Szepczący LasInna krew.

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Czuła na karku ciepły oddech. Rozlewał się on wzdłuż barków i ramion driady, ale ona jakby nie ulegała jego urokowi wciąż pozostając spięta. Miękkie włosy z powtykanymi patykami, gdzieś między złotymi kosmykami wciąż jej przypominały kim jest, bo wbrew wszystkiemu, w tym całym towarzystwie, Frigg czuła się najbardziej obco. Nigdy bowiem nie należała do żadnego chutoru czy klanu, a tkwiła w objęciach całego świata. Ten kompleks wlókł się za nią rok w rok, nawet wtedy, gdy stała się Opiekunką określonego terenu leśnych łun. Nie umiała przynależeć do natury, w której nigdy nikt dla niej nie znalazł miejsca. Jedynie mdłe wspomnienie spotkania Darshesa napawało ją nadzieją, że jest córką Matki Natury, ale i to powoli gasło z braku pielęgnacji. Teraz zaś delikatnie ugięła kolana pod naporem głowy Sonei i starała się skupić myśli na toczącym się zdarzeniu, ale gdzieś w głębi serca dręczyła ją nadmierna ostrożność na działanie popędzane obawą, że zostanie odrzucona przez dwie napotkane driady. Nawet jeżeli jedna z nich bezgranicznie była jej wierna. Nie znała przecież prawdy…
        Tom sprzecznych informacji. Nie należeć do natury, ale za wszelką cenę jej bronić oraz wszystkich przynależących jednostek, gdzie akurat ruda nie włączała uszatych i chociaż wewnętrznie bardzo pragnęła jego nieszczęścia to szala powoli przechylała się na jego korzyść.
Sauria z każda kolejną minutą zyskiwała spokój ducha, a wraz z nią i Frigg, która nadal pozostała czujna, mimo że w sercu chowała zawód z powodu przychylności siostry na rozwikłanie dawnych sporów. Silje wypuściła powietrze z nosa niczym niezadowolony byk, jakby odmówiono jej okazji do staranowania swojego przeciwnika. Miała właśnie opuścić ręce, gdy nagle do przodu wyrwała się Sonia. Nadaremnie machnęła objęciem w powietrzu próbując przechwycić przyjaciółkę i ją powstrzymać.
        - Ach… - cicho jęknęła i gdy Sonea przybiła „piątkę” elfowi ona w tym samym momencie przybiła sobie „piątkę” w czoło zagryzając wargi.
        Widząc niezadowolenie nowo poznanej driady tylko dodatkowo skrzywiła minę i cicho syknęła. Teraz musiała być gotowa bronić słowem przyjaciółki, a to nie był mocny atut w wykonaniu pyskatej Frigg, która bardziej obrażała bądź groziła niż negocjowała. Fakt faktem, jako Silje musiała trochę hamować się w słowach, ale poza Mai Laintha’e…
        A mimo to nie podeszła, chyba, że ten niebieski duszek, o którym mówiła Sonea, by ją zaatakował albo jakoś zagroził. Duchów nie da się co prawda przeciąć, ale porwać w swoje ramiona blondynkę już potrafiła. Spięcie z ciała rudej nie zeszło więc tak prędko. Wbrew wszystkiemu Frigg odczuwała pewne zadowolenie z lekkomyślności jasnowłosej driady. Była naprawdę ciekawa czy mówił prawdę. Sama właściwie miała ogromną ochotę podejść i to sprawdzić. Oni to się raczej nie polubili, więc gdyby faktycznie wykonał jej prośbę to Sauria nie potrzebowałby już żadnego innego dowodu na świecie. Nikt nie lubi w końcu usługiwać osobie, za którą się nie przepada.
        Przyglądała się więc elfowi ze zdrowej dla nich odległości, wciąż mając na uwadze pojawienie się duszka. Wszak była gotów prędzej poświęcić życie za Sonię jeżeli teraz relacji między dwoma parami się zaostrzy. Frigg nie miała nawet zamiaru przepraszać, nie poczuwała się do winy. Sonia działała bardzo gwałtownie, więc nie widziała sensu w tłumaczeniu jej… i to za nią. Zresztą, jak było wspomniane, była w pewien sposób zadowolona z takiego obrotu spraw. Nie skarciła więc też słowem Sonii i tylko przyglądała się czujnie otoczeniu.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Arhuna był świadomy, że Sauria nadal może mu nie wierzyć. Faktycznie mógł teraz grać, zrobić wszystko jak ona sobie zażyczy i udawać, że to działanie klątwy. Ale mówił prawdę.
        - Poznasz, że nie działam z własnej woli - zapewnił cicho, już stresując się tym, co nastąpi. Oczywiście nie przeglądał się w lustrze, gdy był pod działaniem klątwy, lecz wiedział chociażby od Vivian jak to wygląda: pusty wzrok, idealny bezruch. Odstraszająca, niepokojąca skorupa. Gorsza niż nieumarły.
        Widugast nieroztropnie spuścił wzrok, a gdy go podniósł, było już za późno. Ledwo zdołał dojrzeć rękę, która nie należała do Saurii, a której palce właśnie zaciskały się na jego wytatuowanej dłoni. W jego oczach pojawiła się najprawdziwsza groza. Później ogarnął go ogień. Tak to zawsze odczuwał. Coś wdzierało się w jego płuca, oczy i do głowy, piekące i niszczycielskie. W mgnieniu oka wypalało całą jego osobowość, pełznąc wzdłuż nerwów odbierało władzę w ciele, a on był tego wszystkiego okrutnie świadomy aż do samego końca. Aż nie ogarniała go ciemność. Ta jednak nigdy nie trwała długo, bo później zaczynał widzieć. Jak przez mgłę albo grube przydymione szkło. Obcy w swoim własnym ciele jedynie patrzył. I co gorsza nie odczuwał żadnych emocji z tytułu tego, co się działo. Było mu wszystko jedno. Nie posiadał woli, inicjatywy, własnych przemyśleń. Czekał tylko aż ktoś nim pokieruje, czekał na ten głos z zewnątrz, który powie mu co robić. I w końcu go usłyszał. Nie przejmował się beztroskim tonem, nie zrobiło na nim wrażenia to, że ta osoba powiedziała "proszę" i to nawet powtórzyła to parę razy. Gdyby Sonea wyraziła swoje życzenie bez dotykania go, i tak by je spełnił, z czystej uprzejmości. Teraz jednak kierował nim przymus, potrzeba wykonywania poleceń tego głosu, która była ważniejsza nawet od jego własnych potrzeb. Gdyby mu kazano, przestałby nawet oddychać.
        - Vertai, pokaż się.
        Głos druida był niepokojąco matowy i bezbarwny, a oczy puste jak wyschnięta studnia.

        Vertai oznacza Obrońca. I takim ukazał im się duch basiora. Przez te setki lat razem wilk zdołał poznać swego materialnego, ludzkiego towarzysza na tyle, by zorientować się, co ten przeżył w momencie, gdy to obca ręka go dotknęła i obca osoba przejęła nad nim władzę. Nierozważne zachowanie driady rozwścieczyło Vertaia, kazało mu bronić szczenięcia ze swej watahy za wszelką cenę. Dlatego gdy jego postać z błękitnej, fosforyzującej ektoplazmy zmaterializowała się tuż przy nieruchomym Arhunie, był on zjeżony i miał obnażone kły. Warczał na głos, a jego spojrzenie wyrażające chęć walki było utkwione w Sonei.
        - Puść go natychmiast, leśna córko! - odezwał się w mowie zwierząt huczącym głosem z zaświatów. Mocy swym słowom nadał postępując pół kroku naprzód. Był ogromny, jego łapy były grubsze niż nadgarstki wesolutkiej driady, w kłębie był tak wysoki, że ta pewnie mogłaby na nim jeździć wierzchem. Nie zważał na to, że grozi strażniczce drzew - skoro wychował ją las, powinna wiedzieć, że wilk broni swego stada i nie miało w tym momencie znaczenia to, że jest to stado odrobinę upośledzone, składające się z dawno umarłego samca alfa i łysego, dwunogiego szczeniaka.
        - Witaj, Saurio. Wybacz okoliczności, w których się spotykamy - odezwał się ponownie Vertai, na moment przeobrażając się w dobrze wychowanego samca. Jednak chwilę później znowu przywdział maskę modercy i z obnażonymi kłami, nie warcząc już jednak, wrócił do pilnowania Sonei.
        A Widugast? On siedział w tej samej pozycji co dotychczas i nawet powieka mu nie drgnęła, chociaż przecież zawsze doskonale panował nad Vertaiem i nie pozwalał mu na pochopne atakowanie żywych. Milczał. Dostał zadanie przyzwania ducha i je wykonał, teraz czekał na dalsze polecenia, w swym bezruchu przypominając wykonaną ze skóry kukłę.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        O Sonei Kenen Ashvarine można było powiedzieć wiele. Była driadą niezwykle spontaniczną i energiczną, charakteryzując się beztroską, która balansowała na granicy bezmyślności i doprowadzała na skraj załamania nerwowego wszystkich bliskich złotowłosej córki lasu. Była też osobą dobrą, chociaż mocno chaotyczną, która nigdy umyślnie nie wyrządzała nikomu krzywdy, chyba że w obronie własnej lub fauny czy flory. Pomagała każdemu bez względu na jego wiek, płeć, rasę, czy stan majątkowy, którego zazwyczaj w ogóle nie pojmowała, uważając pióra w swoich włosach za najcenniejsze skarby. Poprzez swoją osobliwą naturę i sposób bycia często była mylona z osobą o wiele młodszą, jednak dziewczyna miała na karku ponad sto lat, które nie przeminęły bez echa. I mimo mylnego wrażenia, jakie często odnosili obcy, Sonea nie była głupia. Często była bezmyślna i miała skrajnie odmienny system wartości od niemal każdego innego człowieka, ale nie była idiotką.

        Zobaczyła, że zrobiła coś złego w momencie, gdy spojrzała w oczy Elfa, łapiąc jego dłoń. Uśmiech spłynął z jej twarzy niczym zmyty deszczem, a ramiona dziewczyny oklapły, przygniecione ciężarem własnego czynu. Niepewnie spojrzała na Saurię, krytykującą jej zachowanie, a później Frigg, która dała wyraz swojej dezaprobacie głośnym westchnieniem i gestem. Sonea przełknęła głośno ślinę, zwracając powoli głowę w stronę Elfa, który dosłownie zamarł w bezruchu, spoglądając przed siebie martwym wzrokiem. Dla żywiołowej blondynki wyglądał wręcz jak trup. Skrzywiła się wyraźnie, słysząc jego suchy głos, a po chwili spojrzała w bok, słysząc gardłowy warkot.
        Vertai. Niebieski duszek przemienił się w basiora tak potężnego, że jego łeb wisiał na tej samej wysokości co głowa driady. Zjeżona sierść poruszała się, jakby żyła własnym życiem, a spomiędzy obnażonych kłów wydobywał się wciąż głos niezadowolenia leśnego drapieżnika. Sonea jednak bardziej przerażona była tym, że nieumyślnie kogoś skrzywdziła, niż grożącym jej niebezpieczeństwem w postaci wściekłego basiora, który gotów był odgryźć jej śliczną główkę przy najmniejszym nerwowym ruchu.
        Na polecenie wilka jej dłoń bezwładnie zsunęła się z ręki elfa, opadając wzdłuż tułowia. Blondynka opadła kolanami na trawę naprzeciwko Elfa i przykucnęła na piętach, a jej usta wykrzywiły się w drugą stronę, tworząc podkówkę, tak nie pasującą do zwykle rozpromienionego oblicza Soni.
        - Przepraszam cię Elfie strasznie mocno! Nie chciałam zrobić nic złego – mruknęła skubiąc palcami trawę, by zająć czymś dłonie, które w innym przypadku prawdopodobnie powędrowałyby w stronę wilka, a ten nie wyglądał, jakby miał w tej chwili ochotę na pieszczoty.
        - Myślałam, że to... no że spełniasz życzenia i można prosić cię o rzeczy i ja chciałam bardzo zobaczyć Duszka, nie wiedziałam, że to będzie cię bolało, bo wyglądasz jakby cię bolało, a ja naprawdę nigdy nie chciałam, żeby było ci przykro i mi jest teraz najstraszliwiej i najmocniej przykro, że tak to… że ci kazałam tak nieładnie – driada bełkotała szarpiąc trawę z coraz większym zapamiętaniem i dopiero, gdy jej paznokcie wbiły się w ciemną ziemię, z jej ust wydobyło się ciche „ojej”, a dłoń uniosła nad dziurę w murawie. Szepnęła jedno słowo, niesłyszalne dla swoich towarzyszy i trawa momentalnie odrosła, wypełniając lukę.
        Sonea splotła dłonie na podołku w nerwowym geście, spoglądając ze smutkiem na Elfa. Ewidentnie nie radziła sobie z tym, że zrobiła coś złego i wyglądała jak szczeniak, który jednocześnie chce uciec przed karą, ale wciąż kuli się pod nogami w oczekiwaniu na lanie. Nagle oczy driady błysnęły tajemniczo, a ona sama uniosła szybko dłonie do włosów, wyplątując z nich najbardziej kolorowe pióro, jakie miała. Zerkając na nie, ścisnęła jeszcze na chwilę palce, jakby nie mogła rozstać się z własnością, ale po chwili gwałtownym ruchem wyciągnęła je przed siebie w stronę Widugasta.
        - Możesz wziąć moje pióro! To na przeprosiny, bo ja naprawdę nie chciałam. – Poruszała lekko ręką w stronę Elfa, za wszelką cenę próbując zadośćuczynić. Nie wiedziała, co dokładnie czuł przez nią mężczyzna, ale wyraz jego oczu w tamtym momencie sprawił, że Sonia oddałaby mu chyba nawet swoją procę, gdyby poprosił.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Sauria nie chciała by młoda driada zmuszała do czegokolwiek Widugasta. To dziecko miało pstro w głowie. Oczywiście Sauria nie wiedziała ile mała driadka ma lat, bo i skąd mogła to wiedzieć. Wnioskowała po zachowaniu i wyglądzie. A jej zachowanie było... straszne. Niby nie jej oceniać, ale jednak „Mała” była jak rozbiegany szczurek wypuszczony z klatki. Nie bardzo chyba zastanawiała się nad tym co i komu robi, po prostu działała. Jej przyjaciółka, rudowłosa, zdawała się być jej przeciwieństwem. Stała, patrzyła, wzdychała. Emocje szło odczytać jedynie z jej mimiki, bo póki co nie zrobiła żadnego znaczącego gestu. Dziwna to była sytuacja. Oj dziwna. Spojrzała na Arhunę, który nagle się zmienił. Nie był sobą. „Mała” naprawdę zmusiła go by pokazał im Vertaia. Sauria widziała go wcześniej. Niewyraźnie, lekko, jako ducha, ale tyle się działo, że nie miała czasu by dosłownie zwrócić na niego uwagę. Znała go i nie miała do niego żadnego żalu, to jego szczeniak ją skrzywdził, nie on. Vertai zawsze był pełen dumy i mądrości, driada lubiła go, stary basior był stokrotnie mądrzejszy od swojego „właściciela”. Choć tak naprawdę to Vertai był bardziej panem Widu, niż Arhuna jego. Przywitała się z duchem skinieniem głowy. Jednak przez większość czasu przyglądała się Arhunie. Był nieobecny, pusty, wyglądał jakby coś wyssało z niego życie. Jakby zniknęło całe jego wnętrze. To było w pewien dziwny sposób przerażające. Był jak pusty worek bez duszy. Ale czy to miał być powód by Sauria mu uwierzyła? Pamiętała doskonale dzień, w którym zastała go z Vitarią, nie wyglądał tak, jego oczy tamtego dnia nie były puste i nieświadome jak teraz. Może klątwy „nabawił” się później i teraz próbował znów ją okłamać. Tak, czy inaczej Arhuna teraz wyglądał bardzo źle. Tak źle, że Sauria miała ochotę podejść do niego i spróbować wybudzić go z tego letargu.
- Coś ty mu zrobiła? - odezwała się w stronę blondynki.
- Nie można zmuszać ludzi do robienia tych rzeczy, na które właśnie ma się ochotę – powiedziała pewnie, ale nie w złości. W końcu „Mała” była driadą tak jak ona.

- Vertai, co tu się dzieje? - zapytanie wilka. Wydawało jej się, że to najlepszy pomysł. Jemu wierzyła, jem ufała, wilk, w przeciwieństwie do Arhuny nic jej nie zrobił. Co prawda powinien czuć do niej złość i pewnie nienawiść, bo zamknęła jego szczeniaka w drzewie na ponad sto lat, ale nie wyglądał na takiego, który chciałby teraz zrobić Saurii krzywdę.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Frigg można by powiedzieć rosła wraz z coraz wyraźniejszym obrazem wilka. Jej bojowa postawa teraz nikła w istnym podziwie dla zwierzęcia i to tak ogromnego. W końcu proporcjonalnie rudowłosa wciąż pozostała najniższa i najdrobniejsza. Mogła śmiało odnieść wrażenie, że gdyby stanął tuż obok niej, to może by i ją nawet przerósł, choćby o jeden palec. W myślach przeklęła swój maluteńki wzrost - żeby to wilk był od niej wyższy stojąc na czterech łapach! Jednakże on z wyglądu był wspaniały, godny. Niejedne dłonie pragnęły zatonąć w głębinach jego futra, jakie powstawały pomiędzy palcami przy zwiększonym nacisku. Z jednej strony niezwykle przyjemne i gładkie warstwy głaskane wraz z włosem, z drugiej sprawiało wrażenie stada igiełek – kujące, lecz nie raniło. Vertai niestety miał w sobie coś, co od zawsze pociągało Frigg. Tą cechą była dzikość. Driada wielokrotnie ulegała jej bezceremonialnie, co mogło wywołać w pewnym stopniu obawę. Ruda nie należała do osób wylewnych na swój temat, a już na pewno nie znajdowała się w gronie przyznającego się do własnych słabości czy też uległości. Teraz na chwilę zamilkła zahipnotyzowana tym widokiem, który… szybko zgasł.
        Śledząc punkt zaczepienia wzroku zwierzęcia dostrzegła, że właśnie jeży się wściekle na Soneę. Opiekunka na nowo spięła ciało i od razu skoczyła między przepraszającą Wida przyjaciółkę, a ducha lasu.
        - Zostaw ją! – powiedziała podniesionym tonem głosu, ale o dziwo nie zaciekle czy pełną nienawiścią, a jedynie bardzo zdecydowanie. Nie powstrzymała machnięcia ręką w powietrzu, jakby chciała zagrodzić mu drogę.
        - Kto, jak kto, ale w tym towarzystwie to ja jestem pierwsza do poderżnięcia gardła temu elfowi – przyznała bez skrupułów patrząc na Vertaia już bardziej zezłoszczona, ale jeszcze trzymała język za zębami.
        Mimo swoich słów nie miała zamiaru nikogo (póki co) zabijać. W głębi serca ciężko wzdychała, ale dziś najwidoczniej nie był dzień na bezsensowne przelewanie uszatej krwi dla zaspokojenia zemsty. Leśna córa złożyła usta w dzióbek, a na znak odmowy jakiejkolwiek potyczki rozpięła broszkę i rozwiązała sznureczek pałatki, która dosłownie rąbnęła o ziemię. Ten dźwięk ewidentnie wskazał, że Frigg nosi przy sobie spory arsenał wszystkiego, co możliwe. Odkryła tym samym swoje ostrza i pasy oraz inne dodatki, aby nadać odrobinę lekkości atmosferze. Nikt przecież normalny nie odkryłby się przed przyszłym przeciwnikiem, ofiarą. Chociaż w przypadku Lysberg…
        - Może faktycznie spełnia życzenia? – powiedziała do Saurii z delikatną kpiną, chociaż wzrok wciąż wlepiała w wilcze oczy, jakby nie mogła ani na moment dać mu swobody ruchu w obawie, że złamie nieumowne słowo na temat przekraczania pewnych granic.
        - Jak go teraz prze…
        CHWILA, CHWILA! Ruda nagle podskoczyła niczym oparzona i obróciła się w stronę przyjaciółki. CZY ONA WŁAŚNIE PRZEPRASZA ELFA?!
        Silje nie mogła uwierzyć w to, co widzi, zupełnie jakby to była rzecz nienormalna przepraszać elfy. Cóż, dla niej faktycznie tak było. CO DO WSZYSTKICH BUKÓW TEGO LASU ONA WYPRAWIA?!
        Wściekłość ścisnęła gardło dziewczyny. Wpatrywała się w ten, dla niej, absurdalny akt i już w dupie miała czy za jej plecami znajduje się groźny i chłodny wilk, zaczarowany szaman czy też siostra z lasu. No po prostu… no nie! Ona przeprasza elfa!
Nie jednak przeprosiny przelały szalę goryczy w sercu rudowłosej, lecz przedmiot, który miał tak małe znaczenie dla każdego tu obecnego prócz Sonii i Lysberg. Przedmiot, który nawet nie był magiczny i można go było zebrać co kilka kroków w lesie albo podkraść z ogrodu zwierząt. Nie jest też on ciężki czy znaczący dla świata, chyba, że zamyka się on (obecnie) w dwóch parach złotych oczu. Rzecz nie mająca wpływu na przestrzeń wokół, nie porusza drzew ani tym bardziej gór, ale dwa leśne serca. Coś, co zazwyczaj jest podawane jako pierwsze wyzwanie każdemu młodszemu dzieciakowi zawsze wychodzącemu z kilkoma drobnymi rankami na ramieniu albo tyłku w postaci krwawiących kropek spowodowanych dziobem. Piórko.
        Silje rozdziawiła nieładnie usta na moment tracąc dech. Gdy już zagryzła zęby, ale jeszcze nie wypełniła nienawiścią, gwałtownie przyklęknęła na stopach i porwała Sonię obejmując ją ręka na wysokości obojczyka. To spowodowało, że blondynka upadła na cztery litery w sidła driady, między jej zgięte kolana a ramiona. Dosłownie zakleszczyła ją w swojej małej sylwetce i teraz mocno zaciskały się boki szczelnej „skrzyni”. Spanikowała nagle nie wiedząc w jaki sposób wytłumaczyć się z takiego zachowania, ale przecież… przecież nie może do tego dopuścić! A do Sonei nie mogła powiedzieć "My nie przepraszamy elfów", bo i tak zrobiłaby swoje. Musiała dotrzeć do blondynki w bardziej realny dla niej sposób.
        Wszystko! Mogła mu oddać niemalże wszystko, ale nie piórko!
        Ktoś, kto przetrwał złość Frigg z pewnością miał większy problem by znieść jej zazdrość. Czuła, jak te konkretne uczucie ulewa się z niej bokami. Musiała jakoś się ogarnąć, bo zaraz się wyda! Ze swoją tożsamością oraz słabościami!
        - On… on cię nie słyszy – zagaiła nieco złamanym głosem– No zobacz jakie ma puste ślepa! I przy okazji paskudną twarz... - mruknęła pod nosem, ale ton jej głosu ponownie się wzniósł, gdy zorientowała się, że Widugaust wrócił do "normy". Gdzieś w tej fali zazdrości zgubiła ten fakt. - Nie ma prawa być na ciebie zły. Przecież chciał Saurii pokazać, że spełnia życzenia to je spełnia, nie ma sensu się tłumaczyć. Nie twa wina, że z niego przerośnięta wróżka. Właściwie to trochę przecież pomogłaś! – Słyszała, że głos jej drżał, ale to było lepsze niż oddanie mu piórka!
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast siedział sobie bez ruchu i miał wszystko w nosie. Nie interesowało go to, że wilk i driady mogą się nad nim pozagryzać - nikt mu w końcu nie kazał się tym interesować. Nie kazano mu również się denerwować ani odwołać Vertaia. Chociaż i tak taki rozkaz musiałaby wydać mu trzymająca go za dłoń Sonea, bo nikt inny nie miał na niego wpływu.
        - Więc to ciebie zjem w pierwszej kolejności - odpowiedział basior driadzie, która groziła Thorvaldsdottirowi. Ton jego wypowiedzi był bardzo nonszalancki, jakby takie driady jadł trzy razy dziennie. Dalej stał w swoim miejscu i tylko czekał którą będzie musiał ugryźć pierwszą, jeśli żadna nie pójdzie po rozum do głowy. Całe szczęście jednak Sonea była mądrzejsza niż przypuszczała reszta i szybko spełnia rozkaz wilka, podszyty groźbą zrobienia jej krzywdy. Gdy tylko jej dłoń straciła kontakt z ręką druida, ten wzdrygnął się i szeroko otworzył oczy, jakby nagle się obudził. W jego źrenicach pojawiła się nagle jaźń, świadomość i emocje. Na początku był to szok, który zaraz przerodził się w strach.
        - Spokojnie, leśny duchu - zwrócił się do niego natychmiast Vertai, przemawiając bardzo łagodnym głosem. Wiedząc co za chwilę nastąpi cofnął się i stanął bokiem za plecami elfa. W tym samym momencie Arhuna gwałtownie spróbował się wycofać, lecz zatrzymał się na duchu basiora. Był to bardzo dziwny widok, gdyż jako istota materialna powinien przez niego przejść i może nawet nic z tego tytułu nie poczuć, lecz Widugast nie był takim zwykłym żywym. Jego tatuaże tak mocno zespajały go z zaświatami, że wystarczyła odrobina dobrej chęci, by tak jak teraz oparł się o wilka i wtulił plecami w jego bok. Gdyby jeszcze Thorvaldsdottir miał na sobie futro Vertaia, kontakt byłby jeszcze łatwiejszy.
        - Uspokój się, szczeniaku - upomniał go cicho basior, nachylając się i liżąc druida po policzku. Widugast jakby ledwo odczuł ten gest, gdyż cały czas patrzył na Soneę z przestrachem w oczach, oddychając szybko i głęboko, jakby przed chwilą ktoś go dusił. Wystarczyły jednak pierwsze słowa beztroskiej driady, by Arhuna zaczął odzyskiwać spokój. Wyprostował się i spojrzał na nią o wiele bardziej świadomie, strach w jego oczach zaczął gasnąć, a w jego miejsce pojawił się żal i zmieszanie.
        - To… nie musisz… - bąknął pod nosem, nie potrafiąc ubrać w słowa tego, co chciał je przekazać, gdyż nadal był trochę w szoku. Patrzył zdezorientowany jak Sonea wyciąga piórko spomiędzy włosów i po chwili wahania chce mu je wręczyć. Wtedy zrobiło mu się wręcz wstyd, że mimo już kilku sytuacji, w której ktoś nim zawładnął, nadal nie potrafił się z tego zbyt łatwo pozbierać. Może powinien też od razu zastrzec jak wygląda podporządkowanie go sobie, a nie zostawiać aż tyle przypadkowi?
        Nim Arhuna pozbierał się by udzielić jakiejś odpowiedzi, rudowłosa driada rzuciła się na Soneę i objęła ją zaborczo. Zaczęła sączyć jad do ucha swej przyjaciółki, a druid nie miał w tym momencie naprawdę siły na dyskusje. Chwilę ciszy wykorzystał więc Vertai. Wilk mlasnął, co było chyba jego substytutem westchnienia, po czym podniósł wzrok na Saurię. Chwilę milczał, chociaż ciężko było dojść z jakiej przyczyny - czy chciał ułożyć sobie w głowie odpowiedź, czy też nadać swoim słowo odpowiedniego dramatyzmu, a może po prostu lubił się droczyć? W końcu jednak zaczął mówić.
        - Leśny duch mówi prawdę - oświadczył na samym wstępie. - W istocie Vitaria rzuciła na niego klątwę, która wymusza na nim posłuszeństwo i stało się to przed tym, gdy cię zdradził. Od kilku tygodni szukamy cię w Szepczącym Lesie, bo wiesz, on myślał o tobie przez te całe sto lat i chciał ci się wytłumaczyć. To bardzo głupi szczeniak, ale tobie jest wierny.
        Wilk polizał swym niematerialnym językiem druida po policzku, on zaś siedział ze spuszczonym wzrokiem, jakby czekał na wyrok, tym razem widać było jednak, że jest świadomy, a nie stanowi jedynie bezrozumnej, ślepo posłusznej kukły. Nie odezwał się słowem, chociaż pewnie w innych okolicznościach nie darowałby nazywania siebie “głupim szczeniakiem”.
        - Leśny duch opisał to uczucie jako spalanie duszy - wyjaśniał dalej wilk. - Powiedział, że to takie uczucie jakby wypaliło go od środka, a wszystkie emocje, które odczuwa w międzyczasie, docierają do niego dopiero gdy się uwolni spod dotyku. Dlatego zachowuje się tak jak teraz, chociaż czasami lepiej to znosi. To chyba kwestia okoliczności. Bardzo źle znosi jak ktoś przejmuje nad nim władzę, co mnie wcale nie dziwi skoro to syn lasu, znający uczucie prawdziwej wolności, ale jak widziałaś tobie chciał się oddać dobrowolnie.
        Wilk spojrzał wymownie na Saurię. Oczywiście nie mógł jej nic kazać, ledwie zasugerował, że Widugast czuje do niej coś więcej niż pożądanie. Nie był swatką, Arhuna musiał sam wywalczyć sobie miejsce w sercu swojej ukochanej, wilk tylko odpowiadał w tym momencie na pytania.
        - Wierzę, że nie chciałaś mi wyrządzić krzywdy, Soneo - odezwał się nagle Widugast, gramoląc się z ziemi. Głos miał pewny, bo podczas przemowy Vertaia miał aż nadto czasu, by dojść do siebie. - Zatrzymaj proszę dla ciebie swoje piórko, wystarczą mi same twoje zapewnienia, bo wiem, że są szczere. To po części też moja wina, że wykazałem się takim pośpiechem i nie wyjaśniłem wszystkiego jak należy. Przepraszam. Nie mówcie jednak proszę, że spełniam życzenia. Nie jestem złotą studnią w głębi lasu. Pod wpływem dotyku staję się niewolnikiem i nie mam prawa odmówić żadnemu poleceniu, która jest w ogóle możliwa do zrealizowania.
        W trakcie mówienia Widugast podszedł do leżącego na ziemi kostura i zdjął owiniętą wokół niego koszulę. Założył ją przez głowę i uwolnił spod niej od razu włosy, które opadły na jego plecy i twarz.
        - Te sto lat temu Vitaria bardzo pilnowała, by nie stracić ze mną kontaktu fizycznego nim nie utwierdziła cię w twoich przypuszczeniach, chociaż chyba nie spodziewała się takiego obrotu spraw - wyjaśnił Saurii, stojąc w pewnym oddaleniu od niej. - A gdy w końcu mnie puściła, ja jeszcze nie wiedziałem co się ze mną stało i nie potrafiłem tego wyjaśnić. Niewiele pamiętam z tamtej nocy... To chyba wszystko, co mogłem ci powiedzieć o tamtych wydarzeniach. Nie wiem co teraz sobie o mnie myślisz, nie proszę też o wybaczenie, bo nie mogę zaprzeczyć, że spędziłem tamtą noc z nią. Lecz nie zrobiłem tego z własnej woli. W końcu obiecałem ci wierność - dodał z niemrawym uśmiechem na ustach, po czym w końcu postąpił ostrożnie krok w jej stronę.
        - Saurio... Co ona ci zrobiła? - zapytał z troską w głosie. W ruchach był jednak ostrożny jakby podchodził do jakiegoś bardzo płochliwego zwierzęcia.
        Vertai w tym czasie wcale nie stał się niewidoczny, chociaż przecież spełnił swoją rolę. Przestał jednak szczerzyć kły, jego zjeżone do tej pory futro się wygładziło, a z sylwetki zeszło napięcie. Mimo to pilnował, by stać między driadami a swoim łysym szczeniakiem. Tak na wszelki wypadek.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonea zerknęła w stronę Sauri, kuląc się ukradkiem pod jej słowami. „Coś ty mu zrobiła”. Driada z poczucia winy zaczynała mieć mętlik w głowie i w jej własnych oczach powoli jej czyn urastał do coraz to bardziej absurdalnych rozmiarów. Początkowo jedynie miała wrażenie, że doznanie związane z wypowiedzeniem przez nią życzenia było dla mężczyzny niemiłe. Później widziała jego zachowanie i docierało do niej, że ewidentnie sprawiła mu prawdziwy ból swoją prośbą, która przecież była tak niewinna. Warknięcie wilka, zimny ton obcej driady, milczenie Frigg. Driada skuliła się widocznie, wciąż jednak twardo trzymając przed sobą piórko, niczym tarczę, która miałaby ochronić ją przed potępieniem. Nie chciała spalić mu duszy!
        Nagle jednak przez warkot wilka przebił się rozzłoszczony głos rudej driady, a małe serduszko Sonei zabiło mocniej, jakby pobudzone z letargu. Frigg jej broni! Mimo okoliczności na usta blondynki wpłynął delikatny uśmiech. Teraz Opiekunka mogła do woli wypierać się własnego imienia, okazywania leśnej siostrze czułości, czy unikania odpowiedzi na pytania. Nie ukryje tego, że wbrew wszystkim swoim oporom stawiła się za Soneą i.. właśnie zagroziła śmiercią przyjacielowi tego gigantycznego wilka. Ashvarine westchnęła z rezygnacją, przeniosła wzrok na swoje piórko, zastanawiając się czy jej najdroższy, zaraz po procy, ukochany skarb będzie wystarczający by opłacić jej własne winy, jak również przekonać Elfa, by był tak dobry i powstrzymał swojego wilka przed odgryzieniem Frigg głowy. Zaraz jednak odezwał się basior i Sonea spojrzała na niego karcąco.
        - Hej, Duszku, uważaj sobie! To ja tu narozrabiałam, więc jak już to możesz zjeść mnie, a nie ją! Jej nie dam zjeść, ona jest moja!
        Ruda była stuknięta ewidentnie, ale Sonia nadal ją strasznie kochała, nawet jak ta nie mogła się powstrzymać i groziła śmiercią wszystkim wokoło. Niespodziewana fala czułości znów uderzyła z oczu blondynki, które jednak zaraz otworzyły się szerzej w przestrachu, gdy coś capnęło ją od tyłu i pociągnęło do siebie, aż upadła na tyłek. Rude kudły zawirowały w jej polu widzenia i Sonea westchnęła ciężko.
        - Na skaczące wiewiórki, co ty wyprawiasz? Nie widzisz, że ja tu przepraszam? Myślisz, że to jest łatwe? Nie można tak po prostu przerwać przepraszania, wywalić się na tyłek i znów przepraszać dalej, wiesz jak to nieładnie wygląda? Ja bym tam nie uwierzyła w takie przeprosiny z przewracaniem się, to bardzo nieprzeprosinowe! – fukała złotooka driada, ledwo nabierając tchu, nim kolejne słowa wypadały z jej ust. Sapiąc i klnąc pod nosem, usiłowała podnieść się z powrotem na klęczki, lecz była cała opleciona rękami i nogami Frigg, przez co czuła się jak żółw, którego ktoś przewrócił na grzbiet i teraz kazał wrócić znów na nogi.
        Podczas, gdy rude i złote loki splątały się w dzikiej walce o bogu ducha winne piórko, Elf zdążył się speszyć ofiarą Soni, a wilk zwrócić już do Saurii, i chociaż blondynka walczyła zawzięcie z kleszczowym zaciskiem nóg rudej driady, wyłapała obie te rzeczy i nagle przestała się wiercić, pozwalając Frigg w końcu na wyrwanie jej piórka z ręki i dość agresywne wepchnięcie go spowrotem w złote pukle siostry. To z kolei dało Ashvarine cenną chwilę, by wbić rudej łokieć w żebro i wyplątać się pędem z jej kończyn. Wstała szybko, akurat by usłyszeć przeprosiny Elfa i rozdziawić buzię w zdumieniu. Nie no teraz to ona się kompletnie pogubiła w tym kto tu był dla kogo niemiły. Jej umysł pracował przez dłuższą chwilę na wysokich obrotach, a oczy wpatrywały się pusto w Widugasta, później basiora, by w końcu spocząć na Saurii. Układała sobie powolutku, we własnym tempie, wszystkie fakty w głowie, a półeczki jej umysłu zapełniały się niepokojąco szybko. Przechylając lekko głowę, łączyła informacje kolorowymi niteczkami, wiążąc je ze sobą i powoli odzyskując utracony wcześniej sens. To na co nie zwracała uwagi, lecz co odbierał jej umysł, powoli docierało do świadomości dziewczyny, która coraz szybciej przeskakiwała spojrzeniami po wszystkich obecnych.
        Zrozumiała, że Elf się już na nią nie gniewa i była bardzo szczęśliwa z tego powodu, jednak nie podobała jej się napięta atmosfera pomiędzy nim a Saurią. Bardzo to burzyło jej wesoły świat i nie miała zamiaru tego tak zostawić. Poza tym, było kilka rzeczy, które trąciły w niej czułą nutę, a mianowicie wzmianka o osobie, która z własnych egoistycznych pobudek bardzo unieszczęśliwiła dwie osoby. Nieładnie.
        - Zaraz, zaraz… - Sonea przymrużyła oczy, jakby było jej to niezbędne to pełnego skupienia, po czym wskazała jedną ręką Saurię, a drugą Widugasta, na którym najpierw zawiesiła wzrok.
        - Chcecie powiedzieć, że gdzieś tam łazi jakaś wredna baba, która najpierw rzuciła na ciebie klątwę, która każe ci spełniać życze… przepraszam, rozkazy, a później podstępem zmusiła cię do zdradzenia Jej, – tu wskazała znów na ciemnowłosą driadę i to w jej stronę kontynuowała wypowiedź – ale ty o tym nie wiedziałaś i zostawiłaś Go – driada potrząsnęła ręką wyciągniętą w stronę Elfa, nie odwracając spojrzenia od Saurii - na 100 lat i strasznie Go wtedy nienawidziłaś, a na dodatek ciebie też ten babsztyl przeklął? No co za wiedźma nieprana! - driada aż sapnęła z wrażenia, robiąc po raz pierwszy większą pauzę na zaczerpnięcie oddechu.
        - Ale teraz znowu się spotkaliście z Widugastem? Ale to chyba najwspanialej na świecie, prawda? Wszystko sobie wyjaśniliście i możecie dalej się kochać! – Sonia uśmiechnęła się nagle i strzeliła w stronę obojga spojrzeniem tak pełnym wyczekiwania, jak gdyby miała pęknąć niczym balonik przy najmniejszym potwierdzeniu od kogokolwiek z obecnych.
        Ashvarine zaczęła mimowolnie wciągać się w losy nowopoznanych osób, prawdopodobnie ku największej zgrozie Frigg. A właśnie, gdzie jest to wredne, rude…o! Sonia doskoczyła do przyjaciółki i złapała ją za dłonie, wbijając pełne nadziei spojrzenie złotych ślepi w twarz siostry.
        - Kochasz mnie, wiedziałam, nie wyprzesz się już – wysyczała słodkim głosikiem, uśmiechając się radośnie.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Wszystko co działo się dookoła działo się zdecydowanie zbyt szybko. Saurii ciężko było ogarnąć to wszystko w czasie. Tu Arhuna, tu blondwłosa driada, tam rudzielec i ona w tym całym bajzlu. Nie wiedziała na czym powinna się skupić. Przyglądała się jak blondynka przeprasza Widugasta, jak gaśnie rozumiejąc, że nie zrobiła nic dobrego, a wręcz przeciwnie. Sprawiła swoim zachowanie komuś ból. Ta ruda była jeszcze dziwniejsza niż „Mała”, jak nazywała w myślach blondwłosą. Miała wrażenie, że w całym tym bałaganie tylko Vertai zachowuje zimną krew. Choć gdyby mógł pewnie zeżarłby Małą za to co zrobiła Widu. Ale bez przesady Vertai nie był ani głupi ani narowisty. Sauria traktowała go bardziej jak przewodnika Arhuny, niż jego własność. I chyba tak właśnie było. Vertai był mądry i zawsze bronił swojego szczeniaka, jak nazywał elfa. Sauria wiedziała, że groźba zjedzenia Małej była tylko groźbą. Wtem do blondynki dopadła druga driada. Rzuciła się na nią jak oszalała, bo chciała oddać piórka Widu? Dziwne to były stworzenia. Ona sama była driadą, ale nie rozumiała teraz swoich sióstr. Co się tu w ogóle działo?

Przetarła twarz dłonią. Czuła, że jest zagubiona w całej te sytuacji. Postanowiła się uspokoić i jak najuważniej wysłuchać Vertaia. Z każdym jego słowem serce ściskało jej się co raz bardziej. A jeśli to co mówił basior było prawdą? Jeśli Vitaria naprawdę rzuciła klątwę na Widu jeszcze przed tamtą nocą? Wtedy... Wtedy... Wtedy to ona byłoby winowajczynią nieszczęścia Arhuny? Nie! Nie mogła tak myśleć. Skąd mogła wiedzieć, że czarodziejka rzuciła na niego klątwę, skąd mogła wiedzieć, że to wszystko wbrew jego woli... Przecież... Przecież... Nie, to nie mogła być prawda. Zrobiło jej się słabo. Sori nadal kręciła się wokół niej niespokojnie i ocierała się o jej nogi. W ogóle nie zwróciła uwagi na basiora. Była nazbyt przejęta driadą by interesować się Vertaiem.
- Spokojnie – odezwała się w umyśle Saurii.
- Oddychaj, to nie twoja wina – wadera próbowała ją uspokoić. Martwiła się o driadę, znała ją dość dobrze i wiedziała, że Sauria rzadko czuję się tak skołowana. Zazwyczaj wiedziała co powiedzieć, zazwyczaj zachowywała zimną krew, ale teraz... Teraz widziała, jak bardzo źle jest z jej ludzką siostrą. Kobieta pogłaskała wilczycę po jej miękkiej sierści. Ten dotyk uspokoił ją na moment. Przełknęła ślinę i spojrzała najpierw na Vertaia potem na Widugasta. Wzięła kilka głębokich oddechów.
- Vitaria sprawiła, że moje wspomnienia nie blakną – powiedziała ostrożnie.
- Te złe wspomnienia. Wszystkie pozostałe uciekają, zamazują się, stają się odległe, ale te złe... Te złe wspomnienia nigdy nie bledną, sprawiają psychiczny i fizyczny bóle. Nie śpię. Od stu lat nie spałam normalnie. Miewam koszmary. Cała zła przeszłość wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Jeśli mówisz prawdę... To na nas oboje Vitaria rzuciła czar.
Zamilkła na chwilę i znów przetarła twarz dłonią. I wtedy wtrąciła się Sonea, która bardzo jasno wyjaśniła im co się właśnie działo. Jak małym dzieciom wytłumaczyła im sytuację. Nie chciała źle, po prostu analizowała, dodała dwa do dwóch i wyszło jej... no właśnie... to co wyszło.

- To nie jest takie proste – powiedziała smutno w stronę jasnowłosej driady.
- Nie da się kochać kogoś, kto cię zdradził. Nie da się wzbudzić uczuć na zawołanie, jeśli przez sto lat miało się w głowie tylko jedno – zdradę. To po prostu... za dużo czasu, za dużo bólu – próbowała wyjaśnić dziewczynie, że to wszystko nie jest takie łatwe.
Sauria czuła się fatalnie. Nagle wyglądało na to, że zrobiła coś strasznego, że zamknęła w drzewie Arhunę, choć wcale na to nie zasłużył. Zdradził ją – owszem, ale Vertai by jej nie okłamał. Z resztą widziała na własne oczy, jak Sonea zawładnęła ciałem druida. No i wiedziała do czego zdolna jest czarodziejka, skoro rzuciła klątwę na nią, mogła też rzucić czar na Widu. W głowie jej szumiało od nadmiaru myśli i emocji.
- To wszystko nie jest takie proste – powtórzyła ale tym razem spojrzała na Widugasta. Była skruszona i załamana. Nie mogła zrozumieć tego wszystkiego, nie mogła tego pojąć. Przez lata gromadziła w sobie nienawiść, a teraz wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Czyżby całe to nieszczęście było jej winą?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Frigg jako jedyna ani trochę nie poczuwała się do sytuacji. Nie zalała ją chociażby kropla współczucia dla Widugausta. Właściwie, wielokrotnie żaden urok nie wzbudzał w niej jakichkolwiek emocji, a przynajmniej nie takie, do których przyznała by się sama przed sobą. Nawet późniejsze wyznanie Saurii nie tknęło tej skalistej góry pełnej ostrych szpicli. Jedynie unosiła brew w kpiącym „serio?” i nic nie dopowiadała, chyba, że ktoś ją podjudził (a była to wszak rzecz prosta). Obecnie nie miała powodu, by komentować te całe biedne nieszczęścia. Jej okropny charakter zawdzięczała osobistej przypadłości, z którą musiała najzwyczajniej w życiu (o ironio) żyć. Nie, aby była z tego faktu zadowolona, ale już dawno przestała rozpaczać. Swój ból zastąpiła sprawniejszym systemem mieszczącym się w bezlitosnych słowach. Dla Frigg nie istniała już litość czy łagodność. Najlepiej poradzić sobie z takim porządnym rypnięciem przez rzeczywistość. Żadne łzy, żadne przemilczane noce nie przywrócą dawnego bytu więc po co poświęcać ku temu więcej uwagi niżli trzeba?
        Lysberg odnosiła wrażenie, że ta kochająca się niegdyś dwójka żyła przeszłością. Ich myśli tkwiły w punktach własnych klątw, dla których na pewno istnieje rozwiązanie. Nie można więc smarkać w rękaw, a wstać i kopnąć los w cztery litery stawiając się przeciwnością losu. Nie widziała sensu w traceniu czasu na rozmyślania. Tak po prostu jest.
        Mimo, to postarała się nie być na tyle bezczelna by całkowicie zlać wyłaniające się informację i na tyle perfidna by z niedoczekiwaniem wypatrywać się coraz to większych sensacji. Bardziej zainteresowała się całą przyczyną afery niż samymi jej skutkami.
        Wnet z zaskoczenia oberwała z łokcia od Soni, co kompletnie zdezorientowała rudą. Uchwyciła się miejsca bólu i mrugnęła kilka razy na przyjaciółkę, jakby szukając odpowiedzi na pytanie „A za co to?” nie myśląc o tym, że driada miała ku temu ewidentny powód. Sonea przechodziła do głośnej analizy całego zajścia i Frigg mogła czuć dumę, że umysł blondynki jest tak sprytny by połączyć wszystkie styki w jedno. Ostatnia wypowiedź dziewczyny względem pary wywołał odruch wymiotny u Lysberg, która nie chcąc okazać niesmaku zebrała się na równe nogi i zdjęła palcami kosmyki natury ze spodni. Wówczas ponownie została dotknięta gwałtownym bodźcem w postaci Soni znajdującej się niebezpiecznie blisko rudowłosej mendy.
        Frigg odchyliła się nienaturalnie spoglądając na Ashvarine w pełni rozwartymi oczami. Otępiała na widok złotych oczu przyjaciółki, ale nie trwało to długo. Przy Frigg nic nie mogło być jakkolwiek stabilne czy długotrwałe.
        Twarz rudej popadła w znaną już wściekłość. Jej czoło wysmarowało się zmarszczkami zaciekłości, nie miała zamiaru niczego się wypierać, ani potwierdzać, ani tym bardziej tłumaczyć. Nawet Soni! A w szczególności Soni…
        SIlje pacnęła ją otwartą dłonią w twarz, ale nie boleśnie czy agresywnie. Zrobiła to łagodnie i tylko po to by odlepić od siebie rosnące w satysfakcję migdałowe ślepia. Odepchnęła samą siebie od driady, ale i też nie szturchnęła Ashvariny. Sonea stanowiła dla Frigg jedynie punkt podparcia. Postąpiła dzięki temu kilka kroków w bok by uwolnić się z sideł wzroku, aby nareszcie swobodnie się wyprostować i otrzepać dłonie.
        - Vitaria to niezła suka – nie omieszkała o brak kultury.
        Ta leśna córa wcale nie chciała się zagłębiać w żadne historie. Już w jedne kłopoty ją wplątano i ciągną się za nią przez ponad sto lat. Niepotrzebne jej były problemy innych. Nie chciała o nich nic wiedzieć, nie chciała ich słuchać i nie chciała podróżować z Soneą, chociaż serce na ostatnią myśl boleśnie pękało. Nie obchodzi ja to całe towarzystwo, niech sobie istnieje ze swoimi miłosnymi wzniesieniami gdziekolwiek, byleby daleko od niej. Nie miała tutaj nic do roboty.
        I w tedy stała się rzecz niemożliwa. Święto, które należało wpisać w trzynastomiesięczny kalendarz Alarański by obchodzić to zdziwienie, co rok, tak samo zaskoczonym.
        - Ten wymalowany kuglarz cię nie zdradził – zwróciła do Saurii dla pewności oddalać się jeszcze o kolejny krok od Sonii, na wypadek gdyby ta jednak chciała ją przytulić.
        - Nie da się kochać kogoś, kto cię zdradził – powtórzyła przyczepiając spojrzenie do siostry. – A tego nie zrobił… - spauzowała na krótką chwilę, by dać oswoić się towarzystwu z faktem, że właśnie broni elfa.
        - O ile futrzak nie kłamie. Pytanie czy bardziej ufasz pupilowi i malowidłu czy jakiejś niedorobionej wiedźmie. Jakakolwiek jest prawda to w żadnej z tych sytuacji nie powinnaś czuć się choć odrobinę winna. Sam sobie zapracował na okrzyknięcie go „kurtyzaną”, a ta Vitaria… Vitaria najwidoczniej na jeszcze jakieś bardziej elokwentne przezwisko. Niemniej jednak, Prasmokowi ducha winna jesteś. Sto lat mija, jak jeden dzień, gdy możesz wybaczyć…
        Ostatnie słowa wypowiedziała okrutnie pusto sięgając po płaszcz z lisa. Przerzuciła pałatkę przez przedramię i zwróciła ku rozległym drzewom dając znak, że zbiera manatki dokonując przy tym ewakuacji. Kątem oka spojrzała na Soneę. Z nią wolała pożegnać się właśnie tu i teraz, ale znając te upartą kozę pewnie z niechęcią za nią ruszy. Jeżeli zechce ostać to w tym momencie drogi dziewcząt rozejdą się. Widugaust szukał Saurii – znalazł ją. O nic więcej nie pytał, nie prosił. Niech sobie teraz wyjaśniają, co zechcą i zakotwiczą to upojną nocą. Miała to w nosie. Była bliska odejścia bez pożegnania, gdy nagle korony drzew uderzyła fala energii.
        Frigg popadła w chwilową konsternację nie będąc pewna czy to, co rozeszło się po lesie było bardzo dalekim echem zdarzenia czy też może pomyłką. Spojrzała w górę, na kołyszące się gałęzie. Milczała wyczekując drugiego sygnału, który miał dać pewność, że jest to wzniesiony alarm, wołanie o pomoc albo zapowiedź niebezpieczeństwa, jednak jeszcze teraz las milczał…
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Druid z uwagą słuchał wyjaśnień Saurii w kwestii tego jaką to klątwę rzuciła na nią Vitaria. Aż poczuł, jak na nowo wzbiera w nim fala gniewu: czy ta elfia wiedźma naprawdę nie cofała się przed niczym? Nie mogła mieć go po dobroci, więc użyła postępu, a gdy i tak został jej odebrany – zemściła się na tej, która to zrobiła. Gdyby Arhuna był w nastroju do prawienia cynicznych uwag, oświadczyłby zapewne, że naprawdę gra nie była warta świeczki, bo raz, że Vitaria nie miała szans na żadnym etapie swojej walki, a dwa: nagroda nie była wcale warta takiego poświęcenia. Nie powiedział jednak nic z tych rzeczy. Patrzył na Saurię ze współczuciem i poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Nie zastanawiał się zbyt długo jak może jej pomóc – gdy tylko skończyła mówić, on natychmiast sięgnął pod swoją tunikę i wyłuskał przepleciony rzemieniem łańcuch, na którym wisiał jego talizman.
        - Saurio – zwrócił się do driady, wyciągając w jej stronę dłoń, na której spoczywał magiczny naszyjnik. - To z mojej winy cierpisz. Proszę, przyjmij to, by chociaż odrobinę złagodziło twoje dolegliwości. Znasz ten amulet, to ten sam, który noszę od setek lat. Amulet dobrych snów. Nie wiem, czy ci pomoże, ale jeśli jest szansa... Proszę, weź go.
        Arhuna jeszcze raz zachęcającym gestem podsunął naszyjnik w stronę ukochanej driady. Bardzo chciał jej pomóc i na ten moment była to jedyna możliwość, jaka przyszła mu do głowy. Oczywiście oprócz dopadnięcia Vitarii i zmuszenia jej chociażby siłą do cofnięcia zaklęcia. Takie działania wymagały jednak przygotowań, więc na razie to musiało wystarczyć. I druid nie zważał w tym momencie na to, co może ewentualnie stać się z nim – najwyżej obroni go Vertai. Albo każdy obóz będzie obsypywał wkoło solą.
        Widugast słuchał wywodu Sonei lekko ściągając brwi i wodząc wzrokiem od jednej osoby do drugiej, w zależności od tego, kogo akurat wskazywała driada. Parę razy kiwną głową – z grubsza ta historia miała sens. A jej wniosek... Druid aż parsknął, nie było to jednak parsknięcie rozbawienia, raczej bezgranicznego zaskoczenia. Nie, by nie podobały mu się słowa blondyneczki, ale niestety, tak to nie działało. Sauria musiała mu wybaczyć jego winy, jeśli miała go na powrót pokochać. Bo on kochał ją cały czas. Teraz jednak bał się jej to powiedzieć – nie chciał naciskać, nie chciał, by uznała, że on ją szantażuje i zmusza do podjęcia korzystnej dla siebie decyzji. Wątpił też, by uwierzyła w to, że on ją kochał te sto lat temu i do tej pory jego uczucie nie zblakło nawet odrobinę. Może nawet na nowo się rozpaliło, teraz, gdy ponownie ją odnalazł.
        To, że rudowłosa driada, która wcześniej najpierw chciała zabić Arhunę tylko za to, że ten stanął jej na drodze, a potem nierozważnie groziła mu śmiercią przed Vertaiem, teraz broniła druida, wywołało u niego niemałe zaskoczenie. Kategorycznie oświadczyła, że Thorvaldsdottir nie zdradził Saurii, chociaż przecież ten przyznał, że faktycznie, fizycznie zdradził ją z inną kobietą.
        - Ja nigdy nie kłamię, leśna córko – oświadczył obrażony do żywego basior, gdy tylko padła taka insynuacja. Przecież on był godnym i obowiązkowym przywódcą stada, nie posunąłby się do tak niskich zagrywek. Gdyby miał bronić swego szczeniaka wiedząc, że ten faktycznie zdradził swoją partnerkę... To chyba po prostu by milczał i kazał im to rozwiązać między sobą.
        Widugast zaś po prostu stał i milczał, choć wzniósł ze zniecierpliwieniem oczy ku niebu, gdy po raz kolejny został nazwany prostytutką. Gdyby zależało mu na kłótniach, to by wygarnął tej rudej jaka jest większość kobiet. Wystarczy im zapewnienie, że zaznają rozkoszy bez żadnych konsekwencji, bo ich kochanek zna sposoby na to, by uniknąć niechcianej ciąży albo jest w stanie naprawić błonę dziewiczą czarami i już połowa patrzyła na niego łakomie jak kot na tłustą mysz. Arhuna gdy był jeszcze bardzo młody, sypiał z każdą, która tylko była na to chętna, a wśród kobiet, które posiadł, było zaskakująco dużo tych, które miały już narzeczonych, mężów, a czasami nawet dzieci. Nic nie znaczyło dla nich dane słowo, tak samo jak nie znaczyło nic dla jego matki, która choć przysięgała wierność Aiweiowi i to w dwóch obrządkach, nie dochowała jej, a on kochał ją tak ślepo, że się z tym godził i nawet zabronił Widugastowi odrzucić pierwsze imię, która ona mu nadała. Może zresztą dobrze, bo całkiem mu pasowało.
        Thorvaldsdottir poczuł dreszcz, gdy wśród liści rozeszła się dziwna fala energii. Podniósł wzrok i w prześwitach między gałęziami dostrzegł ptaki, które zaniepokojone poderwały się do lotu. Rozważał przez moment co to mogło być, lecz gdy uderzenie nie powtórzyło się przez dłuższy czas, po prostu na moment przestał o tym myśleć. Podniósł z ziemi futro Vertaia i założył je z powrotem na ramiona.
        - No, nareszcie. Trochę szacunku dla twojego alfy, łysy szczeniaku. Rzuciłeś mną o ziemię jak byle szmatą.
        - W porywie chwili, nie gniewaj się – udobruchał go wytatuowany elf.
        - Saurio – Widugast zwrócił się do swojej ukochanej driady. - Chcę naprawić wszystko, co w przeszłości zrobiłem nie tak. Odnajdę Vitarię i doprowadzę do tego, by zdjęła z ciebie tą klątwę, a jeśli nie, znajdę inny sposób, by cię spod niej uwolnić. Obiecuję, za świadka biorąc sobie Matkę Naturę i wszystkie jej dzieci. Jeśli nie dotrzymam obietnicy, niechaj ona wymierzy mi sprawiedliwość.
        Arhuna położył dłoń na sercu i mówił ze śmiertelną wręcz powagą. Nigdy nie składał tak poważnej przysięgi i ten, kto go znał – a Sauria znała go przecież bardzo dobrze – wiedział, że nie są to tylko puste słowa.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonea wpatrywała się chwilę w Saurię, słuchając jej słów z lekko rozchylonymi ustami, które na końcu zamknęła i skrzywiła na jedną stronę, wyrażając swoją dezaprobatę i kręcąc głową, aż zawirowały blond loki.
        - Nie zgadzam się – odparła, jak zawsze pewna siebie, ale wyjątkowo składnie, co mogło niektórych zaskoczyć. Splotła ręce na piersi, gotowa bronić swojego stanowiska przed sceptycyzmem swoich towarzyszy i zaczęła tłumaczyć swoje rozumowanie.
        - Wiem, że bardzo długo byłaś na niego okropnie zła, pewnie też bym była i szukałabym go tylko po to, żeby wydrapać mu oczy, ale przecież okazuje się, że on tego nie zrobił specjalnie. Ona go oszukała i zmusiła, więc chociaż położył na małpie łapy to nieświadomie, dosłownie, bo przecież widziałaś jak odpłynął, gdy go dotknęłam – stwierdziła, rzucając krótkim spojrzeniem na elfa, jakby dalej czuła się winna swojego wcześniejszego zachowania.
        - O, i zobacz! Prezent ci daje! Jak milutko. – Sonia uśmiechnęła się wdzięcznie, uważając podarki za najwspanialszą rzecz na świecie, idealną na każdą okazję, bo i przeprosić tym można, i podziękować, i powiedzieć, że się kocha, a nawet tak bez okazji po prostu. Słodziachnie. Zaraz jednak przypomniała sobie o wspomnianej klątwie i zmrużyła niebezpiecznie oczy.
        - To tej wrednej, paskudnej, niemytej.. tej.. tej… wiedźmie od siedmiu boleści trzeba oczy wydrapać! – Sonea zaczęła wymachiwać groźnie piąstkami w powietrzu, oddychając ciężko przez nos. Zawsze była bardzo kreatywna w wymyślaniu przekleństw, gdyż tych powszechnie znanych w społeczeństwie nigdy nie mogła zapamiętać. Także mogło się zdarzyć, że dziewczyna z furią w oczach wyzwie kogoś od zdechłej żaby albo kompostu w ostatnim stadium rozkładu i będzie to obelga. Och, dać by jej teraz tę całą babę tutaj, a nie uszłaby z życiem. W końcu driada opanowała się nieco i rozluźniła ręce, chociaż prawa dłoń spoczęła na biodrze, zaraz przy zwisającej od paska procy.
        - Poza tym! – kontynuowała, nie dając zbić się z pantałyku. – Czy nie uważasz ładna driado o ciemnych włosach, przepraszam, zapomniałam, jak masz na imię, że skoro wiesz, że on nic złego nie uczynił to możesz go na nowo kochać? W końcu to tak, jakbyś myślała, że kogoś zabił i strasznie się na niego pogniewała, ale ostatecznie spotkała go z tą osobą, która żyła jednak oczywiście, a nie że z trupem siedział, no i czy nie poczułabyś ulgi takiej ogromnej, że jednak jest wszystko w porządku? No to prawie, że tak jest teraz! – westchnęła podekscytowana, ewidentnie zapominając o nabieraniu tchu między zdaniami i dopiero nadrabiając braki tlenu.
        - Oj tam suka, nie widzę powodu by psie panny obrażać. – Wydęła usta, gdy usłyszała określenie od swojej rudej siostry i strach pomyśleć ile razy stosowała to słowo, nie zdając sobie sprawy z jego negatywnego znaczenia. Poza tym jej wzrok zaczął znów niebezpiecznie przeskakiwać po wszystkich tu obecnych, co niechybnie wróżyło kolejny genialny plan, kiełkujący powoli w jasnowłosej główce.
        - Wiem! Znajdźmy tę flądrę i zmuśmy ją do odwrócenia zaklęcia! – driada pisnęła podekscytowana, wywijając znów pięścią przy słowie „zmuśmy”. – A, i jeszcze ją przeklniemy, niech sobie nie myśli! A co! – Sonea przytaknęła sama sobie z przytupem, ignorując kompletnie fakt, że nie wie, czy którekolwiek z nich posiada na tyle rozwinięte umiejętności magiczne, by rzucić na czarodziejkę klątwę. Przecież zawsze coś się wymyśli, jak nie oni, to jakiś wywar paskudny, pełno jest tego cholerstwa na rynku. Nie pytajcie skąd wie. Zwłaszcza, gdy Widugast złożył Saurii obietnicę o podobnej treści, dziewczyna podskoczyła wesoło.
        - Tak jest! Jesteśmy świadkami! Fryga, słyszałaś? – Odwróciła się w stronę Rudej, zupełnie zapominając, że powinna tytułować ją innym imieniem, a dodatkowo ta właśnie porzucała całe towarzystwo, najwyraźniej z Soneą włącznie. Driada podbiegła więc do niej, przytrzymując ją lekko za rękę.
        - Chodźmy z elfem skopać jej dupę! – Sonia zwróciła się do siostry tonem tak błagalnym i niewinnym, że można by pomyśleć, że prosi o szczeniaczka, a nie możliwość uczestnictwa w zbiorowej zemście na zupełnie obcej jej osobie. Zaraz jednak zreflektowała się i zbliżyła bardziej do rudej.
        - Ale jak się nie zgodzisz, to przecież pójdę z tobą, nie zachowuj się, jakbyś chciała mnie zostawić, to jest smutne strasznie, przecież ja cię szukałam i znalazłam! – powiedziała nieco nieskładnie, lecz bardzo szczerze, wpatrując się we Frigg wielkimi oczyma i z wyraźnie zawiedzionym wyrazem twarzy.
        Jak to ona chce ją tu zostawić, przecież miały iść razem, w podróż pełną przygód! Sonia z miejsca posmutniała niesamowicie i można by odnieść wrażenie, że nawet jej bujne włosy oklapły lekko na głowie. Złapała mocniej dłoń Opiekunki i pociągnęła ją lekko ku sobie. Już naprawdę kończyły jej się argumenty, dla których Frigg powinna z nią zostać, bo przecież sama blondynka nie potrzebowała dla ich nierozłączności żadnego innego powodu, poza tym, że się kochają. To powinno wystarczyć. Ona jej nie zdradziła z nikim pod wpływem klątwy i nie zniknęła na sto lat. Czemu Ruda jej nie kocha?
        - Nie zostawiaj mnie – poprosiła raz jeszcze, nim zachłysnęła się falą magii, która przeszła przez las.
        Bystre nagle spojrzenie złotych ślepi przetoczyło się czujnie po okolicy, wypatrując jakichś anomalii, które mogłaby spowodować magia, jednak nic nie dostrzegła. Raptem kilka ptaków zerwało się do lotu z koron drzew, jednak nie widziała żadnych zwierząt uciekających w popłochu, a i sam las milczał, kołysząc lekko gałęziami.
        - Dziwne – mruknęła jedynie, nadal nie puszczając dłoni przyjaciółki.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Sauria była w tym wszystkim zagubiona. Może gdyby była sam na sam z Widu byłoby inaczej, ale oprócz niego były tu jeszcze dwie inne driady, które siłą rzeczy zostały wplątane w tą sytuację. Czuła jak chaos wkrada się w jej umysł. Czyli ukarała go niesłusznie? Więc to była jej wina, że on przez ponad sto lat cierpiał katusze zamknięty w drzewie. A co ona zrobiła przez te wszystkie lata? Huczało jej w głowie. Podniosła się z ziemi i stanęła blisko drzewa, które rosło nieopodal. Chwyciła się dłonią jego pnia. Sori chodziła wokół niej niespokojnie.
Co się dzieje siostro? Usłyszała jej głos w głowie. Ale Sauria nie wiedziała co powinnam odpowiedzieć.
To moja wina. Moja. Zamknęłam go na tyle lat, a on był niewinny? Nie rozumiem. Co jeśli zrobiłam największy błąd mojego życia? Odparła jej w myślach. Przysunęła się do drzewa i oparła głowę o jego pień zamykając oczy. Sori ciągle chodziła wte i wewte ocierając się o jej nogi. Chciała jej pomóc ale nie miała pojęcia jak to zrobić. Saurii wydawało się, że to za wiele jak na jedno spotkanie. Arhunę może by i zniosła, ale jeszcze dwie dwie driady? Były jej siostrami, ale tak bardzo namotały jej w głowie. Blondyneczka uważała, że wszystko można naprawić od tak, ale to przecież nie było takie proste. Sauria wzięła kilka głębszych oddechów. Wtedy usłyszała za sobą głos Widu i słowa o amulecie. Odwróciła się i spojrzała na niego, w oczach miała łzy.
- Nie, nie... - wydusiła z siebie.
- Nie chcę. To twój amulet, ja sobie poradzę. Ja sobie radzę. Przez sto lat idzie się przyzwyczaić do wszystkiego – powiedziała, choć zaraz tego pożałowała. On przecież też przez sto lat żył ze swoimi grzechami i błędami, w dodatku nie mógł nic z nimi zrobić.
- Nie powinnam od ciebie nic przyjmować. Zachowaj swój amulet, jest twój i tak powinno pozostać. Nie zasługuje na niego. Nie pozwoliłam ci wyjaśnić, nie pozwoliłam nic powiedzieć, a ty... - znów przytrzymała się o pień drzewa, czuła jak robi jej się niedobrze.
- Co mam teraz zrobić? Co mam ci powiedzieć? Co chcesz usłyszeć? - pytała.
- Że to moja wina. Że nie dałam ci wyjaśnić, że teraz wszystko będzie już dobrze... - Po policzkach spłynęły jej łzy.
- Nie będzie dobrze. Nigdy już nie będzie dobrze – załkała.
Czuła jak opuszczają ją wszystkie siły. Chciała upaść i schować się w trawie. Zanurzyć się w niej i zniknąć, najlepiej na zawsze. Zupełnie zapomniała już o tym po co tak naprawdę tu przyszła. Nagle poranione drzewa i odnalezienie tych bydlaków, którzy je krzywdzili zeszło na bardzo odległy plan.

- Nie wiem co mam ci powiedzieć, Widu... - Podniosła głowę i spojrzała na niego po raz kolejny.
- Że ci wybaczam? Kiedy nie wiem czy potrafię, a nawet jeśli potrafię, to wszystko nie jest takie proste. To... to... to bardziej skomplikowane niż sobie wyobrażasz. Ty byłeś zamknięty w drzewie, przeze mnie, ale ja... Ja żyłam tutaj dalej. Nie masz pojęcia ile rzeczy stało się przez to lat. Ile rzeczy się zmieniło, ile stworzeń przyszło na świat i ile odeszło. Wszystko się zmieniło, wszystko. Ja się zmieniłam. To co stało się po tym, jak zamknęłam cię w drzewie, zmieniło wszystko. – Wzięła głęboki oddech, bo czuła, że zaraz zupełnie go straci.
- O tak wielu rzeczach nie wiesz... - Chciała mówić dalej, ale nagle przeszył ją dreszcz. Coś czaiło się w kniei, przez las przeszła fala magii, którą mogli chyba dostrzec, a właściwie doświadczyć wszyscy tu obecni.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Frigg westchnęła ciężko słysząc Sonię, która protestowała na przezwisko „suka”. Matko, czasem naprawdę zapominała o specyficzności swojej przyjaciółki. Ruda była w stanie jeszcze jakimś cudem obojętnie przejść koło złożonej deklaracji blondynki o „odnalezieniu flądry”, ale wściekła się po raz enty tego dnia słysząc hasło „Fryga”.
        „No co za…”, klęła w myślach na Ashvarine, ale jeżeli teraz wybuchnie kipiącą złością to na pewno się zdradzi! Szlag by to… i tak już Sonia spartoliła! Ale nie, nie wstrzyma się! Nie cofnie, nie opieprzy! Nie – zrobi - nic.
        I nagle poczuła pociągnięcie za rękę. Frigg zmierzyła swoją pijawkę wściekłym wzrokiem.
        - Nie będę spoufalać się z elfem… - mruknęła w odpowiedzi, tak by tylko usłyszała ją przyjaciółka. Chciała wyszarpnąć się z jej uścisku, ale Sonea zastosowała technikę spojrzeń, które zacisnęły się ciasnymi obręczami na sercu leśnej córy.
        Wpatrywała się w nią w milczeniu. Z jednej strony dała jej kolejny argument do tego by się złościła, w końcu ewidentnie mówiła o ich rozłące, a Frigg nie lubiła gdy ktoś w głos opowiada o jej życiu. Z drugiej zaś strony… Mówiła o tym, o czym nie chciała słyszeć. Doskonale zdawała sobie sprawę z własnego zachowania. Teraz ona stała się tą paskudna flądra.
        Silje objęła jeszcze raz wzrokiem towarzystwo. Nie mogła patrzeć na ból Saurii, na paskudną mordę elfa i jeszcze raz na stan emocjonalny ich nowo poznanej siostry. Matko Naturo… Przecież Sonia dostanie tę samą nalepkę co Frigg jeżeli tylko wyjdzie na jaw cała jej przeszłość. Co powinna uczynić?
        Dwie tak odrębne sytuacje. Pary spotykające się po latach… Ba! Oboje praktycznie po stu równych wiosnach! A jednak tak mocno się od siebie różniących…
        - Sonea… - szepnęła ponownie spoglądając na blondynkę w sposób jaki patrzą królowie. Bezlitosny.
        Objęła ramię wezwanej driady tak by zmusić ją do wyprostowania sylwetki. Była tak blisko by podjąć najgorszą decyzję swojego życia… Kazać odejść, nie wracać, nawciskać stek kłamstw na temat braku miłości do niej, że to już przeszłość, że ich znajomość nie ma znaczenia, że… że po prostu nie chce się z nią już dłużej zadawać, dać ewidentnego kosza własnej przyjaciółce, ale… stchórzyła.
        - Nie zapominaj się – upomniała odsuwając się delikatnie od Soni. Głównie chodziło rudej o „Frygę”, ale właściwie blondynka mogła to odebrać na różne sposoby.
        Wtedy las zawył drugi raz. „Pomocy” niosło się echo w szeleście liści. Teraz sygnał był bardzo silny i każdy leśny mieszkaniec był w stanie określić źródło wezwania. Lysberg posłała nieme spojrzenie przyjaciółce, nie wiedziała co uczyni elf, jego zwierz oraz Sauria, ale tak jak nie chciała się wtrącać w ich historię, tak też nie miała zamiaru zmuszać towarzystwo do działania. Machnęła ręką przywołując Kenen do porządku, jakby wzywała pomocnika do boju. W biegu zarzuciła na siebie pałatkę wymijając sprytnie wszelkie przeszkody. Im bliżej byli źródła tym więcej powalonych drzew czy gałęzi mogli odnaleźć. Najwidoczniej nie aż tak dawno temu przeszła tędy burza, bo nawet Kłusownicy nie daliby rady wyrządzić tak wielkich szkód.
        Driada przeskoczyła kolejny pieniek i wstrzymała się tuż przed wozem, nieco zaskoczona, że na ciasnej drodze znajduje się wyśmienity pojazd. Z pewnością należał on do wyższych sfer. Wszelkie żłobienia oraz firanki w oknach mówiły same za siebie, nie wspominając o złoceniach na brzegach ram. Ruda nie potrafiła się powstrzymać by nie zajrzeć do środka. Drzwiczki i tak były otwarte więc wyglądało to w jej mniemaniu jak zaproszenie. Chciała tylko pobieżnie sprawdzić co i jak, z kim ma do czynienia, ale jej uwagę przykuła mała skrzynka pod siedziskiem. Lysberg otworzyła skrzypiące wieczko. W środku odnalazła list z pieczęcią dokładnie znaną driadzie. Frigg przetrzymywała jeden z papierów ze spisem nazwisk w swojej kieszeni, który odnalazła u jednego z powalonych przez nią posłańców. W tle rozległy się głosy paniki. Driada porwała ze sobą dokument i ruszyła dalej, by dotrzeć do punktu wezwania.
        Po drodze spotkali mrocznego elfa, z pewnością jakiegoś strażnika, który towarzyszył podczas podróży. Panicznie szukał jakiegokolwiek ratunku po lesie, gdy nagle ujrzał mieszkanki lasu.
        - Pomocy! – krzyknął kierując ich natychmiastowo w stronę rzeki oraz pozostałych podróżnych. Przeszli dosyć spory kawał drogi.
        - Pani! Driady! Driady nam pomogą!
        Kobieta zwróciła się ku strażnikowi. Na jej policzkach widniały zaschnięte ścieżki łez a wraz z nimi złość oraz zdenerwowanie. Była wyjątkowo piękną kobietą, chociaż zdecydowanie dojrzałą. Kilka zdradzieckich zmarszczek kryło się pod płachtą emocji. Podkrążone delikatnie oczy ze zmęczenia były zdecydowanie bardziej widocznie na ciemniej skórze mrocznej elfki o lśniących, białych włosach związanych w warkocz, w który wplątane miała kilka drogocennych kryształków, podkreślających finezję fryzury. Odziana była w elegancką, białą suknię z dekoltem w kształcie łódki dzięki czemu na pierwszy plan wysuwał się naszyjnik z malutkim, ale wyjątkowo błyszczącym, nierównomiernym kryształkiem. Wydawał się jednak odrobinę… pusty, mimo że posiadał diamentowy blask.
        Widok rozdrażnionej arystokratki przykrył krzyk dziewczynki, która kurczowo trzymała się kamienia i starała unikać wszelkich napływających gałęzi w rzece.
        - Czy mogłybyście… - bąknął zlany potem elf. – Ona… ani my nie potrafimy pływać a wpadła do rzeki. Próbowaliśmy jej sięgnąć, lecz jest za daleko, a drzewa mają za wysoko gałęzie… - tłumaczył nerwowo, ale Frigg przerwała jego monolog. Postąpiła kilka kroków do przodu analizując dokładne ułożenie pobliskich drzew, które byłaby w stanie zmodyfikować by sięgnąć po dziecko. Nim jednak zdołała podjąć jakąkolwiek rozsądną decyzję, spojrzała na kryształ zawieszony na szyi elfki. Błysnął on błękitnym blaskiem, jakby nagle wtopiło się w niego życie. To były zaledwie sekundy, ale spotykające się spojrzenia driady i kobiety trwały niemalże wieki. Lysberg zamurowało, podobnie jak i białowłosą. To nie plan, ale impuls napędził Frigg do działania.
        Ruda popchnęła arystokratkę porywając ze sobą naszyjnik. Elfka chwyciła powietrze w próbie powstrzymania driady, ale wciąż tkwiła w osłupieniu. Frigg kilkoma susami podbiegła do rzeki i wszystkich po kolei uderzyła fala magii. Można było łatwo stwierdzić, że Silje kiepsko kontroluje wszelkie swoje moce, bo chociaż skupiła bardzo dużą dawkę na jednym drzewie to siła uderzyła jeszcze spory kawał okolicy, co słychać było w zerwanych liściach. Wyznaczony punkt grubej gałęzi wygiął się jak na zawołanie i driada niewiele myśląc (a szło jej to przecież doskonale) chwyciła się końca punktu skoku.
        - BRAĆ JĄ! – wrzasnęła arystokratka do pięciu towarzyszących elfów, ale oni jeszcze nie pojęli celu obezwładnienia rudowłosej.
        Silje wykorzystując wszelkie zasady fizyki swoim zgrabny skokiem faktycznie wyciągnęła dziewczynkę z rzeki i dosłownie zarzuciła ją na gałąź. Sama driada zadyndała kurcząc nogi, a gdy złapała chwilę oddechu powiesiła się na gałęzi, a następnie bardzo szybko, niczym przemykający po kątach pająk, wspięła się tak by ostatecznie kucnąć koło uratowanej. Może jednak bardziej przypominała kapryśną małpkę.
        Dziewczynka miała na oko jedenaście lat. Owinięty w dłoni naszyjnik wciąż intensywnie pulsował, co również wyłapała młoda elfka.
        - Moje dziecko! – zlękła się białowłosa. Strażnicy wyciągnęli miecze załapując w końcu rozkaz, ale sami trwali w bezruchu patrząc na rudą.
        - Wszystko w po…
        Nie dokończyła Frigg, gdy nagle dziewczynka uderzyła ją w pierś. Zaskoczona driada straciła dech i poleciała do tyłu. Miała wrażenie, że na chwilę zawiesiła się gdzieś w przestrzeni. Widziała pełen nienawiści wzrok dziecka, a później tylko poczuła paskudny ból gdy padła na ziemię. Nieszczęśliwie trafiła korzeń, a głowa jej zanurzyła się w wodzie. Rzeka momentalnie rozplotła rude włosy i cięższa gałąź uderzyła w głowię Lysberg. Z całych sił wyrywała się z objęć wody krztusząc się resztkami cieczy, a zarazem jęcząc z powodu nabitego guza. Nie miała kompletnie pojęcia co robi, ale w takich sytuacjach robiła jedno i to samo, czyli trzymała się zasady „ucieczka”. Uszaci ruszyli w jej stronę, a ona próbowała zebrać się na nogi i gdzieś pognać, ale upadła na kolana zduszona wodą w płucach, którą starała się wypluć.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        W spojrzeniu Widugasta utkwionym w Saurii widać było mieszaninę prawie wszystkich istniejących uczuć: smutek, radość, strach, powaga. Dominujący był jednak niepokój, gdyż nadal nie wiedział co ma czynić, jak się do niej zwracać, co ona o nim myśli. Bardzo martwił się jej stanem - klątwa, którą rzuciła na nią Vitaria, była o tyle gorsza od tej, która ciążyła na nim, że nie można było jej uniknąć. On mógł się szczelniej odziać, unikać obcych, dbać o swoją prywatność, lecz Sauria… Ona musiała to wszystko znosić co noc, nie było przed tym ucieczki. A co więcej on przyczynił się do powstania niektórych ze złych wspomnień, które ją prześladowały - przestawał się dziwić, że tak niechętnie do niego teraz podchodziła. Pewnie dobre wspomnienia z nim związane zdążyły się już zatrzeć, a zostały tylko te złe - przede wszystkim zdrada z Vitarią, może jakieś zachowania sprzed tego, jak zaczęli się ze sobą spotykać. Pamiętał, że była mu wtedy bardzo niechętna, a on mógł czasami zachowywać się jak palant. ”Gdyby nie te koszmary, może miałbym szansę ją odzyskać… Vitaria była prawdziwą mistrzynią w niszczeniu innym życia”, pomyślał druid. Nie wiedział wszak, że ma z Saurią córkę, która również nie pozwalała driadzie zapomnieć o tym, jak wielką krzywdę wyrządził jej Thorvaldsdottir.
        Arhuna widząc, że jego ukochana słania się na pień pobliskiego drzewa, postąpił krok w jej stronę z wyraźną troską, nie podszedł jednak bliżej ze względu na wilczycę, która wyraźnie chciała opiekować się driadą tak samo, jak Vertai czynił to z nim. Chwilę później jednak zbliżył się o kolejny krok - widok jej zapłakanych oczu poruszył go do żywego. Niczego nie pragnął w tym momencie tak bardzo, jak móc ją objąć, otrzeć łzy i pocieszyć. Nie mógł jej jednak tknąć, by nie stać się bezmyślną kukłą. Vitaria po raz kolejny wykazała się wielką finezją w doborze klątwy: Widugast cierpiał nie tylko przez to, że inni mieli nad nim pełną kontrolę, ale też przez to, że nie mógł okazywać własnych uczuć kobiecie, od której elfia wiedźma próbowała go oddzielić.
        Druid cofnął dłoń, w której trzymał naszyjnik i uśmiechnął się przepraszająco, spuszczając przy tym wzrok. Założył wisior słuchając słów o tym, że przez sto lat można się do wszystkiego przyzwyczaić. Owszem, zgadzał się z nią. On jednak inaczej odczuwał ten upływ czasu - dla niego były to lata odebrane, bezpowrotnie utracone. Sto lat i jeden dzień, po których nic nie było takie jak kiedyś z wyjątkiem jego samego.
        - Co tak stoisz jak kołek? - irytował się pod nosem Vertai. - No powiedz jej coś w końcu, mowę ci odjęło?
        Widugast bardzo głęboko westchnął. Nie słuchał złorzeczeń basiora, był całkowicie skupiony na Saurii i jej słowach. Wiedział, że to mówi szczerze, że chce przekazać mu wszystkie targające nią emocje, chociaż było to trudne. Jego również bolało serce, gdy tego słuchał, ale na jego twarzy widać było jedynie żal i współczucie.
        - Nie oczekuję od ciebie żadnej konkretnej odpowiedzi - odezwał się w końcu cichym głosem. - Są takie, których się spodziewam, ale boję się mówić o nich na głos. Saurio, wiedz, że nie mam do ciebie żalu o to, co się wtedy wydarzyło. Sam zapracowałem sobie na opinię niewiernego, a okoliczności, w jakich mnie wtedy zastałaś… Nie mogłaś wysnuć innych wniosków. Rozumiem twój gniew i nie mam o to do ciebie żalu. I jestem świadomy tego, że te sto lat mogło dla ciebie wszystko zmienić. Widzę, jak zmienił się świat. Las jest dla mnie obcy, zwierzęta są obce, prawie nie ma drzew, które rosły przed moim uwięzieniem. Po tym jak zostałem uwolniony, trafiłem do wioski na skraju lasu, która wcześniej nie istniała. Rozumiem, że w twoim życiu również wiele się zmieniło… Ja jednak przez cały ten czas żyłem tylko myślą o ty, że chcę ci wszystko wytłumaczyć. Wiedziałem, że nie mogę niczego zakładać ani żądać…
        Słychać było jak z każdym kolejnym słowem Widugast mówi coraz szybciej z nerwów, aż w końcu musiał przestać by nie bełkotać. Okłamywał sam siebie: chciał, nawet bardzo chciał, by Sauria mu wybaczyła. Po prostu wiedział, jak niewielkie ma na to szanse i dlatego wmawiał sobie, że przyjmie z godnością każdą jej decyzję. Widział, że się waha, w końcu całkiem dobrze ją znał i dzięki temu jeszcze się trzymał…

        Gdy Arhuna był całkowicie pochłonięty swoją rozmową z Saurią, Vertai poczuł się w obowiązku odpowiedzieć Soni, która z takim entuzjazmem zaproponowała im swoją pomoc w zemście.
        - Złota leśna córko, Soneo - odezwał się do niej całkiem miłym tonem, gdyż jej zachowanie bardzo mu się podobało. Głównie pochlebiało mu to, że nie pozwoliła na używanie określenia “suka” w kategoriach obelgi, ale nie przyznał tego na głos. - Bardzo nam miło, że chcesz pomóc, ale na razie niech tych dwoje załatwi to między sobą… Chyba oboje są zbyt dumni i przerażeni jednocześnie, by podjąć jakąś decyzję. Jeśli będziemy ich naciskać, pękną…
        Vertai nie kontynuował - Sonea straciła nim zainteresowanie i popędziła do swej towarzyszki, która zdawało się, że próbowała właśnie cichcem uciec z miejsca zdarzenia… Ciekawe dlaczego? Basior podszedł bliżej nich, niby to niezainteresowany, jedynie pętając się i węsząc wśród ściółki, lecz w rzeczywistości bacznie nadstawiał uszu. Szkoda, że tak mało mówiły.

        A chwilę później w lesie znowu rozeszła się fala magii, tym razem z niemożliwym do pomylenia wezwaniem: błaganiem o pomoc. Widugast aż nabrał gwałtownie powietrza w płuca i stanął w pozycji bojowej, rozglądając się wokoło w poszukiwaniu zagrożenia. Zew dochodził z daleka - czuł to miejsce jakby znajdowało się tuż obok niego, a jednak znajdowało się znacznie, znacznie dalej. Czując go Vertai wiele się nie zastanawiał, tylko natychmiast zniknął. Druid wiedział, że wilk przeskoczył do świata duchów i tamtędy pobiegł niejako na skróty do źródła wezwania. Widugast nie czekał na niego - zaraz popędził razem z driadami.
        - Leśny duchu! - zawołał go chwilę później basior, biegnąc obok lecz nawet nie kłopocząc się materializowaniem swojej sylwetki. - Dziecko wpadło do rzeki, zdaje się, że żaden z dorosłych nie umie pływać i go wydostać!
        Źrenice Arhuny zwęziły się, po czym wyraźnie przyspieszył. Jeszcze kilkaset lat temu nie zareagowałby w ten sposób na przyniesione przez Vertaia wieści… Wtedy jednak jeszcze go nie znał. To wataha wilków, z którą żył, nauczyła go jakimi wartościami i priorytetami powinien się kierować i od tamtej pory miał pewne szczególne względy dla dzieci oraz odzyskał szacunek dla kobiet.
        Zniszczony powóz minął nawet nie poświęcając mu chwili uwagi - dostrzegł ognistą czuprynę tej małej driady, gdy znikała między drzewami kawałek dalej. Co więcej, całkiem wyraźnie widział przy niej mężczyznę, którego głos pewnie słyszeli wcześniej.
        - BRAĆ JĄ! - usłyszał chwilę później Arhuna, gdy był już prawie nad rzeką. Dostrzegł grupę mrocznych elfów zasadzających się na Silje, która próbowała uratować tkwiące na środku rzeki dziecko.
        - Widu… - odezwał się w bardzo znaczący sposób Vertai, znikając w krainie duchów. Stary dziad chciał sobie zrobić dobre wejście. Thorvaldsdottir nie bawił się jednak w robienie scen - wypadł na odsłonięty teren tak jak stał, bo nie było czasu na zasadzkę, należało działać szybko. Druid nawet nie zastanawiał się kto tu ma rację i po czyjej stronie powinien stać, podświadomie wybrał obronę driady, bo oboje byli dziećmi lasu i powinni się wspierać. Nawet, jeśli ona wcześniej go zaatakowała.
        Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Jakiś mroczny elf dostrzegł Thorvaldsdottira i rzucił się na niego z mieczem, on zaś wzniósł ręce jakby czarował przy pomocy inkantacji i skupił się na duszy swego napastnika. Ugodził ją jednym precyzyjnym ciosem w taki sposób, by podziałać na zmysł wzroku. Podziałało, gdyż ochroniarz zaraz padł na kolana z krzykiem, przyciskając dłonie do twarzy. Chwilę później dołączył do niego drugi krzyk, tym razem przepełniony lękiem - to Vertai zrobił swoje mocne wejście, skacząc ze świata duchów do świata materialnego i powalając kolejnego mężczyznę na plecy. Chyba sam strach wystarczył, by zabić, bo wilk był ogromny - w szale urósł jeszcze odrobinę i prezentował się niezwykle groźnie. Jego widmowy warkot dominował nawet nad szumem rwącej rzeki i krzykami walczących.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonea wpatrywała się w rudą siostrę wielkimi jak spodki oczami, z wyraźnym napięciem oczekując werdyktu w swojej sprawie. Szukała w jej oczach zrozumienia, tego dawnego błysku, który nadałby tej, tak przypominającej jej dawną przyjaciółkę, powłoce więcej prawdziwości, jakiś odblask przeszłości. Jednak chociaż Frigg wyglądała, wypisz wymaluj, no gdyby nie te dziwne uszy, jak jej kochana Fryga, to zachowywała się zupełnie inaczej, odtrącając blondynkę na każdym kroku. Sonea balansowała chwilę na jednej nodze, drugą stopą drapiąc się po łydce, i skinęła lekko głową na krótką reprymendę. Miała nie mówić do niej po imieniu. Ani przekręconym imieniu. Pewnie najlepiej jakby nie mówiła wcale. Sonia opadła nieco na duchu, co w jej wykonaniu wyglądało tak, jakby wszystkie kociaki, szczeniaki i małe puchate zajączki na świecie umarły. Nie spoglądała nawet na dramat rozgrywający się obok nich, mając swój własny przed sobą, w postaci kompletnie zobojętniałej twarzy najważniejszej dla niej osoby na świecie.
        W momencie, gdy las odezwał się po raz drugi, Sonea aż dostała gęsiej skórki na rękach, wstrząśnięta silnym sygnałem. Machnięcie dłoni Frigg było jak sygnał do startu i driada nie obejrzała się nawet na nowych znajomych, pędząc ślepo za przyjaciółką przez las. Biegła krok za nią, przeskakując lub przetaczając się prze przeszkody na drodze, którym nie udało się jednak spowolnić dziewczyny.
        Gdy spotkały w końcu na trakcie potrzebujących, Ashvarine podążała w krok za rudą driadą, gotowa stosować się do jej poleceń i wyjątkowo sama nie wyskakiwać przed szereg. Oczywiście, aż do czasu, gdy zobaczyła płaczącą kobietę, której niespotykany kolor skóry momentalnie zaabsorbował driadę.
        - Ale masz super skórę! I włosy takie jasne! Świecą ci się w nocy? Wyglądają, jakby się mogły świecić. Hej, co wy się tak patrzycie, znacie się? Fff… Silje, czyś ty oszalała, na cholerę ci ten wisiorek? Gdzie lecisz, weź… cooooo? SAMA SIĘ BIERZ, TY BIAŁO-CZARNA KROWO! – wrzasnęła w stronę płaczącej wcześniej kobiety, która teraz wykrzykiwała bezsensowne rozkazy w stronę swoich ludzi. Co jak co, ale jej Frigg nikt brać nie będzie oprócz niej!
        -Susieti juos! – rzuciła jeszcze w stronę lasu, lecz nie została by patrzeć, jak końcówki korzeni wystrzeliwują ponad ziemię i pełzną w stronę strażników, oplatając kurczowo ich kostki aż do łydek. Z zarośli wyskoczył nagle Widugast, więc już on się nimi zajmie. Chyba.
        Gdy odwróciła się w stronę rzeki, jej najdroższa siostra już odpływała z prądem, a przecież ona nie umiała pływać! Sonea też nie, jednak uznała to w tej chwili za mało istotne i momentalnie wskoczyła do wody, znikając pod jej powierzchnią. Wynurzyła się niemal od razu, plując wodą z niezadowoleniem i rozglądając się za Frigg. Syknęła, gdy ciągnięta bezwładnie rzecznym prądem przywaliła kolanem w jakiś głaz na dnie, a na jej głowie rozbijała się jakaś ryba. Ściągnęła łuskowate zwierzątko z powrotem do wody i odepchnęła się niezgrabnie od kamieni, zmniejszając swój dystans od rudej czupryny. W końcu dopadła do przyjaciółki i nie zważając na jej ewentualne protesty, przytuliła się do niej przodem, owijając ją w pasie nogami i jedną ręką, drugą wyciągając w górę.
        - Padėti – poprosiła drzewo nad nią, a ono sięgnęło w stronę dziewczyny gałęzią i delikatnie oplotło jej przedramię, by po chwili w akompaniamencie donośnego plusku, wyrwać złączone w uścisku driady z wody i delikatnie odstawić na brzeg po drugiej stronie rzeki. No dobrze, może nie było to zbyt delikatne.
        - Aua! – syknęła blondynka, gdy gałązki wokół jej ręki rozplotły się dwa sążnie nad ziemią, a driady łupnęły na trawę, splątując się rękami i nogami jeszcze bardziej. Kilka stęknięć, przekleństw i pomylenia własnych kończyn później Sonea podniosła się w końcu na nogi i szturchnęła Frigg palcem w ramię.
        - Co ci odwaliło z tym wisiorkiem? Jak ci się podobał to mogłaś po prostu powiedzieć, to by się taki zrobiło, albo kupiło, albo wymieniło z tą wariatką, ale nie! Ty rzucasz się na nią jak opętana i wyszarpujesz błyskotkę, co w ciebie wstąpiło?
        Blondynka wpatrywała się w siostrę z wyraźnym wyczekiwaniem, lecz jej słowa nie były wcale reprymendą, a jedynie próbą zrozumienia pobudek, które kierowały rudowłosą driadą. Przecież to tak nieładnie zabierać ludziom rzeczy i nie dawać im nic w zamian. Piórko by zostawiła. Albo sadzonkę. A nie tak bezczelnie wyszarpywać co nie jej.
        Dziewczyna na chwilę odwróciła głowę w stronę, z której dobiegały stłumione odgłosy walki. Złapała bezceremonialnie Opiekunkę za ramię i zaczęła ciągnąć za sobą w stronę, z której przybyły. Znajdowały się co prawda na złym brzegu, ale i to nie była przeszkoda nie do pokonania.
        - Musimy tam wrócić i im pomóc, nawet tutaj słyszę Duszka, mam nadzieję, że nic mu nie jest, o, jak on fajnie warczy!
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Była zrozpaczona. Czuła się wewnętrznie rozdarta, jakby coś chwyciło ją za duszę i ciągnęło w tysiąc stron rozrywając ją na kawałki. Zrobiła źle... nie powinna dać się tak ponieść emocjom, ale wtedy... Sto lat temu była inna, bardziej porywcza, bardziej emocjonalna, traktowała wszystko inną wrażliwością niż teraz. Choć ciążyła na niej klątwa to i tak była dużo spokojniejszą istotą niż kiedy spotykała się z Widugastem. Córkę wychowała w nienawiści do mężczyzn, ale nawet ta nienawiść już się zmieniła. Była nieufna wobec nich, ale już nie pałała taką nienawiścią i gniewem jak kiedyś. Teraz trzymała ich na dystans, ale nikomu i niczemu nie sączyła do ucha jadu. Gdyby tylko jej córka wiedziała, że niesłusznie zamknęła jej ojca w drzewie... Co by powiedziała? Jakby zareagowała? Czy znienawidziłaby ją za to, co zrobiła? Za to, że przez lata opowiadała jej jakim był bydlakiem. Czy odrzuciłaby jej miłość, gdyby wiedziała, że to wszystko mogło potoczyć się inaczej? Czy Illana byłaby inna, gdyby wtedy Sauria postanowiła inaczej? Czy jej córka dziś byłaby przy niej? Czy tworzyli by rodzinę? W głowie grzmiały jej pytania bez odpowiedzi. Jednego jednak była teraz pewna, nie chciała zupełnie odrzucać Widugasta. Nie mogła mu tego zrobić po raz drugi. Musiała dać mu szansę, tak podpowiadało jej serce i rozum. Nagle wspomnienie jego zdrady stało się chaotyczne i mgliste, zmieniło się w coś co nie uderzało już w nią jak wielka fala podczas sztormu. Było niczym drzewo targane wiatrem we wszystkie strony, stało się czymś innym niż było dotąd. Czyżby jej postrzeganie przeszłości mogło zmieniać warunki klątwy? Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Pod powiekami nie miała już obrazu z przeszłości, a jedynie ciemność.

I wtedy wszyscy usłyszeli, a właściwie poczuli wołanie o pomoc. Sauria gwałtownie otwarła oczy i odwróciła się w kierunku, z którego dobiegało wezwanie. Jednak nie rzuciła się w tamtą stronę jak to zrobiła pozostała trójka. Nie pobiegła za nimi. Była ostrożna, lecz kiedy Arhuna zniknął jej z oczu, ruszyła w stronę, w która udała się cała trójka. Szła szybkim krokiem lecz nie biegiem. Nim dotarła do miejsca wołania tam trwała już walka. Sori szła kilka kroków przed nią. Sauria widząc co się dzieje schowała się za drzewem. Nie nadawała się do walki w zwarciu, ale nie mogła też zostawić Arhuny samego. Wszystko działo się jakby jednocześnie. Korzenie drzew wystrzeliły z ziemi, jedna z driad krztusiła się wodą, druga rzucała się jej na ratunek. Widu walczył z bandą elfów. Sauria była zdezorientowana, ale nie mogła zostawić go samego wśród tej awantury, nie zamierzała jednak wpadać w środek bitwy. Wychylając się zza drzewa, ale nadal stojąc za gęstymi krzakami powstrzymała Sorii by ta nie wparowała w środek kłótni.

- Zostań – poprosiła. Uniosła ręce i nagle gałęzie drzew, znajdujące się tuż nad głowami elfów zaczęły rosnąć. Wypowiadając zaklęcie jedna z nich oplotła w pasie elfa-oprawcę i pociągnęła go w górę. Potem to samo stało się z drugim. I wtedy zobaczyła z daleka to co działo się w rzece: driady były już na drugim brzegu, ale blondyneczka wyraźnie ciągnęła ją w druga stronę. Nie wiedziała, czy powinna im pomóc, czy też zostawić to w spokoju. Ona, Widu i Vertai byli silni, meli potężne moce, potrafili sobie poradzić z bandą, ale Sauria nie miała bladego pojęcia o co tu tak naprawdę chodzi. Jednym zaklęciem trzymała w ryzach gałęzie unoszące nad ziemią dwójkę elfów, a drugim chciała pomóc siostrom przedostać się na ich stronę rzeki. Postąpiła kilka kroków do przodu wyłaniając się zza krzaków. Wyciągnęła dłoń w stronę wody i zaczęła powtarzać jedno zaklęcie kilka razy. Nagle nurt rzeki stał się lżejszy, a woda jakby zaczęła uchodzić z koryta, sprawiając, że wystające z dna kamienie wynurzyły się spod jej powierzchni. Magia Wody, to tej dziedziny użyła Sauria by spłycić rzekę i pozwolić przedostać się siostrą na ich stronę. Nie wiedziała jednak, czy one z tego skorzystają.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości