Szepczący LasInna krew.

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Inna krew.

Post autor: Frigg »

Droga do przeszłości - wstęp do przygody.
Od niespełna dziesięciu lat Mai Laintha'e z pewnością nie powitało takiego Święta Kwiatów. O ile w lesie i tak panował istny burdel z powodu połamanych przez napastników gałązek, to teraz skrupulatnie dopieściły go driady z tamtejszych okolic. Flakoniki po niebiesko-fioletowym eliksirze znajdywały się co krok, wianki wisiały na drzewach wraz ze śniącymi tam mieszkankami. Tej nocy panowała perfekcyjna pełnia, może ona rozpaliła tak kobiece ciała do tańca i śpiewów?
Frigg czuła, że jej głowa jest wryta w ziemię. Wilgotny piach towarzyszył jej włosom, wpijające się drobinki trochę uwierały policzek dziewczyny, aż poczerwieniał z tego powodu. Leżała rozpłaszczona wśród jagód, kwiatów oraz blond włosów. Nie myślała długo, bo i trudno funkcjonować z obolałą głową. Wolała nie wiedzieć ile eliksirów obaliła tej nocy, szczególnie, że jej organizm potrafił cokolwiek zdziałać dopiero po pięciu… jeżeli nie więcej. Wciąż domagał się dodatkowej energii, a teraz, pierwszy raz z nimi przesadziła.
Otumanione oczy powędrowały po okolicy. Słychać było jedynie śpiew ptaków, szum lasu i pojedyncze kroki. Ruda przewaliła się na plecy z niebywałym wysiłkiem. Błękit nieba oraz kryjące się słońce zmusiły powieki do zaciśnięcia się. Matko Naturo, to co wydarzyło się w lesie powinno zostać w jego pniach. Niewiele z tego pamiętała, jedynie przebłyski, ale one starczały do tego by nie zagłębiać się jakoś w kolejność zdarzeń.
Driada dźwignęła się ostatecznie na rękach z rozkroczonymi nogami i ciężko westchnęła.
- Uaa! – krzyknęła mocno zszokowana zdewastowaną sukienką, albo raczej krojem jaki po niej został.
Zaciągnęła sukienkę na odsłoniętą pierś, ale gdy to zrobiła to z kolei uda bardzo mocno się ujawniały niemalże ukazując pachwinę. I dokonaj tu Prasmoku właściwego wyboru! Frigg chwilę walczyła by uzyskać kompromis, ale ostatecznie to majaczenie Sonei jakoś przywróciło jej obojętność do tego typu spraw. Spojrzała na złotowłosą. Jak zawsze obśliniona, porozkładany na pół polany, nieznacznie chrapiąca, ale przy tym i słodka.
W okolicy rozległo się parsknięcie i zduszony śmiech, nad którym niełatwo zapanować. Opiekunka z jękiem pogłaskała się po głowie i odnalazła źródło dźwięku. Gdy tylko dojrzała Roe, ta roześmiała się na dobre. Strażnika tej nocy doskonale wszystko widziała, ktoś w końcu na musztry zostać musiał, a ona chętna była do takich misji. Opłacalny interes, szczególnie nad rankiem.
Roe posłała Silje złośliwy całusek i stykała ze sobą dwa palce wskazujące, jakby coś insynuując Opiekunce lasu... Frigg zmarszczyła czoło próbując dojrzeć gest, a gdy tylko zrozumiała zamiar siostry momentalnie opanowały ją nerwy. Ukradkiem spojrzała na Sonię, a później znów na Roe, ale ta nie miała najmniejszego zamiaru czegokolwiek zdradzić. Takie chęci przygłuszał tylko jej śmiech.
Kilka niesfornych żartów, wesołej rozmowy oraz rozbudzenie śniącej Soni było stosunkowo przyjemnym porankiem pomimo panującego wykończeniem niezłą potańcówką. Przygotowania do samej podróży, nim oczywiście odrobinę obie driady odżyły, zajęła naprawdę krótko czasu. Głównie dlatego, że Silje doświadczona była w spontaniczne zrywy ruszenia w świat. Najgorzej jednak było przemówić Sonei do rozsądku…
Zanim wyruszyły, Frigg postanowiła przedstawić kilka zasad drużyny. Składała się ona z całych dwóch osób, czyli jej oraz blondynki, a spór był taki jakoby objął on , co najmniej Maurię i Las Driad oraz wszelkie najbliższe okolice. Zielonoskórna myślała, że powyrywa sobie włosy z braku cierpliwości.
„ Nie pytaj. Nie śpiewaj. Możesz opowiadać, ale nie oczekuj komentarza. Nie marudź.” – krótko mówiąc, nie wścibiaj nosa, gdzie nie trzeba. Z małą uwagą przytakiwała Sonia, zupełnie jak nastolatka, którą poucza zgorzkniały wykładowca. Ona i tak zrobi swoje, ale kłótnia zaczęła się, gdy rzucono punkt pod tytułem „Nie nazywaj mnie Frigg.”. Sonea oczywiście sucho odpowiedziała „Nie.” I tak też wszystko się zaczęło. Opiekunka skłonna była nawet pozwolić jej śpiewać, nucić, a nawet ostatecznie pytać o ile tylko przestanie ją tak nazywać. Szantażem oczywiście w tym wszystkim była groźba, że jak na to nie przystanie to nici z podróży, ale nawet to nie zadziałało na upartość złotookiej mieszkanki Lasu Driad.
Stąd też ogólny start zaczął się bardzo, bardzo późno. Obrażone siedziały plecami tyłem do siebie. Po którejś godzinie takiego trwania Frigg postanowiła wystawić ostateczną kartę. Kartę, która w użytkowanie szła w tak skrajnej ostateczności, że nawet gdyby tłukli i torturowali rudą, ona i tak by nie wypowiedziała tych słów. Oto prawdziwy dowód na to ile znaczy dla niej Sonea.
Silje ciężko westchnęła przecierając twarz dłońmi. Teraz siedziały do siebie bokiem. Wypowiedzenie tych słów było tak trudne, że nawet Frigg nie była w stanie unieść zbytnio głowy, ale wypowiedź była jak najbardziej szczera.
- Sonia – zaczęła bardzo poważnie i chwilę jeszcze milczała zastanawiając się czy aby na pewno dobrze robi. – Proszę, nazywaj mnie Silje. Po prostu mi zaufaj. – Okrągłe oczy uniosły się z pełną skruchą, a zarazem zdecydowaniem na Soneę. Chyba tylko to zdołało ją przekonać…

***
Misja była prosta - odnaleźć Mirian. Królewskie drzewo trzymało się już dobrze więc mogły śmiało ruszyć w podróż. W podróż, w której Frigg przełykała ślinę spoglądając na beztroskie spojrzenie Sonei. Elegancko obgryzła paznokcie, jak nigdy dotąd, ale zapadnia już zleciała w dół. Nie było odwrotu.
Tropów miały niewiele. Jedynie nałokietnik jednego z napastników lasu oraz list, który Frigg wciąż chowała w pasie od spodni. Nie miała zamiaru wyciągać go na światło dziennie, a drobna część uzbrojenia prawdopodobnie przynależała do jednego z osadników niedaleko Adrion. Tak przynajmniej kojarzyła ruda. Lepszy taki trop niż żaden.
Dni były ciepłe. Na całe szczęście.
Lysberg dziękowała Prasmokowi za taką zbieżność okoliczności, bo tłuczenie w futrach i ciężkich butach zimą było, co najmniej kłopotliwe. A tak to starczył standardowy wystrój. Długie spodnie, buty z cholewkami sięgającymi pół łydki, mnóstwo i jeszcze więcej uzbrojonych pasów. Koszulkę miała cienką i lekką, zawiązywaną na całej długości pleców. Nie miało to jednakże znaczenia. O rozwiązanie się nie bała. Ubezpieczały ją następne warstwy pasów oraz osłaniał lisi,ciężki płaszcz. Gdyby nie jego przydatność to najchętniej w ogóle by go zdjęcia. Naszyjnik z okiem Anu chował się sprytnie pod koszulką bez głębszego dekoltu, niemalże tuż pod samą szyją. Obserwował wszystko zza cienkiego materiału... Nie wyglądała na pewno ponętnie, ale nie o kuszenie się rozchodziło. Miało być praktycznie i było.
Jeszcze para cienkich, skórzanych rękawiczek, związanie włosów w niesforny koczek z wyplatającymi się włosami i stan idealny. Frigg kazała też przygotować się Sonei do podróży dając jej możliwość skorzystania ze wszystkiego, co posiadało Mai Laintha’e. Byleby się przeładowała. Opiekunka wcale nie miała zamiaru zwalniać tempa z powodu jej jojczenia. Podróż to podróż. Ma być sprężysta z jak najmniejszą ilością kłopotów.
W trakcie tych kilku dni dotarcia do Szepczącego Lasu Frigg mało się raczej odzywała, co wyjątkowo nadrabiała Sonea, której najwidoczniej to nie przeszkadzało. Rozmawiały o sprawach błahych, o roślinach, zwierzętach, zabawnych historiach jaki Silje wyniosła z niektórych karczm bądź od grajków. Nic co miałoby większe znaczenie, a w razie niewygodnych tematów sprytnie schodziła na te przyjemniejsze. Nawet się nie denerwowała, po prostu obrała technikę odwracania uwagi blondynki. Wymagało to odrobinę skupienia, ale na całe szczęście Sonia tak ją uwielbiała, że szybko podłapywała jakiekolwiek sugestie. Dusza więc zielonoskórnej była na obecną chwilę odrobinę spokojniejsza…
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Stwierdzenie, że Widugast odzyskał siły po opuszczeniu domu Rumi było trochę na wyrost. Owszem, druid był w stanie dalej podróżować sam, a jego siły magiczne były zregenerowane prawie w całości, jednak nadal szybko się męczył, był częściej głodny i więcej spał, bo pewnych procesów regeneracji nie przyspieszą żadne zaklęcia. Przez to jego wędrówka po Szepczącym Lesie była powolna, przerywana całodniowymi postojami, które elf poświęcał na sporządzanie posiłków, odpoczynek i, przede wszystkim, medytację. Pozwalała mu ona odzyskać siły zarówno fizyczne, jak i te magiczne, ukoić psychikę, poskładać myśli i, co było chyba w tym wszystkim najważniejsze, sprawiała mu ona po prostu przyjemność. Lekki rezonans, w jaki wprawione były wszystkie cząsteczki jego ciała przez wielogodzinny śpiew i odpowiednie prowadzenie energii przez czakry przywodził na myśl specyficzną mieszankę zmęczenia i spełnienia, które odczuwa się po intensywnej miłości fizycznej. Gdy jednak po niespełna kwadransie uczucie mijało, organizm był odświeżony i przepełniony nową energią. Dzięki temu już po kilku tygodniach Widugast wyglądał znacznie lepiej niż po opuszczeniu wnętrza dębu, jego skóra nabrała jędrności, oczy odzyskały blask, policzki minimalnie się uwydatniły - nie by nagle wyprzystojniał, powrócił jednak do swego dawnego wyglądu.
        Widugast zamierzał w końcu opuścić bezpieczne obrzeża Szepczącego Lasu, by odszukać matecznik zamieszkały przez Saurię i chutor, z którego on sam pochodził. Chciał zobaczyć swego ojca i prosić go o wybaczenie z powodu swego nagłego zniknięcia, gdyż spodziewał się, że Wiesiołek umierał ze zmartwienia. Swą ukochaną zaś chciał prosić o wybaczenie albo chociaż o chwilę rozmowy, by pozwoliła mu przedstawić jak to naprawdę wyglądało. Gdyby mu nie uwierzyła, cóż - najwyraźniej faktycznie nie byli sobie pisani… Jego plany pokrzyżowało jednak spotkanie czarodziejki Vivian, chociaż z początku nic nie zwiastowało tak nagłej zmiany jego priorytetów pod wpływem przypadkowego spotkania. Druid po prostu natrafił na czarodziejkę w podróży - piękną kobietę, która jednocześnie zdawała się być zbyt delikatna jak na samotne błąkanie się po lesie i silna jakąś wewnętrzną siłą, która osoby wrażliwe na magię powalała na kolana. Nieznajoma chciała odpocząć, Widugast zgodził się więc, by spoczęła nieopodal, poczęstował ją ziołami, które zaparzył. Przedstawiła mu się samym imieniem, zabawiła niezobowiązującą rozmową. Okazało się, że podróżowali w tym samym kierunku. Gdyby nie przypadek, pewnie rozstaliby się przy najbliższej ostoi cywilizacji, w karczmie bądź jakimś miasteczku. Vivian jednak w pewnym momencie potknęła się i nim druid zdążył zareagować, złapała go za rękę. Nie było już sensu niczego ukrywać, Arhuna zdecydował się wyjawić jej, czego właśnie była świadkiem, gdy nagle zamarł bez ruchu, a jego oczy stały się puste i matowe niczym u nieboszczyka, a stan ten nie utrzymał się dłużej niż dziesięć uderzeń serca. I ku własnemu zaskoczeniu usłyszał wtedy propozycję.
        - Zrób coś dla mnie, a pomogę ci zdjąć tę klątwę - oświadczyła. - Poszukuję pewnej osoby…

        Ta sytuacja miała miejsce wiele, wiele dni temu, Widugast jednak doskonale pamiętał kogo Vivian kazała mu szukać i robił wszystko, by wypełnić swoją część obietnicy, chociaż odnalezienie w ogromnym Szepczącym Lesie jednej nieznajomej driady zdawało się być prawie niemożliwe - już z odnalezieniem tej doskonale znanej, w której mateczniku niejednokrotnie bywał, miał kłopoty. Na myśl jednak, że dzięki niej mógłby odzyskać władzę nad własnym ciałem, umysłem… To było warte każdej ceny. Arhuna nie myślał do tej pory zbyt intensywnie nad zdjęciem ciążącej nad nim klątwy, ustalając sobie inne priorytety, gdzie to najbliżsi byli ważniejsi niż on sam, lecz takiej okazji nie mógł przegapić. Szukał więc trzech rzeczy na raz: matecznika Saurii, swego chutoru i tajemniczej przyjaciółki Vivian. Zaskoczyło go, że z pierwszymi dwoma miał taki problem - był przekonany, że trafi jak po sznurku, a tymczasem okazało się, że znany mu las zmienił się tak bardzo, iż druid zupełnie go nie poznawał, a co za tym idzie nie odnajdywał starych ścieżek. Szepczący Las, który przez stulecia był dla niego domem, stał się nagle zupełnie obcym miejscem.

        W tym konkretnym momencie druid miał jednak coś pilniejszego do zrobienia. Podróżując zwierzęcymi ścieżkami usłyszał płacz drzewa. Wielu mogłoby się to wydać dziwne, lecz ten kto potrafi rozmawiać z roślinami, poznaje też ich płacz, którego brzmienie rozdziera serce na kawałki. Widugast nie mógł go zignorować, odnalazł więc rozpaczające drzewo. Była to stara, rozłożysta lipa rosnąca na skraju polany - jakaś banda młodzików z niedalekich wiosek urządziła sobie na niej trening walki mieczem. Jej pień wyglądał jakby dopadła się do niego grupa wściekłych bobrów i ucztowała na nim co najmniej trzy dni. Kora w wielu miejscach odpadła, w drewnie ziały głębokie rany, do wysokości sześciu stóp nie było nawet skrawka nieporanionej powierzchni. Arhuna patrzył oniemiały na ten akt wandalizmu - nie trzeba było być specjalistą by wiedzieć, że tak zmaltretowane drzewo obumrze i będzie to długa śmierć w męczarniach.
        - Spokojnie - odezwał się dobrotliwym tonem. - Spokojnie, pomogę ci. Już dobrze, uleczę cię, spokojnie…
        Przemawiając Thorvaldsdottir odłożył na ziemię kostur, zdjął z ramion futro Vertaia i jednym szybki ruchem pozbył się swej tuniki. Ubrany w same spodnie podszedł do zmaltretowanej lipy i bardzo ostrożnie objął jej pień. Zamknął oczy by się skupić i swą magią sięgnął do samego serca drzewa. Poczuł jego bicie - słabe, rwane, targane bólem, rozpaczą i strachem. Uspokoił je, nadając mu rytm swego serca, czemu pomagał bezpośredni kontakt jego nagiego ciała z pniem. Później powoli sięgał do wszystkich tkanek, by je uzdrowić. Drzewo było potężne, zajęło mu to więc wiele, wiele czasu i pochłonęło niezliczone pokłady energii… Jednak opłaciło się. Gdy późnym popołudniem Widugast z westchnieniem puścił pień i opadł na kolana, lipa była już cała i nie groziła jej śmierć z powodu chorób, pasożytów i niedożywienia. Drzewo dziękowało swemu dobroczyńcy cichym szelestem liści. Arhuna był zadowolony z wyniku swych prac… lecz jednocześnie bardzo zmęczony. Dlatego też położył się wśród korzeni lipy, nakrył futrem Vertaia i zasnął nim zdążył się spostrzec, nawet nie odgarniając z twarzy pozlepianych strąków włosów. Jego oddech był w tym momencie tak płytki, iż można by pomyśleć, że druid wyzionął ducha, on jednak po prostu bardzo głęboko spał. Sen niestety nie trwał długo, gdyż nagle widmowy wilk zaczął zaczepiać łapami swego materialnego towarzysza.
        - Wstawaj, leśny duchu! - irytował się. - Wstawaj, bo cię okradną, matole!
        - Nie mają z czego - odpowiedział natychmiast Widugast, bo faktycznie nie miał przy sobie nic cennego. Jednak mimo wszystko podniósł się i rozejrzał sennym wzrokiem po okolicy. Na jego barku i policzku zdążyły odcisnąć się esy-floresy leśnego runa, gdyż druid nigdy nie grzeszył specjalnie dobrze nawilżoną i odżywioną skórą.
        - O matko naturo, są jeszcze tak daleko - westchnął, przecierając oczy. Ledwo słyszał niesione z wiatrem kobiece głosy, a przez moment był wręcz pewny, że to tylko ułuda, wyjątkowo sugestywny szelest liści, lecz jego uszy nauczone do perfekcji dźwięków lasu trudno było na dłuższą metę oszukać.
        - A ja je widziałem - pochwalił się Vertai tonem “wiem, ale nie powiem”.
        - I? - podjął druid, drapiąc się po głowie i na nowo przymykając oczy.
        - Przynajmniej jedna z nich to zielonoskóra leśna córka - odparł basior z takim zadowoleniem, jakby właśnie rzucił wyjątkowo apetyczną przynętę, na którą ofiara rzuciła się nim zdążyła pomyśleć. Widugast zerwał się w mgnieniu oka na równe nogi.
        - Jeszcze raz będziesz się ze mną w takiej sytuacji bawił w zgadywanki to pofatyguję się na tamten świat i urwę ci twój niematerialny łeb! - zagroził, zbierając z ziemi kostur i koszulę. Driada… Nie było szans by była to jedna z poszukiwanych przez Arhunę kobiet, lecz może byłaby ona początkiem sznurka, po którym dotarłby do celu. Warto było sprawdzić.

        Widugast wyskoczył na leśną ścieżkę przed kobietami niczym bandyta. Miał na sobie tylko spodnie i zarzucone na ramiona i głowę futro Vertaia. Nie zdołał w biegu założyć na siebie koszuli, więc nieznajomym zaprezentował swoje wytatuowane ciało, a zbędną część garderoby owinął wokół kostura z myślą, że ubierze się później. Mimo niezbyt reprezentacyjnego wyglądu i pomijając lekką zadyszkę jaką zdążył złapać (kondycja nadal pozostawiała trochę do życzenia), starał się prezentować chociaż trochę godnie, dlatego wyprostował się i odchrząknął, by nie zawiódł go głos. Ukłonił się przed nimi.
        - Pozdrawiam was, leśne córki - przywitał się jak za dawnych lat, choć nie wiedział, czy nie zabrzmi jak stary pryk. - Wybaczcie me bezpośrednie pytanie, lecz czy jesteście dziećmi tego lasu? Mógłbym was prosić o wskazówkę? Szukam kogoś.
        Vertai w tym czasie pajacował sobie wokół kobiet, które nie mogły go przecież dostrzec, co on wykorzystywał by zrobić na złość druidowi i wyprowadzić go z równowagi.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Była to zdecydowanie jedna z cięższych pobudek w historii Sonii. O tak, nawet wówczas, gdy wypiła za dużo tego wina z krasnoludami i padła nieprzytomna na długo przed nimi, budząc się w wątpliwym towarzystwie śmierdzących stóp jednego z nich na twarzy. Nawet wtedy ból głowy i łzawiące oczy nie były tak dokuczliwe, jak to buczenie w głowie, którego doświadczała teraz. Matuchno Naturo, Ojcze Feliksie, co tu się wczoraj działo?!
        Jej odzienie było w stanie niemalże idealnym, ale to prawdopodobnie dlatego, że niewiele go było, by ulec zniszczeniom. Włosy natomiast... Blondyneczka uniosła się z ziemi z niezadowolonym pomrukiem, rozglądając się za winowajcą jej zdecydowanie zbyt wczesnej pobudki. Wówczas idealnie zaprezentowało się gniazdo na jasnej głowie, skołtuniałe do tego stopnia, że niektóre loki odstawały pod kątem prostym od twarzy, nadając dziewczynie wyglądu, delikatnie mówiąc, wiedźmowatego. Malunki na twarzy zostały już starte lub zlizane, jednak mimo to, zarówno ze względu na własny wygląd, jak i samopoczucie, pierwszą rzeczą, jaką Sonea zrobiła po przebudzeniu, było bezceremonialne rzucenie odzienia na ziemię, a siebie samej do lodowatej wody jeziora. Z szoku krzyknęła na szczęście dopiero pod wodą, nie ryzykując obudzenia pozostałych sióstr. Lodowato!

        Przygotowania w istocie wlekły się niemiłosiernie, zwłaszcza gdy doszło do „poważnej rozmowy” między nią a Frigg. Jak ona strasznie nie znosiła poważnych rozmów! Były takie okropne! I poważne! I zazwyczaj nie wróżyły nic dobrego... jak teraz. Co to za zupełnie głupi pomysł, żeby nie miała jej mówić po imieniu? Bunty jednak na nic się nie zdały, a Ruda była tak samo uparta jak jej jasnowłosa przyjaciółka. Złotooką ugłaskały dopiero czułe słowa Opiekunki i jej prośba o zaufanie. Takich wyznań dziewczyna nigdy nie ignorowała, więc i tym razem uściskała mocno Frygę i łaskawie zgodziła się nazywać ją tym dziwnym imieniem, które ta sobie wymyśliła.
        - No dobrze... Silje. – Uśmiechnęła się lekko i cmoknęła przyjaciółkę w policzek.
        Później było już łatwiej. Zachowała swoje nowe odzienie, a kobieta, która wcześniej ją czesała, znów wzięła sobie za misję doprowadzenia jej włosów do względnego ładu, co zakończyło się tym, że dzikie zazwyczaj loki blondynki zamieniły się teraz na lśniące fale opadające jej na piersi. Sonea przyglądała się tym procedurom podejrzliwie, aż w końcu uzyskała pewność, że żadna z jej zdobycznych ozdób nie została potajemnie wyrzucona. Na pożegnanie uściskała nawet tę driadę, która wydawała się wyjątkowo zaskoczona nagłą wylewnością dziewczyny, która zazwyczaj patrzyła na nią niczym drapieżnik na ofiarę.
        Dostały na drogę trochę owoców, a Sonia szybko uzbierała sobie jeszcze trochę niewielkich, lecz wyjątkowo ciężkich kamieni, korzystając z ich bogactwa na brzegu jeziora. Były idealne do jej procy, więc szybko wylądowały w sakiewce przy pasie, nie obciążając dziewczyny w najmniejszym stopniu. Podłapała również od Frigg jej śliczne rękawiczki z cienkiej skóry i gdy dostała takie same od znajomej już dekoratorki driad, na jej oczach nożem urżnęła im palce. Okrzyk rozpaczy córy lasu był nieco dla niej niejasny, w końcu idealnie je upraktyczniła! Bezpodstawnych zdaniem Sonei przeprosin dokonała na szczęście Frigg i wreszcie mogły ruszać. Podróż!

        ...była nudna jak flaki z olejem.

        Podróżowały już kilka dni i nawet gadatliwa blondyneczka, niezrażona milczeniem swojej przyjaciółki, zaczynała przysypiać w marszu. Sama jakoś zawsze umiała sobie znaleźć zajęcie i pojęcie nudy było jej kompletnie obce. Jednak uporczywa powaga Fri... (bleh) Silje odbierała jej nieco radości z drogi. Całej na szczęście jednak nie była wstanie.
        - ...no i wyobraź sobie, że oni tą skórzaną kulę powypychali jakimiś starymi szmatami i zaszyli. Wyglądało trochę jak dynia, tylko bardziej okrągłe. I rozumiesz... tyle nad tym siedzieli, żeby to pozszywać, a później cały dzień to kopali! – Blondynka wytrzeszczyła oczy, wyrażając swoje zupełne zdziwienie. Nie dodała oczywiście, że po kilku chwilach przyglądania się, szybko do chłopaków dołączyła i jak szalona również biegała za tajemniczą szmacianą kulą. Było to zupełnie nieistotne, zwłaszcza w momencie, w którym z zarośli wyskoczył na szlak mężczyzna.

        Sonea zatrzymała się powoli, nie wyglądając na specjalnie zaskoczoną jego pojawieniem się, gdyż w dłoni bujała jej się niewinnie proca, po którą nie wiadomo nawet kiedy dziewczyna sięgnęła. Spokojnie można uznać, że przedzierający się przez krzaki dorosły mężczyzna raczej nie jest w stanie jej zaskoczyć. Nie licząc jednak odruchowego sięgnięcia po broń, dziewczyna nie wyglądała w żaden sposób na wrogo nastawioną do przybysza. Wręcz uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła jego uszy, chociaż uśmiech ten nie obejmował oczu, które czujnie śledziły każdy ruch mężczyzny.
        - Cześć, Elfie. – Wyszczerzyła kiełki, zadowolona, że znów ma okazję poznać przedstawiciela tej rasy. Te ich uszy są takie śmieszne! Ile kolczyków można byłoby tam powbijać! Zdecydowanie mogłaby mieć takie uszy. Zaraz też pociągnęła lekko nosem i przechyliła głowę.
        - Zabawnie pachniesz – mruknęła już ciszej, czego mógłby już mężczyzna nie usłyszeć. Nie miało to jednak na celu ukrywania przed nim tej opinii, lecz raczej było to zwykłe głośne myślenie Ashvarine, zupełnie nie wymagające komentarza. Dziewczyna wyczuła po prostu znajomą mieszankę ziół, jednak nie widziała ich nigdzie na przybyszu, więc jedynie obserwowała go w milczeniu, ewidentnie przerzucając obowiązek podtrzymania konwersacji na rudowłosą przyjaciółkę.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Frigg z zainteresowaniem wsłuchiwała się w opowieści Sonei, co niekoniecznie można było dojrzeć na jej twarzy. Blondynka opowiadała o tym wszystkim z tak wielkim zachwytem i zainteresowaniem! Zupełnie odmienny obraz tego, co widziała Lysberg. Rudowłosa od małego miała do czynienia z takimi przedmiotami. Fakt faktem, jako panna na dworze nie dane jej było biegać za piłką, ale do czynienia z nią jak najbardziej miała.
        Driada z przyjemnością powiedziałaby przyjaciółce co to jest i jak nazywają się różnorodne gry ściśle powiązane z tym niepozornym obiektem, ale trochę serce jej się łamało by uświadamiać Sonię w szczegółach.
        - Piłka. To nazywa się piłka – poinformowała Soneę z luźnym uśmiechem, chociaż brwi wyraziły delikatnie zmartwienie.
Głos jej się zawiesił. Zupełnie jakby właśnie decydowała się czy ciągnąć wypowiedź dalej, czy też może lepiej pozostawić kilka tajemnic w głowie blondynki. Frigg nie była pewna czy Sonea przeżyje fakt, że biegała za pęcherzem świni wypełnionym prawdopodobnie trawą. Ewentualnie istniała nadzieja na magiczny przedmiot, który stworzony został do celów czysto-rekreacyjnych. Po co więc niepotrzebnie zapychać głowę Sonii takimi domysłami?
        I wtedy rozmowa wnet została przerwana przez jakiegoś szaleńca w skórach. Nie aby Frigg była zaskoczona samym faktem towarzystwa w lesie. W końcu co chwila docierały do niej informacje z daleka, że ktoś stawia krok, wspina się na drzewo bądź biegnie przez las. Nie wczuwała się nazbyt w to czy jest to humanoid czy zwierzę, akurat driada w ogóle nie powinna czuć zaskoczenia spotykając kogoś na leśnych ścieżkach skoro sama w teorii większość życia spędziła między pniami. Niemniej jednak bardziej poczuła niepokój z powodu zachowania tegoż gościa. Po prostu nagle wyskoczył z krzaków! Gdyby jeszcze wyłonił się niczym leśny duch spomiędzy krzewów z pewnością Frigg by się spięła, a tak… A tak to został skazany na jej wrodzoną gwałtowność.
        Ruda wcale się nie patyczkowała. Pierwsze, co odruchowo uczyniła, to oczywiście posłała nieznajomemu dwa sztylety z jednej ręki. Jeden przeciął powietrze, bardzo ostrzegawczo i nieopodal jego głowy, drugi zaś wbił się w ziemię kawałeczek przed stopą nieznajomego dając mu w ten sposób jednoznaczny sygnał oznaczonego terenu, którego nie powinien przekraczać. I tak, jak Sonia przywitała go z promiennym uśmiechem, tak Frigg przyjęła pozycję zdecydowanie bojową. Prawą rękę wycofała w tył, a palce rozsunęły się na boki, co ewidentnie komunikowało i miało komunikować, że nie będzie się bawić w żadne czułe rozmowy, o ile oczywiście nie zechce kombinować. Drugą zaś wzniosła do połowy ciała by utrzymać równowagę na lekko zgiętych kolanach i mocno przylegających do podłoża stopach.
        Niektórzy mogliby posądzić Frigg o pewne zboczenie i nie jest to raczej kłamstwem, bo pierwsze co zawsze wyłapuje córa lasu, to oczy. W końcu one zawsze skrywają całą prawdę, ale to nie jest niczym dziwnym. Doświadczony wojownik z wielką odwagą wpatruje się w ślepia swojego przeciwnika, ponieważ to one zawsze najszybciej zdradzą, gdzie przeciwnik chce uderzyć. Nieco bardziej niepokojącym przyzwyczajeniem jest to, że na drugim miejscu plasują się w dostrzegalności uszy i wystarczy poświęcić bardzo krótką sekundę na to by od początku podpaść Frigg Lysberg za samo istnienie. Biedny elf nie wiedział, że właśnie został zaszufladkowany.
        Dziewczyna chwilę milczała rozglądając się dookoła, czy aby nikogo ze sobą ten uszaty nie sprowadził. Zrobiła to całkiem bezczelnie i wyraźnie, ale ostatecznie złoty wzrok leśnego ducha spoczął na wytatuowanym dzikusie, któremu aż nie przystawało tak ładne, chociaż starodawne słownictwo. Nie widząc nikogo więcej, z bojowej pozycji Silje łatwo przeszła do postawy prowokacyjnej. Oparła ciężar na jedną nogę, gdzie i też niedaleko spoczęła dłoń na biodrze. Uniosła brew, nie wiedzieć czy to w kpinie, zdziwieniu czy może w pogardzie.
        - Wypraszam sobie – rozpoczęła wyraźnie urażona. – Jestem córką każdego drzewa, każdego kwiatu, każdego krzewu i każdego zwierzęcia więc ostatecznego wychodzi na to, że i każdego lasu. Matka Natura nie stworzyła mnie tylko dla jednego dębu.
        Driada nie dała możliwości komentarza elfowi, nawet jeżeli miałyby być to przeprosiny i mówiła dalej. Frigg wychodziła z założenia, że nie ma czasu na rozwiązywanie czyiś problemów. Zapewne idiota się zgubił i szuka drogi. To była pierwsza opcja, druga i bardziej prawdopodobna wskazywała na to, że właśnie spotkały jakiegoś szurniętego szamana, który będzie im truł niepotrzebnie cztery litery. O na Prasmoka i wszystkie duchy stworzyciele, oby nie zaczął rzucać jakiś głupich uroków, bo go śmiało poszatkuje. I w dodatku z niemałą przyjemnością. Silje miała tylko nadzieję, że Sonea nie będzie zachwycona jego wariactwem i nie zacznie bawić się w jakieś nakłuwanie kukiełek. Ich podróż nie obejmowała żadnych tego typu niezapowiedzianych przystanków.
        - Pytaj więc – powiedziała dosyć wyzywająco nie odrywając od rozmówcy ostro spoglądających, złotych oczu. – Skoro stanęłyśmy to poświęcimy tobie chwilę czasu. Nie mogę obiecać, że odpowiedź cię usatysfakcjonuje, ale… Kto pyta nie błądzi, elfie.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Spotkał w swoim życiu dziesiątki różnych driad. Większość z nich była nieufna i nie chciała z nim rozmawiać, po prostu go ignorowały i odchodziły. Część się go bała i uciekała, bo nigdy wcześniej nie widziały człowieka. Nieliczne były przyjazne i chciały z nim rozmawiać - do tej rzadkiej grupy zaliczała się ta złotowłosa driada z parki, którą właśnie napotkał. Patrząc na nią druid nie umiał znaleźć słowa lepszego niż “urocza”, bo w istocie taka ona była według niego - uśmiechnięta, szczera, otwarta. Arhuna chętnie odpowiedziałby na jej uwagę o swoim zapachu (bo już niejednokrotnie musiał radzić sobie z tym zarzutem i już do niego przywykł) i przedstawił z czym do nich przyszedł… Lecz niestety jej towarzyszka była ostatnim, najrzadszym typem driad, z którymi miał do czynienia Thorvaldsdottir - agresywny. Widugast nie spodziewał się ataku i co prawda zdołał uchylić się przed nadlatującym nożem, ale gdyby działania driady nie ograniczały się do ostrzeżenia, mógłby nie być w stanie skontrować żadnego ataku. Cofnął się o krok, wyciągnął przed siebie rękę z kosturem, jakby był gotów się nim bronić, lecz widać było, że sam nie zamierza atakować. Jego wzrok na ułamek sekundy uciekł w dół, na wbity w ziemię sztylet. Wcale nie spodobało mu się to zachowanie, dlatego gdy podniósł spojrzenie na kobietę, było ono chmurne i nieprzychylne. Wpatrywał się jej prosto w oczy, okazując w ten sposób, że się nie boi, ale nie zamierzał walczyć i nie szukał jej słabych punktów. Ledwo na moment uciekł spojrzeniem w bok, by upewnić się gdzie jest i co robi Vertai. Wilczur, widząc ten nagły i niczym nieuzasadniony atak na członka swojego stada (na dodatek szczeniaka!), również przybrał pozycję do walki - położył uszy po sobie, nastroszył futro, obnażył kły. Kto widział i rozumiał duchy, ten mógł usłyszeć jego dudniące warczenie - na razie basior pozostawał jednak niewidoczny dla przeciętnego obserwatora, by nie siać fermentu. Już wielokrotnie zdarzyło się, że Arhuna załagodził rozmową to, co Vertai rozwiązałby siłą, wilk jednak doceniał takie bezkrwawe wyjścia z sytuacji i pozwalał druidowi działać, okazując tylko, że on jest cały czas gotowy do przejścia do planu B.
        Widugast słysząc pretensje agresywnej driady - same słowa jak i jej ton - nie mógł się powstrzymać i wymownie wywrócił oczami. Widać też było, że z jego sylwetki zeszła odrobinka napięcia - właśnie doszedł do wniosku, że ma do czynienia z osobą wyjątkowo obrażalską i co prawda z kimś takim trudno się rozmawia, lecz on nie zamierzał dać się zastraszyć. Driada mówiła więc jednym ciągiem, lecz on zapamiętywał skrupulatnie każde jej słowo, by móc się do nich odnieść. Chyba zapowiadała się kłótnia.
        - Widzę, że przez ostatnich sto lat mojej nieobecności drastycznie zmieniły się normy jeśli chodzi o witanie obcych na szlaku - zauważył, mówiąc bardzo cicho, niby to do siebie. Nawet na ten moment opuścił wzrok gdzieś na bok.
        - Bycie córką całej natury nie oznacza, że będzie się znało każdą ścieżynkę i dróżkę w danym lesie - zauważył, zwracając się już do wściekłej kobiety, samemu się dziwiąc jaki łagodny był ton jego głosu. - Ani, że będzie się znało każdego mieszkańca danego lasu. Stąd wzięło się moje pytanie, czy jesteście driadami żyjącymi w tej okolicy. Nie mam broni i nie atakuję przypadkowo napotkanych niewiast, więc nie traktuj mnie jak wroga. Jestem synem tego lasu, który wrócił po latach. Szukam kogoś, jednej z was, driad, dlatego wyszedłem wam na spotkanie.
        By okazać swą dobrą wolę, druid sam stanął w swobodnej pozycji, kostur wspierając o ziemię. Ukradkowym gestem wolnej dłoni nakazał Vertaiowi na razie nie wykonywać żadnych ruchów i dalej czekać - wyglądało to, jakby po prostu oganiał się od jakiegoś owada.
        - Moje imię brzmi Arhuna Thorvaldsdottir Widugast, jestem synem Aiweia zwanego Wiesiołkiem, jako druid służyłem temu lasowi tak jak czynił to również mój ojciec - przedstawił się, by udowodnić, że faktycznie nie jest złą osobą i mogą go traktować jak leśnego brata. - Sto lat temu, gdy jeszcze każdy dzień swego życia spędzałem w tym lesie, gdzieś w okolicy był matecznik driad, a jedna spośród nich nosiła imię Sauria, była ona córką Turangi Młodszej, córki Astry Pani Źródła. Tego wzrostu. - Druid dłonią wskazał jakieś pięć i pół stopy wysokości. - Długie brązowe włosy i jasna cera, bardzo delikatnej budowy. Poszukuję jej, jednak przez te sto lat las zmienił się tak bardzo, że nie jestem w stanie znaleźć drogi do jej matecznika. To dla mnie bardzo ważne, docenię każdą pomoc jakiej będziecie w stanie mi udzielić - zakończył swą prośbę i po raz kolejny ukłonił się przed driadami. Mówił staroświecko i widać było, że przywiązuje wielką wagę do imion. Nie można było jednak spodziewać się niczego innego po mężczyźnie, który od stu lat nie miał zbyt wielu możliwości do rozmowy i unowocześnienia swego języka, a na dodatek żył w społeczności, która nie używała nazwisk, dlatego każde z posiadanych imion było dla nich tak ważne, by móc się identyfikować.
        - Leśny duchu, naprawdę liczysz, że któraś z nich coś ci odpowie? - zakpił wilk, chodząc wkoło i węsząc. Druid nie zareagował na jego zaczepkę, nawet powieka mu nie drgnęła, w myślach jednak przeklął basiora za to, że ten go dekoncentruje i co więcej nie pilnuje jego pleców. Uznał jednak, że może Vertaiem powoduje jego zwierzęcy instynkt, dzięki któremu podświadomie wie, że nie będzie musiał interweniować. To było całkiem pocieszające.
        - Leśny duchu... A ta mała wredna nie przypomina ci tej, o której rozmawiałeś z czarodziejką? - zauważył z pewną złośliwą satysfakcją basior. Druidowi nawet powieka nie drgnęła i nie zdradził się ze swoimi myślami. Aby to jedna driada miała zieloną skórę i rude włosy...
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Zaraz po tym, jak noże driady wylądowały w ziemi, Sonea ostentacyjnie i z cichym plaskiem przywaliła sobie w twarz dłonią, po czym spojrzała na swoją leśną siostrę spomiędzy palców. Nauczyła się tego gestu od chłopaków w jednym mieście, którzy robili tak zawsze, gdy jeden z nich zrobił coś głupiego, żenującego i śmiesznego zarazem. Bardzo jej się to spodobało i uważała ten gest za wyjątkowo pasujący do większości sytuacji z Frigg w roli głównej. Nie miała oczywiście pojęcia, że gdyby jej leśna siostra miała stosować ten ruch za każdym razem, gdy to Sonea zrobi coś głupiego, już dawno wybiłaby sobie dziurę w twarzy.
        - Ffff… Silje! – wypluła z siebie z trudem głupie imię i zaczęła chichotać niespodziewanie pod nosem, po czym tak trąciła driadę biodrem w bok, że ruda nie spodziewając się tego, musiała przenieść ciężar ciała na drugą nogę, by uniknąć upadku.
        - Jak ty się zachowujesz? Nie wierzę, że z nas dwóch ja muszę mówić to tobie. Przecież Elf nam nic nie zrobił, a ty zaraz na niego z nożami wyjeżdżasz. Jak będzie niemiły to ci pomogę i razem go pobijemy, ale przecież jest bardzo miły dla nas jeszcze – blondyneczka strofowała przyjaciółkę w najlepsze, po czym spojrzała na przybysza z szerokim uśmiechem i machnęła niedbale wolną dłonią, w drugiej wciąż dzierżąc procę.
        - Elf się nie przejmuje, ona zawsze taka agresywna – zaśmiała się i znów spojrzała na rudą. Co ona taka dzika zawsze, naprawdę. A to Sonei mówią, że ma się bardziej cyzywil… cywilzi… no bardziej jak człowiek zachowywać. No dobrze, też jej się zdarzy czymś w kogoś rzucić (i trafić, ona się tak nie certoli z ostrzeżeniami), ale to są zazwyczaj istoty sprawiające co najmniej złe wrażenie, żeby nie powiedzieć, że same się o to proszą!
        - On nawet mówi tak śmiesznie jak ty! – szepnęła do przyjaciółki konspiracyjnym szeptem, który mogła usłyszeć każda nie pozbawiona słuchu istota w zasięgu wzroku. – No wiesz... jak taki dobrze ubrany ktoś! To znaczy nie jest dobrze ubrany, nie tak jak ty kiedyś, jak miałaś sukienki, ale też używa takich trudnych słów i dużo imion ma, chociaż nie wiem czy to wszystko jego imiona, po co nam mówi jak się jego ociec nazywał, tak się robi? Ty też tak robiłaś? Ja też mam tak robić? To bez sensu jest, przecież to nikogo nie interesuje, ale fajną ma tą skórę, myślisz, że to wilk? Woooow, to chyba wilk! Sprawdzę czy to wilk...
        Potok słów z ust driady urwał się dopiero, gdy ta w podskokach, wciąż dzierżąc beztrosko procę w dłoni dobiegła do elfa i w ogóle nie przejmując się tym, że jest jej kompletnie obcy, zaczęła dotykać wilczą skórę na jego ramionach.
        - Prawdziwa! Mam nadzieję, że nie zabiłeś tego zwierzęcia tylko dlatego, żeby sobie z niego zrobić pelerynkę, Elfie – mruknęła nagle groźniejszym tonem, obrzucając go spojrzeniem żółtych, kocich ślepi. Chociaż spoglądała na niego z poziomu jego klatki piersiowej i tak zdawało się, że patrzyła na niego z góry. Zaraz jednak uśmiechnęła się znów i można było odnieść wrażenie, że mimika jej twarzy jest jak zmieniane co chwila maski, przedstawiające różne emocje. Wszystkie prawdziwe i realne, ale przechodzące jedne w drugie tak płynnie, że można zacząć się zastanawiać, czy dziewczę faktycznie odczuwa w sobie te emocje, jakie przedstawia jej twarz. Odpowiedź była oczywiście twierdząca, ale to wiedziało bardzo niewiele osób, a w tym wąskim gronie, jedynie Frigg.
        - Masz skomplikowane imię, będę cię nazywać Widu, dobra? Ja jestem Sonea, a to rude i marudne to Ff... Silje. Silje ma na imię – pokiwała gorliwie głową, aż podskoczyły blond loki, jakby dziewczyna sama siebie utwierdzała we własnych słowach. Po prawdzie i tak będzie pewnie nazywać elfa Elfem, jak to ma w zwyczaju, gdyż ma bardzo kiepską pamięć jeśli chodzi o imiona, nawet jeśli sama je komuś wymyśli.
        Poza tym niewiele zrozumiała z tego, co Elf opowiadał, i właściwie driadę niewiele to interesowało. Zbyt poruszona była specyfiką wyglądu mężczyzny, więc gdy on opowiadał, ona przyglądała mu się zupełnie bez krępacji, jakby analizując każdy nietypowy element jego wyglądu. Miał tatuaże, jak ona, może też przynależał do jakiegoś klanu? Obiło jej się o uszy jedynie, że kogoś szuka, ale ona przecież i tak nikogo nigdy nie znała, więc jak mogłaby mu pomóc? Ewentualnie mogłaby rozpuścić wici wśród swoich zwierzęcych towarzyszy, jednak na tą chwilę nie widziała powodu, by aż tak pomagać obcemu elfowi.
        - Uu! Fajna dzida. Mogę potrzymać? Proszę! – Zadarła główkę, przyglądając mu się z niewinnym uśmiechem i rękoma splecionymi za plecami.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Był piękny, słoneczny poranek. Poranna rosa unosiła się mgiełką delikatnie ponad poziom trawy. Lekki wietrzyk poruszał koronami drzew. Liście szumiały cicho. Poranne ptaki wybudziły się już ze snu i siedząc na gałęziach śpiewały radośnie. Gdzieś w oddali szumiał strumień. Okoliczności przyrody były zaiste piękne. Niestety dla Saurii świat nie wyglądał tak kolorowo. Obudziła się cała zlana potem. Usiadła gwałtownie na trawie i rozejrzała się wokoło. Sori wstała przerażona i spojrzała pytająco na driadę. Kobieta wyciągnęła do niej rękę i pogładziła ją po szarej sierści. Sori była jej ostoją, przywracała ją do rzeczywistości łagodnie, ale skutecznie. Przesunęła się na trawie i zbliżyła do wilczycy. Objęła ją ramionami i wtuliła twarz w jej sierść. Była taka ciepła i delikatna. Sauria przymknęła powieki i wyobraziła sobie, że jest nad wodospadem. To zawsze ją uspokajało. Wizja wody spadającej z hukiem i burzącej się gdzieś w korycie rwącej rzeki. Woda była jej żywiołem, jej światem. I choć była driadą, to zawsze bardzo czuła się z wiązana nie tylko z drzewami i roślinami, ale właśnie z wodą. Wzięła kilka głębokich oddechów. Poczuła silny zapach sierści zmieszany z trawą i jakimś ziołami, na których najwyraźniej leżała wilczyca.

- Już dobrze... - powiedziała do siebie.
- Wszystko. Jest. Dobrze.
- Jeszcze raz, wszystko jest dobrze, nic złego się nie dzieję – mówiła głośno. W głowie jej huczało. Nienawidziła tego. Koszmary, ciągle koszmary. Zamieniały się miejscami. Raz dotyczyły dalszej przeszłości, raz tej bliższej. Ostatnio senne mary o tym jak została zdradzona w młodości ustąpiły miejsca tym z lochów. Kraty, ciemność, wszechobecna wilgoć, szczęk łańcuchów na ścianach. I kroki, wiecznie te kroki. Ciężkie buty uderzające o zimne, kamienne schody. Sauria wzięła głęboki oddech i odsunęła się od Sori. Spojrzała jej w oczy i zobaczyła w nich zrozumienie. Wadera znała ją doskonale i chyba rozumiała najlepiej. Od początku była między nimi specjalna więź.
- Czas ruszać – rzekła do wilczycy.
- Nie możemy tu tak siedzieć. To do niczego nie prowadzi – postanowiła i wstała.

Miała na sobie zieloną sukienkę sięgającą ziemi. Uszytą z ciepłego aksamitu. Rękawy były długie, rozszerzające się ku dołowi. Tkanina i kolor przywodziły na myśl miękki, zielony mech. Sukienka nie miała ozdób. Na jej szyi, zwieszona na białej aksamitce, spoczywała malutka, szklana kulka, z zatopioną w środku niezapominajką. Jej długie, bazowe włosy zaplecione były w gruby warkocz, przerzucony na jedno ramię i zawiązany kolorowymi rzemieniami zakończonymi piórami i drewnianymi koralikami. Talię miała przepasaną skórzanym, dość szerokim, bazowym paskiem. Przy nim wisiał kołczan ze strzałami i łuk, w postaci małego kija (jej łuk był magiczny, gdyż jego ramię chowało się w majdan razem z cięciwą, na widoku pozostawiając jedynie krótki kij wiszący przy pasie). Przez ramię miała natomiast przewieszoną torbę.

Dwa dni temu do jej matecznika doszły informacje, że jakaś banda grasuje po lesie i niszczy drzewa. Podobno jacyś młodzi chłopcy znaleźli sobie miejsce i zaczęli swoją sztukę walki mieczem trenować na biednych, starych drzewach. Sauria od razu podjęła decyzję, że pójdzie odszukać zranionych drzew, a może przy okazji znajdzie bandę i da im nauczkę. Jak dotąd znalazła trzy drzewa okaleczone i cierpiące z powodu tych barbarzyńców. Ale wiedziała, że jest ich więcej.

- Choć Sori, idziemy. – Pogładziła waderę po sierści i ruszyła w drogę. Nim minęło południe uleczyła już cztery drzewa. Była przygnębiona i smutna. Bolało ją to jak wielką krzywdę te dzieciaki uczyniły tym pięknym drzewom. Współodczuwała to co one.
Nagle do jej uszu doszły jakieś dźwięki. Pomyślała, że może wreszcie znalazła tych okrutników i będzie mogła zapobiec masakrze na kolejnym drzewie. Ruszyła w stronę skąd dochodziły ją dźwięki. Nie zastanawiając się wiele wkroczyła na mała polankę, lecz nie zobaczyły tam oprychów. W pierwszej kolejności dostrzegła dwie kobiety – driady – co jak co, ale swoje siostry potrafiła rozpoznać od razu. Naprzeciw nich stał natomiast jakiś mężczyzna. Nie widziała jego twarzy, a jedynie plecy, na których leżało futro jakiegoś zwierzęcia. Może to właśnie on był tym barbarzyńcą niszczącym drzewa! Skoro nosi skórę, to mógł też krzywdzić jej braci.
- Och, jak dobrze was widzieć! - wykrzyknęła na widok driad.
- Wy też szukacie tego okrutnika, który niszczy nasz dom?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Frigg, jak to Frigg, już rozchylała usta by pyskować, lecz w ostatniej chwili widocznie się powstrzymała. Słychać było więc ciche mlaśnięcie, a jej wzrok odbiegł gdzieś na bok. Zmarszczyła przy tym intensywnie brwi i próbowała odpowiedzieć sobie na kilka powoli to powstających pytań. Milczała więc lecz usta złożyła w dzióbek ponownie wpijając wzrok w elfa. Była mało dyskretna w swoich działaniach, ale faktycznie niemalże go przesłuchiwała złotymi oczami… Chociaż było to złe określenie. Wytatuowany szaleniec mówił sam bez potrzeby nacisku.
        Nie odpowiedziała szybko, a złożyła kilka zwrotów nieznajomego do jednej puli. „Jestem synem tego lasu, który wrócił po latach”, „sto lat temu”, „matecznik driad”, „jedna spośród nich nosiła imię Sauria”, „poszukuję jej, jednak przez te sto lat las zmienił” – czy on właśnie opowiedział swoją historię w bardzo wielkim skrócie?
        We Frigg aż się zagotowało i to do tego stopnia, że nawet policzki dziewczyny pociemniały. Wchodziła w stan istnego szału gotowa wręcz zabić elfa. Nie chciała pytać ani wnikać w historię. Wniosek był prosty. Elf narozrabiał i albo dostał karę na sto lat, albo odszedł na sto lat, albo został wygnany na sto lat z powodu na przykład wyrządzenia krzywd driadzie o imieniu Sauria lub też całemu matecznikowi. Było to co najmniej śmieszne - zachowanie rudowłosej - bo z góry założyła, że to na pewno wina tego mężczyzny. W końcu nie ginie się tak bez powodu na sto lat, nie szuka się osób po tak długim czasie i nie wraca do miejsc, których nie widziało się wiek. Nie myślała o tym, że mógł on zaginąć lub też spotkać zakochaną parę nieszczęście. Równie dobrze driada i elf mogli być sobie sprzymierzeńcami lub przyjaciółmi, a może był jej po prostu winny przysługę? Jednak w głowie Frigg takie historie nie miały miejsca, nie po tym co przeżyła. Zupełnie jakby ten gość otworzył zastygniętą ranę w sercu i ze szwów buchnęła krew. Lała się ona potężnymi strumieniami po całym ciele, czuła jak dłonie jej drętwieją a zarazem rozgrzewają do białości. Nie chciała się w to mieszać, nie w kolejne historie związane z jej siostrami. Oddech leśnego ducha zmienił się na cięższy, a gdy zorientowała się w jaki stan wchodzi momentalnie sprowadziła się na ziemię odrobiną rozsądku. Powstrzymała ją właściwie jedynie myśl, że wymieniona Sauria może faktycznie też go poszukiwała. Gdyby teraz go zabiła, miałaby kolejny powód by znienawidziły ją driady, a przecież Silje tego nie chciała.
        Kolejnym powodem jaki wyrwał ją z zamiarów była jej przyjaciółka. Spojrzała na towarzyszkę nieco wzburzonym wzrokiem i delikatną z pretensją, że ta ją upomina. Rudej przeszła myśl przez głowę, że może faktycznie blondynka powinna przejąć pałeczkę względem rozmowy, ale szybko to chęć się ugasiła.
        - C…co?! – prychnęła ruda słysząc, jak ta powołuję się na styl wymowy obojga.
        W ten oto sposób chęć zmiecenia ze świata Widugasta przeniosła się na pobliską blondynkę. Frigg rozchyliła usta nie mogąc skryć szoku wywołanego tym, co wygadywała Sonia! Tyle z nią godzin przesiedziała na sporach przed rozpoczęciem podróży, a totalnie zapomniała upomnieć ją o przeszłość! Fakt faktem, jeszcze nie przyznała się do bycia Frigg, ale teraz przyjaciółka żonglowała jej historią w rękach bez najmniejszego wstydu. Chciała ją zbesztać od stóp po sam czubek głowy, ale nie w towarzystwie tego idioty! Muszą jak najszybciej zakończyć te rozmowę! To towarzystwo! To… to wszystko!
        - Sonea!... - upomniała przyjaciółkę driada wyciągając w jej stronę rękę, ale nie zdążyła jej przechwycić i ustawić w miejscu. Ledwie się powstrzymała by w takiej chwili nie użyć zdrobnienia imienia jasnowłosej. Ach to było takie trudne! Jeszcze ona jest tak blisko tego fifarafa!
        W oczach Frigg każdy elf stanowił niebywałe niebezpieczeństwo. Oni wszyscy tylko tak pięknie wyglądają, ale w sercach noszą wyłącznie parszywość. Teraz Sonia było blisko jednego z nich. Rudowłosa driada nie mogła jednak dać po sobie poznać, że w jej życiu największą słabość stanowiły siostry, w szczególności Sonea.
        Opiekunka ciężko westchnęła wywracając oczami. Kompletnie nie panowała nad tą dzikuską. Co za totalny brak odpowiedzialności i jakiegokolwiek przejawu myślenia!
        Ruda przetarła nieelegancko twarz dłonią zbierając z niej wszelkie złe wyobrażenia tego co mogło się stać oraz tego co też się kiedyś stało w życiu Widugasta.
        - Silje Erle Hannson. Opiekunka Mai Laintha’e, lasu nieopodal Księstwa Karnstein – rozpoczęła na nowo dialog rudowłosa, ale czuła, że jej wściekłość nie miała ujścia. Nie umiała się powstrzymać ani ugryźć w język. W jej głowie wciąż powtarzały się zebrane cytaty z wypowiedzi Widugasta. Dobrze, że nie była w żadnej delegacji ani nawet we własnym królestwie, bo źle by wypadła na tle ludu. Teraz zaś mogła sobie być kim zechce dla jakiegoś jednego leśnego elfa spośród tysiąca innych, o ile nie był ważną głową gdzieś indziej. Skoro nie było go sto lat w lesie, w którym się urodził to najwidoczniej nikt za nim nie tęsknił. Tak sobie wmawiała, nakręcała samą siebie i nie potrafiła się z tego koła uwolnić.
        - Taki z ciebie syn lasu, że gówno o nim wiesz – powiedziała ostro, wściekle… z satysfakcją.
        - Skoro nie znasz tego lasu to błąkaj się tutaj sam. Jeżeli dane ci będzie spotkać poszukiwaną driadę to znaczy, że tak miało być. Jeżeli nie to… Ach! Prasmok zsyła dla niej spokój i oby tak zostało. Chodź Sonea, idziemy stąd.
        Jakże w okrutnym błędzie tkwiła Frigg myśląc, że Sauria nigdy się nie odnajdzie. Ruda zbliżyła się w stronę dwójki, ale bardzo ostrożnie, jakby miała odebrać z rąk mężczyzny szklany i bardzo delikatny kieliszek. Driada wciąż była w gotowości do ewentualnej potyczki i tylko zaznaczyła, że ma zamiar odejść z blondynką. Wolała zachować zdrowy dystans, gdyby w razie czego Widu chciał okazać odrobinę złości za odmówioną pomoc. Wówczas na horyzoncie pojawiła się jeszcze jedna postać.
        Jeszcze niedawno Frigg ciemniała w oczach, teraz nieco pobladła widząc inną driadę. Czyżby ten matecznik był naprawdę tak niedaleko nich? Opiekunka szybko ochłonęła myśląc, że przecież co nieco zmieniła swój wygląd więc po stu latach nikt jej już raczej nie rozpozna. Bynajmniej nie tak szybko, a poza tym ta siostra mogła być córką tego lasu. Silje liczyła na to, że jej noga nigdy nie postała w Lesie Driad.
        Uniosła rękę w geście powitania siostry. Zdenerwowała się słysząc, że kolejni niewierni niszczą drzewa, szczególnie, że sama poszukiwała sprawców zdewastowania Mai Laintha’e.
        - Przybywamy z Mai Laintha’e – odkrzyknęła. – Nas również sprowadzają okrutnicy lecz z mego lasu. Nie ukrywam, że chętnie jednakże rozprawiłabym się z każdym. Witaj!
        W sercu Frigg skrywała się niepewność, nie czuła się całkowicie swobodnie w tak chaotycznym dla niej towarzystwie. Członek uszatych, których szczerze nienawidziła oraz siostra, o której nic nie wiedziała, a nieznajoma mogła przecież ją nienawidzić za same pogłoski. Tylko jeszcze tego nie wiedziała. Nie umiała nawet powiedzieć do niej „siostro”, jakby zbytnio mogła się spoufalić z nieznajomą, a przecież łączyła ich wspólna krew.
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Widugast nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, gdy przemawiała do niego ta złotowłosa driada - bezpośredni i zabójczo szczery sposób jej mówienia rozkładał go na łopatki. Nawet nie przeszkadzało mu to, że zwracała się do niego “Elfie”, chociaż z reguły odbierał to określenie jako pejoratywne. Dlatego skinął tylko niedbale dłonią na znak, że przyjmuje jej zapewnienia i później tylko słuchał, czekając na to aż w potoku jej wypowiedzi pojawi się jakaś informacja warta uwagi. Wyłapywał ich tak naprawdę całkiem sporo, przypadkiem dowiadując się coraz więcej i więcej o tej niskiej rudej, która chciała mu wydrapać oczy na odległość. Widugast czuł, że musi mieć ją na oku, bo chyba przypadkiem trafił na kogoś, kogo nie spodziewał się spotkać. Czyżby wszystkie wątki jego historii miały zamknąć się w tym miejscu? Gdyby dowiedział się w którym kierunku jest matecznik Saurii, zdobyłby dwie dobre wiadomości w przeciągu jednego dnia, a jedną z nich mógłby przekazać Vivian…
        Arhuna wyraźnie drgnął, gdy nagle złotowłosa driada zjawiła się tuż przy jego boku, a gdy sięgnęła by dotknąć futra na jego ramieniu, minimalnie się odchylił - to było silniejsze od niego. Uczucie towarzyszące przejmowaniu kontroli nad jego ciałem było przerażające i nie umiał do niego przywyknąć. Teraz całe szczęście miał w sobie dość instynktu samozachowawczego, by jednak pozwolić driadzie pogłaskać futro. Nawet zaśmiał się cicho, gdy zaczęła wysnuwać w stosunku do niego podejrzenia - nie umiał być poważny, gdy taka drobna dziewczyna patrzyła na niego takim wzrokiem.
        - Jego duch sam opuścił już ciało, gdy zdjąłem skórę z jego grzbietu - zapewnił. - Nie uczyniłem nic wbrew niemu.
        - Ej, nie opuściłem sam ciała! - obruszył się natychmiast Vertai. - To ty mnie rozdzieliłeś, bo przecież gdybym zdechł, musiałbyś mnie gonić na wiecznych równinach po drugiej stronie tęczy. No dobra, chciałem tego, ale nie możesz tak ich okłamywać, nieładnie, leśny duchu, nieładnie!
        ”Co za dupek!”, parsknął w duchu Thorvaldsdottir, ale jego oblicze nadal pozostawało uśmiechnięte, by nie zdradzić się przed driadami, że jeszcze z kimś rozmawia. Nie zamierzał nawiązywać z nimi dłuższej znajomości, nie musiały więc wiedzieć o towarzyszącym mu duchu, o ile oczywiście same nie mogły go dostrzec.
        - Możesz mówić do mnie Widu - zgodził się, oddając jej swój kostur, skoro tak bardzo chciała go obejrzeć. Trochę chyba się obawiał, że zrobi sobie nim krzywdę, ale nie powiedział tego na głos, w końcu chyba miał do czynienia z dorosłą kobietą, musiał jej chociaż w niewielkim stopniu zaufać.
        ”Mai Laintha’e!”, powtórzył w myślach Widugast, słysząc tę znajomą nazwę. Nie, by sam kiedykolwiek tam był, nigdy nie dotarł nawet do Karnsteinu. Ale ktoś mu powiedział o tym miejscu. Ktoś, kogo poznał bardzo niedawno… Thorvaldsdottir dołożył tę informację do puli już posiadanych nowin i jak wszystko do tej pory, ukrył głęboko w pamięci, by skorzystać z nich w dogodniejszym momencie. Na ten moment ukłonił się przed rudą, bo chociaż ona zachowywała się jak kawał niewychowanego buca, on nie zamierzał zniżać się do tego poziomu. Niestety, następne zdanie rudowłosej driady sprawiło, że Arhuna nie mógł się powstrzymać od tego, by nie spojrzeć na nią jak na idiotkę. Przecież gdyby znał ten las, to by ich nawet nie pytał o drogę, czy ona sama siebie słyszała? Była tak zacietrzewiona w swoim gniewie i tak zatruta własnym jadem, że robiła z siebie tylko pośmiewisko. Widugast zachodził w głowę, czemuż to Vivian jej szukała - dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nigdy jej o to nie zapytał. Czarodziejka wyraziła wszak swoje życzenie w sposób, które dawało mu duże pole manewru i wolność, bo miał wypatrywać driady tylko przy okazji, uważał więc, że nie jest to nic poważnego. Teraz zaczynał mieć co do tego wątpliwości.
        - O Matko Naturo! - krzyknął nagle Vertai, jakby ogarnęła go najprawdziwsza panika. - Leśny duchu, wciągnij brzuch i wyprostuj się! Bądź silny, dasz radę!
        Widugast się wściekł. Musiał panować nad napiętą sytuacją z dwiema driadami, z których jedna najwyraźniej chciała go zabić za sam fakt, że oddycha, a ten głupi wilk jak zawsze zgrywał się z niego w najmniej odpowiednim momencie. Ledwo powstrzymał się, by mu nie odpowiedzieć w bardzo ostrym tonie - chyba tylko obecność obcych powstrzymała go przed tym, by zrugać basiora, bo wtedy już na pewno ta mała ruda rzuciłabym mu się do gardła, wymyślając sobie jakiś słaby argument. Zamiast więc mówić cokolwiek, druid zacisnął szczęki i zamknął na moment oczy, by w ten sposób się uspokoić… I wtedy usłyszał za sobą głos. Znajomy, tak bardzo bliski jego sercu, wytęskniony przez te sto lat pielęgnowania w sobie poczucia winy. Widugast aż z wrażenia szeroko otworzył oczy i nabrał tchu, jakby ktoś przeszył go mieczem albo nagle wynurzył się z lodowatej wody. Zamarł. Nie potrafił zrobić kroku, krew w jego żyłach zaczęła płynąć jak szalona, uderzając do głowy i paraliżując członki. Przez moment myślał, że się przesłyszał, w tym czasie driady wymieniły między sobą grzeczności. ”Czy… jeśli teraz się obrócę, jeśli spojrzę… czy to będzie ona? Czy to będzie Sauria? Matko Naturo, Ojcze Czasie, błagam was, niech to będzie ona. Przyjmę teraz każdy los, lecz to musi być ona…”.
        Widugast w końcu zdobył się na odwagę, by spojrzeć za siebie. Z początku wzrok miał spuszczony, wodził nim po leśnej ściółce, jeszcze jakiś czas przedłużając moment, gdy pozna prawdę. W końcu podniósł na nią spojrzenie. To była ona. Jego ukochana Sauria. Kobieta, którą tak strasznie skrzywdził, choć zrobił to nieumyślnie. Druid stał bez ruchu i patrzył na nią, a jego serce szalało w nagle zbyt ciasnej klatce piersiowej, grożąc tym, że wkrótce wyłamie żebra i wyrwie się na wolność, bądź rozdarte i skrawione przestanie nagle bić.
        - Jestem przy tobie, leśny duchu! - zachęcał go Vertai, krążąc wokół niespokojnie. - Pamiętaj, leśny duchu, ucieczka nie zawsze jest tchórzostwem! Jak się dygasz, masz jeszcze szansę uciec!
        - Sauria… - westchnął nagle Arhuna, wyciągając do niej rękę. W głosie druida słychać było tęsknotę, szczęście, niedowierzanie, ból, strach. Targało nim tyle emocji, że nie sposób było nazwać i opisać je wszystkie. Wcześniej wielokrotnie myślał jak będzie wyglądało ich spotkanie, co powie, co zrobi, jak zacznie. Omawiał to z Vertaiem, który zawsze na ten krótki moment odzyskiwał powagę i darował sobie kąśliwe, uszczypliwe uwagi. Teraz jednak te wszystkie wyobrażenia, ustalenia i plany przestały się liczyć. Widugast miał w głowie pustkę czarną jak noc w czasie nowiu, a całe jego postrzeganie ograniczało się tylko do Saurii, jego i tej wąskiej przestrzeni między nimi. Nie myślał już nad tym co mówi i robi, wszystko przychodziło samo. Tak bardzo chciałby móc wziąć ją w ramiona, przytulić i zapewnić o tym, że ją kocha. Błagać ją by mu przebaczyła i pocałować, gdy uzyska odkupienie win… Ale nie mógł tego uczynić. Samo spojrzenie na nią wystarczyło mu, by uzyskać pewność, że ona sobie na to nie pozwoli. Na dodatek istniał jeszcze jeden istotny czynnik, który uniemożliwiał mu wykonywanie jakichkolwiek poufałych, czułych gestów: klątwa Vitarii, która nie pozwalała mu na kontakt z kimkolwiek. Dopiero teraz Widugast poczuł, jak gorzki los go spotkał.
        - Sauria - powtórzył już pewniejszym głosem. Zupełnie ignorując pozostałe dwie driady druid odrzucił z głowy łeb Vertaia, a później machinalnym gestem pozbył się futra z ramion. Stojąc w samych spodniach, bezbronny, wyciągnął do niej rękę i postąpił pół kroku w przód.
        - Proszę, nim cokolwiek zrobisz, pozwól mi coś powiedzieć - zastrzegł szybko. Nie wiedział, co mogłaby chcieć uczynić Sauria, lecz każda z alternatyw wydawała mu się okropna. Mogła wszak odwrócić się i odejść, nie chcieć z nim rozmawiać i skryć się tak głęboko wśród drzew, by więcej nie mógł jej spotkać. Mogła go zaatakować i po raz kolejny nie dać szans na obronę i powiedzenie jak to wyglądało z jego perspektywy. Mogła… Tak naprawdę mogła zrobić z nim wszystko. I chyba nie mógłby mieć jej tego za złe tak długo, jak nie zdołałby powiedzieć jej co zaszło te sto lat temu.
        Druid postąpił jeszcze dwa kroki w stronę Saurii, nie zbliżył się jednak na tyle, by mogli się dotknąć i nie była to wyłącznie kwestia tego, że on nie chciał, by driada aktywowała działanie jego klątwy - oprócz tego nie chciał jeszcze naruszać jej przestrzeni, bo może nie wiedział co czuje po tych stu latach, ale spodziewał się, że nie będzie chciała, by on był zbyt blisko niej. Stojąc więc w komfortowej dla obojga odległości padł przed nią na kolana i skłonił głowę aż do samej ziemi. Patrzący na to Vertai zaczął niespokojnie krążyć wokół i powarkiwać.
        - Nie żądam byś mi wybaczyła - zaczął Thorvaldsdottir. - Pozwól mi jedynie wyjaśnić co tak naprawdę stało się te sto lat temu. Wiem co widziałaś, rozumiem twój gniew, lecz… nie wiesz wszystkiego. Nigdy, przenigdy nie chciałem twej krzywdy. W moim sercu byłaś tylko ty. Pozwól mi powiedzieć co wtedy zaszło, a potem zrób co uznasz za słuszne.
        Widugast podniósł wzrok na Saurię - jego oczy barwy bławatków błagały o łaskę. Nie o wybaczenie, bo na to pewnie było już za późno. I to nie o sto lat i jeden dzień - o całe dziesięciolecia więcej. Nic wszak nie działo się bez przyczyny i gdyby Arhuna od samego początku był szczerym, uczciwym mężczyzną, a nie bawidamkiem łamiącym kobiece serca, może spotkawszy kobietę swego życia, za którą uważał Saurię, nigdy nie musiałby się martwić o to, że upomną się o niego demony młodości. Teraz więc nie miał prawa prosić o nic więcej jak o wysłuchanie, a cokolwiek postanowi później Sauria, on będzie musiał przyjąć bez dyskusji.
        Rozemocjonowany Vertai krążył wokół Arhuny, łypiąc na wszystkie zgromadzone na polanie kobiety, na wszelki wypadek każdą z nich traktując jak potencjalnego wroga. Z tych nerwów zaczął lekko migotać, jak błękitne światło przesączające się między poruszanymi wiatrem liśćmi, zwrócić na to uwagę mogła jednak tylko osoba, która wiedziała czego wypatrywać albo była wyjątkowo wyczulona na wszelkie nietypowe zjawiska.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Sonea podskoczyła w miejscu, gdy mężczyzna wyciągnął ku niej kostur i porwała go natychmiast w dłonie, przyczepiając wcześniej procę z powrotem do pasa. Można to było odebrać jako sygnał, że nie dostrzega już niebezpieczeństwa i nie ma zamiaru korzystać z broni. Prawda jednak była taka, że Sonia rzadko kiedy czuła się przez kogoś zagrożona, a mimo to sięgnięcie po broń było dla niej odruchem bezwarunkowym. Nie musiała się więc specjalnie pilnować, czy chodzić z procą w ręku.
        Oczywiście z miejsca zatoczyła się pod jego ciężarem drzewca, więc zaparła się szybko nogami o ziemię i poprawiła na nim uchwyt.
        - To jest zdecydowanie fajna dzida! – stwierdziła wyjątkowo poważnie i machnęła raz kosturem, ucząc się jego ciężaru. I nawet nikomu nim nie przywaliła. Driada nie należała do najsilniejszych osób, ale z tym sobie poradziła, chociaż z pewnością nie wybrałaby czegoś podobnego, jako broni. Bardzo nieporęczne!
        Oparła się o drzewce, obejmując je ramionami i przyklejając do nich policzek, gdy ze znudzeniem wysłuchiwała tyrady Frigg, która najwyraźniej nie była jeszcze świadoma ile satysfakcji przynosi jej wydzieranie się dla odmiany na kogoś innego niż Sonea. Blondynce z kolei było wszystko jedno, i tak nie zawsze słuchała swojej rudej siostry, ale przynajmniej lepiej znosiła jej humory, niż nowo napotkana osoba. Wyłapała jednak polecenie i jej wzrok oprzytomniał na moment.
        - Co? – bąknęła zerkając na Frygę przelotnie. – Ach... no dobra. – Wzruszyła ramionami i zerknęła przepraszająco na Elfa.
        Najwyraźniej sam będzie musiał sobie znaleźć swoją driadę. Gdzie idzie Frigg, tam idzie ona, nie ma dyskusji! Wysunęła lekko ręce przed siebie, jakby chciała oddać Widugastowi jego kostur, jednak jej dłonie nagle zacisnęły się na nim mocniej, gdy w zasięgu wzroku pojawiła się kolejna postać.
        - Ale dzisiaj ruch w tym lesie – palnęła blondynka, przyglądając się przybyłej driadzie. Z towarzyszącą jej wilczycą przywitała się w myślach, posyłając jej pozdrowienia, a do driady pomachała dłonią.
        – Czeeść! – rzuciła i zaraz przechyliła się na bok, pod ciężarem kostura, łapiąc go zaraz dwoma rękoma. No co za dzida ciężka, on z tym chodzi cały czas? Zupełnie bez sensu. Nie chciała już tego. Nie mogła jednak chwilowo pozbyć się uciążliwego przedmiotu, gdyż Elf również przeniósł swoją uwagę na przybyłą, a po chwili zrzucił z siebie skórę wilka. Sonea zamrugała kilkukrotnie, przyglądając się tej scenie, gdy zmierzał z rozpostartymi ramionami w stronę obcej driady. A może to nie obca? Może tej szukał? To by dopiero był szczęśliwy zbieg okoliczności! Ale blondynce było z tego powodu bardzo wszystko jedno. Delikatnie mówiąc olała całą trójkę i bez najmniejszej krępacji podeszła do zrzuconego wilczego futra.
        - Fajne futro – mruknęła pod nosem i po krótkim zawieszeniu intelektualnym, gdy nie wiedziała jak ogarnąć jednocześnie ciężki kostur i leżące na trawie nakrycie, odłożyła ostrożnie drzewce na ziemię i sięgnęła po płaszcz.
        - Uch! Ale diablo ciężkie – sapnęła unosząc futro na wyciągniętych rękach w górę, lecz ono nadal ciągnęło się po ziemi. Oczywiście najmniej logicznym rozwiązaniem było w tym momencie zarzucenie go na siebie, więc Sonea niezwłocznie to uczyniła. Ciężar płaszcza niemal przygniótł ją do ziemi, a łeb wilka opadł jej na głowę i twarz, zasłaniając widok.
        - Ojeja… - zamruczała wyciągając ręce przed siebie i machając nimi niczym szukający drogi ślepiec. Najwłaściwsze w tym momencie było nieruszanie się, zanim nie odzyska pełnej widoczności, tak więc Sonea niezwłocznie zrobiła krok naprzód. Pech chciał, że nadepnęła na leżący kostur, który odtoczył się w przód spod jej nogi, a sama driada wywinęła całkiem eleganckiego orła w tył i wylądowała na tyłku, kompletnie już zamotana w futro. Ciche mamrotanie zaczęło dobywać się spod płaszcza, który poruszał się lekko po trawie, aż w końcu odsłonił rozczochrany łepek blondynki, która szybko wypełzła spod niego na czworaka. Już chciała zapewniać, że nic jej nie jest, jednak zamiast tego zamknęła buzię i ze zdziwieniem przechyliła głowę, siadając na trawie, wciąż po części przykryta futrem.
        Blondwłosa driada mogła uznać, że tylko jej się to przewidziało, jednak ona zawsze traktowała poważnie wszystko, co wyłapały jej oczy i nie odpuszczała tak łatwo. Błękitne światło zamigotało na wysokości jej wzroku, jakby okalając sylwetkę Elfa na wysokości jego nóg. Driada zmrużyła czujnie złote ślepia, lecz nie mogła dostrzec niczego więcej, ani zidentyfikować kształtu, jakie przybierał blask. Zaintrygowana wyciszyła się, otwierając na tę część siebie, która ułatwiała jej kontakt z naturą. Szepty trawy nie przyniosły żadnych konkretów, jednak ukazały nagle wgniecenia w gruncie, gdzie stąpały łapy (tak, teraz widziała ich kształt) niewidzialnego zwierzęcia. Przechyliła głowę na drugą stronę, słuchając wiatru, który również nie zdradził się słowem, ale zobaczyła jak okala przezroczystą, błyszczącą na niebiesko sylwetkę wilka, stąpającego niespokojnie wokół Elfa.
        - Ale numer! – szepnęła sama do siebie zafascynowana nowym widokiem. A nawet dzisiaj nic nie paliła, więc to musiało być naprawdę!
        Podniosła się szybko, nie spuszczając wzroku z tajemniczej sylwetki, która zbladła jednak nieco, gdy wilcza skóra opadła z dziewczyny na ziemię. Sonea obejrzała się za siebie, podejrzliwie przyglądając płaszczowi, ale nie podniosła go ponownie, zwracając znów wzrok ku połyskującemu na niebiesko duchowi. Zbliżyła się do niego, zupełnie ignorując monolog Widugasta kierowany do nowoprzybyłej driady i omijając całą jego dramaturgię.
        - Pst, niebieski duszku, słyszysz mnie? – szepnęła do zwierzęcia, licząc na to, że ukaże jej się jakoś bardziej. W końcu nigdy wcześniej nie widziała ducha, a chciałaby jakiegoś poznać.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Cieszyła się, że spotkała na swojej drodze siostry. Nieważne skąd pochodziły, każda driada była bliska jej sercu. Nie słyszała wcześniej o mateczniku Silje, ale to nie przeszkadzało jej w ogóle. Prawda byłą taka, że jej matecznik był mocno odcięty od świata. Rzadko kiedy przybywały do niego inne driady. Były samowystarczalne, trzymały się blisko siebie i tworzyły ścisły krąg. Choć oczywiście witały inne leśne córki z przyjemnością, to jednak przez większość czasu były jedynie we własnym gronie. Mało wiadomości do nich docierało, a zwłaszcza do Saurii. Ona nie chciała mieć kontaktu ze światem. Bała się go. Odkąd ją porwano, a właściwie odkąd wróciła nie oddalała się za bardzo od swojego drzewa. Najwyżej na kilka staj. Strach w niej pozostał. Owszem teraz zapewne nim ktoś by ją pochwycił wdrapała by się na drzewo albo po prostu wyssała z nieszczęśnika życiowe soki, przy pomocy magii życia. Mimo takich możliwości, coś wewnątrz niej nie pozwalało jej odchodzić zbyt daleko. Tym razem odeszła nieco dalej, ale to wszystko przez barbarzyńców, którzy niszczyli drzewa - chciała ich odnaleźć. Albo chociaż znaleźć wszystkie zranione drzewa i je uleczyć. Chociaż gdyby odnalazła tych ludzi to zapewne spróbowałaby wyssać z nich życie. Jak w ogóle można było ranić drzewa? Kim trzeba być, by robić coś takiego? W jej głowie kłębiły się pytania bez odpowiedzi.

Wtem stało się coś czego się nie spodziewała. Sądziła, iż mężczyzna stojący plecami do niej to po prostu jakiś wędrowiec, zapewne zbłąkany, szukający drogi. Zaczepił jakieś driady i chciał po prostu zaczerpnąć wiedzy na temat tutejszego lasu. Gdy się odwrócił, Sauria zamarła. Z wrażenia aż pociemniało jej przed oczami, a kolana same się ugięły. Wtedy z krzaków wyszła Sori i choć nie była zbyt wysoka, przysunęła się do driady tak, by ta mogła się o nią podeprzeć. Przed oczami kobiety stanął obraz sprzed stu lat. Jej ukochany w objęciach innej. Nagi, z nią. Nienawidziła tej kobiety chyba bardziej niż Widugasta. Nawet dzisiaj, kiedy w głowie stanął jej obraz tej dziwki miała ochotę ją rozszarpać. Nie winiła tylko Arhuny. Dlaczego? Bo Vitaria rzuciła na nią klątwę. Przez nią Sauria nie sypiała, przez nią wszystkie koszmary wracały do niej ze zdwojoną siłą. To była jej wina. Zaważyła na całym jej życiu. A Widu? Przez lata pamiętała co jej zrobił. Widziała go każdego dnia w oczach Illany, widziała go w jej zachowaniu, w jej upartości. Kochała córkę całym sercem i nigdy nie powiedziała jej jak bardzo przypomina jej byłego ukochanego. Oczywiście opowiedziała młodej driadzie o ojcu, ale nie padło z jej ust ani jedno dobre słowo. Przez klątwę zapomniała wszystkie dobre rzeczy z nim związane. Widziała i czuła tylko to co było złe. Przez wiele lat serce jej krwawiło. Była obolała psychicznie i od tamtej pory nie związała się z żadnym mężczyzną. Być może właśnie dlatego zakochała się w Ivy. Dlatego, że była uosobieniem wszystkiego czego potrzebowała i dlatego, że była kobietą. Nie bała się jej, nie bała się jej zdrady. Ufała jej, a poza tym miały tylko siebie. Ta miłość była dla niej najpiękniejszym darem w całym jej życiu. I choć skończyła się tragicznie, Sauria pielęgnowała w sobie pamięć o ukochanej.

Patrzyła na Arhunę, ale tak jakby go nie widziała. Wzrok miała nieobecny. Stała teraz sztywno i poczuła jak cała krew spływa jej do twarzy. Jak odchodzi z dłoni i stóp, które robią się lodowate. Przestała czuć palce, bo zrobiły się zupełnie zimne. Nie mogła nimi ruszyć, nie mogła się ruszyć. Zastygła zupełnie. Nie mogła oderwać wzroku od Arhuny. Kiedy wyciągnął do niej rękę spojrzała na nią z pogardą. Jak śmiał, jak śmiał się tak zachowywać. Postąpił krok do przodu, a ona automatycznie się cofnęła, choć prawdę mówiąc cofając się wlazła prosto w krzaki. Tak, czy inaczej nie chciała by się do niej zbliżał. Nie miała pojęcia czego powinna oczekiwać. Wiedziała jednak, czego on oczekiwać nie mógł. Minęło sto lat, sto lat, a on miał czelność myśleć, że będzie chciała go wysłuchać? Być może gdyby nie klątwa Vitarii byłoby inaczej. Ale w jej głowie wspomnienia były wciąż świeże. Miała go wysłuchać? Dlaczego? W głowie jej huczało.

- Nie zbliżaj się do mnie – powiedziała, a jej głos był tak słaby, że aż sama była zaskoczona.
- Myślisz, że zapomniałam co zrobiłeś? Myślisz, że sto lat wystarczy, bym odrzuciła to wspomnienie? Ono nigdy nie zblaknie, nigdy nie zniknie. Przez ciebie i twoją kochankę, która rzuciła na mnie urok! Jak śmiesz się tu pokazywać, jak śmiesz prosić mnie o wysłuchanie. Ty i twoja dziwka zniszczyliście mi życie. Nie masz pojęcia prze co przeszłam. Nie masz pojęcia przez co nadal przechodzę, przez twoją kochanicę. Odpowiedz mi, dlaczego? Dlaczego mi to zrobiłeś? Czy byłam dla ciebie tylko zabawką? Po to były te wszystkie podchody, bym ci zaufała i być potem mógł mnie zdradzić? Tyle czasu poświęciłeś bym ci zaufała i co? I zaprzepaściłeś to wszystko. Była jedyna, czy miałeś ich więcej? Ile razy dopuściłeś się zdrady? Jesteś jak kobieta w domu publicznym, jak kurtyzana, która oddaje się każdemu. Nie jest istotne, że jesteś mężczyzną, robisz to z każdą i nie przejmujesz się konsekwencjami. Czy te sto lat niczego cię nie nauczyły?

Sauria dyszała z przejęcia. Oskarżenia rzucała z przerwami. Łapiąc powietrze niczym ryba bez wody. Do jej oczy napłynęły łzy. Cały ból sprzed stu lat do niej powrócił. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje z emocji. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Nie tego, że spotka Arhunę. Nie liczyła czasu, nie sprawdzała kiedy minie te sto lat. Nie wiedziała, że to już, nie spodziewała się, że będzie jej szukał. Kiedy rzucała na niego klątwę nie myślała o tym co będzie, gdy drzewo wyrzuci go z siebie po tych stu latach. Nie zastanawiała się, czy wrócić do chutoru, czy też będzie chodził po lesie w poszukiwaniu kogoś, lub czegoś znajomego. Z pewnością jednak nie sądziła, że będzie jej szukał i kręcił się w pobliżu jej matecznika. Nagle zrobiło jej się jeszcze bardziej słabo. Z oczy płynęły jej łzy. Upadła na kolana. Zaniepokojona Sori krążyła wokół niej nie wiedząc co począć. Sauria zapłakała gorzko chowając twarz w dłoniach. Nie mogła na niego patrzeć, nie po tym co zrobił. W jej duszy i sercu otwarła się wielka, krwawiąca rana. Miała wrażenie, że zaraz coś rozsadzi ją od środka, że jej serce eksploduje i rozerwie się na milion części.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Jeżeli istniał idealny moment na szaleństwo to chyba właśnie pojawiła się dla nich okazja.
        - Sauria? – spytała głośno Frigg tuż po elfie prostując swoją sylwetkę i krzywiąc twarz, jakby co najmniej zjadła cytrynę.
        I nagle jakby dotarł do niej sens słów. To była poszukiwana przez tego wymalowanego szaleńca driada. W rudowłosej od razu załączył się instynkt obronny. Nawet jeżeli ta siostra miała ją kolejnego wschodu słońca znienawidzić za przeszłość nie potrafiła zostać obojętna na jej ból. Właściwie Frigg nie wiedziała w co ręce włożyć i szczerze pierwszy raz od dawien dawna spanikowała. Kropla zimnego potu spłynęła po jej czole. Powinna być wdzięczna losowi za to, że dostała wspaniałą szansę trochę się wyżyć za własne bóle i dźgnąć elfa w serce patrząc, jak z jego oczu uchodzi życie. Och, jakże pragnęła w tym momencie takiego morderstwa z własnych rąk. Tej krwi, przelanej w końcu po części sprawiedliwie, bo okrutnie zranił Saurię. Jednak kilka kroków dalej stała ona, brązowowłosa driada wypełniona bo brzegi cierpieniem. Jakże paskudnie rozerwane musiała mieć teraz serce, chyba nawet sama Frigg nie mogła zdawać sobie z tego sprawy, gdyż tak sprawnie uciekała przed przeszłością. TO był obraz jej przyszłości o ile zbyt blisko zbliży się do wspomnień. I tu napatacza się ostatnia istota z tego towarzystwa, Sonea. Przyjaciółka, która ją odnalazła, a nie powinna. „Dlaczego właściwie ta idiotka zaczęła jej szukać?!”, burzyła się w myślach ruda.
        Idąc tokiem myśli zwróciła uwagę na blondynkę i przyłożyła dłoń do czoła. „Matko Naturo, co ona wyprawia?...” I przeciągnęła palce wzdłuż twarzy. Kogo miała chronić? Saurię, Soneę czy może załatwić sprawę i dźgnąć Widugausta?
        Stojąc między młotem a kowadłem, Frigg szykowała się na najgorsze. Postanowiła jednak zachować zimną krew i pozwolić, by sytuacja rozwinęła się sama. Elf najwidoczniej był po prostu „ruchaczem” i to co mu się należało powinien dostać od Saurii, czyli boleśnie piekącego liścia i kolejną klątwę na sto lat. Najlepiej taką, która w ogóle zamknie go gdzieś do końca jego życia. Byleby była ostrożniejsza od rudej by nie skończyć z wiszącą nad karkiem śmiercią. Silje z pewnością oddałaby swoje drzewo do użytku, nic by jej to w końcu nie zaszkodziło, ot, kolejny powieszony elf. Ale dąb jej był setki staj dalej. Może Widu posłużyłby jako amulet na szczęście? Prawda, że nie widział Saurii sto lat, ale chyba dosyć szybko ją znalazł! A mógł jej szukać latami. Mogła więc śmiało stwierdzić, że odrobinę szczęścia ciągnie się za plecami wytatuowanego jegomościa.
        Wówczas, jak na zawołanie, ruda dojrzała pewne załamania w obrazie. Potrząsnęła głową. Musiała się teraz skoncentrować na całym zdarzeniu, ale trudno się skupić, gdy w umysł zakrada się odrobina szaleństwa. Wszystko jednak wyjaśniło się w czasie.
Podczas końcowej walki z futrem, Sonia najwidoczniej dojrzała coś podobnego w przestrzeni. Widać to było po jej wzroku oraz zainteresowaniem okolicą, a właściwie tym jednym konkretnym punktem, który drażnił oczy Frigg. Rudowłosa nie miała tak wyśmienitego zmysłu albo i też z nerwów nie potrafiła się skoncentrować, ale widziała jedynie załamania, jak przez taflę wody. Niknęły one i pojawiały się, ale to wystarczyło by wzbudzić w driadzie jeszcze większy niepokój.
        Dziewczyna odruchowo wycofała rękę, jakby szykując się na jakąś zasadzkę. Bezgraniczny brak zaufania uszatym faktycznie mógł doprowadzić leśną córę do przesadności, lecz lepiej dmuchać na zimne. Frigg była tak spięta, że nawet cienkie korzonki oplotły kostki Widugasta. To nie był zamierzony akt lecz emocjonalny znak. Driada usilnie pragnęły bronić własne siostry więc jej emocje odbijały się ciężkim echem po naturze. Trudno powiedzieć by jakkolwiek wstrzymały mężczyznę. Samo podniesienie się na nogi mogło zerwać roślinność.
        Jak trudno było skupić myśli! Oczywiście, najważniejszym punktem w tym całym zdarzeniu były zamiary Arhuny. Frigg postawiła go na pierwszym miejscu likwidacji, na kolejnym znajdowało się to coś co być może było, a i nie było. Zdeformowany delikatnie obraz. Pytanie brzmiało czy tego czegoś jest więcej wokół nich? Driada poczuła się zmuszona patrzeć każdemu na ręce – jednym z nieufności, drugim ze zmartwienia.
        Frigg niczym typowy leśny duch postąpiła kilka kroków w bok. Chciała sobie dać szansę ewentualnego doskoku do gardła Widugasta. Serce jej krajało się słysząc płacz Saurii, ale gdyby sama miała okazję stanąć twarzą w twarz ze swoim niedoszłym małżonkiem z pewnością wykorzystałaby tę szansę. Jej siostra miała teraz złamane serce, ale Frigg nie mogła jej odebrać tej chwili, mimo że nie niosła ona ze sobą fali szczęścia.
        Właściwie jakby się nad tym logicznie zastanowić wszystkie wypowiedziane przez Saurię słowa dotyczyły wyłącznie zdrady łóżkowej. Same ladacznice i męska kurtyzana, ta myśl pozwoliła zakpić sobie z elfa i doprowadziła do rozluźnienia rudej. Lysberg opuściła barki i ręce, prostując przy tym sylwetkę. Nawet gdyby, to elf stał na o wiele słabszej pozycji. Nie znał lasu, a jego jedynym sprzymierzeńcem było… No właśnie. Ruda nie do końca była pewna czy coś faktycznie takiego istniało, ale te załamania nie pojawiały się bez przyczyny. Czyżby ktoś uparcie kroczył za Arhuną? Ach, oby ta sytuacja szybko się wyjaśniła!
Awatar użytkownika
Widugast
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 66
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Widugast »

        Vertai teoretycznie powinien bezkrytycznie bronić szczeniaka ze swojego stada, zwłaszcza takiego słabego, lecz na moment stracił zainteresowanie nim i z mieszaniną zgrozy i niezadowolenia obserwował co też ta mała blondyna wyprawia z jego futrem. Przecież to był zupełny brak szacunku dla zmarłego! Tarzała się z nim na trawie jakby była jego samicą albo szczeniakiem z jego stada. I jeszcze śmiała narzekać - oczywiście, że jego futro było ciężkie, był w końcu samcem alfa, wielkim i dorodnym osobnikiem i to nawet u schyłku swego życia.
        - Widugast, ta smarkula mnie poniża, weź coś zrób - oburzył się basior, lecz jego słowa nawet nie dotarły do druida, którego uwaga ograniczała się tylko do cofającej się przed nim driady. Vertai dramatycznie westchnął widząc, że Arhuną zawładnęły typowe samcze instynkty i gdy tylko dojrzał swoją ulubioną samicę, zapomniał o całej reszcie świata. Widmowy wilk musiał więc radzić sobie sam, ale co to dla…
        - JAK TY MNIE NAZWAŁAŚ?! - oburzył się. - “Niebieski duszku”? Co ja jestem, twoim kotkiem, byś mnie tak nazywała? Gdybym był materialny, byłbym dwa razy większy od ciebie. Phi. “Duszku”...
        Dobrze, że nikt poza Widugastem nie rozumiał jego mowy. Nie wiadomo też, czy Sonea uznała, że została usłyszana, czy też stwierdziła, że jednak duch jej nie słyszy albo nie rozumie, gdyż wilk tylko parokrotnie łypnął na nią, gdy ją mijał, a swoje skargi kierował w niebo. Świadomy jednak, że za bardzo się uniósł i zrobił przez to widoczny, zdecydował się trochę wycofać ze świata żywych do swojej bezpiecznej domeny, gdzie bez uciekania się do zaklęć widzieć mógł go tylko Thorvaldsdottir… Chwilę później na polanie dało się słyszeć przeciągły, ostrzegawczy warkot wilka - Vertai dostrzegł korzenie chwytające druida za kostki i chociaż nie wiedział, której driady była to sprawka, wiedział na pewno, że to jedna z nich. Niech więc uważa, by nie skończyć z przegryzionym gardłem. Chociaż pewnie wszyscy oprócz Saurii, która znała głos swojej wadery, podejrzewali, że to właśnie wilczyca warczała, a nie niematerialne stworzenie towarzyszące wytatuowanemu elfowi.

        W głowie Arhuny wspomnienia wydarzeń sprzed stu lat były tak samo świeże jak w przypadku Saurii, powód tego był jednak zgoła inny - on żył nimi przez cały czas spędzony w drzewie. Przetrawiał każdą sekundę tamtego poranka, każde zasłyszane słowo i dostrzeżony gest, pielęgnując w sobie poczucie winy względem driady i nienawiść w stosunku do elfiej wiedźmy. Rana w jego sercu pogłębiała się nieustannie, a gorejąca potrzeba odwetu stygła, aż stała się zupełnie zimna. To drugie miało jednak swoje dobre strony: w pierwszych latach uwięzienia Widugast był gotów gołymi rękami rozszarpać Vitarię na krwawe strzępki gdyby tylko ją spotkał. Teraz jednak było inaczej: wiedział, że wiedźma może być jedyną osobą zdolną zdjąć z niego klątwę, którą sama rzuciła, musiał więc darować jej życie i odnaleźć sposób, by nakłonić ją do współpracy. Zemściłby się później, w bardziej wyrafinowany sposób. Vitaria nie mogła wyjść z tego bez szwanku, bezkarnie, bo w końcu zniszczyła życie dwóm osobom - jemu i Saurii, która przez tyle lat żyła nie poznawszy prawdy. Jednak na razie nie liczyła się ani jego zemsta, ani los jaki zamierzał zgotować tamtej wiedźmie - teraz najważniejsza była klęcząca przed nim driada. Jak już powiedział to na głos, nie liczył na wybaczenie, miał jednak nadzieję, że prawda przyniesie i jemu i jej ulgę.
        Najpierw jednak należało przyjąć zadane ciosy. Arhuna słuchał słów Saurii z kamiennym wyrazem twarzy osoby, która wie, że obrywa słusznie. Spuścił wzrok, bo słuchając tak gorzkich wyrzutów nie wypadało patrzeć oskarżycielce w oczy - to byłby przejaw hardości i braku skruchy, a on przecież żałował tego co zaszło. Zaraz jednak podniósł na nią oczy, a jego spojrzenie było czujne, choć wyrażało również olbrzymie zaskoczenie. Jak to Vitaria rzuciła urok na Saurię? Czy ta szalona kobieta nie miała już w sobie za grosz przyzwoitości, ani odrobiny empatii, była zaślepiona swoimi prymitywnymi żądzami i egoizmem? Jak mogła tak skrzywdzić Saurię...
        Biały płomień w oczach druida zgasł, lecz tlił się nadal w jego sercu, niewidoczny - od dawna zaplanowana zemsta nagle na nowo zapłonęła. Póki co był to jedynie żar, mógł się jednak rozpętać w pożogę - wszystko zależało od słów Saurii. A te były raniące, z reguły zasadne, ale i tak bolesne. Widugast mocno zacisnął szczęki, by nie przerwać driadzie, nie wejść jej w słowo i nie zacząć się tłumaczyć - w ciszy znosił pełne żalu pytania i wylewane na siebie pomyje. Gdy zaś jego ukochana skończyła, podniósł na nią wzrok lecz długo milczał. Widok jej łez wywołał w jego sercu dotkliwe ukłucie bólu - jakby sam fizycznie ją zranił. Ta rana była jednak jeszcze gorsza, bo jątrzyła się przez sto lat. Arhuna miał w głowie zupełną pustkę. Tak bardzo chciał podnieść rękę i otrzeć łzy z policzków Saurii, lecz nie mógł tego uczynić bez uruchamiania ciążącej na sobie klątwy, zresztą, ona pewnie by na to nie pozwoliła. Klęczał więc bez ruchu, a gdy w końcu się odezwał, zdawało mu się, że to nie on wypowiada te słowa. Jego głos był zaskakująco opanowany, chociaż emocje przeżywane przez druida przez swą mnogość i intensywność przypominały złowrogą kipiel.
        - Vitaria była dla mnie przeszłością już na długo przed tym nim poznałem ciebie. Nie chciałem do niej wrócić, nie miałem ku temu żadnego powodu. Obiecałem ci wierność i nie zamierzałem łamać danego słowa, bo cię szanuję. Jednak faktycznie ten jeden raz dopuściłem się fizycznej zdrady wobec ciebie, choć nie zrobiłem tego dobrowolnie... I na mnie Vitaria rzuciła urok, bo nie chciała wypuścić mnie ze swoich rąk. Muszę być posłuszny, bezwzględnie posłuszny - Widugast położył mocny nacisk na te słowa. - Wobec osoby, która mnie dotknie. Nieważne kto to będzie, nieważne co mi rozkaże, póki trwa dotyk muszę spełnić każdy rozkaz. Vitaria rzuciła na mnie takie zaklęcie i wykorzystała to przeciwko mnie.
        Arhuna przełknął z wyraźnym wysiłkiem ślinę, po czym skłonił głowę. Wyciągnął przed siebie dłoń skierowaną wnętrzem ku górze niczym u jałmużnika. Jego ręka wyraźnie drżała i można było poznać, że to ze zdenerwowania a nie słabości czy strachu. Vertai w mig pojął co czuje druid i co zamierza zrobić.
        - Nie przesadzasz aby, leśny duchu? - zapytał go z wyraźnym niepokojem. - Nie rób głupot, nie przy tylu świadkach...
        - I tak już słowo się rzekło - odpowiedział mu szeptem druid, po czym normalnym już głosem zwrócił się do Saurii. - Dotknij mnie i wydaj rozkaz, ofiarowuję się w twoje ręce. Na znak, że mówię prawdę i... że dostrzegam swoją winę. Sto lat to nawet dla elfa wystarczająco dużo czasu na przemyślenia.
        - Zwariowałeś, Widugaście - jęknął Vertai. Wilk bezradnie patrzył na to, co się wydarzy, gdyż nie mógł bronić Arhuny przed tym, co mogłaby mu ewentualnie zrobić Sauria - wszak druid sam wybrał takie rozwiązanie, nieskończenie głupie i pochopne w odczuciu basiora. Była to jednak jego decyzja, on tak chciał odzyskać swoją partnerkę, więc niech robi jak chce. Vertai już niejednokrotnie spotkał się z tym, że jego i druida sposób rozumowania rozmija się jakby mówili innymi językami, a skoro sprawa dotyczyła bezpośrednio Widugasta, ten musiał wiedzieć, co jest dla niego najlepsze, chociaż był tylko łysym szczeniakiem.
Awatar użytkownika
Sonea
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Sonea »

        Wytężała wzrok tak bardzo, a na dodatek w ogóle nie mrugała, by nic istotnego jej nie umknęła, że wielkie złote oczy po chwili zaczęły łzawić, zupełnie już uniemożliwiając dostrzeżenie czegokolwiek.
        - A niech to licho! – Sonea przetarła oczy i wstała. Nigdzie nie widziała śladu magicznego zwierzęcia, ani nie uzyskała odpowiedzi na swoją zaczepkę. Przywykła jednak dawno do tego, że ją ignorowano, zwłaszcza że jej uwaga i tak szybko się rozpraszała, więc pozbawiona bodźca w postaci połyskującej niebieskiej sylwetki, rozejrzała się w poszukiwaniu nowego przedmiotu zainteresowania.
        Jak zwykle, szukając swojego miejsca, poszła jak po sznurku w stronę Frigg i dosłownie przytuliła się do jej ramienia, obejmując go swoimi rękoma i traktując najwyraźniej, jako odrębną istotę, jednocześnie splatając palce z dłonią rudej siostry. Oparła brodę na ramieniu dziewczyny, przybierając minę wybitnie znudzoną i błagającą o rozrywkę.
        - Co się dzieje? – zapytała, zupełnie nie dostrzegając dramatu sytuacji ani napięcia pomiędzy trójką osób, które tak niespodziewanie się spotkały. No bo Sonea to wiadomo, wywalone. I chociaż atmosfera była tak gęsta, że można by tu siekierę powiesić, blondynka prędzej by wywaliła o nią głową, niż zauważyła niezręczność wśród towarzystwa.
        Znudzenie sięgało zenitu, a dziewczyna nie podnosząc głowy z ramienia Frigg przestępowała z nogi na nogę, czując się jak na czuwaniu, których absolutnie nie znosiła, a do których była okazjonalnie zmuszana przez driady z jej klanu. Ileż można stać w jednym miejscu, to jest kompletnie nienaturalne, niezgodne z naturą, w końcu gdyby Mamcia chciała żeby umiały tak stać, to stworzyłaby je jako drzewa, a nie ruchliwe istotki. Albo dała cztery nogi. To musi być bardzo stabilne, posiadać cztery nogi.
        Driada z pomrukiem przekrzywiła głowę tak, że teraz chuchała siostrze w kark, zupełnie ignorując fakt, że Frigg jest cała spięta i niemal gotowa do ataku. Sonea wpatrywała się po prostu w krótkie, delikatne włoski, których nie objęło upięcie driady, analizując ich kolor. Podobało jej się, że nie były takie jasno marchewkowe, jak u tych biednych bladych dziewczyn z miasta, bo tamte to wyglądały, jakby paliła im się głowa i nikt nie chciał im pomóc. Był też taki inny rudy, taki bardziej czerwony, jak maliny, ale to rzadko udało jej się taką dziewczynę złapać. Zazwyczaj były zajęte swoimi mężczyznami, a oni nimi, i żadne z nich nie chciało odpowiadać na pytania Sonei na temat włosów. No bo przecież chyba się z takimi nie urodziły? A skoro nie, to driada też by takie chciała. Chociaż pasemko! Ale zawsze uciekali i krzyczeli na nią... Ale nie, rudy Frigg był najpiękniejszy. Z takimi brązowymi refleksami. Wyglądał trochę jak drewno jednego z drzew owocowych, którego nazwy nie pamiętała w tej chwili, ale z pewnością te owoce były dobre. Tak, Frigg miała ładne włosy.
        Moment kulminacyjny miał miejsce, gdy okazało się, że chociaż jedno ucho Sonei nie jest kompletnie bezużyteczne i faktycznie wyłapuje fragmenty toczących się rozmów, dostarczając informację do umysłu dziewczyny, w którym hulał taki festiwal fajerwerków, że cudem było, iż wiadomość dotarła do odbiorcy. Ktoś ze schizofrenią mógłby stwierdzić nawet, że dziewczę na te wieści zastrzygło uszami niczym czujne zwierzątko. W każdym razie z pewnością wzmianka o spełnianiu życzeń (czy rozkazów, jeden pies, w bajkach złota rybka spełniała życzenia, więc to bardziej dziewczynie pasowało), wzbudziła zainteresowanie blondynki. Sonea podniosła nagle głowę, a jej złote ślepia błysnęły zainteresowaniem. Czyżby to było możliwe? Takie magiczne coś? Wystarczy go dotknąć i spełnia życzenia?! Absolutnie fantastycznie!
        O ile wcześniej Sonea w ogóle nie słuchała tego, co się dzieje i o czym rozmawia Elf z obcą driadą, tak teraz wyłapała każde słowo dotyczące spełniania życzeń. Jedynymi sygnałami tego, co planuje szalona driada, było jej nienaturalne podniecenie widoczne w oczach oraz to, że mocniej ścisnęła dłoń przyjaciółki, więc ta, znając dodatkowo naturę siostry, mogła się szybko domyślić, co ta knuje. Wówczas jednak nie było już takiej siły na świecie, która powstrzymałaby drobną blondynkę przed doskoczeniem do Elfa w zastraszającym tempie, by zamaszyście przybić mu „piątkę” w wyciągniętą ofiarnie dłoń i zacisnąć na niej palce.
        - Ja bym miała życzenie, Elfie! Powiedz twojemu Niebieskiemu Duszkowi, żeby mi się pokazał, bo ja bym bardzo chciała go poznać! Proszę, proszę, prooooooszę! – Sonea wyrzuciła z siebie szybko słowa, z zupełnie niewinnym zadowoleniem spoglądając na klęczącego Elfa i nadal ściskając jego dłoń. Po chwili jednak, jakby uświadomiła sobie ogrom swojej wpadki i nie puszczając ręki mężczyzny odwróciła się przez ramię do Saurii.
        - Ojej, przepraszam, że ja tak bez kolejki, nie gniewaj się na mnie proszę! Ja bym tylko chciała zobaczyć Duszka i zaraz oddaję Elfa, dobrze? – Uśmiechnęła się do driady promiennie, najwyraźniej nie będąc świadomej relacji pomiędzy tym dwojgiem. Fakt, nowopoznana dziewczyna miała coś nietęgą minę. Kurcze, może też coś zjadła niedobrego? Frigg też ostatnio miała taką minę, może coś panuje złego w lesie, albo jakieś osikane jagody zjadły obie czy coś. Brwi blondynki zjechały się na środek czoła, gdy dziewczyna przyglądała się brunetce ze zmartwieniem.
        - Wszystko w porządku, Driado? – zapytała z troską w głosie. Może jakby się napiła, to by jej było lepiej? Sonei i Frigg zawsze jest lepiej jak się napiją.
        Nagłe wspomnienie fioletowego eliksiru sprawiło, że wzrok blondynki rozmarzył się nieco. Pyszka.
Awatar użytkownika
Sauria
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Driada
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sauria »

Sauria była zagubiona. Szukała ludzi, którzy niszczyli drzewa, a spotkała jego. Tego, o którym tak bardzo pragnęła zapomnieć przez te wszystkie lata. Ale pamiętała... Pamiętała, choć upchnęła go głęboko w swoją podświadomość, by nie pokazywał jej się przed snem każdego wieczora. Nie mogła jednak o nim zapomnieć. Mieli więcej wspólnego niż Widugast sądził. Mieli córkę. I choć Sauria nie wiedziała, gdzie jest ich dziecko, ono było tak czy inaczej. Illana wybrała życie z dala od klanu, taka była jej decyzja, a Sauria musiała ją zaakceptować. Ale to ich łączyło i zawsze miało łączyć. Gorzkie łzy spływały po policzkach driady. Bolało ją. Czuła fizyczny ból w klatce piersiowej. Oddychało jej się ciężko, nie mogła normalnie złapać oddechu. Już sama nie wiedziała co chce mu wykrzyczeć. Nagle oprócz tych złych chwil przypomniały jej się te dobre. Ten dzień, w którym ją zdradził zasnuła lekka mgła, a w jej umyśle pojawiło się wspomnienie dnia, w którym postanowiła mu zaufać i dała się mu pocałować.

Siedzieli nad stawem, mocząc stopy w wodzie. Był ciepły, letni wieczór. Słońce zaszło już za horyzont, a świat zaczął ogarniać mrok. Driada lubiła ten moment w ciągu dnia, kiedy słońce udawało się w krainę snów, kiedy świat przykrywała szara kurtyna. Świat przechodził jakby na druga stronę. Jakby dzień przekraczał rzekę i spotykał się z nocą. Uwielbiała zapach gorącej ziemi po pięknym słonecznym dniu, kiedy oddawała ciepło i była tak przyjemna. Kochała zapach wieczoru i chłonęła go całą sobą. Księżyc, który pojawiał się na niebie jeszcze zanim słońce, jego kochanka znikała za horyzontem, jakby chciał ją dogonić, pochwycić i utulić w ramionach. Tak, to był najcudowniejszy moment letnich dni. Ciepła woda obmywała ich stopy. Lekkie fale przybliżały się i oddalały od nich, zasypując ich place w miękkim piasku. Rozmawiali o tym co przydarzyło im się w ciągu dnia, ona mówiła o drzewach, o roślinach, o tym czego się od nich dowiedziała, o tym jakie zwierzęta spotkała na swojej drodze, komu pomogła, a on mówił jej o tym co działo się w jego chutorze, opowiadał o ojcu, o przyjaciołach. To był jeden z najpiękniejszych wieczorów jej życia. Wszystko było idealne, jak w bajce, które przecież nie istnieją. Pamiętała jak odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła widząc jego zadowoloną, radosną twarz. Pamiętała, że po raz pierwszy poczuła się z nim bezpiecznie. To wtedy mu zaufała, a on chyba o tym wiedział, bo najwyraźniej instynktownie pochylił się nad nią i ją pocałował. Pamiętała ten pocałunek, aż za dobrze. Nawet dziś był dla niej tak realny jak tamtego dnia. I choć nie pielęgnowała w sobie dobrych wspomnień, one ciągle tam były i teraz, w najmniej spodziewanym momencie, po prostu powróciły. To było dziwne, bo nagle uczucie nienawiści do Arhuny zelżało.

Powróciła myślami do tego co działo się tu i teraz. Więc Vitaria rzuciła na niego klątwę? Ale czy aby na pewno? Gdyby nie to, że i na nią rzucono zaklęcie byłaby pewna, że Arhuna kłamie. Ale skoro na nią rzucono klątwę, to być może elf mówił prawdę? Ale czy Sauria mogłaby się tak pomylić? W końcu zamknęła go w drzewie na ponad sto lat. Zamknęła oczy i wzięłam kilka bardzo głębokich oddechów. Musiała się uspokoić. Podniosła głowę i spojrzała w oczy zgnębionego elfa. Czy mógłby kłamać? Wyglądał strasznie, jakby ktoś przez te sto lat bił go i poniewierał. Była ciekawa ile czasu mięło, odkąd drzewo wypuściło go ze swoich objęć. Ale nie to było teraz najważniejsze. Najważniejsze było pytania, czy mówił prawdę? Gdy wyciągnął do niej rękę, nie chciała go dotykać.

- Co mam ci rozkazać zrobić? Skąd mam wiedzieć, że to co powiem zrobisz, bo musisz czy bo chcesz? Kajasz się, więc mogę prosić cię o cokolwiek, a ty zrobisz to bez względu na klątwę. Jak więc chcesz mi udowodnić, że jest tak jak mówisz? - I nagle stało się coś niespodziewanego, młoda driada o blond włosach rzuciła się w kierunku Arhuny i przybiła „piątkę” w dłoń przez niego wystawioną.
- Hej – obruszyła się Sauria. – Co robisz? Tak nie wolno. Jeśli on mówi prawdę, musi cię posłuchać. Nie możesz nikomu niczego kazać. – I nagle okazało się, że Sauria, zaskoczona sama sobą, broni Widugasta. Nie wiedziała skąd u niej te pokłady dobrej woli, ale była totalnie zaszokowana swoja reakcję. Teraz jednak nie mogła nic zrobić, teraz chciała zobaczyć co Widu zrobi na rozkaz tej małej driady.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

        Czuła na karku ciepły oddech. Rozlewał się on wzdłuż barków i ramion driady, ale ona jakby nie ulegała jego urokowi wciąż pozostając spięta. Miękkie włosy z powtykanymi patykami, gdzieś między złotymi kosmykami wciąż jej przypominały kim jest, bo wbrew wszystkiemu, w tym całym towarzystwie, Frigg czuła się najbardziej obco. Nigdy bowiem nie należała do żadnego chutoru czy klanu, a tkwiła w objęciach całego świata. Ten kompleks wlókł się za nią rok w rok, nawet wtedy, gdy stała się Opiekunką określonego terenu leśnych łun. Nie umiała przynależeć do natury, w której nigdy nikt dla niej nie znalazł miejsca. Jedynie mdłe wspomnienie spotkania Darshesa napawało ją nadzieją, że jest córką Matki Natury, ale i to powoli gasło z braku pielęgnacji. Teraz zaś delikatnie ugięła kolana pod naporem głowy Sonei i starała się skupić myśli na toczącym się zdarzeniu, ale gdzieś w głębi serca dręczyła ją nadmierna ostrożność na działanie popędzane obawą, że zostanie odrzucona przez dwie napotkane driady. Nawet jeżeli jedna z nich bezgranicznie była jej wierna. Nie znała przecież prawdy…
        Tom sprzecznych informacji. Nie należeć do natury, ale za wszelką cenę jej bronić oraz wszystkich przynależących jednostek, gdzie akurat ruda nie włączała uszatych i chociaż wewnętrznie bardzo pragnęła jego nieszczęścia to szala powoli przechylała się na jego korzyść.
Sauria z każda kolejną minutą zyskiwała spokój ducha, a wraz z nią i Frigg, która nadal pozostała czujna, mimo że w sercu chowała zawód z powodu przychylności siostry na rozwikłanie dawnych sporów. Silje wypuściła powietrze z nosa niczym niezadowolony byk, jakby odmówiono jej okazji do staranowania swojego przeciwnika. Miała właśnie opuścić ręce, gdy nagle do przodu wyrwała się Sonia. Nadaremnie machnęła objęciem w powietrzu próbując przechwycić przyjaciółkę i ją powstrzymać.
        - Ach… - cicho jęknęła i gdy Sonea przybiła „piątkę” elfowi ona w tym samym momencie przybiła sobie „piątkę” w czoło zagryzając wargi.
        Widząc niezadowolenie nowo poznanej driady tylko dodatkowo skrzywiła minę i cicho syknęła. Teraz musiała być gotowa bronić słowem przyjaciółki, a to nie był mocny atut w wykonaniu pyskatej Frigg, która bardziej obrażała bądź groziła niż negocjowała. Fakt faktem, jako Silje musiała trochę hamować się w słowach, ale poza Mai Laintha’e…
        A mimo to nie podeszła, chyba, że ten niebieski duszek, o którym mówiła Sonea, by ją zaatakował albo jakoś zagroził. Duchów nie da się co prawda przeciąć, ale porwać w swoje ramiona blondynkę już potrafiła. Spięcie z ciała rudej nie zeszło więc tak prędko. Wbrew wszystkiemu Frigg odczuwała pewne zadowolenie z lekkomyślności jasnowłosej driady. Była naprawdę ciekawa czy mówił prawdę. Sama właściwie miała ogromną ochotę podejść i to sprawdzić. Oni to się raczej nie polubili, więc gdyby faktycznie wykonał jej prośbę to Sauria nie potrzebowałby już żadnego innego dowodu na świecie. Nikt nie lubi w końcu usługiwać osobie, za którą się nie przepada.
        Przyglądała się więc elfowi ze zdrowej dla nich odległości, wciąż mając na uwadze pojawienie się duszka. Wszak była gotów prędzej poświęcić życie za Sonię jeżeli teraz relacji między dwoma parami się zaostrzy. Frigg nie miała nawet zamiaru przepraszać, nie poczuwała się do winy. Sonia działała bardzo gwałtownie, więc nie widziała sensu w tłumaczeniu jej… i to za nią. Zresztą, jak było wspomniane, była w pewien sposób zadowolona z takiego obrotu spraw. Nie skarciła więc też słowem Sonii i tylko przyglądała się czujnie otoczeniu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości