Re: Ślepy los.
: Pon Mar 11, 2019 7:51 pm
Poszło im fatalnie. Nie była właściwie zaskoczona, to było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, jednak Esha i tak wydawała się rozczarowana i zdenerwowana tym, co miało miejsce. Zabici, oczywiście, że byli zabici! Rzucali się na więźniów na ślepo, wytresowani by udaremnić ucieczkę, nawet jeśli sami mieliby polec. Daya nawet nikogo nie zabiła. Młody rudy zupełnym przypadkiem stał się tarczą, ale to jego kamrat wystrzelił w jego pierś trzy bełty. Sama elfka podczas próby ucieczki tylko nokautowała tych, którzy stali na jej drodze. Całkiem miłym zaskoczeniem było też wsparcie Freyra, który ostrzegł ją przed jednym z napastników. Najwyraźniej wcześniej szczerze mówił o współpracy, bo teraz nie zastosował klasycznego po ucieczce manewru „od teraz każdy troszczy się o siebie”. Ostatecznie jednak i tak interweniowała Esha i reszta najemników. Chwilę później Daya wylądowała na ziemi, zaraz obok elfa.
Skrzywiła się bez słowa - spętane pod nią dłonie wbijały jej się w brzuch, gdy jeden z najemników przytrzymywał elfkę, klękając na jej plecach, a drugi chyba tylko dla satysfakcji docisnął jej głowę butem do ziemi, by nawet nie próbowała się podnieść. Z policzkiem przyciśniętym do murawy oddychała wściekle przez nos, spoglądając na leżącego obok niej Freyra i kątem oka usiłując dojrzeć twarz Nary’ego. Nie zdążyła jednak ani dojrzeć zamroczonego wojownika, ani nawet zacząć zastanawiać się nad dalszymi ruchami, gdy usłyszała słowa białowłosej. Wcześniej biernie przysłuchiwała się raportom o poległych, niespecjalnie przejmując się własnym losem. Bazując na swoim doświadczeniu zakładała, że najzwyczajniej w świecie spuszczą jej ostry łomot i wrzucą na powrót do klatki. Tego nie przewidziałaby i za sto lat, zwłaszcza od kobiety, jakkolwiek seksistowsko by to nie zabrzmiało.
Zaskoczenie odebrało jej mowę na tak długo, że klęczący na niej wcześniej mężczyzna zdążył poderwać elfkę do pionu. Spojrzała wtedy krótko na swoją oprawczynię, która chociaż nie uśmiechała się już tak wesoło jak zazwyczaj, nie wyglądała też na specjalnie poruszoną własnymi rozkazami. Daya szarpnęła się odruchowo, gdy jeden z najemników złapał ją za ramię, ciągnąc w stronę karczmy, ale zaraz znalazł się następny, który popchnął kobietę w plecy, zmuszając do przyspieszenia kroku. Widmo nie miotała się zbytnio. Przeciągała drogę, oczywiście. Strzelała skupionym spojrzeniem, szukając dla siebie jakieś szansy na ucieczkę, czegokolwiek co dałoby jej przewagę… Gówno.
Nieważne, jak twarda jest kobieta, są rzeczy które mogą złamać ją ponownie. Uniwersalne zasady, żadna tajemnica. Otumaniony bodźcami umysł przez moment zaczął rozważać czy aby gwałt nie pojawił się w ogóle przed stosunkiem za obopólną zgodą, ale Daya otrząsnęła się szybko, wymuszając spokojny oddech i skupienie. Policzyła szybko mężczyzn. Ośmiu. Kuźwa. Zajebią ją. Prawie parsknęła śmiechem do własnych myśli. Niezbyt dobry moment na gry słów. „Dobra, opanuj się dziewczyno, panika ci nie pomoże.” Dwóch poszło z Freyem. Pewnie wrócą, ale… będzie się tym martwiła później. Czyli sześciu. Esha kazała nie zostawiać jej samej z mniej niż trzema strażnikami (słusznie), więc optymistycznie można by założyć dwie tury po trzech. W porządku. Dobra wiadomość jest taka, że pierwsza trójka nie ma na co liczyć. Zła wiadomość jest taka, że nieważne, jak wielu uda jej się unieszkodliwić, to na pewno nie wszystkich, więc nieprzyjemnego losu nie uniknie. A więc… głęboki oddech i nie panikować.
Póki co, szło po jej myśli. (Względnie oczywiście, bo nie wzgardziłaby małym meteorytem rozwalającym całą tę budę w perzynę). Jakkolwiek obojętne było mężczyznom ilu naraz jest ich w pokoju, sama izba miała swoje ograniczenia i gdy wepchnięto elfkę przodem do środka, weszło za nią tylko trzech najemników, wcześniej z zadowoleniem ustalając kolejność z kamratami. Daya zgrzytnęła zębami, ale cofnęła się pod ścianę, aż nie natknęła się na nią plecami. Później się uspokoiła. Jak przed kolejnym zleceniem.
Zanim którykolwiek zdążył zrobić krok w jej stronę, elfka płynnym ruchem złapała skraj koszulki i ściągnęła ją szybko przez głowę. Opuściła skrępowane ręce, owinięte teraz materiałem i spojrzała na zaskoczonych strażników.
- Jak będziecie dla mnie mili, to ja też będę miła – mruknęła tylko i wysunęła palce spod koszulki, gestem przywołując pierwszego z mężczyzn. Jak można było się spodziewać, mięśniak wielkości dębu pierwszy wyszedł przed szereg. Dobrze, zawsze najlepiej załatwić to co najgorsze na początku.
Obleśnie uśmiechnięty, bujając się jak pingwin, wzrokiem taksując sylwetkę elfki, posłusznie schylił się pod jej uniesionymi ramionami, pozwalając by skrępowane dłonie spoczęły na jego szyi. Złapał dziewczynę za biodra, podniósł, przyciskając do ściany i zaczął ją łapczywie obmacywać, gdy objęła go nogami. Krew już dawno opuściła jego mózg i facet chyba naprawdę nie zauważył, gdy dłonie elfki z jego szyi przeniosły się na głowę.
Trzask skręcanego karku na moment zaskoczył gapiów, ale Dayanara i tak miała mało czasu, by wyplątać się z pomiędzy kończyn martwego najemnika, zwłaszcza wciąż ze spętanymi rękami. Strażnicy jeszcze nie wołali o pomoc, prawdopodobnie dopiero przetwarzając sytuację, a dla wojownika naturalnym odruchem jest przecież atak. Pierwszemu brunetka przywaliła z główki, łamiąc mu nos i grając na zwłokę. Drugiego odepchnęła kopniakiem, momentalnie opadając do ziemi i podcinając mu nogi. Gdy on upadał, ona skoczyła na równe nogi i ciężkim butem zmiażdżyła mu krtań. Niestety zbyt zapatrzyła się na krwawe bąbelki uchodzące z jego ust, bo ten z rozwalonym nosem zdążył już do niej dopaść i niestety krzyknąć o ratunek. Z tego jednak skorzystała, zabierając mu nóż od pasa i najpierw wbijając go mężczyźnie w pierś aż po rękojeść, a później próbując szybko rozciąć swoje więzy. Nie zdążyła.
Zamroczyło ją na moment, gdy kolejny dryblas, wielkości wozu z sianem (gdzie oni ich znajdują!?) dosłownie cisnął nią o ziemię, wpadając na kobietę całym swoim ciężarem. Zdążyli ją rozbroić i rzucić na stolik. Na ślepo zasadziła w tył kopniaka, którego nie powstydziłby się młody koń, a po głuchym jęku i następującej po niej absolutnej ciszy, przynajmniej ze strony tego jednego, domyśliła się, że trafiła. Czyli trzech martwych i jeden niezdolny do służby w alkowie przez co najmniej dwa dni. Jeszcze tylko czterech. Szlag.
- Tylko pogarszasz swoją sytuację, szmato – syczał jeden z najemników, próbując utrzymać wierzgającą się dziewczynę. A ta za punkt honoru postanowiła sobie unieszkodliwić tych dwóch, zanim wrócą strażnicy od Freyra, więc czas naglił.
Trzymający ją mężczyzna w końcu stracił cierpliwość, odwrócił dziewczynę i zwyczajnie przywalił jej z pięści w żołądek, posyłając złamaną w pół elfkę na ziemię. Zbierała się z podłogi widząc już podwójnie i potrząsnęła głową, chwiejąc się na nogach i podpierając o stół związanymi rękami. Nieważne co by teraz wymyśliła i powiedziała, już jej nic nie pomoże. Tamtych załatwiła z zaskoczenia, ale to wciąż byli wytrenowani zabójcy, po prostu gorsi niż ona. No i w tej chwili mający trudności ze skupieniem się, jako że Daya wciąż była bez bluzki i ich krew nie wiedziała w którym kierunku ma już płynąć.
Najemnik zamachnął się po raz drugi, ale udało jej się zrobić unik. Niestety tylko przez moment myślała, że to dobrze, bo zaraz została pchnięta na łóżko, a ręce skrępowano jej drugą liną do metalowego wezgłowia. Jako że z tym walczyć nie mogła, znowu zapodała kopniaka w przyrodzenie drugiego, który już pchał jej się między nogi. Poczucie zwycięstwa trwało tylko do momentu, aż nie dostała w brzuch drugi raz i nie otworzyły się drzwi, wpuszczając do pokoju kolejnych dwóch mężczyzn z wiązanką przekleństw na ustach. I niestety, kolejną liną.
Esha stała przy klatce spoglądając na leżących więźniów. Z całej jej postawy biła wściekłość, której do tej pory nigdy nie okazywała. Nawet teraz usiłowała zachować spokój, ale coś wyjątkowo wyprowadziło ją z równowagi. Widząc, że elf jest przytomny, oparła się o klatkę plecami i westchnęła z irytacją, splatając ramiona na piersi.
- Koleżanka zaraz do was dołączy, będziesz mógł jej podziękować za obrażenia. Tych dwóch z irytacji chyba by cię na śmierć zachlastało – mruknęła, znów wypuszczając powietrze przez nos.
Białowłosa wyraźnie musiała się komuś wygadać, a na swoich ludzi była tak wściekła, że wolała się do nich nie zbliżać, bo bat znów znalazłby się w jej ręce. Ta cała wyprawa od początku nie szła tak jak powinna, a teraz zaczynało to już zakrawać na kpinę. Tej dwójki w ogóle nie powinno tu być, a przez nich straciła już połowę ludzi. Zaklęła pod nosem.
– Miałam ją wysłać do medyka, ale zamiast tego wylądowało tam dwóch moich ludzi, sama sobie winna. Wyobrażasz sobie, że ta cholera odgryzła jednemu…
- Szefowo!
Jeden z najemników biegł w jej stronę, przerywając kobiecie w pół zdania. Esha odepchnęła się od klatki i ruszyła w stronę swojego człowieka tak agresywnie, że ten zwolnił kroku.
- Czego znowu?
- Wszyscy gotowi, możemy ruszać. Tylko Timon… no…
- Niech jedzie na wozie – warknęła białowłosa, wymijając najemnika. - Kurwa mać, baby nie umieją zgwałcić! Ruszać się do cholery, bo was wszystkich wybatożę!
Przed karczmą momentalnie zrobiło się zamieszanie. Cztery wolne nagle konie uwiązano u tyłu wozu, a z karczmy wyszła reszta ludzi. Dwóch najemników doprowadziło jednego jęczącego do kozła i posadziło koło woźnicy. Sami dosiedli swoich wierzchowców. Kolejny kulejąc doczłapał do swojego konia i wsiadł na niego z bólem tak widocznym, że koledzy spoglądali na niego współczująco. Ostatni wyszedł niosąc na ramieniu tobół, którym okazała się nieprzytomna elfka, owinięta w koc. Facet podszedł do klatki i otworzył swobodnie drzwi, widząc, że na pewno nikt nie będzie uciekał. Dziewczynę z pełną premedytacją rzucił na deski jak worek z owsem. Koc opadł lekko odsłaniając nagie ciało elfki, na którym zaraz wylądowały w nieładzie jej ubrania. Krata trzasnęła i mężczyzna zniknął z zasięgu wzroku.
Dayanara była nieprzytomna jeszcze parę godzin. Pobita i sponiewierana wyglądałaby na martwą, gdyby nie lekko unosząca się od oddechu pierś, chociaż medyk stwierdziłby, że oddech i tak ma zbyt wolny. Kazano jej trwale nie uszkodzić, więc twarz względnie oszczędzono, ale na nagim ciele szybko wykwitały coraz to nowe sińce. Usta, brodę i szyję zaś pokrywała zaschnięta krew i to nie jej. Nikt jednak nie pofatygował się o umycie dziewczyny.
Gdy Daya się ocknęła, słońce na dobre rozgościło się już na niebie. Przez pierwszą godzinę tylko leżała z zamkniętymi wciąż oczami, niepomna na bodźce z zewnątrz, a gdy zdobyła się na to, by w ogóle podnieść powieki był już znowu wieczór. Umyła się śniegiem, rezygnowała z posiłków. Dopiero następnego dnia ogarnęła się na tyle, by przykryć kocem, a jeszcze następnego dopiero miała siły wciągnąć spodnie. Kolejnego dnia Esha uspokoiła się na tyle, by rozwiązać dziewczynie ręce chociaż na tą chwilę, by elfka mogła założyć bluzkę. Nie bez satysfakcji białowłosa obserwowała potulność swoich jeźdźców.
- Oszczędzajcie siły, za dwa dni będziemy na miejscu.
Skrzywiła się bez słowa - spętane pod nią dłonie wbijały jej się w brzuch, gdy jeden z najemników przytrzymywał elfkę, klękając na jej plecach, a drugi chyba tylko dla satysfakcji docisnął jej głowę butem do ziemi, by nawet nie próbowała się podnieść. Z policzkiem przyciśniętym do murawy oddychała wściekle przez nos, spoglądając na leżącego obok niej Freyra i kątem oka usiłując dojrzeć twarz Nary’ego. Nie zdążyła jednak ani dojrzeć zamroczonego wojownika, ani nawet zacząć zastanawiać się nad dalszymi ruchami, gdy usłyszała słowa białowłosej. Wcześniej biernie przysłuchiwała się raportom o poległych, niespecjalnie przejmując się własnym losem. Bazując na swoim doświadczeniu zakładała, że najzwyczajniej w świecie spuszczą jej ostry łomot i wrzucą na powrót do klatki. Tego nie przewidziałaby i za sto lat, zwłaszcza od kobiety, jakkolwiek seksistowsko by to nie zabrzmiało.
Zaskoczenie odebrało jej mowę na tak długo, że klęczący na niej wcześniej mężczyzna zdążył poderwać elfkę do pionu. Spojrzała wtedy krótko na swoją oprawczynię, która chociaż nie uśmiechała się już tak wesoło jak zazwyczaj, nie wyglądała też na specjalnie poruszoną własnymi rozkazami. Daya szarpnęła się odruchowo, gdy jeden z najemników złapał ją za ramię, ciągnąc w stronę karczmy, ale zaraz znalazł się następny, który popchnął kobietę w plecy, zmuszając do przyspieszenia kroku. Widmo nie miotała się zbytnio. Przeciągała drogę, oczywiście. Strzelała skupionym spojrzeniem, szukając dla siebie jakieś szansy na ucieczkę, czegokolwiek co dałoby jej przewagę… Gówno.
Nieważne, jak twarda jest kobieta, są rzeczy które mogą złamać ją ponownie. Uniwersalne zasady, żadna tajemnica. Otumaniony bodźcami umysł przez moment zaczął rozważać czy aby gwałt nie pojawił się w ogóle przed stosunkiem za obopólną zgodą, ale Daya otrząsnęła się szybko, wymuszając spokojny oddech i skupienie. Policzyła szybko mężczyzn. Ośmiu. Kuźwa. Zajebią ją. Prawie parsknęła śmiechem do własnych myśli. Niezbyt dobry moment na gry słów. „Dobra, opanuj się dziewczyno, panika ci nie pomoże.” Dwóch poszło z Freyem. Pewnie wrócą, ale… będzie się tym martwiła później. Czyli sześciu. Esha kazała nie zostawiać jej samej z mniej niż trzema strażnikami (słusznie), więc optymistycznie można by założyć dwie tury po trzech. W porządku. Dobra wiadomość jest taka, że pierwsza trójka nie ma na co liczyć. Zła wiadomość jest taka, że nieważne, jak wielu uda jej się unieszkodliwić, to na pewno nie wszystkich, więc nieprzyjemnego losu nie uniknie. A więc… głęboki oddech i nie panikować.
Póki co, szło po jej myśli. (Względnie oczywiście, bo nie wzgardziłaby małym meteorytem rozwalającym całą tę budę w perzynę). Jakkolwiek obojętne było mężczyznom ilu naraz jest ich w pokoju, sama izba miała swoje ograniczenia i gdy wepchnięto elfkę przodem do środka, weszło za nią tylko trzech najemników, wcześniej z zadowoleniem ustalając kolejność z kamratami. Daya zgrzytnęła zębami, ale cofnęła się pod ścianę, aż nie natknęła się na nią plecami. Później się uspokoiła. Jak przed kolejnym zleceniem.
Zanim którykolwiek zdążył zrobić krok w jej stronę, elfka płynnym ruchem złapała skraj koszulki i ściągnęła ją szybko przez głowę. Opuściła skrępowane ręce, owinięte teraz materiałem i spojrzała na zaskoczonych strażników.
- Jak będziecie dla mnie mili, to ja też będę miła – mruknęła tylko i wysunęła palce spod koszulki, gestem przywołując pierwszego z mężczyzn. Jak można było się spodziewać, mięśniak wielkości dębu pierwszy wyszedł przed szereg. Dobrze, zawsze najlepiej załatwić to co najgorsze na początku.
Obleśnie uśmiechnięty, bujając się jak pingwin, wzrokiem taksując sylwetkę elfki, posłusznie schylił się pod jej uniesionymi ramionami, pozwalając by skrępowane dłonie spoczęły na jego szyi. Złapał dziewczynę za biodra, podniósł, przyciskając do ściany i zaczął ją łapczywie obmacywać, gdy objęła go nogami. Krew już dawno opuściła jego mózg i facet chyba naprawdę nie zauważył, gdy dłonie elfki z jego szyi przeniosły się na głowę.
Trzask skręcanego karku na moment zaskoczył gapiów, ale Dayanara i tak miała mało czasu, by wyplątać się z pomiędzy kończyn martwego najemnika, zwłaszcza wciąż ze spętanymi rękami. Strażnicy jeszcze nie wołali o pomoc, prawdopodobnie dopiero przetwarzając sytuację, a dla wojownika naturalnym odruchem jest przecież atak. Pierwszemu brunetka przywaliła z główki, łamiąc mu nos i grając na zwłokę. Drugiego odepchnęła kopniakiem, momentalnie opadając do ziemi i podcinając mu nogi. Gdy on upadał, ona skoczyła na równe nogi i ciężkim butem zmiażdżyła mu krtań. Niestety zbyt zapatrzyła się na krwawe bąbelki uchodzące z jego ust, bo ten z rozwalonym nosem zdążył już do niej dopaść i niestety krzyknąć o ratunek. Z tego jednak skorzystała, zabierając mu nóż od pasa i najpierw wbijając go mężczyźnie w pierś aż po rękojeść, a później próbując szybko rozciąć swoje więzy. Nie zdążyła.
Zamroczyło ją na moment, gdy kolejny dryblas, wielkości wozu z sianem (gdzie oni ich znajdują!?) dosłownie cisnął nią o ziemię, wpadając na kobietę całym swoim ciężarem. Zdążyli ją rozbroić i rzucić na stolik. Na ślepo zasadziła w tył kopniaka, którego nie powstydziłby się młody koń, a po głuchym jęku i następującej po niej absolutnej ciszy, przynajmniej ze strony tego jednego, domyśliła się, że trafiła. Czyli trzech martwych i jeden niezdolny do służby w alkowie przez co najmniej dwa dni. Jeszcze tylko czterech. Szlag.
- Tylko pogarszasz swoją sytuację, szmato – syczał jeden z najemników, próbując utrzymać wierzgającą się dziewczynę. A ta za punkt honoru postanowiła sobie unieszkodliwić tych dwóch, zanim wrócą strażnicy od Freyra, więc czas naglił.
Trzymający ją mężczyzna w końcu stracił cierpliwość, odwrócił dziewczynę i zwyczajnie przywalił jej z pięści w żołądek, posyłając złamaną w pół elfkę na ziemię. Zbierała się z podłogi widząc już podwójnie i potrząsnęła głową, chwiejąc się na nogach i podpierając o stół związanymi rękami. Nieważne co by teraz wymyśliła i powiedziała, już jej nic nie pomoże. Tamtych załatwiła z zaskoczenia, ale to wciąż byli wytrenowani zabójcy, po prostu gorsi niż ona. No i w tej chwili mający trudności ze skupieniem się, jako że Daya wciąż była bez bluzki i ich krew nie wiedziała w którym kierunku ma już płynąć.
Najemnik zamachnął się po raz drugi, ale udało jej się zrobić unik. Niestety tylko przez moment myślała, że to dobrze, bo zaraz została pchnięta na łóżko, a ręce skrępowano jej drugą liną do metalowego wezgłowia. Jako że z tym walczyć nie mogła, znowu zapodała kopniaka w przyrodzenie drugiego, który już pchał jej się między nogi. Poczucie zwycięstwa trwało tylko do momentu, aż nie dostała w brzuch drugi raz i nie otworzyły się drzwi, wpuszczając do pokoju kolejnych dwóch mężczyzn z wiązanką przekleństw na ustach. I niestety, kolejną liną.
Esha stała przy klatce spoglądając na leżących więźniów. Z całej jej postawy biła wściekłość, której do tej pory nigdy nie okazywała. Nawet teraz usiłowała zachować spokój, ale coś wyjątkowo wyprowadziło ją z równowagi. Widząc, że elf jest przytomny, oparła się o klatkę plecami i westchnęła z irytacją, splatając ramiona na piersi.
- Koleżanka zaraz do was dołączy, będziesz mógł jej podziękować za obrażenia. Tych dwóch z irytacji chyba by cię na śmierć zachlastało – mruknęła, znów wypuszczając powietrze przez nos.
Białowłosa wyraźnie musiała się komuś wygadać, a na swoich ludzi była tak wściekła, że wolała się do nich nie zbliżać, bo bat znów znalazłby się w jej ręce. Ta cała wyprawa od początku nie szła tak jak powinna, a teraz zaczynało to już zakrawać na kpinę. Tej dwójki w ogóle nie powinno tu być, a przez nich straciła już połowę ludzi. Zaklęła pod nosem.
– Miałam ją wysłać do medyka, ale zamiast tego wylądowało tam dwóch moich ludzi, sama sobie winna. Wyobrażasz sobie, że ta cholera odgryzła jednemu…
- Szefowo!
Jeden z najemników biegł w jej stronę, przerywając kobiecie w pół zdania. Esha odepchnęła się od klatki i ruszyła w stronę swojego człowieka tak agresywnie, że ten zwolnił kroku.
- Czego znowu?
- Wszyscy gotowi, możemy ruszać. Tylko Timon… no…
- Niech jedzie na wozie – warknęła białowłosa, wymijając najemnika. - Kurwa mać, baby nie umieją zgwałcić! Ruszać się do cholery, bo was wszystkich wybatożę!
Przed karczmą momentalnie zrobiło się zamieszanie. Cztery wolne nagle konie uwiązano u tyłu wozu, a z karczmy wyszła reszta ludzi. Dwóch najemników doprowadziło jednego jęczącego do kozła i posadziło koło woźnicy. Sami dosiedli swoich wierzchowców. Kolejny kulejąc doczłapał do swojego konia i wsiadł na niego z bólem tak widocznym, że koledzy spoglądali na niego współczująco. Ostatni wyszedł niosąc na ramieniu tobół, którym okazała się nieprzytomna elfka, owinięta w koc. Facet podszedł do klatki i otworzył swobodnie drzwi, widząc, że na pewno nikt nie będzie uciekał. Dziewczynę z pełną premedytacją rzucił na deski jak worek z owsem. Koc opadł lekko odsłaniając nagie ciało elfki, na którym zaraz wylądowały w nieładzie jej ubrania. Krata trzasnęła i mężczyzna zniknął z zasięgu wzroku.
Dayanara była nieprzytomna jeszcze parę godzin. Pobita i sponiewierana wyglądałaby na martwą, gdyby nie lekko unosząca się od oddechu pierś, chociaż medyk stwierdziłby, że oddech i tak ma zbyt wolny. Kazano jej trwale nie uszkodzić, więc twarz względnie oszczędzono, ale na nagim ciele szybko wykwitały coraz to nowe sińce. Usta, brodę i szyję zaś pokrywała zaschnięta krew i to nie jej. Nikt jednak nie pofatygował się o umycie dziewczyny.
Gdy Daya się ocknęła, słońce na dobre rozgościło się już na niebie. Przez pierwszą godzinę tylko leżała z zamkniętymi wciąż oczami, niepomna na bodźce z zewnątrz, a gdy zdobyła się na to, by w ogóle podnieść powieki był już znowu wieczór. Umyła się śniegiem, rezygnowała z posiłków. Dopiero następnego dnia ogarnęła się na tyle, by przykryć kocem, a jeszcze następnego dopiero miała siły wciągnąć spodnie. Kolejnego dnia Esha uspokoiła się na tyle, by rozwiązać dziewczynie ręce chociaż na tą chwilę, by elfka mogła założyć bluzkę. Nie bez satysfakcji białowłosa obserwowała potulność swoich jeźdźców.
- Oszczędzajcie siły, za dwa dni będziemy na miejscu.