Dalekie Krainy[Niewielka wyspa Artemis] Żądza wiedzy i wieczności.

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

[Niewielka wyspa Artemis] Żądza wiedzy i wieczności.

Post autor: Lokstar »

        Lokstar był rad, że tak potężna istota, jaką był jego skrzydlaty towarzysz Vaxen, zgodził się na taką podróż. Na czymś w rodzaju uprzęży zawieszonej na barkach szermierza, iluzjonista mógł w miarę wygodnie, ponieważ w powietrzu mógł pokonać tę podróż w zasadzie w nieznane. Szybko opuścili mury Fargoth. Z wysokości było można dostrzec ogrom zniszczeń poczynionych przez burzę z lodowym opadem, przez golemy, jak i samych walczących. Mieszkańcy byli zdruzgotani. Kłębili się w bocznych uliczkach, z pochodniami szukając winnych. Część z nich dostrzegła skrzydlatą postać na tle ciemnego nieba. Inni próbowali wydobyć ciała niewinnych ofiar - swoich bliskich spod odłamów lodu i części zniszczonych budynków. Wiele ulic było zniszczonych, ale najbardziej rejon przy karczmie, w której się spotkali. Zastanawiał się też, co pocznie karczmarz z tej drugiej karczmy. Śmieszyła Lokiego cała zaistniała sytuacja. Leciał ramie w ramię z kimś, kogo przed laty próbowałby zabić z zimną krwią. Zmienił się, ale zamierzał na nowo odkryć jak skutecznie walczyć z pokrakami na tym świecie. Pamiętał, że w najgłębszych czeluściach katakumb było "coś". Coś cennego. Pragnął tego jeszcze jako człowiek.

        Zamaskowany praktycznie nic nie mówił w trakcie lotu. Yallan też nie kwapił się, by przerwać tę ciszę. Wszystko było jak z bajki. Wiatr był delikatny, delikatnie uginał szczyty drzew pod nimi. Spomiędzy chmur wyłoniły się gwiazdy. Małe migoczące punkciki towarzyszyły im od tej pory nieprzerwanie. Poniżej przemykały pojedyncze zwierzęta oraz ich oprawcy. Wzdłuż drogi przez las jechała karawana z kosztownościami. Skrzynie wyglądały na ciężkie. Konie były zmęczone i ostro poganiane przez woźnicę. Wszystko wydawało się takie odległe. Tylko światło latarni w dłoniach obrazowało co się tam działo. Las ciągnął się po horyzont. Gdzieś w oddali migotały światła obozów, ognisk. Pomiędzy uderzeniami potężnych skrzydeł przebijały się wycia wilków i szum drzew. Czas jakby zwolnił. Loki od dawna nie miał okazji przyjrzeć się w ten sposób światu. Cały ten krajobraz ciągnął się godzina za godziną. Nie wiele było widać, szczerze mówiąc. Noc otuliła całą okolicę.
         ˜– Skręć lekko w prawo. – Rzucił Loki, rozglądając się po okolicy spowitej mrokiem. Sam jednak dobrze widział w ciemnościach. Vaxen kiwnął głową jakby od niechcenia i skorygował lot na prośbę swojego pasażera. – Myślę, że czas na odpoczynek. Kawał drogi jeszcze przed nami. – Przelecieli jeszcze jakieś pięć godzin od tego stwierdzenia. Akurat las się przerzedził i przechodził w otwarte pole. Niby nic szczególnego, ale dobrze miejsce na rozpalenie ogniska i nieprzykuwanie uwagi. W kierunku otwartego terenu, jak okiem sięgnąć, nie było żywej duszy. Delikatnie przysiedli, Lokstar pomógł pozbyć się zamaskowanemu liny i rozpalili ogień. Loki opadł pod drzewem, bawiąc się kartą w dłoni.
         – Wiesz, nigdy nie przypuszczałem, że będę podróżował z kimś, na kogoś kiedyś polowałem z zamiłowaniem. – Skierował swoje słowa do Vaxena odwróconego do niego tyłem i patrzącego w dal. Ten wydawał się nie słyszeć wypowiedzi, która niewiele znaczyła w obecnym stanie rzeczy. – Tak, gdybym stracił swojego życia, to dalej bym walczył... Zaraz. Nie jesteś tutaj przecież, by wysłuchiwać mojego biadolenia o moim zapyziałym życiu. – Iluzjonista szybko ukrócił temat i pogrążył się w myślach. "Ciekawe czy jest szczęśliwy, posiadając taką moc..."

        Odpoczynek nie trwał długo. Jeszcze przed nastaniem świtu przygotowali się do drogi i bez zbędnego ociągania się udali się w dalszą podróż. Świt nastał niedługo po tym, jak ich obozowisko zniknęło im z zasięgu wzroku. Lokstar wisząc na linie jakieś półtora metra poniżej, nie zdawał się zbytnio przejmować swoim położeniem. Przegryzał wykałaczki jedna za drugą i wspominał. Próbował poukładać w całość swoje ponad osiemset lat życia w trzech wcieleniach. Miał jeszcze wiele dziur w pamięci, choć nie były one istotne. Większość dotyczyła życia jako człowiek. Pamiętał, jak walczył z aniołem, z łowcą dusz. Najlepiej chyba pamiętał pogoń w jakimś mieście za opętanym chłopcem. Jego rumak był na tyle szybki i zwinny, by nadążać za uciekinierem między ludźmi w ciasnych, nierównych alejkach. Odtwarzał w myślach te sceny raz za razem. Pamiętał miny ludzi. Z każdym odtworzeniem poszczególnej sceny przypominał sobie więcej szczegółów. Kolejne godziny mijały i kolejne wioski przemykały pod nimi.

        Wielkie złote oko Prasmoka chyliło się już ku zachodowi, a oni przelatywali nad wielkim zbiornikiem wodnym. Najzwyklejsze jezioro wyglądało o tej porze dnia niesamowicie. Ciężkie, poszarpane chmury przepuszczały spod siebie promienie i odbijały je na tafli wody, tworząc bajeczne wzory i poświaty. Na tle ciemniejszych chmur powstała tęcza. Z ziemi pewnie byłaby nawet nie dostrzegalna, ale tutaj, gdy horyzont odsuwał się od obserwatora, wszystko wyglądało jak przesiąknięte magią stworzenia. Ktoś siedział i tworzył te piękne widoki. Takie sceny bardzo uprzyjemniały widok. Loki wtedy też wypatrzył stado poderwanych do lotu kaczek. Przed oczami stanął mu obraz z jego treningów. Gdy trenował rzuty kartami. Z uśmiechem na twarzy wyciągnął dłoń z kartą. Zakręcił młynka nadgarstkiem a karta łukiem, wirując z ogromną szybkością, powędrowała w kierunku kaczek, zostawiając za sobą delikatną niebieską poświatę. Gdy sięgnęła celu wybuchła, a ciało drobiu runęło w dół, wpadając prosto do wody. Wyrzucone w powietrze kropelki wody mieniły się wszystkimi barwami cennych, magicznych kamieni. W tym samym momencie szermierz spojrzał w dół. Spod maski nie wiele było widać, a loki tylko wzruszył ramionami.
         – Co? Nudzi mi się... – Zaśmiał się. Faktycznie nie wiele miał do roboty. Vaxen doskonale utrzymywał kierunek wskazany mu przez pobratymcę.

        W końcu nastał zmierzch. Zerwał się silniejszy wiatr. Pogoda nie zdawała się przychylna podróżnikom. Skrzydlaty w masce nawet nie zwrócił uwagi na tę zmianę. Jego wielkie eteryczne skrzydła biły miarowo. Silny wiatr nie był im straszny, gdy chmury za nimi zaczęły się zbierać na potężną ulewę, jedno uderzenie więcej i przyspieszyli. Tak jak można się było spodziewać, nie mieli zamiaru chować się przed burzą. Zamierzali zwyczajnie uciec. Po godzinie szaleńczego lotu udało się oddalić od terenu, na którym szalała burza na tyle, że było można znów spokojnie wrócić do "prędkości podróżnej". W oddali było widać już rozległe płaskie tereny a za nimi były już tylko otwarte wody otaczające kontynent.

        Loki czasem zastanawiał się, czy może nie wypadałoby się zaprzyjaźnić z Vaxenem. Szybko jednak porzucił ten pomysł. Ta podróż była tylko w interesach. Każdy z nich miał cel oraz uzupełniali się wzajemnie. Jeden miał możliwości, drugi wiedzę. Gdyby brakło jednego albo drugiego nigdy by nie dopięli swego. Każdy z nich pragnął zdobyć coś, co da mu przewagę nad innymi. Odkryć kilka nowych sztuczek a może nawet więcej? Kto wiedział, co osiągną. Jedno było pewne, muszą to zrobić razem albo wcale.
         – Wszystko, co tam spotkamy, możemy uznać za naszego wroga. Prawdopodobnie wszyscy, których znałem i znali mnie już nie żyją, więc zakładam, że będziemy musieli zdobyć to, co chcemy siłą. Zgaduję, że podoba ci się taka opcja? – Loki doskonale znał zapał szermierza do walki. Nie ważne kto to był. Celem było zabić, a im potężniejszy przeciwnik, tym lepiej. Vaxen tylko kiwnął głową bez słowa. – To rozumiem. Ale zostaw też coś dla mnie, co? – Wybuchnął Yallan serdecznym śmiechem. – Lecimy tam w końcu we dwóch.

        Wylądowali na kolejny odpoczynek. Doprowadzili się do porządku i pogrążyli w czujnym śnie. Niedane im było jednak pospać zbyt długo. Równo ze wschodem słońca wokół ich obozu zaczaili się zbójnicy. Nie jacyś tam rabusie. Jacyś podrzędni magowie lub ich uczniowie. Chcieli zabawić się w polowanie. Jednak, byli niczym w porównaniu z dwoma demonami. Szybko jednak pokazali, co potrafią. Było to "nawet godne podziwu" gdyby nie to, że jedna karta czy jedno cięcie mieczem nie pozostawiało nic po swym celu.
         – Oj daj im się pobawić. Nie musisz ich zabijać od razu. – Głos Lokiego brzmiał jak starego dobrego ojca, który łagodzi gniew syna. – Czy nie jest o wiele zabawniej gnieść przeciwnika, gdy ten myśli, że ma cię w garści? A jeszcze lepiej zrobić z niego głupca. – Gawędził sobie iluzjonista, stojąc koło wypalonego ogniska. Wtedy to kilku z czeladników magów rzuciło zaklęcia w kierunku demonów. Wielki wybuch przykrył wszystko. Jakie wielkie było ich zdziwienie, gdy cele dalej stały w tej samej pozycji i nagle się rozpłynęły w powietrzu. Loki stworzył iluzję niedaleko swojego obozowiska właśnie na takie sytuacje. Zanim tamci się połapali co się stało Lostar Van Yallan i Vaxen van Qualn'ryne byli w drodze ku spotkaniu z wielkim błękitem fal oddzielających ich od celu podróży.

        Słońce już wisiało na niebie od kilku godzin. Loki wraz z Vaxenem pokonywali kolejne mile nad wodą. Cała ta podróż sprowadzała się do jednego. Znaleźć niewielką połać ziemi pośrodku bezkresnego oceanu. Zadanie tak proste, jak i niezmiernie trudne zarazem. Godziny mijały, a woda wydawała się taka sama w każdym miejscu pod nimi. W końcu, gdy słońce przechyliło się i dotknęło tafli wody, cień pojawił się na wodzie. Oczy jednego i drugiego demona powędrowały za nim.
         – To tam, mój przyjacielu. Już blisko. – Z ulgą w głosie powiedział Loki i wskazał palcem kierunek. Vaxen przyspieszył i zmienił kierunek. Był zdeterminowany i nie marnował energii na odpowiadanie. Zwłaszcza że teraz nie miał gdzie odpocząć. Skrzydła biły raz za razem. Słońce chowało się pod wodą, a na tle ciemnego nieba zawitała góra.

        Na plaży wyspy Artemis wylądowali w środku nocy. W tej chwili celem było uzupełnienie zapasów i co najważniejsze odpoczynek po podróży, by móc stawić czoło ewentualnym zagrożeniom. W tej jednak chwili iluzjonista czuł ulgę, a jednocześnie niepokój. Był tu tak dawno temu, a pamiętał to miejsce, jakby wyjechał stąd wczoraj.
         – Vaxen! Rozbijmy obóz. Z samego rana pójdziemy po to, co powinno być nasze. Nawet Ty powinieneś odpocząć. – Loki zastanawiał się, jak powinien się zwracać do swojego kompana. Wcześniej nie darzył go zbytnio przyjaźnią. Łączyły ich tylko interesy. Tak jak i teraz. Może to i lepiej? Nie będzie, żalu, gdy wyjdzie z tego jakaś zwada.

        "Przybywam po to, co moje nie jest, a być powinno. Spróbujcie nas powstrzymać, jeśli dacie radę."
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Wyruszyli. Vaxen postanowił odegrać rolę małomównego. Po co niechcący zdradzać ważne dla siebie informacje? „Skoro zrobiłem z siebie gadającego bohatera w walce z Lodowym, to teraz zmienimy maskę. Niech uważa, że mnie nie zna" postanowił Vax. Nie musi jeszcze się integrować z nieznajomym mu wciąż Lokim. Choć jego potencjał rósł i trzeba pomyśleć o pozyskiwaniu sojuszników. Baldrughan na pewno już to robi.
        Czarny nie patrzył na opuszczane przez nich miasto. Niewiele interesował go ogrom zniszczeń i setki albo tysiące osobistych, życiowych tragedii mieszkańców Fargoth. Każdy coś traci, żeby potem coś innego zyskać. Zamaskowany spojrzał na swoje hebanowe skrzydła. Czy aby na pewno były „jego"? Swoje lotne kończyny utracił w podziemiach Zatopionego Miasta. Utracił coś, żeby zyskać to, czym teraz porusza. Nie męczył się, jego plecy również zmieniły umięśnienie, ponieważ wszystkie ścięgna odpowiedzialne za fizyczne skrzydła zniknęły razem z nimi. Te czarne lotki przeplatane pomarańczową nicią nie do końca należały do niego. Były mu posłuszne, owszem, silniejsze, szybsze i niemęczące. Mimo tego, nie odczuwał ich w aspekcie fizycznym. Nie były częścią jego ciała.
        Po kilku godzinach szybkiego, acz relaksującego lotu słońce schowało się za horyzont, na ciemno-granatowe niebo zaś wypłynął migoczący gradient gwiazd. Krajobraz stał się niezwykle artystycznie piękny. Vax cicho westchnął i zaczął najpierw cicho, potem stopniowo głośniej nucić piosenkę. Zasłyszał ją dawno, gdy po śmierci na ziemi odwiedził Plany Niebiańskie. Kto to mu śpiewał? Vaxen nie mógł sobie tego przypomnieć.

Zapada zmrok, świat i Prasmok
Nadchodzi sen, czas stłumić gniew
Spójrzmy prawdzie w twarz.

Skrzydła tej błękitnej godności
Poniosą nas za horyzontu kres
Czerwień i czerń, tango dwóch kolorów
Oba odległe, dla nas tylko wieczność.

Zapada zmrok, ciemności brat
Gwiazdy migoczą milionem barw
Rozpoznaj je nim zgasną.

Zapada zmrok, potyczki kres
Po wielkiej bitwie dla ofiar parę słów
Cieszmy się, póki czas.

Zapada zmrok...
Przyjdzie i na nas czas
Ale pókim żyjem, póty walczyć będziemy


        Melodia niesiona zaskakująco ciepłym, jak na znikomą emocjonalność Szermierza, głosem sprawiła Lokstarowi sporą przyjemność, dla Vaxa była zaś obietnicą. Ostatnio nucił tę samą piosenkę w drodze na Pustynie Nanher. Co się tam stało, wie wyłącznie kilka osób. „O ile jeszcze żyją. Niedługo wieść o moich mocach się poniesie po Alaranii, a wtedy wiele osób zapragnie tej potęgi. Będą chcieli mnie pokonać" pomyślał Przemieniony z uśmiechem i dumą. „Gdy już będę sławny..." skojarzyło się Czarnemu i roześmiał się w głos.
        Gdy Lokstar zwrócił uwagę o zmianę kierunku, Vax natychmiast skorygował o kilka stopni w stronę zgodną z tym, co mówił nawigator i nieco przyspieszył.

***

        Nie potrzebował jeszcze żadnego postoju. Lot zupełnie go nie zmęczył. Potem pomyślał, że Loki może chcieć stanąć na własnych nogach. Tak więc pięć godzin po propozycji iluzjonisty Vaxen faktycznie obniżył lot nad sporą odludną polaną. Byli już daleko poza Centralną Alaranią, tutaj osiedla ludzkie, elfie czy innych istot należały do rzadkości.
        Zaczął składać się do ostrożnego lądowania, nie chciał wszak zrobić krzywdy pasażerowi. Lokstar mógł mieć rację. Odpoczynek dobrze im zrobi, zwłaszcza że nie wiedzą, czy nie natkną się u celu na prawdopodobnych przeciwników.
        Podczas gdy pobratymiec zajął się ogniem, Vaxen skupił się na okolicznych aurach. Zainteresowało go bowiem to, że w samej Alaranii emanacje natury były zupełnie inne i odrębne od tych tutaj. Zamaskowanemu wydawało się, że nawet sama natura mu grozi i ostrzega przed wrogiem. A tym wrogiem miał być cały świat. Dla Lokiego jednak wyglądało to tak, jakby Vax zapatrzył się w przestrzeń.
        — Nie jestem, ale mogę jej wysłuchać. Jeżeli będziesz chciał, mogę przybliżyć ci i swoje życie. — odpowiedział cicho, ale Lokstar chyba tego nie dosłyszał. „Czy jestem szczęśliwy z tą mocą...?" przemknęło mu przez myśl, ale szybko uciął tę rozterkę. Jasne, że jest szczęśliwy! Chyba...
        Ale było coś interesującego w samej myśli, coś, na co były upadły nie zwrócił uwagi początkowo. Oto nadarzała się okazja do nawiązania znajomości. Mieć sojusznika - phi, prościzna. Za silnym zawsze wiele osób pójdzie, wierząc w jego moc i to, że ich obroni. Jednak, mieć przyjaciela - to już zupełnie inna bajka. „Tylko czy ja chcę się do kogokolwiek przywiązywać?" zastanowił się z obawą. Finalnie jednak Vaxen stwierdził, że przeczeka ten dziwny głosik w głowie. Lepiej zaczekać, co przyniesie los, niż pochopnie podejmować decyzje.
        — Łap — krzyknął Czarny do Lokiego i rzucił mu skręcony kawałek suchego mięsa. Obaj zgłodnieli.

***

        Ruszyli niedługo później, ich niedawne obozowisko zniknęło z pola widzenia dokładnie, gdy dzienne oko Prasmoka wychyliło się zza widnokręgu. Vaxen nie zaprzątał już sobie głowy krajobrazami, widokami czy niepotrzebnym analizowaniem i myśleniem. Wyłączył się i machinalnie uderzał lotnymi kończynami raz za razem, powodując nieraz spory huk, choć znacznie częściej starał się przemieszczać z pomocą ciepłych prądów powietrza, wtedy wystarczyło skrzydła rozłożyć możliwie szeroko i dać się nieść wiatru.
        Parokrotnie minęli pod sobą mniejszą lub większą wioskę, czasem jakiś zbiornik wodny, niekiedy zagajnik lub większy las, lecz większe połacie gruntu to były ogromne równiny wyglądające na pastwiska.
        Gdy nad jednym z mijanych jezior Vax dosłyszał huk, zerknął w dół. „Pewnie mu się nudzi...' pomyślał równo ze słowami Lokiego, gdy zrozumiał, że ten wysadził nieszczęsnego ptaka w powietrze. Tak naprawdę cisza pomiędzy nimi nie mogła zostać niczym zmącona. Nawet gdyby chcieli porozmawiać, to jeden nie dosłyszałby drugiego przez pęd powietrza w uszach. Lecieli naprawdę bardzo szybko, choć nie było to aż tak odczuwalne przez sporą wysokość.
        Strach pomyśleć co by się stało, gdyby lina nie wytrzymała...
        Słońce wreszcie zaczęło znowu zachodzić, gdy w niedużej odległości za nimi zaczął formować się front burzowy. Vax nie zmartwił się tym ani odrobinę, po prostu uderzył mocniej lotkami i przyspieszył. Od tej pory burza ich jednostajnie goniła, zapewniając, że poruszają się jednostajną prędkością.
        Gdy oddalili się od nawałnicy Vax nieco zwolnił. Na słowa Lokstara o przeciwnikach kiwnął głową. Choć usłyszał tylko co trzecie słowo, rozumiał, o co chodzi Przemienionemu. Walka. Tyle mu wystarczyło. Drugiej części wypowiedzi zaś nie dosłyszał, ale widząc szczerze roześmianego przyjacie... ehkm... towarzysza uznał, że powiedział dobry dowcip i też zmusił się do lekkiego chichotu.
        Niedługo potem zatrzymali się na kolejny postój. Nie obawiali się rozbójników, bo i kto mógł im zagrozić? Więc obaj zasnęli czujnym, regenerującym snem.
        Nad ranem musieli przymusowo się obudzić. Ich obozowisko zostało nieroztropnie zaatakowane przez idiotów, którzy pokusili się o napaść na dwóch potężnych Przemienionych. I nawet fakt, że nie byli to zwyczajni rabusiowie, tylko jakaś zorganizowana grupa czarodziejów nie uratował ich od masakry. Vaxen zabijał kolejnych z lekkim smutkiem w skamieniałym sercu, bolało go bowiem, że żadnego nie może nieco torturować - wszak gonił ich czas.
        — Owszem, o wiele zabawniej — odrzekł najspokojniej w świecie Zamaskowany, jakby robił zakupy na targu. Na nieszczęście napastnika jednak wykonywał właśnie zamach na kolejną szyję, oddzielając głowę od tułowia — ale nieco się spieszymy. Szkoda czasu na takich szczeniaków.
        Po zaskakującym pokazie umiejętności iluzji nawet Vax wyglądał na zdziwionego, gdy wybuch, który miał ich dosięgnąć trafił w atrapy. Pełen podziwu posłał Lokiemu spojrzenie pod tytułem "też chcę tak umieć" i kontynuował zmierzającą już do końca walkę.
        — Ciekawy sposób na poranna gimnastykę... — rzucił Demon od niechcenia, gdy było już po wszystkim. — Ruszajmy.

***

        Dalsza część drogi odbywała się nad bezkresnym oceanem, którego błękit w TAKIEJ ilości przyprawiał już o mdłości - nie przez chorobę morską, a jedynie przez znużenie. Szukali pośród fal jednej większej połaci ziemi. Niby znali drogę, ale po kilku godzinach lotu jak wyspy nie było, tak nie było. Vax już miał zawiadomić Lokiego, że jego dom mógł po prostu przestać istnieć jak lwia część Fargoth po potyczce z Baldrughanem, gdy nagle, niby spod wody, wyłonił się ląd. Kapelusznik wyciągnął dłoń w tamtym kierunku, coś niezrozumiale dla Zamaskowanego mówiąc, więc Vax uznał, że to właśnie ich cel i przyspieszył.
        Po jeszcze około godzinie lotu, już pod osłoną nocy wylądowali na twardym gruncie wyspy Artemis.
        — Ta, przyjacielu — przytaknął Iluzjoniście — rozbijmy obóz. Bez sensu włóczyć się po ciemku. No i, cholera jasna, zgłodniałem... — zaśmiał się. Muszą sobie wzajemnie, choć odrobinę ufać, aby współpraca szła w dobrym kierunku. Nikt nie karze się od razu przywiązywać.
        „Uhu, jesteśmy. Faktycznie daleko... Ciekawe, czy znajdę tu coś interesującego... A nawet jeśli nie, zyskam sprzymierzeńca. Potem trzeba sprzątnąć to lodowe ścierwo upadłych aniołów. A zrobię to z rozkoszą..." uśmiechnął się i pstryknięciem rozpalił ogień, a następnie zdjął maskę i usiadł w kręgu światła pomarańczowego płomienia. Ogień nie palił się na niczym, więc i dymu niemal nie było, co ograniczało szansę rozpoznania niemal do zera. Nawet samo ognisko nie należało do wielkich i dopiero z paruset stóp można je było dostrzec.
        — Łap — powiedział to samo, co podczas postoju w podróży i... Rzucił skręcony kawałek suchego mięsa. — Na takie wyprawy lepiej być przygotowanym, nie? — odpowiedział na pytające spojrzenie Przemienionego. — Smacznego.
Ostatnio edytowane przez Vaxen 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Lokstar razem z Vaxenem siedzieli przy niewielkim ognisku i konsumowali kąski przygotowane przez skrzydlatego. Zdziwił się, gdy ogień powstał jakby w powietrzu. Był pewny, że rozpalił go jego towarzysz. Żałował tylko, że nie mógł tego zrobić wcześniej. Nie musieliby tracić czasu na szukanie drewna na kontynencie. Był przez to trochę zły, ale szybko ukoił nerwy, zanurzając zęby w mięsie. Poza tym, czego mógł się spodziewać po takim typie, jakim był Vaxen? Praktycznie wszystkiego. Nawet tego, że go zabije za kilka sekund zaraz po tym, jak zje swoją porcję. Wszystko ciągnęło się bardzo długo. Nawet sekundy zdawały się trwać minuty, gdy Loki bacznie obserwował swojego pobratymca bez słowa. Jedli w ciszy.
        W pewnym momencie Loki przekręcił się i położył plecami na piasku. Obserwował bezchmurne, gwiaździste niebo. Księżyc w kształcie sierpa unosił się gdzieś nad horyzontem, leniwie przemierzając nieboskłon. Ledwo co się pojawił, a już swoim majestatem przyćmił wszelkie inne migoczące, świetliste punkty.
         — Z samego rana powinniśmy ruszyć w głąb wyspy. W końcu powinniśmy trafić na mury klasztoru albo jego pozostałości przynajmniej. A tak swoją drogą jak mnie wtedy poznałeś na ławce w Fargoth? —Spytał, lekko się unosząc na ramionach i kierując twarz na towarzysza. - Nikt wcześniej tego nie dokonał ot tak.
         — To nic trudnego, gdy wiem, jaką masz aurę. — Odparł szermierz.
         — Aurę? Co masz na myśli? - Zdziwił się Loki. Spotkał się z tym określeniem już kilka razy wcześniej, ale nie miało to dla niego większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że wiedział, na co poluje. Czuł zapach i fakt obecności swoich celów, mimo że nie mógł ich fizycznie dostrzec.
         — Aura to wyjątkowa dla każdego istnienia cecha, której nie da się zmienić w inny niż magiczny sposób. Na przykład za pomocą artefaktu. — Uśmiechnął się, pokazał na siebie i swoje skrzydła. — Więcej znajdziesz pewnie wśród ksiąg naszego celu, więcej bowiem ja ci tego nie przybliżę, gdyż umiejętność tę mam od powrotu do Planów Niebiańskich.
         - Pewnie masz rację. Wiele nauki przede mną zapewne. - Skłonił głowę, szukając ukrycia dla swojej niewiedzy. Wiele poświęcił studiując księgi mieszczące się w podziemiach, ale to musiało mu umknąć, a raczej nigdy do tego nie dotarł, przedzierając się przez niekończący się labirynt regałów i piedestałów w bibliotece.

        Kilka następnych godzin spędzili na odpoczynku po dość męczącej podróży. Była ona wyczerpująca na pewno dla Yallana. Vaxen nie wydawał się strudzony tym kilkudniowym lotem, choć nie protestował za faktem przerwy. Może zwyczajnie jego prezencja nie zdradzała zmęczenia. A może on się nigdy nie męczył? Lokstar przerzucił się z boku na bok. Jego oczom ukazały się pierwsze promienie słońca, a razem z nimi trzech rybaków. Nieśli oni sieci i harpuny. Nie zauważyli oni jeszcze odpoczywających mężczyzn. Szli przed siebie i rozmawiali o poprzednim dniu. Za nic mieli sobie fakt wczesnej godziny. Śpiewali i wykrzykiwali hasła zrozumiałe tylko dla nich. Prawdopodobnie byli jeszcze podchmieleni po wczorajszej biesiadzie. Jeśli tak to można nazwać. Demon był zdziwiony ich obecnością. Minęły jakieś siedem setek lat, kiedy był tutaj ostatni raz. Nie spodziewał się, że ktoś tutaj jeszcze będzie. Czekała ich trudniejsza wyprawa niż się spodziewał. Skoro ludzie nadal tutaj żyją może to równie dobrze oznaczać, że zakon również funkcjonuje. Dopóki nikt nie doniesie o obecności dwóch demonów na wyspie, nie powinno być większych problemów. Największym z ich zmartwień w tej dziedzinie są teraz ci podpici, domorośli wędkarze. Mogli przecież uciec i zameldować o obecności obcych. Wtedy nie byłoby za wesoło. Jeśli pamięć nie zawodziła Lokiego, łowcy szybko by się z nimi uporali. No może nie tak szybko. Szermierz jest dużo potężniejszy od ostatniego Piekielnego czy Demona, jakiego pokonał Lokstar, a on sam wiedział, czego można się spodziewać. Zawsze miał "asa w rękawie".
         — Widzisz tamtych pajaców? — Rzucił do Vaxena i szybko okrył ich iluzją. Tamci byli na tyle nieskupieni na sytuacji, że jakby podsunął im pod nos różowego jednorożca byłby dla nich tak samo realny, jak ten piasek, który wszędzie włazi.
         — Zdam się na twój blef. — I przekręcił się na drugi bok, totalnie olewając sytuację.
         — Jak sobie chcesz. — Odparł. — Na ten moment i tak nas nie widzą. Musieliby się o nas potknąć, żeby się o nas dowiedzieć. — Zaśmiał się i dalej ich obserwował. Tamci usiedli na piasku. I zamiast łowić ryby dla rodzin czy wioski, rozłożyli swoje tobołki i wyjęli z nich trunki. — Ja wszystko rozumiem. Ale jakim cudem oni tyle lat przeżyli, skoro tacy jak oni się obijają? — Wykonał gest dłonią. — Ej Vaxen! Wybacz, że cię budzę, ale chcesz zobaczyć przedstawienie? — Iluzjonista nie był zainteresowany reakcją. Chciał się zabawić kosztem tej hałastry.

        Wstał i zrobił dwa, może trzy niecałe kroki w kierunku bawiących się rybaków. Pstryknął palcami jakby od niechcenia, a uwagę rybaków przykuł ruch na wodzie jakieś sto metrów od brzegu. Pojawiła się skała.
         — Chłopaki!? Wy też to widzicie? — Rzucił jeden z nich. Gdy wszyscy tam spojrzeli, na skale siedziała Syrena. Jedna z najpiękniejszych istot, jakie może ujrzeć mężczyzna w swym życiu. Z racji, iż sam twórca tej wizji nie miał okazji spotkać się z wieloma syrenami, ba do tej pory spotkał dopiero jedną, postanowił się posiłkować obrazem swej towarzyszki sprzed kilku dni dodając kilka kosmetycznych zmian, by jeszcze bardziej ucieszyć oko podpitych ofiar. "Mam nadzieję, że nie mnie za to nie zabiją" Uśmiechnął się pod nosem.
         — Czy... Czy.. Czy to jest?... — Pokazywał jeden z rybaków przed siebie w morze, myśląc, że pokazuje swoim towarzyszom ich cel. Faktycznie wszyscy wiedzieli, co pokazuje. Syrena bardzo kusząco zaprosiła ich do siebie. Tamci nie wiadomo czy pod wpływem alkoholu, czy idealnych wdzięków syreny porzucili swe butelki i weszli do wody w momencie, gdy syrena zaczęła swą pieśń miłości.
         — Nie, nie, nie... Chłopaki, tak szybko ulegliście? Co z wami? Nie uczono was, że to pewna śmierć? Czekajcie, zademonstruję wam. — Ironię w głosie iluzjonisty dało się wyczuć z kilometra, nawet nie wsłuchując się w wypowiedziane zdania.
         — Piękna. Piekna. Piękna. — Powtarzali raz za razem. Płynęli do kobiety z ogonem, muszlami zamiast bielizny licząc na uciechy. Niestety, gdy tylko podpływali, Loki delikatnie odsuwał od nich kamień, na którym siedziała Syrenka. Oddalił go do tego stopnia, że fale uniemożliwiły nieszczęśnikom powrót. Rudowłosa zaśmiała się i z 'gracją wskoczyła do wody. Aby ich męczarnie choć trochę uprzyjemnić, dał jednemu z nich poczuć miękkość skóry kobiety na plecach. "Niech go znienawidzą przed śmiercią." W końcu mężczyźni opadli z sił a zaraz po tym na dno.
         — Tych utopców mamy z głowy. Woda powinna wyrzucić ich ciała koło wieczoru na brzeg. Nikt nie będzie wiedział, co się im przytrafiło. — Loki się teatralnie ukłonił jak to miał w zwyczaju, gdy cały spektakl wychodził po jego myśli. — A teraz do rzeczy. — Odwrócił się do skrzydlatego i klęknął na kolano przy nim. Dłonią wyrównał piasek między nimi i usiadł wygodnie.
        Z piasku zaczęło wypływać coś na kształt niebieskiego dymu. Emanował łuną o tym samym kolorze. Strużki emanacji zaczęły układać się w kształty geometryczne, a po kilku sekundach na wyrównanym piasku widniał półprzezroczysty, trójwymiarowy model klasztoru. Uwzględniał on wszystkie szczegóły, o których pamiętał Loki. Obrócił go jeszcze, by sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu i naniósł niezbędne poprawki.
         — Kilka rzeczy może się nie zgadzać, gdyż dawno tam nie byłem. — Wskazał na półprzezroczystą bramę. — Tędy z reguły się wchodzi, ale przypuszczam, że nas to nie dotyczy. Chyba że zagramy w ich grę na naszych zasadach. Niestety może to trochę wydłużyć nasz plan o tygodnie jak nie miesiące. Ale to ustalimy za chwilę. — Yallan nie zwrócił uwagi na to, czy towarzysz w ogóle się obudził. Raczej tłumaczył to sam dla siebie. Choć w rzeczywistości wiedział, że jego towarzysz uważnie go słucha. — Te budynki... — Pokazał rzędy małych domków ustawionych regularnie. — Mieszkają tam adepci i cała reszta. Nie istotne. Tam po prostu będzie ich zwyczajnie zawsze najwięcej. Ten budynek, o tutaj... — Powiększył tę część mapy i uniósł. — ...to kaplica przyzwania. Tam ściągają z okolicy wszystkie plugastwa i odsyłają je skąd przyszły. Ja tam chce się udać po księgi z zaklęciami. Przynajmniej część z nich jestem w stanie wciąż rzucić i wykorzystać ich moc. — Spojrzał w oczy Vaxena dając mu do zrozumienia, że też chce się przyczynić do upadku Lodowego. — Naszym głównym celem, jak mniemam, jest biblioteka. To ten budynek. — Podniósł jego zarys i dokładnie przestudiował. — Jest dobrze chroniona czarami. Wejście do podziemnej części jest zapieczętowane. Będziemy musieli się tam dostać siłą. — Odsłonił wnętrze omawianej konstrukcji i wskazał wejście do podziemi. — Myślę, że we dwóch zdołamy przełamać te zaklęcia. Ludzie żyjący na wyspie nie są istotami magicznymi. To ludzie, którzy nauczyli się władać magia. Znaczy inaczej. Mieli ją zawsze w sobie, ale wiesz jak to jest, jak się o niej nie wie. To tak jakbyś mógł latać od zawsze, a nie wiedział, że masz skrzydła czy jakoś tak. — Loki szukał szybkiego porównania jak uzmysłowić taki fakt komuś, kto nie pochodził jednoznacznie z ziemi i miał magię we krwi. — Dalej niestety nie pamiętam, jak dokładnie wygląda pomieszczenie. Było tam zawsze ciemno, a ja miałem tylko świecę. Pewnie zapytasz jak się tam dostać. Już tłumaczę. — Odsunął obraz mapy na całą wyspę. Zaznaczył na niej swoją pozycję. — Jesteśmy tutaj. — Wskazał miejsce palcem. — Oczywiście mniej więcej. Jeśli dobrze się orientuję, to jakieś trzy kilometry stąd jest miasto. Moje rodzinne bagatela, ale to już nie ważne. Tak to wyspa jest głównie porośnięta lasem. Przecinają go liczne pola i budynki przemysłowe jak młyny czy spichlerze. Wszystko jest połączone drogami wyciętymi śród drzew. W samym sercu wyspy jest wygasły wulkan. U jego stóp znajduje się klasztor. W zasadzie wyspa żyje własnym życiem. A przynajmniej tak było osiemset lat temu. Ludzie byli bardzo uczuleni na obcych z lądu. A jak się dowiedzą, że jesteśmy demonami, to będziemy mieli spotkanie z kapłanami.

        Loki szybko jeszcze pokazał kilka miejsc orientacyjnych na mapie i wytłumaczył, skąd tyle wie o tej wyspie. Wiedział, że ten fakt może wydać się dziwny dla towarzysza. Szybko jednak rozwiał wątpliwości i wstał.
         — Liczę na owocne łowy, — wyciągnął dloń do Vaxena — ...przyjacielu.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Lokstar słusznie dedukował. Nie miał pewności, czego można się po Zamaskowanym spodziewać. Nawet sam Vaxen nie potrafił przewidzieć swoich czynów. Wszystko zależało od aktualnego humoru, chęci i otoczenia. Na razie był lojalny, bo było mu to na rękę. Ale przecież wszystko może się jeszcze zmienić! Vaxen ustosunkowywał swoje zachowanie do własnego widzimisę. Po Vaxie można by się spodziewać właściwie wszystkiego. Od faktu, że podzieli się kruchymi obecnie zapasami po fakt, że po prostu zamorduje towarzysza i zje jego ciało na kolację. Nie bez powodu chłopi nie jednej, nie dwóch, a wielu wiosek mówili na niego "Anioł Zagłady". Sprowadzał na miasteczka ból, cierpienie i śmierć. Był niczym zaraza, która, gdy raz uderzy w granice osiedla, nie opuści go, póki nie zabije wszystkich żywych istot. Dla Vaxena nie liczyło się, czy to będą mężczyźni, starcy, kobiety czy dzieci. Jego zachowanie w czasie ataku furii stawało się jednolite niczym głaz. Nie dałoby się go odwieść od mordu. W akcie gniewu Vaxen czuł tylko żądzę krwi i nawet piękne kobiety ponętnie zapraszające do łoża nie odwiodłyby go od tego. Demon po prostu ciąłby wszystko, co by natrafiło na jego ostrza, jego sylwetka zaś z rozłożonymi skrzydłami na tle ogromnych języków ognia trawiących budynki i zwłoki pozostałaby na zawsze we wspomnieniach tych, którym jednak jakimś cudem udało się uniknąć śmierci.
        Vaxen był po prostu jak wysłannik Śmierci. Mroczny, bezlitosny, pławiący się radośnie w bólu i cierpieniu swoich ofiar. Był Czarnym Szermierzem.
        Loki i Skrzydlaty jedli w ciszy, wsłuchując się jedynie w lekkie trzaski magicznego płomienia i bicie własnych serc. Tylko czy czarnooki miał jeszcze bijące serce? W tym momencie wydawało mu się, że nie. Jego uczucia jednak rozbudzały się niekiedy przy pewnych sytuacjach. Tak było w wypadku syreny Kathleen w Zatopionym Mieście. Poczuł wtedy zagrożenie ze strony uczucia, które zdawało się napływać do jego ciała. Poczuł zauroczenie, dlatego tak szybko zwiał. "Żadnych cholernych słabych uczuć, psia jego mać!" uciął samemu sobie te rozważania Vaxen kąsając kolejny kawał mięsa.
        W tym samym miejscu, na Pustyni Nanher, osiągnął ogromną moc. Wiedział, że teraz przez nią będzie zagrożony. Sam Baldrughan chce posiąść siłę, którą Vaxenowi udało się zdobyć po długim czasie walki o nią. Skoro sam Lodowy już twierdził, że pokona Vaxena tylko po to, aby odebrać mu moc, to takich jak on będzie więcej. Czarny westchnął. Czekała go ciężka przeprawa. Ale z drugiej strony... To dobrze. Uśmiech rozprowadził się na boki twarzy, w świetle płomienia pokrytej szkarłatnym poblaskiem. To dobrze. Będzie co robić. Będzie kogo mordować. Ale z drugiej strony... Co będzie jak jednak jakimś cudem, na przykład w grupie kilkuset, go pokonają. Zginie, a jego moc... No właśnie. Co z nią? Wyparuje? Faktycznie zmieni właściciela?
        Zaraz, zaraz! "Nie mogą przecież mnie zabić. Mogą mnie pokonać, ale wtedy wrócę z zemstą. Tylko jak zapewnić sobie, że wrócę?" zaczął rozmyślać były upadły. "Jak umrzeć, ale przeżyć. Jak stać się nieśmiertelnym..." rozważał. Już miał plan, czego będzie szukać w tych bibliotekach. Będzie szukać kodu nieśmiertelności.
        Nagle Lokstar położył się na piasku, wpatrując się w gwiazdy. Vax odruchowo przygasił ogień i schował maskę za pazuchę płaszcza.
        — Z samego rana powinniśmy ruszyć w głąb wyspy. W końcu powinniśmy trafić na mury klasztoru albo jego pozostałości przynajmniej. A tak swoją drogą jak mnie wtedy poznałeś na ławce w Fargoth? —Spytał iluzjonista, lekko się unosząc na ramionach i kierując twarz na towarzysza. - Nikt wcześniej tego nie dokonał ot tak.
        — To nic trudnego, gdy wiem, jaką masz aurę. — Odparł szermierz.
        — Aurę? Co masz na myśli? - Zdziwił się Loki.
        — Aura to wyjątkowa dla każdego istnienia cecha, której nie da się zmienić w inny niż magiczny sposób. Na przykład za pomocą artefaktu. — Uśmiechnął się, pokazując na siebie i swoje skrzydła. — Więcej znajdziesz pewnie wśród ksiąg naszego celu, więcej bowiem ci tego nie przybliżę, gdyż umiejętność tę mam od powrotu do Planów Niebiańskich.
        — Pewnie masz rację. Wiele nauki przede mną zapewne... - kapelusznik skłonił głowę, Vax zaś spojrzał w gwiazdy, migoczące niczym najcenniejsze kamienie szlachetne, i również się położył.
        Obaj wędrowcy wreszcie zasnęli. I nawet pomimo faktu, iż pierzasty nie czuł zmęczenia, w przeciwieństwie do Lokiego, i tak szybko uległ. Oczywiście ich sen nie był głęboki, a raczej czujny, choć regenerujący. "Jestem wszechpotężny" jeszcze przed samym zaśnięciem błysnęło w głowie. Potem już tylko piękne sny o ogromnej potędze zaprzątały jego głowę.

~~***~~

        Ołtarz. Dziwny, bo lekko podniszczony, ale ołtarz. Vaxenowi wyraźnie kojarzył się z kaplicą na cześć Pana. Nieraz takie widywał, wszak był jednak Niebianinem, choć przez krótki czas. Niewiele myśląc, a jeszcze mniej rozumiejąc, stawił krok w jej kierunku. Echo, które rozbrzmiało po świątyni, niemal przyprawiło go o migrenę. Ale dzielnie ruszył w jej kierunku. Nie widział ścian budynku, pomieszczenie zdawało się nieskończone. "
Co to za wymysły?!" nie rozumiał.
        Rozglądając się tak po otoczeniu, nie zauważył, że na ołtarzu ktoś usiadł. Pojawił się znikąd. Dopiero dźwięk uderzenia metalową sprzączką w marmur zwrócił uwagę zaskoczonego sytuacją Vaxa. Skierował wzrok w tamtym kierunku i zobaczył... Piękną kobietę w czerwonej sukni z czterema stalowymi gwiazdami przyszytymi na tasiemkach do ramion. "
Gdzie ja jestem?!" zadał pytanie w myślach.
        — To tylko twój sen, Vaxenie — odpowiedziała mu kobieta na ołtarzu. Jej biust zafalował w rytm słów, a kolejne echo rozbrzmiało kakofonią po nieskończonej kaplicy.
        — Więc mogę tu robić, co mi się żywnie podoba? — zapytał z niebezpiecznym, ironicznym uśmiechem Zamaskowany. Nagle jednak jego maska zniknęła z jego twarzy, podobnie jak uśmiech.
        — Tak, to znaczy, że możesz mnie przelecieć tu i teraz, Czarny Szermierzu. I choć oboje wyciągnęlibyśmy z tego sporo radości chyba lepiej poczekać na nasze fizyczne spotkanie, nie uważasz? — zadała pytanie i ponętnie oblizała usta. Vaxen mimo usilnych starań nie mógł się skupić na jej znakach szczególnych. Zapamiętał tylko czerwoną suknię, pomarańczowe włosy i demoniczne, bordowe tęczówki z pionowymi źrenicami.
        "
Nie denerwuj się tak, bo się jeszcze obudzisz." zganił samego siebie pierzasty, rozglądając się dookoła, a jego dłoń bezwiednie powędrowała na plecy do rękojeści miecza, której jednak nie spotkała.
        — Nie jestem twoim wrogiem... — rzekła cicho, najwyraźniej nieco zdegustowana — skup się na chwilę i zapamiętaj: ołtarz, na którym teraz siedzę, będzie twoim "zbawieniem". Twoim eldorado. Wtedy nawet twój nemezis cię nie pokona. Gdy już się na niego natkniesz, musisz odkryć przed sobą nieco więcej wiedzy o światach i o duchach. Gdy już zrozumiesz jak odradzać się na nowo po każdej śmierci i staniesz się niepokonanym i nieśmiertelnym wojownikiem, będę caaała twoja — ostatnie dwa słowa wypowiedzi rozciągnęła, podobnie jak ramiączka sukienki pozwalając, aby ubranie z niej zleciało i odsłoniło nagą skórę. — Pamiętaj o mnie i o ołtarzu. Ale nim tu trafisz, odwiedź bibliotekę, zwłaszcza dział ksiąg tajemnych.
        Słowa, echo jej słów, kaplica, stół ofiarny i nawet sama zjawiskowa kobieta zaczynały się rozpływać, blednąć i tonąć w wirze mroku i ciemności. "
No nie, znowu..." przemknęło mu przez myśl, gdy słyszał już ostatnie zdanie.
        — Pamiętaj o mnie... I o... ołtarzu...

~~***~~

        Obudził się, chwytając łapczywie haust powietrza i ściskając w dłoni piasek. Leżał na plaży. Wyspa... "Co mi się właściwie śniło...?" próbował sobie przypomnieć. Wydawało mu się, że było to coś bardzo ważnego. Ale za nic nie pamiętał, co się we śnie działo. "Skoro nie pamiętam, to nie było to takie ważne" stwierdził Vaxen z uczuciem, że zostawia za sobą coś tak ważnego, że może zadecydować o jego przyszłości.
        — Widzisz tamtych pajaców? — zapytał Lokstar. Najwyraźniej już od dłuższego czasu nie spał. Demon spojrzał we wskazanym kierunku, jednocześnie zwracając uwagę na aury. Rybacy, wyraźnie zbyt weseli. Tylko dlaczego nie zauważyli leżących na środku plaży, w dodatku ubranych na czarno, dwóch facetów? "No tak, iluzja. Pewnie to jego sprawka...". Słońce już niemal wstało ponad widnokrąg, zalewając świat szkarłatną łuną. Wstawał kolejny dzień. Dzień na wyspie Artemis, który miał być legendarny. Dla Lokstara i dla Vaxena. Tylko to nieznośne uczucie, jakby zapomniał o czymś ważnym... Nurtujące i niemożliwe do pozbycia się... Utrudniało ono Vaxowi radość z tego dnia. "Co to było takiego ważnego?!" dumał i nadal nie rozumiał, co tylko go bardziej denerwowało.
        — Zdam się na twój blef... — rzucił od niechcenia Czarny i wrócił w objęcia piasku, licząc, że jeszcze zaśnie lub przynajmniej przypomni sobie coś, co było niby takie ważne, a o czym po prostu... Zapomniał.
        — Jak sobie chcesz. — Odparł. — Na ten moment i tak nas nie widzą. Musieliby się o nas potknąć, żeby się o nas dowiedzieć. — Zaśmiał się i dalej ich obserwował. Tamci usiedli na piasku. I zamiast łowić ryby dla rodzin czy wioski, rozłożyli swoje tobołki i wyjęli z nich trunki. — Ja wszystko rozumiem. Ale jakim cudem oni tyle lat przeżyli, skoro tacy jak oni się obijają? — Wykonał gest dłonią. — Ej Vaxen! Wybacz, że cię budzę, ale chcesz zobaczyć przedstawienie? — Iluzjonista nie był zainteresowany reakcją. Chciał się zabawić kosztem tej hałastry.
        Więc Vaxen nieco mimowolnie spojrzał. Ciekawił go pokaz umiejętności towarzysza. W Fargoth nie był w stanie obserwować wyczynów kapelusznika, bowiem był zbyt zajęty swoim drinkiem z lodem.
        Loki wstał i ruszył w kierunku niczego nieświadomych rybaków. Przez chwilę były piekielny pomyślał, że przecież ich zauważą, ale wtedy też przypomniał sobie o iluzji, którą zapewne nałożył na nich demon. A tymczasem iluzjonista pstryknął palcami, wprawiając w zdumienie nie tylko skrzydlatego, ale również, a raczej zwłaszcza, rybaków. Oto tuż przed nimi, w wodzie, pojawił się kamień, a uwagę wszystkich zainteresowanych przykuł ruch pod lustrem wody. "Bez jaj!" przemknęło przez głowę Vaxowi, gdy ujrzał burzę rudopłomiennych włosów i zielony ogon. "Kathleen!" oniemiały demon siedział na piasku z rozdziawionymi do granic możliwości ustami. Gdyby nie fakt, że biust wizji był stosunkowo za duży jak do proporcji ciała samej naturianki, nie wspominając o tym, że prawdziwa Kathleen miała sporo mniejsze atrybuty.
        Tymczasem syrena zachęcająco spoglądała na przeraźliwie zaskoczonych mężczyzn z butelkami alkoholu w dłoniach.
        — Chłopaki!? Wy też to widzicie? — Rzucił jeden z nich.
        — Czy... Czy.. Czy to jest?... — Pokazywał drugi. Gdyby nie fakt, że zarówno mieszkańcy Artemis, jak i Vaxen, widzieli iluzję, zabawnym były fakt, że rybak pokazuje palcem w otwarty ocean.
        A łudząco podobna do Kath iluzja ponętnie zaprosiła swoje ofiary do siebie. Zaprosiła na pewną śmierć w lodowatych objęciach słonej wody. W odmętach oceanu. Tylko że żadnej z opanowanych żądzą mężczyzn nawet nie pomyślał o fakcie, że to po prostu sprytna pułapka. Poszli na pewną śmierć, rzucając butelki w piach.
        — Nie, nie, nie... Chłopaki, tak szybko ulegliście? Co z wami? Nie uczono was, że to pewna śmierć? Czekajcie, zademonstruję wam. — Ironię w głosie iluzjonisty dało się wyczuć z kilometra, nawet nie wsłuchując się w wypowiedziane zdania.
        — Piękna. Piękna. Piękna. — Powtarzali raz za razem. Płynęli do kobiety z ogonem i muszlami zamiast bielizny licząc na uciechy. Niestety, gdy tylko podpływali, Loki delikatnie odsuwał od nich kamień, na którym siedziała Syrenka. Oddalił go do tego stopnia, że fale uniemożliwiły nieszczęśnikom powrót. Rudowłosa zaśmiała się i z gracją wskoczyła do wody.
        Zaś prądy porwały ciała nieszczęśników.
        — Tych utopców mamy z głowy. Woda powinna wyrzucić ich ciała koło wieczoru na brzeg. Nikt nie będzie wiedział, co się im przytrafiło. — Loki się teatralnie ukłonił — A teraz do rzeczy. — Odwrócił się do skrzydlatego i klęknął na kolano przy nim. Dłonią wyrównał piasek między nimi i usiadł wygodnie.
        Vaxen był pod sporym podziwem. Pokonał kilku facetów, fakt, że zwykłych mężczyzn, ale bez żadnego wysiłku, nawet nie ruszając się z miejsca, jednym pstryknięciem powodując, że sami oddali się w objęcia zimnych i martwych dłoni matki Śmierć. Teraz natomiast, w jakiś niezwykły, magiczny sposób, przed upierzonym wyłaniał się spod piasku miniaturowy plan wyspy i klasztoru, skalowana makieta. Trójwymiarowy obraz. Hologram. Wydawał się maksymalnie dokładny, przynajmniej dla dawnego anioła, który na tej wyspie nigdy nie był i nawet o niej nie słyszał.
        Potem Lokstar wprowadził nieco swojego latającego towarzysza w realia tego skrawka ziemi na środku oceanów. Tłumaczył budowę klasztoru i miasta, wyjaśniał pewne ciekawostki, zawsze wszystko obrazując na makiecie z niebieskawego dymu, zaznaczając punkty orientacyjne i ważne lokacje, które mieniły się pośród planu czerwonawym blaskiem. Czasem też przybliżał jakiś fragment rozkładu, ukazując więcej szczegółów, jak rozkład pomieszczeń, ułożenie drzwi i okien oraz nawet niekiedy kanałów wentylacyjnych. Vax słuchał uważnie każdego słowa, nie wtrącając się ani na słowo. Zdał się na plan przyjaciela. Tak, przyjaciela. Póki łączy ich cel i droga, póki jeden drugiego potrzebuje i póki wiedzą, że potrzebują siebie nawzajem - łączą ich interesy. A w takim wypadku były piekielny wiedział, że może mówić o Lokim "przyjaciel".
        Szermierz ożywił się nieco przy kaplicy przyzwania. Znowu coś mu się niemiłosiernie skojarzyło, ale mimo usilnych starań mózg nie łączył wątków. "Co było takie ważne, że mnie tak męczy?!" nie potrafił sobie poradzić z tym nieznośnym uczuciem Vaxen, co go ciągle denerwowało, choć nie dawał tego po sobie poznać.
        Głównym celem była jednak biblioteka. Kaplica wraz z ukrywanymi tam mocami i wiedzą musiała zaczekać na swoją kolej. Nawet dla nieokiełznanego Przemienionego wyraźne było, że wpierw trzeba dostać się do składu ksiąg, zwłaszcza tych głęboko ukrytych, zakazanych i tajemnych. Do miasta były trzy kilometry, zaś właśnie wstawał dzień. Najlepiej pojawić się tam nad ranem, żeby trudniej było skojarzyć, iż na wyspę przypałętali się nieznani wędrowcy. Vax w duchu dziękował za to, że aura demonów jest niemal niewyczuwalna. Sam miał problemy z odkryciem, nie wspominając o odczytaniu, własnej emanacji.
        — Liczę na owocne łowy, — Lokstar wyciągnął dloń do Vaxena — ...przyjacielu — skwitował cały plan, zaś niedawno przemieniony anioł uścisnął rękę dawnego Łowcy Dusz. To oznaczało, że od teraz pracują razem, przynajmniej do odwołania. Zamaskowany jakoś odczuwał, że ta informacja napawa go optymizmem. Dawny anioł założył swoją maskę.
        — Ta... Czas wreszcie trochę się odstresować po nudnej podróży — jego diaboliczny uśmiech z wyszczerzonymi, białymi kłami wyglądał, jakby był obłąkany, a przynajmniej jakby pochodził z samych czeluści piekła. Ale zaraz...

        Poniekąd tak było...

~~***~~

        Nie było co się obijać. Mieli przed sobą ponad trzy staje (trzy kilometry) podróży, i to zupełnie pieszo. Kiepskim pomysłem wydawał się lot w centrum wioski, skoro woleli pozostać incognito. Raczej latający na ogromnych, czarnych skrzydłach facet nie wygląda na zwyczajnego człowieka, a raczej na pieprzony, diabelski pomiot - upadłego anioła. Vax rozumiał to, dlatego nie oponował. Poprawił saye ze swoją bronią na plecach, chwycił torbę z dobytkiem i ruszył krok w krok obok Lokiego.
        Szli w zupełnej ciszy przez las. Jednak to, że obaj siedzieli cicho, nie znaczyło, że i natura wokół nich będzie milczeć. Wręcz przeciwnie. Nastawał kolejny dzień w gaju. Ptaki rozpoczynały swoje piękne śpiewy, zwierzęta tu i ówdzie przebiegały drogę wędrowcom, skoczne wiewiórki rozpoczynały swoje harce, a żyłki z sideł błyszczały coraz jaśniej we wschodzącym słońcu... "Zaraz"!
        — Stój — rzucił Vax odpychając Lokiego na bok. Nie udało im się uniknąć pułapki. Jeden z nich zahaczył o linkę. Spomiędzy drzew spadła ogromna kłoda, która z impetem wpadła na Vaxena. A tak przynajmniej wyglądało to z perspektywy iluzjonisty - bela przywiązana grubymi linami wylądowała na jego towarzyszu, robiąc z jego ciała papkę.
        Loki pomylił się jednak, o czym przekonał się, gdy kłoda rozpadła się na dwie części przecięta w powietrzu wszerz. Hebanowa, matowa klinga w dłoni Vaxena wyglądała, włącznie z jego doskonałą, bojową postawą, niezwykle pięknie i majestatycznie, na co nawet niedoświadczony Lokstar zwrócił uwagę.
        — Za duże jak na pułapkę dla zwierząt, chyba że polują u was na niedźwiedzie brunatne... Albo na słonie. — rzucił nieco ironicznie Zamaskowany chowając ostrze do sayi. — Ruszajmy.
        Lokiemu nie trzeba było tego powtarzać.

~~***~~

        Po około pół godzinie, gdy złote oko Prasmoka nadal wisiało jeszcze nisko nad horyzontem, wyszli z lasu pomiędzy pierwsze zabudowania. Dotarli do miasta, a raczej przedmieścia. Pojedyncze domki zlepione najczęściej z beli drewna i gliny, choć niekiedy i murowane i z kamienia, wznosiły się pośród zagród ze zwierzętami, pastwiskami i polami uprawnymi. W oddali majestatycznie błyszczała góra, zapewne wspomniany wcześniej wulkan, a u jego zbocza można było się dopatrzyć strzelistych wież klasztoru.
        — Tam jest nasz cel — rzucił Vax. Tak bardzo chciał rozłożyć teraz skrzydła i pofrunąć. Wiedział jednak, że nie może. Lepiej kupić konia i dojechać. "Dobrze, że wziąłem zapas złota..." pomyślał demon, wiedząc, że alarańskie monety zapewne nic tu nie znaczą, są bezwartościowe i tylko zdradziłyby, skąd pochodzą wędrowcy. Z kolei złoto i brylanty są uniwersalnym środkiem płatniczym niemal... Wszędzie. Dlatego zamaskowany jedynie podrapał się po szyi, gdzie normalnie widniałyby położone po sobie piórka unoszących się w powietrzu skrzydeł. Teraz jednak nie było tam nic, bowiem Vax ukrył nieistniejące kończyny lotne.
        Wkroczyli na utwardzony trakt prowadzący do centrum.
        — W razie czego ty gadasz... — rzucił beznamiętnie do Lokiego Czarny — bo ja najpierw morduję, a potem pytam.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        — Za duże jak na pułapkę dla zwierząt, chyba że polują u was na niedźwiedzie brunatne... Albo na słonie. — rzucił nieco ironicznie Zamaskowany chowając ostrze do sayi. — Ruszajmy.
Lokiemu nie trzeba było tego powtarzać.
        — Zdecydowanie za duże. I raczej zbyt zamaskowane na jakiekolwiek zwierzę. — Pozbierali się i ruszyli w dalszą drogę. Do najbliższej osady mieli jeszcze do przejścia kawałek drogi.
        Pół godziny zajęło im dotarcie do najbliższej osady. Wędrowali między budynkami. Prymitywnymi jak na ten teren. "Co się tutaj stało?" Lokstar nie wiedział, o tej części wyspy za wiele, ale doskonale było widać ich cel.
        — Tam jest nasz cel — rzucił Vax. Faktycznie w oddali widniały wieże. Dawniej ich nie było. Loki przez chwilę wpatrywał się tam, idąc machinalnie. Nie bardzo interesował się, co teraz robił jego towarzysz. Zastanawiał się co może ich spotkać za murami klasztoru. Loki tam się wychował, poznał tajniki magii i jej zastosowanie. Wiele też nauczył się o pokonywaniu przeciwnika i wykorzystywaniu jego słabości. Teraz jego przeciwnikiem mógł być każdy, kogo kiedyś znał, jeżeli któryś z magów dożył tego czasu. Wiedział, że jedynym, który mógł tego dokonać był Fannlor - jego mentor. Tylko on wydawał się na tyle potężny, by móc przetrwać tyle wieków. Tylko czy faktycznie mu się to udało?
        — W razie czego ty gadasz... — Rzucił do Lokiego Czarny — bo ja najpierw morduję, a potem pytam. — Dopiero te słowa wyrwały iluzjonistę z zamyślenia.
        — Pewnie. — Odparł beznamiętnie. — Dawniej tych wież nie było. — Dokończył smutno. Coś było nie tak i Loki doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie wiedział tylko, co powoduje to uczucie.

*~~*


        Przemaszerowali wzdłuż ulic miasteczka. Domy były tutaj poustawiane w rzędach. Za nimi ciągnęły się pola sięgające lasów w oddali. Maszerowali wzdłuż chodnika ułożonego z glinianych płyt. Były one znacznie wygodniejsze do chodzenia pieszo niż piaskowe podłoże drogi tuż obok. W tej chwili okolica tętniła życiem. Ludzie siedzieli na ławkach, dzieci bawiły się na piasku. Gdzieś kilku mężczyzn popijało swoje trunki i grało w karty. Nic się nie działo, dopóki dwóch, ubranych na czarno mężczyzn, nie wkroczyło w ten sielankowy obrazek. Na początku nikt z dorosłych nie zwrócił na nich uwagi. Dopiero gdy odmienność w ubiorze przykuła wzrok dzieci ich opiekunowie zaczęli się interesować przybyłymi osobnikami. Biorąc pod uwagę ich niemal nieskazitelny ubiór w porównaniu do zakurzonych koszul i wytartych spodni, byli niecodziennym widokiem.
        — W końcu nas zauważyli. W sumie bez znaczenia. Nie są warci zachodu. —Loki przystanął i spojrzał w niebo, przysłaniając dłonią oczy. — Bardzo nam się śpieszy? — Loki nie umiał odczytywać aur, które go otaczały ale jednoznacznie dało się wywnioskować z zachowania ludzi, że coś się tutaj stało. Wszyscy zamilkli i zaczęli powoli wycofywać się do swoich domów, łapiąc i szarpiąc swoje dzieci w kierunku drzwi. — Ocho. Coś się święci. — Vaxen z jego umiejętnościami mógł z łatwością wyczuć aurę zbliżającej się postaci. — Chodźmy dalej. Nic tu po nas.
        Gdy zrobił krok przed siebie, w poprzek drogi rozbłysł szereg run, a on sam odbił się od niewidzialnej ściany.
        — Co do kroćset? — Wyrwało się demonowi. Runy rozbiegały się dookoła nich. Widniały nawet na ścianach domów. Loki próbował wymacać barierę, ale nic nie był w stanie wyczuć pod dłonią, pomimo że coś nie pozwalało mu jej wysunąć dalej. — Iluzja? Na pewno nie! Wiedziałbym! — Nagle złocista poświata bariery wystrzeliła w górę i zamknęła kopułę nad głowami przemienionych. — Lokstar cofnął się kilka kroków widocznie przerażony. To nie były jego sztuczki. "Mam tylko nadzieję, że Vaxen nie weźmie tego za zdradę" Magia, a raczej jej dźwięk bijący od magicznej ściany był prawie niesłyszalny, ale przenikliwy. Wszystko aż wibrowało. Wtedy za złotym blaskiem zaczęła wyłaniać się postać. Na samym początku nie było można określić jej sylwetki. Była to bezkształtna masa nie poruszająca się w żaden sposób wskazujący czy jest to człowiek, czy też nie. Wszystko działo się szybko. Za szybko. Ktoś musiał tę pułapkę przygotować wcześniej.
        Gdy kurz wreszcie opadł, przez barierę przeszedł starzec o lasce. Długa siwa broda sięgała niemal ziemi. Podniszczony habit też swoje widział. Laska była wykonana z drewna. Powyginana w fantazyjne kształty przyozdobiona wieloma runami, których znaczenie w większości było zagadką, zwieńczona była kryształem mieniącym się wieloma barwami. Potężny artefakt dostarczający mocy jego właścicielowi.
        — Nie uciekniecie podłe kreatury! Wy pomioty tego świata nie macie wstępu na te ziemie! — Niemal sapał staruszek. Jego głos był zmęczony i zdradzał wiek osoby go używającej. Nie dało się usłyszeć już żadnej barwy głosu. Tylko szumiał z tłumionym głosem. Mimo to Przybył sam stawić czoło dwóm przybyszom.
        — Albo jest tak potężny, albo tak głupi, że tutaj przyszedł. — Loki szepnął do Vaxena, gdy stanął przy nim. — Ale jeśli jednak jego powodem bycia tutaj to może być nie wesoło. Pamiętam ten rodzaj magii... Jeszcze żaden piekielny z tego nie uciekł. Choć nigdy ta bariera nie była tak duża. — Loki starał się zachować spokój. Wiedział jednak na co stać łowców demonów z tej wyspy. A ten był chyba najpotężniejszym z nich.
        — Część moich ludzi zginęła. Część zniknęła z powierzchni ziemi. Inni nadal są opętani strachem i bólem. — Ciągnął swoją wypowiedź starzec. W pewnym momencie ściana zadrżała i mężczyzna z brodą przeszedł przez nią bez żadnego problemu. Z każdym jego krokiem wspomaganym laską ściana wędrowała za nim, zmniejszając pole ewentualnej bitwy. Loki zmaterializował karty.
        — Pierwszy raz widzę, by demony walczyły kartami. A ty, mój drogi, czy mnie zaskoczysz? Nie ważne i tak przez dziewięćset lat nie było szkaradzieństwa, które dało mi rady. — Na twarzy dziadka wymalował się uroczy uśmiech. — Mój dawny uczeń też się bawił kartami. Ciekwe czy rzucasz tak samo dobrze jak on. "O czym on mówi? O mnie?" Loki zdecydowanie lekko się zmieszał. "Nie, nie możliwe. To nie może być on."
         Pierwsze magiczne zaklęcia skierowane były na samego maga. Obrócił kostur w dłoni wzdłuż jego własnej osi, a ten rozdzielił się jakby na trzy i splótł sam ze sobą, otaczając mocniej na szczycie kamień. Rozbłysł błękitnym światłem a z otwartej dłoni dzierżącego kostur powędrowały błyskawice we wszystkich kierunkach. Wbiły się one w barierę i raz na jakiś czas drobna iskierka przeskoczyła po powierzchni. Następny czar był o wiele bardziej spektakularny. Kostur owinął się swojemu właścicielowi wokół lewego ramienia. Staruszek wyprostował się tyle na ile pozwalał mu jego starczy kręgosłup. Wysunął dłoń przed siebie niczym mistrz walk. Zatoczył okrąg na piasku nogą i tak stanął. Podniósł wzrok na przybyszów, a jego oczy emanowały błękitno-białym światłem, które rozchodziło się z nich niczym dym z fajki. Loki szybko sklonował siebie samego i odbiegł na bok. Potężny magiczny pocisk przeciął powietrze tuż za Yallanem i zaraz przy Vaxenia. Klon zniknął z powierzchni ziemi.
        — Jestem rozczarowany... — Posmutniał starzec.
        — Co to było?! — Loki upadł. Pocisk, gdy dotarł do budynku, wysadził go w powietrze, zostawiając potężną wyrwę w ziemi i zasypując okolicę odłamkami.
        — Mam cię. — To było naprawdę żartobliwym tonem. Kolejny pocisk tym razem w towarzystwie setek mniejszych pędził już w kierunku leżącego demona."Na Alaranię." Nie zdążył wypowiedzieć tych myśli. Potężna magia uderzyła w niego z ogromną siłą i odrzuciła pod sam koniec bariery. Jego ubranie zostało porozrywane w kilku miejscach razem z ciałem. Upadając, został dodatkowo porażony przez pioruny krążące w sferze.
        — Chyba powinienem się do tego przyzwyczaić, że wiecznie obrywam. — Rzucił smutnie Lokstar.
        — Teraz ty przyjemniaczku. — Zebrał magię, przed sobą i w postaci kilku wiązek posłał je w kierunku Vaxena. Ten w mgnieniu oka wzbił się w powietrze, unikając śmiercionośnych promieni, tnących wszystko na swojej drodze. Łącznie z budynkami, drzewami i ptactwem uwiezionym w kopule. Promienie rozdzieliły się na jeszcze mniejsze i tym razem goniły za celem w linii prostej skręcając za nim raz za razem tworząc sieć. Vaxen nie miał wyboru. Musiał na tę chwilę uciekać. Nagle jeden z promieni zmienił taktykę, wyprzedził go i wyrósł jak spod ziemi tuż przed lecącym skrzydlatym. Ten ledwo uniknął przecięcia. Kilka pojedynczych piórek upadło na ziemię.
        Loki w tym czasie wygramolił się z wyrwy i chwiejnym krokiem szedł w kierunku starca.
        — Te! Nie zapomniałeś o czymś?! — Wykrzyknął Lokstar posyłając niemal całą talie wybuchowych kart w dziadka. Promienie zmieniły kierunek i powędrowały prosto w iluzjonistę. Loki szybko zmienił swoja pozycję przy pomocy klona. Tam gdzie uderzyły w ziemię świetliste włócznie zostały tylko płatki róż. Karty dosięgnęły celu. Wybuch wprawdzie nie był tak majestatyczny i potężny jak te poprzednie, ale musiały choć trochę zranić cel. Jak wielkie było rozczarowanie i zdziwienie Lokiego, gdy z kłębów dymu wyłoniły się wiszące w powietrzu karty. Akurat te, które miały bezpośrednio trafić czarodzieja.
        — Niemożliwe... Zatrzymał je. — Po kolei karty zaczęły wracać do właściciela. Iluzjonista zaczął się bronić unikając kolejnych kart i strącając kolejne przy pomocy swoich. "Co ja w ogóle wyprawiam?" Pstryknięciem palcami zdetonował wszystkie pozostałe karty. Mag przez chwilę był zajęty Lokstarem, więc Vaxem miał chwilę na swój ruch. Niestety musiał się śpieszyć z każdą chwilą kopuła zmniejszała swoja objętość. W krótce bedą jak ptaki w klatce bez możliwości latania.
        — Nie damy rady go pokonać. — Stwierdził Yallan. Lecz gdy dostrzegł podobieństwo czarodzieja do swojego mentora, opuścił gardę. — Fannlorze...! — Nie dane mu było dokończyć. Ból przeszył jego ciało i osunął się na ziemię. Nie umarł. Był tylko obezwładniony.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Po wydostaniu się z lasu i wejściu w wioskę naszło ich niezrozumiałe zwątpienie. Złe przeczucia. Ale Vaxen nie dawał sobie mącić w głowie. Tak, dokładnie tak uważał. Już musieli wiedzieć o ich obecności i teraz magią siali w ich głowach niepewność. "Nie ze mną takie sztuczki..." pomyślał Czarny, wierząc, że tubylcy słyszą jego myśli. Ile było prawdy w jego podejrzeniach, a ile zwyczajnego, śmiertelnego strachu? Ciężko powiedzieć. Sam Szermierz jednak nigdy w życiu nie czuł strachu, dlaczego więc niby teraz miałby zacząć?
        "Trzeba będzie znaleźć sposób na takich cwaniaków. Może magia umysłu?" zaczął się poważnie zastanawiać, wciąż nie pamiętając poleceń kobiety ze snu i samej sytuacji.
        Wioska nie zwróciła szczególnej uwagi Demona, przypominała wiele podobnych, ogromną ilość tych, które tonęły wśród fal żywych płomieni, targanych sztormem gniewu i śmierci, zalewanych kolejnymi pokładami cierpienia. Mieszkańcy celowo unikali wzrokiem przybyłych nieznajomych, jakby widzieli w nich wrogów. Ale zarówno Vaxen, jak i Lokstar nie mieli zamiaru mordować miasteczka. Drogą wybudowaną tutaj szło się dużo lepiej niż wcześniej przez "nigdzie". I choć życie tu toczyło się swoim tempem, turyści zdawali się wpierw przyciągać uwagę, a potem, jakby magnes o tym samym biegunie, odpychać. Wywoływali niewypowiedziany strach, maskowany, ale widoczny. Przynajmniej dla Czarnego, który z podobnymi reakcjami spotykał się w każdej poprzedniej wiosce wymordowanej przez niego własnoręcznie - od tak, dla sportu.
        — W końcu nas zauważyli. W sumie bez znaczenia. Nie są warci zachodu. — Loki zatrzymał się, spoglądając w niebo, więc i Zamaskowany, po pokonaniu dwóch kroków więcej, przystanął. — Bardzo nam się śpieszy? — nim jednak towarzysz czarnookiego zakończył wypowiedź, pośród tutejszych coś się stało. Zaczęli wycofywać się do domostw, kryć w budynkach, jakby coś lub ktoś przesłał im telepatyczne ostrzeżenie.
        — Ocho. Coś się święci. — powiedział Loki.
        — Ocho. Coś się święci. — rzekł jednocześnie Vax poprawiając saye na plecach i maskę. Robiło się tu bardzo gorąco.
        — Chodźmy dalej. Nic tu po nas. — dodał kapelusznik i ruszył. Miał rację. Powinni jeszcze przed zmrokiem dostać się do klasztoru ukrytego u zbocza wulkanu wśród wysokich drzew. Kiedyś był zupełnie niewidoczny, ale widząc zaskoczenie Lokstara Vaxen uznał, że strzeliste i wysokie do nieba wieże widoczne teraz (dzięki czemu mogli zlokalizować z pełną dokładnością cel) są stosunkowo nowe.
        Iluzjonista jednak nie zdołał pokonać nawet kilku kroków w poprzek drogi, zatrzymawszy się na czymś nieistniejącym. Wzdłuż traktu rozbłysnęły złotem runy. Nieco przestraszony były egzorcysta cofnął się o krok, zaś złocista powierzchnia bariery wystrzeliła w górę, tworząc dookoła nich i ponad ich głowami kopułę.
        Vaxen obserwował to przedstawienie z niesmakiem. "A jednak mnie tu tylko zwabił na śmierć. Cuchnący pomiot..." pomyślał z narastającą wściekłością. Jednak nagle Loki się odwrócił do niego, a w oczach dłuższego stażem demona Czarny Szermierz dostrzegł prawdziwe przerażenie. "Czyżby... Nie?".
        — Iluzja? Na pewno nie! Wiedziałbym! — jego głos lekko się łamał w niedowierzaniu. "Czy to tylko sprytna zagrywka i głupie przedstawienie?" Vaxen nie był pewny, czy powinien ufać temu mężczyźnie. Już pokazał mu przecież, jakie ma zdolności, czemu niby miałby nie wykorzystać ich przeciwko niemu?
        "Zaraz... Gdyby chciał mnie tak urządzić, nie pokazywałby wcześniej swojej magii, aby móc ją wykorzystać przeciwko mnie z zaskoczenia. Tak to jego przewaga zniknęła. On też jest w pułapce." sposób logicznego myślenia Vaxa nawet i jego zaskoczył. Zazwyczaj najpierw rzucał się w wir walki, a dopiero potem myślał nad konsekwencjami i problemami.
        Wzrok Lokiego padał nie na samego Szermierza, tylko jakby za niego. Zamaskowany odwrócił się w tamtym kierunku, spodziewając się ataku. Nie pomylił się. Zza lekkiego kurzu zaczęła wyłaniać się pochylona postać. Po kilku minutach przez barierę przeszedł starzec opierający się na długiej, drewnianej lasce. Ale co tam jego niezbyt powalający wygląd! Jego aura była czymś, co kojarzyło się z odwrotnością emanacji licha z Pustyni Nanher. Była wręcz nawet potężniejsza! Wszystko wokół wibrowało, ale nie od magicznej bariery, a właśnie przez aurę czarodzieja! Vaxen poczuł się przytłoczony, jego zmysł magiczny krzyczał z bólu. Lokstar dostrzegł, jak Vaxen upada na kolano, wydobywa ostrza i jedno wbija w ziemię, opierając się na nim.
        — Co do jasnej kurwy?! — przeklął siarczyście Wojownik z zaciśniętymi zębami, jednocześnie jego przyspieszony oddech świszczał mu w gardle. Oddychanie stało się ciężkie. "Dalej, ogarnij się, albo szybko zginiecie!" opieprzał samego siebie Skrzydlaty, próbując przełamać emanację staruszka.
        — Nie uciekniecie podłe kreatury! Wy pomioty tego świata! Nie macie wstępu na te ziemie! — Niemal sapał staruszek. Jego głos był zmęczony i zdradzał wiek osoby go używającej. Nie dało się usłyszeć już żadnej barwy głosu. Tylko szumiał stłumionym głosem. Mimo to przybył sam stawić czoło dwóm przybyszom.
        Vax już domyślił się, z kim mają do czynienia i przed czym ostrzegał go Loki. Pojął, że stwierdzenie "wyspa łowców demonów" nie wzięło się znikąd. Weszli do samego serca istoty, która nienawidzi ich rasy, a zwie się światem. Wyspa Artemis była epicentrum wrogiej siedziby, była stolicą przeciwnika. A oni weszli sobie tu, jakby czekał na nich obiadek. "No to do dzieła" Vax uspokoił myśli, skupił się wyłącznie na mroku i ciemności powoli opanowującym jego głowę. Po chwili jego sylwetka stanęła na pełnych nogach, w fascynującej, bojowej postawie i gotowy do potyczki. Pokonał najpierw samego siebie.A zgodnie ze słowami jego ojca "pokonaj samego siebie, a nikt nie stanie ci na drodze" powinien z łatwością załatwić starucha.
        — Albo jest tak potężny, albo tak głupi, że tutaj przyszedł. — Loki szepnął do Vaxena, gdy stanął przy nim. — Ale jeśli jednak jego powodem bycia tutaj to może być nie wesoło. Pamiętam ten rodzaj magii... Jeszcze żaden piekielny z tego nie uciekł. Choć nigdy ta bariera nie była tak duża. — Loki starał się zachować spokój. Wiedział jednak na co stać łowców demonów z tej wyspy, o czym oczywiście pojęcia nie posiadał Szermierz. A ten był chyba najpotężniejszym z nich. Vaxen kiwnął głową, że przyjął do wiadomości. Starzec jednak nadal nie zaatakował.
        — Część moich ludzi zginęła. Część zniknęła z powierzchni ziemi. Inni nadal są opętani strachem i bólem. — Ciągnął swoją wypowiedź starzec. W pewnym momencie ściana zadrżała i mężczyzna z brodą przeszedł przez nią bez żadnego problemu. Z każdym jego wspomaganym laską krokiem ściana wędrowała za nim, zmniejszając pole ewentualnej bitwy. Vax zaczął czuć się jak ptaszek w klatce. "Jeśli czegoś szybko nie wymyślimy, moje możliwości w powietrzu spadną z ogromnych do "bez szans"! Myśl, myśl...!".
        — Pierwszy raz widzę, by demony walczyły kartami. A ty, mój drogi, czy mnie zaskoczysz? Nie ważne, i tak przez dziewięćset lat nie było szkaradzieństwa, które dałoby mi radę. — Na twarzy dziadka wymalował się uroczy uśmiech. — Mój dawny uczeń też się bawił kartami. Ciekawe, czy rzucasz tak samo dobrze jak on. — Zamaskowany już wiedział, o co chodzi. Lokstar mówił, że stąd pochodzi. Vax wątpił, aby był jeszcze jeden egzorcysta posługujący się kartami jako bronią. Więc spotkali mistrza iluzjonisty. "No ładnie... Ciekawe czy uczeń przerósł mistrza...?".
        Pierwsze zaklęcia mag skierował na samego siebie. Czarny nie wiedział, czy atakować, czy poczekać. Przybrał na razie postawę obronną, oczekując pierwszego ataku. Nie wiedział, czego może się spodziewać po oponencie, a nie było już czasu, by Loki mu tłumaczył to wszystko. Wyjaśni mu później, gdy już pokonają tę przeszkodę.
        Kostur starca złączył się z jego ręką, otoczył go i oplótł niczym żywa winorośl, zaś sam kryształ znalazł się na wewnętrznej części dłoni i rozbłysł intensywnym światłem. Następnie ten wielowieczny facet wykonał gest, jakby był od dawna mistrzem sztuk walki. Jego postawa przypominała Vaxenowi bokserów albo przedstawicieli wschodnich stylów, którzy w spektakularny sposób i z wieloma widowiskowymi akrobacjami wykańczali przeciwników na turniejach, gdy był młodym wychowankiem na ziemi. Teraz jednak z oczu czarodzieja wyłaniała się błękitna mgiełka przypominająca płomień. Magia.
        Nim zdążyli na siebie spojrzeć, pierwszy atak pofrunął w ich kierunku. Vax uchylił się lekko. Obrotem zniknął z trasu lotu pocisku. Staną przez to bokiem do oponenta. Lokstar chyba oberwał, a tak przynajmniej się wydawało. Jego bezwiedne ciało pofrunęło w kosmos.
        — Jestem rozczarowany... — Posmutniał wieloletni człowiek.
        — Co to było?! — Loki upadł. Pocisk, gdy dotarł do budynku, wysadził go w powietrze, zostawiając potężną wyrwę w ziemi i zasypując okolicę odłamkami.
        Kapelusznik był cały, zdążył odskoczyć, jedynie klon zniknął z powierzchni ziemi. "Cóż za potęga!" uradowany Vax śmiał się do siebie. Gdyby nie maska zarówno drugi przemieniony, jak i staruszek zobaczyliby jego twarz wygiętą w przerażającym, wręcz upiornym uśmiechu.
        — Mam cię — tym razem starzec celniej wymierzył, a w jego głosie czuć było dozę dowcipu. Atak skierowany na Lokiego wystrzelił równocześnie z Vaxenem, który już nie mógł się bezczynnie przypatrywać, jak przyjaciel zbiera srogie baty. Zamaskowany wystrzelił przed siebie w morderczym, niskim locie. Jego hebanowe skrzydła rozłożył się na boki, zasłaniając uderzonego zaklęciem iluzjonistę, który jeszcze kawał drogi przeleciał bezwładnie, a potem uderzył o sferę bariery. Szermierz jednak nie zobaczył tego, zbyt zafascynowany wrogiem. — Teraz ty przyjemniaczku — rzucił staruszek, wybierając kolejny cel.
        — Nie bądź taki pewny, staruchu! — odkrzyknął Vaxen, a w jego głosie słychać było, że szczerze się śmieje. Jakby sam fakt potężnego wroga go nie przerażał, a raczej bawił. Jakby cieszył się na myśl o potyczce z silniejszym przeciwnikiem. Jakby nie obawiał się śmierci.
        Kolejne wiązki pofrunęły w kierunku Demona, który je sprytnie i zgrabnie omijał. Jego doskonały, szybki i zwinny lot jednak zmuszony został do zmienienia kierunku. Lotki napięły się i Vax wystrzelił w górę, póki przynajmniej jeszcze miał miejsce do latania w sferze, przemykając przed śmiercionośnym promieniem magii energii. Jeden unik, drugi. Drzewo po drodze przestało istnieć. Vax wykonał beczkę, a pagórek za nim rozbryznął ziemię w powietrze. Kolejny zwód i olbrzymi, polodowcowy kamień wybuchł, niczym zgrabny fajerwerk, posyłając drobne fragmenty we wszystkich kierunkach. Kilka pojedynczych, czarnych piórek powoli opadało ku ziemi.
        — No bez jaj! — wykrzyknął Vax — Trafić nie umiesz?! — szydził z potężniejszego oponenta jakby byli sobie równi. Vaxen nie chciał jeszcze wykorzystywać magii. Skoro staruch nie ruszał się zbyt sprawnie, a jego "celownik" był równie rozregulowany, jak kręgosłup, chwilowo planował załatwić go w zwarciu, za pomocą ostrzy, które lekko wibrowały w jego dłoniach z podniecenia.
        — Te! Nie zapomniałeś o czymś?! — krzyk Lokiego gdzieś zza pleców skutecznie rozproszył starca. "O, jednak żyje!" ucieszył się Vax "Dobrze, dwóch na raz nie pokona" pomyślał mało honorowo Zamaskowany i runął w dół, póki mistrz niegdysiejszego egzorcysty zajęty był swoim dawnym uczniem.
        Atak posłany przez towarzysza nic nie dał - karty zawisły w powietrzu wokół staruszka. "Głupiec... Magią energii zatrzyma wszystkie fizyczne ataki dystansowe, a i nawet moje w zwarciu mogą mieć trudność z dosięgnięciem go..." pomyślał dawny Upadły, przyspieszając. Wiatr szumiał w uszach. Mknął w dół niczym sokół. Zbliżał się do celu...
        — Fennlorze! — krzyknął jeszcze Lokstar i osunął się na ziemię. "Cholera...". Jednak rozpoznał swojego mistrza, ale nie zdążył nic zrobić. Został pokonany. Vax jednak nie spojrzał nawet, czy przyjaciel leży w kałuży własnej krwi i dogorywa, czy potrzebuje pomocy, czy już umarł, czy tylko stracił przytomność. Był zbyt zajęty. Vaxen miał swój cel: pokonać potężniejszego czarodzieja.
        Ostrza runęły w dół. Ich płomienna poświata błysnęła w zwarciu z energetyczną barierą. Vaxen wykonał zamaszyste kopnięcie od dołu, zaś jego noga celowo zapłonęła żywym ogniem, który nie ranił Czarnego. Atak przyspieszył dzięki magii ognia. Tego Fennlor już nie zdołał zablokować. Nie spodziewał się ataku inną kończyną ponad rękoma uzbrojonymi w ostrza. But uderzył w bok przeciwnika, króty cofnął się o krok, a na jego twarzy wymalował się grymas. Kolejne cięcie od dołu zostało ponownie zablokowane. Chwilowo starzec nie miał możliwości ataku, musiał skupić się na obronie. Kolejne ataki Vax wyprowadzał już pojedynczo, każdą dłonią osobno. Selektywnie klingi opadały w dół i unosiły się w górę, odbijając się od bariery, niekiedy od promieni, a czasem od otoczonych błękitnobiałą poświatą dłoni staruszka. Vax przyspieszył. Gdzieś obok nich coś wybuchło. Vaxen próbował rozproszyć przeciwnika. Jego myśli kierowane były w boki, gdzie dziedziną ognia detonował dowolne przedmioty. Kamień, źdźbło trawy, krzak. Znikały w kuli ognia i z głośnym hukiem. Fennlor jednak nie dawał za wygraną. Z rzadka też cofał się, zazwyczaj stał w miejscu i, jakby nigdy nic, blokował ataki. "Czy on się w ogóle męczy?!" pomyślał Vax i spróbował czegoś, czego już dawno nie próbował. Oponent pozostawał spokojny i niewzruszony. A co to za wróg, który nie wyciąga frajdy z walki?! Vaxen postanowił wykorzystać swoją zdolność. Zakradł się do umysłu czarodzieja i zasiał w nim niepewność. Strach. Nienawiść. Nasiona tych złych emocji szybko kiełkują i stają się chwastami na gruncie umysłu żywiciela. W dodatku nie potrzebują do życia wiele. Wystarczy je dostrzec. A o to nie trudno. Fennlor się zachwiał, wykonał dwa kroki w tył, po czym krzyknął swoim wysuszonym głosem ze wściekłością.
        — Ghaaaaaaa!
        To był ten moment!
        Czarny Szermierz uniknął odpychającego zaklęcia, które prawdopodobnie rozbryzgałoby mu klatkę piersiową. Potem ostrzami odbił kulę czystej energii, które poszybowała w bok i wybuchła tworząc sporą dziurę w ziemi na lewo od stopy byłego piekielnego. Następnie celnie wymierzył i posłał oba ostrza z różnych stron. Jedno z góry z prawe, drugie z góry z lewej. Ich trajektorie krzyżowały się.
        Była to jednak tylko zmyłka, na którą mag, pełen nieopanowanej furii wywołanej przez Vaxa, dał się nabrać. Człowiek w złości mniej nad sobą panuje, nie jest taki dokładny i perfekcyjny. Również Fennlor, gdy opętała go nienawiść i gniew, stał się dziurawy niczym ser. Jego garda i obrona nie była już doskonała. I Vax o tym wiedział.
        Gdy oba cięcia zostały skutecznie, choć planowo, zablokowane, Zamaskowany przeskoczył nad wrogiem, wykonując pół-salto i, z rozłożonymi skrzydłami, zakrył słońce, tworząc pod sobą i wokół przeciwnika hebanowy cień. Ostrza runęły w dół.
        Wybuch!
        Przez chwilę Vaxen nie wiedział, co się właściwie stało. Przez tę właśnie chwilę nic nie widział, nie słyszał, jedynie czuł, jakby jego tors i głowa zaraz miały eksplodować. Rozsadzało je jakieś niemiłosierne uczucie. Ból.
        — ...ki czort?! — wysyczał przez zaciśnięte zęby Vaxen oparty o energetyczną barierę. Jego cios MIAŁ być doskonały, nie do zablokowania! Dlaczego więc ten mało mobilny starzec nie dość, że w ułamku sekundy się obrócił, to jeszcze skoczył do góry jak wyrafinowany akrobata, obrócił się zgrabnie w powietrzu i z szybkością godną młodych gimnastyków uniknął obu kling, a następnie posłał Vaxena wielką niczym głaz kulą energii na drugi koniec pola bitwy.
        Z brwi Vaxa płynęła spora strużka czerwonej posoki, maska gdzieś po drodze spadła i na razie Czarny jej nie widział. Choć w sumie niewiele widział. Zamroczyło go, w dodatku krew zalewająca powiekę zalepiała ją, przez co na jedno oko Szermierz widział przez szkarłatną smugę, krwawą mgłę. Na całe szczęście ostrza pozostały w zaciśniętych dłoniach wojownika, nie wypadły z nich. Cóż to byłby za wstyd... Było jednak coś gorszego. Spora dziura pomiędzy żebrami. To z niej wydobywał się świszczący odgłos przy każdym oddechu, zaś samemu Vaxenowi niemiłosiernie ciężko się oddychało. Uszkodzenie było poważne, i nie trzeba było tego nikomu z obecnych tłumaczyć. Szczęście w nieszczęściu: z wyrwy wielkości pięści w torsie byłego Anioła nie płynęła krew.
        — W ten sposób szybko zginę... Kurwa mać, jasna cholera... — klął szeptem Vax próbując stanąć na nogi. Pioruny biegnące po sferze bariery, o którą się szermierz opierał, co rusz przebiegały i przez jego ranne ciało, ale ból przez nie spowodowany nie równał się zupełnie z tym, co stało się już ze śmiertelnym ciałem Vaxena. Cały się trząsł i ledwo stał na nogach, ale wreszcie wyprostował się i rozłożył skrzydła. "Chyba nic mi nie połamał poza żebrami..." pomyślał z ironicznym uśmiechem Czarny i... Uśmiechnął się swoim przerażającym, groteskowym wyszczerzem godnym szaleńca. — Tylko tyle?! — z trudem krzyknął Vax w kierunku Fennlora — To wszystko, na co cię stać?! — ciągle wrzeszczał, choć jego oddech był zdecydowanie nienaturalny, przyspieszony, świszczący i nie dawał wystarczającej ilości tlenu.
        "Muszę się pospieszyć, drugiego takiego ataku nie przetrwam, a i niewiele czasu mi już zostało...".
        — Kim jesteście? — wychrypiał starzec w kierunku obu demonów — I co tu robicie? Po co przybyliście w te nieprzyjazne wam strony? — Fennlor wyraźnie się nawet nie zmęczył. Stał w tej samej co początkowo pozie wschodniego wojownika, oddychał spokojnie i miarowo, chyba nawet już okiełznał te negatywne emocje, którymi Vax zmusił go do opuszczenia gardy. "To na nic, wszystko na nic... Przynajmniej zginę w walce!" uśmiech Vaxa się jeszcze poszerzył, co spowodowało, że wyglądał, jakby opętał do jakiś piekielny albo upiór.
        — Nie pierdol idioto, tylko walcz! — wrzasnął z trudem i złością Demon i ruszył chwiejnym krokiem ku przeciwnikowi. Krok za krokiem zbliżał się do nieugiętego i niezachwianego starca.
        Loki chyba się już obudził i zobaczył, że ciało Vaxena jest przedziurawione NA WYLOT w miejscu, gdzie mogłoby się znajdować serce, gdyby nie fakt, że była to prawa, nie lewa pierś. I mimo takiej rany stał, poruszał się, nawet był wyprostowany, z rozłożonymi skrzydłami i wyglądał... Przerażająco. Dobrze, że ex-upadły stał do Kapelusznika tyłem, bowiem gdyby ten ujrzał szaleńczą twarz szermierza, zapewne by się faktycznie przestraszył.
        Tymczasem krok Czarnego nieco się ustabilizował, wyrównał, był pewniejszy i mniej "pijacki". Klingi leżały pewnie w dłoniach, ustawione w pozie obronnej, gotowe do ataku, ale i do uniku czy odbicia zaklęcia. "Bliżej, bliżej, bliżej...!" myślał Vax błagając, aby osiągnąć wystarczającą odległość, aby z pełną mocą zadać prawdziwy BÓL Fennlorowi. "Niech gnije pięć łokci pod ziemią!".
        — Demonie, zatrzymaj się! — krzyknął starzec z wystarczającą dobitnością, że nawet Vaxen zdziwił się, gdy go posłuchał. "Dlaczego stoję?! Rusz się, dupku, rusz się, zabij go, albo sam zgiń!" wrzeszczał na siebie samego w myślach panicz Qualn'ryne.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Lokstar leżał nieprzytomny w ogromnym leju. Myślami był nieobecny, a jego umysł przeniósł go do zupełnie innego miejsca. Bezpiecznego, przyjaznego i znanego. Jego odczucia z tego miejsca były bardzo realne, lecz stłumione. Nie rozumiał sytuacji, ale nie to się teraz liczyło. Nie rozumiał skąd się tutaj wziął, ale w głowie odbijała się myśl, że jakimś cudem, choć przez przypadek, zostawił na polu bitwy swojego towarzysza. Rozglądając się po okolicy, ujrzał piękną anielicę. Ta tylko się uśmiechnęła i dodała.
         — Wstań i walcz. — zabrzmiał głos w uszach Lokiego. W tym samym momencie otworzył oczy. Leżał na boku, cały poobdzierany, ranny i poobijany. Krew spływała mu po prawym oku, a lewa ręka dokuczała bólem, jakby włożył ją w rozgrzane żelazo. Mimo tak potwornych katuszy zdołał się obrócić na brzuch i podnieść. Płaszcz był w strzępach, natomiast kapelusz gdzieś odleciał. "No masz ci los. Trzeba się podszkolić w walce nie tylko czarami." Na twarzy pojawił się krzywy uśmiech, a zdrową ręką włożył do ust wykałaczkę. Wspiął się po nachyleniu krateru wybitego magią starca. W czasie tego procesu włosy spięte w gustowną kitę rozwiały się.
         — No teraz to już przegięcie... — Rzucił oburzony przez zęby. Odgarnął mokre od krwi włosy z twarzy i przygryzł kawałek drewna w zębach. Zrobił kilka kroków i ujrzał Vaxena. Był poważnie ranny, jednak to nie przeszkadzało mu w utrzymaniu swych ostrzy. "Ten to ma dopiero..." Myśl przerwał głos Fannlora.
         — Demonie, zatrzymaj się! — Krzyknął starzec z wystarczającą dobitnością, by zatrzymać Vaxena i Lokstara. Znieruchomieli dokładnie tam gdzie stali. Loki tylko obserwował, jak z potężnej rany ścieka krew po plecach skrzydlatego. Sam też czuł, jak jego własna moczy mu koszulę. "Co jest? Kolejne zaklęcie?" Demony stały w odległości kilkunastu łokci od siebie. Mag, gdyby chciał, mógłby ich w obecnej konfiguracji sprzątnąć jednym zaklęciem. Jednak tego nie zrobił.
         — Jestem już stary i mam dość użerania się z jakimiś "dziećmi". Dam wam szansę. Po co tu przybyliście? Odpowiadać, jeśli wam życie miłe! — Nim Vaxen zdołał w ogóle pomyśleć nad odpowiedzią, do głosu doszedł jego kompan zza pleców.
         — Przybyliśmy tutaj po wiedzę, do podziemnej biblioteki klasztoru, aby stawić czoło piekielnemu - lodowemu upadłemu aniołowi, mistrzu. — Odparł niemal na jednym tchu Loki. Sapiąc przy każdym słowie z bólu i sycząc przez zaciśnięte zęby. Jego głos był jednak wystarczająco silny, by każdy mógł go zrozumieć. Wiedział, że nie ma nic do stracenia, wyjawiając swój cel przybycia tutaj. Jeśli ma ich zabić zrobi to pomimo to, jeśli jednak zrozumie intencje może ich puści.
         — Biblioteki pod klasztorem? Skąd o tym wiecie? I jak mnie nazwałeś? — Mag wydawał się zupełnie zbity z tropu odpowiedzią Lokstara. Jego oczy przestały emanować mocą, choć nadal było czuć, że pełno jej wokoło. "Czy to o tym mówił Vaxen, kiedy tłumaczył mi aury?" Loki nie umiał nadal czytać aur, jednak ta była na tyle potężna, że nawet on był w stanie wyczuć jej obecność i określić, że ta emanacja pochodzi z konkretnego punktu, jakim jest jej przepotężny właściciel.
         — Tak. Fannlorze, wiele wieków temu uczyłeś młodego chłopca. Ale nie czas na to. Powspominamy kiedy indziej. Vaxenie, daj mi porozmawiać, proszę. — Yallan zdołał kupić odrobinę czasu, by pomyśleć nad rozwiązaniem tego impasu. Jednak gdy mag tylko ujrzał niewielki ruch, który wykonał Vaxen od razu wrócił do pozycji obronnej. Nie dał się zaskoczyć. Loki postanowił dalej negocjować po swojemu.
         — Muszę was zmartwić. Nie ma już klasztoru, a co się stało z zapiskami, które były w nim zgromadzone, zapytacie? To już pytanie do piekielnych, którzy go zniszczyli i odbudowali po swojemu. Tych wieży kiedyś nie było.
         — Pamiętam. Ale jeśli zachowało się zapieczętowane przejście, to ukryta część powinna nadal być nienaruszona. — Ciągnął dialog Kartmistrz.
         — Skąd o niej wiesz? — Wysyczał Mag. — Nikt od ponad pięciuset lat tam nie zaglądał. Nawet ja, by nie wydać sekretu jej istnieją.
         — Sam mi ją pokazałeś. Ponad siedem wieków temu.
         — Na Prasmoka. Loki? Nasz łowca? — W tym momencie magia rozproszyła się w powietrzu. Pioruny przeskakujące po barierze zniknęły, a sama bariera ustąpiła.
         — We własnej osobie. Cóż może nie ciele, ale jednak. — Loki uśmiechnął się krzywo.
         — Dotarła do nas informacja, że zginałeś z rąk łowcy dusz. Mówili o tym przez wiele lat, że dopiero jeden z najsilniejszych dał ci radę. — Fannlor podchodził powoli w stronę swojego rozmówcy.
         — W każdej historii jest ziarno prawdy. — Odparł Loki. Ból szybko jednak dał o sobie znać i iluzjonista osunął się na ziemię. Mag podszedł do rannych demonów. Rana u szermierza zaczęła się już zasklepiać, jednak prędkość tego procesu dawała wiele do życzenia.
        Ich śmiertelny wróg, teraz zdawał się neutralny co do nich, żeby nie powiedzieć, że stanął po ich stronie. Mag uderzył swym kosturem w ziemię i potężna błękitna łuna w formie koła rozeszła się od środka, w którym stał mag, w każdym możliwym kierunku, wzbudzając potężne drgania otoczenia. Wszelkie wyrwy i zniszczenia zaczęły się samoistnie naprawiać. Leje wypełniały się piaskiem, a zniszczone mury odbudowywały się z rozsypanych elementów. Wszystko zdawało się żyć za sprawą potężnej magii panującej na tym terenie. Wszystkie runy tworzące barierę zapłonęły żywym ogniem i zniknęły, unosząc się i rozwiewając razem z dymem.
         — Mógłbym wam pomóc, ale jaką mam pewność, że nie kłamiecie? Wielu jak wy próbowało tutaj wtargnąć. — Wyglądało na to, że pierwszy szok po spotkaniu swojego ucznia minął i znów wróciło racjonalne myślenie u "strażnika" wyspy.
         — Nie wiem, jak miałbym ci udowodnić nasze zamiary. Nie chcemy tutaj nic niszczyć. Nie ma takiej rzeczy, która by ci to mogła w prosty sposób dowieść. — Loki szukał sposobu by przekonać swojego dawnego mistrza o prawdziwości swojego stwierdzenia. To, co wydarzyło się chwilę po tym, gdy się zamyślił, kompletnie go zdezorientowało.
         — Nigdy nie umiałeś kłamać, młody Yallanie. — Rzekł starzec, siadając w fotelu z filiżanką herbaty w dłoniach, zamiast swej magicznej broni. Wszyscy trzej stali nagle w pokoju gościnnym. Drewniane panele na ścianach, okna ze zdobionymy okiennicami, drewniane meble obszyte najlepszymi materiałami. Na ścianach i suficie widniały runy oświetlające pomieszczenie. Na środku stał stolik z poczęstunkiem dla gości. Na jednej ze ścian wisiała rama. Pusta. Po ranach zostały tylko niewielkie ślady i blizny. Gorzej było z raną na piersi skrzydlatego. Była zbyt poważna by mogła zostać wyleczona w tak krótkim czasie. Przynajmniej nie zagrażała w tym momencie życiu szermierza.
         — Że co proszę? — Skrzywił się Loki jak za dawnych lat, gdy nie rozumiał słów swojego mistrza, a docierały do niego dopiero po długim czasie. — Jak my tu..? Jak ty to..? Co tu się wyrabia!? — Wrzasnął Lokstar, który zorientował się, że lokalizacja się diametralnie zmieniła. — kolejna sztuczka?
         — Siadaj i daj mi wyjaśnić. — Fannlor posłał Lokiego niewielkim pociskiem energii na kanapę za nim. Ten tylko łapczywie złapał powietrze po uderzeniu.
         — Niech będzie. — Loki mimo bólu przywołał niewzruszony wyraz twarzy i założył ręce, rozsiadając się na kanapie.
         — Mocno oberwałeś? — Skierował pytanie do skrzydlatego. — Miałeś nie lada szczęście. To mogło cię zabić. — Fannlor mimo swojego wieku i mocy zachowywał się beztrosko. Mógł sobie na to pozwolić mając możliwość zmiecenia pół miasteczka pstryknięciem palców, a potem jego odbudowy bez ruszania się nawet z miejsca. Niewielu miało taką moc.
         — Nie ma czasu na pogaduszki! — Wtrącił się Vaxen ze swoim typowym spokojnym, acz gniewnym tonem. Loki tylko przytaknął. Nie wiadomo ile mieli czasu przed przybyciem Baldrughana. O ile w ogóle przybędzie. Czas był ich wrogiem.
         — Mistrzu. Twój kostur. — Wszedł niewielki chochlik niosąc w dłoniach broń Fannlora.
         — Macie rację. Innym razem powspominamy, przyjacielu. Jeśli dożyję. — Dodał smutno mag. — Zacznijmy od początku. — Gospodarz podszedł do jednej z szaf i wyjął zakurzoną mapę, którą rozłożył w powietrzu. Przeszedł przed unoszącą się mapę i wskazał lokalizację klasztoru. — Teraz to już nie jest nasz dom. Teraz panoszą się tam największe szkarady, jakie chodziły po tym świecie. Na szczęście magia rzucona na mury mająca na celu uniemożliwienie wtargnięcie tych pokrak na teren świątyni uniemożliwia im też jej opuszczenie. To dla was zła wiadomość. Nie wiem, jak to działa na demony. Możecie w ogóle nie odczuć jej obecności, a może w ogóle was nie wpuści. Druga sprawa to, że nie wiem, ilu ich tam jest. Nie mam już tyle sił, by walczyć z taką ilością szkaradzieństw, dlatego tylko doglądam barier. Mieliście pecha wpaść w jedną z nich. — Wskazał kilka miejsc, gdzie jeszcze takie bariery się znajdują. — Swoją drogą nie wiem, czy wiecie, runy to dobry sposób na utrzymywanie magi w jakimś miejscu, ale nie są niestety zbyt trwałe. Wracając do tematu. Gdyby nie to, że to akurat wy, a zwłaszcza Loki nie pomógłbym wam. Ale myślę, że uda nam się odbić klasztor. Choćby na chwilę, bym mógł wynieść resztę zapisków za obręb murów. A właśnie - mury. Nie pozwalają na przepływ magii zza nich, jak i z wewnątrz. Dlatego nie mogę teleportować nas do wnętrza. Udało się jednak tym pokrakom znaleźć dziurę w barierze i lgną tam jak ćmy do światła.
         — Moc... — Znów rzucił Vaxen.
         — Otóż to. Jest tam coś, czego pragną. Pomogę wam w waszej misji, jeśli wy pomożecie mi w mojej. Moje warunki są proste. Wpuszczę was do biblioteki pod warunkiem, że na terenie klasztoru nie będzie ani jednego piekielnego. Wchodzicie w to?
         — Myślę, że masz nas. W końcu po to tu przybyliśmy. — Odparł Yallan. — Prawda przyjacielu? — Spojrzał w kierunku szermierza.
         — Cieszę się. Proponuję, żebyście odpoczęli. Ja się muszę przygotować do takiego starcia tak czy siak. — Towarzyszący wychodzącemu magowi chochlik ukłonił się i wybiegł za swym panem.
        Lokstar zastanawiał się, czy jest to gra warta świeczki. Walczył z tyloma piekielnymi jako człowiek. Znał ich słabe punkty, ale nie pamiętał zaklęć, które mógłby, by być pomocne w zwalczaniu zagrożenia. Nie miał księgi, w której były spisane. Miał za to coś znacznie cenniejszego. Doświadczenie. Wszystko sprowadzało się do otwartej walki. I albo zginą oni, albo ich przeciwnicy. W sumie jak zawsze w takich bitwach.
         — Vaxen, w sumie dobry sprawdzian co trzeba będzie poprawić przed starciem z Baldrughanem, nie? — Rzucił Loki, gdy zostali już sami w pokoju, po czym roześmiał się. — Jeśli przeżyjemy. — Yallan wyjrzał przez okno. Zobaczył rozciągający się pas pól tonący w cieniu lasu rzucanego przez słońce chylące się ku zachodowi. Podziwiał tereny, które opuszczał z takim zapałem i chęcią przygód. Teraz znów wrócił do swojej ziemi z dzieciństwa. — Ciekawe czy mój dom nadal stoi — Mruknął pod nosem sam do siebie. — Wiesz, nigdy nikomu się nie zwierzałem. I pewnie nigdy tego nie zrobię, ale chciałbym się czymś z tobą podzielić. Te wszystkie kreatury, na które polowałem jako łowca, czy one czuły ból? Czy to, że nazywamy je złymi, czyni nas dobrymi? Może jako demony powinniśmy wyrżnąć i tych piekielnych i całą wyspę, tylko po to, by nie być po żadnej stronie? — Słowa wypowiadane przez Lokiego były trudne do usłyszenia. Brzmiały raczej, jakby mówił sam do siebie. — Jestem przekonany, że Twój nemezis szuka sprzymierzeńców, nazywając cię złym i okrutnym. A kim tak na prawdę jesteśmy, by nadawać wszystkiemu etykietę? Fannlor też był naszym wrogiem, a przerodził się w sprzymierzeńca. Czemu? Bo mamy wspólny cel? A może, bo się znamy? To w takim razie my, przyjacielu, jesteśmy dla siebie wrogami, sojusznikami czy tylko kimś, kogo spotkaliśmy na swojej drodze? Jeśli wrogami, to powinniśmy się tu i teraz starać przynajmniej planować jak tego drugiego wykończyć. Choć pewnie ja bym był bez szans. Ale nie wykończysz mnie tylko dlatego, że mnie potrzebujesz do zdobycia jeszcze większej potęgi. — Słowa Lokiego przybrały smutny ton. — A ja? Potrzebowałem cię, by móc się tutaj dostać. Czy to nie ironia? Potrzebujemy siebie nawzajem tylko po to by zdobyć siłę i móc tego drugiego potem wykończyć. Chociaż jak na to spojrzeć w innym świetle, może być ten rodzaj długu wdzięczności zostać spłacony w postaci darowania życia temu drugiemu. Nie uważasz tak? Ludzie i cała reszta to banda chciwych psów. Miło by było czasem wiedzieć, że możesz komuś zaufać i móc nazwać go prawdziwym przyjacielem. — Loki podczas całej wypowiedzi spoglądał w dal przez okno. — Widzisz... — Posadził na ramieniu Mythie - królika — Moją przyjaciółką była od zawsze. Nie ważne co się działo była przy mnie. Głodowaliśmy razem w podróżach. Często z nią rozmawiałem, ale nigdy mi nie odpowiedziała. — Pogłaskał króliczka po głowie — Może jestem starym facetem, który zwyczajnie oberwał za mocno w głowę i rozczula się nad życiem, którego w zasadzie nigdy nie miał. Widzisz, gdy przeszedłem przez tyle wcieleń, w końcu zacząłem się zastanawiać, czy życie, które tak w nas siedzi, to my sami czy może ciało żyje a my... Cóż, jesteśmy. — Odwrócił się w stronę gdzie stał Vaxen patrząc w podłogę. — Jednak teraz już wiem, że to bez znaczenia. Wszystko ma swój kres. — Podniósł swoje złote oczy na towarzysza. — Dlatego skopmy parę tyłków! — Pewność siebie poniosła się po pokoju. A as pik zawirował w dłoni szulera. — Czasem za dużo gadam. Liczę, że wymienimy się potem jakimiś doświadczeniami.
        Słońce chyliło się już ku zachodowi. Wtedy wszedł chochlik i gestem zaprosił do drugiego pokoju. Lokstar przeszedł przez drzwi i zobaczył ogromny stół zastawiony po brzegi jedzeniem. Zapach wręcz uderzał w nos. Były tutaj niemal wszystkie dania, jakie można sobie wyobrazić. Dla każdego coś dobrego. Co dziwne - jedzenia jak dla wojska a ich było tylko trzech razem z magiem.
         — Powinniście coś zjeść. — Faktycznie w brzuchu Yallana nie było cicho, zwłaszcza po tym, jak zobaczył te wszystkie dobra.
         — Coś mi tu nie pasuje. — Loki rozejrzał się uważnie po pokoju. Znów wszystko wydawało się na swoim miejscu. Zasiadł do stołu i z pełną ogładą zaczął jeść. Wszsytko było przepyszne.
        Po godzinie posiłku Lokstar nie wiedział co ze sobą zrobić. Chodził po pokoju, siadał i wyglądał przez okno. Zastanawiał się, dlaczego jego dawny mentor był nadal dla niego taki przychylny. Był przecież demonem. A może właśnie dlatego, że był demonem?
         — Oczywiście! — Pstryknął palcami. Wstał i podszedł do Vaxenia nachylając się nad ucho. — Mam powody sądzić, że Fannlor nie jest tym, za kogo się podaje. Jest znacznie milszy, niż go pamiętałem. Przypuszczam, że chce wykorzystać nas do wykurzenia z klasztoru tych piekielnych, a potem sam nas zabije. Widziałeś sam jaką ma moc. Mógłby to zrobić sam, ale potrzebuje kozłów ofiarnych do odwrócenia uwagi. Musimy mieć się na baczności. — Odszedł i wrócił na swój fotel. W tym momencie wszedł starszy mężczyzna, o którym przed chwilą była mowa. Na całe szczęście nie słyszał, o czym mówił jego dawny podopieczny. Zdawał się nie świadomy. Iluzjonista szybko sprawdził czujność swojego mentora, przesuwając koło niego iluzję kota. Spostrzegł ją bez pudła, ale dał się złapać.
         — To kiedy wyruszamy? — Spytał Lokstar siedząc w fotelu i łącząc koniuszki palców w piramidkę. — Nie mogę się już doczekać starcia.
         "I tak oto uczeń przerasta mistrza. Akt pierwszy, scena pierwsza" I wybuchł serdecznym śmiechem. Słowa swych myśli wyświetlił dla Vaxena na ścianie przed nim.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        "Rusz się idioto!" beształ samego siebie w kółko Vaxen mierząc wściekłym, choć przygasającym wzrokiem przeciwnika. Nie mógł przegrać. Doskonale wiedział, że nie ma innej drogi. Musi pokonać każdą przeszkodę. Coś w nim, głęboko wewnątrz, jakby z tyłu świadomości uporczywie krzyczało "to jeszcze nie koniec, dotrzesz do mnie i jeszcze się spotkamy". Czarny nie rozumiał, co to znaczy, zresztą był bardziej skupiony na utrzymaniu przytomności. Płytki oddech nie dawał ukojenia, płuca (a raczej płuco, bo drugie niemal nie istniało) paliły żywym ogniem, szumiało mu w uszach, skronie intensywnie pulsowały. Jedynie dłonie i nogi miał pewne, tak jak zawsze, jak przystało na wojownika.
        Nie potrafił jednak postawić żadnego kolejnego kroku. "Kolejny czar? Zaklęcie? Pierdolony tchórz!" skamlał w swojej głowie i wyzywał na starca, raz po raz starając się pokonać i tę słabość.
        Wcześniej jednak Fannlor odezwał się, jakby stracił entuzjazm do potyczki.
        — Jestem już stary i mam dość użerania się z jakimiś "dziećmi". Dam wam szansę. Po co tu przybyliście? Odpowiadać, jeśli wam życie miłe!
        Vaxen już chciał odpysknąć mu i zalać go najgorszymi wyzwiskami, jakie ten świat widział, nie zdążył jednak, i bardzo dobrze. Wcześniejsza umowa o tym, że to Loki ma gadać, wciąż obowiązywała.
        — Przybyliśmy tutaj po wiedzę, do podziemnej biblioteki klasztoru, aby stawić czoło piekielnemu - lodowemu upadłemu aniołowi, mistrzu.
        "Popierdoliło go? Tak bez randki wyskakuje z tym "mistrzem"?!".
        — Biblioteki pod klasztorem? Skąd o tym wiecie? I jak mnie nazwałeś? — Mag wydawał się zupełnie zbity z tropu odpowiedzią Lokstara. Jego oczy przestały emanować mocą, choć nadal było czuć, że pełno jej wokoło. Zdziwiony Fannlor patrzył nieco głupkowatym wzrokiem na obydwóch demonów, analizując słowa byłego egzorcysty, co w porównaniu z jego poprzednią precyzyjną, bojową postawą było co najmniej groteskowe.
         — Tak. Fannlorze, wiele wieków temu uczyłeś młodego chłopca. Ale nie czas na to. Powspominamy kiedy indziej. Vaxenie, daj mi porozmawiać, proszę.
        Vaxen spojrzał na kapelusznika i gestem ręki zaprosił go do "rozmowy".
        "Super, to niech oni sobie tu pogadają, a ja sobie spokojnie, wykrwawiając się, poobserwuję łąki i lasy..." rzucił w przestrzeń myśl tak przesiąkniętą sarkazmem, że Wojownik aż... upadł. Albo to było przez zmęczenie i zejście adrenaliny?
        Dalsza część rozmowy minęła dla Vaxena jak sen. Słyszał jej każde słowo i ją rozumiał, lecz fakt, że było po walce, spowodował, że przyszedł ból odniesionych ran, świat zdawał się nieco przytłumiony, krew zdecydowanie za szybko odpływała. Vax jednak nic z tym nie robił. Wiedział, że nic mu nie będzie. Rana już tak nie krwawiła. Za godzinę, może dwie, ewentualnie za dobę nie będzie po ranie śladu. A na razie...
        — A na razie to ja sobie tu poleżę i poczekam na...
        Nim Vaxen skończył wypowiedź, sceneria zmieniła się drastycznie. Znaleźli się ni z tego, ni z owego w nowocześnie urządzonym salonie niemałego mieszkanka. Starzec usiadł w fotelu ze szklanką, iluzjonista stał obok, zaś Miecznik leżał na dywanie, plamiąc krzepnącą krwią pięknie tkany dywan. W ręku miał nie klingi, a swoją maskę, same ostrza zaś siedziały już wygodnie w sayach.
        To musiała być potężna magia. Teleportowanie kilku osób, w dodatku nie do końca będących obok siebie, na spory dystans, i to tak precyzyjnie... Vaxen spodziewał się, że takie coś pozostawi ślad w aurze albo otoczenia, albo samego czarodzieja. Tymczasem Fannlor wydawał się nawet nie zmachać, jakby tego typu potężne zaklęcia były dla niego naturalne. "Cholera, on naprawdę jest potężny... Po prostu się z nami bawił...".
        Mężczyzna zaczął im tłumaczyć co, dlaczego i po co. Po co ich potrzebuje, skąd się wzięły tamtejsze kreatury, czego pragną i gdzie lgną.
        — Moc... — znów rzucił dawny Upadły, wiedząc, że te stworzenia, które nie mogą opuścić klasztoru, szukają tego samego, czego on.
        Nastąpiła słowna konfrontacja pomiędzy Lokstarem, a jego mistrzem. Obaj się mierzyli spojrzeniami, blefem, spostrzegawczością... Vax obserwował to wszystko z kąta, w którym z trudem usiadł i nasłuchiwał. Wszystkie informacje, które padały, zachowywał w głowie, niekiedy nanosił je na te, które dostał od przyjaciela na plaży. Doskonale widział, jak to właśnie Loki ma w garści staruszka. Kapelusznik okazał się dużo sprytniejszy od strażnika wyspy, a zdecydowanie bardziej przebiegły. Plan w jego oczach był dla Przemienionego jasny i klarowny. Wykorzystać faceta na tyle, na ile się uda i zabić. Czemu? Bo on ma taki sam plan co do nich. Nie potrzeba mieć żadnych specjalnych zdolności w komunikacji międzyludzkiej, aby wczytać takie oczywistości. I choć Vaxowi brak empatii, to na pewno był spostrzegawczy i potrafił czytać cudze słowa, emocje, gesty i inne formy komunikacji niewerbalnej.
        Jednocześnie w głowie Zamaskowanego rozkwitły myśli, plany, wspomnienia. Skojarzył coś, co działo się w śnie. Nie pamiętał całości, ale wiedział, że będzie chodziło o ową moc, do której lgną demony i piekielni za murami klasztoru. Tak jak on chcą osiągnąć coś, co chwilowo jest poza ich zasięgiem. Prawdopodobnie ta osoba (bo nie wiedział jeszcze, że była to kobieta!) w jego śnie była jedną z nich i planowała wykorzystać Vaxa jako narzędzie. "Manipulacja... Zobaczymy, kto kim lepiej manipuluje? Ty mną, czy ja twoimi kośćmi, gdy rzucę je w przepaść tak, że będziesz tego ciągle świadomy?".
        Fannlor ich opuścił, zostawił samych sobie, aby odpoczęli, udostępnił swój pokój. "Mimo wszystko miło z jego strony..." przemknęło paradoksalnie VAXENOWI przez myśl. Sam Zamaskowany czuł się już dużo lepiej, rana, choć wciąż bardzo poważna, nie była już prześwitująca. Vaxen poprawił płaszcz tak, aby zakryć regenerujące się mięśnie i skórę i wstał.
         — Vaxen, w sumie dobry sprawdzian co trzeba będzie poprawić przed starciem z Baldrughanem, nie? — Rzucił Loki, gdy zostali już sami w pokoju, po czym roześmiał się. — Jeśli przeżyjemy. — dodał i rozpoczął swój nieco nudny monolog. Vaxen jednak nie przerywał iluzjoniście, wysłuchał go i jego wątpliwości, na które szybko sobie sam odpowiadał. Nie musiał się nic odzywać, wiedział jednak, że powinien. Przynajmniej w jednym momencie... — Ludzie i cała reszta to banda chciwych psów. Miło by było czasem wiedzieć, że możesz komuś zaufać i móc nazwać go prawdziwym przyjacielem.
        W tym momencie Vax wciął się kapelusznikowi w słowa.
        — Za dużo pierdolisz, przyjacielu — rzucił, kładąc mu dłoń na ramię i zakładając maskę.
        — Widzisz... — Posadził na ramieniu Mythie - królika — Moją przyjaciółką była od zawsze. Nie ważne co się działo była przy mnie. Głodowaliśmy razem w podróżach. Często z nią rozmawiałem, ale nigdy mi nie odpowiedziała. — Pogłaskał króliczka po głowie — Może jestem starym facetem, który zwyczajnie oberwał za mocno w głowę i rozczula się nad życiem, którego w zasadzie nigdy nie miał. Widzisz, gdy przeszedłem przez tyle wcieleń, w końcu zacząłem się zastanawiać, czy życie, które tak w nas siedzi, to my sami czy może ciało żyje a my... Cóż, jesteśmy. — Odwrócił się w stronę gdzie stał Vaxen patrząc w podłogę. — Jednak teraz już wiem, że to bez znaczenia. Wszystko ma swój kres. — Podniósł swoje złote oczy na towarzysza. — Dlatego skopmy parę tyłków! — Pewność siebie poniosła się po pokoju. A as pik zawirował w dłoni szulera. — Czasem za dużo gadam. Liczę, że wymienimy się potem jakimiś doświadczeniami.
        W milczeniu odpoczywali przez następne parę chwil. Minęła może niecała godzina, słońce schyliło się już do widnokręgu. Wtem do pomieszczenia wszedł chochlik, zapraszając gości do innego pomieszczenia. Nastała pora na kolację. Vaxen nawet nie wiedział, jak bardzo był głodny, póki nie uderzył go zapach tych rozmaitych potraw. Ostatnio widział tak suto zastawiony stół za życia na ziemi jako człowiek! To było tak dawno temu, przeszło siedem wieków minęło! Do tej pory jadł bogato, ale nie w taki rozrzutny sposób!
        — Powinniście coś zjeść.
        — Jak cholera... — przeklął Vax i zasiadł przy wskazanym miejscu. Jego cała ogłada poszła w las po tym wszystkim, co spotkało ich na wyspie, po całej drodze i po potyczce. Czarnego nie obchodziło, co o nim pomyśli Fannlor, dlatego najzwyczajniej w świecie zachowywał się tak, jak było mu wygodnie. Zdjął więc maskę, schował za pazuchę i, manipulując lewą ręką w dosyć ograniczonym stopniu, przystąpił do posiłku. A że Vax miał tego wieczora wilczy apetyt...
        Minęła jakaś godzina. Rana z minuty na minutę doskwierała coraz mniej, nie wspominając o wszystkich innym, mniejszych i sporo bardziej błahych uszkodzeń. Jedynie to na torsie delikatnie mówiąc, doskwierało Wojownikowi. Loki w tym czasie zaczął już chodzić po pokoju.
        Nagle pstryknął palcami, krzyknął "Oczywiście!" jakby coś odkrył i podszedł do Szermierza.
        — Mam powody sądzić, że Fannlor nie jest tym, za kogo się podaje. Jest znacznie milszy, niż go pamiętałem. Przypuszczam, że chce wykorzystać nas do wykurzenia z klasztoru tych piekielnych, a potem sam nas zabije. Widziałeś sam jaką ma moc. Mógłby to zrobić sam, ale potrzebuje kozłów ofiarnych do odwrócenia uwagi. Musimy mieć się na baczności.
        Vax nie odpowiedział, w jego głowie jednak pojawiła się jedynie groteskowo sarkastyczna myśl "no co ty, idioto?! Nie miałem pojęcia, że to głupia pułapka!".
        Najdziwniejszą częścią wieczora jednak był napis, który znikąd pojawił się na ścianie. "I tak oto uczeń przerasta mistrza. Akt pierwszy, scena pierwsza". Brunet wiedział, że to sprawka jego przyjaciela, niemniej było to co najmniej niecodzienne, a wręcz zaskakująco przerażające.
        — Ruszmy o północy. W mroku lepiej się skryć. — rzucił ex-piekielny odkładając sztućce. Odezwał się pierwszy raz od jakiegoś czasu. Właśnie skończył strawę, faktycznie zjadł sporo, jakby to miał być jego ostatni posiłek, co oczywiście nigdy by przez myśl mu nie przeszło. Po prostu Vaxen uwielbiał dużo jeść... W jego dłoni lśniła więc teraz lampka białego wina, którym przed chwilą popijał smażoną rybę w sosie dyniowo-cytrynowym. Jego słowa miały w sobie coś, co Loki natychmiast wyłapał: niechęć, nienawiść, chęć mordu. Typowe dla Vaxa. Odzyskał siły, rany niemal zniknęły, złość na bezczynność narastała i chciał zrobić coś, co da mu frajdę. A jedyne, co daje Vaxenowi frajdę, poza muzyką, jest sianie śmierci.
        "Zabawmy się wreszcie w całym znaczeniu tego słowa... Bez honoru, bez kontroli, bez ograniczeń. Zabawmy się. Pomordujmy" nucił sobie w głowie i cichutko na głos Vaxen kręcąc zawartością kieliszka w dłoni.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

         — Popieram pomysł. My, demony, dobrze widzimy po zmroku, a atak w środku nocy nie przyciągnie ludzi z miasteczek. — Uśmiechnął się Lokstar. Ciemności nocy łatwiej zamaskują lecącego nad murami Vaxena, a poza tym poblask aktywujących się run będzie szybciej zauważalny. "Zagramy w oszukańczą grę, w której nie ma zasad ani sędziów. Wygra większy oszust." Czas działał na ich korzyść. Słońce już od dłuższego czasu kryło się za horyzontem. Nie było powodów, by specjalnie ponaglać wyprawę. Iluzjonista spokojnie, choć nad wyraz czujnie popijał swój trunek z jednego z najpiękniejszych szkieł jakie można było sobie wyobrazić. Tak już miał. Mógł je tworzyć dla siebie to, czemu z tego miał nie korzystać.
        Wieczór minął spokojnie. Było niezwykle cicho. Drzewa za oknami nie szumiały, a z dala dało się słyszeć, jak po odległych polach grasują wieczorni łowcy. Wilki, jak i innego rodzaju drapieżniki, w tym sokoły, patrolują równiny w poszukiwaniu kolacji. Raz na jakiś czas ogarniającą wszystko ciszę przerywał skowyt lub tłumiony pisk złapanego zwierzęcia. Lokstar wsłuchiwał się w tę ciszę, delikatnie poruszając ustami, powtarzając sobie zaklęcia, które niegdyś pomagały mu w walce. Teraz, z racji na jego pochodzenie, mogłyby być przyrównane zaledwie do dziecięcych rymowanek. Yallan wstał z fotela, na którym spoczął po kolacji i przyjrzał się swojemu towarzyszowi. Vaxen nie miał śladu na swoim ciele po ostatniej potyczce z niesamowicie potężnym magiem.
         — Dobrze wyglądasz. — Rzucił do Zamaskowanego, zakładając płaszcz Lokstar. Sam przeczesał palcami czarne długie włosy, spiął je w kitę i nałożył kapelusz. — Gotowy? — zakończył rozmowę, naciągając rękawiczkę na dłoń.
         — Przeniosę nas tak daleko, jak tylko się da. — Wtrącił się bez słowa mag. "Ani "gotowi?", ani nic? A może nic nie mamy? Przecież o to ci chodzi, prawda? Przeliczysz się 'Mistrzu', i to bardzo." Rzucał w myślach Karciarz.
         — No to dawaj, staruszku! — Loki stanął w narysowanym kręgu, łapiąc się za kapelusz by ten, w jakiś nieoczekiwanych podmuchach nie wiadomo czego i skąd, nie odleciał. Vaxen niewiele myśląc nad konsekwencjami tego procederu, również stanął w obrębie znaku. Potężny rozbłysk nastąpił spod ich nóg. Nim zdążyli się obejrzeć byli już w środku lasu. Nieopodal biegła wycięta wśród drzew droga. Kierowała się w górę wzniesienia. Jednak do murów klasztoru było jeszcze sporo do przejścia. Fannlor był na całe szczęście niedaleko nich. Loki szybko zastosował swoją metodę, by nie dać się zabić w pierwszym podejściu.
         — Bliżej już nie mogę. — Rzucił bez większych emocji swoim oschłym ze starości głosem.
         — No to komu w drogę temu worek złota. — Loki ochoczo ruszył przed siebie. Przygotował swoje karty.
        Nie przeszli stu metrów, gdy natrafili na pierwszego z tych cuchnących siarką stworów. Celem był idący z przodu Yallan. Niewielki, skrzydlaty pokurcz, prawdopodobnie sługus innego piekielnego, wyskoczył spomiędzy konarów drzew. Miał może dwa łokcie wzrostu. Niemniej jednak jego lądowanie miało w sobie tyle gracji co lecący z jednym skrzydłem pegaz. Było to spowodowane też tym ich jego cel, na którego skakał, zniknął. "Moja kolej." Zanim tamten zdążył się podnieść jego pierś na wysokości obojczyka oraz tchawicę przeszyły mieniące się błękitnym światłem karty. Niecałą sekundę później rozerwane wybuchem, zniekształcone ciało zostało pozbawione głowy. Wtedy zza wędrujących mężczyzn wyszedł Loki, z rękoma w kieszeniach, majestatycznie miażdżąc obcasem głowę turlającą się w dół ścieżki.
         — No co? — Parsknął obruszony spojrzeniem swojego dawnego mentora Yallan. — Chodźmy, bo nas tutaj świt zastanie. — Lokstar wydawał się wyraźnie niezadowolony z tego, iż mag teleportował ich tak daleko od ich celu. Musiał to jednak zdzierżyć.

        Po przeszło dwóch godzinach marszu w kompletnych ciemnościach dotarli do pozostałości jakichś zabudowań. Jakieś zniszczone fundamenty lamp. Wszędzie porozrzucane cegły i fragmenty ogrodzeń powbijane w ziemię. Wszystko to obrośnięte już mchem i bluszczem w tej mrocznej scenerii przyprawić mogłoby nie jednego o dreszcze. W końcu dotarli do wyłaniających się spośród potężnych drzew bram. Pierwsze były wyłamane. "Co tutaj się u diaska działo? Tego tutaj wcześniej nie było! Zrobili z tego warownię?" Loki szybko zlustrował otoczenie w poszukiwaniu ukrytych przeciwników. Jeśli mag mówił prawdę nie powinni spodziewać się śmiertelnego zagrożenia, dopóki nie przekroczą bramy głównej. Znajdą się wtedy po drugiej stronie bariery. Nie będą mieli już odwrotu po jej przekroczeniu. Podróż minęła w absolutnej ciszy. Jedyne co było słyszalne to skrzypienie gałęzi i szum liści. Nagle dało się wyczuć coś bardzo dziwnego. To coś jakby znajdowało się przed nimi, a wszyscy czuli tę nieprzyjemną aurę. Tylko Loki z tej trójki podróżnych musiał się skupić, aby wyczuć cokolwiek poza chłodnym wiatrem bijącym w twarz.
         — To tutaj. — Sapnął Fannlor. Wskazując kosturem ziemię. Nic tam nie było. A przynajmniej tak się wydawało. Wtedy znów oczom przybyszów ukazały się dobrze znane światło i runy ułożone w linie przecinające ich drogę. — Pomogę wam przekroczyć tę barierę. — Wyciągnął przed siebie kostur i obrócił go w palcach. Jedna z run przygasła i utworzyło się jakby przejście w magicznej ścianie. — Wejdźcie. — Wskazał głową kierunek. "I tak tam chce iść i tak. Czemu się waham." Obawy Lokiego potwierdziły się zaraz po tym, jak szermierz przekroczył linię run. Fannlor zamknął przejście, sam pozostając po drugiej stronie.
         — Zdrajca. — Słowa wypowiedziane bez najmniejszej dawki emocji przez Yallana były zimne. Nawet się nie odwrócił by spojrzeć na maga. — Na ciebie zawsze można było liczyć. — Loki pomachał przez ramię dłonią, odchodząc przed siebie, kontynuując wędrówkę. Po chwili i kilku krokach dało się wyczuć potężny odór siarki, palonych włosów i wszelkiego ohydztwa, jakie zdrowy człowiek mógł sobie wyobrazić. Przed nimi rozciągał się ogromy, obrośnięty pnączami mur. Biegł w każdą stronę, a z każdej strony zaczęły wyłazić pokraki. Na ten moment nie było żadnego przedstawiciela, który dorównałby siłą któremukolwiek ze śmiałków. Jednak były to niewielkie stwory z rogami i czerwoną skórą. Większe lub mniejsze. Loki wyjął swoją wykałaczkę w największym spokoju i skierował ją do ust.
         — Wyrżnijmy ilu się da. Niech wiedzą, że nie będzie łatwo... — Po tych słowach wyrzucił wokół siebie karty, a na twarzy pojawił się uśmiech wróżący dobrą, choć niegrzeczną zabawę. Zawisły w powietrzu na ułamek sekundy, po czym w formie półkola rozleciały, wbijając się w ziemię, drzewa i przeciwników. Szybkie zlustrowanie wystarczyło, by podjąć decyzję o niedetonowaniu kart. Jeszcze nie. Zwabiłoby to więcej oponentów. Jeden z potępieńców przypadł do Lokiego. Wdali się w regularną bójkę. No prawie. Temu rogatemu brakowało odrobiny pomysłu. Lokstar szybkim ruchem obrócił się, omijając pazurów, wyciągnął rękę i obracając wykreowane ostrze w dłoni, wbił je zaraz pod uchem oponenta. Ten wyjąc z bólu i chlapiąc zjełczałą posoką na wszystkie strony, wykrwawiał się katuszach. Karciarz odwracając się szybkim ruchem, posłał ostrze prosto w tors kolejnego szarżującego. Cios w okolicach serca spowolnił jego atak. Yallan butem przebił sztylet na drugą stronę ciała. Ten pozostawił po sobie dziurę wielkości rękojeści. Kolejne karty wędrowały celnie w potępieńców. "Strasznie ich tutaj dużo." Vaxen Radził sobie znacznie lepiej przy pomocy swoich skrzydeł i katan. Iluzjonista tylko przez chwilę zdążył zauważyć, jak kawałek tułowia przeleciał tuż obok niego i gruchnął głucho o ziemię. Krew lała się z nieba i płynęła po drodze i zraszała trawę. Ciała rozrywane bez najmniejszych trudności upadały jedno po drugim.
         — Nie za dobrze się bawisz?! — Krzyknął żartobliwie Szuler. Tej pogawędce towarzyszyły na przemian dźwięki łamanych kości, metaliczny pogłos ostrzy oraz świst kart latających we wszystkich kierunkach. Walka z przeciwnikami pragnącymi tylko zabijać jest o tyle łatwiejsza, że nie boją się oni zranić. Kolejna talia kart opuściła rękaw Lokstara. Walka Yallana przypominała taniec. Przy każdej figurze dłoń wypuszczała kolejny pocisk. W przypadku gdy wróg znajdował się zbyt blisko, zastępował kartę sztyletem.
         — Podgrzejmy trochę atmosferę! — Krzyczał, próbując zachować powagę. Wiedział, że to dopiero początek. Dalej będzie już tylko trudniej. "Zawsze pragnąłem, żeby tu wrócić. Wykopać tę wiedzę, której mi odmówiono. Teraz to się zemści. Fannlorze wrócę po ciebie." Myśli po raz kolejny wróciły i rozpaliły w sercu demona rządzę zemsty. Trzy karty pojawiły się dłoni. Powędrowały równocześnie w ciało nieszczęsnego rogatego osobnika. Przeorały mu gardło, pozostawiając głowę na miejscu przytwierdzoną do kręgosłupa. Loki wyprostował się i klasnął. Powoli rozkładając ręce, wolną przestrzeń wypełniały karty. Same Asy. Było to więcej niż jedna cała talia. Było ich więcej niż sto talii... "Jeden z moich nowych numerów. Właśnie go wymyśliłem" Asy rozpędzały się do ogromnych prędkości, przeszywając napotkane ciała na wylot. Zachowywały się jak stado wygłodniałej szarańczy. Rozrywały wszystko na swojej drodze na strzępy. Po dłuższej chwili wymiany ciosów i polowaniu na niedobitki na placu boju zostały dwa demony i dziesiątki jak nie setki porozrywanych i zmasakrowanych ciał. Wszelkie pozostałości trawił magiczny ogień. Obaj byli umazani krwią poległych. Na ich ciałach widniały tylko niewielkie zadrapania, z których z wolna sączyła się krew.
         — Doprowadźmy się do porządku. Idziemy wszak w gości paniczu, nieprawdaż? — Dystyngowanie zwrócił się Lokstar do Vaxena, nie wiedząc o jego pochodzeniu. W tym samym czasie Iluzjonista przy pomocy swojej magii odbudował swoje podniszczone ubranie. Gdy obaj wyglądali odpowiednio elegancko, jak przystało na zapowiadającą się bitwę, skierowali się w stronę murów. Przed nimi widniała ogromna brama. Była na tyle duża, że Skrzydlaty mógłby spokojnie przeszybować przez nią na swych gigantycznych skrzydłach, nie zahaczając o żaden z jej elementów. W tej chwili wielkie podwójne wrota były zamknięte. Potężna żerdź blokowała ją wsunięta w szczeliny w murze.
         — To tutaj. Może zapukamy? — Loki rzucił od niechcenia. Podniósł kamień leżący przy jego nodze i rzucił nim nad bramą. Ten odbił się od niewidzialnej bariery i spadł po tej samej stronie muru co rzucający. — Jest tak jak mówił Fannlor. Trzeba się przebić ręcznie. — Odkopnął sfrustrowany kamień, który upadł obok.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Loki ukazał poklask dla pomysłu walki po zmroku. Vaxen wcale jednak nie chciał się, wbrew swoim słowom, ukrywać. Po prostu w mroku tryskające fontanny posoki są piękniejsze, a odbicia księżyca w kałużach krwi bardziej niecodzienne, ciekawsze. Vaxen mimowolnie nadał tej nadchodzącej potyczce w swojej głowie nazwę własną. "Krwawy Księżyc" choć wcale tej nocy nie miała być pełnia. "Zaczynajmy".
        Czas mijał szybko, światło popołudnia niedługo późnej zniknęło. Przez ciszę za oknami i w umysłach wojowników, a nawet w samej rezydencji Fannlora, co przypominało "ciszę przed burzą", obaj odpoczęli, uspokoili się i nastawili do walki.

~~***~~

        — Dobrze wyglądasz — rzucił Loki do Vaxena, gdy ten wkroczył do sieni w typowym dla siebie ubraniu. Loki też właśnie narzucał płaszcz, choć noc wcale nie należała do chłodnych. Ex-upadły, poza białą maską na twarzy, spod której wyzierały czarne jak najmroczniejsza noc oczy, matowe, zimne, niemal sztuczne miał na sobie hebanowy płaszcz, który spływał po jego ramionach zakrywając w pełni sprawne i już wyleczone ciało, zaś na nogach lekko stukały o posadzkę wysokie, ciężkie buty. Brak jakiegokolwiek pancerza zastanawiał nie tylko samego kapelusznika, ale również ich głównego sprzymierzeńco-wroga - Fannlora. Stary mag zaskoczony był wyraźnie faktem, że tak długo żyjący wojownik nie podejmuje się jakichkolwiek sposobów na ratowanie swojego zdrowia.
        Vax kiwnął głową na komplement przyjaciela. "Przyjaciela"...? "Tak, zdecydowanie tak mogę go nazywać. Jakimś cudem... O co w tym chodzi?" przez chwilę się zastanawiał Zamaskowany, ale chcąc zachować maksymalne skupienie przed walką odrzucił te wątpliwości.
        — Przeniosę nas tak daleko, jak tylko się da — wtrącił się czarodziej. Czarny był gotowy, wystarczyło wyłącznie dobyć ostrzy. Opiekun Artemisu narysował wzorzysty okrąg złożony z wielu kresek i run.
        — No to dawaj, staruszku! — powiedział z determinacją Lokstar stając w narysowanej pieczęci. Vax, niewiele myśląc, również znalazł się w obrębie znaku. Obaj gotowi.
        Światło, które uderzyło spod ich stóp rozbłysło milionem słońc oślepiając na chwilę podróżników. Ziemia się zatrzęsła, zaś Vaxen poczuł się przez ułamek sekundy, jakby zapadał się w nicość. Wtem ocknął się z kolejną falą gorąca, której towarzyszyło potężne uderzenie, jakby zderzyli się ze ścianą.
        Znajdowali się w sercu lasu. Do murów mieli jeszcze kawałek, nie widać było jednak już świateł wioski. Nieopodal wędrowała leśna dróżka, pośród wyciętych pni i wydeptanych przez konie ścieżek wyrastały już kępki trawy i młode krzaki - droga musiała być nieużywana od jakiś kilku tygodni.
        Vax natychmiast namierzył aurę Fannlora. Lepiej być ostrożnym i nie dać się załatwić w pierwszych chwilach. Zresztą - Hebanowy również miał swój prywatny cel. Chciał mocy. Wiedzy. Ta starożytna biblioteka mu na to pozwoli. Pozwoli stać się silniejszym, niezwyciężonym, może nawet i nieśmiertelnym. "I ona mi w tym pomoże... Tak mi się wydaje..." pomyślał Vaxen trochę nieświadomie, że przypomniał sobie o swoim śnie, w którym piękna kobieta zachęcała go do współpracy. "Jeśli jej pomogę, ona da mi to, czego pragnę.".
        — Bliżej już nie mogę — rzucił bez większych emocji swoim oschłym ze starości głosem Fannlor.
        — No to komu w drogę temu worek złota — Loki ochoczo ruszył przed siebie przygotowując swoje karty. Vaxen puścił Fannlora przodem i ruszył na końcu oddziału, z przygotowanymi ostrzami, czujnym okiem, wyostrzonym zmysłem magicznym i pełnym skupieniem. Wróg może być wszędzie.
        I faktycznie, nie minęła nawet minuta, gdy pojawił się pierwszy stwór. Drobny demon, od którego obrzydliwie cuchnęło siarką. "Jak ja mogłem żyć z taką aurą?! Wytrzymywałem z samym sobą?!" przemknęło Miecznikowi przez głowę. Zaufał Lokiemu, który był z przodu. Służący jakiegoś innego demona z niewielką ilością sprytu i zręczności próbował dosięgnąć Kapelusznika, jednak ten mu zniknął przed uderzeniem, więc pokurcz zderzył się z ziemią. Potem już tylko świecąca talia kart Przemienionego wbiła się na całej długości mostka przeciwnika. A następnie... Jego ciało zniknęło w efektownej eksplozji.
        Wtedy zza wędrujących mężczyzn wyszedł Loki, z rękoma w kieszeniach, majestatycznie miażdżąc obcasem głowę turlającą się w dół ścieżki.
        — No co? — Parsknął obruszony spojrzeniem swojego dawnego mentora Yallan — Chodźmy, bo nas tutaj świt zastanie — Lokstar wydawał się wyraźnie niezadowolony z tego, iż mag teleportował ich tak daleko od ich celu, podobnie zresztą jak Vaxen. Musieli to jednak zdzierżyć.

~~***~~

        Klasztor okazał się dużo dalej, niż Wojownik początkowo sądził. Co prawda nie znał wyspy, jednak przez całą drogę wyraźnie czuł natężenie silnych aur przeciwników czających się za murami. Szli przez ponad dwie godziny. Cały czas maszerowali w szeregu: Loki, Fannolr i Vaxen, w zupełnej ciemności, ostrożnie stąpając po ścieżce, uważając na każdy krok i wszelkie pułapki. Zbyt oczywistym się zdawało, że ktoś się ich spodziewa. Zresztą - ani Vax, ani Loki nie potrafili maskować swoich aur. I nawet pomimo faktu, że były ledwo wyczuwalne wiedzieli, że oponenci posiadają wystarczającą moc, by wiedzieć, kto i po co przychodzi. Efekt zaskoczenia nie wchodził w rachubę.
        Vaxenowi jednak nie było wcale tak łatwo rozważać i myśleć. I wcale nie z powodu, że starał się być skupiony na wszystkim wokoło. Ktoś wyraźnie gmerał mu w głowie, a przynajmniej się starał. Siła woli najwyraźniej jednak okazała się zbyt słabą osłoną przed cudzą magią, a tak przynajmniej stwierdził Zamaskowany, gdy w jego głowie rozbrzmiał obcy głos. Obcy, a jednak znajomy... "Już wkrótce, kochany, się spotkamy..." szeptała namiętnie kobieta, niemal tak, jakby jej twarz była tuż przy uchu wojownika. Po plecach demona przebiegł dreszcz przyjemności. Podniecenie wzrosło, choć nie było to spowodowane słowami, czy tonem głosu nieznajomej. To przez uczucie, które ciężko opisać alarańskimi słowami. Vax czuł podniecenie, bo w powietrzu czuć było krew. Walkę. Śmierć. "Krwawy Księżyc..." pomyślał. "Wiesz, czego będę chcieć. Pragnę tego całego. Nie oprę się, póki mi nie pozwolisz tego dokonać. Daj mi to, czego pragnę, oboje na tym skorzystamy. Pamiętaj, jestem po twojej stronie. Jestem przyjaciółką. Zbliżasz się, już wkrótce... Zapamiętaj, musisz się tam pojawić. Klasztor. Kaplica. Opuszczony ołtarz. Tam mnie weźmiesz..." szeptała niewiasta w głowie byłego upadłego.
        Vaxen rozpostarł skrzydła, gdy znaleźli się przy pierwszej, wyłamanej i zniszczonej bramie, którą oplatał bluszcz i obrastał mech. Zaskoczenie Lokiego mówiło mu, że nie jest dobrze. "Trzeba się pilnować...". "Dokładnie, skarbie. Pilnuj się i przyjdź do mnie w jednej części. Bądź silny, wytrwały, szybki, bezwzględny i pamiętaj o mnie" - głos w głowie nieustannie ćwierkał utrudniając Vaxenowi jakiekolwiek głębsze rozmyślania. Najważniejsze było nie dać się podejść... Minęli więc wyłamane wrota i... Kontynuowali wędrówkę...

~~***~~

        — To tutaj — sapnął Fannlor zatrzymując się. Przed nimi, parędziesiąt łokci od nich, wznosiła się ogromna, żelazna brama. Szczelnie zamknięta, wyraźnie trwała. Ale to nie wszystko. Z tego samego kierunku dochodziły delikatne wibracje. — Pomogę wam przekroczyć tę barierę — powiedział wymachując kosturem. Na ziemi rozbłysły delikatnym światłem tysiące run. Rzeczywiście bariera, w dodatku tak szczelna, że nie przedostałby się przez nią żaden, dosłownie żaden demon czy piekielny. Jedna z run wtem przygasła ukazując "przejście" w niewidzialnej ścianie. Starzec zaprosił obu przemienionych.
        — Czas zaczął zabawę... — rzucił cicho Vaxen w pełen gotowości. Głos kobiety w jego głowie ucichł pozwalając na pełne skupienie. Aby przejść przez wyrwę w barierze Vax musiał położyć po sobie skrzydła. Gdy tylko obaj z iluzjonistą znaleźli się po tej "niebezpiecznej" stronie barykady bariera opadła oddzielając ich od Fannlora.
        — Zdrajca — Słowa wypowiedziane bez najmniejszej dawki emocji przez Yallana były zimne. Nawet się nie odwrócił by spojrzeć na maga. — Na ciebie zawsze można było liczyć. — Loki pomachał przez ramię dłonią, odchodząc przed siebie, kontynuując wędrówkę. Vax też się spodziewał takiego obrotu sprawy, więc, nie zatrzymując się, rozłożył skrzydła zasłaniając nimi siebie i Lokstara przed wzrokiem opiekuna wyspy.
        Nie trzeba było czekać nawet kilku sekund, by niebezpieczeństwo nadeszło...
        Znikąd uderzył ich swąd typowy dla piekielnych. W takim natężeniu, że nawet Loki, nie mając zupełnie żadnej wiedzy o aurach, wyczuł to. W dodatku Vax, mocno wyczulony na te aspekty, doznał olbrzymiego bólu spowodowanego siłą, a raczej liczbą przeciwników.
        Po chwili zewsząd ruszyły na nich przeróżne stwory. Wszystkie po równo obrzydliwe, ale żaden wyraźnie wyróżniający się. Każdy wydawał się wyłącznie pionkiem, płotką. "Co to za zabawa w szachy?! pomyślał Vax stając w pozycji ofensywnej. Była jednak jedna drobna różnica - w szachach jest osiem pionów. Tych tutaj były całe setki, tysiące, może i miliony.
        — Wyrżnijmy ilu się da. Niech wiedzą, że nie będzie łatwo... — rzucił Iluzjonista rozrzucając w powietrzu wokół siebie karty.
        Pociski Lokstara pofrunęły z zatrważającą prędkością raniąc wszystko i wszystkich przed nim. Na całe szczęście Vax wciąż znajdował się za nim. Jednak tym razem karty nie eksplodowały. Vaxen chwilę przypatrywał się pogromowi, który zasiał jego przyjaciel wśród demonków, lecz gdy pierwszy z oponentów dopadł do przemienionego, i Czarny wzbił się w powietrze szarżując.
        Wyskoczył przed siebie z rozłożonymi skrzydłami. Niski lot, dosłownie stopę lub dwie nad ziemią. Podmuch, jaki wywołał Vax niemal zrzucił Lokiemu kapelusz, gdy ten mijał przyjaciela. Niczym jastrząb, sokół czy smok wpadł w grupę czerwonoskórych karłów rozbryzgując ich na drobne kawałki. Jego ostrza cięły we wszystkich kierunkach, nie ważne jak, zawsze trafiając. Jednak nie było to bezcelowe machanie mieczami. Każde cięcie było starannie wymierzone, wykalkulowane, do każdego przykładał się z należytą uwagą. Wyraźnie widać było wiedzę, umiejętności, praktykę. Vaxen nie walczył, by żyć. Vaxen żył, by walczyć. Żył, by zabijać.
        Szybko rozprawił się z kilkoma drobnymi stworkami. Kolejny tuzin, próbując go dopaść, skoczył z góry, z murów, przygniatając go do ziemi. Zamaskowany już próbował się wyswobodzić, gdy nagle kolejna chmara wylądowała z hukiem na jego plecach dociskając każdą kończynę, włącznie ze skrzydłami, do gleby. Ciało Vaxena zniknęło pod pagórkiem złożonym z cuchnących piekielnych. Przez chwilę nic się nie działo i zdawało się, że ex-upadły został pokonany. Wtem jednak...
        Wirujący wśród ostrzy czarny kształt wystrzelił w górę, zaś jego katany zamieniły tych kilkunastu, może kilkudziesięciu sługusów w zmiksowaną breję ciał, odoru, zielonkawej krwi i kości. Vaxen zatrzymał się w powietrzu, gdzie rozejrzał się po polu bitwy. "Sporo ich..." przemknęło mu przez myśl, gdy zobaczył kolejną falę szarżujących na niego stworków, które w dosyć koślawy sposób próbowały lecieć na swoich malutkich skrzydełkach. "Pierdolcie się..." - i ruszył w ich kierunku wysuwając ostrza przed siebie. Wpadł pomiędzy czerwoną chmurę robiąc z niej prawdziwy sztorm, burza czarnych piorunów i płaszcza fruwała pośród odrywanych kawałków mięsa. Jedni próbowali swoich sił za pomocą pazurów, inni rogów, inni kłów. Nic to nie dawało. Vaxen niemiłosiernie ciął wszystko co się rusza. Niczym rzeźnik. Z ogromną precyzją. Oddzielał każdy fragment od drugiego, jakby robił to z rutyny. Wszystko zaplanowane. Unik, obrót w prawo. Zamach z lewej na głowę. Druga ręka od dołu - cały tułów na pół. Potem obie od góry odcinały ręce i nogi od ciała. Poćwiartowane truchła spadały z nieba niczym deszcz, pośród krzyków tych obrzydliwych stworów i ulewy z szkarłatno-zielonej krwi.
        Pomimo tego wszechobecnego potoku śmierci i wnętrzności hebanowe skrzydła, czarny płaszcz i całe ciało Vaxena pozostawało nie tylko nienaruszone, a nawet zupełnie niezabrudzone. Jedynym mankamentem był drobny odprysk czerwonej kropelki krwi na masce, pod lewych oczodołem.
        — Nie za dobrze się bawisz?! — gdzieś spomiędzy nigdzie i gdzieś wypłynął rozbawiony głos Lokstara. Zaciętość na twarzy Vaxena była jednak niezauważalna dla niego. Po prostu Czarny Szermierz był w transie. Nie istniał już Przemieniony Vaxen. Teraz, pośród szkarłatnych fal i hebanowych strzałów, trzaskał, skakał, latał i ciął Kruk, Puchasz, Morderca, Hebanowy Wojownik. Najstraszniejsza zaraza każdej mniejszej i większej wioski. Małe dzieci straszy się Krukiem, który przyleci i je zabierze. Tym starszym mówi się, że przyleci, zabije i zniszczy wszystko co kochają. Ci jednak już nie wierzą w Kruka, przynajmniej póki nie nawiedzi i ich wioski. Dorośli jednak wiedzą, kim, lub też czym, jest Czarny Puchacz, czym grozi spotkanie z nim. Jest gorszy od wszelkiej maści chorób. Najstraszniejsza zaraza. Pozostawia po sobie jedynie pogorzeliska i dywany trupów.
        W tej chwili Vaxen właśnie nie był ani człowiekiem, ani istotą podobną do ludzkiej. Był zwyczajną śmiercią. Nie dotarły do niego słowa Lokiego, a nawet gdyby dotarły, nie odpowiedziałby. Trans, w który wpadł, trans niesienia pożogi, zawładną całym jego istnieniem. Precyzyjnie niesione ostrza pokonywały kolejne ciała wgryzając się w nie niczym w masło. Każdemu cięciu towarzyszył charakterystyczny skowyt tych piekielnych stworów. A Vaxen ciął. I ciął. I ciął. "Oszczędzaj siły. To tylko rozgrzewka..." gdzieś z tyłu głowy tego potwora w czarnym płaszczu i masce błyskały resztki świadomości nakazujące samokontrolę. To dlatego Vax nie używał zupełnie magii, jedynie ostrożnie i w wyczulony sposób unikał ofensywy niszcząc kolejne fale demonów i zabijał następującymi po sobie atakami. Mroczne oczy, podobnie jak ostrza, przewiercały każdego przeciwnika dogłębnie analizując jego ruchy, schemat, sposób ataku i dziury w obronie. A ponieważ żaden się zupełnie nie bronił - był zwyczajnym, łatwym celem.
        Po chwili kolejny atak Vaxena napotkał wyłącznie pustkę. Następny zresztą też. Ostrożnie, czujnie, ale z glorią na twarzy Vax wylądował obok Yallana. Na placu boju pozostali tylko oni dwaj. Nie zmęczeni, porządnie rozgrzani, gotowi do dalszej walki.
        — Niby noc, a walczy się, jakby było jasno... — beznamiętny, niski, mroczny głos Zamaskowanego zwrócił uwagę Szulera. Loki widział już tyle oblicz i twarzy Vaxena, że kolejne go nie zaskoczyło. Tym razem stał przed nim kolejny Vaxen, zupełnie inna odsłona. Maszyna do zabijania. Cichy, mroczny, niebezpieczny. Loki czuł wyraźną aurę Hebanowego wojownika. Nie jego emanację, choć i to stało się dla niego rozpoznawalne, a raczej coś na wzór aury strachu. Przebywanie obok tego osobnika nie napawało pozytywnymi odczuciami. Loki czuł, że Vaxen jest niebezpieczny. Jednak nic sobie z tego nie robił. Nie ważne w jakim stanie - obaj są po jednej stronie.
        Stali chwilę w milczeniu obserwując pogorzelisko. Trup słaniał się gęsto, z zieleni trawy nie pozostało tu już nic. Wszystko wkoło było mroczne, krwawe, wszędzie walały się części ciał, głowy, kałuże krwi. Niektóre stwory jeszcze się trzęsły w agonii, niektóre jęczały w męczarniach. Wszystkie konały bądź już dawno był martwe.
        — Doprowadźmy się do porządku. Idziemy wszak w gości paniczu, nieprawdaż? — przerwał ciszę kapelusznik w dystyngowany sposób starając się zwrócić uwagę Vaxa na mniej poważne tematy. Loki nie miał prawa wiedzieć o pochodzeniu Czarnego, mimo to słowa Yallana przypomniały Szermierzowi o jego rodzicach. Gniew wzrósł.
        — Drogi panie Yallanie, nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak bardzo mi miło, że mogę spędzić ten wieczór w pańskim towarzystwie, wśród tylu pięknych śmierci, morderstw i krwi. Oby częściej zdarzały się takie wyjątkowe okazje! — odpowiedział przemieniony z uśmiechem podłapując gierkę i dowcip. Nie był zły na Lokiego. Kapelusznik wyczuł, że Vax pod maską się uśmiecha.
        Starszy stażem demon naprawił swoje ubranie magią, zaś Vaxen tylko otrzepał się z delikatnego kurzu pokrywającego jego płaszcz. Nie miał żadnych ran, żadnych ubytków w odzieniu, jedynie zakrzepła już kropelka krwi błyszczała na białej masce.
        Przed nimi widniała ogromna brama. Ta sama, którą widzieli tu przed potyczką. Jak ją pokonać? Obaj zbliżyli się. Wrota okazały się zamknięte, a rzucony przez Lokiego kamień nie pokonał murów odbijając się od niewidzialnej bariery... "Kolejnej...".
        — To tutaj. Może zapukamy? Jest tak jak mówił Fannlor. Trzeba się przebić ręcznie.
        — A ja bym jednak zapukał... — rzucił niby od niechcenia Vax i, nim Lokstar zdążył się sprzeciwić, pięść Zamaskowanego uderzyła trzykrotnie w żelazne drzwi.
        Przez chwilę nic się nie działo, nawet obaj przemienieni wstrzymali oddechy.

        Wtem, jakby na zawołanie, wrota się rozwarły, powoli powiększając szczelinę. Otworzyły się, jednak po ich drugiej stronie nie było niczego. "Chodź do mnie, jesteś już blisko, prawie cię czuję... Przyjdź do mnie, pragnę cię!" głos w głowie Vaxena znowu się wzmocnił, jednocześnie jęcząc, jakby ta, która używała magii umysłu na Vaxenie dochodziła na samą myśl tego, że jest on w pobliżu. Jej jęki odbijające się echem jedynie w głowie ex-upadłego utrudniały logiczne myślenie skutecznie odwracając uwagę od mocy, siły, niebezpieczeństwa, a pobudzając cielesne pragnienia. Przed oczami Vaxa skakały obrazy, niektóre przypominały te ze snu, a inne były zupełnie oderwane od nich, wyraźnie jednak w każdym z nich Zamaskowany widział tę samą kobietę, co we śnie na ołtarzu, w różnych pozach, sytuacjach, ekstazach...
        — Chodź ze mną. Muszę coś załatwić... — rzucił do Lokiego Vax i skierował swoje kroki nie wiedzieć gdzie. Jednak podświadomie wiedział, gdzie ma się kierować, by spotkać tajemniczą kobietę. Już pamiętał cały sen, doskonale wiedział, że ta ruda panuje nad jego emocjami, grzebie mu w umyśle. I mimo tego, że Vax nie tolerował jej sposóbu, cholernie jej pożądał. Przypominał sobie sceny ze snu, gdy obiecała mu, że będzie cała jego. Czerwona suknia zsunęła się z niej wtedy odsłaniając biust, a usta wygięły się w rozkoszy. Vaxen pragnął rozgryźć tę zagadkę, podobnie jak i zasmakować tajemnicy i samej Tajemniczej.
        Jednak przypomniał sobie coś. "Pamiętaj o mnie i o ołtarzu. Ale nim tu trafisz, odwiedź bibliotekę, zwłaszcza dział ksiąg tajemnych". To był słowa Rudej we śnie. "Pamiętać o ołtarzu. Nieśmiertelność. Obietnica. Ale najpierw - biblioteka...".
        — Albo nie — zaskoczony Loki nawet nie zdążył ruszyć za Vaxenem, gdy ten już się zatrzymał i odwrócił — Zmiana planów. Prowadź do biblioteki.
        W głowie Vaxena, gdzieś głęboko w podświadomości, za przygasającymi jękami Rudej, która magią umysłu przekazywała emocje, dźwięki i obrazy do głowy Vaxa, wybrzmiał cichutki chichot. Chichot zwycięstwa.
        Loki więc ruszył przed siebie, zaś Vaxen za nim...

~~***~~

        Całą drogę przez klasztor i częściowo zrujnowane budynki i pomieszczenia nie natknęli się na żadnego przeciwnika, co było wystarczająco dziwne, jak i nie wróżyło nic dobrego. Wszędzie czuć było obecność kogoś lub czegoś, za każdym rogiem spodziewali się kolejnej watahy wrogów, silniejszych lub drobniejszych, a za każdym razem natrafiali na pustkę. Jednak ich czujność nie spadała, obaj dzielnie kroczyli przez korytarze, dziedzińce i placyki w bronią w dłoniach, wyostrzonymi zmysłami i rozwagą.
        Wreszcie stanęli w ogromnym holu z wysokim na parędziesiąt łokci, strzelistym i wzorzystym sufitem. Wszelkie ściany pokrywały przeróżne freski, zaś kształt pomieszczenia przypominał pięcioramienną gwiazdę. Na obwodzie wewnętrznego okręgu, na każdym ramieniu tej gwiazdy, znajdował się ogromny filar podtrzymujący sufit, który chyba był wieżą, a oświetlenie zapewniał bogato zdobiony świecznik zawieszony na długim łańcuchu nad geometrycznym środkiem sali.
        — Jak to "to tutaj"?! — krzyknął zaskoczony Vax stając po środku "kaplicy". Echo jego głosu poniosło się wielokrotnie, nakładając się na siebie i odbijając od ścian w każdym z ramion gwiazdy. Spowodowało to niemiłosierną, choć na swój sposób piękną kakofonię. Ktoś, kto projektował to wnętrze musiał nagłowić się nad akustyką. Efekt był zdumiewający, niesamowity i... Piękny nie tylko wizualnie czy stylistycznie, ale i fonetycznie.
        Piękne też były malowidła na suficie, krokwiach, ścianach. Przedstawiały... "Dziwne... W takim miejscu takie malunki...?". Przedstawiały... Hordy nieumarłych, oddziały upadłych aniołów, rzesze pokus czy łowców dusz, miliony potępionych oraz całe watahy innych piekielnych. W dodatku te rysunki wydawały się niesamowite! Można było niemal powiedzieć, że są niczym żywe. Wydawało się, że się poruszają!
        — Hmm, tego tu nie było... — rzekł powoli Lokstar z nieufnością przyglądając się dekoracji ścian i sklepienia. Chwilę zajęło zarówno jemu, jak i Vaxenowi zrozumienie, co się właściwie dzieje.
        A chwila ta trwała na tyle, póki nie zauważyli, że część z "rysunków" siedzi na ogromnym świeczniku zwisającym z sufitu po środku hali. "Co do ognia czeluści?!" zdążyli jednocześnie pomyśleć Zamaskowany i Przemieniony, gdy wszystkie te malowidła wyglądające jak "żywe" skoczyły w ich kierunku z dziką satysfakcją rycząc, wrzeszcząc, rzucając kulami ognia, promieniami fioletowej magii czy świetlistymi kulami! Atak TAKIEJ hordy piekielnych zaskoczył zarówno Vaxena, jak i Lokstara, którzy niechybnie zostaliby zmieceni z powierzchni pięknej, marmurowej posadzki, gdyby nie...
        — Quarenum so'th'kernas vo 'tra Cerrum Deqopuirtoxit'er! — kobiecy głos, zbyt spokojny, jak na tę sytuację, poniósł się po sali w jakiś magiczny sposób przebijając się przez wszędobylski rumor i hałas. Obaj mężczyźni wiedzieli, że to czar. Inkantacja. Wszystkie pociski, ataki, strzały, ostrza, kule a nawet ciała stworów, które skoczyły z sufitu odbiły się od srebrzysto-błękitnej... BARIERY. "No nie, kolejna...?! Co oni mają jakieś zboczenie na punkcie barier?!". Potem, niczym poparzone, odskakiwały w pisku, gardłowym rechocie, ryku i... Uciekały.
        Przed dwóch przyjaciół wyszła rudowłosa kobieta w płomiennie czerwonej sukni, trzymając wysoko ponad głową rozpostarte dłonie z czarnymi paznokciami, zaś jej oczy płonęły błękitnym płomieniem, podobnie jak Fannlora w trakcie potyczki.
        Bariera postawiona przed nieznajomą okazała się skuteczna i zdecydowanie uratowała tyłki obu demonom. Jednak tylko dla Lokstara postać ta była nieznajoma. Vax znał ją już aż nazbyt dobrze - rozpoznał jej głos w swojej głowie, ze snu, z jęków, gdy dochodziła w "jego głowie", choć brzmi to strasznie absurdalnie. To ta sama kobieta, która leżała na ołtarzu zachęcając do spotkania.
        Po chwili pomieszczenie było puste, poza tą trójką.
        — Nareszcie się spotykamy, Czarny Szermierzu, Kruku, Puchaczu, Hebanowy Wojowniku, Vaxenie van Qualn'ryne — powiedziała niemal urzędowym głosem, po czym nagle jej oblicze złagodniało, płomienie z oczu zniknęły ukazując demoniczne, pionowe źrenice otoczone bordowymi tęczówkami. Jej pomarańczowe, pofalowane włosy ułożył się już bardziej naturalnie na plecach i ramionach, zaś czerwona suknia z czterema złotymi gwiazdami przyszytymi do pasa na rubinowych tasiemkach przestała pływać w powietrzu. Jej aura mówiła wyraźnie - demon. Przemieniona, a sądząc po emanacji - z sukkuba. — Witaj, kochany. — dodała, rzucając się zaskoczonemu Vaxowi na szyję i całując w odsłonięty fragment skóry na boku, poniżej podbródka. — Ciebie również witam, Lokstarze van Yallan. Cieszę się, że wreszcie udało się wam tu dotrzeć. Mam nadzieję, że droga nie była zbyt męcząca?
        Dla zaskoczonych wojowników widok tej pięknej kobiety był czymś nieopisanym. Samym pojawieniem wycisnęła im z gardła wszelkie słowa, ciężko było im cokolwiek powiedzieć w obecnej chwili. Pierwszy ciszę przełamał Loki, który doskonale wiedział, że kobieta próbowała mu się włamać do głowy, ale szybko sobie poradził z jej magią. Zdążyła więc odczytać jedynie jego imię i nazwisko. Zaraz po Szulerze przemówił i Czarny, pokonując zaskoczenie:
        — Kim u diaska jesteś? Czemu grzebiesz mi w głowie?
        — Mój drogi, spokojnie, wszystko wam wytłumaczę. Ale tu nie jest bezpiecznie. Zaraz wrócą. Moja tarcza pochłonęła sporą część mojej mocy, zazwyczaj nie muszę tworzyć tak dużej bariery... Proszę, zmywajmy się stąd... — jej głos się faktycznie delikatnie łamał, a oczy lekko błyszczały ze zmęczenia.
        "No, przyjacielu... Teraz twoja rola. Gdzie ta biblioteka? Czemu mnie tu zaciągnąłeś?" pomyślał Vax odwracając się do Lokstara i patrząc w jego oczy.
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Gdy wielka bariera ochroniła ich przed atakiem hordy piekielnych Loki nie wiedział czego się spodziewać. A na pewno nie oczekiwał pojawienia się kobiety. Przybyła nie wiadomo skąd i jednym zaklęciem pokonała wszystko w koło. Zaraz potem obsypała Vaxena całym wachlarzem tytułów, które kiedyś się szulerowi obiły o uszy w historiach, które słyszał wędrując po wioskach. Straszyło się nim małe dzieci, które nie chciały słuchać rodziców ale też i te starsze. Wszak nawet osoby, którym nie obce były te określenia często dostawały gęsiej skórki na ich wydźwięk nie znając nawet ich właściciela.
        — I ciebie witam Lokstarze Van Yallan. — Zwróciła się do właściciela nazwiska zaraz po tym jak przestała obściskiwać się ze skrzydlatym. Loki chwilę był nieobecny obserwując urodę kobiety, jednak szybko ten stan minął. Wiedział, że taka uroda nie przynosi nic dobrego, a zwłaszcza jeśli nie jest do końca naturalna a wykreowana właśnie do takich zagrań. Kapelusznik czuł aż nad to, że była pokusą. A jeśli nie czystą piekielną to przynajmniej przemienioną z niej. Czas miał to pokazać.
        — Miło mi, że nawet nie zaprzątnęłaś sobie głowy pytając nas o imiona a od razu postanowiłaś je wyciągnąć z naszych głów. Nie za dobrze się bawisz, o pani? — Loki z lekką dawką przesadzonej uprzejmości wypowiadał słowa oraz kłaniając się delikatnie w pas. Nie lubił gdy ktoś mu grzebał w głowie. W zasadzie nie musiała tego wyciągać od niego samego. Mogła to równie pozyskać od Vaxena i wszystko na to wskazywało. Loki miał zbyt silną wolę, by ktoś bez przygotowania mógł z marszu wkraść się w jego myśli. A na pewno nie gdy był na taką ewentualność przygotowany. Oczekiwał nieoczekiwanego ze strony okupantów klasztoru, jego dawnego domu.
        — Kim u diaska jesteś? Czemu grzebiesz mi w głowie? — Oburzył się szermierz.
        — Mój drogi, spokojnie, wszystko wam wytłumaczę. Ale tu nie jest bezpiecznie. Zaraz wrócą. Moja tarcza pochłonęła sporą część mojej mocy, zazwyczaj nie muszę tworzyć tak dużej bariery... Proszę, zmywajmy się stąd... — Jej oczy były zmęczone i widać było, że wierzy w to co mówi. W duszy Lokstara coś ewidentnie powodowało niepokój. Zastanawiał się czemu pojawiła się ta dziewczyna i czego chce. Co gorsza najwidoczniej znała Vaxena nie tylko z widzenia. Czyżby ich śledziła? A może czekała tutaj, ponieważ Fannlor ją nasłał? Zasadniczo Lokiego nie interesowało skąd się tutaj wzięła. Jeśli nie chce ich zabić to może się przydać, jeśli jednak jest inaczej... Na pewno nie chciał z nią walczyć teraz gdy jest tak blisko swojego celu. Potyczka mogła by zniszczyć wejście, a wtedy magia zamknęłaby dostęp do zapisków na zawsze, a do tego nikt z obecnych nie chciał dopuścić.
        — Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie skąd wiedziałaś o naszym przybyciu i dlaczego niby to nas oczekiwałaś. Przecież równie dobrze mogłaś spodziewać się przyjścia jakiegoś starca z siwą brodą do ziemi, z gigantycznym kosturem i taaakim kamieniem magicznym... — Loki przy każdym ze słów gestykulował, machał rękoma i robił głupie miny jednoznacznie naśmiewając się z Fannlora. — Przykro mi... Musimy ci wystarczyć. Starcy się skończyli. — Loki na sam koniec zaśmiał się towarzysko i odwrócił się tyłem do kobiety w czerwonej sukni. — Jeśli chcesz iść to idź. Ja mam do załatwienia tutaj kilka własnych spraw. A skoro pogrzebałaś już w głowie mojego przyjaciela pewnie też już wiesz dlaczego tutaj jesteśmy. Otóż chciałem zwrócić kilka wypożyczonych kiedyś książek, ale najpierw muszę znaleźć tę zakurzoną bibliotekę. — Loki wykorzystywał swój talent aktorski by trochę przedłużyć ich pobyt tutaj i móc spokojnie przeanalizować otoczenie. Poszukiwał wskazówek prowadzących do ukrytego wejścia. Zawsze gdzieś jakieś są a jego moc miała mu je pomóc znaleźć. Nie raz przecież wykorzystywał swoje zdolności by obejść jakieś zabezpieczenia. I nigdy nie było to specjalnie trudne.
        W krótkim czasie gdy myśli przemienionego zaczęły błądzić w abstrakcyjny sposób wokół fresków, malowideł i run doznał olśnienia. Położył się na podłodze dokładnie pod gigantycznym świecznikiem wiszącym na suficie. Przyjrzał się jego schematowi, który tworzył. W tym samym czasie przez jego ciało przepłynęła fala energii jakby ukierunkowana w konkretną stronę. "Co jest?" Poczuł podświadomie skąd dochodził ten impuls. Wstał i rozejrzał się. Dookoła rozbłysły runy wszelkiej maści i równie szybko co się pojawiły, zgasły. "Mam cię."Podszedł dwa kroki i wcisnął butem kamień w posadzce. "Fannlorze, jesteś przewidywalny jak zawsze." Cały budynek aż zadrżał, gdy pod wpływem magii ukrytej w runach i samym budynku, zaczęło się otwierać przejście w podłodze w samym centrum holu.
        — Sezamie! Otwórz się! — Wykrzyknął Szuler wznosząc ręce nad głowę. Świecznik kołysał się nad głowami a zza ścian dało się słyszeć cichnące wrzaski piekielnych. Potężna aura biła spod podłogi. Lokstar zdjął pieczęć chroniącą tajemnice biblioteki. Ciężko było ustać pod naporem magicznej aury, którą niemal dało się dotknąć gołą dłonią. Nawet Yallan mógł określić walory tej emanacji. Była przytłaczająca swą potęgą. Nie należała do konkretnego bytu. Była zlepkiem kilkunastu jak nie kilkudziesięciu emanacji, w dodatku nie dało się określić czy to coś jest w ogóle żywe. Nagle wszystko ustało. Zapadła cisza. Jedyny dźwięk jaki był słyszalny to szmer pochodni wiszących na ścianach wzdłuż schodów prowadzących w dół. Zimny, kamienny korytarz prowadził wprost pod ziemię, gdzie miała być ukryta ów biblioteka. Ściany pokryte mchem świadczyły o fakcie, iż nikt przed nimi długo tu nie zaglądał. Jedynie nieliczne pochodnie wydawały się być w dobrym stanie. Oświetlały stopnie w równych odległościach, a pomiędzy nimi były ciemne przestrzenie. Niknęły gdzieś w głębi jakby we mgle. Prawdopodobnie było tam dużo zimniej niż na górze. Podszedł i usiadł na posadzce holu.
        Demon siedział tuż przed schodami podpierając się na ramionach nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przez chwilę trwał w milczeniu po czym podniósł się, zdjął okulary, wzniósł ręce i wykrzyknął.
        — JEST! — Loki był ucieszony jak dziecko. — Vaxenie, to po to tutaj przybyliśmy. By posiąść tę ogromną moc, którą poczułeś. Ona tam jest i czeka. Czeka na nas! — Loki odwrócił się i spojrzał na swoje przyjaciela. — Chodźmy. Mamy mnóstwo ksiąg do przeczytania, a mało czasu. Każda strona jest cenna. Każda strona zawiera nieocenione informacje. Ciekawe, czy nadal jest tam ten pokój z artefaktami. — Szuler aż tryskał determinacją, wręcz nią zarażał. Chciał zdobyć możliwości, moc, wiedzę. Parł i wiedział po co idzie. — Pilnuj jej, by niczego nie ukradła, proszę. I tak ją sprawdzimy przed wyjściem. Zabierzemy tylko to co naprawdę się przyda. Szkoda byłoby coś zgubić.— Zganił się w myślach, za to, że i ją zabiera ze sobą. Jednak nie miał serca zostawić jej samej z tymi potworami mimo iż wiedział, że by sobie poradziła. Jej siła przyda się później. Na pewno taki impuls energii przyciągnie nie tylko pachołki piekielnych ale i też samych zainteresowanych. To co się wydarzy po ich wyjściu było jedną wielką niewiadomą.
        Schodząc schodami korytarz stawał się coraz bardziej przesiąknięty zapachem starych ksiąg, pergaminów, skór i parafiny. Wydawał się nie mieć końca, natomiast rozświetlone runy stawały się coraz liczniejsze. Zdobiły niemal każdą cegłę a od każdej z nich biła energia. Lokstar jak i cała reszta odczuwała ich działanie. Z każdym krokiem dziwne odczucie się wzmagało.
        — Żaden piekielny nie ma szans się tutaj dostać. Przy samym wejściu, jeśli dobrze pamiętam każde stworzenie, nawet człowiek, odczuwa działanie tych run. Ale wystarczy je minąć. Najgorsze jest jednak to, że też wpływają na umysł. Zaczynasz myśleć, że to bez sensu, czujesz strach, przeraża cię to miejsce. Ja tam wszedłem tylko raz a próbowałem wiele razy. Może wydawać się wam "Co ty? Strach przed miejscem takim jak to w porównaniu z innymi lochami?" Jak pojawią się wizje to wszystko się zmieni. Ale to jeszcze kawałek do tych atrakcji. Pod warunkiem, że nie zwietrzały. — Loki umilał wędrówkę opowieścią o tych murach i magii ich strzegących. — Niektórzy wpadali w obłęd i postanawiali opuścić klasztor. Jednak jedynym sposobem na to była śmierć. Tak... Zabijali się biedacy. Szaleństwo brało górę i kończyli ze sobą z wymalowanym na twarzy obłędem i zatraceniem. Tylko o nich słyszałem. Nie chciano by siali panikę. — Yallan skończył opowieść a niedługo po tym wszyscy, którzy zeszli tym korytarzem odczuli na własnej skórze to o czym wspominał Szuler. W głowach pojawiały się obce myśli. Na początku mocno rozmyte. Niejasne i jakby obce. Z czasem jednak zaczęły przypominać te własne. Raz po raz po ciele przebiegał zimny dreszcz. Słychać było jakieś wyimaginowane dźwięki dochodzące zza ścian. Wrzaski i okrzyki bólu. Im niżej schodzili tym gorsze były odczucia. Z czasem krzyki brzmiały jakby to słyszący je sami wydawali w tych omamach. Najgorzej zniosła to rudowłosa. Nagle zaczęła krzyczeć. Nie rozpoznawała w towarzyszach przyjaciół czy choćby towarzyszy. Wiedziała tylko gdzie idzie. Skupiła się na ostrzeżeniach i to prawdopodobnie nie doprowadziło do walki i wyciszenia histerii. Lokstar nucił tylko sobie znaną melodię by zagłuszyć obce myśli. Były niesamowicie uporczywe jednak Kapelusznikowi udawało się zachować panowanie nad ciałem. Kilkukrotnie przebiegł po nim dreszcz. Chciał sięgać po broń lub zwyczajnie odpuścić. Jednak zagryzł zęby i parł dalej. Już widać było koniec tunelu. Przed oczami również stawały obrazy tortur, płonących stosów i ich samych. Loki, próbował przez całą drogę odwracać uwagę towarzyszy od tych przekrętów magicznych. Sam wiedział iż nic z tych rzeczy nie istnieje na prawdę. Zmusił się by to ignorować i przedrzeć się do samego końca. Dziewczyna okazała się najsłabsza psychicznie na takie obrazy jednak całą trójką dotarli szczęśliwie do samego końca.
        Stali przed ogromnymi drzwiami ozdobionymi roślinnymi wzorami i złotem. Były na nich wizerunki magów, runy i inne obrazki zatarte przez czas.
        — I jak wam się podoba? — Loki przez ramię rzucił pytanie do towarzyszy i pchnął wrota. Te ze skrzypnięciem ustąpiły i powoli zaczęły się otwierać dwa ogromne skrzydła wrót. Ukazała się im ogromna pieczara. Potężne pomieszczenie z setkami regałów z księgami, stosami zwojów i skrzyniami. Wszystko rozświetlone magicznym światłem świec i pochodni, które falą zapłonęły gdy wędrowcy przekroczyli próg. Iluzjonista przełknął ślinę i napawał się widokiem tej masy zgromadzonej wiedzy. — Zapraszam. — Szepnął i sam ruszył ku pierwszemu rzędu ksiąg. — Jakbyś czegoś potrzebował to chętnie służę pomocą. Pamiętam trochę runiczne pismo. — Powiedział z uśmiechem. — A. Gdzieś tam jest czarna magia. — Machnął ręką na lewo i zniknął w cieniu regału.
        Wrota biblioteki zamknęły się delikatnym szumem. Z chwilą zatrzaśnięcia rozbłysły złotym światłem i zgasły. Jedynie złote iskierki przeskakiwały po zamkach i szczelinach. Mało istot było by wstanie się przebić.

~~~***~~~


        Lokstar przez kilka godzin przekopywał księgi z zapiskami pochodzącymi nawet z najbardziej odległych krain jakie widziało ludzkie oko. Część z nich była już przedawniona. Większość map już na pierwszy rzut oka pokazywały nieścisłości. Nowe miasta powstały w miejscach gdzie nawet nie było szlaków. Jednak był to tylko ułamek tych najstarszych rękopisów. Świat poszedł do przodu ale większość nadal była aktualna. Loki natrafił w końcu na coś ciekawszego niż tajniki odkrywania w sobie magii czy sporządzania magicznych napojów leczniczych. Była to swego rodzaju instrukcja odczytywania emanacji. Prawdziwy tytuł zapisany pismem runicznym brzmiał nieco odmiennie od tego jak przetłumaczył to Kapelusznik jednak w pełni oddawało to idee księgi trzymanej w rękach. Pismo runiczne nie należy do najprostszych, jednak jakiś mądrala porobił tłumaczenia trudniejszych słów w wolnej przestrzeni kart, co znacznie ułatwiało czytanie poszczególnych stron. Lokstar szybko wciągnął się w język i czytał automatycznie. Przerzucał stronę za stroną odszukując prawidłowości w tym co widzi w formie znaków a tym co odczuł wcześniej. Świat emanacji stał się dla niego nieco mniej odległy.
        — Świat jest o wiele ciekawszy gdy obserwuje się go z zamkniętymi oczami, nieprawdaż? — Zamknął księgę z trzaskiem i śmiechem na twarzy. Odłożył na miejsce i sięgnął po kolejną. Był to cytat z ostatniej strony księgi.
        Raz po raz przerzucał księgi, które nie miały najmniejszego sensu w poszukiwaniu mocy. Wszak każdy mógł tutaj wejść i odnaleźć to czego szukał. Loki nie szukał sposobu na wyrabianie magicznych kul czy zaklinanie przedmiotów takich jak amulet szczęścia. Jednak każda gdzieś tam w pamięci pozostała. Może na koniec jak zostanie czasu to wróci. "Szczęście? To ja tutaj decyduje kiedy mi dopisuje." Po kolejnych godzinach przedzierania się przez opasłe księgi trafił na kolejne sztuki warte uwagi. Te już były napisane we wspólnej mowie. Znacznie prostsze i jaśniejsze w przekazie. Dotyczyły - o ironio - czytania run. A raczej ich wykorzystania w walce jako wzmocnienie zaklęć, ataków, a także sposobów na bronienie się przy ich pomocy.
        — A to ciekawe. "Runa nie musi być trwale napisana by wywołać jej efekt. Jedyny sens jej utrwalania jest gdy wymagana jest aktywacja kilkukrotnie jej mocy lub z dużym opóźnieniem." — Czytał na głos i próbował tłumaczyć z sensem słowa, które nie zostały przetłumaczone przez autora. — Znak może być wykonany w dowolny sposób. Nawet narysowany palcem w powietrzu... Ciekawe czy mi się to kiedyś przyda. Zapewne nie, bo jak na złość, moje runy nigdy nie przejawiały chęci działania. — Loki wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem ale i rozczarowaniem. — Ale może inaczej się je da zmusić do współpracy. Przeczytał do końca cały tom i ruszył ku następnym rzędom. Nigdzie nie mógł dostrzec swojego towarzysza.
        — Pewnie siedzi z nosem w jakimś zwoju albo zwyczajnie dobiera się do tej rudej. Ha ha, też bym się pobawił. Dawno nie miałem okazji by spędzić noc z jakąś kobietą tylko we dwoje. — Przysiadł w fotelu na szczycie alejki i zanurzył się we wspomnieniach. Esmea, anielica z jego młodości, ta, która dała mu szansę na życie w ludzkim ciele. Nie trwało to długo, gdyż postanowił nie tracić czasu i jak najszybciej zbierać informacje. Przy pomocy swojej magii, tej samej, której używa do kontrolowania kart w locie, przyciągnął do siebie kolejne księgi. Przerzucał kartki nerwowo. Nic co by mogło choć odrobinę pomóc w doskonaleniu jego umiejętności. Wiele bezsensownych zaklęć i czarów pozwalających na odpędzanie złych emocji i tym podobne. Dziesiątki bezużytecznych tomów. Loki rzucił księgi przed siebie, odesłał na swoje miejsca i wyszedł do głównej alejki. Zamknął oczy, wziął kilka głębokich oddechów i skupił się na mocy run zawartych w księgach. Każde zaklęcie, nawet zapisane w instrukcji musiało emanować choć częścią jego prawdziwej mocy. Wyczuł rejon, który jak przypuszczał, wyglądał zachęcająco. "Test zdany. Fannlorze, co do jednego miałeś rację. Szybko przyswajam nową wiedzę. Mam nadzieję, że jesteś dumny ze swojego ucznia." Podbiegł tam i złapał nerwowo za pierwszy grzbiet księgi jak wpadł mu w dłonie. Otworzył na losowej stronie i zaczął przeglądać. Dział zawierający księgi konkretnie o magii. A mianowicie jej dziedzin.
        — W końcu coś co mi się może przydać. — Przewertował karty, analizował każdy zapis, by na pewno dobrze zrozumieć. Przywołał księgę run z alei, w której był wcześniej. Na bieżąco tłumaczył wers za wersem. "Pewnie w tej okolicy najprędzej spotkałbym Vaxena. Ciekawe jak jemu idzie." Dowiedział się wielu ciekawych rzeczy, nowych jak i starych, które robił do tej pory źle. W zasadzie były to szczegóły, które w pewnym stopniu zmniejszały skuteczność zaklęć, których używał Szuler. Najciekawszymi tematami jakie odkrył były Krąg bytu, a konkretnie dziedzina istnienia i pustki, chaosu, emocji i umysłu, zła oraz przestrzeni. W pewnym sensie wykorzystuje te dziedziny dość naturalnie. Jednak nie jest w stanie używać całego potencjału kryjącego się w nich. Zapakował kilka ksiąg do eterycznej torby jednocześnie pozwolił swojemu króliczkowi siąść na ramieniu.
        — Dawno żeśmy się nie widzieli, co maleńka? Tak, nudno tutaj i dość duszno. Z tobą będzie mi raźniej. Chodźmy, usiądziemy wygodnie i poczytamy te sterty papieru.— Królik nie odpowiedział, a tylko przekrzywił lekko główkę. Przeszedł jeszcze kilka alejek tego labiryntu regałów, gdy coś przykuło jego uwagę. Stojak ze zwojami. Podszedł do niego i wyjął kilka z nich. Rozwinął pierwszy na podłodze. Schemat wykonania talizmanu ochronnego. Jak zapleść ornament by działał tak jak należy. Kilka następnych było o podobnej tematyce. Jeden natomiast był pusty. Loki jak i jego towarzyszka spojrzeli na siebie ze zdziwieniem - jeśli królik mógłby by się zdziwić to tak, był zdziwiony.
        — Coś tu jest, prawda? Nie byłoby tu pustego zwoju. — Loki dokładnie obejrzał kawałek pergaminu. Nic co by wskazywało, że jest to coś innego niż własnie kawałek pergaminu. Przyjrzał mu się a powierzchnia zafalowała. — Iluzja. — Krótka chwile i przejrzał przez ten magiczny trik dla ślepców. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się runy, litery i obrazy. Był to pełnoprawny schemat magicznej broni z północy. Magiczne rewolwery. Manuskrypt zawierał nie tylko dokładny opis broni, ale też potrzebne materiały i zasady działania. Yallan uśmiechnął się ukazując zęby. — Już wiem gdzie się wybierzemy jak skończymy tutaj. A teraz chodźmy poszukać skrzydlatego. Może on też znalazł coś co może nam się przydać. — Nagle opaska na ramieniu zaczęła drżeć, a po ramieniu i całym ciele zaczęła rozpływać się jakby moc, ciepło. "Nieee... nie możliwe." Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć Mythia zeskoczyła na ziemię i pobiegła w jedną z alejek.
        — Ej, gdzie lecisz!? — Loki ruszył za nią. Gdy skręcił ujrzał jak króliczek siedzi przy regale i patrzy na jedną z najbardziej opasłych ksiąg. — Co znalazłaś, malutka? — Mythia próbowała się wspiąć na łapkach jednak była niewiele większa od gołębia pocztowego. — Czekaj... Podsadzę Cię. Przypuszczam, że wiesz co robisz. A ja chyba postradałem zmysły od tego kurzu.— Nagle magia wokół parki przyjaciół wzmogła się i jakby zawirowała by znów przygasnąć w wibracjach opaski. — Tutaj? — Biała kulka futerka sięgnęła łapkami za krawędź grzbietu księgi, która spadła na ziemię. Chmura kurzu wzbiła się w powietrze, a uszka zwierzątka zatrzęsły się wesoło na przekrzywionej główce. — No dobra maleńka. Co tam masz... — Mythia wyglądając zupełnie jakby rozumiała co się dzieje wokoło niej usiadła na księdze. Ta zaczęła świecić niewytłumaczalnym światłem. Króliczek wydawał się być zadowolony. Loki sięgnął po księgę i towarzyszkę i usiadł na ziemi opierając się plecami o regał. Opaska znów zadrżała. Tym razem znacznie mocniej. Zwierzątko wskoczyło do opaski i zaczęło wyrzucać z niej księgi. Było ich osiem. Mythia wyskoczyła zaraz za nimi wytrącając księgę Lokiemu z rąk.
        — A ty co znowu? Wściekłaś się od tej magii? — Księga otworzyła się na stronie z rytuałem. — Mythia! Jesteś genialna! — Od razu zaczął się przyglądać schematowi i czym w ogóle był sam rytuał.

~~~***~~~


        Po kilkunastu godzinach studiowania i analizowania Lokstar postanowił zaryzykować. Włożył do ust wykałaczkę i wykreował kawałek kredy i z pomocą instrukcji zawartej w księdze oraz w towarzystwie królika zaczął przygotowywać krąg. W kręgu znalazły się runy odpowiadające każdej z dziedzin, której oczekiwał, kilka innych zabezpieczających i masa innych wzorów odpowiedzialnych za moc kręgu. Mythia przyglądała się swojemu panu bacznie jednocześnie poruszając rytmicznie noskiem. Po kolejnych czterech godzinach rysowania, poprawiania i jeszcze więcej poprawiania krąg był niemal gotowy. Yallan był wykończony. Poczuł głód i pragnienie. Od ponad doby nie miał nic w ustach. Siadł w koncie i za pomocą swojej magii wykreował bochen chleba, dzban wody i co nieco dla swojego pupilka. Kolejne chwile mijały im w kompletnej ciszy na konsumowaniu swojego prowiantu. Kapelusznik z racji na swą naturę nie potrzebował tyle snu. Przerwy mu wystarczały w zupełności. Natomiast króliczek usnął już jakiś czas temu z kawałkiem sałaty w ząbkach.
        Loki delikatnie odłożył podopieczną na bok by nic jej się nie stało. Wstał i podszedł do przygotowanego przez siebie kręgu.
        — Została już tylko jedna sprawa. — Demon nadgryzł kciuk i upuścił kilka kropel krwi w samo centrum malunku. Potężny podmuch i rozbłysk światła dobył się z kreacji na posadzce. — Chyba działa. — Wtem potężna aura przesiąknięta zapachem pergaminu i świec uderzyła w przemienionego. — Tak, na pewno działa. — Uśmiechnął się Demon. — Mój pierwszy samodzielny rytuał. — Lokstar zaśmiał się w głos. Śmiech okraszony aurą i poblaskiem kręgu wydał się bardziej demoniczny niż można było się tego spodziewać, a pogłos poniósł się po bibliotece. — Zaczynajmy!
        Kapelusznik położył pierwszą księgę na środku ogromnego malowidła. Ta rozpadła się za sprawą magii na strony i utworzyły one chmurę. Loki dotknął okładki a ta rozbłysła. Karty Zatrzymały się wkoło niego a to co było mu potrzebne do szczęścia wpłynęło wprost do jego świadomości. Czynność powtórzył ze wszystkimi pozostałymi. Zależności od zawartości takie przeszywały go odczucia. Raz unosił się nad ziemią innym razem czuł że płonie. Króliczek siedział opodal i obserwował poczynania swojego pana, gdy się obudziła. Gdy magia kręgu się wyczerpała, światło zgasło a aura zniknęła, Demon poczuł się zmęczony. Napisane wszak było, iż pozwala to na przyspieszenie nauki i czytania ale kosztem czasu. Czyli zmęczenie było porównywalne z tym, którego by doświadczył, gdyby przeczytał je wszystkie sam jedna po drugiej. Ledwo usiadł przy swojej towarzyszce osunął się na ziemie i zasnął.
        Mythia z własnej woli pozbierała księgi, które po całym procesie wróciły do normy i zepchnęła je w okolicy Lokiego. Sama też ułożyła się na jego kolanach i również skulona zasnęła.
        Efekty całego procesu miały pojawiać się stopniowo. Teraz Lokiemu został tylko trening praktyczny. Dodatkową księgą jaką dodał do kolekcji była księga run i kręgów magicznych. Miał nadzieje, że uda mu się kiedyś tę wiedzę wykorzystać. Najpierw jednak musiał się wyspać.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        — Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie skąd wiedziałaś o naszym przybyciu i dlaczego niby to nas oczekiwałaś. Przecież równie dobrze mogłaś spodziewać się przyjścia jakiegoś starca z siwą brodą do ziemi, z gigantycznym kosturem i taaakim kamieniem magicznym... — Loki przy każdym ze słów gestykulował, machał rękoma i robił głupie miny jednoznacznie naśmiewając się z Fannlora. — Przykro mi... Musimy ci wystarczyć. Starcy się skończyli. — Loki na sam koniec zaśmiał się towarzysko i odwrócił się tyłem do kobiety w czerwonej sukni. — Jeśli chcesz iść to idź. Ja mam do załatwienia tutaj kilka własnych spraw. A skoro pogrzebałaś już w głowie mojego przyjaciela pewnie też już wiesz dlaczego tutaj jesteśmy. Otóż chciałem zwrócić kilka wypożyczonych kiedyś książek, ale najpierw muszę znaleźć tę zakurzoną bibliotekę.
        Vaxen w tym czasie nieco się uspokoił, jego oczy stały się jeszcze bardziej matowe, czoło nieco się pochyliło, aura strachu narastała, gdy tylko się na niego patrzyło.
        Nie ważne — rzucił, a jego głos uległ wyczuwalnemu obniżeniu.
        — JEST! — krzyknął Demon niemal skacząc z radości. Pod jego stopami otworzyła się mroczna klatka schodowa ciągnąca się w dół. Nie było widać jej końca, bowiem ledwie paręnaście kroków w dół spowijała ją nieprzenikniona, mroczna mgła. — Vaxenie, to po to tutaj przybyliśmy. By posiąść tę ogromną moc, którą poczułeś. Ona tam jest i czeka. Czeka na nas! — Loki odwrócił się i spojrzał na swoje przyjaciela. — Chodźmy. Mamy mnóstwo ksiąg do przeczytania, a mało czasu. Każda strona jest cenna. Każda strona zawiera nieocenione informacje. Ciekawe, czy nadal jest tam ten pokój z artefaktami. — Szuler aż tryskał determinacją, wręcz nią zarażał. Chciał zdobyć możliwości, moc, wiedzę. Parł i wiedział po co idzie. — Pilnuj jej, by niczego nie ukradła, proszę. I tak ją sprawdzimy przed wyjściem. Zabierzemy tylko to co naprawdę się przyda. Szkoda byłoby coś zgubić. — powiedział Lokstar i ruszył w dół.
        — To jest nasz cel? Nie, to tylko oświetlona droga do niego. Nasz cel jest na dole. Chodźmy — odpowiedział ganiąc się podobnie jak Szuler, że zabierają ze sobą tę kobietę. Vax też jej nie znał, a ona zachowywała się, jakby byli starymi przyjaciółmi. A może byli, i po prostu ex-upadły zapomniał o niej? Może znali się w Otchłani? A może jeszcze wcześniej, w Planach Niebiańskich? "Nie, to nie możliwe..." szybko sam siebie poprawił.
        Vaxen wykonał krok w dół na pierwszy stopień. Poczuł silną magię. Bardzo silną. "Jeśli ona ma jej ulec, niech idzie przede mną. Nie zgubimy jej po drodze..." pomyślał i przepuścił Rudą przodem, zaraz za Lokim, który właśnie zaczął opowiastkę o tym, czym są te wszystkie cegły, z których zbudowano schody. Co jest na ścianach, a raczej wewnątrz nich. Opowiadał o nieszczęśnikach, idiotach, głupcach i słabeuszach, którzy nie dali rady. Vax nie uwierzył "Bujdy, aby przestraszyć głupców przed wędrówką w te strony...". O tym, jak bardzo się mylił mógł się przekonać chwilę później, gdy pierwsze wizje, iluzje i emocje wpłynęły niczym potok do jego głowy. Strumyk obrazów i dźwięków nabierał siły, przeistoczył się w sporą rzekę, aż wreszcie stał się wodospadem. Ból, niedowierzanie, śmierć, krew, trupy, nieumarli, magia, cierpienie. Te wszystkie myśli zakrywały Czarnemu świat, czasem słyszał głosy, czasem wydawało mu się, że widzi samego siebie upadającego na kolana, konającego. Potem się podnosił i szedł dalej.
        Krzyk Rudej obok był dla Szermierza jak kubeł zimnej wody. Wizje czmychnęły, nim odebrały nad nim kontrolę, zaś sam Zamaskowany złapał dziewczynę na ręce i szedł dalej, nawet pomimo tego, że była pokusa nie rozpoznawała towarzyszy i próbowała się bronić i wyrywać. Wtedy przemieniony po prostu ściskał ją mocniej albo otumaniał magią. To wystarczyło, aby myślał trzeźwo. Opieka nad kimś innym paradoksalnie obroniła go przed niechcianymi i obcymi myślami.
        Wreszcie stanęli u wrót. Ruda również ocknęła się jakby z głębokiego i strasznego snu.
        — I jak wam się podoba? — rzucił z zachwytem i dumą Loki. Po chwili drzwi stanęły otworem. — Zapraszam.
        Vaxenowi nie trzeba było długo powtarzać. Nie mieli zbyt dużo zapasów pożywienia ani wody, ksiąg było tysiące, jak nie miliony, a mieli niewiele czasu. Mimo względnego bezpieczeństwa od czyhających ponad nimi piekielnymi mogli się skupić tylko na nauce. Loki zniknął gdzieś w cieniu regałów wskazując Vaxowi, gdzie jest czarna magia. "Super. Tego potrzebuję.".
        Znalazł się w ciemnej uliczce pomiędzy ogromnymi, drewnianymi i wysokimi półkami z księgami i zwojami. Zbiór był okazały. Czarny sięgnął dłonią po pierwszy lepszy grzbiet. Runy. Nie znał run. "No i mamy problem...".
        — Nie przedstawiłam ci się jeszcze, skarbie — szepnęła, a właściwie niemal jęknęła Vaxenowi do ucha rudowłosa, ale zamaskowany odtrącił ją jak natrętną muchę.
        — Muszę się skupić, nie mam dużo czasu, a kupę materiału do ogarnięcia. — rzucił szermierz.
        —Nie znasz run.
        — Co z tego?
        — Daj to — wyrwała mu księgę z rąk i zaczęła ją czytać. Vax chwilę patrzył na nią czarnym, mrocznym spojrzeniem, jakby chciał ją zabić, ale nagle...
        W jego głowie zaczęły pojawiać się słowa. To nie był jego myśli, ale wiedział co się dzieje.
        "...czternaście kręgów zachodzących na siebie. Po rozpaleniu siedmiu świec należy rozlać krew niewinnej, siedmioletniej dziewczynki i wyczytać następujące słowa:..."
        — Czy to akcja "poczytaj mi mamo"? — powiedział z udawaną kpiną Vaxen uśmiechając się, czego dziewczyna nie mogła zobaczyć spod białego materiału nakrycia twarzy.
        — Jestem Envy. I nie ma za co — odpowiedziała z podobną kpiną w głosie ruda i zdjęła Vaxowi maskę. — Skup się. Wiesz, czego szukasz.
        Przez chwilę demon patrzył na piekielną ze zdziwieniem na twarzy nie rozumiejąc, co Envy ma na myśli. Dopiero po chwili dotarło do niego, czego chce. Szuka mocy. A jak do ter pory ją odnajdował? Czuł ją. Ona zawsze go wołała. Siła, potęga... One zawsze krzyczą, aby znalazł je ktoś, kto na nie zasługuje. A Vax zawsze potrafił te krzyki usłyszeć, odnaleźć, posiąść na własność. Zamknął oczy i się skupił. Podobnie jak w innej części Loki - Vaxen szukał aur, choć bardziej ich dźwiękowych wrażeń. Przez ciszę błskał, niczym mały płomyk, trzaskające ognisko w pustym lesie, drobny głosik. Buczenie. Śmiech. Krzyk bólu. Gruchot kości.
        Z zamkniętymi oczami Vaxen odwrócił się i skierował kroki w tamtym kierunku. Potknął się o jakiś występ posadzki, ale szybko odzyskał równowagę. Envy spoglądała na niego. Czarny wyszedł z alejki i skręcił w lewo zagłębiając się jeszcze bardziej w mroczne światło świec i pochodni spowijające olbrzymią bibliotekę. Minął kilka regałów, żelazną kratę oddzielającą jakby inną część pomieszczenia, skręcił w prawo pomiędzy regału, zatrzymał się i zwrócił do grzbietów ksiąg. Bez otwierania powiek sięgnął ponad siebie, po dosyć niedużą, brązową księgę. Pożółkły papier, srebrne tłoczenia, czarny atrament, czerwone zdobienia. Vax otworzył oczy i spojrzał na treść. Kolejne runy.
        — Na okładce jest napisane "Nieśmiertelność - krok po kroku". — rzuciła ruda. Nie wiadomo kiedy znalazła się przy szyi ex-upadłego.
        — Serio? — zaskoczony Vaxen nie wyłapał sarkazmu w głosie kochanki.
        — Nie. "Exses' rath mear'eth". Czarna mowa. "Demony nieśmiertelności". To jest prawdziwy tytuł.
        — Czytaj — rozkazał podając księgę. Envy skrzywiła się.
        — Nie jestem twoją służącą, Czarny Szermierzu. Jestem twoją towarzyszką. Przyjacielem. Kochanką. Połączy nas chwila uniesienia i w tym samym czasie odejdę. Ale nie jestem niewolnikiem.
        — Nie obchodzi mnie to, co mówisz. Czytaj i mi tłumacz tę treść! — determinacja przemienionego była coraz silniejsza. Vaxen czuł to samo, co niegdyś na pustyni. Był tuż obok mocy, wystarczyło wyciągnąć po nią dłoń. To samo uczucie towarzyszyło mu, gdy walczył z lichami nad podziemnym jeziorem. To, czego wtedy szukał było wówczas na dnie tego jeziora, a obecnie wisiało na jego uchu.
        Rudowłosa westchnęła, wzięła tom i otworzyła gdzieś w środku. Rysunek, schemat. Oboje poznali to, co przedstawiał. Ołtarz ze snu. Envy wydawała się tak samo zaskoczona, jak Vax. Przekartkowała. Treść, krótka notka. Runy, w dodatku zapisane w czarnej mowie. Posiadanie mocy takiej trudne nie jest. Ale aby ją posiąść, odpowiednie przygotowania poczynić należy. Wpierw czystą kobietę wszelakiej rasy grzechem zanieczyścić należy. Miejsce dowolne nie jest - ołtarz jeden na cały świat taki istnieje. To dzięki niemu pragnienie swoje, czystej niewiasty i tej mocy spełnić możesz. Tam tego dokonaj.. Następny akapit był zamazany, wyraźnie ktoś się starał, aby treść była nieczytelna. Prawdopodobnie było to wskazanie, o który ołtarz może chodzić. Ale schemat parę stron wcześniej był wystarczający. Kolejna strona była wyrwana, a jeszcze następna przedarta na pół. Jednej części brakowało, ale po tym, co zostało łatwo można było przypuszczać, że znajdował się tam schemat rytuału. Vax zamknął oczy. Te kartki gdzieś tu muszą być. Czuł to. Po kilku kolejnych krokach, drodze, która zajęła mu kilkanaście minut znalazł je. Ukryte w pochodni. Papier nie palił się od ognia. Był pogniecione i wrzucone w płomień, który je trawił. Magicznie ochroniony rytuał.
        Kilka kolejnych godzin Vaxen i Envy analizowali, jak wykonać ten rytuał i planowali wszelkie niezbędne szczegóły. Oboje już wiedzieli, gdzie znajdą owe miejsce. Są bardzo blisko wykonania tego planu.

~~***~~

        — Lokstar? — krzyknął Vaxen. Minęło kilkanaście godzin. A może nawet kila dni?
        Czarny czuł głód. Nie miał już nic ze swoich zapasów, ale posiadł wystarczającą wiedzę na temat tego rytuału, czarnej mowy i nawet nieco pisma runicznego. Poszerzył wiedzę o dziedzinach magii, których używał do tej pory intuicyjnie. Ale już nadchodził czas, żeby się stąd wydostać. Vaxenowi już się w głowie kręciło od tego całego zapachu balsamów do papirusów, kadzideł, kurzu i książek.
        Evny szłą zaraz za nim. Również nie czułą się dobrze. Lekko podkrążone oczy, ogólne zmęczenie. Ani ona, ani Vax nie spali ciągle zagłębiając się w księgach. O ile Czarny wiedział, co robi i sam dobrowolnie się temu poddawał, o tyle ruda nie miała innego wyjścia - szermierz nieustannie jej nakazywał tłumaczyć coraz to nowsze tomy nie dając nawet chwili wytchnienia. "Później jej to wynagrodzę. Ale wtedy również nie będzie zbyt wypoczęta.".
        Demona jeszcze zastanawiało coś innego - skąd weźmie nagle niewinną niewiastę. Dziewicę. Zaliczy Lokiego? On na pewno mógłby uchodzić za dziewicę. Za prawiczka raczej nie, ale za dziewicę na pewno. "Co to za głupie myśli?!" zagnił siebie w głowie zganiając to na wyczerpanie. Brak wody również nie ułatwiał im teraz życia...
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

        Loki szybko odzyskał siły. Otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Okolica była zniszczona. Podłoga gdzie był namalowany krąg była nie tyle co wypalona co wręcz wyżarta. Kamienna posadzka żarzyła się niczym węgielki już dogasając. Regały były poodsuwane z ich początkowych miejsc. Nie poprzewracały się na całe szczęście, bo cała biblioteka mogła by zmienić swoją orientację na poziomą jak domino. Mythia na szczęście siedziała obok z przekrzywioną główką przyglądając się swojemu panu. "Ile czasu spałem?" Zastanawiał się Demon próbując sobie przypomnieć co się stało jeszcze nie tak dawno temu.. Jeszcze nie wszystko co widział docierało do jego świadomości. Zastanawiał się czy jeszcze aby nie śpi.
        ˜— Vaxen! — Wykrzyknął. — Muszę go znaleźć! Natychmiast! — Momentalnie wstał z podłogi łapiąc króliczka pod brzuszek i wybiegł na główną aleję między regałami. Pobiegł ślepo przed siebie rozglądając się po kolejnych korytarzach utworzonych z równo stojących regałów. Nie był w stanie niestety dojrzeć zbyt głęboko owe korytarze. Świece zostawiały ciemne miejsca bez ich światła. A przytłaczająca i zmieszana emanacje tego miejsca nie pozwoliła by nikomu tutaj namierzyć kogokolwiek. Nie było czasu do stracenia. Wiedział, że żaden z nich nie zabrał ze sobą prowiantu ani tym bardziej wody. "Będę musiał jakoś temu zaradzić."
        Mijały minuty A Lokstar nadal biegł. Biblioteka w której się znajdowali wydawała się nie mieć końca, a czas w niej płynął jak chciał. Mythia wydawała się zadowolona z przejażdżki na ramieniu, o ile królik może okazywać zadowolenie.
        — No dobra, czas zaszaleć. — Przemieniony zatrzymał się wyprostował i sięgnął po wykałaczkę. — Ciekawe czy i tym razem zadziała. — Przegryzł ją na pół. Jedną część włożył do ust a drugą podrzucił. Zanim spadła pstryknął palcami a wokół kawałka drewna rozbłysła iskierka błękitnego ognia. "Tego jeszcze nie grali." Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem razem z królikiem. Wykałaczka wykonała jeszcze kilka obrotów po czym ustawiła się ostrym końcem w przeciwnym kierunku niż kapelusznik przybiegł.
        — No masz ci los. Dobra zawracamy. — Podniósł drewienko i pognał we wskazanym kierunku. Już nie rozglądał się na boki. Zaufał w pełni swojej intuicji i magii przypadku. Wyczerpanie minęło co pozwoliło mu w towarzystwie stuknięć obcasów i ich echa przebiec kolejne łokcie pośród kurzu i pyłu z pergaminów. Wtem poczuł ciepło w dłoni z wykałaczką. Przystanął i powtórzył proces. Ostry koniec wskazał w lewo. Niestety po tym drewienko się zwęgliło i do niczego się już nie nadawało. "Dobra nasza. Czemu ja tak ufam temu drewnu? Nie wiem. Ale coś mi ewidentnie karze zmierzać tam gdzie pokazuje." Loki mówił do siebie w myślach biegnąc i omijając księgi, które jakimś cudem wypadły z półek. "Musimy się zbliżać. Coś tutaj jednak jest nie tak." Zobaczył księgi, fotel i krąg który sam namalował ale jakby przed wykonaniem rytuału. Zignorował wizję.
        — Coś tu ewidentnie się dzieje nie po mojej myśli. Muszę czym prędzej znaleźć skrzydlatego. — Przebiegł do kolejnej głównej alei. Stanął na środku. W każdą ze stron rozciągał się dokładnie ten sam widok. Dwa rzędy regałów. Jakby skrzyżowanie dwóch dróg. Nad nim Pozłacany żyrandol z dziesiątkami świec. Sięgnął do ust po drugą połówkę wykałaczki. "Pokaż mi drogę!" Podrzucił, pstryknął, wykałaczka wykonała kilka obrotów. Nie spadła na ziemię. Zawisła w powietrzu wirując na wszystkie strony.
        — Co do pradawnego się tutaj wyprawia!? — Loki wydarł się, a echo poniosło jego głos po całej krypcie. Nawet drugi przemieniony powinien być w stanie go usłyszeć. — Mythia, schowaj się. Coś się dzieje. — Loki obejrzał dokładnie wirujący w powietrzu kawałek drewna otoczony błękitnym płomieniem. Obracał się we wszystkie możliwe strony. Rozdwajał, scalał z powrotem. Wyglądało to tak jakby chciał wskazać każdy możliwy kierunek na raz i z osobna jednocześnie. "Już wiem, czemu nikt nie zapuszczał się tutaj na długo. No cóż, jak nie magią to sposobem." Loki policzył do sześciu. Odjął dwa, dodał kolejne trzy i podzielił przez jeden. Nie zastanawiając się nad sensem tego działania matematycznego, które nic i tak nie wnosiło skręcił w lewo. Zanim przekroczył niewidzialną linię tworzoną przez krawędzie regałów zawrócił i wbiegł w drogę po prawej. Nim się zorientował wybiegł z drogi po lewej. Wiedział, że wybiegł w tym samym miejscu, gdyż zauważył znikającą sylwetkę przed nim. Powtórzył eksperyment wbiegając w drogę na lewo od siebie czyli wcześniej na wprost. Wybiegł znów po przeciwnej stronie.
        — No nieźle Fannlor. Ty tutaj majstrowałeś z czasem czy co? — Zażartował i powtórzył kilka prób w każdą ze stron. — No nie mówcie, że tutaj utknąłem. Chwila! Coś się zmieniło! — Demon zauważył, że druga połówka wykałaczki, ta która wcześniej wirowała bez końca, jest w jego dłoni. "Miałem ją w zębach przecież..." Czyli jednak to nie jest nieskończona pętla. Loki przygryzł nową wykałaczkę, naciągną kapelusz i cisnął płonącą kartą przed siebie jednocześnie wykonując unik. Karta wyleciała z drugiej strony. Wleciała w w ten sam korytarz ale wyleciała kolejny raz z innej strony. Szuler wykonał kilka uników przed swoją własną kartą po czym bacznie obserwował tor ruchu karty. Zdawał się być powtarzalny. Dwa z lewej raz prawej, przód i tył trzy razy. Niestety schemat powtórzył się zbyt mało razy, by można było go potwierdzić, gdyż nagle układ wejść i wyjść, z których wylatywała karta się zmienił.
        — Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. — Karta co trzeci świst wydawała jakby akcent w muzyce. Świeciła mocniej lub przelatywała z innym sykiem niż dwa pozostałe w takcie. — Jak mi się to może przydać. Myśl, myśl! — Postanowił zatrzymać kartę latającą w dość chaotyczny a jednocześnie uporządkowany sposób. "Czyżby to była moja nowa moc?" Przeleciało mu przez myśl. Przypomniał sobie, że studiował magię chaosu. "Spróbujmy." Yallan sięgnął po nową kartę. Stanął na środku, dokładnie pod ostrzem żyrandolu. Karta mijała go z każdej strony. Wyciągnął świeżą kartę. Latająca wylatywała za każdym razem z alejki, do której karta w dłoni skierowana była rewersem. Sprawdzało się za każdym razem. Wsłuchał się w rytm przelotów po czym zdetonował pocisk. Wybuch nastąpił w jednej z alejek ale podmuch doszedł z każdej pozostałej po równo.
        — Skoro płomień nie dotarł znaczy, ze coś uszkodziłem. Jednak magia w tym klasztorze jest zbyt przewidywalna. — Ucieszył się. pobiegł w odpowiednią stronę i już po kilku minutach stanął na głównej alejce. Ruszył przed siebie. Wtedy ujrzał kolejny niepokojący znak. Na podłodze leżał popiół w kształcie wykałaczki. Wiedział, że to to samo miejsce, w którym już był. Pobiegł jeszcze raz w tym samym kierunku. Znów minął krąg namalowany na ziemi tym razem już zniszczony. "Czyżby się wszystko uspokoiło?" W oddali Loki dojrzał znajomą sylwetkę. Zaraz potem drugą z księgą w dłoni. "To muszą być oni." Zwolnił kroku z ulgą. Już miał podchodzić gdy coś znów było nie tak. Korytarz wydłużył się jak w koszmarach a oba końce spowił mrok.
        — Czym mnie teraz to miejsce zaskoczy? — Nagle regały się rozsunęły, z mroku spod sufitu wypełzł żyrandol. Taki sam jak w każdym innym miejscu tych przeklętych katakumb. — Raz kozie śmierć. VAXEN!!! Hej! Ktokolwiek! — "Co ja wyprawiam... Jeszcze mnie coś zeżre..." Wtedy miejsce, w którym stał, stało się znacznie przestronniejsze. Pod nim wyłonił się krąg. "O... I wykrakałem. Teraz mnie na pewno coś zeżre..." Ironia aż go rozbawiła.
        — Nie wiem kim ani czym jesteś ale dawaj. Czekam... — Wtedy z ciemnego końca korytarza wyszedł on. Drugi Lokstar. Ubrany tak samo. Kopia. — O... Tego nie było w instrukcji. — Tamten "drugi" nic nie mówił. Był zbyt nieobecny. Tylko szedł.
        — Hej. Ty! Znaczy Ja!. Znaczy... Czy ja już do reszty zgłupiałem, że gadam sam do siebie? — Wtedy kolejny przebiegł od regału do regału jakby tam była ścieżka. Yallan nie zamierzał się zastanawiać dłużej nad tym co się tutaj dzieje. Chciał znaleźć przyjaciela i nie musieć już tutaj siedzieć. Wolałby już chyba walczyć z tymi na górze, niż tym tutaj magicznym chaosem. Ruszył przed siebie biegiem nie oglądając się za siebie. W szczelinach, które zaraz się zapełniały książkami widział Vaxena razem z Envy. "Muszę się tam dostać. Za wszelką cenę." Loki postanowił się przebić przez regał. Począł ciskać wybuchowymi pociskami z kart na boki próbując zniszczyć drewniane półki. Niestety udawało mu się to tylko na chwile. Szybko wyrwy się zasklepiały jakby nic się nie wydarzyło. "Ja wiedziałem, że przez magię czas płynie w różnych rejonach świata różnie ale to już przesada! Nie zdziwię się jak wyjdziemy wczoraj!"
        Po kilkunastu próbach skręcania i rzucania kartami zbliżał się do swojego celu. Ale zawsze jakby mijał go za regałem. "Jakoś to pokonam." W końcu znalazł metodę. Przebijał się siłą przez kolejne ściany. Rozsadzał całe regały przebijając się przez nie zanim się odnowią. "Przynajmniej wiem, że nie da się tego miejsca zniszczyć." Wtedy wpadł na samego siebie sprzed chwili.
         Ten na którego wpadł był tym, który rozgryzał zagadkę skrzyżowania. Wycofał się i poszukał innej drogi. Przebiegł slalomem po skrzyżowaniach. Minął parę razy swoje krzesło i krąg. W końcu wpadł na ścianę. Zsunął się z niej ku podłodze. Jednak oderwał się nagle od niej i poczuł ze spada. Spadł prosto na stertę książek. Gdy podniósł wzrok ujrzał Vaxena i Envy.
        — Powiedz, że Ty to Ty! — Podniósł się i rzucił agresywnie ale z nutą przerażenia do skrzydlatego. Gdy podszedł do Envy ta spojrzała na niego z politowaniem.
        — W porządku, Loki?
        — Chyba. — Spojrzał pod siebie i zobaczył znów ten sam krąg... — No nie. — Loki, Wybiegł nagle z cienia i ujrzał Envy, która jeszcze przed chwilą rozmawiała z mężczyzną, który właśnie osunął się na ziemię. Pamiętał, że przed chwilą rzucał kartami w skrzyżowaniu. Teraz ujrzał, że ta karta jest wbita w tył głowy mężczyzny w płaszczu i kapeluszu. Jednak nie dało się go rozpoznać. Był już martwy tak długo, że został tylko szkielet w ubraniach.
        — Envy, w porządku? Vaxen, jesteś cały? — Spytał Loki. Envy była cała roztrzęsiona. Nie rozumiała co się stało.
        — Nie wiem co się tutaj dzieje ale wynośmy się stąd, przyjaciele. — Głos brzmiał na zmęczony, a towarzyszyły mu spokojne kroki.
         Zza załomu, który pojawił się nieopodal wyszedł Lokstar. Zaniedbany i wycieńczony. Jednak, gdy ujrzał swojego sobowtóra, wykrzesał z siebie jeszcze trochę sił. Sięgnął po wykałaczkę, zrobił dwa kroki w przód, zamachnął się a zza niego wyleciała chmara kart niczym szarańcza. Otoczyły młodego Yallana i rozszarpały go na strzępy. Z sufitu, a raczej z ciemności wypadły jeszcze cztery ciała. Dwóch szulerów, skrzydlatego i kobiety. Wszystkie już nadgryzione przez czas. Wtedy dołączył do nich i ten sędziwy wojownik w kapeluszu. Miał wbitą w tył głowy - jak wszyscy pozostali - kartę. Z ciemności wyłonił się kolejny Lokstar.
        — Mam nadzieję, że nie będę musiał już się więcej zabijać, żeby dotrzeć do was i do wyjścia. Spytacie, który to ja? Odpowiem wam na to pytanie mimo, że będzie to już ósmy raz. Każdy z nich to ja... Tylko w innym momencie... "Mam nadzieję, że nie napotkamy już nikogo ani niczego. Bo będę tutaj siedział do śmierci... Albo i kilku..."
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Ten dziwny upływ czasu... Vax czuł gdzieś z tyłu podświadomości, że jakaś eteryczna siła wpływa na nich i na czasoprzestrzeń. Nie potrafił tego potwierdzić czy wyjaśnić, dlatego starał się o tym nie wspominać na głos, bo Envy jeszcze wzięłaby go za wariata. Szli więc razem, ona przed nim, on za nią, w milczeniu przysłuchując się stukotowi grubo podbitych butów. Rudowłosa wydawała się na prawdę zmęczona, choć starała się tego po sobie nie pokazywać. Vax jednak widział, że jest na skraju wyczerpania. Pytał tylko siebie - dlaczego jemu się nic nie dzieje?! Powinien padać z wyczerpania. Raz miał wrażenie, że minęło zaledwie kilka godzin, odkąd tu wpadli, a drugim razem wydawało się, że od ostatniego kroku minęły lata! A jemu nie chciało się pić, nie odczuwał głodu... Owszem - tęsknił za smakiem polędwiczki wieprzowej w sosie miodowo-żurawinowym... Ale to tylko i wyłącznie przez rozpieszczenie.
        Envy zachwiała się na nogach i omal by nie upadła, gdyby Czarny jej nie chwycił. Przymknęła oczy, powiedziała coś szeptem, ale Vaxen nie zrozumiał. Następnie dziewczyna wykonała jakiś gest dłonią, a pomiędzy jej palcami zafalowała błękitna mgła. Aura mówiła jasno.
        — Która pokusa włada magią porządku?
        — Taka, która świetnie kłamie kim jest. — odpowiedziała, gdy w jej dłoni pojawił się srebrny kielich, a w nim złota, półprzeźroczysta ciecz. Wypiła zawartość naczynia na raz, jej oczy błysnęły złotawym światłem, natomiast twarz nabrała kolorów. Tak, jakby właśnie odzyskała wszystkie siły.
        — Ej, czemu się nie podzieliłaś?! — sztucznie oburzył się Zamaskowany.
        — Bo wy, upadli, nie musicie jeść ani pić. A ja, jako przemieniona z wiedźmy, zachowałam część przeklętych cech śmiertelnika.
        — Nie muszę jeść i pić? Byłoby łatwiej, gdyby dawali nam jakiś poradnik... "Jak żyć po upadku - poradnik krok po kroku dla Upadłych Aniołów" — zażartował Szermierz pomagając rudowłosej stanąć o własnych nogach. — Z wiedźmy? I co, może jeszcze jesteś tą dziewicą, której potrzebuję? — po raz wtóry rzucił z sarkazmem Vaxen zerkając mrocznymi płomykami spod maski w płomienne oczy rudej. Jakim cudem do tej pory myślał... Ba! Obaj z Lokim ciągle myśleli, że jest pokusą!
        — Owszem, jestem. — odrzuciła z powagą i szyderczym uśmieszkiem ruszając przed siebie i nie dając Vaxowi czasu na odpowiedź czy kolejny głupi żart.
        — A myślałem, że nic mnie już nie zdziwi... — dodał pod nosem i również zaczął iść za przemienioną.
        Krok za krokiem mijali kolejne rozświetlone przez świece, żyrandole i krużganki kręgi oraz wchodzili w mroczniejsze fragmenty ścieżki pomiędzy regałami. Nie słyszeli nic, poza stukaniem swoich kroków oraz ich echem. Z każdą minioną godziną (a może wiekiem?!) ten huk brzmiał coraz głośniej, wdzierał się w głowę niczym wystrzał czy wybuch i rozsadzał czaszkę nieznośną migreną. Nagle jednak wszystko cichło i dalej szli, jakby nigdy nic. Ciągle przed siebie. Bez żadnego skrzyżowania z inną dróżką.
        — Coś tu jest nie tak... — powiedział do siebie Vaxen.
        — Mówisz? — odrzekła Envy, ale jej głos wydawał się... Inny. Vax przyjrzał się jej dokładniej, choć w mroku, w jakim się aktualnie znajdowali, ciężej było dostrzec szczegóły. Zrozumiał, dlaczego dziewczyna brzmiała inaczej dopiero, gdy znaleźli się w zasięgu światła kolejnej świecy. Envy stała się... Stara. Długie, siwe włosy, pomarszczona skóra, drżący krok... "Co do...?!" zdążył pomyśleć Vax, gdy nagle sylwetka rudej wyprostowała się, napięła i... Wróciła do normy.
        Dotarli wreszcie do skrzyżowania. Envy nawet się nie zatrzymała, tylko skręciła w prawo. Zamaskowany jednak się zawahał i spojrzał ponad siebie, w górę.
        — Poczekaj, lepiej się... — obniżył wzrok w stronę, gdzie poszła przemieniona, ale jej nie dostrzegł. Przed nim, zamiast korytarza, którym poszła stał... Regał z księgami i pergaminami — ... nie rozdzielać...
        Uderzyła go gula paniki, a w gardle poczuł ścisk. "Źle się dzieje!" przemknęło mu przez głowę, gdy się odwracał. Za jego plecami też powinna być ścieżka. To było skrzyżowanie czterech dróg. Ale tam również był regał. Sprawdził drogę, z której przybył - regał. Ostatnia możliwa ścieżka - regał. Cztery strony - cztery zamknięte. Pył zamknięty w pułapce. Jedyna droga to góra. Vaxen zerknął tam ponownie. Była to chyba jedyna możliwość, która się jeszcze nie zmieniła. Vax chwycił na chybił-trafił pierwszą lepszą księgę i dowolnie otworzył. To, co zobaczył... Wprawiło go w jeszcze większe zdumienie.
        Oto po otwartych kartkach, między realistycznymi regałami maszerował Lokstar. Właśnie zatrzymywał się na innym rozstaju dróg, również czterokierunkowym. Podrzucił migoczącą na błękitno wykałaczkę, a ta zastygła w powietrzu kręcąc się i wskazując wszystkie możliwe kierunki po kolei. Najdziwniejsze jednak było to, co stało się potem. Vax usłyszał krzyk Lokiego. Z książki. Kartmistrz po prostu podniósł głowę do góry i perfidnie patrząc na Vaxena krzyknął:
        — Co, do pradawnego, się tutaj wyprawia?!
        Tak szybko jak Szermierz otworzył tę księgę - tak szybko ją zamknął. Krzyk natychmiast ucichł. Nastała zupełna cisza. Nie pozostało zatem Czarnemu nic innego, jak ucieczka górą. Ale w tej pułapce z czterech wysokich regałów nie było wystarczająco miejsca, żeby rozłożyć skrzydła. Próba pchnięcia którejkolwiek ze "ścian" również kończyła się fiaskiem albo drobnymi pogryzieniami przez... grzbiety książek. Zaczął się więc wspinać po półkach. Ale im wyżej udawało mu się wejść, tym dalej wydawał się szczyt. Półka za półką wchodził wyżej i wyżej sprawdzając za każdym razem, czy akurat ten kawałek drewna go utrzyma, ale kraniec wydawał się uciekać i zanikać w ciemności ponad żyrandolem, który również zdawał się abstrakcyjnie daleko. "Jeszcze kilka kroków" próbował się pocieszać ex-upadły, ale jego oddech już mocno przyspieszył. Vaxen nigdy nie musiał się nigdzie wspinać, zawsze po prostu wlatywał tam, gdzie było wysoko. "Jeszcze troszkę..." powtarzał w głowie, a myśli te świdrowały ciszę, jakby krzyczał je na całe gardło.
        Nagle półka, której się zaparł, pękła, złamała się, a Vax runął w dół! Lot jednak był... Krótki. Bardzo krótki. Czarny natychmiast bowiem wylądował stopami na posadzce. Tak, jakby był zaledwie cal nad ziemią. Ot... Pyk.
        — Kurwa... — przeklął cicho zziajany i już chciał rozpocząć kolejną próbę wspinaczki...
        — Co ty odpieprzasz? — głos Envy był zszokowany, lekko rozdrażniony, może nieco drwiący... Ruda stała za mężczyzną jakby nigdy nic. Jakby w ogóle się nie rozdzielili!
        — Zaczynam mieć dość tego miejsca. Ta stara rupieciarnia rozpieprza psychikę...
        — Nie wiem, o co Ci chodzi, ale... — przemieniona nie skończyła, bo oboje usłyszeli kroki. Dookoła wszystkie cztery ścieżki były ni stąd ni zowąd otwarte.
        Kroki zbliżały się ze strony boku jednego z korytarzy. Tak, jakby tam również było skrzyżowanie. Coraz głośniejszy stukot, a może nawet i ciche słowa kogoś stawały się coraz wyraźniejsze. Zbliżały się od prawej strony ścieżki za plecami Envy. Czekali w bezruchu, Vaxen z dłonią na rękojeści miecza. Krok. Krok. Krok. Nagle zza prawego regału przed nimi wyłonił się... Lokstar. Ale bardzo stary. Z długą brodą. Krok. W zębach miał rozgryzioną do granic możliwości wykałaczkę. Krok. Skóra pomarszczona i wydawała się, jakby stawała się coraz starsza. Krok. Nie zauważył ich, tylko mętnym, szarym wzrokiem wbitym przed siebie maszerował, a jego ciało zaczęło powoli rozsypywać się w proch. Krok. Coraz więcej pyłu i kurzu, coraz mniej materialnego ciała. Kolejnego kroku już nie postawił, jedynie kupka pyłu szurnęła po posadzce i zniknęła za lewym regałem. Wszystko ucichło. Czarny i rudowłosa skoczyli w tym kierunku, ale nie trafili na żadne skrzyżowanie - zupełnie jakby Loki wyszedł z regału i wszedł w drugi! Podobnie nie było śladu po krokach czy tym, że jego ciało zmieniało się w popiół!
        — Dobra, zaczynam rozumieć, dlaczego tak mówisz... — odparła dziewczyna, gdy Vax stanął bokiem w korytarzu i rozłożył skrzydła.
        — Dość gadania. Trzymaj się — rzucił chwytając Envy w ramiona i z największym trudem wzbił się w powietrze. Nie należało to do łatwych czynności, bowiem każdym uderzeniem skrzydeł walił w regały i zrzucał stosy ksiąg w dół. Nie było to jednak niewykonalne, choć Czarny wolałby nie musieć liczyć ile siniaków by tak nabił na swoich lotnych kończynach, gdyby nie były eteryczne. Wreszcie wydostali się ponad półki z księgami i zobaczyli ogrom tej biblioteki na własne oczy. We wszystkich kierunkach regałów było... Po HORYZONT!
        — Dobry Panie... — szepnęła przerażona rudowłosa widząc, jak biblioteka żyje! Półki się poruszają, regały zmieniają położenie, księgi latają ponad tym wszystkim... Prawdziwy, ruchomy labirynt!
        — Może wreszcie znajdźmy Lokstara... — rzucił zmęczony Szermierz.
        Jak na zawołanie z jednej z odległych alejek doszły ich eksplozje oraz ujrzeli unoszący się tam dym. Spojrzeli po sobie i bez słowa ruszyli pędem przez powietrze. Zbliżali się w zatrważającym tempie, choć momentami wydawało się, jakby cofali się o skok, jakby wpadali w pętlę. Nim dotarli na miejsce, gdzie unosił się dym - nie było już wybuchów. Było jednak coś jeszcze dziwniejszego! On i Envy, a raczej oni sprzed dobrych kilku godzin, siedzieli nad stertą ksiąg, a w nich... Lokstar. Wymieniali jakieś niezrozumiałe słowa, nagle Loki położył się na tej stercie... I zaczął unosić, jakby... Odwrotnie spadał? Vaxenowi zajęło chwilę zrozumienie, że to, co tu się właśnie dzieje to scena odgrywana od tyłu. Czas się w tym paradoksie cofał. Wszystko zaczynał już rozumieć.
        Wtem jednak scena ta znowu ruszyła "w przód". Loki spadł na stertę ksiąg, podniósł się, porozmawiał już w zrozumiały sposób z innymi Vaxem i Envy, a zaraz potem padł martwy, a jego ciało... zgniło do białych kości pozostawiając jedynie ubrania.
        — Wystarczy — rzucił Vaxen stawiając rudą na szczycie jednego z regałów i pikując w dół na sobowtóry. Lot wydawał się trwać wieczność, jakby dzieliły ich miliony łokci. W tym czasie kilku Vaxenów i Envy spadło szybciej niż jego lot z sufitu, kilku Lokich zabiło kilku innych Lokich, a nim Vax wylądował, Envy stała już na ziemi i patrzyła z szokiem to na Vaxena, to na Lokiego, to na trupy, to na bibliotekę...
        — Mam nadzieję, że nie będę musiał już się więcej zabijać, żeby dotrzeć do was i do wyjścia. Spytacie, który to ja? Odpowiem wam na to pytanie mimo, że będzie to już ósmy raz. Każdy z nich to ja... Tylko w innym momencie... — rzekł zmęczony Kapelusznik. Wydawało się, jakby dla niego minęły lata potyczek...
        — Nic z tego z nie zrozumiałem, więc wynośmy się stąd. Razem. Którędy? — odpowiedział zrezygnowany Szermierz.
        Jak na zawołanie cała biblioteka, wszystkie regały, ożyły. Zaczęły się przesuwać, podnosić, lewitować, obracać, znikać, zapadać pod ziemię... Wszystko się trzęsło, panował ogólny chaos, a z sufitu i półek spadały tysiące książek, które zmieniały się w pył i popiół. Nawet posadzka zaczęła falować niczym wzburzone morze!
        Wreszcie wszystkie te chaotyczne ruchy nabrały jakiegoś schematu i zaczęły prowadzić do uspokojenia się. Biblioteka bowiem... Samodzielnie wskazała trójce drogę. Regały bowiem ułożył się samoistnie w szeroki i długi korytarz, na którego końcu widać było drzwi, którymi się tutaj dostali.
        — Nie wiem jak wy, ale mi taka opcja odpowiada — uśmiechnął się Zamaskowany. Miał już plan dalszego wzrastania w siłę. I będzie do tego potrzebować zarówno Envy, jak i Lokiego. Oboje bowiem z rudowłosą mają swoje zadanie w tej historii. Vaxen musi stać się silniejszy. "Muszę stać się nieśmiertelny! Tu - na Artemis! Ta wiedźma może mieć jednak jakąś większą rolę... Skąd ona tu? Po co? Mówi, że mnie zna... Tak czy siak skończy tak, jak ja będę chciał.".
Awatar użytkownika
Lokstar
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lokstar »

         — Nie wiem jak wy, ale mi taka opcja odpowiada — uśmiechnął się Zamaskowany.
         — Zdecydowanie... — Odparł Lokstar i w trójkę ruszyli ku wyjściu już zdecydowanie zmęczeni. Loki szedł bardzo czujnie. Miał nadzieję, że nic więcej się już dzisiaj nie wydarzy. Jednak był przygotowany na wszelką ewentualność jaka mogła by ich dzisiaj jeszcze spotkać. Na szczęście na drodze do drzwi już nic nie miało miejsca. Wszyscy jednocześnie przekroczyli próg wejścia. Za nimi wszystkie świece zgasły pozostawiając tylko zimną ciemność. "Teraz już wiadomo, czemu nie każdy mógł tam wejść." Ściany znów zabłysły runami jednak ich efekt był zupełnie inny, znacznie słabszy, nie utrudniały opuszczenia krypty, którą była biblioteka.
        Wydostali się na powierzchnie. Panował spokój i cisza... Było nawet zbyt cicho, ale świeże powietrze napełniło ich nowymi siłami. Wokół nie było żywej duszy, a przynajmniej tak im się wydawało. Z tego co mówił im Fannlor w klasztorze powinno się roić od piekielnych, którzy zabijają wszystko co się tylko nawinie. To samo spotkało ich przy wejściu, i gdyby nie Envy pewnie trochę dłużej zajęło by im pokonanie tej hordy.
         — Jest dość cicho, nie sądzicie? — Chyba wszystkich zastanawiał brak demonów i nienaruszona konstrukcja sklepienia głównej kaplicy nad biblioteką sprawiała wrażenie, jakby nic nigdy się tutaj nie wydarzyło. W oddali przez otwarte drzwi do komnaty, w której teraz stali, widać było kolejny budynek. Teraz ten niewielki budynek na planie koła ze zdobionym portalem jest ich celem. Tam znajdują się kolejne księgi z zaklęciami oraz ołtarz przyzwania. "Chyba już wiem, gdzie teraz idziemy." Tylko czy tam dotrzemy, to około trzydziestu sznurów. To nie będzie spacerek.
         — To co? Teraz do ołtarza? Może czegoś się dowiemy. — Loki zrobił krok, po czym się zatrzymał. — Jest tylko taki mały, malutki kłopot. — Wskazał palcem piekielnego właśnie przechadzającego się w świetle otwartych wrót. Ogromne skrzydła, mocarna, zgarbiona sylwetka, ogon niczym bicz. Wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiejś księgi potworów. Niestety z tego miejsca nie było widoczne czy jest uzbrojony w coś dodatkowo niż samego siebie. Loki wyczarował w dłoni kartę, obrócił ją w palcach i wziął zamach. Karta z sykiem i płomieniem ruszyła w kierunku piekielnego gdy nagle zaczęło się dziać coś zupełnie niespodziewanego a jednocześnie tak znajomego. Karta zaraz po wypuszczeniu jej z dłoni zaczęła zwalniać. Jej obroty zaczęły być zauważalne choć płomień odchylony był tak jak wcześniej. Idący piekielny też spowalniał swoje ruchy. W pewnym momencie wszystko poza trójką przybyszów poruszało się w zwolnionym tempie. Nagle wszystko stanęło. Zatrzymało się w miejscu gdzie akurat się znajdowało.
         — Co do...? — Nie dowierzał Loki. Kolejny raz na jego oczach czas i miejsce dostało szału. Odwrócił się do swoich towarzyszy, na szczęście wszyscy obecni aktualnie w kaplicy nie odczuwali zatrzymania czasu. — Widzicie to, prawda? — Spytał kontrolnie. W pewnej chwili czas zaczął znów płynąć do przodu. Jednak nie uwzględniał ich w tym ruchu. Wydarzenia zaczęły się dziać bez ich udziału. Piekielni wchodzili, wychodzili ale żaden z nich nie zwrócił uwagi na obecnych tutaj osobników. Kolejni wchodzili i wychodzili w ten sam sposób nie zauważając i nie czując niczyjej obecności. Gdy Loki spróbował dotknąć posadzki dłonią czas znów zaszalał. Przyspieszył do tego stopnia iż zauważalnym stało się to jak rośliny oplatają ściany. Mury pękały, budynki się waliły a piekielni przemieszczali się niemal niezauważani. Ich sylwetki tylko migotały w chwilach gdy czas dawał na to możliwość. Gdy erozja postępowała kolejne budynki przestawały istnieć. W końcu zawaliła się kaplica w której stali. Na szczęście dla obecnych tutaj nie mieli fizycznego kontaktu z gruzami. Spadały na ziemię będąc niejako niematerialnymi. Gdy kopuła przestała prawie istnieć cały proces się zatrzymał. Bieg historii został nagle odwrócony i wszystkie wydarzenia sprzed chwili zaczęły dziać się od tyłu. Budynki się odbudowywały, ściany wypierały pęknięcia, roślinność się cofała. Tym jednak razem Lokstar i Vaxen zostali przerzuceni przed mury klasztoru zaraz po ich walce z piekielnymi. Envy jeszcze wtedy z nimi nie było. W tym jednak momencie stała około pięciu łokci za nimi.
        — Dobra... Co się stało? Przed chwilą staliśmy w kaplicy a teraz jesteśmy...? — Spytała rudowłosa.
        — Lepsze pytanie... Kiedy? — Odparł Loki.
        — Dlaczego jesteście tacy spokojni? — Spytała mocno zdezorientowana.
        — Po wizycie w bibliotece nic nas już nie powinno dziwić. Chyba że smok będzie leciał tyłem grając na lutni. To fakt, może się zdziwię... — Zaśmiał się w głos. — Ale co teraz? — Stali nad pokonanym oddziałem podrzędnych w świetle przedpołudniowego słońca.
        — Idziemy do ołtarza przyzwania. Tam odprawimy rytuał dający Vaxenowi moc jakiej pragnął a ja będę mogła wypełnić swoje przeznaczenie. — Wyrecytowała jak w transie Envy.
        — Rytuał? Przeznaczenie? O czym Ty mówisz Envy? — Skrzywił się na słowa rudej szuler. Poprawił na głowie kapelusz. — Będę tego żałował. — Odwrócił się, włożył do ust wyczarowaną wykałaczkę, wyciągnął kartę i pchnął wrota, za którymi słychać było kolejnych piekielnych.
        Wrota otworzyły się na oścież a piekielni ruszyli szarżą na Lokiego. Ten tylko zrobił krok do tyłu a wszystkie rozpędzone kreatury uderzyły w magiczną barierę, która otaczała cały klasztor. Kapelusznikowi nawet nie drgnęła brewka gdy horda z impetem została zatrzymana. Piórko w piersi zadrżało. A w głowie Lokstara przetoczyły się scenariusze walki z jego przeszłości. "Zobaczymy ile dam radę." Wyciągnął z ust wykałaczkę i spojrzał spod ronda kapelusza na najbliższą pokrakę.
        — Zatańczmy. — Zabrzmiał ciężki głos choć spokojny. Loki rzucił drewienkiem w mniejszego z piekielnych i wysadził wielką dziurę w torsie ofiary. — Kto następny? — Nim skończył zdanie spadł na bramy istny deszcz pocisków. Szuler wykreował w ten sposób przejście w masie ciał. Wtedy ruszył w sam środek.
        — Spotkamy się później. Idźcie do ołtarza, kupię wam trochę czasu. — Po ostatnim rzucie zerknął przez ramie do towarzyszy. — Zostawcie coś dla mnie. — Zaśmiał się i ruszył przed siebie.
        Yallan przebiegł na dziedziniec gdzie wcale nie było mniej postaci chcących zabić co zobaczą. "Ciekawe, że nie walczą ze sobą na wzajem." Tam zaczął swój taniec śmierci. Karty latały we wszystkich kierunkach tak samo jak wybuchy magii otaczały całe zbiegowisko ze wszystkich stron. Jednocześnie starając się wymierzać precyzyjne strzały w głowy lub inne wrażliwe części ciał starał się unikać zmasowanych ataków na jego osobę. Miecze, topory i inne śmiercionośne narzędzia przelatywały dookoła, gdy z tłumu wyszedł większy jegomość. Oczy krwisto złote, w ręku topór z łańcuchem, złamane skrzydło i rogi.
        — Lepiej, żeby szybko się z tym uwinęli.
        — Kim jesteś śmiertelniku? — Rzucił głosem zza światów potwór z toporem. Jednak Lokstar nadal był zajęty rzucaniem kart w szaleńczym wirze. Wtedy to tuż przed jego twarzą wylądował topór z przypiętym łańcuchem do rękojeści. Cała konstrukcja wbiła się w podłoże. Loki odskoczył od ostrza, wylądował tuż za miejscem gdzie uderzyła broń i wbiegł po łańcuchu. Przeskoczył nad ramieniem łowcy i posłał dwa swoje pociski prosto między skrzydła. Nim wylądował potężna lewa pięść uderzyła go w korpus i posłała wojownika prosto na wrota budynku z ołtarzem. Lokstar odbił się plecami jednak artefakt ukryty w jego piersi skutecznie zniwelował siłę uderzenia. Potężne drzwi niemal wypadły z zawiasów pod wpływem uderzenia Yallana.
        — Jak wam idzie? — Rzucił od niechcenia. Kolejnym dźwiękiem jaki dało się słyszeć z wnętrza budynku był tylko ten towarzyszący kolejnym wybuchom. Skutecznie unikał ataków pachołków niejednokrotnie kończąc ich byt skutecznym kontratakiem. Przeskoki nad nieustającym gradem magii i stali skutecznie dawały w kość kondycji. Wtedy Loki wpadł na pomysł. Odrzucił przeciwników potężnym wybuchem.
        — Huu, ciepło. — Kupił sobie chwilę czasu aby przypomnieć sobie wzór runy ochronnej. Wykonał ją w powietrzu z kart i wbił je dookoła siebie tworząc wokół siebie światło, które powstrzymało kolejne ataki piekielnych.
        — Kim jesteś, śmiertelniku? — Powtórzyło się pytanie grobowym głosem.
        — Wypraszam sobie, nie jest mnie tak łatwo zabić.
        — Jestem...!
        — Tak, tak, tak. Już to słyszałem. Jesteś wielki i potężny, wysłannik piekieł, łowca dusz... bla bla bla... Skończyłeś? — Rzucił Yallan łapiąc spokojnie oddech. — Widzę, że tak. Jestem Yallan, Lokstar Yallan. "Nie wierzę, że to robię... Znowu."
        — Ty pod...!
        — Tak, Ja! — Wtrącił się Lokstar.
        — ...rzędny śmieciu!
        — A nie, pomyłka, to nie ja... — Zapadła chwila ciszy... — Ej! To moja kwestia!
        — Wystarczy tej błazenady! Giń! — Potężny cios przebił barierę, uderzył Lokiego - a raczej jego klona -, który znów poszybował na pokaźną odległość.
        — Żartowałem. — Loki odezwał się spod potężnego ramienia łowcy po czym wręczył mu całą talię za pas solidnie raniąc jego bok. Piekielny odpowiedział potężnym kopnięciem. —To zaboli... — Yallan znów poszybował w kierunku budynku, w którym był Vaxen i Envy. Tym razem jednak drzwi już go nie zatrzymały. Wpadł do środka.
        — Jeśli nie jesteście zbyt zajęci to... — Spojrzał na nagą Envy ze sztyletem w dłoni i rozkoszą na twarzy... — Nie ważne. Loki wstał, otrzepał się i ukłonił. — Nie przeszkadzajcie sobie. — Rzucił.
        Yallan wyszedł poprawiając ubranie i wytrzepując z kurzu kapelusz.
        — Łowco Jakiś-Tam! Tamci się dobrze bawią, a ja się muszę z wami użerać. Wiec mam prośbę... — Niebo zaszło czernią po czym zapłonęło na błękitno. — Idźcie do Diabła! — Setki a nawet miliony kart przebijały piekielnych wybuchając raniąc i niszcząc wszystko na swojej drodze. Pozostał tylko łowca dusz i Loki na placu boju.
        Ranny Piekielny ruszył na Yallana. Ten też ruszył na przeciw swojego wroga. Gdy tamten się zamachnął, szuler ślizgiem przesunął się pod ostrzem i między nogami piekielnego fundując mu kolejny ostrzał. Złapał się ogona, który wydawał się być nieziemsko gorący. Pozwoliło mu to jednak zostać za plecami oponenta i wspiąć się na skrzydła poczwary.
        — Jak myślisz, dam radę je urwać? — Loki zaparł się o kręgosłup, i szarpnął za złamane skrzydło łowcy. Stawiało silny opór ale w końcu ustąpiło i okolica została oblana posoką. — No masz ci los. — Loki kolejny raz uniknął potężnego ostrza i łańcucha i posłał kilka kart w twarz przeciwnika. — Znudziła mnie ta zabawa. Spróbuj tego. — Po raz kolejny szarańcza kart cięła przez powietrze niszcząc ciało piekielnego. — Nie wstawaj, dobrze radzę. — Ostatni wybuch zabił ostatecznie ostatniego intruza klasztoru.
        Loki jakby nigdy nic wszedł przez drzwi budynku. Wszedł na drabinę, przejechał na niej wzdłuż ściany i zatrzymał się przy wybranej przez siebie księdze magi. Była to księga zawierające zaklęcia mogące skrócić do minimum takie potyczki. — A tu jesteś. — Szepnął. Wtedy otworzyła się też jedna ze ścian. Za nią było kilka stopni w dół prowadzących do czegoś w rodzaju pokoju. Było tam duże łoże, kilka skrzyń i lampa naftowa, której paliwa, o dziwo nie ubyło, mimo, że była już włączona.
        — Nie śpieszyliście się. — Zaśmiał się schodząc z drabiny z księgą. Usiadł pod ścianą i odetchnął.
Awatar użytkownika
Vaxen
Szukający Snów
Posty: 153
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Vaxen »

        Można było odnieść wrażenie, jakby spędzili w tych podziemiach całe wieki. "Czuję się staro..." przemknęło mu przez myśl, a zaraz po tym wydawało mu się, że widział chichot na ustach Envy. Czyżby czytała w myślach?
        W przeciwieństwie do Lokiego - Vaxen nie napinał mięśni i nie oczekiwał z każdej strony problemów. Coś mu się wydawało, że już było po wszystkim i Biblioteka pozwalała im odejść. Tak jakby to miejsce żyło i przed chwilą sprawdzało, czy są godni wiedzy, którą posiedli. Ale po co sobie zaprzątać głowę nieistotnymi sprawami? Czas to złoto, a mowa jest srebrem. Wychodzili, by móc zasmakować po raz kolejny świeżego powietrza. Zresztą plan był prosty. Rytuał już znają, trzeba odnaleźć miejsce, gdzie go można odprawić. Odpowiednio silne magicznie, spokojne i bezpieczne, aby w trakcie odradzania nikt nie mógł przeszkodzić. Tylko jeden ołtarz się nadawał do tego konkretnego rytuału.
        — Nie musisz się tym martwić. Już Ci mówiłam — wtrąciła się w tok myśli Vaxena rudowłosa — że istnieję dla ciebie i tobie poświęcam wszystko, co mam, Czarny Szermierzu.
        — Jednak czytasz w myślach?
        — Owszem. Aż tak to cię dziwi po tym, jak tłumaczyłam ci wszystkie te zapiski, runy, zaklęcia i zagadki?
        Znaleźli się w korytarzu, który przyprawiał ich wcześniej o gęsią skórkę - wijące się spiralnie do góry schody, którymi wcześniej się tu dostali. Jakby minęły całe wieki...
        — Wyjaśnisz mi to wszystko?
        — To nie jest żadna tajemnica, mój drogi. Istnieję dla ciebie. Zostałam stworzona dla ciebie.
        "Oho, kolejna wariatka? Już jedną taką spotkałem, co chciała mi wcisnąć, że jestem tatusiem jej bachora." pomyślał zapominając zupełnie, że Envy wszystko słyszy. Po chwili w głowie Zamaskowanego pojawiła się nie jego myśl o głosie rudej wiedźmy "Wariatka mówisz...?".
        — Nie muszę się tłumaczyć. — rzucił oschle Vax, gdy wszyscy wychodzili z podziemi do kaplicy, w której to poznali dziewczynę osobiście.
        Na powierzchni było zbyt cicho. Nigdzie żywego (czy też martwego) ducha. Nawet podmuchu wiatru za otwartymi wrotami. Lokstar odetchnął, Vaxen też złapał się na tym, że po tej wszędobylskiej woni kadzideł, papirusu i kurzu wziął głębszy wdech. Nie wiedzieli, co teraz zrobić dalej. Spodziewali się ataku wroga, naporu całej hordy piekielnych, którzy tylko czekali na to, aż demony wyjdą z Biblioteki. A tutaj rozczarowanie - spokój i nuda. Czarnemu coś śmierdziało i nie była to wcale piwnica czy zgnilizna. Śmierdziało pułapką.
        — Jest dość cicho, nie sądzicie? — rzucił kapelusznik, jego głos poniósł się delikatnym pogłosem pod kopułą kaplicy.
        Faktycznie - zastanawiające było, że nie było widać żadnych śladów walki. Żadnej krwi, ciał, uszkodzeń w architekturze. Wszystko wydawało się nienaruszone. Jakby nic nigdy się tutaj nie wydarzyło. Jakby czas się... Cofnął! Czyżby kolejne zachwiania czasu? A może to jakaś pradawna dziedzina magii zapomniana przez wszystkich? Może sam świat próbuje wyprzeć istnienie takiej mocy? "Mocy, co? Nawet świat nie jest dla mnie dostatecznym wrogiem!" rozzłościł się Szermierz.
        — To co? Teraz do ołtarza? Może czegoś się dowiemy. — dodał Lokstar ruszając do wyjścia, gdzie się zatrzymał — Jest tylko taki mały, malutki kłopot. — pokazał na podręcznikowy przykład piekielnego łowcy dusz czy innego diabła. Nie trzeba było długo czekać, jak posłał w jego kierunku kartę. kartonik leciał coraz wolniej, wyraźnie zwalniał, obracał się mniej niebezpiecznie, aż w końcu się zatrzymał, a wraz z nim piekielny, który był celem. "Nie, to zatrzymał się czas!" domyślił się Vaxen dzięki temu, że oni byli wciąż żywi, poruszali się i wszystko widzieli. Tak, jakby ktoś po prostu zatrzymał wszystko, poza nimi. Jakby anomalia dotyczyła tylko ich...
        Niespodziewanie czas ruszył z kopyta do przodu. Ale dużo szybciej, niż normalnie, w dodatku drastycznie przyspieszał. Sylwetki i postacie migały jak błyszczące poświaty magii, nawet nie dało się dostrzec ich podczas ruchu. Trójka towarzyszy mogła obserwować, jak czas jest potężny - silniejszy niż wszystko inne. Oto bowiem na ściany wypełzła niczym robactwo roślinność, na kamiennych cegłach pojawiły się pęknięcia, zmatowienia, fragmenty zdobień odpadały i kruszały. Klasztor na ich oczach, w o wiele, wiele większym niż normalne tempie, rozpadał się. W którymś momencie nawet kopuła, pod którą Vax stał z szulerem i rudą nie wytrzymała uporu czasu i zawaliła się.
        — Co do... Widzicie to?!
        — Tak jakby... — odpowiedzieli zgodnym chórem Wojownik i wiedźma.
        Gdy już nie było nic, co mogłoby się bardziej zburzyć Czas znowu się zatrzymał, o czym Vax się przekonał po motylu zastygłym w locie przed jego twarzą, i w tym samym tempie cofać! Wszystko, co w tym pokazie się zawaliło powstawało niczym nieumarli z ziemi. Roślinność się cofała, ściany odbudowywały cegła po cegle, łuki podnosiły jak kwiaty, pęknięcia wypierane były przez lite głazy i czystą powierzchnię. Wszystko trwało i wirowało zaledwie chwilę, po której Vaxen i Loki stwierdzili, że wszystko jest tak, jak było, kiedy...
        ...byli zaraz po walce z podrzędnymi piekielnymi przed bramą. Czas się cofnął do momentu, gdy jeszcze nie przekroczyli bariery powstrzymującej wysłanników Lorda Ciemności od zawładnięcia wyspą. Co dziwne - była z nimi Envy, której ówcześnie tu nie było.
        — Dobra... Co się stało? Przed chwilą staliśmy w kaplicy a teraz jesteśmy...? — spytała rudowłosa.
        — Lepsze pytanie... Kiedy? — odparł Loki.
        — Dlaczego jesteście tacy spokojni? — spytała mocno zdezorientowana.
        — Po wizycie w bibliotece nic nas już nie powinno dziwić. Chyba że smok będzie leciał tyłem grając na lutni. To fakt, może się zdziwię... — zaśmiał się w głos. — Ale co teraz?
        — Pierdolę tę zabawę z czasem. Idziemy do ołtarza! — zdenerwował się na poważnie Vaxen chwytając rudowłosą za nadgarstek i ciągnąc ją w stronę bramy drugą ręką dobywając ostrza. Envy nie miała zbyt wiele do powiedzenia, ale gdy zobaczyła pytające spojrzenie kapelusznika wyrwała swoją dłoń z uścisku Zamaskowanego.
        — Idziemy do ołtarza przyzwania. Tam odprawimy rytuał dający Vaxenowi moc jakiej pragnął, a ja będę mogła wypełnić swoje przeznaczenie. — wyrecytowała jak w transie Envy.
        — Rytuał? Przeznaczenie? O czym ty mówisz, Envy? — skrzywił się na słowa rudej szuler.
        Czarny był już wystarczająco zdeterminowany, gdy patrzył na Lokstara i wiedźmę czarnym, zimnym, matowym, wypranym ze wszelkich pozytywnych emocji wzrokiem.
        — Odwrócisz ich uwagę. — zadeklarował mrocznie, ale słowa te i tak by na nic się zdały. Loki już postanowił, że tak zrobi, nim jeszcze Vaxen mu "rozkazał". Poprawił więc tylko kapelusz na głowie.
        — Będę tego żałował. — Odwrócił się, włożył do ust wyczarowaną wykałaczkę, wyciągnął kartę i pchnął wrota, za którymi słychać było kolejnych piekielnych.
        Za drewnianymi skrzydłami wielkimi jak skrzydła Panicza wszelkie kreatury ruszyły na demona. Karciarz wykonał tylko krok w tył i fala mrocznych ciał uderzyła w niewidzialną barierę jak woda. Więcej już nie interesowało Vaxena. Stanął jak najbliżej muru razem z Envy, żeby tamta zgraja go nie dostrzegła. Loki właśnie wpadł pomiędzy zgniliznę i wybuchy na teren klasztoru. Vax natomiast rozłożył eteryczne skrzydła, chwycił dziewczynę jedną ręką w pasie, drugą wciąż dzierżył hebanową klingę i wzbił się ponad mur. Liczył tylko, że wataha go nie zobaczy. Rudowłosa natychmiast namierzyła budynek i wskazała go Vaxenowi magią umysłu. "Może w ten sam sposób spowodujesz, że będziemy dla nich niewidzialni?" zapytał w myślach rudą. "Za dużo umysłów" odpowiedziała mu w ten sam sposób. Najszybciej jak się dało dopadli do wieży odosobnionego zabudowania i wpadli razem z witrażem przez okno. Po chwili, gdy otrząsnęli się, ujrzeli ołtarz na środku placyka na kręgi i runy oraz regały z wieloma księgami na każdej ze ścian - prawdopodobnie różne czary przeciw piekielnym położone tutaj, aby były blisko, w zasięgu ręki i dostępne na zawołanie.
        Czarny Szermierz zdjął maskę, którą położył obok ołtarza na ziemi, podobnie uczynił potem z płaszczem i sayami na plecach. Następnie zamknął oczy i spróbował sobie przypomnieć szczegóły całego rytuału. Czy zdążą? Ile czasu kupi im Lokstar? Nie mogą się tym nad tym skupiać. Nie będzie lepszej okazji. A raczej nie będzie więcej żadnej okazji! To ten ołtarz ze snu, Envy, Vaxen. Wszystko się złożyło idealnie.
        — Tutaj. Teraz — dziewczyna zwróciła ponaglającym głosem uwagę odwróconego plecami do niej i do ołtarza Vaxa. Ten spojrzał na nią znad ramienia, a to, co ujrzał wprawiło go w zdumienie. Sala, zupełnie jak we śnie, spowita była teraz nagle dziwną ciemnością, a na skalnym wyniesieniu - ołtarzu - siedziała, w jaśniejszym kręgu pochodzącym z okien wieży, Envy z jedną nogą odchyloną w bok, a stopą drugiej opartą na kamieniu. Oba kolana rozłożone były w różne strony odsłaniając kobiecy owoc rudowłosej. Z jej ramienia niczym wodospad spłynął szkarłatny materiał jej sukni odsłaniając więcej nagiej skóry. Siedziała przed nim niemal tak, jak we śnie, roznegliżowana.
        — Długo mam czekać? Chyba już wystarczy przypatrywania się, Szermierzu — zaśmiała się cucąc Wojownika z osłupienia — Zaczynajmy już, Vaxenie.
        Więc posłuchał. Zbliżył się do niej, oparł się ręką o stół ofiarny za dziewczyną, drugą dłoń położył na plecach pomiędzy łopatkami kochanki. Po jej ciele przebiegł dreszcz. Złączyli się w rozkoszy. Ciche echo jej jęku zlało się z uderzeniem w drzwi kapliczki. Krew grzechu skapnęła na posadzkę i ołtarz, gdy błona dziewicza odpuściła walkę. Zaiskrzyły na złoto i pomarańczowo runy wokół szyi dziewczyny oraz takie same dookoła ołtarza, wzdłuż regałów z księgami. Posadzka zadrżała. A może to tylko kolejny dreszcz rozkoszy? Po chwili to on leżał plecami na zimnym kamieniu wyniesienia, a ona, już zupełnie naga, dopełniała swojego przeznaczenia i rytuału. Aksamit jej sukni leżał na ziemi obok. Aksamit skóry jej ciała muskał szorstką powierzchnię jego ciała. W jej dłoniach w złotawym blasku pojawił się rdzawy sztylet, który uniosła ponad głowę razem z własnym uniesieniem. Szczytowała. Jeszcze ruch. Jeszcze dwa. Dopełniło się przeznaczenie. Grzech. Sztylet. Niebiosa, Mrok. Ostrze w dłoni grzesznicy spadło z impetem i wbiło się w serce Vaxena. Envy natychmiast wydobyła broń trzymając ją blisko swojego serca, jakby ją tuliła. Kobieta nachyliła twarz nad twarz Vaxena i czule go pocałowała, mężczyzna konając odwzajemnił pocałunek. Usta rudowłosej przeniosły się nad ranę na sercu, skąd zaczęły spijać szkarłatną posokę. Łyk. Dwa. Trzy. Zakrztusiła się "Dalej Envy, uda ci się, musisz to zrobić siedem razy!" pomyślał Czarny czując, jak powoli odchodzi z niego życie. Cztery i pięć poszły gładko. Przy szóstym wpiła się na prawdę namiętnie i rozwarła płaty skóry na piersi rozszerzając miejsce, gdzie był wbity sztylet. Przy siódmym wbiła dodatkowo swoje kły i zassała tyle, ile jej się zmieściło w usta. "Teraz... Twoja... Rola..." zdążył pomyśleć umierając Vaxen i opadł blady jak stół ofiarny, na którym go złożono.
        Oczy Envy zaświeciły się szkarłatem, natomiast runy na jej szyi nie przestawały skrzyć się na rdzawo, złoto i pomarańczowo. Spojrzała błędnym wzrokiem na sklepienie wysoko ponad nią i zaczęła recytować zaklęcie rytuału - główną moc tego, co ma odrodzić Vaxena potężniejszym niż kiedykolwiek.

Rewolucje, dom miłości poszedł spać
Nienawidzę siebie, skrępowane ruchy mam
Tak niewinna jadowite usta mam
Kuś mnie kuś kochanie, bo jestem na dnie

Każdego dnia lgnę do Ciebie
Nakarmioną uczyń mnie

KAŻDEGO DNIA LGNĘ DO CIEBIE
NAKARMIONĄ UCZYŃ MNIE!

Ty potrafisz hipnotyzować mnie
Kiedy życie i śmierć spowiadają się
W twoich oczach widzę wszystko co we mnie jest

Każdego dnia lgnę do Ciebie
Nakarmioną uczyń mnie

        Runy i symbole wokół ołtarza rozbłysnęły złotym promieniem w górę niczym wulkany, chwilę promienie krążyły po ścianach, regałach, w końcu skierowały się na parę w miłosnym uniesieniu - złocisto-szkarłatną Envy i martwego Vaxena, którego ciało... Zaczęło powoli czarnieć, pokrywać się jakby piórami. Hebanowymi piórami, jak na jego anielskich skrzydłach. Pokryły całe ciało spowite w blasku run i płonących żywym, krwawym ogniem włosów rudej.

~~***~~

        Wszystko mnie boli. Zwłaszcza pierś i głowa. Umarłem. Zabiła mnie. Gdzie jestem? Pustka. Ciemność. Już powinienem wrócić. Powinno być po jej części. Teraz ja muszę otworzyć oczy i skończyć zaklęcie. No dalej. Zmuś się do podniesienia powiek. Boli. Cholernie boli. Nigdy tak mnie to wszystko nie wkurwiało. Nie może się na tym skończyć. Dalej. Dawaj. Całą ta moc. Potęga. Zaklęta we mnie. Moja moc. MOJA moc! Nie mogę... To jest sen. Podnieś się. Rytuał dobiega końca. Proszę, Envy, tylko się nie pomyl! Czemu panikuję?! Co się dzieje?! Umarłem. Umarłem. Cholera. Kurwa... Umarłem. Nie. Nie. Nie. Nie mogę. Nie. Nie. Nie nie nie. Nie. NIE!
        — Już wszystko rozumiesz? — odezwał się w tej bezuczuciowej i nieprzeniknionej pustce wielogłos jakby z zaświatów. Vaxen znał ten głos. Nie słyszał go już od wielu wielu lat. Lord Ciemności. Postrach całej Alaranii i wszystkich innych światów na innych łuskach Prasmoka. Samo Zło we własnej i jedynej osobie. — Tylko nic nie mów i dobrze się zastanów nad pierwszymi słowami w tym stanie, Vaxenie. — przerwał nim Czarny (choć nie tak czarny, jak Lord czy Pustka) zdążył cokolwiek z siebie wydusić. Pulsowały w nim wszelkie wnętrzności, o ile jakiekolwiek jeszcze istniały. — Envy. Klasztor. Piekielni strzegący wejścia. Nawet Lokstar... To wszystko było po to, żeby ciebie tam zwabić, pokazać ci tę bibliotekę i wydobyć z ciebie wszystkie mroczne tajemnice tam ukryte. W zamian podarowałem ci na prawdę wiele. Przyjaciela, na którego nie zasługujesz. Kobietę, gotową oddać za ciebie wszystko. Moc, której tak pragniesz. I dom, w którym znajdziesz chwilę spokoju zawsze, nie ważne jak daleko i na jak długo się udasz. Tak, Vaxenie. Envy jest kreaturą, którą stworzyłem z ludzkiej wiedźmy specjalnie dla ciebie. Należy do ciebie. Jest twoją niewolnicą i strażnikiem tego ołtarza, który da ci możliwość wiecznego zmartwychwstawania. Każdy rytuał ma jednak swoją cenę. Twoją jest przekazanie wszystkich tych tajemnic, których dotknąłeś w bibliotece mnie. A teraz, nim wszystko zepsujesz - dobrze się zastanów co chcesz powiedzieć. — po tych słowach Lord już więcej nic nie mówił. Nie było go ani słychać, ani tym bardziej widać.
        O co mu chodziło. O co. Envy. Loki. Piekielni. Rytuał. Cena. Tajemnice. Biblioteka. Czas. Moc. Moc. Moc. Moja moc. Co mam powiedzieć? Zapomniałem? Zaklęcie. Rytuał. Dalej, Vaxen!

Pamiętam jak... uczyniłaś mnie... niewolnikiem swoich rąk...
Wtedy to właśnie śniłem na jawie...
Wszystko co wtedy straciłem... stało się początkiem nowego mnie...

Pamiętam jak uczyniłaś mnie niewolnikiem swoich rąk.
Wtedy to właśnie śniłem na jawie.
Wszystko co wtedy straciłem stało się początkiem nowego mnie.

PAMIĘTAM TO. ŚNIŁEM NA JAWIE!
WSZYSTKO, CO WTEDY STRACIŁEM STAJE SIĘ POCZĄTKIEM NOWEGO MNIE!

~~***~~

        Nic się nie działo. Runy zgasły, ciało Vaxena pokryło się piórami i zastygło bezczynnie. Envy skończyła swoją część, ale nie poruszała się. Patrzyła tylko ze smutkiem na swojego władcę. Czarny Szermierz. Czyżby rytuał zawiódł? Nie mógł. Nie mogli się pomylić. Może to on coś pomylił? Może pierwsza część jego zaklęcia musi być powiedziana w specjalny sposób? Może potrzeba trzeciej osoby? Loki! Lokstar mógłby im teraz pomóc!
        Jak na zawołanie wraz z drzwiami wpadł kapelusznik. Umorusany, zziajany i wyraźnie w amoku bitwy. Ujrzał nagą Envy ze strużką krwi na bladej skórze przy kąciku ust oraz z zakrwawionym, rdzawym sztyletem w dłoniach. Jej spojrzenie błagało o pomoc. "Loki, musisz znać to zaklęcie. Znaj je. Wypowiedz!" błagała w myślach, ale Loki jej nie usłyszał. Nie mógł.
        — Jeśli nie jesteście zbyt zajęci to... — szuler spojrzał na rudowłosą — Nie ważne — dodał wstając, otrzepał się i ukłonił. — Nie przeszkadzajcie sobie. — i wybiegł z budynku. Nie zrozumiał błagającego spojrzenia. "Vaxen umarł".
        Ciało pod Envy drgnęło. Zerknęła na twarz Vaxena. Przewiercały ją hebanowe, mroczne oczy Szermierza. Nastała pora na dalszą część jego zaklęcia. Oboje to wiedzieli. Rudowłosa stanęła nad Vaxem na ołtarzu, a z pierwszymi jego słowami pióra, które pokryły jego ciało zaczęły odlatywać w wirze, spirali w górę i krążyć w kaplicy.

Nie wiesz kim jestem, NIE!
Nie zdołasz mnie mieć!
Gwałcony poprzez myśli czołgam się jak dziecko
I strachem napełniony oglądam swe marzenia
W uczuciu odrzucenia jest moje piekło
To krzyczy moja dusza
Tym krzykiem gniew wyraża
Ty stoisz nadal sama kłamstwami oblegana
W ogniu zaklętych pytań
Spytaj mnie czego pragnę
Bądź dalej im poddana
Tak gaśnie wiara

        Wybuch rdzawego światła ze wszystkich run oraz z oczu Envy i Vaxena rozświetlił pozostałe mroki wieży, tym razem już zdecydowanie to ziemia się zatrzęsła, a runy na posadzce spłonęły w fioletowym ogniu. Były jednak jeszcze znaki wokół szyi rudej, które niczym obroża tworzyły niezwykły element rytuału. Te również spłonęły w fioletowym ogniu, ale pozostawiły po sobie czarny tatuaż, swoje odbicia na skórze Envy utrwalone na wieczność.
        — Pomóż mi wstać — powiedział Vax, a dziewczyna usłużnie zeszła z ołtarza i pomogła mu się podnieść do pół-siadu. Przez wyrwę, gdzie niegdyś stały drzwi wszedł wesoły Lokstar. Jakby nigdy nic wspiął się na drabinę, przejechał na niej wzdłuż kilku regałów, dobył jakąś księgę i zjechał. Ściana z drewnianą półką wielkości ściany nagle wsunęła się do środka i odsunęła w bok odkrywając za sobą magiczny pokój, a w nim kilka skrzyń, łoże i płonącą lampę naftową. "Kobieta, przyjaciel, moc i dom. Lord mnie nie okłamał. Ten podarunek za wiedzę, którą posiadł... To chyba nie jest zły interes?". Czarny otrzepał się z resztek piór. Jego ekwipunek. Też go tu nie było. Przecież wcześniej leżał obok ołtarza... Nie zważając na dziewczynę i karciarza wstał zupełnie nagi, nieco obolały, ale zdrowy i, co najważniejsze, bez rany na torsie. Skierował kroki do tajemniczego pokoju, gdzie w jednej ze skrzyń odnalazł wszystko, co należało do niego. Szybko się ubrał i wyszedł do głównej komnaty. Envy zamknęła przejście wkładając dowolną księgę w miejsce tej, którą zabrał Lokstar. Tajemny pokój zamknął się i był niewidoczny, ukryty pod całunem magii w jednej z ksiąg.
        — Nie śpieszyliście się. — zaśmiał się kapelusznik schodząc z drabiny z księgą, po czym usiadł pod ścianą i odetchnął
        — To już? Działa? — zdziwił się Vaxen. Wszak ciężko stwierdzić, czy jest się nieśmiertelnym w inny sposób, niż dać się zabić. Zdążył jednak dostrzec w oczach Lokiego błysk — o, nawet o tym nie myśl! Możemy się zbierać.
        — Ja tu zostaję. To jest moje przeznaczenie. — rzuciła Envy siadając, już ubrana w swoją szkarłatną suknię, na ołtarzu. Vaxen tylko kiwnął głową. Wszystko już sobie wyjaśnili w myślach i spojrzeniem. Wiedzieli, jaki jest jej cel istnienia.

Motyw muzyczny rytuału oraz pochodzenie treści zaklęcia: Poza Prawdą
Zablokowany

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości