Szepczący Las[Posiadłość Anny] W poszukiwaniu wiedzy

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

[Posiadłość Anny] W poszukiwaniu wiedzy

Post autor: Anna »

Posiadłość Anny to sporych rozmiarów budynek, rozświetlony z zewnątrz wieloma pochodniami. Całość inspirowana mocno architekturą Efne. Przed posiadłością mieszczą się pola i mieszkania służby, zbudowane z drewna i kamienia. Cały obszar jest otoczony kamiennym murem i małym barakiem. Ściany posiadłości są białe, wkomponowane do błękitnych, dużych okien i niebieskich dachówek. Wnętrze również niczego sobie. Wszystko starannie sprzątane jest przez służbę, na błękitnych, ceglanych ścianach zawieszono dzieła sztuki i arrasy. Podłogę wyłożono deskami klonowymi i białymi kaflami. Z sufitów zwisają artystyczne żyrandole wkomponowane we freski. Główne wejście prowadzi do małego parku z fontanną w centrum. Stąd można dojść do kuźni, stajni, studni, sali jadalnej i bawialni. Głębiej znajdują się hol, kuchnia, garderoba, składzik, oraz przejście do wieży. Schodami w holu i wieży dochodzi się do piętra, na którym umieszczono sypialnie, pracownię, główną garderobę, bibliotekę, barbakan i obserwatorium we wieży. Na strychu są jedynie stare meble oraz rupiecie sprzed remontu. Do piwnic nikomu nie wolno schodzić. Nawet jeśli, jest to droga w jedną stronę.

Anna siedziała w pracowni z goglami na oczach i mieszała kolejne porcje różnych specyfików. Panaceum tak raczej nie wynajdzie, ale opóźniały się dostawy leków na migrenę. Musiała więc poradzić sobie sama. Słyszała jakieś głośne kroki za drzwiami, ale nadal ciurkiem przelewała zawartość czerwonej próbówki do zlewki z dente locis palustribus.
- Ostrożnie, ostrożnie... Jeszcze tylko kropel~ - BUM! BUM! BUM! w drzwi. - NO CO DO JASNEJ! - Rozsierdzona przewróciła zlewki i cała zawartość wylała się na dywan, farbując go na różowo.
"No cóż, dywan i tak był złym pomysłem w pracowni."
Dobijanie do drzwi na dźwięk harmidru na chwilę ustało, ale znowu wróciło z większą mocą. Takie 3/5 mocy.
- Kto tam?! - wykrzyknęła, ściągając brudne gogle. - Wejść!
Drzwi otworzył postawny strażnik w posrebrzanej zbroi z halabardą.
- Pani, jacyś obcy wkroczyli na nasze ziemie!
- I? Ilu? Oddział? Armia? Pod jaką są flagą? Może najemnicy?
- No, trzech...
- Proszę? Ty tu przyszedłeś tylko po to, żeby powiedzieć, że jakaś trójka podróżników sobie niedaleko przechodzi?
- Ale, jeden ma maskę! Słyszeliśmy, że to jakiś zabójca jest!
Anna chciała go tu i teraz skrzyczeć za taką paranoję, ale z drugiej strony nieznajomi zawsze mogą być zagrożeniem.
- Dobrze, osobiście sprawdzę, co oni robią. Jeśli nie uciekną, to z pewnością będą mieli również coś do powiedzenia. Jak uciekną, to przynajmniej opowiedzą o demonie w lesie i nikt inny nie będzie tu przechodził.
Odprawiła strażnika i przebrała się w ozdobną zbroję. Mroczno fioletowa, inspirowana szatami Mauryskich nekromantów. Nasycona magią była lekka i przewiewna jak zwykłe ubranie, ale idealnie wkomponowała się w jej wygląd.
Wyszła z posiadłości z obstawą ośmiu żołdaków, by przywitać nieznajomych.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

Wszystko jakoś się zaczyna

        Każde szanowane miasto posiadało czarodzieja. Niektóre miało ich nawet kilku, zdarzały się ponadto Uniwersytety Magii. Bez specjalisty z tego zakresu, ciężko byłoby rządzić. W Alaranii było zbyt wiele osób zdolnych do używania cudownej energii. Czasem zaś ona sama dawała o sobie znać, bez pośredników w postaci istot żywych i świadomych. Rozsądek więc kazał interesować się magią. Było to też niezwykle opłacalne. Naginanie praw fizyki, przekształcanie otaczającego świata i wpływanie na umysły podwładnych było czymś kuszącym i pożądanym. Kerhje nie była głupia, ani niedoinformowana. Wiedziała jak funkcjonuje świat, mimo życia z dala od polityki i jakiegokolwiek masowego zarządzania. Cieszyła się, że w tym wszystkim nie uczestniczy, choć zdarzały się momenty tęsknoty za radością i siłą grupy. Czuła, że mogłaby nawet zdziałać coś dobrego, gdyby miała kilku zaufanych ludzi. Mogliby wykorzystywać magię w dobrych intencjach i ku czci Matki Natury. Jednocześnie jednak wrosła w swoją samotnię, jak korzenie starego dębu w glebę. I nie czuła nagłej potrzeby zmiany.
        W każdym razie Menaos nie było wyjątkiem. Posiadało czarodzieja. Oficjalnego, szanowanego i maczającego palce w polityce. Uhonorowany zaś został własną wieżą, która majestatycznie górowała nad okolicznymi budynkami. Z pewnością miasto, które pustelniczka, wraz ze swym milczącym towarzyszem oglądała, pod wieloma aspektami zostało ucharakteryzowane przez sędziwego i potężnego syna Matki Natury. Kerhje nie oceniała wykonawców, ale ich dzieło. Wszyscy architekci, dziworobiący i zupełnie pozbawieni świadomości szóstego zmysłu, wszyscy sponsorzy oraz zleceniodawcy i w końcu każdy robotnik z pewnością poświęcili swój czas dla miasta, ale gdy się ich twór oglądało, przede wszystkim myśli skupiały się na emocjach. Kerhje lubiła to miasto zamieszkane przez ludzi i elfy. Podobały jej się kamienno-drewniane budowle, marmurowe chodniki, praktyka ludzi i wrażliwość elfów. Kojarzyło jej się też z bezpieczną przystanią. W końcu to tutaj udała się z siostrą i wujkiem po... tamtych wydarzeniach. Dzięki temu miastu żyła nie jak dzikuska, ale w swoim mniemaniu, dość cywilizowanie. Tu sprzedawała swoje wyroby i kupowała inne. Tak miało być i teraz.
        Gdy dwójka przybyszów wyszła z lasu i po jakimś czasie stanęła przy drewnianej palisadzie, Kerhje poprawiła dużą torbę na ramieniu i obróciła się w stronę elfa. On również został obarczony małym bagażem, zawierającym flakoniki, słoiczki i małe torebeczki z zawartością, która niedługo miała zostać przekazana w obce ręce za odpowiednią sumą. W swojej torbie miała zaś zupełnie inne rzeczy. Dodatkowe ubranie, narzędzia, trochę jedzenia i kosmetyków. Do tej pory nie wyjawiła celu swojej drogi.
- Dziękuję ci bardzo – powiedziała. – Możesz mi oddać już moje rzeczy. Rachunek chyba został wyrównany. – milczała przez chwilę, a Oczko niecierpliwie sfrunął z jej ramienia i rozpoczął przeszukiwanie pobliskiego trawnika.
- W tym momencie możemy się rozejść... Ale... Wiedz, że nie jest to jedna z moich zwyczajnych wypraw do miasta. Widzisz... Wtedy, kiedy twoja rodzina tak źle na mnie zareagowała, to była wyłącznie moja wina. Wystraszyłam się ich i w odruchu obrony wniknęłam w umysł jednego z wilków. Nie do końca było to przemyślane, nigdy wcześniej tego nie robiłam. Przerosło mnie to i znowu nie mogłam wrócić. To nie jedyny taki przypadek, ale im silniejsze zwierzę, tym gorzej sama znoszę takie oderwania. Nie mogłam wrócić do swojego ciała, boję się, że któregoś razu będzie to podróż w jedną stronę. Jest to jeden z powodów dla których postanowiłam zostawić na jakiś czas życie w lesie. Chcę odnaleźć kogoś, kto nauczy mnie kontroli. Nigdy jednak nie podróżowałam sama. Nie mam też do zaoferowania zbyt wiele.
        Kerhje odwróciła się znów w stronę miasta i nakazała Oczku zbliżyć się. Była świadoma tego, że strażnik lasu mógł mieć podobne doświadczenia jak ona. Być może nigdy nie opuścił Szepczącego Lasu. Może nawet bał się to zrobić. Z pewnością jednak miał większe szanse przetrwania niż ona – niewidoma dziewczyna, nie do końca panująca nad swoimi mocami, bez prawdziwej znajomości samoobrony.
- Las wychodzi poza granice. Jeśli chcesz, chroń go i tam.

~*~


        Czarodziej z Menaos nawet nie wchodził w grę. Kerhje była nikim. Nawet nie pozwolono jej porozmawiać z jego przedstawicielem. Słudzy przegnali ją, tak jak to się robi z natrętnymi pijakami. Obecność walecznego elfa również na nic się zdała. Nie chodzio przecież o rozlew krwi. Trzeba było poszukać kogoś innego. Dziewczyna nie miała jednak pojęcia jak i gdzie. Choć piękne, miasto było dla niej labiryntem. Nie znała go i tylko dzięki przypadkowi, ostatecznie obrała cel wędrówki poza mury. Szczęśliwym trafem usłyszała niepokojące historie o personie mieszkającej kawałek drogi stąd. To ją obwiniano za całe niezrozumiałe zło Menaos. Tajemnicza kobieta miała porywać dzieci, czarować chłopów, którzy nie odnajdywali drogi do domu, przelewać krew wielu wielu ludzi, a nawet truć psy. Znajdywali się jednak też tacy – nieliczni – którzy twierdzili, że w pięknym zamku mieszka po prostu samotna kobieta, którą kiedyś porzucił mąż. Podobno złamane serce i samotność, sprawiły, że odezwała się w niej pewna doza szaleństwa. W rzeczywistości jest to jednak biedna kobieta, skazana na samą siebie. Wielu powtarzało też pewną istotna informację – postać owa miała posługiwać się różnorodną magią. Podobno dowiedziano się tego od samego czarodzieja z wieży, który nieprzychylnie wypowiadał się na temat posiadłości za granicami Menaos. Ostrzegał, by nie zapuszczać się w tamte rejony, szczególnie nocami. Ciężko było stwierdzić co naprawdę zgadzało się z rzeczywistością. Kerhje jednak była zdecydowana odszukać nauczyciela. Jej dobre serce zaś podpowiadał, że ludzie mają w zwyczaju odnajdywać wspólnego wroga i wiele historii przejaskrawiać, a nawet przekręcać. Bardziej więc skłonna była uwierzyć w opowieść o samotnej kobiecie. Najważniejsza jednak była informacja o jej zdolnościach dziworobiących. W tym momencie, trzeba było zawierzyć losowi oraz bogom i samemu sprawdzić pogłoski. Pustelniczka miała tylko nadzieję, że nie wykazuje się zbytnią naiwnością, której czasem miewała świadomość.

        Zamczysko było imponujące. Wyróżniało się na tle malejącego lasu i otwierających przestrzeni. Już z daleka, idąc niezbyt uczęszczaną drożyną, widać było jego wznoszące się ściany, wieżę i przepiękną biel, odcinającą się od ciemniejącego nieba. Teren posiadłości był również widocznie rozległy. O rozmiarze mówił nie tylko mur, zasłaniający część przybytku, ale również pola i domy służby, rozlokowane przed nim. Kiedy dwójka wędrowców mijała budynki, czuli, że są nieustannie obserwowani. W drzwiach stawały kobiety, mężczyźni spoglądali znad koszów niesionych w stronę zamku, dzieci na chwilę przerywały zabawy. Wyczuwało się napiętą atmosferę. Powietrze wydawało się być nienaturalnie suche. Oczy robotników wyrażały zdziwienie i zmęczenie. Mało kto się uśmiechał. Oni jednak szli, starając się zachować trzeźwe zmysły i zdrowy rozsądek, pomimo zmęczenia całodzienną wędrówką. Nie pasowali tu. Mężczyzna w masce ze zbroją z czerwonymi wstążkami i dziewczyna przypominająca wiedźmę lub zabiedzoną wieszczkę. Z chustą na głowie i piórkami wystającymi z warkocza, wyblakłym płaszczem i wypchanymi torbami, bardziej przypominała wiedźmę czy nie do końca sprawną umysłowo wieszczkę, niż dostojnego gościa.
        Przez chwilę Kerhje poczuła dziwne zwątpienie co do słuszności swojego pomysłu. Szybko jednak wyparła te myśli z umysłu, przysłaniając je nadrzędnym celem. Poza tym, trzeba przyznać, jej towarzysz dawał jej pewne poczucie bezpieczeństwa. Przypominał jej też dlaczego to wszystko robi i skąd pochodzi. Mając go u boku, czuła się, jak gdyby Las wciąż był blisko. A Matka Natura nieustannie czuwała.
        Nakazała Oczkowi lecieć kilka metrów przed nią. Dzięki temu, zanim jeszcze przybyła pod bramę, zobaczyła, że ktoś się do niej zbliża od wewnętrznej strony. Widok ten zaś zapierał dech w piersiach. To musiała być ONA. Nie tego jednak spodziewała się pustelniczka. Kobieta, która wyszła im na przeciw w towarzystwie żołnierzy, miała niezwykle bladą skórę. Można to było jednak wytłumaczyć na wiele sposobów, choć trzeba przyznać, że niepokojącego wrażenia kontrastującej skóry z fioletem szat i oczami, ciężko było się pozbyć. Oczy... Te zaś potęgowały nieprzyjemne uczucie. Wyglądały jak krople smoły, albo całe jej kadzie, w których można by się utopić. Patrzyły czujnie i chłodno. I może to również nie byłoby niczym niezwykłym, gdyby nie ciemnofioletowa skóra wokół. Kobieta wyglądała chorobliwie. Jakby cierpiała na coś bardzo poważnego, czego z pewnością żadnymi ziołami uleczyć nie można. Dodatkowo na czole ciemnowłosej gospodyni zamku widniały przedziwne znaki. Kerhje nie miała pojęcia co mogą oznaczać, ale łącząc się z piękną zbroją w kolorze żyłek wokół oczu, przywodziły na myśl coś, co sprawiło, że pustelniczka sięgnęła do torby po rytualny rysik, którym powoli zaczęła kreślić zaklęcia obronne. Próbowała jednocześnie wyłapać ostatnie promienie słońca, potrzebne do obronnego zaklęcia. Jeśli właśnie zmierzała w ręce nekromantki, dobrze było mieć chociaż nadzieję na ucieczkę.
        W końcu oboje stanęli przed bramą, gdzie zatrzymali ich strażnicy. Kerhje podniosła głowę i choć wzrok był dla niej czymś zgoła odmiennym niż dla reszty patrzących, to w odpowiednim geście skierowała oczy w stronę rozmówczyni, odsłaniając do tej pory zasłonięte powiekami mleczne tęczówki.
- Nazywam się Kerhje Una i poszukuję Anny Pandory Dissen. Przybywam w poszukiwaniu wiedzy.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Przed wyruszeniem w drogę Arios zdążył porządnie wypocząć i zebrać siły. Po zaleczonej przez pustelniczkę ranie została niewielka, wybielona szrama, której jakąkolwiek obecność sygnalizowała dziura w pancerzu po nieszczęsnym bełcie, który przeszedł przez brzuch elfa na wylot. W wolnym czasie Leśnik zdołał załatać braki w uzbrojeniu, za pomocą nadpalonych kawałków kory, które wszył w pancerz, łącząc krawędzie skóry. Nie miał czasu na lepszej jakości zabieg, a od najbliżej osady driad, które mogłyby mu pomóc, dzieliło go kilka dni marszu przez chaszcze i dwukrotnie dłuższe czuwanie pod samotnym dębem, nim te kochające naturę istoty zaufają mu bezgranicznie. Choć ten bronił ich nie jeden raz, musiał przestrzegać tej zasady, jeśli chciał poprosić o pomoc strażniczki lasu. Zwykle jednak sobie radził, korzystając ze wszystkiego, co dawała natura oraz wnoszący na teren lasu łowcy. Z tego typu symbiozy z osobami, które mordował, korzystał zawsze, gdy miał ku temu okazję.
W przeciwieństwie do swojej towarzyszki, Arios nie posiadał żadnych motywów, by opuszczać las. Ten dawał mu wszystko, od rodziny po grób, więc wychodzenie po za jego granice, a tym bardziej, by wejść w paszczę lwa, nie bardzo napawało go radością. Mimo wszystko zobowiązał się pomóc pustelniczce i nie zamierzał łamać danego słowa. W tym celu pożegnał wilcze stado, które niezadowolone opuściło chatę, a następnie sprawdził ostrza i mocowanie maski, by ta nie spadła w tłumie. Przez myśl przeszło mu nawet, by jednak ją zdjąć, gdyż w Menaos mogli siedzieć łowcy nagród, którzy będą go znać. Jeśli nie osobiście, to z opisu nielicznych kolegów po fachu, którym udało się przeżyć, a którzy zmarli kilka godzin później od odniesionych ran. Na decyzję końcową główny wpływ miała obecność dziewczyny. Ślepa i obładowana torbami stanowiła idealny cel dla złodzieji, więc obecność zamaskowanego wojownika mogła skutecznie odstraszać. Zatem maska pozostała na swoim miejscu.
Przyjmując od dziewczyny część jej bagażu, Arios ruszył za nią dziarskim krokiem, pozostając czujnym na wszystko, co kryło się w lesie.
Zatrzymał się dopiero przed bramą miasta Menaos, a raczej to pustelniczka go zatrzymała i wyraziła podziękowania. Elf przez krótką chwilę podziwiał architekturę muru i pierwszych budynków, po czym ruszył za towarzyszką, sygnalizując dalsze świadczenie pomocy. Jakoś nie wyobrażał sobie porzucić ją w tym momencie.
Na jej słowa o stworzeniu zagrożenia nie zareagował. Przyjął je z obojętnym wyrazem twarzy, w pełni rozumiejąc obawy, które nią kierowały. Nie codziennie przecież można być świadkiem jak watacha wilków chodzi za jednym człowiekiem, dopraszając się jego powrotu do domu. Cieszył się, że skończyło się tylko na warczeniu ze strony samic, a nie na otwartym ataku, gdyż elf nie dałby rady zapanować nad wszystkim i z całą pewnością i jemu by się oberwało. Pochwalał także w duchu determinację dziewczyny, jej szczerość i chęć poprawy swoich umiejętności, aby w przyszłości nie skończyło siębto tragedią. Tak długo jak las nie nakazywał mu wracać, mógł towarzyszyć jej i pomagać.
Szukanie nauczyciela dla pustelniczki nie było w cale takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Ludzie patrzyli na nią krzywo z dozą pogardy, lecz twarze mieli ściągnięte w dół i przyprószone bladością, gdy ich spojrzenia zatrzymywały się mimowolnie na jego oczach, ty też raczej czarnych oczodołach. Widok pustych plam napełniał serca przechodniów lękiem, a serce dziewczyny bezpieczeństwem. Nawet strażnicy czarodzieja nie mogli się powstrzymać i nie sięgnąć po miecze w obawie, że zielony demon się na nich rzuci. Arios zachowywał jednak pełen spokój i opanowanie, co rusz pozbywając się bagażu, który udało się sprzedać. Cały czas jednak czuł nieodparte wrażenie, że ktoś go obserwuje i jego podświadomość nie miała na myśli co drugiego mieszkańca miasta. W końcu jednak dziewczynie udało się zdobyć potrzebne informacje i mogli już opuść Menaos.
Kroki doprowadziły ich do zadbanego, ukrytego wśród drzew zamku, przepełnionego dziwną aurą. Elf skulił ramiona czując na sobie coś więcej niż spojrzenia ludu w jego murach, jednocześnie sprawdzając ostrza. W razie walki nie sięgnie po nie, ale wolał mieć pewność, że są na swoim miejscu, gdyby przeciwników było tuzinkrotnie więcej niż on posiadał kończyn.
Słysząc dziwne kroki, Leśnik poderwał głowę i spojrzał na niewysoką kobietę w ciemnym pancerzu. Szła dostojnie, bez skrępowanych ruchów, otoczona eskortą. Jej członkowie nie wyglądali na dezdusznych upiorów, ale mimo to Arios miał na oku ich ręce, kołyszące się niebezpiecznie blisko rękojeści mieczy.
- Arios - przedstawił się, kiedy zrobiła to towarzyszka, czując, że tak należy, ale zaraz zamilkł i utkwił wzrok w ziemii. A przynajmniej tak to wyglądało.
Awatar użytkownika
Alisandra
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alisandra »

Bolał ją każdy mięsień. Od dnia, w którym opuściła swojego Opiekuna podróżowała przez las, starając się omijać wszelkie szlaki i wydeptane ścieżki. Nie robiła dłuższych postojów. Zrezygnowała nawet ze snu. Wiedziała, że ma czas. Nie było dokąd się śpieszyć. Nie miała jasno określonego celu podróży, jednak wciąż ilekroć zamykała oczy chcąc choć na chwilę odpocząć i zregenerować siły, wracały do niej wspomnienia. Ten krzyk. Przerażający krzyk płonących magów. Nie mogła spać, więc pozostawało jej jedynie iść przed siebie.
Bose stopy krwawiły, odarte przez kolczaste krzewy i wystające korzenie wielkich drzew. Prosta biała suknia, którą nosiła, była teraz poszarpana i brudna, jakby dziewczyna przedzierała się przez bagna a nie las. W duchu co chwila karciła samą siebie, że nie przemyślała tego. Powinna zabrać ze sobą cokolwiek! Prowiant, wodę, nie mówiąc już o jakimś ubraniu odpowiedniejszym do podbijania świata. Ale nie. Oczywiście musiała dać się ponieść. Skorzystać z okazji i nim dotarło do niej co robi, uciec z jedynej bezpiecznej przystani, nie zostawiając sobie nawet możliwości powrotu.
Jej ściśnięty żołądek znów przypomniał o swoich potrzebach zaciskając się jeszcze mocniej, przyprawiając przy tym Alisandrę o mdłości. Musiała coś zjeść i to jak najszybciej. Czuła już jak opuszczają ją siły, jeśli nie zacznie działać rozważniej długo nie nacieszy się wolnością. Rozważała przyjęcie swojej lisiej formy mając nadzieję, że tak zaoszczędziłaby więcej czas i pokonałaby znacznie większy dystans, jednak nie mogła się do tego zmusić.
Docierając do obrzeży lasu, zatrzymała się w jego cieniu uważnie obserwując okolicę. Pierwszy raz dane jej było zobaczyć tak wielką otwartą przestrzeń. Ogromne połacie ziemi na których rosły w równych rzędach różne rodzaje upraw, zdawały się zarazem czymś pięknym jak i przerażającym. Ludzie właśnie kończyli swoją pracę i pośpiesznie zbierając narzędzia kierowali się w stronę zabudowań na obrzeżach lasu. Dopiero teraz Alisandra uniosła wzrok na piękną, białą budowlę otoczoną grubymi murami. Nigdy dotąd nie przypuszczała, że coś takiego może w ogóle istnieć. W jej mniemaniu już mała chatka Opiekuna była szczytem architektury, jak więc komuś mogło udać się stworzyć coś tak kolosalnie wielkiego?
Jej zachwyt szybko uleciał, kiedy poczuła kolejny atak głodu, zaciskający wokół jej żołądka niewidzialną pętle. Zgięła się w pół starając się powstrzymać jęk bólu. Musi szybko znaleźć coś do jedzenia, kilka podejrzanych owoców, na które się skusiła w lesie nie zaspokoiło najwyraźniej jej potrzeb. Ale gdzie szukać pożywienia? Z pewnością nie w tym ogromnym zamczysku, ale małe chatki chłopów wyglądały już o wiele bardziej zachęcająco. Nie powinna mieć wielkiego problemu z zakradnięciem się do nich i pożyczeniem sobie odrobiny prowiantu, a jeśli dopisze jej szczęście może wpadną jej w ręce jakieś ubrania, w których dalsza podróż nie będzie taką katorgą.
Trzymając się linii drzew, Alisandra dotarła do pierwszych murów i starając się kryć w ich cieniu, zakradła się do jednej z chat. Przylgnęła do kamiennej ściany czując jej przyjemny chłód. Zapachy wydobywające się z kominów stawały się torturą. Nie mogąc już zapanować nad głodem, postanowiła iść na żywioł. Wślizgnęła się do chaty, która na jej szczęście okazała się być kompletnie pusta. Dopadła do stołu, na którym ktoś zostawił świeżo upieczony bochenek chleba. Nie wierząc w swoje szczęście złapała jedzenie, jakąś sporych rozmiarów szmatę i zawiązując jej rogi poczęła wrzucać w ten prowizoryczny worek kilka owoców, chleb i spory kawałek surowego mięsa. Rozglądała się właśnie za jakimś ubraniem, kiedy usłyszała za sobą ciche skrzypnięcie drewnianych desek. Niczym spłoszone zwierzę, Alisandra położyła po sobie uszy odwracając się w kierunku drzwi, w których teraz stała zgarbiona starsza kobieta.
- Złodziej!- krzyknęła głośno.
Alisandrze nie trzeba było mówić co ma robić w takiej sytuacji. Spanikowana, przycisnęła do siebie tobołek i nie bacząc na nic wskoczyła na mały, rozchybotany stół, po czym wyskoczyła z chaty przez otwarte okno. Wypadła prosto na ścieżkę prowadzącą do zamczyska. Wciąż słyszała za sobą krzyk kobiety. Nie oglądając się za siebie, puściła się biegiem przez zabudowania, uskakując przed obcymi chłopami, którzy rzucili się w pościg. Serce waliło jej jak oszalałe. Już widziała skraj lasu, już prawie jej się udało, kiedy coś uderzyło w nią od boku z ogromną siłą. Uderzyła o ziemię. Poczerniało jej przed oczami, zakołowało w głowie. „Muszę biec.” Nie zdołała się podnieść, ktoś skutecznie unieruchomił ją wbijając stalowe widły w ziemię, tak że między zardzewiałymi zębami znalazła się jej szyja. Czuła nieprzyjemne otarcia na skórze, a im mocniej widły zagłębiały się w glebie, tym trudniej było złapać jej dech. Wierzgała próbując wydostać się z pułapki, ale na nic się to nie zdało, a jedynie pozbawiła się resztek sił. Ktoś wezwał straż. Chłop, który pilnował żeby przypadkiem nie zdołała uciec przyglądał jej się z dziwnym rozbawieniem.
- Sądzisz, że co z nią zrobi nasza Pani kiedy się dowie?- zapytał mężczyznę stojącego obok z pochodnią. Mieli podobne rysy twarzy, obaj wielcy o dłoniach jak bochenki chleba.
- Zależy jaki ma humor.- odparł enigmatycznie drugi. Nim zdołała dowiedzieć się czegokolwiek więcej pojawili się kolejni obcy, z tą różnicą, że ci nie wyglądali na zwykłych chłopów. Nosili na sobie zbroje, a przy pasie wisiała broń. Zmroziło ją. To nie mogło oznaczać nic dobrego. Chłopi bez słowa odsunęli się od niej, wyrywając z ziemi widły, które krępowały jej ruch i oddech. Dziewczyna nie drgnęła patrząc z przerażeniem, na ubrane w stal postacie. Marzyła o tym, żeby być niewidzialna. Jeden z gwardzistów pochylił się nad nią i zacisnął palce na jej ramieniu w żelaznym uścisku, po czym poderwał ją w górę jakby była listkiem unoszonym przez wiatr.
- Pójdziesz z nami.- zakomunikował lodowatym głosem. Alisandra nie zamierzała się sprzeczać. Właściwie to gardło miała tak ściśnięte strachem, że z trudem łapała oddech, nie wspominając już o wydaniu z siebie jakiegokolwiek głosu. Strażnik szarpnął ją kilka razy, lecz widząc że dziewczyna nie stawia nawet najmniejszego oporu, odpuścił i spokojnie poprowadził ją, aż do bramy zamku. Zatrzymali się w odległości kilku kroków od dwójki dziwnych istot i otoczonej gwardzistami kobiety. Nie wiedziała które z nich budziło w niej większy lęk. Blada i ślepa dziewczyna, zamaskowana postać, czy kobieta o czarnych oczach. Każde budziło lęk i grozę. Każde na swój sposób. Może jednak Opiekun miał rację, może nie powinna opuszczać schronienia.
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

Przyjrzała się od stóp do głów nowym przybyszom, oceniając wygląd, a może nawet dusze. Obserwowani nie mogli tego zobaczyć, gdyż czarne jak smoła oczy nie ukazywały źrenic. Korciło ją, żeby szybko zerknąć do ich umysłów, ale tak zbyt szybko zepsułaby sobie zabawę poznawania nieznajomych. Wyczuła od kobiety jakąś... odpychającą energię. Zaklęcie ochronne, domyśliła się Anna. "Interesujący jest ten osobnik w masce. Ciekawe czy chroni tożsamość, czy jest oszpecony."
- No cóż, z pewnością trafiłaś do właściwego miejsca. To mnie zwą Pandorą, a to jest moja skromna posiadłość. - Wskazała otwartą dłonią na budynek za plecami.
- Miło poznać i ciebie Ariosie. Ty... Nie wydajesz się szukać wiedzy jak przyjaciółka. - Złapała się za podbródek, udając zamyślenie. - Wyglądasz, jakbyś nie chciał do końca tu być. Z pewnością masz swoje powody, by tu być.
- Ach, jak tak na was patrzę, to przypominam sobie, że tak od dawna nie miałam gości! Ale co tak będziecie pod gołym niebem stać, jak noc się zbliża! Zapraszam do środka, służba zaraz przyszykuje wam pokój. Chyba że chcecie osobno? Wasza wola.
Nakazała strażnikom zaprowadzić gości do sali gościnnej oraz podać jadło i napitek.
- Jeszcze jedna tylko rzecz, podobno miało być trzech gości?
Gdy tylko skończyła mówić w jej polu widzenia pojawiła się dwójka strażników prowadzących zmizerniałą lisołaczkę.
- O lisie mowa, a lis za rogiem.
- Pani! Ten złodziej próbował okraść naszych rolników! Zarekwirowaliśmy fanty!
- Hm, pokaż to — odebrała zawiniętą chustę i wyciągnęła kilka jabłek i chleb. Oddała wszystko innemu strażnikowi.
- Ukradła tylko jedzenie! - Przyjrzała się sińcom na szyi od wideł. - Nie musieliście jej chyba aż tak trzymać. Ona sama ledwo stoi.
- Próbowała uciec! Musieliśmy użyć drastycznych środków.
Anna przez chwilę zamyśliła się nad losem lisołaczki. Wpatrzyła się wprost do przerażonych oczu.
- Dziś i tak jestem dobroczynna, to czemu przestać teraz. Ją też zabierzcie z gośćmi i nakarmcie. Później umyjcie i też przyszykujcie dla niej pokój. Podobno karma wraca. Chyba że zacznie znowu uciekać, to ją pośćcie. Nikogo nie będę zmuszać.
Poszła razem z tą dwójką strażników eskortujących lisołaczkę, teraz bez agresji.
- Powiedz mi dziecko jak ci na imię? Wyglądasz, jakbyś uciekała przed samym piekłem. Nawet jeśli tak było, nie oceniam. Sama nie wyglądam najlepiej, nieprawdaż? - Uśmiechnęła się do niej na pokrzepienie.
- Nie jestem może uosobieniem cnót, ale tutaj będziesz bezpieczna.

Doszli przez przestronny park do sali gościnnej. Przestronnego pomieszczenia z sofami, fotelami, rozpalonym już kominkiem i zastawionymi stołami. Oddelegowała ludzi próbujących wygonić gawrona z pałacu. Czuła więź między nim oraz tą kobietą i domyślała się, jaka jest dokładniej. Zasiadła przy stoliku, podczas gdy służba przynosiła wina, tace z owocami, serami i ciastkami.
- Widzę, że jesteście zmęczeni po podróży, ale z doświadczenia wiem, że po zakończeniu wyprawy najlepiej jest nasycić się czymś soczystym i słodkim. Jak winogrona. - Zachęcając gości, wzięła jedno do buzi.
Zrobiła przerwę z rozmowami, aby goście mogli spróbować przysmaków na stole. W ukryciu również odczytała ich aury.
- Ciekawa kompania zawitała do moich progów. Pustelniczka, skryty elf i ach, płomienista lisołaczka!
- Skąd przybywacie? Mam nadzieję, że nie z Menaos, tam to straszną mają wobec mnie opinię! Aj-waj, jakbym im coś złego zrobiła! Tyle lat nawet nie odwiedzałam tego miasta, powstała tam pewnie ze mnie miejska legenda czy coś w tym rodzaju... Smuty na bok! Polecam ten grillowany ser Halloumi, świetnie smakuje skroplony cytryną.
- Powiedz mi Panno Kerhje, jakiej wiedzy głównie u mnie poszukujesz? Bibliotekę mam rozległą, sama wiem co nieco. Grać na skrzypkach mistrzować nie będę, bo sama jeszcze się uczę ku cierpieniu służby.
Kilka dyskusji później po ustalonym sygnale służki wniosły suszone śliwki.
- Ach, jakże miło było porozmawiać z kimś nowym! Ale jutro też jest dzień! Służki odprowadzą was do wyznaczonych pokoi, tam również znajdziecie czyste okrycie i wanny z ciepłą wodą. Moczenie w łaźni jest przyjemniejsze, ale to może następnym razem. Jeśli stroje nie będą pasować lub będziecie mieli inne uwagi, to nie krępujcie się zapytać.
Udała się do pracowni, wywieszając przy okazji na drzwiach plakietkę "Przed wejściem pukać!" i posprzątała harmider po przerwanym eksperymencie. Pracownia to jedno z niewielu pomieszczeń gdzie nikt nie mógł bez zgody Anny wchodzić. Tym bardziej przekładać książek na półce.
Nie niepokojona udała się do głównej sypialni i przebrała w koszulę nocną. W spokoju pustego pokoju spróbowała wejść do umysłu gawrona.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Horyzont rumienił się, a zachodzące słońce rzucało ciepłe światło na twarze zgromadzonych. Odcień skóry Pandory Dissen, a nawet samej Kerhje Uny wydawał się zdrowszy i bardziej... ludzki. Widmowa postać elfa wciąż jednak pozostawała tajemnicza i nieprzenikniona.
        „Arios” usłyszała nagle. Znowu słowo wydawało się pochodzić z odległego snu. Jak gdyby dziewczyna wciąż wędrowała daleko poza własnym ciałem, wraz z umysłem zwierzęcia. Ten krótki dźwięk, który wydobył się spod maski mógłby być wyłącznie omamem słuchowym – tak zaskakujące było jego zaistnienie. I gdyby nie późniejsze słowa gospodyni zamku, pustelniczka pomyślałaby, że pozbawiony jest znaczenia. Właśnie zdała sobie bowiem sprawę, że do tej pory nie poznała imienia swojego zagrożenia, pacjenta a teraz towarzysza i strażnika. Jak gdyby nie będąc pewna tego właśnie słowa, Kerhje prawie niesłyszalnie powtórzyła imię. A więc posłaniec Matki Natury posiadał je. Dostosowano go do potrzeb ziemskiego żywota, bowiem tutaj wszystko musiało mieć swoją nazwę. Bez imienia nie istniałeś.
        W tym czasie Oczko zaczął kraczeć i trzepotać nerwowo skrzydłami. Jego uwaga rozproszyła się i dziewczynie ciężej było zapanować nad jego umysłem. Zirytowany ptak usiadł na czubku bramy i z góry obserwował całą sytuację. Utrudniło to dziewczynie normalne funkcjonowanie, więc zerwała na chwilę połączenie, by dokończyć mini-rytuał ochronny. Z grubsza miał on na celu zabezpieczenie się przed magicznymi atakami z zewnątrz, głównie zaś umysłu. Nie był jednak nieprzeniknioną bramą i nie obejmował nikogo poza nią samą. Skutecznie za to utrudniał potencjalne ataki. Przed fizycznymi, niemagicznymi nie miała żadnej magicznej obrony. Owszem, posiadała ostrze, którym potrafiła się w razie potrzeby posłużyć, jednak w tej kwestii głównie musiała zdać się na... Ariosa. Trzeba jednak przyznać, że nie spodziewała się ich. W tym miejscu, mimo licznych strażników, bardziej podejrzewała magię o tworzenie zagrożeń. A może nawet ich całkowity brak... W każdym razie chciała wierzyć, że ostatnie ofiary, z którymi miała do czynienia wystarczą na długi czas losowi. Oby nie zsyłano jej więcej widoku cierpiących i w końcu martwych ludzi. I choć serce pragnęło spokoju, to rozsądek i paranoja robiły swoje. W mieście było okropnie, ale wtedy działała jeszcze pod wpływem chwili i nie myślała za bardzo o tym. Teraz zaczynała myśleć trzeźwo i zapamiętawszy widok roztaczający się przed Oczkiem, poczuła ukłucie strachu. Ludzie. Tak wielu ludzi, na małej przestrzeni. Ludzie z bronią i pewnymi rękoma. Kobieta o której krążyły pogłoski. Z pewnością potężniejsza od Kerhje. Nawet gdyby jej zdolności i moc nie były wiele większe od tych pustelniczki, to... miejsce w którym się znajdywali mogło jej dać przewagę. Dziewczyna wyczuwała znajdujące się w pobliżu miejsce mocy. Już tutaj energia delikatnie mrowiła w palce.
        Gościnność Pandory Dissen była rozbrajająca. Wyczuwało się jej pewność siebie, ale jednocześnie coś... niepewnego, co w każdej chwili mogło nadejść. Kerhje pomyślała, że może tak właśnie ma być. Jeśli jest potężniejsza od pustelniczki, to jej moc emanowała wzbudzając respekt. Czy nie taki powinien być nauczyciel? Próbowała więc opanować swoje lęki i obrócić je na korzyść. Choć im dłużej widziała tak wielu strażników, tym bardziej rosła jej drażliwość.
        Z rozmyślań w końcu wyrwały ją słowa kobiety. Kierowała je do elfa, który choć wydusił z siebie jedno słowo, z pewnością nie miał ochoty robić tego więcej. Pustelniczka przejęła więc jego rolę.
- Arios... jest moim towarzyszem. Jeśli zechcesz przyjąć mnie, po prostu przyjmij i go, Pani Dissen.
        I tak też się stało. Kerhje prosiła o dwa oddzielne pokoje, choć wydawało jej się to nieco ponad miarę wygodnickie. Mimo wszystko przywykła do umiaru i małej przestrzeni chaty. Pamiętała jednak co nieco z życia w większym luksusie i wiedziała, jak zostałoby odebrane wybranie wspólnej komnaty. Nie wiedziała co o tym myśli sam elf, bezpieczniej więc było wybrać dwa pokoje. Co zresztą da im nieco kochanej samotności do przemyślenia spraw.
        Lecz kiedy mieli ruszać ku wnętrzu zamku, padły kolejne słowa i oto dało się słyszeć, że nadszedł ktoś jeszcze. Kerhje złapała nieco spokojniejszy umysł gawrona i spojrzała na przybyłych. To co zobaczyła ścisnęło jej serce. Kolejni strażnicy, jakby nie istniał tu nikt poza nimi i... dziewczyna. Jedna z tych, które pustelniczka czasem widywała w Szepczącym Lesie. Ta jednak nie miała wesołego błysku w oczach, jak tamte. Była inna, widocznie skrzywdzona i okradziona ze swawoli znajomych zmiennokształtnych. W podartej sukience, brudna i wychudzona musiała przeżyć coś strasznego. Gdyby tylko Kerhje miała na nią lepszy widok niż z góry bramy... Z pewnością mogłaby ocenić ją lepiej. Z cała pewnością widziała jednak uszy, wyłaniające się spośród kosmyków ciemnych włosów i to one napełniały serce pustelniczki goryczą. Ona była kochanym dzieckiem Matki, Las ją kochał... Dlaczego więc musiała tak cierpieć?
        Sytuacja była dziwna, ale kobieta, być może nekromantka, zdawała się sobie świetnie radzić. I miłosiernie nie ukarała biedaczki, ale postanowiła pomóc.

        W środku pachniało samotnością. Lecz była to piękna samotność. Wnętrze urządzone z niesamowitym smakiem, choć oszałamiająco luksusowe, uspokajało kolorami i ciepłem ognia w kominku. Suto zastawiony stół przyciągał nie tylko spojrzenia trójki zgłodniałych wędrowców, ale i gawrona. Ten w końcu zostawiony w spokoju przez służbę nie omieszkał pilnować swojej właścicielki, będąc przy tym możliwie blisko mis z owocami. Dziewczyna nakazała mu jednak pozostać nieco dalej, w nagrodę dając soczystą śliwkę i dwa winogrona.
        Wszystko było cudownie przyjemne, nawet dla dziewczyny z lasu i las kochającej. Choć nie wyobrażała sobie mieszkać w takim miejscu, nie mogła zaprzeczyć, że była to ciekawa odmiana. Jedzenie było smaczne, choć pustelniczka nie zjadła za wiele. Było może tylko chłodniej niż w chacie i z pewnością ciężej było się poruszać po tak dużych przestrzeniach. Będzie trzeba mieć gawrona cały czas przy sobie.
        Byłoby może całkiem zwyczajnie i miło, ale rozluźnić nie pozwalały się trzy rzeczy. Po pierwsze bliskość strażników, po drugie tajemniczy wygląd gospodyni, po trzecie jej zdolności. Te ostatnie dały o sobie znać, gdy Pandora Dissen nazwała Kerhje „pustelniczką”. Rzeczywiście, jej wygląd mówił wiele o sposobie życia, jednak równie dobrze mogła mieszkać z leśnymi elfami czy driadami, a wtedy nazywać jej tak by nie można było. Potencjalna nekromantka wiedziała zatem o gościach więcej niż po sobie pokazali. Mogło to oznaczać, że korzystała z Magii Umysłu, ale to zostałoby wyczute, o ile nie jest mistrzem w tej dziedzinie. Mogła również posiadać interesującą wrażliwość na aury, o ile zwyczajnie nie była niezwykle bystra.
- Nie jesteśmy z Menaos, jednak z okolic – odpowiedziała. Starała się przy tym być uprzejma i kulturalna, tak jak to robiła kiedyś. Nie zamierzała jednakże na siłę zmieniać swojego charakteru i sposobu bycia. Bynajmniej nie zamierzała również kłamać. - Słyszeliśmy jednak wiele... powiastek. Ludzie lubią bajać, nie można mieć im tego za złe, póki nie chwytają za broń. I to pewna ich część skłoniła mnie do przybycia w to piękne miejsce.
        Kerhje zamilkła na chwilę, by ułożyć w głowie słowa. Z pomocą Oczka popatrzyła na smutne oczy lisołaczki, bezdenne Anny Pandory Dissen oraz skryte w cieniu Ariosa. Westchnęła cicho, gdy zdała sobie sprawę, że tak naprawdę w swoim dążeniu jest całkowicie samotna. I mogła liczyć wyłącznie na siebie, kiedy szło o przekonywanie co do słuszności własnego pomysłu. Odruchem potarła delikatnie bliznę na czole, zastanawiając się przez chwilę. W końcu położyła dłonie na stole. Nie było na co czekać. Trzeba było sprawdzić czy wszystkie te wysiłki mają jakikolwiek sens.
- Poszukuję wiedzy magicznej.
        Nie wyjaśniała niczego więcej. Jeśli trafiła do odpowiedniego człowieka, nie było takiej potrzeby. Zamiast tego skupiła nieco esencji własnego umysłu i wysunęła się nim delikatnie, niemal niezauważalnie do przodu. Jestestwo musnęło umysł gospodyni, niczego nie oglądając ani nie przekazując. Delikatna wstążka poruszona podmuchem otarła się o niego i powoli wróciła do siebie.

        Przyjemnie było zrzucić ubrania oraz buty i nareszcie czuć świat również na skórze. Łatwiej było się orientować w nieznanej przestrzeni, gdy zmysł czucia nie był przez nic blokowany. Kerhje postarała się zapamiętać układ mebli w pokoju, jednak opuszkami palców sprawdzała czy wszystko na pewno jest na swoim miejscu. Gawron był w pogotowiu, choć sam widocznie miał ochotę na odpoczynek. Siedział na parapecie spokojnie, a jego oczka wydawały się nieco mniejsze.
        Nie zamierzała skorzystać z ubrań i kosmetyków pozostawionych przez służbę. Na to było za wcześnie. Równie dobrze jutro mogła musieć ruszać w dalszą drogę. Pozwoliła sobie jednak na tę przyjemność skorzystania z wanny ciepłej wody. Zanurzyła się w niej całkowicie i pozostała pod wodą póki nie stała się gładką taflą. Efekt był cudownie wyciszający. Zmysły tłumiły się, a człowiek pozostawał sam na sam ze sobą. Kerhje starała się nie myśleć o niczym. Oczyszczała się z myśli niepotrzebnych. Dawała wytchnienie pozostałym. A gdy znów wynurzyła się, odkryła, że lęki nieco osłabły. Czuła się cudownie zmęczona, ale i nieswojo w tym pomieszczeniu, w tym budynku, w tym miejscu, z tymi ludźmi. Pomyślała o Ariosie którego wciągnęła do swojego życia, burząc jego spokojny pod wieloma względami, a przynajmniej znajomy, tryb życia. Miała nadzieję, że nie będzie żałował tej decyzji. Pomyślała również o lisołaczce, która pozostawała na razie zagadką. Kerhje odczuwała pragnienie pomocy tej biednej istocie, tak jak pomagała czasem zwierzętom w Szepczącym Lesie. Zastanawiała się nawet czy nie pójść do jej komnaty, by jeszcze przed spaniem spróbować uspokoić rozmową i sprawdzić czy nic jej nie dolega. W końcu... myślała o Annie Dissen. Musiała dowiedzieć się kim jest, czy będzie chciała ją uczyć i czego pragnie w zamian.
        W końcu wyszła z wanny, wytarła się i nałożyła szarą koszulę nocną z własnej torby. Na całość narzuciła płaszcz, nie używając przyniesionej podomki. Wtedy też przywołała do siebie gawrona, lecz gdy delikatnie wsunęła się w obręby jego umysłu, poczuła, że coś jest nie tak. Nigdy wcześniej nie czuła tego dziwnego oporu i zaniepokoiła się, że może nadwyręża siły Oczka. Zostawiła go więc w spokoju, pozwalając robić co chce i ruszyła do pokoju lisołaczki.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Elf stał w dalszym milczeniu, obserwując spod lekko przymróżonych powiek gospodynię i właścicielkę zamku, towarzyszącą jej eskortę, pustelniczkę oraz otaczający ich kordon służby, który na tę chwilę nie miał nic lepszego do roboty. Oddychał przy tym spokojnie i równo, nie chcąc zdradzić się swoją nie chęcią pobytu na zamku, lecz słowa, które dał dziewczynie, zamierzał dotrzymać choćby ze względu na honor, który posiadał, a który zdażało mu się gubić podczas walki z łowcami nagród i na nowo odzyskiwać zaraz po zwycięstwie. Oczywistą rzeczą było, że osoby trzecie nie podzieliłyby jego mniemania o sobie, gdyż styl, jaki prezentował wielce różnił się od ogólnie przyjętego. Arios zachowywał się, żył, a czasem nawet myślał jak zwierzę, stosując zasady natury przeciwko jej występującym. Postępował tak przez kilkadziesiąt ostatnich lat i nigdy nie miał sobie nic do powiedzenia.
W sytuacji, w której się znalazł, również milczał, zostawiając sprawę rozmów swojej towarzyszce, za którą tu w końcu przyszedł. To ona poszukiwała pomocy w nauce i rozwoju umiejętności, a on jej tylko towarzyszył, by nie czuła się samotna. Zmuszony do ostateczności gotowy był jej także bronić, zwracając dług, który u niej zaciągnął, gdy Kerhje zgodziła się go wyleczyć po niefortunnym spotkaniu z uzbrojonym w kuszę łowcą. Ta sytuacja na długo pozostanie w jego pamięci, gdyż po raz pierwszy zaatakował z roztargnieniem, nie zachowując wszystkich środków ostrożności. Gdyby wpierw rozbroił ich lub zmusił do odkrycia asów w rękawach, uniknąłby postrzału i wywróceniu spokojnego życia pustelniczki do góry nogami. Niestety na zawrócenie losu było już za późno: jego rana goiła się z minuty na minutę, łowcy leżeli pod zwałą ziemi i korzeni, a oni stali jak słupy soli przed gospodynią, póki ta nie odezwała się do nich pierwsza.
Słowa o swojej obecności zignorował i popatrzył na pustelniczkę, która śpieszyła z wyjaśnieniami. W głębi duszy cieszył się z takiego obiegu spraw. Kerhje mogła decydować za niego i bronić go przed natarczywymi pytaniami, a on samym milczeniem mógł stwarzać pozory, że nawet nie warto go o nic pytać, gdyż usta otworzy wtedy, kiedy uzna za stosowne, a i płynące z nich zdania będą bardzo skromne.
Inaczej wyglądała sprawa gestów.
Kiedy Anna zaproponowała posiłek, Arios skłonił się sztywno i podążył za towarzyszką oraz jej gawronem, który nie odstępował ich nawet na krok. Jego obecność, tak samo jak ślepota dziewczyny, już dawno nasunęła elfowi odpowiedź na nurtujące go pytanie, lecz Leśnik nie zamierzał się do tego wtrącać. Kerhje nawet zyskała w jego oczach, wykazując się olbrzymią siłą ducha i determinacją, radząc sobie z wadą, z którą on zapewne nie umiałby w sobie zabić.
Jego przemyślenia zostały jednak przerwane przez strażnika, najprawdopodobnie w randze kapitana, który przyprowadził ze sobą kolejną kobietę. Swoim wyglądem nie pasowała do otoczenia, co było widać przez zaschnięte błoto na jej skórze, ale zaraz cała sytuacja została wyjaśniona. No... prawie.
Utraciwszy jeden obiekt do uczepienia, strażnik znalazł drugi i to zaledwie w dziesięć sekund. Nim stopy elfa dostknęły marmurowych schodów żołdak doskoczył do niego i uniósł dłoń, dając znak podkomendnym.
- Broń do zdania - usłyszał Leśnik i poderwał lekko głowę, chcąc spojrzeć ponad barkiem żołnierza na gospodynię i towarzyszące jej dziewczyny. Nie doczekawszy się jednak reakcji Arios wyminął kapitana i pokonał kolejne stopnie.
W tym samym momencie, czując zniewagę, mężczyzna stanął sztywno wyprostowany i wyciągnął rękę po ostrze na plecach elfa. I tu popełnił błąd. Arios zareagował instynktownie i odskakując w piruecie, przypadł na schodach jak dzika pantera gotowa do skoku. Następnie przeniósł ciężar ciężkości na ręce, oparł się na nich, a dwiema nogami kopnął kapitana straży w brzuch. Skórzane buty z twardą podeszwą zadzwoniły o napierśnik, co w konsekwencji zrzuciło ze schodów jego właściciela. Po obserwujących to wydarzenie osobach przeszły szmery, ale nikt, nawet eskorta, nie próbowała już do niego podejść. Nie zaczepiany, Leśnik poprawił miecze i zniknął w progu zamku.
Stół zastał już zastawiony do syta, lecz dojrzawszy pewne niedogodności, zasiadł w rogu i w milczeniu przyglądał się otoczeniu. W końcu jednak sam zgłodniał, co odbiło się westchnięciem rezygnacji, po którym Arios sięgnął do maski i sciągnął ją razem z kapturem, odsłaniając swoje oblicze. Wiedział już, że Kerhje odpowie na to obojętnością, widziała go już takiego w chacie, ale dla Anny i tajemniczej nieznajomej do tej pory pozostawał istotą bez twarzy.
Z zapełnionych do syta tac, poczęstował się jedynie świeżymi owocami, które w milczeniu przeżuł, przysłuchując się monologowi Anny. Wśród pojęć, które zastosowała obce mu było tylko "służki", "łaźnia" oraz "wanna". Jesne, sam często nazywał się w myślach sługą Lasu, ale było to o tyle trafne, że widział głębszy sens w swoim postępowaniu.
Resztę jakoś przełknął i zapomniał, zdając się na instynkty samozachowawcze, które jeszcze w nim nie umarły.
Odprowadzony do pokoju, od razu zamknął za sobą drzwi, zostawiając na korytarzu służącą gospodyni wraz z ubraniami. Nie potrzebował nowego stroju, zwłaszcza, że oferowano mu białą koszulę i brązowe spodnie z trzewikami. Nie zamierzał także korzystać z dóbr dostępnych w pokoju. Łóżko i szafy były mu kompletnie obce, podobnie jak lustra i blaszana balia w osobnym, małym pokoiku. Nie do takich warunków był przyzwyczajony, a i tak uważał, że kąpiele w rwących rzekach i spanie pod gwiazdami to większy luksus niż wypchana pierzem pościel na łożu wielkości tratwy.
Nie zamierzał jednak mówić tego głośno.
Kiedy w końcu ucichły odgłosy kroków na korytarzu - znak, że służąca odpuściła sobie na siłe podanie mu ubrań - Arios podszedł do okna i otworzył je, by rozeznać się w sytuacji. Jego pokój znajdował się na drugim piętrze, co nie stanowiło dla niego problemu, gdyby nie to, że wzbudziłby sensację mieszkańców i strażników. Zwłaszcza tego, którego kopnął. W tym celu Leśnik wyszedł na parapet, zamknął za sobą okno i sprawnie, niczym puma, skoczył przed siebie, łapiąc się gałęzi sporych rozmiarów dębu. Miał szczęście, że drzewo rosło blisko, a on umiał się wspinać, w przeciwnym razie upadek nie należałby do przyjemnych.
Znajdując sobie dogodne miejsce, elf wyciągnął nogi i sięgając po ostrza, wbił je w gałąź pod sobą, by w razie upadku, którego i tak nie planował, miał szansę się ich złapać. Tak zabezpieczony, zwiesił głowę na piersi, jeszcze przez chwilę obserwując krzątających się w dole strażników, aż w końcu zasnął, wyczekując nowego dnia.
Awatar użytkownika
Alisandra
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alisandra »

Serce waliło jej jak młotem. Teraz, kiedy była bliżej czarnookiej kobiety, przerażała ją jeszcze bardziej. Puste niczym studnia oczy, były dla niej obce i nieodgadnione, ciemne żyłki na jej powiekach, te niebieskawe usta i zbroja… Patrząc na nią wszystko w Alisandrze zdawało się krzyczeć, żeby uciekać, powstrzymywał ją jedynie paraliżujący strach. Miała wrażenie jakby powoli zamieniała się w bryłę lodu.
Z napięciem obserwowała jak obca przegląda zabrane przez nią jedzenie. Była pewna, że to już koniec. „Moja podróż chyba szybciej się zakończy niż zacznie’’- przeszło jej przez myśl. Pewna swojego losu już żegnała się ze światem, dlatego kiedy ta przerażająca obca postanowiła jej nie karać, ale i ugościć, Alisandra nie mogła uwierzyć. „Z pewnością to podstęp.”- analizowała w popłochu to co się wokół niej działo.- „ Pewnie chce uśpić moją czujność.” Dziewczyna nie wiedząc nawet czy zdołałaby uzbierać w sobie tyle śmiałości, by choć spróbować odmówić zaproszenia, ruszyła za eskortą w stronę posiadłości. Szła skulona w sobie, wbijając wzrok w ziemię. Nie rozglądała się wokół, nie podziwiała ogrodów, tylko parę razy uniosła oczy, kiedy gospodyni próbowała do niej zagadnąć. Nie odpowiedziała jej nawet słowem. Nie dlatego, że chciała ją obrazić. Nie, na to by się nie odważyła. Po prostu przez zaciśnięte ze strachu gardło nie była w stanie wydusić z siebie nawet własnego imienia. Nie pozwoliłaby sobie też na jakąkolwiek uwagę co do urody kobiety, po prostu nie jej było to oceniać, nie mówiąc już o tym, że gdyby przyznała głośno jak bardzo wydaje się jej przerażająca, mogłoby się to dla niej po prostu skończyć zdecydowanie gorzej niż zaproszeniem do stołu.
Tuż przed wejściem, kiedy strażnik zatrzymał zamaskowanego zerknęła obawiając się kolejnych kłopotów. Tak jak wyczuła, te nadeszły z niesamowitą wręcz prędkością. Alisandra z podziwem obserwowała poczynania obcego. Jak ktoś potrafi się tak poruszać? Tak walczyć i bronić? Po sekundzie przyszedł lęk. „Skoro tak łatwo poradził sobie z uzbrojonym mężczyzną, pomyśl co może zrobić z tobą.”- Przeszło jej przez myśl, po czym szybko spuściła wzrok, mając nadzieję, że w zamieszaniu nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Wchodząc do środka Alisandra czuła się maleńka. Przytłaczał ją majestat i wygoda sali, do której poprowadziła ich czarnowłosa. Skuliła się w sobie jeszcze mocniej, oplatając się jakby próbowała sama się przytulić i zajęła swoje miejsce. Potulnie położonymi po sobie uszami uważnie słuchała każdego padającego słowa, samej jednak nie zdradzając się nawet szeptem.
Kiedy służba zaczęła wnosić jedzenie, żołądek Alisandry skurczył się boleśnie przypominając jej o tym jak bardzo jest głodna. Mimo ponaglającego ją głodu, nie rzuciła się na jedzenie. Podskubywała małymi kęsami, każdy jej ruch był kilka razy przemyślany i wyjątkowo niepewny, jakby obawiała się, że ktoś zaraz sobie przypomni, że nie jest to miejsce dla niej i przegoni ją. Nie używała sztućców, zazwyczaj jadała samotnie w pośpiechu i nie przywykła do wystawnych uczt, a ta kolacja w jej oczach była niezwykle wyszukana. Nigdy dotąd nie widziała tyle jedzenia na raz, ani nie spotkała tyle nowych smaków.
Ukradkiem przyglądała się obcym przy stole. Jej uwagę zwróciła dziewczyna z ptakiem, który nie chciał jej opuścić nawet na chwilę. Rozpraszała ją obecność ptaka, którego nagłe ruchy straszyły ją od czasu do czasu. Zauważyła, że kobieta musi być niewidoma, ale jak w takim razie udaje jej się poruszać i normalnie funkcjonować? Może pomagał jej ten zamaskowany? W jej głowie piętrzyły się pytania i choć miała ochotę je zadać nie zdecydowała się na to. „Jeszcze nie.”- pomyślała-„ Może sami się zdradzą.”
Dotąd spokojny i nieruchomy jak kamień obcy o długich szpiczastych uszach, poruszył się i zdjął maskę, po czym nie zwracając uwagi na pozostałych zebranych przy stole, zaczął jeść. Było w nim coś przerażającego. Przypominał jej kogoś martwego. Niesamowicie blady, o zgaszonych czarnych oczach. Spuściła wzrok ponownie tego dnia udając, że nic nie widziała.
Zajęta obserwacją tej dziwnej dwójki na chwilę zignorowała obecność przerażającej gospodyni, lecz szybko okazało się, że to był błąd. Kiedy tylko czarnooka kobieta nazwała ją „płomienistą lisołaczką” omal nie stanęło jej serce. Uniosła na nią wzrok, wystraszona tego jak wiele kobieta o niej wie, a przecież jeszcze nie odezwała się słowem! Wie co zrobiłam? A co jeśli tak? Zaparło jej dech z przerażenia. Wpatrywała się w głębokie jak studnia oczy, tak to one ją tak przerażały, tak wyobrażałam sobie oczy potworów, o których mówił Opiekun. Czyżby trafiła do leża jednego z nich?! Lodowaty dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. Szybko odwróciła wzrok, zamykając się na powrót w sobie. Bezwiednie sprawdziła czy aksamitna obroża wciąż jest na jej szyi, od śmierci Opiekuna wolała się z nią nie rozstawać, sama nie pewna kontroli nad sobą. Gdyby nie jej blokada, pewnie spaliłaby już połowę posesji.
Resztę kolacji przesiedziała jak na szpilkach zastanawiając się co właściwie tu robi i czy rzeczywiście może zaufać gospodyni i obcym, czy może jest to jedynie powoli zaciskająca się wokół niej pętla. Jeszcze miała czas na ucieczkę, a przynajmniej tak jej się wydawało. Pozwoliła się mimo wszystko odprowadzić do przygotowanego dla niej pokoju. Pokoju… Spokojnie zmieściłaby w nim połowę chatki Opiekuna! Na je szczęście służący zostawili ją w spokoju, nie byłaby w stanie skorzystać z przygotowanej kąpieli w obecności kogokolwiek obcego. Z ulgą zrzuciła z siebie poszarpaną sukienkę i zanurzyła się w ciepłej wodzie. Wyszorowała porządnie całe ciało pozbywając się resztek ziemi i mchu. Zadowolona z efektu otrzepała mokre uszy niczym pies i odrzuciła kapiące kosmyki włosów z twarzy. Zerknęła na przygotowane dla niej ubrania. Dotąd widziała ubrania z tak wyszukanych materiałów tylko dwa razy. Opiekun miał dwa zestawy wyjściowych szat, które zabierał wraz z sobą w swoje coroczne podróże, w jednej z nich z resztą przyszło zginąć… Odrzuciła od siebie ponure wspomnienia i pośpiesznie wciągnęła na siebie jasnoniebieską koszulę nocną.
Chcąc odpocząć i zasnąć jak najszybciej, podeszła do wielkiego jak dla niej łóżka. Docisnęła posłanie, żeby sprawdzić jakie jest w dotyku. Miała wrażenie, że jej dłoń zapada się w miękkiej pościeli. Było to obce uczucie, do którego nie przywykła, sypiając na sianie nie sądziła nawet, że życie może być tak wygodne. Już miała wdrapać się na łóżko i zwinąć na nim, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Zatrzymała się w pół kroku patrząc niepewnie w stronę, z której dobywał się dźwięk. Najciszej jak się dało, podkradła się do drewnianych drzwi i wciągnęła kilka krótkich wdechów przez nos próbując wyczuć kto stoi po drugiej stronie. Poczuła zapach lasu i mchu oraz słabą woń pierza. Otworzyła drzwi zaciekawiona co obca jej ślepa dziewczyna może tutaj szukać.
Pierwsze co ją uderzyło to brak ptaka w pobliżu. Wyjrzała niepewnie na korytarz, żeby upewnić się, że zwierzę nie przyczaiło się gdzieś w cieniu. Upewniwszy się, że nie przewidziała się, zerknęła na swojego gościa.
- Jak trafiłaś tu sama?- zapytała cicho, lekko drżącym głosem. Zrobiło jej się żal dziewczyny. Odsunęła się robiąc jej przejście i uchylając szerzej drzwi.- Wejdź.
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

        Zrozumiale nie mówiła nic więcej, gdy lisołaczka nie odpowiadała na pytania. Była jeszcze zbyt zszokowana nową sytuacją. Może mieć traumę. Szepczący las to stosunkowo popularne miejsce przebywania magów. Chyba tutaj tworzono większość lisołaków. Miała okazję uciec od twórcy, to uciekła. Sama kiedyś myślała o spróbowaniu stworzyć taką, ale porzuciła naukę magii życia dla energii.

        Lekko zaniepokoiły ją hałasy dochodzące sprzed wejścia. Gdy elf wszedł z mieczami i bez strażników zrozumiała sytuację w lot. W innych okolicznościach po takiej scenie oferowałaby mu stanowisko w straży. Dosyć szybko zyskał szacunek lub strach gwardzistów. Wiedziała jednak, że natychmiast odmówiłby. Poza tym zawalczył o broń z obawy, nie honoru lub innej wartości. Niedługo lepiej przeanalizuje tego osobnika.
        Skryty w cieniu Arios westchnął i w końcu ściągnął maskę, ukazując twarz. Anna wyobrażała go sobie trochę inaczej. Jego czarne oczy za maską wcale nie były iluzją. Wychudzoną, kościstą twarz znaczyły jakieś zielone pigmenty. To nie mógł być zwykły elf. Sama jego aura jest nietypowa, potrafi prawie że znikać przed oczami. Nie ma żadnych magicznych przedmiotów, nie umie najwidoczniej używać magii. W jego oczach i ruchach widać skrytą determinację i cierpliwość. Błędnie oceniała go na zwykłego leśnego elfa. Stoi przed nią tropiciel idealny. Zlany z naturą ciałem i duchem.
        Nie mogła powstrzymać uśmieszku satysfakcji, gdy przerażona lisołaczka wbiła nagle w nią wzrok. Ma naturalnie potencjał magiczny, którego jest świadoma. Ta aura od jej obroży to nie wadliwe zabezpieczenie przed ucieczką. Twórca lub właściciel musieli zaopatrzyć ją w ogranicznik. Ciekawe, jaki ma poziom swojej mocy. Może jak się w końcu otworzy, pozwoli zademonstrować... Nie ściągała jej od przyjścia. Czy to znaczy, że nie potrafi całkowicie kontrolować magii? Tyle pytań, wkrótce nadejdą odpowiedzi.
        Kerhje odpowiadając na pytanie, podała motywator podróży do niej. Anna zesmutniała trochę na przedostatnie zdanie. Przypomniało to jej o przykrej przyszłości jej i posiadłości.
- Oczywiście, bajać im zabronić nie mogę. Kiedyś jednak wezmą za widły i mnie zaatakują. Nie chcę stracić tego miejsca, zostawiłam tu część duszy i życia. Nawet jednak na mnie szkoda tych wszystkich odważnych ludzi, gdybym została. Bronić swojego domu umiem, a pożytku z pozbycia się mnie wielkiego nie będzie. Jak to mówią, chwytaj dzień. Żyj, jakby ten dzień był twym ostatnim.
Dopadła ją fala nostalgii, póki pustelniczka nie zademonstrowała jej swoich umiejętności, subtelnie przekazując, czego dokładnie poszukuje. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, pokazując mimochodem kły, ucieszona, że przyszła uczennica już chce wykazać się mistrzyni. Pandora w odpowiedzi też wyciągnęła umysł z cielesnej skorupy, ale nie dotknęła odlatującego umysłu dziewczyny. Zamiast tego złapała go w żelaznym uścisku, niemożliwym do wyzwolenia. Rzuciła następnie nią z powrotem do ciała. Nie chodziło jej oczywiście o bezpośrednie skrzywdzenie jej, chodziło o pokaz siły i umiejętności. Bardzo bezpośrednia prezentacja z udziałem widowni.
"Co ty robisz? Głupia jesteś!?" - odezwał się czyjś głos w jej głowie. To nie była magiczna ingerencja.
"Demonstrację. Odejdź stąd, nie chcę cię słyszeć."
Głos tylko fuknął, ale odszedł, nie czując satysfakcji z nagłej konfrontacji. Gdy tylko Kerhje otrząsła się z uśmiechem na ustach proponowała rozejście do pokoi.

        Po wejściu do umysłu kruka prawie od razu patrzyła jego oczyma. Sam umysł Oczka już podświadomie kierował czyjeś umysły do narządów wzroku. Ta Kerhje ma talent i potrafi go wykorzystywać. Czuła się trochę podekscytowana myślą bycia nauczycielki. Zawsze to inni uczyli ją. Kiedy skończy tutaj, zamierza pójść do biblioteki poszukać jakichś lektur magicznych. Miała już kilka tytułów na myśli. Nie będzie jednak zanudzać ją teorią. Potrafi używać już daru, trzeba go tylko dobrze doszlifować. Wyrwała się z zamyślenia, gdy gawron nagle skoczył z szafy na parapet. Teraz miała zacząć się lekcja zerowa dla uczennicy. Zagrożenia płynące z braku zabezpieczeń Bardzo dobrze, że użyła run ochronnych przy pierwszym spotkaniu. To by jej nie powstrzymało, ale byłoby znaczącym utrudnieniem. Pozostawiła jednak sporą szczelinę. Otwarty umysł to jak niestrzeżona brama miasta. Kluczem do sukcesu był ten gawron. Nawet kiedy dziewczyna nie patrzyła jego oczami, istniała między nimi więź. Ta więź blokuje działanie podstawowych run. Dzięki temu Anna przeszła jak z wiatrem wprost do umysłu Kerhje. Delikatnie wejrzała do jej obecnych myśli. Rozmowa, lisołaczka... "Postanowiły sobie pogadać. Nie obrażą się, gdy tymczasem trochę poszperam we wspomnieniach." Jak pomyślała, tak zrobiła. Zanurkowała wprost do najważniejszych wspomnień. Nie ukrywała się z tym, bynajmniej! Przedzierała się siłą przez wszystkie świadome oraz nieświadome bariery i blokady. Agresywnie przeglądała wspomnienia, obdzierając Kerhje z prywatności. Musiała pogodzić się, że przed mistrzynią magii umysłu nie będzie mogła mieć tajemnic. W kilka minut poznała całą historię jej życia, przynajmniej te najważniejsze fragmenty. Gdy skończyła, zaczekała, aż jej świadomość pojawi się przed nią osobiście. Miała chwilę na przemyślenia. Słodka z niej dziewczyna. Wyrwana z rodziny, wychowana przez babkę. Wychowała ją na kochającą kobietę. Mocno nawet religijną, związana z Matką Naturą. Poczuła trochę wyrzutów sumienia, że tak agresywnie do niej wparła. Jakby na zawołanie obok jej persony pojawiła się inna postać. Wysoki mężczyzna, ubrany elegancko, brunet z krótkimi włosami. Poklepał ją po plecach, śmiejąc się jakby dwoma głosami.
- Dobrze jej zrobiłaś, Pandoro! Smarkacz nauczy się szacunku do ciebie. Jak dla mnie nawet trochę za szybko skończyłaś!
- ... - odpowiedziała mu jedynie ciszą.
- Nie mów mi, że nadal jesteś obrażona? - Zaśmiał się znowu, teraz głośniej. - Pamiętasz jak mówiłem, że słonie nie zapominają? Jak bardzo miałaś nadzieję, że ten, na którym jeździliśmy nadal nas pamięta?
Pandora chciała coś powiedzieć, ale oto zmaterializowała się Kerhje jako avatar umysłu. Bez słowa podeszła do niej i ignorując co mówi złapała ją za rękę. W jednej chwili z pustki wyobraźni pojawiły się w środku lasu przed chatką.
- Chciałabym zrekompensować szperanie ci w głowie.
Powoli podeszła do drzwi od chatki i zapukała, pozwalając by babcia otworzyła wprost przed Kerhje.
- Wnuczka? Wróciłaś tak szybko? Coś się stało? - Przeszła przez próg i zobaczyła Annę. Teraz była jednakże odmieniona. Wydawać by się mogło, że jakaś osoba podobna do niej rysami, ale o zdrowej cerze, cudownych zielonych oczach i rudych włosach.
- Oho, gość! Już szykuję herbatkę!
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Jej nadejście poprzedzał cichutki odgłos palców przesuwających się po ścianie. Zapamiętawszy poprzednio obraz korytarza, teraz liczyła na zapisanie trasy w mięśniach. Gdy jej dłonie dotykały przedmiotów wokół, a gołe stopy stąpały po zimnej posadzce, ryła sobie mapy w głowie i odruchach. Tak przeszła obok pokoju elfa i w końcu stanęła przed docelowymi drzwiami. Miała pewność, że są to te odpowiednie, gdyż wyczuwała przestraszoną obecność kilka kroków przed sobą. To musiała być lisołaczka.
        Zapukawszy nie czekała długo na wejście do środka komnaty.
        Wtedy to po raz pierwszy usłyszała głos dziewczyny i niemal jej ulżyło, ponieważ był pierwszym szczerym i raczej przyjaznym głosem od wielu dni. Choć słyszała już słowa Ariosa, to zdawały się być niemal iluzją. Były jak nieopanowany kontakt myśli, wskazówki. Nie był to zwyczajny dźwięk wspólnej mowy, który słyszy się zwykle od innych.
- Dziękuję – powiedziała. Jej głos był spokojny, podobnie do wyrazu twarzy, którą za to rozjaśniał delikatny uśmiech. – To nie była trudna droga. Wystarczy używać innych zmysłów i doceniać wspaniałą potęgę pamięci. Mogę usiąść? – spytała i chwilę później wyciągając dłoń przed siebie doszła do krzesła przy niewielkim stoliczku. Znajdowało się ono przy oknie i pustelniczka czuła chłód bijący z zewnątrz. Usiadła i westchnęła.
- Czasem bywa przekleństwem, ale jak widzisz może być bardzo pomocnym narzędziem.
        W ten sposób Kerhje próbowała dać do zrozumienia, że domyśla się istnienia okropieństw, które lisiousza musiała wciąż przeżywać. Nie liczyła na żadne zwierzenia, bo przecież zupełnie się nie znały, próbowała jednak być wsparciem okazując zrozumienie.
        Z kieszeni płaszcza wyciągnęła mały słoiczek z żółtawą zawartością. Postawiła go na stoliku.
- To maść nagietkowa. Posmaruj nią otarcia i skaleczenia. I... jeśli jest jeszcze coś...
        Urwała. Ktoś tu był. Ktoś jeszcze. Jego obecność przyprawiała o ciarki. Dziewczyna spoważniała, wyprostowała się.
-Arios? – powiedziała głośno.
Nie... To nie był on. Znała przecież „to coś”. Wielokrotnie odszukiwała tego, by zacząć widzieć. Nie słyszała jednak trzepotu skrzydeł, stukania pazurów czy dzioba.
- Oczko? Czy mój gawron tu jest?
        Wtedy poczuła znajomy ból głowy. Już raz go doświadczyła tego dnia. Podczas poczęstunku. Wtedy, w brutalny sposób, poznała potęgę Pandory Dissen. I choć przestraszyła się, to wiedziała, że tego właśnie szukała. Magia Umysłu nie jest prostą, łagodną sztuką. Oprócz dobroczynnej siły, ma moc obdzierającą ludzi z prywatności i poczucia wolności. Mimo, że pustelniczka nie zamierzała krzywdzić nikogo, to wiedziała, że i tego będzie musiała się nauczyć, by umieć się bronić. To mogła być jej pierwsza lekcja. Kerhje wyszła w świat, na jego jęzor, a on powoli zaczął ją trawić. Jeśli w jej chatce czas się zatrzymał, to tutaj z pewnością nabrał tempa.
        Normalnie Kerhje mogłaby nawet nie zauważyć, że ktoś właśnie wdarł się do jej umysłu. Obiekt poddany działaniu Magii Umysłu mógłby jej działanie uznać za bóle głowy, mdłości, ogólne pogorszenie nastroju, napady lęku, natłok myśli. Wszystko to można wytłumaczyć w inny sposób. Często jednak wyczuwa się pewną obecność, jednak wielu niemagicznych uznaje to raczej za jestestwa zewnętrzne, a nie przebywające dosłownie w ich głowach. Pustelniczka znała te symptomy i potrafiła odpowiednio zidentyfikować. Zdziwiło ją więc jak łatwo odkryła atak i jego sprawcę. Ten, a właściwie ta - gospodyni zamku – w ogóle się z nim nie kryła. Mogła oczywiście być niewprawiona, jednak najpewniej było to celowe. Być może, mimo bezczelnego obdzierania dziewczyny z wszelkich tajemnic, Pandora Dissen z szacunku, moralności czy w ramach błyskawicznej lekcji postanowiła nie kryć się ze swymi działaniami.
        Pustelniczka oczywiście próbowała się bronić. Wyobrażając sobie swój umysł jako kuliste pomieszczenie, znajdujące się w środku kilku innych w kształcie coraz większych kul, starała się wzmacniać każdą z powłok. Stając w niej od środka przekierowywała energię na coraz to kolejną barierę, która pękała pod naporem obcej siły. Była to jedyna obrona, której Kerhje się nauczyła. Sama ją wypracowała i niestety, jak widać, nie była najskuteczniejsza. Coraz bardziej przerażona uświadamiała sobie, że staje oto przed swoją nauczycielką całkiem naga i bezbronna. Było to tak, jak gdyby ktoś zrywał z niej kolejne ubrania ostrym narzędziem, a ona... a ona... Przypomniała sobie płonący budynek. Bezwładne ciała, krew... puste oczy dziewcząt w podartych spódnicach... oczy matki. Wszystko oglądane z perspektywy kruka, który już oczekiwał na posiłek. Kerhje drżała. Zabrnęły za głęboko. Ten mały pokoik był jej najgłębiej skrywanym sekretem, który obnażała wyłącznie w samotności przed Matką Naturą. Nikt nie miał tu prawa wstępu, ot tak po prostu. Ale teraz nie zdążyła wyrazić sprzeciwu. Teraz wiesz już wszystko. Pustelniczka zebrała się więc w sobie i gniew wywodzący się z tamtych wydarzeń przemieniła w barierę, która powoli starała się wypchnąć nieproszonego gościa na zewnątrz. Przeniknęły więc do większej kuli i tutaj zatrzymały. Tu odczuć można było równowagę i spokój z niej wynikający. Ścianki pomieszczenia porośnięte były bluszczem i pachniały ziemią, macierzanką i mokrymi liśćmi.
        Nie było już dalszej potrzeby obrony. Stąd obecność wycofała się już sama. W błyskawicznym tempie zbadała większość zakamarków umysłu dziewczyny. Kerhje podźwignęła się na nogi nieco chwiejnie, i chwytając po drodze ramię lisołaczki, by się utrzymać, wyszła na korytarz. W odruchu obronnym i troski odszukała umysł gawrona, by sprawdzić gdzie się znajduje, a później skierowała w stronę Ariosa. Była tak otumaniona, że nawet nie zaskoczyło ją gdy zrozumiała, że choć już śpi, to nie w przydzielonym pokoju. Zaledwie musnęła jego umysł, nie wybudzając i powróciła do siebie. Czuła się wyczerpana. Gdzieś tu było miejsce mocy i powinna z niego skorzystać. Nim jednak zdążyła zrobić cokolwiek więcej, znów poczuła, że nie jest sama.
- W razie czego idź do pokoju obok. Ten elf... On na pewno ci pomoże. – wyszeptała do lisiouszej, a potem postanowiła przejąc inicjatywę. Tym razem to ona chwyciła umysł Pandory i wniknęła do niego. Chciała zrobić cokolwiek, spróbować udowodnić, że również coś potrafi, a może wykorzystać sytuację i samej dowiedzieć się co nieco o tajemniczej kobiecie. Zanurkowała więc do jej podświadomości i wspomnień... Dała jednak radę wyłapać tylko kilka chaotycznych informacji. Ból, pomieszanie, zdrada i krew... Anna Pandora Dissen nie była nekromantką. Kerhje przypomniała sobie kły, które przez chwilę błysnęły w ustach kobiety. Zaczynała rozumieć z kim ma do czynienia. Nie rozumiała jednak jednego powtarzającego się słowa: Iauvraadhki. Czuła, że jest niezwykle istotne i potężne. Bała się go... Ale nie rozumiała. Nie zdążyła nawet spróbować dowiedzieć się więcej.
        Stało się coś pięknego. Oto znów stała przed własną chatką. Wyglądała nieco inaczej. Bardziej zadbanie i... żywo. Była tam z NIĄ, ale wyglądała zupełnie inaczej. Kerhje podobał się ten widok. Rudowłosa dziewczyna nie wzbudzała żadnych przykrych odczuć. A potem nagle drzwi się otworzyły i pustelniczka znów była szczęśliwą uczącą się wszystkiego dziewczynką. Kochaną i kochającą, czujacą się bezpiecznie.
- Babciu... – wyszeptała i rzuciła się staruszce w ramiona. Przytulała ją mocno, pozwalając by po policzkach płynęły jej łzy. Nie był to jednak dotyk, który zaspokajał tęsknotę. Ciało jakby istniało, ale nie miało ciężaru. Było wspaniale je ściskać, ale nie było trzeba używać do tego siły. To nie było prawdziwe. Wciąż jednak tak piękne, że chciało się, by ta chwila trwała wiecznie.
- Och, Kerhje, głuptasie. A ciebie co ugryzło? – mówiła staruszka uśmiechając się dobrotliwie.
- Nic babciu, po prostu się stęskniłam.
- Przecież widziałyśmy się przed chwilą, głuptasie! Cały czas tu jestem. I dlatego zapomniałaś nazbierać owoców? No co my podamy naszemu gościowi?
        Staruszka krzątała się po budynku, a Kerhje obserwowała to wszystko tak, jak gdyby od zawsze miała sprawne oczy. Wszystko było tak cudowne, ciepłe i jasne. Chciało się tam zostać na zawsze. W końcu cała trójka dostała po filiżance herbaty, przybiegła tchórzofretka, ptaki śpiewały w najlepsze. I wszystko zdawało się powoli cichnąć.
- Mogłabyś poćwiczyć znowu z Karlienem te wasze podglądanie i wkręcanie ludzi. Chyba jutro przyjdzie, więc...
Obraz odpłynął łagodnie przywracając świadomość rzeczywistości. Zielarka wstała z podłogi i z pomocą ciemnowłosej dziewczyny wróciła do pokoju, by odpocząć.
        Jutro wszystko rozjaśni...
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Wychowany wśród zwierząt, Leśnik musiał nauczyć się pozostawać czujnym na wszystko dookoła. Jedna zmiana w otoczeniu mogła przynieść tragiczne skutki dla niego lub kogoś z licznej rodziny, dlatego elf pilnował, by sen, w który zapadał zawsze był lekki i odprężający, żeby w każdej chwili móc zareagować na niebezpieczeństwo. Niejednokrotnie uratowało mu to życie, kiedy go cichego zakątka Kamiennego Ołtarza zakradali się łowcy nagród, by zerwać rzadkie rośliny lub zapolować na ostatnich przedstawicieli wymarłych gatunków. Jednorożce były tu głównym celem i to głównie ze względu na nie, Arios dwoił się i troił do pilnowania Szepczącego Lasu. Swoje ścieżki dokładnie maskował i zastawiał pułapkami, które oznaczał dodatkowo dla leśnych braci, by uniknąć dodatkowych tragedii. Nigdy też nie pozostawiał przy życiu świadków. Metoda, choć brutalna, sprawdzała się, gdyż tworzyła bajki i podania o diable z lasu, który z zimną krwią pozbawia życia każdego, kto zakłóci spokój starych mateczników. Słowo "każdy" w rzeczywistości oznaczała tylko tych, którzy źle życzyli drzewom i ich mieszkańcom, dlatego karawany i wędrowcy nie byli nękani, a czasem nawet ochraniani przez zamaskowanego strażnika.

Noc na zamku Anny zapadła wyjątkowo szybko, o czym świadczyły gaszone pojedyńczo świecie w licznych oknach i przedsionkach, w których na moment zagościły ludzkie cienie. Elf z uwagą obserwował, jak ostatni fragment ozdobionego bluszczem muru znika w mroku, po czym sam poszedł na spoczynek, upewniając się, że nikt mu nie przeszkodzi. Wizyta w tym miejscu nie była dla niego relaksująca, bardziej stresująca i gdyby to od niego zależało już dawno byłby w połowie drogi między Menaos, a Kamiennym Ołtarzem, ścigając się wraz z wiatrem i sforą wilków. Niestety dał słowo i okazałby się pustym naczyniem, jak spojrzenie zza maski, gdyby go nie dotrzymał. Ślepa pustelniczka liczyła na niego w jakimś stopniu, dlatego elf postanowił zostać tu z nią jakiś czas, aby Kerhje nauczyła się kontrolować swoje dary.

Myślami uciekł do rodzinnej watachy, którą zostawił pod domem dziewczyny. Wilcza rodzina na pewno postanowi zaczekać tam na niego, strzegąc jednocześnie chaty albo wróci do jaskiń i grot, by przeczekać nadchodzące chłody. W takich porach i Leśnik szykował się na srogie zimy, dogadując się z innymi elfami i driadami, których wioski, podobnie jak jego drzewo, były głęboko schowane w lesie, bezpieczne przed oczami postronnych. Handel z nimi był bardzo korzystny dla obu stron. Informacje o łowcach w zamian za ryby albo kilka futer za słój żywicy i leśne zioła. Nie wszystko bowiem można było uzyskać samemu, ale zaradność elfa zawsze stawiała go wyżej nad innymi.

Nagle z zamyślenia i lekkiego snu Ariosa wyrwał chrzęst zbroi i tupanie grubych butów. Kiedy Leśnik zerknął na źródło hałasu okazało się, że to warty, któte co rusz przechodziły wzdłuż ściany zamku, tuż pod jego stopami. Obecny patrol liczył trzech ludzi - wysokich mężczyzn w zakutych pancerzach z grubej blachy, przetkanymi skórami zwierząt dla komfortu i ciepła. W dłoniach dzierżyli długie piki o lekko rdzewiejących grotach, czemu nie można się było zdziwić jeśli broń jest cały czas używana. Mimowolnie Arios popatrzył wtedy na własne ostrza. Krótkie, sierpowate, twkiły teraz do połowy w gałęzi, ale klingi błyszczały w świetle księżyca zdradzając ostrość i brak wyszczerbień. Elf bardzo dokładnie dbał o swoją własność i nikomu nie pozwalał jej dotykać.

- To ty! - rozległo się nagle pod pniem i Arios ujrzał kapitana straży, którego miał czelność i przyjemność kopnąć i zrzucić ze schodów. Na jego nawołania strażnik lasu pozostawał jednak głuchy i cały czas spoglądał na rozgwieżdżone, ciemnogranatowe niebo.
- Jak się tam dostałeś? - kontynuował mężczyzna, potrząsając piką, co w połączeniu z chrzęstem rękawicy, zwróciło uwagę innych grup wartowniczych, przechadzających się po terenie zamku.
Elf machnął na zaczepkę w stronę okna, a następnie założył ręce i oparł głowę o pień. Nie miał ochoty na rozmowę, walkę i inne przepychanki.
Awatar użytkownika
Alisandra
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alisandra »

Alisandra zamknęła cicho drzwi za dziewczyną, nie do końca wiedząc jaki jest cel tej wizyty. Miała cichą nadzieję, że obca nie zacznie przepytywać ją skąd się wzięła i co stało się z jej Opiekunem. Może i nie znała tego świata i jego praw, ale nikt nie musiał jej mówić, że styl w jakim uciekła, pozostawia wiele do życzenia. „Przecież ja ich zabiłam!” -Przeszło jej przez myśl, a ciśnienie natychmiast jej się podniosło. Czuła się winna. Poniekąd chciała pozbyć się tego ciężaru i wszystko jak najszybciej wyjawić, ale co by się z nią wtedy stało? Jak w tym obcym świecie patrzą na taką zbrodnię jak jej? Jaką poniesie karę i kiedy to nastąpi?
Otrząsnęła się szybko z natłoku myśli i postarała uspokoić. „Nikt nic nie wie. I nikt się nie dowie. Tylko zachowaj spokój. Będzie dobrze, bez paniki.” Z własnej głowy wyrwało pytanie jej gościa, wcześniejsze słowa które do niej kierowała kompletnie do niej nie dotarły i teraz lisołaczka miała jedynie cichą nadzieję, że nie było to nic ważnego, ani że niewidoma dziewczyna nie zorientowała się jak daleko przed chwilą była.
- Tak. Oczywiście.- szepnęła, odruchowo wskazując jej niewielki stoliczek wokół którego ustawiono krzesła, za co sama siebie skarciła w myślach. „Przecież ona tego nie widzi kretynko.”
Alisandra obserwowała uważnie każdy najdrobniejszy ruch gościa. Nie była w stanie pojąć jak obca radzi sobie ze swoją ułomnością. Zastanawiało ją czy zawsze była niewidoma, czy może w jej życiu zdarzyło się coś co skutecznie pozbawiło ją wzroku. Domyślała się, że dziewczyna wcale nie potrzebuje jej współczucia czy litości, jednak nic nie mogła poradzić na to, że widząc jak porusza się ona po omacku miała nie odpartą ochotę pomóc obcej w pokonaniu drogi do stolika. Poczekała aż dziewczyna usiądzie i sama zajęła miejsce na skraju krzesła.
Nie wiedzieć czemu Alisandra nie czuła się w towarzystwie dziewczyny osaczona, czy tak bardzo przerażona jak przy reszcie poznanych dziś osób. Może to właśnie ślepota sprawiała, że lisołaczka nie miała ochoty wybiec z pokoju, dzięki temu nie musiała się krępować i mogła podnieść wzrok na gościa bez najmniejszych obaw. Miała przewagę, a przynajmniej tak się jej zdawało.
Nie skomentowała w żaden sposób uwagi o przydatności przekleństw. Domyślała się, że dziewczyna ma na myśli własną ślepotę i o ile radziła sobie z nią całkiem nieźle, w mniemaniu Alisandry, to sama lisołaczka nie do końca zgadzała się z tezą swojego gościa. Przyjęła za to słoiczek z maścią, uważnie mu się przyglądając. Odkręciła wieczko i powąchała zawartości. Nawet jeśli żółtawa substancja miała w sobie coś groźnego, to nie wyczuwała tego po jej zapachu, postanowiła więc dać obcej kredyt zaufania i wypróbować maść przed snem. Chciała podziękować dziewczynie, za pamięć, jednak nie zrobiła tego widząc, że coś zaczęło się dziać z jej gościem. Nastawiła czujnie uszy próbując wyłapać cokolwiek co sprawiło, że dziewczyna nagle spoważniała i zaczęła wypytywać o swojego gawrona.
- Nikogo tu nie ma oprócz nas.- szepnęła cicho Alisandra, choć jej serce zaczęło bić szybciej. Czyżby o czymś lub kimś nie wiedziała? Ktoś je obserwował? Podsłuchiwał? Rozejrzała się nerwowo po pokoju, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktoś mógł się tu wślizgnąć.- Wszystko w porządku?- zapytała zaniepokojona, jej rozmówczyni bardzo pobladła. Nie wyglądała za dobrze.
Widziała, że pustelniczka czuje się coraz gorzej, a kiedy osunęła się na podłogę, doskoczyła do niej, chcąc upewnić się, że nic sobie nie zrobiła i pomóc wstać. Martwiła się o dziewczynę coraz bardziej, a świadomości, że kompletnie nie wie jak jej pomóc zaczynała ją przerażać. Nie był to strach do jakiego przywykła, nigdy nie musiała się troszczyć o nikogo, a to że pozwoliła się dziewczynie dotknąć zaskoczyło nawet ją samą. Coś głęboko w środku podpowiadało jej, że pustelniczka nie stanowi dla niej zagrożenia, a na znajomości z nią więcej zyska niż straci.
Wyprowadziła dziewczynę na korytarz i razem, powoli ruszyły w stronę jej pokoju. Na chwilę wydawało się, że ciemnowłosa czuje się lepiej, jednak czując najwyraźniej po raz kolejny coś niepokojącego, co Alisandrze kompletnie umykało, poinstruowała ją co robić jeśli sprawy pójdą za daleko. Lisołaczka nie była pewna czy odważyłaby się prosić elfa o pomoc, jednak kiedy kolana pustelniczki znów ugięły się pod nią i asekurowana przez Alisandrę opadła na ziemię, lisiousza zaczęła się łamać. Próbowała jakoś nawiązać kontakt z dziewczyną, ale ta nie reagowała na nic. Teraz była już naprawdę wystraszona o stan zdrowia pustelniczki. Co się z nią działo? Nic z tego nie rozumiała.
Na jej szczęście dziewczyna ocknęła się i pozwalając sobie pomóc, podniosła się z ziemi. Alisandrze wydawało się, że czuje drżenie jej mięśni. Wyglądała na wykończoną. Zbita z tropu lisołaczka zastanawiała się czy często dziewczyna miewa takie stany i co je powoduje. Miała tylko cichą nadzieję, że kiedy obca odpocznie jej stan się poprawi.
- Jeśli mogę ci jakoś pomóc…- szepnęła kiedy dotarły do pokoju pustelniczki. Otworzyła przed dziewczyną drzwi i pomogła jej wejść do środka. Nie chciała jej zostawiać samej, póki nie upewni się, że nic jej nie jest i poradzi sobie w pojedynkę.- Może potrzebujesz czegoś?
Awatar użytkownika
Anna
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Chłop , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Anna »

        Z założonymi rękoma przypatrywała się jak Kerhje szczęśliwa przytula wspomnienie babci. Była prawie dokładnie taka jak ją zapamiętała. Wszystko tutaj było. To było dziwne, reprodukcja nie ubiegała się o zwiększenie obszaru. Jakby ten domek i kawałek lasu były oddzielną całością. Niezwiązaną z resztą świata. Weszły w trójkę do chatki i razem z pustelniczką zasiadły przy stoliku. Babcia krzątała się i szukała widocznie czegoś na poczęstunek w związku z niedoborem świeżych owoców. Pozwoliła dziewczynie na cichą kontemplację, sama pogrążając się w rozmyślaniach. Przez długo nie utrzyma tej iluzji. Zmęczyła się już podczas przeglądania wspomnień, a tak bogata symulacja była jeszcze trudniejsza. Na fizycznym ciele już pojawiały się kropelki potu. Umysłem była jednak tutaj i na tym skupić się powinna. Stare ciało, tak dawno w nim nie była. Niby to była prawdziwa "Ja", lecz czuła się jak w obcej skórze. Nawet używając magii struktury, coś pozostaje z oryginalnego wyglądu. Czy to oczy, czy to skóra. Może kiedyś uda jej się wyzwolić z tego ciała. O zerwaniu paktu nawet nie myślała. To by była pewna śmierć. Może warta ryzyka?

         Postawiona przed nimi została herbatka. Ciepła, parująca, prawie że realna. Wypiła łyk w akompaniamencie ćwierkotu ptaków. Herbata miała bardzo przytłumiony smak, ale miała smak. Docenianie smaku wspomnienia napoju przerwało jakieś migotanie za oknem. Z filiżanką w dłoni wstała i wyjrzała przez szybkę. Po drugiej stronie nie było już lasu, tylko zewnętrze dworu. "O nie, zaczęłam chodzić na prawdę. Musimy niestety już kończyć." Powoli rozpraszała wspomnienie, przywracając oboje do rzeczywistości. Stojąc twarz w twarz z Kerhje spojrzała jej prosto w oczy, nadal działające dzięki wyobraźni. Tylko kiwnęła głową i rozmyła się, wracając przez gawrona do samej siebie.

        "Dobrze się bawiłaś? Powinnaś już tęsknić." "Czemu ją zostawiłaś?" "Powtórzysz to niedługo?" Zabrzmiały głosy w jej głowie. Znowu się przeciążyła. "Tak, doskonała zabawa. Dziękuję, że się o mnie troszczycie. Teraz dobranoc." Mimo skwitowania głosy nie chciały ucichnąć. Wzajemnie zagłuszały się, obrażając ją, dopytując o wszystko i komentując wszystko, co robi.
Spróbowała zasnąć pod natłokiem słów. Jakoś powoli to szło, póki do gromady nie podłączył się kolejny głos. Ten był jednak z zewnątrz... Kapitan? Wstała i otworzyła okno, szukając źródła hałasów. To kapitan właśnie próbował ściągnąć elfa z drzewa. Kiedy nie mógł go sięgnąć pikiem bez używania ostrza, wpadł na genialny pomysł kradzieży wbitych mieczy. Korzystając z nieuwagi elfa, wziął zamach do ciosu mogącego wyrwać miecze. Gdyby tylko pik nie był z drewna. "Co on sobie myśli?" "Zatrudniłaś jakiegoś cepa." "Broni swojego honoru!" "To imbecyl." "Cisza!"
- Oswald, co ty do diaska robisz? - krzyknęła do gwardzistów zirytowana dziwnymi zachowaniami.
- Oh! Pani! Myśleliśmy, że Pani już zasnęła! - zaskoczony kapitan podskoczył i upuścił włócznię na głowę gwardzisty obok.
- Chciałabym, gdybyście się tak nie wygłupiali! Zostawcie gościa w spokoju patałachy! Jutro się policzymy, a wy macie nawet się tu nie zbliżać!
- T-t-tak. Oczywiście! - Oswald ze zranionym poczuciem dumy odszedł szybko z przybocznymi strażnikami.
Coś za nią skrzypnęło. Ktoś wszedł do pokoju. "Kto to może być?" "Kto to może być?" "Kto to może być?" "Kto to może być?" "Kto to może być?" "Kto to może być?" "Kto to może być?" "Kto to może być?"
Odwróciła się, szykując struny głosowe do zapytania, kto ma czelność wchodzić do pokoju bez pukania, ale widok zabrał jej głos.

        Sam kostucha stał przed drzwiami, docierając czarną chustką odbarwioną krwią kosę. Puste oczodoły krwawiły czarną mazią, kapiącą na podłogę.
- Twój czas już nadszedł. Chodź ze mną. - wysączył z nieruchomej szczęki.
Bała się. Jej czas wcale nie nadszedł. To było kłamstwo.
- Kłamiesz! Jesteś nikim! Nie masz nade mną władzy!
"Sama w to nie wierzysz." "Poddaj się." "Jak możesz mu ufać?" "Nie słuchaj się go!" "Poddaj się." "To demon!" "Sama w to nie wierzysz."
Kościotrup w szacie odpowiedział powolnym sunięciem w jej stronę. Próbowała uciec przez okno, ale potwór tylko machną kościstą ręką, zamykając okno.
- Nie możesz z tym walczyć...
- Mogę! I tak zrobię! - Skupiła umysł, materializując w ręce miecz świecący białym blaskiem. "Zrobisz to!" "To przecież jest śmierć!" "Oszalałaś" "Kim jesteś, żeby mu się sprzeciwiać? " "Zgnieć go!"
Szkielet w szatach bez ruchu tylko wysyczał "Spróbuj". Otaczać zaczęły ją ruchome trupy osób wszystkich, do których śmierci się przyczyniła. Nie mogąc znaleźć drogi ucieczki, poczęła siec truposzy mieczem. Padali od pojedynczych ciosów, wyzwalając ogłuszający krzyk. Ubytki w nieludziach szybko uzupełniały się bardzo szybko. Wywijała bronią, najlepiej jak mogła, ale trupów przybywało. "Zabij ich! Raz ci się udało!" "Jest wyczerpana!" "To tylko zwłoki!" 'Boi się." "Nie po to trzymasz tę broń!"
W jakimś stopniu zmotywowana przez głosy przyspieszyła cięcie, powoli przeważając szalę na swoją stronę. Coś się zmieniło jednak. To już nie były martwe ciała. To byli ci, których spotkała! Lisołaczka szykowała na nią pazury, elf wyciągnął z pochew miecze, pustelniczka kończyła rycie run na sierpie. Obracała się, wydłużając dystans mieczem między sobą a adwersarzami. Pierwszego ataku jednak się nie spodziewała. Gawron rzucił się na jej twarz, próbując wydłubać jej oczy. "Uważaj, za tobą!" "Odwróć się!" "Uciekaj!" "Za tobą!" Szarpała się z nim wolną ręką, ale korzystając z jej nieuwagi lisołaczka przebiegła za nią i zaorała pazurami przez plecy.
- Jesteś potworem!
Anna krzykła głośno z obezwładniającego bólu. Popchnięta do przodu wpadła brzuchem prosto w zamach sierpem Kerhje.
- Bawiłaś się mną!
Splunęła fioletową krwią i opadła na kolana. Arios bezgłośnie podszedł do niej. Wymierzając w nią swój wzrok zza maski. On nawet nie odetchnął, wbijając jej oba miecze przez barki do serca.

        Stale przekrzykujące się głosy ucichły. Nawet wiatr zamarł. Jedyne co słyszała Pandora to ostatnie, słabe uderzenia serca. Kościotrup kroczył do niej nieubłaganie, rozpraszając wszystkich innych wokół. Pandora nie miała nawet siły, żeby splunąć mu w twarz. Twarz, którą pochylił tuż nad nią. Z oczodołów kapały krople czarnej mazi. Odsuwała głowę, lecz truposz złapał ją za podbródek i trzymał, aż kilka kropli nie wpadło do gardła. Zamknęła oczy i wydała ostatni dech zatruta mrokiem spływającym po gardle.
- AAAAAAAH! Gdzie ja jestem?! - Gorączkowo rozejrzała się po pokoju, w którym leżała. Lekarz klęczał przy niej, odrzucając za siebie pusty flakonik.
- Miałaś omamy, musieliśmy cię obezwładnić i siłą wlać lek. - Gwardziści trzymający ją na ziemi jakby na potwierdzenie pokiwali ze smutkiem głowami. Za nimi stało kilku innych wojów, ze zbitymi nosami i podobnymi dolegliwościami.
- Ja... Dziękuję. Ci, co mnie w końcu złapali, dostaną podwyżki, a teraz się rozejść.
- Nie chce Pani, byśmy czuwali przez noc? - zapytał się lekarz.
- Nie ma takiej potrzeby, dobrze się czuję.
Wstała wspierana przez gwardzistów i czekała na łożu aż wszyscy nie wyszli i nie zamknęli drzwi. Nie słysząc już żadnych głosów, zasnęła pogrążona w rozmyślaniach o transie.

        Wstała skoro świt, przebudzona pianiem kogutów. "Nowy dzień, nowa ja."
Idała się do łazienki na toaletę poranną, bez wdawania się w szczegóły odświeżyła i wypielęgnowała ciało. Później przebrała się już w normalne ciuchy. Długą aksamitną białą suknię z czerwono-złotymi zdobieniami i kolorystycznie podobne pantofelki na wysokim obcasie. Zapobiegawczo z szufladki wyciągnęła buteleczkę z jaskrawoczerwoną zawartością. Mocny lek uspokajający. Może to złe określenie. W skrócie blokuje omamy, halucynacje, ale jednocześnie zamyka wyobraźnię i emocje. Zawiesiła sobie flakonik na łańcuszku pod suknię.
Zgodnie z rytmem dnia udała się do sali jadalnej, gdzie czekał już zastawiony długi stół. Prowadziła z gośćmi nonszalanckie rozmowy, unikając tematu wczorajszego wieczoru. Po głowie krążyły jej myśli o nauce Kerhje. Może na początek powinna poćwiczyć z nią odczytywanie aur. Wyczuliła zmysły na silne źródła magiczne, które mogliby rozpoznawać i czerpać. Nawet mogliby zacząć stąd, w piwnicy...
Zimny pot obleciał Annę. Jeśli to zrobiła... On ją zabije albo wykorzysta. Musi jakoś zabezpieczyć tę księgę, nawet jeśli ją to osłabi.
- Kerhje... - ze stresu łamał jej się głos. - Ty... Mam nadzieję, że nie próbowałaś czerpać energii ze źródła pod nami?
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Zwykle noc przynosi ukojenie. Często, po ciężkim dniu pustelniczka zasypiała i nie śniła o niczym. Niczego nie słyszała, nie czuła, jej myśli zasypiały. Cudowna, ciepła pustka. Kerhje wielokrotnie myślała o tym, że tak właśnie wygląda stan po śmierci. Taki odpoczynek przynosił nadzieję. Nie było absolutnie niczego - żadnych trosk, nawet radość nie istniała, ponieważ przestawałeś „być”. Nie było nawet świadomości, która by to zrozumiała. Wszystko to zaś trwało, póki Matka Natura nie postanawiała w końcu zaopiekować się tobą. Wtedy ciało zostawało poświęcone innym życiom, a świadomość zasilała pokłady energii magicznej. Wówczas budziłeś się, by odczuwać spełnienie. Czułeś się potrzebny. Pomagałeś czarodziejom tworzącym rzeczy dobre, bywałeś kapryśny dla tych złych i zbyt potężnych. Nawet jednak oni zasługiwali na moc, gdyż wszystko ma swój cel według Najłaskawszej.
        Sen Kerhje przypominał pobudkę po śmierci. Jej ciało gdzieś zniknęło, zbyt wyczerpane intensywnością ostatnich dni. Umysł stał się zaś wędrującą świadomością. Nie mógł mieć wpływu na otoczenie, wyłącznie... być. Coś potężnego wyrwało ją z ciała i wchłaniało w siebie. Dziewczyna podejrzewała, że to działanie potęgi Pandory Dissen, karmionej dodatkowo pobliskim skupiskiem energii. Samo źródło dodatkowo mogło mieć samodzielny wpływ. Często te zbyt silne powodowały zamęt w głowie, zmęczenie, a u tych wrażliwszych pomieszanie zmysłów.
        Kiedy więc do komnaty wpadły pierwsze promienie słońca a z zewnątrz słychać było chrzęst zbroi zmieniających wartę strażników, dziewczyna obudziła się pamiętając wyłącznie śmierć, strach i gęstą atmosferę tłumu. Długo leżała usiłując uspokoić serce i dojść do ładu z myślami. Ostatecznie jednak okazało się to zbyt trudne w obcym otoczeniu. Potrzebowała czegoś co przypomni jej o spokoju i równowadze Lasu. Wstała więc i podeszła do okna licząc, że widok odległych, lecz znajomych, drzew jej pomoże. Wezwała do siebie zaspanego Oczko. Z żalem i niepokojem pogłaskała ptaka delikatnie, szepcząc uspokajające słowa.
- Przepraszam, mój mały przyjacielu.
        Nakarmiła go suszoną śliwką i delikatnie wśliznęła do jego umysłu, bardzo czujna na jakiekolwiek zmiany czy niechęć z jego strony. Będzie musiała pomyśleć nad ochroną gawrona.
        Drzewa znajdowały się daleko, dodatkowo ich obraz przesłaniało cielsko miasta, tworząc barierę nie do przekroczenia. To nie wystarczyło. Już miała więc odejść, kiedy nagle zwróciła uwagę na jakiś kształt na drzewie tuż za oknem. Otworzyła okno i z radością przywitała rześki powiew.
- Przyjacielu?
        Widok był tak zabawny w tych okolicznościach, że Kerhje zaśmiała się cicho, obserwując przytulonego do grubego konara elfa. On doskonale wiedział czego jej brakuje. Najpewniej było mu tutaj jeszcze trudniej. Na jej głos poruszył się, jakby spodziewając przeciwnika.
        Kerhje zamknęła okno, ubrała się, posadziła ptaka na przedramieniu i uspokajając go wciąż udała do pokoju obok. Zapukała do drzwi z czystej grzeczności, nie spodziewając odpowiedzi. Przynajmniej niezbyt szybkiej. Zdziwiła się więc, gdy po chwili drzwi otworzyły się i pustelniczka znów zobaczyła zamaskowaną postać. Teraz kojarzył jej się wyłącznie z tym za czym tęskni.
- Witaj, Ariosie... Mogę tak do ciebie mówić? Skoro już znam twoje imię... Jesteśmy tu dopiero dzień, ale wydaje mi się jakby minął miesiąc. Domyślam się, że tobie jest jeszcze trudniej.
        Urwała na chwilę, nie wiedząc co powinna jeszcze powiedzieć. Zastanawiała się czy w jakiś sposób może wiedzieć o wydarzeniach wczorajszej nocy... Choć skąd miałby? Wszystko działo się w jej głowie. Tylko lisołaczka widziała tego skutki. Bała się też, że źle zrobiła zabierając go ze sobą. Co jeśli zniszczy tym jego waleczne, dobre serce? Zaszkodziłaby planom Matki.
        Wyciągnęła z włosów turkusowe piórko zimorodka, zamocowane za pomocą igły. Przypominało jej chatkę...
- Weź je. Matka lubi oglądać to co piękne. To, co sama stworzyła, a my doceniamy.
        Wtem na korytarzu rozległy się kroki. To służki przyszły obudzić gości i zaprowadzić na śniadanie.
- Co ty na to, by w południe podziękować Matce? Jeśli tego nie robiłeś, nie martw się... Nauczę cię lub możesz po prostu obserwować. Choć pewnie i bez tych rytuałów cię kocha.
        Rozmowy w sali jadalnej wydawały się abstrakcyjne. Po wczorajszej nocy nic nie wydawało się takie same. Kerhje zrozumiała, że decydując się na naukę Magii Umysłu, musi ćwiczyć cierpliwość, wytrwałość i być gotowa na wyrzeczenia. Przez cały czas trzymała gawrona blisko, opuszkami palców kontrolując czy magia przepływająca przez jego ciało odpowiada ilości, którą sama wysyła. Starała się nie męczyć własnego zmysłu magicznego oraz umysłu ptaka. Zdała się na dotyk.
        Oczko obserwował gospodyni zamku, co jakiś czas zerkając na lisołaczkę. Pustelniczka czuła, że powinna ją przeprosić. Zastanawiała się też, jaki właściwie będzie jej dalszy los tutaj.
        Z rozmyślań wyrwało ją pytanie zadane drżącym głosem. Dziewczyna zdziwiła się słysząc ten ton. Pandora z niepokojem pytała o źródło.
- N-nie.. Nie czerpałam żadnej energii...
        Zamilkła, by sprawdzić reakcję nauczycielki. Potem jednak odchrząknęła postanawiając zaryzykować szczerość:
- Jednakże przydałoby mi się to. Po leczeniu Ariosa i... niedawnych wydarzeniach jestem zupełnie wyczerpana.

        Śniadanie nie trwało długo, a gdy nadszedł jego koniec wszyscy wstali od stołu. Pustelniczka wykorzystała ten moment, by podejść do Pandory Dissen. Musiała zacząć rozjaśniać sytuację.
- Wierzę w twoje dobre intencje. Wiem jednak kim jesteś. Dlatego proszę cię byś była wobec mnie szczera, bo jeśli zamierzasz skrzywdzić tych, którzy się na to nie godzą – zrobię wszystko by temu zapobiec. Przede wszystkim jednak zaszkodzisz sama sobie. Tylko ja przyszłam tu gotowa na ryzyko, z własnej woli i dla samej siebie. Wiem, że jesteś potężna, a miejsce przesiąknięte jest strachem. Ale twoje serce wciąż kryje współczucie, skoro zdecydowałaś się nas przyjąć. Powiedz mi też, czego oczekujesz w zamian.
Awatar użytkownika
Arios
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arios »

Po interwencji gospodyni, której głos na pewno postawił na nogi przysypiających na murach strażników, zamaskowanego elfa nikt już nie próbował zaczepiać ani choćby postawić nogi w promieniu dziesięciu metrów od drzewa, na którym spał. Zapewniło mu to spokój aż do nastania świtu, kiedy to słońce usilnie próbowało przebić się przez wartstwę zielonej maski. Niestety na złość złocistej gwieździe, Arios nie spał od jakiś dwóch godzin, a jedynie zapadł w letarg, gotowy w każdej chwili rzucić się w wir zajęć. Nietypowy styl życia i bliski kontakt ze zmienną przyrodą nauczyły go wstawać jeszcze przed pierwszymi promieniami słońca - ulubiony czas niebezpieczeństwa, jak mawiały inne elfy i driady, które spotykał przez te wszystkie lata na swojej drodze. Obecnie jednak znajdował się w miejscu tak bezpiecznym, że aż nudnym i jedyne, co mu pozostało to bierne przyglądanie się wszystkiemu dookoła.

Sen tej nocy przyszedł do niego dość późno, około północy, i niemal w całości poświęcony był wydarzeniom ostatnich dni. Widma zabitych łowców nagród przychodziły pod jego dom w okolicach Kamiennego Ołtarza i nawoływały go do podjęcia ostatniej bitwy w swoim życiu. Uzbrojony jedynie w sierpowate miecze i własne doświadczenie, Arios przyjął wyzwanie, zamykając się w pętli siejącej śmierć bestii. Na nowo pokonywał tych, którzy dawno już polegli, a ich miejsce zajmowali nowi, przyszli poszukiwacze przygód i głodni zysku rzeźnicy. Najgorsze w tym wszystkim była zaciętość obu stron, przez co żadna nie zyskiwała przewagi. To było jak podróż statkiem pod wiatr - starasz się brnąc do przodu, a mimo to stoisz w miejscu.

Nagle z tego stanu wyrwał go głos pustelniczki, który zaczął dobiegać gdzieś z przestrzeni przed nim. Elf powoli otworzył oczy, by rozeznać się w stytuacji i niemal natychmiast ujrzał ruch w sąsiednim oknie. Przeganiając resztki dziwnej pętli, Leśnik odmachał towarzyszce i zabierając ze sobą swoje ostrza, wrócił do pokoju, by otworzyć jej drzwi. Nie spodziewał się nikogo o tak wczesnej porze, zwłaszcza jej, zważywszy na fakt, że Kerhje przybyła tutaj w poszukiwaniu wiedzy i nauki u Anny. On był w tym wszystkim cieniem, który przemieszczał się korytarzami w poszukiwaniu własnego kąta.

- Dzień dobry - przywitał się cicho, zdobywając się na przerwanie milczenia i zdjęcia maski w drodze do jadalni. I tak musiałby ją zdjąć, by nie utrudniała jedzenia, więc zrobił to wcześniej, przewieszając ją przez jedną ze wstąg. Następnie zrzucił kaptur, rozpuścił włosy i rozmasował kark, który zatrzeszczał z cicha, sygnalizując tęsknotę za ruchem na świeżym powietrzu.
Prezent od dziewczyny Leśnik przyjął z bladym uśmiechem, nie wiedząc zbytnio jak niby miałby nosić piórko, ale ostatecznie nie wypadało odmówić. Jeszcze zrobiłby jej przykrość. Sprawnym ruchem usunął zatem igłę i zaplótł sztywniejszą część pióra razem z włosami, tworząc z prawej strony niewielki warkocz, swobodnie opadający na tę część twarzy.
Na propozycję o podziękowaniu Matce Naturze przytaknął jedynie głową i popatrzył na jeden z dębów przez mijane po drodze okno. Naraz przyszedł mu do głowy pomysł na złożenie drobnej ofiary, lecz nie miał pojęcia jak zareaguje na to Kerhje oraz Anna, właścicielka rezydencji. Wolał zatem zostawić wszystko w rękach pustelniczki, a gdy przyjdzie czas - pomóc w przedsięwzięciu jako jedna z istot żyjących z nią w zgodzie.

Podczas śniadania posilił się tym samym co wczoraj - owocami, a następnie podszedł do wielkiego okna i przysiadł na parapecie, pozwalając przyjaciółce zamienić słowo z właścicielką zamku. Wciąż nie potrafił znaleźć dla siebie zajęcia w czterech ścianach, a samowolne wypady do lasu czy po terenie posiadłości nie byłyby chyba dobrze odbierane przez strażników.
Awatar użytkownika
Alisandra
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alisandra »

Zostawiwszy pustelniczkę w jej pokoju, Alisandra wróciła do siebie. Nie do końca rozumiała co właściwie stało się z dziewczyną i skąd te nagłe utraty świadomości. Zastanawiała się czy może obca choruje na coś, ale nie miała pojęcia co by to mogło być. Lisołaczka wdrapała się na miękkie posłanie, chcąc w końcu je wypróbować. Miała uczucie jakby zapadała się do środka łóżka i było to niesamowicie przyjemne. Zadowolona, zdmuchnęła płomyk świeczki stojącej na szafce obok łóżka, po czym nakrywając się po same uszy zwinęła się w kłębek na jednej z ogromnych poduszek i przymknęła oczy. Starała się cieszyć chwilowym ciepłem łóżka i spokojem panującym w pokoju, w końcu nie mogła mieć pewności co przyniesie jutro.
Sen zmorzył ją szybciej niż można by się tego spodziewać, lecz zamiast przynieść jej chwilę ukojenia, przez całą noc dręczyły ją koszmary z jej przeszłości. Kiedy nad ranem wreszcie udało jej się zebrać z łóżka, czuła się zmęczona bardziej niż kiedy się kładła. Mimo to ubrała się w sukienkę, przyniesioną wczoraj przez służbę i rozczesała splątane przez niespokojny sen włosy, nim do jej pokoju zapukała służka z zaproszeniem na śniadanie. Alisandra nie ubierając butów ruszyła za dziewczyną plątaniną korytarzy. Była spięta, nie wiedząc czego tym razem może się spodziewać po gospodyni, czy dziś też będzie w tak dobrym nastroju, a może przypomni sobie nagle o jej obecności i postanowi jak najszybciej pozbyć się jej ze swojej posiadłości? Albo co gorsza postanowi ją jednak ukarać? Dziewczyna wolała o tym nie myśleć, jeśli zanadto zagłębi się w czarnych scenariuszach znów wpadnie w panikę.
Nie uczestniczyła w rozmowach przy śniadaniu. Zerkała tylko od czasu do czasu na zebranych. Wciąż nie wiedziała co myśleć o jej gospodyni. Kobieta miała przerażający wygląd potwora, jednak musiało być w niej coś dobrego patrząc na to jak odnosiła się do swoich gości i samej Alisandry. Albo potrafiła świetnie udawać… Elf towarzyszący pustelniczce tym razem nie kłopotał się maską i w kompletnej ciszy podjadał owoce. Dziewczyna przyglądała się mu ukradkiem skupiając swoją uwagę na broni. Chętnie przyłapałaby go na jakimś treningu, lub w kolejnym starciu, może zdołałaby czegoś się nauczyć, w końcu już przekonała się że w tym świecie trzeba umieć się bronić, a ona musiała się dopiero tego nauczyć, czemu więc nie robić tego podpatrując najlepszych? Strażnicy nie popisali się wczoraj swoimi możliwościami, elf z kolei pokazał już na co go stać i nawet się przy tym nie zmęczył, przez co urósł w jej oczach do rangi prawdziwego wojownika. Lisołaczka zerkała też od czasu do czasu na pustelniczkę, mając cichą nadzieję, że po wczorajszym wieczorze dziewczyna odzyskała siły. Była ciekawa co wczoraj spowodowało te nagłe osłabienia, jednak uznała, że spróbuje się czegoś dowiedzieć później jeśli będzie jej to dane. Coś przyciągało ją do obcej w kompletnie niezrozumiały dla niej sposób, jakby coś mówiło jej że może zaufać dziewczynie.
Zaskoczył ją delikatnie drżący ton głosu gospodyni. Na chwilę oderwała się od jedzenia i własnych rozmyślań, strzygąc uszami słuchała uważnie rozmowy kobiet rozumiejąc z niej tyle co nic. Owszem mieszkała kiedyś z magiem, jednak ten starannie odsuwał ją od wszystkiego co związane z jego pracą. Kiedy tylko gospodyni wstała od stołu, a goście zakończyli jeść swoje śniadanie, Alisandra zebrała się ze swojego miejsca i cichcem opuściła salę wychodząc do ogrodów, przez które wczoraj weszli do zamku. Chłodne poranne powietrze przyjemnie owiało jej stopy. Nie mogła narzekać na gościnność Pani zamku, dodatkowo otaczający ją przepych zapierał wręcz dech, mimo to lepiej czuła się poza grubymi murami. Lata zamknięcia sprawiły, że była ciekawa tego co na zewnątrz.
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości