Księstwo Karnstein[Ulice Anperii, Księstwo Karnstein] Karczma, eugona i apetyt

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

        Jak można było opisać emocje targające Deroganem? Cóż, byłoby to zadanie niezwykle trudne. Gdy patrzył na tajemniczego jegomościa, wręczającemu biednemu karczmarzowi spore środki w pieniądzach, czuł coś dziwnego. Jakieś przeczucie, że coś tutaj nie pasuje, że nie gra ze sobą. Nie licząc tego, że przypadkowy przechodzeń wręczył zrujnowanemu człowiekowi mieszek z pieniędzmi, jednocześnie traktując go jak starego, serdecznego przyjaciela. To już na pewno nie pasowało. ”Najjaśniej pod latarnią, słudzy mroku rzadko kiedy ukrywają się w ciemnościach. Przynajmniej teraz. Dziś wilki chodzą w owczych skórach, sztuka polega na tym, aby odróżnić ich od prawdziwych owiec. A jest to trudne zadanie.”
~W końcu kto wie o tym lepiej, niż ty? Za moich czasów zło było jasne, nie było żadnych problemów z odróżnieniem ich od nas. Tępiło się je bezlitośnie, nie dawało się mu chociaż zakiełkować.
~Czyżby? Nie pominąłeś może cieni, skrywających się za twoimi plecami?
~Zawsze patrzyłem na to, co czaiło się wokół mnie. Wszystkie cienie, jakie dostrzegłem, natychmiast zwalczałem.
~A co, jeżeli cień znajdował się w świetle? Nie był widoczny, lecz nadal ci zagrażał. Ja dostrzegam ciemność ukrytą w jasności, to, czego inni nie dostrzegają. Na tym polega moja niezwykłość.
~A nie na tym, że właśnie rozmawiasz z kimś, siedzącym w twojej głowie.
~Ano, w tym też.

        Derogan uśmiechnął się lekko, niewątpliwie zwracając na to uwagę wampira. Nie mógł nic poradzić, niektóre jego dialogi z Hagryvdem po prostu zbytnio go bawiły. I choć sprawiały, że czasami ludzie traktowali go jak jakiegoś szaleńca (którym z wielkim prawdopodobieństwem rzeczywiście był), to jednak nie wyobrażał sobie dnia bez tych kłótni z paladynem. Stał się częścią jego samego, choć z drugiej strony od zawsze nią był.
        Dostrzegł także oznakę zdziwienia na twarzy wampira, co go zadowoliło. Lubił zaskakiwać ludzi, co często mu się udawało całkiem nieźle. Nieraz pokazywał ludziom, że otaczająca ich rzeczywistość może być inna, niż podejrzewają. Choć o wiele częściej tego nie robił, skrywał swoje tajemnice wewnątrz siebie.
        Po chwili jednak wampir sprawił, że Derogan nieco sposępniał, bo przyjął typową pozycję pana wszystkiego i wszystkich. Ogłosił, dokąd się udają i ostrzegł go przed, jak to określił „niezbyt przyjazną atmosferą”. Derogan się tym nie przejął. Bywał już w niejednym miejscu i do niejednej rzeki wskakiwał. Może i wymierzał sprawiedliwość, ale potrafił też to robić dyskretnie. O ile oczywiście wszystko wokół niego nagle nie waliło mu się na głowę.
        Inaczej natomiast było z tym, w jaki sposób wampir ogłosił swoje imię. Był niewątpliwie szlachcicem, to było słychać od razu. I w dodatku w jego głosie brzmiała tak wielka duma, że młodzieniec westchnął w duchu.
- Derogan – przedstawił się krótko i nieco zbyt sucho.
        Samo jego imię wydawało się brzmieć dziwnie, przynajmniej dla niego. Było jakieś... puste. Jednak doskonale wiedział, że nie mógł powiedzieć niczego więcej. To byłoby zdecydowanie zbyt niebezpieczne, sprowadziłby tym samym zagrożenie nie tylko na siebie. Nagle w jego myślach rozległ się głos. ”Derogan Sokół Nearvhiin, zaszczytny Nosiciel Dusz i Wybranek Losu, Bohater Gawiedzi.” Zdziwił się mocno, gdy to poczuł. Wydawało się jakieś... inne? Podobne nieco do komunikacji z Hagryvdem, ale w większym stopniu przypominało to jego własne myśli.
~Mówiłeś coś?
~Ja? Milczałem jak grób. Ale poczułem tę myśl, rzeczywiście była dosyć... specyficzna.
~Sądzisz, że sam ją stworzyłem?
~Ciężko powiedzieć, to musiałby zbadać jakiś wykwalifikowany mag umysłu. Moja wiedza w tej dziedzinie jest zdecydowanie zbyt mała.
~Czyli co? Ja albo jakiś mag umysłu?
~Gdyby to był mag umysłu, to rzeczywiście byłoby się czego obawiać.

- Wyruszamy więc? - spytał Derogan. - Jak wspomniałeś, całej nocy nie mamy. Ach, a ty, wężowa pani, jak się zwiesz? - To ostatnie pytanie skierował do eugony, zaciekawiony.
        W jego obecności jak dotąd wypowiedziała tylko jedno słowo, a było to oskarżenie o złodziejstwo. Wobec tego stwierdził, że lepiej nieco poprawić kontakty między nimi. Poza tym dzięki niemu mógłby się zorientować, jaką rolę pełni wężowa istota.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

Eridios bez wątpienia miał podejrzenia, co do dziwnego zachowania młodzieńca. Tajemniczy uśmiech przywiódł mu na myśl szaleńców, którzy właśnie takim uśmiechem znikąd ostrzegali otaczających ich ludzi, iż zaraz zrobią bóg wie co. “Przezorny zawsze bezpieczny. Czy jakoś tak”, pomyślał, rozmyślając nad ewentualnym planem powalenia człowieka. Już miał nawet sięgnąć ręką po sztylet schowany w wewnętrznej części jego szat, lecz zaniechał tego, gdy zauważył, że jego potencjalny agresor od tak stał się ponury niczym załamany poeta otoczony przez najciemniejsze chmury tego i innych światów. Po kilku chwilach tej ciszy, usłyszał ponownie głos chłopaka. Przemówił on krótko i tak sucho, iż wampirowi zachciało się wbić kły w jego szyję, by ugasić pragnienie. Poważnym, niemal władczym tonem odpowiedział jegomościowi
- Nie jesteś stąd, prawda? Jak żyje w tym mieście, pierwsze słyszę to imię, choć bez wątpienia jest w nim coś unikatowego. Zbyt ładne na prostego człowieka. - Podejrzenia goniły domysły w głowie krwiopijcy. W końcu jednak jedna pojedyncza myśl “Co ja robię? oskarżam kogoś, kto ma mi postawić trunek o nie wiadomo co!” rozwiała ten cały chaos w kilka nieznacznych chwil. Odetchnął głęboko, po czym już mniej oficjalnym głosem ponownie przemówił. - Wybacz mi te słowa. Ale ze względu na swoje stanowisko, dbam o to miasto. Muszę być podejrzliwy zawsze i wszędzie. Ale ty jesteś w porządku, czyż nie?
Pytanie, choć retoryczne, miało w sobie cień wątpliwości. Eridios w końcu nie miał gwarancji, że nie zostanie przebity srebrnym ostrzem w plecy, gdy ruszą w drogę. Ale ryzyko było wpisane w jego życie - zawsze to on potrafił trafić do największego bagna, jakie tylko można sobie wyobrazić. Z tego powodu czasami nienawidził bycia “chłopcem na posyłki” Medarda.
Naturianka tymczasem była cicho. Głowa spuszczona w dół, w geście ukazującym jej niższość wobec krwiożercy i każdej innej osoby w pobliżu. Nie odpowiedziała wciąż Deroganowi. Pamiętała zakaz Eridiosa odnośnie rozmów z nieznajomymi. Zdawać by się mogło, że umarła, zastygając w pozycji służki. Dopiero głos wampira sprawił, że nieznacznie drgnęła.
- Słyszałaś naszego...nowego przyjaciela, Derogana. Przedstaw się. - Był to rozkazujący ton, który dosyć oschle ponaglał eugonę. Krwiopijca chciał jak najszybciej schlać się, a to tylko spowalniało ich. Poza tym, gdyby nie ona, pewnie cały ten cyrk nie miałby miejsca.
- Zwą mnie Lullasy. - W końcu przemówiła, cicho i potulnie. Głos bez wątpienia miała delikatny, co utrudniało usłyszenie jej. Hałas wokół nich niemal zagłuszał mowę niewolnicy. Po kilku sekundach odezwała się ponownie, z szczerą skruchą emanującą przy każdym ze słów. - Wybacz mi za moje wcześniejsze słowa.
Pochyliła głowę przed człowiekiem jeszcze bardziej. Przez moment miało się wrażenie, że padnie ulicę i zacznie wykonywać pokłony, byle by w końcu uzyskać przebaczenie. Lullasy wiedziała co miał na myśli wampir mówiąc “nowego przyjaciela”. W ten sposób służącym i niewolnikom mówiło się, że mają kogoś traktować z szacunkiem i niemal na równi ze swoim panem. To, że znał on ten zwrot oznaczało, iż Eridios miał wcześniej do czynienia z takimi jak ona. Ciekawiło ją, czy jej docelowy właściciel ma inne sługi. I tak oto przez zamyślenie, pewnie pozostała by w tej pozie na dłużej, gdyby nie odchrząknięcie wampira, które sprawiło, iż natychmiast wyprostowała się, oczywiście z głową delikatnie pochyloną, jak to przez większość czasu robiła.
- Starczy tego, ruszamy. Już wystarczająco dużo uwagi na siebie zwróciliśmy. A to nie zawsze coś dobrego oznacza.
Co tu dużo mówić, te słowa miały w sobie wiele racji. Przechodnie nieraz zatrzymywali się na chwilę, by wbić wzrok w pół kobietę pół węża oraz osoby, które jej towarzyszyły. Inni po prostu przechodzili, jednak mimo wszystko rzucając okiem na całą trójkę. Czuli także, jak ktoś uważnie, cały czas wbija w nich wzrok. Może to malarz, lecz on znikał za sztalugą co chwilę, co oznaczało że ktoś jeszcze miał ich na oku. Czyżby zdradziecki los obserwował ich, by móc znów uprzykrzyć ich życia? Wracając do malarza, wciąż ciężko pracował. postać eugony była niemal dokończona. Człowiek zaś ledwo ledwo. Przez umysł przechodziły mu myśli, które analizowały całą obecną sytuację. Musiał bacznie obserwować, czy jego “modele” nigdzie nie odchodzą.
Akurat, gdy wyjrzał zza sztalugi, cała trójka ruszyła. Ten impuls sprawił, że ręka drgnęła zbyt na prawo. Pędzel brutalnie zdewastował, mające w teorii być idealnym, dzieło. Powieka zadrżała artyście. Był załamany, ale nie miał zamiaru się poddać. Jego pracownia była dosłownie dwa kroki stąd. Pobiegł do niej, zostawił pędzle, farby i nieudane dzieło, chwytając tylko kawałek węgla i pierwsze lepsze białe płótno. Wystarczy mu szkic, który w wolnej chwili przemieni w arcydzieło. Wybiegł ze swojego miejsca pracy, by móc ruszyć za swoim celem.
Tymczasem Eridios prowadził wężową damę i młodzieńca. Szli, oddalając się od centrum miasta, co oznaczało, że miejsce, o którym wspominał wampir, będzie raczej mniej oblegane niż poprzednia karczma. Jednak z każdą minutą marszu atmosfera robiła się mniej przyjazna, przynajmniej takie mogli odnieść wrażenie. Było mniej przechodniów, a ci co byli dosyć podobni do ludzi o niezbyt miłych charakterach. Co jakiś czas słychać było jak ktoś siarczyście przeklina, jednak poza tym było spokojnie.
Wampir, jako że prowadził, był około cztery metry przed Deroganem i eugoną, która pełzała tuż obok człowieka. Była ona dosyć spokojna, ale ciekawska. Rozglądała się po okolicy, co jakiś czas patrząc na człowieka, który obok niej szedł. Gady zaś były przyczajone. Niczym zwierzyna w niebezpieczeństwie, przylegały płasko do czaszki naturianki, sycząc jakby ostrzegawczo.
Człowiek wciąż mógł czuć, jak oczy przechodniów wbijają się w nich. Byli niczym atrakcja, bez wątpienia wyróżniając się z tłumu. Po bliżej nie określonej chwili, zobaczyli przed sobą czarną postać, dosiadająca ciemnego niczym noc konia. Jeździec, choć zdawał się tajemniczy, nie robił na okolicznych mieszkańcach wrażenia, jakby widzieli go już setki razy. Krwiopijca nie był zaskoczony, a nawet pomachał do odzianego w mroczne szaty jeźdźca. Tylko wężowa dama była dosyć zadziwiona tajemniczą postacią, na której utkwiła wzrokiem.
Ostatnio edytowane przez Lullasy 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

        Derogan spojrzał nieco krzywo na wampira, kiedy ten zalewał go tymi pytaniami. Niezbyt mu się one podobały, przypominały mu tylko o jego stracie. Jednak pomimo tego był zdecydowany na nie odpowiedzieć, nawet gdyby musiał powoli składać zdania. Na całe jego szczęście, wampir szybko zrezygnował z ich zdawania. Ucieszyło to Derogana. Odpowiedział mu:
- Ależ nic się nie stało. Jestem pierwszy raz w tym mieście, ostatnio sporo... wędrowałem. I nie musisz się obawiać, nie mam zamiaru zakłócać porządku w tym mieście.
        Kiedy wypowiedział ostatnie słowa stwierdził, że powinien inaczej to zdanie sformułować. Może powiedzieć, że nie ma zamiaru zrobić niczego złego dla miasta? Ale nie, to by zabrzmiało dziwnie. Jego praca polegała w dość dużym stopniu na zakłócaniu porządku, na całe szczęście jednak w pozytywny sposób. Zabójstwo kogoś znacznego, ale przesiąkniętego zepsuciem ciągnęło za sobą zmiany, ruch. Sprawiały one zazwyczaj, że miejsce zdawało się lepszym, ale czasami niosły też ze sobą poważne konsekwencje.
- To dobrze, że dbacie o swoje miasto – dodał po chwili. - Nieraz robię dokładnie tak samo, ale moje metody bywają nieco odmienne. Lecz zdecydowanie skuteczne.
        Czy w tych słowach zdradzał coś o sobie? Zdecydowanie tak, lecz było to wszystko tak zagmatwane, że wywnioskowanie z nich coś konkretnego nie było łatwą rzeczą. Wobec tego stwierdził, że może bezpiecznie ich użyć.
~Bezpiecznie? A czym jest bezpieczeństwo, powiedz ty mi? ~Sytuacją, w której nie występuje jakiekolwiek zagrożenie? ~Ty mi tutaj teorii i definicji nie wygłaszaj, bo sam doskonale je znam. Nie chodzi mi o ideistyczny punkt widzenia, bo ten jest nie do osiągnięcia. Zawsze występuje zagrożenie, choć często udaje się nam go unikać. W każdej sekundzie możemy odejść. Więc powiedz ty mi, co to w praktyce jest to całe bezpieczeństwo? ~Dążenie do osiągnięcia ideistycznego stanu?
~Hm, tutaj chyba muszę się z tobą zgodzić. A więc bezpieczeństwo nie jest stanem, lecz działaniem, czy tak? ~Tak.
~Wobec tego postaraj, się, aby jak najwięcej rzeczy wokół ciebie nim było. ~Czyżbym słyszał ostrożność? W twoich myślach?
~Rozprawiamy tutaj czysto filozoficznie mój drogi, snujemy teorie. A praktyka zwykła bezwzględnie niszczyć teorie. ~Racja.

        Zaciekawiło go zachowanie eugony. Nie odpowiedziała na jego pytanie, lecz pozostała w pozycji skruchy. Bardziej, niż ciekawość, dopadło go jednak zdziwienie. ”Dlaczego zachowuje się tak... z niższością? Jakby bała się odezwać do innych ludzi. A może rzeczywiście tak jest?” Zastygła jak posąg eugona nadal stała, dopóki nie odezwał się Eridios. Jego ton oraz słowa przezeń wypowiedziane niezbyt spodobały się Deroganowi. Była w nich zbytnia władczość, jakby to stworzenie wcale nie było osobą, tylko przedmiotem. Może i on kiedyś też miał służbę, ale nigdy nie traktował ją w ten sposób. Byli to bardziej jego przyjaciele, niż służący.
        Za to słowa wampira przyniosły oczekiwany efekt. Wężowa kobieta odezwała się, przedstawiając mu swoje imię. Ale za to sposób, w jaki to zrobiła, wzbudził w Deroganie złość. Nie dość, że była traktowana jak jakiś nic nie warty przedmiot, to jeszcze się tak zachowywała. Nie gniewał się na nią samą, tylko na tych, którzy jej to zrobili. Po chwili ledwo usłyszał kolejne słowa Lullasy, proszące go o wybaczenie. To akurat natychmiast zgasiło złość Derogana. Jak mógł się złościć, skoro ta istota właśnie przepraszała go za swoje słowa? Wobec czegoś takiego nie mógł pozostać obojętny.
- Ależ nie przepraszaj, o pani – odezwał się szybko, doskonale zdając sobie sprawę, że użył tego zwrotu do kogoś, kto najprawdopodobniej znajdował się na samym dole drabiny feudalnej. - Zareagowałbym pewnie podobnie na twoim miejscu.
        Nieco peszyło go to, że eugona przez cały czas pozostawała w pozie podwładności i uznania jego wyższości. Nie lubił czegoś takiego, dopiero teraz to zrozumiał. Nie wiedział jednak, jak ma dać Lullasy do zrozumienia, że naprawdę nie musi tego robić. Na szczęście Eridios wprost przeciwnie. Wystarczyło zwykłe odchrząknięcie, aby zaraz uprościć całą sprawę. Derogan wyraźnie się rozluźnił i ruszył za wampirem.
        Droga jednak także nie była zbyt przyjemna. Co tu dużo nie mówić, ich trójka zwracała na siebie powszechną uwagę. Derogan i eugona nie byli raczej rzeczą, którą można było zobaczyć na co dzień. Wielu z przechodniów uważnie im się przyglądało, przystając nawet na chwilę, aby popatrzeć dłużej. Irytowało go to, chociaż nie aż tak mocno, aby zaraz miał rozpoczynać jakąś awanturę. Szedł po prostu dalej, starając się nie zwracać uwagi na ludzi dookoła niego. Na szczęście oddalali się od centrum miasta, więc było ich coraz mniej. Jednak zamiast tego dało się odczuć nieprzyjemną aurę miejsca, które przemierzali.
        Nagle dostrzegł coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Nieopodal na czarnym koniu siedział mężczyzna w równie czarnych szatach. Derogan, gdy go ujrzał, miał ochotę wyjąć z pochwy miecz, cisnąć w niego kulą ognia i odciąć mu głowę, pociąć ciało, a jego kawałki doszczętnie spalić. Ale nie zrobił tego. Po pierwsze, nie wiedział, czy to aby na pewno jest ten osobnik, na którym mu zależy. Przecież ktoś inny także mógł się ubrać w ten sposób. A po drugie, wokół było zdecydowanie zbyt dużo świadków.
~Czyli jednak ta kobieta miała rację? Rzeczywiście powinieneś szukać dalszego tropu w tym mieście? ~Nawet jeszcze nic nie zrobiłem z tym znakiem. Czyżby znaleźli mnie szybciej, niż ja ich? Niepokojące. ~Nie jestem pewien, czy to musi być on. Ale lepiej postaraj się nie zwracać na siebie jego uwagi. Może mieć o wiele większe wpływy, niż nam się wydaje.
~Większe niż te, pozwalające na wymordowanie całego rodu?
~Chodzi mi tu bardziej o zwykłych mieszkańców bądź straż, których mógłby wykorzystać w tej chwili.

        Derogan nie patrzył na mrocznego człowieka. Skierował wzrok gdzie indziej, starając nie wrócić na siebie jego uwagi. Jednak doskonale wiedział, że szanse na to były doprawdy niewielkie. Czuł gotującą się w nim złość, czuł to pragnienie zemsty, które nie towarzyszyło mu od naprawdę dawna. Wampir mu pomachał. A wampir w drabinie feudalnej był wysoko. Czy to oznaczało, że tamten człowiek także? To idealnie pasowałoby do tego, czego mógł się spodziewać. Powstrzymał się od zaciśnięcia dłoni w pięści. Wypyta wampira o niego później, teraz najważniejsze było to, aby jakimś cudem go nie rozpoznał.
~Przygotuj się, ja będę cię wspomagał. Jeden jego niewłaściwy ruch i wiadomość już idzie do ciebie. ~Tak jak poprzednio?
~Wtedy nie wiedziałem, że był to mag. Teraz jak najbardziej. ~Świetnie, mam nadzieję, że tym razem nie zdoła nas zaskoczyć. ~Możesz być tego pewien. Jeśli zajdzie potrzeba, mogę nawet pokierować twoimi kończynami. ~Tylko w ostateczności. Nie lubię, kiedy to robisz.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

- A już myślałem, że sobie odpuściłeś sobie to całe polowanie na nagrodę - Przemówił wampir, przerywając niezręczną ciszę, która zapanowała wokół nich. - Kto by pomyślał, że jednak żądza złota uderzy ci do głowy.
Eridios zdawał się niesamowicie rozluźniony w towarzystwie odzianego w czerń jegomościa, który nie tak dawno przystanął tuż obok grupy. Całe zmęczenie, znużenie oraz zdenerwowanie uleciało z niego, niczym woda z dziurawego wiadra. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który kontrastował z jego niedawnym zachowaniem względem niewolnicy i wszystkiego innego. To zadowolenie momentalnie sprawiło, iż spojrzał na swoje, już od dawna, nadające się jedynie do prania, odzienie.
- Wybacz, że spotykasz mnie w tak nie właściwym stroju. Ale trochę się działo. - Powiedział szybko, otrzepując większe kawałki brudu ze swych szat. - ale przynajmniej nie jest to oficjalna sytuacja, więc mam nadzieje że ci to nie przeszkadza.
Tajemniczy osobnik słuchał, lecz oczy miał zwrócone w dwie, nieznane mu osoby. Czy też raczej, w jedną osobę i jedną kobietę, skrzyżowaną z wężem. opuścił prawą dłoń, okutą ciasno w stalowej rękawicy, kładąc ją na rękojeści miecza, którą delikatnie wysunął spod szat. Jego rumak zarżał, zupełnie jakby szykował się do zaszarżowania. Lewa ręka, także w rękawicę wciśnięta, ściągnęła kaptur z jego głowy. Teraz widać było twarz mężczyzny, sięgającego wiekiem około siedemdziesięciu lat. Twarz była okaleczona wieloma, zasklepionymi przez czas oparzeniami, jakby wciśnięto mu kiedyś głowę w środek rozpalonego do czerwoności pieca. Jego mina wyrażała nic. Pustkę niemalże. Miało się wątpliwości, czy jakiekolwiek emocje kiedykolwiek zagościły na twarzy odzianego w czerń starca.
- Dziwne masz towarzystwo. Kim jest ten mlekożłop? I co to za monstrum? - Ręka rycerza, lewa konkretnie, zalśniła magią, dosłownie. Fala energii magicznej otoczyła człowieka i jego konia szczelnie, niczym płótno uplecione z dymu. Po kilku chwilach zasłona opadła, odsłaniając dosyć niespodziewany widok. Mianowicie zniknął płaszcz rycerza, który odsłonił pełną zbroję jaką miał na sobie. Była ona stara i dawno straciła połysk, ale musiała być solidna. Koń także znikł, staruszek stał twardo na ziemi, wciąż trącając końcówkami palców swój miecz. - I mylisz się. Po prostu lubię czarny.
Wszystko wypowiedział poważnym, czy też raczej śmiertelnie poważnym tonem. Niby nic dziwnego, ktoś mógłby rzec, w końcu zdarzają się takie osobniki. Jednak ten, kto się przyjrzał postaci, wiedział co niszczyło cały efekt. W lewej ręce, między palcem środkowym a serdecznym była drobniutka tkanina, która nie tak dawno była peleryną rycerza. Zaś po nodze jego wspinała się drobna, czarna myszka, wesoło popiskująca. Wyglądało to przekomicznie w połączeniu z wyrazem twarzy starca.
Tymczasem eugona wpatrywała się w bezruchu w niego. Jednak nie było to spowodowane tylko tą nową osobą. Jej myśli kotłowały się od wszystkiego, a szczególnie od chyba najmniej szczególnej rzeczy. Mianowicie słowa Derogana wprawiły ją w pewnego rodzaju osłupienie. “Pani...Zasługuje na to określenie?”. To pytanie, na które odpowiedzi raczej nie uzyska, krążyło po jej umyśle, w którym panował obecnie chaos godny pola bitwy. Mętlik ten, choć niemal wiecznie zaprzątał jej ciekawską świata głowę, był zmienny, przez co potrafił sprawić, że naturianka bezczynnie stała godzinami, odcięta od świata.
Jednak mimo to była czujna. Przynajmniej w pewnym sensie. Mianowicie gady, które egzystują na jej ciele były czujne za nią. One zawsze obserwują i ostrzegają, w razie gdyby coś się działo. Tak jak teraz, były niesamowicie skupione. Jeszcze nie tak dawno, gdy niewolnica rozglądała się, one beztrosko żyły, średnio przejmując się otoczeniem. Teraz jednak, gdy Lullasy była zagłębiona w odmętach swojego umysłu, łuskowate twory spoważniały i to dosyć wyraźnie. W ich ślepiach widać było niemożliwy do zniszczenia spokój, wymieszany z ostrożnością. Niektóre, w geście przestraszenia ewentualnego wroga, otwierały szeroko paszcze, prezentując pokaźne jak na ich rozmiary kły, w stronę osób przyglądających się tej już czteroosobowej grupie.
- Dobra, rozumiem - Odpowiedział w końcu krwiopijca swojemu przyjacielowi. - Tak więc, ten “mlekożłop” to Derogan. Poznałem go z dwadzieścia minut temu. Sam nie wiem, nie liczyłem dokładnie. Właśnie ruszaliśmy do...ekhm...Samotni, gdzie jest mi winien postawić kolejkę, a nawet pięć. Zaś to jest… - Spojrzał wymownie na wężową kobietę. Ta, wciąż zamyślona, stałą jak kamień, dopóki jeden z węży nie dziabnął jej delikatnie w ucho. Ta natychmiast ocknęła się i widząc minę Eridiosa, ukłoniła się przed podstarzałym rycerzem tak nisko , jak tylko mogła.
- Moje imię to Lullasy. To zaszczyt, móc poznać przyjaciela pana Eridiosa.
Przemówiła w typowy dla siebie sposób, wyrażając szacunek wobec człowieka, niczym chłop wobec króla. Głos, w którym brakowało godności i który nawet wiatr by przełamał.
- Jak dla mnie to ni to chędożyć ni to zabić, a ty jeszcze zabierasz ją ze sobą w takie miejsce? Myślałem, że jak na szlachcica masz bardziej wybredny gust. Choć szczerze mówiąc, dziwi mnie także skąd masz tak unikatową towarzyszkę. - Skomentował człowiek, kierując te słowa do krwiożercy, który zaniemówił, mając na twarzy grymas wyrażający...cóż, dosyć potężne zdziwienie, przeradzające się w lekki gniew. Najwyraźniej pierwsze słowa miały dosyć obrażające znaczenie dla szlachcica, jakim był wampir. Tymczasem rycerz skierował swój wzrok na młodzieńca. Ciekawsko przyglądał się mu z góry do dołu, by w końcu przemówić niepewnie. - Mów mi Cardos, mlekożłopie. Też zamierzasz maczać palce i nie tylko palce w tej istocie? Czy coś innego sprawiło, że razem z nimi idziesz?
Podszedł bliżej Derogana, wciąż skupiając swoje oczy na nim. Zdawał się myśleć, grzebać w wspomnieniach, szukając czegoś specyficznego.
- Wyglądasz podejrzanie, a i kości mnie bolą, co oznacza, że nie jest tak bez powodu. Chyba że się mylę, co się zdarza. Więc, mam rację czy nie, młodziku?
W tym samym czasie, gdy rycerz przemawiał, malarz kończył szkic młodzieńca i wężowej damy. Szło mu znacznie szybciej niż z farbami, poza tym nie martwił się zbytnio o detale, wiedząc, że całokształt póki co jest najważniejszy. Gdy miał pociągnąć ostatnią kreskę, szkic zabłysła purpurowymi iskierkami magii.
- Co do…?!
Ledwo artysta przemówił, a po płótnie zostało tylko wspomnienie. Człowiek padł na kolana, wybuchając szlochem, przez co niektórzy spojrzeli na niego krzywo.

***

- Piękniś z niego, czyż nie? - Kobieta trzymała skrawek płótna, który oświetlał blask księżyca. Z licem ukrytym w cieniu kaptura, wciąż niemożliwe było by z większej odległości ujrzeć twarz damy, choć oświetlona była w znacznym stopniu. Nikt nie mógł dostrzec jej oraz postaci siedzącej tuż obok na jednym z dachów, za sprawą czaru przez nią rzuconego, który załamywał światło w taki sposób, by byli oni niewidzialni dla oczu. Pilnowała, by nie zniknęli jej z oczu ci, których obecnie tak pilnie szpiegowała. - Co z tym teraz zrobimy?
Odpowiedziała jej głucha cisza, którą rozumiała aż za dobrze. Obróciła głowę w stronę swego towarzysza. Wampira, który nie tak dawno ofiarował pokaźną sumę karczmarzowi. Uśmiechnęła się w jego stronę, na co odpowiedział jej tym samym. Kolejne chwile zapowiadały się na niezwykle interesujące.
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

        Kiedy Eridios zdecydował się w końcu przerwać obecną ciszę, Derogan drgnął. Jego słowa sprawiły, że zaczął jeszcze bardziej podejrzliwie patrzeć na mężczyznę w czerni. O ile było to w ogóle możliwe, choć reakcja młodzieńca pokazywała, że najwyraźniej tak. ”To musi być jeden z nich. Zbyt dużo rzeczy się ze sobą łączy, przecież niemożliwy jest tak wielki zbieg przypadków”
~Nawet, gdy szansa na coś wynosi jeden do miliona, nadal jednak istnieje.
~W teorii tak, a w praktyce? Ile w ciągu tych dwóch lat spotkaliśmy mężczyzn, tak odpowiadającym tamtym? No ile?
~Zakładając, iż działają niesprawiedliwie wewnątrz władzy, a ty zajmujesz się eliminowaniem takich ludzi, mogę stwierdzić...
~Wiesz doskonale, o co mi chodzi.
~Owszem, mam to jak na dłoni, której niestety nie mam.
~To zdanie może i ma być zabawne, ale ma zupełnie inny sens.
~Wcale nie. Nie odchodzi od tematu.
~Masz coś na dłoni, której nie masz. Czyli nie masz tego?
~Po co ta kłótnia? Nie jestem znawcą.
~Ja także. Więc możemy się kłócić.
~Co?
~Ech, nieważne.

        Wymiana zdań może i by go rozśmieszyła w normalnych warunkach, ale te zdecydowanie do nich nie należały. Bardzo niepokojące było to, że najwyraźniej wampir zupełnie się przy tym człowieku rozluźnił. Tak było tylko, kiedy przebywało się wśród najlepszych przyjaciół, z którymi bezproblemowo się dogadywało. Nie zwrócił większej uwagi na następne słowa wampira, co najwyżej trochę go zdenerwowały. Bo niby kto przejmowałby się takimi rzeczami, jak strój i oficjalność sytuacji, podczas gdy on mierzy się z koszmarem swojego życia. Może i był wyćwiczony w etykiecie do perfekcji, ale w tej chwili jakoś nie odczuwał zbytnio potrzeby stosowania się do niej.
        Czuł na sobie wzrok mężczyzny w czerni i nie podobał mu się on. Zdawało mu się, że człowiek doskonale zdaje sobie sprawę, kim jest, że nie może mieć przed nim żadnych tajemnic. A może była to tylko obawa? A może aż obawa? Tak czy owak, w jednej chwili zapragnął po prostu zniknąć. A zwłaszcza wtedy, gdy mężczyzna położył dłoń na rękojeści miecza, którą nagle dostrzegł Derogan. Musiał usilnie walczyć z instynktem, nakazującym mu cisnąć w tamtego kulą ognia, po czym dołożyć kilka piorunów kulistych. Po chwili ujrzał twarz człowieka. Zaczął podejrzewać, że nie mu pierwszemu instynkt podpowiada podobnie. ”Cholera, to przecież mógł być nawet jeden z mojego rodu. Każda rodzina ma paladyna, a każdy paladyn zna się na władaniu magią ognia. Rany nie wyglądają może na świeże, ale to też nie było tak niedawno. Dobre pięć lat temu...
~Tutaj akurat występuje pewna rzecz, przez którą nie mogę zaprzeczyć.
~Kalendarz?
~Co? Argh, ja nie o tym. Rzeczywiście możliwe, że jeden z twoich krewnych zadał mu te rany. W takim przypadku lepiej uważaj jeszcze bardziej. Może zechcieć się odwdzięczyć.
~I?
~Spalenie żywcem nie jest przyjemną rzeczą. Uwierz mi, słyszałem o tym z pierwszej ręki.
~Dobrze wiedzieć. Odkreślam tę pozycję z listy upragnionych zgonów.
~Masz taką listę?
~Nie. Nie czuję na razie potrzeby jej sporządzania.
~Dziwne, zważywszy na tę sytuację.

        Rozmowa między nimi zawsze była niezwykle nietypowa. Pomyśleć by można, że powinni się doskonale dogadywać, przecież dzielili ze sobą jedno ciało, w tym jeden mózg; ich umysły były ze sobą złączone. Jednak ciągłe kłótnie należały do normalności, najczęściej niespowodowane brakiem porozumienia, a chęcią wywyższenia się nad drugą stroną w jakże purpurowymi kwiatami obsypanym polu wspólnej konwersacji.
        Niezbyt podobało mu się określenie użyte przez mężczyznę, podobnie jak on sam. Postanowił się jednak nie wtrącać póki co, zbytnio się obawiał, że zostanie zdemaskowany. Co prawda nie był jeszcze pewien, czy człowiek ten jest tym, za kogo go uważa, jednak prawdopodobieństwo tego było tak wielkie, że nie przeszkadzało mu to od snucia różnorodnych scenariuszy i alternatyw. W obecnej chwili planował, co by zrobił, gdyby tamten użył wobec niego Dziedziny Zła. ”Trzeba by przekazać Hagryvdowi nadzór nad pewną częścią ciała, tą, w którą uderzy. Potem tradycyjnie; kula ognia i cięcie w głowę. O ile nie posiada Dziedziny Siły, wtedy atak na niego bezpośrednio byłby zbyt niebezpieczny...” Potrafił szybko myśleć, zapewniał mu to trening porozumiewania się z Hagryvdem.
        Mężczyzna użył magii, aby pozbyć się swojej peleryny oraz konia. Sprawiło to, że Derogan wysoko podniósł brwi, zdumiony umiejętnościami maga. ”Dziedzina Przestrzeni? Możliwe, ale wobec tego musiałby użyć jakichś dodatkowych Dziedzin, samą Przestrzenią by tego nie dokonał. Ech, że też nie przykładałem się do zapamiętywania tych nazw i zastosowań.” Starzec miał też na sobie pełną zbroję, co także zdziwiło Derogana. Doskonale pamiętał ostatnie spotkanie z tymi ludźmi, najgorsze chwile przecież najłatwiej się zapamiętuje, i był pewien, że żaden z nich nie miał na sobie nawet odrobiny stali.
~Widzę rozwiązanie twojego problemu z Dziedzinami. A przyjrzyj mu się dokładniej.
        Derogan szybko przeleciał po jego ciele spojrzeniem tak, aby ten niezbyt mógł je dostrzec. Z początku niezbyt wiedział, o co chodziło paladynowi, lecz już po chwili zauważył te dwie rzeczy, wyjaśniające wszystko. Gdyby sytuacja była mniej napięta, najpewniej roześmiał się, lecz w tej chwili nie miał zbytnio na to ochoty. Odpowiedział więc pytaniem Hagryvdowi.
~Zamienił pelerynę w kawałek tkaniny, a konia w myszkę?
~Nie, pelerynę w myszkę, a konia w kawałek tkaniny. Tak było o wiele prościej.
~Skoro tak mówisz, to to musi być prawda.
~Zgadzasz się ze mną, jednocześnie tego nie robiąc?
~Tak.
~Czy ty właśnie znowu to zrobiłeś?
~Tak.
~Jak ja cię nienawidzę, mlekożłopie jeden.

        Tym razem już nie zdołał powstrzymać uśmiechu, końcówka jego wargi drgnęła lekko. Drgnęła ponownie, gdy wampir wypowiedział swe słowa, niemal w tej samej chwili, co paladyn przesłał swoją myśl. Sprawiło to, że słowo „mlekożłop” zabrzmiało jednocześnie w jego uszach, jak i umyśle. Efekt tego był... ciekawy, choć trudny do opisania.
~Wow, pięć kolejek w dwadzieścia minut? Nowy rekord zadłużenia publicznego?
~Publicznego? Ciekawe, w jaki sposób.
~Zawalenie tej karczmy odbyło się publicznie, przygniecenie twojego nowego przyjaciela też. Pożar wybuchł publicznie, a zaakceptowanie długu było publiczne. Jeżeli to nie jest dług publiczny, to ja nie wiem, czym to jest.
~Wiesz, to raczej nie oznacza tego, co myślisz.
~Raczej? Pewnie, że nie. Tak czy owak, imponujący wynik.

        Gdy Lullasy się skłoniła, skrzywił się lekko. Nie podobała mu się ta jej służalczość, zwłaszcza, iż była doprawdy niezwykłym stworzeniem, które jego zdaniem powinno być wolne. W końcu wydawało mu się, iż pół-zwierzę pół-człowiek powinien tego mocno pragnąc. Tak czy owak, on sam nie uczynił w stronę starca żadnego gestu, pozostał wobec niego pozornie obojętny. Pozornie, bo wewnątrz głowy właśnie układał optymalny plan zabicia go. A obojętnością tego nazwać nie można.
        Człowiek ten najwyraźniej zdenerwował wampira następnymi słowami, po czym przeniósł swe spojrzenie na Derogana, z nim robiąc dokładnie to samo, ale niewątpliwie na większą skalę. Zaczął się nawet obawiać, czy nie wywoła znowu pożaru, tym razem niechcący. W końcu ostatnim razem posłużył się wspomnieniami bezpośrednio dotyczącymi tych ludzi, tego co zrobili, co mu odebrali! ”Stop! Zanim posunę się w tym za daleko.” Tym razem spojrzenie tego człowieka było jeszcze mniej przyjemne, Derogan miał ochotę wprowadzić swój już w pełni ukończony plan w życie, choć na razie jeszcze się z tym wstrzymywał. Na razie.
- Długa, skomplikowana i nie do końca zrozumiała historia – odpowiedział na pytanie Cardosa, nie spoglądając mu w oczy, lecz na brwi, choć ten mógł tego nie dostrzec. Obawiał się, że po nawiązaniu kontaktu wzrokowego obmyje się w nich zbyt dostrzegalna wściekłość.
        Gdy mężczyzna podszedł do Derogana, ten odruchowo sięgnął do miecza na plecach i ciął. Zaraz, wróć. Umysł wysłał taką komendę, lecz ręce nadal tkwiły w bezruchu. Odetchnął w duchu, bo już się obawiał, że będzie musiał przebijać się przez całe miasto. Zdecydowanie nie powinien zabijać go ulicy.
~Wielkie dzięki.
~Nie ma za co. W sumie, to mój interes, aby utrzymać cię przy życiu. Jeszcze trochę chciałbym przyjrzeć się Alaranii. Piękne miejsce, zwłaszcza podczas wojen. Jeśli naprawdę zaatakuje cię ten człowiek, nie tylko cię nie powstrzymam, ale nawet pomogę.
~Jeszcze raz dziękuję.

- W sprawie podejrzanego wyglądu i bolących kości, czy mylenia się? - odpowiedział spokojnie Derogan, samemu nie będąc pewnym, do czego odniósł się mężczyzna. Nie był to tylko unik od zwykłej odpowiedzi. Przez cały czas zdawało mu się, że Cardos za chwilę go zdemaskuje i rozpocznie się krwawy bój.
        Nagle usłyszał rozpaczliwy płacz gdzieś w oddali, więc spojrzał w tamtą stronę, odwracając się od mężczyzny. W pierwszej chwili skarcił się za to, że spuszcza wzrok z wroga, lecz w drugiej już się cieszył, że tak zrobił. Teraz zdecydowanie czuł się bardziej rozluźniony, choć w niezbyt dużym stopniu.
        Dostrzegł malarza, płaczącego rzewnie przed pustym stojakiem na płótna. ”Szlag, całkiem o nim zapomniałem! Nie dość problemów jeszcze mam, żebym musiał się zajmować niszczeniem tego jego obrazu? Myślałem, że podczas pożaru wszyscy o mnie zapomnieli. Chociaż, nie widzę tu nigdzie tego płótna.”
~Dlaczego płacze i dlaczego jego stojak jest pusty? Połącz fakty.
~Ktoś mu ukradł gotowy obraz?
~Gdyby zrobił to normalnie, rzuciłby się za złoczyńcą, znam ja malarzy, nie zostawią swoich dzieł bez walki, dopóki ich nie stracą.
~Złodziej zniszczył ten obraz?
~A widzisz jakieś szczątki?
~A więc?
~Och, pomyśl chwilę. Widziałeś nie tak dawno, jak coś lub coś znika bez śladu.
~Ta kobieta?
~Lub inny mag przestrzeni, może nawet twój nowy przyjaciel.

        Derogan bacznym wzrokiem zlustrował całą okolicę, ale nie dostrzegł niczego podejrzanego. A nie raz już śledził swoją ofiarę, wiedział, jak się to robi. Sprawdził nawet dachy, co zazwyczaj robiło niewielu ludzi, lecz i tam jego dobry wzrok niczego nie dostrzegł. Odwrócił się z powrotem w stronę towarzyszy.
- To miejsce, o którym mówisz Samotnia, jest daleko stąd? - spytał Eridiosa, dając mu znać, że chętnie jak najszybciej by się tam udał. Miał nadzieję, że wampir odczyta to prawidłowo i ruszą dalej, zostawiając tego człowieka. O ile oczywiście nie zechce pójść z nimi. Ale wtedy dodatkowo nie mógłby sobie uciąć pogawędki z Lullasy, co już miał w swoich planach. Obecność Cardosa znacznie by to utrudniła, jeżeli nie uniemożliwiła.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

        Przeszedł przez bramę miasta dawno po północy. Szybko dowiedział się od któregoś z przechodniów, gdzie blisko może w miarę tanio i smacznie zjeść - "Pod Ściętą Brzozą". Niestety, kiedy tam dotarł zobaczył obraz godny rozpaczy - karczma była z jednej strony doszczętnie zburzona, a ludzie biegali z wiadrami, gasząc płonący nieopodal budynek. Jako że wiedział czym może grozić niekontrolowany ogień w mieście, postanowił pomóc. Kiedy wszystko skończyło się - trzeba przyznać dość niespodziewanie - interwencją maga, rozejrzał się. Już po chwili ludzie dyskutowali o wydarzeniach. Podszedł do jednej z mniejszych grupek, i zapytał się o to co się stało.
- No jak to co? Jak zwykle pijaczyny z karczmy coś rozwaliły. No a potem zaczęło się palić.
Nie ma to jak porcja precyzyjnych informacji o... cholera, nawet nie wiem czy to jeszcze późna noc, czy już wczesny ranek!
        Machnął ręką i odszedł. Chcąc znaleźć inną osobę, której mógłby spytać się o przyczyny, a także o miejsce - tym razem całe - na możliwy nocleg, zauważył niecodzienny widok - eugonę. Była odwrócona do niego plecami, więc jedyne co mógł powiedzieć, że była okryta jakimś kawałkiem materiału, a jej ogon w oświetleniu obecnym na ulicy - czyli zaledwie księżyca i kilku małych magicznych lampek - miał kolor bordowy. Na głowie, zamiast włosów miała węże, rozglądające się wokoło i syczące często. Stała koło jegomościa ubranego w czarny płaszcz z kapturem. Jego twarz miała arystokratyczne rysy. Kiedy chciał już oderwać od nich wzrok i udać się swoją stronę, zauważył że podchodzi do nich trzeci człowiek - młody mężczyzna. Miał brązowe włosy, mógł określić go jako przystojnego, wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. Ukłonił się im, i zaczął coś mówić. Wyglądało to tak, jakby coś tłumaczył. Było to co najmniej intrygujące, zważając na okoliczności. Teraz poszedł po konia, do jakimś cudem ocalałej stajni. Jako, że było to bardzo interesujące towarzystwo - głównie za sprawą wężowej kobiety - postanowił mu się przyjrzeć i przysłuchać z nieco mniejszej odległości.
- Mam niezwykłe wrażenie, że będzie jednym wielkim magnesem na problemy - powiedział mężczyzna, oczekując na młodzieńca. Po chwili towarzysz eugony znów się odezwał, ale Mirz tym razem tego nie usłyszał, bo starając znaleźć się choć trochę bliżej, przeszedł koło dwóch kobiet zażarcie debatujących o pożarze, karczmie i chłopaku. Minął je jak najszybciej chcąc dodatkowo zmniejszyć dystans, aby utracić z całego dialogu jak najmniej. Po krótkiej chwili - i powiewie wiatru - poczuł silny zapach przypominający piżmo. Zaswędziała go blizna na plecach. Ale wtedy zobaczył młodzieńca, który prowadził swojego konia, i otrząsnął się z zamyślenia.
- Wybaczcie, że musieliście czekać, zwierzak przestraszył się tego całego rabanu. Zresztą, nie ma się czego dziwić. Teraz możemy już ruszać do karczmy. Ale wy prowadźcie, ja jestem w tym mieście pierwszy raz.
- Nic nie szkodzi. Przynajmniej w ogóle wróciłeś. Już myślałem, że nim wrócisz, spopieli mnie słońce. - Ta wypowiedź tylko potwierdziła jego podejrzenia - mężczyzna ubrany w płaszcz był wampirem. - Jeśli chodzi o to gdzie pójdziemy, to znam pewno... miejsce, które będzie o wiele bardziej spokojne. W końcu jak to mówią, najciemniej jest tuż przy ogniu, czy jakoś tak. Ale nim ruszymy, jeszcze dwie sprawy do załatwienia. Pierwsza to ostrzeżenie. Tam, dokąd ruszymy atmosfera niezbyt przyjazna, ale akurat mi po drodze, bo mam pewne... sprawy do załatwienia. Druga rzecz, to fakt iż nie zdołaliśmy się jeszcze przedstawić sobie nawzajem.
Rychło w czas!
- Jestem Eridios Ver’dorisan z rodu Nekstorów, jednak mówią mi po prostu Eridios.
Chyba im się nie dziwię...
- Derogan. - Chłopak odpowiedział krótko. Na jego twarzy widać było lekceważenie ostrzeżenia wampira. - Wyruszamy więc? Jak wspomniałeś, całej nocy nie mamy. Ach, a ty, wężowa pani, jak się zwiesz? - To ostatnie pytanie skierował do eugony, zaciekawiony.
- Nie jesteś stąd, prawda? Jak żyje w tym mieście, pierwsze słyszę to imię, choć bez wątpienia jest w nim coś unikatowego. Zbyt ładne na prostego człowieka. - Kiedy po chwili zauważył, że zachował się źle, dodał - Wybacz mi te słowa. Ale ze względu na swoje stanowisko, dbam o to miasto. Muszę być podejrzliwy zawsze i wszędzie. Ale ty jesteś w porządku, czyż nie?
Nie, jestem bandytą, i chcę spalić to miasto do szczątek, i obrabować wszystkich mieszkańców!
- Ależ nic się nie stało. Jestem pierwszy raz w tym mieście, ostatnio sporo... wędrowałem. I nie musisz się obawiać, nie mam zamiaru zakłócać porządku w tym mieście. - Zawahanie, praktycznie niezauważalne. Ale świadczyło o tym, że nie mówił całej prawdy. - To dobrze, że dbacie o swoje miasto. Nieraz robię dokładnie tak samo, ale moje metody bywają nieco odmienne. Lecz zdecydowanie skuteczne.
- Słyszałaś naszego... nowego przyjaciela, Derogana. Przedstaw się.
- Zwą mnie Lullasy. - Miała piękny, delikatny głos. Gdyby miał słabszy słuch, lub stał dalej, nie usłyszałby nic. Tyle że ten piękny głos był naznaczony wyczuwalną nutką służalczości. - Wybacz mi za moje wcześniejsze słowa.
- Ależ nie przepraszaj, o pani. – Odpowiedział bardzo szybko. Dodatkowo, przez ułamek sekundy widać było na jego twarzy... niesmak? - Zareagowałbym pewnie podobnie na twoim miejscu. - Chwilę po tych słowach żywe włosy adresatki zaczęły się czujnie rozglądać.
Ciekawe, czy ona nad nimi panuje?
- Starczy tego, ruszamy. Już wystarczająco dużo uwagi na siebie zwróciliśmy. A to nie zawsze coś dobrego oznacza. - Mirz mimowolnie się uśmiechnął, bo każda kolejna chwila ich bezczynnego stania i gadania narażała go na zauważenie. Zaczęli iść, na nieszczęście w jego stronę. Szybko wbił się w tłum, minął ich delikatnym łukiem, mając nadzieję na nie wychwycenie go przez ciekawski wzrok eugony, ani jej węży. Po chwili znów był za ich plecami, zauważając jak ludzie na nich patrzyli. Zupełnie jakby cała trójka była jakąś egzotyczną atrakcją. Ale niedługo mógł cieszyć się tym, że uda mu się dotrzeć za nimi do karczmy, dowiedzieć się czegoś o kobiecie od wampira, bo przed tą grupką był jeździec, siedzący na karym koniu. Jego ubrania miały także czarny kolor. Kiedy krwiopijca stanął przed nim, chłopak z kobietą zrobili to samo. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, którą wampir w końcu przełamał.
- A już myślałem, że sobie odpuściłeś sobie to całe polowanie na nagrodę. Kto by pomyślał, że jednak żądza złota uderzy ci do głowy. Wybacz, że spotykasz mnie w tak nie właściwym stroju. Ale trochę się działo. - To dziwne, ale zaczął otrzepywać swoje szaty. - Ale przynajmniej nie jest to oficjalna sytuacja, więc mam nadzieje że ci to nie przeszkadza.
Mężczyzna jedną ręką sięgnął po miecz, a drugą ściągnął kaptur. Miał twarz starca, która nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie jak maska.
Gdyby tylko odważył się tak zachować przy mnie... Szybko by tego pożałował
- Dziwne masz towarzystwo. Kim jest ten mlekożłop? I co to za monstrum? - Po tych słowach jego lewa ręka zalśniła od zbierającej się magii, która szybko utworzyła wokół niego sferę. Kiedy ta opadła, zauważył, że rycerz stoi na ziemi, a jego płaszcz zniknął. Jedną dłonią nadal dotykał rękojeści swojej broni. - I mylisz się. Po prostu lubię czarny.
- Dobra, rozumiem. Tak więc, ten “mlekożłop” to Derogan. Poznałem go z dwadzieścia minut temu. Sam nie wiem, nie liczyłem dokładnie. Właśnie ruszaliśmy do... ekhm... Samotni, gdzie jest mi winien postawić kolejkę, a nawet pięć. Zaś to jest… - powiedział, i spojrzał się na kobietę. Ta odpowiedziała po dłuższej chwili, kłaniając się nisko.
- Moje imię to Lullasy. To zaszczyt, móc poznać przyjaciela pana Eridiosa.
- Jak dla mnie to ni to chędożyć ni to zabić, a ty jeszcze zabierasz ją ze sobą w takie miejsce? Myślałem, że jak na szlachcica masz bardziej wybredny gust. Choć szczerze mówiąc, dziwi mnie także skąd masz tak unikatową towarzyszkę. - Skomentował człowiek, kierując te słowa do krwiopijcy. Następne swoje słowa skierował do Dregorana - Mów mi Cardos, mlekożłopie. Też zamierzasz maczać palce i nie tylko palce w tej istocie? Czy coś innego sprawiło, że razem z nimi idziesz? - Po tym podszedł do niego bliżej, patrząc się na niego wnikliwie.
Jest bezposredni, to trzeba mu przyznać. Ale dlaczego zakłada od razu taki scenariusz?
- Wyglądasz podejrzanie, a i kości mnie bolą, co oznacza, że nie jest tak bez powodu. Chyba że się mylę, co się zdarza. Więc, mam rację czy nie, młodziku?
- Długa, skomplikowana i nie do końca zrozumiała historia. W sprawie podejrzanego wyglądu i bolących kości, czy mylenia się? - Niedługo po tych słowach ktoś krzyknął niedaleko. Chłopak odwrócił się, a na jego twarzy zagościł wyraz zaniepokojenia. Rozejrzał się po okolicy, patrząc wszędzie. Po chwili odwrócił się z powrotem. - To miejsce, o którym mówisz, Samotnia, jest daleko stąd?
W tym momencie wampir odpowiedział coś, jednak Mirz poczuł znajome uczucie - ocieranie się o nogi. Wziął kotkę na ręce, zaczął ją głaskać.
- Zawsze mnie zastanawia jak ty mnie znajdujesz... - Podniósł wzrok, i zauważywszy oddalającą się trójkę - rycerz stał w tym samym miejscu, myśląc nad czymś - ruszył za nimi.
Ostatnio edytowane przez Mirz 9 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

- Będzie jeszcze z dziesięć minut drogi, towarzyszu, nim w ogóle będziemy w okolicy Samotni. Tobie zaś spokojnej nocy życzę, Cardosie!
Eridios przemówił, po czym ruszył, a wraz z nim posłusznie eugona oraz Derogan, który najwyraźniej chciał jak najszybciej oddalić się od rycerza, nawet nie czekając na jego odpowiedź. Cardos tymczasem stał przez dłuższą chwilę, wpatrzony w Derogana. Wlepiał swoje oczy w niego, nie mogąc czegoś pojąć. Tajemniczy uśmiech na twarzy jego rozmówcy, jaki miał miejsce kilka chwil temu sprawił, iż wyczuł spisek. Spisek, knowania i co tylko mu przyszło do głowy. Jednak uważnie analizował w swej głowie dosyć ubogą wypowiedź chłopaka, która nie usatysfakcjonowała go ani trochę. Wtedy przez głowę przeszły mu obrazy, które zdawały się skryte najgłębiej w jego umyśle. Tam, gdzie nie chciał nigdy więcej zaglądać. “Niech mnie ladacznica uliczna w walce pokona...to przecież ON!”
Ruszył szybko za trójką, by w kilkunastu krokach znaleźć się tuż za młodzieńcem, na którym był teraz całkowicie skupiony. Gdy był tuż za nim, znienacka złapał go za ramię, jednocześnie zatrzymując się, a co za tym idzie - zatrzymując także Derogana. Sprawiło to także, iż wampir oraz eugona zatrzymali się, widząc, że coś się znów będzie działo. Poza tym, nie mogli ruszyć dalej sami.
- Wiesz mlekożłopie, akurat takie historię lubię. Szczególnie, gdy kryje się w nich, że tak powiem, drugie dno. - Powiedział Cardos cicho, by nikt postronny nie usłyszał jego wypowiedzi. Kolejne słowa wypowiedział jeszcze ciszej, tak, by nawet wampir ani niewolnica nie usłyszeli, gdyż jego jedynym adresatem był młodzieniec. - Mam cię gdzieś, młodziku, ale cokolwiek tu robisz, to nie jest bezpieczne. Dla tych, których szukasz jesteś niczym rozpalona pochodnia pośród mroków najciemniejszej nocy. Pewnie połowa ich ludzi stacjonująca w mieście wie o tobie. Więc pójdę za tobą i w imię resztek mojego sumienia dopilnuje, by nie nadziali twej rzyci na włócznie.
Eridios wbił wzrok podejrzliwe w starca w zbroi. Już miał nawet przemówić, by dowiedzieć się o czym tak szemrają, gdy rycerz odsunął się od Derogana na dwa kroki, po czym przemówił donośnie.
- Rozumiesz młodziku? Albo też postawisz mi ten przeklęty trunek i przy okazji opowiesz jak żeś się tu znalazł w towarzystwie tego przerośniętego komara albo ostrze mego miecza posmakuje w zamian twej krwi i to w mgnieniu oka. - Kiwnął głową nieznacznie w stronę młodzieńca, mając nadzieje, że zrozumie jego intencje. Na jego twarzy zagościło coś , co wyrażało żartobliwy uśmiech, co miało podkreślić zapewne, że nie zamierza nikogo zabijać. Zaraz po tym znów przemówił, jakby już uzyskał pozytywną odpowiedź na poprzednie zdanie. - A teraz idźmy się upić razem albo zrobię się niebezpiecznie niecierpliwy. Tak w ogóle, to przedtem odnosiłem się do swojej pomyłki.
Człowiek starał się jak mógł zaszyfrować swoje intencje w kolejnych zdaniach. Nie miał pewności, czy chłopak, którego znał aż za dobrze z listów gończych zrozumie go. I czy w ogóle zaufa komuś takiemu jak on. Jednak mimo wszystko wierzył, że Deroganowi uda się bez problemu zrozumieć sens ukryty między słowami, które padły z jego ust.
Wampir westchnął tylko, myśląc, że cała ta cicha dyskusja była o alkoholu. Przyglądnął się im, po czym westchnął ponownie, jeszcze głośniej niż przedtem, chcąc by Cardos zwrócił swoją uwagę w jego stronę.
- Słuchaj. Wiem, że lubisz, wręcz uwielbiasz mnie słownie poniżać, ale to co wcześniej wypowiedziałeś to już była przesada. - Nawiązał do wcześniejszych słów starca, które wprowadziły go w dosyć mocne oburzenie. - Nie chce więcej wysłuchiwać twego gadania, nie ważne czy o mnie, czy też o tym jak to bardzo dziwnie wygląda, gdy przebywam z pół kobietą pół wężem. Więc albo, jak Prasmoka kocham, zostawisz nas w spokoju albo idziesz z nami, ale wszystkie swoje komentarze zostawiasz dla siebie. Już wystarczająco dużo czasu straciłem tej nocy, a muszę jeszcze tą przeklętą eugonę dostarczyć Medardowi!
-Oh, zaskoczyłeś mnie w tym momencie. - przemówił, po czym podszedł do naturianki jak nigdy nic, rękę zacisnął ostrożnie na jej podbródku, a jej głowę uniósł tak, by mógł spojrzeć w ślepia niewolnicy. - Więc pan i władca zachciał sobie żywej zabaweczki? Aż mnie strach wypełnia, gdy myślę do czego może mu być potrzebna.
Lullasy była przestraszona. Wzrok starca był okropnie nieprzyjemną rzeczą. Dygotała, czując jak wpatruje się prosto w jej źrenice. Nie mrugał, co było dosyć przerażające z perspektywy niewolnicy. Nacisk, jaki metal wywierał na jej szczękę zdawał się nasilać, co tylko przyprawiało ją o rosnący ból. Próbowała odwrócić wzrok, lecz nie miała jak. Czuła jak strach i ból wypełniają jej ciało.
Gadziny także zareagowały nie najlepiej. Z początku, były zaskoczone. Jednak czując dyskomfort, a zaraz po tym ból, jaki odczuwała naturianka, zaczęły syczeć ostrzegawczo w stronę człowieka, a niektóre próbowały z mizernym skutkiem wgryźć się w jego rękawice, która jako jedyna była w ich zasięgu. Krwiożerca widząc to był, delikatnie mówiąc, rozwścieczony.
- Cardos, na Prasmoka, co ty robisz?
- Powiedzmy że coś sprawdzam. - Przemówił, gdy jego oczy zalśniły srebrzysto-białą poświatą. - Bez obaw, nie zabije jej. Tak sądzę.
Cokolwiek to był za czar, z każdą chwilą był coraz bardziej bolesny dla Lullasy. Nie mogła z siebie wydać żadnego dźwięku, a jej ogon wił się we wszystkie strony nie kontrolowanie. Choć cel zaklęcia był nieznany, nie widać było żadnego efektu poza sprawianiem bólu łuskowej istocie, która sama nawet się nie broniła, choć ręce miała wolne. Tak, Lullasy pozwalała na to rycerzowi. Nie miała wyboru. Wampir nie wyraził sprzeciwu wobec tego co się działo, o czym dobrze wiedziała. A to oznaczało, że ona także miała się pogodzić z tym. Nie wiedziała czemu i po co, pozostawało jej tylko cierpieć. Nic więcej. W końcu może to była kara? Być może nie ukłoniła się mu dostatecznie nisko lub też ton jej głosu nie był wystarczająco uległy? To nie było ważne, przynajmniej nie teraz. Niewolnica skupiła się, by przyjąć domniemaną “karę” jak należy - bez słowa sprzeciwu.
Eridios tymczasem przyglądał się temu. Miał tylko szczerą nadzieje, że niewolnica będzie w jednym, nieuszkodzonym kawałku. W innym wypadku oznaczałoby to , że nie wykonał rozkazu Medarda. A to byłby spory problem dla niego. Jednak mimo wszystko, nawet chociaż nie znał się na magii, wątpił by to był czar skupiający się wyłącznie na zadawaniu bólu. To by było kompletnie bez sensu. “On zawsze ma coś na celu. Tylko co…?”
W końcu odwrócił wzrok od tego. Musiał się uspokoić, gdyż to wszystko sprawiało, iż miał doprawdy dokuczliwą huśtawkę nastrojów. I wtedy coś, a konkretnie ktoś przykuł jego uwagę. Człowiek, trzymający w rękach kota, czy też kotkę. Ubrany biedniej niż przeciętna osoba. Obserwował to wszystko, zresztą jak każdy, kto był w pobliżu. Kilku ludzi patrzyło z okien na to strasznie wyglądające przedstawienie. Ci, którzy byli an ulicy, omijali szerokim łukiem grupę lub też zatrzymywali się zszokowani. Ten tłum nie sprzyjał niczemu. A szczególnie im nie pomagał.

***

- Czym właściwie jest Samotnia? Pierwsze słyszę o tym miejscu. - Kobieta przemówiła, wciąż siedząc w tym samym miejscu co minutę, czy pięć minut temu. Usłyszała nazwę tego miejsca z rozmowy, która działa się na ulicy. Choć zdawać by się mogło, że to niemożliwe, to magia przestrzeni bez trudu dawała sobie z tym radę na swój sposób. Poczuła, jak ręce jej towarzysza ściągają z jej głowy kaptur i delikatnie odchylają jej głowę na bok. Ona wciąż wpatrywała się w szkic, na którym widniał Derogan i Lullasy, nie zwracając uwagi na to , że wampir siedzący tuż za nią obnażył swe kły. - A skoro nie słyszałam, to jest to coś interesującego, prawda?
Krwiopijca zastanowił się nad tym pytaniem. Sam tam nie był nigdy, a chciał przedstawić jak najprościej to co słyszał. W międzyczasie pochylił swą głowę, tak, że dama mogła czuć jego oddech na swej skórze.
- To miejsce straszne i niezwykłe zarazem. Tam dobro miesza się ze złem, a to co wydaje się oczywiste, takowym być przestaje.
-Mógłbyś trochę ja… - Przerwało jej uczucie przebijanej skóry. Wykrzywiła się w grymasie, który był czymś na pograniczu bólu i szczęścia. - ...Jaśniej? Nim wyssiesz ze mnie tyle że zemdleje. Wtedy nie będę w stanie cię słuchać.
Wampir pożywił się jeszcze przez chwilę, po czym delikatnie wysunął kły z szyi kobiety. Ta krwawiła wciąż, na co on zareagował wyciągnięciem kawałka czystej, białej tkaniny z swego płaszcza, by jego towarzyszka nie utraciła za dużo posoki.
- Tylko tyle wiem. - Powiedział cicho, kierując swój wzrok w jej oczy, gdy tylko ta odwróciła głowę w jego stronę. - Dobrze się czujesz?
- Mhm, daje radę utrzymywać zaklęcie. Możemy jeszcze trochę poobserwować, nim zawiadomimy kogo trzeba.
Uśmiechnęli się oboje, po czym zwrócili swą uwagę na to co działo się na dole. A działo się, to trzeba było przyznać.

***

- Dobra, przerwij to. Nie widzisz, że ściągasz na nas tylko jeszcze większą uwagę?! Jeszcze trochę, a przyjdzie się tłumaczyć nam strażnikom!
Wampir w końcu przemówił, niemalże krzykiem w stronę rycerza. Ten jednak stał niewzruszony, a jego oczy wciąż jarzyły się od magii. W końcu jednak zaklęcie przestało działać. Cardos wciąż trzymał eugonę, z tajemniczym wyrazem twarzy. Był głęboko zamyślony nad czymś, gdy wpatrywał się w istotę, której zadał tyle bólu.
Ciało Lullasy zdawało się bezwładne, niemalże martwe. Ręce zwisały luźno, a ogon nie ruszał się ani trochę. W rzeczywistości jednak żyła, lecz w obecnym stanie pewnie nawet śmierć byłaby łagodniejsza niż to. Tak delikatne ciało po spotkaniu z taką dawką bólu było niczym sparaliżowane. Palce eugony drgały lekko, a z jej wpół zamkniętych oczu spływały obficie łzy, których końca nie było widać. Niewolnica była prawdopodobnie na skraju omdlenia, co dostrzegłby nawet częściowo oślepiony człowiek w środku nocy. Gadziny wyrastające z jej głowy, przylegały do czaszki Lullasy. Przestały syczeć czy nawet poruszać się. Były przestraszone, choć one same zdawały się nie odczuwać tego tak samo jak naturianka.
Tymczasem zewsząd, czy to z okien czy na ulicy wokół grupy zebrało się trochę osób, Zdecydowana większość była przerażona tym wszystkim. Inni zaś sami nie wiedzieli, co o tym myśleć. Przynajmniej do czasu, gdy rycerz nie odwrócił głowy w stronę swoistego tłumu, jednocześnie przemawiając z kamienną twarzą.
- Ktoś chce się zamienić z potworem, że tak się gapicie?
Tak proste i bezpośrednie słowa bez trudu dotarły do wszystkich. Prawie nikt tu nie został. W oknach już nikogo nie było widać, a na ulicy została tylko jedna, trwająca w zamyśleniu osoba, która w najlepsze głaskała kota siedzącego na rękach jegomościa, na którego Cardos i Eridios patrzyli ździwieni
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

Derogan skinął głową, gdy wąpierz oznajmił mu, ile czasu jeszcze zostało. Był zadowolony, że tak niewiele, jednocześnie cieszył się z powodu użycia przez Eridiasa słów wyraźnie wskazujących na to, że miał zamiar pożegnać się z tym człowiekiem. Zastanawiał się nawet, dlaczego nie ma teraz wykorzystać sytuacji, ale uznał, że nie byłoby to mądre. Zbyt dużo świadków znajdowało się dookoła, poza tym nawet nie był pewien, czy to właśnie o tego człowieka mu chodzi. ”Jak na razie wszystko się zgadza, lecz nadal nie mogę powstrzymać się od myśli, co by było, gdyby okazało się, że nie jest to mój cel.
~Proste. Zdemaskowałbyś się, cała straż miejska zaczęłaby cię ścigać. W najgorszym razie wszyscy poznaliby tożsamość Sokoła, choć nie jestem pewien, w jaki sposób byłoby to możliwe.
~Więc skąd wiesz, że mogłoby tak być w najgorszym razie?
~Po prostu, to byłaby najgorsza opcja. Nie licząc oczywiście śmierci. Z wszystkim innym jakoś sobie poradzimy.
~Mam taką nadzieję.

        Ruszyli naprzód, zostawiając za sobą Cardosa, a Derogan odetchnął z ulgą. Ciągle czuł na sobie jego wzrok, lecz wierzył, że sytuacja nie powinna być teraz aż tak trudna. Po chwili Hagryvd po raz kolejny powstrzymał jego odruch, gdy poczuł uścisk na swoim ramieniu. Tak, zdecydowanie za powstrzymywanie ich powinien podziękować paladynowi. W końcu już dawno by się pogrążył, gdyby nie on. Odwrócił się powoli, spoglądając w oczy starcowi, starając się zamaskować głębiący się wewnątrz niego gniew. Kątem oka dostrzegł, że eugona oraz wampir także się zatrzymują. ”Coś czuję, że te dziesięć minut może się nam trochę przedłużyć.”
        Przysłuchiwał się w milczeniu słowom Cardosa. Z początku pomyślał, że jest to niezwykle irytujący człowiek i miał już ochotę powiedzieć mu, że on wprost przeciwnie, ale gdy przemówił tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć, zamarł.
~Tak, teraz nie mamy wątpliwości. To on.
~Czyli co teraz robimy? Publiczna walka niezbyt mi się podoba.
~Mi także. Choć muszę przyznać, byłby to ciekawy test twoich umiejętności.
~Myślisz, że ma na sobie jakąś barierę, która uchroniłaby go od cięcia w szyję?
~Możliwe, ale twoje ostrze przecież zwykłe nie jest.
~Przebija magię?
~Tego nie powiedziałem. Ma wiele ukrytych funkcji. Oprócz tego, to przecież mag. Spojrzy na ostrze, a jego magia zacznie szaleć. Czy nie tak to działa?
~To tylko ułamek sekundy.
~Czyż nie dostatecznie krótko?
~Tak czy owak, nie zrobię tego. Wolę poczekać na lepszą sposobność.
~Dobrze. Na środku ulicy jesteś zbyt na widoku. Może w tej całej Samotni znajdzie się odpowiednie ku temu miejsce?
~Miejmy taką nadzieję.

        Odetchnął tak, aby nikt wokół tego nie zauważył, po czym odpowiedział człowiekowi, naprawdę próbując sprawić, aby w jego głosie nie znalazła się ani odrobina nienawiści. Nie był pewien, czy mu się to udało.
- Jak sobie zechcesz.
        Jego uwagę odwróciło westchnięcie wampira. Odwrócił się w jego stronę, ciągle obserwując ukradkiem starca. Zdziwił się, gdy usłyszał imię, które nosił książę Karnsteinu. Choć po chwili zastanowienia rzeczywiście musiał przyznać, że to miało sens. Kogo innego było stać na posiadanie takiego stworzenia, jeżeli nie właściciela jakiegoś państwa? Z zamyślenia wyrwało go to, co Cardos uczynił po chwili. Potraktował eugonę, jakby była jakimś przedmiotem. Chciał się odezwać, ale zaniechał tego zamiaru. Póki co jeszcze nie robił jej nic złego, oprócz oczywiście straszenia jej. Widział, jak przerażenie odciska się na zachowaniu wężowej kobiety, zaciskał zęby, tym razem samodzielnie powstrzymując się od chęci zabicia tego człowieka. Nie zdawało mu się, aby ten miał przeżyć tę noc. Każdy popełniał błędy, w końcu nie zareagują odpowiednio szybko, a biorąc pod uwagę częstotliwość występowania tego zjawiska, mogło to się wydarzyć już niedługo.
        Po kilku sekundach już po raz czwarty powstrzymał się od cięcia miecza, kiedy mężczyzna rozpoczął swoje zaklęcie. Derogan nie miał wątpliwości, co czyniło Lullasy. Widział ból w każdym jej ruchu, w samej postawie. Mimowolnie sięgnął do klingi miecza, wiszącego na plecach, ale jeszcze go nie wyciągał. Czuł, jak złość w nim zbiera, w każdej chwili gotowa wywołać kolejny pożar, tym razem o wiele, wiele straszniejszy. Maksymalnym wysiłkiem woli powstrzymywał się od tego oraz do wyciągnięcia miecza. Poczuł przypływ energii, jak zawsze, gdy po niego sięgał. Dziwny błysk odbił się w jego oczach, które się zmieniły. Przez chwilę przestały być zielone, a stały się jasnoniebieskie, lecz to szybko przeminęło, a Derogan otrząsnął się z transu i puścił rękojeść. Nie był pewien, co się stało, ale wiedział, że sprawiło to bałagan pomiędzy duszą jego oraz Hagryvda. Przypominało to momentalny wstrząs, który wywrócił wszystko do góry nogami.
~Co to było?
~Nie wiem, ale wygląda na to, że pod wpływem naprawdę silnych emocji nasze dusze ulegają znacznemu zbliżeniu.
~Jak wtedy, gdy korzystam z Magii Ducha?
~Podobnie, ale to jest o wiele bardziej naturalne.
~Więc dlaczego wcześniej tak nie zadziałało? Przecież przeżywałem o wiele gorsze chwile.
~Ależ zadziałało. W końcu przecież udało mi się z tobą skomunikować, a to już był niezły sukces.
~Czyli co się teraz stało?
~Nie wiem, sam byłem mocno skołowany i zbyt szybko się skończyło.

        Usłyszał krzyk wampira, najpewniej skierowany do Cardosa. Dopiero po chwili zrozumiał jego znaczenie, gdy ten przerwał rzucanie swojego zaklęcia. Derogan spojrzał ze współczuciem na naturiankę, po czym zbliżył się, nie zwracając uwagi na nikogo innego. Widział, że była na skraju omdlenia, co w tej chwili było najpewniej najlepszym wyjściem. Zastanowił się, co mógłby dla niej zrobić i czy najlepszym wyjściem nie byłoby czasami po prostu zostawienie jej, aby mogła sama zająć się swoim bólem. Nie był pewien, czy jakiekolwiek jego starania nie przyniosą jej go jeszcze więcej. ”I po co mi ta wiedza o leczeniu, skoro nie mogę naprawić czegoś takiego?”
~Nie byłeś przygotowywany do gojenia wewnętrznych ran. Tym się zajmują magowie życia.
~Czy ty przypadkiem jako anioł takim nie jesteś?
~Cóż, rzeczywiście. Jednak nie mogę nijak ci pomóc, musiałby istnieć jakiś sposób na przejęcie przeze mnie twojego ciała, ale wątpię, by taki istniał.
~Ale możesz mnie tego nauczyć.
~Może, ale to zajmie sporo czasu...
~A więc zrobisz to, gdy będziemy taki mieli. Szkoda, że wcześniej nic o tym nie wspomniałeś.

        Stał przy Lullasy, przeklinając własną niemożliwość od uczynnienia czegokolwiek. Na jego twarzy było widać szczere współczucie, choć wątpił, aby eugona to widziała, może wampir i mężczyzna stojący obok, ale dla nich pewnie była to tylko oznaka słabości, nie obchodzili go w tej chwili.
- Chętnie bym się zamienił – odezwał się w końcu do Cardosa, gdy ten zadał tłumowi swoje pytanie.
~Co ty wyprawiasz?
~Sam się zastanawiam.
~Jaki to ma sens?
~Pretekst?
~I naprawdę myślisz, że to zadziała tak, jak chcesz?
~Możliwe. Ból bólem, wiesz doskonale, co mam zamiar zrobić.
~Zdążysz?
~Jeśli nie, to ty to zrób. Tak czy owak, powinienem poczuć wtedy tylko odrobinę tego bólu. Będę musiał po prostu poczekać, aż skończy.
~Ten czar tylko sprawia ból? Co, jeżeli poprzestawia ci coś w głowie?
~W samej skorupie? Przecież nie sięgnie wtedy mojej duszy, która mnie kształtuje.
~Ale czy on cię po prostu nie wyśmieje?
~Być może. Wtedy będę czekał na kolejną okazję.

        Wpatrywał się w maga, oczekując jego odpowiedzi. W każdej chwili był gotowy do użycia magii ducha, aby skutecznie uniemożliwić tamtemu zadanie mu większego bólu. Nie wiedział, czy naprawdę może oczekiwać, by mężczyzna naprawdę spełnił swoją groźbę, czy po prostu miało to za zadanie zastraszyć tłum. Choć z każdą chwilą zaczynał podejrzewać, że chodziło o tę drugą rzecz.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

        Rycerz stał w miejscu zamyślony. Ale po chwili wyraz zadumy na jego twarzy zastąpił wyraz zdumienia. Zerwał się z miejsca i ruszył za trójką, a kiedy znalazł się za nim, złapał chłopaka za ramię, zatrzymując jego, wampira i kobietę. Powiedział coś do niego, ale zrobił to cicho, najprawdopodobniej świadom obecności Mirza.
- A teraz idźmy się upić razem albo zrobię się niebezpiecznie niecierpliwy. Tak w ogóle, to przedtem odnosiłem się do swojej pomyłki.
- Jak sobie zechcesz - odpowiedział młodzieniec.
- Słuchaj. Wiem, że lubisz, wręcz uwielbiasz mnie słownie poniżać, ale to co wcześniej wypowiedziałeś to już była przesada. Nie chce więcej wysłuchiwać twego gadania, nie ważne czy o mnie, czy też o tym jak to bardzo dziwnie wygląda, gdy przebywam z pół kobietą pół wężem. Więc albo, jak Prasmoka kocham, zostawisz nas w spokoju albo idziesz z nami, ale wszystkie swoje komentarze zostawiasz dla siebie. Już wystarczająco dużo czasu straciłem tej nocy, a muszę jeszcze tą przeklętą eugonę dostarczyć Medardowi!
Czyli eugona jest przeznaczona dla księcia Karnstein. Całość robi się bardziej interesująca, ale też niebezpieczna...
- Oh, zaskoczyłeś mnie w tym momencie. - Po tych słowach podszedł do kobiety i chwycił ją za podbródek. - Więc pan i władca zachciał sobie żywej zabaweczki? Aż mnie strach wypełnia, gdy myślę do czego może mu być potrzebna.
Nie musisz się martwić... Krzywda jej się nie stanie, będzie po prostu atrakcją.
- Cardos, na Prasmoka, co ty robisz?
- Powiedzmy że coś sprawdzam. Bez obaw, nie zabije jej. Tak sądzę.
Tak sądzę! Kim on jest do jasnej cholery, żeby ryzykować życie istoty, którą dopiero co poznał, nie mając najmniejszego powodu, aby to robić?!
        Twarz Lullasy wykrzywiał rosnący większy ból. Po chwili wampir odwrócił się, spojrzał prosto w moją stronę. Delikatnie wykrzywiłem swoje wargi, w marnej imitacji uśmiechu. Chyba został zauważony, bo mężczyzna odwrócił się.
- Dobra, przerwij to. Nie widzisz, że ściągasz na nas tylko jeszcze większą uwagę?! Jeszcze trochę, a przyjdzie się tłumaczyć nam strażnikom! - Powiedział głośno. Był bardzo zdenerwowany, można tam było także wyczuć nutkę strachu.
        Ludzie zaczynali zbierać się wokół, zainteresowani i zwabienie darmową rozrywką. Rycerz zauważył to, ale na początku nie reagował. Jednakże po dłuższej chwili usłyszawszy - jak na razie - ciche groźby, zdenerwował się.
- Ktoś chce się zamienić z potworem, że tak się gapicie? - Wściekłość w tych słowach była niemalże zauważalna. Przestraszeni ludzie rozeszli się, a on mimowolnie zaczął się zastanawiać.
Czy ja bym chciał? Pomoc naturiance może ściągnąć na mnie poważne problemy. Nie wiem czy "rycerzyk" nie jest przedstawicielem żadnej władnej grupy tu, w Anperii, albo całym Karnstein. Dodatkowo wynik walki z magiem zawsze jest trudny do przewidzenia... Ale z drugiej strony korzyści też mogły być duże, zważając na uczestniczącego w całej sprawie Medarda... Chyba jednak się do tego nie wmie-.
        W środku tej myśli coś sobie przypomniał. Kiedy ktoś, kto w normalnej sytuacji przeszedłby koło skrzywdzonej osoby nawet nie zaszczycając jej najmniejszą myślą zaopiekowała się nim. Stanęły mu przed oczami wszystkie lekcje, które udzielił mu Vaxen. Dziś, po ośmiu długich latach zdawał sobie sprawę ze swojego szczęścia. Większość upadłych aniołów nie była zbyt opiekuńcza, dodatkowo biorąc pod uwagę charakter i wcześniejsze czyny jego wybawiciela. Ale z jego rozmyślań, które przybliżały go do podjęcia raczej nieracjonalnej decyzji, wyrwały go słowa Degorana.
- Chętnie bym się zamienił.
Tylko jak sobie poradzisz? Ten facet nie nosi miecza tylko po to, żeby wyglądać z nim groźniej. Owszem, ty też, ale jak poradzisz sobie w starciu z magiem, który najwyraźniej potrafi coś więcej, niż zwykły iluzjonista? Chyba że jesteś mistrzem fechtunku, albo - co bardziej prawdopodobne - kryjesz jakiś sekret...
Pochylił się, i powoli położył kotkę na ziemi.
- Tylko nie daj się zabić, dobrze? - Podrapał ją jeszcze za uchem, wyprostował się i sprawdził jak miecze wysuwają się z pochew. Zadowolony rezultatem ruszył powoli w ich stronę, zauważając nieruchomy teraz ogon kobiety, oraz zmianę zachowania jej włosów. O ile na początku buntowały się przeciwko cierpieniu swojej pani, teraz tylko przylgnęły do jej głowy, pozostając nieruchome. Zwolnił jeszcze trochę, obmyślając wszystko co może zrobić jego przeciwnik. Zauważył, że posługuje się Dziedziną Chaosu, ale raczej na pewno na tym jego umiejętności się nie kończyły. Nie mając jednak zbyt wielu informacji, nie mógł powiedzieć dokładnie, jak zachowa się mężczyzna. Przyspieszył kroku, a kiedy znalazł się blisko, odepchnął go od wężowej kobiety. Ta na początku upadła na swój ogon, a potem zaczęła wstawać, co wyglądało naprawdę nadzwyczajnie. Na początku podparła się rękami o bruk, potem spróbowała wymanewrować tak, aby - najprawdopodobniej - móc podeprzeć się swoim ogonem, i wstać. Jednak nie udało się jej to, i opadła wycieńczona niedawnym cierpieniem. Kiedy Mirz podniósł wzrok na Cardosa, zauważył że mężczyzna mierzył go powoli wzrokiem. Jako że był niewysoki, to dużo do mierzenia nie było, przez co rycerz nie mógł nadać swojemu spojrzeniu odpowiednio groźnego wyrazu.
- No no, następny... To twój towarzysz? - zwrócił się do wampira. Tamten zdziwiony moją nagłą interwencją (czyżby jednak mnie nie zauważył?), na chwilę stracił mowę.
- On? Nie, nie znam go. - Spojrzał się na nowo przybyłego z żalem. Widać w jego oczach możliwy pojedynek był już przesądzony.
- Kim więc jesteś, mlekożłopie? Czy raczej miałbym cię nazwać wojownikiem na białym koniu, ratującym damę z opresji?
- Chyba wolę już mlekożłopa. Ale chciałbym, abyś mi powiedział, co chciałeś jej zrobić. Bo przecież nie chodziło tylko o sprawienie bólu, prawda? - Wypowiadając drugie zdanie, powoli sięgnął ręką pod płaszcz po miecz. Wraz z zakończeniem ostatniego słowa był on już w jego ręce, spokojnie trzymając go przy boku. Spokojnym, pytającym wzrokiem spojrzał się w brązowe oczy tamtego.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

Cardos bym w dosyć kłopotliwej sytuacji. Kto by pomyślał, że wszystko się tak skomplikuje. Nie trzeba być bystrym, by wyczuć walkę w powietrzu. Z jednej strony on, w którego oba młodziki patrzyli, jak kaci na swą ofiarę. Przeszły go dreszcze, niczym sygnał ostrzegaczy, który dał mu jego własny instynkt. Jednak to nie z powodu dwójki, która gotowa była rzucić się na pojedynek z nim - wręcz przeciwnie, ten impuls chciał skupić jego uwagę na eugonie. W końcu jak mógł czuć się zagrożony z ich powodu? Nawet nie oburzył się zbytnio naruszeniem jego przestrzeni osobistej. Musiał przyznać, miło było widzieć, że istnieją jeszcze ci, którzy są gotowi zaatakować w imię obrony słabszych, gdyż, choć sam tego nie reprezentował, to podziwiał takie osoby. Miał też świadomość, że, choć oboje chcą go posiekać, nie zrobią tego od razu, więc mógł sobie pozwolić na tymczasowe odwrócenie uwagi od Derogana i nowo przybyłego człeka. Naturianka zdawała się mu na swój sposób interesująca już od samego początku, jednak nie chciał tego ukazać, przynajmniej nie teraz. Musiał zachować pozory rycerza, dla którego siła i wygrana to wszystko. Fakt, że jest ona własnością pana, władcy okolic i wampira, konkretnie Medarda, tylko wzmacniał ciekawość podstarzałego rycerza, który na chwilę obecną odpłynął w zamyśleniu. Jednak głównym tego powodem było to, jak zareagowała ona na jego czar. Przeciętnej siły czar czytania w myślach, nic więcej, a doprowadził niewolnice do stanu, jakiego można się spodziewać po potężniejszych czarach zła. Tak, to była zagadka, która zaprzątała mu głowę. Wzrok nieco nieprzytomnie skierował w stronę Lullasy, co dało się zauważyć. Twarz jego wciąż ozdabiana była przez wysuszony z emocji grymas, który w rzeczywistości wyrażał głębokie zamyślenie. Akurat wtedy zapadła względna cisza, niemalże złowieszcza, która mogła przyprawić o dreszcze. Owszem, nie była to absolutna pustka - gdzieś w tle przeplatały się ze sobą radosne rozmowy połączone z nocnymi odgłosami miasta. Tylko okolica wokół nich niemal obumarła. Najwidoczniej poprzednie wydarzenia wystraszyły w pewnym stopniu mieszkańców, który nie chcąc narażać się na ewentualne niedogodności, pochowali się w domach. Przez to nie było wokół nich żywej duszy, a atmosfera była iście grobowa. Czyżby zły omen, który miał przepowiedzieć dla nich następne wydarzenia?
Lullasy, w którą był wbity wzrok rycerza, nie wiedziała już czy ból ustał, czy też z bólu straciła czucie w całym swoim ciele. Chciała krzyczeć, lecz gdy tylko otworzyła usta, co samo w sobie było wyzwaniem, usłyszeć można było jej ciężki oddech. Bez wątpliwości można było stwierdzić, że teraz nic nie będzie w stanie zrobić sama przez najbliższe chwile, co dało się zauważyć przy jej pierwszej, nieudanej i dosyć żałosnej, próbie powstania z ziemi. A konkretnie z ogona, który prawdopodobnie uchronił ją przed poważnym, fizycznym urazem. Mirz zapewne nie zdawał sobie sprawy, że kruche ciało eugony nie wytrzymałoby uderzenia z ziemią, co byłoby gwarancją przynajmniej jednej połamanej kości, nie licząc możliwych siniaków. Tylko stosunkowo szybka, po części nieświadoma reakcja niewolnicy pozwoliła jej na w miarę wygodne lądowanie, choć teraz ciężko jej było o tym myśleć, jak o czymkolwiek innym.
Jej oczy obrócone były w Derogana i Mirza. Jednak, choć ich widziała, wszystko zdawało się być rozmazane, niczym za mgłą. Kształty topiły się niczym woskowa figura postawiona przy ogniu, a kolory mieszały się ze sobą nawzajem, co przyprawiało eugonę o potężny ból głowy. A może to ból głowy był przyczyną? W każdym wypadku, choć nie było dla niej realnego zagrożenia życia, przynajmniej póki co to mimo wszystko przeżywała istną agonię, którą wyrażała potokiem łez.
Gady mieszkające na jej czaszce były posłuszne. Tak, to było dobre słowo by je teraz określić. Musiały zrozumieć, że sytuacja jest poważna, przez co bały się, że swoimi dalszymi reakcjami spowodują, że będzie tylko gorzej. Więc leżały bezwładnie i co jakiś czas wbijały ślepia w Mirza. W nikogo innego, tylko on przyciągał ich wzrok. Była to ciekawość, czy coś innego?
Eridios tymczasem obserwował to wszystko ze stoickim spokojem, w który wplątywała się nutka zdziwienia. Niepozorny, wyprostowany szlachcic wampir przyglądał się temu wszystkiemu, jakby to było codzienne przedstawienie. A było przecież na odwrót. Cała ta sytuacja nabierała niekorzystnego dla niego obrotu. Sam Cardos oznaczał problemy, to krwiopijca wiedział z doświadczenia. Znał go od, jeśli go pamięć nie myliła, dobrych dwudziestu lat. A to, że podpadł “mlekożłopom”, jak to ich obu nazwał, to jeszcze gorzej. Choć wyglądali oni niepozornie, to mieli przy sobie broń, a to oznacza, że wiedzą jak z niej korzystać. Co gorsza, on sam mógł na tym oberwać. “Skoro na niego rzucają się z mieczem, bo traktuje to ścierwo tak jak ścierwo się traktować powinno, to zaczynam martwić się o przyszłą integralność strukturalną mojej szyi z głową.” Sarkastyczna, choć boleśnie szczera myśl przeszła przez jego głowę. Samo wyobrażenie sobie tego, przyprawiło go o ból szyi, do której przyłożył rękę, przełykając przy tym z trudem ślinę. Co tu dużo mówić - strach zaczął go zżerać od środka. Dopiero teraz uświadomił sobie, że Derogan jest człowiekiem wielkim i szlachetnym duchem, co było całkowitym przeciwieństwem typowego arystokraty, którym był Eridios. A to oznacza, że każda chwila narażała go na poważne kłopoty. Jakby tego było mało, oprócz niego zjawił się kolejny, żądny sprawiedliwości i obrony słabszych, póki co bezimienny człowiek. Z jednej strony Eridiosowi chciało mu się uciekać, z drugiej przeklinać swój los. Trzecia opcja, która obecnie była w toku, to udawanie, że jest się tylko posągiem. Wystarczy, że będzie teraz neutralny, a oni mu nic nie zrobią. Może nawet zapomną, że on nie przejmuje się ani trochę życiem i zdrowiem niewolnicy? Zgodnie więc z tym, pozornie, idealnym planem, pozostał biernym obserwatorem, skupiając swe oczy na trójce, pomiędzy którą można wyczuć było napiętą sytuację. Pierwsze co zauważył, to fakt, iż jego przyjaciel w końcu skupił się na swych niezbyt zadowolonych rozmówcach.
- Na wszystkich zmarłych, czy alkohol zawsze musi poczekać? - Pierwsze słowa, jakie Cardos wypowiedział po dłuższym milczeniu, przerwały ciszę, lecz tylko momentalnie. ton jego głosu oziębł, a wręcz stał się lodowaty, jeśli można tak powiedzieć o dźwięku. Chciał pewnie rozładować nadmiar emocji, ale jakich? Była to złość, czy irytacja? Czy też może przemawiał tak, by nastraszyć swoich prawdopodobnych oponentów? Pewności nie było, jednak w końcu ponownie się odezwał, teraz kierując już słowa bezpośrednio do nich, a nie tak jak przed chwilą - do bogowie wiedzą kogo. - Słuchajcie, ty Deroganie oraz ty, nieznajomy. Czy ja zrobiłem wam coś?
Nie sięgnął po miecz, a w jego ręce nie było widać przyszykowanego zaklęcia. Nie szarżował też, by powalić ich w walce wręcz, co oznaczało, że przynajmniej póki co zachowuje względny spokój. Chociaż jak tu mówić o kimś takim jak on, że jest spokojnym? Ta twarz przez wiele lat musiała go nie zaznawać, przez co jest to zapewne uczucie obce temu człowiekowi. Blask księżyca, który uparcie wędrował po niebie, nadawał mu charakteru i to nie byle jakiego. Srebrzysta poświata dodawała mu powagi, a przez to także miało się wrażenie, iż ma się do czynienia z kimś szczególnym. Cardos Mozolnym krokiem ruszył ich stronę, z każdym krokiem w powietrzu słychać było ciężki, metaliczny łoskot zbroi. W tej chwili można było mieć wątpliwości, czy to on sam jest taki potężny, czy po prostu jego zbroja jest tak gruba. Może i to i to? Tak czy inaczej, szedł w ich kierunku. Już można by było myśleć że zatrzyma się dwa metry przed nimi, lecz on zamiast tego szedł dalej. Stanął w miejscu dopiero w momencie, gdy był dokładnie pomiędzy Deroganem a Mirzem. Gdy się zatrzymał, zbroja jego, zdawać by się mogło, zajęcza metalicznym brzdękiem.
- Ty, Deroganie, kiepsko maskujesz gniew. To jak sięgałeś po miecz zauważył bym nawet z zamkniętymi oczami. Nie pytaj jak, ale wiedziałbym, że to byś zrobił. - Obrócił twarz delikatnie w jego stronę. Brak emocji zastąpił tajemniczy uśmiech, o ile tak można nazwać lekko uniesione kąciki ust. Dla kontrastu, los postanowił najwyraźniej, że myszka, która poprzednio musiała skrywać się pod zbroją, zasiadła na ramieniu rycerza, który zaczął ją trącać delikatnie zakutą w stal ręką, co miało zapewne być odpowiednikiem głaskania. - Rozumiem, że mogło cię chwycić za serce, widząc czyjś ból. Za to cię nie obwiniam, to normalny, dla większości ludzi, odruch. Jednak mimo wszystko, już przedtem miałem wrażenie, że najchętniej rozszarpałbyś mnie bezdusznie, kawałek po kawałku, w międzyczasie przeklinając mój ród dwanaście pokoleń wstecz. Zrobiłem ci coś? Zniszczyłem twój ród? Spaliłem ci dom? Próbowałem cię kiedyś zabić?
Mówił kolejne wyrazy nawet nie mrugając, po prostu zalewając młodzika kolejnymi słowami, z czego większość była prowokacyjna. Znał dawne fakty i wykorzystywał je teraz, by sprawdzić jak bardzo Derogan odważy się ponieść emocjom. Nie czekał jednak na możliwą, drastyczną reakcję swego rozmówcy, tylko od razu ruszył dalej przed siebie, w kierunku eugony. Wciąż część uwagi skupiał na drobnym gryzoniu, który domagał się pieszczot, jednak nie zapominał, że ma ważniejsze sprawy od tego. Patrząc na naturiankę, zaczął przemawiać do dosyć żywiołowego człowieka, który odrzucił go od Lullasy.
- A ty nieznajomy? Kultury cię nie nauczyli, czy chcesz stracić głowę? Wpychanie nosa w nieswoje sprawy kończy się zazwyczaj straceniem tego nosa. A ty cały wepchnąłeś się w całości w to bagno, a to oznacza, że jeśli zamierzasz użyć tego miecza, to będę musiał ci go stępić. Na twojej własnej czaszce.
W stronę Mirza kierował te słowa, lecz ciągle nie przejmował się patrzeniem w stronę rozmówcy. Nie uznał, że to wymagane wobec kogoś, kto sam nie uznaje manier. Po prostu do niego mówił, mając nadzieje, że słucha uważnie i choć z odrobiną rozumu w głowie.
- Pokaże ci teraz co mam na myśli mówiąc o kulturze, poprzez kulturalną odpowiedź na twoje poprzednie pytanie. - W trakcie mówienia tych słów, minął wężową damę, kierując się jakby dalej. Jednak po chwili zatrzymał się, tak, że stał dwa kroki od eugony, a ona sama była między nim a młodymi wiekiem ludźmi - A odpowiedź brzmi...Nie twoja sprawa, co chciałem zrobić.
Spojrzał w dół, gdzie ujrzał widok prawie wzruszający jego serce. Eugona wciąż zmagała się z grawitacją oraz własnym, obolałym ciałem. Chciała wstać, a jej mina wyglądała jakby sama chciała przeprosić za to co jej się stało. Pokiwał głową na boki, w międzyczasie wzdychając cicho. Podniósł prawą nogę i umiejscowił ją na plecach niewolnicy stanowczym ruchem, dociskając ją do ziemi tak, by poczuła to jak najmocniej. Z ust tejże istoty w tym momencie uleciał stłumiony jęk bólu.
- To tylko służka. A nawet nie służka, a tylko przedmiot. Wy takich rzeczy nie rozumiecie. Nie wiecie tego co ja i dlatego pewnie oddalibyście ją w objęcia wolności. Nawet Eridios wie, że to co robię jest właściwe. Widzicie jak grzecznie patrzy na to? A wy? Jeden niebezpośrednio próbuje mi przekazać, że to co robi mu się nie podoba. - Skierował wzrok na Derogana, mając karcący wyraz twarzy. - A drugi ledwie przez sekundę widział co się dzieje, a już gotowy oddać głowę i kończyny w, pozornie, słusznej sprawie. Żałosne.
Cardos zwrócił wzrok na obolałą kobietę. Cierpiała, to było widać. Jednak nie stawiała oporu, gdy tylko poczuła stalowy but na swoich plecach. Wręcz przeciwnie - w tym momencie starała się uspokoić. Przestała nawet ronić łzy, a przynajmniej próbowała, gdyż ból mimo wszystko był silniejszy. W tym momencie starzec mruknął, jakby z niezadowolenia.
- Chociaż...Może moje podejście do tego jest zbyt przestarzałe? - Rzekł te słowa, w międzyczasie wyciągając swój miecz. Charakterystyczny dźwięk wyciąganego z pochwy oręża był doskonale przez każdego słyszalny dla wszystkich zgromadzonych w tym miejscu. Stal pobłyskiwała wesoło w promieniach księżyca, jakby jej powierzchnie zdobiły drobne, srebrzyste wybuchy światła. - Może powinienem zabić te istotę, by oszczędzić jej bólu? Czyż nie tego chcą tak dobre jak wy osoby? Wybawić tą bestie od cierpienia?
Opuścił klingę swej broni na tyle, by metal spotkał się z delikatną skórą Naturianki. Ona sama w tym momencie odczuła metaliczne zimno, które wraz ze strachem przeszło przez jej ciało. Właśnie w tym momencie wampir pomyślał, że w tym tempie to z eugony nic nie zostanie, a on będzie miał kłopoty. Musiał zareagować jak tylko mógł. Szybko.
- Cardos, na litość bogów, szlag cię trafił czy c…
- Zamknij się. Znajdziesz wymówkę na wypadek gdyby coś się stało. Ja tu teraz załatwiam własne sprawy. Prawda, mlekożłopy?
Docisnął Lullasy do ziemi, czy też raczej do jej własnego ogona, jeszcze mocniej, by mieć pewność, że przypadkowym ruchem nie zrani się o ostrze, które wbrew logice poprzedniego czynu, przysunął jak najbliżej szyi niewolnicy. Wampir zaś jak wryty stał. Nie wiedział co zrobić. Jego lico gościło teraz niezmierzony strach o własną skórę. Wnet głos rycerza znów uiścił się w powietrzu, przerywając pustkę ciszy panującą dookoła.
- Jeśli tak bardzo wam podpadłem, zaatakujcie mnie śmiało! Jak mnie pokonacie, to przeproszę was za swoje zachowanie, a jak uda wam się to zrobić w ciągu dziesięciu sekund, to nie dość, że zyskacie w moich oczach, to w dodatku niewolnicę w ramach przeprosin pocałuje w końcówkę ogona i to tak czule, jak własną kochankę. Jak przegracie, to będzie tak jak dotychczas, czyli w rzeczy samej nic nie stracicie. Co wy na to?
W tym momencie coś zwróciło jego uwagę. Skierował wzrok na dach jednego z budynków, wlepiając tam wzrok przez dłuższą chwilę. “Mógłbym przysiąc że…”. Jednak potrząsnął głową po chwili. Musiał być czujny. Zapowiadała się walka, w której może ucierpieć. Ucierpieć - to mu przypomniało, by się zabezpieczyć, przynajmniej w pewnej części.
- Bym zapomniał. Deroganie drogi, muszę ci coś uświadomić. Lepiej nie zapominaj kim jestem, na wypadek, gdyby przyszedł ci do głowy mord. Wiem to i owo. Jeśli tu stracę głowę, to stracisz wiarygodne źródło informacji. I ewentualnego sojusznika.

***

Tak mówiąc, Cardos nie wiedział nawet, że w miejscu, w którym patrzył, dostrzec można było zniekształcony, ledwo widoczny kształt. Czar słabł, o czym ani jego wykonawczyni ani jej towarzysz nie wiedzieli. Ale jak to mówią, czego człowiek nie ujrzy, tym martwić się nie trzeba. Prawda?
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

        Derogan ze zdziwieniem, ale także i radością przyjął wtrącenie się obcego mężczyzny. Ucieszyło go to, że nie będzie już sam przeciwko Cardosowi. Nie uważał, że sam nie posiada odpowiednich umiejętności, ale mag przecież z pewnością nie był jedynym, który był gotów stanąć do walki. W końcu komu straż miejska prędzej by pomogła? Jakiemuś „mlekożłopowi”, pierwszy raz przebywającemu w mieście, już od samego początku wykazującego się robieniem problemów, czy może raczej najpewniej znanemu magowi, który zachowywał się, jakby mógł robić wszystko, co tylko zechce? Może i jedna więcej osoba jeszcze nie robiła jakiejś wielkiej różnicy w liczbie, ale sprawiała, że nie musiałby sam się wszystkim zajmować. Chociaż, z drugiej strony, nie znał jeszcze intencji tego człowieka. Jak na razie wiedział tyle, że chciał pomóc eugonie. To akurat mogło dosyć skutecznie ich połączyć.
~A więc na świecie nadal są ludzie, którzy są gotowi bezinteresownie pomóc tym, którzy pomocy potrzebują? Niezwykłe. W twoim życiu widziałem tylko czterech.
~Czterech? Kto to taki?
~Pierwszą osobą jesteś ty, przecież sam przeglądam twój umysł, znam się na tobie.
~Znasz się, czy tylko tak ci się zdaje? Nie jestem dobrym człowiekiem, zrozum to w końcu. Dobrzy ludzie nie żyją zemstą. Nie tylko i wyłącznie.
~Zamilknij, proszę. Drugim był Pehalin.
~On rzeczywiście był dobry. Tutaj nie będę się z tobą kłócił.
~Trzeci jest ów człowiek.
~Na to przynajmniej wygląda. A czwartą?
~Jak to kto? Khalia.

        Derogan poczuł, jak zaczyna mu się robić słabo. Dawno już się nauczył, że lepiej dla niego, gdy nie wspomina tego, co stracił. Sprawiało mu to ból, którego nie mógł pojąć nikt, kto nie straciłby wszystkiego, co miał. Spojrzał na eugonę, która z wyraźnym trudem oddychała, spoczywając na swoim ogonie. Było mu żal tego stworzenia, niezwykle żal. Czyżby przez tę delikatną istotę zapominał o wszystkim, co miał robić? Być może. Po prostu nie mógł zrozumieć, jak ktoś mógł uczynić tak potworną rzecz i wyniszczyć do tego stopnia jej ducha. Dla niego była to niewyobrażalna zbrodnia. Jemu samemu zabrano wszystko co miał, okaleczono go niemal do śmierci, ale zawsze pozostawała mu chęć pomszczenia wyrządzonych krzywd. U Lullasy tego nie widział. ”Gdyby los zadecydował inaczej, mógłbym się teraz znajdować w podobnej sytuacji. Gdyby nie pomoc Hagryvda i Pehalina, pewnie nie widziałbym sensu w życiu. Kim bym wtedy był? Istotą, której wszystko jest obojętne, która nie ma żadnych chęci do walki.„
~Współczujesz jej, prawda?
~Jak mogłoby być inaczej?

        Widział spojrzenie wężowej kobiety skierowane w niego i mężczyznę, który postanowił się włączyć. Czuł jej zamglony, pełen bólu wzrok. Czuł go całym sobą i to właśnie było najgorsze. Ta niemoc... Powstrzymywał się od zaciśnięcia pięści, jeszcze się powstrzymywał, między innymi dzięki drobnej pomocy ze strony anioła, który zajmował się tym, aby tamtejsze mięśnie nie poruszyły się. Węże na jej głowie... Widział, jak zachowywały się wcześniej. Były zabawne, droczyły się z nim. To, co zrobiło im zaklęcie Cardosa było upiorne. Przylegały płasko do jej głowy, obawiając choćby się ruszyć.
        Derogan spojrzał w stronę wampira. Ten najwyraźniej wydawał się być niewzruszony tym, że niewolnica, którą miał dostarczyć księciu, jest właśnie katowana. Zresztą, czego mógł się innego spodziewać. Nienawiść powoli wyżerała go od środka, sprawiała, że zaczynał w każdym widzieć jedynie jego złe strony. Prychnąłby pogardliwie, gdyby nie to, że w ostatniej chwili się od tego powstrzymał. Spojrzenie rzucone Eridiosowi na razie powinno wystarczyć. Na razie.
        W końcu jednak Cardos najwyraźniej postanowił przerwać chwilę milczenia, która nastąpiła po słowach mężczyzny, który postanowił się dołączyć. Gdy wypowiedział pierwsze słowa, Derogan zmarszczył brwi. ”Jeśli chciał tym odwrócić moją uwagę bądź jakoś załagodzić rozmowę, to niezbyt mu się to udało. Niech próbuje dalej, z chęcią przyjrzę się jego dalszym porażką. Na każdym polu.” Hagryvd najwyraźniej wolał nie wtrącać się w jego myśli i pozostawić mu wolną rękę. Co go nawet cieszyło.
- A czy to stworzenie zrobiło ci coś? - odpowiedział Derogan pytaniem na pytanie, spoglądając przelotnie na obolałą eugonę. - Jeżeli bez powodu czynisz komuś ból, to nie możesz wymagać od innych, aby nie czynili podobnie. Zwłaszcza, jeżeli ci inni JESZCZE się do tego nie posunęli.
~Nawet mnie teraz przekonałeś.
~Ciebie łatwo przekonać.
~Że co?!
~Teraz dla przykładu przekonałem cię, że uważam, że łatwo cię przekonać.
~Czyli że jednak tak nie uważasz?
~Uważam. Ale i tak udało mi się ciebie do tego przekonać.
~Oświadczenie tego, co uważasz, nie jest jeszcze przekonaniem do czegoś, tylko stwierdzeniem faktu.
~Czyli mówisz, że to, że łatwo cię do czegoś przekonać, jest faktem?
~Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że przy takiej złości nadal masz ochotę na gry słowne, których logiki najwyraźniej nie rozumiesz.
~Twój komplement mnie trochę uspokoił. A logikę rozumiem, tylko lubię udawać przed tobą, że nie rozumiem.
~Skup się może na wydarzeniach rozgrywających się przed tobą, co?

        Derogan nie mógł się już powstrzymać od tego, aby warga mu drgnęła. Tak, zdecydowanie rozmowy z Hagryvdem potrafiły sprawić, że bardziej optymistycznie patrzył na świat. Zaczął nawet mieć nadzieje, że może obejdzie się bez zbędnego konfliktu między nimi. Kiedy jednak rycerz ruszył w ich stronę, w dodatku nie żałując sobie przy tym dramatyczności, pomyślał, że za wcześnie użył słów „uniknąć” oraz „zbędny”. Cóż mógł uczynić, że sam sposób bycia tego człowieka doprowadzał go do wściekłości? Niewiele. No, może oprócz jednej ewentualnej możliwości, z którą póki co wolał się jeszcze wstrzymać. Przypatrywał się nadchodzącemu magowi, aż ten nie zatrzymał się pomiędzy nim, a drugim człowiekiem. Tego akurat młodzieniec się nie spodziewał. Było to po prostu wystawianie się na atak. Gdyby w tej chwili obydwoje cięliby, człowiek nie mógłby się nijak obronić. Jeżeli miał zamiar odgrodzić ich od siebie, tym samym zmniejszając ich porozumienie się pomiędzy sobą, to tu także odniósł porażkę. Bo póki co takiego porozumienia nie było.
        Wsłuchiwał się uważnie w jego słowa, zachowując przy tym kamienną twarz. Nie zdziwiło go wcale to, że ujrzał jego odruch. Jednak wynikało z tego też, że nie dostrzegł nagłej zmiany w oczach Derogana, a to już było obiecujące. On sam nie wiedział, co to dokładnie było, ale bynajmniej nie poprawiłoby relacji między nimi. Słuchał dalej. ”Jeżeli myśli, że odgrywając spokojnego, opanowanego i cywilizowanego człowieka sprawi, że zawstydzę się swoich myśli, to i tutaj odniósł porażkę. Jakby się nie maskował, nie oszuka mnie. Skrzywdził niewinnego, długo nie pożałuję tego, co o nim myślę. A jeżeli nadal będzie się tak zachowywał, to raczej nigdy.” Gdy tamten wspominał o rozszarpaniu bezdusznie, Derogan zamyślił się. ”Ten przymiotnik zdecydowanie nie pasuje. A co, jeżeliby rozszarpać jego duszę?”
~Co masz na myśli?
~Nie możemy skrzywdzić jego ducha? Skoro potrafię wyjść z ciała, to czy nie powinienem czegoś takiego móc?
~Wątpię, aby tak było.
~Nieważne, zapomnij.

        To, co powiedział człowiek potem, sprawiło, że momentalnie do mózgu Derogana napłynęła krew. Tym razem nie było żadnych zahamowań, zacisnął pięści. Na dachu jednego z budynku wybuchnął ogień, który jednak szybko zniknął, zanim zdołał cokolwiek podpalić. Derogan starał się odzyskać poczucie kierunku, które stracił natychmiast, gdy świat zawirował i stał się mieszaniną czerni i bieli. W końcu jednak udało mu się uspokoić umysł. Nagle poczuł, że znowu stoi na równym gruncie. Wszystko jednak było jakieś szare, bezbarwne. Spojrzał na wszystko wokół, należące jakby do innego świata, ze zdziwieniem wsłuchiwał się w dźwięki, które brzmiały, jakby dochodziły spod powierzchni wody. Już chciał spytać Hagryvda, gdzie się znajduje, ale wtedy ujrzał swoje własne ciało, które stało tuż obok.
- Rozumiem – pomyślał, ponieważ powiedzieć teraz już nic nie mógł. Obejrzał się i ujrzał wysokiego mężczyznę, zakutego w ozdobną zbroję. Z pleców wyrastały mu wielkie skrzydła, a twarz promieniała światłem. Był ledwo widoczny, koloru przezroczystej bieli. - Czy to naprawdę było konieczne?
- Uratowałem miasto przed kolejnym pożarem – stwierdził Hagryvd, podchodząc do ciała Derogana i przyglądając mu się z zamysłem. Z oddali dochodziły ledwo zrozumiałe słowa, skierowane najwyraźniej do człowieka, który postanowił się wtrącić. - Twoje ciało najwyraźniej jest już odpowiednio do tego przygotowane.
- Na to wygląda – odpowiedział Derogan, podchodząc do eugony i przyglądając się jej z bliska, przyklękając przy tym, na ile mógł to zrobić. Teraz, gdy był tylko niewidocznym duchem obserwującym świat materii, nie mogła go dostrzec. No, co najwyżej wyczuć, ale to nie było takie łatwe. Przede wszystkim emanował emocjami, które Lullasy przyjmowałaby jako własne. Poza tym, nie miał się z jej strony czego obawiać.
- Twoja wściekłość była wielka – stwierdził Hagryvd, który teraz zajmował się krążeniem wokół niego, bawiąc się przy tym niematerialnym ostrzem. - Strach pomyśleć, co mogło się stać.
- Ten człowiek doskonale wszystko wie – westchnął Derogan, po czym wzdrygnął się, gdy poczuł, że ktoś przez niego przechodzi. Odsunął się i spojrzał na Carodosa, nasłuchując przy tym. W tej postaci nie należało to do najłatwiejszych.
        Wyraźnie poczuł rozchodzącą się od niewolnicy falę bólu, gdy nadepnął na nią Cardos. Usłyszał jego głos, co wcale go nie uspokoiło. Wprost przeciwnie – wypowiadane przez jego słowa wywołały u niego jedyne jeszcze większą złość.
- Przedmiot? Nie rozumiem? Właściwe?
        Gdy Cardos oskarżył go o, jak to się wyraził, „niebezpośrednią próbę przekazania swojej niechęci”, chciał się po prostu roześmiać. Zwłaszcza, że mężczyzna rzucił karzące spojrzenie jego ciału, które z beznamiętnym wyrazem twarzy wpatrywało się w człowieka, który się do niego odzywał, a Derogan tymczasem przybywał tuż obok niego, gniewnie mu się przypatrując.
- Wiesz, chyba dobrze, że mnie wyciągnąłeś. Choć miałeś to zrobić w zgoła innej sytuacji.
- Drobiazg – mruknął Hagryvd, który niespodziewanie znalazł się tuż obok niego. - Widzisz go? Widzisz, co takiego robi?
        Derogan doskonale widział. Nie dość, że stał na Lullasy, jakby ta była jakimś przedmiotem (pół biedy, gdyby miał jakieś normalne, skórzane buty, ale oczywiście musiał założyć te stalowe), to jeszcze najwyraźniej postanowił pobawić się w wypaczanie ich zamiarów. Stał tak z wyciągniętym mieczem, nie obawiając się otwarcie grozić zabiciem niewolnicy władcy tego kraju.
- Możliwe, że straż to nam pomoże, gdy się dowiedzą, o co w tym wszystkim chodzi – zauważył Derogan. Jego pole widzenia w tej postaci nie było zbyt duże, od kilku metrów od jego duszy rozpościerała się czarna kurtyna ciemności, więc nie widział, co się dzieje w oddali. - W końcu służą przede wszystkim temu całemu Medardowi. A on nie chciałby raczej, aby coś stało się jego „przedmiotowi”.
- Nigdy nie wolno spodziewać się najlepszego – skomentował to tylko Hagryvd.
        Przypatrywali się, jak Cardos zabawia się Lullasy. Derogan chciał natychmiast wrócić do swojego ciała, lecz dobrze wiedział, że Hagryvd by go natychmiast powstrzymał. Przebywanie tutaj zdecydowanie uspokajało, a anioł ciągle powtarzał, że w walce nie ma miejsca na gniew.
- O, wampir chyba zdecydował się wkroczyć – zauważył anioł, gdy rozległ się jego przytłumiony głos.
- Chyba coś niezbyt mu to wyszło – prychnął Derogan. - Gdybym był nim, to ten cały Cardos już dawno by nie żył.
- Gdybyś nim był, to i ty byś nie żył.
- Co racja to racja.
        Po chwili Cardos ogłosił wszem i wobec, że ma zamiar się z nimi pojedynkować. Nagroda była bardzo kusząca, zwłaszcza ta druga opcja. Już na samą myśl o czymś takim na jego ustach pojawiał się uśmiech.
- Chyba czas, abyś wrócił do siebie – stwierdził Hagryvd.
        Derogan ruszył powolnym krokiem w stronę swojego ciała. Gdy już prawie w nie wszedł, posłyszał jeszcze głos maga, skierowany bezpośrednio do niego. Sprawiło to, że zatrzymał się i odwrócił, wpatrując prosto w Cardosa. Nie wiedział, czy miał się śmiać, czy też może raczej płakać, gdy ten użył słowa „wiarygodne” oraz „sojusznik”.
- Zupełnie, jak Ostrza Cienia – pomyślał, zanim zdołał się powstrzymać.
- Mówiłem! - Hagryvd zadowolony uśmiechnął się.
        Derogan pokręcił tylko głową. Następnie rozstawił ręce i opadł do tyłu, lądując prosto w swoim ciele. Znów je czuł, znowu słyszał swój oddech oraz bicie serca. Jego mgliste spojrzenie natychmiast zniknęło. Spojrzał na Cardosa, bez choćby cienia gniewu. Tak, pobyt w świecie duchów zdecydowanie uspokajał. Teraz już wiedział, co ma zrobić. Posłał mężczyźnie stojącemu obok pytające pytanie, po czym wyjął swój miecz z pochwy zawieszonej na plecach. Skomplikowane runy na ostrzu rozbłysły złotem, podobnie jak oczy Derogana. Cardos pierwszy raz mógł to ujrzeć, podobnie zresztą jak mężczyzna stojący obok niego. Wampir tylko przez chwilę miał możliwość przyjrzenia się broni, Derogan wątpił, aby mógł dostrzec szczegóły. Młodzieniec poczuł w sobie siły, dzięki którym bez problemu mógłby walczyć przez cały dzień. Chwycił miecz obiema rękami i ustawił się w pozycji szermierczej, uśmiechając się przy tym.
- Ohyrod on'gh de guean – powiedział, nie zdając sobie z tego w ogóle sprawy. Czuł w sobie harmonię duszy swojej oraz Hagryvda, rzecz bardzo rzadką. Teraz nie obawiał się żadnej straży. Spojrzał na swojego towarzysza oczami, w których nadal pozostawało odrobinę światła. - Ty czy ja zaczynasz?
        Nie czuł potrzeby walki, nie ogarniała go żądza krwi. Po prostu... czuł się, jak w siódmym niebie, co zważając na fakt, iż obecnie jednoczył się z duszą anioła, było zwrotem użytym wprost idealnie. Spojrzał jeszcze na Cardosa, trzymającego ostrze przy szyi Lullasy.
- Puść ją, jeżeli naprawdę chcesz walczyć.
        W tej sytuacji nie wiedział, jak mógłby zaatakować. Cardos zrobił to, przy okazji posyłając eugonie kopniaka na pożegnanie. Następnie stanął naprzeciw nim, lustrując ich nieco pogardliwym wzrokiem.
- Tak lepiej – powiedział Derogan, po czym zmienił chwyt miecza i zaczął iść w prawą stronę, wzrokiem przez cały czas pozostając na Cardosie. Chciał pokonać go w te dziesięć sekund, bardzo chciał zobaczyć, jak ten wywiązuje się ze swojej obietnicy. A jeżeliby tego nie zrobił? Cóż, Derogan był gotowy siłą go do tego zmusić. Teraz przygotowywał się na odpowiedź swojego druha. Jeżeli to on zaatakuje, to młodzieniec będzie mógł oddać cios z zaskoczenia, a jeżeli sam będzie musiał to zrobić, to najwyżej korzyść ta przejdzie na drugiego mężczyznę.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Długo mierzyli się wzrokiem. W końcu rycerz pokręcił głową.
- Na wszystkich zmarłych, czy alkohol zawsze musi poczekać? - Mirz spodziewał się, że jego pierwsza wypowiedź będzie zgoła inna - rozładowująca całe napięcie, albo próbująca obrócić wszystko w żart. W końcu - mag czy nie mag - miał przed sobą dwóch mężczyzn uzbrojonych w miecze, prawda? Jednakże był albo bardzo dobrym czarodziejem (i szermierzem być może też), albo był zadufany w sobie. I to bardzo. W dodatku ton, którym się odezwał - lodowaty, przesiąknięty negatywnymi emocjami. Tylko, czy były prawdziwe, czy miały ich nastraszyć...? Chyba zdecydowanie były tylko straszakiem. - Słuchajcie, ty Deroganie oraz ty, nieznajomy. Czy ja zrobiłem wam coś?
- Mnie? Nie, gdybym zobaczył cię na ulicy, najprawdopodobniej nie zwróciłbym na ciebie więcej uwagi, niż na innych. Ale zaatakowałeś bezbronną istotę. Może i nie jestem żadnym palladynem, chroniącym niewinnych, ale to co zrobiłeś... Nie mogłem przejść obojętnie.
Sam nawet nie wiem, dlaczego zdecydowałem się wmieszać w całą sytuację. Podobieństwo sytuacji pomiędzy nim, a Lullasy? Sprzeciwienie się czynom rycerza? A może po prostu chęć pomocy? Chyba to rzeczywiście prawda, że jeśli kogoś spotkało dobro, to sam będzie mniej lub bardziej dążył do czynienia dobra? A może... Nie, nie, nie, to nie czas na takie rozmyślania!
- A czy to stworzenie zrobiło ci coś? Jeżeli bez powodu czynisz komuś ból, to nie możesz wymagać od innych, aby nie czynili podobnie. Zwłaszcza, jeżeli ci inni JESZCZE się do tego nie posunęli. - Prawie natychmiastowa odpowiedź Derogana była całkiem zadowalająca. Poruszała wszystkie kwestie, które dotychczas przemyślał, a które postanowił zostawić dla siebie.
Mężczyzna zaczął iść powoli w ich stronę, zgodnie z oczekiwaniami Mirza stając pomiędzy nimi. Niby bezmyślna decyzja, wystawiająca się na atak. Ale potwierdziło to, że mężczyzna jest zadufany w sobie.
- Ty, Deroganie, kiepsko maskujesz gniew. To jak sięgałeś po miecz zauważył bym nawet z zamkniętymi oczami. Nie pytaj jak, ale wiedziałbym, że to byś zrobił.
O tak, wiedziałbyś kiedy splunąłby będąc dwieście staj od ciebie. Nie pytaj mnie jak, wiedziałbyś! - ta przedrzeźniająca myśl pojawiła się praktycznie sama, powodując podniesienie kącików jego ust. Wrodzona złośliwość dała o sobie znać. Po chwili, kiedy odwrócił wzrok od wężowej kobiety, zauważył że rycerz trąca lekko małą czarną myszkę, która siedziała na jego ramieniu.
- Rozumiem, że mogło cię chwycić za serce, widząc czyjś ból. Za to cię nie obwiniam, to normalny, dla większości ludzi, odruch. Jednak mimo wszystko, już przedtem miałem wrażenie, że najchętniej rozszarpałbyś mnie bezdusznie, kawałek po kawałku, w międzyczasie przeklinając mój ród dwanaście pokoleń wstecz. Zrobiłem ci coś? Zniszczyłem twój ród? Spaliłem ci dom? Próbowałem cię kiedyś zabić? - W tym momencie dzięki jego słowom Mirz zorientował się - między tą dwójką, był jakiś poważny zatarg. Może nie osobisty, ale chłopak nienawidził organizacji, do której należał Cardos. Zniszczyła coś, co było dla niego bardzo ważne. Pewnie jego rodzinę, potwierdzała to też prowokacja, do której dopuszczał się tamten. I reakcja prowokowanego - młodzieniec zacisnął pięści, aż zbielały mu kłykcie. Dało się także wyczuć bardzo gwałtowny impuls magiczny.
Co raz więcej informacji. Co raz bardziej interesujące, i niebezpieczne. Ale nawet jeśli, wydaje mi się, że ryzyko warte jest tej możliwej nagrody. Eugona, wampir, i chłopak, który najprawdopodobniej miał jakąś tajemnicę i pochodził z władnej kiedyś rodziny. Dlaczego się ukrywa. Czyżby nadal prowadzono na niego polowanie? Jeśli tak, to dlaczego? I dlaczego ten "mlekożłop" potrafi posługiwać się magią? Nawet nie wiem jaka to dziedzina, a nie mogę się odwrócić, aby nie pokazać, że jestem aż tak na to wyczulony...
Chwilę później znów dało się wyczuć coś magicznego. Mirz jeszcze nigdy nie spotkał się z czymś takim, więc był zbity z tropu. Cardos, jakby zupełnie nic nie odczuwszy, ruszył w kierunku kobiety, która nadal leżała na ziemi.
- A ty nieznajomy? Kultury cię nie nauczyli, czy chcesz stracić głowę? Wpychanie nosa w nieswoje sprawy kończy się zazwyczaj straceniem tego nosa. A ty cały wepchnąłeś się w całości w to bagno, a to oznacza, że jeśli zamierzasz użyć tego miecza, to będę musiał ci go stępić. Na twojej własnej czaszce.
- Nauczyli. Nauczyli mnie też, że kiedy kogoś krzywdzą należy mu pomóc. - Powiedział to bardzo pewnie, mimo że nie była to prawda. Jego ojciec był człowiekiem, o bardzo egoistycznym podejściu do życia. Matka byłą zupełnie inna, ale nie pamiętał jej, bo została zabita kiedy miał jakieś dwa latka. - A mówiąc o kulturze, czy ty, Cardosie, nigdy nie słyszałeś, że jeśli się z kimś rozmawia, to należy chociaż spojrzeć w jego stronę? Mój nos... nie wydaje mi się, aby czuł się zagrożony. A jeśli chcesz spróbować coś zrobić z moim mieczem, to najpierw musisz mi go odebrać. A to nie będzie łatwe. Tak samo jak jego stępienie.
- Pokaże ci teraz co mam na myśli mówiąc o kulturze, poprzez kulturalną odpowiedź na twoje poprzednie pytanie. - Podczas mówienia skierował się w stronę eugony, ale - tym razem wbrew oczekiwaniom - minął ją, kierując się jakby dalej. I może Mirz uwierzyłby w to, gdyby nie to co powiedział. Czuł, że jeśli rycerz coś przyrzecze, albo po prostu zapowie, to spełni to. Jednak zatrzymał się kawałek za nią, zwracając się w jej stronę. - A odpowiedź brzmi... Nie twoja sprawa, co chciałem zrobić.
- Nie moja byłaby to sprawa, gdyby nie działo się jej nic złego. Ale na to też pewnie masz jakieś wytłumaczenie, pozornie logiczne... Więc czekam, aż mnie nim zachwycisz.
Przycisnął ją do ziemi swoim stalowym butem, a z jej ust wydobył się jęk bólu. Wbrew odruchowi, nie rzucił się do ataku, tylko spokojnie ocenił swoje szanse. Po pierwsze, nie był pewien pomocy Derogana. Po drugie, mężczyzna nie mógł nie być szczególnie wyczulony na atak w tym momencie. To była tylko kolejna prowokacja, dzięki której chciał wykorzystać jakąś swoją przewagę. Tylko jaką? Atak w tym momencie był zbyt ryzykowny.
- To tylko służka. A nawet nie służka, a tylko przedmiot. Wy takich rzeczy nie rozumiecie. Nie wiecie tego co ja i dlatego pewnie oddalibyście ją w objęcia wolności. Nawet Eridios wie, że to co robię jest właściwe. Widzicie jak grzecznie patrzy na to? A wy? Jeden niebezpośrednio próbuje mi przekazać, że to co robi mu się nie podoba. - Po tych słowach, skierował swoje spojrzenie na młodzieńca, który przez cały czas stał w tej samej pozycji, oddychając bardzo płytko. - A drugi ledwie przez sekundę widział co się dzieje, a już gotowy oddać głowę i kończyny w, pozornie, słusznej sprawie. Żałosne. Chociaż... Może moje podejście do tego jest zbyt przestarzałe? - Po wypowiedzeniu tego, wyciągnął miecz. Charakterystyczny dźwięk odstraszył gapiów, którzy powoli znów zaczynali się zbierać. Na klindze widać było odbicia blasku księżyca. - Może powinienem zabić te istotę, by oszczędzić jej bólu? Czyż nie tego chcą tak dobre jak wy osoby? Wybawić tą bestie od cierpienia. - Dotknął głownią skóry kobiety.
- Cardos, na litość bogów, szlag cię trafił czy c…
- Zamknij się. Znajdziesz wymówkę na wypadek gdyby coś się stało. Ja tu teraz załatwiam własne sprawy. Prawda, mlekożłopy? - Docisnął ją mocniej do jej własnego ogona, wraz z tym obniżając ostrze.
- I co z tego, że to tylko służka? Nie możesz jej krzywdzić, nie mając powodu. Gdybyś był jej właścicielem, oraz karałbyś ją za coś, nie zareagowałbym. Ale ani właścicielem nie jesteś, ani żadnego pretekstu, aby czynić to w jego zastępstwie. poza tym, skąd wiesz, że pomagam jej z samej czystej chęci pomocy? Może chcę po prostu nagrodę od Medarda, za uratowanie jego własności? Zabić. Tak, to dobre rozwiązanie, jeśli ktoś choruje na śmiertelną chorobę. Wtedy ból zniknie. Ale zabicie tej istoty nic ci nie da. Już lepsze w skutkach byłoby zabicie siebie samego. Nie dość, że na świecie pozostałaby istota znacznie lepsza, być może nawet szlachetniejsza, to jeszcze najprawdopodobniej nie miałaby dłużej problemów. Bo czy jej pan nie chciałby zatrzymać jej, jako swoistej atrakcji? Dbałby o tą bestię. Która różni się od ciebie tylko i wyłącznie tym, że ma ogon i niecodzienne włosy, czyż nie?
Cholera, nie wyszło mi to zbyt świetnie. Muszę znaleźć jakiś sposób, aby znaleźć tą jego przewagę! Inaczej mogę zginąć nie tylko ja, ale także mój nowy towarzysz. I eugona.
- Jeśli tak bardzo wam podpadłem, zaatakujcie mnie śmiało! Jak mnie pokonacie, to przeproszę was za swoje zachowanie, a jak uda wam się to zrobić w ciągu dziesięciu sekund, to nie dość, że zyskacie w moich oczach, to w dodatku niewolnicę w ramach przeprosin pocałuje w końcówkę ogona i to tak czule, jak własną kochankę. Jak przegracie, to będzie tak jak dotychczas, czyli w rzeczy samej nic nie stracicie. Co wy na to? - Na te słowa pierwszy "mlekożłop" ożył. Nie można tego było nazwać inaczej. Sam rycerz zwrócił uwagę na jeden z dachów. Coś tam było. Jakaś delikatna emanacja magiczna. - Bym zapomniał. Deroganie drogi, muszę ci coś uświadomić. Lepiej nie zapominaj kim jestem, na wypadek, gdyby przyszedł ci do głowy mord. Wiem to i owo. Jeśli tu stracę głowę, to stracisz wiarygodne źródło informacji. I ewentualnego sojusznika. - Pytające spojrzenie jednego młodzieńca, w stronę drugiego. Mirz jednak nie trudził się odpowiedzią. Oczy tamtego były delikatnie wypełnione światłem. Ale to nie to przekonało go do tego, że tamten zacznie walczyć, choćby był sam przeciwko wszystkim ludziom z miasta. Pewność dało mu to, co w tych oczach zobaczył. Derogan cieszył się z tego, że będzie walczył. Nie bał się tego. Dodatkowo cieszył się z możliwości mordu. Może nie było tak zawsze, może było to spowodowane chęcią zemsty, jednak Mirz poczuł delikatną awersję w jego stronę. Szanował życie. Owszem, zabijał, ale tylko wtedy kiedy był do tego zmuszony sytuacją, albo kiedy uważał, że dane życie zagraża innym.
- Ohyrod on'gh de guean. - Te słowa wydostały się z ust młodzieńca, kiedy w jego rękach znalazł się miecz, wyjęty z pochwy, którą miał na plecach. Co bardzo go zainteresowało, na ostrzu były wyryte jakieś skomplikowane runy, które błyszczały złotawo. Może to, co było tam umieszczone to to, co powiedział - Ty czy ja zaczynasz? - I w stronę Cardosa - Puść ją, jeżeli naprawdę chcesz walczyć.
Mężczyzna zrobił to, kopiąc jeszcze ja pożegnanie ogon swojej ofiary. Na swój sposób delikatnie, jakby będąc pewnym, że jeszcze do niej wróci.
- Tak lepiej. - Zmienił chwyt miecza, i zaczął iść w prawą stronę, nie spuszczając wzroku ze swojego przeciwnika. Widać było, że chciał sprawdzić prawdziwość słów rycerza. Czy rzeczywiście spełni swoją obietnicę, jeśli uda mu się pokonać go w te dziesięć sekund. Wiedział też, że będzie to bardzo niebezpieczne. Szaleńcze ataki mogą doprowadzić do popełnienia błędu, a błąd może prowadzić do śmierci. Zapamiętał dobrze naukę swojego nauczyciela.
Kolejne spojrzenie, mające najprawdopodobniej na celu dostosowanie kwestii pierwszego ciosu.
Naiwne, i rycerskie podejście. Jeśli atakujący mają przewagę liczebną, trzeba atakować jednocześnie, zmusić przeciwnika do jednoczesnego parowania ciosów jednego, i unikania drugiego. Ewentualnie przyjmowanie ich na siebie, jeśli nie potrafił się tak dobrze skoncentrować i zgrać. Skinął więc głową w jego stronę, aby zaatakował, mając jednak w zamiarze atak równoczesny.
Młodzieniec szybko doskoczył, atakując swoim dwuręcznym mieczem, a wraz z nim jego tymczasowy towarzysz, mierzący w szparę pomiędzy nagolennikiem a nakolannikiem. Tak jak się spodziewał, oponent zablokował cios wielkiego miecza swoim własnym, a sztychU Mirza uniknął poprzez cofnięcie nogi, i chwilowe przełożenie ciężaru ciała. Wtedy właśnie niemal natychmiastowym ruchem wyjął spod płaszcza drugą broń, atakując szybko w długim pchnięciu wymierzył pod napierśnik. Zaskoczony tym Cardos prawie został trafiony, odskakując szybko od nich. Jednakże udało mu się stworzyć trochę dystansu pomiędzy nImi tylko na ułamek sekundy, gdyż Derogan błyskawicznie znalazł się przy nim. Mirz jednak zdecydował zakończyć się to inaczej - schował jeden ze swych mieczy, i ukrył sztylet w rękawie płaszcza. Korzystając z tego, że mężczyzna cały czas był zasypywany ciosami dwuręcznej broni młodzieńca, zanurkował pod usiłującą złapać go ręką tamtego, oraz przyłożył mu sztylet do karku. Cała walka momentalnie ustała.
- Więc jak z tym pocałunkiem - odezwał się po bardzo długiej chwili wampir. Jego głos był bardzo ucieszony, mając wreszcie okazję do wykpienia osoby zawsze strojącej sobie z niego żarty.
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

Choć zadawali mu pytania, milczał, chcąc wyciszyć się przed pojedynkiem i nie tylko z tego powodu. W międzyczasie mózg Cardosa zaczął analizować oraz badać wszystkie poprzednie wypowiedzi i reakcje swoich oponentów na jego zachowanie. Chciał wiedzieć, jak będą z nim walczyć, a nie od dzisiaj wiedział, że to emocje zazwyczaj kontrolują reakcje ludzi i nie tylko ludzi. Wiedział, że nie ominie go walka, musiał sprawdzić z kim ma do czynienia, stąd też było jego prowokujące zachowanie wobec nich. Kiedyś, gdy walczył o wiele częściej, metoda ta nigdy nie zawodziła, więc w przypadku innych czemu miałoby być inaczej?
Wpierw zaczął rozmyślać nad Deroganem. Zdawało mu się przez moment, że udało mu się wyprowadzić go z równowagi. Najpierw jego słowa, których treści, szczerze mówiąc, nawet nie słuchał, ale które były przepełnione wściekłością, a na koniec ogień znikąd, który pochodził prawdopodobnie z jego rozszalałych myśli. Ale nagle - coś się stało. Nie wiedział jak mógłby to określić. Zamarcie, medytacja, spanie z otwartymi oczami? A może od emocji aż coś w nim pękło, co sprawiło, że momentalnie stracił kontakt ze światem?
“Nie. Coś jest mocno nie tak. Bogowie, co on szykuje?”
Choć Cardos był magiem, jego wiek sprawił, że zmysł magiczny nadawał się do niczego. Wykrycie najpotężniejszego maga świata prawdopodobnie graniczyłoby z cudem, co było samo w sobie ironią losu, gdyż on sam jakiś tam talent magiczny posiadał. Teraz jednak, ten osłabiony wiekiem zmysł utrudniał mu to zrozumienie obecnej sytuacji.
To jednak co ujrzał potem, zachwyciło go. Nie przeraziło, nie zlękło, a wprawiło go w zdumienie. Derogan otrząsnął się ze swojego tajemniczego stanu. I to w sposób nie oczekiwany dla rycerza. Usta, na których malował się uśmiech oraz miecz w jego rękach, potężny i najwyraźniej zaklęty pewnego rodzaju magią, która współgrała właścicielem, co wywnioskować można było z złotego blasku.
“Wspaniałe…”
Kto stał przed nim? Mlekożłop? Nie. Był tego pewien. To było coś , co tknęło go głęboko w serce - postawa, którą tylko ci najwspanialsi przyjmowali przed walką. Czy to możliwe, że Derogan, którego zdawać by się mogło, znał tak dobrze, był aż tak potężny? Dodatkowo te tajemnicze słowa, które brzmiały... Cardos sam już nie wiedział jak. Ale mógł przysiądz, że gdy je słyszał, przeszły go niemiłe dreszcze.
“Otrząśnij się. Wpierw go pokonaj, potem zajmiesz się ocenianiem jego umiejętności.” Ta myśl skierowana do niego samego jakoś go uspokoiła. Co za dużo to nie zdrowo - nie mógł zbyt skupiać się na tym czego przed chwilą był światkiem, bo zapomni całkiem o drugiej osobie. W końcu walczył na dwóch ludzi, a co za tym idzie, obu musiał przejrzeć. A przynajmniej spróbować.. Dotychczas bezimienny oponent, w przeciwieństwie do swojego towarzysza broni nie świecił się jak pochodnia, przynajmniej póki co. Ale za to gadał dużo. Stanowczo za dużo.
“Litości, kto normalny gada takie długie kazania? Z tego co wiem, tylko kobiety i kapłani, więc albo chowa pod ubraniem szaty albo mam przed sobą kobietę bardziej męską od Eridiosa.”
W końcu nadszedł czas walki, a co za tym idzie, Cardosowi skończył się czas na relaks i przemyślenia. Derogan nakazał mu odejść od eugony, co od niechcenia zrobił. Sam nie wiedział czy celowo, czy też podświadomie postanowił dobić leżącą eugonę - przestał zwracać na nią uwagę, teraz miał ważniejsze rzeczy na głowie. Ustawił się, gotowy do walki. I oto stało się.
Dziewięć sekund. Przez dziewięć sekund w powietrzu unosił się brzdęk stali, a ocierające się o siebie miecze sypały z siebie deszcz iskier. Zbroja starca jęczała z każdym jego gwałtownym ruchem, a tych było sporo. Był zasypywany przez Derogana i Mirza atakami, które udawało mu się blokować swoim mieczem. Jednak w końcu popełnił błąd. Skupiony na obronie przed atakami człowieka dzierżącego groźnie wyglądający, pokryty niesamowicie mieniącymi się runami, dwuręczny miecz, zapomniał o drugim, który dobył sztylet. Szybkość i precyzja przezwyciężyła siłę. Wszystko zamarło w oczach i duszy starca, wraz z momentem, gdy poczuł tuż przy szyi ostrze.
Świat się nagle dla niego zatrzymał. Adrenalina oraz myśl, że mogą chcieć zakończyć jego żywot dały o sobie znać w ten sposób. Przymknął oczy i zupełnie jak w opowieściach o walecznych ludziach, którymi raczyła go jego babcia wiele lat temu, przeleciało mu przed oczami całe jego życie. Choć był stary, pamiętał wiele szczegółów. W końcu jednak dotarł do dzisiejszej nocy. Jazda przez miasto, spotkanie ich i w końcu moment, w którym użył czaru. Moment przez który to wszystko obrało ten zły obrót sprawy.

~~~

“Zobaczmy co skrywa się w tej niepozornej głowie”
Ciekawość wepchała go aż tutaj. Chciał wiedzieć nieco o przeszłości eugony, a wepchanie swojej jaźni w głowę niewolnicy w celu odczytania jej myśli zdawało się dziecinnie proste, przynajmniej z początku. Wykorzystał okazję, by użyć, z jego punktu widzenia, prosty, acz skuteczny czar do czytania w myślach i wspomnieniach. Jednak gdy tak stał, z ręką zaciśniętą na podbródku eugony, coś było nie tak. Magia zdawała się szaleć w kontakcie z tą istotą. Niczym rozumna istota, zamiast wykonywać to, co Cardos narzucał swoją wolą, energia magiczna przekształciła treść czaru w taki, który przywoływał ból bezpośrednio do jej świadomości.
“Co się dzieje, na demony tego świata? Co takiego się kryje w myślach tej naturianki?”
Do głowy rycerza wpadło podejrzenie, co się może dziać - zabezpieczenie. Coś pamięta, coś ważnego. Ktoś zataił te informację pod czymś w rodzaju magicznej kłódki. Co to może być? Cardos nie mógł odpuścić. Chciał dowiedzieć się co takiego może skrywać jej jaźń. Nieświadomy tego, jak bardzo się mylił, kierował coraz więcej energii magicznej w ciało wężowej damy, szukając odpowiedzi. W końcu jednak wymknęło się to spod jego kontroli. Czar stał się niestabilny, więc musiał go przerwać, by ona przeżyła. Jednak kilka chwil przed tym udało mu się wychwycić wspomnienie, dosyć niedawne.
To, co ujrzał, Było dla niego sporym szokiem. Obraz po części mu znany. Te twarze, które były wplecione głęboko w jego własne wspomnienia. Zamarł momentalnie duchem, nie okazując swych emocji. Jednak po kilku chwilach ślepa wściekłość wzięła górę.
“Ona musi cierpieć. Musi zapłacić!”
~~~

Teraz, w obliczu śmierci, widział swój błąd. Może się pomylił, może ujrzał swoje własne wyobrażenie. A co jeśli to wszystko to tylko zły sen, z którego wybudzi się, gdy straci głowę? Modlił się, by ostrze zakończyło jego żywot szybko, kończąc te żałosną scenę. Jednak nie doczekał się. Wciąż myśląc że go pozbawią życia, zawiódł się, gdy usłyszał rozbawiony głos Eridiosa.
- Więc, jak z tym pocałunkiem?
Wciąż nie otwierając oczu, spojrzał prawdzie w oczy - To co zobaczył musiało być prawdą. Nigdy się nie mylił, jeśli chodziło o odczytywanie wspomnień. To wszystko , co działo się dookoła było przytłaczającą jego serce prawdą. Poległ i to dwukrotnie. W walce na miecze oraz walce z własnymi emocjami. Gdyby tylko opanował się, gdyby wytłumaczył od razu swój zamiar, gdyby tylko zrozumiał, że w ten sposób czyni błąd. Nie wytrzymał, świadomość tego wszystkiego - to było za dużo dla takiego starca jak on.
- Przepraszam… - Wypowiedział cicho, jakby w pustą przestrzeń. Jak gdyby mówił do kogoś, z nadzieją, że wiatr poniesie te słowa co trzeba. Jego ręka, dotychczas trzymająca mocno palce na rękojeści miecza, rozluźniła uścisk, a oręż z delikatnym brzdękiem opadł na ulicę.
Eridios nie wiedział co się właśnie stało. Najbardziej twarda osoba, która mogłaby jeść kamienie na kolacje, a do wychodka iść z jeżem lub kaktusem, właśnie uczyniła coś takiego?
- Deroganie, nie wiem co ty lub twój nowy kolega za klątwę rzuciliście na niego, ale zaczynam się bać co jeszcze się stanie. - Niepewnie ruszył się z miejsca, podchodząc bliżej nich. Walka już ustała, choć oręż wciąż był wyciągnięty. - Cardos?
Drżąc, jakby oczekując, że świat zaraz spłonie, zamarznie i pęknie w pół w jednym momencie, wyciągnął rękę w stronę starca. Mimo wszystko, to był jakby nie patrzeć jego przyjaciel. Tak jakby. W końcu jednak rycerz podniósł powieki. W jego oczach, w których można było dostrzec zalążki łez, doskonale widać było odbicie księżyca. Jego twarz skrzywiły negatywne emocje, jednak starał się na siłę zachować pustą od emocji mimikę twarzy. Podniósł prawą dłoń na wysokość sztyletu, który delikatnie odsunął z dala od swojej skóry.
- Wybaczcie. Jestem najwyraźniej za stary na walkę, zarówno fizycznie, jak i mentalnie. - Starał się zachować spokój i nie dać się opętać przez smutek. Odetchnął głębiej, by móc uspokoić jeszcze rozszalały oddech. Lewą ręką zaś trącił o klingę ostra Derogana, dając mu znać, że może opuścić ostrze. - To był...zaszczyt. Tak. Zaszczytem było walczyć z wami.
Po kilku chwilach, widział i miał pewność, że Derogan i Mirz już go nie zaatakują po raz kolejny, odwrócił się w stronę eugony. Ruszył w jej stronę powoli, w międzyczasie znów przemawiając.
- Wracając do twojego pytania, Eridiosie, gdy będziemy w samotni. Wtedy będziecie mogli się pośmiać ze starca. - Gdyby tylko wiedział, że przegra, nie zakładał by się o coś tak głupiego. Ale niestety, zbytnia pewność siebie, jak to bywa w życiu, nigdy nie popłaca. Wciąż zbliżał się do eugony, która, choć cierpiała odrobinę mniej niż wcześniej, to wciąż cierpiała. - W końcu na tym wam teraz tak bardzo zależy, czyż nie?
Lullasy drżała. Ból wędrował przez jej ciało tam i z powrotem, sprawiając, iż jej wycieńczony organizm wyginał się pod wpływem niekontrolowanych przez naturiankę skurczów mięśni. Zaciskała bezradnie ręce na swoim ogonie, na którym leżała, oddychając nierówno. W ten sposób każda sekunda zdawała się minutą, a minuta godziną, a agonia wciąż doskwierała niewolnicy. W końcu jednak udało jej się ujrzeć przez załzawione oczy, jak Cardos wraca do niej. Nie wiedziała co ją czeka i bała się. Jednak mimo wszystko chciała, nie, musiała być posłuszna. Przymknęła oczy, czekając aż znów zada jej ból. Jednak zamiast tego, poczuła jak zimna stal, ociera jej policzki delikatnie. Gdy tylko podniosła powieki, ujrzała starca, który przyklęknął przy niej na jedno kolano i który strącał łzy z jej twarzy.
- Spokojnie, nie będę już taki. - Przemówił człowiek, po czym odsunął ręce od niej, lecz tylko na chwilę. Przesunął się nieco, a eugonę obrócił na plecy, po czym umieścił ręce pod nią, jedną na wysokości bioder, a drugą tuż pod łopatki naturianki. - Chwyć mnie mocno. Wiem, że nie dasz rady iść, czy też raczej pełzać, w tym stanie.
Powoli podnosił się z ziemi, z tułowiem eugony na rękach. Nie ważyła dużo, ale wiedział, że jeszcze nie czuje ciężaru jej ogona, który luźno opadał na ziemie. Nie wiedział też co z nim zrobi, by nie potykać się o niego podczas ruchu.
“W myślach to było nieco...łatwiejsze do zrobienia.”
Wężowa dama tymczasem nadal drżała, nie była w stanie odpowiedzieć starcowi. Katusze nie ustępowały, a zbroja Cardosa była niemiłosiernie zimna. Jednak jego słowa dodawały jej otuchy. Już więcej, z tego co mówił, nie miał zamiaru jej skrzywdzić. I chociaż ciężko jej było ruszyć choćby palcem, usłyszały słowa, które kazały jej coś zrobić, Więc bez wahania, choć wiedziała, że jakikolwiek ruch przysporzy jej tylko bólu, wykonała jego polecenie. Docisnęła swą pierś do jego zbroi, jego samego zaś objęła swoimi, w stosunku do niego, drobnymi rękoma, by ułatwić mu taszczenie jej cielska. Mimo bólu, nie wydała z siebie żadnego dźwięku - mógł to uznać za niechęć do wykonania jego nakazu. Nawet udało jej się znaleźć resztki siły, by swój ogon unieść i opleść wokół niego, od brzucha aż do pasa. Końcówka ogona zwisała luźno, smagana delikatnym wiatrem. Kiedy już była całkowicie uczepiona do niego, westchnęła ciężko, wypełniona bólem. Jej mięśnie wciąż kurczyły się co jakiś czas, przez co słychać było jak jej ogon zaciska się mocniej wokół zbroi, a paznokcie próbują bez skutecznie wbić się w jej tylną część. Miała lekko otworzone oczy, którymi patrzyła w nicość, szukając nie istniejącego ukojenia.
Jednak to , co było najbardziej zauważalne, to fakt, iż węże niejako ożyły i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Po kilku chwilach rozległa się sycząca orkiestra, która szerokimi, gadzimi uśmiechami oznajmiała swoje zadowolenie takim obrotem spraw. Jeden z węży robił to w dosyć unikatowy sposób - ocierał się swoją głową o policzek staruszka, jakby dziękując. Ten o dziwo, uśmiechał się z tego to powodu.
Eridios miał wrażenie, że Cardosa coś opętało. Stał obok Derogana i Mirza jak słup soli, nie kryjąc zdziwienia. Każda komórka jego ciała krzyczała, że to tylko zwariowany, niemożliwy sen. Przetarł nawet oczy, by upewnić się że ten sam Cardos co kilka chwil wcześniej, czyni to co właśnie czyni. Uniósł swą prawą dłoń, w geście o bliżej nie określonym celu, jednak opuścił ją nim zdołał zrobić cokolwiek innego. Zamyślił się i chciał przemówić, gdy starzec z naturianką niemalże wtuloną w niego obrócił się w ich stronę.
- Idziemy do tej samotni? Czy czekamy, aż wampira słońce spopieli?
Awatar użytkownika
Derogan
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Derogan »

        Derogan zaatakował, gdy tylko drugi mężczyzna dał mu znak. Zaatakował zdecydowanie, lecz bez choćby śladu gniewu. Teraz, gdy jego ruchami kierował nie tylko on sam, nie było miejsca na żadne emocje. Coś takiego mogłoby tylko zaszkodzić jemu samemu. Dopadł do Cardosa i począł zadawać odpowiednie uderzenia, wyprowadzone nie po to, aby pokonać przeciwnika, lecz zmusić go do skupienia się na sobie. Widział, że drugi człowiek także atakował, co mocno go zdziwiło. Wcześniej nie miał zbytnio okazji do walki w grupie, była to dla niego całkowita nowość. No, może nie do końca, ale wtedy było tylu przeciwników, że starczało dla ich dwójki całkowicie, nie wchodzili sobie w paradę. A teraz? Cóż, musiał przyznać, że posiadanie przewagi liczebnej było miłą odmianą. Wątpił, aby mógł przegrać z Cardosem nawet jeden na jednego, a co tu mówić, gdy miał przy sobie towarzysza? Ten pojedynek po prostu nie mógł zakończyć się inaczej.
        Derogan uderzał raz za razem, starając się możliwie jak najbardziej zrównoważyć swoje ciosy pod względem siły i szybkości. Teraz to równowaga była tym, o co powinien się najbardziej troszczyć i nie chodziło tutaj tylko o sprawy dotyczące walki. Musiał sprawić, aby dusza jego i Hagryvda pozostały w harmonii, bo w przeciwnym wypadku jedna z nich mogła zacząć dominować, co nie odbiłoby się najlepiej na jego kondycji. Cios poprzedzał cios, dwuręczny miecz śmigał raz po raz. Derogan był naprawdę zdziwiony, że stary człowiek był w stanie blokować tak umiejętnie ciosy z dwóch stron. W końcu do najłatwiejszych do nie należało. W końcu jednak towarzysz młodzieńca przeważył o losach bitwy. Cardos skupił się głównie na nim, nie było się zresztą czemu dziwić. Lśniący, potężny miecz oraz jako taka wiedza o nim sprawiała, że mag bez wątpienia to jego uważał za groźniejszego przeciwnika. Czy miał rację? Tego młodzieniec nie wiedział. Wiedział za to, że głupio zrobił, nie uważając na swoje plecy. Drugi człowiek umiejętnie to wykorzystał, a starzec po chwili znalazł się po jego ostrzem.
        Derogan cofnął się, wpatrując się w Cardosa z zaciekawieniem. Wiedział, że nie ma już konieczności do dalszej walki, to, co widział przed sobą raczej zbytnio nie mogło mu zagrozić. Cofnął się o jeden krok, nie oddalając jednak ostrza od Cardosa. Wciąż pamiętał, z kim miał do czynienia. Wątpił, aby mógł szybko zaufać temu człowiekowi. Zdziwiło go to, że ten przymknął oczy, jakby spodziewając się swojego końca. Czy miał ku temu powód? Derogan zważył miecz w ręce, zastanawiając się nad tym. Niewątpliwie potrafił go zezłościć i udało mu się to idealnie, ale na szczęście Hagryvd zareagował odpowiednio szybko. Nie czuł gniewu ani żadnej podobnej ku temu emocji. Poza tym, jak wcześniej wspomniał, mógł się okazać cennym źródłem informacji. Może nie do końca pewnych, ale najlepszych, jakich Derogan mógł teraz oczekiwać. Nie, on go nie zabije. Nie tu i nie teraz, może kiedyś, gdy przyjdzie na to chwila? Pozostała jeszcze kwestia drugiego człowieka, trzymającego sztylet przy gardle Cardosa. Młodzieńcowi zdawało się, że nie ma żadnego powodu do morderstwa. Rozdrażniła go brutalność wobec eugony, a nie – tak jak Derogana – sprawa sprzed wielu lat, nękająca go w każdym śnie i będąca jedynym powodem, dla którego jeszcze się nie zabił.
        Chwilę napięcia przerwał Eridios, który poruszył sprawę, o której Derogan niemal już zapomniał. No tak, powód tej krótkiej walki, biedna eugona, której Cardos był winien odrobinę dobroci. Derogan wpatrywał się w starca, widząc zmianę na jego twarzy. To był... smutek? Zwątpienie? Rezygnacja? Najpewniej któraś z tych rzeczy lecz równie dobrze to mogła nie być żadna z nich. Derogan mocno się zdziwił, zobaczywszy to. Spodziewał się, że mag zachowa się zupełnie inaczej, z tego, co młodzieniec zauważył, wyglądał on na człowieka niezwykle pewnego siebie. Czyżby przegrana z dwojgiem „mlekożłopów” była dla niego aż tak bolesna.
~Przegrana z dwoma mlekożłopami i jednym zawodowcem. Pamiętaj, że podczas walki stajemy się jednością. Co nadal mnie mocno zadziwia.
~O, wróciłeś? Dobrze wiedzieć.
~Jak mogłem wrócić, jeżeli nigdzie nie odchodziłem? Przez cały czas byłem zespolony z twoją duszą, komunikacja z tobą wtedy nie wymagała słów.
~Chodziło mi o twój jakże przyjemny głos w mojej głowie. Bardzo odpręża.
~Ciesz się, że masz go tylko jeden, w dodatku istniejący naprawdę. Była taka jedna bitwa, po której z miesiąc nękała mnie osobista gwardia Bargirla. To był najbardziej męczący miesiąc w moim życiu. Pomijając te przebyte z tobą, rzecz jasna.
~Bardzo śmieszne. A ten Bargirl to?
~Długa historia, ale dosyć pouczająca. Może kiedyś ci opowiem, kiedy będziemy mieli więcej czasu.
~Jak sobie chcesz, milordzie.

        To, że słyszał znowu głos Hagryvda w głowie oznaczało, że jego ciało, a przede wszystkim oczy, powróciły do swojej dawnej postaci. Czasami ciężko było mu stwierdzić, jak tak naprawdę teraz wygląda. Obecność Hagryvda nieraz wprowadzała dziwne rzeczy do jego wyglądu, zazwyczaj trwające tylko przez chwilę, tutaj były to dla przykładu świecące oczy.
        Gdy Cardos odezwał się posępnym głosem, po czym jego miecz brzęknął o bruk ulicy, Derogan zdziwił się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Z tego, co dotychczas wynikało nie mógł przewidzieć, że starzec zrobi coś takiego. Spodziewał się czegoś wprost przeciwnego, jakiegoś pogardliwego tonu, kolejnej próby manipulacji jego emocjami, cokolwiek. Dostrzegł, że wampir także przygląda się starcowi z niedowierzaniem w oczach.
~Niektórzy nie potrafią przegrywać.
~I myślisz, że chodzi tutaj tylko o to?
~Starsi zazwyczaj zaczynają się zastanawiać nad sensem swojego życia, a gdy nadchodzi czas, że są pokonywani przez dwóch młodzików, potrafią się załamać. Wiem to z własnego doświadczenia.
~Pokonało cię kiedyś dwóch młodzików?
~Powiedziałem coś takiego?
~Słyszałem! Powiedziałeś, że znasz to z własnego doświadczenia!
~Nic takiego nie pamiętam.
~Ha! Mam cię!

        Po raz kolejny tego wieczora musiał powstrzymywać się od zaśmiania pod nosem. Obecna sytuacja niezbyt się nadawała do tego typu zachowania. Podczas gdy Cardos przeżywał wewnętrzne załamanie, on przeżywał zwycięstwo w wewnętrznym pojedynku na słowa. Tak, zdecydowanie miał powód do śmiechu.
- Nie rzucam klątw – powiedział Derogan, przyglądając się przez chwilę wampirowi. - Ja niektóre z nich zdejmuję.
        Nie wiedział, czy słowa te dobrze oddawały to, co robił. Czy klątwą można było nazwać ludzi, którzy wyzyskiwali wszystko, co możliwe z najuboższych? Wedle niego jak najbardziej, ale nie był mistrzem poezji, najpewniej przeciętny bard znalazłby o wiele lepszą metaforę. Tak czy owak, starzec w końcu otworzył oczy. To, co ujrzał w nich Derogan wprawiło go w niemałe zdumienie. Cardos niemal już płakał, czego młodzieniec nigdy by nie przewidział. Zdecydowanie ta noc nie należała do najzwyklejszych. Może dzięki niej w końcu dowie się czegoś więcej o swoich prześladowcach? W końcu coś takiego kategorycznie nie byłoby zwykła rzeczą. Obserwował to, jak starzec odsuwa od siebie sztylet, w pełni rezygnując z dalszej walki. Jego twarz oznaczona była emocjami, których nie udawało mu się ukrywać pod maską. Słowa, które wypowiedział nie były mniej niespodziewane od tego, co zrobił wcześniej. Deroganowi zrobiło się mu nawet żal, lecz to szybko minęło, gdy dostrzegł kątem oka cierpiącą Lullasy. Mężczyzna zrobił to, co zrobił i nie wolno mu było o tym zapominać.
        Gdy Cardos dał mu znak, że może schować broń, Derogan czym prędzej to zrobił. Niezbyt dobrze się czuł, trzymając w dłoni miecz wycelowany w niemal płaczącego starca. Gdy tylko jego dłoń oderwała się od rękojeści, mistyczny blask zniknął, a ostrze wsunęło się do pochwy na plecach. Tym razem nie zaznało smaku krwi, pozostawało mu tylko czekać na kolejną walkę. Sam Derogan natomiast splótł ręce za plecami i westchnął, czując, że wypełniająca go dotąd energia znika. Nie była mu co prawda do niczego teraz potrzebna, ale znacząco wpływała na samopoczucie. Z mieczem w dłoni czuł się o wiele pewniej, czuł się po prostu sobą.
~Człowiek uczy się na swoich błędach, a mistrz uczy się na cudzych. Mam nadzieję, że wyciągniesz wnioski z tego, co właśnie przed tobą widzisz.
~Pycha sprowadza do upadku boleśniejszego od tego powodowanego skromnością?
~Hm, może być i tak. Dobry dobór słów, przekaz jest, brzmi interesująco. Muszę to zapamiętać.
~Idealne epitafium na grób, czyż nie?
~Heh, rzeczywiście. Pomyśl tylko, co pomyśleliby przechodzący obok, czytając to. Musimy kiedyś odwiedzić mój grób i dopisać z jedną linijkę.
~Tak? A co, obecna inskrypcja cię nie zadowala?
~Zadowalała trzydzieści lat temu. Teraz już niezbyt.
~Jak ona w ogóle brzmi?
~Chcesz wiedzieć, musisz się ze mną tam udać.
~Czyli gdzie?
~Niespodzianka, powiem ci kiedyś, kiedy będziemy mieli więcej wolnego czasu.
~Wiesz, dowiedziałem się dzisiaj wielu ciekawych rzeczy o tobie. Wszystkie odłożone na „kiedyś”.
~Cierpliwość jest cnotą.
~Ponoć.

        Caros zaczął się zbliżać do Lullasy, przy okazji informując ich, że z obietnicy wywiąże się po dotarciu do tej wielce tajemniczej „Samotni”. Cóż, dla Derogana większej różnicy nie robiło, kiedy to się stanie. Jakoś tak błaha sprawa przestała go zajmować. O wiele bardziej ważniejsza była teraz eugona, która po zabawie Cardosa nie wyglądała zbyt dobrze. Obserwował drogę starca do wężowej kobiety, spoglądając na to z niepokojem. Trochę bał się o to, że mężczyzna postanowi się wyżyć na niej, w końcu z pewnego punktu widzenia to ona była przyczyną tego wszystkiego. I choć niezbyt pasowało mu to do obecnego zachowania Cardosa, to nie mógł tego wykluczać. Powinien spodziewać się najgorszej możliwej opcji. Dlatego przypatrywał się każdemu ruchowi mężczyzny, gotów w każdej chwili zareagować. Teraz nie wahałby się przed użyciem siły, nie widząc stan, w jakim znajdował się eugona. Ku jego wielkiej uldze, starzec w żadnym razie nie chciał jeszcze bardziej znęcać się nad Lullasy. Wyglądało na to, że jego stosunek do niej uległ całkowitej zmianie, co zadowalało Derogana. Oznaczałoby to, że tej nocy zrobił w końcu jedną dobrą rzecz. Zniszczenie karczmy było pośrednio jego winą, podobnie jak i katusze, które przeżył wtedy wampir. Pożar... cóż, to była już zupełnie inna sprawa, musiał myśleć o przeżyciu, poza tym w tym budynku i tak pewnie nikt nie mieszkał. Jak na razie bilans nie wyglądał zbyt ciekawie, a odmiana Carosa nieco przechylała go na drugą stronę. Z zainteresowaniem przyglądał się temu, jak mężczyzna wziął eugonę na ręce. Zważając na fakt, ile niedawno zjadła, nie mógł to być łatwy wyczyn. Także z technicznego punktu widzenia – zbroja oraz eugona, starająca się na niej utrzymać niezbyt do siebie pasowały. Mimo to jakoś to wyszło, Lullasy w końcu znalazła choć chwilę ukojenia. Oczywiście względnego, ale to było zawsze lepsze, niż nic. Widział, że nadal cierpi i nie mógł nic na to poradzić.
~Powta...
~Tak wiem, nauczę cię tej magii życia. Może zaczniemy nawet dzisiaj, zanim położysz się do łóżka? Tylko najpierw będziemy musieli rozpracować to, w jaki sposób ta nauka ma funkcjonować.
~Czy było kiedyś coś podobnego w historii?
~Oczywiście, nie jesteś pierwszym Nosicielem Dusz. Mój... współtowarzysz trochę mnie nauczył, postaram się przekazać ci część swej wiedzy na jego przykładzie, ale powinno nie iść zbyt łatwo. Już za życia trudno mi było kogokolwiek czegoś porządnie nauczyć.
~Jakoś to będzie.

        Uśmiechnął się, gdy dostrzegł, że węże na głowie eugony postanowiły znowu się udzielić, co jak zwykle robiły w dosyć zabawny sposób. Spojrzał na człowieka i wampira, stojących obok niego. Reakcja Eridiosa na to była nie mniej zabawna od zachowania węży, choć oczywiście w zupełnie inny sposób.
- Płonącego wampira jeszcze nie widziałem – mruknął Derogan i po chwili zastanowienia dodał. - I jak na razie wolę, aby tak pozostało. Chodźmy.
        Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Ten drugi człowiek. Derogan obrócił się w jego stronę.
- Jak zgaduję, i tobie jestem teraz winny trochę trunku? W końcu jeżeli już mają mnie doprowadzić do bankructwa, do czemu nie masz na tym skorzystać? - powiedział nieco żartobliwym tonem. - Nazywam się Derogan, co mogłeś już odgadnąć, ten wampir to Eridios, a człowiek zwie się Cardos. Tak pokrótce, abyś mógł przynajmniej wiedzieć, z kim walczyłeś. Aha, eugona, ta wężowa dama, nazywa się Lullasy. To jak, idziesz z nami? Mi to i tak większej różnicy nie zrobi.
        Powiedziawszy to, odwrócił się i ruszył za wampirem oraz Carosem niosącym na ramionach Lullasy.
Awatar użytkownika
Mirz
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Mirz »

Mirz nie protestował, kiedy starzec odsunął ruchem ręki sztylet. Miał jeszcze miecz przy piersi.
- Przepraszam... - Słaby, wręcz załamany głos starca, połączony wraz z brzdękiem upadającego miecza był naprawdę smutny. Młodzieniec jeszcze chwilę wcześniej chciał powiedzieć coś złośliwego o przegrywających samochwałach, ale słowa starca skutecznie zmieniły jego zamiary. Zachowanie ich niedawnego przeciwnika diametralnie się zmieniło. Eridios wyglądał na zdumionego.
- Deroganie, nie wiem co ty lub twój nowy kolega za klątwę rzuciliście na niego, ale zaczynam się bać co jeszcze się stanie. - Głos wampira nie odbiegał od wyrazu jego twarzy. - Cardos?
- Nie rzucam klątw – powiedział Derogan. Kiedy Mirz spojrzał na niego, zauważył że jego oczy są już normalne. - Z tym chłopakiem jest zdecydowanie coś nie tak. Jego wyważenie podczas walki... Musi być bardzo doświadczony. Ale kiedy miał zdobyć doświadczenie? Przecież normalni ludzie nie chwytają za miecz, i nie przemierzają Alaranii, na Prasmoka! Zmieniające wygląd oczy. I cały czas jest dla mnie zagadką. Dla wampira i eugony chyba też... - Ja niektóre z nich zdejmuję.
- Wybaczcie. Jestem najwyraźniej za stary na walkę, zarówno fizycznie, jak i mentalnie. - Jego głos drżał, i żeby to zmienić wziął głęgoki oddech. Po tym trącił dwuręczny miecz, dając znać jego właścicielowi, że może go opuścić. Płonące do tej pory blaskiem runy zgasły kiedy broń została umieszczona w pochwie
- To był... zaszczyt. Tak. Zaszczytem było walczyć z wami. - Kilka chwil później odwrócił się w stronę eugony, a mężczyzna ubrany w płaszcz poczuł lekki niepokój. Wiedział, że rycerz najprawdopodobniej idzie do niej, aby spełnić swoją wcześniejszą obietnicę, ale nie mógł wyzbyć się wrażenia, że jednak chodzi o coś innego. I rozsądek podpowiadał mu, że to nie będzie nic dobrego... Co do wężowej kobiety, o którą rozpoczęła się walka - leżała nadal na swoim ogonie, a na jej twarzy widać było ból. I kiedy Cardos zbliżał się do niej, idąc powoli, na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Bała się go, ale nie protestowała. Niewolnica idealna. Kiedy był już obok niej, zacisnęła mocno powieki. Mirz wiedział, co w niej w tym momencie walczyło - tresura, przez którą instynktownie chciała spełnić każdy rozkaz, obawiając się kary za nieposłuszeństwo i strach przed bólem. Rycerz uklęknął, i otarł jej twarz.
- Spokojnie, nie będę już taki. - Zdjął eugonę z ogona i podniósł do góry. - Chwyć mnie mocno. Wiem, że nie dasz rady iść, czy też raczej pełzać, w tym stanie. - Kobieta zrobiło to, o co poprosił mężczyzna. Oplotła nawet ogon w okolicach jego pasa. - Idziemy do tej samotni? Czy czekamy, aż wampira słońce spopieli? - Na te słowa spojrzeli się na Eridosa, który nadal stał w tym samym miejscu, wpatrując się w Cardosa z tym zdumionym wyrazem twarzy.
- Płonącego wampira jeszcze nie widziałem – ciche słowa Derogana przypomniały Mirzowi o jego pierwszej walce z prawdziwym przeciwnikiem. To też był wampir. Na to wspomnienie znów poczuł swędzenie na plecach. - I jak na razie wolę, aby tak pozostało. Chodźmy.
- Jak zgaduję, i tobie jestem teraz winny trochę trunku? W końcu jeżeli już mają mnie doprowadzić do bankructwa, do czemu nie masz na tym skorzystać? Nazywam się Derogan, co mogłeś już odgadnąć, ten wampir to Eridios, a człowiek zwie się Cardos. Tak pokrótce, abyś mógł przynajmniej wiedzieć, z kim walczyłeś. Aha, eugona, ta wężowa dama, nazywa się Lullasy. To jak, idziesz z nami? Mi to i tak większej różnicy nie zrobi.
- Jestem Mirz. Co do picia, to muszę podziękować. Nie piję. Zabiorę się z wami - muszę też coś zjeść. - Wszystkie te słowa wypowiedział rozglądając się w poszukiwaniu kotki. Naprawdę się o nią martwił, ale to chyba zrozumiałe. Bardzo często była jego jedyną towarzyszką, więc to że się do niej przywiązał, nie powinno być dziwne. Ale jego uwagę przyciągnęło coś znacznie innego - na jednym z dachów widać było delikatny zarys sylwetki. Magia kamuflująca. Postanowił zatrzymać to dla siebie, jednakże notując w swojej pamięci, aby dokładnie przepytać Derogana, który był magnesem na kłopoty, zupełnie tak, jak przewidział to krwiopijca.Wyrwał się z zamyślenia, potrząsając głową. Zauważył, że rycerz wraz z kobietą zniknęli już gdzieś w tłumie. - Chodźmy, bo ich nie dogonimy. Wampirze, prowadź! - Jednak tamten nie reagował. Mirz podszedł do niego, i potrząsnął go za ramię, a wtedy tamten oprzytomniał.
- Tak, tak, chodźmy... - powiedział, i ruszył szybko. Dwóch młodzieńców ruszyło za nim szybko, torując sobie drogę przez tłum.
Czyżby ta Samotnia była gdzieś w centralnej części miasta? Już czuję niepokój mojej sakiewki...
Awatar użytkownika
Lullasy
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 136
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Eugona
Profesje: Służący , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Lullasy »

Słowa mają wielką moc, zaprawdę większą nic wszelkie istnienie. Miecz przetnie ciało, jednak go nie przekona. Magia potrafi wiele, lecz jest skomplikowana w swej naturze. Słowo zaś potrafi cuda urzeczywistnić, szale losu przechylić, a nawet pogodzić odwiecznych wrogów. Jednak samotne słowo wciąż jest słabe, niezdolne do kształtowania naszego świata. Ważne jest też to, co podąża tuż za nimi. To, co robimy, to czym wpływamy na świat materialny, a są to nasze działania. Tutaj, na niemalże bezkresnych ulicach Anperii, to wszystko co działo się przez ostatni czas, było właśnie zasługą czynów i słów, które, choć oddzielne dla każdego życia, razem, niczym jedna jaźń doprowadziły do tego momentu. A co takiego się działo przedtem? Każdy, kto obserwował uważnie, wie doskonale.
Lecz tak czy siak, nie to się liczy. Chwila obecna, jak to mówią filozofowie i uczeni, jest esencją naszego życia, na której skupiać się powinna większość uwagi. I najwyraźniej tak było z pięcioosobową grupą, która kroczyła przed siebie. Eridios, wampir szlachcic, Cardos, rycerz, silny, acz stary, o niejasnej przeszłości i zagadkowym charakterze, Derogan, młodzieniec, który przeżył wiele, a wycierpiał jeszcze więcej, Mirz, zdawać by się mogło także przeciętny, choć szlachetny człowiek, o którym do tej pory wiele nie wiadomo oraz Lullasy, niewolnica będąca w połowie gadem, posłuszna i wytresowana niczym domowe zwierzątko. Czy to los, czy też słowa i czyny splotły ich cele i zamiary w jeden, jasno określony i dosyć błachy cel - dostać się do Samotni, by móc napić się i zjeść w spokoju. Oczywiście, każdy z osobna miał też inne, poboczne plany, nie licząc naturianki rzecz jasna. Jedni chcieli informacji, jeszcze inni chcieli oddać się w objęcia snu. A inni...cóż, tego dowiedzieć się będzie można dopiero po fakcie.
Jeszcze nie tak dawno księżyc nadal świecił, teraz jednak z nieba spadała tylko ciemność i, zdawać by się mogło, zbliżająca się nieuchronnie fala mgły z zachodu, popychana mozolnie przez ciężko pracujący przy tym wiatr. Chmury gęste i czarne niczym rozgrzana smoła odizolowały szczelnie niebo od ziemi i chociaż wyglądały one niczym burzowe, to nie zapowiadało się na deszcz. Mimo wszystko ulice opustoszały, nawet w głębi miasta. Była wciąż noc, lecz zbliżał się ranek. Ani ludzie, ani wampiry nie wychodziły, a sklepy były zamknięte na cztery spusty. W oknach widać było tylko nieskończoną pustkę, z której co jakiś czas wychodziły oczy ciekawskie czy ktoś jest jeszcze na zewnątrz. Jednak gdy tylko mgła przelała się przez mury miasta, ciężko było spotkać kogokolwiek. Chociaż, jakby nad tym pomyśleć to był jeden wyjątek od tego, o którym warto wspomnieć ze względu na to, iż piątka, wokół której dosyć dużo się działo mogła to ujrzeć na własne oczy.
Mianowicie chodzi o grupę, która z początku oddzieliła Mirza oraz Eridiosa od reszty. Gdy przedzierali się oni przez ten tłok, mogli ujrzeć prawdziwą mieszankę ubiorów i ras. Widać było ludzi, a wśród nich niektóre wampiry uśmiechały się, zdradzając swoje kły, a co za tym idzie tożsamość. Można było też dostrzec elfy, i to nie tylko mroczne elfy, ale też inne gatunki elfów dało się dostrzec. O dziwo byli też tu naturianie tacy jak choćby kotołaki, które nie kryły swoich uszu czy ogonów. Ci, którzy wiedzą jak czytać aury mogli też wyczuć obecność istot piekielnych oraz demonicznych. W skrócie można by rzec, że był to prawdziwy tygiel ras, liczący sobie ponad sześćdziesiąt osób
Ktoś mógłby zapytać skąd taki tłum w środku nocy? Cóż, wtedy należałoby wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze, noc kończyła się, co nawet najmniej bystra istota by zauważyła. Po drugie zaś, Radosne śpiewy i słowa co jakiś czas przedzierały się z ust tej grupy.
- Tysiąc lat towarzyszu!
- I to się nazywa porządne świętowanie! Co wy na powtórkę?
- Nie gadaj tyle, tylko śpiewaj jubilatowi, bo nie doczekasz się powtórki, ha!
W pewnym momencie dało się ujrzeć, jak kilka postaci bierze na swe ramiona starca, którego siwa broda, bystry wzrok oraz szaty nie pozostawiały cienia wątpliwości. Był to czarodziej, którego serdeczny śmiech i miłe spojrzenie rozchodziło się po osobach, które tak hucznie świętowały - jak usłyszeć można było - urodziny tejże osoby.
Tymczasem Mirz i Eridios w końcu dołączyli do reszty, a wesołe zbiorowisko oddalało się od nich. Wtedy też dało się zauważyć, jak Cardos kątem oka obserwował znikającą z pola widzenia gromadę. Jego lico nabrzmiałe było mieszaniną niejednoznacznych emocji, sprawiając, iż wyglądał na przerażonego. Wampir nie czekał na skomentowanie tej zagadkowej reakcji, odezwał się niemal natychmiastowo po tym, gdy to zauważył.
- Hej, staruszku, coś nie tak? Wyglądasz, jakby smok cię zjadł i wypluł z drugiej strony. Co z tego, co wiem, raz ci się przydarzyło.
- Cicho. - Poważny ton rycerza mógł przyprawić o ciarki tych o słabszych nerwach. - Obserwuje...
- Co takiego? Czego nie wiem? - Ściszył głos, nieco przestraszony. Nie wiedział, o co chodziło Cardosowi, co przestraszyło go dosyć porządnie, tak iż nawet nie ważył się spojrzeć za siebie. - Ktoś nas śledzi? Zabójcy? Najemnicy? Złodzieje? A może strażnicy podążają za nami?
- Szczerze mówiąc, to coś całkiem innego. - W tym momencie jego usta wykrzywiły się w nagłym, prześmiewczym uśmiechu, a oczy zostały skierowane na wampira. - Obserwuje tylko, jak jakiś idiota panikuje bez powodu.
Gdyby nadstawić ucho w tym momencie, można było słyszeć jak zęby Eridiosa niemal pękają od nacisku na siebie nawzajem. Krwiopijca pękł w momencie, gdy śmiech staruszka rozległ się tuż obok niego. Chcąc zemścić się, wymierzył kopniaka w nogę swego towarzysza. Jednak plan ten zawiódł już u zalążka, gdyż w końcu byle kopnięcie nie wywrze wrażenie na nodze zakutej w zbroje. Krótkotrwały, lecz bolesny romans nogi krwiożercy z dolną częścią zbroi Cardosa zaowocował łezką w oku tego pierwszego, który próbował udawać, iż w żadnym stopniu nie cierpi.
- Idźmy dalej, nic mi nie jest - Głos jego miał w w tej chwili dosyć unikatowy akcent. O ile akcentem można nazwać wydawanie pisków niczym mała dziewczynka. Cardos aż zakrztusił się momentalnie własną śliną, nie mogąc przestać się śmiać.
Szli dalej mimo wszystko, choć wampir bardziej kuśtykał teraz, niż szedł, ale to był tylko drobny szczegół. Tylko Lullasy miała to udogodnienie, że nie musiała iść, ze względu na swój stan. Choć widać było, że niekorzystne skutki ostatnich wydarzeń powoli mijają. Była jednak wpół przytomna lub też ospała, ale przynajmniej nie drżała już z bólu. I choć obserwowała co się dzieje dookoła, wszelkie bodźce z trudem do niej dochodziły. Miała pewność tylko co do jednego - Była niemiłosiernie głodna. Tak głodna, że nie świadomie próbowała wgryźć się w zbroje staruszka, co oczywiście skończyło się na metalicznym posmaku w ustach. Gdy zrozumiała, że próbowała zjeść metal, westchnęła cichutko, po czym skierowała wzrok na Derogana i Mirza. Ta dwójka była dla niej tajemnicą, którą z chęcią by zrozumiała. Jednak mimo wszystko, nie liczyła, by to było możliwe.
Gady, przebywające w miejscu gdzie powinny być jej włosy, zdawały się kontrastować całkowicie z umęczoną naturianką. Gdyby mogły, to by zapewne eksplodowały energią i entuzjazmem, który kierowały głównie do wężowej damy, jakby na pocieszenie. I choć z początku były to nieskoordynowane, chaotyczne zachowania, to przerodziły się one w coś zadziwiającego. Węże, niczym za zmową, jak jedno gardło zaczęły śpiewać, a raczej syczeć piosenkę. I choć do uwodzącej serca melodii dużo brakowało, to przynajmniej dało się tego słuchać. Niby było to nic, ale nagle wszystkim szło się lepiej, nawet obolałemu krwiopijcy. Eugona zaś przymykała przez to oczy jak dziecko słyszące kołysankę.
Gdy przeszli tak jeszcze z pięćdziesiąt metrów, zatrzymali się, jakby bez powodu. W tym momencie Cardos obrócił się w prawą stronę, by skierować się w nadzwyczajnie, sztucznie wręcz, ciemną uliczkę. Tam ujrzeli coś, co musiało być wypalonym, prowizorycznym ogniskiem. Kilka częściowo zwęglonych desek ułożonych na sobie, a wokół nich zaskakująco duża ilość popiołu.
- Komu w drogę, temu czas!
Cardos rzekł te słowa pewnie, po czym podskoczył, co trzeba przyznać, było przy obecnym obciążeniu wyczynem, jakby z zamiarem twardego lądowania na drewnianych deskach. Jednak zamiast łoskotu upadającej zbroi, przeniknął przez tą, jak się okazało, iluzję, znikając jednocześnie z pola widzenia reszty. Eridios widział, że Mirz oraz Derogan nie do końca pewni są czy to bezpieczne, więc przemieścił się za nich, by stanowczym ruchem rąk wepchać ich obu na raz w oknisko, czy też raczej złudzenie optyczne imitujące ognisko, które skrywało portal.
- Chędożony Cardos i jego chędożone poczucie humoru... - wymamrotał, po czym pociągnął nosem, wiedząc, że teraz może bez krępacji wyrzucić z siebie cały ten ból. Przetarł zaszklone oczy, po czym odetchnął głęboko. Bez wątpienia, od teraz mógł śmiało mówić o nowej fobii, strachu przed kopaniem twardych przedmiotów. Nie był on kimś, kto wytrzymałby od tak bez mrugnięcia okiem taki ból. Przynajmniej miał przynajmniej charyzmę, którą potrafił przekonać sam siebie. - Spokój. Jesteś szlachcicem, masz stać twardo na ziemi!
Tuż po tych słowach świat postanowił znów sobie z niego zażartować, a przynajmniej tak można było pomyśleć, gdy kotka Mirza, widząc, że jej pan znika gdzieś bez niej, skoczyła za nim. A konkretnie skoczyła z rozpędu na wampira, który został powalony bez trudu przez zwykłego kota. Zaowocowało to faktem, iż już cała grupa była już zapewne w Samotni.

***

- Najwyraźniej jeszcze nie wiedzą, że mają nas na ogonie. Co robimy?
Kobieta spytała, szarpana przez emocje. Stała w alejce gdzie ukryty był portal, a tuż obok niej jej towarzysz wampir. Przed nimi była okazja na szybki zarobek. Szybki, ale trudny. Widziała walkę, która miała miejsce na ulicy i nic nie zapowiadało, by mieli być oni mniej waleczni w obliczu prawdziwego pojedynku.
- Zwołamy tych w czarnych płaszczach, jakkolwiek się zwą. Nie trzeba będzie nawet ich zachęcać. Sami rzucą się do walki.
- A nagroda? Przecież za samą informacje nic nie dostaniemy. Ja chce na walkę teraz, nie potem!
- Spokojnie, spokojnie. - Poklepał ją po głowie, niczym małą dziewczynkę. - mam plan.


[Ciąg dalszy - Lullasy, Derogan, Mirz]
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości