Dalekie Krainy[Neverith] Kto jest winny?

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Xenja
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Pirat , Wędrowiec
Kontakt:

[Neverith] Kto jest winny?

Post autor: Xenja »

Czasem ciężko podjąć dobrą decyzję, taką by wszystkim odpowiadała. Xenja wiedziała i czuła, że zawiodła Krakenie swoim wyborem, ale była także świadoma, wielu negatywnych emocji targających nieumarłą. Nie chciała ryzykować jakiegoś niepożądanego efektu, magia bywa kapryśna i delikatna. Ryzyko było więc po obu stronach barykady, a przemieniona musiała mieć na względzie swoją załogę i ukochane córki. Nie znali długo Petera, ale miała przeczucie, takie kobiece, że naprawdę chce pomóc.
Westchnęła ciężko, widząc, złość nieumarłej nawet na Seline, która oferowała jej trochę swojej energii. Po powrocie na statek zapowiadała się długa i pewnie niełatwa rozmowa z Krakenią. Nawet jeśli lodowa elfka, próbowała ją bronić.
Nie mogła jednak skupiać stale uwagi na tym, co robi rozgniewana zjawa, dlatego nie spostrzegła, że ta przystąpiła do jakiegoś jedynie jej znanego rytuału. Jeszcze na domiar złego zjawił się jakiś mężczyzna w bańce powietrza. Nim ktokolwiek zdołał go o coś zapytać, zaskoczył wszystkich, tym co zrobił, wystrzeliwując z dłoni winorośl, którą trafił nadpływającą właśnie strzygę oraz wszystkie kolejne.

- A ten skąd się wziął? – spytała Alisena, nie wierząc, w to, co widzi.
- Różnokolorowe gatki…? – Ardalion podrapał się po głowie, słysząc dziwaczne słowa przybysza.

Wkrótce w jakiś tajemniczy sposób wszyscy wylądowali znów na odpowiednich statkach. Tajemniczy wybawca nakazał im płynąć. Nic o nim nie wiedzieli, ale postanowili, że zrobią, co przykazał, porzucając pragnienie zdobycia skarbu z dna oceanu. Może jeszcze kiedyś tu wrócą…

Błękitny Księżyc kołysał się delikatnie, tnąc niewielkie fale. Słońce właśnie zachodziło i choć wokół panował kojący spokój, to na pokładzie od wczorajszego dnia wszyscy chodzili w dziwnym napięciu i prawie ze sobą nie rozmawiali. Alisena nawet nie dokuczała Nikodemii, która stanęła za sterem. Chyba jedynie Ardalion drzemał beztrosko na bocianim gnieździe.

- Krakenia? – przemieniona podeszła do nieumarłej, stojącej przy lewej burcie. Widać było, że niebieskoskórej trudno jest w ogóle zacząć. – Pragnę, abyś wiedziała, że nigdy nie wątpiłam w twoje zdolności. Po prostu… Każdego z nas czasem ponoszą emocje, nie zawsze jesteśmy w stanie je od razu opanować, a to może mieć fatalne skutki. Właśnie dlatego wybrałam propozycję Petera – wyjaśniła, mówiła delikatnie. Nie jak kapitan do załoganta, tylko jak do przyjaciółki.

Tymczasem pod pokładem Ivanem zajmowała się Eligia. Wprawdzie jego rany zostały podleczone przez czteroręką, ale jego psychika również ucierpiała, nie do końca pamiętał, co się stało, a gdy tylko szedł spać, przebłyski tych wydarzeń przybierały formę koszmarów. Morski elf był dość silny, maie nie wykluczała opcji, że mogła mu zostać podana jakaś trucizna wywołująca takie efekty. Mimo to spiczastouchy miał dość tej całej nadopiekuńczości naturianki. Przez dłuższy czas było słychać krzyki i całą masę obelg. Asteria, która nie mogła sobie znaleźć zajęcia, z zaciekawieniem przysłuchiwała się awanturze, stojąc po drugiej stronie drzwi. Niestety momentami nie do końca rozumiała, co tam gadają. Dlatego zaskoczyło ją nagłe plaśnięcie, ktoś najwyraźniej oberwał w twarz. Następnie musiała nagle, ale jednocześnie dyskretnie odskoczyć, bo naturianka cała czerwona ze złości wyszła, otwierając drzwi z rozmachem.
Gdy białowłosa zniknęła z zasięgu wzroku, młoda elfka zajrzała przez dziurkę od klucza. Nie, żeby jakoś specjalnie interesował ją lodowy elf, w końcu to Zahariel był obiektem jej westchnień, a w tej chwili była po prostu wścibska. Jednakże nie zobaczyła tam nic ciekawego ani niewłaściwego. Ivan kopnął w znajdującą się tam skrzynię, po czym po namyśle otworzył ją, wyciągając butelkę rumu. Usadowił się na hamaku i uzupełniał płyny. Rogata przewróciła oczami i poszła poszukać siostry.
Oczywiście łatwo było się domyślić, że gdziekolwiek jest Eneasz, tam będzie ona. Dziewczyna wyszła na pokład, wypatrzyła fioletowniebieskie futro Eneasza i zgodnie ze swoimi przypuszczeniami znalazła również Ariste w pobliżu. Grała w kości razem z Ritą, siedząc na dziobie statku. Sądząc po minie rudowłosej, chyba przegrywała albo wciąż była przybita wydarzeniami z wraku.
- Mogę się przyłączyć? – spytała z nutką znudzenia w głosie i nie czekając na potwierdzenie, dosiadła się do nich.

W miarę upływu dni atmosfera na okręcie wracała do normy. Zapasy jednak zaczynały się kończyć i musieli czym prędzej zejść na ląd i je uzupełnić. Panterołak od dłuższego wypatrywał portu przez lunetę, aż w końcu rozległ się jego donośny krzyk.

- ZIEMIA NA HORYZONCIE!

Po wszystkich obecnych na pokładzie podniósł się szmer zadowolenia. Oczywiście był środek dnia, więc niektórzy albo spali po nocnej zmianie, albo zwyczajnie musieli unikać słońca, więc siedzieli na dole.

- No, nareszcie! Lecę na zwiady! – Fellarianka rozprostowała skrzydła i wystartowała, Zahariel natychmiast za nią poleciał i zagrodził jej drogę.
- Oszalałaś? Chyba nie zapomniałaś, co stało się ostatnio z Ivanem?
- Przecież nie schodzę na dno!
- Nie chodzi o to, gdzie, zawracaj.
- Hmpf…

Czerwonoskrzydła ostatecznie wróciła na statek. Piekielny odetchnął z ulgą, wiedział, jak bardzo narwana bywa Alis, a to mogłoby im wszystkim zagwarantować kłopoty.
- Deźka, weź ją pilnuj, by nie wpadła na kolejny „genialny” pomysł – powiedział do stojącej w pobliżu smokołaczki.
Zmiennokształtna szczerze mówiąc, nie wiedziała co odpowiedzieć, z jednej strony zgadzała się trochę z aniołem, a z drugiej to oburzone spojrzenie fellarianki mogłoby zakłopotać każdego. Przełknęła ślinę i twierdząco skinęła głową z wymuszonym uśmiechem.
- Nie daruje ci tego – szepnęła przez zęby czerwonowłosa, a Dezyderia przez chwilę miała wrażenie, że siedzący na jej ramieniu Koko również miał wściekłość w oczach. Aż zamrugała oczami.

Wkrótce po tym jednak wyglądało na to, że zapomniały o wcześniejszej sprzeczce i znów dobrze się dogadywały. Upadły przewrócił oczami i poleciał do kajuty Xenji, nie chciał skarżyć na Alis, w żadnym razie, w gruncie rzeczy nic się nie stało.
- Kapitanie? – zapukał do drzwi i poczekał, aż przemieniona mu otworzy. – Ziemia na horyzoncie.
- Doskonale, każ ściągnąć banderę i przekaż Selinie, że jej oczekuje.
- Tak jest – zasalutował niczym rasowy żołnierz i poszedł wykonać zadanie.

Sergiej zajął się powiewającą piracką flagą, a upadły miał nie lada problem ze znalezieniem lodowej elfki. Nawet Krakenia nie umiała mu odpowiedzieć na to pytanie, co było dość dziwne. Dwie fascynatki magii, uwielbiające te swoje naukowe zagadnienia, czy co one tam robiły, nagle jakby się unikały. Zahari podejrzewał, że to resztki negatywnych emocji sprzed paru dni położyły trochę cienia na ich relacje. W każdym razie zszedł pod pokład, znowu.

- Selina!? Kapitan cię wzywa! – zapukał do jej drzwi znacznie inaczej, niż wtedy do Xenji, ostrzej i bardziej nachalnie.

Nim jednak otrzymał jakąkolwiek reakcje, musiał się nastukać i nawołać, a niestety nie mógł wejść do środka z buta, drzwi były zamknięte. W końcu niebieskowłosa raczyła mu otworzyć, choć nie tego oczekiwał upadły, dziewczyna wyglądała jak stos nieszczęść. Jej jedyne widoczne oko, było podkrążone, jakby uczestniczyła w jakieś bójce, niebieskie kosmyki, poskręcane, poplątane i bezczelnie przysłaniające twarz. Nawet jej opaska była jakoś tak niedbale założona, choć zakrywała, co trzeba.

- Um… Kapitan… Cię woła – powtórzył. Nic mu nie było wiadomo, o tym by rozpracowywała jakieś mapy czy staroalarańskie teksty, więc dlaczego tak wyglądała? Miał już odejść, ale tknięty resztkami swej niebiańskiej natury dodał jeszcze – Wszystko w porządku? Może potrzebujesz pomocy?
- Ta… Nie, nie wiem. To znaczy co? – zapytała, bo potrzebowała chwili na pojęcie sensu słów mężczyzny, a tym bardziej całych zdań. – Ah tak, już idę – ożywiła się i ruszyła przed siebie. – I nie, nie trzeba – odparła już bardziej trzeźwo, choć na tyle cicho, że skrzydlaty ledwo ją usłyszał.

Spiczastoucha wparowała do kajuty Xen bez pukania, choć to chyba ze zmęczenia. Czteroręka była równie zaskoczona.

- Jesteś mi w stanie powiedzieć, do jakiego miasta się zbliżamy? – spytała. Odpowiedziała jej przydługa cisza, Selina była kompletnie nieobecna. – Selina? – powtórzyła.
- Ah! Oczywiście, jeśli gwiazdy nie kłamały, to prawdopodobnie zbliżamy się do Neverith. To na południe od Arrantalis i po zachodniej stronie Gór Słonecznych – wyrecytowała z pamięci, jakby już znacznie wcześniej była gotowa na to pytanie.
- Selina, co się dzieje? – spytała Xen.
- Jestem tylko trochę zmęczona… - powiedziała ze słabym uśmiechem. – Muszę się przespać – dodała i czym prędzej wróciła do swojej kajuty.

Była bardzo słaba, musiała chwycić się biurka, by nie upaść. Leżały na nim najróżniejsze mapy i kartograficzne przyrządy. Elfka niechcący zrzuciła kubek z wodą, na tyle szczęśliwie, że wszystkie te papiery ocalały. Spiczastoucha zmarszczyła brwi. Coś było nie tak, brała czystą wodę, dlaczego więc plama na podłodze miała jakiś dziwny zielonkawy odcień? Wszystko w dodatku zaczęło jakoś tak dziwnie falować, drzwi i podłoga wyginały się pod najdziwaczniejszymi kontami, a mimo to nie słychać był najmniejszego trzasku. Na dodatek te wszystkie linie na mapach zaczęły zmieniać kształty, tworząc całkiem nowe, podobne do przerażających grymasów potępieńców. Sel straciła równowagę i upadła. Wciąż jednak walczyła z tym wszystkim, próbując ignorować pulsujący ból głowy i dziwny posmak w ustach, po czym w jednej chwili jak za dotknięciem magicznej różdżki wszystko pogrążyło się w ciemności.
Nikt do niej nie zaglądał, nie chcąc jej przeszkadzać. Dopiero późnym wieczorem, gdy mieli zaraz wpływać do portu, Róża poleciała ją obudzić. Najpierw zapukała, Selina zawsze słyszała dobrze jej ciche pukanie. Po chwili zauważyła niedomknięte drzwi, więc pchnęła je lekko i weszła.

- Selina?! – wylądowała przy jej twarzy i kilka razy plasnęła w policzki, chcąc ją ocucić.
- Mm…? – elfka niemrawo otworzyła oczy.
- Na Prasmoka, weź ty się za siebie kobieto – zbeształa ją. – Zaraz cumujemy – poinformowała ją i wróciła na górę.

Światło księżyca i gwiazd, wyraźnie oświetlało jakiś pomniejszy port i położone nieco dalej zabudowania Neverith. Było pusto i spokojnie, jedynie kilka statków kołysało się na drobnych falach. Wyglądało, na to, że szczęście im dopisuje. Edmund, przybierając postać nietoperza, dostał się na mostek i chwycił jedną z lin, po chwili dołączył do niego Serpens i zabezpieczyli okręt.

- Ivan, Olimpia i Eligia zostają na pokładzie – zarządziła Xenja. – Reszta idzie ze mną.

Naturianka wolałaby iść z nimi, ale rozumiała intencje przemienionej. Jako maie mogła przybrać dowolną formę, więc była ostatnią deską ratunku. Ivan ostatnio był traktowany niezwykle ulgowo, więc to było oczywiste, a Olimpia… Cóż, mało kto jest w stanie zachować spokój na widok niedźwiedzia.
Reszta tymczasem rozpoczęła przeszukiwania wszelkich pozostawionych tu skrzyń i wozów. Jak tylko znajdowali jakieś pożywienie, zabierali na statek. Głównie Zahariel i Alisena przenosili towar, skrzydła były w tej sytuacji niesamowicie użyteczne.
Jedynie dziewczynki ucieszone stabilnym gruntem ganiały sobie tu i tam, odciągając Ritę od roboty, która, choć nieco starsza też była jeszcze dzieckiem, dlatego Xenja przymknęła na to oko. Zwłaszcza, że teraz siłowała się z jedną ze skrzyni i nawet mimo dodatkowych kończyn nie chciała ona puścić. Nagle na jednej z jej dłoni poczuła dotyk Sergieja.
- Potrzebna, pomocna dłoń? – spytał, uśmiechając się do niej nieco figlarnie.

- Spróbuj tu trochę podważyć – spiczastoucha powiedziała z uśmiechem.
Udało im się, jednak nie oczekiwali czegoś takiego w środku. Były tu tylko wióry. Ciemnoskóry i jego ukochana spojrzeli po sobie zaskoczeni, a przechodząca obok Amadea podeszła przyciągnięta nietypowym widokiem.
- Po co to komu? – syrena spytała z wyraźnym zdezorientowaniem.
- Może to jakiś wymysł rolników? – dodał Sergiej.
- Hmm – Kapitan włożyła wszystkie dłonie do środka i zaczęła przegrzebywać.
- Zostawmy to, w końcu i teraz najważniejsze… - zaczął mężczyzna, ale właśnie wtedy niebieskoskóra wyciągnęła świstek papieru. Nie była to mapa, ale jakiś list opatrzony pirackim symbolem.

Nim jednak ktokolwiek zdołał go przeczytać, rozległ się donośny i obcy, co gorsze, krzyk.

- PIRACI!

W porcie zrobiło się zamieszanie, Nikodemia wrzasnęła z bólu, gdy strzała łucznika trafiła ją w bok. W oddali widać było zbliżających się zbyt szybko strażników na wielbłądozwierzach. Xenja ukryła list w wewnętrznej kieszeni płaszcza i wraz z pozostałymi próbowała się dostać na statek. Nie rozumiała, co się działo, tu nie powinno być tak wielu wojskowych i skąd oni… Czteroręką zmroziło, gdy spostrzegła powiewającą na maszcie banderę, przecież dała wyraźne rozkazy i na pewno zostały wykonane, co w takim razie się stało?
Wzięci z zaskoczenia mieli marne szanse, zwłaszcza, iż tutejsi mieli przewagę liczebną i może przypadkiem albo wręcz przeciwnie, wyeliminowali zaraz po Nikodemi, Dezyderię oraz Olimpię, które w swych zwierzęcych postaciach mogły przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę. Teraz jednak leżały nieprzytomne i ranne od oszczepów. Amadea próbowała wskoczyć do wody, ale również nie zdążyła. Reszta próbowała walczyć. Xenja wyciągnęła szable i zabrała broń nieprzytomnym towarzyszkom, długo odpierała ciosy, maksymalnie wykorzystując dodatkowe kończyny. Ivan zawzięcie bronił okrętu w pojedynkę, bo Eligia gdzieś zniknęła. Ardalion w postaci pantery biegł mu na pomoc, ale nim dotarł, również oberwał.
Wszyscy po kolei padali, definitywnie przegrywali tę bitwę, niektórzy tracili przytomność, nim cokolwiek się stało, jednak w tym zamieszaniu piraci nie byli w stanie tego zauważyć. Xenja na dodatek prócz walki zajęta była poszukiwaniem wzrokiem córek, które poszły gdzieś wraz z Ritą. Ponadto wszystko nagle zaczęło się wyginać pod różnymi kątami. Spiczastoucha nawet nie poczuła bólu, upadając na ziemię, a ostatnie co zapamiętała to elegancko ubranego arystokratę, który do niej podchodził. Miał na ubraniu wyraźny symbol przedstawiający białą lilię i różową różę.

Czteroręka nie wiedziała, jak dużo czasu minęło, ani co się stało, ale na pewno czuła okropny ból głowy i ciążące na niej łańcuchy, na nogach i rękach (i to wszystkich). Gdy otworzyła oczy, spostrzegła, że siedzi w jakiejś podziemnej celi, jedynie małe zakratowane okienko, znajdujące się dość wysoko wpuszczało tu trochę światła. Pomieszczenie było spore i co ciekawe zbudowane na planie koła, a nie kwadratu. Naprzeciwko i obok niej znajdowała się jej załoga, również zakuta w łańcuchy. Niektórzy przytomni, inni jeszcze nie.

- "Krakenia, Sergiej, Alisena…" - zaczęła wymieniać wszystkich i sprawdzać, czy są. Jak się okazało, brakowało dziewczynek wraz z Ritą oraz Eligii. Kapitan pokładała wielkie nadzieje w maie, skoro udało jej się umknąć, to na pewno wróci.

Niebieskoskóra czekając na oprzytomnienie reszty, zaczęła analizować całą sytuację, przypominając sobie wszelkie szczegóły. Nie mogła zrozumieć, skąd wzięło się tylu strażników o tej porze w tak małym porcie. Chyba że na kogoś czekali? Czyżby na nich? Ale skąd mogli wiedzieć, chyba że…

- Kto wciągnął banderę? – spytała w końcu ze śmiertelną powagą i nutką gniewu gotowego do wybuchu.
Wszyscy popatrzyli po sobie zdziwieni, a po chwili zaskoczenie stało się szeregiem podejrzliwych wspomnień i… brakiem odpowiedzi.
Awatar użytkownika
Krakenia
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zjawa
Profesje: Służący , Mag , Pirat
Kontakt:

Post autor: Krakenia »

- Wzywam was, o siły rządzące tym światem. Przybądźcie na moje wezwanie i wypełnijcie moje rozkazy. Niech świat zapisze me żądania na sobie, symbole mocy, którym kłaniają się bóstwa!

        Krakenia była samotna, a przynajmniej tak bardzo, jak było to możliwe na statku. Pozostali byli albo pod pokładem, albo poza zasięgiem wzroku czy słuchu, dzięki czemu mogła zostać sama ze sobą i swoimi myślami. Potrzebowała czasu, by przemyśleć to, co się stało. Nie było to jednak łatwe, emocje zdawały się nie współpracować z nią za każdym razem, gdy próbowała wrócić do wspomnień oceanicznego dna. Było to irytujące, tak bardzo, że aż postanowiła zająć się tym, co szło jej najlepiej - magią.

- W imię tej, która nad życiem władzę sprawuje, niech ma powłoka zazna ukojenia. Niech dar, który powoli gaśnie, zapłonie po raz kolejny swym dawnym blaskiem.

        Wykonywała kolejne gesty swoimi rękoma, czując opór energii magicznej z choćby najmniejszym drgnięciem palca. W powietrzu pojawiały się lśniące mistycznym blaskiem runy, których położenie w przestrzeni dookoła jej fizycznego ciała nadawało surowym energiom magicznym kierunek i precyzję, o której użytkownicy zwykłych inkantacji mogli jedynie pomarzyć. Nie oznaczało to jednak, że samo zaklęcie było wykonane bezbłędnie. Runy bowiem momentami traciły na blasku, grożąc całkowitym przerwaniem zaklęcia. Tylko upartość zjawy sprawiała, że rzeczywistość wciąż była gotowa ugiąć się pod jej wolą.

- Oddajcie życie temu, co posmakowało śmierci! Niech się stanie, Regeneracja Absolutna!

        Otaczające ją runy przestały istnieć, a na ich miejscu pozostała energia tak intensywna, że aż widoczna gołym okiem. Zielona poświata zaczęła natychmiast przepływać przez powietrze i niczym pnącza winorośli otoczyły trupie ciało, w którym uwięziona była zjawa. Skóra odzyskała zdrowy kolor, a jej wnętrzności, niczym cofnięte w czasie, nie były dłużej w trakcie rozpadu gnilnego. Mimo tego cudownego procesu, Zjawa nie czuła się dobrze. Nie mogąc dłużej samodzielnie ustać na nogach, oparła się rękoma o reling, przy którym stała. Martwe ciało drżało, oznaka tego, że Krakenia walczyła o utrzymanie równowagi.

“Dasz radę. Wkrótce… Wkrótce będziemy musieli udać się do portu. Wystarczy, że nie będziesz korzystała z zaklęć. Skup się na tradycyjnym sprzątaniu. Tak, to jest dobry pomysł, praca pomoże ci odetchnąć”

        Nieumarła nie była tak wyczerpana od sporego czasu, ale nie mogła poprosić pozostałych o to, by ofiarowali jej swoją energię. Nie po tym, co się stało. Nie po tym, jak ich potraktowała i co do nich powiedziała. Niezdrowa mieszanka poczucia winy oraz pychy pchała żywego trupa przez tą ryzykowną ścieżkę. Jeśli się myliła i nie dotrwa wystarczająco długo, jej dusza po prostu przestanie istnieć, pozbawiona niezbędnej do funkcjonowania energii.

“Nie, nie myśl o tym. Płyniemy do portu, nie na poszukiwanie skarbu, nie w pościg za statkiem kupieckim. Nie czeka nas nic, co miałoby wyczerpać cię do cna… Zupełnie tak jak kiedyś. Gdy największym zmartwieniem było to, że piątka magów potrafiła robić większy burdel niż tuzin dzieci”

        Zjawa oddała się w objęcia wspomnień, w międzyczasie wpatrując się w ruch fal na oceanie. Nim się obejrzała, nadchodziła noc, a słońce szykowało się do zniknięcia za horyzontem. Nim jednak do tego doszło, Xenja postanowiła podejść do niej i przemówić. Żywy trup zareagował na swoje imię, obracając głowę w stronę czterorękiej. Oczy nieumarłej były tak samo puste, jak zwykle, ale pani kapitan bez trudu mogła zrozumieć, że za nimi skrywają się negatywne myśli zjawy.

- Ja… - Nim powiedziała cokolwiek więcej, Krakenia oderwała wzrok od pani kapitan. Nieżywa doskonale wiedziała, jakie słowa chciała powiedzieć, ale nie sądziła, aby to był dobry czas na to. Wciąż za wcześnie by rozgrzebywać tak świeże rany, zarówno dla niej, jak i dla innych. - … zrozumiano, pani kapitan.

        Niebieskoskóra w końcu poszła w swoją stronę… dopiero wtedy dźwięk skrzypiącego drewna ostrzegł ją, że jej palce zacisnęły się na relingu mocniej, niż było to konieczne. Oznaka tego, że jej myśli zaczęły krążyć wokół wspomnień, które rozbudziła rozmowa z Xenją, czy tego Krakenia chciała, czy też nie.

- Czemu musiało do tego dojść? - Spytała, choć wiedziała, że nikt nie udzielił jej odpowiedzi na to pytanie. Szczególnie że po chwili nie wiedziała już, czego ono dokładnie dotyczy. Nie chcąc dłużej zagłębiać się w ten temat, postanowiła powrócić do swoich obowiązków, mając nadzieję na to, że pilnowanie porządku na statku zdusi jej rozszalałe emocje, oddając nieumarłej klarowność umysłu, do której przyzwyczaiła się tysiące lat temu.





        W ciągu kilku dni Krakenia w pełni oddała się pracy, powołując do życia jej nieco zakurzone nawyki z czasów bycia żywą pokojówką. Pracowała bez przerwy, dbając o porządek, czystość oraz wszystko, co było w zasięgu jej możliwości. Gdy nie było czego sprzątać, regularnie monitorować zapasy, zapisując wszystko i pozostawiając zawierającą te informacje kartkę w kajucie Xenji. A gdy i to zrobiła, wracała do bardziej regularnych obowiązków, domyślając się, że gdzieś tam ktoś z załogi znowu wylał wino, albo nie odstawił jednej z miliona obecnych na statku rzeczy na swe właściwe miejsce.

        Można by oskarżyć ją o to, że kompletnie popadła w obsesję, gdyby nie to, że nie robiła tego dla przyjemności czy satysfakcji - był to po prostu najłatwiejszy sposób na uniknięcie kontaktów z innymi. Krakenia miała wrażenie, że toczy ją zaraza, której nawet najpotężniejsze lekarstwo nie zdołałoby wyleczyć. Gdy próbowała utrzymać z kimkolwiek kontakt wzrokowy, natychmiast znajdowała się z powrotem pod wodą. Twarze wpatrujące się w nią były zszokowane, oburzone, a może i pochłonięte furią po tym, co zrobiła zjawa i jak się zachowywała. Nawet jeśli były to tylko wspomnienia, nieumarła nie potrafiła ich powstrzymać, więc robiła jedyną rzecz, jaką mogła i natychmiast oddalała się od każdego, kto próbował nawiązać z nią kontakt. Nie było to łatwe, szczególnie że jej rezerwy energii były już na tyle niskie, że była fizycznie niezdolna do rzucenia jakiegokolwiek zaklęcia, które mogłoby w tym pomóc. Ale to tylko oznaczało, że tym bardziej musiała ograniczyć przebywanie z pozostałymi osobami na Błękitnym Księżycu. Z tego, co zdołała zaobserwować bądź usłyszeć, większość istot była nie w sosie, momentami dochodziło do sprzeczek i konfliktów pomiędzy poszczególnymi osobami. Krakenia nie chciała dolać oliwy do ognia, próbując pożywić się na innych - co, jeśli to przypomni im o losie, jaki prawie spotkał syrenę? Po tym, jak Krakenia pozwoliła, aby emocje zawładnęły nad nią, nieumarła nie oczekiwała, że ktokolwiek będzie jej ufał w kwestii czegoś, co mogło skończyć się śmiercią. Jakby nie patrzeć… sama sobie nie ufała, wciąż czekając na dotarcie do portu, gdzie będzie mogła wyssać energię życiową z pierwszego lepszego nieszczęśnika, który się napatoczy, a który nie będzie dla niej tak ważny, jak załoga, z którą obecnie żyła.

        Krakenia była pod pokładem, gdy stłumiony przez deski krzyk ogłosił, że ich cel podróży był tuż tuż. Wieść ta była dobra, nieumarła bowiem coraz bardziej musiała opierać się o miotłę, czy też ściany, gdy przechodziła z miejsca na miejsce. Pustka, którą czuła w sobie, zżerała ją żywcem, grożąc zbliżającą się zgubą. Było na tyle źle, że inni zaczęli zauważać. Niektórzy nawet zaczęli pytać, a wygłodniała zjawa nie miała jak uciec od tych trosk, zamiast tego więc, gdy kontakt był nieunikniony, zaczęła reagować agresywnie. Podnosiła głos, bagatelizować ich zmartwienia, robiła wszystko by odepchnąć od siebie każdego, kto choćby spróbował ją dotknąć. Czuła bowiem niemal instynktowną pokusę rzucenia się na każdego, kto był wystarczająco blisko. Wizja ukojenia energetycznego głodu nie była jednak wystarczająco silna, by wygrać z niestabilną emocjonalnie zjawą. Gniew, żal oraz gorzki smak pomyłki służyły za niewyczerpane źródło motywacji, które pozwoliło jej zachować choćby resztki pozorów, że nie jest o krok od padnięcia na podłogę i odejście w nicość.

        Zaczęły się szykowania na przybycie do portu, a wraz z tym typowy dla tego ruch. W którymś momencie Zahariel wypytał ją o to, gdzie znajduje się Selina. Piekielny nie był zbyt natrętny, a nawet trzymał dystans, więc nieumarła w miarę spokojnie powiedziała mu prawdę, iż nic nie wie tym, gdzie obecnie się znajduje lodowa elfka, po czym powoli ruszyła, aby odstawić przedmioty służące do sprzątania. Musiała być gotowa, zarówno mentalnie, jak i fizycznie, więc gdy tylko miała wolne ręce, przycupnęła w swojej kajucie, nie chcąc stracić choćby krztyny energii więcej, niż to było konieczne. Była bardzo słaba i liczyła na to, że korzystając z elementu zaskoczenia, zdoła pożywić się na nieszczęśniku, który będzie błądził się po mieście w środku nocy.

        Przycumowali w ciszy, wtedy już wszyscy byli na pokładzie, gotowi do wykonywania rozkazów. Nieumarła starała się być tak bardzo na uboczu, jak to tylko możliwe, w międzyczasie wpatrując się w otulone księżycowym światłem miasto. Xenja wydała rozkaz, więc Krakenia udała się wraz z pozostałymi poza statek, choć w rzeczywistości nie planowała pomóc w przeczesywaniu pozostawionych w porcie skrzyń. Spokojnym krokiem - bo na tylko takie mogła sobie pozwolić w swoim stanie - zaczęła iść coraz dalej od statku, rozglądając się niby za cennym łupem, a w rzeczywistości za bardzo spóźnionym posiłkiem. Na całe szczęście niemal wszyscy byli skupieni na zadaniu. Jedynie Rita i siostry mogły stanowić zagrożenie, ale te na szczęście były bardziej przejęte sobą, dzięki czemu Krakenia była już w miejscu, gdzie port spotykał się z jedną z ulic. Zjawa miała nadzieje, że spotka tutaj kogokolwiek…

Jednak nie spodziewała się, że zobaczy odpowiednik małej armii zbliżający się w stronę portu.

Ledwie chwilę później w powietrzu rozległ się oskarżycielski krzyk, wyjawiający obecność niechcianej w porcie załogi.

“... O nie!”

        Niemal natychmiast rozległy się krzyki tych, którzy zostali ranieni. Niestety, niemal każdy należał do kogoś z załogi, a głosy te były niczym rozżarzone węgle, które rozbudzały w zjawie niezdrową mieszankę strachu i niepohamowanej furii. Stanęła wyprostowana przeciwko bandzie, która szła w jej kierunku. Było zbyt ciemno, by dostrzec szczegóły ich ubioru, ale to nie miało znaczenia, zjawa bowiem nie potrafiła myśleć o niczym innym, niż o tym, aby usunąć ich z powierzchni Alaranii. Ledwie jednak wykonała pierwszy gest zaklęcia, a momentalnie poczuła się jak marionetka, której obcięto sznurki. Jej trupie ciało padło niczym sparaliżowane, a wizję Krakenii zaczęła ogarniać nieprzenikniona ciemność. W akcie paniki zupełnie zapomniała, że nie była w stanie, aby rzucić jakiekolwiek zaklęcie.

        Setki, jeśli nie tysiące myśli przemknęły przez umysł zjawy w ułamku sekundy. Natychmiast po tym zobaczyła, niczym przez mgłę, wspomnienie, do którego uwielbiała wracać myślami. W wieży roztaczał się zapach ksiąg, a powietrze wypełniał jazgot pięciu magów.

“... Dom.”

Nie mogła dłużej cieszyć się przeszłością, oto bowiem ciemność całkiem ją pochwyciła świat dookoła niej, aż nie zostało nic.





Krakenia… zaczęła słyszeć.

To nie było możliwe.

Powoli zmusiła oczy trupiego ciała do otworzenia się.

To nie miało prawa bytu.

        Była na podłodze, jej ręce i nogi skute i obciążone łańcuchami… Co nie miało sensu, zjawy bowiem nie miały prawa powrócić z tego, co przez wielu było określane śmiercią absolutną. Wyczerpanie swych zasobów energii było gwarantowanym sposobem na zatracenie się w nicości i bezpowrotne utracenie wszystkiego, co było częścią danej zjawy. Jakim więc prawem była tutaj…

“Nie… Lepszym pytaniem jest… gdzie jest tutaj?”

        Próbowała powstać, lecz nie miała sił. Była tak samo, jeśli nie bardziej wyczerpana, jak w momencie, gdy zostali zaatakowani, co dało jej gwarancję, że nikt nie odnowił jej energii. Dlaczego więc straciła świadomość, ledwie spróbowała rzucić zaklęcie? Nie wspominając o tym, że nieumarli nie potrzebowali snu, a co za tym idzie, nie mieli prawa stracić przytomności sami z siebie, pojęcie to bowiem nie miało sensu w przypadku istot nieżywych.

        Skorzystała ze swoich zmysłów, by rozwiązać zagadkę, jaką była jej obecna sytuacja. Leżała bokiem, więc mogła patrzeć w tylko jedną stronę, ale to, co widziała, było równie pocieszające, co niepokojące. Widziała Xenję, Ivana, Olimpię, Edmunda oraz Różę, równie zniewolonych co ona. Pomieszczenie, w którym się znajdowali, było w piwnicy, a przynajmniej na to wskazywało nietypowo drobne okno oraz światło się z niego wydobywające. Pomruki i dźwięki ruszanych łańcuchów dobywające się zza jej pleców mówiły jej, że co najmniej kilka osób było za nią, ale nie wiedziała, czy kogokolwiek brakuje. Pomieszczenie było koliste, a przynajmniej półkolem, niestety nieumarła nie mogła ze swojej obecnej pozycji zobaczyć wejścia. Byli w faktycznym więzieniu, czy tylko w miejscu, które prowizorycznie za takie służy? Takie informacje pomogłyby uporządkować mętlik, który z każdą chwilą narastał w jej głowie.

        Nim jednak mogła dalej rozmyślać nad losem swoim i załogi, rozległ się głos Xenji. Pani kapitan nie była zadowolona, a jej słowa były niepokojące. Tyle że… Coś było nie tak. Twarz Krakenii przybrała grymas, jakby to, co powiedziała niebieskoskóra, było paradoksem logicznym, a nie pytaniem, na które można było znaleźć normalną odpowiedź.

“Nie chodzi nawet o to, że nie mam pojęcia, kto miałby nas zdradzić w ten sposób… Mam to na końcu języka… Weszliśmy do portu, oddaliłam się od grupy, zobaczyłam nadchodzących ludzi, rozległ się…!”

        Krakenia przemówiła… a przynajmniej próbowała przemówić, bowiem to, co opuściło jej usta, było żałosne, niczym ostatni szept umierającej staruszki, a nie kogoś, kto magią potrafił naginać rzeczywistość do granic możliwości tejże. Zazwyczaj obecne, eteryczne echo było ledwo słyszalne, przez co słychać było, jak nieżywe struny głosowe mają problem z poprawnym wypowiedzeniem przekazu nieumarłej.

- Nie bandera. Nie… Tylko. Szli wcześniej, przed… krzykiem. Wiedzieli wcześniej.

        Krakenia nie chciała, by inni słyszeli jej głos. Zaraz zaczną zadawać pytania, a ona nie miała ani serca, ani sił, aby dłużej unikać prawdy, nie w obecnej sytuacji. Dlatego też kontynuowała swoją wypowiedź, bowiem jeśli miała rację, to inni musieli o tym wiedzieć.

- Zasadzka. Zaplanowana, z wyprzedzeniem.

Teraz gdy powiedziała to na głos, coś innego nabrało sensu. Jeżeli to nie brak energii sprawił, że pochłonął ją tymczasowy niebyt…

- … Przygotowani na nas. Magowie, dziedzina ducha, zaburzyli moją jaźń. Nawet gdybym… - Zatrzymała się na chwilę. Nie była pewna, czy chciała się przyznać do tego, że była bezbronna, ale musiała to zrobić, szczególnie jeśli to może być ostatnia rzecz, jaką dokona w swoim nieżyciu. - … Nawet gdybym miała siły… nie zdołałbym nic zrobić.

        W końcu pozwoliła, by otoczyła ją cisza. Oczekiwała na reakcje innych, na być może ostatnie słowa, jakie będą dane jej usłyszeć. Nie byli w sytuacji, gdzie mogli, czy nawet też byli w stanie zasilić ją bez narażania kogoś innego na krzywdę, a przynajmniej tak widziała to zjawa, która powoli zaczyna akceptować swój los.

“Być może zostanę pierwszą zjawą w historii, która umrze z głodu, otoczona przez kilkanaście osób… Kto wie, może kiedyś, ktoś, gdzieś tam opiszę mój los. Nie brzmi to tak źle, jak tak o tym myślę.”

        W tym momencie zaczęło docierać do nich echo. Ledwie słyszalny stukot, który po chwili nasłuchiwania okazał się krokami. Ciężko było powiedzieć, kto idzie, albo ile jest to osób, ale sądząc po głośności, mieli jeszcze kilka minut prywatności, podczas których mogli rozmawiać bez szeptania.
Ostatnio edytowane przez Krakenia 3 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Xenja
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Pirat , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Xenja »

Tutejsza fauna i flora były niezwykle egzotyczne. Szczególnie intrygowała dziewczyny, które większość swojego krótkiego życia spędziły na pokładzie. Arista rozdziawiła usta z zachwytu, gdy jaskrawoczerwony motyl usiadł jej na dłoni. Jego skrzydła miały delikatną poświatę. Gdy odleciał, stała się mocniejsza, a w momencie jak trafił na swojego kolegę, obaj przypominali rubinowe świetliki.

- E tam, patrzcie na to! – zawołał Asteria wyraźnie znudzona owadami. Gdy siostra i kotołaczka podeszły, wskazała im niewielki głaz wymalowany tak, jakby miał twarz o wściekłym grymasie.
- Chyba jednak wolę motyle – stwierdziła niższa bliźniaczka, przewracając oczami.
- Wszystko jest niesamowite – zmiennokształtna przyjęła neutralną postawę, by nie prowokować sporów.

Paradoksalnie Asteria już miała się o to kłócić, ale akurat wtedy do czułych uszu fioletowowłosej dotarł znajomy krzyk. Po chwili usłyszały to również córki Xenji. Wymieniły spojrzenia i od razu, jednomyślnie pobiegły na pomoc. Ich starsza koleżanka w ostatniej chwili złapała obie za fraki, nim wyszły na linię ognia.

- Co ty robisz? Musimy im pomóc! – zdenerwowała się niebieskoskóra.
- Jak to chcesz niby zrobić? Ich jest więcej i są dorośli, a i tak przegrywają. My jesteśmy trzy i…
- Czy oni… oni nie… – spytała Ari ze łzami w oczach, widząc swoich bliskich padających jak muchy po kolei.
- Jak tylko się uspokoi, ruszymy na pomoc – kotołaczka odpowiedziała pośpiesznie. Nie miała pewności czy tylko stracili przytomność, a nie chciała siać niepotrzebnej paniki.

Huh? – Xenja skupiła uwagę na Krakenii. Patrzyła na nią zmartwiona jej stanem i ciekawa tego, co zjawa ma do powiedzenia.

Były to wyjątkowo trafne słowa. Aczkolwiek wciągnięcie bandery musiało posłużyć za znak do ataku. Nikogo jeszcze nie obwiniała, ale było wiele osób, które mogłyby to zrobić. Sprawa się komplikowała przy pytaniu o motyw. Wprawdzie ostatnio ich relacje były napięte, czasem tak było, ale nigdy aż do tego stopnia. Przecież za piractwo mogli zostać straceni. Na dodatek Krakenia wyglądała, jakby miała wyzionąć ducha, ponownie.

- Dojdziemy do tego… - w tym momencie usłyszała kroki – Ale najpierw musisz odzyskać siły. To rozkaz – rzekła twardo. Nie wskazała na nikogo, kto miałby oddać nieumarłej swoje siły, więc w domyśle oferowała swoje własne.

Zjawa leżała dość blisko pani kapitan. Łańcuchy były wprawdzie ciężkie i krótkie, ale starczyły do nawiązania kontaktu fizycznego. Choć nie było to proste, bez współpracy Krakenii przemieniona sięgała do niej zaledwie jedną nogą i to lewą.
Tymczasem załoganci zaczęli się nawzajem oskarżać. Wzburzone emocje, strach i nieufność w końcu doszły do głosu. Dosłownie chwilę po tym, jak nieumarła znów mogła stanąć na nogi.

- Chyba każdy wie, jak dwulicowe są piekielne istoty… - zaczęła Alisena, bezczelnie spoglądając na Zahariela.
- Jak śmiesz porównywać mnie do najgorszych?! Nie jestem diabłem, byłem aniołem! Rozumiesz? A.N.I.O.Ł.E.M – mówił zirytowany.
- Ależ oczywiście… Podkreślam tylko, że byłeś. W końcu za coś te skrzydełka czernieją, prawda? – kontynuowała Alis, jakby miała pewność, że to upadły zawinił.
- Jeśli oskarżasz jego, równie dobrze możesz i mnie – Edmund stanął w obronie kolegi – W końcu jestem wampirem, również potencjalnie niebezpieczną jednostką.
- A ja widziałem, jak Amadea próbuje uciec – wtrącił Eneasz.
- A co z Eligią? Ona zniknęła! Może to ona? – zasugerowała Róża.

Podniosła się wrzawa, co chwilę ktoś pokazywał na kogoś palcem, łańcuchy szczękały z każdym ruchem rąk niezwykle rozgestykulowanych piratów. Czteroręka obserwowała każdego, milcząc, ale w pewnym momencie nie wynikało z tego nic sensownego. Gdyby nie łańcuchy wszyscy skoczyliby sobie do gardeł.

- CISZA! – krzyknęła w końcu niebieskoskóra, powoli się wyciszyli i spojrzeli na nią, licząc na jakiś werdykt skazujący.

Nim jednak cokolwiek ustaliła, przyszedł strażnik, a nawet dwóch. Ten pierwszy to był typowy mahińczyk, nieco starszy już i łysy. Obok niego stał jasnowłosy chłopak. Nie mógł być dorosły, nawet mimo kotołaczego pyska dało się to dostrzec. Oboje byli uzbrojeni we włócznie, choć nieco się od siebie różniły. Starszy mężczyzna wskazał palcem na Ardaliona.

- To ten? — spytał towarzyszącego mu zmiennokształtnego, na co ogoniasty przytaknął pewnie — Dobra, czyli on i ten mahińczyk — dodał, spoglądając na Sergieja.
- Czego od nich chcecie? – wtrąciła się Xenja.
- To się okaże – odburknął jakoby wiecznie niezadowolony ciemnoskóry.

Następnie ściągnął klucze wiszące na przeciwległej od celi ścianie i wszedł do środka. Niestety ani Xenja, ani nikt z załogantów nie mógł skorzystać z otwartych krat przez te łańcuchy. Ardalion i Sergiej zostali częściowo rozkuci i wyprowadzeni.

- Gdzie ich zabieracie?! – krzyknęła Alisena, uprzedzając Xenję, choć brzmiało to znacznie agresywniej niż w wykonaniu pani kapitan.

Reszta również oburzona zaczęła zadawać pytania tak liczne, że ciężko było na nie odpowiedzieć, nawet mając dobre zamiary, a łysy mężczyzna najwyraźniej wcale takich nie miał. Nic nie mówiąc, zamknął ich cele i wyszedł ze swoim kompanem oraz dwójką piratów.
Oczywiście Sergiej i Ardalion wcale nie ułatwiali pracy tutejszym. Ciągle podejmowali próby ucieczki, mimo że kończyło się to krwawymi ciosami w twarz lub dźgnięciem włócznią. W pewnym momencie zostali rozdzieleni, starszy mężczyzna zabrał Sergieja gdzieś indziej, a młody blondyn wyszedł z panterołakiem na zewnątrz. Zdezorientowany spojrzał na swojego rasowego pobratymca pytająco.

- Uciekaj i nie wracaj – rozkuł go.
- Ale moi ludzie…
- Nic nie wskórasz – rozejrzał się dookoła – Ciesz się, że tamten dziad nie rozróżni pantery od kota…
- Nie rozumiem! – krzyknął z irytacją, w efekcie został mocno „cichnięty”.
- Roselilowie tu są – odpowiedział szeptem zmiennokształtny o jasnym futrze.

Od razu po tym zatrzasnął za sobą drzwi i zamknął od środka, tak by Ardalion nie mógł wejść, co oczywiście spróbował, bo nie miał w zwyczaju zostawiać przyjaciół na prawie pewną śmierć. Przeklął siarczyście pod nosem i rozejrzał się dookoła, myśląc co zrobić.
Stał przy jakimś bocznym wyjściu, przed nim było kilka stopni w dół do ulicy i murek o piaskowym zabarwieniu. Usiadł na niego na chwilę. Początkowo chciał się dać ponownie złapać, jak ktoś przyjdzie, jednak do jego zwierzęcych uszu dotarł fragment jakieś rozmowy. Normalnie chciał to zignorować, ale usłyszał coś o Xenji, więc wskoczył w krzaki za murkiem. Nie był to najmądrzejszy pomysł, jakieś kujące były te gałęzie. Na szczęście sierść pomagała i irbis nie ucierpiał tak mocno.

- … Obrzydliwe istoty – prychnął mężczyzna ubrany na czarno o bladej skórze oraz oczach w kolorze różu i bieli, nieznacznie skrytymi pod kapturem.
- Człowiek i kotołak zostali odseparowani od tamtych. Z tamtymi może pan zrobić, co zechce – odpowiedział mu mężczyzna ubrany dość skąpo, nieuzbrojony w dodatku. Miał za to liczną, złotą biżuterię na rękach i nogach. To musiał być ktoś z wyższych sfer.
- Kotołak? KOTOŁAK? Miała być kotołaczka! – zdenerwował się bladoskóry – To miała być KOTOŁACZKA! – wstrząsnął nim agresywnie.
- Musiała zajść pomyłka, dokładałem wszelkich starań, aby…
- Aby nie złapać tych kilkunastu osób?!
- Znajdziemy ich, statek wciąż jest w porcie…
- Oczywiście, że jest kretynie! Te potwory trzymają się swojego stada! Masz ostatnią szansę albo skończysz jak Neverith’ckie kotołaki – ostatnie zdanie powtórzył ciszej.

Tubylec wyglądał na porządnie zastraszonego, pośpiesznie przytaknął i zawrócił w stronę głównego wejścia do więzienia. Natomiast tajemniczy mężczyzna wyciągnął z kieszeni fajkę i zapalił. Patrzył w morze oświetlone blaskiem księżyca. Ardalion przyczaił się gotów rozszarpać człowieka. Nie myślał w tej chwili zbyt trzeźwo ani dalekosiężnie. Powstrzymał go jedynie widok nadchodzących bliźniaczek i Rity, które kompletnie nie umiały się skradać. Może z wyjątkiem fioletowowłosej, idącej niepozornie w postaci szarego kota. Mimo to zaniepokojony spoglądał to na dziewczyny to na mężczyznę.
Gdy tamten nie patrzył, Ardi pomachał do sióstr, wskazując, gdzie jest i przykładając palec do ust, aby były cicho. Na potwierdzenie tego pokazywał im mężczyznę. Miał nadzieję, że córki Xenji zawrócą i się gdzieś ukryją. Zamiast tego jednak podeszły do niego, jakimś cudem niezauważone.

- Co wy tu robicie?! – szepnął do nich oskarżająco.
- Chcemy pomóc – odrzekła Asteria.
- Gdzie reszta? Uciekliście? – spytała Arista.
- To… skomplikowane. Wszystko wam opowiem, ale na razie musimy się gdzieś ukryć i wymyślić jakiś plan. Ten mężczyzna jest niebezpieczny – ukradkiem go wskazał.
- Dopiero co przyszłyśmy… - westchnęła niebieskoskóra – Rita powiedz mu coś… Rita? – w tym momencie okazało się, że dziewczyna gdzieś zniknęła.

Ardalion westchnął ciężko.

W celi nadal trwały ostre dyskusje, choć zdecydowanie kulturalne nie były. Powoli jednak stawały się mniej zawzięte, bo wszyscy tracili na to siły. Wtem przez małe okienko w celi weszła szara kotka.

- Rita? – Xenja od razu ją rozpoznała.
Dziewczyna nie przybrała ludzkiej formy, tylko przecisnęła się przez kratowane drzwi i dopiero tam tego dokonała, aby dosięgnąć kluczy.
- Niespodzianka — szepnęła zadowolona z siebie i w tym momencie upuściła swoją zdobycz, robiąc sporego hałasu podwojonego przez echo. Dziewczyna zastygła w bezruchu, słysząc kroki strażnika.
- Uciekaj – szepnęła Xenja – No już!

Kotołaczka zamiast tego przybrała zwierzęcą postać i schowała się pod stojącym tu krzesłem. Łysy mężczyzna od razu zauważył, że coś tu nie gra, ale Rita dzięki barwie jej futra była praktycznie niewidoczna. Rzucił więźniom wrogie spojrzenie, bo nic więcej na razie nie mógł zrobić i podniósł pęk kluczy, odwieszając je na miejsce.
Mężczyzna huśtał się na krześle, pogwizdując, nieświadomy obecności młodej piratki. Xenja bardzo się martwiła o dziewczynę, a tym bardziej niepokoił ją fakt, że ona była tu sama… Więc co z bliźniaczkami? Między piratami na dodatek narastało nieprzyjemne napięcie. Pani kapitan nie mogła się długo nacieszyć ciszą. Ivan szybko ją przerwał, choć mówił szeptem, aby pilnujący ich mężczyzna nie słyszał.

- Serpens. A gdzie twoja luba tak w ogóle? Z jej umiejętnościami od razu byśmy się stąd wydostali – powiedział z wrogością w głosie.
- Już mówiłem. Nie wiem, gdzie jest. Ale to na pewno nie ona. Pewnie już szuka jakiegoś rozwiązania.

Korzystając z momentu, gdy strażnik zaczął chrapać, Rita wyszła ze swojej kryjówki i bardzo ostrożnie wzięła znów klucze i otworzyła cele. Natychmiast chciała uwolnić swoich. Szybko znajdowała dopasowane zamki, ale za nic nie mogła ich otworzyć jakby za sprawą jakiejś tajemniczej siły.

- Dezyderia, Olimpia, a gdybyście się przemieniły, może rozerwałybyście te łańcuchy? – zapytał Eneasz, który miał już dość bezustannych oskarżeń.
- Prędzej nam zmiażdżą łapy – prychnęła niedźwiedziołaczka.
- Widziałeś te łańcuchy? Każdy jest idealnie do nas dopasowany, tutejsi musieli się na to przygotowywać od dłuższego czasu. Wiedzieli, kim jesteśmy i nie sądzę, że nie wpadli na to, że możemy uciec w taki sposób – dodała smokołaczka.
- To prawda, emanują jakimś rodzajem magii – wtrąciła milcząca dotąd Selina.
- Może razem z tobą i Krakenią mogłybyśmy znaleźć jakąś lukę w zaklęciu – dodała Nikodemia z nutką nadziei w głosie.
- Nie wiem, czy Krakenia ma na tyle sił… Ale wydaje mi się, że same łańcuchy nie są magiczne, tylko gdzieś jest coś, co je wspomaga w ten sposób – stwierdziła lodowa elfka z odrobinę nieadekwatną do sytuacji fascynacją.
- Wtedy mogłybyśmy to coś po prostu zniszczyć – ucieszyła się Nikodemia.
- Pozwólcie, że wam przerwę – wtrąciła syrenka – Trzy umiejące w czary-mary kobietki mają nas ratować, choć wiemy, że gdzieś wśród nas chowa się winowajca? A co jeśli to któraś z was?
- Wystarczy Amadea – powiedziała stanowczo Xenja – Nie wiemy, kto jest winny. Nie mamy też żadnych dowodów, więc skończcie ten cyrk i skupmy się na tym, by stąd uciec, nim skrócą nas o głowy! – krzyknęła, nieomal budząc śpiącego strażnika – Rita, musisz to znaleźć.
- Ale ja nie znam się na magii – jęknęła bezradnie – Ale… Ale zrobię, co się da – dodała, widząc spojrzenie kapitan, po czym skierowała się do wyjścia.
- Rita – przemieniona zawołała ją raz jeszcze.
- Tak?
- Asteria i Arista…?
- Są bezpieczne – odpowiedziała ze słabym uśmiechem, przybierając kocią postać i pobiegła szukać nie wiadomo czego, nie wiadomo gdzie.

Tymczasem gdzieś w samym sercu miasta nieco dalej od wybrzeża przejechał wóz, który zatrzymano w ciemnej uliczce. Sergiej z głową zakrytą jakimś workiem został brutalnie rzucony na chodnik. Miał związane ręce i nogi, więc nie mógł nic zrobić. Poczuł tylko, jak ktoś szybkim ruchem noża oswobodził jego dłonie, po czym pośpiesznie odjechał. Mahińczyk był mocno poturbowany i otumaniony brakiem świeżego powietrza, dlatego nim pozbył się wora i całkowicie uwolnił, sprawcy tego zamieszania odjechali już tak daleko, że nie było po nich śladu.
Szybkim ruchem ręki otarł krew cieknącą mu z nosa, w który wcześniej oberwał. Dookoła były same budynki o piaskowej barwie i liczne wąskie uliczki. Sergiej mógł przysiąc, że nigdy wcześniej nie widział miejsca o tak licznej populacji kotów. Było to na swój sposób niepokojące. Zwłaszcza że nie potrafił odróżnić w tej postaci zwykłego kocura od kotołaka.
Nie miał pojęcia, gdzie trafił, ale musiał odnaleźć to więzienie i pomóc Xenji… Oraz reszcie oczywiście. Ruszył przed siebie, wybierając pierwszy lepszy kierunek, mając w planach pytać kogoś o drogę.
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        To był bardzo jasny, ciepły dzień.
        Marika nasunęła trawiasty kapelusz na oczy i spróbowała odprężyć się w nieubłaganych objęciach słońca. Zapach słodkich owoców, wielkich liści i piachu drażnił nosek, gwar rozlegający się na dole przypominał o zabieganiu i radości życia. Powieść spoczywająca na udach ciążyła upominająco, ale kotołaczka nie miała już siły czytać. W romantycznych zmaganiach dumnego hrabi o chłodnym sercu i młodej, prostej pokojówki widziała przerysowane, słodkie odbicie siebie i Lorda. Było to odbicie czystej, nieśmiałej fantazji, może cichego pragnienia, które nawet jeśli nie miało nigdy się urzeczywistnić przez pewien czas zdawało się osiągalne. A teraz przepadło. Wszystkie nadzieje, powzięte decyzje wszystkie kroki i lojalność przeradzająca się w przyjaźń… nie zostało po nich śladu. Nie sadziła, że podjęła złą decyzję w pośpiechu opuszczając Demarę. Rodzina bezsprzecznie była najważniejsza. I jakie to szczęście, że wszystko skończyło się dobrze! Ojciec powrócił do zdrowia, pomocnik podtrzymał zakład, matka nie została z tym wszystkim sama, a Rika okazała się bardziej oddana prostym obowiązkom niż kiedykolwiek. Szybko i jak we śnie minęły ciężkie i mroczne miesiące zimowe, a z nadejściem wiosny Marika mogła ze spokojnym sercem ponownie opuścić dom rodzinny. W Demarze wszak czekał na nią Chaber i Viktoria, co wiedziała z listów, które jej przesyłali. Chłopiec tęsknił za nią nieubłaganie, Vikka przesyłała nowinki z miasta i (na pewno wymuszone) pozdrowienia od brata.
        Aż pewnego dnia przysłała samego Chabra. Przyjechał. Niewinny, zafascynowany… odważny. Ale nieco smutny.
        Marika już wtedy wiedziała, że coś jest nie tak - rodzeństwo nie zostawiło by go samego, bez opieki, ale liścik od nich był bardzo niejasny. Że nie mogą się nim zająć, muszą wyjechać, on rozumie… i że bardzo miło było im ją poznać.
        To było… pożegnanie?

        Czym prędzej spakowała się i ruszyła do Demary, miasta, z którym wiązało się tyle wspomnień - ale baśniowy, jasny domek rodzeństwa stał głuchy i opuszczony - nieruchomy i martwy wśród miejskiego zgiełku. Półdziki ogródek zamiast okryć się jasną zielenią na wiosnę poszarzał i usnął.
        ,,Mówili, że wyjadą” powiedział Chaber, a w jego oczach odmalowało się głębokie, dziecięce zrozumienie. ,,Oliver mówił, że to ważne… dał mi to.” Pokazał srebrny łańcuszek z zawieszką z błękitnym kamieniem. ,,Mówił, że teraz ja będę opiekować się domem… że będzie mój! I że… ach tak, mam opiekować się panią, pani Mariko! Niesamowicie, prawda?”
        Uśmiechnął się, ale ona nie potrafiła ucieszyć się tak jak on. Zimą wyjechała tak szybko… nie widziała ich od tamtego czasu. Nie zdążyła odwdzięczyć się ani chociaż…

        Została u swojej znajomej - nie miała serca, pomimo usilnych nalegań Chabra, aby zatrzymać się w domu Viktorii. Musiała wszystko przemyśleć, wyciszyć się trochę…
        Tak minęło kilka szarych, jeszcze chłodnych dni - chodziła do piekarni, czytała, spacerowała z chłopcem. Odwiedziła sklep z roślinami… szukała informacji. Mimowolnie. Przez przypadek. Trochę tu, trochę tam… nikt jednak nic nie wiedział o jasnowłosym rodzeństwie i ich przeprowadzce. Byli i zniknęli, jakby byli marą. Snem. A przecież nie byli!

        Podirytowana nieudolnością swojego małego śledztwa i pogodzona już bardziej z przedziwnym losem przyjaciół, zdobyła się w końcu na odrobinę racjonalności i przebłysk nadziei. Musiała zająć się pracą. Wrócić do pracy. Dlatego po kupieniu nowych bucików i wyczyszczeniu kapelusza, po wysprzątaniu wraz z Chabrem domku rodzeństwa i po zasadzeniu kwiatów - pełna determinacji, z bijącym oszalało sercem pospieszyła na spotkanie z Lordem.

        Nie spotkała go już.
        Żwirowa alejka zaprowadziła ją przez bramę na wzgórze. Tam stał nawiedzony Dwór, z którym znalazła niegdyś wspólny język i tam mieszkał Lord, którego sekret znała. Wampirzy Lord, który rozwiązał sprawę tajemniczych morderstw i oczyścił z zarzutów zmiennokształtnych, takich jak ona. Lord, który pokazał jej inną, mroczniejszą stronę życia i pomógł jej nie uciekać. Który ją ochronił i zafascynował rozwiązywaniem spraw, od jakich wcześniej odwracała oczy. Który przelał na nią wraz z Inspektorem poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Nauczył nie osądzać nikogo bezpodstawnie, dawać szansę i czekać. Takie zasługi mu przypisywała. I tak bardzo czuła, że to dopiero początek…
        …to był koniec.
        Dwór stał niemo, jak ciemna, wielka kopia bajecznej chatki Viktorii, równie zaniedbany, zastygły i zimny. Uchylone drzwi prowadziły do pustego holu, zakurzonych korytarzy, pękających schodów. Dwór, który pomagała Lordowi przywrócić do dawnej świetności. Który gładziła po ścianach. Z którym nauczyła się rozmawiać, i w którym tak miło spędzała godziny.
        Teraz…

        Upiła łyczek miodowego koktailu i skrzywiła się od lepkiej, drażniącej umysł słodyczy. Wstała agresywnie, niemal sprawnie ześlizgując się z zadużego leżaka i cisnęła na niego kapelusz.
        No ileż można!
        Wykosztowała się na tę wycieczkę, uciekła niczym szalona poza środkową Alaranię, opuściła wszystko co było jej znane - i jeszcze nie potrafiła się pozbierać. Doprawdy!
        Wściekle wgryzła się w krojoną papaję, rzuciła okiem na ogródek ziołowy i zdeterminowana posprzątała po sobie, by nie zostawiać bałaganu innym gościom. Znalazła taki wspaniały lokal, a tropikalny kraj co i rusz otumaniał ją zwyczajami i dziwami, których nie mogła pojąć. Mdlała w duchu na widok półnagich mężczyzn, nie mogła nadziwić się skąpo ubranym kobietom. Podziwiała malunki na ścianach, próbowała kuchni, zwiedzała co mogła i uczyła się języka, a nawet tutejszej flory! Na dodatek pisała długie, pełne kolorowych opisów listy do Chabra i całej rodziny. Miała książki do nadrobienia, pokoik do czyszczenia i nadal… nadal myślami wracała do demarskiej, krwawej jesieni.

        Wyczyściła pyszczek, otarła paluszki z wszystkich słodkich soków i przebrała się w wyjściową tuniczkę. Było to ubranie właściwie tutejsze, kupione nie tyle jako pamiątka co z konieczności, by się nie ugotować… ale na szczęście, mimo że przewiewne nie było przejrzyste, a i zakrywało całe jedno ramię. Na sukieneczkę co zasłaniało oba Marika nadal czekała.
Ubrana w swoje klasyczne pomarańcze i z kapelutkiem na głowie, w sandałkach z trawiastym paskiem i sznureczkiem korali na szyi mogła wyjść na miasto poszukać… czegoś. Czegokolwiek co pozwoli jej odzyskać przytomność umysłu!

☽ ☀︎ ☾


        Spieszyła niewielką uliczką, podziwiając lokalną architekturę, napawając się nadal obcym zapachem morza i bananowców, brzmieniem tutejszych dialektów. W torebeczce miała wszystko co niezbędne, a w głowie starała się mieć jak najmniej. Patrzyła z zafascynowaniem podróżniczki na mnogość kotołaków we wszelkich postaciach biegających po ulicach i murkach i starała się poczuć częścią tego piaskowego świata. To było pierwsze miasto, gdzie od progu patrzono na nią tak łaskawie - z przyjaźnią wręcz! Różniła się od tutejszych nieco, nie spotykała bowiem wielu karłowatych, jak ona, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Nie przylepiano jej łatki egoisty czy też złodziejaszka tylko przez wzgląd na rasę. Była ze środka kontynentu, miała dziwaczny dla tutejszych akcent czy maniery… ale to było w porządku. Jeśli to królestwo kotów nie przywróci jej spokoju ducha, to chyba już nic nie będzie w stanie!

        - Siere! - Krzyknął uprzejmie tubylec, któremu wpadła pod nogi i przeprosił gestem.
Wykonała bliźniacze machnięcie i uśmiechnęła się w swoim zmieszaniu.
        - Siere! - Odparła cieniutko i podreptała dalej, by nie patrzeć na mężczyznę z odsłoniętym torsem. I już niedługo, kilka kroków dalej minęła następnego.
        Ojej ojej ojej!
Ostatnio edytowane przez Kana 2 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Krakenia
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zjawa
Profesje: Służący , Mag , Pirat
Kontakt:

Post autor: Krakenia »

        Krakenia może i nie była najlepszą piratką czy też choćby przyjaciółką dla załogi - szczególnie biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia. To jednak, w czym była bez dwóch zdań dobra to bycie pokojówką, a pokojówki mają to do siebie, że słysząc słowo “rozkaz” czy inne synonimy tego słowa nie cackają się w kwestionowanie poleceń swoich przełożonych. Gdy tylko więc stopa Xenji znalazła się wystarczająco blisko, nieumarła wymusiła swoją martwą powłokę do przewleczenia się bliżej pani kapitan. Niestety, styl ubioru przemienionej, a konkretnie jej buty, nie ułatwiały dostępu do odsłoniętej skóry, a wysysanie energii przez materiał, nawet jeśli możliwe, byłoby zbytnim marnotrawstwem w obliczu ich obecnej sytuacji. Krakenia znała teorię magii na tyle dobrze, by rozumieć, że wymuszony przepływ energii magicznej jest utrzymywany zarówno przez użytkownika jak i przenoszoną moc, a co za tym idzie, nawet drobne zwiększenie dystansu powoduje straty, na które nie mogła sobie pozwolić.

        Nie było to łatwe ani szybkie, ale gdy tylko lewe udo niebieskoskórej było w zasięgu jej palców, nieumarła wyszeptała szybkie przeprosiny, po czym zaczęła swoimi paznokciami rozpruwać materiał. Może i nie miała szponów jak bestie piekielne, ale nawet jako nieumarła ceniła sobie zadbane paznokcie, które w chwili obecnej dzielnie służyły za prowizoryczne ostrze, które zdołało w którymś momencie przedrzeć się przez włókna tkaniny. W wyniku tego, pomimo metalu, który ograniczał zakres jej ruchów, powstała szczelina wielkości paznokcia, a po chwili fizycznego wysiłku była już ona na tyle duża, żeby rozłożona dłoń Krakenii mogła zetknąć się ze skórą czterorękiej.

        Nieumarła nie czekała na kolejne pozwolenie czy ponaglenie. Gdy tylko odkryła pozycję pozwalającą jej na utrzymanie kontaktu, docisnęła swoją rękę do odsłoniętej skóry, w pazerny niemalże sposób wysysając energię z piratki. Dla zjawy to był bufet z królewskiego baru, a ona była bezdomnym, co zdołał się do niego zakraść. Nie była ani delikatna, ani ostrożna przy swym energetycznym posiłku, musiała bowiem mieć na tyle sił, by w razie czego zrównać z ziemią tych, co ich pojmali. Xenja tymczasem czuła się, jakby lewa noga została zanurzona w wannie pełnej lodu. Chłód z każdą chwilą stawał się coraz gorszy, a na dodatek wciąż miała czucie w nodze w przeciwieństwie do prawdziwego wychłodzenia, więc doznanie było jeszcze gorsze, niż można by się było tego spodziewać.

        Po kilku minutach nieumarła była pewna, że mogłaby wyruszyć na wojnę lub dwie, więc zaprzestała, odrywając dłoń od uda, które było aż sine zamiast niebieskie. Nawet jeśli wyglądało to źle, to Krakenia nie była na tyle głupia, by trwale uszkodzić panią kapitan. Ta może mieć problemy z chodzeniem i czuć się nieco słabiej niż zwykle, ale poza tym nie powinno być problemu.

“Na całe szczęście jest okazem zdrowia i sił witalnych. Ktoś starszy albo bardziej chorowity by umarł już po połowie tego, co od niej zabrałam.”

        Nie podzieliła się swoimi myślami z innymi, nie chciała bowiem szerzyć paniki, a i była świadoma tego, że w międzyczasie wszyscy zaczęli sobie skakać do gardeł. Nie chcąc po raz kolejny działać pochopnie, postanowiła poczekać na dalszy rozwój wydarzeń, wpierw jednak odsunęła się na swoje poprzednie miejsce i przyjęła z grubsza podobną pozycję. Nie wiedzieli z kim mieli do czynienia. W najgorszym wypadku wrodzy magowie monitorują ich poprzez magię dalekowidzenia i nie umknęło im to, że Krakenia nabyła nowe siły witalne, ale była szansa na to, że nie było w szeregach ich porywaczy takich, co wiedzieli jak uzyskać taki efekt. Właśnie dlatego nieumarła postanowiła mimo wszystko zachować pozory. Hałas, który wznosiła załoga aż prosił się bowiem o wizytację ze strony tych, których kroki dało się usłyszeć wcześniej za sprawą echa.

        Nieco wrzasków i jeden krzyk Xenji później okazało się, że nieumarła podjęła całkiem mądrą decyzję dla odmiany. Nie musiała raczej udawać nieprzytomnej, ale na wszelki wypadek bardzo ostrożnie przeniosła wzrok na tych, co ich przybili odwiedzić. Kotołak i mahińczyk wyglądali pospolicie, a przynajmniej byli na tyle przeciętni, że nic konkretnego nie narzucało się truposzce gdy ich obserwowała. Równie nieoczywista było to, iż Ardalion i Sergiej zostali zabrani. Już wcześniej zostali wytypowani, to było oczywiste, ale co to dawało? Było za wiele niewiadomych, przez co określenie zasad, na podstawie których zostali wybrani, nie było możliwe, a przez to także powody, które za tymi zasadami stały wciąż stały pod znakiem zapytania.

        Nikt oczywiście nie przyjął tego toku wydarzeń pozytywnie. Krakenia aż zaczynała być wdzięczna za to, że jej ciało jej ledwie powłoką, w której trzymana jest jej dusza, a nie jej nierozerwalną częścią, mogła dzięki temu bowiem nie czuć bólu, który wynikałby z wysłuchiwania tego rabanu. Nawet jakby chciała to nie byłaby w stanie przebić się przez rozwścieczoną załogę - nie miała takiego autorytetu jak Xenja, ani też nie chciała ich uciszać agresją, nie po tym, do czego dopuściła się podczas ich ostatniej...przygody.

        Gdy tylko kapitan wypowiedziała imię młodej kotołaczki, nieumarła niemalże ukręciła sobie kark, próbując uchwycić wzrokiem formę szarej kotki. Zmiennokształtna nie wydawała się wystraszona, ale jej brak skupienia zaowocował tym, iż narobiła hałasu poprzez upuszczenie kluczy. Strażnik zdołał przybyć dopiero gdy Rita była ukryta, a i na całe szczęście osoba ich pilnująca miała kiepską etykę pracy, więc gdy tylko zmorzył go sen, to młodociana piratka ponownie chwyciła klucze i postanowiła spróbować ich wydostać. To niestety nie okazało się możliwe nawet z nimi. Pozostali, wystawieni przez oblicze szansy na ucieczkę, uspokoili się i zaczęli debatować nad tym, jak pozbyć się ciążących na nich łańcuchów.

“Dezyderia bez wątpienia ma rację. Nasze metaliczne więzy są niczym szyte na miarę, co w przypadku metalu jest niemalże niemożliwe. Chyba że to efekt magii, która została w nie wpleciona? To nie ma teraz znaczenia. Podzielam też opinie Seliny, nie wiem, jak silne zaklęcie chroni ten metal, może się okazać, że musiałabym oddać swoje nieżycie w zamian za naszą wolność, więc nie warto magii ryzykować. Poza tym, skoro wiedzą o nas, to bez wątpienia uwzględnili nasze moce magiczne, więc tym bardziej nie ma sensu na ślepo rzucać inkantacją.”

        Xenja z pomocą Seliny i Nikodemii zdołała dotrzeć do w miarę rozsądnej decyzji, którą nieumarła wspierała, widziała bowiem dowód ich teorii na własnych oczach. Jej powiązanie z zaświatami, choć częściej problematyczne niż użyteczne, sprawiało, że mogła skupić się na tym co nie należy do świata fizycznego, a przez to zauważyć magię wpływającą na łańcuchy. Także to, że niebieskoskóra zdołała zaprowadzić porządek, było czymś, za co Krakenia chciała podziękować. O ile nie wątpiła w umiejętność Rity, by nie dać się złapać i odnaleźć coś magicznego co zwróci jej uwagę, o tyle nie było gwarancji na to, iż zdoła ów artefakt zdezaktywować bądź zniszczyć, a to oznaczało, iż nieżywa piratka chciała także spróbować zaoferować sobie i innym wolność

- Nie wiem jakim cudem jeden z naszych oprawców, który obecnie śpi sobie po drugiej stronie krat, wciąż się nie obudził pomimo naszych rozmów. Aż kusi mnie, by uznać go za arcymistrza podstępu, co celowo udaje sen, by szpiegować na nas, ale te obawy są raczej nieuzasadnione, jestem niemal pewna, że jego chrapanie zdołałoby zagłuszyć kolejne rozerwanie struktury czasu, a co dopiero naszą paplaninę.

        Jej słowa bez wątpienia zwróciły uwagę innych piratów, i faktycznie kilka głów obróciło się w jej stronę. To, że nikt nie zdawał się szczęśliwy na jej widok, było łatwe do zignorowania. Wśród niektórych wychwyciła grymasy, które nie wróżyły dobrze, a także te, od których jej duszę przeszedł chłód, który jej przypomniał o czasach gdy niemalże przeszła w pełni na drugą stronę.

“Nie będę szukać przebaczenia, gdy nasza wolność, a może i wasze życia, stoją pod znakiem zapytania. Nie jestem też na tyle naiwna, by oczekiwać pozwolenia. Zbyt wiele rzeczy zrobiłam źle by mieć wasze zaufanie, zrobię więc wszystko, co w mojej mocy, by zapracować na nie od nowa”.

- W każdym razie sytuacja ta jest nam na rękę. Jeśli Rita dezaktywuje magię chroniącą kajdany, nasza ucieczka będzie błahostką, może i nawet uda się to zrobić bez robienia hałasu. Jest tylko jeden problem. - Nieumarła na chwilę zamilkła. Chciała mieć pewność, że ma uwagę wszystkich, a w szczególności Xenji. - Nie sądzę, że poleganie na "jeśli" jest rozsądne. Z tego też powodu mam do zaoferowania alternatywny plan, który zamierzam wprowadzić w życie w międzyczasie.

        Krakenia powstała ze swojego dotychczasowego miejsca, a przynajmniej tak by zrobiła gdyby nie ograniczające ją łańcuchy. Zamiast tego postanowiła na klęczkach zbliżyć się tak blisko ściany, do której były zakotwiczone jej łańcuchy, jak to było możliwe. A gdy tego dokonała, to też obróciła się plecami do ich strażnika, a także do większości z piratów.

- I wiecie co? - Krakenia uśmiechnęła się szeroko. To była okazja, której nie mogła przegapić. Co niektórzy mogli zauważyć, jak truposzka podnosi swoją prawą rękę w górę, na wysokość swojej twarzy. Jej usta były tuż przez jej martwą skórą, a tuż za łańcuchami obecnymi na jej nadgarstkach. Nieumarła zaczęła chichotać, nie mogąc powstrzymać się przed praktyczną prezentacją czarnego humoru, która miała zaraz nadejść. - Dam sobie rękę uciąć, że ten plan zadziała.

        Po tych słowach zaczęła chichotać jeszcze bardziej, aż w końcu dźwięk ten został stłumiony przez fakt, iż jej szeroko otwarte usta, a co za tym idzie jej ludzkie zęby, spoczęły na przedramieniu. Dźwięk zębów zaciskających się na obumarłej kończynie przypominał odgłos wydawany przez człowieka bez manier spożywającego nad wyraz soczysty kawałek prosiaka. Krople zimnej krwi pociekły leniwym strumieniem, a i było jej stanowczo mniej niż gdyby Krakenia wgryzła się w kończynę żywej istoty. Dźwięk rozrywanych mięśni i tkanek był obrzydliwy, szczególnie iż po chwili zjawa oderwała spory kęs tychże od reszty swojego ciała, a następnie wypluła ów kawałek tuż przed siebie, dbając o to, aby nie był na widoku na wypadek kolejnej wizytacji.

        Jeśli ktoś z załogi miał coś przeciwko jej działaniom, to póki co nie powiedzieli tego na głos. Selina wyglądała, jakby zaraz oczy miały wystrzelić jej z orbit. Róża, korzystając ze swojego drobnego rozmiaru, pozwoliła sobie zareagować w jedyny poprawny sposób i zwymiotować. Pozostali byli gdzieś pomiędzy tymi reakcjami, albo powstrzymując oburzenie i szok, albo też dbając o to by nie zwrócić tego co zostało im w żołądkach po ostatnim posiłku. W międzyczasie Krakenia skorzystała z momentu gdy nie miała ust pełnych podgniłej tkanki i wytłumaczyła swoje działania, póki jeszcze nikt nie wybuchł krzykiem, bo to mogłoby zbudzić strażnika.

- Jeśli Rita wpadnie w tarapaty, zanim zdoła nas uwolnić, wolę mieć pewność, że będziemy mogli zrobić cokolwiek by jej pomóc. Dajcie mi kilkanaście minut, a będę uwolniona ze swoich dłoni i nadgarstków, a co za tym idzie z łańcuchów. Nie śmiem pleść magii tak długo, jak mam ten metal na sobie, istnieje bowiem ryzyko, iż wykryje on albo, co gorsza, zaburzy moje zaklęcia. - Krakenia zrobiła sobie przerwę w mówieniu, którą spędziła na przegryzaniu się przez kolejny kawałek swojego przedramienia. Kość wciąż nie była widoczna, ale już teraz wyglądała, jakby zaatakował ją wygłodniały niedźwiedź czy inny dziki zwierz. - Gdy tylko jednak wygryzę się z tej sytuacji, to będę w stanie wspomóc Ritę lub w inny sposób zagwarantować nam wolność. Jakieś pytania?

- Dasz sobie rękę uciąć? Wygryziesz się z tej sytuacji?... Serio? - Edmund jako jeden z nielicznych nie wydawał się ani zamrożony w szoku ani obrzydzony. Zamiast tego patrzył na Krakenię jak na idiotkę, bez wątpienia przez ilość żartów, które wplotła w swoje słowa.

- No co? Chyba nie chcesz mi powiedzieć wampirze, że mój humor… Ssie?

        Po tych słowach to praktycznie cała obecna tu załoga zapomniała o zniesmaczeniu, zamiast tego patrząc to na siebie nawzajem, to na nieumarłą, w ich oczach widoczne to, jak bardzo zawiedli się na Krakenii.

- Zostawiamy ją? - zapytał Zahariel.
- Możemy ją zakneblować - zaproponowała Olimpia.
- Albo zszyć jej usta - powiedział Eneasz.
- Chyba możemy pozbawić ją strun głosowych, ale czy to coś da? - zastanawiała się Selina.
- Znam zaklęcie, które potrafi uciszyć nawet zjawy. - stwierdziła Nikodemia.

        Krakenia, choć nie spodziewała się takiej reakcji, to jednak cieszyła się, że pozostali uspokoili się, nawet jeśli obecnie spiskowali, aby powstrzymać ją przed dalszymi żartami. Nie chcąc marnować czasu, powróciła do przegryzienia się przez swoje prawe przedramię. Jeszcze sporo mięsa stało na jej drodze, a później musiała złamać swoje kości. A jeszcze później musiała uczynić to samo z lewą ręką. I to wszystko w sekrecie przed ich oprawcami. Co jak co, ale to brzmiało jak robota na najbliższe… kilkanaście godzin.

- A mówiła mama, że kiedyś będę doceniać to, jak szeroko potrafię otworzyć usta - stwierdziła pod nosem, po czym zabrała się za kolejny kąsek stojący między nią a wolnością.

        Rita bardzo szybko odkryła, że tyle osób było w tym budynku co mrówek w mrowisku, z tym że większość zdawała się znudzona i zajęta swoimi sprawami, dzięki temu nie została przyłapana, przynajmniej jak dotąd. Nieco zajęło jej zapoznanie się z poszczególnymi ścieżkami, ale bardzo szybko odnalazła miejsca, które ją najbardziej interesowały. Piętro, na którym były cele to nie była piwnica, a parter, tyle że ten był zaskakująco poniżej linii chodnika, co wiedziała, bo jeszcze niedawno była na zewnątrz, a i jeden z korytarzy na tym poziomie prowadził do drzwi prowadzących na zewnątrz, których to obecnie strzegł typowy mięśniak o bladej karnacji, oparty o boczną ścianę i z miną męczennika obserwujący drzwi, jakby oczekując, że lada moment ktoś zapuka.

        Sam budynek bardzo szybko okazał się zgadzać z tym, jak wyglądał na zewnątrz - były to kiedyś pewnie koszary straży miejskiej, obecnie bowiem zajmowany był on przez osoby, które na obrońców miasta kompletnie nie wyglądali. Pozostałe cele, które odnalazła, były puste, ale widać było, iż niedawno gościły żywe istoty. Nieco dalej w głąb kompleksu odnalazła schody prowadzące na wyższe piętro, lecz tam nie poszła, słychać było bowiem stamtąd zgiełk godny przepełnionej tawerny. Zamiast tego zapoznała się z innymi pomieszczeniami na parterze. Zbrojownia, gdzie miecze, tarcze i inne narzędzia wojny zdobiły ściany i stoły, przykuła jej uwagę, ale nie tak bardzo jak pokoje tortur, gdzie ślady krwi zdawały się nie tyle świeże, co bez wątpienia na tyle niedawne, by uznać, iż te wciąż był w użytku. Okazjonalnie mijała osoby zmierzające w stronę wyjścia, ale jak dotąd nikt nie zdołał spostrzec szarej kotki.

        Pomieszczenie, przed którym się znajdowała, to było bez wątpienia to, co miała odnaleźć. Drzwi były otwarte, więc mogła bez problemu wychylić swój koci łebek i zaobserwować ślepiami jego zawartość. Pomieszczenie przypominało zbrojownię rozmiarami, tyle że nie pełniło takowej funkcji. Na samym środku znajdował się stół, a na nim pokryty runami sześcian, który świecił łagodnym blaskiem. Dookoła stołu były rozstawione krzesła, a na nich usadowiona była czwórka magów, albo osób niedbających o siłę fizyczną, chudzi byli bowiem jak patyki, co było widać przez ich ubrania, które naznaczały ich jako tutejszych.

- Jak myślisz, ile jeszcze będziemy musieli siedzieć tutaj i pozwalać by to cholerstwo nas osłabiało? - odezwał się ten, który sprawiał wrażenie niezadowolonego z ich obecnej sytuacji. Czarne włosy wyglądały, jakby przeturlał się niedawno po ziemi, tak zaniedbane były, a ręce trzymały krawędź stołu, jakby gotowe do tego, aby zamordować kogoś tym meblem.

- Teraz to najgłośniej narzekasz, ale wcześniej gdy usłyszałeś, ile płacą za tą robotę to niemal nie upadłeś na kolana w gotowości, by temu lalusiowi buty wylizać do czysta. - Blondyn wydawał się bardziej oburzony zachowaniem swojego towarzysza niż tym, co robili, a jego kocie uszy ruszały się delikatnie, nasłuchując. - Ci cali więźniowie coś ucichli. Myślicie, że to ustrojstwo w ogóle działa tak jak nam powiedzieli?

- Przestańcie gadać. To wszystko śmierdzi, im mniej wiemy, tym lepiej. Nie chcę skończyć na stryczku, jak się okaże, że pracujemy dla łowców niewolników czy nie wiadomo kogo. - Rudzielec, także z kocimi uszami, wydawał się w głębokim zamyśleniu, jakby próbując rozwikłać zagadkę, która nie dawała mu spokoju. - To, że nam płacą tak dużo, i że niby uzyskali pozwolenie na wykorzystanie tego budynku bezpośrednio od miasta, nie podchodzi mi tym bardziej, im dłużej o tym myślę.

        Czwarta osoba, najmądrzejsza z nich wszystkich, zdawała się spać, oparta głową o stół i drzemiąc sobie w ciszy, w czasie gdy inni marnowali czas i energię na słowa. Rita niestety nie mogła nic zrobić, przynajmniej nie teraz. Postanowiła wkraść się do zbrojowni i ukryć się w ciemnościach pod jednym ze stołów. Nic nie wskazywało na to, że grozi im natychmiastowe niebezpieczeństwo, więc miała czas w zanadrzu. Postanowiła poczekać, aż czwórka przy artefakcie albo zaśnie, albo też sama opuści pomieszczenie, co bez wątpienia usłyszy dzięki swoim kocim zmysłom. W międzyczasie musiała zdecydować, jak chciała do tego podejść, jeśli miała wykonać zadanie powierzone jej przez Xenję.

        Był już dzień, zbliżało się południe, a Sergiej dalej błądził ulicami, o czym ciągle przypominał mu głód, zmęczenie oraz poczucie bezradności. Gdy jeszcze była noc jego problem był oczywisty - na ulicach nie było prawie nikogo, a i ciemności, nawet te rozświetlone światłem księżyca, nie ułatwiały poszukiwań. Gdy tylko nastał poranek, pojawiła się nadzieja, lecz bardzo szybko odkrył on problem, czy też raczej problemy związane z jego podejściem, które polegało na zaczepianiu tutejszych i wypytywanie o drogę.

        Po pierwsze, jego wygląd był… daleki od zadowalającego. Do celi chyba go ciągnęli po ziemi jak worek zgniłych ziemniaków, jego ubrania i włosy bowiem stawiały go bliżej bezdomnego niż dumnego pirata. Fakt, że wciąż widać na nim było niezbyt delikatne traktowanie ze strony tych, co uwięziła ich załogę także raczej nie pomagał temu, jak musieli postrzegać tutejsi. Gdy tylko próbował on zwrócić na siebie cudzą uwagę, reakcją było albo ominięcie go szerokim łukiem, albo ucieczka wsparta słowami "nie mam ruenów przy sobie" czy innymi wymówkami.

        Gdy tylko znalazł pierwszą osobę, co nie uznała go za żebraka, był wniebowzięty. Staruszka, ewidentnie kotołaczka, miała ciepły uśmiech i zgodziła się na to, by odpowiedzieć na jego pytania. Niestety, gdy tylko zapytał o drogę do lokalnego więzienia, staruszka zaśmiała się, twierdząc, że strażnicy prędzej wygonią go z miasta, niż zaoferują mu darmowe zakwaterowanie. Mahińczyk nie miał nawet czasu, by ją poprawić, ta bowiem ruszyła w swoją stronę, a on nie chciał się naprzykrzać. To, że nie wiedział, komu może ufać, nie pomagało. Co jeśli to władze miasta stoją za tym co się stało?

        W ten oto sposób Sergiej postanowił ignorować innych, tak jak oni ignorowali jego. Zamiast tego zaczął biegać po mieście, mając nadzieję, że choćby przypadkiem znajdzie miejsce, gdzie są przetrzymywani jego przyjaciele i towarzysze. Niestety, to podejście też miało swoje wady, niektóre uliczki bowiem były bardziej zatłoczone od innych, przez to łatwo było wpaść na kogoś, a ostatnie czego mężczyzna brakował to bycie wykopanym z miasta za to, że wpadł na nie tę osobę, co trzeba.

        Niestety, jego stan ciała i umysłu nie wpływał pozytywnie na jego zdolności omijania innych. W którymś momencie zdołał zaliczyć barkiem o trzy osoby z rzędu, wywołując krzyki oburzenia od tych, z którymi się zetknął. Emocje wzięły górę i obrócił głowę w bok, gotowy przekleństwem odpowiedzieć na wrogie głosy, lecz niestety wybrał na to zły moment, szczególnie że ani na moment nie przestał on biec przed siebie. Już miał mówić, lecz zamiast słów jego usta wydały z siebie krzyk zaskoczenia, gdy staranował on dosyć brutalnie kogoś niezwykle niskiego, mianowicie Makę, los bowiem postanowił, że mężczyźni mają na nią lecieć i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zarówno on, jak i ofiara jego działań padli na ulicę i to niezbyt delikatnie.

        Sergiej najpierw upewnił się, że nie stracił żadnego zęba po spotkaniu z ulicą, a następnie podparł się rękami i obrócił w stronę dziecka, co mu wpadło pod nogi, gotów ochrzanić je za to, że pałęta się pod nogami dorosłych. Gdy tylko ujrzał, że miał do czynienia nie z dzieckiem, a kotołaczką, co ubrana była jak szlachcianka, serce mu zamarło, a oczy otwarte były szeroko z przerażenia. Ostatnie czego potrzebował, to stracić głowę, bo wkurzył nie tę osobę, co trzeba, bo niemal stratował ów osobie dziecko. Natychmiast powstał, tylko po to, aby w panice paść na kolana tuż przy kotołaczce, która z jego perspektywy musiała jeszcze być ledwie dziewczynką, nawet jeśli ubrania, które nosiła, kompletnie nie pasowały do tego, co powinna nosić osoba w jej wieku.

- Najmocniej przepraszam! Nic ci nie jest, prawda? - Sergiej mówił szeptem, starając się nie sprowadzić większej ilości uwagi na siebie i małolatę, którą musiał ubłagać, jeśli nie chciał skończyć marnie. Gdy tylko się upewnił, że nie widać ani ran, ani krwi na tej, co leżała przed nim, zaoferował on swoją dłoń, by pomóc jej wstać, ale nie zainicjował kontaktu sam. Wiedział to i owo o szlachcie, między innymi to, że dotknięcie szlachcica bez zgody, a tym bardziej córki takowego, często kończyło się niezbyt przyjemnie. - Błagam cię, nie płacz, dobrze? Zrobię wszystko, co chcesz, tylko nie wspominaj o tym co zaszło twoim rodzicom! - Mahińczyk był zbyt spanikowany, by zauważyć, że dziewczynka jak takowa się nie zachowała, a tym bardziej nie wyglądała, jakby miała faktycznie zalać się łzami.

        Ludzie oraz kotołaki na całe szczęście omijali ich dwoje szerokim łukiem. Może widzieli, że nic się nie stało i nie było potrzeby pomagać, a może też tak jak Sergiej myśleli, że to nie skończy się dobrze i chcieli być tak daleko od tego, jak to możliwe.

Ardalion, Asteria i Arista obecnie także błądzili, tyle że po innej części miasta. Noc przespali na dachu jednego z budynków, a śniadanie to było to, co zdołali we trójkę zawinąć z jednego ze stoisk. Trójka cały czas trzymała się na tyle blisko budynku, gdzie była więziona reszta, by w razie czego usłyszeć ewentualne zamieszanie, ale poza tym nie robili nic. Nie chcieli niczego robić, wciąż bowiem nie wiedzieli, gdzie zapodziała się Rita. Dlatego też postanowili poczekać na nią, a w międzyczasie postanowili zwalczyć nudę, zapoznając się przy okazji z okolicą. Rzecz jasna ich wygląd sprawiał, że musieli chować się po uliczkach albo iść wraz z tłumem, ale poza tym nie zdołali napotkać innych problemów.

Nie umknął im fakt, że niedawno przez ulicę zaczęła przechodzić większa ilość strażników, a sami strażnicy okazjonalnie zatrzymywali kogoś, zadając pytania. O co pytali? Nie zdołali jeszcze podsłuchać, a nie chcieli ryzykować, więc trzymali się z daleka. Pozostawała im tylko nadzieja, że to zbieg okoliczności, a nie coś związanego z nimi.
Awatar użytkownika
Xenja
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Pirat , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Xenja »

Dzielenie się energią zazwyczaj było nieco mniej niekomfortowe. Mimo to Xenja zacisnęła zęby i znosząc wszelkie nieprzyjemności, cierpliwie czekała aż zjawa skończy. Po wszystkim przemieniona rozmasowała wszystkimi swoimi rękami obolałą nogę, choć niewiele to dało. Nie miała jednak czasu i ochoty marudzić, ważniejsze było teraz ustalenie jak stąd uciec.

- Nie przesadzajmy, pewnie ma mocny sen – Xenja skwitowała głośne przemyślenia Krakenii.

Kilka osób, którzy to słyszeli, pokiwali głowami na znak, że zgadzają się z panią kapitan. Nie pierwszy raz w końcu widzieli wybitnego śpiocha, a najlepiej się śpi w czasie pracy, bo szybciej mija.

- Przedstawisz nam ten plan? Czy znowu zachowasz dla siebie i wyskoczysz z czymś takim jak ostatnio? – spytała Alisena, a jej głos wręcz ociekał złośliwością. Zaowocowało to tym, że ci, którzy byli skupieni na czym innym, skierowali swe oczy na zjawę i fellariankę ciekawi czy wyjdzie z tego większa kłótnia. Zamiast tego mogli zauważyć na twarzy nieumarłej szaleńczy uśmiech. Niektórzy popatrzyli po sobie zmieszani i zaniepokojeni. Nikt jednak nie miał na to odpowiedzi.

- Co ty na Prasmoka wyprawiasz?! – zawołała Alisena, a Dezyderia, choć równie zniesmaczona zakryła koleżance usta, żeby nie obudzić strażnika, którego sen nie był przecież wieczny, jeszcze.

Większość spoglądała na dziwactwo pirackiej pokojówki z obrzydzeniem. Xenja wzięła głęboki oddech i westchnęła ciężko. Nie było to dla niej przyjemne, ale dziękowała losowi, że jej córek przy tym nie ma. Tymczasem Zahariel patrzył wręcz z zaintrygowaniem, w milczeniu doceniając pomysł zjawy. Jednakże jej czarny humor był kompletnie nie na miejscu i zdołał zirytować również upadłego.

- Nie mogę na to patrzeć. – Róża wciąż czuła się fatalnie.
- To nie patrz – zasugerował Ivan.
- To nie takie proste, wciąż słyszę to… yhh… - Wróżka wyraźnie pobladła.

Morski elf, jako że siedział obok, zasłonił dłonią jej niewielką główkę, by choć trochę odciąć ją od tego widowiska.

- Zasłoń uszy. Jak stąd wyjdziemy, stawiam ci rum — powiedział. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak okropne musiało to być dla tak drobnej wróżki. Wszystkie szczegóły pewnie widziała znacznie lepiej, bo dla niej istoty o przeciętnym wzroście były przecież niczym olbrzymy.
- Nie sądzicie, że jesteśmy trochę… w dupie? – odezwała się Alis. – Posłaliśmy na zwiady kociaka. To się nie skończy dobrze.
- Tak tylko przypomnę, że za wielkiego wyboru jednak nie mieliśmy – powiedziała Xenja tonem na tyle poważnym, że naturianka nic już nie odpowiedziała.

Tymczasem wcześniej wspomniana kotołaczka postanowiła oprócz biernego czekania, aż magowie gdzieś odejdą albo stracą czujność, podsłuchać co tam mają do powiedzenia. Miała wrażenie, że wpadli w środek jakiejś większej afery, a zamieszanych było w to zaskakująco dużo osób.

Arista siedziała na gałęzi niezwykle powyginanego drzewa i zdawała się przybita. Natomiast Asteria ze smakiem popijała mleko z kokosa, nad którego rozwaleniem długo się męczyła wraz z Ardalionem.

- Zostaw trochę dla siostry.
- Tak, tak. Masz Ari. – Podała jej skorupę. Z upływem kolejnych godzin robiło się coraz cieplej, a pragnienie rosło.
- Mhm… - Elfka wzięła większy łyk. – Martwię się o mamę i resztę. No i Rita gdzieś poszła. Może potrzebują pomocy?
- Nie pomożemy im jeśli sami trafimy do celi – stwierdził panterołak, ocierając czoło. Jego grube futro nie nadawało się do takich miejsc.

Przynajmniej jakimś cudem zdołali wrócić na wybrzeże, omijając tych wszystkich strażników i w miarę nie rzucając się w oczy. Mieli tu cień od palm i widok na statek. Niestety nie mogli tam wejść, strażnicy dobrze go pilnowali.

- Krakenia na pewno coś wymyśli albo Selina, albo Nik…
- Ciiii! – Zmiennokształtny chwycił dziewczynki za ręce i zaciągnął w krzaki, ktoś nadchodził. Na dodatek nie byle kto.

Mężczyzna o dwukolorowych oczach przechadzał się po plaży wraz z towarzyszką o ciemnej karnacji, mocno kontrastującej z jego bladą skórą. Debatowali o czymś zawzięcie. Ardalion nastawił uszy i cichutko, z kocią gracją podszedł bliżej, żeby lepiej słyszeć. Oczywiście nakazał bliźniaczkom, by zostały tam, gdzie są.

- Słyszałam, że kilku ci uciekło – powiedziała kobieta, odziana w zwiewną sukienkę z zatrważającą ilością złotej biżuterii wszędzie tam, gdzie tylko dało się ją nosić. Była wyraźnie niezadowolona.
- Ależ madame, to tylko potknięcie. Wyłapiemy ich prędzej czy później – powiedział bladolicy, który mimo palącego słońca miał na sobie czarny płaszcz i kapelusz.
- Mam nadzieję, że prędzej.
- Co nagle to po diable, nie słyszała panienka?
- Chce tego panterołaka i lisołaka.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Nie tak się umawialiśmy.
- Owszem, umowa była, że nie nawalisz. Zaczynasz nawalać, więc muszę zmienić reguły – skwitowała czarnoskóra, nieco zdenerwowana. Mężczyzna był tymczasem bardzo spokojny, grzeczny i nie wyglądał, jakby miał unieść się gniewem.
- W porządku, skoro tak sobie panienka życzy.
- Tak, tak sobie życzę – stwierdziła wyniośle. – Tylko pamiętaj, co mi obiecałeś, Vlad.
- O nic się nie martw, nie tknę ich – powiedział ze szczerym uśmiechem, jednocześnie krzyżując palce za plecami.

Xenja oczekując, aż cokolwiek w ich sytuacji się zmieni, przypomniała sobie o świstku papieru znalezionym w skrzyni pełnej wiórów. Wyciągnęła go z kieszeni i zaczęła czytać. Jak się okazało, był to spis portów, w których miały zatrzymać się statki handlowe z co cenniejszymi towarami. Obok były napisane ich nazwy. Jedna punkt szczególnie zaniepokoił Xenje – „Różowa lilia – Port Główny Neverith”. Na dodatek obok była zapisana data, na kilka dni przed ich przybyciem. Czteroręka znała tę nazwę doskonale - wszystko, co łączyło róże i lilie oznaczało Roselilów.

- Coś nie tak, pani kapitan? – spytała Nikodemia, zauważając zmartwienie na twarzy spiczastouchej.

Inni od niechcenia spojrzeli na kobiety zbyt znudzeni, by poświęcić temu większą uwagę.

- Chyba mamy jeszcze większe kłopoty… - stwierdziła przyciszonym głosem. W tym momencie zdała sobie sprawę, że nie tylko zostali pojmani, a to, co ostatnie widziała, nim straciła przytomność w porcie, nie było jedynie przewidzeniem.
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        Dreptała uliczką niby niepewnie, ale na tyle szybko i tyle rzeczy absorbowało jej uwagę, że wpadnięcie pod kolejne nogi było jedynie kwestią czasu - nie przewidziałaby jednak, że zrobi to z takim impetem. Była dosyć zręczna jeśli chodziło o wymijanie ludzi i nawet jeśli już się o kogoś obiła umiała zwykle zachować równowagę, nie mówiąc o tym, że starała się nie potykać innych o swoje drobne ciałko. A jednak jak się okazało potrafiła znokautować dorosłego mężczyznę, umięśnionego nawet i zmusić go do gwałtownego przywitania się z podłożem.
        Nie była z tego dumna, ale pocieszało ją, że sama też klapnęła, ocierając sobie z lekka łapki. Przynajmniej nie wyjdzie na aż tak bezczelną.
        Potrzebowała chwilki aby dojść ze sobą do ładu i móc się spokojnie wypowiedzieć - ale kiedy już miała przeprosić zobaczyła w oczach mężczyzny… czyste przerażenie. Sama szerzej otworzyła ślepia. Coś… coś się stało?

        Jak sprężyna podniósł się i zaraz klęknął tuż przy niej co skwitowała lekkim, zaskoczonym zjeżeniem. Ciężko stwierdzić czy bała się o siebie czy o niego, ale serce już zaczęło szybciej bić przygotowując ją do gwałtownych reakcji.

        - Nie nie… nic, dziękuję. - Nadal zdezorientowana podała mu obolałą dłoń zapominając absolutnie o swoich otarciach i podniosła się z wolna korzystając z pomocy mężczyzny. Miał nietutejszy akcent, chociaż ciemną karnację… czyżby też był na wakacjach? A może…

        - Och? - Wyrwało jej się po jego następnych słowach. Zabrała rękę i cofnęła się o kroczek. Przyjrzała mu się uważniej, z pewną dozą nieufności. Był umorusany, zmęczony i zbyt szybko wpadał w panikę, ale choć był miły to niestety bredził. Może uderzył się w głowę? Och, oby nie! Nie znała tutaj nikogo kto mógłby jej pomóc z poszkodowanym! Nie wiedziała też jak w takich przypadkach reagują tubylcy. Ale nie zostawiłaby go przecież. Nie mogła by! Nie chciała jednak wzbudzać zamieszania póki nie miała pewności, że nieznajomy nie ma po prostu takiego… charakteru.

        Całe szczęście póki co wszyscy ich raczej wymijali, choć u góry wyczuła kilka ciekawskich spojrzeń. Nie chcąc nikogo martwić opanowała się, poprawiła sukienkę, torebeczkę i postanowiła sama zająć się mężczyzną. Przynajmniej póki nie zrobi czegoś nazbyt dziwnego. Wtedy nie miała wątpliwości, że ktoś jednak rzuci się jej na ratunek. Ale to była tylko cicha myśl na wypadek alarmu. Małe mieszczanki takie jak ona musiały je mieć - to była dobra strategia obronna.

        - Nic się nie stało - powtórzyła słabo, by zaraz wyprostować się i dodać bardziej stanowczo - Nie musi pan nic robić.
Jej ostre spojrzenie stopniało szybko na widok przestraszonej twarzy.
        - Proszę się nie martwić - powiedziała miękko. - Nic nikomu nie powiem. Wszystko jest w porządku. A… z panem? - spytała, chcąc się jednak upewnić.
Awatar użytkownika
Krakenia
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Zjawa
Profesje: Służący , Mag , Pirat
Kontakt:

Post autor: Krakenia »

        Krakenia już widziała kość swojej prawej ręki, odsłoniętą całkowicie z pomocą jej własnych zębów. To było wciąż za mało. Nawet jeśli połamie już teraz kość, to wciąż była przykuta na drugim nadgarstku. To oznaczało, że musiała kontynuować swój makabryczny plan na lewej ręce, przy której była już w połowie drogi do pozbycia się większych skupisk mięśni. Nie liczyła naiwnie na to, że mogłaby już teraz połamać swoje kończyny i rozerwać resztę mięśni, nie wierzyła bowiem w to, że jej ciało wciąż jest w stanie, który by na to pozwalał.

- Już minęła cała noc… Krakenia, ty próbujesz się uwolnić czy po prostu głodna byłaś? - Edmund, jako jedyny niezbyt wzruszony planem Krakenii, zaczął kwestionować to, czy Krakenia zdoła się uwolnić tak szybko, jak im obiecała.

- Wybacz, następnym razem będę bardziej przygotowana do tego, by odgryźć sobie kończyny. - Ton zjawy był czymś na pograniczu sarkazmu a próby czarnego humoru. - Jeżeli jesteś taki niecierpliwy, to zapraszam do pomocy, starczy dla każdego!

        Sama jej sugestia sprawiła, że wróżka zwymiotowała po raz kolejny, choć powoli zaczynało jej brakować tego, co mogłaby zwracać. Inni także przejawiali różne stopnie zniesmaczenia, a wampir zaczął patrzeć na nią jak na idiotkę, w międzyczasie dzwoniąc łańcuchami, które ich trzymały mniej lub bardziej w ich miejscach.

        Minęła od tego momentu chwila, nim Xenja i Nikodemia zwróciły na siebie uwagę. Gdy do tego doszło, nawet Krakenia odwróciła twarz w ich stronę, a jej ociekające krwią usta sprawiły, iż czarodziejska księżniczka nabrała na twarzy ciekawy odcień zieleni, choć nie skomentowała tego na głos.

- Większe? - Nieumarła potrzebowała chwili, by spróbować zrozumieć to, co mogła mieć na myśli pani kapitan. - Czyżbyś poznała tożsamość tych, którzy zorganizowali dla nas ten przytulny pokój?

- Krakenia, nie powinnaś… no wiesz? - Selina nawet nie wiedziała, jak to ubrać w słowa. Nie było nawet pewne, czy nie chciała dłużej patrzeć na twarz pokrytą krwią, czy też wolałaby, aby nieumarła skupiła się na próbie osiągnięcia wolności.

        Martwa pokojówka spojrzała na nią przez chwilę, twarz niemalże pozbawiona emocji na kilka chwil, aż w końcu wzruszyła ramionami i wróciła do zajadania swoich nadgarstków. Ci, co mogli próbowali udawać, że to się nie dzieje, reszta próbowała odwrócić swoją uwagę, skupiając się zamiast tego na pani kapitan, od której oczekiwali wyjaśnienia co do jej wcześniejszych słów.

        Tymczasem strażnik, dzięki któremu lenistwu było to wszystko możliwe, dalej chrapał niczym smok, drapiąc się po brzuchu przez sen. Jego uśmiech sugerował, iż śniło mu się coś dobrego, więc jak dotąd był on najprawdopodobniej najszczęśliwszą osobą w całym tym zgromadzeniu, nawet jeśli sam o tym nie wiedział.



        Rita kontynuowała podsłuchiwanie czwórki chudzielców. Śpioch wciąż był śpiochem, tymczasem między brunetem, blondynem i rudzielcem zapanowała cisza, choć widać było po ich minach, że są zmęczeni i, co gorsza, zanudzeni na śmierć. Można by było pomyśleć, że nie chcieli już rozmawiać, bo nie było o czym, ale co jakiś czas spoglądali na siebie, jakby chcieli coś powiedzieć, ale nie mogli. Tylko oddech śpiocha zagłuszał tę ciszę i zbliżające się kroki, rozbrzmiewające echem ciężkiego metalu…

“Zaraz, kroki?!”

        Kotołaczka niemal zawału nie dostała, gdy zrozumiała, że ktoś idzie w tę stronę. Była na korytarzu, z kocią łepetyną wciśniętą w szczelinę między lekko uchylonymi drzwiami a framugą, więc nie martwiła się o to, że ci w środku ją zauważą, ale nic nie chroniło ją przed wzrokiem tych, co chodzą korytarzami tego budynku. Nie wiedziała ile ma czasu, by się schować, a kroki idące w tę stronę rozbrzmiewały coraz głośniej, więc postanowiła zaryzykować. Niczym wystraszone zwierze wbiegła do środka pomieszczenia i skryła się pod stołem, nie kryjąc się przy tym przed wzrokiem chudzielców. Śpioch jak spał tak spał, ale pozostali natychmiast spojrzeli na nią, a gdy była pod stołem to też postanowili popatrzeć na niespodziewanego gościa.

“Jestem kotem, jestem słodkim uroczym kotem!”

- M-Meow! - Zamiauczała niezdarnie, mając nadzieje, że miłość do słodkich zwierząt przysłoni wszelki rozsądek i ostrożność.

- O, patrzcie, jaka słodzina nam się wkradła. Kici kici! - Brunet, jako jedyny przytomny bez kocich uszu, zdawał się w pełni przekonany o tym, że ma do czynienia z kotem.

        Niestety Blondyn i Rudzielec obydwoje patrzyli zarówno na swojego czarnowłosego towarzysza, jak i również na szarą kotkę, jak na parę idiotów. Jako kotołaki, na to bowiem wskazywały ich uszy, niemal instynktownie rozpoznawali różnice między zwykłą kotką a kotołaczką, nie mówiąc o tym, że zachowanie Rity było do bólu niekocie. Mimo tego nie wydali jej oni, nawet kiedy brunet bez wahania zabrał ją spod stołu i położył na swoje kolana, gdzie zaczął ją głaskać i mówić jej, jakie to ona ma wspaniałe futerko.

        Dopiero gwałtowne otwieranie drzwi i huk temu towarzyszący przerwał działania bruneta. Śpioch aż się obudził, jego podkrążone oczy wpółprzytomnie zaczęły się rozglądać dookoła, a blondyn i rudzielec aż wstali z krzeseł, wyraźnie zaniepokojeni nagłą wizytacją. W przejściu stał rycerz w pełnej zbroi, a zza niego wychylał się do bólu stereotypowy mag, spoglądający na magiczny sześcian i mruczący pod nosem o stabilizacji oraz reakcjach zwrotnych.

- Minęła połowa czasu. Czy była jakakolwiek reakcja? - Ton rycerza był stanowczy, aczkolwiek spokojny. Nie emanowała też z niego agresja, choć jego ręka cały czas spoczywała na rękojeści topora, który zwisał u jego boku.

- Nic się nie stało. Wysysa cały czas z nas magię i jak dotąd żadnej reakcji. - Stwierdził blondyn.

- Mhm, to co on powiedział. - Śpioch dodał, po czym położył ponownie głowę na stole, nie przejmując się zupełnie tym iż ktoś do nich dołączył.

- Czyli matryca runiczna nie sprawiała problemów? Zero fluktuacji natury mistycznej? - Czarodziej uśmiechnął się do nich, niczym babcia, która właśnie wyciągnęła z pieca idealnie zrobione ciastka. - Trzeba będzie zastanowić się nad większą implementacją. Może nawet będzie możliwe usunięcie znaczników i zamiast tego zastosowanie niwelacji na całym obszarze działania? Tylko wtedy trzeba będzie umożliwić wykluczanie poszczególnych osób, a i pojawia się również kwestia tego, czy nie wpłynie to na runę pochłaniającą energię. Dodatkowe runy zabezpieczające przed działaniem artefaktu na swoje własne funkcje?...

        W którymś momencie słowa maga zamieniły się w słowotok, którego nie dało się już zrozumieć. O ile przytomna trójka przy stole zdawała się zdziwiona, o tyle rycerz stojący przed magiem jedynie westchnął głośno, wyraźnie przyzwyczajony do tego zachowania.

- Zgodnie z umową, otrzymujecie połowę swojej zapłaty teraz, a drugie tyle otrzymacie, jeśli dotrwacie do końca. - Rycerz rzekł, międzyczasie rzucając na stół mieszek brzęczący od monet. - Czy jest cokolwiek, co byście potrzebowali?

- Jedzenia i wody nie odmówimy, jeśli macie coś na zbyciu - odpowiedział brunet - aczkolwiek przydałoby się też małe co nieco dla tego słodziaka, który nas odwiedził. Czyż nie jest uroczy? - Po tych słowach jak nigdy nic złapał Ritę za jej tułów i podniósł ją tak, aby jej kocia mordka była skierowana na rycerza. Ten aż momentalnie zamarł i zaczął wpatrywać się w nią.

- Hmm… - Rycerz niemal natychmiast podszedł tak blisko jak mógł, opierając się rękoma o stół i ustawiając się tak, że jego zakuta w żelazo łepetyna była tuż przed kotką. Rita czuła jego nieświeży oddech oraz intensywne perfumy o zapachu róży i lilii, które wydobywały się z zakamarków jego zbroi niczym toksyczne opary ze szczeliny wulkanicznej.

        Rita aż zaczęła drżeć ze strachu, a Blondyn i rudzielec stojący po bokach stołu wyglądali, jakby zjedli cytrynę, też bowiem nie mogli ukryć tego, jak bardzo była to stresująca dla nich sytuacja. Rycerz bardzo, ale to bardzo powoli skierował swoją wolną dłoń ku niej, a następnie... Zaczął ją miziać po brzuszku swoim opancerzonym palcem.

- Kto jest słodkim kociakiem? No ty jesteś, jasne, że ty! - Zza hełmu wydobył się ton, którego należałoby się spodziewać po ojcu mówiącemu do swojego niemowlęcia. Trzy obecne w pomieszczeniu kotołaki aż spojrzały na rycerza jak na idiotę, dla którego nie ma już nadziei. Spojrzenie Rity było najbardziej potępiające, ale rycerz albo z tego nic sobie nie robił, albo uznał to za normalne dla kota zachowanie.

        Po tym, jakby nigdy nic, zarówno rycerz i czarodziej opuścili pokój, podążając dalej przez korytarze budynku. Brunet wrócił do trzymania Rity na swoich kolanach, a blondyn i Rudowłosy patrzyli na siebie nawzajem, rozmawiając bez słów. Nikt nie spodziewał się, że śpioch znienacka podniesie rękę w stronę bruneta, a ten w efekcie natychmiast zaśnie na siedząco.

- Ehh?!
- Co ty wypra-
- Jestem zmęczony, a nie ślepy. - Śpioch uciszył zszokowanych towarzyszy. - Nie po to żyję z wami przez tyle lat by nie odróżnić kotołaczki od byle dachowca. Poza tym podsłuchałem co nieco, zanim nas tu zagonili, ona jest prawdopodobnie jedną z osób, którą nasi pracodawcy chcą.

- Ale czy musiałeś go usypiać? - Rudzielec spojrzał na bruneta - Co jeśli zauważą, że tylko trzech z czterech zasila tą kostkę?

- Przez cały ten czas badałem strukturę magiczną tego ustrojstwa. Dopóki fizycznie tu nie przyjdą, nie mają jak zweryfikować czy dalej robimy to, co nam każą. - Śpioch odpowiedział. - Poza tym, zgadzam się z tym, co mówiłeś wcześniej. To, co robimy, może daleko wykraczać poza to, co nam powiedzieli. I chyba nawet wiem, kto może nam nieco tę sprawę wyjaśnić. - W tym momencie odwrócił się w stronę Rity, która sama już nie wiedziała, co robić.

- Przez was powieszą nas na murach miasta, zobaczycie… - Zaczął marudzić blondyn, po czym oskarżycielsko spojrzał na szarą kotkę. - Długo tak zamierzasz siedzieć niczym słup soli? Nie mamy całego dnia.



        Sergiej nerwowo kiwał głową na tak przy każdym słowie Maki, jakby nie do końca pojmując, że jej słowa miały na celu go uspokoić, a nie utrzymać jego stan paniki. Czarnoskóry zaprzestał ruszać głową niczym pijany gołąb dopiero wtedy, gdy kotołaczka zapytała go o jego własny stan. Czy chodziło jej o stan fizyczny, czy psychiczny, czy też może obydwa naraz, pirat tego nie wiedział. Na dobrą sprawę to nic nie wiedział. Gdzie są inni? Czemu zostali pojmani? Przez kogo? Co teraz?

- Czy wszystko ze mną…w porządku? - Zapytał, jakby kwestionując sam sens tego pytania. Jego zdziwienie było na tyle intensywne można by pomyśleć, że nawet nie do końca rozumiał mowę wspólną, z której korzystała jego rozmówczyni. Dopiero moment, w którym Siergiej parsknął śmiechem dał jej znać że zrozumiał ją w pełni.

- Haha, ha, ha… - Śmiech jego równie dobrze mógłby być krzykiem rozpaczy, jego oczy bowiem wyrażały bowiem rozpacz i desperację człowieka zwisającego nad przepaścią. - Pytałem z kilkadziesiąt osób o jakąkolwiek pomoc, odkąd zostałem tutaj zostawiony. Każdy, kogo spytałem, po prostu spytałem, potraktował mnie jak bezdomnego, albo włóczęgę, albo naciągacza. Tymczasem osoba, której nieomal zrobiłem krzywdę, sama z siebie zadaje mi to pytanie?

        Sergiej stłumił kolejny atak śmiechu, zamiast tego kiwając głową z niedowierzania. Gdy tylko jednak spojrzał na kotołaczkę, grymas pojawił się na jego twarzy. Wątpliwość, niepewność oraz zmartwienie przeszły przez jego mimikę, aż w końcu zwyciężyła smutna akceptacja, objawiająca się westchnieniem ciemnoskórego.

“Kogo ja oszukuje. Nie mogę jej powiedzieć całej prawdy, ani też nie mogę liczyć na to, że w jakikolwiek sposób pomoże w faktycznym ocaleniu Xenji i reszty załogi, pozostaje tylko…”

- Nie, nie jest ze mną dobrze, ale to teraz nie jest ważne. Potrzebuje… informacji. Niestety nie mam przy sobie nic, co mogę ofiarować w zamian, ale… - Słowa utknęły mu w gardle, nie mógł bowiem wykrztusić z siebie żadnej wiarygodnej wymówki, która nie zdradziłaby zbyt wiele. - W każdym razie, czy wiesz może, gdzie jest garnizon straży w tym mieście, albo inne miejsce odpowiedzialne za przetrzymywanie ludzi pojmanych? Nikt nie chciał mi powiedzieć, a moja załoga, przyjaciele to znaczy, wpadli w tarapaty, a pierwszy raz jesteśmy w tym mieście. Muszę ich znaleźć i… odwiedzić.

        Wiedział, że głos jego drżał, a i słowa plątały się na języku, ale nie miał na to wpływu. Zmęczenie, stres i emocje były silniejsze niż wszelka samokontrola wciąż obecna w jego ciele. Ryzykował, że kotołaczka zaprowadzi go wprost do strażników, a jeśli ci są po tej samej stronie co ci, co ich uwięzili…

- Więc to on niby żebra na ulicy? - Rozległ się kobiecy głos nieopodal, spokojny i opanowany, a zarazem stanowczy.

- Tak, i oczekuje, że coś z tym zrobicie! Przeprowadziłam się tutaj, bo liczyłam na spokojną starość! W Karnsteinie już dawno by takiego nicponia mamutem stratowali za zaburzanie porządku! - odpowiedział skrzekliwy głos należący bez wątpienia do panny u kresu swych lat.

        Rozmowa ta odbyła się między staruszką stojącą nieopodal a kobietą w lekkiej zbroi, a emblematy i symbole na metalu jednoznacznie świadczyły o tym, iż była przedstawicielką tutejszych strażników. To, że za nią stało dwóch mężczyzn w niemal identycznym opancerzeniu oraz że każdy z nich posiadał halabardę zawieszoną na plecach, tylko umacniało przekonanie, iż była to faktyczna reprezentacja sił zbrojnych miasta.

        Czarnoskóry, słysząc tę rozmowę, nawet nie odważył się obrócić. Nie mógł pozwolić na to, by wyrzucili go z miasta, albo co gorsza, aby został ponownie złapany. Niestety ucieczka tylko by pogorszyła sytuację, nie wspominając o tym, że nie był pewien czy da radę uciec, sił mu bowiem zaczynało brakować. Nie wiedział też, czy jakiekolwiek słowa byłyby w stanie przekonać straż. Jeśli odpowie na jedno pytanie, zaczną się kolejne, aż w końcu wyjdzie na jaw, że wraz z innymi przybyli do portu pod osłoną nocy i rozkradli wszystko, co nie było przymocowane do podłogi! W akcie absolutnej desperacji patrzył prosto w oczy Maki, a jego usta wyszeptały dwa drżące od emocji słowa.

- Błagam… pomóż!



Głuchy stukot rozległ się po celi.

- No dalej…

        Odsłonięte kości Krakenii uderzały o jeden z kamiennych filarów obecnych w pomieszczeniu, a echo rozbrzmiewało zarówno po celi, jak i po korytarzach do niej prowadzących.

- Wtedy kiedy nie trzeba, to rozpadam się w oczach, ale teraz gdy tego trzeba, to nagle jestem okazem zdrowia?!

        Kolejne uderzenie sprawiło, iż odsłonięte kości pękły, a towarzyszący temu trzask sprawił, że śpiący strażnik poruszył się we śnie i grymas zagościł na jego twarzy.

- No… JUŻ!

        Kości odłamały się całkowicie, a huk temu towarzyszący obudziłby umarłego. Mało tego, dłonie i nadgarstki, które wciąż były połączone z kajdanami i łańcuchami, opadły na ziemię i utworzyły jeszcze potężniejszy hałas, od którego śpiący strażnik wyskoczył z krzesła.

- Co, kto, gdzie?! - Wpół przytomny strażnik rozglądał się, wyraźnie zdezorientowany nagłym przejściem od snu do przytomności.

- Niech tkanina przestrzeni wysłucha moich słów i sprawi, że to, co przed moimi oczami znajdzie się tam, gdzie tego zapragnę…

        Krakenia nie zwlekała ani sekundy. Powstała, a następnie gestykulując swoimi kikutamim zaczęła wymawiać na głos inkantacje, wbijając wzrok w strażnikam który zaczął na nią patrzeć z rozdziawionymi ustami. Runy utworzone z magii pojawiały się obok niej, lecz zdawały się migotać i rozmywać, a jeszcze inne drżały i znikały. Strażnik już miał zacząć krzyczeć, lecz zjawa była szybsza.

- Niech się stanie, wymuszona teleportacja!

        Już na pierwszy rzut oka widać było, że zaklęcie nie działało tak, jak powinno. Zamiast nagłej i natychmiastowej teleportacji, rozległ się w powietrzu dźwięk tłuczonego szkła i zmiażdżonego mięsa. Strażnik nie zdołał wydać z siebie choćby krzyku, gdy jego ciało zostało rozszarpane, ściśnięte, a następnie rozciągnięte wbrew zasadom tego świata, tylko po to, by natychmiast zniknąć. Tylko rozbryzg krwi, który pokrywał wszystko dookoła miejsca, gdzie niedawno znajdował się człowiek, było dowodem na to, że przed chwilą miał miejsce makabryczny pokaz magii.

- … - Krakenia popatrzyła na swoje kikuty, a potem ponownie na resztki człowieka. - Nie byłam tego pewna, bo nigdy wcześniej nie próbowałam rzucać zaklęć bez dłoni, ale uwierzcie mi, chciałam go wrzucić całego i zdrowego do oceanu, a nie… w kawałkach.

        Nikt z załogi nie skomentował tego, przynajmniej nie od razu. Krakenia, oszołomiona tym, co zrobiła jej magia, zdołała podejść do Nikodemii i przyłożyć świeżo złamaną kość do jej kajdan. Księżniczka niemal nie zaczęła uciekać od nieumarłej, dopóki ta się nie odezwała.

- Przestań się ruszać. Zniszczenie stacjonarnego przedmiotu wymaga o wiele mniej finezji niż przeteleportowanie kogoś bez fizycznego kontaktu, ale jak będziesz wierzgać, to nie mogę niczego zagwarantować.

Czarodziejka wydała z siebie pisk przerażenia, ale przestała się ruszać.

- Wzywam nicość, by odzyskała to, co zostało jej zabrane przez chciwość istnienia. Niech się stanie, dezintegracja.

        Runy, które orbitowały ją podczas inkantacji, nadal wydawały się mocno zaburzone, ale gdy czar zaczął usuwać z istnienia kajdany, ręce księżniczki nie zostały naruszone. Inkantacja została powtórzona dla drugiego zestawu kajdan, aż w końcu Nikodemia była uwolniona.

- Wykorzystaj każdą magię, jaką znasz, aby pomóc mi uwalniać pozostałych. Po tym co zrobiłam nie ma czasu na finezję, pewnie i tak już wiedzą, że coś jest nie tak. - Odezwała się do niej, po czym podbiegła do Xenji, aby zająć się jej kajdanami. - Wybacz pani kapitan, ale musiałam najpierw zaciągnąć kogoś do pomocy. W końcu co dwie ręce to nie zero, prawda?

        W ten sposó Krakenia wraz z Nikodemią zajęli się uwalnianiem każdego w środku, z niepokojem nasłuchując czy nikt nie zaczął iść w stronę celi, w której się znajdowali.
Awatar użytkownika
Xenja
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Pirat , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Xenja »

Xenja spojrzała po całej swojej załodze i westchnęła ciężko. Wzięła do górnej, lewej ręki świstek papieru, po czym uniosła go tak, by każdy mógł widzieć.
- Znalazłam to w jednej ze skrzyń.
- To tylko jakiś spis portów, co z tego?- prychnęła Alisena.
- Różowa lilia – wtrąciła przemieniona.
- Pewnie nazwa jakiegoś statku – fellarianka ponownie przerwała pani kapitan.
- Alisena – upomniała ją Dezyderia.
- Dziękuje – powiedziała Xen i wreszcie mogła przejść do rzeczy – Człowiek w porcie miał dwukolorowe oczy. Jedno było białe, a drugie różowe. Natomiast w połączeniu z tą nazwą i zasadzką…
- ROSELILOWIE – krzyknęło naraz kilka osób, by zaraz usłyszeć szereg „cichnięć”, aby nie zbudzić strażnika.
Czteroręka pokiwała twierdząco głową, po czym spojrzała na mozolnie odgryzającą swoje kończyny Krakenię. Większość cierpliwie czekała, dopóki nie usłyszeli, że ktoś nadchodzi. Wtedy Alisena szeptem poganiała Krakenię, reszta milczała, ale mieli to samo na myśli. Na dodatek jeszcze strażnik został obudzony. To była istna kumulacja kłopotów.
- Czemu ona musi używać rytuałów, to trwa za długo – jojczała pod nosem fellarianka, aż Dezyderia zakryła jej usta swoją dłonią.
Pilnujący ich mężczyzna już im nie sprawiał kłopotu. Część osób popatrzyła na zjawę z przerażeniem, a ci, co oberwali kroplami rozbryźniętej krwi z obrzydzeniem. Róża była wycieńczona ilością tak drastycznych widoków najbardziej ze wszystkich, momentalnie straciła przytomność. Olimpia na szczęście zdążyła podłożyć pod nią ręce, aby nie uderzyła głową o ziemię.
- To… Nie wyglądało jak… teleportacja – powiedziała Nikodemia, ocierając swoją twarz ze szkarłatnej cieszy.
Xenja podobnie jak czarodziejka nie była zadowolona, mogli ich oskarżyć o kradzież, piractwo a teraz jeszcze brutalny mord. Na dodatek Roselilowie mogliby to wykorzystać na swoją korzyść, żeby zrazić ludzi do innych istot jeszcze bardziej. Przemieniona byłaby nawet skłonna uwierzyć, że to był ich plan od samego początku.
- Nie podchodź – niemalże krzyknęła pradawna na widok podchodzącej nieumarłej, z której kikutów wciąż wypływała krew – Czemu to ja mam być pierwsza – mruknęła pod nosem, kuląc się i zamykając oczy, niepewnie jednak wystawiła zakute w kajdany dłonie i liczyła, że tym razem magia Krakenii będzie nieco bardziej stabilna.
Po wszystkim wciąż bała się otworzyć oczy, najpierw musiała sprawdzić, czy ma wszystkie palce i dopiero wtedy całkowicie odetchnęła i zgodnie z prośbą sama zaczęła pomagać w uwolnieniu pozostałych.

Gdy cała załoga planowała ucieczkę, przyłapana Rita nieco niepewnie przybrała ponownie ludzką postać. Wciąż jednak była nad wyraz nerwowa, o czym świadczył jej intensywnie poruszający się na boki ogon. Zupełnie nie wiedziała, co ma mówić, więc stała tak w milczeniu dłużą chwilę. Poza tym wciąż czuła się bardzo niekomfortowo po wymuszonym głaskaniu i podnoszeniu jej bez pozwolenia. Gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazła, tamten człowiek zapewne już dawno miałby krwawą pamiątkę na twarzy po tym spotkaniu.
- Proszę, zaraz stąd zniknę, szukałam tylko kluczy. M-moi przyjaciele zostali uwięzieni, ktoś zastawił pułapkę. Nic nie zrobiliśmy. Przysięgam – mówiła przejęta i rozważała jak się wytłumaczyć z pirackiej bandery – Zostaliśmy wrobieni, jesteśmy tylko prostymi marynarzami.
Zmiennokształtna chciała od razu wszystko wyjaśnić, tak by przedstawić ich w jak najbielszym świetle. Nie miała jednak pewności, ile dokładnie wiedzą ci magowie więc musiała być bardzo ostrożna przy doborze słów.

Tymczasem Arista i Asteria pod opieką Ardaliona zastanawiali się, co powinni zrobić dalej. Mężczyzna imieniem Vlad oraz kobieta z liczną biżuterią zdążyli już odejść kawałek dalej, ale ich słowa mocno zapadły całej trójce w pamięć.
- Musimy im pomóc. Może zabijemy tego w czarnym płaszczu? – zaproponowała Asteria, wyciągając swój drobny sztylet.
- Może lepiej zrobić podkop do ich celi? – dodała Arista.
- Nie, zostajemy tu i na razie czekamy – stwierdził ostro Ardelion.
- Zamierzasz zostawić ich na pastwę losu i popijać mleko z kokosa jak gdyby nigdy nic?! – wrzasnęła zirytowana niebieskoskóra.
- Nie. Ale chyba bardziej im się przydamy żywi niż martwi – mruknął panterołak – Poza tym wasza matka by mnie zabiła, jakbym was naraził.
- Nie jesteśmy już dziećmi – wyższa bliźniaczka wciąż marudziła, rwąc się do boju.
Tymczasem druga odeszła nieco na bok, żeby pomyśleć w ciszy, a nie w akompaniamencie kłótni. W celu większego wyciszenia przycupnęła nawet na trawie, ale nie nacieszyła się spokojem zbyt długo. Asteria była za głośna i zwróciła uwagę tamtego mężczyzny. W tym momencie zawołał on swoich ludzi, którzy byli rozstawieni po okolicy. Złapali panterołaka i niebieskoskórą bliźniaczkę. Drugiej na szczęście nie zauważyli.
Ari zakryła usta dłońmi i ostrożnie weszła pod jeden z rosnących to krzaków. Bardzo się bała, była pewna, że, wystarczy jeden głośniejszy oddech, by ją również znaleźli. Na szczęście tak się nie stało. Odeszli zostawiając ją samą, jednakże jeszcze przez długą chwilę dziewczynka nie była w stanie się ruszyć. Łzy leciały jej po policzkach i cała drżała.
- Co teraz? – myślała kompletnie zagubiona, zawsze była tą słabszą, mniej odważną.
Pozostanie w tym miejscu, nie było bezpieczne, zbliżanie się do więzienia również więc rudowłosa po prostu ruszyła w stronę miasta. Miała nadzieję, że znajdzie kogoś, kto może jej pomóc.
Jednakże już, gdy tylko mijała pierwsze domostwa, ludzie zerkali na nią niepewnie z powodu rogów. Dziewczyna zwykle przyśpieszała wtedy kroku.
- Nie robię nic złego, tylko się przechadzam, jestem sama, wcale mnie nie szukają – powtarzała sobie w myślach dla otuchy.
Przeszła w ten sposób większy kawałek i zwątpiła, czy wchodzenie do centrum miało jakikolwiek sens. Ciężko westchnęła i przysiadła pod ścianą jednego z budynków w cieniu. Podwinęła kolana do siebie i taka skulona zaczęła cicho szlochać. Chciałaby móc się teraz śmiać jak ten ktoś na ulicy obok. Chociaż to nie był wcale wesoły śmiech, ale za to… znajomy?
Elfka uniosła głowę i szybko wytarła policzki i wychyliła się zza ściany. Stał tam Sergiej i jakaś kotołaczka, a więc jednak miała szczęście.
- Albo i nie… - mruknęła, widząc wskazujących na ciemnoskórego ludzi i podchodzącego strażnika. Postanowiła na razie nie podchodzić, jeśli mężczyzna zacznie uciekać, pobiegnie za nim, a jeśli to tylko jakieś nieporozumienie wtedy podejdzie.

Nieciekawie było również u Asterii i Ardaliona ponieważ zostali rozdzieleni. Panterołaka przejął tutejszy strażnik i ruszył w stronę lochu, gdzie jak sądził, wciąż uwięzieni są pozostali piraci. Dziewczynka natomiast wpadła prosto w ręce Vlada. Została związana i zaprowadzona do powozu. Miała zasłonięte, oczy więc nie wiedziała, dokąd zmierza.
- Jesteś podobna do matki. No, może poza tymi rogami – gdy tylko je dotknął, dziewczyna gwałtownie się poruszyła, chcąc mu to utrudnić.
- Ah tak, ta zadziorna. A gdzie twoja siostrzyczka?
- Nic ci nie powiem! – krzyknęła zdenerwowana.
- Cóż, szkoda. Wasz ojciec na pewno chciałby poznać obydwie – mruknął jakby od niechcenia.
- Nasz… ojciec?
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Maka to nie istota, która jest nastawiona na odmówienie pomocy tym, którzy jej potrzebują. Często są to ludzie, którzy są gotowi wysłuchać, zrozumieć sytuację oraz podjąć działania w celu udzielenia pomocy. Czasem ważne jest, aby pomocna osoba była zaufana, kompetentna i empatyczna, aby mogła skutecznie wesprzeć w trudnych sytuacjach. Czym także Maka zasłużyła sobie na to miano w oczach kompletnie nieznajomego jej mężczyzny?
        Zapytana zaś o wskazówki, odparła krótko i najlepiej jak tylko potrafiła: “nic nie wiem”. Ot, czego można było spodziewać się po kotołaczce widocznie niezwiązanej z żadną wojaczką, nie mówiąc już o kłopotaniu stróżów prawa? Zmiennokształtna miała jeden prosty cel i do niego dążyła. Dlatego też momentalnie ruszyła dalej, przed siebie, unikając już konfrontacji z jakimkolwiek obcym jej człowiekiem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości