Księstwo KarnsteinTaniec ze śmiercią

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Awatar użytkownika
Loneyethe
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Szlachcic , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Loneyethe »

        Gdyby serce wampirzycy mogło bić, zapewne teraz waliłoby w jej klatkę piersiową jak dzwon. Sytuacja na balu nie zapowiadała się radośnie. Zwykle w takich paskudnych sytuacjach objawiają się trzy reakcje ludzkie; pierwsza to oczywiście panika. Każdemu nagle puszczają wodze i wszyscy stają się winni, wytykają palcami pozostałych, żeby tylko gra, która się dopiero rozpoczęła, dobiegła końca. Druga to eliminacja słabszych, naturalna selekcja. Goście zasłaniają się osobami o niskiej pozycji społecznej, szczątkowym majątku lub odmiennej rasy. Na balu martwego hrabiego za najlepszy cel uznano jedyną przedstawicielkę rasy ludzkiej za winną, tłumacząc oskarżenia chęcią zgarnięcia przez młódkę całego majątku hrabiego. Wytłumaczenie tak samo racjonalne jak całe zajście. Trzecim zachowaniem w podobnych przypadkach jest stosunkowo rzadkie, a najlepsze; opanowanie i próba ochrony własnej osoby. Loneyethe po przeczytaniu tajemniczego listu zaczęła wzrokiem przeczesywać salę w poszukiwaniu wspomnianego skrytobójcy. Wampirzyca nie robiła tego, żeby zagrać w tej paskudnej grze, oczywiście. Bardziej pchało ją pragnienie wiedzy, którą może posiadać owy zabójca. No i ochrona własnego siedzenia. Przecież nie bez powodu miała odnaleźć skrytobójcę, nieprawdaż? Loneyethe, jak przystało na jej charakter, mocno wierzyła, że uda jej się w jakiś sposób przechytrzyć wroga, jednakże na razie nie powinna rzucać się w oczy.
        - A co, jeśli to ty jesteś zabójcą, panie? - Oczywiście gdzieżby Lukas de Viliers wytrzymał minutę bez zwracania na siebie uwagi gości? Hrabia stanął między Alespertą i czarodziejką, do której anioł się zwracał. Szlachcic wydawał się pewny swych oskarżeń, jak każdy na tej sali. - Użyłeś, panie, magii, aby zamienić brudny płaszcz na nowy. Czy przypadkiem w tym magicznym urządzeniu nie schował pan broni, która zabiła hrabiego?
        - Tak, a teraz pewnie jeszcze się ukrywa tym, że idzie go zbadać! - krzyknął starszy mężczyzna z tłumu, popierając de Viliersa. Loneyethe westchnęła. “Raczej właśnie dlatego go nie zabił, bo był zbyt zajęty tym durnym płaszczem. Ale bawcie się, dzieci, dalej”. Wampirzyca skupiła wzrok i wróciła do swojego ulubionego zajęcia; obserwacji. Szukanie skrytobójcy, istoty perfekcyjnie wyćwiczonej w tajemnej sztuce ukrywania swojej obecności, wcale nie było łatwe.
        - Do tego jeszcze śmierdzi siarką… - rzucił panicz Yiorlet w kierunku upadłego anioła. Nieumarła wówczas stanęła bliżej stolików po brzegi wypełnionych przekąskami, zostając tym samym w odosobnieniu, z dala od skupionego wokół ciała tłumu. Mogła tylko liczyć, że skrytobójca dostał podobną wiadomość, oznajmiającą mu odnalezienie wampirzycy, jednakże szanse na taką zbieżność były nikłe. “Liczymy zatem na szczęście”. Loneyethe ustaliła zatem, że wyszkolonym zabójcą musi być osoba, która najmniej na mordercę wygląda.
        I wybór padł na niepozorną kobietę w widocznie lekkiej sukni. Skromna kreacja musiała ułatwiać jej poruszanie się, co stanowiło kolejny argument dla wampirzycy, przemawiający za tożsamością damy. Loneyethe powoli ruszyła w jej kierunku, upewniając się, że szlachta dalej robi to, co wychodzi jej najlepiej; wytyka palcami słabszych i wychwala własne dupsko. Kiedy nieumarła znalazła się blisko upatrzonej kobiety, ta szybko zwróciła na nią uwagę.
        - Panienka…?
        - Vonderheide. Loneyethe Vonderheide, córka Cristinii. Miło mi - oznajmiła wampirzyca, lecz ta informacja nie spodobała się jej rozmówczyni.
        - Anastazja Mary Campbell. Znałam ojca panienki. - To już stanowiło konkretne zaskoczenie dla Loneyethe. Nie wspominając już o drugim imieniu damy, które momentalnie nasunęło nieumarłej wspomnienie zmarłej przyjaciółki z czasów akademii (zwłaszcza że wśród wampirów popularne jest nadawanie potomstwu drugiego imienia po rodzicu). Mary uciekła z cyganami, co momentalnie przekreśliło jej przyszłość jako arystokratki i przyniosło hańbę całej rodzinie. “Mary tak bardzo nie chciała krzywdzić bliskich…”. Jednakże Anastazja nie była w ogóle do niej podobna. Odrzucając wspomnienie jedynej przyjaciółki, jaką posiadała nieumarła, Loneyethe skupiła się na drugiej części.
        - Skąd, jeśli mogę wiedzieć, znasz mojego ojca? - zapytała wampirzyca, starając się nie spoglądać na kobietę wzrokiem rodem z piekła, zwiastujący mordercze zamiary. Przybrała najmilszy możliwy wyraz twarzy, co wyglądało jak istna parodia uśmiechu.
        - Moja guwernantka pewnego razu, jak nas odwiedził panienki ojciec, pobiegła za nim. Naopowiadał jej coś o krukach, więc jak głupia zapragnęła bohatersko ocalić jego i całą resztę wygnańców. - Kobieta zdawała się nie przejmować powagą sytuacji, jaka spotkała ich na balu hrabiego von Goose, opowiadała tę historię zdawkowo, od niechcenia wymawiając każde kolejne zdanie. Niepewność zagościła w sercu Loneyethe na chwilę, kiedy jej rozmówczyni wspomniała o nauczycielce. “Musi się ukrywać. To jest ona. Jej mam się trzymać... “
        Ta myśl okazała się błędem. Tak jak i wybór wampirzycy, albowiem ponownie nastała ciemność, która wywołała kolejną falę paniki wśród arystokracji. Loneyethe także poczuła ową bojaźń, przytłaczającą i nagłą, jakby uczucie to zostało spowodowane przez samo powietrze. “Używa tanich sztuczek…”, pomyślała nieumarła, mrużąc oczy i próbując dostrzec cokolwiek. Kilka sekund później światła ponownie rozjaśniły pomieszczenie.

I wtedy Loneyethe zrozumiała, że popełniła pierwszy błąd w grze tajemniczego lalkarza.

        Anastazja leżała nieruchomo tuż obok nieumarłej. Wampirzyca rozszerzyła oczy ze zdziwienia, ściskając kolejny tajemniczy list w dłoni, który zignorowała. Loneyethe uklękła koło swojej rozmówczyni, unosząc delikatnie jej głowę i układając ją sobie na kolanach. Momentalnie zrozumiała, że Anastazja jest martwa; brak pulsu, szok wymalowany na jej twarzy oznajmiał, że zmarła nagle. I na pewno w taki sam sposób jak gospodarz.
        - Nie żyje - wyszeptała nieumarła, zdając sobie sprawę, że większość oczu szlachty jest zwróconych na nią. Mimo wszystko Loneyethe nie spuszczała wzroku z kobiety. Szukała czegoś, co pomoże jej zrozumieć przyczynę śmierci Anastazji. Wampirzyca spostrzegła na szyi swojej wcześniejszej rozmówczyni dwa ukłucia, które szybko przywodziły na myśl wampira.         
W końcu wiśniowowłosa postanowiła przeczytać kolejną tajemniczą wiadomość. Treść tylko bardziej ją zdenerwowała.

“Nie ta. Szukaj dalej.
Ps, powodzenia w tłumaczeniach”

        - Ty chędożony popaprańcu…
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

W Księstwie Karnstein znalazł się za sprawą siły sugestii osobnika o bardzo dużej potędze, który przez magię i rozkazy powiedział mu, żeby tam poleciał. Właściwie… nie powiedział tego wprost, jednak Malthael czuł, że powinien przylecieć właśnie tutaj, żeby poznać te osoby, o których wspomniał głos. Tak naprawdę, głos tej osoby powiedział mu też (w myślach oczywiście), że ma wylądować właśnie tutaj, a także powiedział mu, jak nazywa się to miejsce. Upadły na początku chciał się zbuntować i wrócić tam, skąd przybył, jednak obietnica przywrócenia mu pamięci – może nawet w pełni, a jeśli nie, to kolejnej części wspomnień – skutecznie sprawiło, że postanowił jednak tu zostać i dać się porwać ciągowi wydarzeń, który najpewniej został przygotowany przez nieznajomego. A nawet jeśli nie całość, to na pewno coś, co to rozpocznie.
        
**********
        
Niedługo po tym, jak wszedł na teren miasta, podbiegł do niego młody chłopak i wręczył mu list. Mal myślał, że to jakaś pomyłka, jednak młodzieniec zarzekał się, że zapieczętowany pergamin miał trafić właśnie do niego, a gdy czarnoskrzydły nadal mu nie wierzył… cóż, chłopak podał mu ogólny opis jego samego, który zresztą dostał od swojego zleceniodawcy. Upadły postanowił nie ciągnąć tego dalej i przyjął list, wcześniej dziękując młodemu, a także wręczył mu srebrną monetę w ramach napiwku i przeprosin za ten niewielki kłopot, który mu sprawił.
Odszukał ustronne miejsce i dopiero tam otworzył list. Na samym początku wytłumaczone było, że osoba pisząca list dowiedziała się o nim od tajemniczej osoby, która przemawiała bezpośrednio w myślach – dostał opis jego wyglądu, a także polecenie, żeby wspomnieć w liście o tym, że zlecenie to może pomóc w odzyskaniu pamięci. Mężczyzna będący nadawcą listu wspomniał też o tym, że wyśle go na bal, w którym bierze udział jego córka, a zadaniem Malthaela miałoby być dbanie o jej bezpieczeństwo. Na koniec obiecał, że czeka go też spora nagroda pieniężna za wypełnienie zlecenia. Nie podał wielu szczegółów, jednak na koniec napisał, żeby upadły udał się w konkretne miejsce, w którym pozna więcej informacji na temat zlecenia, a także dostanie odpowiednie ubranie – oczywiście, jeśli jest tym zainteresowany. Był? No tak. Dlatego też postanowił odszukać podany w liście adres, a także kilka wskazówek co do tego, jak powinien tam dotrzeć.

Zdziwił się trochę, gdy okazało się, że celem jego podróży jest niewielki zakład krawiecki, a nie posiadłość arystokraty, ale… może tak będzie lepiej. Wszedł do środka, gdzie od razu przywitała go para niebieskich oczu należąca do kobiety w średnim wieku… i nikt więcej. Spodziewał się spotkać tu nadawcę listu, więc rozejrzał się po pomieszczeniu, ale wydawało mu się, że nie ma tu nikogo oprócz niego i kobiety przed nim.
         – Dobry wieczór…? - odezwał się, trochę niepewnie.
         – Może być i dobry – odpowiedziała mu łagodnym, niemalże matczynym, głosem kobieta.
         – Mam Panu podać informacje związane z tym, dlaczego Pan się tu zjawił… A także znaleźć jakieś lepsze, bardziej nadające się ubrania – dopowiedziała, nadal zachowując ten sam ton głosu.
         – Mhm – mruknął tylko Mal, podchodząc bliżej. Dzięki temu mogła mu się przyjrzeć, a także mógł tym też wskazać gotowość na wysłuchanie jej. Oparł się łokciami o ladę, a jedną z rąk wyprostował i jej dłonią podparł podbródek.
         – Będzie Pan musiał odszukać na balu córkę osoby, która napisała do Pana list – powiedziała i wstała, udając się na zaplecze. Później opisała cechy wyglądu tej córki, upewniając się, że Malthael na pewno ją zauważy i będzie wiedział, że to właśnie ta osoba, gdy w końcu dotrze na miejsce i będzie musiał ją odszukać.
         – Najpewniej nie wie Pan, gdzie ten bal ma miejsce, więc niedługo powinna zjawić się osoba, która tam Pana zaprowadzi… A ja w tym czasie znajdę dla Pana jakieś nowe ubrania – mówiła dalej, szukając czegoś w pomieszczeniu, w którym przebywała nadal. Mal domyślił się, że najpewniej szuka tam odpowiedniego zestawu ubrań, w które będzie mógł się przebrać, aby swoim wyglądem wpasować się trochę w towarzystwo znajdujące się na balu.
W końcu wróciła do niego, niosąc ze sobą zestaw złożony z białej koszuli z niebieskimi wstawkami na kołnierzu i mankietach, dobrej jakości kamizelki skórzanej w kolorze ciemnego brązu, a także skórzanymi spodniami z białymi wstawkami w postaci pojedynczych pasów na nogawkach i wysokich, skórzanych butów – te dwie ostatnie rzeczy były podobne do tych, które miał na sobie, tyle tylko, że zrobione były z lepszej jakości materiałów.
         – Ubrania zostały opłacone przez zleceniodawcę – odezwała się kobieta, przesuwając stertę w stronę upadłego. Wziął je i podszedł do ściany, przy której wisiało duże lustro i zaczął się przebierać, nie robiąc sobie nic z tego, że krawcowa ciągle mu się przygląda. W międzyczasie zjawił się też mężczyzna, który od razu oznajmił, że jest tym, który ma zaprowadzić „ochroniarza” na miejsce balu. Mal przejrzał się jeszcze w lustrze, stwierdził, że wygląda w tym wszystkim dość dobrze, a później poszedł za nieznajomym, wcześniej żegnając się z kobietą.
        
**********
        
Upadły anioł stał przez chwilę przed drzwiami, za którymi odbywał się bal. Nie przypomniał sobie, żeby kiedyś uczestniczył w czymś takim, jednak teraz nie mógł przecież w pełni polegać na swoich wspomnieniach – nie wtedy, kiedy jeszcze nie odzyskał ich całkowicie. Westchnął do siebie i popchnął drzwi, przez które dostał się od razu do sali balowej.
Jego przybycie, cóż… nie spodziewał się, że przyciągnie tyle uwagi i szeptów pomiędzy niektórymi grupkami osób, które trzymali się razem. Wydawało mu się, że słyszy pytania typu „Jak on tu wszedł?”, „W jaki sposób?”, a później słowa w rodzaju „Drzwi są otwarte, to nasza szansa na ucieczkę!”. Zaskoczenie to minęło, a chwilę później zmieniło się i upadły zobaczył, jak część albo nawet większość z uczestników, zaczyna biec w stronę drzwi, którymi przyszedł, czyli też w jego stronę. Instynktownie od razu odskoczył w bok, nie chcąc, żeby tłum ten stratował go albo przycisnął do drzwi, które zamknęły się, gdy tylko je puścił i przemieścił się w lewo. Nie wiedział, o co tu chodzi i dlaczego zwykłe otwarcie drzwi wywołało takie reakcje, jednak na pewno nie było to coś normalnego.

Przypomniał sobie o córce zleceniodawcy i zaczął rozglądać się po sali, szukając dziewczyny o charakterystycznych włosach w kolorze wiśniowym. Najpierw spojrzał w stronę tłumu, jednak tam nie zobaczył kogoś takiego, więc zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, w którym zresztą panowała jakaś dziwna atmosfera. W końcu zauważył ją, siedzącą na podłodze, z głową jakiejś kobiety na kolanach. Spróbował wyminąć tłum i zszedł niżej, kierując się w stronę dziewczyny. Dopiero gdy był bliżej, zauważył, że leżąca kobieta prawdopodobnie nie żyje. Ten bal naprawdę był jakiś dziwny, skoro umierają na nim ludzie.
         – Panna Vonderheide? - zapytał upadły, gdy był już blisko dziewczyny i leżącej kobiety.
         – Ojciec martwi się o Panny bezpieczeństwo i przysłał mnie tutaj, żebym o nie zadbał – dodał po chwili, kucając przy niej, żeby nie musiała niepotrzebnie zadzierać głowy, aby na niego spojrzeć.
         – Mógłbym wiedzieć… Co się tu tak właściwie wyprawia? - zapytał po chwili namysłu, nawiązując też do tego, co działo się wcześniej, a także martwej kobiety, która leżała tuż obok.
Awatar użytkownika
Ritsel
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ritsel »

Harmider, który zapanował na Sali był idealną kryjówką dla zabójcy, a nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. „Gdyby tylko się uspokoili i choć na chwilę przestali krzyczeć”, pomyślał Ritsel, „znacznie łatwiej byłoby cokolwiek zrobić ze śmiercią Hrabiego”.

Obrzucali się oskarżeniami, jak typowo.

Tylko czekać aż skończy się to kolejną tragedią…

”Wiedziałem, że powinienem rozwijać się w stronę wróżenia przyszłości”, pomyślał kpiąco, kiedy światła zgasły po raz drugi w niedługim odstępie czasu. „Naprawdę, jeśli całą noc tak to będzie wyglądać, może od razu lepiej je zgasić?” uśmiechnął się do siebie.

„Byłoby zabawniej.”

Neirr trzymał się blisko jego szyi, ale tym razem elf nawet nie próbował go zakryć. W sekundę nikt nie zdążyłby zwrócić na niego uwagi, zbyt zaaferowani nagłą zmianą otoczenia, a i sam Świetlik nie lubił być zamknięty w jego dłoni.

„Kolejny trup. Stać cię na więcej, samozwańczy lalkarzu.”

Jak szybko poruszał się napastnik, że w ciągu sekundy zdołał zadać śmiertelny cios i zniknąć zanim jeszcze światła na powrót oświetliły salę? Jaką magią się posługiwał, że nie zostawał po nim ślad, a ludzie naokoło nawet nie wydawali się poruszyć?

”Może przyjmuje postać myszy”, Ritsel powoli zbliżył się do miejsca, w którym tłum postanowił wydzierać się na czerwonowłosą wampirzycę. Naprawdę, arystokracja to jeden z najgorszych typów ludzi, z którymi musiał się użerać. Cały czas tylko krzyki, ochy, achy, fałszywe zachwyty i udawane przerażenie.

Przynajmniej ten jeden raz może tylko w połowie udawane.

Tym razem ofiara nie leżała w kałuży krwi, a odległość i kąt, pod którym się znajdował, uniemożliwiała mu zobaczenie dokładnie, co spowodowało śmierć. Oczywiście najlepiej by było, gdyby ta banda nieprzydatnych fircyków pozwoliła komukolwiek dostać się bliżej i porządnie to zbadać, ale w to akurat Ritsel nie zamierzał się bawić, nie. Miał zamiar trzymać się w cieniu i obserwować, jak sytuacja się potoczy.

Przynajmniej na razie.

Cofnął się znowu w cień kolumnady, patrząc na jeden wielki chaos i zapomniane zwłoki Hrabiego, nadal leżące w małym jeziorze szkarłatu. Zastanawiał się, co dalej. Ofiary nie mogły być przypadkowe, ale jeszcze nie pozwolił sobie na postawienie hipotezy, nie w momencie, kiedy mogła ona oznaczać dostosowywanie kolejnych wydarzeń pod nią. A to zdarza się nawet najlepszym.

Kiedy już wydawało się, że cały ten huk zaczyna przycichać, drzwi wejściowe rozwarły się.

„Witaj, kolejna marionetko.”

Większe zgromadzenia ludzi zawsze przypominały Ritselowi morze. Ogromne, niszczące, zależne od pływów. Patrzenie na to, jak zebrani w sali balowej jednomyślnie skupiali się wokół najnowszej rewelacji, jedynie wzmagało to wrażenie. Co prawda nowo przybyły został niemal stratowany w pośpiechu do obicia się o zamknięte już drzwi, jednak otworzyło to lukę, dzięki której elf mógł zbliżyć się do ciała.

Miał tego nie robić, tak. Ale czy można winić prostego zabójcę za zawodową ciekawość?

Brak krwi, zanotował, podchodząc.

Uklęknął przy ciele, przodem zwrócony do kolejnego zamieszania, które powstało wokół wszystkich, którzy nabili sobie guzy o ściany, próbując uciec. Żadnych rozdarć na szacie.

Odgarnął kobiecie włosy, aby przyjrzeć się jej twarzy i wtedy kątem oka zobaczył dwa małe nakłucia. Myśl o tym, że wygląda to na wampira została odrzucona w momencie, w którym się pojawiła. Żaden wampir nie byłby w stanie wyssać z kogoś całej krwi, a co dopiero zrobić to w sekundę.

"Krawędzie rany mają żółtawy odcień... A więc trucizna". Podniósł się, otrzepując spodnie, i postanowił zobaczyć, co nowy gracz ma do powiedzenia. Doskonale czuł na sobie czyjś wzrok, ale nie miał zamiaru tego okazywać.

Jeszcze nie czas, żeby odkrywać karty.
Awatar użytkownika
Gaia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Gaia »

         Jakkolwiek zaniepokojona Gaia nie byłaby na początku zamieszania spowodowanego tajemniczym morderstwem, teraz odczuwała jedynie… irytację. Nie była przeciwniczką chaosu - ba, sama niejednokrotnie bywała jego przyczyną, bawiąc się magią tejże dziedziny - lecz w zachowanie tłumu zaczynał wkradać się obłęd, a to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Większość szlachciców postanowiła bez walki poddać się panice i nie nadawali się już do wyciągania z nich jakichkolwiek informacji; biegali teraz po komnacie, będąc jedynie ruchomymi przeszkodami, ze sparaliżowanymi strachem procesami myślowymi, w tej chwili nieprzekraczającymi umiejętności latającej smażonej kuropatwy… Gorszy problem jednak stanowiła druga grupa: ci, którym wydawało się, że rozwiązali zagadkę wszechświata i oskarżali teraz wszystkich wokół oraz siebie nawzajem, każdy przekonany o swojej nieomylności.
         Czarodziejka nie rzucała jeszcze żadnych podejrzeń. W balu brała udział duża liczba osób - w tym także służba - z których każdy mógł być potencjalnym sprawcą i dopóki pradawna nie dowie się czegoś więcej, nie chciała kierować się niczym nieuzasadnionymi przeczuciami.
         W tym celu po chwili znalazła się przy pierwszej ofierze tego balu. Miała wrażenie, że coś lub ktoś zaciągnęło ją w to miejsce, ale nikogo obok niej nie było… Podeszła do trupa i przyjrzała się mu z góry, pozbywając się resztek lęku, że to jej klątwa mogła zabić hrabiego; zdecydowanie nie wyglądał na osobę, względem której mogłaby żywić jakiekolwiek uczucia, może poza niechęcią. Nieprzyjemne dreszcze przeszły po plecach czarodziejki, gdy dostrzegła ona wyraz twarzy hrabiego. Paskudny grymas przerażenia; wytrzeszczone oczy i wargi ułożone w nienaturalny kształt, jakby do krzyku. Jego śmierć, choć błyskawiczna, nie była łagodna. Te ułamki sekund, kiedy mężczyzna dogorywał, musiały być dla niego torturą. A ich przyczyna znajdowała się po drugiej stronie ciała. Najbliżej stojący ze sług zbliżył się do czarodziejki, gdy ta wyraziła potrzebę odwrócenia trupa na brzuch. Ruchem dłoni dał znak jednemu ze swoich towarzyszy i po chwili mężczyźni wspólnymi siłami przetoczyli ciało Gąsiora po podłodze.
         - Dziękuję. - Gaia skinęła głową i pochyliła się nad zwłokami.
         Z pewnym wahaniem wyciągnęła dłoń, by odsunąć kawałek szaty hrabiego zasłaniający śmiertelną ranę, jednak gdy tylko kobieta weszła w kontakt fizyczny ze zwłokami, jej umysł zalała fala mroku tak gęstego, że na kilka chwil odebrała jej zmysły. Tak mocnego uderzenia Gaia się nie spodziewała. Jako wiekowa czarodziejka, posiadała dobrze rozwinięty zmysł magiczny, lecz żeby dogłębnie zbadać magię zmysłami i ją zrozumieć, zazwyczaj potrzebowała choćby malutkiej chwili skupienia. Aura bijąca od trupa była jednak tak silna, że natychmiast sforsowała jej barierę habituacji i wypełniła wszystkie zmysły jak gęstą, ciemną mgłą. Rana zadana ostrym narzędziem zapewne nie wpłynęła korzystnie na samopoczucie hrabiego i była przyczyną - bądź jedną z przyczyn - zgonu, jednak w tę śmierć zaangażowane było coś więcej niż tylko kawałek metalu. W tym brała udział magia, czarna magia; wyjątkowo paskudna. Dość potężna. I bardzo, bardzo zła. Przywodziła na myśl ten przerażający paraliż, kiedy TO się pojawiało… Kobieta poczuła, jak wiktuały, które wcześniej spożyła, usiłują znaleźć drogę powrotną z jej organizmu.
         Cofnęła rękę i odsunęła się od zwłok. Musiało upłynąć kilka sekund zanim wróciło do niej poczucie czasu i przestrzeni. Jeśli do tej pory nie obawiała się bezpośredniego zagrożenia, tak teraz przekonała się, że nie mogła bagatelizować zdolności tajemniczego zabójcy. Ale on też nie powinien bagatelizować jej. Zaciskając dłoń na karteczce z wiadomością, Gaia powzięła postanowienie.
         “Pora rozejrzeć się za przyjaciółmi.
         “Przyjaciele” w jej ustach (a właściwie myślach) to oczywiście czysta ironia. Nie mogło być mowy o nawiązaniu jakiejkolwiek relacji z uczestnikami balu, lecz czarodziejka znała wartość dobrego sojusznika i nie potrzebowała wzbudzać w sobie uczuć; wymiana informacji i brak wrogości wystarczą do przeprowadzenia śledztwa.
         Choć targana mdłościami po nieprzyjemnej konfrontacji z magicznymi pozostałościami po zbrodni, czarodziejka przemieszczała się po komnacie, szukając wzrokiem osób, które jej podświadomość już wcześniej uznała za warte uwagi. Intuicja podpowiadała jej, że zawarcie z nimi układu mogło okazać się korzystne w obecnej sytuacji. Dlatego w momencie gdy komnata znów pogrążyła się w ciemności, Gaia znajdowała się blisko spotkanej już przedtem wampirzycy i - jak się niebawem okazało - kolejnego miejsca zbrodni.
         Tym razem zdawało jej się, że wyczuła… nic. Dokładnie tak. Na te kilka sekund, gdy panował mrok, maksymalnie wyostrzyła swoje zmysły, próbując wychwycić jakąkolwiek wskazówkę, ale zamiast na ślad, trafiła na pustkę. Co było chyba nawet bardziej niepokojące.
         Chwilę potem, podobnie jak za pierwszym razem, wszystko na pozór wróciło do normy, poza faktem, że w odległości trzech metrów od Gai, na kolanach wampirzycy spoczywał nowy trup. Tym razem nie było krwi, najwyraźniej atak przeciwnika miał inny charakter, jednak wyraz twarzy ofiary niewiele różnił się od pośmiertnej ekspresji hrabiego. To samo przerażenie. Ten sam, widoczny nawet z daleka ból. Czarodziejka zamknęła oczy, raz jeszcze w desperackiej próbie usiłując wyczuć świadomość mordercy, ale jedyne, co zdołała odnotować, to pojawienie się w komnacie nieznanej dotąd aury, od której jednak nie wyczuwała wrogich zamiarów. Odczekała chwilę, nie chcąc znów być pierwszą, której przyszło do głowy kombinować przy zwłokach; już i tak wyłapywała z tłumu oskarżycielskie szemrania na jej temat, postanowiła jednak ignorować je tak długo, jak nikt nie zacznie sprawiać jej rzeczywistych problemów. Odczekała, aż wysoki, ciemnowłosy mężczyzna - Gaia nie przypominała sobie, żeby wcześniej widziała go w tłumie - zbliży się do miejsca zbrodni jako pierwszy, by po chwili pójść za jego przykładem.
         “Vonderheide” - powtórzyła w myślach nazwisko wypowiedziane przez mężczyznę. - “O jej gorsetu rozmiar kłóciły się tamte trzy damulki…” - przypomniała sobie, choć nie sądziła, by akurat to okazało się kluczowe dla sprawy. Chociaż nawet najdziwniejsze informacje zaskakująco często okazują się przydatne w najmniej spodziewanym momencie…
         - Dołączam się do pytania - mruknęła, podchodząc do trupa od drugiej strony i kucając przy nim.
         Z bliska zdołała już dostrzec potencjalną przyczynę zgonu dziewczyny. Ukłucia na szyi do złudzenia przypominające ugryzienie wampira. Ale Gaia nie była pochopna w rzucaniu oskarżeń; gdyby to ta Vonderheide była morderczynią, raczej nie pozostawałaby w bezpośrednim kontakcie z ofiarą, gdyż wtedy nikczemne działania byłyby zbyt łatwe do zdemaskowania. Nie, ktokolwiek stał za jedną i drugą śmiercią, chciał upozorować czyjąś winę i sprowokować biesiadników do wzajemnych oskarżeń. Niby sprytne, a jednak na swój sposób przewidywalne…
         Podobnie jak przy pierwszej ofierze, Gaia sięgnęła do rany i zupełnie tak samo poczuła mrok atakujący jej zmysły - tym razem o wiele silniej; najpewniej przez to, iż od zajścia minęło znacznie mniej czasu. Choć spodziewała się tego, wstrząs był na tyle intensywny, że opierająca się tylko na palcach czarodziejka straciła równowagę i uderzyła zadkiem w posadzkę. Zamrugała oczami, próbując odegnać ciemność, która przesłoniła jej widok i zakryła usta dłonią, w nawracającym ataku mdłości. To było zbyt wiele negatywnych bodźców naraz, nawet jak na Panią Czarnych Chmur.
         Podniósłszy się z wysiłkiem z podłogi, rozejrzała się wokół w poszukiwaniu ustronnego kąta, w którym na chwilę mogłaby się schować przed wzrokiem tych wszystkich ludzi. Wiele wymagających odpowiedzi pytań kotłowało się w jej głowie, ale jednej rzeczy Gaia była pewna.
         Nie powinna była tyle jeść.
Awatar użytkownika
Loneyethe
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Szlachcic , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Loneyethe »

        Kwestia „chodzących trupów” jest używana do różnorodnej grupy zachowań. Ludzie, widząc nieumarłych, których przeszywając mieczem nie zdołają zabić, od razu wyzywają ich od tworów samego diabła i chrzczą najgorszą herezją chodzącą po Alaranii. Z drugiej strony, co ma powiedzieć taki wampir? Cóż, dla Loneyethe chodzącymi trupami była cała bezmyślna część arystokracji, która pchała się jak dzika za tłumem, ponieważ uważała to za poprawne postępowanie w towarzystwie szlachty. W końcu jeśli ktoś wyżej rangą robił cokolwiek, za nim pędziła cała reszta niczym stado kaczątek za matką. Wiśniowowłosa siedziała na podłodze jak wryta, spoglądając na szlachtę, która dostrzegła szansę na wolność i rzuciła się do drzwi. Jaki był ich szok, kiedy okazało się, że wcale nie dostali przepustki do wyjścia – bariera, która nie pozwalała nikomu wyjść, odbiła wszystkich od drzwi, które później szybko się zamknęły. Loneyethe bardzo podobał się taki przebieg wydarzeń – nie dość, że blade lica szlachetnie urodzonych dam i paniczów wyglądały komicznie, układając swoją mimikę w jawne zdziwienie, to jeszcze tajemniczy przybysz skutecznie odwrócił uwagę od wampirzycy. Kobieta musiała przyznać, że trochę jej ulżyło. W takich okolicznościach bardzo trudno byłoby jej na szybko wymyślić dobre wytłumaczenie, które nie wkopie jej jeszcze bardziej. Cóż by się stało, gdyby powiedziała im prawdę? “A zatem dostałam list od naszego morderczego prześladowcy, żeby trzymać się skrytobójcy, zatem to nie ja zabiłam Anastazję”.
        Wiarygodne jak cnota wszystkich obecnych tu dam.

        Jakby jednak Loneyethe nie miała dość zarzucanych jej win, niefortunne sytuacje uczepiły się jej jak rzep psiego ogona. Niespodziewanie wszyscy zainteresowali się Anastazją. Najpierw elf (oby nie miał za złe tańca z paniczem Yiorletem) cicho zbadał ciało arystokratki. Gdyby nie to, wampirzyca pewnie nie zauważyłaby jednego szczegółu. Tajemnicze ukłucia nie należały do żadnego z możliwych ugryzień, a tym bardziej nie były śladami kłów krwiopijcy. Czyli musiało być coś jeszcze.
        Następnie, zaraz po odejściu elfa, obok Loneyethe pojawił się tajemniczy przybysz i czarodziejka kuropatwa. Nieumarła momentalnie poczuła się tak głupio, jak zachowywali się goście hrabiego von Goose. Usłyszała jednak słowo klucz, które pozwoliło jej powrócić na ziemię i skupić się na rzeczach bieżących. Omal nie odrzuciła ciała Anastazji.
        - Pan ojciec? - zapytała z niedowierzaniem. Rodzic wampirzycy był jedyną osobą w jej życiu, na którą Loneyethe reagowała jak mały wąpierz. Tak dawno go nie widziała. “A on wysyła mi ochroniarza?”, pomyślała, zaciskając usta w wąską linię. Coraz bardziej nie podobał jej się bal.
        - Szczerze wolałabym zostać o tym poinformowana przez ojca osobiście - zaapelowała oschle, odwracając głowę w stronę czarodziejki. Prawdopodobnie żadne z nich nie jest skrytobójcą, którego się miała trzymać. I tak zawaliła, więc co jej szkodziło wpaść w tarapaty jeszcze bardziej.
Nie da się łatwo zabić Loneyethe Vonderheide.
        W tej chwili wampirzyca przypomniała sobie ostrzeżenie swojego ojca. Mówił coś o krukach, żeby się ich strzec.
        - Odsuńcie się! - rzekł Lukas, który postanowił z niewiadomych przyczyn zabawić się w bohatera. Zabrał od Loneyethe ciało Anastazji, żeby się mu dokładniej przyjrzeć. Wampirzyca wstała z podłogi, otrzepała suknię i rozejrzała się po towarzystwie. Ludziom znudziło się już bezsensowne uderzanie w drzwi w nadziei na wolność, więc powoli wracali do zabawy “kto jest winny, kto nas zabije”.
        - Kruki - powiedziała nagle nieumarła, próbując zwrócić na siebie uwagę tych, którzy powinni jej wysłuchać, a mianowicie: czarodziejki i swego ochroniarza. - We wszystko wplątane są kruki.
W tym momencie młody de Viliers zauważył coś, co ponownie rozpoczęło koło szczęśliwego traf lub zgiń. Biedna czarodziejka.
        - Ukłucia pasują do igieł. Łatwo takie ukryć w biżuterii.
Loneyethe ukradkiem spojrzała na bransoletki swojej tymczasowej sojuszniczki. “Teraz twoja kolej”. Nie trzeba było czekać długo, aż tłum oskarży również nowo przybyłego gościa; któż w końcu zjawia się w samym środku zabawy? Jeszcze kiedy większość chce wyjść. Wampirzyca uniosła delikatnie kąciki ust. ”Zaczyna się zabawa!”.
        - Panie, panowie! - Kiedy wszyscy się bawią, zawsze musi pojawić się ktoś, kto psuje całą frajdę. Jeden ze starszych gości (z szeptów, które Loney wyłapała, wygląda na to, że jest to lord Quenntino) wszedł na stół, zwracając tym całą uwagę zebranej na balu szlachty i pozostałych gości.
Wampirzyca westchnęła. ”Znalazł się i moralista”.
        - Nie róbmy tego! Dlaczego zachowujemy się tak, jak nami gra ten morderca? - zapytał głośno, gestykulując jak nowo narodzony przywódca. - Powinniśmy przemyśleć to racjonalnie. Po co się obrzucać mięsem? Przecież możemy znaleźć źródło tej sprawy i wymierzyć sprawiedliwość!
Starsze panie zachichotały, mężczyźni, po chwili ciszy, zgodzili się z lordem.
        - Co, według pana, jest racjonalnym rozwiązaniem? - odezwała się Loneyethe. Hrabia Lukas nie potrafił oderwać oczu od niej i od czarodziejki, co rusz piorunując je wzrokiem; jak nie jedną, to drugą. “Będziesz chciał jeszcze kiedyś zatańczyć, pozerze”.
        - Skupmy się w małych grupach. Przeszukajmy posiadłość. Cokolwiek, byleby nie zostać samemu i nie siedzieć bezczynnie w sali. - Quenntino może i nie miał powodzenia wśród kobiet, jednakże zdecydowanie posiadał zapędy na lidera grupy. Wszyscy kojarzyli jego pięć nieudanych małżeństw. Ach, cudowne plotki arystokracji.
        - Ależ z pana sztywniak, lordzie - powiedziała wampirzyca, tym razem ciszej. - A prawie rzuciliśmy się sobie do gardeł - westchnęła głośniej, co nie spotkało się z taką aprobatą wśród zebranych jak przemówienie Quenntino. Loney wzruszyła ramionami. Chciała stąd tylko wyjść.
        Zresztą, jak wszyscy.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Spojrzenia. Malthael czuł ich na sobie naprawdę dużo, gdy tak nagle – z perspektywy osób znajdujących się w środku – wszedł do budynku, w którym miał miejsce bal. Uczestnicy tegoż patrzyli się na niego różnorako, jedni podejrzliwie, drudzy jeszcze bardziej podejrzliwie, trzeci w sposób, w który posądzali go o coś, czego na pewno nie zrobił… i przez to wszystko poczuł się zaangażowany – przez nich właśnie – w coś, w czym raczej nie chciałby brać udziału. A! I jeszcze byli też ci, głównie kobiety uczestniczące w balu, którzy patrzyli się na niego, jak na kolejnego, przystojnego uczestnika, którego co bardziej śmiało może mogłyby zaczepić w trakcie, porozmawiać i może nawet zatańczyć. Cóż, Mal na pewno by tego nie chciał, bo liczył na to, że jego rola ochroniarza ograniczy się wyłącznie do obserwowania osoby, którą ma ochraniać i podpierania ściany, najlepiej takiej, która znajdowałaby się w jakimś zacienionym miejscu. Tymczasem odniósł wrażenie, że tak nie będzie i sytuacja okaże się naprawdę daleka od tego, co myślał, że będzie się działo na początku. A ta „dziwna atmosfera”, którą wyczuł wcześniej, tylko jeszcze bardziej go w tym upewniała. W końcu wzrokiem odnalazł córkę zleceniodawcy – raczej nie miał z tym problemu przez to, że jej ociec dokładnie mu ją opisał. A gdy przyjrzał się jej już po tym, jak podszedł bliżej, to w myślach stwierdził, że osoba taka jak ona i tak wyróżniałaby się w tłumie, nawet jeśli byłby to zwyczajny bal.

         – Jeżeli moje słowa nie są wystarczające, mam przy sobie list z treścią mojego zadania, który napisał ojciec Panienki – odpowiedział upadły, przyglądając się córce zleceniodawcy. Pytanie, które zadał, tak naprawdę zostało bez odpowiedzi, mimo że podobne zadała kobieta, która do nich podeszła. Czarnoskrzydły anioł przeniósł na nią wzrok, przyglądając się jej przez chwilę. I nie robił tego po to, żeby móc ocenić jej urodę lub kształty, czy też przyjrzeć się jej aurze, żeby móc ocenić, do jakiej rasy należy i jak silna jest – tego nawet nie mógł zrobić, co prawda mógł czytać aury i coś podpowiadało mu, że może to robić na zawołanie, jednak nie dość, że nie wiedział, jak przywołać taką magiczną umiejętność, to jeszcze była ona w jego przypadku ograniczona – chciał jakoś domyślić się, jakie ta kobieta ma zamiary i kim może być dla wampirzycy, którą ma ochraniać do momentu, w którym zakończy się bal. Do ciała kobiety podszedł też jeszcze jeden osobnik, tym razem był to mężczyzna, który zaczął jej się przyglądać i sprawdzać, jakby chciał ustalić przyczynę jej śmierci. Niekoniecznie musiał być to lekarz albo ktoś inny, kto związany byłby w jakiś sposób z medycyną – równie dobrze mógłby to być wyszkolony zabójca, któremu znajomość anatomii potrzebna jest do tego, żeby wyprowadzać śmiertelne cięcia.
         – Mam na imię Malthael – odparł, przedstawił się tym samym nie tylko ochranianej osobie, lecz także kobiecie, która do nich podeszła i może była jakąś znajomą Loneyethe. Dodatkowo wykonał też lekki ukłon, który raczej nie wyglądał na taki, który wykonany byłby przez kogoś zaznajomionego z etykietą, a bardziej na taki, który zrobiłaby osoba, która dopiero się z nią zapoznaje albo zna wyłącznie jej podstawy. Imię wampirzycy już znał, wcześniej zdradził mu je jej ojciec, jednak liczył na to, że druga kobieta może zrewanżuje mu się i także postanowi wyjawić swoje imię.
         – Kruki? - powtórzył, chociaż zrobił to tak cicho, że prawdopodobnie tylko on sam usłyszał to jedno słowo, które padło z jego ust. Przeniósł natomiast wzrok na Panienkę, gdy ta wspomniała właśnie o tych stworzeniach. Wyjaśnienia nie dostał, a przynajmniej nie takiego, jakiego oczekiwał. Było to jedno zdanie, które praktycznie niczego nie tłumaczyło, chociaż Mal postanowił, że zapamięta to i może będzie trochę uważniej obserwował otoczenia, czasem szukając tam jakichś kruków. Oczywiście, nie musiało to oznaczać, że chodzi o ptaki – mogło chodzić o jakieś posągi, rzeźby, wzory na czyimś ubraniu lub biżuterii, czy nawet o kogoś, kto swym wyglądem może przynieść na myśl kruka właśnie.

         – Igły można też ukryć w mankiecie rękawa – powiedział głośno, czym zwrócił na siebie uwagę. Był świadom tego, iż dla zdecydowanej większości uczestników balu był niewiadomą i jednocześnie mógł być też jednym z głównych podejrzanych, jeśli chodzi o to, co się tutaj dzieje.
         – Biżuteria… Mankiety… To wskazywałoby na to, że praktycznie wszyscy są tu podejrzanymi – dopowiedział. Jednak uwaga uczestników i tak nie skupiała się na nim zbyt długo, bo przenieśli ją na kogoś innego. Mianowicie na mężczyznę, który postanowił wejść na stół i zaczął mówić. Chciał zadać pytanie, jednak Loneyethe go wyprzedziła – dlatego też spojrzał na tego, do kogo skierowała pytania i był ciekaw, co też osobnik ten odpowie. Przeszukanie posiadłości może nie było złym pomysłem, jednak patrząc na to, że morderca prawdopodobnie znajduje się wśród gości, to… na pewno znajdzie się w jednej z grup i najbardziej prawdopodobnie będą wtedy dwa scenariusze – albo zabije osoby, z którymi przeszukiwał ten budynek, albo skupi się na udawaniu gościa, który nie odpowiada za zabójstwa i nie zrobi niczego z tymi, z którymi znajdzie się w grupie.
         – Chyba skończyliśmy w jednej grupie – odparł, przy okazji spojrzał też na obie kobiety. Patrząc na to, co tu się działo, może dobrym pomysłem byłoby wzięcie ze sobą miecza. I tak nie zamierzał z nikim tańczyć, w czym oręż na plecach mógłby przeszkadzać, jednak z drugiej strony wiedział, że prawdopodobnie i tak nie zostałby wpuszczony na teren posiadłości z „kawałkiem ostrego (i magicznego) żelastwa”, nawet jeśli powiedziałby, że przychodzi tu jako ochroniarz, a nie jako uczestnik. Cóż, będzie musiało wystarczyć mu to, co pamiętał na temat używania swojej magii i na temat walki wręcz.
Awatar użytkownika
Ritsel
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ritsel »

Po wycofaniu od zwłok, Ritsel uważnie zlustrował wzrokiem cały tłum. Chaos, który zapanował po pojawieniu się kolejnego gracza, był jeszcze większy niż ten pierwotnie rządzący zachowaniem arystokracji nieprzyzwyczajonej do tak wizualnych i rzeczywistych intryg. Wydawałoby się, że chaos nie może być bardziej chaotyczny, jednak już dawno zabójca nauczył się, że ludzka natura jest sama w sobie chaosem – cokolwiek się ustali jako pewne, okoliczności mogą wywrócić to do góry nogami w jednej chwili. Osoba powszechnie uważana za opanowaną i pełną gracji, mdleje na widok krwi, najbardziej niewinne panny patrzą zafascynowane na powiększające się plamy krwi, mężczyźni skaczą z zaskoczenia podczas kiedy kobiety zachowują spokój. Nie, ludzka natura jest zbyt nieprzewidywalna, żeby zakładać istnienie niezmiennie obecnych prawidłowości.

Jednak pewne schematy są powtarzane niezależnie od rasy, płci czy cech charakterystycznych. Rzucanie się w desperacji do drzwi, które mają być drogą do wolności. Jednogłośne odwrócenie się do każdej wyróżniającej się w jakikolwiek sposób osoby w pomieszczeniu, aby znowu obrzucać się metaforycznymi fekaliami. Robienie hałasu w sytuacjach strachu, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Unikanie wzrokiem martwych ciał, jakby to miało sprawić, że znikną.

Nie było więc dla elfa zaskoczeniem, kiedy tłum zaczął atakować nowo przybyłego. Fakt, że zwrócił się on do wampirzycy, która z każdą minutą utwierdzała go w przekonaniu, że jest jednym z ważniejszych graczy, także go nie zaskoczył. Z jakiego innego powodu miałby pojawiać się tak nagle, w tak dramatyczny sposób, jeśli nie po to, żeby dodać kolejny kawałek układanki, nie jakiś fragment nieba, których jest tysiące, ale fragment głównego obrazka puzzli?

Trzymał się dość blisko, aby wychwycić fragmenty rozmowy. Ochroniarz, huh? Nie wątpił, że dla Lalkarza nie był on większym zagrożeniem, skoro postanowił dołączyć go do gry. Jednak jaki był tego cel? Co zyskiwał?

Kruki.

Kiedy to jedno słowo dotarło do jego uszu, nie mógł powstrzymać myśli, że stawka gry gwałtownie się podniosła. Jeśli założyć możliwość, że wiśniowowłosa mówiła o tym samym zjawisku, które prześladowało go od lat młodości, czego nie chciał jeszcze zakładać z całą pewnością; wręcz przeciwnie, podchodził do tej myśli z jak największą dolą sceptycyzmu, jednocześnie ją dopuszczając. Jednak jeśli chodziło o to samo zjawisko…

Arystokracja stwierdziła, że kolejne oskarżenia i krzyki przyniosą lepszy efekt niż te poprzednie, orientując się, że mają teraz lepsze podstawy ku temu, aby je wygłaszać. Ritsel nie mógł powstrzymać małego uśmiechu, słysząc komentarz wampirzycy. Skakanie sobie do gardeł byłoby zdecydowanie zabawniejsze, ale tylko jeśli robiliby to w sensie dosłownym, gdyż zwykłe potyczki słowne przeciętnych arystokratów nie mają wiele do zaoferowania. A nie zanosiło się na to, aby ktoś otwarcie postanowił dać wyraz swej frustracji. Co do planu przeszukania posiadłości, nie widział w tym większego sensu. Nic nie ograniczało zabójcy w momencie, kiedy w każdej chwili mógłby się odłączyć do swojej grupy, podkraść do innej i zaatakować, korzystając z rozproszenia zarówno przestrzennego, jak i mentalnego. Oczywiście w żadnej z grup prawdziwego zabójcy nie dałoby się znaleźć, nie w takim towarzystwie.

Zaskakujące, jak żadna z wysoko urodzonych osobistości nie zdała sobie sprawy, że jednomyślność tłumu jest oznaką, że prawdopodobnie nikt z tego grona nie popełnił zbrodni.

Grupy powoli się rozchodziły, pozostawiając dość znaczną część gości wciąż w wielkiej sali, w końcu decydujących, że drogim ubraniom, których i tak nie założyliby już po raz kolejny, nie zaszkodzi odrobina wyimaginowanego kurzu z idealnie wyczyszczonej podłogi, a Ritsel zastanawiał się, jaki powinien być jego następny krok. Myśl, że może robić dokładnie to, co Lalkarz dla niego zaplanował, nie pozwalała się wyrzucić poza granice jego świadomości.

W momencie, kiedy arystokracja na powrót podjęła rozmowy porzucone po pierwszym zgaśnięciu światła, próbując zająć czymś umysł i zachować przynajmniej pozory normalności, ostatnia z grup zniknęła w lekko przyciemnionych korytarzach. Po podjęciu decyzji, aby podążać za grupą tych najbardziej wartościowych pionków, kątem oka Ritsel zauważył, że mimo wyraźnych pozostałości po ich umiejscowieniu, oba ciała zniknęły.
Awatar użytkownika
Gaia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Gaia »

         Już na samym początku balu wampirzyca o włosach koloru wiśni przykuła uwagę Gai. Nie tylko dlatego, iż dzięki swojemu wyglądowi kobieta wyróżniała się z tłumu, chodziło przede wszystkim o jej specyficzną aurę. To właśnie poszukiwania mężczyzny o podobnej sprowadziły czarodziejkę do Księstwa Karnstein. W innym wypadku raczej nie miałaby szczególnej ochoty ani też potrzeby błąkać się po światowej stolicy krwiopijców, za którymi pradawna nie przepadała. Zbyt wiele jednak znaczyła dla niej nadzieja na uwolnienie się od prześladującego ją, tajemniczego, mrocznego bytu, by przez zwykłą niechęć ryzykować utratę jakiejkolwiek szansy. A gdy na balu, na który trafiła w zasadzie przypadkiem - choć może “zbieg okoliczności” byłby tu lepszym słowem, gdyż Gaia nie wierzyła w przypadki - ujrzała tę kobietę, instynktownie poczuła, że jej pobyt w tym miejscu może się nieco przedłużyć.
         Nawet na całą wieczność, jeśli nie uda im się dorwać mordercy, zanim on dorwie ich.
         “Nie. - Czarodziejka zrugała w myślach samą siebie, zaciskając dłoń w pięść. - Przetrwałam półtora wieku dręczona przez coś, z czym nie da się nawet walczyć i jeden zakompleksiony psychopata nie zdoła mnie powstrzymać.
         W tym celu należało podjąć stanowcze działania; czekaniem na rozwój sytuacji i przyglądaniem się temu z boku jeszcze nikt nic nie osiągnął. Możliwe, że Gaia właśnie dawała się wodzić za nos i tańczyła dokładnie tak, jak zagrał przestępca - ba, była o tym przekonana - ale nawet jeśli każdy jej krok został z góry przewidziany, kobieta i tak nie mogła przyglądać się bezczynnie, jak giną kolejni goście. Problem tkwił w tym, iż w przypadku śledztw prowadzonych równolegle przez cały tłum ludzi działanie w pojedynkę było średnio efektywne, dlatego racjonalnym ze strategicznego punktu widzenia krokiem było nawiązanie porozumienia z kimś, kto mógłby wnieść do dochodzenia coś wartościowego. Wampirzyca, która swoim zachowaniem dała już niejeden dowód na to, iż na pewno będzie chciała pozostać w centrum akcji - i zainteresowania - stanowiła chyba sensowny wybór, zwłaszcza jeśli podczas wspólnych działań Gaia zyskałaby okazję na zadanie jej kilku nurtujących pradawną pytań. Pojawienie się przy nieumarłej zagadkowego mężczyzny także czarodziejce nie przeszkadzało; istniała szansa, że on też będzie posiadał jakieś przydatne informacje, skoro najwyraźniej łączyły go jakieś powiązania z panną Vonderheide.
         Skupiona na leżącym przy nich trupie, Gaia nie patrzyła na mężczyznę - wystarczająco dużo już tego wieczoru bezczelnie gapiła się na różne osoby - ale z czystej przezorności dyskretnie wejrzała w jego aurę, by upewnić się, iż nie był on wrogo nastawiony. Od razu wyczuła intensywny, smolisty zapach, jaki w wielu przypadkach mógł oznaczać kłopoty, lecz poza tym żadne oznaki złych intencji nie zaalarmowały zmysłów pradawnej, w związku z czym mogła ona dość bezpiecznie założyć, iż obecność piekielnego nie stanowiła bezpośredniego zagrożenia. Przynajmniej na ten moment.
         Podniosła na niego wzrok dopiero, gdy postanowił się przedstawić. Delikatnie mrużąc powieki, co zresztą zrobiła nieświadomie, Gaia przez chwilę patrzyła mężczyźnie w oczy a na jej twarzy odmalował się wyraz skupienia. Wahała się. Nie była pewna czy zdradzanie swojej tożsamości osobom bądź co bądź zamieszanym w sprawę podwójnego morderstwa było rozsądnym posunięciem. Z drugiej strony... W miarę możliwości, czarodziejka zazwyczaj starała się trzymać jak najbliżej prawdy; na dłuższą metę kłamstwa były męczące. Każde jedno wymagało dziesięciu kolejnych, by podtrzymać jego wiarygodność, co nawet w normalnych okolicznościach wymagało wzmożonego skupienia - a co dopiero w obliczu ważnej inwestygacji. Po kilku sekundach intensywnych rozważań, pradawna podjęła decyzję.
         - Gaia. - Skinęła głową i nawet uśmiechnęła się nieznacznie.
         “W ostateczności zawsze mogę użyć Utajenia i wymazać im wspomnienia o mnie”, uznała. Nie ryzykowała zatem tak wiele, jak początkowo się obawiała.
         Chwilę potem poczuła, jak w jej myśli uderza grom. Zamarła w połowie ruchu, o mały włos ponownie tracąc równowagę podczas podnoszenia się do pozycji stojącej. Wszystko za sprawą jednego słowa, które padło z ust Loneyethe. Dłoń Gai odruchowo powędrowała w stronę niewielkiej, ukrytej między fałdami sukni sakiewki, w której czarodziejka przechowywała dziewięć czarnych jak węgiel piór - jedyne dowody na istnienie TEGO. Przez umysł kobiety przewinęło się wiele różnych uczuć jednocześnie. Szok. Triumf. Lęk. Nadzieja. Nowa determinacja. Satysfakcja z faktu, że jej przeczucia względem wampirzycy okazały się trafne, a wyprawa na bal - niepozbawiona sensu. Vonderheide coś wiedziała. Niewykluczone, że Malthael także, skoro, według tego, co mówił, został tu przysłany przez wampira, który niegdyś uratował życie pradawnej. (Co do tego, że ów mężczyzna i ojciec Loneyethe był tą samą osobą, Gaia nie miała już cienia wątpliwości.) Gdyby istotnie okazało się, iż któreś z nich lub nawet oboje posiadają wiedzę mogącą raz na zawsze rozwiązać problem prześladowań przez mroczną istotę, byłby to prawdziwie wygrany los na loterii.
         “Muszę znaleźć sposób, by porozmawiać z nimi bez świadków.”
         Na razie jednak kobieta skoncentrowała się na tym, by nie gapić się na wampirzycę szeroko otwartymi oczami dłużej, niż to było konieczne. Nie mogła dać po sobie poznać, jak bardzo zależy jej na odpowiedziach, bowiem wtedy ich cena z pewnością od razu poszybowałaby w górę. Każdy, kto miał choć nikłe pojęcie o wymianie przysług, wiedział, że nic nie daje tak dobrej okazji do podbijania stawki, jak desperacja drugiej strony. Gaia o tym pamiętała, dlatego, po chwilowej konsternacji, na jej twarz powrócił wyraz skupienia. Czarodziejka zmarszczyła lekko brwi, nie mogąc się jednak powstrzymać, by nie rzucać ukradkowych spojrzeń Malthaelowi i Loneyethe - zwłaszcza jej - kiedy akurat ich uwaga zwróciła się ku szlachcicowi, który najwyraźniej ponownie próbował rozpocząć zabawę w rzucanie oskarżeń.
         Gaia westchnęła i przewróciła oczami, kiedy już drugie tego wieczoru padło w jej stronę.
         “Masz za swoje kuropatwie popisy i robienie wokół siebie zamieszania” - pomyślała z sarkazmem.
         Wyprostowała się, przybierając godną postawę - mimo mdłości, które wciąż nią targały po zetknięciu z magią zabójcy - odchrząknęła cicho i już miała przemówić w swojej obronie, kiedy uprzedził ją Malthael. Przekrzywiła nieco głowę i posłała mu dość długie spojrzenie, w którym kryła się wdzięczność. Naprawdę nie miała ochoty kolejny raz tłumaczyć się ze swojej niewinności, poza tym argumenty wypowiedziane przez osobę trzecią brzmiały o wiele bardziej wiarygodnie, niż gdyby czarodziejka sama ich użyła. Błogosławiła w myślach piekielnemu (oczywiście niedosłownie, nie chciała w końcu, by przypadkowo spłonął tu żywcem przez jej nierozważne życzenia), powoli utwierdzając się w przekonaniu, iż przedstawiał on dobry materiał na wartościowego sojusznika. Ponownie skinęła głową z zadowoleniem - o ile w obecnej sytuacji można było mówić o zadowoleniu - i ulgą, zwłaszcza gdy po chwili inny z gości zaczął nawoływać do porozumienia i współpracy.
         Takie podejście zdecydowanie bardziej odpowiadało pradawnej, choć o Loneyethe chyba nie można było powiedzieć tego samego. Wampirzyca wyglądała na rozczarowaną faktem, iż chwilowo udało się rozładować panujące w komnacie napięcie i zażegnać narastającą aurę konfliktu. Gaia westchnęła z dezaprobatą. Uważała się raczej za pacyfistkę i jedyną formą walki, jaką tolerowała, była obrona: siebie samej lub kogoś słabszego. Unieszkodliwienie potencjalnie groźnego przestępcy też się do niej zaliczało, przynajmniej według czarodziejki. Nie rozumiała ona, jak można czerpać radość z cierpienia innych osób… Ale nie rozumiała też wielu innych rzeczy, a szukanie wyjaśnień na większość z nich byłoby zwykłą stratą czasu, dlatego nie wnikając w motywy i przekonania panny Vonderheide, Gaia skupiła się na zawiązywaniu sojuszu w grupie.
         - Na to wygląda - mruknęła w odpowiedzi na stwierdzenie Malthaela i skrzyżowała ręce na piersiach. - Ktoś się zgłasza na przywódcę, czy dajemy szansę starej, dobrej demokracji? - spytała z odrobiną ironii ukrytej w głosie. Doskonale wiedziała, które z ich trójki miało największe zapędy do tego, by rozstawiać pozostałych po kątach.
         Sama Gaia miała kilka pomysłów na to, od czego można by zacząć rozwijanie tego kłębka tajemnicy, lecz zamierzała zaczekać, aż jedna z towarzyszących jej osób wyjdzie z inicjatywą. Czarodziejka zdecydowanie lepiej sprawdzała się jako mediator, niż jako lider grupy. Poza tym, chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej dwójki, a najlepszą metodą na zbieranie o kimś informacji jest zamknięcie się i pozwolenie temu komuś na swobodne działanie.
         Na pertraktacje i zadawanie pytań przyjdzie jeszcze czas.
Awatar użytkownika
Loneyethe
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Szlachcic , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Loneyethe »

        Loneyethe rozszerzyła oczy. Prawdopodobnie po raz pierwszy w czasie trwania krwawej biesiady straciła cały swój spokój. Marszczyła lekko nos i spoglądała na swojego ochroniarza jak drapieżnik na ofiarę. Mimo wyraźnych znaków na jej twarzy, to nie na Malthaela była wściekła, a na swojego ojca. Tak długo czekała, żeby się zjawił i dał jakikolwiek znak, że żyje. Gdy w końcu pojawił się w jej posiadłości, wydziedziczył ją i kazał uciekać przed krukami. Minęło już tyle czasu, a wampirzyca nie otrzymała odpowiedzi na żaden wysłany ojcu list. Nic. Nawet głupiego pozdrowienia. I proszę, niespodziewanie dostaje od rodziciela prywatnego ochroniarza, do którego napisał. Aż prosi się o tytuł ojca roku.
        - Chcę później zobaczyć ten list - powiedziała Loneyethe, kiedy w końcu się uspokoiła. Spojrzała obojętnie na zwłoki swojej niedawnej rozmówczyni. Jeśli wszyscy mają tak skończyć, Loneyethe życzyła tego całej grupie tutejszych arystokratów. A zwłaszcza paniczowi de Viliers, który wpychał się z pyskiem wszędzie, gdzie tylko się dało. Widocznie Lukasowi bardzo przeszkadzało przejęcie inicjatywy przez kogoś innego. Można by rzec, że za utarcie nosa nadętemu hrabiemu, Loneyethe przychylniej spojrzała na Quenntino. Kobieta uśmiechała się pod nosem, widząc zdenerwowanie Lukasa.
        Zignorowała całe przedstawianie się sobie. Dla Loneyethe nie było na rękę, jeśli każdy pozna jej imię - choć wierzyła, że ojciec w liście zdradził je temu ochroniarzowi - ponieważ wszyscy ponownie zaczną plotkować. W cudownych rozmowach, arystokraci sięgali po wszelkie ciekawostki, które (odrobinę przyprawione) urozmaicały ich życie; najlepiej jeśli wszystko dotyczyło nowej kochanki lorda lub upadku jakiejś rodziny. Nie ma przyjęcia bez dobrych plotek i wina, czyż nie? Również Loneyethe nie wątpiła, że jest dość popularna, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju historie. Wampirzyca uwielbia dramaty innych, ale również kocha je wywoływać.
        Wszystko ponownie sprowadzało się do współpracy. Nieumarła spoważniała, spoglądając na grupkę chętnych do poszukiwań razem z lordem Quenntino. Mężczyzna zdobył ich uznanie dzięki przemowie i uratowaniu od niemiłej wymiany zdań, wyzwisk i złowrogich spojrzeń. Jego plan również zdawał się najmniej brutalną wizją zakończenia dzisiejszego balu. A do świtu jeszcze daleko…
        Loneyethe spojrzała ukradkiem na piekielnego. Był jej ochroniarzem, zatem oczywiście nie spuści wampirzycy z oka. Wzrok kobiety następnie powędrował do Gai.
        - Och, cudownie! - Klasnęła w dłonie. Gwałtowna reakcja Loney aż przestraszyła ciągle obserwującego ich Lukasa. - We trójkę zawsze weselej!
        Loneyethe spojrzała na elfa. Była ciekawa, czy on również odnajdzie się w tłumie lub dołączy do nich. Wampirzyca zaczęła podejrzewać, że albo on, albo jej nowy ochroniarz należą do skrytobójców. Wniosek jest prosty - musi się trzymać ich obu.
        A skoro mowa o ochroniarzu, wampirzyca spojrzała na Malthaela. Zmrużyła oczy i utworzyła sobie w głowie kolejny głupiutki plan. Czymże byłoby zapoznanie się bez dramatycznej nutki? Loneyethe zatem odwróciła się, gotowa do drogi, jednak przy tym odegrała mały teatrzyk; zaraz przed piekielnym potknęła się, lecz nim ten zdążył chociażby wyglądać na zaskoczonego czy zareagować w jakikolwiek inny sposób, wampirzyca z niesamowitą prędkością znalazła się z drugiej strony i obejmowała jego ramię, szczerząc cynicznie kły.
        - Więc masz mnie chronić, tak? - zapytała, po czym zaśmiała się cicho. - Powodzenia zatem. Lubię kłopoty.

        Gdy w końcu znaleźli się w korytarzu ogromnej posiadłości hrabiego von Goose, Loneyethe nie przepuszczała żadnej okazji do znalezienia… czegokolwiek, chociaż tak naprawdę szybko się znudziła. Nawet krótkie rozmowy z Malthaelem czy Gaią szybko ją nużyły. Nieumarła znalazła sobie rozrywkę w otwieraniu z impetem każdych drzwi po drodze. “A może jest w tym pokoju morderca?” tłumaczyła za każdym razem,
        - A jak znajdziecie czarne pióra, to też może się okazać przydatne. Ojciec mnie ostrzegał przed krukami. Czy zawarł to również w liście? - zapytała kobieta, odwracając na chwilę głowę w stronę piekielnego. Następnie nie czekała długo na odpowiedź, bowiem ruszyła w kierunku kolejnych drzwi. Te jednak zatrzasnęła za sobą równie szybko, jak je otworzyła. Momentalnie przyłożyła dłoń do ust, ukrywając szeroki uśmiech.
        - Chcecie dołączyć do lorda? Dobrze mu idą poszukiwania. I całej jego drużynie pań. - W tym momencie wampirzyca nie powstrzymała uśmiechu. To będzie dopiero drama!
        Radość i “beztroskie” poszukiwania zostały jednak przerwane. Loneyethe wyłapała w korytarzu kroki. I na dodatek to nie były te same, które podążały za nimi od jakiegoś czasu. Wampirzyca spoważniała, odwracając się od towarzyszy. Niedługo przed nimi pojawił się - jak na złość - Lukas de Viliers. Kiedy w normalnych okolicznościach zapanowałaby cisza, tak teraz Loneyethe nie znajdowała się w towarzystwie nadętych szlachciców i mogła sobie pozwolić na więcej. Zasyczała zatem, ukazując kły. Hrabia jednak zignorował ją i podszedł do czarodziejki. Mierzył ją przez dłuższy czas wzrokiem, unosząc głowę, czym ukazał swoją wyższość i pogardę.
        - Wiem, że któreś z was jest zabójcą - oznajmił. Smok nie hamował się i chwycił podbródek Gai, aby skierowała spojrzenie na niego. - I ja jestem w stanie to udowodnić.
        - Nie potrafisz nawet znaleźć sobie towarzyszy do poszukiwań. Czy może się zgubiłeś? - odezwała się nagle Loneyethe. Nie czekała zbyt długo, ponieważ hrabia momentalnie zwrócił na nią uwagę. Tym razem podszedł do wampirzycy, a wściekłość kierowała każdym jego ruchem; nieumarła nawet nie zauważyła, gdy jego ręka zacisnęła się na jej gardle, dopóki nie poczuła nieprzyjemnej fali bólu. Gdyby de Viliers nie był smokiem, zaśmiałaby się z takiej dziecinady.
        - Zamknij się w końcu, Loneyethe Vonderheide - zagroził hrabia, spoglądając na nią z góry. Nie zwrócił jednak uwagi na Malthaela, zapewne uznając go za niewartego takowej. Szlachetnie urodzony mężczyzna, a podskakuje do kobiet, cóż za komedia!
        Nie dał bohaterom jednak za wiele czasu na reakcję, bowiem po kilku groźnych słowach, Lukas zniknął im z pola widzenia, poruszając się bardzo szybko. Loneyethe prychnęła z pogardą.
        - Dam wam towarzyską poradę; jak widzicie w pobliżu hrabiego de Viliers, zmieńcie otoczenie - rzuciła szybko, poprawiając dekolt sukni. - Słyszałeś też, elfie? Nie próbuj się skradać do wampira. To też mała rada dla ciebie. - Uśmiechnęła się szerzej. Zabawa robi się coraz bardziej mordercza.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

         – Sam zasugerowałem, że mogę go pokazać, jeśli będzie taka potrzeba… więc nie będę miał nic przeciwko temu – odpowiedział wampirzycy. Nie było to też jakieś tajne pismo, które ktoś polecił mu zniszczyć po przeczytaniu lub nie pokazywać nikomu innemu. List był po prostu treścią zlecenia i nawet w samej jego treści autor nie zaznaczał, że misja ta ma pozostać tajną, a sama Loneyethe ma się nie dowiedzieć o tym, że wysłał go jej ojciec. Tak, dlatego też bez problemu pokaże jej ten kawałek papieru, jeśli powie, że chce go obejrzeć i, może, przeczytać przy okazji. Później odbyła się krótka dyskusja wśród uczestników balu, a także dzielenie się na grupy, w czasie którego Malthael przedstawił się tym osobom, z którymi akurat w grupie miał znaleźć się on i osoba, którą ochraniał.
Gdy już mieli ruszać, Loneyethe postanowiła odegrać małe przedstawienie, chociaż upadły nie dostrzegł tego od razu. Chciał ją złapać, gdy tylko zauważył, że potyka się i upada – zresztą, nie tylko on jeden tak zareagował, bo jakiś młody hrabia, który przechodził obok ich grupki, także szykował się już do tego, żeby ochronić wampirzycę przed bliskim spotkaniem z pałacową podłogą. Tyle tylko, że ona sama nawet nie planowała tego zrobić, bo po chwili praktycznie pojawiła się tuż obok Malthaela. Akurat jemu udało się dostrzec to, że bardzo szybko wróciła do pozycji stojącej i zmieniła miejsce, w którym stała, na to przy jego ramieniu, które dodatkowo zaczęła też obejmować. Dla mniej wprawnego oka mogłoby to wyglądać jak magiczne przeniesienie się z jednego miejsca w drugie. Odniósł też dziwne wrażenie, że bez problemu mógłby doskoczyć do niej i złapać ją, jednak… cóż, nie zrobił tego z jakiegoś powodu. Coś podpowiadało mu, że mógł przewyższać szybkością przedstawicieli rasy, do której należy Loneyethe.
         – A ja lubię się ich pozbywać – odpowiedział jej, a przez jego oblicze przemknął uśmieszek. Chciała się z nim drażnić, to on mógł także z nią, chociaż niekoniecznie było to coś, co robił często, a zwłaszcza względem osób, których prawie w ogóle nie zna.

Czarne pióra? Wiedział, że jego skrzydła posiadają pióra właśnie w takim kolorze, jednak raczej nie miał się czym martwić, bo nie dość, że te w anielskich skrzydłach były większe od kruczych, to jeszcze wydawało mu się, że te same z siebie nie wypadają, jak ma się to w przypadku ptaków. Także jeśli mieliby znaleźć duże, czarne pióro, to ktoś musiałby mu je wyrwać z jednego ze skrzydeł, czego nie dałoby się zrobić, jeśli sam Malthael nie przyzwałby ich. Tak, mógł raczej być spokojny i nie myśleć o tym, że może podejrzenia skierują się w jego stronę. Chociaż… to i tak mogłoby się stać, ale dlatego, że był tu nową figurą i kimś, kogo uczestnicy nie znali, więc łatwo byłoby przenieść oskarżenia właśnie na niego.
         – Nie wspominał nic o krukach. Może uznał, że sama mi o nich powiesz czy coś… - odparł zgodnie z prawdą. Wcześniej na pewno nie zdziwiłyby go słowa Loneyethe, gdyby jej ojciec nawiązał do kruków w liście, który mu wysłał. Zdążył jej odpowiedzieć, zanim dziewczyna postanowiła otworzyć kolejne drzwi, za którymi tym razem natknęła się na coś innego niż meble i pustkę między nimi. Oczywiście, musiała też podzielić się z nimi swoim odkryciem i powiedziała im to, co odkryła za ostatnimi drzwiami, które otworzyła. Po chwili pojawiła się nowa osoba, która właściwie od razu nie spodobała się upadłemu, a to, że zaczął nagle wygłaszać swoje oskarżenia i to tonem, którym sugerował, że jest ich pewien, tylko sprawiło, że on sam wydał się Malthaelowi podejrzany.
         – Niby arystokrata, a jaki niewychowany – rzucił upadły anioł, tylko pozornie do siebie samego. Właściwie, nawet nie obchodziło go to, czy tamten nagle zwróci na niego uwagę i coś odpowie, czy nadal będzie go ignorował i udawał, że go tu zwyczajnie nie ma. Cóż, niby nie wiedział, czy ten cały lord jest silną osobą, czy może niekoniecznie – nie wiedział też, jak mógłby to sprawdzić, bo jego „magiczny wzrok” nie działał wtedy, gdy on tego potrzebował – jednak i tak miał wrażenie, że dałby mu radę, jeśli ten postanowiłby go zaatakować czy coś… Poza tym, upadły nie zdążył też zareagować na to, co zrobił ten mężczyzna wobec osoby, którą ochraniał. Może to i dobrze, że postanowił szybko się oddalić i zostawić ich w spokoju. Właściwie nie dziwiło go nawet, że prowadzi on poszukiwania w pojedynkę – nie wydawał się osobą, którą można polubić i z którą ciekawie spędza się czas.
         – Zapamiętam… - odparł, chociaż naprawdę nie chciał spotkać tego mężczyzny na swojej drodze kolejny raz. Później spojrzał za siebie, gdzie prawdopodobnie mógł ukrywać się elf, o którym wspomniała Loneyethe. Możliwe, że naprawdę dobrze się skradał i ukrywał swoją obecność, bo – mimo wyczulonych zmysłów – on sam nie dostrzegł jego obecności. Cóż, ciekawe co też zrobi ten elf, skoro ktoś z ich grupy wykrył już jego obecność. Wycofa się, czy może ujawni? Postanowi się do nich przyłączyć, a może wypowie kilka słów lub żadnego i odejdzie w przeciwnym kierunku?
Awatar użytkownika
Ritsel
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ritsel »

Ritsel doświadczył już dziecinnego zachowania wampirzycy, jednak mimo to przecenił jego rozmiary. Dorosła kobieta, która wyraźnie zakładała maskę groźniejszej, niż jest w rzeczywistości, kiedy tylko znajdowała się przed jakąkolwiek publicznością; głośna, z nieposkromionym językiem, traktująca wszystko niemal jak żart… Czy dało się być bardziej oczywistym? Niewątpliwie są osoby, o podobnej charakterystyce, ale ich zachowania nigdy nie są tak ostentacyjne. Nie, gra, którą prowadziła sama z sobą przypominała bardziej wariację na temat teorii świata jako sceny, a jej kreacją aktorską postanowiła być kapryśna nastolatka, która przeżyła za dużo żyć i nic się z nich nie nauczyła.

A teraz podążał za nią i dwójką, wydawałoby się, przypadkowych dusz, których losy splątały się ze sobą jak sznurki źle przechowywanych marionetek i musiał naprawdę powstrzymywać się przed ubliżaniem jej w myślach za każdym razem, kiedy słyszał donośny głos któregoś z członków grupy poszukiwawczej niosący się pustymi korytarzami, w których nawet szept brzmiałby jak krzyk, albo kolejne drzwi zatrzaskiwane z impetem zdecydowanie do tego niekoniecznym.

Gdyby zabójca naprawdę chował się gdzieś pośród cieni, nie było możliwości na pochwycenie go. Nie przy takim podejściu do poszukiwań.

Fakt, że poszukiwania te były całkowicie pozbawione sensu, to już kompletnie inna sprawa.

Ritsel zastanawiał się, dlaczego żadne z wyjątkowych osobistości jeszcze nie wyraziło świadomości, że za nimi podąża. Nie miał wątpliwości, że o tym wiedzą, dlatego też nie marnował swoich umiejętności na coś tak frywolnego, jak udawane podchody. Fakt, że stąpał ciszej niż przeciętny człowiek, od lat był poza jego kontrolą. Nie próbował nawet okryć Neirra – świetlik sam postanowił umościć się w małej kieszeni w pole jego płaszcza i zasnąć. Przebywanie w tak dużych zbiorowiskach ludzi zawsze go męczyło.

Kiedy jednak wielmożny hrabia de Viliers, jak się w stosunku do niego zwróciła czerwonowłosa, postanowił zrobić awanturę dla samej hecy zrobienia awantury… Cóż, na pewno upiekło się mu to tylko dlatego, że w pobliżu nie znajdowała się inna arystokracja, której szacunek do panicza mógłby ucierpieć po takiejże wymianie grzeczności.

"Jakaż ona jest napuszona", pomyślał, słysząc jak wreszcie jego obecność została zauważona. Niedobrze jest przeceniać umiejętności potencjalnych wrogów, ale skoro do tej pory się tego nie nauczyła, niech pozostanie w błogiej nieświadomości.

Cele, które myślą, że wszystko wiedzą lepiej, zawsze są łatwiejsze do zwiedzenia.

Ritsel wyłonił się z cieni słabo oświetlonego korytarza, skłaniając lekko głowę w geście powitania pomieszanego z pozdrowieniem, kiedy znalazł się jedynie kilka kroków od blisko trzymającej się grupy. Zarejestrował spojrzenia rzucone mu przez pozostałą dwójkę, jednak na razie to wampirzycę obdarzył ledwo dostrzegalnym uśmiechem.

- Skradanie się, moja pani, nigdy nie było moim zamiarem – powiedział gładko. – Na moment zatrzymało mnie podziwianie jednego z malowideł, którego akurat nie strąciły wibracje ścian.

Zaciekawiony głosem właściciela, Neirr opuścił swoje tymczasowe miejsce odpoczynku i po chwili lewitowania podleciał do czarodziejki, okrążył ją i wrócił do swojej małej kryjówki.

- Widzę, że mój towarzysz zdążył panienkę polubić – skłonił się lekko także i jej, a potem zwrócił się do ostatniej osobistości w ich gronie. – A pańskie pojawienie się okazało się największą niespodzianką wieczoru, należne są gratulacje.

Nic nieznaczące grzeczności, standardowy protokół. Coś mówiło Ritselowi, że od tego momentu gra zaczyna się na poważnie; jedyne naprawdę coś znaczące osoby, zebrane w jednym korytarzu, to coś więcej niż przelotny kontakt, dwa zdania zamienione przelotem między przypadkowymi nieznajomymi. Cokolwiek się naprawdę działo tej pamiętnej nocy w posiadłości Von Goose, ta interakcja ostatecznie musiała zadecydować o najbliższych wydarzeniach. Będąc na rozstajach dróg, wybór padł na odrzucenie pozornego działania w pojedynkę.

Tylko jakie będą tego konsekwencje?
Awatar użytkownika
Gaia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Gaia »

         Gaia zignorowała fakt, iż jej pytanie o przywództwo w grupie zostało puszczone mimo uszu. Przywykła do ukrywania się na marginesie cudzej świadomości, dlatego pozostawanie na drugim planie w zasadzie jej odpowiadało. Poza tym, i tak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto w tym trzyosobowym towarzystwie ma największe ego i będzie dążył do umocnienia swojej dominacji. Wprawdzie czarodziejka mogła już stwierdzić, że osobiście nie przypadł jej do gustu złośliwy charakter wampirzycy, mimo to panna Vonderheide była w posiadaniu nad wyraz ważnych informacji; jeśli więc pozwolenie jej na panoszenie się w posiadłości było odpowiednią taktyką, by te informacje zdobyć - proszę bardzo. Niech się szlachcianka bawi po swojemu.
         Pradawna bez słowa podążyła za wampirzycą i jej ochroniarzem, którzy skierowali swe kroki w stronę jednego z odchodzących od komnaty balowej korytarzy.
         Wyczuwała obecność czwartej osoby przez cały czas, jednak nie towarzyszyło temu poczucie zagrożenia, w związku z czym Gaia postanowiła udawać nieświadomość. Domyślała się, kto podążał za nimi; zetknęła się już tego wieczoru z aurą tejże osoby. Nie czuła potrzeby ostrzegania swoich towarzyszy. Nie byli ze sobą tak silnie związani, ponadto nawet w przypadku niespodziewanego ataku - a na takowy póki co się nie zapowiadało - na pewno daliby sobie radę. Żadne z nich nie było jakimś niedoświadczonym młokosem (po ich aurach Gaia wnosiła, że muszą być co najmniej tak wiekowi, jak ona sama) poza tym nie tak łatwo jest zabić wampira, a piekielni zazwyczaj mają na tyle dobre instynkty, by tego uniknąć.
         Kręcąc się po pogrążonych w półmroku korytarzach, gdzie jasno było jedynie w bezpośrednim otoczeniu pochodni, czarodziejka szukała dobrego momentu, by puścić pierwszą kroplę, która zacznie drążyć skałę. Zastanawiała się czy powinna w pierwszej kolejności zagaić pannę Vonderheide czy Malthaela, lecz widząc, z jakim zapałem wampirzyca penetruje wszelkie przylegające do korytarzy pokoje, nie szczędząc przy tym sarkastycznych komentarzy, Gaia stwierdziła, iż prędzej znajdzie się okazja do rozmowy z mężczyzną. Przewróciła oczami na wieść o tym, co wampirzyca odkryła w kolejnej komnacie. Doprawdy, ta kobieta zrobi wszystko, żeby zdobyć atencję. Gdyby nie fakt, iż pradawna wciąż jej potrzebowała, kazałaby wampirzycy postąpić zgodnie ze swoimi słowami i dołączyć do grona panienek lorda, ale w obecnej sytuacji…
         - Carpe diem. - Te dwa słowa i wzruszenie ramionami było jej jedyną reakcją.
         “Stara cholera, a zachowuje się jak nastolatka z nadmiernym libido…
         Frustracja na nowo zaczęła ogarniać umysł Gai; może to dlatego zachowanie czerwonowłosej wyjątkowo ją drażniło. Pradawna nie do końca potrafiła zidentyfikować źródło tej irytacji, dopóki w korytarzu nie wyczuła obecności kolejnej osoby. Takiej, która dla odmiany nawet nie starała się ukryć wrogich zamiarów - wręcz przeciwnie. Oczom całej trójki ukazał się znany już dobrze hrabia de Viliers, zapewne znów gotów rzucać oskarżenia i podsycać konflikty. Na nieszczęście, obrał sobie Gaię jako pierwszy cel. Przez chwilę tylko mierzył się z nią spojrzeniami - rzucał jej wyzwanie, prowokował - lecz pradawna przeczuwała, że na tym się nie skończy.
         Kiedy tylko bezczelny mężczyzna wyciągnął rękę w stronę czarodziejki, natychmiast ponownie rzuciła na siebie zaklęcie ochronne, utwardzające jej skórę do postaci kamienia. Na twarzy kobiety malowała się otwarta wrogość. Przez chwilę Gaia zastanawiała się nawet nad zamknięciem ręki Lukasa w skalnej skorupie, ale porzuciła ten pomysł, gdy tylko wyczuła ślady smoka w jego połyskującej rubinem aurze. Wypowiadanie mu wojny w tym momencie nie leżało w jej interesie, zwłaszcza że ten akurat osobnik wydawał się stanowić realne zagrożenie, nawet mimo ścian z solidnych, kamiennych bloków, które dawały czarodziejce ziemi pewne pole do manewru, jeśli chodzi o magiczne ataki.
         - Nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał - wycedziła lodowatym tonem, tak niepodobnym do jej normalnej barwy głosu, patrząc na smoka z pogardą. Utrzymała dumną postawę; nie dała po sobie poznać tego, że brzydziła się dotykiem mężczyzny i najchętniej gwałtownie by się odsunęła lub skuliła. Nie mogła dać mu tej satysfakcji.
         “Gdyby tylko moja klątwa działała też na tych, których nienawidzę” pomyślała ze złością. “Cóż za bezużyteczne dziadostwo!
         Nie bała się gróźb hrabiego. Nie udowodni jej udziału w zabójstwie, bo jeśli takowego by dzisiaj dokonała… Cóż, nawet smok nie mógłby badać sprawy własnej śmierci. Gaia raczej nie była zdolna do tego, by umyślnie kogoś skrzywdzić - z wyjątkiem obrony koniecznej - ale Lukas de Viliers swoim sposobem bycia wzbudzał w niej autentyczną odrazę i gniew, aż czarodziejka przyłapała się na myśli, iż nie miałaby nic przeciwko, by to on został kolejną ofiarą tajemniczego psychopaty.
         O ile on sam nim nie był.
         Przez chwilę Gaia rozważała taką możliwość. Że to hrabia stoi za tym wszystkim, a oskarżeniami próbuje odwrócić od siebie uwagę i skłócić pozostałych za sobą… Ale jego nienawiść do potencjalnego zabójcy była aż nazbyt autentyczna. Zresztą, po chwili Lukas zaciskał dłoń na gardle wampirzycy. Loneyethe. Gaia poczuła ukłucie niepokoju i dyskretnie cofnęła ręce za tułów, gotowa w razie konieczności rzucić jakieś zaklęcie ofensywne, by wspomóc towarzyszkę, lecz sama przed sobą musiała przyznać, że część jej umysłu czuła satysfakcję; krwiopijczyni zasłużyła na mały prztyczek w nos. Choć może niekoniecznie od tego obrzydliwego jegomościa.
         Ku uldze chyba wszystkich tu obecnych, hrabia zniknął równie szybko, jak się pojawił, chociaż czarodziejka miała nieodparte wrażenie, że mimo sugestii wampirzycy, by omijać Lukasa szerokim łukiem, tej nocy jeszcze skrzyżują swe losy. Na razie jednak to z inną osobą musieli skonfrontować się najpierw. Loneyethe wyjawiła wszystkim obecność elfa - “A więc ona też go wyczuła...” - a ten pojawił się w ich polu widzenia i, w przeciwieństwie do hrabiego, uprzejmie ich powitał. Gaia skłoniła lekko głową, przyglądając się, jak niebieskie światełko zbliża się do niej, by po chwili wrócić do swojego pana. Czarodziejka uśmiechnęła się przelotnie, lecz w tym uśmiechu krył się smutek.
         - Z wzajemnością - odpowiedziała elfowi.
         “Niestety…”, dodała w myślach. Czy ten świetlik nie ma instynktu samozachowawczego? Lepiej dla niego byłoby trzymać się z dala od Gai i jej klątwy. Czy zwierzęta nie powinny wyczuwać takich rzeczy? “Uważaj, świetliku. Jesteś uroczy, ale nie mogę cię lubić.
         - Chce się pan może do nas przyłączyć? - spytała nowego towarzysza, zanim Loneyethe zdążyła otworzyć usta, by wyrzucić z nich jakąś uszczypliwość. - Przy parzystej liczbie osób nikt nie będzie się czuł jak piąte koło u wozu - dodała z udawaną wesołością. I tak nie mogła się z nimi spoufalać, ale chociaż na początku chciała zachować pozory. Czasem udawanie wychodziło jej na tyle dobrze, że niemal wywoływało efekt placebo i czarodziejka przez chwilę mogła poczuć się, jakby naprawdę miało jej zależeć na tym, z kim przebywała. Może nie było to najrozsądniejsze rozwiązanie, lecz co innego jej pozostawało?
         Kiedy w końcu ruszyli w dalszą drogę, Gaia rozglądała się bacznie w poszukiwaniu biblioteki. To było miejsce, które koniecznie musiała przeszukać, nie tylko pod kątem dzisiejszej kryminalnej zagadki. Wśród starych ksiąg mogła trafić na białego kruka, w którym - a nuż - znalazłoby się coś przydatnego.
         A skoro o krukach mowa…
         - Co jest nie tak z krukami? - spytała, kierując to pytanie w przestrzeń, tak by odpowiedzieć na nie mógł ten, kto posiada jakąkolwiek wiedzę. - Kilka razy te zwierzęta zostały wspomniane i od tamtej pory mnie to nurtuje. Ośmielę się więc zapytać: jaki związek mają ze sprawą, jeśli mają?
         Ryzykowne zagranie. Jeśli ktokolwiek zacznie podejrzewać, że Gaia ma coś wspólnego z czarnoskrzydłymi ptakami, będzie miała dwie opcje: odkryć swoje karty, odsłaniając się przed całą trójką, albo udawać głupią i tym samym zaprzepaścić szansę na dalsze dochodzenie w tej sprawie. Ale nie mogła dłużej czekać.
         Żadna noc nie trwa wiecznie.
Awatar użytkownika
Loneyethe
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Szlachcic , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Loneyethe »

        Pozbywanie się problemów człowieka, który ewidentnie ich poszukuje, z całą pewnością było syzyfową pracą. Loneyethe zaczęła się poważnie zastanawiać, czy jej strażnik nie ma przypadkiem masochistycznych upodobań. Patrząc na fakt, że wysłał go ojciec wampirzycy, pan Vonderheide musiał znaleźć kogoś, kto charakterem podpasuje jego ukochanej córce, zatem masochista najlepiej by pasował.
Wiśniowowłosa w dalszym ciągu nie mogła znieść myśli, że ojciec nie sprecyzował obecności piekielnego i nie przekazał jej żadnych wiadomości co do kruków. Gdyby wiedziała, z jakim wrogiem ma do czynienia, mogłaby obronić się sama. Nieumarła znała swoją siłę. Jej problemem była jednak zbytnia pewność siebie.
Więc tu nasuwa się pytanie - ochroniarz przybył bronić ją czy ludzi przed nią?

        Loneyethe spojrzała na Malthaela. Zmierzyła go wzrokiem, a następnie zmarszczyła brwi.
        - Pan ojciec nie mówił… nie zrobił panu żadnego wprowadzenia? - zapytała zdziwiona. - I mimo to rzucił się pan na głęboką wodę, nie wiedząc, na co dokładnie się pan wystawia, żeby mnie obronić? - Nie wyobrażała sobie takiej bezinteresowności wśród ludzi. Nawet jeżeli upadły anioł dostał niewyobrażalną zapłatę za ochronę panny Vonderheide, to skoro nie miał żadnych pytań - przed czym ją chronić, dlaczego - to tak naprawdę wpadł po uszy w bagno. Jeszcze do tego z zawiązanymi oczami. Loneyethe nie wiedziała, czy powinna podziwiać takie osoby, czy prędzej się ich obawiać. Człowiek bez niczego gotowy rzucić się w ogień za rozkazem swego pana jest jednym z najniebezpieczniejszych typów, o jakich można było usłyszeć chociażby w powieściach. Taka persona nie ma nic do stracenia - a zatem zrobi wszystko. Ciekawe, czy upadły anioł jest właśnie kimś takim.

***

        Lukas był człowiekiem, z którym nikt nie chciałby się bratać. Typowy samotnik, dla którego towarzystwo było tylko zbędnym ciężarem. Nienawidził ludzi, nienawidził każdej żywej istoty, na swoje raczej szczęście z wzajemnością. Każdy bal, na którym można było spodziewać się wszelakiej arystokracji z całej Alaranii, zapowiadał w zaproszeniu również obecność Lukasa. Smok, jak rasa zobowiązuje, posiadał zarówno ogromny majątek jak i wysoką pozycję wśród szlachty. Mimo to nikt nie wierzył słowom mężczyzny - de Villiers zdążył wyrobić sobie bardzo złą reputację. Nasuwa się tu pewna stara historia, którą straszy się dzieci w Alaranii, kiedy okazują wszelkie oznaki mitomanii.
        Pewien chłopiec ciągle krzyczał, że atakują go wilki, lecz gdy wieśniacy przybywają na ratunek, okazuje się, że młodzik jest bezpieczny. Sytuacja powtarza się jeszcze trzy razy, a gdy biedak naprawdę zostaje zaatakowany przez wilki, nikt nie przychodzi mu z odsieczą. Nikt mu już nie wierzy. Lukas uwielbiał zabawiać się uczuciami innych, a jeszcze bardziej kochał mieszać w relacjach towarzyskich.
Dzięki temu nikt nie uwierzy mu, nawet jeżeli się przyzna.
        Pradawny oparł się o ścianę w opuszczonym korytarzu. Żaden hrabia, hrabina, książę czy inny arystokrata nie powinien tędy już przechodzić. Lukas westchnął, splątał ze sobą palce u rąk i obserwował ścianę naprzeciwko. Dopiero po upływie kilku minut wyczuł czyjąś obecność. Wtedy wiedział, że musi się odezwać.
        - Jest tutaj - oznajmił cicho. Nikt nie odpowiadał, a przynajmniej żadnego głosu nie dało się usłyszeć. - Przeklęta czarodziejka, córka Vonderheide’a i morderca na zlecenie. - Lukas przełknął ślinę. - Jedno z nich jest chronione. Rozkaz wydał sam Vonderheide…
W tym momencie atmosfera zgęstniała. Pradawny wiedział, że nie powinien nawet drgnąć, o ucieczce nic nie mówiąc. I tak nikt by mu nie uwierzył.
Po dłuższej chwili jednak, gdy Lukas nie wyczuwał już niczyjej obecności, skierował się w stronę sali balowej.

***

        Pojawienie się tajemniczego gościa zapewne wzbudzało kontrowersję wśród szlachty. Każdy, kto udawał dobrego detektywa, wskazywał palcem upadłego anioła. Tym samym, na nieszczęście, wszystkie oczy zwróciły się ponownie ku Loneyethe.
        - Szczerze czekam, aż pan ojciec sam mi to wyjaśni - odparła wampirzyca. Temat czarnych kruków ciągnął się niemiłosiernie, nie dając nieumarłej żyć w spokoju. Bądź bardziej; egzystować.
        - Jeśli mogę zapytać, co wy sądzicie o morderstwie? Myślicie, że to sprawka kogoś z towarzystwa, czy może ktoś ukrywa się w cieniu? - zapytała, spoglądając głównie na elfa. Była najbardziej ciekawa jego opinii.
Loneyethe nie próbowała zbytnio się spoufalać. Od zawsze uczono ją, że jakakolwiek rozmowa nie powinna dotyczyć zbyt osobistych kwestii; dlatego też nie mogła za wiele powiedzieć o krukach. Wszystko, co wiedziała, krążyło wokół jej rodziny, a głównie tego, co zdarzyło się poprzedniej nocy.
        - Nie wiem o krukach nic poza tym, że istnieją - oświadczyła wampirzyca, lecz nie śmiała na tym poprzestać. - Zostałam przed nimi ostrzeżona i widziałam zbyt dużo sytuacji, które mogły być zbiegiem okoliczności, a zarówno które poprowadziły mnie tutaj. Nawet ten bal, pułapka i morderstwo wydają mi się z tym powiązane. Kto wie, może to tajne zgromadzenie, które z jakiegoś powodu chce nas wszystkich zabić? - Uśmiechnęła się pod nosem. Loneyethe musiała wykorzystać wszystkie możliwe pokłady odwagi, żeby się nie zająknąć. Nie mogła pokazać, jak bardzo przestraszyły ją jej własne słowa.

        Mimo to strach wampirzycy osiągnął apogeum, kiedy atmosfera nagle zgęstniała. Każdy z bohaterów mógł usłyszeć różne szepty, śmiechy, aż w końcu niespodziewanie - poczuć na sobie czyjś mroczny dotyk. Czarne macki, które pojawiły się jakby znikąd, oplotły nogi i ramiona elfa, czarodziejki oraz anioła, a także wampirzycy. Loneyethe wyczuła zagrożenie i spróbowała uciec dalej, jednak macki dosięgły ją i spętały obie ręce. Przy tak nagłym zatrzymaniu kobiety w biegu, pozostali bohaterowie mogli usłyszeć trzask kości. Nieumarła zaklęła.
        - To się będzie długo goić… - Nim jednak zdążyła powiedzieć coś więcej, dostrzegła przed sobą wejście do sali balowej. Co oczywiście było dziwne, zważając na fakt, że cały ten czas oddalali się od głównego pomieszczenia w posiadłości. W tłumie nieumarła dostrzegła uśmiechającego się Lukasa.

Gra powoli dobiega końca.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Oczy upadłego anioła spoczęły na osobie, którą miał w tym miejscu ochraniać. Nie odpowiedział jej od razu, może ważył słowa, może zastanawiał się nad tym, ile może powiedzieć jej i, przy okazji, pozostałej dwójce, bo przecież oni też to usłyszą. Z jego ust uleciało ciche westchnienie, jakby uświadomił sobie, że musi powiedzieć to, co może na początku chciał ukryć.
         – Dostałem podstawowe informacje… Między innymi to, czyjego życia mam strzec i gdzie się ta osoba znajduje. Reszty miałem dowiedzieć się na miejscu – odparł, ale widocznie miał coś jeszcze do powiedzenia.
         – Poza tym nagroda, którą zaoferował twój ojciec, była wystarczająca, żebym przyszedł tu nawet bez rzeczy, o których mi powiedział – dodał, a po chwili zorientował się, że przez to mógł zabrzmieć jak materialista, który ceni sobie wyłącznie złoto i to, że wypycha ono jego sakiewki. A nie o to tu chodziło, niby nagroda pieniężna nadal była tu obecna, jednak była niższa, niż powinna być, ale nie była też jedynym, co zostało mu zaproponowane za to, że będzie czuwał nad bezpieczeństwem Loneyethe.
         – I nie chodzi tu o rueny, a o informacje. Ważne informacje, które mogą pomóc mi uporać się z problemem osobistym – dopowiedział. Teraz chyba powiedział już to, co chciał, choć wydawało mu się też, że może powinien zachować dla siebie to, że nęka go jakiś problem. Z drugiej strony lepiej było powiedzieć to w ten sposób, niż przyznać, że ma problem ze swoim umysłem. Nie był wariatem, więc nie chciał być za takiego brany. Liczył też na to, że będzie to warte tego, co teraz robi. Dostrzegł już, że Loneyethe nie jest kimś, kogo łatwo strzec i mieć stale na oku… Ale była też wampirem, a istoty te przecież uchodziły za silne, prawda? Jej ojciec musiał wyczuć jakieś niebezpieczeństwo w tym miejscu. Coś, co może okazać się dużym problemem, z którym jego córka może sobie nie poradzić, a przynajmniej nie wtedy, gdy stawiałaby mu czoła w pojedynkę. Czy on sam był silny? Tego nie był pewien, głównie przez wiele luk w pamięci, które nadal nie zostały zapełnione wspomnieniami. Wypełnienia, głównie pod postacią obrazów, podpowiadały mu, że jest dobrym wojownikiem, który wie, jak posługiwać się mieczem i może też radzić sobie w walce bez niego. Wiedział, do jakiej rasy należał i do jakiej należy teraz. Z dnia na dzień pamięć mu wracała, choć działo się to w sposób niezależny od niego – gdyby było inaczej, to na pewno sprawiłby, żeby w ciągu kilku dni wróciła w całości. Dziwnie się czuł, gdy sam nie wiedział o sobie wszystkiego… Co przeżył i czego się już nauczył w czasie swojego życia? Jaka była jego rodzina? Czy kiedyś kochał? Był kochany? Co konkretnie stało za tym, że stał się upadłym aniołem? Co do tego ostatniego miał jakieś strzępki informacji, jednak chciał poznać całą historię z tym związaną.  

W czasie, w którym natknęli się na Lukasa i gdy mówił do nich albo też jednej z osób w tej ich grupce, upadły prawie nie odzywał się, jedynie kilka słów opuściło jego gardło. Robił wtedy coś innego – uważnie obserwował tego mężczyznę, nawet nie krył się z tym, że na niego spogląda i na pewno od razu zauważy, gdy tamten zdecyduje się na jakiś podejrzany ruch w ich stronę. Oczywiście, jego głównym zadaniem była ochrona Loneyethe, więc na pewno skupiłby się właśnie na tym, jednak mógł też w jakiś sposób pomóc pozostałej dwójce, która się do nich przyłączyła. Nie byli jego priorytetem, ale nie oznaczało to przecież, że ich życie powinno go nie obchodzić.
         – Jeśli to ktoś, kto działa z ukrycia, zawsze może być tak, że pomaga mu ktoś, kto oficjalnie uczestniczy w balu – odezwał się, przelotnie spojrzał też na osobę, która zadała to pytanie. Jego odpowiedź była… pośrednia, bo brał pod uwagę obie możliwości, które wymieniła wampirzyca i dodawał do tego nową, w której obie te osoby ze sobą współpracują. To mogłoby okazać się gorsze niż to, że za tym wszystkim stoi tylko jedna osoba, ale taką możliwość też należało brać pod uwagę.
         – Może… Choć to oznacza, że wystarczyło, że wtargnąłem na teren balu, żeby od razu stać się kimś, kogo też chcą się pozbyć – dodał, a jego wargi na chwilę wykrzywiły się w uśmieszku. Nie wyglądał na osobę, która bała się takiego obrotu spraw, a bardziej na kogoś, kto był bardzo pewien tego, że na pewno tu nie zginie. Jeśli ktoś rzeczywiście planował ich zabić, to pojawienie się nowej osoby – i to w czasie trwania przyjęcia – było czymś, czego mogli nie uwzględnić w swoich planowaniach. Mogło być tak, że odpowiedzialne za to osoby mogły nawet sprawdzić uczestników balu i taką wiedzę wykorzystać na własną korzyść, a on tymczasem był dla nich niewiadomą. Pojawił się w trakcie, mógł sprawiać wrażenie osoby, która wie, co robi… a oni nie wiedzieli, do czego jest zdolny i jak jest silny. Tak, jeśli teoria, którą podpowiedziała im Loneyethe okaże się prawdziwa, Mal samą swoją osobą może sprawić komuś duże problemy.

Chyba każdy wyczuł zmianę atmosfery. Nie była subtelna i dopadła ich nagle, ale była zaskoczeniem, to na pewno. Przynajmniej w przypadku samego Malthaela stało się właśnie to – może pozostali tego nie widzieli, ale brew nad jego lewym okiem uniosła się lekko, w wyrazie zaskoczenia oczywiście, gdy tylko wyczuł zmianę i uświadomił sobie jej istnienie i to, co może ona ze sobą przynieść. Szepty i śmiechy niby dobiegały z konkretnych stron, ale gdy tylko spojrzał w miejsce, z którego wydawało mu się, że słyszy głos… nikogo tam nie było. A później było tylko gorzej – najpierw świadomość tego, że zbliża się coś mrocznego, a później dotknięcie, które było tak samo mroczne, choć bardziej rzeczywiste niż to wcześniejsze odczucie. Poczuł, jak dotknięcie to zmienia się w macki, które oplatają jego kończyny. Magiczne macki, których używa ktoś, kto nie chce, żeby znaleźli osobę odpowiedzialną za morderstwa. Może nawet był to sam zabójca, który atakował ich z mroku znajdującego się gdzieś za ich plecami.
Naturalnym odruchem była próba ucieczki, jednak Mal powstrzymał się przed ruszeniem do przodu, gdy tylko zobaczył, co stało się z Loneyethe, kiedy jako pierwsza postanowiła ratować się ucieczką właśnie. Czuł, jak macki zaciskają się na jego rękach i nogach, jednak nie na tyle, żeby łamać kości – może było to jedynie ostrzeżenie, że jeśli on też się ruszy, to skończy podobnie.
         – Nie ruszajcie się! - powiedział głośno. Nie był pewien, czy pozostali doszli do podobnych wniosków, co on, czy nie, dlatego wolał powiedzieć im to od razu po tym, jak uświadomił sobie, w jakiej sytuacji się aktualnie znaleźli.
Upadły poczuł, jak nagle energia magiczna zbiera się w jego oczach. Nie panował nad tym, ale wiedział, co może to oznaczać. Może potrzebna zobaczenia czegoś niewidocznego dla zwykłego oka sprawiła, że magia tymczasowo zmieniła jego oczy w ich magiczną wersję. Dzięki temu przynajmniej mógł dostrzec eteryczne macki, które były zaciśnięte w miejscach, w których je czuł. Jego oczy też zmieniły barwę, a przez to na Gaię, Ritsela i nawet Loneyethe patrzył teraz spojrzeniem lekko świecących, wzmocnionych magią oczu o kolorze ciemnego fioletu. Dostrzegł takie same macki na ciele każdego z nich i wydawało mu się, że w przypadku wampirzycy zaciskają się one o wiele mocniej, co tłumaczyłoby to, co słyszeli wcześniej, jakby dźwięk łamiących się kości. Spojrzał też za siebie, wzrokiem cały czas podążał za mackami – rzeczywiście, wyrastały one prosto z mroku, jakby sama ciemność odpowiadała za ich stworzenie. Niestety, nie udało mu się zauważyć tam chociażby konturu ludzkiej postaci, więc albo ich stworzyciel ukrywał się jeszcze głębiej, albo – jeśli używał niewidzialności – nie ukrywał się przy pomocy magii.
         – Są magiczne, więc… Może spróbujemy pozbyć się ich przy pomocy magii? - zaproponował. Sam nie był pewien, czy zna jakieś zaklęcia, więc najpierw jego wzrok skierował się w stronę pradawnej, która im towarzyszyła.
Awatar użytkownika
Ritsel
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ritsel »

Ritsel jeszcze raz skłonił głowę, uprzejmym gestem zastępując słowa przystania na propozycję czarodziejki. I tak za nimi podążał, jaka więc różnica, czy jego obecność będzie zaanonsowana czy nie. Musiał jednak przyznać, że jeśli chodzi o maniery, czarodziejka potrafiła się zachować jak dama, w przeciwieństwie do wampirzycy. Dziwił się, jakim cudem ktokolwiek tąż krwiopijkę dalej zapraszał na wydarzenia towarzyskie o tak wysokiej randze. Jednak lata doświadczenia pozwoliły elfowi dostrzec oznaki skrywanych uczuć, uśmiech ledwo widocznie zabarwiony smutkiem, kiedy Neirr do niej podleciał.

Niemal było mu jej szkoda.

Przyznać musiał jednak, że z każdym wypowiedzianym przez Upadłego słowem wydawał się on mu coraz bardziej intrygujący. Był w nim pewien spokój, tak różny od chaosu wampirzycy, a jednak został on wysłany, aby ją ochraniać. Wydawało się, że z nich wszystkich najmniej pasuje do tego towarzystwa, więc jaka jest jego prawdziwa rola w tym przedstawieniu? Drzwi, których nie można było sforsować od wewnątrz, wpuściły go do środka, czyżby jego przybycie także było wzięte pod uwagę?

Po spotkaniu z hrabią de Viliers tempo poruszania się grupy wyraźnie zmalało, a języki się rozwiązały, sprawiając, że poszukiwania jeszcze bardziej przypominały spacerek, mający na celu dać im odrobinę wytchnienia od zwyczajowego tłoku i harmidru każdego balu. Jakby na to nie spojrzeć, to była pierwsza okazja, kiedy mogli we względnym spokoju porozmawiać, chociaż Ritsel nie miał zamiaru wdawać się w czcze pogawędki o pogodzie tudzież bezpodstawne oskarżenia i teorie. Wiedział, że pytanie o mordercę było skierowane główne do niego, spojrzenie wampirzycy odczuł jako wyraźny ciężar na swojej skórze. Nie odezwał się. W tym właśnie momencie elf zdał sobie sprawę, że nawet gdyby chciał ujawnić, co wie, nie miał co ujawniać. Ta gra toczyła się przez większą część wieczoru, ale definitywnych wskazówek nie było żadnych. Karteczka z tajemniczą wiadomością, bardzo specyficzna broń, która posłużyła do pierwszego zabójstwa, ale która nie jest w żadnym stopniu rzadko spotykana – mógł ją zdobyć każdy. Przypuszczenia Czerwonowłosej były logiczne, jednak zarówno one, jak i te, którymi podzielił się Upadły, nie były niczym więcej niż ogólnym zgadywaniem, pierwszymi dedukcjami, bez niczego, co mogłoby zawęzić śledztwo.

Nie mieli niczego, zdał sobie sprawę. Od samego początku tej gry robili wszystko w najbardziej przewidywalnej sekwencji, a ten, kto to zaplanował, okazał się bardzo sprawnym krupierem - karty, którymi dysponowali, od pierwszego rozdania były ustawione dokładnie tak, jak tego chciał, a gracze dalej nie byli w stanie przewidzieć następnego rozdania.

Ritsel zacisnął usta z irytacji. Dał się w to wciągnąć jak pierwszy lepszy nowicjusz, niewiele sobie z całego zamieszania robiąc. Nie było już możliwości naprawienia tego błędu, a świadomość tego wszystkiego bolała znacznie bardziej, skoro to wszystko dalej się rozgrywało.

Zmiana toru konwersacji nastąpiła naturalnie. Jakkolwiek elf czuł pewną sympatię do tych ptaków ciemności (w końcu to jeden z nich naprowadził go na tę drogę życia), musiał przyznać wampirzycy rację. Od kruka się zaczęło. Jakby na to nie spojrzeć, ten jeden zwyczajny dzień, pozornie nieróżniący się niczym od innych identycznych dni jego młodości, krok po kroku zaprowadził go do tu i teraz. Jednak także tutaj nie mieli dość informacji, żeby dojść do satysfakcjonujących wniosków.

Czy od początku nie miał żadnej władzy nad swoim losem?

"Czy to właśnie to znaczyła ta karteczka? Miała mi uświadomić, jak niebezpieczna jest pycha?"

Neirr niespokojnie poruszył się w jego kieszeni, to był pierwszy znak, od razu budząc instynkt skrytobójcy. Nawet w sytuacji skrajnego napięcia, śledzenia ofiary, bycia przypartym do ściany z nożem na gardle, świetlik był oazą spokoju, wspierającym ciepłem. Jeśli coś go wystraszyło, zbliżającego się zagrożenia nie wolno zlekceważyć. Niemal w tym samym momencie atmosfera gwałtownie się zmieniła, mocom ciemności znudziła się subtelna zabawa. W następnej sekundzie powietrze wypełniło się podnieconymi szeptami i ostrym śmiechem. Elf nie zwykł reagować na tego typu bodźce, jednak w tym wypadku poczuł, jak pod rękawami dostaje gęsiej skórki. Zerknął na towarzyszy, którzy najwidoczniej też musieli doświadczyć czegoś podobnego i automatycznie przybrał pozycję do walki, sięgając po sztylet ukryty w rękawie.

Nie zdążył go wyciągnąć. Przeszyło go uczucie, jakby ktoś dotykał każdego kawałka jego skóry dłonią w aksamitnej rękawiczce, pozostawiając za sobą odczucie niezmiernego zimna, jakby ich oprawca doskonale się bawił, przedłużając ten moment. To uczucie przypominało patrzenie prosto w oczy wysoko postawionej damy, która doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej przewagi, a jednak chciała jeszcze trochę podręczyć ofiarę, kocica bawiąca się niemal już martwym ptaszkiem, pochylona nad przywiązanym do krzesła więźniem. Dotyk zmienił się w coś bardziej fizycznego niemal natychmiast, silne macki oplotły ramiona i nogi Ritsela, skutecznie go unieruchamiając. Kiedy spróbował się wyrwać, tylko się zacisnęły, a słysząc trzask kości wampirzycy, zrozumiał, że i to jest całkowicie poza jego kontrolą.

Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, gdzieś głęboko w jego sercu zakiełkowało najmniejsze ziarenko strachu.
Awatar użytkownika
Gaia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Gaia »

         Gaia mimowolnie przysłuchiwała się wymianie zdań między wampirzycą, a mężczyzną, który rzekomo miał ją chronić. Przed czym? To ciekawiło czarodziejkę, choć może nie powinno. Nie była wścibska z natury. Nie budowała więzi z innymi osobami, więc nieszczególnie miała potrzebę wnikać w bardziej osobiste szczegóły z ich życia. Ale w całej tej historii przewijał się ojciec Loneyethe Vonderheide; ten sam, który niemal półtora wieku temu uratował jej życie. Czy trafił na nią wówczas przypadkiem? Czy spotkanie na balu z wampirzycą też nim było? A jeśli to wszystko, to jakaś wielka intryga?
         Sama wampirzyca, odpowiadając na pytanie o kruki, powiedziała coś, co brzmiało jak teoria spiskowa. Gaia zmarszczyła brwi. Ta kobieta wiedziała coś więcej, równocześnie będąc w tym wszystkim równie zagubioną. Różniły je tylko detale. Ale może właśnie w tych detalach tkwił klucz do rozwiązania zagadki? Ręka czarodziejki ponownie spoczęła na sakiewce z piórami, stanowiącymi jedyny dowód w sprawie, jaki posiadała. Rozważała teraz zagranie va banque. I gdyby nie przeczucie, że to nie był najlepszy moment na odkrywanie wszystkich kart - ten wstrętny cham, de Villiers, dopiero co zniknął z ich pola widzenia - prawdopodobnie byłaby to zrobiła. Ryzykowała wzbudzenie wrogich podejrzeń, ale równocześnie szansę na zaufanie, a każdy z możliwych scenariuszy na pewno dostarczyłby jej informacji. Gra była w zasadzie warta świeczki. Jednak mając świeżo w pamięci scenę wtargnięcia smoka, pradawna postanowiła wstrzymać się z ujawnianiem prawdy do momentu, w którym upewni się, że poza trójką towarzyszy nie ma w okolicy żadnego nieproszonego typa. Zwłaszcza takiego, który byłby chętny zwrócić cały radosny tłum szlachciców przeciwko nim; nie mogła dawać mu tak idealnej okazji do ataku. Zamiast tego, postanowiła trochę podrążyć.
         - Niby nic nie wiesz o krukach, a jednak chwilą brzmiałaś na bardzo pewną, gdy stwierdziłaś, że są one we wszystko wplątane - odezwała się, świdrując wampirzycę spojrzeniem. - Czym jest “wszystko”? I jaki, twoim zdaniem, mamy z tym związek? Z ciekawości pytam - dodała z przekąsem.
         Gai nie podobał się jej własny ton. Ale Loneyethe działała jej na nerwy, Lukas działał jej na nerwy… - cały ten absurdalny bal i chora intryga działały jej na nerwy. Chciała szukać informacji, owszem, ale wolała robić to w okolicznościach innych niż polowanie na łowczego w tymczasowym, poniekąd przymusowym sojuszu.
         - Niezależnie od tożsamości mordercy, ma on plan. Na pierwszy rzut oka, misterny plan. Wydawać by się mogło, że żaden z gości nie jest tu przypadkowo. - Wzrok Gai na krótką chwilę odruchowo powędrował w stronę Malthaela. Czarodziejka złapała się jednak na tym i skinęła głową przepraszająco. Nie chciała robić żadnych aluzji. - Pytanie tylko, jak duża jest liczba zmiennych, które są możliwe do uwzględnienia, nawet w najbardziej idealnym planie… Statystycznie rzecz biorąc, musi istnieć jakaś luka. Naszym zadaniem jest ją znaleźć i wykorzystać. Snucie domysłów bez żadnych konkretnych dowodów na niewiele się zda.

         Gęstniejący mrok uszedł jej uwadze.
         No dobrze, może nie do końca. Jakiś skrawek umysłu Gai rejestrował subtelną zmianę w otoczeniu już od jakiegoś czasu, jednak czarodziejka tłumaczyła ją sobie ogólnym mrocznym napięciem, towarzyszącym tajemnicy seryjnego zabójstwa. Bardzo naiwnie. I bardzo głupio. Kiedy przyszło uświadomienie, było już za późno. Poczuwszy na sobie zimny uścisk, kobieta zastygła w bezruchu, zanim jeszcze dotarł do niej głos Malthaela. Nie miała odruchu rzucać się w popłochu do ucieczki, raczej wręcz przeciwnie. Od razu - po raz kolejny tego wieczoru - rzuciła na siebie ochronne, utwardzające skórę zaklęcie. Ale tym razem to nie pomogło. Cieniste macki zdawały się wdzierać w szczeliny skalnego nabłonka, krusząc go i niszcząc. Uświadomiwszy sobie popełniony błąd, Gaia natychmiast cofnęła czar, nie na tyle jednak szybko, żeby wyjść z tego bez szwanku. W miejscach, gdzie macki rozwarstwiły kamień, na skórze kobiety pojawiły się krwawiące otarcia. Pradawna zaklęła paskudnie. Przeniosła spojrzenie na pozostałą trójkę. Loneyethe z połamanymi kośćmi, Malthaela o świecących oczach i w końcu na elfa, który w tym świetle wyglądał blado. Dotarły do niej słowa piekielnego, jak również fakt, iż skierowane one były w głównej mierze właśnie do niej. Zamiast odpowiedzieć, zaczęła gorączkowo myśleć. Spróbowała znaleźć esencję macek i zmienić je w materialny przedmiot, z którym mogliby sobie poradzić w zwyczajny sposób. Bez żadnego efektu. Spróbowała po niej dojść do kłębka, do kogoś - lub czegoś - co było ich twórcą lub też źródłem, ale poczuła tylko mrok. Mrok i pustkę. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
         Gdyby tak można było rozwalić to wszystko w cholerę… Gdyby to była zwykła fizyczna pułapka, nie stanowiłaby problemu, ale wobec czegoś tak nienamacalnego…
         Gaia poczuła się bezradna. Zupełnie tak samo, jak te sto czterdzieści osiem lat temu, na pustyni. Teraz jednak miała zdecydowanie więcej doświadczenia i nabytą przezorność.
         - Nie wiem, jak pozbyć się tych macek - przyznała otwarcie, kręcąc głową. - Ale postaram się ochronić nas przed… czymś, co może być o wiele gorsze od nich. To tylko moje przeczucie - wyjaśniła. - Ale lepiej nie ryzykować.
         Wzięła głęboki oddech, skupiła się. Zwizualizowała sobie aury całej czwórki, pozwoliła, by jej zmysły zlały się z nimi w jedno, tylko po to, aby stopniowo je wytłumić. Znikała poświata, cichły dźwięki, zapach stał się niemal niewyczuwalny. Ukrycie tożsamości. Tak, jak nauczył ją ojciec Loneyethe. Wprawdzie Gaia nigdy nie próbowała używania tej umiejętności na kimś innym niż ona sama - a już na pewno nie na czterech osobach naraz - ale przy odpowiednim skupieniu… Może uda jej się utrzymać ich w ukryciu, zanim nie będzie pewna, że TO nie zaatakuje. Nie miała w zasadzie powodu, by wysnuwać takie przypuszczenia, lecz wolała przygotować się na to zawczasu, póki jeszcze samokontrola wygrywała z lękiem.
         - Niewydarzona czarodziejka ze mnie - mruknęła, po czym zwróciła się do pozostałych. - Jeśli sytuacja będzie całkiem beznadziejna, rzucę zaklęcie chaosu, żeby dać nam jakąkolwiek szansę. W razie czego, bądźcie gotowi.
         Chaos był ostatecznością. W tej sytuacji mógł ocalić im skóry, ale mógł równie dobrze wszystkich pozabijać. Kobieta zamierzała wstrzymać się z tym rozwiązaniem możliwie jak najdłużej. Na razie mogła jedynie czekać na rozwój wydarzeń i dostosować do niego swoje działania.
         “Sięganie po pióro - prychnęła w myślach, przypominając sobie treść znalezionej w dłoni karteczki. - Dobre sobie. Najpierw każą ci pisać, a potem unieruchamiają ręce. Czymkolwiek jesteś, dziadu jeden, zdecyduj się w końcu, w co chcesz grać.”
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości