Szepczący Las[Środek lasu] Byle dalej.

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

[Środek lasu] Byle dalej.

Post autor: Agelatus »

        Nie korzystał z utartych ścieżek, wybrał drogę na przełaj między starodrzewami Szepczącego Lasu. Mężczyzna szedł szybko, ale mimo pośpiechu nie tracił nic ze swojej dostojności. Nie przemykał ani nie szarżował; najtrafniej można rzec, że defilował. Potężna postać barbarzyńcy poobwieszania mnóstwem śmierdzących talizmanów poruszała się majestatycznie i dumnie wyprostowana. Sprawiał wrażenie, że nic go nie obchodzi, że w swej wędrówce na nic uwagi nie zwraca, że nic nie jest w stanie go zatrzymać. Oblicze ściągnięte gniewem, jeśli jakimś cudem nie przerażało, to już na pewno zniechęcało do zaczepiania czy wchodzenia mu w drogę.
        Odwieczną knieję kłębiącą się wokół niego wypełniały dźwięki. Wszędzie coś bzyczało, chrobotało, kłapało zębiskami. Przyroda niewzruszenie tworzyła swoją muzykę, splatając ze sobą szum wiatru i plusk strumieni, trzask łamanych gałęzi i szczebiot piskląt, ptasie trele i porykiwania grubego zwierza, piski młodych i ostatnie tchnienia starych osobników, posępne wycie myśliwych i żałosny szloch zagryzanej zwierzyny, stukot dzięcioła, klekot bociana i buczenie pszczelich rojów. Matka Natura grała swoją uwerturę, a jako bogini, i to mająca w swej domenie również szeroko rozumiane piękno, potrafiła wykorzystać w swej kompozycji również linię melodyczną generowaną przez ciężki marsz wielkiego minotaura - głuche tąpnięcia uderzających rytmicznie o ziemię bydlęcych kopyt, które tylko trochę tłumione były przez grube leśne runo, oraz świst oddechu półbyka, który był nie tylko miarowy i głęboki, ale również charczący wstrętnie bulgotem glutowatych wydzielin zalegających w przełyku i gardle Naturianina. Mimo swojej regularności nie rujnowały dziejącego się wokół koncertu, przeciwnie, nadawały mu pewien specyficzny, acz całkiem interesujący koloryt.
        Postawny wędrowiec nie potrafił docenić dziejącej się wokół niego magii, jako prostak chyba jej nawet nie zauważał. Z mnóstwa różnych, kompletnie niepowiązanych głosów powinien wyjść kompletny chaos, a wynikała naturalna harmonia - cudowna i wszechobecna jak sama potężna Matka Natura. Ale rogaty najwyraźniej brał ją za oczywistość, bo w ogóle się w nią nie wsłuchiwał. On rozkoszował się ciszą. Z każdym krokiem oddalał się od paplających bez ładu i składu stad wróżek i driad, które pomimo tak jak on naturiańskiego pochodzenia sprawiały wrażenie niedorobionych. I to nawet nie tylko „sprawiały wrażenie”, bo tak postawiona sprawa dawała jakieś miejsce na niepewność i pole do dywagacji. Dla barbarzyńcy natomiast wszystko było jasne, a upośledzenie umysłowe wszystkich, bez wyjątku, jego sióstr było niepodważalnym faktem – driady nie nadawały się do niczego, a wróżki były jeszcze mniej wartościowe.
        Tak, ta cisza działała na niego więcej niż kojąco. Odpoczywał psychicznie. Nikt nie gadał mu już o jarzębinie i żołędziach, nikt nie zaczepiał go mnóstwem pytań: „Jak? Po co? Dlaczego?”, nikt nie wypominał mu jego męskich zapachów i manier ani nie próbował zmusić do zajmowania się głupotami.
        Szedł samotnie w swoją stronę. Droga przed nim była daleka. Wyruszył niezwłocznie, gdy tylko wezwał go klan. Wreszcie miał być komuś naprawdę potrzebny i bardzo go to cieszyło. Nie ten zew jednak był główną przyczyną tego szybkiego kroku. Agelatus chociaż był nieustraszony, to mimo to zwyczajnie uciekał z Szepczącego Lasu. Byle jak najdalej od Fiołkowej Polany i od jej popapranych mieszkańców.
Awatar użytkownika
Lúthril
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Łowca , Zwiadowca , Rybak
Kontakt:

Post autor: Lúthril »

        Dzień sprzyjał dzisiejszym łowcom oraz myśliwym. Zaczął się bowiem sezon na polowanie, jako że w tym okresie zwierzęta przechodziły migracje, szukając jak najbardziej dogodnej lokacji do swoich corocznych rytuałów godowych. Zaiste, bardzo dobra pora dla osób wprawionych w strzelectwie jak i łowieniu. W tegorocznym sezonie jednak Lúthril podjęła decyzję, by zapuścić się nieco dalej od rodzinnego gniazda i tam szukać zwierzyny. Leśne tereny szybko zostały obsadzone przez myśliwych, a nawet te lepsze miejsca były już zajęte. Stąd taka, a nie inna decyzja, by ruszyć dalej niż zazwyczaj. Nie sprawiało to żadnego kłopotu, a praktycznie cały Szepczący Las znała jak własną dłoń. Niewzruszona szła dumna przed siebie z całym swoim wyposażeniem oraz zapasami, które bezproblemowo wystarczyłyby jej na dobre dwa tygodnie marszu.
        Mimo tego, że mieszkała, wychowywała się i polowała tutaj przez całe życie, tak las ten za każdym razem ją zachwycał. Od maleńkości fascynowały ją promienie słoneczne wpadające na ziemię przez gęstwiny leśne oraz wysokich drzew. W mniemaniu elfki dodawały lasom niepowtarzalnego uroku. Zdążyła już rozstawić swoje rzeczy w określonym miejscu, a gdy wszystko zabezpieczyła, ruszyła rozejrzeć się po okolicy jeszcze zanim rozpoczęłaby łowy. W owej chwili znajdowała się dwa dni pieszo od Adrionu, jej domu. Peryferia granicy lasu z nieznanym jej terenem leżały nieopodal. Zawsze zastanawiała się, jak to jest wyjść poza Szepczący Las i poznawać nowe zakątki świata oraz istoty. Oczywiście wiele ras przewijało się przez stolicę leśnych elfów, niemniej w dalszym ciągu czuła niedosyt. Odpędziła się od tych myśli. Skupić się trzeba było na pierwotnym jej zadaniu. Z ostrożnością w oczach i łukiem przewieszonym przez plecy zapuściła się głębiej w gęstwiny.
        Udało jej się dostrzec kilku mieszkańców lasu. Niektóre nawet gnały w pędzie, inne spokojnie żyły swoim życiem. Po pewnej chwili dostrzegła z oddali minotaura. Wyglądał na bardzo groźnego, dlatego nie czując się swobodnie, pozostawała w ukryciu i bacznie mu się przyglądała. Siedząc przykucnięta w krzakach, czekała aż ten przejdzie nieco bliżej lub dalej. Znała Naturian tak bardzo jak miała z nimi styczność, czyli dosyć często. Samotniczy tryb życia nie pozwalał jej jednak na bliższe rozmowy, toteż nie wyciągnęła zbyt wielu lekcji z ich zachowań lub zainteresowań.
        Przez długi moment nie spuszczała z niego wzroku, przyglądając się jak gdyby był zagrożeniem wartym uniknięcia. Zapomniała jednak, iż łuk nadal ma przewieszony przez plecy, przez co mała końcówka mogła rzucić się w oczy. Lub też niekoniecznie. Miała swoje obawy, a talizmany zawieszone na szyi istoty tylko wzmagały w niej zmysły ostrzegawcze.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        Choć w wyobraźni pewnego zgorzkniałego minotaura mogło zrodzić się przekonanie, że rasa wróżek została stworzona tylko po to, by swoim istnieniem irytować pozostałych Naturian, w rzeczywistości stworzenia te niewiele interesowały się światem poza Fiołkową Polaną, w całości poświęcając się swoim małym radościom, problemom, celom i stawianym przed nimi wyzwaniom. Wróżki nie miały pojęcia jak wielki jest zamieszkiwany przez nie kontynent ani też, że coś może być poza nim. Nie znały pojęć takich jak państwo czy polityka, a z innych ras, chociażby tych żyjących w Szepczącym Lesie, potrafiły wymienić co najwyżej kilka. Podobna wiedza nie była im potrzebna, jako że w żaden sposób nie wpływała ona na kształtowanie ich wewnętrznego świata. Świata, w którym każdy robił swoje i nie interesował się zbytnio tym, co dzieje się po drugiej stronie polany. Prawie każdy.
        Na temat działań Matki Natury i sposobu, w jaki wpływa ona na rzeczywistość istniało kilka teorii. Jedna z nich mówiła o tym, że wszystko, co wydarzyło się w przeszłości, dzieje obecnie lub ma się wydarzyć jest przez nią doskonale zaplanowane, nawet jeśli na pierwszy rzut oka może wydawać się niezrozumiałe i irracjonalne. Inna sugerowała, że sama Matka stworzyła jedynie podwaliny pod funkcjonowanie świata, narzucając mi kilka nieprzekraczalnych reguł, pozwalając jednocześnie, by zamieszkujące go istoty same kształtowały swój los. Była też taka, która odważnie głosiła tezę, iż same mechanizmy rządzące przyrodą to dzieło tak wielkie i wymagające, że przy jego tworzeniu nawet najpotężniejsza z sił stwórczych nie była w stanie ustrzec się błędów, przez co nieustannie musiała je korygować, ingerując w swoje pierwotne zamiary.
        Pod każdą z przytoczonych wyżej koncepcji można było podciągnąć na przykład istnienie ciekawskich wróżek. Podobnie zresztą jak wróżek dostających listy, choć ten drugi z faktów oczywiście nie powinien mieć miejsca, jako iż wśród typowych stworzeń zamieszkujących konary starego Sokownika nie istniało pojęcie „korespondencji”. Zwłaszcza takiej w wielkości formie kojarzącej się raczej z dywanem z zeschniętych liści. Celowość, przeoczenie czy też swoboda dana przez Matkę, sprawiły iż adresatka owego liść-tu, nie tylko była wróżką nadmiernie ciekawską, ale co więcej posiadała przyjaciółkę, która potrafiła odczytać zawartą w nim treść, a to z kolei doprowadziło do tego, iż trójka mieszkanek sędziwego dębu - Groszek, Jarzębina i ptaszysko zwane Lotką - zdecydowała się wyruszyć w długą, niebezpieczną i obfitującą w niewygody podroż, by wypełnić swoje przeznaczenie. Rzecz jasna dwie wróżki na grzbiecie jednego ptaka to nie jest najlepszy układ, jak chodzi o pokonywanie dużych odległości, zwłaszcza jeśli brać pod uwagę, iż w drogę wybrał się również dywanowy zwój. Niestety, w tym przypadku dumna posiadaczka pierwszego listu w historii Fiołkowej Polany za nic nie zamierzała się z nim rozstawać.
        Efekt transportowania problematycznego bagażu, połączony z prototypowym i niedbale wykonanym siedziskiem oraz nieustanie toczonym sporem na temat tego, która z dwóch wróżek powinna zająć miejsce z przodu był taki, iż zamiast dostojnego lotu przypominającego szybującego jastrzębia, Lotka poruszała się w powietrzu niczym mucha, która chwilę wcześniej cudem wydostała się z kufla pełnego piwa.
        - Przestań się wiercić, bo spadniemy! - błagała Jarzębina. - Lotka, co ty wyprawiasz, leć do góry!
        - Nic nie widzę, zabierzcie mi to z dzioba! - odpowiedział zirytowany ptak.
        - Daj mi uprząż, ja poprowadzę. Mówiłam że znam się na tym lepiej - zaoferowała się Groszek. - Ej, czyja to noga?
        - To nie są lejce, nie ciągnij bo… O, nieee…
        Chwilę później, zbite w niekształtną masę, dzielne podróżniczki zaczęły spadać prosto na niczego nieświadomych mieszkańców lasu.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Śmierdziało tu. Nie zatrzymał się ani nie zwolnił. Nie był jednak wcale zadowolony, że zaczął zwracać uwagę na takie rzeczy. Trauma przeżyta w Kryształowym Królestwie sprawiła, że tchórzy wyczuwał bezwiednie i nieomylnie, biorąc ich na swój zwierzęcy węch i szamańskie czytanie aur. Od cykora waliło na odległość, niezależnie od tego za jak wielkim krzakiem się delikwent ukrywał, oraz czy to swoje ukrywanie nazywał wprost dupowatością, czy jednak nie potrafił spojrzeć prawdzie prosto w oczy i próbował perfumować swoją płochliwość pięknymi motywacjami.
        Kamuflaż! – tak, rogaty kiedyś słyszał to słowo. Brzmiało dziwnie, jakby wymyślił je ktoś wstydzący się siebie. Półbyk zagłębił się nawet w jego etymologię, choć z bliżej nieokreślonego powodu. Z elfickiego: „kamo + flage” znaczyło: trząść portkami. Ou, jakże adekwatnie. Bardzo trafnie opisywało zjawisko, czy jak twierdzili niektórzy co bardziej nawiedzeni - sztukę. Druid miał na to swoją teorię. W skrócie: jeśli nie masz odwagi, siły, dumy i honoru, boisz się bólu, krwi i potu, jeśli potrafisz gadać, ale w sumie nie wiadomo po co, bo i tak nigdy nie masz do powiedzenia nic ciekawego - to dla własnego dobra i dla spokoju innych poważniejszych niż ty istot lepiej wcale nie objawiaj się światu. Siedź w krzakach. Wetknij sobie listek za ucho, siano do butów, piórko w tyłek, a łeb schowaj w piasek. Żeby cię nikt nie widział. I nie musiał niepotrzebnie się tobą denerwować.
        Wkurzało go, że zatracił zdolność zupełnego niezauważania takich zakał. Tracił czas i nerwy. Rozpraszał się na sprawy nieistotne. Prychnął z pogardą, ale wbrew sobie nie zignorował zupełnie napotkanej przypadkiem w lesie istoty. Coś, pewnie wszechwiedząca Matka, podpowiadało mu, że nie powinien teraz tak po prostu odejść. Zatrzymał się więc gwałtownie i odwrócił wielki łeb w kierunku najbliższych zarośli, za którymi najintensywniej wyczuwał ów smród.
        - Co się gapisz? – zapytał uprzejmie, jak na barbarzyńcę przystało.

        Czy to podstęp Matki spowodował ten postój? Jakaś jej złośliwość? Czy tylko przypadek, a Natura nie miała w tym żadnego udziału? Nie wiadomo. Jedno jest jednak pewne: gdyby Agelatus wiedział, kto osobiście zdecydował się go ścigać, to nie tylko nie traciłby czasu na pogawędki z nieznajomymi napotykanymi na szlaku, lecz z całą pewnością przyspieszyłby kroku, uchodząc w dal ku stepom.
Awatar użytkownika
Lúthril
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Łowca , Zwiadowca , Rybak
Kontakt:

Post autor: Lúthril »

        Zorientowała się szybko, jak bardzo schrzaniła krycie się w krzakach. Za późno było na jakiekolwiek poprawki, a już przyuważył ją minotaur, choć z daleka pierwej pomyliła go z centaurem. Wychynęła z zarośli i wystąpiła naprzód, nie sięgając jeszcze po łuk, zachowując ostrożność. Dopiero z góry dostrzegła spadające...
        Istny chaos i zamęt. Nie wystarczyło jej czasu na trzeźwą ocenę sytuacji, a już oberwała w głowę spadającym czymś. Szybko ze spokojnego popołudnia zrobiło się nietypowo, nawet jak na obecność magicznych istot. Złapała się za głowę, z bólu krzywiąc się i próbując uśmierzyć ból bezładnym masażem jedną dłonią w miejscu impaktu.
        - Co tu się, na wszystkie świętości, odczynia?
Rzuciła szybko spojrzeniem na wszystkich obecnych. Dwie wróżki? Widok jednej jest dosyć rzadki, ale obecność dwóch zwykle symbolizowała duże szczęście. W dodatku ptak, a następnie wielki, przerażający i definitywnie pozbawiony higieny intymnej minotaur. I pomyśleć, że to miejsce jest rzadko uczęszczane... Ból ustąpił, przez co mogła na spokojnie podejść do rozmowy.
        - Powiem, że wiele przypadków mnie w życiu spotkało, ale to już bije wszelkie rekordy.
        Zrobiła dwa kroki w tył od wielkoluda. Zapach jakim się obnosił drażnił nozdrza, a pierwsze skojarzenie przychodzące na myśl jest „śmierć”.
        - Zatem...
        Zrobiła przy tym głupią minę, zupełnie nie wiedząc co począć w takiej sytuacji.
        - Wy też polujecie?
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        W języku wróżek słowa takie jak „skradać się” czy „polować” charakteryzowały się tym, iż nie miały swojego odpowiednika w pierwszej osobie. Istniało za to pojęcie „spadania”, odmieniane zresztą przez wszystkie formy, choć przez każdą z dwójki podróżniczek rozumiane było ono inaczej. I tak na przykład, gdy Jarzębina analizowała cały proces pod kątem fizyczno–mentalnym, zastanawiając się jak to możliwe, że istoty posiadające skrzydła, stworzone do latania, nie potrafią utrzymać się w powietrzu, przeciwstawiając ową tezę stwierdzeniu, że aby w ogóle mówić o spadaniu, trzeba posiadać umiejętność wzbicia się w powietrze, a co za tym idzie skrzydła i spadanie wcale nie są ze sobą sprzeczne, Groszek całe powyższe wydarzenie kwitowała jednym słowem - „znowu”. W każdym razie, bez względu na to jak interpretowały to, co je spotkało, obie skrzydlate istoty mogły mówić o szczęściu, jako że cudem udało im się ominąć plątaninę twardych konarów, ostrych gałęzi czy kamiennego podłoża, i wylądować na czymś stosunkowo miękkim, czymś, co, mówiąc konkretniej, okazało się być ramionami elfki.
        Groszek i Jarzębina nie miały pojęcia o tym, iż ich widok kojarzony jest z przychylnością losu. Na pewno nie przynosiły go Lotce, która to, w odróżnieniu od wózek, rozbiła się na samej głowie Lúthril i od razu postanowiła tam zostać, uznając, że udawanie martwej to w tej sytuacji najlepsza strategia na wyjście cało z opresji. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie rusza martwych ptaków, zwłaszcza takich, których śmierć nastąpiła w niewyjaśnionych okolicznościach. Był to powszechnie znany fakty, który niestety nie dotyczył samych wróżek.
        - Kryj się! - krzyknęła Jarzębina, ciągnąc za sobą nieco zdezorientowaną Groszek. Obie Skrzydlate błyskawicznie zniknęły w zaroślach, tak, że nawet bystre oko łuczniczki było w stanie dostrzec je zaledwie przez chwilę.
        W odróżnieniu od swoich płochliwych właścicielek, transportowany przez nie list dostojnie unosił się na wietrze, powoli, acz systematycznie dryfując w stronę minotaura, tak jakby posiadając własną świadomość, zamierzał celebrować moment, w którym ostatecznie spadnie na ziemię.
        - Zaczekaj! Liśćt! Musimy go odzyskać - upierała się Groszek, poszukując wzrokiem cennej zguby.
        Rozglądając się za czymś zdecydowanie mniejszym, zielona wróżka początkowo zdolna byłaby przegapić znajdującego się w pobliżu szamana, jednak słysząc jego donośny, poważny i jak zwykle uprzejmy ton głosu, a przede wszystkim czując niepowtarzalny aromat, swoja intensywnością mogący zawstydzić stado żerujących pod Sokownikiem dzików, Groszek w końcu zwróciła swój wzrok w stronę znajomej rogatej mordy.
        - Pyyyszczeek! - Uradowana wróżka natychmiast postanowiła polecieć na spotkanie przyjaciela, ignorując przy tym protesty Jarzębiny, której przerażona twarz zrobiła się niemalże przejrzysta, tak jak jej skrzydełka.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Na całe szczęście osoba kitrająca się w chruśniaku miała w sobie resztki godności osobistej i krzynę dobrego wychowania. Nie aż tyle, żeby na początek przede wszystkim się przedstawić lub przynajmniej odpowiedzieć na zadane przez olbrzyma pytanie, ale przynajmniej kulturalnie wychyliła ponad listowie swoją elfią buźkę, więc szaman nie był zmuszony rozmawiać z krzakiem – jak kiedyś jakiś prorok na pustyni. I dobrze – bo na taki brak ogłady mogłoby mu się zachcieć dopełnić wszystkich faktów z tamtej historii i gadający krzew spontanicznie podpalić.
        Jako że zareagowała wystarczająco grzecznie na barbarzyńską odzywkę, to i Agelatus postanowił popisać się swoją nieczęsto mającą ostatnio okazję się objawić, ale przecież z urodzenia legendarną (jak przecież wszystko u samca Alfa) wyrozumiałością.
        - Nie polujemy – odpowiedział chrumknięciem. – Minotaury są chwastożerne. – Krótko, ale nad wyraz wyczerpująco wyjaśnił zwyczaje kulinarne własnej dzikiej rasy tej młodej dziewczynie z odstającymi uszami, która najwyraźniej swoją wiedzą nie wystawała ponad ogół istot dotychczas spotykanych przez rogatego druida w Szepcącym Lesie.
        Choć jego oblicze pozostało jak zwykle ponure, a na dźwięk jego grobowego głosu uciekało wszystko, co tylko miało na czym uciekać, to Naturianin miał całkiem dobry humor. A choć może nie cieszył się jakoś bardzo z zatrzymania się pośród głuszy, to póki co jeszcze tego nie żałował. Jeszcze. Już niedługo.
        Splątane kłębowisko nóg, rąk, skrzydeł i trzech pustych główek spadło z nieba prosto między rozmawiających. Wystarczyło, by całkowicie zaprzepaścić przyjacielską atmosferę i całkowicie zmienić w miarę uprzejme nastawienie półbyka. Na głowie elfki pozostała jedynie martwa ptaszyna, a dwie pozostałe ciapy spadły gdzieś w dół, w zarośla. Olbrzym natychmiast rozpoznał Lotkę i od razu zaczął panikować, choć zdecydowanie po swojemu. Masywne brwi nasunął nisko na oczy, jakby dla skupienia na celu swej berserkerskiej furii, gniewnie zmarszczył wredną mordę aż do odsłonięcia wielkich żółtych zębów, a z nozdrzy poszły mu gęste kłęby trującej pary. Ale mimo tak gwałtownej reakcji organizmu nie wpadł jeszcze w swój sławetny szał, bo póki co nadal nie dopuszczał do swojego wielkiego łba myśli, że znów spotka się z Groszkiem. Nie przekonał go o tym nawet okrzyk znajomej wróżki: wesołe „Pyyyszczeek!” w jej charakterystycznym, jakże piskliwym i jakże pogodnym stylu, acz (o czym szaman miał okazję się przekonać już wielokrotnie) w całości wynikającym z zupełnego braku jakiegokolwiek rozsądku, rozwagi czy pojęcia o czymkolwiek u małej panienki z żołędziowym kaskiem na głowie.
        Mięśniak odruchowo wystawił przed siebie swoją wielką gałąź, jakby szykował się na odparcie kawaleryjskiej szarży. Święty konar absolutnie nie zajaśniał mocą Matki, bowiem zbliżająca się w jego kierunku malutka skrzydlata siostrzyczka nijak nie stanowiła zagrożenia dla Naturalnej Harmonii, choć zdecydowanie była uosobieniem chaosu.
        - Matko!? – zaskowytał tylko, a dalsze pretensje wyrażał już w myślach. – „Wypięłaś się na mnie!? Znowu!? Trudno! Szaman klanu Pradrzewa potrafi radzić sobie sam!”
        A i owszem - potrafił. W większości przypadków. Jego moce wprawdzie nijak nie mogły równać się z potęgą Matki Natury i zwłaszcza dla tak pokornego sługi Matki było to zupełnie jasne, że bluźnierstwem byłoby ich porównywanie. Ale na takie chuchro, jakim była wróżka szamańskie rytuały wystarczały aż nadto. Agelatus potrafił swoją magią wytworzyć między sobą a Groszkiem nieprzenikalną barierę, i to nawet nie tyle szybę, co po prostu obszar coraz bardziej gęstniejącego powietrza, przez które mała Naturianka swoim niewielkim impetem i żałosną masą mięśniową zwyczajnie nie mogła się przedrzeć.
        Cofnął się. Najpierw pół kroku. Potem cały krok. Potem drugi i trzeci. Potem kolejne. Scena musiała wyglądać wyjątkowo groteskowo. Wielki minotaur, mimo swej rozbudowanej muskulatury i połyskujących pasm potężnej magii oplatających się wyraźnymi, barachitowymi powrozami wokół jego kostura i dziwacznych amuletów - ten oto mocarz cofał się, i to ewidentnie pod wpływem naporu małej wróżki, która mimo filigranowej postury, machając skrzydełkami jak opętana pszczoła, usilnie próbowała znaleźć się bezpośrednio przed wielkim pyskiem postawnego barbarzyńcy.
Awatar użytkownika
Lúthril
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Łowca , Zwiadowca , Rybak
Kontakt:

Post autor: Lúthril »

        Założyła ręce na piersi, przyglądając się towarzystwu jak gromadzie rozbrykanej młodzieży. Uczucie ciężkości w głowie nadal jej towarzyszyło. Po chwili zorientowała się, że ma na głowie bezładnie spoczywającego ptaka. W międzyczasie wróżki prysnęły gdzie pieprz rośnie, czyli w krzaki. Najbardziej strategiczne miejsce i jedyne zresztą w Szepczącym Lesie, gdzie szansa na przetrwanie wzrastała o dokładnie trzydzieści procent. Oczywiście skala ta została przeprowadzona na przeżywalności poszukiwaczy przygód, a raczej na bazie znalezienia i przeprowadzenia sekcji zwłok. Statystycznie wynikało, iż sto procent istot szukających sławy i chwały w przygodach ginęło poza krzakami. Więcej dowodów nie potrzebowała, by wierzyć w słuszność owej tezy.
        Przyjrzała się ptactwu, które pochwyciła w obie dłonie i zaczęła uważnie oglądać. O dziwo, nikt jak dotąd nie zwrócił na to zbytniej uwagi. Nie wiedziała także, czy ptak należał do nich, czy jakiś losowy osobnik oberwał gdzieś nad nimi i wylądował prosto na elfce. Obadała, że ów osobnik to tak naprawdę samica, w rękach wydawała się ciepława, poruszająca się bezwiednie, nie była sztywna. Dziwnym było, iż przy stosunkowo małym impecie mogło dojść do zgonu. Nie rozmyślała nad tym zbyt wiele, a tylko przyjrzała małej scenie w wykonaniu minotaura oraz jednej z wróżek.
        Wnioskowała jakoby się znali. Nie spodziewała się po rogaczu zdolności magicznych, a powłoka magiczna była dostrzegalna i dla jej oczu. Tak samo, jak nie spodziewała się, jakoby ich gatunek należał do roślinożernych. Swąd sugerował jednak zupełnie co innego. Tamta skrzydlata nie dawała za wygraną i usilnie walczyła z magią. Na swój sposób wyglądało to bardzo uroczo.
        Zrobiła parę kroków w kierunku krzaków, do których wstępnie wróżki czmychnęły. Nachyliła się nieco, próbując nawiązać kontakt z tą drugą, choć jej oczy nie były w stanie wyśledzić żadnego ruchu zdradzającego czyjąkolwiek obecność.
        - Psst! Nie musisz się bać, choć nie ręczę za pana minotaura - zawołała po cichutku, starając się znaleźć niedoszłą rozmówczynię. Ptaka postanowiła odłożyć, lecz pierwej dostrzegła bardzo ładne opierzenie. Uznając, że ptak jednak doznał zgonu, postanowiła sięgnąć po pióro, które wpadło jej do gustu. Nie myśląc sobie nazbyt wiele, wyskubała zgrabnym i szybkim ruchem ręki okazałą sztukę, planując dodać ją do kolekcji.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        Podekscytowana widokiem znajomej mordy, Groszek ruszyła na przywitanie druida, pędząc w kierunku minotaura tak szybko, iż nawet nie dała sobie szansy zatrzymać się przed niespodziewaną przeszkodą, w skutek czego utknęła w ścianie gęstego powietrza. Utknęła w sensie dosłownym, ponieważ przy zwiększonych oporach otoczenia skrzydła wróżek nie są w stanie pracować z prędkością umożliwiającą im latanie, a jednocześnie te same siły tarcia, które blokowały skrzydełka, nie pozwalały Groszkowi spaść na ziemię. Wróżka miała wrażenie, jakby wpadła w plaster wosku. Tylko bzyczenia było tu mniej. Pozytywnym aspektem tej sytuacji był z kolei fakt, iż mozolnie prąc do przodu, przy czym raczej należało nazwać to chodem niż lotem, Skrzydlata miała wystarczająco dużo czasu, by uważnie przyjrzeć się postawie Rogatego Pyszczka, czego zwykle nie robiła z racji braku umiejętności skoncentrowania się na kilku rzeczach jednocześnie.
        W ten właśnie sposób spostrzegawcza Groszek zorientowała się, że coś jest nie tak. Druid wyglądał inaczej niż zwykle. Skupiony jakby nagle zobaczył żołędzia rosnącego na wierzbie, do tego z miną, która zamiast typowej pewności siebie wyrażała zaniepokojenie, dodatkowo podkreślone przez przygarbioną sylwetkę i postawę na szeroko rozstawionych kopytach. Groszek nie potrzebowała dużo czasu, by wyciągnąć z tego właściwe wnioski. Minotaur się bał. Oczywiście nie jej, jako że musiał ją rozpoznać równie szybko, co ona jego. Pewnie nie lękał się również tego, że rozpędzona wróżka może go przewrócić, bo przecież skoro wiedział, z którą Skrzydlatą ma do czynienia, to musiał sobie zdawać również sprawę z tego, iż Groszek jest w stanie wyhamować tuż przed jego pyskiem. Konkluzja zatem była z tego jedna – Agelatus bał się Jarzębiny. Na szczęście Groszek wiedziała jak temu zarazić.
        - Hej, Pyszczek, bez obaw – zapiszczała wróżka. – To tylko ja i Jarzębina. Opowiadałam ci kiedyś o Jarzębinie, prawda? Tej, która mieszka wraz ze mną w konarach Sokownika? Na pewno. Przecież wspólnie ją ratowaliśmy. To znaczy, wtedy to nie była „ta” Jarzębina, tylko większa. O, taka. – Starając się zobrazować wzrost elfki, Groszek kontynuowała swój wywód. – A ta jest moja. To znaczy moja przyjaciółka Jarzębina. Tamta też nazywała się Jarzębina, chociaż po elficku wypowiadało się to trochę inaczej. I też była moja. Znaczy się przyjaciółką. Ale tę Jarzębinę znam dużo lepiej. Chociaż w sumie to są one identyczne, więc chyba mogę powiedzieć, że obie znam tak samo. Prawie identyczne, bo moja Jarzębina jest większym tchórzem niż ta druga moja Jarzębina. Pewnie interesuje cię, co tu robimy? Tak? Nie uwierzysz, ale sprawa rozchodzi się o żołędzie. Zaraz wytłumaczę.
        Tymczasem, wielokrotnie wspomniana druga z wróżek nie zamierzała wychodzić z ukrycia, bez względu na szczerość intencji i zapewnienia elfki. Nawet obawy o losy Groszka i Lotki nie były w stanie skłonić Jarzębiny do bardziej zdecydowanych działań. W odróżnieniu od swojej przyjaciółki, ta konkretna wróżka była dużo bardziej ostrożna, a poza tym jeszcze nigdy nie miała do czynienia z osobnikami innej rasy niż swoja własna, co paradoksalnie kontrastowało z faktem, iż zwykła przedstawiać się elfickim Nireth Faelivrin, które to uznawała za dużo bardziej patetyczne niż „Jarzębina”. Ów duży dystans do świata zapewne sprawiłby, że Skrzydlata nie wyszłaby ze swojego ukrycia do końca świata lub przynajmniej do chwili, w której nabrałaby pewności, że towarzystwo sobie poszło. Jednak im głębiej Nireth zaszywała się w listowiu, tym bardziej uświadamiała sobie, że przecież obie podróżują do krainy elfów, w związku z czym unikanie ich pozbawione jest logiki. Tym bardziej, że wytyczne pozostawione w liście podpisanym przez tajemniczą Panią Ogrodów sugerowały, że o pomoc w odnalezieniu drogi mogą spytać pierwszego napotkanego przedstawiciela elfickiej rasy, a ten nie powinien pozostać na wezwanie obojętnym.
        Tyle że wiedza to jedno, a przełamanie własnych słabości to już zupełnie coś innego. Mobilizując w sobie wszelkie pokłady odwagi, Nireth zebrała się ostatecznie, by spróbować wykrzesać kilka zdań wyjaśnienia.
        - Przepraszamy, nie chciałyśmy nachodzić waszego świata! – powiedziała. – Proszę, przeczytaj list, tam będzie powiedziane wszystko! Eee… chwila, jaki znów minotaur?
        Dalsza wypowiedź elfki została przerwana przez okrzyk bólu Lotki, która to, gdy tylko straciła pierwsze pióro, doszła do wniosku, iż ktoś chce ją oskubać na potrawkę, w związku z czym wpadła w panikę, usiłując za wszelką cenę wyrwać się ze szponów oprawcy.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Elfka chyba mu nie uwierzyła, ale bimbał na to. Widocznie była z tych, co to zawsze wiedzą lepiej. Cóż, każdy ma prawo być zadufanym w sobie. Może kiedyś jej przejdzie - może jak dorośnie, a może nawet wtedy nie. Nie ma reguły. Dobrze by było jednak dla niej samej, żeby ta nauka nie przyszła zbyt późno. Zbieranie doświadczeń życiowych w podeszłym wieku może być dość bolesne. Nieopierzenie, jeśli tylko było młodzieńcze, wzbudzało poniekąd pewien rodzaj politowania, ale również pocieszności. Wtedy pozwalało trochę jakby ślizgać się po konsekwencjach wywoływanych przez jakieś popełnione gafy (wszystko jedno czy były zamierzone czy niezamierzone), oraz czasem spowodować, że ktoś jednak nieco bardziej rozgarnięty dobrotliwie podpowie jak powinno się do pewnych sytuacji podchodzić, żeby więcej owych gaf nie popełniać. Zwłaszcza było to dość ważne, jeśli w obcowaniu z minotaurami chciało się zachować integralność własnego czerepu i jego łączność z resztą ciała. Bo chyba nikogo przekonywać nie trzeba, że dzikusy nie słyną raczej ani z cierpliwości, ani z wyrozumiałości. Tylko wyjątkowo dało się spotkać osobniki podobnie łagodne i opanowane jak Agelatus. Bycie szamanem to jednak jest duża niezwykłość i rzadkość pośród barbarzyńców, więc i ich przymioty ciała i umysłu bywały znacząco ponadprzeciętne.
        Druid nie dociekał wcale powodu, dlaczego długoucha kobieta zaczęła sugerować Jarzębinie, jakoby to minotaur miał jakieś niecne zamiary. Akurat obie naturianki nie miały się czego z jego strony obawiać. Rodzeństwo poczęte z jednej Matki się nie zabija między sobą. Odwieczne prawo Natury! Chyba tylko on tutaj był tego świadom. Nic nowego – Agelatus dawno temu ugruntował się w przekonaniu, że w Szepczącym Lesie mało kto mózgu używa zgodnie z przeznaczeniem, a gdy on sam wreszcie opuści to porąbane miejsce, to nie będzie tego robił już nikt.
        Natomiast jej zupełny brak odpowiedzi przyjął obojętnie. Skoro ona się nie odzywa, to i on nie będzie się silił na podtrzymywanie konwersacji. Zechce, to sama dopyta, choćby o tę resztę świata ciągnącego się daleko poza jej własne, ciasne podwórko. Bo chyba wątpliwości nie było żadnych kto tu najwięcej w życiu widział. Za półbykiem świadczyła chociażby mnogość amuletów. Nie zbierał ich dla ładnych kolorów, ale dla gromadzenia mocy. I na pewno nie wyrywał ich cichaczem z tyłka bezbronnej i do tego nieprzytomnej Lotki. Na wszystkie ciężko zapracował, każdy jeden okupując własną krwią i galonami potu, oraz pieczętował śmiercią ich poprzedniego właściciela.
        Rogaty elfią rasę poznał dotychczas pobieżnie i raczej w poślednim, nienajlepszym gatunku. Byłby w stanie uwierzyć, że skubanie ptasiego pierza wymagało od dziewczyny nie lada wysiłku, a znając wojowniczość Groszek w sprawach nie mających żadnego znaczenia mógł się również spodziewać, że elfia krew też się tutaj zaraz poleje. Jednak mimo tego wszystkiego i tak pióropusz na głowie Lùthril jakoś nie robił na nim wrażenia.
        Oni się nie odzywali, za to wróżka nadrabiała za troje. Gadała i gadała, bez ładu i składu, niby we wspólnej mowie, a mimo to niezrozumiale. Nieuporządkowany rój słów wylatywał z jej pyzatej buźki jak natrętne muchy i pieczołowicie zaśmiecał błogą przedtem ciszę leśnej głuszy swoim piskliwym jazgotem. Na domiar złego dźwięki leciały najgęściej w kierunku mężczyzny i to właśnie jemu naprzykrzały się najbardziej. Może było tak dlatego, że jej słowa, jak to muchy, miały upodobanie w osobliwej woni przepoconej bydlęcej sierści, a może dlatego, że od początku Skrzydlata swoją tyradę kierowała tylko do niego.
        Mała wróżka miała mnóstwo magicznych właściwości. Aż dziw brał szamana, że wszystkie one były na wskroś głupie. I gdyby to był koniec charakterystyki, to w sumie dałoby się jeszcze jakoś tolerować towarzystwo naturianki. Ale niestety - jej cechy oprócz bycia głupimi, były również cholernie irytujące. Groszek była jak rzep. Nie dało się jej pozbyć, ani zwyczajnie, ani niezwyczajnie. Wszelkie próby odstraszenia czy zniechęcenia jej dawały efekt zupełnie przeciwny. Rogaty druid odrobił tę lekcję już dawno. Jeśli jej rozczochrany umysł nie zajmie się czymś innym, jeśli ona nie odleci sama z siebie, to nic nie da ani jego magia, ani groźne miny, ani siła fizyczna. Teraz też nie tracił więcej nerwów na jakiekolwiek próby odpędzenia od siebie siostrzyczki. Wiedział, że jest z góry skazany na niepowodzenie. Dlatego pogodził się z Wolą Matki i stłumił w sobie swoją wściekłość. Nazywał to pokorą wobec Bogini, bo nie przyznałby się nigdy przed samym sobą, że kiedykolwiek się poddał.
Czar blokadowy nagle odpuścił, a ogromny minotaur pacnął wpierw na kolana, potem do tyłu na swój krowi zad. Westchnął. Poparzył jeszcze na starą znajomą swoim ciężkim wzrokiem. Wiedział, że to nic nie da, ale i tak spróbował ją speszyć. Zgodnie z przewidywaniami nie było efektu.
        Ponieważ Groszek, w przeciwieństwie do elfki, przynajmniej się z nim przywitała, to i on odpowiedział drobną uprzejmością.
- Cześć – charknął do niej głosem brzmiącym złowieszczo jak erupcja wulkanu. Do reszty słowotoku nie było sensu się odnosić. Chciał czy nie, i tak zaraz usłyszy kolejną porcję banialuków.
Awatar użytkownika
Lúthril
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Łowca , Zwiadowca , Rybak
Kontakt:

Post autor: Lúthril »

Nie ukryła zaskoczenia jak tylko ptak wznowił swój żywot i zaczął zaciekle walczyć o przetrwanie. Nie minęła chwila i już wytrącił się z jej rąk, w wyniku czego została zmuszona do nagłego odwrotu. Doszła do wniosku, że ta zgraja, która pojawiła się znikąd jest jeszcze bardziej szalona, aniżeli ustawa to przewiduje. Na domiar złego traci czas, który mogła przeznaczyć na wytropienie chociażby obiecującej zdobyczy, na próbach porozumienia się z dzikimi istotami z lasu. Właściwie to w tej chwili miała ochotę wrócić po swój ekwipaż i przenieść się w inne miejsce parę godzin marszu stąd. Dostrzegła uległość minotaura, jako że w swojej obecnej pozie nie robił aż tak piorunującego wrażenia jak to zwykł w pozycji stojącej. Magiczna bariera najpewniej wytworzona za jego sprawą również ustąpiła, a wróżka dopięła swego. Odskakując od rozwścieczonego ptaka, ona sama podeszła niechętnie w kierunku szamana, druida czy kim tam był. Niechętnie, ponieważ nadal pamięta odór śmierci zdechłej kurwy wydzielający się wprost od istoty z rogami. Z drugiej strony skoro wróżka mogła śmiało i bez strachu go podejść to czemu przedstawicielka elfów miałaby trząść portkami? A po trzecie zdawał się jako jedyny w okolicy na tyle rozgarnięty, by wyjaśnić co nieco.
Trochę ryzykując, podeszła na tyle blisko, by zmarszczyć nos pod naporem silnego odoru.
- Jasny pierunie.
Miała ochotę zrobić parę kroków wstecz, ale nie poddawała się. Jeszcze.
- Witaj, jestem Lúthril. Wybrałam te oto zaciszne miejsce z nadzieją na upolowanie kilku zdobyczy. W tym momencie trwa sezon... pierunie...
Nie wytrzymała i cofnęła się o te parę cholernych kroków. Czasem żałowała, że miała całkiem dobry nos.
- Nie wiem coś pan jadł za chwasty, ale współczuję. Polecam szałwię lub miętę. Bardzo dobrze pomaga na trawienie.
Poprzez trawienie miała również na myśli nutkę dobrego zapaszku. Trzymane pióro w rękach, którym obracała i bawiła się przez chwilę, wsunęła dokładnie za pazuchę, gdzie wiedziała będzie ono bezpieczne.
- Zapewne ty i oni już się znacie.
Wskazała palcem na wróżkę, która ochoczo pomknęła w kierunku włochatego rogacza. Trzymając się na dystans, ukrywała dłonią uśmiech. W jej mniemaniu wyglądało to uroczo. Miniaturowa istota ujarzmiająca wielkie stworzenie. Urocze i rozweselające, z coraz większym trudem usiłowała się powstrzymać od śmiechu.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

W swoim życiu Groszek miała dwie pasje. Pierwszą z nich były żołędzie, a drugą snucie opowiadań. I choć żadnej z tych czynności wróżka nie robiła dobrze, nikt nie mógł odmówić jej zaangażowania, zarówno jak chodzi o opiekę nad owocami potężnego Sokownika, jak i rozpowszechnianie historii z skromnym udziałem małej Skrzydlatej, przez złośliwców zwanych gadulstwem. W zasadzie obie miłości Groszek były z sobą nierozerwalnie połączone, jako że autorka barwnych opowieści, zwykła mówić o żołędziach, o własnych dokonaniach, czyli również o żołędziach, o Jarzębinie i innych wróżkach, a wszystkie te które znała, podobnie jak ona zajmowały się głównie tym co spadało z Sokownika oraz o swoich epickich wyprawach, zawsze mających żołędzie w tle. Agelatus natomiast traktowany był przez Groszek nie tylko jako wielki Naturiański przyjaciel, ale przede wszystkim jako idealny słuchacz tego co wróżka miała do przekazania. Oczywiście nie chodziło tu o jakieś szczególne umiejętności druida, jago dociekliwość, czy chęć bliższego poznania życia na Fiołkowej Polanie, tylko o fakt, iż szaman w odróżnieniu od Jarzębiny i jej podobnych nie mógł skwitować sensacji przekazywanych przez Groszek, krótkim „tak, słyszałem to już setki razy”.
Istotą powyższego wywodu było natomiast to, że bycie doskonałym kompanem biło na głowę pewne minusy związane z roznoszącym się wokół minotaura aromatem. Kto by przewieź rozejmował się intensywnym smrodem gdy może mieć obok siebie takiego towarzysza? Groszek lubiła podpierać się tezą, że w swojej pracy wróżki maja do czynienia nie tylko z powstawaniem i rozwojem nowego życia, ale również w wszystkimi tym co dotyczyło obumierania, gnicia i rozkładu, choć chyba bliższym prawdy było stwierdzenie, że sama Skrzydlata miała coś nie tak z zmysłem powonienia, jako że gdy woń „mężczyzny” dodarł do Jarzębiny, ta poczuła iż włosy jej sztywnieją, a nos wykrzywił się jakby próbował uciec z twarzy. Zresztą nie tylko sam nos ale również zawartość żołądka, postanowiła zmienić swoje miejsce.
- Spójrz na to Pyszczek, to jest liśćt, taki do pisania – Groszek rozpoczęła swój wywód, odnajdując leżący w pobliżu pergamin. Jako że sama nie była w stanie rozwinąć go w całości, stojąc na chwiejących się, szeroko rozstawionych nogach, wróżka starała się odsłonić przynajmniej fragment płótna, tak by druid był w stanie dostrzec naniesione na nim litery. Dopiero po chwili Skrzydlata zorientowała się że pchając przed siebie jedną stronę zwoju, część z niego faktycznie się prostuje, za to cała reszta ponownie się skręca, tworząc drugi rulon pędzący tuż za nią, w efekcie czego ona sama znalazła się w pułapce uwięziona pomiędzy dwoma zawiniątkami.
Rzecz jasna ta drobna niedogodność nie powstrzymała jej przed kontynuowaniem swojej opowieści.
– Ciekawi cię skąd się wziął, co? Otóż to trochę dziwne, ponieważ znalazłam go, znaczy ją, Jarzębinę, jak próbowała wyciągnąć go z kreciej norki, a przecież ja nie utrzymuję kontaktów z żadnym kretem? Z myszami też nie. Za to znam jedną wiewiórkę. Ma świetny gust jak chodzi o żołędzie, ale to nie o tym… więc moja Jarzębina nigdy nie brudzi się w ziemi. Nigdy poza tym jednym razem gdy była cała od błota. Naprawdę ta elficka dama mogłaby znaleźć lepszy sposób na przesyłanie innym swoich wiadomości. Ale nie to jest najważniejsze. Wyobraź sobie, że istnieje taka królowa, co ma wielki ogród, gdzie rośną wszystkie gatunki rośliny jakie znajdziesz na świecie. To znaczy w sumie nie wiem ile ich jest, bo przecież nasz Sokownik rośnie tam gdzie zawsze. Na pewno nie u niej. I całe szczęście, bo akurat żołędzie u niej chorują. Okazało się że ta wielka opiekunka roślin nie jest w stanie poradzić sobie z zarazą. Jej medycy, szamani, uzdrowiciele i czarownicy również nie. Królowa prawie się załamała i wówczas to usłyszała od pewnej takiej Nireth, która to jest Jarzębiną, ale inną niż moja Jarzębina, że na żołędziach to najlepiej znamy się my dwie i pewnie będziemy mogły pomóc.
Im dalej Groszek posuwała się w swojej opowieści, tym bardziej pęczniała z dumy, delektując się tym, jaka to jest ważna oraz faktem, że świat o niej pamięta, decydując się powierzyć jej ważną misję, taką której do tej pory nie otrzymała żadna inna wróżka. Skupiona na wychwalaniu samej siebie oraz na zmaganiach z zwojem, który to za nic nie chciał poddać się sile wróżki, usilnie próbując na powrót zwinąć się w rulon, Skrzydlata praktycznie nie zauważyła towarzyszącej druidowi elfki, przynajmniej do momentu gdy Luthril postawiła swoją stopę nazbyt blisko listu. I choć elficki chód należy do tych bardziej delikatnych, bezszelestnych i rzec by można miłych dla ucha, owo nagłe pojawienie się buta w pobliżu Gorszek, wybiło wróżkę z kruchej równowagi jaką ta zdołała uzyskać pomiędzy swoimi kończynami a napierającym nań zwojem, w skutek czego sławetny list w końcu się zwinął, a zaliczające poślizg ciało wróżki, znalazło się w środku rolki papieru.
- Auć – zdołała wydusić z siebie Groszek, bardziej niż swoim upokarzającym upadkiem przejmując się tym, iż z racji pojawienia się nowej osoby, cała swoją opowieść powinna zacząć od początku.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Agelatus w swojej rodzinnej wiosce uchodził za wielce uczonego. Niewątpliwie, jego szamańska wiedza, oraz otaczająca go mistyczna aura „obcującego z absolutem” wykraczała daleko poza zrozumienie dostępne dla zwykłego, prostego ludu. Nie był tam jednak wcale wyalienowany. Sam zresztą również nie dawał współplemieńcom odczuć swojej wyższości. Był inny, ale był jednym z nich. Równy wśród równych, choć wzrostem zdecydowanie górujący nad kolegami. Prawda, był stworzony do wyższych celów i ukształtowany przez Matkę Naturę w formie idealnej. Był doskonały. Ale nadal był minotaurem. Wojownikiem. Dzikusem. Barbarzyńcą. I na pewno nie potrafił czytać.
        Żaden zatem liśćt (jeśli w ogóle przywiązywać jakąkolwiek wagę do opowieści Groszek) nie stanowił dla niego przedmiotu godnego uwagi, niezależnie co zawierał. Więc po co w ogóle o nim wspomniała? Czyżby chciała mu zaszpanować tym, że zna literki? Że potrafi coś, czego jego własny umysł nie opanował? Doprawdy, tyleż heroiczna, co bezsensowna próba zyskania w oczach druida jakiejkolwiek wartości. Mała siostra bynajmniej nie podskoczyła w rankingach nawet o piędź. Nadal była tylko wróżką. Stworzeniem, którego równie dobrze mogłoby wcale nie być.
        Parsknął na nią, ale nie ze śmiechu. Nie robił takich rzeczy. Nigdy. Nawet w samotności. Nie zależało mu na ocieplaniu swojego własnego wizerunku. Po równo nie chciał i nie potrafił się śmiać. Bo nie takie było jego powołanie. Matka potrzebowała go do poważnych zadań. Był jej narzędziem. I jako narzędzie nie miał w sobie zbędnych funkcji. Zapytajcie jakiegoś górnika, czy przydałby mu się kilof ze stoperem? Oskard zliczający kroki? Szpadel z melodyjką na czekanie? No nie. To wszystko były zbędne gadżety. Agelatus był doskonałym narzędziem - dlatego się nie uśmiechał.
Parsknął, żeby się odczepiła, choć nie spodziewał się sukcesu, a tak naprawdę chyba po to, żeby jej jakoś potwierdzić, że jednak jej monolog znalazł odbiorcę. Bo w przeciwnym wypadku groziło mu słuchanie wróżkowych głupot - od nowa tych samych.
        Popatrzył na elfkę trochę ciekawy, czy dała się nabrać na słodkie pierdzenie otworem gębowym, które uskuteczniała Groszek. Może nie do końca dała się nabrać, ale najwyraźniej dała się zarazić. Zaczęła swoje harce językowe - równie sensowne co u Skrzydlatej. Zaczęła bowiem druidowi opowiadać o właściwościach ziół. Kto jak kto, ale druidzi raczej się na tym znają. Raczej. Minotaur w każdym razie się znał. Oczywiście, Lúthril mogła nie wiedzieć czym olbrzym się zajmował z zawodu, ale przecież sam się jej przed chwilą przyznał, że jego dieta opiera się głównie na chwastach. Ha! Cóż za spostrzegawczość. Agelatus wprost uwielbiał takie pyskate smarkule, którym wydawało się, że posiadły na wyłączność tajemną wiedzę z zakresu znachorstwa i ziołolecznictwa.
- Dzięki – prychnął w odpowiedzi na jej dobrą radę. – A ja na niewyparzoną gębę polecam pokrzywę.
        Mimo wszystko jego nastawienie do uszatej istoty na powrót stało się całkiem uprzejme i w barbarzyńskim rozumieniu nawet przychylne, chociaż jak zwykle nijak nie szło poznać tego po jego byczej mordzie wyrażającej generalnie tylko jedno pragnienie, a mianowicie „zabiję cię!”.
- Jam jest Agelatus! – ryknął donośnie swe miano w ramach przedstawienia swojej osoby nowej koleżance. Tyle wystarczyło, żeby ogłuszyć najbliżej stojących, oraz przy okazji wypłoszyć do panicznej ucieczki wszystko w promieniu kilku staj, na co łuczniczka mogłaby ewentualnie próbować zapolować.
Awatar użytkownika
Lúthril
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Łowca , Zwiadowca , Rybak
Kontakt:

Post autor: Lúthril »

Szybko zrzedła jej mina z racji odpowiedzi rosłego samca na sugestie elfki. Poniekąd zasłużyła sobie na taką, a nie inną informację zwrotną. Niemniej jednak zmarszczyła brwi i przy tym nos, przez co znający dobrze jej osobę istoty mogły bezbłędnie ocenić kiedy dokłądnie Lúthril się irytowała. Wybiła się z rytmu, chciała niemiłym tonem oznajmić rosłej istocie co sądzi na temat takich uwag, lecz wróżka speszyła się i zwinęła w rulon czy co tam zaszło. Ptak, wierzchowiec, czy jak ona nazywa swoich towarzyszy, także zrobił się niespokojny. Ale już na pewno zwierzyna zrobiła się niespokojna, gdy minotaur ryknął na pełną kurwę swoje sławetne, donośne przywitanie.
- Niech to diabli! I patrz coś narobił ty nieokrzesany kogucie! Teraz przez co najmniej dwa dni żadne zwierze się tędy nie przewinie.
Założyła ręce w geście dezaprobaty, mierząc nerwowym spojrzeniem rogatego awanturnika. Szaman czy nie, darcie się na całą parę nie było wcale potrzebne. Z drugiej strony naturianie de facto byli na ten moment u siebie w domu, także była skłonna darować sobie taką farsę. Słów niestety już nie cofnie, acz podejrzewała że nie zajdzie taka potrzeba.
Spojrzała kątem oka, podążając zaraz za spojrzeniem całą głową w kierunku wróżki. Absolutnie nie wiedziała co rzec i jak się zachować. Wydawały się całkiem płochliwe, toteż trudno nawiązać kontakt. Zważywszy na to, iż parę chwil temu próba nawiązania rozmowy spełzła na niczym.
- No nic.
Mruknęła pod nosem, nadal nie chowając niezadowolenia.
- Kierujesz się w stronę Adrionu? Dokądś chyba zmierzasz, nie żeby to był mój interes czy coś.
Westchnęła. Do opowieści Groszka nie miała nijak odwołania. Problemów z żołędziami nie mają, a przynajmniej żadnych widocznych skaz.
- Rozbiłam obóz paręnaście minut stąd. Zaraz chcę wrócić i upewnić się, że wszystko jest na miejscu.
Dodała krótko. Kto by pomyślał, że tak szybko język jej się rozwiąże.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Większość wróżek z zadowoleniem przyjmowała fakt iż pozostają one niezauważane prze inne stworzenia. Zwłaszcza te które znacznie przerastały je swoimi gabarytami. Świat olbrzymów od zawsze był czymś znajdującym się gdzieś daleko, daleko poza zasięgiem lotu wróżki, choć oczywiście żadna z nich nawet nie rozważała podjęcia próby sprawdzenia czym jest owa odległości. Ciekawość mieszkańców Fiołkowej Polany w zupełności została zaspokojona przekonaniem, iż był to świat obcy, odizolowany, tajemniczy, niebezpieczny, mający swoje prawa i mieszkańców ignorujących problemy mniejszych od siebie, a jego przenikanie i wzajemne oddziaływanie na życie wróżek pozostawało symboliczne. Uznając iż Matka Natura wyznaczyła im własne, bardzo konkretne zadania, siostry Groszek w całości poświęcały się swoim problemom, nie zwracając przy tym uwagi na działania ludzi, elfów i innych Naturian. To co działo się poza miejscem gdzie sięgał cień Sokownika, nie stanowiło przedmiotu rozmyślań wróżek. Nawet jeśli przynajmniej część z nich zdawała sobie sprawę, że w wielkim świecie przyrody wszystko wpływało na siebie, to zdecydowanie przeważał pogląd, iż owo „wszystko” będzie miało się lepiej, gdy każdy będzie robił to do czego został powołanym.
Rzecz jasna wszystkie te teorie nie dotyczyły wróżki zawiniętej w zrolowany pergamin, która to dla odmiany zdecydowanie wolałaby być dostrzeżoną, pomimo urażonej dumy, nie gardząc udzieleniem jej jakiejkolwiek pomocy. Niestety ani elfka ani minotaur jakoś nie spieszyli się do roli bratniej duszy, natomiast sama Groszek nie była w stanie wydostać się z listowej pułapki, jako że ta przy każdej podjętej próbie turlała się wraz z nią. Wypełznięcie z takiej tuby również okazało się zadaniem iście karkołomnym, ponieważ mając ręce złożone przy tułowiu, Skrzydlata zmuszona była pełzać naśladując ślimaka. Jedyną optymistyczną wiadomością dla uwięzionej pozostawało to, iż rulon poniekąd stanowił naturalny wzmacniacz jej głosu, dzięki czemu wciąż była w stanie skontaktować się z „bohaterami” na zewnątrz.
- Hej tam, czy ktoś mógłby poświęcić mi chwilkę!? – Dopominała się Groszek.
W tym samym czasie Jarzębina pieczołowicie maskowała pospiesznie zbudowaną kryjówkę, przez cały ten czas powtarzając sobie w głowię zdanie „minotaury nie zjadają wróżek”. Jej problem polegał na tym że im bardziej usiłowała utwierdzić się w tym przekonaniu, tym więcej znajdowała argumentów na to że jest dokładnie odwrotnie. Nawet jeśli wielkie trawiasto-żerne nie zjadały wróżek celowo, to mogły to zrobić przypadkiem, nawet nie zauważając wzbogacania własnej diety. Wkładanie do pyska wszystkiego co da się przeżuć, mogło skończyć się tragicznie nie tylko dla wspominanego wcześniej jarosza. Poza tym pozostawała jeszcze możliwość ewentualnego zostanie rozdeptaną przez niezdarne kopyto. Jarzębina rzadko kiedy zgadzała się z Groszek, choć w tym przypadku pomysł by zamiast chować się w liściach wylecieć na otwartą przestrzeń i ostrożnie minąć się z dwunogim bykiem wcale nie jawił się takim złym. Elfy chyba również stroniły od mięsa, jednak widząc łuk w dłoniach przedstawicielki tej rasy, ciężko było założyć iż poluje ona na poziomki.
Słysząc wołanie o pomoc swojej przyjaciółki, Jarzębina wzięła się w garść, postanawiając działać, czy też dokładniej rzecz ujmując zmusić do działania Lotkę. Pożarcie to jedno, ale wyglądało na to ze ci tutaj zachowywali się niczym ludzie, próbując Groszek dręczyć. Pospiesznie odnajdując ptaka, który to w desperackiej próby ucieczki uderzył w konar, a następnie zaklinował się między pnączami, wróżka wyjaśniła pierzastej swój plan.
- Posłuchaj, zrobimy tak, weźmiesz mnie na grzbiet, zanurkujesz niczym jastrząb, chwycisz Groszek w swoje szpony…
- Jestem sikorką, a nie sokołem, nie umiem robić takich rzeczy. – Natychmiast zaprotestowała Lotka. – To się nie uda.
- Przecież musiałaś widzieć wiele razy jak robią to ptaki drapieżne? – Naciskała Jarzębina
- Akurat. Wierz mi, jak ktoś ściąga twój kuper, to podziwianie jego majestatycznego lotu jest ostatnią rzeczą na jaką masz ochotę. Nie wspominając to o technicznych przeszkodach, jak patrzeć na to co masz za …
- Groszek to twoja przyjaciółka! – Zmieniła strategie wróżka, ale Lotka i na to była przygotowaną.
- Obie jesteście moimi przyjaciółkami, zwłaszcza w chwilach gdy czegoś potrzebujecie. A czy któraś z was pomyślała o moich potrzebach? Na przykład o pospaniu w ciepłym i wygodnym gniazdku?
Ostatecznie tchórzliwy ptak dał się namówić, nie mogąc znieść faktu, że jeszcze bardziej tchórzliwa wróżka postanowiła miała w sobie tyle siły by działać, a poza tym z zrozumieniem przyjmując argumenty odnośnie tego iż Jarzębina nie zawaha się opowiedzieć wszystkim co spotkało Goroszk, podobnie zresztą jak nie cofnie się przed tym by dać Lotce w dziób.
- Tylko nie zamykaj oczu. – Poprosiła wróżka.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Groszek denerwowała go cholernie. Nie tym głównie, że była jego zupełnym przeciwieństwem. Nie też dlatego, że nie mógł jej po prostu pacnąć jak natrętną muchę, ale wręcz odwrotnie – powinien raczej ochraniać siostrę przed wszelkim niebezpieczeństwem, nawet jeśli infantylna wróżka z zagrożeń nie zdawała sobie w ogóle sprawy. Najbardziej wkurzało go, że mała wariatka wzbudzała w nim uczucia, których nienawidził i przenigdy nie chciałby odczuwać. Swoją niezdarnością i popisową umiejętnością wpadania w kłopoty nawet pośrodku spokojnej kniei - latająca ciamajda kolejny raz spowodowała, że zwykle groźny i z natury bezwzględny berserker się zlitował. Widząc męczarnie jakie Skrzydlata sama sobie zafundowała krępując się liśćtem, rogaty postanowił pospieszyć jej na ratunek, choć słowo „pospieszyć” należy potraktować bardzo umownie. Nie miał wcale zamiaru podnosić z trawnika swojego ciężkiego zadu. Nie poruszył też nawet ręką. W zasadzie nie drgnął mu żaden, najmniejszy nawet mięsień – może to i lepiej, biorąc pod uwagę horrendalną różnicę rozmiarów pomiędzy rodzeństwem. Wszak precyzja to przecież nie była cecha, którą olbrzym o kamiennym obliczu mógł, czy w ogóle chciał się chwalić. Dla barbarzyńcy dokładność ograniczała się do tego, by trafić. W co, w kogo, i ilu naraz osobników się zahaczyło – takie drobiazgi nie miały już większego znaczenia. Na szczęście wspaniałość Agelatusa nie ograniczała się tylko i wyłącznie do jego posągowej muskulatury.
        Szaman miał na swoich usługach również czary i mógł ich używać nawet bez mrugnięcia okiem. Wystarczyła krótka myśl. Jeden rozkaz. Uwolniona magia natury przejęła kontrolę nad jestestwem liśćtu. Póki był on świeży, sprężysty i zielony unieruchamiał Groszek w swoim ciasnym zawoju, ale pod wpływem druidycznych zaklęć począł żółknąć, schnąć, sztywnieć i kruszeć. I co by nie mówić - o ile w codziennym zachowaniu minotaur był zamaszysty i mało zwracający uwagę na szczegóły, to swoją magią posługiwał się wyjątkowo delikatnie i nigdy nie dopuszczał do jej przesadnego uwolnienia. Przerwał rytuały natychmiast, gdy liśćt był już na tyle obumarły i wątły, że malutka naturianka mogła się już sama z niego wyswobodzić, używając tego czegoś, co uduchowiony poeta nazwałby u niej mimozowatością, złośliwy prześmiewca krzepą, a prostolinijny, myślący zawsze praktycznie Agelatus bez ogródek określiłby „wystarczającym uzasadnieniem dla popełnienia samobójstwa”. Trudno bowiem bez sarkazmu mówić o sile fizycznej w kontekście wróżek.

        Lùthril podniosła na niego głos. W stosunku do barbarzyńcy mało kto to robił bezkarnie. Niewiele było istot, którzy taką bezczelną próbę przeżyli, a tych, którzy mogli się takim osiągnięciem pochwalić (bo za długi jęzor nie został im natychmiast wyrwany przez rogatego pielgrzyma) było jeszcze mniej. Nastroszyła się przy tym jak indor. Chyba chciała mu pokazać swoje niezadowolenie. Doprawdy pocieszne. Czyżby liczyła na to, że doskonały minotaur zacznie się przejmować uczuciami prymitywnych ludów? Może jeszcze ma ją przeprosić? Heh, uśmiechnąłby się, gdyby potrafił, wtedy oczywiście z politowaniem. Ewidentnie elfka nie tylko nie wiedziała czym jest prawdziwa męskość i nijak nie potrafiła tego docenić w Agelatusie, ale ponadto - jak to zresztą zwykle wśród jej podłej rasy bywało - miała nierealne wyobrażenie rzeczywistości i uważała, że to facet miał się przed nią kłaniać, a i to tylko dlatego, że była kobietą.
        Mimo, iż zupełnie nie potrafiła się zachować, on ciągle żywił w stosunku do niej nieco wrodzonej uprzejmości, a i nie był na tyle zasadniczy, by od razu obrażać się o jej damskie słabości, objawiające się choćby w wywrzaskiwaniu swoich nieuzasadnionych pretensji wobec faceta. Poczekał cierpliwie, aż skończy piszczeć swoje pierdoły, po czym grzecznie odpowiedział.
- Wracam na wschód.. – parsknął, nawet nie nawiązując do nazwy kolejnej głupiej elfiej bądź ludzkiej osady, jaką w jego mniemaniu był wspomniany Adrion - ..przez stepy. Tam, gdzie nie ma wróżek. Tam, gdzie groszek jest tylko warzywem, a z jarzębiny robi się smaczne, kwaskowate wino. – nieoczekiwanie, choć zamierzenie wplótł w swoją wypowiedź celową złośliwość, pierwszy chyba raz od poznania denerwującej Skrzydlatej przechery.
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości