami, tak w razie czego, oraz niewielki bukłak na wodę dla Mitry, obecnie pusty, ale i tak chciał go najpierw przepłukać, zanim napełni go świeżą, chłodną wodą. Kiedy jednak usłyszał prośbę ukochanego, od razu zaprzestał swych działań, przytaknął z wręcz niemożliwym do opisania szczęściem na twarzy i skierował się do wyjścia, aby wykonać prośbę niebianina. Co prawda przez moment widać było zmartwienie na jego twarzy, podczas jak Mitra przyłożył swoje palce do opatrunku, ale szybko przywołał z powrotem na lico pogodny uśmiech.
        - Hmm? - spytał nieco zaskoczony tym, że został przez Mitrę tak nagle zatrzymany. - Nie jestem pewien czy doktor powinien spać dłużej od ciebie - powiedział z lekkim rozbawieniem.
        Cofnął się od wyjścia, podchodząc bliżej Mitry. Zsunął z siebie przed nim swój płaszcz, a po tym rozpiął i zdjął koszulę, stojąc przed Mitrą rozebrany od pasa w górę. Patrzył na niego z czułością w oczach i tym pocieszającym spojrzeniem, zapewniającym o tym, że wszystko było w porządku i skrzypek dobrze się czuje. Nie wyglądał na osłabionego, nie miał suchej, zmatowiałej, lekko poszarzałej skóry. Nie było też praktycznie śladu po zadrapaniach, drobnych ranach i siniakach po tym brutalnym treningu z własnymi przywołańcami, który sobie zafundował w gniewie dwa dni temu. Na torsie, a konkretniej na boku z lewej strony, nieco poniżej żeber miał jedynie jasną, wyraźnie odznaczającą się na tle swojej delikatnie różowej skóry bliznę, którą zafundował mu Zabor. Po najgorszym siniaku na ramieniu natomiast, pozostał jedynie bardzo blady cień, sugerujący, że następnego lub za dwa dni powinien mu całkowicie zniknąć. Ewentualnie od razu po kolejnym łyku świeżej, ciepłej krwi.
        Stał spokojnie przez całe oględziny, czerpiąc ile się dało przyjemności z tych oględzin i każdego, nawet najmniejszego dotyku ukochanego. Nie spiął się nawet, ani nie skrzywił choćby odrobinę, gdy niebianin dotknął jego barku, który przecież nie tylko oberwał najgorzej, ale również został wybity. Aldaren poruszał nim nawet kilka razy i pokręcił, by dać lepszy dowód na to, że po dawnej kontuzji nie było praktycznie śladu i nie spowodowała jakiegoś stałego uszczerbku u wampira.
        - Mogę się jedynie domyślać - odparł rezolutnie, gdy badanie dobiegło końca i z tej "radości" Mitry, dostał od niego pełnego miłości buziaka. Pewnie wytknąłby ukochanemu z rozbawieniem to, jaki był tego dnia całuśny, gdyby nie obawiał się, że nekromanta albo zamknie się w sobie i w najlepszym wypadku będzie obrażony przez cały dzień, albo dostanie od niego po prostu w łeb za karę. Nie ważne, co by go spotkało w ramach kary za swój niezłośliwy przytyk, wolał nie ryzykować i tego nie sprawdzać.
        Zamiast tego pogładził błogosławionego delikatnie po policzku, po czym cofnął się odrobinę i się ubrał, po skończonym badaniu. Poszedł po wodę, o którą niebianin prosił przed badaniem i planował zostawić go w spokoju, by podczas kąpieli nekromanta nie musiał się krępować jego obecnością. Zamierzał w pierwszej kolejności poczekać zwyczajnie na zewnątrz, lecz Mitra akurat zdążył zjeść, podczas krótkiej nieobecności wampira w ich chatce. Zabrał więc od niego tacę po śniadaniu, z zamiarem umycia naczyń w domu Amy, gdzie też poinformował, że będzie na partnera czekał.
        Niestety ani przez moment nie spodziewał się, że staruszka mogłaby robić problemy z jego wyjściem do miasta, choć przecież prawdopodobnie dobrze widziała, że ze skrzypkiem nie było już tak tragicznie, jak przez kilka ostatnich dni. Może rzeczywiście nie posilił się do pełna i prawdopodobnie następnego dnia, o ile nie pod wieczór obecnego, zacznie na nowo odczuwać głód, jednakże w chwili obecnej nie myślał o pożywieniu się, był spokojny i pełen wigoru.
        - Skoro bierzesz za niego caaałą odpowiedzialność... - burknęła kobieta, widocznie nie w sosie tego dnia, choć wcześniej przerwała rozmowę z Aldarenem, by odpowiedzieć normalnym tonem na przywitanie Mitry. Nie chciało jej się jednak komentować poirytowanej postawy nekromanty i tłumaczyć, że skrzypek nie wygląda tak dobrze i świeżo (w porównaniu do stanu w jakim był w nocy) z powodu porannej kąpieli.
        Wręczyła wampirowi napisaną wcześniej listę zakupów i wywaliła ich obu ze swojego domu, zatrzaskując za nimi drzwi. Pewnie po to, by nie padły oskarżenia pod jej adresem, że miała to wszystko już wcześniej zaplanowane i jedynie chciała uniknąć przyjaznego proszenia ich o pomoc ze zrobieniem zakupów. Bo to do Amy zawsze musiało należeć ostatnie słowo.
        Aldaren nie zamierzał jednak zwlekać z opuszczeniem posesji smoczycy, czy też kłóceniem się o to, że wywinęła im taki numer. Po prostu jak najszybciej udał się z ukochanym w drogę, obawiając się, że pradawna w każdej chwili mogła się rozmyślić i zatrzymać skrzypka jednak w domu.
        - Nie chcę nawet myśleć o tym, po co Amie ten koronkowy gorset. Jeszcze te ryby, puste flakoniki i zioła mógłbym zrozumieć, ale GORSET?! - jęknął żałośnie już czując się okropnie upokorzony, a co to dopiero będzie jak przyjdzie mu odebrać rzeczoną część garderoby. Jeszcze z tymi czterema sztukami nowej bielizny. - Błagam, zabij mnie natychmiast - dodał rozpaczliwie, choć wcale nie mówił poważnie. Miał zbyt wiele ogromnie ważnych powodów, przez które nie mógł i nie zamierzał oddawać się w objęcia śmierci, nawet jeśli dzięki temu mógłby się znów spotkać z rodziną.
        Jego dramaturgia zakończyła się, albo po prostu odeszła na moment zepchnięta na dalsze tory, gdy zainteresował się po chwili odrobinę niecodziennym ubiorem ukochanego. Domyślił się, że pewnie przez niego Mitra nie mógł znaleźć swojego płaszcza - Aldaren przecież kilka krotnie w ciągu ostatnich dwunastu godzin robił porządki w ich chatce i możliwe, że wepchnął złożony płaszcz do tobołów partnera, albo przez przypadek do swoich własnych. Przeprosił go za to i zaoferował swoją pomoc w poszukiwaniach jak już wrócą z Tartos.
        Mruknął cicho na znak, że usłyszał tę delikatną zaczepkę ukochanego i zaraz na niego spojrzał, a po tym we wskazywane przez Mitrę miejsce. Było mu trochę głupio, że w ogóle nie pomyślał o tym, aby nie zostawić po swoim ukąszeniu żadnego śladu, o który niebianin mógłby się później martwić. Będzie musiał pomyśleć nad jakimś rozwiązaniem tego problemu, bo naprawdę nie chciał, aby jego partner czuł jakiś dyskomfort przez to, że... po TYM miała by zostać na jego skórze blizna, albo inny ślad. Powtrzymał się od potarcia dłonią karku z zakłopotaniem, a raczej dotknięcia swojego boku szyi. W prawdzie nie miał tam żadnego śladu, a przynajmniej nie był zbyt widoczny, jeśli nie wiedziało się gdzie patrzeć, jednakże on doskonale wiedział o bliźnie, która była prezentem z okazji jego śmierci i ponownych narodzin. Już pomijając fakt, że podświadomie czuł, bo przypomniał sobie każde ukąszenie Fausta, które praktycznie były robione na całym jego ciele.
        - Nie, to ja się naprawdę cieszę, że nie będziesz miał po tym żadnego śladu - powiedział ze szczerym zadowoleniem, delikatnie gładząc dłoń ukochanego, choć przez krótki czas, mając na uwadze to, że nekromanta mógłby się obawiać tego, że w każdej chwili ktoś będzie mógł ich przyłapać na tej odrobinie okazywanych sobie uczuć.
        Na wypowiedziane przez Mitrę obawy, pokiwał lekko głową.
        - Sam myślę, że tak będzie najlepiej, jeśli sam do niej pójdziesz. Może i czuję się dobrze, ale... wolałbym mimo wszystko nie ryzykować, że zrobię tam coś głupiego czy to z powodu zapachu krwi, czy też przez prowokacje Renadiela. Poza tym nie będziesz musiał się martwić i dekoncentrować przez to, że stracę nad sobą kontrolę. Będziesz mógł się w pełni skupić na pomocy Rosic - odpowiedział nieco zamyślony, układając w głowie plan działania, z którym zaraz miał zamiar podzielić się z Mitrą.
        - Odprowadzę cię pod jej dom i pójdę po zakupy dla Amy. Sam słyszałeś, mam zakaz pokazywania się pod jej domem, jeśli nie będę miał wszystkiego z tej listy. - Wyjął z wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza zapisany kawałek papieru i pomachał nim lekko na wietrze, po czym westchnął ciężko i schował go z powrotem. Wzdrygnął się lekko na wspomnienie tego, co musiał kupić. - Myślę, że najlepiej będzie się spotkać pod jej domem. Nie chcę ryzykować, że ktoś cię napadnie, albo zgubisz się w mieście, gdybyśmy mieli na siebie czekać pod bramą, przez którą zawsze przechodzimy - zaproponował jeszcze przez chwilę się nad tym zastanawiając, czy nie było może jakiegoś lepszego rozwiązania.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Chyba obaj trochę się zmuszali, by faktycznie zebrać się do wyjścia a nie zalec w łóżku na cały dzień, bo tak jak Aldarena nachodziły podobne myśli, tak i Mitra to rozważał. Traumę starcia z wygłodzonym wampirem przyćmiło to, jak w końcu ukochany zgodził się go ukąsić i jak napił się jego krwi, gdy sytuacja już się uspokoiła. Był troszkę osłabiony, troszkę niewyspany, ale przy tym niezwykle szczęśliwy i czuł się, jakby jeszcze bardziej się do siebie dzięki temu zbliżyli - pokonali kolejną fizyczną przeszkodę, która stała na drodze do spełnienia w ich związku. Teraz… Pozostała tylko jedna, ostatnia kwestia - coś, do czego Mitra jeszcze zdecydowanie nie dojrzał, ale przez ten krótki czas ich wakacji coraz bardziej się przełamywał. I jego potrzeba bliskości stawała się coraz większa - jak teraz, gdy tak bardzo nie chciał, by Aldaren przestał go przytulać i jak sam go całował i nie chciał puścić.
        Pełne ukontentowania mlaskanie skrzypka trochę jednak skonsternowało nekromantę - co też on mógł mieć na myśli? Przypuszczał, że ciągnął dalej kwestię smaku tych naleśników, ale zważywszy jak go poznał… Cóż, Mitra miał trochę kosmate myśli. Nie dał jednak tego po sobie poznać i zaangażował się w rozmowę o smaku omletów z taką pasją, jakby bronił niepodległości, a nie tylko się droczył.
        - Ja wiem swoje - odparł rezolutnie. - Wyszły ci naprawdę wyśmienite. I mógłbyś mi je podać suche, bez żadnych dodatków i i tak uznałbym je za pyszne, bo wyszły ci mistrzowsko. A poza tym… Lubię pomarańcze. Dobrze mi się kojarzą - dodał czułym tonem. - Pamiętasz? Przynosiłeś mi je, gdy byłem sparaliżowany - podsunął, gdyby Aldaren nie był do końca pewny do czego pije. On to doskonale pamiętał - był to jeden z pierwszych tak całkowicie bezinteresownych przejawów troski wampira względem niego, taki, który pozwolił Mitrze nieco się do niego przekonać.
        - Sądzisz, że Ama się zgodzi? - upewnił się, trochę nieprzekonany co do tego, że wiedźma zrobiłaby dla niego przetwory na drogę. - Wiesz… no nie wiem. Wydaje mi się, że w problemach to ona może pomóc, ale tak po prostu by zrobić słoiki, bo mi coś smakuje to chyba każe spadać i jej głowy nie zawracać - wyraził swoje wątpliwości. Co warto zaznaczyć, nie uznał w nich Amy za wcielenie zła i oddał jej to, że potrafiła pomóc, ale też nie spodziewał się po niej gestów sympatii.

        Gdy już przyszła pora na zebranie się do drogi, Mitra przypomniał sobie, że chciał się upewnić, czy Aldaren naprawdę wygląda tak dobrze, jak mu się to wydawało w nocy. Był tak zafascynowany i skupiony, że w pierwszej chwili w ogóle nie dotarł do niego komentarz ukochanego. Dopiero po czasie zorientował się co on miał na myśli.
        - Bo mnie wziąłeś z zaskoczenia! - usprawiedliwił się. - Trudno mi jest się tobie oprzeć, gdy mnie tak mile zaskakujesz z rana… - tłumaczył się dalej, ale umilkł, gdy skrzypek rozebrał się już do pasa. Przystąpił do oględzin, które trochę miał w sobie profesjonalnego medycznego zainteresowania, a trochę przyjemności płynącej z intymnego kontaktu. Na moment podniósł na Aldarena wzrok i wtedy uchwycił to spojrzenie z dumą oznajmiające “widzisz? Nic mi nie jest”. Nie posiadał się ze szczęścia.

        Później Ama, będąc po prostu sobą, trochę mu ten humor popsuła, ale nie na tyle, by Mitra się nabzdyczył - poczuł się jednak dotknięty wszystkimi jej uwagami, nie tylko tymi dotyczącymi picia krwi i jego stanu, ale też tymi insynuacjami w stosunku do Aldarena. Jak ona mogła mu aż tak nie ufać?! Przecież widziała, że on wygląda znacznie lepiej, przecież wypił tyle krwi - nie tylko tej od Mitry, ale też tego, co sama dała mu we fiolkach. Mogła więc dodać dwa do dwóch i uznać, że to powinno mu wystarczyć, aby się w miarę najadł i nie robił kłopotów. Ale… To chyba był tylko sposób, aby wymóc na nim wyświadczenie sobie przysługi. Co za jędza… I jeszcze ten gorset.
        - Nie wiem w ogóle na czym ona zamierza go nosić - pozwolił sobie skomentować, gdy razem ze skrzypkiem analizowali listę zakupów. - I po co… Ale nie, chyba wolę nie zagłębiać się w te rejony - ustąpił szybko, nim wyobraźnia podpowiedziała mu okoliczności, w jakich ta stara wiedźma mogłaby chcieć zakładać koronkową bieliznę. Serio, wolał tego nie wiedzieć. Nie potrzebował dodatkowej traumy, jego lista i tak była wystarczająco bogata.
        - Och, bądź dzielny - poprosił Aldarena, gdy ten skomlał o skrócenie jego mąk. - Mierzyłeś się z takimi demonami, że dasz radę z tym gorsetem. Wierzę w ciebie - dodał pokrzepiającym tonem. I żeby odejść od trudnego tematu, od którego i tak nie było ucieczki, szybko wspomniał o śladach po ugryzieniu na swojej szyi. Jego to ekscytowało, był z siebie trochę dumny, że zdołał je tak ładnie usunąć i że było to aż tak niekłopotliwe - dzięki temu wiedział, że będą mogli powtarzać takie kąsanie jak często tylko będzie trzeba, bo on swoją szyję zregeneruje praktycznie jednym czarem. Poszło mu nawet lepiej, niż z nadgarstkami, na których co prawda nie widać było blizn, ale jednak miał skórę trochę grubszą, niż normalnie - bardzo wprawne oko albo ktoś, kto znał go trzydzieści lat temu, mógłby to dostrzec. Teraz jednak zamierzał być dokładniejszy, by móc się tym cieszyć przez całe dziesięciolecia.
        - Oj wiesz, że ja nie o tym! - odparł cały czas pogodnym tonem, gdy skrzypek zapewnił, że cieszy go brak blizn na jego szyi. - Chodzi mi o to… Że to zrobiliśmy - wyjaśnił cichutko, lekko zawstydzony, jakby mówił o czymś bardzo nieprzyzwoitym i to jeszcze w jakimś tłocznym miejscu… Nie, by w zasięgu wzroku nie było żywej duszy poza nimi, nawet żaden ptak nie przelatywał na niebie.
        Głaskanie po ręce przyjął chętnie i nawet na moment obrócił dłoń, by złapać Aldarena za palce. Uśmiechał się pod maską, co do tego nie było wątpliwości - w jego oczach widać było iskierki radości.
        Im bliżej jednak byli miasta tym bardziej naglący był temat ustalenia jakiegoś planu działania: Mitra zagaił temat i poczekał, co powie jego ukochany. Kiwnął głową z zadowoleniem, gdy zgodzili się co do tego, że do Rosic powinien pójść sam. Fakt, lepiej, by Aladren nie szarżował. Poza tym Mitra pomyślał, że jeśli pójdzie do kwiaciarki sam, szybciej wszystko załatwi, bo nie zamierzał bawić się w uprzejmości z upadłym tylko zrobić, co ma do zrobienia i wyjść.
        - Naprawdę sądzisz, że ktoś mógłby chcieć mnie napaść? - zapytał nie kryjąc zaskoczenia. - Przecież… ach… - mruknął, bo przypomniał sobie, że w miasteczku nie panowały aktualnie zbyt przyjazne nastroje względem przejezdnych i nie-ludzi.
        - Ale ty również uważaj na siebie - zastrzegł bardzo poważnym tonem. - Nie chcę być winny zrównania Tartos z ziemią, gdyby ktoś miał ci zrobić krzywdę - zagroził nadal poważnym tonem, choć oczywiście jego groźba była grubo przesadzona. Choć w gniewie bywał naprawdę groźny, raczej mało prawdopodobne, by był w stanie zniszczyć całe miasto za to, że ktoś podniósł na skrzypka rękę.
        - Ren, a mógłbym cię prosić, byś przy okazji kupił dla mnie parę rzeczy? Spokojnie, ja nie poproszę o gorset - zastrzegł żartobliwie. - Ale skoro już idziesz po zioła dla Amy, kupiłbyś mi liście konopi, owoce wawrzynu cmentarnego i skrętnika jagodowego? Mogą być świeże albo suszone, bez znaczenia.
        Mitra miał w torbie trochę leków i surowców, ale nie wszystko w ilości, jakiej aktualnie potrzebował. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu zajmować się ciężko poparzoną kobietą i że sam może potrzebować pewnego wspomagania, bo zaczął dzielić się z Aldarenem swoją krwią. Choć sam siebie wolał regenerować przy pomocy magii, wiedział, że odpowiedni eliksir może dać o wiele trwalsze, lepsze efekty - brakowało mu tylko pojedynczych składników, o które poprosił ukochanego. Miał nadzieję, że będą one dostępne w Tartos.
        Gdy już dotarli do miasteczka, Mitra mógł bez problemu sam dojść do kwiaciarni Rosic - pamiętał drogę, ale i tak pozwolił, by to Aldaren prowadził. Jeśli skrzypek zwracał na niego w międzyczasie uwagę, mógł spostrzec, że postawa błogosławionego zmieniła się znacząco w chwili, gdy dotarli na ostatnią prostą - wcześniej wyglądał w miarę spokojnie, może nie poruszał się tak lekko jak na trakcie, gdzie byli sami, ale na pewno nie był spięty. Teraz jednak napiął mięśnie ramion i stawiał dłuższe kroki - szedł, jakby przymierzał się do konfrontacji.
        - Do zobaczenia wkrótce - pożegnał się z Aldarenem czułym tonem, po czym równie śmiało co przed chwilą wszedł po schodach prowadzących do kwiaciarni i załomotał w drzwi z taką werwą, jakby był egzekutorem długów, a nie lekarzem. Założył ręce na piersi i czekał.
        - Przyszedłem zobaczyć chorą - oświadczył, gdy w drzwiach ukazał się Renadiel. Ton miał twardy i stanowczy, jakby od wydarzeń z poprzedniego dnia nie minęła doba, a ledwie kilka godzin i nadal miał Upadłemu za złe jego głupią propozycję, ale wygrywało w nim poczucie obowiązku. Cóż, trochę właśnie tak było.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Aldaren nie miał pewności, czy nie był to czasem pierwszy taki naprawdę bardzo przyjemny poranek w ich związku. Oczywiście, już niejednokrotnie zdarzały im się iście sielankowe poranki, podczas których leżeli jeszcze jakiś czas po przebudzeniu w swoich objęciach, ciesząc się wzajemnie swoją bliskością. Jednakże właśnie chyba po raz pierwszy oddali się aż tylu czułościom w ciągu pół godziny. Nie wspominając już o tym, że żaden z nich nie miał najmniejszej ochoty robić czegokolwiek innego, niż tylko położyć się z partnerem i w ogóle nie wstawać przez cały dzień.
        Prawdopodobnie również pierwszy raz odkąd byli razem, musieli zmusić się do czegoś, czego bardzo oboje w tej chwili nie chcieli i nie byli na to psychicznie oraz fizycznie gotowi - zwlec się z łóżka i przygotować się na przeżycie nowego dnia. Najgorsza tortura, o jakiej zapewne Prasmok jeszcze nigdy nie śnił.
        Przez moment się nawet nad tym zastanawiał czy rzeczywiście jeszcze nigdy nie doświadczyli aż tak błogiego poranka i czy nie było jakiegoś sposobu na to, by pomóc Rosic i jednocześnie pozostać w chatce, ale niestety - wszystko co dobre musi kiedyś się skończyć.
        - Musiałbym nie mieć serca, by o tym zapomnieć - zapewnił ukochanego, zostawiając jednak dla siebie uwagę, że Mitra był tylko na wpół sparaliżowany i miał swoje manekiny, więc skrzypek nie był mu w ogóle do niczego potrzebny. Nie przypomniał również o tym, iż niespecjalnie się w tamtym momencie lubili. Znaczy Mitra nie specjalnie darzył sympatią wampira, a ten uświadomił sobie, że jednak zależy mu na nekromancie bardziej, niż powinno, gdy Adam dell Amerda powiedział z własnej złośliwości, że niebianin nie ma ochoty w ogóle oglądać skrzypka.
        Aldaren był naprawdę towarzyski i miał przyjazne usposobienie, rzadko kiedy dążył do konfliktu z drugą osobą, a już w szczególności z kimś, kogo w ogóle nie znał. Dell Amerda był jednak wyjątkiem od tej reguły. Chyba nawet jedynym, bo choć wiedział o nim tylko tyle, że znał się na medycynie i był przyjacielem Mitry, to i tak nie miał najmniejszego zamiaru się z nim zapoznawać i wiedzieć na oczy. Najchętniej w ogóle by o nim zapomniał, udawał, że go nie zna i traktował jak powietrze, ale po pierwsze był właśnie przyjacielem Mitry i mu pomagał, a po drugie w Maurii i tak ciężko było o osoby znające się na medycynie i dla których nie byli dużo cenniejsi martwi pacjenci, niż żywi.
        - Pomyślę o tym, co zrobić, byśmy mogli w ogrodzie za zamkiem posadzić drzewko pomarańczowe i by nam dobrze i zdrowo rosło bez słońca - obiecał ukochanemu z czułym uśmiechem. Nie było najmniejszych wątpliwości, że gdyby tylko Mitra miał taką chęć, Aldaren zaraz zacząłby kombinować jak poprzenosić dla swojego partnera całe góry, a może i nawet z Wodospadami Rapsodii. Niby zastosował to, jako kontynuację tematu tych pomarańczy i względnie również samej kwestii wspomnień, ale jednocześnie chciał także oderwać się od niezbyt przyjemnych myśli. Nie chciał psuć sobie oraz Mitrze tego poranka przez swoje poirytowanie spowodowane wspomnieniami dell Amerdy.
        - Zawsze można spróbować, a jeśli nie... - nachylił się konspiracyjnie do Mitry. - Wiem gdzie chowa wszystkie dobrocie. Myślę, że nie zrobi jej różnicy jeśli weźmiemy sobie dwa czy trzy małe słoiczki z owocowymi przetworami - powiedział cicho, szczerząc się psotnie, niczym mentalny diabełek siedzący na lewym ramieniu i namawiający do wszystkich złych rzeczy, których człowiek dopuszcza się w ciągu całego swojego życia. I w tej chwili Aldaren był właśnie takim diabełkiem, bo wyglądał, jakby był w pełni gotowy do podjęcia się tej śmiertelnie niebezpieczniej misji, od której przecież zależał los setek tysięcy niewinnych istnień, a konkretniej jednego - pysznego śniadania dla Mitry.

        - Przyznaję się bez bicia, moja wina, moja bardzo wielka wina - przyznał z rozbawieniem, gdy rozbierał się przy Mitrze, aby jego ukochany lekarz, mógł ocenić swoim fachowym okiem czy skrzypek będzie nie-żył dalej, czy może jednak niestety przeżyje i trzeba będzie szykować mu pogrzeb. - Z resztą nie wiem czego się spodziewałeś po złym, niedobrym wampirze. Jaką byłbym kanalią, gdybym nie zaskakiwał cię tak od samego rana? - dodał pogodnie, ani przez moment nie ukrywając tego, jak dobrze się bawił. Zaraz jednak przestał się wygłupiać, zamiast tego zaczął się rozpływać pod wpływem dotyku i bliskości ukochanego, którego najchętniej nigdy nie wypuszczałby z objęć.
        Dał się spokojnie przebadać, a po wszystkim ubrał się i wyszedł z ich chatki, zostawiając Mitrę samego, by mógł się bez skrępowania umyć i wyszykować do drogi. Aldaren natomiast w tym czasie był u Amy i sprzątał po swoim kucharzeniu.
        Nie spodziewał się jednak, że gdy przyjdzie mu już z nekromantą wychodzić, staruszka zrobi taki numer i niemalże zakaże wampirowi wychodzenia z domu. Co prawda ostatecznie się zgodziła, ale… nie dość, że skrzypek już się czuł upokorzony, to przybierze to jeszcze na sile, gdy faktycznie przyjdzie mu wybierać bieliznę dla pradawnej. Zrozumiałby, gdyby udawał, że nic się w nocy nie stało i nie okazywałby żadnej skruchy, ale Aldarenowi naprawdę było głupio przez to, co zrobił i miał ogromne wyrzuty sumienia przez cały czas. Doskonale wiedział, że choć Mitra się tak swobodnie przy nim zachowuje i jest szczęśliwy, to i tak wampir będzie musiał się porządnie postarać, by nekromanta chociaż trochę zapomniał o tym, co się stało i zaufał nieumarłemu. Naprawdę zrobiłby wszystko, aby cofnąć czas i zapobiec tym wydarzeniom.

        - Ja wiem tylko tyle, że na pewno jestem jeszcze stanowczo za młody by w ogóle się nad tym zastanawiać. Poza tym cenie sobie swoje skrzywione, bo skrzywione, ale jednak zdrowie psychiczne i naprawdę nie chcę tego wiedzieć – odpowiedział ukochanemu z rozbawieniem i nadal lekkim zażenowaniem. Zwłaszcza, gdy wyobraził sobie siebie, wybierającego te fatałaszki, a w szczególności minę sprzedawcy, który będzie wampira obsługiwał. Już miał ogromną ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy więcej spod niej nie wychodzić, a co to dopiero będzie, gdy już dojdzie do kupowania…
        Co prawda na liście była jeszcze cała masa bardziej prozaicznych rzeczy - jakieś ziółka, składniki na obiad, pióra do pisania. I właśnie ta nieszczęsna, koronkowa bielizna... Jeszcze gdyby skrzypek był z kobietą, to może aż tak by mu to nie przeszkadzało - zawsze mógłby powiedzieć, że ma to być dla niej prezent, ale... jak mógłby tak skłamać, będąc w związku z mężczyzną? A gdyby jakimś cudem sprzedawca się o tym dowiedział? Co by sobie wtedy o wampirze pomyślał? Ani trochę nie pomagało to skrzypkowi poczuć się lepiej.
        Uśmiechnął się z wdzięcznością, gdy Mitra postanowił zmienić temat na coś mniej upokarzającego, niż gadanie o bieliźnie dla kilkutysiącletniej staruszki. Choć prawdę powiedziawszy, rozmowa o tym, że w końcu, pierwszy raz odkąd byli parą napił się krwi z szyi nekromanty, była dla skrzypka prawie równie krępująca, co konwersacja o nowych gaciach dla Amy. Nie był jednak ani trochę zły na ukochanego, za to, jak bardzo ten się cieszył, że to w końcu zrobili. Rozumiał jego radość, rozumiał jak ważne to dla niego było i wiedział, że prawdopodobnie bardzo by Mitrę zranił, gdyby miał mu tego odmówić, czy znaleźć inny sposób, aby nie pić jego krwi.
        - Tak, wiem - mruknął z czułym uśmiechem, zerkając jedynie na moment na ukochanego, by ten wiedział, że wampir również się naprawdę cieszy. Bo rzeczywiście cieszył się, choć bardziej z powodu tego, że właśnie Mitrze nie zostanie po tym żaden ślad, niż z tego, że napił się jego krwi w taki - swego rodzaju - bardziej intymny sposób, a nie z nadgarstka czy z butelki.
        - Zobowiązałem się i to jeszcze przed Amą, że dzisiaj też się napiję, o ile będziesz czuł się na siłach i tego chciał oczywiście, choć może z drugiej strony, by ta rana z nocy mogła ci się porządnie zagoić. Nie będziesz musiał się martwić o to, że coś ci na skórze zostanie - powiedział spokojnie, przy okazji przedstawiając swój plan ukochanemu, jak skrzypek widział to całe żywienie się krwią Mitry i to bezpośrednio z Mitry. - Ale myślę, że gdybyśmy robili to może co drugi... trzeci dzień... to nic by się nie stało, a ty mógłbyś na spokojnie mieć czas na dojście do siebie i pełne zregenerowanie. - Niby mówił to pewnym siebie głosem, jakby to było już postanowione i było naprawdę dobrym pomysłem, jednak na blondyna spojrzał z lekką obawą, jakby spodziewał się naprawdę srogiej reprymendy.
        - Oczywiście jeśli będziesz się dobrze czuł i tego chciał - dodał zaraz szybko, uznając za niezbyt konieczne i właściwe wspominanie o tym, że w razie czego, napije się tej "krwi" od Amy. Na pewno tym razem nie dopuści, aby głód odebrał mu panowanie nad sobą.

        W trakcie ich wędrówki, zdołał się po jakimś czasie nieco bardziej rozluźnić, po prostu ciesząc się spokojnym, wspólnym spacerem z Mitrą. Niby tak niewiele, ot zwykła wędrówka, a ile przyjemności wampir był w stanie z niej czerpać. Prawdopodobnie dziś czuł się lepiej podczas tej drogi do Tartos, dlatego, że się w nocy odrobinę posilił i nie było dziś słońca, jednakże mimo wszystko i tak będzie mu brakowało takich spacerów z Mitrą, gdy już wrócą do Maurii.
        Aldarenowi w pierwszej kolejności cisnęły się na język odpowiedzi w stylu: "Ja bym cię z chęcią napadł" albo "Sam napadłem cię już co najmniej dwa razy…", jednakże tym razem wolał się jednak powstrzymać i nie żartować. Zwłaszcza w taki sposób, bo o ile Mitra mógłby to oczywiście uznać za kolejny aldarenowy żart, o tyle już samemu wampirowi wcale nie byłoby aż tak bardzo do śmiechu. W końcu nadal sam sobie nie wybaczył tego, co się stało w Thulle, a już szczególnie tego co miało miejsce zeszłej nocy. Stanowczo wolał już się w ogóle nie odzywać, niż wylecieć z którymś z tych tekstów.
        - Zawsze lepiej mieć się na baczności. A już zwłaszcza w mieście, gdzie żywcem chcieli spalić na stosie niewinną kwiaciarkę tylko przez to, że nie chciała przespać się z sołtysem - przypomniał ukochanemu, niby niechcący muskając wierzchem swojej dłoni, jego dłoń.
        - I dobrze wiesz, że mógłbym powiedzieć to samo. Z tą różnicą, że nie miałbym żadnych wyrzutów sumienia po zrównaniu Tartos z ziemią - mruknął, zerkając z bezgranicznym oddaniem na Mitrę i nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że w oczach błysnął mu bardzo niebezpieczny, drapieżny ognik. To był chyba najlepszy dowód na to, że wcale nie żartował i Tartos rzeczywiście spłynęłoby krwią wszystkich swoich mieszkańców bez wyjątku, gdyby Mitrze choćby włos spadł z głowy wewnątrz murów miasta.
        Zaraz się jednak ocknął z tego i spojrzał z uwagą na nekromantę. Teraz w jego spojrzeniu widać było jedynie psotne chochliki i wampir już nabierał powietrza, by rzucić jakimś błyskotliwym tekstem na pytanie niebianina. Nie zdążył jednak przez zręczny blok ze strony blondyna. Zaśmiał się szczerze rozbawiony i pocałował zakapturzonego nekromantę w głowę.
        - Nawet gdybyś mnie poprosił o kupienie ci gorsetu, nie zrobiłbym tego. Zbyt mocno cię kocham, by cię tak skrzywdzić - powiedział ze śmiechem, bo ciężko mu było opanować radość spowodowaną żartem błogosławionego.
        Wziął kilka głębokich wdechów i się uspokoił, choć nie stracił przy tym dobrego humoru.
        - Możesz na mnie liczyć, mój najdroższy Mitro - zapewnił z miłością, zaraz zapisując sobie w pamięci specjalnie zamówienie dla ukochanego, planując nawet zająć się jego realizacją w pierwszej kolejności.

        Gdyby Mitra nie był dla Aldarena najważniejszy na świecie, skrzypek prawdopodobnie w ogóle nie zwróciłby uwagi na tę zmianę w postawie i sposobie stawiania przez niego kolejnych kroków. Domyślał się co mogło być tego powodem i niestety przez to, że byli niemalże w środku miasta, nie mógł zbyt efektownie zapewnić ukochanemu wsparcia tak, aby Mitra nie czuł skrępowany i aby przez przypadek nie zostali nakryci przez przechodniów. Mógł co najwyżej trącić lekko swojego towarzysza łokciem, by zwrócić na siebie jego uwagę, a gdy mu się to udało uśmiechnął się bardzo czule, tym swoim charakterystycznym uśmiechem, zapewniającym, że cokolwiek się stanie, wszystko i tak będzie dobrze.
        - Pamiętaj, że zawsze jestem i będę przy tobie, zwłaszcza, gdy nie ma mnie w pobliżu - szepnął do niego z miłością, aż w końcu stanęli przed kwiaciarnią Rosic. Pożegnał się z nekromantą, dorzucając mu na koniec telepatyczne "kocham cię" i poszedł zająć się zakupem wszystkich zleconych mu rzeczy - i tych dla Amy, i tych dla Mitry.


        Nie od razu otworzyły się drzwi od domu kwiaciarki, po tym jak Mitra w nie zapukał. Nie byłoby przesadą, gdyby powiedzieć, że dobrych kilka minut musiał się pod nimi nastać, nim w końcu otworzyły się lekko i wyjrzał zza nim mocno wykończony Renadiel, jakby co najmniej od wczoraj w ogóle nie zmrużył oka. Nie zapobiegło to jednak surowemu spojrzeniu krwistoczerwonych oczu upadłego na niebianina, zwłaszcza, że nim zdążył zapytać, Mitra go uprzedził odpowiadając od razu na niezadane jeszcze pytanie.
        - Niech pan wejdzie - burknął ochryple, szerzej otwierając drzwi i przepuszczając Mitrę w progu. Zerknął jeszcze na zewnątrz nim je za nimi zamknął, jakby spodziewał się, że zaraz dołączy do nich jeszcze wampir, ale tego z blondynem nie było. - Jest pan dziś sam? - zapytał jakby od niechcenia, choć wyglądał jednocześnie na zaskoczonego i zawiedzionego tym, że błogosławiony był sam. Dopiero gdy się co do tego upewnił, zamknął drzwi od domu i poszedł z zamaskowanym mężczyzną na górę do swojej partnerki.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra słuchał szeptanego na ucho planu z wielkim przejęciem, a gdy już go usłyszał - zachichotał cicho, zasłaniając sobie usta dłonią, jakby bał się, że przed kimś ich zdradzi.
        - Wariat - szepnął z czułością. - Naprawdę chcesz zadzierać z tą starą wiedźmą? Ona jest przerażająca! - skomentował, nie spodziewając się jeszcze jak okrutną torturę Ama zafunduje Aldarenowi, gdy będą wychodzić. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby faktycznie zwędzili jej słoiki z przetworami.

        Mitrę cieszyło to, że Aldaren tak spokojnie i szczerze rozmawiał z nim o piciu krwi – do tej pory zawsze był to temat trochę drażliwy i trudny do poruszenia, ale teraz jakby opór był mniejszy. Nie by całkowicie znikł, bo nadal słychać było w jego głosie pewne skrępowanie, ale spokojnie mogli coś ustalić i podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Błogosławiony był z tego powodu bardzo zadowolony.
        - Prawda – przytaknął z czułością, gdy jego ukochany wspomniał o swojej obietnicy, że jeszcze raz się posili. – Oczywiście, że tego chcę. I że czuję się na siłach – dodał, jakby był wręcz z tego bardzo dumny. Jeśli chodziło o posilanie się Aldarena, Mitra był gotów nawet się czymś wspomagać, byle jego ukochany mógł być syty pijąc jego krew. Na jego ukrytej twarzy wyraz dumy szybko zmienił się w wyraz bezbrzeżnej czułości, gdy Aldaren zaproponował, by tym razem napić się z drugiej strony jego szyi – ta troska wydawała mu się bardzo urocza.
        - Jak ty się o mnie troszczysz – zagruchał, naprawdę mile poruszony tą propozycją.
        - Co drugi – poprawił skrzypka, gdy ten zaproponował częstotliwość, z jaką będzie się posilał. – Przynajmniej na początku, byś zregenerował siły. Później możemy wydłużać te przerwy, w zależności od potrzeb. Dobrze?

        Gdy już zbliżali się do Tartos i ustalali plan działania, Mitra próbował obstawać, że nic mu nie grozi, westchnął jednak boleśnie, bo Aldaren powiedział na głos to, co sam pomyślał - że w tym mieście można było trafić na stos za naprawdę błahą rzecz, by nie rzec, że za niewinność.
        - Masz rację – przyznał. – To jedna z tych chwil, gdy doceniam Maurię… Tam raczej taki lincz z powodu urażonej męskiej dumy byłby trudny do zrealizowania… A ludzie i bez tego mają dość egzekucji – dodał już z trochę mniejszym przekonaniem. Prawo w ich kraju było surowe i wiele przewin było karanych śmiercią, często połączoną z pośmiertnym wcieleniem do armii albo do straży. Miało to na celu zniechęcenie tych, którzy chcieliby uprzykrzać życie śmiertelnym mieszkańcom tego kraju. W sumie całkiem nieźle działało, jeśli wierzyć tym, którzy mieszkali setki lat w Maurii… Ale Tartos to nie Mauria. Mitra nachmurzył się myśląc o tym, ale jego nastrój natychmiast się poprawił, gdy skrzypek z taką dumą oświadczył, że on nie miałby wyrzutów, gdyby zrównał to miasto z ziemią.
        - Mój obrońca - szepnął z czułością i był to ostatni objaw jego szczęścia w związku, bo właśnie przekroczyli miejskie mury. Zmienili temat na coś bardziej przyziemnego - zakupy, w których błogosławiony chciał swojego partnera trochę wykorzystać, na co ten z typowym dla siebie humorem przystał.
        - To dobrze, że się rozumiemy, bo ja na pewno nie chciałbym nosić gorsetu – zgodził się z Aldarenem, który zadeklarował chęć odwiedzenia go od tego pomysłu. – Więc gdyby kiedyś przyszło mi to do głowy… To znaczy, że masz do czynienia z jakimś przebierańcem, uciekaj wtedy ile sił w nogach – dodał złowieszczym tonem. Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że sama myśl o noszeniu damskiej bielizny albo generalnie damskich ubrań wywoływała w nim dyskomfort i chyba nawet jakby jego ukochany chciałby go w czymś takim zobaczyć, odmówiłby. Dobrze więc, że skrzypek sam nie wyglądał na zachwyconego tym pomysłem – w przyszłości nie spotka nikogo rozczarowanie.
        - Dziękuję – zamruczał Mitra z zadowoleniem, gdy został nazwany „najdroższym”.

        Już w mieście Aresterra nawet nie zwracał uwagi na to jak zmieniła się jego postawa – zmiana nastąpiła zupełnie podświadomie. Znowu był tym nieufnym, oschłym nekromantą co przed poznaniem swojego ukochanego, ale zdał sobie sprawę z tego dopiero wtedy, gdy Aldaren go zaczepił i uśmiechnął się do niego w ten charakterystyczny, dodający otuchy sposób.
        - Wybacz – mruknął lekko zakłopotany, bo zdał sobie sprawę z tego jak bardzo bojową postawę przyjął i że pewnie zmartwił tym swojego partnera. – Wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć – dodał już ciszej, by postronni tego nie słyszeli, bo w końcu w tym mieście lepiej było się nie obnosić z niektórymi odstępstwami. I tak pewnie samym swoim wyglądem i przez fakt bycia obcymi Mitra i Aldaren kłuli mieszkańców Tartos w oczy…
        Już pod samą kwiaciarnią błogosławiony prawie się potknął, gdy usłyszał w głowie telepatyczny przekaz skrzypka. Zaraz na niego spojrzał i uśmiechnął się pod maską. Spróbował mu odpowiedzieć w myślach „ja ciebie też”, ale nie był pewien czy mu wyszło – nie był nigdy szkolony w magii umysłu. Ale był pewny, że wampir na pewno o tym wiedział. Patrzył jeszcze chwilę za nim, jakby już tęsknił, po czym zebrał się w sobie i zapukał.
        Renadiel długo kazał na siebie czekać. Mitra momentalnie zaczął się niecierpliwić – przestępował z nogi na nogę i założył ręce na piersi, wyraźnie się irytując. Powtórzył pukanie. Niemożliwe, by nikogo nie było w domu, a błogosławiony miał nadzieję, że upadły nie był na tyle głupi, by mu nie otworzyć za to jak został poprzedniego dnia potraktowany. Sam był sobie winien, dlaczego jego partnerka ma przez to cierpieć? Co za idiota…
        W końcu tenże idiota otworzył – nim Mitra zupełnie odsądził go od czci i wiary. Już samo to jak na siebie spojrzeli nie wróżyło dobrze tej wizycie – Renadiel sprawiał wrażenie obrażonego, ale niebianin wcale się go nie bał. Miał misję do wypełnienia i nie da się zastraszyć.
        Mitra bez słowa wszedł do środka, gdy został w końcu wpuszczony. Od razu skierował kroki na schody, bo przecież znał drogę do sypialni Rosic i nie potrzebował przewodnika – skoro już mógł wejść to znaczy, że mógł się nią zająć, proste. Dlatego zadane od drzwi pytanie upadłego, zaskoczyło go. Przystanął i obrócił się, w ostatniej chwili powstrzymując cisnący się na usta sarkazm.
        - Sam – odparł po prostu. – Aldaren miał inne interesy do załatwienia na mieście. Bez obaw, jestem wystarczająco wykwalifikowany, by poradzić sobie samemu.
        A jednak się nie powstrzymał.

        - Dzień dobry, Rosic.
        Nekromanta zwrócił się do chorej znacznie łagodniejszym tonem, niż do Renadiela, choć nie była to słodka anielska czułość – po prostu neutralny, profesjonalny ton, który zdołał przybrać mimo niechęci do gospodarza, który postępował za nim. Starał się go ignorować. Podszedł do łóżka, na którym leżała kwiaciarka, i zdjął z ramienia torbę.
        - Jak się dziś czujesz? – zapytał, pozbywając się rękawiczek, które schludnie złożył i położył na szafce nocnej. Sięgnął do jej czoła i delikatnie go dotknął, by nie sprawiać dziewczynie bólu. Była rozpalona, ale nie tak mocno by był to powód do niepokoju. Cóż, miała mocne poparzenia, to nic dziwnego, że skutkowały gorączką. Będzie musiał polecić Renadielowi, by robił jej okłady. I żeby wietrzył intensywniej ten pokój, bo powietrze było tu już zastane.
        - Dobrze, zobaczmy… - mruknął, przystępując do oglądania ran Rosic. Część z nich była odsłonięta i Mitra mógł stwierdzić, że goiły się dobrze, na ile dobrze mogą się goić rany na zwykłym śmiertelniku. I tak przyspieszył jej regenerację o dzień czy dwa wczorajszymi czarami, a byłoby jeszcze lepiej gdyby jej partner nie zachował się jak idiota. Ech… No nic, najwyżej dziś dokończy. Choć tak naprawdę wcale im się takie względy nie należały za to w jakiej sytuacji postawili Aldarena…
        - Renadielu – zwrócił się do upadłego. – Masz jeszcze jakieś opatrunki? Chcę część z nich wymienić.
        Mitra dostosował swoje działania do tego co zaoferował mu partner kwiaciarki – im mniej dostał od niego świeżych bandaży i gazy, tym bardziej oszczędzał te, które zdejmował. Nie zamierzał ich jednak od razu używać ponownie – składał je na osobny stos.
        - Te, jak wyjdę, możesz wyprać i wygotować, będzie można je jeszcze raz wykorzystać - zakomunikował Renadielowi. Odsłonił całe ciało kwiaciarki, by móc porównać stan ran. Szczególną uwagę poświęcił nogom, bo te były najgorzej poparzone. W duchu odetchnął, że tam gdzie wyciął tkankę poprzedniego dnia nie wdała się nowa martwica - to znaczy, że wziął odpowiedni margines.
        - Twoje rany wyglądają ładnie – obwieścił Rosic. – Stan zapalny wyraźnie się zmniejszył, nie widzę nowych ognisk. A jak ból, czucie? Czujesz, gdy cię tu dotykam? - zapytał, delikatnie ujmując ją za paluch u stopy. Później zabrał się za zakładanie na nowo bandaży, zerkając co jakiś czas na Renadiela, który wykonywał powierzone mu zadania w milczeniu.
        - Wszyscy aniołowie są tacy jak ty? - mruknął w końcu Mitra, przerywając tę ciszę. Nie patrzył jednak na łowcę, a ton jego głosu nie pozwalał na stwierdzenie za jakiego uznał upadłego, z którym rozmawiał i czy był to komplement, obelga czy po prostu stwierdzenie faktu.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Uśmiechnął się lekko do Mitry, gdy ten tak ochoczo odpowiedział zgodził, aby i tego dnia Aldaren napił się jego krwi. To, jak bardzo nekromanta cieszył się z powodu bycia żywicielem wampira, było z jednej strony naprawdę urocze. Był to cudowny gest ze strony niebianina, bo dowodził tego, jak wielkie Mitra miał zaufanie do nieumarłego. Z drugiej jednak strony skrzypek mimo wszystko spodziewał się zupełnie innej odpowiedzi, naprawdę chciał oszczędzić tego wszystkiego swojemu ukochanemu.
        - Wiesz dobrze, że twoje zdrowie, szczęście i dobre samopoczucie są dla mnie bardzo ważne - powiedział z łagodnym uśmiechem, idąc u boku nekromanty w stronę Tartos.
        - A więc co drugi dzień - zgodził się i spojrzał na partnera z czułością i czystą wdzięcznością w oczach. Ciężko mu było jednak ukryć swoje zaskoczenie, gdy Mitra sam zarządził, aby z czasem coraz rzadziej oddawać wampirowi swoją krew. Aldaren bardziej spodziewał się, że nekromanta będzie chciał to robić raczej codziennie, a tu proszę - taka niespodzianka.
        - Nie jestem na tyle głupi, żeby sprzeciwiać się zaleceniom własnego lekarza - odpowiedział pogodnie, oczywiście przystając na "propozycję" partnera.

        Aldarenowi samemu było trochę dziwnie, gdy pomyślał o tym, że są miejsca na Łusce, gdzie ludzie dopuszczają się gorszych rzeczy, niż widuję się na co dzień w Maurii. Owszem, państwo umarłym było dość... specyficzne i dla pozostałej części Alaranii mogło wydawać się zepsute do szpiku kości, a jego prawo bardzo okrutne, ale jak się okazywało, nie było wcale takie najgorsze. Co kraj, to obyczaj, jak to mawiają i warto zaznaczyć, że każde własne państwo, rządzi się własnymi zasadami. W takiej Trytonii na przykład nie było ich chyba za wiele, za to Rododendronia miała bardzo surowe prawo, w końcu swego czasu nie przychylnie się tam patrzyło na osoby znające się na magii i magiczne rasy. A może po prostu Aldarenowi Mauria nie wydawała się wcale takim złym państwem na tle innych, skoro był nieumarłym i to jeszcze należącym do dobrego, znanego i szanowanego rodu, przez co praktycznie żył tam jak pączek w maśle nawet jeśli coś przeskrobał. Choć gdyby teraz czymś zawinił, prawdopodobnie tak łatwo nie uniknął by konsekwencji swoich działań - Aldaren nie miał już swojego mistrza, który mógłby wziąć odpowiedzialność za czyny swojego przemienionego lub zapewnić, że sam zajmie się wymierzeniem kary i dopilnowaniem, by dana sytuacja się już więcej nie powtórzyła. Aż przeszły go ciarki na samą myśl. Mimo wszystko naprawdę kochał swój kraj. Chyba nie mógłby zamieszkać gdzieś indziej, słońce było naprawdę bardzo męczące, a nawet drażniące. Było to do zniesienia przez jakiś czas, ale wampir nie dałby rady zbyt długo szczęśliwie żyć w miejscu, gdzie słońce świeciło przez większą część roku. Tego dnia na szczęście nie musiał się nim zbyt przejmować, gdyż po nocnej burzy, niebo było szare i pochmurne - Aldaren nie miał na co narzekać.
        Po chwili śmiertelnej powagi, skrzypek rozchmurzył się na powrót i zaśmiał się krótko, gdy podjęty został temat kupowania i noszenia przez Mitrę gorsetu. W prawdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu Aldaren niczym zahipnotyzowany podziwiał różnego rodzaju i koloru gorsety, ściskające kobiece talie, jednakże w nigdy w życiu nie pozwoliłby ukochanemu zrobić takiej krzywdy tak psychicznej, jak i fizycznej. Nawet Faust nie był aż tak zdeprawowany, by choćby zasugerować swojemu synowi założenie kobiecych fatałaszków. Skrzypek już niejednokrotnie obiecał sobie, że nie będzie taki sam, ani też gorszy, niż jego mistrz, Mitra (oraz jego godność) mógł się więc czuć bezpieczny.
        - To ja ci powinienem dziękować - za to, że jesteś - odpowiedział z promiennym uśmiechem, ale by nie powodować dyskomfortu u swojego partnera, bardzo mocno się pilnował by wyłącznie Mitra był świadkiem i odbiorcą jego pełnego czułości słów oraz uśmiechu.
        Zwłaszcza, gdy przekroczyli już miejskie mury i nekromanta tak bardzo się spiął. Aldaren cicho, łagodnie parsknął, gdy usłyszał przeprosiny nekromanty.
        - To tylko reakcja obronna, nie masz za co przepraszać. No chyba, że za oddychanie też masz zamiar zaraz przeprosić - podpuścił go lekko, by zaraz po prostu spojrzeć na błogosławionego z bezgranicznym oddaniem i miłością.
        Wiedząc jednak jak bardzo Mitra w tej chwili może się stresować, nie przez przebywanie w obcym mieści, pośród przechodzących obok ludzi, nie przez samotną wizytę u kwiaciarki, a przez to co łączyło go z wampirem, skrzypek szybko ukrócił i mocno ograniczył okazywane publicznie troskę i uczucie wobec zamaskowanego mężczyzny. Pożegnał się z nim bez zbędnych ceregieli, tylko telepatycznie wyznając mu swoją miłość, po czym odszedł w stronę skromnej ulicy kupieckiej, zostawiając na ten moment Mitrę samego pod domem Rosic.



        Upadłemu aniołowi nie specjalnie spieszyło się z otworzeniem drzwi błogosławionemu, który przybył sprawdzić stan zdrowotny jego partnerki i zmienić jej opatrunki. Zwłoka nie wynikała jednak ze złośliwości piekielnego czy jego urazy do Mitry za wczorajsze spięcie między nimi (choć Renadiel nadal uważał, że to raczej sam wampir powinien się poczuć urażony, a nie jakiś dziwak w masce, który nie wiadomo po co się w ogóle wtrącał w ich sprawy). Partner kwiaciarki drzemał, gdy Mitra za pierwszym razem zapukał do drzwi i przez to, chwilę mu zajęło, nim dotarło do niego, że ktoś stoi przed wejściem. Dopiero, gdy otworzył i zobaczył, że to medyk z wczoraj, adwokat Aldarena i jego ogar, jego nastawienie zmieniło się na bardziej zniechęcone, niż senne. Nie mógł jednak wygonić nekromanty, bo kto inny zająłby się wtedy poparzoną kwiaciarką?
        - Rozumiem. Nie potrzebuje, pan chyba specjalnego zaproszenia, jak widzę - burknął w odpowiedzi na, niezbyt miły ton błogosławionego. Mimo wszystko powstrzymywał się, by nie być takim samym chamem i prostakiem, jak ten tu w masce i jeszcze odnosił się do medyka z odrobiną kultury. JESZCZE.
        Zamknął za nimi drzwi i poszedł po chwili za Mitrą na górę do leżącej w swoim pokoju Rosic. Nie chciał jednak przeszkadzać niebianinowi, ani też za specjalnie nawiązywać z nim jakiegokolwiek kontaktu. Stanął więc przy drzwiach, oparł się plecami o ścianę i obserwował uważnie zamaskowanego mężczyznę.
- Jak się ruszam to boli i piecze, a w niektórych miejscach trochę swędzi - odpowiedziała uprzejmie błogosławionemu. Widać było po niej, że czuje się dużo lepiej, niż poprzedniego dnia.
        Krzywiła się i zaciskała mocno zęby, gdy się poruszała, albo, gdy Mitra ją dotykał, ale starała się dzielnie znieść wszystkie zabiegi. Najgorszy jednak był moment zdejmowania opatrunków, szczególnie tych, które poprzyklejały się do ran przez wysięk.
        - Ta, oczywiście - bąknął upadły, po tym jak nekromanta zwrócił się do niego o pomoc w zorganizowaniu opatrunków i z informacją, by przeprać później zdjęte właśnie opatrunki.
        Wyszedł jednak z pokoju bez zbędnego ociągania się. Od razu zszedł na dół, gdzie w pierwszej kolejności podszedł do swojej torby podróżnej w przedpokoju i wyjął wszystkie opatrunki, jakie miał tam zapakowane w razie czego, gdyby coś mu się w podróży poważnego stało. Po tym poszedł jeszcze do niewielkiej łazienki, gdzie wiedział, że Rosic miała małą, domową apteczkę, choć z niej wyjął tylko pół bandaża i już chyba raz wyprany opatrunek, bo leżał złożony w kącie szafki.
        Rosic w tym czasie dzielnie znosiła oględziny Mitry i zdejmowanie przez niego starych opatrunków. Gdy skupił się na jej stopach, od razu spróbowała poruszyć palcami i po chwili wielkiego wysiłku jej się to udało. Nie obyło się jednak bez bólu, ale tyle ile była w stanie wytrzymać, na tyle pokazała Mitrze sprawność swoich nóg. Lewą jakby nieco trudniej jej było poruszać, albo z delikatnym opóźnieniem jej się to udawało, niż z prawą, ale źle raczej nie było.
        - Jak całkiem mi się zagoją... Będę mogła normalnie chodzić, prawda? - zapytała trochę nieśmiało i z lekką obawą, jakby przez samo wypowiedzenie tych słów, jej los był już przesądzony. Poza tym od samego początku, jak tylko nekromanta do niej przyszedł tego dnia, widać było po dziewczynie, że jest jej wstyd za sytuację, która miała miejsce poprzedniego dnia.
        - Mogłabym pana o coś prosić? - zapytała po krótkiej chwili, podnosząc spojrzenie na oczy niebianina. - Mógłby pan przekazać swojemu towarzyszowi moje najszczersze przeprosiny, za tę nieprzyjemną sytuację z wczoraj? Naprawdę bardzo mi wstyd, że w ogóle z Renadielem wyszliśmy z taką prośbą. To nie było miłe, prawda Renadielu? - zwróciła się do swojego partnera, gdy usłyszała, że wrócił, a zaraz też położył czyste opatrunki na stoliku nocnym i planował się jak najszybciej wycofać. Bez najmniejszego problemu dało się wyczuć jak bardzo rozdrażniony i spięty był.
        Spojrzał jedynie na ukochaną, a po tym w milczeniu zajął się resztą zadań powierzonych mu przez błogosławionego. Nie odpowiedział jej, choć cisnęło mu się na usta, że przecież oni nie mają za co przepraszać, a raczej tyczyłoby się to bardziej niebianina.
        - Co to niby miało znaczyć? - warknął, starając się jednak trzymać nerwy na wodzy. I można powiedzieć, że szybko się nawet uspokoił, choć parsknął pod nosem. - Czy nie powinieneś tego wiedzieć, skoro sam jesteś po części aniołem? - odparł zaczepnie, patrząc groźnie na niebianina, jakby dążył do konfrontacji. Ale skoro to zamaskowany zaczął...



        Aldaren po rozdzieleniu się z Mitrą, udał się w stronę ulicy kupieckiej, gdzie głównie dominowały skromne stragany, które można było złożyć i rozłożyć w ciągu pół godziny. Nie zabrakło tu jednak niewielkich sklepów, mieszczących się na parterze, wybudowanych przy ulicy kamienic i domów. Do jednego z takich sklepów właśnie wszedł, aby zakupić dla Mitry zioła, o które ten prosił. Każdego wziął po funcie, bo nie wiedział ile tak właściwie jego ukochany potrzebował. Przy okazji też zakupił też ziółek dla Amy, tych już biorąc tyle, ile zapisała mu na kartce. Podziękował uprzejmie sprzedawcy, zostawiając mu niewielki napiwek w postaci srebrnego orła i skierował się w kolejne miejsce - do miejscowej krawcowej. Bardzo chciał odwlekać tę katorgę jak najdłużej, jednakże widząc listę zakupów nie było innej opcji. Wchodzenie do takich sklepów obładowany torbami jak jakiś koń juczny i jeszcze z przesiąknięty zapachem mięsa i ryby, nie wydawało się najlepszym pomysłem. No, chyba że ktoś lubi być wywalany ze sklepu za to, że śmierdzi, albo w ogóle nie zostałby wpuszczony.
        Odetchnął głęboko, wszedł do środka i... chyba stanowczo za bardzo w swoich obawach popędził z wyobrażeniem sobie całego procesu "zakupu" bielizny dla Amy. Gdy tylko powiedział, cały czerwony ze wstydu jak burak, o powodzie swojego przyjścia tutaj, nie dość, że krawcowa od razu zniknęła na zapleczu, aby przynieść wampirowi już gotową paczkę, to jeszcze mu wyjaśniła uprzejmie, że nie staruszka miała w tym chodzić, a jedynie chciała to komuś wręczyć, jako prezent. I chyba nawet przez to czego się dowiedział, poczuł się jeszcze bardziej upokorzony, niż gdyby rzeczywiście miał przebierać w kolorach i fasonach damskiej bielizny. Już widział oczami wyobraźni, jak Ama się z niego naśmiewa, że skrzypek w ogóle założył, że to miało być dla staruszki. Żeby tak dać się jej nabrać...
        - Proszę pozdrowić ode mnie babcię Amę i podziękować jej za maść dla mojego synka - powiedziała przyjaźnie, po otrzymaniu zapłaty od Aldarena. Wampir nieco się rozchmurzył, uśmiechnął jak to on - czarująco - do kobiety, która zaraz się zarumieniła i obiecał, że na pewno ją pozdrowi.
        Po tym przeszedł się po stoiskach z warzywami, poszedł do rzeźnika, u którego kupił nieco mięsa, a po tym na stoisko z rybami. W drodze powrotnej pod dom kwiaciarki, zahaczył jeszcze o pobliską karczmę, gdzie poprosił o jakieś regionalne i dosyć słodkie brandy. Oczywiście miał być to prezent dla jego ukochanego, pamiętając, że Mitra bardzo lubił winiaki, a zwłaszcza koniak. Nim rzeczywiście postanowił powrócić pod dom Rosic i poczekać tam na nekromantę, sprawdził jeszcze trzy razy, czy wszystko z listy Amy miał kupione. W sumie brakowało mu jeszcze tylko piór do pisania, ale to już mógł kupić jak będą z Mitrą wracać do gospodarstwa staruszki.
        Kierując się w stronę miejsca, gdzie rozdzielili się z Mitrą, przeszedł obok znanego im obu zaułka, gdzie ostatnim razem natrafili na małego kotka. Aldaren nie przepadał za zwierzętami i szczerze mówiąc nawet zapomniał o tym kocie, chciał jedynie skrócić sobie drogę. Kiedy jednak doszło do jego uszu ciche miauczenie, przystanął i spojrzał w stronę tej uliczki z czystej ciekawości. W ogóle nie spodziewał się, że zobaczy wychodzącą ze swojej kryjówki kilku tygodniową kocicę, zmierzającą w jego stronę, dając o sobie znać donośnym, piskliwym miauczeniem. Nie wyglądała najlepiej, miała na sobie kilka świeżych i kilkudniowych, jątrzących się ran, prawdopodobnie od szczurów, ale sądząc po tym, że obecnie wampir żadnych w okolicy nie widział, najprawdopodobniej udało się małej je przegonić.
        - Uciekaj do siebie - burknął i się cofnął, na co czarna jak noc kotka, jeszcze nieco przyspieszyła kroku i praktycznie w czterech skokach znalazła się przy nogach wampira, o które zaraz zaczęła się ocierać, jednocześnie mrucząc i miaucząc piskliwie.
        - Wiem, że śmierdzę rybą, ale idź na żebry do kogoś innego - polecił małemu zwierzakowi, myśląc, że jego zachowanie bierze się wyłącznie z powodu głodu i proszenia o coś do jedzenia. - Już! Sio ode mnie! - krzyknął na kociaka groźnie, próbując go przepłoszyć, a gdy to nie działało, chciał tupnąć, ale maluch podszedł mu wtedy pod nogę i wampir musiał zrezygnować swojego pomysłu. Mimo wszystko nie chciał skrzywdzić małego, bezbronnego i niewinnego stworzenia.
        Westchnął ciężko, stawiając wszystkie swoje torby i toboły w wejściu do zaułka, aby zaraz schylić się do kocicy, ostrożnie wziąć ją za skórę na karku i odnieść ją z powrotem do jej kryjówki.
        - Ty zostajesz tutaj, a ja idę dalej. Sam - wyjaśnił kici, która ani myślała wejść do dziury w ścianie budynku, w której mieszkała od narodzin. Polizała Aldarena po dłoni i znów zaczęła się o niego ocierać. Skrzypek zaczął się niecierpliwić, bo naprawdę nie miał na to czasu i siłą chciał wepchnąć kota do tej dziury i ją czymś zabarykadować, by przynajmniej mieć na tyle czasu, aby na spokojnie się oddalić i nie przejmować się tym, że kociak pójdzie za nim.
        Odpuścił sobie jednak ten plan, gdy zobaczył, że w kocim domku jest masa wody. Rozejrzał się po leżących dokoła śmieciach i biorąc rozbitą w połowie butelkę wygarnął ile tylko się dało wody z dziury w ścianie. Po tym zdjął swój płaszcz i wepchnął go całego do niej, a kocica sama wlazła do środka i zaczęła się wygodnie mościć na miękkim i ciepłym posłaniu.
        - Nie przyzwyczajaj się kocie. To tylko chwilowa pożyczka - zastrzegł poważnym tonem. Wyciągnął ze swoich tobołów kilka suszonych śledzi i wrzucił je do kociej kryjówki, nawet specjalnie nie zaglądając czy kotka zaczęła je jeść, czy od razu postanowiła wypróbować nowe łóżko i uciąć sobie drzemkę.
        - Niewdzięczny sierściuch... - burknął poirytowany i kucając przy tej dziurze, zaraz zerknął przez ramię, gdy usłyszał, że ktoś akurat przechodzi ulicą. Musiał wrócić do swoich rzeczy, bo jeszcze komuś przyjdzie do głowy przygarnąć sobie nieco bezpańskich zakupów.
        Wstał i otrzepał się po czym poszedł po swoje rzeczy. Spojrzał w stronę dwóch przechodzących akurat kobiet, które były czymś mocno poruszone. Wytężył słuch starając się nieco wychwycić z ich rozmowy. Z tego co zrozumiał, znaleziono dziś z rana martwego Mordechaja, przywiązanego do stosu na środku głównego placu, gdzie kilka dni wcześniej omal nie zginęła Rosic. Podobno nie była to szybka śmierć, a mężczyzna cierpiał okropne męczarnie dopóki w końcu nie wyzionął ducha. Nie został spalony żywcem, jego los wydawał się dużo gorszy, niż to, co planował zrobić niewinnej kwiaciarce, za to, że odrzuciła jego uczucie. Miał rozpruty brzuch od krocza w dół i praktycznie rozpołowioną głowę przez to, że był zakneblowany kawałkiem patyka przewiązanego wędkarską żyłką, tak mocno, że w pewnym momencie tylko ona utrzymywała jego ciało wiszące na słupie.
        W pierwszej kolejności Aldaren się po części cieszył, że mieszkańcy Tartos w końcu uwolnili się od tej kanalii. Dopiero po chwili w pełni dotarło do niego, kto mógł być za to odpowiedzialny i wnet ogarnął go ogromny niepokój.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra zatrzymał się ze stopą na pierwszym stopniu schodów i spojrzał na Renadiela.
        - Gdy chodzi o zdrowie osoby, którą wziąłem pod swoją opiekę, to nie - odpowiedział mu na tę sarkastyczną uwagę o zaproszeniu, tym razem nie odpowiadając pięknym za nadobne w ich walce na drobne złośliwości, a mówiąc z głębi serca i kierując się jedynie profesjonalizmem. To była prawda - dawało o sobie znać jego wychowanie w lazarecie, gdzie wpojono mu silne poczucie misji. Tak silne, że nawet pod groźbą śmierci nie odstąpił od pacjenta, a co dopiero gdy chodziło tylko o nabzdyczonego partnera chorej.
        Swój profesjonalizm Mitra zachował do rozmowy z Rosic. Wysłuchał jej oszczędnej relacji na temat samopoczucia już zakasując rękawy do pracy.
        - Swędzenie to dobry znak - ocenił. - Tkanki się regenerują, to dobrze. Proszę tylko nie drapać zbyt namiętnie tych miejsc, gdyby bardzo doskwierały to lepiej dać im odetchnąć i zdjąć opatrunki albo przemyć je środkiem dezynfekującym, powinno dać ulgę.
        Mitra zawsze gdy mógł, starał się tłumaczyć pacjentom, co się z nimi dzieje - uważał, że dzięki temu bardziej mu zaufają, a wiedział przy tym, że sama swoją osobą zaufania zwyczajnie nie wzbudza.
        Przy zdejmowaniu tych najbardziej przyklejonych opatrunków błogosławiony pomagał sobie wodą, lekko namaczając miejsca, które nie chciały puścić. Próbował oszczędzić Rosic bólu, choć ten był nieunikniony w tych warunkach. Starał się jednak podkreślać cały czas to, że wszystko wyglądało bardzo dobrze i zmierzało ku dobremu. To nie była ściema, bo faktycznie najgorsze minęło. W pewnym momencie między takimi komentarzami kwiaciarka zdecydowała się zapytać o to, co ją dręczyło w kwestii powrotu do zdrowia. Wysłuchawszy jej obaw, Mitra pozwolił sobie na odrobinę czułe westchnienie, jakby nie rozmawiał z dorosłą kobietą, a z dzieckiem, które pytało “czy będzie bolało?”.
        - Będziesz mogła normalnie chodzić - zapewnił ją. - Postaram się by blizn było jak najmniej i by wszystko się ładnie zregenerowało, dam wam też instrukcje co robić, byś mogła cieszyć się jak największą sprawnością. Na pewno będziesz mogła chodzić - podsumował i nie było to tylko kadzenie, aby jej nie niepokoić, naprawdę był pewny tego, że da radę wyleczyć ja do tego stopnia, by mogła się swobodnie poruszać. Oparzenia były wbrew pozorom płytkie, skoro nadal miała czucie, skoro mogła poruszać palcami u stóp. To znaczyło, że musiał tylko zadbać o to, aby odbudowująca się skóra była wystarczająco miękka i nie ciągnęła przy poruszaniu się. Oczywiście kwiaciarka będzie musiała nieustannie o siebie dbać i się nie forsować, ale był pewien, że na spacery z ukochanym będzie mogła sobie pozwolić.
        - Hm? - Mitra podniósł wzrok, gdy Rosic zagaiła, że ma do niego prośbę. - Słucham cię.
        Naprawdę zrobiło mu się miło, gdy poprosiła go o przekazanie przeprosin. Jak niewiele było trzeba, by niebianin wybaczył, po tym jednym zdaniu jego opinia na temat kwiaciarki uległa znacznemu polepszeniu i tak jak wcześniej coś jej w myślach wyrzucał, tak teraz miał wręcz sobie trochę za złe, że tak się uniósł.
        - Naturalnie, przekażę - zgodził się. - Ale proszę się nie obawiać, Aldaren na pewno nie jest osobą, która długo chowa urazę. Ale na pewno będzie mu miło.
        Napięcie między Mitrą i Renadielem było czymś zupełnie innym - obie strony okopały się na swoich pozycjach i nie było widać, by cokolwiek dążyło do zmiany. Błogosławiony podświadomie czuł olbrzymią niechęć względem swojej osoby i nie zamierzał przez to opuszczać gardy. Tak jak więc był miły dla Rosic, tak dla Renadiela pozostał oschły i nie dążył do tego, by go przeprosić… Choć może powinien. Dał mu w końcu w dziób, to nie jest cywilizowany sposób rozwiązywania konfliktów. Upadły nie wykazywał jednak żadnej skruchy więc dlaczego to on pierwszy miał wyciągać rękę? Naiwnie pomyślał, że mimo wszystko jest na tyle spokojnie między nimi, że może o coś zapytać… Oj, odpowiedź była niemal jak policzek - od razu pożałował, że zagadał.
        - Powinienem, ale nie wiem - odparł rezolutnie, wręcz prawie bezczelnie. - Jestem sierotą, nie poznałem nigdy swoich rodziców. Dlatego zapytałem. Ale nie oczekuję już odpowiedzi - oświadczył, broniąc resztek swojej godności, po czym nachylił się ponownie nad Rosic i spróbował się skupić na robocie, starając się by w drżeniu rąk nie okazać tego jaki był zdenerwowany. Po co się w ogóle odzywał…
        - Dobrze - westchnął, gdy odsłonił wszystkie rany. - Teraz użyję trochę magii. To może mrowić i grzać, ale nie powinno być nieprzyjemne. Jakby jednak coś było nie tak to od razu mów.
        To powiedziawszy Mitra wyłamał palce, po czym jeszcze poprawił sobie maskę na twarzy i wyciągnąwszy dłonie nad odsłoniętymi ranami Rosic, skupił się na zaklęciach regeneracyjnych. Nic nie mówił, nie poruszał rękami, po prostu tak siedział. Nie towarzyszyło też temu żadne światło, dlatego można by uznać, że tak naprawdę tylko się zgrywał. Rosic jednak mogła mieć pewność, że to żaden pic - mogła czuć zgodnie ze słowami niebianina mrowienie podobne do tego, które czuje się w ścierpniętych kończynach i podobne ciepło, utrzymujące się jednak znacznie dłużej, niż tę chwilę po odzyskaniu krążenia. Pewnie z czasem to uczucie mogło stać się dla niej nieprzyjemne, ale raczej nie tak, by przerwać leczenie. Tym bardziej, że naprawdę można było dostrzec pewną poprawę, choćby po zmianie koloru wokół ran. No i… jakby ich granice lekko się przesunęły. Mitra jednak cały czas trzymał wyciągnięte nad nią ręce i jedyna zmiana jaka w nim zaszła, to oddech - stał się głębszy i podobny do tego jak oddychało się podczas specjalnych ćwiczeń czy medytacji. Po jakimś czasie zaś można było utwierdzić się w przekonaniu, że to nie są żadne ćwiczenia - to po prostu zmęczenie. Lecz Mitra nie narzekał ani się nie skarżył. W pewnym momencie po prostu złożył dłonie i odetchnął.
        - Dość na dziś - oświadczył. - Nie mogę za mocno pobudzać tkanek do regeneracji, bo to może prowadzić do zwyrodnień. Masz silny, młody organizm, z moją pomocą sam dokończy dzieła. Założę teraz z powrotem opatrunki.
        Odchrząknął. Nie było tego widać, ale pod maską był cały spocony i miał zaschnięte gardło, stąd to chrząknięcie. Zmęczyły go te czary bardziej niż zwykle - pewnie przez to, że był trochę osłabiony po nocy. Ale był pewny, że z Rosic już będzie w porządku - naprawdę mocno się wystarał z tym zaklęciem. Teraz wystarczyło tylko założyć nowe opatrunki.
        - Zostawię ci środki przeciwbólowe, bierz je, gdy będziesz potrzebowała - instruował Rosic, zakładając nowe bandaże. - Poza tym wietrz sobie pokój, gdy tylko będzie ładna pogoda. Za jakieś pięć dni, powinny utworzyć się strupy, wtedy będzie można zdejmować opatrunki. Jeśli znajdziecie do tego czasu postafirę, możesz jej używać. Zdaje mi się, że medyk, który widział cię przede mną, jej używał, więc może warto go o to zapytać. To pomoże ładnie odbudować tkankę. A jeśli nie to staraj się chociaż natłuszczać skórę wokół ran, wystarczy zwykła maść z nagietkiem czy coś w tym stylu. Później zaś pamiętaj cały czas, by dbać o tę skórę, używaj jakiegoś dobrego balsamu, może być taki zwykły, już nie musi być koniecznie apteczny. Czyli… po prostu natłuszczaj to miejsce i daj temu czas. Będzie dobrze, skóra sama się zregeneruje. Co do reszty, Renadiel już wie jak się tobą opiekować.
        Mitra na tym zakończył podawanie instrukcji i zaczął pakować z powrotem swoją torbę. Wyjął z niej garść trójkątnych pakiecików z aracetą i położył je na szafce nocnej przy łóżku, jeszcze raz tłumacząc, że to środki przeciwbólowe i jak należy je podawać.
        - Zostawiłem tu wczoraj narzędzia - zwrócił się do Renadiela, wstając ze swojego miejsca i zakładając torbę na ramię. Zachwiał się lekko, bo nogi mu ścierpły i też trochę zakręciło mu się w głowie po używaniu czarów, ale ustał i chyba nie wyglądał przy tym najgorzej. Liczył tylko, że upadły nie będzie robił problemów ani strugał wariata i odda mu skalpel, bo trochę mu na tych przyborach zależało, były naprawdę dobrej jakości.
        - To wszystko - oświadczył później. - Sam trafię do wyjścia. Do widzenia. Odpoczywaj, Rosic - rzucił przez ramię, wychodząc z sypialni kwiaciarki i kierując się już na parter. Ciekawe czy Aldaren już na niego czekał? Zupełnie stracił poczucie czasu podczas zabiegu.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Rosic naprawdę bardzo uspokoiły słowa Mitry, nie tylko w związku z tym, że rany dobrze się goiły nie było żadnych komplikacji ani infekcji. Przede wszystkim bardzo ją cieszyła wieść o tym, że będzie mogła bez problemów chodzić. Bardzo się obawiała, że przez te okropne poparzenia nie będzie w stanie zająć się choćby swoim ogródkiem, ale na szczęście dzięki błogosławionemu nie miała się o co martwić. Była mu naprawdę bardzo wdzięczna i z tego powodu tylko bardziej żałowała tej niewłaściwej propozycji, którą wczoraj złożył wampirowi Renadiel, a czym jednocześnie bardzo urazili niebianina. Czuła się naprawdę winna całemu temu konfliktowi między Mitrą i jej ukochanym, postanowiła więc przeprosić zamaskowanego mężczyznę i za jego pośrednictwem również Aldarena. Nie wymagała przy tym od nekromanty, by ten przeprosił upadłego, rozumiała, jak się musiał poczuć i nie miała do niego o to żalu. Z resztą nie miała nawet prawa być z tego powodu na Mitrę zła, przecież praktycznie uratował jej życie i tak bardzo się starał, by wróciła do pełni sprawności.
        - Dziękuję panu. Za wszystko. Jest pan naprawdę wspaniałym człowiekiem - powiedziała ze szczerą sympatią, nawet się lekko przy tym rumieniąc i zaraz odwróciła speszona spojrzenie. Nie żeby zaraz zakochała się w Mitrze i Renadiel miał powody do zazdrości, ale po prostu była niebianinowi naprawdę ogromnie wdzięczna.
        Miała nadzieję, że może trochę dzięki temu też załagodzi spór między błogosławionym i upadłym aniołem, ale Renadiel wcale jej w tym nie pomagał. Była nawet na niego zła, że był taki niemiły, ale podejrzewała, że to po prostu przez ciężką, nieprzespaną noc. Biedak pewnie tak się martwił, że nie mógł zmrużyć oka i czuwał cały czas przy niej. Nie była w stanie długo się na niego złościć, gdy o tym pomyślała. Był naprawdę kochany i przykro było patrzeć, że przez zwykłe nieporozumienie i zmęczenie darł koty z drugim równie wspaniałym człowiekiem.
        Upadły był rozdrażniony i naprawdę nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z niebianinem. Już szczególnie po tej zaczepce, którą odebrał jako obelgę, choć prawdopodobnie niesłusznie. Jednakże, gdy usłyszał o tym, dlaczego Mitra, pomimo tego jakiej był rasy, nigdy nie miał styczności z żadnym aniołem, od razu nieco spuścił z tonu. A przynajmniej na tyle, by nie wbijać mu kolejnych szpilek złośliwymi uwagami.
        - Aniołowie praktycznie niczym nie różnią się od ludzi, jedynie mają silniejsze poczucie obowiązku - odpowiedział, po dłuższej chwili, jakby się przez cały ten czas namyślał czy warto w ogóle choć trochę poprawić opinię na swój temat, którą już niewątpliwie wyrobił sobie o nim nekromanta, czy jednak lepiej byłoby siedzieć cicho. - Zabijają, oszukują, kochają, cieszą się, smucą i zdradzają, boją się tak samo jak ludzie. I nie ma znaczenia czy to upadły czy świetlisty anioł. Niebianie jedynie tłumaczą wszystkie swoje decyzje i ich konsekwencje wolą Najwyższego. Upadli pod tym względem wydają się być bardziej szczerzy wobec samych siebie i innych - mruknął, piorąc w kącie pokoju opatrunki, część opatrunków, które Mitra zdjął z Rosic i zostawił specjalnie do uprania.
        Mógłby jeszcze wysnuć teorię dlaczego błogosławiony wychowywał się bez rodziców, ale wolałby nie wszczynać na nowo konfliktu z kimś, kto przecież pomagał jego ukochanej dojść do zdrowia i otoczył ją jak najlepsza opieką, mimo nieprzyjemności, jakie go poprzedniego dnia spotkały. Poza tym łowca nie był na tyle głupi, by drażnić nekromantę używającego właśnie na rannej kobiecie swojej magii, choć nie były to czary z dziedziny śmierci. Dodatkowo podejrzewał, że Rosic nie była by zbyt zadowolona, gdyby zaczął wymieniać, że Mitra prawdopodobnie jest owocem miłości anioła i jakiejś prostytutki, bękartem, albo wpadką, która nigdy nie powinna przyjść na świat i o której żaden niebianin nie miał najmniejszego pojęcia. Wątpił w to, by nekromanta był owocem prawdziwej ludzko-niebiańskiej miłości, bo ciężko mu było uwierzyć, że oboje jego rodzice mogliby w jednym czasie umrzeć i pozostawić dziecko bez opieki. Bez dowodu jego niebiańskiego pochodzenia w postaci charakterystycznego, złotego wisiorka, który miał przyzywać Świetlistą Zbroję.
        Kobieta postanowiła się rozluźnić, myśląc, że może dzięki temu magia medyka będzie dużo bardziej efektowana i łatwiej będzie mu się nią posługiwać. Nie chciała nic komplikować, ani też sprawiać mu niepotrzebnych kłopotów. Poza tym uczucie ciepła samo w sobie było bardzo przyjemne, nawet to początkowe mrowienie, choć później zaczęło jej być dziwnie, ale nie miała na co narzekać, bo nie czuła żadnego bólu. Co najwyżej może lekki dyskomfort, ale nic poza tym. Renadiel natomiast cały czas czujnie obserwował poczynania nekromanty, jakby ten miał zamiar zaraz poderżnąć kwiaciarce gardło, gdy tylko upadły straci na moment czujność. Gdy skończył prać i rozwiesił w drugim pokoju opatrunki przy kominku, otworzył lekko jedno z okien w pokoju, by nieco go przewietrzyć, jak to zalecił błogosławiony.
        - Coś nie tak? Może chce się pan czegoś napić? - zaproponowała ze zmartwieniem kobieta, gdy zamaskowany mężczyzna odchrząknął.
        - Czyli... to była ostatnia wizyta? - spytała trochę tym również zmartwiona i zawiedziona, bo czuła się jakby teraz czekała ją najgorsza część jej dochodzenia do zdrowia i została zostawiona z tym zupełnie sama. Wyraziła jednak zrozumienia i pokiwała głową na otrzymane od niego instrukcje względem dalszej pielęgnacji jej ran. Też nieco jej ulżyło, gdy okazało się, że to wcale nie będzie aż tak skomplikowane, jak z początku zakładała - miała tylko odpowiednimi preparatami smarować rany. Nic więcej. Była pewna, że Renadiel z chęcią jej z tym pomoże.
        - Zdecydowanie - odparł krótko i chwilę po prostu patrzył surowo na niebianina, jakby czekał na wyjaśnienia, czego on w ogóle od upadłego oczekiwał. Odpuścił jednak zaraz i poszedł do regału stojącego na ścianie prostopadłej do tej, przy której stało łóżko z leżącą na nim Rosic. Zabrał z półki zawinięte w kawałek płótna wszystkie narzędzia, jakie Mitra zostawił u nich dnia poprzednie. Nie miały na sobie śladów po zabiegu, choć zostały praktycznie tylko opłukane. Na pewno nie były odkażone. Wrócił z nimi do Mitry i mu je wręczył bez słowa.
        Odwrócił się po tym do Rosic i usiadł przy jej łóżku, skoro niebianin sam stwierdził, że trafi do wyjścia, nie było potrzeby, aby upadły szedł za nim. Kwiaciarka jednak miała inne zdanie na ten temat i gdy tylko zostali w pokoju sami, powiedziała swojemu partnerowi to i owo, przez co ostatecznie piekielny dołączył do nekromanty na dole, nim ten zdążył wyjść z kwiaciarni, prosząc go ze schodów, by chwilę poczekał.
        - Chciałem ci ogromnie podziękować za twoją pomoc przy Rosic. Prawdopodobnie gdyby nie ty, męczyłaby się jeszcze nie wiadomo jak długo, o ile w ogóle dała by radę to przeżyć, skoro w mieście nie było porządnego medyka, tylko sami samozwańcy. Poza tym... myślę, że faktycznie należałyby się Aldarenowi przeprosiny. Tobie również. Nic dobrego nie wynikłoby z tej prośby, a nawet gdyby Aldaren się zgodził, mieszkańcy tylko by poparli osąd Mordechaja w kwestii tego, że Rosic była wiedźmą, wampirzycą. Z resztą to i tak już nie ważne - powiedział spokojnie, choć bez ani grama emocji. No może co najwyżej dało się wyczuć z jego tonu, że naprawdę był wdzięczny. Wręczył za to Mitrze sakiewkę z kilkoma srebrnymi orłami i miedzianymi krukami, w sumie po przeliczeniu było tam sto ruenów. Widać było po nim, że jest coś jeszcze.
        - Wybacz również mój nieprzyjemny ton dzisiejszego dnia, ale mam ciężką, nieprzespaną noc za sobą i jestem po prostu niewyspany. Wiedz, że nie chcę żywić urazy do osoby, która tak bardzo pomogła miłości mojego życia. Chciałbym więc zakopać raz na zawsze nasz topór wojenny i spłacić swój dług, liczę na to, że mnie rozumiesz i również chcesz zakończenia tej waśni - mówił szczerze, nawet gdyby Mitra na niego spojrzał, nie byłoby widać nic innego, niż szczerą chęć zakończenia całego tego nieporozumienia. Gdy tylko dostrzegł, choć cień zrozumienia po stronie nekromanty, kiwnął lekko głową i bez ostrzeżenia, z kamienną twarzą, uderzył niebianina pięścią prosto w maskę.
        - Teraz myślę, że jesteśmy kwita - mruknął, rozmasowując obolałe kostki, które również lekko ucierpiały przy tym uderzeniu. - Zgoda? - zapytał wyciągając zaraz dłoń w stronę Mitry, aby rzeczywiście się z nim już tak definitywnie pogodzić.



        Po usłyszeniu wieści, odnośnie śmierci Mordechaja, Aldaren nie zamierzał tracić ani chwili. Wziął jak najszybciej wszystkie rzeczy, jakie zostawił w wejściu do zaułka z małym kotem i od razu pognał w stronę domu kwiaciarki. Obawiając się, że Renadiel mógłby zrobić coś złego Mitrze. Wielka była jego ulga, gdy po dotarciu na miejsce, zobaczył wychodzącego z domu kwiaciarki nekromantę. Podszedł do niego dużo spokojniejszy, aby razem w końcu wrócić do domu Amy.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Przez skrytą pod maską twarz Mitry przebiegł cień uśmiechu – jego pacjentka być może o tym nie wiedziała, ale to jedno zdanie podziękowań trafiło dokładnie tam gdzie trzeba i to z dużą mocą.
        - Drobiazg. Jestem po prostu lekarzem – odpowiedział na te jej słowa, że jest wspaniałym człowiekiem. Naprawdę nie uważał, by robił coś wyjątkowego. No, jedyną wyjątkowością było być może to, że znał się na swojej robocie w przeciwieństwie do człowieka, który oglądał Rosic przed nim. Ale pewnie gdyby na jego miejscu był ktokolwiek inny z podobnym doświadczeniem, postąpiłby tak samo.
        Kwiaciarka jednak działała na Mitrę jak uspokajający balsam. Jej wdzięczność pozwalała mu się uspokoić i zapomnieć o tej złości, z którą tu wchodził. Mimo szorstkiej powierzchowności błogosławiony lubił, gdy otrzymywał chociaż słowo podziękowania za swoją pracę – czuł wtedy, że jednak dobrze robi. Poza tym Rosic bardzo z nim współpracowała i nie utrudniała pielęgnacji ran, nawet jeśli okupywała to bólem.
        - Jesteś bardzo dzielna, wytrzymaj jeszcze chwilę.
        Tyle mógł jej powiedzieć. Nie był tak troskliwy i współczujący jak Aldaren, by ją skuteczniej pocieszyć, ale to jedno zdanie wydawało mu się na miejscu. Zaraz po nim jednak pochylił się mocniej nad jej nogami, by pod pretekstem skupienia się na robocie, móc przestać się odzywać i angażować w rozmowę. Dopiero po dłuższym czasie ponownie się odezwał – tym razem do Renadiela – i był to błąd, którego szybko pożałował. A potem zrobił coś jeszcze głupszego, przyznając się do tego, że nie znał swoich rodziców. Nie mając jednak lepszego usprawiedliwienia powiedział po prostu prawdę, choć liczył się z kpinami i obelgami, dla których sam przygotował grunt. Nawet nie patrzył na upadłego – może wtedy dojrzałby jakie wrażenie zrobiły na nim jego słowa, lecz pozostał nieświadomy i przez to pod wpływem jego odpowiedzi aż drgnął, zaskoczony. Łypnął na łowcę kontrolnie, jakby spodziewał się jakiegoś ciosu, który mimo wszystko nie nadszedł. Słuchał, choć nadal pracował nad ranami Rosic. Z jakiegoś powodu jednak słowa Renadiela tak go poruszyły, że aż łzy mu wezbrały w oczach. No bo skoro aniołowie mają tak silnie rozwinięte poczucie obowiązku… To dlaczego rodzice porzucili Mitrę? Ta myśl była okropnie gorzka i dobijająca – gdyby w tym momencie łowca jednak nie utrzymał języka za zębami i pozwolił sobie na swoją kąśliwą uwagę na temat jego pochodzenia… Błogosławiony chyba by nie wytrzymał, choć też nie miał pojęcia jak by zareagował. W normalnych okolicznościach komentarz o tym, że być może był synem prostytutki albo wpadką, zupełnie by go nie obeszła, bo brał taką możliwość pod uwagę, ale teraz chyba by mu puściły nerwy. Dobrze, że mimo to dał radę skupić się na czarach, nawet jeśli z początku drżały mu ręce.

        Gdy po wszystkim Rosic okazała mu swoją troskę, Mitra gestem dał znak, że nie trzeba, ale znowu zakaszlał. Przecież nie będzie przy nich pił – nie miał tej maski z odczepianą brodą, więc jak miałby to zrobić? Poza tym co, kwiaciarka by wstała z łóżka by mu szklankę wody podać? Bo po Renadielu takiego gestu się nie spodziewał.
        - To nic wielkiego, dziękuję za troskę – oświadczył, by nie niepokoić pacjentki. Przełknął ślinę i w końcu jakoś się ogarnął. Chętnie otarłby jeszcze spocone czoło, ale na to w tym pokoju nie miał szans, powstrzymał więc odruch i skupił się na dalszej pracy.
        - Nie jestem już tu potrzebny – wyjaśnił łagodnie Rosic, gdy ta zapytała o kolejną jego wizytę. Być może w innych okolicznościach przychodziłby do niej codziennie aż do końca swojego pobytu w Tartos, ale jego odwzajemniona niechęć do Renadiela trochę go od tego powstrzymywała. Dlatego postarał się na tej wizycie jak najlepiej postawić ją na nogi, by oszczędzić sobie i jej dalszych nieprzyjemności. Upadły nadal był na niego wściekły, czego dowód dał podczas tej sytuacji ze skalpelami. Mitra już był pewny, że ich nie odzyska, nawet jeśli poprosi, ale całe szczęście łowca nie był aż tak złośliwy i oddał mu zgubę.
        - Dziękuję – mruknął błogosławiony, trochę niepewny czy powinien się odzywać, nawet jeśli chciał tylko podziękować. Rozwinął płótno tylko na tyle, by upewnić się co do zawartości, po czym szybko się ewakuował. A przynajmniej taki miał zamiar, bo Renadiel go wstrzymał. Mitrę przeszył dreszcz niepokoju, ale posłuchał i sztywno odwrócił się od drzwi. Patrzył nieufnie na upadłego, przestępując z nogi na nogę i podświadomie się przy tym od niego odsuwając. Z czasem się jednak powoli rozluźniał, bo słowa upadłego były w sumie szczerze i miłe. Zachował dla siebie uwagę, że dzięki niemu Rosic będzie mogła tak naprawdę prawie normalnie żyć, a pod opieką poprzedniego medyka skazana byłaby na długie lata cierpień – ważne, że sam to wiedział, a Renadielowi wystarczyło, że widział jego trud.
        Gdy jednak padły przeprosiny w oczach Mitry widoczne było zaskoczenie graniczące z przerażeniem. Nie wierzył trochę w to co słyszy. Jeszcze to, że miałby przekazać przeprosiny Aldarenowi jakoś by zrozumiał, ale nie to, że sam również na nie zasłużył. Zaraz znowu stał się nieufny, bo zmiana nastawienia upadłego wydawała mu się zbyt nagła. Przed chwilą prawie by go wykopał, a teraz był taki miły? Nekromanta czuł w tym rękę Rosic, ale trochę nie pasował mu do tego ton i wylewność Renadiela – pod przymusem tyle się nie mówi. A gdyby jeszcze Mitra wiedział co kryło się pod tym „teraz to już nieważne”…
        - Przyjdę jeszcze do Rosic za parę dni, upewnić się jak się czuje – zastrzegł, podejmując tę decyzję dość spontanicznie, trochę tknięty tym jak wcześniej zrobiła się markotna i tym, jak teraz on dziękował za opiekę nad nią.
        Na sakiewkę spojrzał z pewnym wahaniem.
        - Nie trzeba… - mruknął, ale że upadły nie wyglądał jakby chciał ustąpić, w końcu wyciągnął po nią rękę. – Tylko tyle ile za leki… - zastrzegł, ale nie zdążył przeliczyć monet w sakiewce, bo upadły znowu się do niego zwrócił. Mitra naiwnie myślał, że upadły czuwał całą noc przy ukochanej i przez to był taki niewyspany – nawet dzięki temu trochę zyskał w jego oczach. A to że chciał się pogodzić… Błogosławionemu nie zależało na tej relacji bo był przekonany, że widzi Renadiela ostatni, może przedostatni raz w życiu, ale w sumie wiedział, że sam nie był uczciwy wobec niego.
        - Ja również…
        Nie dokończył. Nawet nie wiedział co zaszło, po prostu w jednej chwili stał, a później gwałtownie świat mu przed oczami pociemniał. Gdy odzyskał orientację, leżał na ziemi między rozbitymi wazonami z kwiatami, obolały, a szczególnie obolały na twarzy, w którą oberwał. Z niedowierzaniem najpierw dotknął własnych żeber, bo mocno się obił o brzeg blatu, a później maski. Pod palcami poczuł pęknięcie, a gdy powiódł wzdłuż niego palcami, poczuł, że fragment się odłamał. Niewielki, raptem wąski trójkąt nie większy niż mały palec. Mitra odruchowo osłonił to miejsce dłonią – wyglądał jakby bolał go ząb, ale te na szczęście miał wszystkie całe. Co nie zmieniało faktu, że ból był wręcz nieznośny i gdyby miał okazję sprawdziłby, czy nie ma stłuczenia.
        - Jesteś… - zaczął ostrym tonem, ale nie dokończył. Podniósł wzrok na Renadiela, który wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie i jakby naprawdę uważał, że teraz byli kwita. Co za pomyleniec…
        - Zgoda – mruknął bez przekonania, gramoląc się z ziemi. Wyciągniętą dłoń łowcy dostrzegł po chwili i wyraźnie się zawahał, jakby nie ufał temu przyjacielskiemu gestowi. Podniósł spojrzenie na upadłego – to faktycznie propozycja pomocy czy przynęta, by wywinąć mu jakiś numer? Renadiel jednak wyglądał na tak zadowolonego z siebie jakby faktycznie się już pogodzili. Mitra w końcu więc skorzystał z jego pomocy, łapiąc go za przegub, bo mimo iż miał na sobie rękawiczki, nie chciał ryzykować dotyku. Choć z drugiej strony pożałował, gdy poczuł silny uścisk upadłego na własnym przedramieniu. Odruchowo chciał się wyrwać – to nie była kwestia tego, że to był Renadiel tylko po prostu złe skojarzenia z przeszłości. Całe szczęście to zwalczył, choć gdy tylko mógł, szybko cofnął rękę, a potem sam odsunął się na bezpieczną odległość.
        - Ty się będziesz tłumaczył Rosic ze zbitych wazonów – oświadczył. – Ja… - zaczął po chwili ostrożnie, zupełnie innym tonem. – Nie byłem wobec ciebie w porządku. Ale to przez wzgląd na dobro całej waszej trójki. Nie bylibyście szczęśliwi po jej przemianie. A Aldaren również nie byłby szczęśliwy, choć pewnie i tak by się zgodził. Ma za dobre serce… Dbaj o nią, Renadielu. I do zobaczenia – dodał, wychodząc już z kwiaciarni. Był oszołomiony tym co zaszło i przez to trochę w pierwszej chwili nieobecny, ale i tak od razu dostrzegł znajomą postać spieszącą w jego stronę ulicą.
        - Och, Ren! - zawołał i pomachał do niego, mina mu jednak zrzedła, gdy dostrzegł jak przejęty był wampir.
        - Co się stało? – zapytał go, zaniepokojony. - Gdzie się podział twój płaszcz? - dopytywał, bo już coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        - Ren...Renadiel?! - rozległo się zaniepokojone wołanie Rosic, leżącej w pokoju piętro wyżej, gdy zaraz po tym jak od uderzenia upadłego, Mitra przypadkowo roztrzaskał w drobny mak kilka wazonów.
        Może i nie był to najlepszy sposób rozwiązywania problemów, ale przynajmniej jedyny skuteczny, jaki Renadiel znał. Oko za oko i ząb za ząb. W prawdzie Mitra uderzył go zeszłego dnia z otwartej dłoni w twarz, ale upadły był wojownikiem, a takie wymierzenie ataku, było poniżej jego godności. Według niego tak "biły" tylko urażone kobiety. Z resztą i tak zrobił Mitrze przysługę, bo nekromanta prawdopodobnie użył przy tym całej swojej siły, albo przynajmniej znacznej części a gdyby piekielny postąpił tak samo... prawdopodobnie do błogosławionego trzeba by wzywać medyka. Upadłemu wcale nie zależało na zrobieniu krzywdy niebianinowi, nigdy nie lubił pastwić się nad słabszymi, a już szczególnie, gdy nie miał powodu. To, co teraz się zdarzyło, było niczym innym jak zwyczajnym wyrównaniem rachunków miedzy nim i Mitrą i miał nadzieję, że skrywający się za maską mężczyzna nie będzie żywił do niego żadnej urazy. W końcu on wybaczył. I przeprosił za to, że w ogóle doprowadził do tego całego nieporozumienia.
        Pomógł błogosławionemu wstać i uśmiechnął się, jak na mężczyznę o piekielnej aparycji, dość przyjaźnie, gdy nekromanta przystał na zakończenie konfliktu między nimi.
        Parsknął cicho, szczerze rozbawiony zastrzeżeniem Mitry. Kiwnął mu głową na znak, że weźmie na siebie winę za całe zamieszanie. Zaraz też dostał idealną szansę, by od razu to załatwić.
        - Renadielu, co się dzieje? Co to za hałasy? - kolejny raz dobiegł ich z góry głos zmartwionej Rosic.
        - Nic takiego! Zachwiało mnie przez brak snu i stłukłem przez przypadek kilka twoich wazonów! Ale o nic się nie martw! Pan Aresterra już mi pomógł i dał jakieś proszki! - skłamał zręcznie, tak szczerym tonem, że ktoś, kto nie był światkiem całego zajścia na dole bez problemu dałby wiarę słowom piekielnego.
        - Jesteśmy kwita, nie przejmuj się - zapewnił go spokojnie, na nowo przybierając swój poważny, może nawet przerażający w swej surowości, wyraz twarzy oraz ton głosu. Nie było to jednak spowodowane tym, że był zły na Mitrę o coś, czy nadal miał do niego żal o zranioną dumę. Po prostu Renadiel taki był z natury. Tak samo jak Aldaren był miły i przyjacielski, a wobec Mitry również bardzo czuły i niekiedy może zbyt nadopiekuńczy.
        – Rosic kocha kwiaty i poranne słońce – powiedział trochę nieobecny, jakby mówił do siebie, a nie do Mitry. – Byłaby bardzo nieszczęśliwa jako wampir. - Westchnął ciężko i kiwnął głową w odpowiedzi na ostatnie zalecenia nekromanty, aby dbać o swoja ukochaną i jego pożegnanie.
        - Nie szukaj aniołów, Mitro Aresterra. Jeśli będzie taka potrzeba, sami przyjdą - odpowiedział, odprowadzając Mitrę do drzwi, by móc je za nim zamknąć, aby nikt nie wszedł do kwiaciarni, gdy upadły pójdzie do ukochanej i być może znów się zdrzemnie.
        Nim zdążył zamknąć za nekromantą drzwi, pochwycił groźne spojrzenie zbliżającego się do kwiaciarni wampira. Nie wiedział jednak, jak ogromny błąd właśnie popełnił, nie zamykając ich od razu za błogosławionym. Skrzypek wyglądał, jakby miał zamiar zabić piekielnego spojrzeniem, choć prawdopodobnie to nieumarły byłby tym, który zginąłby w tym starciu.

        Postawa Aldarena na moment złagodniała i widać było, że wyraźnie odetchnął z nieukrywaną ulgą, gdy zobaczył nekromantę wychodzącego z tego smoczego leża w jednym kawałku, całego i zdrowego. Uśmiechnął się nawet ogromnie szczęśliwy, jakby nie widział ukochanego całe wieki i już otworzył usta by mu wszystko wyjaśnić i wrócić z nim do domu, lecz dostrzegł w końcu popękaną maskę na twarzy niebianina. Powstrzymał w sobie silną chęć, zdjęcia Mitrze maski z twarzy i dokładnego obejrzenia swojego partnera czy nic mu nie jest i mocno spochmurniał.
        - On ci to zrobił? - zapytał choć wcale nie musiał. Gdy rozdzielili się z Mitrą, maska nekromanty była w jednym kawałku i nienaruszonym stanie. On cały czas siedział u kwiaciarki, bo miał ją przecież opatrzyć, a poza tym nie minął się z błogosławionym nigdzie na mieście - praktycznie wędrował z jednego krańca Tartos, na drugi i z powrotem, a nie było to wcale duże miasto. Nie było też opcji by maska spadła mu z twarzy w domu kwiaciarki (sam by jej raczej nie zdjął), więc wampir od razu założył, że musiało się coś stać. Dla pewności tylko wdarł się małym, niewinnym zaklęciem do głowy Renadiela na ułamek uderzenia serca i wiedział już wszystko.
        Oczy skrzypka momentalnie przybrały kolor krwistej czerwieni i wściekły zacisnął zęby, szczerząc kły i nie mogąc odwrócić pełnego żądzy mordu spojrzenia od upadłego anioła.
        - Zabije go - warknął cicho pod nosem, w głowie mając już wizję tego, jak wyrywa upadłemu tę rękę, którą uderzył błogosławionego i wpycha mu ją jak najgłębiej do gardła i do samych trzewi. Wyminął nekromantę, kładąc mu delikatnie dłonie na ramionach i łagodnie przesuwając go na bok, by zszedł mu z drogi.
        Upadły widząc ogromny gniew w płonących oczach nieumarłego, zaklął szpetnie w piekielnej mowie i już chciał umknąć do kwiaciarni, zamknąć i zaryglować za sobą drzwi, by oszczędzić sobie i im kłopotów, lecz gdy tylko odwrócił się, z cienia padającego na drewniane wejście, wychynęła potworna, stworzona z najczystszego mroku, paszcza. Odskoczył od niej błyskawicznie, nie wiedząc czego w ogóle mógłby się spodziewać po tym czymś. Aldaren nie był jednak w humorze, aby dać mu choćby chwilę na odnalezienie się w sytuacji, gdyż zaraz rozpoczął szarżę w stronę upadłego. Łowca znów zaklął i w ostatniej chwili wzbił się w powietrze, poza zasięg płonącej, szponiastej dłoni nieumarłego.
        Do skrzypka wyszedł zaraz cienisty stwór, który chwilę temu zaryczał na piekielnego wściekle, wychodząc z cienia drzwi prowadzących do domu kwiaciarki. Nigdy w życiu nie widział takiej bestii. Była cała oblana czernią, bez oczu, bez najmniejszych detali widocznych na ciele. Miało krępy, potężny tułów, małą głowę, średniej długości łapy i długi ogon. Choć było zmaterializowaną ciemnością, swoimi kształtami przypominało jakby krzyżówkę lwa lub niedźwiedzia i jakiegoś gada. Demon stworzony w całości z cienia, w kłębie sięgający czubka głowy rozwścieczonego wampira.
        Oczywiście ciężko było, by powstałe zamieszanie przed domem kwiaciarki nie ściągnęło na siebie uwagi przechodzących, bądź mieszkających w pobliżu ludzi. Zwłaszcza tych, którzy jako pierwsi chcieliby Renadielowi okazać swoją wdzięczność, za pozbycie się okrutnego tyrana i bandyty, który rządził w ich małym miasteczku.
        Aldaren nie był głupi, nie chciał ściągać kłopotów ani na siebie, ani tym bardziej na swojego ukochanego. Odwołał warczącego groźnie obok niego demona, który zaraz zapadł się w cieniu rzucanym na ziemię przez postać skrzypka i powstrzymał w sobie chęć rozszarpania upadłego na drobne kawałki za to, że podniósł rękę na jego ukochanego.
        - Zaczyna padać. Wracajmy do domu, Mitro - mruknął nadal lekko rozdrażniony, gdy podchodził do nekromanty i zabierał rzucone na bruk zakupy. Nadal miał czerwone tęczówki, ale gdy spojrzał na niebianina, w jego oczach widoczne było jedynie zmartwienie i ogromna troska o niebianina.
        Kiedy odchodzili, nawet się nie obejrzał za upadłym. Nie chciał na niego patrzeć, bo ani trochę pomogłoby mu to w uspokojeniu się. I kto wie, może to jedno obejrzenie się przez ramię spowodowałoby, że zostałaby przelana krew obu mężczyzn na ulicy przed kwiaciarnią.
        - Nic ci nie jest? - zapytał z troską, gdy przeszli przez bramy Tartos. - Ten bezduszny sukinsyn... Dopilnuję by za to zapłacił. I pokrył koszty naprawy twojej maski, albo zakupu nowej - obiecał nadal zły i jednocześnie bardzo zmartwiony, niepewnie i jakby przypadkowo, trącając swoimi palcami, dłoń ukochanego. Teraz, gdy byli już dobry kawałek od domu kwiaciarki, zaczął żałować, że nie wybił upadłemu chociaż kilku zębów. A jeszcze bardziej tego, że zostawił nekromantę samego na pastwę tego diabła. Ostatni raz popełnił taki błąd.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Poszło… W sumie zaskakująco łatwo. Mitra nie spodziewał się, że pogodzi się z Renadielem. I to jeszcze w taki sposób! Ale właśnie tak było. Błogosławiony patrzył na upadłego tak swobodnie rozmawiającego z ukochaną na górze z zadziwieniem, że ten tak gładko ją okłamał i jeszcze postarał się przy tym trochę poprawić wizerunek niebianina… Mitra całe szczęście nie miał problemów z kłamstwem ani kłamcami i wiedział, że gdy ponownie tu przyjdzie i gdyby ewentualnie ten temat wypłynął, będzie się twardo trzymał tej wersji z potknięciem - na pewno nie wrobi upadłego. Chyba żaden z nich by na tym dobrze nie wyszedł.
        - Za dwa, trzy dni jeśli będzie słonecznie będziesz mógł wynieść ją na dwór, by mogła nacieszyć się swoim ogródkiem - podsunął Mitra na wieść, że Rosic kochała przyrodę. Wiedział, że wtedy jej rany powinny być na tyle zasklepione, a ona w na tyle dobrym stanie fizycznym, by taka krótka zmiana otoczenia przyniosła jej korzyści, a nie tylko pogorszyła jej stan.
        Uwaga o szukaniu aniołów uderzyła Mitrę. Było w niej coś lirycznego i tajemniczego. Być może błogosławiony doszukiwał się w tych słowach jakiegoś drugiego dna… Przecież nigdy nie wspomniał, że szuka innych niebian. Nawet z Renadielem rozmawiał tylko niejako przy okazji… No dobrze, tu by skłamał - w końcu nim jeszcze wyniknął ten cały incydent z Rosic, chciał się z nim spotkać, choć teraz zachodził w głowę co chciał w ten sposób uzyskać. Co zmieniła ta znajomość? Na dobrą sprawę nic. Może gdyby okoliczności były lepsze to Mitra by się jeszcze czegoś przydatnego dowiedział, ale nie miał już szans, by zgłębić ten temat… A i tak nie było mu to potrzebne. Gdy wróci do Maurii, nie spotka już na pewno żadnego anioła. Zresztą… Za wszelkich niebian i ich legendarne dobro wystarczy mu Aldaren. On miał duszę prawdziwego anioła, więc ci z Niebios niech nawet nie pokazują się nekromancie na oczy - nie sprostaliby takiej konkurencji.

        Czy istniało coś piękniejszego niż ten uśmiech? Radość skrzypka i ta miłość w jego oczach wlewały niewyobrażalne ciepło w serce Mitry. Cieszył się, jakby nie widział ukochanego miesiąc, a nie tylko chwilę, podczas której nikt przy zdrowych zmysłach nie miałby szans zatęsknić. On jednak najwyraźniej oszalał - z miłości, oczywiście. I wcale mu to nie przeszkadzało. Dopiero nagła zmiana w wyrazie twarzy Aldarena sprawiła, że ta bezbrzeżna radość przygasła. Skąd ta mina? Dopiero pytanie sprawiło, że Mitra połączył wątki - z tej radości zapomniał o tym, że niedawno oberwał i że ma pękniętą maskę, która to pewnie tak mocno zatrzęsła skrzypkiem.
        - To nic… - zaczął łagodzącym tonem, popierając to również gestem, ale na nic to się zdało. Aldaren sam wysnuł wnioski - niestety prawidłowe - i ogarnął go niemożliwy do powstrzymania gniew. Gdy był taki wściekły wyglądał przerażająco. Mitra na ułamek sekundy sam się go zląkł, ale zaraz odzyskał rezon.
        - Ren, zostaw, nic się nie stało - próbował wyperswadować mu łagodnym tonem, by nie wściekał się na Renadiela. Nie chciał kolejnej kłótni, awantury i rękoczynów. Wyjaśnili sobie wszystko z upadłym i dla niego był to zamknięty temat.
        - Ren, nie rób głupot - upomniał ukochanego, gdy ten tak łagodnie odsunął go na bok, gniewne spojrzenie utkwiwszy w łowcy, który nieroztropnie stał w progu kwiaciarni i się gapił.
        Później Mitra nie był w stanie zrobić już nic - wydarzenia toczyły się za szybko. Stał parę kroków od wejścia do kwiaciarni i w osłupieniu patrzył na rozwój wydarzeń. Cofnął się wręcz, gdy Aldaren przyzwał tego demona utkanego z samej ciemności. Chyba krzyknął? Ale nie był do końca pewny.
        Całe szczęście skrzypek był dość przytomny, by samemu zakończyć tę potyczkę, która mogła skończyć się tragicznie. Odprawił cienistego stwora, pozbierał swoje rzeczy i zabrał nadal oszołomionego błogosławionego sprzed kwiaciarni.
        Mitra poszedł pośpiesznie za Aldarenem, nie dyskutując – wolał nie dolewać oliwy do ognia przypadkowymi słowami, bo jeszcze skrzypkowi przyszłoby do głowy zawrócić. Bał się tylko czy Renadiel nie zechce ich dogonić i jeszcze tych rachunków nie wyrównać albo czy gapie nie podążą za nimi. Często obracał się przez ramię, ale im bliżej byli bramy miasta, tym był spokojniejszy – nikt za nimi nie szedł. Bał się tylko czy z tej hecy nie będzie dla nich jakiś nieprzyjemnych konsekwencji…
        Już na trakcie trudno było Mitrze znaleźć w sobie dość motywacji, by się odezwać. Spoglądał co jakiś czas ukradkiem na swojego ukochanego. To Aldaren w końcu przerwał milczenie. Błogosławiony po pierwszym pytaniu tylko pokręcił głową, a później spojrzał na swojego partnera z mieszaniną czułości i troski w oczach. Gdy tylko poczuł na swojej ręce ten przypadkowy dotyk palców skrzypka, szybko obrócił dłoń i złapał go w pocieszającym geście.
        - Wszystko w porządku – zapewnił ze spokojem. – Chodź na bok – zaproponował, po czym pociągnął ukochanego na skraj traktu i dalej, rozglądając się czy na pewno byli na drodze sami. Gdy już skryli się za drzewami, błogosławiony zdjął najpierw kaptur, później uszkodzoną maskę i wsunął ją za pasek.
        - Widzisz, nic mi nie jest – oświadczył, obracając oblicze lekko bokiem, by pokazać ten policzek, w który oberwał. Nadal czuł pulsujący ból, ale miał pewność, że nigdzie nie miał rozcięcia, a ewentualny siniak na pewno nie zdążył się jeszcze uformować. Zresztą mała szansa, by jakikolwiek powstał, bo Mitra nie miał do nich tendencji – to chyba urok bycia błogosławionym.
        - No już, nie denerwuj się tak – pertraktował łagodnie, głaszcząc ukochanego po policzku. – To był rewanż. Renadiel przeprosił mnie i… przyłożył mi w ramach wyrównania rachunków, cios za cios. Ale przeprosił mnie za wczoraj i tobie również przekazał przeprosiny. Tak samo Rosic. Oboje zrozumieli, że ich prośba była głupia. – Mitra przerwał, by uśmiechnąć się pokrzepiająco do Aldarena. – Już spokojnie, mój rycerzu, wszystko ze mną w porządku – zapewnił i korzystając z tego, że nikt nie mógł ich zobaczyć, czule pocałował ukochanego, by go troszkę udobruchać i podziękować mu za jego interwencję.
        - A tą maską się nie przejmuj – podjął po chwili. – Nie była jakaś cenna… A poza tym dzięki temu będę miał pretekst by nosić tę, którą dostałem od ciebie – dodał, jakby ta myśl nawet go ekscytowała. – A Renadiel mi zapłacił, gdy wychodziłem. Za leczenie Rosic – wyjaśnił i na potwierdzenie swoich słów pokazał otrzymaną sakiewkę.
        - Ren – zagaił po chwili. – Nie odpowiedziałeś mi co się stało, że byłeś taki przejęty jak do ciebie wyszedłem i gdzie podział się twój płaszcz. Coś się stało w mieście? Ktoś cię zaczepiał?
        W głosie niebianina była troska – naprawdę martwił się, że ktoś szarpał się z Aldarenem i przez to stracił on swój płaszcz i chciał szybko opuścić Tartos.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Mimo zapewnień Mitry o tym, że nic mu się stało, Aldaren nie był w stanie się uspokoić. Nie to, że nie wierzył ukochanemu, bo jeszcze nigdy, odkąd się znali, nie zdarzyła się sytuacja, by niebianin go okłamał. A przynajmniej skrzypek nie pamiętał czegoś takiego. Po prostu, gdy widział tę pękniętą maskę i słyszał nadal gdzieś z tyłu głowy dochodzące echo plotek, mówiących o tym, że piekielny tej nocy brutalnie zabił człowieka (czy był zły czy nie, nie miało najmniejszego znaczenia, to nadal był tylko człowiek), nie potrafił opanować wzbierającego w nim gniewu. Zaatakował ze strachu. Bał się tego, że przez swoją nieuwagę i beztroskę, mógł stracić najbliższego swojemu sercu mężczyznę. Nawet jeśli Mitrze się ostatecznie nic nie stało. Poddał się impulsowi, zareagował szybciej, niż zdążył pomyśleć o ewentualnych konsekwencjach.
        Wyglądało to dość groźnie i mogło mieć naprawdę nieprzyjemne, gdyby Aldaren w porę nie odzyskał panowania nad sobą. Prawdopodobnie zasługa w tym, że nie doszło między nimi do walki, leżała również po stronie samego upadłego, który ani przez moment nie wyglądał na osobę, która chciała by brać udział w zwyczajnym mordobiciu. A przynajmniej w chwili obecnej, o tym nie myślał i chciałby co najwyżej wrócić do domu, do ukochanej, by się położyć przy jej łóżku i odespać nieprzespaną noc.
        Na szczęście skrzypek odpuścił, nim narobił sobie i swojemu partnerowi kłopotów, tak to co najwyżej ściągnął na nich niepotrzebną uwagę przechodniów i prawdopodobnie będą dzisiejszego dnia na językach mieszkańców Tartos, razem z wieścią o śmierci ich sołtysa. Przynajmniej nie sięgną ich z tego tytułu żadne konsekwencje - w końcu nie zrobili nic złego, nawet jeśli miałoby chodzić o przywołanie tego demona, on również nikomu krzywdy żadnej nie zrobił. No, może poza samym Aldarenem, którego energią się poczęstował, żeby w ogóle zaistnieć w tym świecie, ale nic poza tym.
        Nadal był mocno nabuzowany, nawet gdy dochodzili już do bram miasta i bez wątpienia od razu by zawrócił, aby przetrzepać upadłemu skórę, gdyby tylko coś skrzypka do tego popchnęło, jednakże do niczego takiego nie doszło. Na szlaku rozciągającym się w stronę Lasu Driad i do domu Amy, zaczęło z wampira schodzić powietrze, a nawet w niewielkim stopniu było mu wstyd przez to, jak gwałtownie zareagował i nie dał w ogóle szansy na jakiekolwiek wyjaśnienia powodów tej zniszczonej maski. Że nawet nie pomyślał o tym, by załatwić sprawę bez zbędnych awantur. Mimo wszystko nie miał najmniejszego zamiaru żałować tego, iż chciał po prostu bronić miłość swojego życia przed brutalnym piekielnym.
        Odetchnął w duchu z ulgą, a do Mitry się nieśmiało uśmiechnął, gdy niebianin odwzajemnił jego "przypadkowe" dotknięcie.
        Był teraz dużo spokojniejszy, łatwiej więc było Aldarenowi przyjąć do wiadomości, że może rzeczywiście Mitrze nic nie było i że tylko to uderzenie wyglądało tak strasznie, choć nie było powodów do obaw. Poza tym, gdyby rzeczywiście coś złego się stało, prawdopodobnie błogosławiony od razu by mu o tym powiedział, a nie starał się powstrzymywać skrzypka i cały czas mówić, że wszystko jest dobrze. Bez oporów pozwolił niebianinowi zabrać siebie ze szlaku i być może kontynuować drogę powrotną z dala o udeptanej drogi. Nie przypuszczał, że nekromanta zechce po prostu udowodnić, że nic mu się nie stało.
        Kiedy Mitra zdjął swoją maskę i zaprezentował nieumarłemu swoje nieskazitelne lico, Aldaren nie mógł się powstrzymać i ze zmartwieniem wyciągnął dłoń w stronę policzka ukochanego, by go dotknąć, pogładzić go po nim, upewnić się czy naprawdę niebianinowi nic się nie stało, a nie, że to tylko jakiś dziwaczny sen, gdzie po wybudzeniu się z niego, miałby się dowiedzieć, że błogosławiony jednak już od co najmniej kilku godzin leżał martwy w domu kwiaciarki.
        - W duszy mam jego przeprosiny - odparł markotnie, gdy została mu przekazana informacja o przeprosinach. - Jakich rachunków? Z resztą... to nie powód, by podnosić na kogoś rękę - dodał, starając się nie unosić głosu, bo przecież nie miał prawa krzyczeć na Mitrę - nie był na niego zły i nekromanta przecież nic złego też nie zrobił. Zacisnął z gniewem i żalem zęby, jakby to była skrzypka wina. Cała jego złość jednak momentalnie z niego uleciała, gdy tylko został pocałowany, niczym za sprawą bardzo potężnego zaklęcia uspokajającego, wybitnego arcymaga. Przytulił Mitrę w miarę mocno do siebie (ale nie tak, by blondyn czuł się niekomfortowo czy uwięziony w objęciach skrzypka), gdy tylko ten się odsunął po tym całusie. Nie było wątpliwości, że ogromny kamień spadł mu właśnie z serca, że faktycznie mimo wszystko nekromanta był cały i zdrowy.
        - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że nic ci nie jest. Tak bardzo się bałem... - powiedział cicho ukochanemu, niemalże do ucha, podczas swojego uścisku. Po chwili jednak wypuścił blondyna, przypominając sobie, że wcale nie byli w ustronnych i bezpiecznych (przed niechcianą widownią) czterech ścianach i że być pomoże po ostatnich wydarzeniach Mitra mógłby nie chcieć aż tak bliskiego kontaktu z wampirem.
        - Przynajmniej tyle - westchnął ciężko. Wciąż nie był zadowolony, że piekielny uderzył błogosławionego, ale przynajmniej nie dał się znów ponieść złości. - Choć zamiast tych pieniędzy wolałbym jednak, aby nikt cię nie bił - dodał markotnie z czającym się w oczach niebezpiecznym, krwistym odcieniem, który zaraz zniknął, jak tylko Aldaren zamknął je na moment i pokręcił lekko głową, jakby po prostu chciał od siebie odrzucić tę myśl.
        - Ah, wybacz mi najdroższy - powiedział ze skruchą. Wstyd mu było, że rzeczywiście początkowo zignorował zmartwione dociekania swojego ukochanego. Pokręcił głową, by od razu uspokoić nekromantę i jednocześnie mieć trochę czasu, aby pozbierać swoje myśli. - Nikt mnie nie zaczepiał, ani w żaden sposób nie niepokoił. Płaszcz... że tak powiem oddałem na moment komuś bardziej go potrzebującemu ode mnie, ale spokojnie, odzyskam go podczas następnej wizyty w Tartos - zaczął spokojnie, nawet się pocieszająco uśmiechnął do swojego partnera, zaraz jednak spochmurniał. Albo raczej po prostu spoważniał. - Podobno sołtys Tartos został zabity zeszłej nocy. Przypadkowy przechodzień znalazł go z samego rana, brutalnie potraktowanego, bez ducha, przywiązanego do słupa, gdzie omal nie umarła Rosic - wyjaśnił, wznawiając wędrówkę do domu Amy. - Domyślałem się, że pewnie była to sprawka Renadiela i po prostu byłem przerażony świadomością, że zostawiłem cię samego z tym diabłem - dodał, zerkając ze zmartwieniem i jednocześnie ulgą na ukochanego. Naprawdę się cieszył, że mimo wszystko nic mu się nie stało.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra by skłamał, gdyby powiedział, że nie uścisnął dłoni Aldarena z rozmysłem - oczywiście, że wiedział, jak działa na niego kontakt fizyczny. A że sam też chciał poczuć dotyk jego dłoni to druga kwestia. Tak by w tym kontakcie poczuć nastrój swojego ukochanego - czy jest spięty, gwałtowny, czy nadal jest zły. Sprawiał wrażenie, jakby każdy dodatkowy krok dzielący go od kwiaciarni i Renadiela trochę go uspokajał, ale w tym tempie mógłby dojść na nabrzeże nim odzyskałby wewnętrzną równowagę. Dlatego też błogosławiony zdecydował się zaciągnąć go na bok, by sytuację wyjaśnić. A że najlepsze są namacalne dowody, zdjął maskę, gdy tylko schowali się za drzewami.
        Gdy Aldaren wyciągnął do niego rękę, Mitra lekko obrócił głowę i dosłownie nadstawił policzek - oczywiście nie do ciosu a na dotyk. Nawet się nie skrzywił, gdy ukochany sprawdzał czy nic mu nie jest, choć nadal trochę czuł ból, ale był on do zniesienia. Był pewny, że do wieczora mu przejdzie. A może gdy wrócą do domu to dla pewności czymś sobie nasmaruje policzek, by nie zrobił mu się siniak.
        - Widzisz? W porządku - zapewnił uspokajającym tonem, zerkając na skrzypka.
        Jego partner nadal miał jednak obiekcje, które nekromanta w sumie rozumiał. Gdyby zamienić ich miejscami i to wampira ktoś by zdzielił “by być kwita” to pewnie sam byłby rozgniewany i nie uważałby tego za sensowne rozwiązanie. W sumie… Szczerze to sam nie był szczególnie zadowolony takim obrotem spraw, ale domyślał się, że w tym skrzywionym umyśle Renadiela to miało sens. Nie zamierzał dociekać - teraz najważniejsze było tylko to, by Aldaren przestał się denerwować.
        A cóż lepiej odegna troski niż pocałunek? Mitra dosłownie poczuł jak Aldaren się rozluźnia i prawie topnieje w jego ramionach pod wpływem tej niewinnej w gruncie rzeczy pieszczoty. A gdy skrzypka opuścił gniew, również błogosławiony poczuł się znacznie lepiej i gdy został objęty, chętnie przystał na przytulanie się, pomrukując przy tym cicho i ocierając się policzkiem o szyję i żuchwę Aldarena, jakby szukał sobie najwygodniejszej pozycji… Albo był kotem, który zostawia swój zapach na swoim ukochanym człowieku.
        - Troszkę wiem, najdroższy - przyznał szeptem. - Widziałem to w twoich oczach.
        Nie oponował, gdy skrzypek go puścił. Wyjaśnił jeszcze tylko szybko kwestię maski i pieniędzy, a potem można powiedzieć, że przeszedł do kontrofensywy, bo zapytał o to, co tak poruszyło jego ukochanego. Uśmiechem zapewnił, że nie ma za co go przepraszać. Po raz kolejny uśmiechnął się na wieść, że płaszcz skrzypek oddał komuś bardziej potrzebującemu.
        - To do ciebie podobne - przyznał czułym tonem. Aldaren miał wszak serce ze szczerego złota i był tak troskliwy, że aż dziw, że nie zbierał bezdomnych zwierzątek z ulicy.
        Gdy jednak skrzypek spoważniał, jego nastrój momentalnie udzielił się nekromancie. Również zeszła z niego cala wesołość i z wielką uwagą słuchał wyjaśnień. Przeszedł go zimny dreszcz, gdy połączył kropki i domyślił się co tak wystraszyło jego partnera na moment przed tym, nim on powiedział to na głos.
        - O jeny… to ma sens - przytaknął. - Cały czas ględził, że jest niewyspany. Byłem pewny, że przez całą noc siedział przy łóżku Rosic i to przez to, a on… No nie żeby tamten sobie nie zasłużył - dodał z lekkim przekąsem w głosie. Zaraz jednak pokręcił głową, jakby pozbywał się złych myśli, i spojrzał na Aldarena z uśmiechem.
        - Jak widzisz wszystko w porządku - zapewnił. - Do Rosic będę chciał iść jeszcze tylko jeden raz przed samym wyjazdem, tak by się upewnić czy wszystko ładnie się goi. Nie będziemy musieli już długo go znosić. Idziemy do domu? - zaproponował zaraz, kiwając głową w stronę drogi. - Jestem trochę zmęczony.
        I to powiedziawszy Mitra zaczął się szykować do powrotu na trakt, gdzie każdy mógłby ich zobaczyć. Zaciągnął na głowę kaptur, poprawił pod nim włosy, po czym sięgnął po maskę. Ta w międzyczasie pękła jeszcze bardziej, przez co od końca wyszczerbienia poszła spora rysa sięgająca aż po oczodół. Z jakiegoś powodu to rozbawiło błogosławionego, bo parsknął patrząc na nią i naciskając na jedną z krawędzi, by patrzeć, jak się ugina względem drugiej.
        - No do domu wytrzyma - ocenił. - Ale chyba tylko tyle.
        I to powiedziawszy założył ją na twarz, ostrożnie, by nie rozpadła się na pół. Spojrzał na Aldarena tak, jakby oczekiwał, że usłyszy od niego ocenę jak się w tym prezentuje. Później zaś wziął go za rękę i wyprowadził na drogę, choć puścił go w chwili, gdy już stali na ubitym trakcie.
        - Za te kilka dni Rosic będzie mogła już zdjąć opatrunki - zagaił, by opowiedzieć jak mu minęła wizyta podczas dalszego spaceru. - Dzisiaj bardzo się postarałem z czarami, wydaje mi się, że skróciłem czas zasklepiania się ran o połowę. Nie chciałem więcej. Nie mam takiego doświadczenia w magii życia, by zaleczyć je całkowicie i nie chciałem przedobrzyć, by nie spowodować powstania zwyrodnień, poza tym i tak bym chyba nie miał dość siły. Ale i tak jest nieźle. Rosic jest bardzo dzielna, dobrze zniosła te zabiegi. A jak twoje zakupy? Jak przeżyłeś odbieranie tego gorsetu? - zapytał z pewną nutką ostrożności w głosie, bo temat nadal budził w nim pewną trwogę i niesmak.
        Już zbliżając się do granic włości Amy Mitra był spokojny i rozluźniony, jakby nie pamiętał o incydencie w Tartos. Był zmęczony i przez moment w trakcie powrotu chciał od razu pójść do ich chatki, by odpocząć, ale uznał, że pójdzie razem ze swoim ukochanym do chatki wiedźmy, gdy ten będzie zanosił jej zakupy.
        - Zostawimy jej wszystko i szybko się zmyjemy do siebie, co ty na to? - zaproponował takim tonem, jakby sam uważał to za doskonały pomysł.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Mitra miał bardzo dobry pomysł z tym zejściem z traktu i pokazaniem Aldarenowi, że nic mu nie było i z tego wszystkiego najbardziej ucierpiała maska, a nie wstrzymywał się z tym do powrotu do domu. Wampir był dzięki temu dużo spokojniejszy, a z powietrza wyparowała unosząca się cały czas nad nimi groźba, że skrzypkowi puszczą nerwy i zaraz zawróci do Tartos by urządzić tam prawdziwą rzeź. Co prawda nadal nie był zadowolony przez to, że ktoś podniósł rękę na jego ukochanego i nie był w stanie go przed tym uchronić, jednakże mimo wszystko i tak było lepiej, niż gdy przekraczali bramy miasta.
        A nawet gdyby i po tym dowodzie Aldaren miał zamiar wracać i nie tyle się zemścić, co odpłacić się Renadielowi za krzywdę wyrządzoną Mitrze, po tym pocałunku opuściła nieumarłego cała jego bojowość. Nie miał zamiaru nigdzie się wybierać, jedynie do domu, a już szczególnie nie miał najmniejszej ochoty się od ukochanego oddalać. Wampir odpuścił więc, a przynajmniej na ten moment, sprawę pobicia niebianina i po chwili wypuścił go ze swoich objęć, aby nie narażać jego komfortu psychicznego.
        - Hmm... Myślisz? - zapytał, osobiście nie czując, że zrobił coś szlachetnego. Raczej w drugą stronę to odbierał - lekkomyślnie oddał do zniszczenia taki dobry i porządny płaszcz. Co innego gdyby oddał go jakiemuś zmarzniętemu dziecku z ulicy, albo żebrakowi. Wtedy nie miał wątpliwości, że zrobił by coś dobrego. Ale żeby dać zapchlonemu kotu? Marnotrawstwo. Może jak porozmawia z Amą, albo znajdzie jakiś stary kocyk, lub kupi najtańszy na targu, to może jeszcze nie będzie za późno dla jego ulubionego okrycia wierzchniego. A! No i ten sierściuch będzie miał coś miękkiego i ciepłego zamiast wampirzego płaszcza.
        Nie ciągnął jakoś tego tematu, bo nie uważał, że był wart czegoś więcej niż tylko wspomnienia o nim, zaraz więc przeszedł do dużo ważniejszej kwestii, tego, dlaczego był taki rozgorączkowany, gdy pojawił się pod kwiaciarnią.
        - Gdy o tym usłyszałem od razu zabrałem wszystko i pobiegłem w stronę domu Rosic. Strasznie się bałem, że... mógłbym już więcej cię nie zobaczyć - powiedział z lekką trwogą.
        Zaraz jednak spojrzał na nekromantę, gdy blondyn dodał swoją uwagę, że akurat Mordechajowi należał się taki los. Aldaren nic na to nie odpowiedział, a jedynie westchnął ciężko z pobłażaniem. Nie było sensu tłumaczyć, że nie była to konieczna śmierć, mimo tego ile za uszami miał ten mężczyzna. Zwłaszcza, że wampir w głębi duszy sam się bardzo cieszył, że tego drania nie było już w świecie żywych i nie będzie mógł nikogo więcej skrzywdzić. Szkoda tylko, że miejsce Mordechaja zajął Renadiel, stając się tym samym potworem, co zabity tej nocy sołtys.
        - Niby taki zły i niedobry, a codziennie by przychodził na herbatkę do swoich pacjentów, by sprawdzić czy ich stan się polepsza i wracają do zdrowia - zauważył skrzypek z lekkim rozbawieniem, tak dla rozluźnienia atmosfery. - Będziesz wspaniałym lekarzem - dodał szczerze z czułością. Kiwnął jednak z aprobatą głową, odnośnie i odwiedzenia Rosic za kilka dni i kontynuowania powrotu do domu Amy.
        Również się zaśmiał rozbawiony, kręcąc lekko głową, gdy maska błogosławionego zaczęła się rozlatywać od samego patrzenia na nią.
        - Jeszcze tylko wyciąć na niej uśmiech od jednego oka do drugiego i będziesz wyglądał, jak rasowy zabijaka z Soral - ocenił pogodnie, a po chwili uśmiechnął się z miłością do nekromanty, gdy został przez niego wzięty za rękę.
        Wrócił razem z nim na główny szlak i nie kłócił się o to, że przestali się trzymać za ręce. Oczywiście było to bardzo miłe uczucie i najchętniej już zawsze i wszędzie chodziłby z Mitra za rękę, jednakże nie miał najmniejszego zamiaru go do tego zmuszać, bo doskonale rozumiał, czym ten delikatny dystans (swego rodzaju) był powodowany. Słuchał za to z uwagą ukochanego, nie mogąc przestać się delikatnie uśmiechać i zerkać na niego przepełniony dumą. Aż ciężko było uwierzyć, że ktoś tak aspołeczny i stroniący od wszelkiego towarzystwa miał tak wielkie serce dla osób, na których musiał użyć swoich medycznych umiejętności i czarów leczących.
        - Wydaje mi się, że i tak mocno przedobrzyłeś z tymi czarami. Nie mówię, że to źle, ale życiu Rosic już praktycznie nic nie groziło ty wyczerpałeś jedynie siły, a oni jeszcze tak pięknie ci się odwdzięczyli. Nie jestem pewien, czy faktycznie maska dotrzyma ci do powrotu do domu - powiedział rozsądnie, ze spokojem, zerkając na maskę i powiększające się pęknięcie. Wskazałby je Mitrze, gdyby nekromanta nie miał swojego sztucznego lica na twarzy - nie miało to najmniejszego sensu, acz pewnie zabawnie by wyglądała próba zobaczenia powiększającego się pęknięcia przez Mitrę, bez zdejmowania maski. W każdym razie Aldaren powstrzymał w sobie ten odruch.
        Nie wyraził jednak żadnego sprzeciwu odnośnie sprawdzenia stanu Rosic przed wyjazdem, jednakże tym razem, choćby Ama miała go zabić za nie kupienie jej podwiązki do kompletu z tym gorsetem czy miałaby inną prośbę, zamierzał towarzyszyć Mitrze podczas tej wizyty. Nic go przed tym nie powstrzyma!
        - Kupiłem wszystko, o co prosiłeś, nie wiedziałem tylko ile potrzebujesz, więc wziąłem po funcie z każdego. Jeśli to za mało, jutro pójdę tam jeszcze raz i kupię ile będzie trzeba - obiecał, mając do siebie żal, że wcześniej nie zapytał. Uniknąłby przez to kręcenia się po kilka razy po te składniki i z powrotem i Mitra nie musiałby tyle czekać.
        - A z tym gorsetem szczerze powiedziawszy myślałem, że będzie gorzej, że będę czuł się bardziej zażenowany. Krawcowa była bardzo uprzejma i... jak powiedziałem, że przyszedłem odebrać gorset, bez żadnych pytań poszła po niego, a na koniec prosiła bym pozdrowił Amę i podziękował za jej pomoc - opowiedział krótko o lekko dziwnej sytuacji u krawcowej, zerkając odruchowo na Mitrę, by poznać co on o tym myśli. Oczywiście nie było to możliwe i nie miało większego sensu, gdyż przez maskę, nie widział twarzy swojego ukochanego, więc nie miał szans na poznanie jego reakcji samym rzuceniem oka na nekromantę. Odruch to jednak odruch, niekiedy właśnie bywa na tyle silny, że nawet jakby człowiek bardzo chciał, nie da się mu zapobiec.
        Gdy zaczęli zbliżać się do małego, niepozornego gospodarstwa, będącego w rzeczywistości leżem wielkiego smoka, Aldaren westchnął ciężko i widać po nim było, że z niechęcią stawia kolejne kroki. Nie miał najmniejszej ochoty widzieć się dzisiaj z Amą, bo wiedział, że dostanie po uszach i za te suszone śledzie, których kilka oddał tamtemu kotu i... za sytuację z Renadielem. Obiecał przecież, że nie będzie sprawiał kłopotów, a nie był głupcem by naiwnie zakładać, że staruszka o niczym jeszcze nie wiedziała.
        - Chciałbym - mruknął ponuro idąc w stronę chatki, jak skazaniec pod katowski topór.
        Odetchnął głęboko i wszedł do domu staruszki, gdzie zaraz przywitało go przyjemne ciepło oraz zapach gotowanego obiadu, od którego aż wampir zrobił się głodny, choć taki posiłek mógłby się dla niego bardzo źle skończyć. Zdjął buty w przedsionku i rozejrzał się ostrożnie w poszukiwaniu staruszki. Zerknął na Mitrę, jakby ten mógł coś wiedzieć na temat zniknięcia Amy, ale zaraz skończył z tą szopką i nieco bardziej uspokojony wszedł do salonu, gdzie planował zostawić wszystkie zakupy staruszki, wraz z listą zakupów od niej.
        - Co przeskrobałeś, że się tak czaisz, jak złodziej jakiś? - rozbrzmiał nagle karcący głos kobiety, która zmaterializowała się przy swoim stole alchemicznym i znów warzyła jakieś swoje specyfiki.
        Aldaren prawie podskoczył w miejscu, wywracając przy tym postawione torby, gdy panująca w domu cisza została tak gwałtownie przerwana. Staruszka go tak przestraszyła, że omal nie został umarłym nieumarłym, zwłaszcza, że mógłby przysiąc, że w półmroku panującym w kącie, gdzie stał stół z miksturami i alchemiczną aparaturą, jeszcze mgnienie oka temu, nikogo tam nie było.
        - Ja... przyniosłem trochę mniej suszonych śledzi, niż mi napisałaś - powiedział zaraz po tym, jak tylko zebrał się na odwagę. Aż wstyd mu było, że taki dorosły facet, trzęsie portkami przed ledwo sięgającą mu połowy brzucha, staruszką. - Jeśli to problem, mogę zaraz albo jutro pójść po tych kilka sztuk, które zabrałem... - zaproponował, na co Ama odwróciła się w jego stronę, patrząc na niego surowo.
        - Ah, to ty zabrałeś moje śledzie? - zapytała z przekąsem i założyła ręce na piersi, uważnie obserwując wampira. Była bardzo ciekawa tego, jak się wytłumaczy. - A po cóż wampirowi, nietolerującego zwykłego jedzenia, suszone śledzie, hmm? Bo gołębi to ty nimi na pewno nie karmiłeś, biorąc pod uwagę to, jak bardzo nie lubisz zwierząt.
        - Oddałem głodnemu... - mruknął cicho, lecz i tym razem staruszka mu przerwała.
        - Samarytanin się znalazł, jeszcze żeby moimi śledzikami! To zwykłe marnotrawstwo, bo bezdomnym, głodującym i innym potrzebującym nie należy dawać jedzenia, a motywację i możliwość własnoręcznego zadbania o siebie. Powiedzenie by dać komuś wędkę zamiast ryby, nie wzięło się znikąd - burknęła, bardzo mocno ubolewając nad tym, że będzie miała kilka sztuk mniej małych, suszonych rybek.
        Westchnęła ciężko, jakby zmęczona tym wiecznym niańczeniem ich oboje, a zaraz machnęła ręką.
        - Nigdzie dzisiaj już nie idziesz. Ale i tak zapłacisz mi za te stracone ryby - powiedziała, po czym wstała ze swojego krzesła i wyszła tylnym wyjściem, przystając obok sterty drewna i ściętego pieńka z wbitą w niego siekierą.
        - Do wieczora cała ta sterta drewna ma się mi zniknąć i zmienić się w kawałki, które łatwo dorzucę do kominka, jak mi zimno w nocy będzie.
        - Ale...
        - Żadnego ale! Chyba, że sam chcesz zostać suszonym śledziem! - warknęła zostawiając skrzypka samego z siekierą i nieporąbanym jeszcze drewnem. - Dla ciebie kochaniutki też mam zadanie, chodź napijemy się herbaty, żeby nie przeszkadzać Aldarenowi – zwróciła się do Mitry, dużo łagodniej, niż do skrzypka chwilę temu.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        - Myślę - przyznał Mitra z czułym uśmiechem. - I jestem z ciebie bardzo dumny, że pomogłeś komuś w potrzebie. Wydaje mi się, że przez najbliższe kilka dni nie będziesz potrzebował płaszcza, zapowiada się piękna pogoda. A skoro odzyskasz go przed wyjazdem to dobrze. O, właśnie! Odzyskałem swoje narzędzia chirurgiczne - pochwalił się, sięgając od razu do kieszeni i pokazując zawiniątko, w której miał swój cenny skalpel i igły. Wiedział, że będą potrzebowały dezynfekcji i ostrzenia, ale najważniejsze, że miał je z powrotem.
        Wesołość Mitry szybko jednak przeszła, gdy usłyszał o tym co zrobił Renadiel i jakie to wywołało w Aldarenie obawy. Na jego twarzy pojawiła się czułość i współczucie, znowu przytulił swojego ukochanego i dał mu całusa w policzek.
        - Rozumiem, Ren - zapewnił. - Ja też bym się pewnie na twoim miejscu obawiał, choć gdy przypomnę sobie to co przywołałeś tam przed kwiaciarnią… Obawiałbym się bardziej o twojego przeciwnika - podsumował, wzdrygając się na samo wspomnienie cienistego demona. A przynajmniej jemu wydawało się, że to demon.
        Ten pogodny komentarz o złym i niedobrym nekromancie biegającym na odwiedziny do pacjentów sprawił, że Mitrze zrobiło się bardzo miło. Skromnie spuścił wzrok i szeroko się uśmiechnął. A gdy jeszcze skrzypek podsumował, że będzie z niego doskonały lekarz, niebianin prawie dostał skrzydeł, choć na to nie wyglądało, bo jeszcze bardziej spuścił wzrok i nerwowym ruchem poprawił włosy.
        - Przesadzasz - bąknął cicho, ale takim tonem, jakim przyjmuje się litanię cudownych pochlebstw od księcia. W końcu jednak odważył się podnieść na Aldarena wzrok - w jego oczach błyszczała bezbrzeżna wdzięczność i zachwyt.
        - Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą te słowa - zapewnił z czułością. - Nie mogę się doczekać, gdy otworzymy nasz szpital.
        I dobry humor nie opuścił go nawet wtedy, gdy kolejny okruch z rozpadającej się maski został mu w ręce, a wręcz przeciwnie - zaśmiał się z komentarza Aldarena, choć po chwili jakby dopiero dotarł do niego sens jego słów.
        - Ej, a przed chwilą mówiłeś, że jestem taki miły, a teraz zabijaka - obruszył się. - Ale to dobrze. Nie mogę za mocno ocieplać sobie wizerunku, jestem w końcu nekromantą.
        I mówiąc to Mitra teatralnie się napuszył, po czym parsknął śmiechem i w końcu wyszedł z Aldarenem na trakt. Miał doskonały humor mimo tego, co niedawno się stało, a to przełożyło się bezpośrednio na to z jakim zaangażowaniem opowiadał o wizycie u Rosic. Serce w nim jeszcze rosło, gdy widział uśmiech ukochanego, ale trochę zszedł na ziemię po jego komentarzu, że przedobrzył. Trwało to jednak krótko.
        - Chciałem się zrehabilitować, bo wczoraj zostawiłem ją nim dokończyłem kurację - wyznał. - Zostawiłem ją bez leków i nie dokończywszy czarów… Ja się zdrzemnę i odzyskam siły, a ona będzie miała kilka dni mniej męczarni, a i blizny nie powinny być tak dotkliwe.
        Mitra dotknął wspomnianej maski, nieświadomie jeszcze pogłębiając pęknięcia. Parsknął, jakby to w sumie nie miało znaczenia, po czym w końcu przypomniał sobie o sakiewce, którą dostał od Renadiela i mrucząc pod nosem coś o sprawdzeniu, wyciągnął ją i wysypał zawartość na dłoń.
        - Och… - mruknął skonsternowany. - To za dużo… Te leki co jej zostawiłem są warte ćwierć tego - wyjaśnił. Nie brał w ogóle pod uwagę tego ile warte były jego czary i zaangażowanie w przywrócenie kwiaciarce jak największej sprawności. Widać było, że ta kwota wywołała w nim lekką konsternację i naprawdę mocno rozważał zwrócenie części upadłemu przy następnej wizycie.

        - Faktycznie, nie powiedziałem ci! - ocknął się Mitra, prawie uderzając się otwartą dłonią w czoło, gdyby nie to, że miał na sobie maskę. - Ale tak, funt będzie dobry, idealny. Dziękuję, rozumiesz mnie bez słów - zapewnił z zadowoleniem, kładąc mu przy tym dłoń na ramieniu w czułym geście. Później zaś zainteresował się wieściami o tym gorsecie, który spowodował ich wcześniejsze obawy. Był naprawdę zaskoczony tym jak to się zakończyło. Aż przez moment nie umiał dojść co o tym myśli.
        - To… w sumie dobrze - przyznał. - Może Ama nie pierwszy raz kogoś posyła, by odebrał jej rzeczy? - zasugerował, po chwili jednak pokręcił głową. - Chyba nigdy nie odgadnę o co chodzi tej wiedźmie. Niemożliwe przecież, by to planowała… prawda?

        - Będzie dobrze - szepnął błogosławiony, gdy wkraczali już na teren smoczycy. Nie wiedział jak duże były obawy jego ukochanego, ale nie tylko wyczuwał jego napięcie, a jeszcze miał też swoje powody do niepokoju. Spodziewał się, że jego maska może wywołać pytania, a wiedźma nie będzie zadowolona z tego co zaszło w kwiaciarni… I kto wie jak zareaguje. Jeszcze ich do kąta pośle jak gówniarzy albo i coś równie upokarzającego.
        Z początku było jednak nieźle… Mitra naiwnie myślał, że może stara ucięła sobie drzemkę i dlatego ich nie przywitała, ale zaraz poszukał jej swoim magicznym zmysłem i niestety dostrzegł ją w głębi domu, przy stole alchemicznym. Za późno, by ostrzec Aldarena, który przestraszył się jej nagłego ujawnienia się. Mitra zaraz przy nim był i próbował łapać przewracające się torby. Prawie się udało. W dyskusję nie był jednak w stanie się wtrącić, choć samą postawą starał się pokazać, że stoi za Aldarenem… Choć po części też przyznawał rację Amie, że wyręczanie głodnych w zdobywaniu jedzenia nie jest dobrym pomysłem. Uznał jednak, że wampir na pewno wiedział co robi, a to było tylko kilka śledzi…
        A jednak nie minęła go kara. Mitrze jednak wydawało się, że była to też przysługa - musiał to sobie jakoś tłumaczyć, bo nie było wielkiej szansy, by się z tego wywinąć. Jak starucha coś zarządziła to nie było dyskusji. Mógł tylko współczuć Aldarenowi…
        Chwila, to do niego?! Błogosławiony nagle spojrzał zaskoczony na wiedźmę, ale nic poza wyrazem jego oczu nie zdradzało jego szoku. Masce niech będą dzięki, choć i tak teraz dziura w niej była już taka, że odsłaniała pół jego policzka. Aż czuł wiatr na twarzy…
        - O… oczywiście - mruknął. - Mogę tylko odnieść rzeczy do chatki? - upewnił się, pokazując swoją torbę lekarską. Chciał przy okazji zmienić sobie maskę na tę, która miała odczepianą brodę. Jeśli Ama mu pozwoliła, faktycznie poszedł tylko do ich pokoiku, na zewnątrz z czułością ściskając ramię ukochanego i życząc mu powodzenia, i po chwili wrócił z nową maską, ale już bez chusty na szyi i bez rękawiczek, ubrany można by powiedzieć, że normalnie. No ale jeśli nalegała, że ma z nią usiąść już, natychmiast, to po prostu delikatnie pogłaskał Aldarena po plecach, a swoje rzeczy złożył gdzieś w kącie.
        - Co mam zrobić? - zapytał, sygnalizując gotowość do wypełnienia zadania, które dla niego miała, choć ogarniały go drobne obawy co też może jej chodzić po głowie…
Zablokowany

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości