Księstwo Karnstein[Anperia] Przepraszam, gdzie mogę znaleźć...

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Po skończonej robocie, Piętnastka, który był najstarszym tragarzem w zespole, a prznajmniej tym z najdłuższym stażem u Margotgów, rzucił okiem na kwit potwierdzający ilość załadowanych i dostarczonych beczek i naniósł na niego kilka podpisów oraz danych. Lord Andre lubił mieć wszystkie potwierdzenia tego typu na papierze, słowa były bowiem bardzo ulotne i dość niejasne, gdyby wystąpiły jakieś trudności. A tak zawsze istniał dokument i jego kopia z pieczęciami obu stron, że wszystko przebiegło zgodnie z regulaminem. Tristana również była zobowiązana do podobnych przepisów - jej ojciec przyzwyczajał ją w ten sposób do nudniejszej strony tego przedsięwzięcia, rachunków - toteż kiedy podano jej pióro i kwit, kobieta uśmiechem przeprosiła swojego rozmówcę, samego księcia Medarda i bez zbędnych komentarzy, wstawiła swój podpis w odpowiedniej rubryce, po czym oddała dokument tragarzowi, który z równie milczącym obliczem skłonił się parze wampirów i powrócił do reszty grupy. Tej nocy musieli pojechać jeszcze w kilka miejsc odebrać puste beczki po wąpierzu i przywieźć je do winnicy, więc nie chcieli tracić cennego czasu. Zwłaszcza, że księżyc mijał właśnie miejsce swojego zenitu.
Tymczasem Tristana próbowała ukryć wszelkie oznaki zdenerwowania wywołane obecnością księcia Medarda, który okazał się być mniej oficjalny niż się spodziewała. Zazwyczaj władcy nie interesowali się życiem własnych stolic, swoje dekrety oznajmiali przez heroldów, a dnie spędzali w komnatach, plotkując z najbogatszą arystokracją, organizując bale i drogie przyjęcia. Przynajmniej taki obraz królów i książąt miała przed oczami Triss, po tych wszystkich podróżach, które odbyła wraz z ojcem po za granice Karnsteinu. Wytwarzany przez nich wąpierz był fenomenem w sztuce winiarstwa, jednym z najsilniejszych konkurentów Thenderionu i Maurii, którego sława dotarła aż do Trytonii. Z tego też powodu lokalny winiarz dostawał masę zaproszeń na bale, między innymi huczne festiwale w Valladonie, na których miał okazję zaprezentować światu swoje "dziecko", a przy okazji sprzedać je z ogromnyn zyskiem. A co do samych przyjęć, to były one zawsze tak samo nudne, pełne usypiającej muzyki, syto zastawionych stołów, od których wielkie damy trzymały się z daleka oraz wyimaginowanych starć pomiędzy arystokratami o to kto ma większe wpływy. Lord Andre, ojciec Triss, który na szczęście był nowy dla tego szczebla nie miał trudności, by się odłączyć i prowadzić spokojny żywot w ojczyźnie swojej matki. Na bale wysyłał jednak córkę, by na własnych wpadkach nauczyła się reprezentować samą siebie i nazwisko rodziny.
- Myślę, że to odpowiednia nagroda za poniesiony trud - odpowiedziała, wyrwana z osłupienia, jakby ktoś stratował ją końmi, lecz zaraz na jej twarz powrócił serdeczny uśmiech, którym raczyła tak księcia, jak i jego towarzyszy. - Każę zanieść dwie beczki, w tym naszą "szczęśliwą" do książęcej loży, gdzie w spokoju będziecie mogli uraczyć podniebienia naszym specjałem - powiedziała, zapominając na moment o należytej skromności, podminowana swobodą z jaką zwracał się do niej książe. Dworska etykieta w jego słowach była ledwie wyczuwalna, toteż wampirzyca również zrezygnowała ze sztywnego sposobu wyrażania się, by nie tworzyć nudnej atmosfery, jak żywcem wyjętą z oficjalnych audiencji jąkających się posłów. Takich co, co trzecie "panie" lub "z uszanowaniem", wtrącają ukłony i starają się solidnie zniechęcić do siebie cały dwór.
Przy odbieraniu od księcia zapłaty za trunek, Tristana ukłoniła się lekko, a wręczony mieszek natychmiast ulokowała w małej, drewnianej skrzyneczce, zawieszonej na siodło włśnie na tego typu zawartości. Prosta budowa i żelazny hak, na którym wisiała uniemożliwiała szybką kradzież, za to też nie rzucała się zbytnio w oczy, przykryta z jednej strony zwiniętą rulon derką. Jedno przekręcenie kluczyka, drugie i było po sprawie. Godna zapłata była bezpieczna na tak długo, jak Gratus miał spędzić w stajni na tyłach Mamuta, pilnowany przez uczciwych stajennych chłopców. Później wystarczyło ją tylko przenieść do rodzinnego skarbca.
- Cezar to prezent od Arminiusa Mortimera, przyjaciela ojca - wyjaśniła wampirzyca, kiedy Medard głaskał jej chowańca. Kot Triss, choć z natury dziki i leniwy jednocześnie, z głośnym, pełnym aprobaty mruczeniem przyjął pieszczotę i pochylił niebieski łepek, nastawiając przestrzeń za uszami do podrapania. - Jest ze mną od zawsze i to, że siedział w torbie przez cały ten czas nie jest dla mnie czymś nowym. To łobuziak, ale przynajmniej zastępuje mi towarzystwo za dnia - dodała, biorąc pupila na ręce, by książe mógł odprowadzić Gratusa do stajni. Fakt iż to właśnie on postanowił się tym zająć wywarł na Triss ogromne wrażenie. W żadnym mieście nie spotkała się jeszcze z podobnym zachowaniem u królów, którzy nawet wysłowić się nie mogą bez pomocy pachołka, a co dopiero odprowadzać do stajni wierzchowce osób z niższego stanu. W dodatku przy towarzyszach, z którymi ma się zamiar prowadzić dyskusje przy jednym stole. Nie chcąc jednak obrazić księcia, jak i wyjść na snobkę, wampirzyca przemilczała tę chwilę i ruszyła za wszystkimi do książęcej loży.
- Tristana Margoth - przedstawiła się przyjacielowi księcia, gdy ten już na wstępie uraczył ją manierami prawdziwego barona. - Przeprosiny nie są koniecznością, a i z zachwalaniem urody można się wstrzymać - sprostowała, dając chyba jasno do zrozumienia, że formalność można zostawić za drzwiami.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Są pewne momenty w życiu, gdy wykłócanie się nie ma najmniejszego sensu. Takim właśnie była odmowa przekazania wiadomości przez miecznika, ale upór Kelishy nakazywał jej chociaż spróbować przeforsować własne zdanie.
- Nie nazywaj mnie tak - rzuciła, nawet nie zerkając w jego stronę. Podjęła decyzję, która w jej mniemaniu była jedyną słuszną i nie czuła potrzeby, aby zostać w pobliżu ani chwili dłużej. Problem w tym, że jej plan został pokrzyżowany przez niespodziewanie zaciśnięte palce na jej przedramieniu. Spojrzała ze zdziwieniem na trzymającą ją dłoń, po czym powolutku podążyła wzrokiem wzdłuż cudzej kończyny, aż patrzyła w oczy mężczyzny. Z każdym obejrzanym calem górna warga łuczniczki drżała coraz silniej. Na koniec tik dosięgał nawet nosa i policzków. Brakowało tylko głuchego warczenia, aby uznać, że postanowiła udawać wściekłego owczarka. Piekielnik trafił w czuły punkt, odgadując powód jej nieudanej ucieczki, przez co poczuła się jeszcze bardziej głupio i szarpnęła uwięzioną ręką. Niestety, trzymał mocno i nie mogła rzucić się do biegu przez ciemne uliczki. Być może wyrwałaby się wreszcie na wolność, gdyby zaczęła porządnie walczyć, ale drugi najemnik całkiem zgrabnie wykorzystał swoją przewagę. Pewnie nawet nie do końca zdawał sobie sprawę, jak wielki wpływ na reakcje panterołaczki miały takie drobiazgi jak postawa, ton, mimika. Nawet zapach miał znaczenie i gdyby wyczuwała od niego woń czegoś, co kojarzyło jej się ze słabością, zaatakowałaby bez wahania, a przynajmniej spróbowałaby ambitniej go odstraszyć. Ale nie czuła się w tym miejscu dość komfortowo, by rzucać się na kogoś, kto demonstrował niewymuszoną pewność siebie typową dla silniejszych drapieżników. Miała raczej ochotę podkulić pod siebie ogon i wycofać się powoli, nie spuszczając z niego wzroku.
Kelisha nie miała okazji nawet spróbować rozważyć takiej taktyki. Została bezczelnie przerzucona przez ramię, jak jakiś bagaż. Płaszcz bezczelnego człowieka nie zyskał kilku nowych dziur od kocich pazurów tylko dlatego, że łuczniczka cały swój dobytek nosiła na sobie, a większość znajdowała się w wypchanym plecaku, który zsunął się po jej plecach i uderzył w tył głowy. Na szczęście nie zamroczyło jej, ale chwilę zajęło, zanim zdołała sensownie oprzeć dłonie na plecach "porywacza" i unieść górną połowę ciała. Natychmiast spróbowała wyrwać się na wolność.
- Postaw mnie na ziemi, ty popaprany sukinsynu! - zawołała głośno, ani trochę nie przejmując się ryzykiem pobudzenia mieszkańców pobliskich budynków. Zaparła się rękami i szarpnęła, ale udało jej się tylko odrobinę przesunąć, nie mogła przecisnąć bioder i obwieszonego bronią pasa przez trzymające ją ramię. Chwilę jeszcze wierciła się, usiłując pobić własny rekord w ilości wywrzeszczanych inwektyw na jednym oddechu. Gdy musiała przerwać na wdech, zorientowała się, jak bardzo zacieśnił się chwyt miecznika. Znieruchomiała gwałtownie, rzeczywiście rozważając zadźganie go na miejscu nożem lub strzałą. Doskonale czuła palce opierające się na jej ogonie, więc nie było szans, aby i człowiek nie wymacał, że pod jej koszulą znajdowało się coś, czego być tam nie powinno. A na dodatek owe "coś" poruszało się lekko. Panterołaczka pozornie pogodziła się z losem, mamrocząc tylko pod nosem kolejne perełki zaczerpnięte z najemniczego oraz portowego żargonu. Głównie informowała plecy towarzysza co, gdzie i jak mocno najchętniej umieściłaby w jego ciele. Starała się panować nad sobą i nie pozwolić na rozpoczęcie napędzanej wściekłością przemiany.
- Postaw mnie! Sama pójdę, no - tuż przed wejściem ponowiła swoje żądanie, po czym wierzgnęła mocno, próbując kopnąć cholernika kolanem w pierś. Przy tym ruchu płaszcz opadł jej na twarz, pozwalając wszystkim gościom "Mamuta" obejrzeć zmiennokształtną od tej bardziej reprezentatywnej strony, opiętej skórzanymi spodniami i wypiętej ku sufitowi. Jakby tego wszystkiego było mało złośliwe bydle, które czasem zdawało się żyć własnym, niezależnym od Łapy życiem, zwane potocznie ogonem, postanowiło przeciąć powietrze i wysunęło się spod przekrzywionego rzemienia. Odkrywszy taką samowolkę, dziewczyna jęknęła zrezygnowana i oklapła bezwładnie, nie próbując już nawet zerkać groźnie na mijane istoty. Dopiero na schodach końcówka czarnej kity zawinęła się lekko do góry, zdradzając zaciekawienie. Gdy Kelisha przestała walczyć, opierała twarz o plecy miecznika i w pewnej chwili zdała sobie sprawę z zapachu nieco niepasującego do obecnej sytuacji. Wcisnęła nos w płaszcz mężczyzny i zaczęła otwarcie węszyć. Nawet chwyciła go obiema rękami i spróbowała zsunąć się nieco niżej, by obwąchać go dokładniej. To zajęcie pochłonęło ją do tego stopnia, że nie zauważyła, kiedy zatrzymali się przy stoliku.
- Hejże! - zaprotestowała, słysząc słowa towarzysza. Gdy postawił ją na ziemi po udzieleniu ogólnych instrukcji, spojrzała na niego spod byka i bez ostrzeżenia machnęła ręką, w efekcie czego klasnęła głośno jedną ręką i policzkiem Saava. Szybko jego buźka powinna zostać ozdobiona pięknym odciskiem kobiecej dłoni. - To za oba durne komentarze! Za następny użrę.
W ramach wyjaśnienia, skąd wzięła taką ilość odzywek, na które należało tak gwałtownie zareagować, wskazała najpierw miecznika, a potem samego księcia. Nawet posłała obu wściekłe spojrzenie i machnęła ogonem, aż zaświszczało. Wtedy mina jej zrzedła i chwyciła zdradziecką kitę, którą spróbowała wepchnąć pod koszulę, ale jedno spojrzenie na całe towarzystwo sprawiło, że fuknęła wściekle i darowała sobie trzymanie tych konkretnych pozorów. Nawet ślepy zorientowałby się, że z człowiekiem to ona niewiele miała wspólnego. Rozwścieczona łuczniczka zrzuciła z pleców niepotrzebny ekwipunek na ziemię obok wolnego krzesła i usiadła na nim, odsunąwszy mebel z głośnym szurnięciem. Kostkę jednej nogi oparła o kolano drugiej i skrzyżowała ramiona na piersi, demonstrując swój parszywy humor. Powiodła spojrzeniem rzucanym spod zmarszczonych brwi po wszystkich oprócz Saaviela. Jego ostentacyjnie ignorowała, jakby w ogóle nie istniał z intensywnością, którą opanowały wyłącznie kotowate. Gdy przed wszystkimi pojawiły się karty dań, uniosła sceptycznie jedną brew. Ani myślała przyznawać się przy stole do nieumiejętności czytania. I tak wiedzieli już o niej zdecydowanie za wiele. Obiecała sobie w duchu, że gdy przyjdzie do zamawiania poprosi, aby kucharz zaskoczył ją czymś z mięsem, najlepiej krwistym. Westchnęła ciężko, podnosząc lekko głowę i próbując z całych sił panować nad sobą.
- Kelisha lub Łapa. - Burknęła, uznawszy tak zdawkowe przedstawienie się za wystarczające jak na jej potrzeby. Co rusz skakała spojrzeniem od jednej osoby do drugiej, konsekwentnie udając, że drugi najemnik nie był obecny. Nie była pewna, czego spodziewać się po takiej zbieraninie, więc palcami jednej dłoni gładziła dyskretnie rękojeść noża, tak dla pewności. Rozchyliła też lekko usta, próbując lepiej przeanalizować docierające do niej wonie. W myślach przeklinała idiotę, który wymyślił perfumy i pozwolił każdemu, kogo było na to stać maskować swój naturalny zapach. Bezwiednie polizała kilka razy bok dłoni i zaczęła przecierać wciąż ubrudzony policzek. Przynajmniej nie była najdziwniejszym kotem w pomieszczeniu, niebieski cudak przebijał ją o głowę.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

"No i tyle z iluzji, co?" pomyślał i westchnął cicho gdy jej ogon postanowił uwolnić się. Szczerze miał nadzieję że uda mu się go utrzymać w miejscu, ale nie... No i jej reakcja sprawiła że nawet nie starał się jej pomóc. Szczerze mało kto lubił być obrzucany obelgami na prawo i lewo, tylko dlatego że pomagał jej... Choć Łapa zapewne nie zdawała sobie z tego sprawy. Mówił jej przecież żeby nie wierzgała... Jakby była spokojna, nic by się nie stało. Ale nie, kocica musiała zrobić swoje i zniszczyć jego jakże idealny plan. Idąc tylko pokręcił głową lekko. Ale trzeba przyznać, Kelisha swoimi obelgami uratowała niejako całą sytuację, gdyby Saaviel dosłyszał co takiego mówił o nim Erremir, cała sytuacja skończyła by się o wiele gorzej niż tylko upokorzeniem Panterołaczki. Upadły miał swoją dumę która nie pozwoliła by mu przejść obojętnie koło kogoś kto uważał że mógłby zatłuc go niczym psa. Łatwo by swojej skóry nie sprzedał, a pewność byłego Króla była nieco nie na miejscu. Na szczęście jazgot Kelishy skutecznie uniemożliwił mu słuchanie czegokolwiek innego... Nie żeby specjalnie słuchał co takiego mówiła, kiedy akurat nie przeklinała tylko kiwał głową delikatnie i mruczał coś pod nosem. Przynajmniej do momentu kiedy ta zaczęła go obwąchiwać. Zaklął w myślach. No tak, przecież nie była człowiekiem, mogła wyczuć zapach jego piór, który nie był przykryty iluzją... Jednocześnie było za późno by coś na to poradzić, gdyby w tym momencie jego zapach zmienił się, ta by tylko utwierdziła się w swoich podejrzeniach. No i cała gra powoli się waliła na jego oczach... Uśmiech powrócił dopiero gdy usłyszał komentarz wampira na który parsknął cicho, by zaraz zobaczyć jak w jego stronę leci dłoń wściekłej Łapy. Nie próbował nawet unikać ciosu, stał w miejscu posyłając jej delikatny uśmiech, który nie zniknął nawet w momencie gdy ten otrzymał uderzenie. Całkiem ładne musiał przyznać...
- Do usług... - Zamruczał cicho, dalej nie robiąc sobie nic z ciosu. I choć słowa były skierowane do niej, jego wzrok spoczywał na reszcie towarzystwa. O ile Triss wydawała się nie zwracać na nich uwagi, a Medarda najwyraźniej z jakiegoś powodu bardziej to bawiło niźli mierziło, o tyle jego staremu przyjacielowi najwyraźniej nie podobało się zachowanie Saaviela. I ten był w stanie mniej więcej zrozumieć to po tym jak widział jak zareagował na Triss. Ah ta etykieta... Bez dłuższego zastanowienia posłał w stronę Erremira szeroki, złośliwy uśmiech. Zostawało jeszcze tylko zastanowienie się jak rozegrać nową partię, czy dalej grać nieokrzesanego, czy może jednak nieco utemperować swój charakter. Cóż, skoro już zaczął, wypadało grać do końca, dziwnie by to wyglądało gdyby nagle stał się poważny... Mimo wszystko, była jedna rzecz bez której nie należało kontynuować... Dlatego też przed tym jak usiadł, wykonał swój charakterystyczny ukłon i rzekł.
- Dla dopełnienia formalności, Saaviel, do usług. - Rzucił uprzejmym tonem, po czym z szerokim uśmiechem na twarzy usiadł obok Kelishy, wyciągając nogi przed siebie. Tyle dobrze że nie postawił ich na stole... Otrzymawszy kartę dań, jego wzrok szybko zlustrował dania po czym mimowolnie znalazł się na łuczniczce która najwyraźniej ignorowała go. Nie dziwił się jej, widział jak bardzo cieszyła się gdy ukrył jej kocie cechy... Za to widząc jej uniesioną brew przypomniał sobie o czymś. No tak, nie czytała... Westchnął cicho i spojrzał dokładniej na kartę, po czym wydał niewerbalnie kilka prostych rozkazów, tak by na karcie Łapy pojawiły się proste, niewielkie obrazki przedstawiające główne składniki większości dań. On sam nie musiał się zastanawiać co takiego zamówi, przekonany słowami Księcia zamierzał zamówić strusia... Po rzuceniu tego jakże prostego zaklęcia które miało utrzymać się tylko przez kilka chwil, odetchnął lekko i w końcu rozejrzał się. Musiał przyznać że przybytek prezentował się wyśmienicie, wręcz bajecznie. Ciekawiło go ile musiałby zapłacić za spędzenie wieczoru tutaj gdyby nie był w towarzystwie księcia. I tak nieco uderzyło go... Wcześniej nie zastanawiał się mocno nad tym, ale nie było to dziwne że książę z jakiegoś powodu zaprosił ich do takiego przybytku? Zwykłych najemników których nie znał... Zrozumiał by gdyby Medard więcej wiedział o nim, ale Kelisha? Pod żadnym względem nie wydawała się specjalna jak na najemniczkę, ot kolejna zwierzołaczka szukająca szczęścia w walce... Może był zbyt przyzwyczajony do zawiłych intryg jakie rozgrywano w piekle, ale z drugiej strony Medard był wampirem, co też mu nie pomagało, starsze wampiry uwielbiały intrygi... Jak większość osób które nie miał zbytnio co innego do robienia, gdyż widziały już prawie wszystko... Westchnął cicho. Nie było sensu przejmować się takimi rzeczami, nie miał nic do stracenia, a mógł jak raz zobaczyć coś nowego. Jego twarz znowu przyozdobił uśmiech, który wyglądał nieco gorzej gdy na jego policzku coraz bardziej rysował się czerwony ślad po uderzeniu pantery. Jego wzrok na chwilę zaczął spoglądać w bliżej nieokreślonym kierunku, kiedy ten wyciszał swoje myśli. Skoro wszyscy byli w jednym miejscu, należało w końcu sprawdzić kim są... Nie był mistrzem w odczytywaniu aur, ale potrafił wystarczająco dużo by określić z kim miał do czynienia. I o ile to co zobaczył i poczuł wokół Triss, nie było niczym czego się nie spodziewał, o tyle Erremir, a raczej jak Saaviel go znał, Emirey, był dla niego wielkim zaskoczeniem. Jego oczy nawet rozszerzyły się delikatnie. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego... Jednego był pewien, w tej właśnie chwili jego instynkt aż rwał się by skrzyżować z nim ostrza. Tylko czy wyszedł by z tej walki zwycięsko? O ile był pewien swoich umiejętności jako szermierz, o tyle nie był pewien czy magia tego kogoś, kto najwyraźniej był piekielnym, albo czymś blisko piekielnemu, nie była na tyle silna by Saaviel nie miał z nim szans w normalnym pojedynku... I ta odrobina zdrowego rozsądku jaką posiadał podpowiadała mu że nie powinien nigdy dążyć do sprawdzenia tego. Odetchnął głęboko i postanowił zająć swój umysł czymś innym, dlatego też jego wzrok skierował się w stronę Medarda.
- Jak rozumiem, o interesach porozmawiamy później, mam rację? - Rzucił w stronę Księcia, i choć kąciki ust mówiły że jest w dobrym humorze, oczy były już poważne. W gruncie rzeczy nie było tak trudno przejrzeć Saaviela i jego radości, która głównie była widoczna w tonie głosu i wyrazach twarzy, często niewidoczna w oczach, które zazwyczaj spoglądały na świat ze znużeniem. Wymagało to pewnego obycia się wśród ludzi, ale w tym towarzystwie chyba tylko druga najemniczka nie mogła by tego dostrzec... No i może smoczyca, choć tutaj nie mógł za dużo powiedzieć, jedynie tyle że przy jej "ojcu" przestała wydawać się tak specjalna. Dalej było to nieco dziwne że smoczyca uznawała kogoś takiego za swego ojca, ale to tylko sprawiało że Saaviel coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu że musiał uważać na przyjaciela księcia. Oj tak, to była ciekawa noc... Dawno nie spotkał kogoś kto wywołał by w nim tyle emocji na raz... Prawie zapomniał przez to o fakcie iż Kelisha jest na niego obrażona i jakby nigdy nic schylił się w jej stronę i szepnął, tym razem nachylając się do jej prawdziwego ucha, które dalej było ciasno zwinięte rzemykiem.
- Uważaj na Emireya i jego córkę. Chyba że chcesz szybko stracić życie. - Szepnął, o ile ten cichy szmer mógł być nazwany szeptem. Jego głos obniżył się tak by mimo tak wspaniałego słuchu jaki posiadało towarzystwo, tylko ona mogła go usłyszeć. I gdy tylko powiedział co miał, wrócił do poprzedniej pozycji, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nie zamierzał dać po sobie znać iż coś go niepokoiło...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Mimo, iż noc jeszcze trwała w najlepsze, tego dnia w Anperii zdarzyło się więcej aniżeli w przeciągu kilku tygodni z rzędu. Pal już Słońce rozprawienie się z Hansem i jego zbirami na rynku, który do niedawna służył bandycie za plac werbunkowy nie tyle chętnych na wyprawę książęcą w poszukiwaniu nowych ziem do skolonizowania, a raczej zakapiorów do swego prywatnego pseudo-wojska, z którym niejeden władca musiałby się liczyć, gdyby cel złoczyńcy choć odrobinę się przybliżył do spełnienia. Tylko Eon Alc'es zwany niekiedy „Łosiem” uszedł z życiem, lecz bez ruena przy dupsku. Dziwnym zrządzeniem losu takie cwaniaki tudzież kombinatorki mają dość specyficzną cechę wykaraskiwania się z wszelakich tarapatów i niczym kot spadają na cztery łapy obojętnie, jak wysoko by zdołali przedtem wleźć.
Oszust –jeszcze dzisiejszego ranka podtruwający miejscowy plebs oraz zaciężnych żołdaków, od parunastu ładnych godzin pije kocie szczyny, którymi tak ochoczo częstował gości swej oberży. Krew gagatka już winna była dotrzeć do Margothów, czym ani chybi wywoła na ich twarzach uśmiech radości, a i wdzięczność wobec Księstwa –mimo udziału Jeżozwierza w całym przedsięwzięciu- byłaby więcej niźli spodziewana.

Tymczasem tragarze zakończyli sprawy porządkowe i zwijali się z Mamuta, by ruszyć w dalszą część trasy. A że mieli niemały szmat drogi do pokonania, zawinęli się tuż po rozliczeniu się z Triss. Jak było ustalone, książę i dziedziczka sekretów wina zwanego Anperis przekazali dwa antały tego jakże cennego trunku na dzisiejszą biesiadę, z czego beczkę cudem uratowaną od roztrzaskania się o kocie łby bruku podarowali Keli – niech bohaterka ma coś z życia!
Medard dorzucił:
- Wiesz, ta cała etykieta i wszelkie protokoły dyplomatyczne, wymyślone przez śmiertelnych całe eony temu są moim zdaniem w większości sytuacji zupełnie zbyteczne, ba – tylko przeszkadzają dyskutantom w osiągnięciu satysfakcjonującego strony porozumienia. Dlatego zazwyczaj w tego typu kontaktach z cudzoziemskimi poselstwami, jeden z umyślnych przekazuje głównemu mówcy, by ów wyciągnął kij z rzyci, gdyż audiencji u Najjaśniejszego Księcia, Pana na Karnsteinie, Grotodzierżcy Vaerren, Zwierzchnika i Protektora Lasu Duchów, Jarla Khaz Adnar nie będzie. Często postawienie sprawy na ostrzu noża przynosi wymierny i jak najbardziej oczekiwany efekt. Niekiedy jest z tym nieco uciechy, zwłaszcza w przypadku delikwenta, który nie umie się pozbyć owego kija, co w rzyci siedzi i na nic innego nie ma już miejsca. Biedacy.
Med przerwał, gdy akurat najemnicy urządzili sobie w Mamucie nietęgą rozróbę. Kelisha nie dała sobie w kaszę dmuchać i jak tylko mogła stawiała opór poczynaniom miecznika. Chociaż wyszarpywanie się i bicie pięściami w plecy Saaviela nie należało do rzadkiego widoku nawet w tak dystyngowanych miejscach jak Jurny Mamut, to wynik tegoż – ujawnienie się kociego ogona już jak najbardziej. Cały czas dochodziły także wiązanki, jakich nie powstydziłby się zapijaczony dziad przed pośledniejszego sortu szynkwasem, gdy oberżysta nie będzie skory dać mu tego, o co poprosił. Następnie, według zasady wet za wet miecznik oberwał nawet po przysłowiowym pysku. Nie umknęło to uwadze księcia, ba, gromkimi brawami wyraził swoje zadowolenie. W końcu bronić się to trzeba umieć, nieprawdaż?
Tyle osobliwości, Medard wrócił do rozmowy, która teraz tyczyła się dziwnego kota o nieco pawim wyglądzie. Wpierw jednak zasugerował towarzyszce coś:
- W mieszku ukryłem coś specjalnego, koniecznie sprawdź, co to takiego. W Mamucie pewnie posiedzimy do końca, potem udamy się do Chiropterusa. Jesteś, oczywiście, zaproszona.
Zamilkł na chwilę, nalał zacnego wina sobie i Triss, upił nieco z kielicha i kontynuował:
- Zaiste wielki trzeba mieć umysł a i poczucie humoru niemałe, by wyobrazić sobie, a następnie powołać do życia coś tak niebywałego jak twój kot. Pogratulować tylko takiego przyjaciela rodziny.

Pogłaskał pawio-kota po grzbiecie, podrapał za uchem i wypuścił, gdyż widział, że wszyscy zajęci są przeglądaniem karty dań. Książę bez wahania wybrał raki w maśle z koprem, strusia i jelenia w rozmarynie. Do tego Anperis i -jakże by inaczej- świeża krew w odpowiedniej temperaturze oraz specjalność zakładu – pieczony zając w cydrze. Zapowiadało się wyborne spędzenie nie tylko schyłku tego, ale i kolejnych dni.
Zwrócił się więc do Triss:
- Wiesz już, co takiego zamówisz? Poza krwią naturalnie, a tutejsza jest idealna.

Tymczasem Saavielowi przypomniało się o wyprawie i zakomunikował to Medardowi. Ten odpowiedział:
- Oczywiście. Stąd za jakiś czas udamy się do Chiropterusa, gdzie omówimy to i owo, ale to po porządnym wypoczynku. Niedobrze jest rozmawiać o interesach, gdy Mort bezczelnie zamyka powieki, a ciało słania się ze zmęczenia. To samo tyczy się głodu.
Miecznik nadal przekomarzał się z łuczniczką obrażoną nań, wielbłądy, a może i samego księcia – to pewnie za wzmiankę o amatorach potworów, by w końcu na chwilę odpuścić i szepnąć jej coś do prawdziwego skrywanego w kępie włosów ucha. Nietoperzowy słuch Medarda wyłapał komunikat, lecz –znając Erremira zwanego tu Emireyem- nie musiał się obawiać ani samego byłego króla, ani też przyszywanej bratanicy. Zostawił więc najemnikom ich gierki i skupił się na tym, co Mamut miał mu do zaoferowania oraz znajomości z Triss. Biesiadę czas zacząć!
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Upadły nie był osobą zbyt pamiętliwą, więc nie zamierzał psuć atmosfery dla reszty biesiadników.
Uprzejmie tylko skinął ponownie do dwójki wampirów i ruchem dłoni zaprosił do wspólnego stołu. W międzyczasie był obserwowany przez najemnika, ale nie zwrócił na to specjalnie uwagi. On sam również zachowałby ostrożność przy kimś swego pokroju. Spotykał się z danym zachowaniem na tyle często, że wydawało się ono czymś naturalnym.

        Gdy już wszyscy zasiedli przy stole, wyróżnić można było trzy grupy. Jedną grupę tworzył Saaviel, i jak się nazwała kobieta – Łapa. Na resztę jak się nie trudno domyślić, składały się wampiry, jak i upadły z córką. Stół o kształcie koła był z ciężkiego, ciemnego dębu, bogato zdobiony i na pewno prezentujący się wyśmienicie w centrum książęcej loży. Ktokolwiek zajmował się wyborem, doskonale znał Meda. Erremir był pewny tej jednej rzeczy.
        Po prawicy wampirzego księcia siedziała oczywiście panna Tristana Margoth. Kontynuując dalej w prawą stronę przy stole następująco zasiadała smoczyca Taya, uzdrowiciel Emirey, Kelisha oraz szermierz o imieniu Saaviel. Początkowo grupki były zajęte sobą i wybieraniem strawy z bogatego menu.

        Widząc, że nikt się nie wyrywa z tłumu, Emirey przywołał obsługę, która zaczęła spisywać zamówienie. Byłego króla najbardziej rozbawiła kocia kobieta, która spięła się okropnie, widząc nad sobą oczekującą obsługę. W końcu odezwała się do oczekującego:
        — Niech kucharz zaskoczy mnie czymś z mięsem, najlepiej krwistym, może być nawet szarak
Err jako dosyć dobry obserwator, był wręcz pewny, że nie potrafi czytać. Gdy trzymała menu, najemnicze oczy wcale, a wcale nie podążały za tekstem, a chaotycznie błądziły po karcie. Wykaraskała się jednak dosyć obronną dłonią z sytuacji, a oprócz tego wyczuł magię. Nie wiedział kto i jak, ale żelazną zasadą w Jurnym Mamucie był brak przemocy i używania magii. Szczęściem było, że była to jakaś delikatna sztuczka, inaczej tutejsze osiłki mogły zareagować mniej przyjemnie. Fakt, że znajdowali się w specjalnej loży, może też miało w tym udział.
        Reszta składania zamówień poszła gładko i bardzo szybko. Po okresie niecałej godziny, książęcy balkonik zaatakowało mnóstwo wspaniałych zapachów, gdy obsługa zaczęła wchodzić i podawać zamówione wcześniej przez biesiadników posiłki i płyny na nawilżenie zmęczonych rozmową gardeł.
        Upadły podziękował obsłudze, gdy wylądowała przed nim taca i ściągnięto z niej pokrywę. Wyłaniające się z pary cudo, wprawiło anielskie ślinianki w dziki entuzjazm. Na talerzu sporych rozmiarów leżał dymiący jeszcze mamuci stek, który był oblany sosem z ziół oraz wymieszanymi w to przyprawami. Rozpoznając wiele z użytych ziół przez sam węch, pokiwał głową a uznaniem, nie mogąc się powstrzymać od głośnego komentarza, tak aby usłyszała go obsługa, jak i reszta biesiadników.
        — Szef kuchni zna się na rzeczy, doskonale przygotowane mięso, nie wspominając już o sosie. — Wyciągając złotego gryfa i wsuwając go w dłoń obsługującego go mężczyzny, który tylko uśmiechnął się szeroko, łącząc gest i wcześniejsza wypowiedź w całość.
        Nie przejmując się już niczym, chwycił sztućce w dłonie i odciął spory kęs z mięsa. Nóż przeszedł przez mięso jak przez masło, nie napotykając żadnego oporu. Ociekający kawałek wylądował w ustach upadłego, których w tym momencie wiedział, że to jedna z niewielu chwil, dzięki którym jeszcze miał ochotę egzystować. Mięso wręcz się rozpadało samo w ustach. Zrobiło to ponownie wrażenie na upadłym, bo doskonale wiedział, jak ciężkie w obróbce i przygotowaniu jest mamucie mięso. Rzucił tylko porozumiewawcze spojrzenie do Meda „chcę ten przepis!”.
        Taya zadowolił się bardziej lekkim mięsem w słodszym sosie, za którym osobiście upadły nie przepadał, ani nie rozumiał, jak to można łączyć razem. Oboje zamówili do strawy wychwalany przez Meda trunek (uratowany przez Łapę). Taya nie miała żadnych pohamowań i miała trochę rozanieloną minę, zwłaszcza że etykieta to było dla niej słowo obce, ale przynajmniej nie mlaskała. Wtedy to już byłoby upadłemu wstyd, jak wychował córę.
        Uzdrowiciel mierzył niepewnym wzrokiem wąpierza. Powód był dosyć trywialny, miał dosyć nieprzyjemne wspomnienia, jeżeli chodzi o krew. Zdarzyło mu się trafić swego czasu do więzienia demonów, gdzie dla zabawy karmili go krwią upadłych pobratymców. Co uważniejsi mogli zauważyć, że dłoń trzymająca puchar subtelnie drży.
Nie chcąc zwrócić na siebie uwagi, postanowił przerwać plątaninę zadowolonych głosów biesiadników.
        — W liście Med wspomniałeś o wyprawie, rozumiem. Uzdrowiciel na wyprawie to jedna z podstawowych rzeczy, jednak wiedz, że nie potrafię przywracać zmarłych do życia. — Zerwał kontakt wzrokowy z księciem i subtelnie spojrzał na walczącą z „szarakiem” kotołaczkę.
Upadły siedzący obok niej nie był słaby, ale miał mieszane odczucia do tej kobiety. Ujmując dokładniej, wątpił czy się nadawała. Nie powiedział tego otwarcie, ale chciał wiedzieć co skłoniło starego przyjaciela, aby zwerbować ową postać. W głębi duszy miał nadzieje, że go jeszcze zaskoczy pod względem użyteczności na wyprawie. W końcu nie wiedzieli z czym przyjdzie im się skonfrontować.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Wchodząc do Mamuta z Cezarem na rękach, Tristana cały czas starała się pozostać w zasięgu wzroku księcia Medarda, jednocześnie oddalając się minimalnie od pozostałych gości tawerny. Nie żeby miała coś przeciwko zawieraniu nowych znajomości, ale patrząc po towarzystwie, nie wyglądali oni na takich, których kłopoty omijają szerokim łukiem. Raczej lubili je przyciągać, nie licząc się przy tym z ewentualnym zagrożeniem. A przynajmniej takie wrażenie sprawiał pierwszy z mężczyzn, zapewne najemnik sądząc po ubiorze i zwisającej u pasa broni. Od samego początku wydawał się Tristanie prowokatorem starć, a jego potajemne spojrzenia w stronę szarmanckiego przyjaciela księcia nie uszły uwadze jej fioletowych oczom. Mało tego sposób w jaki odnosił się do świata, swoją pozą i zachowaniem wyrażał coś na kształt buntu ogólnie przyjętym zasadom. Podobnie z resztą było w przypadku towarzyszącej mu kobiety, lecz w trochę inny, bardziej prymitywny sposób. Ta wydawała się nieobyta z dworskim światem, a fakt iż kaleczyła maniery w obecności księcia tylko utwierdzał Triss w tym przekonaniu. No, ale nic nie można było zrobić. Przecież nie da się przewidzieć kogo i kiedy spotka się na ulicy, czy to Karnsteinu, Valladonu, Maurii, czy Efne. Należało jednak zawsze spróbować pokazać się z tej dobrej strony zamiast złej. Na szczęście atmosferę ratował przyjaciel księcia oraz on sam, zaprowadzając wszystkich do jednego, wielkiego stołu.
Gdy wszyscy usiedli i skupili się na daniach w bogatym menu, Triss ułożyła sobie pupila na kolanach i gdy ten zwinął się w kłębek, powróciła do przerwanej rozmowy z księciem.
- Dobrze, zostawmy etykietę dworskim mówcom - zgodziła się i uśmiechnęła przyjaźnie, licząc na odwzajemnienie sytuacji ze strony księcia i przejście na swobodne "na Ty". - W końcu nie jestem tutaj, by negocjować cenę win. Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie i jeśli moja wiedza o winie okaże się dla księcia interesująca, zawsze jestem gotowa się z nią podzielić. Oczywiście w zakresie, w jakim wolno mi się wypowiadać. Ojciec ceni sobie pewne sekrety.
Następnie chwilę oddechu dało jej przyjście kelnerów i kelnerek po pierwsze zamówienie. Tristana, która wachała się pomiędzy zającem w gruszkach, a strusiem przejrzała kilka razy kartę, po czym zamknęła ją i z uśmiechem, powtarzając sobie w głowie słowa księcia odnośnie krwi, oddała ją kobiecie w białym fartuszku.
- Dla mnie nadziewana śliwkami szyja gęsi i ciemne pieczywo... oraz lampka krwi - dodała ciszej, nie chcąc afiszować się przed książęcymi gośćmi swoim upodobaniem do tego trunku. Z tego co się zorientowała nie byli oni wampirami, toteż ich reakcje mogły być różne na zaistniałą sytuację.
- Doprawdy? - zapytała z cicha, słysząc o ukrytym prezencie w mieszku z zapłatą za wino, które uratowała Keli. - Bardzo dziękuję, ale cokolwiek bym tam znalazła... nie jestem pewna czy powinnam to przyjąć. Matka zdążyła już narobić mi wykładów i choć wierzę w czyste intencje, to przecież książe ledwo mnie zna.
Upijając nieco wina, Triss przyjrzała się zasiadającym przy stole osobistością i każdą uraczyła uniesiem kieliszka na znak pomyślnej znajomości. Wąpierz z uratowanej beczki zamrowił przyjemnie na języku, wybuchając aromatem miodu i różanych płatków. Z całego grona jedynie wampirzyca wiedziała, że efektu tego nie da się niczym podrobić ponieważ receptura jest najpilniej strzeżonym sekretem rodziny. Mimo to niektórzy próbowali.
- Skoro nadażyła się sposobność, chciałabym w imieniu ojca podziękować za podarek. Krew tego oszusta trafi na nasz stół w najbliższym czasie. Swoją drogą jakim cudem udawało mu się oszukiwać naszych rodaków? Nasze wino ma charakterystyczny smak i zapach, nasze beczki są oznaczane na zewnątrz i wewnątrz. Nawet butelki mają wytłaczany herb mojej rodziny, który wskazuje na to, że w środku jest wąpierz.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Książęce oklaski sprowadziły Kelishę na ziemię. Właśnie zdzieliła kogoś po gębie w książęcej loży w eleganckim lokalu. Widziała, jak ten człowiek, a właściwie nie-człowiek, tego była pewna, walczył z bliskiej odległości. A ona tak po prostu go spoliczkowała, po czym wytknęła lokalnemu władcy, że rzucał głupie komentarze i usiadła, obrażona na cały świat. Zdecydowanie nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia. A właściwie drugiego, pierwszeństwo musiała oddać własnemu wypiętemu tyłkowi. Karta dań, którą obracała bezsensownie na blacie nie poprawiała jej humoru. Na szczęście panterołaczka posiadała, tak niezbędny w łucznictwie, bystry wzrok i dostrzegła drobną zmianę na wirującym kartoniku. Natychmiast zatrzymała go i podniosła, by lepiej się przyjrzeć. Przy niektórych ciągach znaków pojawiły się maleńkie obrazki, których wcześniej tam nie było.
- Ki cholera? - szepnęła, marszcząc brwi. Natychmiast powiodła podejrzliwym spojrzeniem po twarzach współbiesiadników, ale każdy zajęty był sobą, więc nie mogła wyłowić spośród nich domniemanego maga. Dokładniejsze oględziny niespodziewanie pojawiających się rycin pozwoliły rozpoznać w nich... jedzenie. Części obrazków najemniczka i tak nie rozpoznawała, jak choćby kurczaka o dziwnie długiej szyi oraz nogach. Skupiła się więc na tym, co potrafiła nazwać. Uniosła jeden kącik ust w głupawym uśmieszku, próbując zorientować się, czy patrzyła na zająca, czy królika. A potem usłyszała cichutki szept, a cudzy oddech podrażnił delikatne włoski na unieruchomionej małżowinie. Odruchowo spróbowała zastrzyc uchem, ale przez to tylko poczuła lekkie ukłucie bólu, a to wcale nie nastawiło jej bardziej pozytywnie względem miecznika.
- Nie mówiłam ci już, żebyś nie wpychał nosa w nieswoje sprawy, bo ci go połamię? - warknęła, obracając się do niego z wściekłą miną. Tyle dobrze, że już nie ignorowała drugiego najemnika. Zupełnie o tym zapomniała. Rozwiązała rzemień zaciskający się na uszach i z wyrazem ulgi wypisanym na twarzy rozmasowała je delikatnie. Skoro i tak sprawa się rypła, mogła nie męczyć się więcej. Poprawiła też włosy, związując je w niechlujny kok, po czym znów spojrzała na kartę, ale z rozczarowaniem zauważyła, że obrazki znikły.

Wciąż zastanawiała się, czy wcześniej widziała tam królika, czy zająca. Na tych rozważaniach zastał ją jakiś mężczyzna, w którym dopiero po chwili rozpoznała... dziewkę karczemną. Znaczy jej lokalny odpowiednik. Panterołaczka podniosła wzrok na człowieka i zająknęła się wyraźnie, po czym spojrzała na kartę dań i znów na niego. Przez chwilę powtarzała takie nerwowe zerkanie, wydając z siebie tylko długie, głuche "e" oraz "y". Zwykle w knajpach do jakiś chodziła cały wybór ograniczał się do tego, co akurat chciało się ugotować żonie karczmarza i Dania Dnia, czyli gulaszu z wczorajszych resztek.
- Niech kucharz zaskoczy mnie czymś z mięsem, najlepiej krwistym, może być nawet... szarak - Dziewczyna rzuciła wreszcie z nerwowym uśmiechem, który ukazywał stanowczo za dużo zębów. Gdy tylko kelnerzy odeszli, zebrawszy zamówienia, klepnęła się otwartą dłonią w czoło. Właściwie wybór nie był zły. Wszystko jedno, czy zamówiła królika, czy zająca, był to dość bezpieczny wybór. Ale minę miała przy tym niewiele gorszą niż przy poznaniu tożsamości Medarda. Resztę wieczoru postanowiła rzeczywiście przesiedzieć w ciszy, żeby znowu czegoś nie palnąć. Tyle dobrze, że obsługa sama z siebie, jakże domyślnie, przyniosła wino również zmiennokształtnej. Ta bez namysłu pociągnęła solidny łyk, by zająć czymś ręce i omal się nie zakrztusiła. Nawykła do trunków, które przypominały raczej kwaśną wodę i można było swobodnie osuszać duszkiem całe butelki. Rozumiała już dlaczego bogacze swoje alkohole sączyli. W porównaniu z najemniczym sikaczem, to wino było zwyczajnie mocne. O smaku nawet wolała się nie wypowiadać. Otwarcie zaczęła obwąchiwać własny kieliszek, zmrużywszy oczy w wyrazie błogości. Nawet czujnie postawione uszy obróciły się w przód, a ogon spoczywający dotąd bezpiecznie na kolanach uniósł się zdradziecko za jej plecami i zakołysał się lekko na boki.

Co jakiś czas popijała niewielkie łyki, przyglądając się bezczelnie towarzystwu. Próby węszenia spełzały na niczym. Otaczało ich zbyt wiele różnych woni, by mogła przypisać je do konkretnych osób, czy nawet wyłapać bez zwątpienia, które były elementami ich naturalnego zapachu, a które efektem użytych pachnideł czy spędzenia dnia. Mogła co najwyżej próbować obwąchać Saaviela i Emireya, ale w tym celu musiałaby przysunąć się do któregoś. Gdy na stole pojawiło się jedzenie, kocica położyła na chwilę uszy skierowane na boki, wyczuwszy w powietrzu krew, ale za chwilę się uspokoiła. Przed nią samą pojawił się wręcz półmisek z zajęczą tuszką. Kelner musiał szepnąć w kuchni słówko o nieco zwierzęcej klientce, bo rzeczywiście mięso miało chrupką skórkę, ale pod spodem było przyjemnie soczyste, choć większość określiłaby je mianem na wpół surowego. Nie przesadzono też z przyprawami, które mogłyby drażnić jej wrażliwy nos. Jako dodatki poskąpiono po prawdzie warzyw, czego Kelisha nie żałowała, ale zastąpiono je podrobami, za co miała ochotę wyściskać całą obsługę. Bez jakichkolwiek oporów nabiła na czubek noża kawałek wątróbki i wsunęła do ust, nawet nie obwąchując. Zdecydowanie mogłaby się przyzwyczaić do takiego jedzenia. Ciężko było porównać je do czegokolwiek, czym się żywiła, nie wspominając nawet o przesolonych sucharach, które trzymała w plecaku. Jedyny problem z dobrym posiłkiem wynikał z drapieżnej natury zwierzołaczki. Zaczęła znacznie czujniej obserwować otoczenie, jak gdyby spodziewała się, że ktoś spróbuje zabrać jej zdobycz. Zanim porządnie zabrała się za jedzenie, pochyliła się w prawo, do miecznika i szturchnęła go łokciem pod żebra.
- Mówiłam, że to nie pijawka, tylko pozorant - mruknęła, nachylając się do jego ucha i zerkając kątem oka na Medarda. Może i w jej głosie było wyraźne rozbawienie, ale nie chciała jednak urazić nadmiernie księcia, wolała więc mówić cicho. - Ta panienka też. Rzeczywiście mają krew, ale kleszcze nie jedzą normalnego żarcia. I pewnie albo nie ruszą tych kieliszków, albo później to wyrzygają, założę się o ogon.
Po takim oświadczeniu zabrała się na poważnie do własnego dania. Najemniczka demonstrowała maniery godne obozowiska w szczerym polu. W ogóle nie korzystała z widelca, a wyłącznie noża. Bez oporów po części odcięła, po części odłamała zajęczą tylną łapę i zaczęła ogryzać udko do czysta. Na szczęście nie mlaskała zbyt głośno, ani nie powarkiwała. Ale spojrzenia, jakie rzucała wszystkim przy każdym kęsie upodabniały ją do zdziczałego psa. W pewnej chwili nawet można było usłyszeć głośne trzaśnięcie kości pękającej w jej zębach. Wbijała przy tym wściekłe spojrzenie w mężczyznę po swojej lewej, wychwyciwszy jego spojrzenie i dodawszy dwa do dwóch, by otrzymać siedem. Wyprostowała się i oblizała palce, po czym pochyliła się w stronę Emireya. Oparła nawet łokieć na jego ramieniu, a na własnej ręce brodę, zbliżając twarz do jego policzka oraz szyi.
- Ale jakbyś chciał poćwiczyć taką sztuczkę, chętnie pomogę - wymruczała jakże hojną ofertę, szczerząc zęby. Wykorzystała okazję, by zapoznać się z bliżej z jego zapachem i aż kichnęła, gdy w nosie zakręciło jej się od intensywnej woni ziół i czegoś trudnego do sklasyfikowania. - A przy okazji zobaczymy, czy umiesz leczyć sam siebi.. Au!
Kelisha przerwała w połowie zdania miaukliwym piśnięciem. Ogon zjeżył się jak wycior do butelek, a pionowe źrenice rozszerzyły się, zakrywając niemal całe tęczówki, choć zgrabna iluzja wciąż je ukrywała. Gwałtownie odsunęła się od mężczyzny, któremu groziła, wciąż popiskując cicho. Powód takiego zachowania był prosty - została pociągnięta mocno za kolczyk w prawym uchu. Aby nie narazić na rozerwanie delikatnej części ciała, pochyliła się w stronę Saaviela na tyle mocno, że aż musiała oprzeć lewą rękę na jego udzie, aby się nie przewrócić. Ani myślała pozwolić na takie bezczelne traktowanie jej osoby. W ramach odpłacenia pięknym za nadobne, chwyciła dwoma palcami prawej dłoni za ucho wojownika i pociągnęła w swoją stronę, warcząc otwarcie.
- Taki cwany jesteś, co? - zapytała, gdy już niemal stykali się czubkami nosów. Cały plan miał jedną zasadniczą wadę: ludzkie ucho było mniej wrażliwe od kociego. Ale ani myślała puścić jako pierwsza. Patrzyła z wyzwaniem w te bezczelne ślepia i powarkiwała cicho. - Wyrwiesz mi koczyk! Puść, albo Cię ugryzę!
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Cóż, jeśli życie miało być zabawne, musiał je do tego prowokować, więc Triss miała jak najbardziej rację, jeśli chodziło o jej wrażenia. Tyle tylko że sam Saaviel nie był specjalnie nią zainteresowany, ignorowała go i trzymała się jak najdalej, jednocześnie starając się być jak najbliżej Medarda. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę że chyba jako jedyna znalazła się w tym towarzystwie czystym przypadkiem. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie w umyśle Upadłego... Ledwo powstrzymał się od chichotu słysząc reakcję Kelishy na jego nieszkodliwe zaklęcie, nie zdając sobie sprawy z tego iż w Mamucie nikt nie patrzył przychylnym okiem na tego typu rzeczy. Choć czy obchodziło by go to nawet gdyby został poinformowany? Zapewne nie. W końcu przyszedł czas na złożenie zamówienia, toteż nie śpiesząc się rzekł.
- Książę zachwala tutejszego strusia, mam nadzieję że przerośnie moje oczekiwania. A w międzyczasie, jeśli można, poproszę lampkę wina. - Uśmiechnął się lekko i kontynuował.
- Nieco więcej przypraw niż normalnie jeśli można, smak już mam nie ten co kiedyś. - Dodał na koniec. Miał nadzieję na coś co będzie naprawdę dobre, ale jeśli smak miał być łagodny, cóż, Saaviel mógłby uznać strusia za kolejnego kurczaka... Zaraz też dostając wino wzniósł kieliszek w niemym toaście i przed upiciem łyku, mieszając je wcześniej lekko, uraczył się zapachem. Nawet przyjemnym jeśli miał być szczery, choć nie potrafił rozróżnić poszczególnych składników. Nie czekając dłużej upił niewielki łyk. I tu można było dopiero zobaczyć jego reakcję, a raczej jej brak. Co prawda nie skrzywił się, ale też nie zamruczał z przyjemnością, nie przymknął oczu. Wino było dobre, ale dla jego zniszczonego smaku, nie różniło się specjalnie od innych dobrych jakościowo trunków. Mimo to skinął lekko głową w stronę Triss w geście szacunku i uznania. I uśmiechnął się gdy ta odezwała się z pytaniem w stronę Medarda.
- Jeśli mogę się wtrącić... - Zaczął, choć uśmiech na jego twarzy mówił wyraźnie że te akurat słowa były jedynie pustym frazesem, którego użył żeby nie wyjść na kompletnego gbura.
- Mało który najemnik zna się na winach, spora też część ma gardła wypalone latami picia gorzałki. Tak beczki, jak i butelki można podrobić, bądź zdobyć mniej legalnymi środkami. I nie mówię tutaj iż któryś pracownik Panienki zawinił, tak ludzie jak i inni są przebiegłymi stworzeniami i niekiedy w najwymyślniejsze sposoby radzą sobie z przeciwnościami jakie życie przed nimi postawi. I o ile wino z winnic Panienki jest naprawdę dobre, trudno mi powiedzieć bym rozpoznał różnicę między nim, a dobrej jakości, tańszym winem. I ten sam problem może mieć spora ilość moich znajomych po fachu. - Mimo uśmiechu, ton miał całkiem poważny, widać było że nie żartował sobie. Rzadko mówił dokładnie to co myślał, ale w tym wypadku, uznał że warto nieco wyręczyć Medarda z prób odpowiedzi, jednocześnie dając sobie ewentualną szansę zamienienia kilku słów z Triss. Przynajmniej w teorii, bo niedługo później przybyły talerze z jedzeniem i wszyscy zajęli się delektowaniem posiłkami. Sam spojrzał na talerz i słysząc komentarz Ermireya, przytaknął mu. Nawet jego niezbyt dobry węch potrafił wyczuć bajeczny zapach jaki unosił się z talerza. A skoro wszyscy najwyraźniej zajęli się swoimi daniami, Saaviel bez skrupułów podniósł widelec i nuż, o dziwo łapiąc każdy w odpowiednią rękę i zaczął jeść. Zapewne odkrajał nieco większe kawałki niż wypadało by według etykiety, jednak zdecydowanie wyglądał przy tym jak ktoś obyty z tego typu miejscami, gdzie maniery jednak są mile widziane. Mięso wręcz rozpływało się w ustach i twarz Saaaviela spowił błogi uśmiech, a kolejne kawałki mięsa znikały z talerza w całkiem szybkim tempie. Co prawda zwrócił uwagę na to jak Keli zachowywała się, ale zbyt przejęty jak dobry był struś, nawet nie pomyślał o próbach zrobienia czegoś z tym faktem. Ot, instynkt i zapewne pierwszy raz kiedy jadła coś w tego typu przybytku. Chwilę nawet zajęło mu odpowiedzenia na jej słowa, które na początku skwitował tylko delikatnym uśmiechem.
- Mało wiesz o tym świecie. Nie każdy wampir nie jest w stanie przetrawić ludzkiego jedzenia, tak jak niektóre potrafią chodzić za dnia. Choć zwykle są to ci którzy należą do najsilniejszych linii krwi. Ale skoro już się zakładamy... Skoro stawiasz swój ogon, ja stawiam swoje ostrze na to że oboje są wampirami. - Uśmiechnął się szeroko i odsuwając się od niej, powrócił do jedzenia. Nie widział sensu w przekonywaniu jej na siłę, za to jej nieprzemyślane słowa doprowadził do faktu że był teraz w posiadaniu jej ogona... Fakt ten był na tyle ciekawy, że mimowolnie uśmiechnął się triumfalnie, choć na szczęście w tym momencie kolejny kawałek mięsa znalazł się w jego ustach, toteż można było uznać iż po prostu delektuje się strawą. Ciekaw był co zrobi Łapa gdy prawda wyjdzie na "światło dzienne" i uświadomi sobie co takiego właśnie zrobiła. Zadowolenie aż biło od niego. I może pozostało by dłużej, gdyby nie drugi Upadły, który tym razem wspomniał w końcu co takiego go tutaj sprowadzało. I to spojrzenie... W jednym miał rację, Łapa wypadała blado w tym konkretnym towarzystwie, choć z tego co zdążył zobaczyć, mało który człowiek byłby dla niej zagrożeniem. Nawet niektóre wampiry... Jednak czy zamierzał jej bronić? Co by mu to dało? Szczerze wolał nie wdawać się w pojedynki, nawet jeśli tylko słowne z "uzdrowicielem". Ale Panterołaczka najwyraźniej była innego zdania, mimo że ten uznał że warto ją ostrzec. Syknął cicho i pociągnął ją za kolczyk, co wywołało odpowiednią reakcję. Szkoda tylko że ta była w na tyle bojowym nastroju że nie zdążył nic powiedzieć w stronę Emireya. Zamiast tego pozostało wpatrywać mu się w jej oczy. Sytuacja była by nawet ciekawa, gdyby nie otaczający ich "ludzie". Mimo to nie puszczał jej, ba zbliżył się jeszcze bardziej, zatrzymując się w momencie kiedy ta mogła poczuć jego oddech na jej wargach.
- Ostrzegałem. Nie jesteś wśród swojej normalnej zgrai ludzi, którym możesz bez problemu rozszarpać gardło. A ja nie zamierzam ratować Ciebie z każdej twojej głupiej decyzji. Słuchaj się instynktu dziewczyno, a nie tego co widzisz. - Jego oczy spoglądały na nią zimno, z pewnym zmęczeniem czającym się gdzieś z tyłu, co kontrastowało z uśmiechem na twarzy. W końcu oczy widziała tylko ona, uśmiech całą reszta też mogła dostrzec, a on nie zamierzał pokazywać że naprawdę był poważny z tym co mówił. Dlatego też ton jego głosu był wyraźnie drwiący... Gdy skończył, puścił ją, w końcu pozwalając jej na gwałtowniejsze ruchy, które wcześniej skończyły by się mało przyjemnym wyrwaniem kolczyka z ucha, jednocześnie samemu odsuwając się błyskawicznie od niej. Zdecydowanie stracił ochotę na jedzenie, szczególnie że w tym momencie bacznie obserwował co ona będzie chciała zrobić.
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Noc w Mamucie zapowiadała się ciekawie, ba, miała okazję stać się jedną z dziwniejszych lub co bardziej wyjątkowych nocy w mieście, a może całym kraju.
Nieczęsto przecież widuje się panterołaka, któremu ani śni się ukrywać zwierzęcej natury czy choćby pozować na zwyczajnego potulnego kotołaka. Ludzie nie przepadają z reguły za tymi futrzastymi, acz zwinnymi rabusiami i cwaniaczkami, ale nikt na nich nie poluje li tylko dlatego, że mają kocią naturę i po części takiż wygląd. W ich żyłach zaś krąży zwyczajna jucha –jak u ludzi– nie zaś posoka magiczna, zdolna wyleczyć każdą ze śmiertelnych przypadłości poza samym zgonem i oczywiście wskrzeszeniem truposza. Nic więc dziwnego, że śmiertelnicy upodobali sobie łowy na tę rzadką rasę, szalejącą pod postacią kotowatych każdego nowiu.

W końcu nadszedł czas, gdy kelnerzy zaczęli wnosić do loży pierwsze z zamawianych przez szanowne gremium (wszak wszyscy byli gośćmi samego księcia) potrawy. Najpierw już z oddali wyczuć można było niepowtarzalną woń skorupiaków potraktowanych masełkiem z dodatkiem kopru i rozmarynu. Po niedługim zaś czasie półmis z rakami wylądował tuż pod nosem Medarda przytargany przez kelnera. Książę podziękował mu, wręczając drobny (dla księcia) napiwek, by chłopak wiedział, że opłaca się usługiwać wyższym warstwom społecznym, w tym samemu władcy i wcale się na tym źle nie wychodzi.
Książę rozejrzał się po jedzących towarzyszach, sam zabrał się za raki, które ze zręcznością szopa obierał z pozostałych jeszcze pancerzyków, moczył w winie i jednego po drugim wsuwał do ust, gdzie znikały niemal tak szybko, jak się pojawiały. W trakcie jedzenia konwersacja z Triss nabrała tempa.
- Zawsze uważałem, że tytuły wszelakie to wymysł godny napuszonych fanfaronadą śmiertelników i wymuskanych elfich pięknisiów. Tego typu zbędne zabobony można i należy zostawić za drzwiami, a najlepiej w domu.
Upił łyk wąpierza z kielicha, potem wysączył pełen mniejszy kielich krwi i sięgając po kolejnego raka, dodał:
- Księciem się bywa, Medardem jest się przez całe życie., więc zostaw sobie tego księcia na oficjalne audiencje, jeśli już musisz. Takie rzeczy są dobre dla Demarczyków, oni byle hreczkosieja zaraz tytułują panem czy mistrzem tego lub tamtego. Pytanie tylko – po co? Ludzie nigdy się nie zmienią, przynajmniej ci tak przewodzeni.
Tymczasem Err, znany szerszemu gronu jako uzdrowiciel Emirey, zachwycał się-jak niegdyś- spożywanym właśnie stekiem z mamuta. Wiedział były monarcha, podobnie jak książę, że nad tym, by mięso włochatego słonia przekształcić w soczysty stek, trzeba się nieźle natrudzić i dysponować odpowiednimi umiejętnościami. Tylko najlepsi mistrzowie potrafią z mięs tego typu przyrządzić prawdziwy lokalny rarytas. Widać to było także po spojrzeniu przyjaciela, z którego, a raczej tego, co się kryło wewnątrz przekazu telepatycznego, który ten wysłał. Medard puścił w eter odpowiedź:
- Jeszcze dzisiaj będziesz go miał. Obsyp tylko szefa kuchni złotem i peanami na cześć jego dzieł.
Medard rozejrzał się raz jeszcze wokół, gdy kelner dostarczył kolejne danie – tym razem była to pieczeń ze strusia. Wiadomym jest, że potrawy z tego ptaka były powszechne tylko w Karnsteinie, a Jurny Mamut specjalizował się w tym mięsie przyrządzanym na wszelkie możliwe sposoby.
Książę trafił w przysłowiową dziesiątkę, polecając Saavielowi tutejszy frykas. Upadły tak się zachwycał, że jakieś pożywienie może sprawić mu przyjemność i to pomimo przytępionego smaku. Nawet wybryki Kelishy nie były w stanie odciągnąć go od konsumpcji arcydzieła, jakim niewątpliwie była porcja strusiej pieczeni.
Err jak zwykle nie w porę zaprzątnął sobie i Medardowi głowę rozpytywaniem o planowaną wyprawę. Med. Odparł przyjacielowi:
- Jestem tego świadom w stu procentach. Takie rzeczy potrafią tylko niektóre anioły i bardzo potężni druidzi. Spokojnie, aż tak potężnego medyka nam nie potrzeba, wystarczą Twoje umiejętności i wiedza. Możesz być spokojny.
Raki już dawno wyparowały niczym kamfora, kilka kielichów wąpierza także przeminęło z przysłowiowym wiatrem, a już kelnerka przytaszczyła kolejną już w loży porcję strusia. Książę podziękował dziewczynie, wręczając solidny napiwek – niech ma coś z życia, w końcu śmiertelni tak szybko odchodzą. Med skosztował kawałek pieczystego, uprzednio zanurzonego w sosie i czuł to samo, co upadły przed kilkoma chwilami, chociaż zwykł jadać tutejszą strusinę często. Wszak bycie władcą zobowiązuje do czegoś więcej niż przysłowiowe szlachectwo.
Wtedy też Triss spytała o bonusik dołączony do zapłaty za cudem uratowanego od roztrzaskania się o kocie łby bruku antała z wąpierzem. Medard odpowiedział:
- Wręcz przeciwnie, gdybyś nie przyjęła podarunku, Twój ojciec nie byłby zbyt ukontentowany. Znając Andre, zaraz ględziłby coś o afrontach, skandalach i koniach darowanych, którym nie należy zaglądać w zęby. Pomińmy na chwilę sprawy rodzinne i spójrzmy na to z innej strony – nieprzyjęcie czegokolwiek od władcy wiadomo czym skutkuje w wyższych sferach. Bylibyście pośmiewiskiem połowy Therii, a tego chyba nie chcemy. A tak w ogóle –pal licho konwenanse i savoir-vivre’y – zależy mi, żebyś nie odrzucała tego, co oprócz monet znajdziesz w mieszku, a niewątpliwie przyda Ci się toto w niedalekiej przyszłości. Zobaczysz w Chiropterusie, że nie są to żadne kanty i nie kryje się za tym nic złego. Poza tym matka nie musi o tym wiedzieć, jakby sama mówiła rodzicom, co dostała od Twojego ojca za młodych czasów, pewnie do dzisiaj nie byliby razem. A gość miał serce…
Następnie Triss wzniosła toast za pomyślność spotkania, więc książę przyłączył się do jej intencji i uniósł kielich pełen –a jakże by inaczej- wąpierza, uprzednio delektując się jego bukietem. Coś niebywałego – istna maestria wrażeń i dla nosa, i dla języka. Margothom należą się solidne brawa za coś tak niebywałego i wyważonego zarazem. Triss złożyła podziękowania za zlikwidowanie właściciela Srebrnego Pucharu, który sprzedawał marnej jakości zasiarczony i chrzczony kocim moczem sikacz jako Anperis. Robił to pewnie dlatego, że klientela ze średniej, górnej i szczytowej półki omijała jego przybytek szerokim łukiem, a gościł tam jeno plebs oraz najemnicy – a ci jak wiadomo ruenem nie śmierdzą, a wąpierza w życiu by nie spróbowali, ba zapewne nawet nie oglądali go na oczy, nie mówiąc już o tajnikach znakowania beczek i innych sekretach wytwórcy. Książę już miał odpowiedzieć towarzyszce, gdy upadły wystrzelił z odpowiedzią. Mówił, co prawda, z sensem i w sumie trafił w to, co chciał powiedzieć Medard, ale gdy zamilkł (a wydawałoby się, że nie zrobi tego nigdy, tak się rozgadał, widać Łapa nie była odpowiednią rozmówczynią dla niego) wąpierz dodał co nieco od siebie:
- Dobrze powiedziane – pojemniki można nabyć legalnie, półlegalnie – pod przysłowiowym stołem za gruby szmal czy też poprzez zwykłą kradzież, bo kto się będzie antałami pustymi przejmował? Jednakowoż, zwróćcie uwagę na jedną kwestię. Rodzaju gości, którzy bytowali w tym wątpliwego sortu szynku. Był to dla przypomnienia –plebs, czy też najlichsza forma tegoż, zwana przez uczonych lumpenproletariatem. Wywrotowcy, banici, drobne rzezimieszki, oprychy, dziwki uliczne, tragarze i żebracy – nikt nawet bladego pojęcia o wąpierzu nie miał, o zielonym nie wspominając. Do tego –tu zwrócił się do upadłego- jak słusznie zauważyłeś, najemnicy, którzy prędzej chwyciliby za dambidh lub zwykły spirytus, aniżeli wino wielmożów, ale nawet ci z zaciężnego wojska, którzy mieli styczność z lepszymi winami w mig rozpoznaliby, że toto nie leżało obok najtańszego nie tylko z elitarnych, ale nawet i wyższego gatunku średniej klasy win. Tu przerwał, opłukał usta wąpierzem, zagulgotał jak na enofila przystało, uprzednio delektując się niesamowitym bukietem jednego z najprzedniejszych tworów winiarstwa i zwrócił się do Triss:
- Do tego te kocie szczyny! Przyznać muszę, że człowiek, pijmy jego krew po wieki, wykazał się sprytem i inwencją twórczą. Szkoda tylko, że w złu tak potwornym, jak zdrada stanu, którą niewątpliwie masowe fałszowanie dziedzictwa Karnsteinu, jakim jest Anperis, być musi bez dwóch zdań.
To miłe, ale nie dziękuj – wykonałem tylko swój obowiązek. Naprawdę, nie ma tutaj nic nadzwyczajnego, no może poza ego tego oszusta i drwiny z wymiaru sprawiedliwości. Dobrze, że mamy Inspektorat i Jeżozwierza, wypijmy więc za niego i całą organizację, niech działa tak skutecznie jak mieliśmy to okazję podziwiać jeszcze tej nocy!
Uniósł więc kielich wypełniony po brzegi Anperisem i czekając na Triss wstrzymał się z piciem czy zakończeniem toastu.
Gdy wszyscy odpowiedzieli na wezwanie i wypili zdrowie Emhyra var Emreisa, pogromcy oszustów i szemranych spelunek, gdzie kocie szczyny leją się garncami, szczur udaje mięso zająca, a pospolita gapa jest strusiem, Keli i Saav znowuż zaczęli swe przekomarzanki. To typowe dla par, nawet tych, które za takowe nie chcą w oczach społeczeństwa takiego czy innego uchodzić. Medard nie zwracał uwagi na wzajemne zaczepki obojga – nie interesowało go to w ogóle. Jednak, gdy łuczniczka nazwała go pozorantem, zapewne z uwagi na aktywność w dzień i trawienie ludzkiego pokarmu, zwrócił się do Triss tak, by zajęci przekomarzankami nie słyszeli tej rozmowy:
- Słyszałaś to samo, co ja? Coś mi się wydaje, że -jak na pozorantów- możemy sprawić dziewczynie nielichego psikusa! W dodatku chce pozbyć się ogona w celu udowodnienia prawdziwości swych wynurzeń. Na żarty nadszedł czas. Oczywiście przyjdzie pora na uświadomienie jej pewnych rzeczy, ale o tym potem. Przynajmniej będzie zabawnie i to bez udziału profesjonalnych kuglarzy czy błazna, któremu należałoby się olbrzymie wynagrodzenie. Zapowiada się ciekawy zakład…

Dzień jak co dzień, powiadacie? Nic bardziej mylnego – w Mamucie zdarzyło się już tyle, że starczyłoby na obdzielenie tygodnia, a licząc to, co stało się w Anperii - zapewne miesiąc byłoby mało. Niezbadane jest tempo czasu. Upstrzenie zdarzeniami zmienia się niczym w kalejdoskopie, a najstarsi mieszkańcy ziem nie wiedzą, kiedy wypadnie następny czas tak bogaty w różne przygody. Tego nie potrafią przewidzieć nawet najbardziej uzdolnieni z wieszczów czy astrologów.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

Łapa zbliżyła się do niego na tyle blisko, że mógł czuć jej oddech na sobie. Podniósł tylko jedną brew i odgryzł się krótko z tajemniczym uśmiechem.
— Jeżeli czujesz się na siłach to zapraszam, o ile się oczywiście odważysz, słowo strach masz wypisane na twarzy, złotko — Err postanowił sprowokować ją, ale kobietę porwał jej kolega, zanim sytuacja eskalowała w cokolwiek większego. Zmierzył ich tylko wzrokiem, stanowczo dawali wrażenie kłótliwej parki. Wzruszył ramionami, nie widząc w sytuacji swojego dalszego interesu.
— Buntowniczki nie wiedzą, kiedy przestać — zaśmiał się cicho pod nosem, czując już na sobie karcące spojrzenie Tayi.

Emirey dosyć odruchowo podążał za tym, co działo się wokół, nawet z samym toastem, ostatecznie decydując się wypić zawartość kielicha. Okazało się to niemądrym wyborem. Trunek nie był w całości z krwi, ale to nie zmieniło podświadomej reakcji umysłu i ciała upadłego. Uratował się tylko tym, że potrafił panować do pewnego stopnia nad własnym ciałem i odruchami.
Taya do tego momentu niespecjalnie interesowała się wszystkim wokół, pochłonięta talerzem i winem. Łącząca ją z upadłem więź, pozwoliła jej, jako pierwszej zareagować na sytuację, zanim stało się to zauważalne dla reszty towarzystwa. Zerwała się nagle z miejsca, robiąc przy tym sporo hałasu przez szurającej krzesło.
— Med, potrzebuję trochę świeżego powietrza, wybaczcie. Kradnę ojca ze sobą. — Uśmiechnęła się do wampira i złapał upadłego pod ramę, który zachowywał się co najmniej dziwnie. Ciągnięty przez córę wyglądał na osłabionego, a kroki mniej pewne i niestabilne.
Opuścili balkonik w szybkim tempie i schodząc razem po schodach, wylecieli przez główne drzwi. Same drzwi zatrzasnęły się głucho, a spora część klienteli kręciła głowami. Smoczyca nie miała czasu, aby przejmować się takimi drobiazgami. Inni mogli tego nie widzieć, ale ona towarzyszyła upadłemu przez 100 ostatnich lat. Ewentualnie mógł to zauważyć Med, ale on nie mógł podjąć żadnej akcji z wiadomych powodów. Nie miała mu tego za złe, świadczyło to tylko o tym, jak dobrze znał Emireya.
— Ah, nie tutaj, nie na środku głównej ulicy do licha! — zerknęła na coraz bladszego skrzydlatego.
W całej sytuacji dziękowała bogom, że był środek nocy i ruch był o wiele mniejszy. Wypatrzyła ciemniejszą uliczkę, w którą raczej nikt o zdrowym rozsądku nie wchodziły o tej godzinie. Sytuacja wymagała jednak zacisza i braku ciekawskich oczu. Zaciągnęła w nią ojca, który już o własnych siłach oddzielił się od niej i upadły na kolana, opierając się dłońmi o ścianę, z głową trochę poniżej barków.
Taya oparła się plecami o chłodną ścianę budynku i westchnął ciężko, patrząc na drżące ciało upadłego. Znała za dobrze wszelkie słabości ojca, więc i tym razem nie musiała zgadywać.
— Med nie miałby za złe, jakbyś tego nie wypił. Czemu jesteś taki uparty? Co próbujesz tym nam pokazać? — mruknęła niezadowolona, chociaż w głosie dziewczyny było więcej troski niż pretensji.
Upadły nie odpowiedział, męcząc się i opróżniając żołądek z zawartości dzisiejszej nocy. Reakcja umysłu i organizmu był tak silna, że nawet po opróżnieniu ze wszystkiego, wciąż miał silne odruchy wymiotne i czuł się okropnie. Nie zapowiadało się więc, aby szybko wrócili do Mamuta.
— Myślałem, że nie będzie źle — odezwał się upadły do córki, słabym głosem.
Córa przymknęła oczy, splatając dłonie pod biustem z kwaśną minę.
— Mężczyźni… zachowujecie się czasami jak idioci. Ciężko podążać za zdrowym rozsądkiem? Nie jesteś dzieckiem.
O ile zazwyczaj zachowywała się jak niewinna i bezbronna istota, czasem musiała odegrać rolę odpowiednią do wieku, jak przystało na kobietę. Zwłaszcza przy takim beznadziejnym przypadku jak były król upadłych. Momentami odczuwała do niego strach i respekt, a innymi po prostu było żal jego marności.
— Ej, co to się dzieje?
Do uliczki podeszło dwóch zainteresowanych, chociaż co bardziej bystre osoby od razu zrozumiałby, że ich „bezinteresowność” kierowana była atrakcyjnością smoczycy. Ciemna uliczka i kobieta aż prosiło się o kłopoty.
— Nie radzę, idźcie w diabli — odrzekł dosyć marnie upadły, ale nie wzięli go na powaźnie.
— Słyszałeś tego klauna? — zaśmiał się jeden z nich i idąc już w kierunku klęczącego mężczyzny, ale na drodze stanęła mu smoczyca, odgarniać włosy z twarzy.
— Aj, zostawcie tego przegrywa. Zabawmy się razem, co wy na to? — smoczyca przegryzła wargę, lustrując wzrokiem dwóch osobników.
Faceci wymienili się spojrzeniami, uśmiechając się lubieżnie, że dzisiaj się nieźle zabawią. Za parę chwili jednak mieli się przekonać, że wylądują w całkiem innym miejscu.
Dwójka petentów i smoczyca zniknęli głębiej w uliczce, tak że nawet upadły nie był w stanie widzieć. Cisza trwała długo i nawet upadły zaczynał się obawiać, ale gdy dotarły do niego przyduszone krzyki, mruknął tylko do siebie, jakby próbując sobie to zapisać w pamięci.
— Kobiety potrafią być okrutne, cholernie, brzmią jak prosiaki na stole rzeźnika. Nie chcę wiedzieć, co im zrobiła.
Err tylko pokręcił głową sam do siebie, próbując jak najmniej skupiać się na odgłosach z głębszej części ciemności. Smoczyca wyłoniła się sama w końcu, mając na sobie sporo plam z krwi na ubraniach, dłoniach i twarzy. Upadły wiedział jedno, faceci odwiedzą dzisiejszej nocy tylko cmentarz, o ile ktoś ich pozbiera wcześniej w całość.
— Rzadko jesteś do tego stopnia brutalna — rzekł, nie pytając się nawet o los przyjemniaczków. Nie chciał wiedzieć.
— Nie mam humoru, dobrze powinieneś wiedzieć, że jako smok mam i ja nieprzewidywalne dni. Chociaż nie wytrzymali zbyt długo, a szkoda. Wydawali się, że wytrzymają dłużej.
— Mogłaś przynajmniej ich nie zabijać. Ech, a to niby ja jestem źródłem przemocy
Taya mając głowę klęczącego upadłego na wyciągnięcie ręki, palnęła go w tył głowy dosyć mocno, a przynajmniej na tyle, że Err uderzył czołem o ścianę.
— A to za co do cholery?! — upadły tym razem nie wytrzymał i już wstał o własnych siłach, aby przyłożyć córce po twarzy, ale biorąc aktualny stan, dosyć mocno się przeliczył.
Dziewucha bez problemu złapała go za nadgarstek, ale on dopiero teraz zauważył gadzie oczy Tayi, która wpatrywało się w niego beznamiętnie, ściskając dłoń coraz boleśniej.
— Ojcze — stwierdziła trochę z kpiną — Nie jesteś niepokonany, dobrze wiesz, że najlepiej siedzieć cicho, gdy jestem w tym stanie. Podnosisz rękę na mnie? Dawno nie miałam okazji wyładować nagromadzonej irytacji i złości na ciebie. Myślisz tylko o sobie, więc wypnij klatę i przyjmij to, jak przystało na byłego króla. Zaciśnij zęby! — dodała z dziwnym uśmiechem.
— Cholera, Med… — nie zdążył nawet krzyknąć, zwłaszcza że i tak był osłabiony.

— Wujek tobie nie pomoże! Daj się przytulić.
Taya bez problemu przyciągnęła upadłego, który dostał pięścią prosto w żołądek. Wbrew pozorom, siłą kryjąca się za tą drobną posturą smoczycą pod postacią kobiety, była myląca. Normalna osoba skręcałaby się z bólu. Upadły zgiął się w pół, aby dostać następnie z kolana prosto w twarz. Córka chyba całkiem oddała się złości, bo tym razem aż wyleciał w powietrze. Świat upadlakowi zawirował w oczach, nie mogąc pozbierać się do kupy ani umysłem, ani ciałem.
— Nie myśl, że to koniec. — Słodkość w tym głosie, przerażała nawet jego. Smoki potrafiły być okrutne i wiedział o tym aż za dobrze, ale dzisiaj był pierwszy raz, że Taya straciła kontrolę nad sobą do tego stopnia.
Złapała go za szyję w powietrzu i uderzyła nim o kamienie uliczki z taką siłą, że zabrakło mu tchu. Siła ukrywająca za uderzeniem spowodowała zapaść ziemi i powstanie małego wstrząsu wokół nich. Pęknięcia pojawiły się i na bruku, jak i na pobliskich budynkach.
„Cholera, jeszcze chwila i zamieni się w smoka. Med mnie wypatroszy”
Taya siadła na brzuchu ojca okrakiem, łapiąc go nogami za boki i na zmianę uderzając po twarzy. To z lewej, to z prawej. Gdyby nie zahartowane ciało, Err dawno skończyłby jak panowie głębiej w uliczce.
— Myślisz tylko o siebie! — wywarczała cicho, nie zwracając uwagi na krwawiące pięści i obdzielając twarz upadłego obficie fizyczną miłością.
Całość wydawała się dla Erremira trwać wieczność, wszystko wydawało się odgrywać w spowolnionym, wręcz leniwym tempie. Wyraz płaczącej twarzy Tayi z wymieszanym wyrazem złości wypalił mu się głęboko w pamięci, jak i smak słonych łez wymieszanych z jego i jej krwią.
„Heretique, widzisz to? Jaka matka, tak córka… pobity przez matkę, pobity przez córkę. To chyba nie przypadek, prawda?” — zaśmiał się do własnych myśli.
Zebrał siły i pod szczególną uwagi Tayi, znalazł szansę, aby sięgnąć dłonią do zalanego łzami policzka córy, aby otrzeć go kciukiem czule.
— Nie złość się tak, bo zamienisz się starą, zrzędliwą babę.
Po owym geście pięść dosiadającej go kobiety nie trafiła w twarzy, tylko w zniszczony bruk tuż obok jego głowy. Oczy Tayi wróciły już do ludzkiego wyglądu i stwierdzając z żalem.
— Dalej jesteś beznadziejny w pocieszaniu kobiet, co to miało być? — zaśmiała się przez łzy, zauważając dopiero, że Err przestał się ruszać.
— Tato? Tato?! — zaczęła szarpać nieprzytomnym upadłym, wpadając w panikę, zwłaszcza że stan twarzy upadłego nie był przyjemny dla oka. Dziewucha była na tyle mocno podpita, że nie mogła myśleć trzeźwo w sytuacji i bała się, że pobiła go na śmierć. Okazało się, że wąpierz okazał się o wiele za silny dla takiej abstynentki jak smoczyca.


Po tym wydarzeniu upadły na długo zapamiętał, aby pilnować co podawane jest córce do picia.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Przed odejściem kelnera, Tristanie udało się jeszcze na chybcika zamówić mały, porcelanowy spodek pełen siekanej wątróbki, który miał trafić pod nos jej kociego towarzysza, tak zafascynowanego rozmową dwunogów, że aż zaczął udeptywać sobie posłanie na kolanach właścicielki, mrucząc przy tym sennie i bez większych emocji. Jego zielonkawy ogon połyskiwał w świetle świec, rzucając krótkie refleksy na toczek wampirzycy sprawiając, że malowane na srebrno guziczki pokrywał nalot barwy mchu, a pojedyńcze pióra wibrowały w rytm oddechu, jakby w każdej chwili miały wypaść i leniwie popłynąć ku ziemii. Duże pomarańczowe ślepia zmrużyły się w błogim stanie, a błękitny łepek zawisł na łapkach i zaraz można było usłyszeć ciche, kocie chrapanie. Doprawdy, gdyby nie obecność księcia i porzucenie etykiety, Triss nigdy nie weszłaby do podobnego lokalu ze zwierzakiem, którego chrakter potrafi ulec zmianie nawet trzy razy w ciągu dnia. Kobietę ciekawiło, kiedy będzie musiała wstydzić się za towarzysza po raz pierwszy.
Mimo to noc upływała im zaskakująco miło, bez krępujących ciszy i niezręcznych przerw. Tristana próbowała nie skupiać się tylko na osobie Medarda, choć w rzeczywistości był on jedyną postacią, jaką tutaj znała. A przynajmniej z widzenia i słyszenia. Wampirzyca bardzo chętnie wsłuchiwała się w rozmowy prowadzone przez najemników, zwłaszcza dogryzającą sobie parkę, dla której najwyraźniej była to codzienność, skoro dokuczali sobie nawet przy stole. Szczególnie zainteresowała ją postać zmiennokształtnej, która zaraz po tym jak zniknęły wszelkie iluzje, przestała zawracać sobie głowę wyglądem i zdaniem innych i po prostu została sobą. Tak samo fizycznie, jak i w manierach. To drugie akurat nie zrażało arystokratki, dla której była to jakaś nowość po za nudnymi lekcjami etykiety i manier, jakim poświęcała każdą chwilę z wysoko urodzoną matką.
- To, o czym prawisz to prawda - odpowiedziała Saavielowi, przenosząc na niego swoje fioletowe oczy. - I nie dziwi mnie, że próbowano oszukać jedynie tych z niższych klas społecznych. Widzisz, wśród arystokracji pełno jest snobistycznych damulek i ich partnerów, którzy nie tkną wina, które nie było przy nich otwierane. Prawdziwi koneserzy naprawdę cenią sobie ten moment, mogą wtedy zabłysnąć zmysłem i upewnić się co do trunku. Nie neguję również pomysłu z uprowadzeniem naszych beczek, choć zważywszy, że osobiście je dostarczamy i zabieramy, złodzieje muszą wykazać się nie małym sprytem, aby je zdobyć. Jeszcze ciężej jest z podrabianiem butelek. Mój ojciec wymyślił, że lepiej będzie gdy herb rodzinny wytłaczany będzie wewnątrz butelki, a nie na zewnątrz, jak ma to miejsce na przykład z kuflami do piwa.
- I dziękuję - dygnęła, unosząc kieliszek na miłe słowa komentarza na wino, które powoli zdobywało coraz więcej stołów w Alaranii. A propo stołów... ledwie atmosfera zdążyła się zagęścić, kelnerzy i kelnerki wnieśli półmiski wyśmienicie pachnących dań, w tym i jej zamówienie - gęsią szyję ze śliwkami, zmodyfikowane o spodeczek wątróbki dla Cezara, który czując przysmak, zerwał się i oparł przednie łapy o krawędź stołu, wypatrując jedzenia. Jego ogon zafalował złociście w półmroku i rozwinął do jednej trzeciej całego wachlarza, z gracją ukazując wszystkim kolorowe oczka na piórach.
- No już, na ziemię - mruknęła do niego wampirzyca, by następnie wolną ręką wyciągnąć z kieszeni wilgotną chustę do wytarcia dłoni z drobnej sierści pupila i dołączenia do towarzyszy.
Gęsia szyja była bardzo łagodna i delikatna, rozpadała się pod naciskiem widelca tak, że nóż o stalowej rączce z wygrawerowanym mamutem służył jedynie jako ozdoba. Śliwki natomiast, przyduszone w winie, oddawały każdą użytą przy nich przyprawę. Triss od razu rozpoznała w nich bazylię i oregano z nutą pieprzu. Całość naprzemiennie popijała winem i świeżą krwią, po to drugie sięgając znacznie częściej aby nie budzić sensacji. W końcu różni ludzie różnie reagują na obecność wampira.
- W takim razie dziękuję za to, cokolwiek tam znajdę - tak Triss podsumowała wypowiedź księcia, zanim wzniesiono kolejne toasty, do których ochoczo się przyłączyła. No może mina jej lekko zrzedła, kiedy książe wspomniał o Jeżozwierzu, ale nie chciała nawiązywać przy stole do konfliktów i utraczek, jakie wybuchały między nim, a jej ojcem. Posłany w stronę Medarda sztuczny uśmiech powinien mu to solidnie wytłumaczyć, a jeżeli nie, to kolejny toast wzniesiony przez wampirzycę będzie dotyczył chęci, by Inspektor trafił w końcu na przysłowiowy kamień.
Nagle uwagę Triss przyciągnął ruch po prawej - to właśnie odchodził Erremir, który zbladł bardziej, niż to było chyba fizycznie możliwe w towarzystwie córki, chcącej odetchnąć świeżym powietrzem. W pierwszej chwili kobieta chciała nawet zaproponować pomoc, ale nim zdążyła odłożyć widelec para opuściła Jurnego Mamuta.
- Co masz na myśli? - zapytała księcia, powracając myślami do teraźniejszości, czyli o podsłuchanym zakładzie panterołaczki i najemnika.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Propozycję wyrównania stawki zakładu o wampiryzm Kelisha przyjęła kiwnięciem głową na znak, że odpowiadały jej takie warunki. Jak dla niej były wprost idealne: Saaviel nie mógł przecież zabrać jej ogona, za to ona mogła zdobyć jego miecz, który mogłaby potem sprzedać dowolnemu żebrakowi za garść piachu. Oczywiście, wszystko na oczach aktualnego właściciela. Rozmowy o winach wpadały jej jednym uchem, a wypadały drugim. Nie znała się na dobrych alkoholach i nie odczuwała potrzeby pogłębiania tej wiedzy. Najemnicza sakiewka zbyt rzadko pękała w szwach od złota, aby przepuszczać pieniądze przez żołądek. Skupiła się więc na zapełnianiu tego ostatniego na cudzy koszt. Przynajmniej do momentu, gdy jej uwagę zwrócił Emirey. Wtedy od burdy przy książęcym stole ocaliła towarzystwo dużo mniejsza awanturka.
Przez cały czas, gdy miecznik ciągnął za panterołaczy kolczyk, jej górna warga drżała wyraźnie w bezgłośnym powarkiwaniu. Miała ochotę wygarnąć mężczyźnie, że sam nie powinien podskakiwać, ale była zbyt wściekła i obolała. Gdy ją wypuścił, również rozluźniła palce i odsunęła się z krzesłem nieco dalej. Jej apetyt wciąż dopisywał, zgodnie z zasadą znaną każdemu, kto miał cokolwiek wspólnego z wojaczką lub wędrówkami: jeść i spać należało zawsze, gdy była po temu okazja. Byle nie przesadzić zarówno z obżarstwem jak i zbyt długim snem. Dlatego wróciła do ogryzania szkieletu zająca, zupełnie nic już sobie nie robiąc ze zdania współbiesiadników. Wprawnymi ruchami odrywała kolejne kości i oczyszczała je dokładnie z mięsa. Każdą grubszą przegryzała nawet z trzaskiem, by móc potem nożem wydłubać szpik - koci rarytas.
- Akurat jestem pewna, że tobie mogę gardło rozerwać a nawet wątrobę na żywca wygryźć, więc nie zgrywaj chojraka - wymamrotała nieco niewyraźnie przez wciśniętą między trzonowce kość, którą akurat przełamywała. Konsumpcję przerwała tylko po to, by dołączyć się do zaproponowanego toastu, przy okazji którego, z iście chamską wprawą nabytą w mniej eleganckich lokalach, osuszyła kielich jednym haustem. Po prawdzie konkursy w piciu zwykle były realizowane przy użyciu znacznie delikatniejszych trunków, ale Łapa obraziła się na cały świat, choć sama nie wiedziała, za co i postanowiła w racji tego postępować w pełni po kociemu. Czyli interesować się tylko czubkiem własnego nosa. Dlatego nie zaszczyciła wychodzących uzdrowiciela i jego córki nawet spojrzeniem. Ba, nawet dziwaczny koto-cudak rozkładający ogon nie przykuł jej uwagi. Zdawała się widzieć tylko swój talerz i kieliszek, który chętnie dopełniała, nie czekając, aż ktoś ją wyręcz. Po niezbyt długim czasie na jej ciemne policzki wypełzły delikatne wypieki, sugerujące początek zbawiennego wpływu alkoholu na zwierzołacze humorki.
- Jak sprawdzimy, kto wygrał? Zaproponujemy dziaba, czy szukamy osiki? - Łapa powstrzymała dłoń z pełnym naczyniem unoszonym do ust, zdawszy sobie sprawę, że chociaż mówiła do Saaviela, zrobiła to nieco za głośno, przez co dwójka "pozorantów" mogła dosłyszeć jej pytania bez wysiłku. - Przewietrzę się, zanim usnę pod stołem. Jakbym nie wróciła zaraz... to pewnie robię u jakiegoś chędożonego arystokraty za dywanik.
Oznajmiła, po czym odsunęła sobie krzesło i zabrała się do wyjścia. O jej niezbyt chlubnym stanie doskonale świadczył pewien drobny szczegół: kierując się w stronę schodów nie zabrała ze sobą żadnej broni, ani nawet płaszcza, pod którym mogłaby ukryć swoje kocie cechy. Tyle dobrze, że szła prosto i zachowała tyle przytomności umysłu, by nie zjechać na poręczy, a tylko przeskakiwać po dwa stopnie.

Na dworze odetchnęła z ulgą rześkim powietrzem, dopiero zdawszy sobie sprawę, jak rozgrzało ją wypite wino. Początkowo chciała tylko wybrnąć z niezręcznej sytuacji, ale widok nocnego nieba zachęcił do krótkiego spaceru. Kelisha ruszyła przed siebie, rozluźniając wiązanie koszuli pod szyją na ile tylko się dało. Kilka chwil na otrzeźwienie wydawało się wprost genialnym pomysłem. Przynajmniej, do momentu, gdy usłyszała znajomy głos wołający ojca. Zastrzygła uchem, obracając się, by jak najbardziej oddalić się od źródła dźwięków.
- Nienawidzę siebie - wyszeptała pod nosem, ponownie zawracając na pięcie i przyspieszając do truchtu. Zatrzymała się dopiero u wylotu uliczki, gdzie dostrzegła jakąś postać kucającą i szarpiącą czymś leżącym na ziemi. Teraz miała pewność, że głos należał do rudej córeczki Emireya z Mamuta.
- Nie wyj tak, bo wszystkie psy... spłoszysz - panterołaczka zrobiła krótką pauzę i ściszyła głos, gdy zauważyła u bezwładnego zezwłoka dwa wielkie elementy, których przy stole zdecydowanie nie miał, a które podejrzanie przypominały skrzydła. Przez chwilę miała ochotę rzucić się biegiem, obierając kurs prosto na Góry Dasso i nie zatrzymywać się, aż nie dotarłaby na któryś szczyt, ale nagle zdała sobie sprawę, że ciemnoskrzydły anioł był nieprzytomny. A po bliższych oględzinach okazał się dotkliwie pobity. - Leć po Medarda. Albo jakąkolwiek pomoc. Popilnuję go, a jeśli będzie trzeba, podleczę. Jazda, dziewczyno, póki dycha!
Głuchy ton łuczniczki mógł wydawać się spowodowany szokiem. Ale gdy tylko Taya oddaliła się na względnie bezpieczną odległość, Kelisha podeszła do ofiary napaści, obmacując obiema dłońmi własne biodra.
- Cholera, wszystko zostawiłam - mruknęła pod nosem, kucając przy chwilowo bezbronnym, więc również mało strasznym, Upadłym. - Gnojówki w pobliżu też nie czuję. Nie dźgnę, nie utopię... Co ja z tobą, ptaszyno, mam zrobić? Wiem! Może nie zdechniesz, ale chociaż się pobawię, dużo gorzej nie będzie.
Ostatnie słowa wyszeptała wprost do ucha znaleziska, głaszcząc go delikatnie po policzku. Rozejrzała się czujnie błyskając szklącymi się od alkoholu oczami i wypatrując świadków, ale okolica była opustoszała. A przynajmniej taka się wydawała. Bez dalszej zwłoki oparła dłonie na piersi skrzydlatego i dosiadła go okrakiem, udami dociskając jego ramiona do boków. Nucąc cichutko pod nosem obejrzała pobieżnie jego pióra i wybrała kilka lotek, które bezlitośnie wyrwała i wcisnęła w kok, by chwilowo nie przeszkadzały. Później zawsze mogła powiedzieć, że same wypadły.
- Trzeba ci pomóc. Zobaczmy, czy uda mi się cię otrzeźwić - niemal wywarczała, po czym splunęła prosto w oczy ofiary. W końcu niektórzy zalecali oblanie omdlałego wodą, a tej chwilowo nie miała. Następnie kilkakrotnie uderzyła go otwartą dłonią w policzek, aż głowa rzekomego uzdrowiciela podskakiwała na bruku. Ani myślała bawić się jak oprawcy Emireya. Zwykłe tłuczenie pięścią mogło nie wystarczyć, a satysfakcji miała chwilowo dość. Pozostało tylko przejść do konkretów. Kocica strzeliła na boki świecącymi w mroku ślepiami i nachyliła się nisko nad Upadłym, jedną dłoń oparłszy na ziemi głowy, a drugą odchyliwszy jego brodę. Zatrzymała się dopiero, gdy już dotykała zębami skóry gardła anioła.
- Młoda nazwała Medarda wujkiem. Jeśli połączy to ze mną, nie dobiegnę nawet do bramy, a moje futro przed świtem będzie leżało przed jego kominkiem. Ale to piekielny! A ta mała sucz pewnie jest taka sama, skoro to jego córka. Czyli pewnie silna i trzeba szybko - pomyślała, po czym warknęła i poprawiła chwyt szczękami. Czuła już nawet cudzą skórę pod językiem, kiedy znów się zawahała. Chciała wykorzystać okazję, by posłać jednego z ciemnych aniołów na drugą stronę diabli wiedzą, czego. Z drugiej strony ceniła sobie swoje życie. Gdyby ktoś spojrzał w stronę zaułka, ukazałby mu się dość dziwny widok. Kobieta z wściekłe poruszającym się czarnym ogonem i w rozchełstanej koszuli nachylała się nad skrzydlatym mężczyzną, na którym siedziała okrakiem, pozornie tuląc twarz do jego szyi. Niby schadzka prawie, jak każda inna. Tylko jakoś zapach krwi i ledwie wyczuwalny smród śmierci dwóch pechowców, którzy zaczepili smoka, nie pasowały do całego obrazu.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

No tak. Skinął lekko głową na potwierdzenie tego co mówił Medard, uśmiechając się lekko na wzmiankę o niższych klasach społecznych. Prawie roześmiał się. Wampir miał rację, choć z drugiej strony... Niekiedy każdy chciał zasmakować trochę bogactwa.
- Jakby zaciężni bawili się po aż takich spelunach. Dobrze wyszkoleni i świetnie uzbrojeni wojacy rzadko odwiedzają takie przybytki, na pewno nie po to aby próbować drogich win. Od tego są lepsze przybytki. To było wino dla marzycieli, chcących zasmakować wyższych sfer, nie płacąc przy tym tak dużo. O ile owe nie było tylko na pokaz... - Dodał z uśmiechem na twarzy. O ile Kelisha była świetna pod względem jej humorów, zadziorności, pozwalając mu pobawić się z nią, Medard pokazywał że nie rozmawiał z pierwszym lepszym "możnym", a kimś kto miał łeb na karku. I szczerze powiedziawszy, słysząc Triss, doszedł do podobnego zdania. Tyle że ta najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z tego kim był. Parsknął cicho gdy "uczyła" go o zachowaniach szlachty.
- Doskonale zdaję sobie sprawę jak to wygląda w wyższych sferach moja droga. Co do beczułek, butelek... Był to jedynie luźny przykład, choć dalej jestem w stanie znaleźć prosty sposób na podrobienie tego. Tyle że kosztowny. - Szczerze nie wierzył aby tego pokroju był w stanie wyskrobać złoto na pierwszego lepszego maga który choć trochę zna się na magii struktury. Nie żeby potrzeba było specjalnego talentu do tego, ale jednak większość obdarzonych darem lubiła się cenić. Pod koniec wypowiedzi oczywiście posłał w stronę wampirzycy delikatny uśmiech. Rozmowa jak rozmowa, ale czasami miło było znaleźć się w bardziej wyedukowanym gronie. Jego wzrok przez chwilę śledził Triss, szukając reakcji na "moja droga". Książę wyraził się całkiem jasno co do jego spojrzenia na etykietę, ale Saaviel miał przeczucie że akurat młoda wampirzyca nie będzie w stanie od tak przestawić się. Kątem oka spoglądał też na samego Medarda, który jednak wykazywał zainteresowanie swoją poddaną. Rzadko kiedy książęta obdarowywali prezentami od tak. Samo zaproszenie do karczmy nie było szczególne, ale ciekawość Saaviela wzbudził fakt iż wampir zaproponował jej nie przerywanie spotkania tylko na tym. A podobno w samym pałacu mieli już przejść do szczegółów samej wyprawy. Choć w gruncie rzeczy nie miał pewności co do motywów Medarda i tego co chciał osiągnąć, ciekaw był co z tego wyjdzie. Czy miał rację, czy może nie? Uśmiechnął się sam do siebie i wrócił do posiłku.

Tyle dobrze że Łapa nie próbowała niczego teraz zrobić. Jeszcze zniszczyli by atmosferę... Parsknął w myślach i sam również wrócił do jedzenia, skoro ta nie zamierzała nic robić.
- Ten brak wychowania... Próbuj Łapo... - Mruknął spokojnie przerywając konsumpcję na chwilę, by odpowiedzieć na jej niewyraźne słowa. Nie zrozumiał wszystkiego, ale ogólny sens był jasny, "groziła" mu. Posłał jej szeroki uśmiech i upił kolejny łyk wina by powrócić zaraz do strusia, choć samego trunku nie pozostawiał długo na stole, sięgając co chwila po kieliszek. Mimo to zanim Panterołaczka znowu się odezwała, wypił mniej niż ona, znając siebie, nie zamierzał wprowadzać siebie w stan nawet bliski upojeniu. Wybuchnął śmiechem na jej pytanie i pokręcił głową.
- Od razu odetnij ich głowę... - Wyrzucił z siebie bez zastanowienia, dalej śmiejąc się. Mimowolnie jego wzrok skierował się ku parze wampirów. Choć zdążył kontem oka że Kelisha zawahała się. Jakby nie słyszeli większości tego co mówili... Pokręcił tylko lekko głową, szukając jakiejkolwiek reakcji na twarzach Medarda i Triss. I o ile zwrócił wcześniej uwagę na fakt iż Emirey w pośpiechu opuścił karczmę, nie przyszło mu do głowy aby zaprzątać tym swoje myśli. Ot, coś się musiało stać, wolał nie wtrącać się w nie swoje sprawy, nie kiedy miał do czynienia z kimś takim. A jednak jego uszy wychwyciły coś pośród dźwięków zabawy i rozmów. Głuche uderzenie, jakby ktoś zniszczył ścianę... A może bruk... Tyle był w stanie wychwycić. Spojrzał za oddalającą się Łapą. Nie jego problem, prawda?
- Medard, jeśli mogę, chciałbym prosić abyś nie wyjawiał Kelishy mojego pochodzenia. Przynajmniej do czasu samej wyprawy o ile dojdzie do niej i będziemy jej częścią. Im mniejsza szansa na wydostanie się plotek, tym lepiej. Także proszę ogranicz to do minimum, zdaję sobie sprawę że ktoś będzie musiał wiedzieć, ale o wiele łatwiej jest upewnić się że nie będą tego rozpowiadali po karczmach już w trakcie wyprawy, niż przed nią. - Uśmiech na jego twarzy zniknął, zaś ton głosu stał się poważny, choć nie zimny. W końcu nie zamierzał wyglądać jakby groził Księciu, a jedynie chciał przekazać mu prośbę, którą miał nadzieję że ten potraktuje poważnie. Wolał nie musieć zajmować się aniołami w trakcie podróży w nieznane, szczególnie że jeśli Niebiańscy mieli wystarczająco czasu, potrafili zorganizować na niego całkiem zgrabne polowanie, z udziałem większej ilości skrzydlatych. Już raz ledwo uciekł z tego typu obławy. Mimo całego swego talentu, zdawał sobie sprawę że nie wygra z piątką czy szóstką w "uczciwej" walce. Nie kiedy Ci trzymali się razem. Jeśli miał być pewien czegoś w życiu, był to fakt że nie zamierzał zginąć z rąk tych którzy podążali za słowami Pana, jak za prawdą objawioną, niczym owieczki na rzeź...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Tak ten chędożony świat już jest skonstruowany, iż wszystko, co dobre ma tendencję do efemerycznej wręcz obecności pośród żywych, niekiedy niewystarczającej nawet, by zmysły śmiertelnych zdążyły się nacieszyć ową dobrocią szybciutko znikających rzeczy: nieważne, czy to wykwintna potrawa przygotowana przez najznamienitszego szefa kuchni, wino dla marzycieli kosztujące tyle, co niejeden dzianet z rzędem paradnym czy husarski koń bojowy z pełnym rynsztunkiem, pełnia uczucia względem tak zwanej drugiej połowy tudzież cokolwiek innego, równie ulotnego tak samo jak dorosła postać pewnego owada, który jako larwa żyje sobie w toni wodnej przez kilka lat, by przekształcić się w formę zdolną do rozrodu, dokonać tegoż aktu i skończyć w paszczy ryby lub ptasim dziobie jeszcze tego samego dnia. Rasy obdarzone przez naturę długowiecznością lub teoretycznie nieśmiertelne mają –co prawda- czas, by nacieszyć się powyższymi aspektami życia, lecz są one równie wyczekiwane przez nie, co osobniki, którym przyroda poskąpiła lat na tym łez padole i w niecały wiek muszą żegnać się ze światem. Dla wąpierza czy smoka mogącego przeżyć trzydzieści razy tyle, co przeciętny człowiek, żywot tego ostatniego jest jak splunięcie do rynsztoka. A jednak, łączy ich więcej, niźli by się tego spodziewali.
Jednym z takich właśnie momentów życia była niewątpliwie wizyta w Mamucie. Woń potraw przyprawiała o obłęd, a jakość podawanych do nich trunków niejednego przyprawiła o zawrót głowy nie tylko z powodu ceny. Kelnerzy wnieśli właśnie kolejne dania, w tym osławionego jelenia w kurkach i rozmarynie. Medard domówił jeszcze strusią pieczeń i gruszecznik z miejscowych cydrowni.
Tymczasem rozmowa między biesiadnikami rozgorzała w najlepsze. Medard odpowiedział Saavielowi, mając na względzie również to, co usłyszał od Triss:
- Najmici też mają swój system klasowy. Najznamienitsi z nich w ogóle nie odwiedzają takich dziur, chyba że mają w nich jakąś sprawę do załatwienia lub wykonują zlecenie. Co do wina – zgoda.
Magia odpada, gość nie był w ciemię bity, ale za bardzo cenił sobie zarobione złoto. Nigdy nie wydałby ruena, nawet nadgryzionego przez probierzy i ząb czasu na coś tak niedostępnego –w jego mniemaniu- jak usługi czarodzieja tudzież kreomagatora. Wniosek z tego, iż albo miał konszachty ze złodziejami, albo któryś z pracowników winnicy sprzedawał mu stare beczki i butelcyny, które i tak trafiłyby na śmietnik. Fałszerstwa łatwo wykryć, natomiast barachło w oryginalnym opakowaniu wydaje się gminowi tym, co to drugie miało sobą reprezentować, a przecież gnój owinięty w złotogłów nadal cuchnie tak samo.
Mówiąc to, uciął temat oszusta, który najwyższą cenę zapłacił za lekce sobie ważenie prawa i sprzedawanie barachła jako dziedzictwa Księstwa, że o truciu gości –jacy by oni nie byli- i kantach na składzie potraw nie wspominając nawet.
Przy toastach Triss podziękowała za peany prawione na cześć jej wina. Med. odparł:
- Naprawdę nie masz za co dziękować. Wyborność wąpierza jest faktem niezaprzeczalnym, inaczej Anperis nie byłby tym, czym jest od wielu lat, a może nawet stuleci.
Kolejne wznosił winem i wielkim pucharem krwi, niech sobie zmiennokształtna myśli, iż pozoranci jakoś nauczyli się trawić ten drogocenny płyn lub opanowali cudownie odruch wymiotny… Zabawy nigdy dość.
Triss zdecydowała się zatrzymać, to, co znajdzie między monetami w mieszku, a raczej miechu dość pokaźnych rozmiarów. Czy to był dobry znak? Czas pokaże, a Chiropterus wyjaśni – na razie trudno ocenić.
- Niewątpliwie przyda Ci się to niebawem, może już w Chiropterusie…- podsumował Medard.
Grymas czy wzdrygnięcie się Triss na wieść o wychwalaniu Jeżozwierza (do rodziny którego należał Jurny Mamut) książę zrozumiał w lot. Inspektor dobrze zrobił , pozbywając się barachła, lecz niemało krwi napsuł Andremu nasyłając na winnice niezapowiedziane kontrole, i to całymi stadami. Na szczęście teraz Emhyr z rodziną są drugimi po księciu największymi kontrahentami Margothów. Wyroki Śmierci bywają niezbadane.
Erremir za dużo wypił, a podawana w międzyczasie krew obudziła w byłym królu nieciekawe wspomnienia z przeszłości. Poskutkowało to opuszczeniem Mamuta przez rodzinę i zniknięciem jej wśród zawiłych uliczek śródmieścia Anperii. Med -póki co- nie wysyłał kruków, by sprawdziły, co się dzieje z pechowcem, niech medyk ma nieco prywatności, by dojść do siebie za jakiś czas.
Zmiennokształtna znowu zaczęła swoje gierki z upadłym najemnikiem, tym razem większość z nich dotyczyła zakładu o to, czy Medard i Triss są prawdziwymi wampirami, czy tylko pozorantami, ot ludzkimi arystokratami, którzy nie mają co zrobić i z żywotem, i z czasem, a przede wszystkim zarobionymi ruenami.
- To zależy od Ciebie, na ile pozwolimy kotowatej czuć się panią sytuacji. – dodał Medard. Następną część wypowiedzi skierował do Triss już telepatycznie, puszczając w eter następujący komunikat:
- Udawanie człowieka potrafi być całkiem zabawne
Takie były też przekomarzanki zmiennokształtnej z upadłym aniołem dotyczące natury księcia i towarzyszącej mu arystokratki. Med śmiał się jak nigdy, zakąszając wyborną jeleniną w jeszcze lepszym sosie.
Prośba Saaviela doszła uszu księcia i została wysłuchana. Wąpierz odparł:
- Oczywiście. Niech dziewczyna wpierw ochłonie i nauczy się jako takiego moresu, o ile to możliwe w jej wypadku.
Następnie zwrócił się do Triss tak, by nikt poza nią nie usłyszał ich rozmowy:
- Saav tylko udaje najmitę. To piekielny książę, któremu obrzydły diabły i znudziło się tamtejsze życie – po prostu wybrał ziemski padół, by tutaj spróbować swoich sił. Póki co, radzi sobie całkiem nieźle.
Tymczasem w przeciwległym końcu gmachu Jeżozwierz siedział w fotelu i kiwał się w tę i nazad, co jakiś czas sącząc białe wytrawne wino rodem ze skrywanych przed gawiedzią włości von Karnsteinów. Nie widać było po nim, by przejmował się obecnością Triss w Mamucie. Tak się dziwnie złożyło, że taki gość jak ona (Książę był stałym bywalcem) wynosi prestiż Mamuta na wyższy, nieosiągalny większości poziom. Czyżby rodowe niesnaski zanikły lub uległy wyciszeniu?
Keli podekscytowana czymś -z pewnością nie tylko spożytym alkoholem (wąpierz potrafi powalić nawet rosłego draba o sile mamuta)- wybiegła na zewnątrz jadłodajni. Co się stanie dalej - czas pokaże.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Upadły odzyskał przytomność dosyć szybko, ale był jeszcze zamroczony. Powrót świadomości do pełnej sprawności następował małymi krokami, a na tyle wolnymi, że nawet nie był pewny kto i dlaczego na nim siedzi.

        „Taya?”

Nie zgadzało się jednak odczucie i zapach, a w końcu podróżował z córą przez bitą setkę lat.

        „To nie moje dziecię, więc… kto?”

        Upadły pozostał w bezruchu, oczekując, co nastąpi dalej. W gruncie rzeczy był wdzięczny, że kobieta nie usiadła niżej, bo wtedy zadanie z zachowaniem spokoju i trzeźwych myśli, byłoby o wiele trudniejsze.

        „To na pewno kobieta, żaden mężczyzna nie posiada takich wzgórz, ważąc tak mało”

Drogą prostej i (bardzo) męskiej dedukcji, rozwiązał zagadkę płci oprawcy. W końcu oparła się o niego własnym torsem, więc nie mógł pomylić smukłej sylwetki z czymkolwiek innym. Znał się w końcu na rzeczy odnośnie do kobiet po dziesięciu setkach lat za sobą. Nic chwalebnego, ale jednak się przydało.

        „Tylko co ona sobie myśli? Kłaść się na obcym mężczyźnie w ciemnej uliczce?”

W umyśle upadłego panował totalny chaos, bo nie potrafił połączyć tej dziwnej układanki w całość. Szybciej był w stanie zrozumieć zdesperowanego faceta, któremu już obojętnie czy to ta sama płeć, czy nie. Kobieta i gwałcicielka mu nie pasowało, prawie jak wytwór bujnej wyobraźni.

        „Co ty planujesz dziewucho?”

        Bez względu na zamiary, sytuacja dla Erremira robiła się nieprzyjemna. Leżał na zimnym, roztrzaskanym bruku, który wbijał mu się w ciało, a teraz jeszcze dosiadała go ktoś. Dodatkowa waga nie zmniejszała bólu, a wręcz odwrotnie.
        Do tego zapach kobiety pobudzał bardziej prymitywne instynkty upadłego, które na szczęście potrafić opanować w zalążku. Nie miało znaczenia, że była spocona i „nieświeża”, zapach ten sprawiał, że myśli zbaczały mu na niewłaściwe tory.

        „Diabelna kobieto, litości”

        W końcu odruchowo zareagował w nim instynkt, gdy odczuł, iż coś naprawdę nie gra w całej sytuacji. Wyraźnie teraz czuł zaciskające się na szyi szczeki, ale brakowało w tym chwycie stanowczości. Chwila zawahania się drugiej strony była wszystkim, czego potrzebował skrzydlaty, aby zareagować gwałtownie. Nie oczekując decyzji „adoratorki”, postanowił działać.

        „Pochwalić muszę, zablokowała mi na wszelki wypadek ramiona, hmm”

        Nie chcą skrzywdzić drugiej strony, zrezygnował z siłowego rozwiązania sprawy. Ogólnie nie przepadał za zbędną przemocą, zwłaszcza na kobietach.

        „Ale ja mam 3 pary kończyn, kochana…”

        Ruszył jednym ze skrzydeł gwałtownie, wybijając siebie i siedzącą na nim kobietę z równowagi. W małym zamieszaniu po owej akrobacji, możliwej tylko przez lekką wagę kobiety. Upadły po przewrocie opierał się nad nią i wpatrywał się w Łapę z pytającym spojrzeniem. Ze zwykłej przezorności złapał ją za nadgarstki i rozłożył jej ręce na boki. Biorąc pod uwagę pozycję i siłę Emireya, nie mogła się ruszyć.
        Nogi również unieruchomił, ale nie siedział na niej. Po prostu blokował je własnymi, bo w końcu był świadomy, że jednym celnym kopniakiem, mogła nawet położyć jego. Krocza ze stali nie miał, słabość jak u każdego mężczyzny, bez względu na to, jak potężny był.
        — Jesteś pijana, uch — mruknął pod nosem i przymrużył oczy zirytowany, chociaż brał na poważnie całą sytuację. Od teraz raczej nie spuści gardy przy jej osobie.
        — Nie wiem, co w tej pięknej główce tobie siedzi, ale warto czasem posłuchać innych. Słuchałaś swojego kompana? Czy może…
Pochylił się nad nią i szepnął jej na ucho, wypowiadając z naciskiem każdego słowo, aby dotarło to do pijanych myśli Łapy.
        — Wychędożyć cię tu i teraz, abyś zapamiętała kogo chciałaś zabić? — wypowiedział z drwiącym głosem na samym końcu wypowiedzi.
Dziewucha przez cały czas warczała i szczerzyła kły, ale z pozycji upadłego wydawało się to urocze.
Odsunął się od niej i widząc przeciwną reakcję do zamierzonej, czuł dosyć mocne niezadowolenie. Osobniczka miała się stać jego kompanką, nie uśmiechało się mu, aby nadstawiać kark za kogoś tak naiwnego i bojaźliwego.
        — Nie podoba mi się twoje spojrzenie — stwierdził zawiedziony i westchnął ciężko — Zła odpowiedź.
Nie oczekując reakcji Łapy, trzasnął ją płaską dłonią po policzku z wystarczającą siłą, aby metaliczny smak wypełnił usta zwierzołaczki. Do tego jednej z policzków wyraźnie się zaczerwienił z pozostającym na nim śladem dłoni upadłego.
        — Gdy ktoś do ciebie mówi, słuchasz. Patrz na mnie, gdy to robię! — warknął i spoliczkował ją z drugiej strony, dopiero osiągając zamierzony efekt.

        W oczach Łapy w końcu było coś innego niż bunt i ochota wygryzienia mu krtani, co równało się z osiągnięciem zamierzonego efektu przez uzdrowiciela. Wiedział z doświadczenia, że zwierzołaczka pod nim to typ „butnej i wolnej” osobowości. Widział wystarczająco w Mamucie, więc aby pojęła lekcję, musiał pierw złamać jej dumę i pewność siebie. To był jedyny skuteczny sposób, aby coś do niej dotarło skutecznie i szybko.
        Uśmiechnął się delikatnie i wstał, dotykając się po obolałej twarzy i obserwując poczynania leżącej na plecach dziewczyny.

        „Taya albo stała się silniejsza, albo ja się starzeję. Boli jak diabli”

        Spoliczkowana zdążyła w międzyczasie się przewrócić przez bok i próbowała uciec z „miejsca zbrodni”, na co Err zareagował podniesieniem brwi.
        — Sądzisz, że tak łatwo się z tego wywiniesz kocie? — zapytał, podchodząc nieśpiesznym krokiem do czołgającej się po ziemi i przykucnął przy niej, opierając ramiona o kolana, a jednej z dłoni podpierając podbródek. Wydawał się zafascynowany nagłą zmianą zachowania niedoszłej zabójczyni. Pozwolił kobiecie jeszcze chwile na scenę marności.
        — Wystawiasz się kuprem do faceta w ciemnej uliczce, gdzie twoje maniery. — Zakpił z rozbawieniem i chwycił ją za włosy, odciągając jej głowę delikatnie do tyłu.
Chciał ją złamać psychicznie, a nie uszkodzić. Fizyczny ból za szybko przemijał, więc spoliczkowanie uznał za jedyną wymaganą przemoc wobec niej. Wrzucił sobie coś do ust niezajętą dłonią w międzyczasie.
        — Jak myślisz, co może wiedzieć o tobie istota żyjąca ponad tysiąc lat? — Pochylił się nad jej uchem, mówiąc to cicho i robiąc przerwę w wypowiedzi, aby mogła przetrawić słowa — Jestem pewny, że wolałabyś… — wolną dłoń położył na pośladku w skórzanych spodniach, przesuwając ją ku podstawie ogona — … abym dotkliwie ciebie pobił, niż to zrobił.
Przesunął dłonią od podstawy czarnej kity aż po samą końcówkę, zatrzymując na niej dłoń, gdzie kciukiem gładził czubek ogona. Po czym znowu zjechał do podstawy, gładząc pieszczotliwie cały ogon tam i z powrotem, poświęcając sporo uwagi jego podstawie, gdzie był najbardziej bogato unerwiony i wrażliwy na bodźce.
Trochę boleśniej odciągnął głowę Łapy do tyłu, aby miał lepszy dostęp do jej ust.
        — Nie patrz tak na mnie, nie weźmiesz teraz w końcu nic ode mnie do buzi. Pozostaje mi taki sposób.
Ostatni raz tej nocy pochylił się nad nią, dosyć gwałtownie łącząc ich wargi w głębokim, jednostronnym pocałunku. Uważając, aby nie odgryzła mu języka, wepchnął jej do ust podczas pocałunku lekarstwo. Całe przedstawienie z pocałunkiem i pieszczotą ogona trwało, póki po prostu nie połknęła lekarstwa.
        Gdy był pewny, że lekarstwa już nie wypluje, odsunął się dwa kroki i wstał, puszczając jej włosy i ogon. Nie chciał ładnej buźki pozostawić w takim stanie. Lekarstwo miało bardzo mocne efekty regeneracyjne. Niestety też szybciej wytrzeźwieje, ale zanim ktokolwiek ją zobaczy, będzie jak nowa. Nie licząc upapranych ubrań oraz zaschniętej strużki krwi na ustach.
        — Przeziębisz się jak. Pociesz się tym, że mogłaś dzisiaj umrzeć. O ile ot jakieś pocieszenie.
Przetarł usta dłonią, czując na nich smak krwi, nie spuszczając przy tym jej ze wzroku. Nie był dla niej specjalnie delikatny, ale to dla jej własnego dobra. Nie liczył, że to zrozumie.
Awatar użytkownika
Triss
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampirzyca czystej krwi
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Triss »

Wieczór w Mamucie rozkwitał z minuty na minutę, prowadzone rozmowy nie cichły, a przednią atmosferę podtrzymywano kolejnymi toastami za pomyślność spotkania i przyszłych interesów. Następnie znów powracano do jedzenia i picia, żartowania i sprzeczania się na wszelkie tematy od polityki po różnice między sposobami wytłaczania win przez rodziny von Karnsteinów i Margotów. Obydwie strony cechowała niewątpliwie cnota cierpliwości, jeśli chodzi o czas dojrzewania ich trunków. Żadna z nich nie uciekała się do magii i innych, sztucznych sposobów postarzania zawartości beczek, pozwalając dojść do głosu naturze. Dzięki temu wszyscy mogli delektować się słodkim i naturalnym smakiem winogron, a nie suchą tonacją zastosowanych, magicznych inkantacji. Różnica między winnicami leżała jednak w sposobie samego tłoczenia. Marghoci nie odbiegali od tradycji, brzydzili się stosowaniem coraz to nowocześniejszych pras, które musieliby ściągać aż z Thenderionu, tak więc zaprzęgali do roboty siłę ludzkich mięśni i proste zgniatarki (drewiana misa z sitem i tłok na korbkę), wydobywające z owoców cały potrzebny sok. Von Karnsteinowie natomiast sięgali po nowocześniejszy sprzęt, jakim były stalowe rynny, do których wsypywało się winogrona, a następnie umieszczało się je nad ogniem, by owoce pod wpływem temperatury same puściły sok, który wypływał doczepianą do pojemnika rurką. Plusem tej metody był zaoszczędzony czas, choć po takim tłoczeniu należało sok schłodzić, co sprawiało, że już nie smakował tak samo jak ten świeżo wyciskany. No, ale wino z niego również niczemu nie ujmowało, było nawet godnym przeciwnikiem na Karnsteińśkich festynach. Szkoda tylko, że zawsze zajmowało drugie miejsce, no ale zwycięzca może być tylko jeden.

Kończąc te rozważania nad winem, Tristana dokończyła gęsią szyję i popiła krwią, zachowując wąpierza na resztę wieczoru, który miał być kontynuowany na książęcym dworze. Do tego czasu zamierzała jednak służyć rozmową każdemu, kto zechciał zamienić z nią słowo.
- Macie absolutną rację - odpowiedziała na wizję, że jakiś mniej lojalny pracownik jej ojca, a także i jej, mógłby sprzedać potajemnie wycofaną z obiegu beczkę razem ze znaczonymi butelkami. Nie wierzyła jednak, by takie działanie było motywowane chęcią wyrządzenia szkody winnicy bowiem oprócz natarczywych wizyt inspektoratu, nic nie było w stanie ruszyć jej murów. Taki człowiek z pewnością chciał się jedynie szybciej wzbogacić, więc winy należało szukać u jego mocodawców, którzy jakimś cudem zdołali mu zaoferować więcej niż był w stanie zrobić to Andre Margoth. - No, ale skoro wszystko zostało załatwione, nie ma co się nad tym rozczulać. Oszust opuścił ziemski padół, więc przestanie pluć na moje nazwisko. Chwała Inspektoratowi - dodała ironicznie, wznosząc kieliszek i kotwicząc wzrok w rogu gmachu, skąd otrzymała ostrzegawczy sygnał, iż ktoś się jej bacznie przygląda. Podąrzając wzrokiem po cieniach, Tristana dostrzegła po chwili w mroku postać Jeżozwierza, którego obecność zdarła jej uśmiech z krwisto-czerwonych warg. Nie wiedziała co było w tej chwili gorsze: to, że Jeż mógł ją usłyszeć, podejść do stolika i zacząć przysłowiową burdę, co było oczywiście mało prawdopodobne, czy to, że tolerował jej obecność, obmyślając chytry plan ponownego wysłania swoich hien do jej winnic, by z satysfakcją nagadać na nią księciu. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż Triss była obecnie jego gościem, nie wiele to dawało panu wścibskiemu, który mógł jedynie patrzeć jak jego przeciwnik, a zarazem hojny dostawca win, miło spędza wieczór. Z całą pewnością Jeż kipiał teraz od środka.

Kiedy przy stole ostali się jedynie ona, Medard i Saaviel, Tristana większą uwagę poświęciła zakładowi najemników odnośnie wampiryzmu jej i księcia. Wynikało z tego, iż Łapa postawiła swój ogon, chcąc udowodnić, że siedząca przed nią arystokracja to zwykli śmiertelnicy, a krew w ich kielichach to jedynie barwiona woda. No cóż, jej sprawą było to, w co wierzyła, ale Triss nie zamierzała specjalnie kłuć się w palce srebrbym widelcem, aby udowodnić jej jaka jest prawda. Nie mniej pomysł księcia, by udawać ludzi bardzo się jej spodobał.
- Pozwólmy się jej nacieszyć do rana - zaproponowała - albo chociaż do wizyty w Chiropterusie, po co przeciągać to w nieskończoność. Niech ma coś od życia po za uratowaną beczką. Chętnie poudaję człowieka.
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość