DemaraZbyt piękna gra

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Zbyt piękna gra

Post autor: Noa »

        Aksamit. Jedwab. Welur. Brokat.
        Wśród tego można żyć!
        Opadł na lśniący chłodem karmazyn pościeli, pozwalając mu dotknąć odkrytych nóg i ramion, zanurzyć je w najsmaczniejszym kolorze. Zamglony wzrok spoczął na rozpiętym baldachimie wyszywanym motywem słońca i róż; ciężkość kotar, które tyle razy w jego życiu opadały by zasłonić zbrodnię głuchej, brutalnej namiętności, teraz zdawały się koić zmysły, osłabiać puls i usypiać.
        Jak długo mógł czuć się tak bezpiecznie? Czy to w ogóle mu się należało? Tak, oczywiście, że tak! Ale czy był w stanie to naprawdę osiągnąć? Coś w końcu musiało pójść nie tak! Nie jemu pisany spokój i życie w czystym moralnie dostatku. To nie łączyło się z jego cudownie wypaczoną osobą. Inni pragnęli go, uwielbiali. Nie dawali mu luksusów nie biorąc w zamian ciała. Urody.
        Czy lord Van Daren był inny? Nie mógł być. Noa nie był romantykiem, nie wierzył w uczciwość mężczyzn. A jednak - jak do tej pory między nim a jego chwilowym wybawcą do niczego nie doszło.
        Pokręcił głową. Westchnął.
        Spojrzał na precyzyjnie wykonane krwawą nicią hafty. Zanucił graną dzisiaj kompozycję. Przywołał w pamięci swoją sylwetkę i ruchy, gdy zaszczycał lorda nieskazitelnym występem.
        ,,Ale gust ma cholernie dobry, drań jeden” burknął w myślach, marszcząc brwi. Machał stopami w nerwowej pewności, że nie mógł naprawdę tak dobrze trafić. To się nie zdarzało!

        - Powinieneś zdjąć buty. - Louin westchnął, podchodząc do przyjaciela i zsunął mu z nóg pantofelki. Zerknął na niego zatroskany.
        - Coś się stało? - spytał nie oczekując odpowiedzi i wziął się za zbieranie ubrań z krzeseł i podłogi. Znowu przypadła mu rola sługi, ale nauczył się z niej wywiązywać nad wyraz sprawnie kiedy zaczął podróżować z dhampirkiem. I chociaż nadal krył się w nim smutek i niepokój o Yvę i Petro, przynajmniej dla Noamenima postanowił być należytym wsparciem. Robić to co umiał. Bo dhampir mógł udawać, że mu nie zależy, ale on też musiał się martwić… na pewno. Już zdążył polubić tę dwójkę i gdyby dłużej byli razem… ech, to byłoby takie szczęście. Już przestawali żyć w kłamstwach, zaczynali cieszyć się z czyjejś sympatii. Mogli pozwolić sobie na szczere, nieśmiałe uśmiechy. Na odważne słowa. Ta dwójka ludzkich nastolatków mogła ich zrozumieć… oni naprawdę… mogli zostać ich przyjaciółmi. Przyjaciółmi Noi. To było by dla niego tak bardzo dobre!
        Spojrzał na wyciągniętą na łóżku, wątłą postać, zaciskającą i prostującą dłonie w rytmie niepokoju, który od lat był już nawykiem. Cień kradł rumieniec jego młodej twarzy i ukrywał zdziczałe oczy wątpiące w jakąkolwiek dobroć.
        No, może bezinteresowną dobroć.
        Ale… czy istniała inna?

        - Jutro nasz "Van" wybiera się gdzieś na miasto… na rynek? - Zaspany, melodyjny głos naznaczony był dziwną niechęcią. - Chyba będziemy mieć popołudnie dla siebie… chcesz coś robić?
        - Poćwiczę na Łezce oczywiście. - Uśmiechnął się elfik zachęcająco.
        Dhampir obrócił się na bok i prychnął.
        - Jak mogłeś nazwać harfę? To skrajnie głupie.
        - He he… może… Ale mi się podoba. Kiedy nadasz czemuś imię jest takie… bardziej żywe. Jakbyś oddawał temu część swojej duszy, wiesz… myśli.
        - Raczej spożytkował patologiczne nadmiary naiwnie brzmiących nazw. Jedyna sytuacja kiedy nie jest to żenujące to kiedy drab nazwie swoją siekierę ,,Świergotek”. W innych przypadkach…
        - Bronie nazywa się, by lepiej służyły; są jak partnerzy! - upierał się Lou. - Dla nas jest tak z instrumentami, czyż nie? Łezka… Łezka nadaje piękne brzmienie wszystkim melancholijnym melodiom.
        - A ty nadajesz piękne brzmienie elfiemu zdziecinnieniu. Zaraz zaczniesz nazywać swoje szaty, pasy… co tam jeszcze masz… no niewiele, ale czas przyjdzie, że zaczniesz zbierać przypadkowe przedmioty, przygarniać je i mówić do nich jak nawiedzona niańka. A, chwila, twój misiek Goro!
        - Nie rozmawiam z nim!
        - Słyszałem jak mu coś paplesz, nie kłam.
        - To dlatego, że byłeś dla niego niemiły… - Lou zaciął się i spojrzał w podłogę. Lecz zaraz zmierzył się z prześmiewczym spojrzeniem kolegi. - Nie można tak strącać go z łóżka! I leżałeś na nim!
        - Szczęściarz.
        - Noa!
        - Ojeju jej, dobra. - Rudzielec padł na plecy i wykonał dwa ruchy ręką. Pochwycił sfatygowanego misia przeniesionego magią z ich małej kryjówki i wyciągnął w stronę tego infantylnego pseudomężczyzny. No nie wierzył, że ta płaczka jest starsza od niego! Nie wierzył, że przeszli praktycznie przez to samo…
        - Dziękuję. - Lou przygarnął swoją maskotkę, utulił i usiadł na łóżku, przy boku dhampirka. Uśmiechnął się niewinnie.
        - Nie jesteś taki okrutny jak starasz się pokazywać - wypowiedział niebezpieczną prawdę i uchylił przed nagłym ruchem rozeźlonego Noi.
        - Widzę, że chcesz, by ten misiek cierpiał. Dawaj go!
        - Aaaa, nie!

        Chłopcy szarpali i przepychali się w najlepsze, gdy leżące pod progiem demony uniosły uszaste łebki i miauknęły ostrzegając przed zbliżającym się człowiekiem. Zaraz też czmychnęły za ustawiony w rogu fotel. Maskotka zniknęła, Lou zerwał się, a Noa poprawił bieliznę. Nie nie, te dwie goszczone dziewczyny wcale nie miały sześciookich kotów i nie walczyły na łóżku o misia, którego wcześniej nie przynosiły. Wszystko było w porządku. Lilevia tylko dogadzała swojej małej pani. Przyjaciółce. Pani… ich relacja nie do końca została wyjaśniona. Można by jednak rzec, że była to całkiem typowa przyjaźń między zagubionymi pannami z różnych sfer. Pewna protekcjonalność ze strony Glorii (w tej roli Noa) była więc bardzo na miejscu, a pokora i służalczość Lily (Lou) świetnie podkreślały na szybko narysowaną historię. Van Daren uwierzył w nią wtedy, wszyscy wierzyli w nią teraz.
        Taką przynajmniej chłopcy żywili nadzieję.
Awatar użytkownika
Ayeesha
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Ayeesha »

         Wino było cierpkie.
         Tak brzmiała pierwsza myśl, która uformowała się w głowie pokusy, gdy ta odzyskała jasność umysłu. Uporządkowawszy drogocenne księgi swej pamięci, podniosła się z klęczek i odetchnęła, głęboko, powoli, po czym wzniosła oczy ku sklepieniu, podziwiając piękno nocnego nieba, widocznego przez szklaną kopułę w suficie. Delikatne, mleczne światło księżyca spływało na jej nieskazitelne ciało. Była całkiem naga. Tkwiła w bezruchu przez dłuższą chwilę, przesuwając w myślach wersy wszelkich znanych sobie wierszy opiewających świat po zmierzchu. Noc była najbliższą przyjaciółką Ayeeshy. Choć teraz mogła poszczycić się urodą godną eksponowania w najlepszym świetle dnia, kobieta pamiętała czasy, gdy noc była jej jedynym sprzymierzeńcem. Ukrywała mrocznym całunem jej szkaradną osobę, pozwalając nieszczęsnej Alajelli na niewidoczną, ale wolną egzystencję. Wprawdzie Alajella zginęła ponad dwa wieki temu i pozostawała jedynie odległym wspomnieniem w pokaźnej kolekcji pokusy, niemniej Ayeesha wciąż odczuwała względem nocy pewną wdzięczność i często zatracała się w jej aksamitnych objęciach.
         - Długo jeszcze masz zamiar torturować mnie widokiem nieszlachetnej części twoich pleców? - Gdzieś z tyłu dobiegł ją zrzędliwy głos. Zamiast odpowiedzieć, podeszła do leżącej na otomanie czaszki, w jednoznacznym geście biorąc w dłoń grubą sakwę.
         - Co ty robisz? Przestań! - zaprotestował Lear. - Nie wsadzaj mnie do worka tylko załóż coś na siebie, wariatko!
         - Nie potrafisz docenić piękna, zatem nie zasługujesz, żeby je oglądać.
         - Nawet nie chcę. Będę więc je ignorować, ale na własnych warunkach. - Czaszka uniosła się dwa palce ponad siedzisko i odwróciwszy się w powietrzu twarzą do ściany, opadła w to samo miejsce.
         Ayeesha nie zadała sobie trudu komentowania zachowania towarzysza. Wyciągnęła rękę po lampkę wina i z gracją wziąwszy łyk, skrzywiła się nieznacznie; tylko kącikiem ust. Zajrzała do naczynia od góry, kręcącym ruchem mieszając ostrożnie burgundową ciecz. Pod kątem trunków Demara zdecydowanie okazała się rozczarowaniem. Piwo, które tutaj lało się strumieniami, nie trafiało w gust wymagającej artystki, wino zaś, nawet dla jej niezbyt wrażliwego podniebienia, okazało się zbyt kwaśne. Na szczęście alkohol nie zajmował wysokiej pozycji na liście priorytetów kobiety, a wszystko inne jak dotąd zrobiło na niej dobre wrażenie. Gdyby tylko nie te jeziora w pobliżu… Miasto pełne harmonii, młodzi strażnicy, na których pokusia perswazja działała stosunkowo łatwo - no i przede wszystkim kultura. Po ciężkich filozoficznych przeprawach z dzikim Sarpedonem, społeczeństwo cywilizowanych ludzi, otwartych na sztukę, było miłą odmianą. Mimo nieufności przez wzgląd na jej rasę, okoliczni mecenasi powitali utalentowaną piekielną z otwartymi ramionami i proponowali jej udział w rozmaitych sztukach, razem z wiktem i opierunkiem na wysokim standardzie, co pokusie bardzo odpowiadało. W ten sposób bawiła już w Demarze od kilku tygodni, nie śpiesząc się zbytnio z wypełnieniem zlecenia, dla którego się tu znalazła. Ale na to miała czas. Pośpiech był niezdrowy dla cery, poza tym psuł jakość wykonywanych ruchów. To trzeba było przemyśleć, rozegrać, precyzyjnie...
         Weszła do balii z ciepłą wodą i zanurzyła się w niej po brodę. W przeciwieństwie do większości osób na jej miejscu, nie czerpała z tego przyjemności, wręcz przeciwnie. Chcąc jak najszybciej mieć kąpiel za sobą, szybko - ale nie za szybko, trzeba przecież było zachować finezję ruchów! - namydliła każdą część ciała różanym pachnidłem, spłukała specyfik i czym prędzej wyszła z wody.
         Podeszła do łoża, nadal nie włożywszy na siebie żadnego elementu garderoby i sięgnęła po leżący na komódce kawałek pergaminu.
         - Czyżbyś zamierzała w końcu zabrać się do roboty? - W głosie Leara pobrzmiewał sarkazm.
         Tłumaczenie mu po raz wtóry, dlaczego sztuka też jest pracą, było jak rzucanie grochem o ścianę, dlatego też Ayeesha westchnęła tylko.
         - Istotnie. Myśl o zleceniu, tkwiąca na marginesie mych myśli, przeszkadza mi oddać całości mej duszy sztuce.
         - Słusznie prawisz. - Czaszka przytaknęła dla świętego spokoju. Dopóki Ayeesha wypełniała swoje powinności, Learowi było obojętne, jakie motywacje nią sterują. - Sztylet między żebra i możesz wracać do tych swoich wierszydeł.
         Piekielna zmarszczyła brwi w wyrazie dezaprobaty.
         - “Sztylet między żebra”... - powtórzyła, krzywiąc się z niesmakiem, jakby właśnie wzięła kolejny łyk cierpkiego wina. - Tak po prostu się nie godzi. Jestem a r t y s t k ą, a nie jakimś podrzędnym skrytobójcą.
         - Dobra, dobra: artystyczny sztylet między żebra. Może być?
         - Wpierw muszę poznać mą przyszłą ofiarę. Przeniknąć myślą duszę i zakończyć jej żywot w taki sposób, by miał on znaczenie. Śmierć także jest sztuką, którą zamierzam napisać z odpowiednim majestatem, Learze.
         - Wariatka, jak potylicę kocham…

         Promienie słoneczne odbijały się od złotych rogów Ayeeshy, rzucając świetliste refleksy wokół jej osoby. Zazwyczaj taki widok najpewniej spowodowałby gwałtowny napływ mężczyzn z grotami halabard skierowanymi w stronę pokusy, jednak tą piekielną chronił tymczasowy niepisany immunitet. Póki nie wystąpiła przeciw prawu i nie popełniała żadnych okrucieństw czy też dewiacji, strażnicy pozwalali jej popisywać się umiejętnościami na demarskich scenach. Traktowali ją jak większość artystów: stukniętą i egocentryczną, ale stosunkowo niegroźną. Przynajmniej na razie.
         Nikomu chyba nie przyszłoby do głowy brać ją żywcem ze sceny, gdzie prezentowała mieszczanom swoją najlepszą stronę. Teraz również, na zbudowanej naprędce na rynku scenie, olśniewała perfekcyjną dramaturgią odgrywanej przez siebie roli królowej, którą kochanek napoił eliksirem szaleństwa. Gapie jak zaczarowani obserwowali jej gorączkowe gesty i słuchali głosu, którego ton zmieniał się co kilka sekund - od niskiego, złowrogiego, przez urywany, nerwowy szept, aż po wysoki, drażniący uszy nienaturalny śmiech - razem ze zmiennym nurtem emocji chorego umysłu bohaterki. W każdym drżeniu ręki czy głosu objawiało się obłąkanie, którym Ayeesha napawała się na scenie, myślami dochodząc do rozkoszy, których żaden laik nie mógł zrozumieć. To był jedyny moment, gdy zdarzało jej się cokolwiek odczuwać; nie empatię wobec odgrywanej roli, ale czystą, niczym nieskażoną przyjemność z samego faktu grania.
         Kiedy na zakończenie kłaniała się przy dźwiękach owacji - nie tak doniosłych jak w teatrze, ale równie entuzjastycznych i zasłużonych - nawiązała kontakt wzrokowy z publicznością, która należycie doceniała jej starania. Dla takich chwil warto było poświęcić duszę i uganiać się za zachciankami diabła. W pewnym momencie napotkała intensywne spojrzenie mężczyzny w czerni. Nie poruszyło ją ono w większym stopniu niż spojrzenia wszystkich pozostałych, jednak było w nim coś… świadomego. To nie był wzrok przypadkowego widza, który zadowoliłby się byle czym. To był wzrok aprobaty znawcy. Zrozumiawszy to, Ayeesha kurtuazyjnie skłoniła głowę, patrząc mu w oczy.
         Rozdała jeszcze kilka ukłonów i pustych, profesjonalnych uśmiechów i schowała się za kurtyną.
         - Nie mogłaś się powstrzymać, co? - skomentował Lear zgryźliwie.
         Ayeesha tylko uniosła kącik ust.
         - Teraz jestem gotowa.
Awatar użytkownika
Noa
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Artysta , Mag , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Noa »

        Na ulicach miasta było tak gwaro jak zwykle, a może i trochę bardziej, wraz z nadejściem wiosny bowiem zaczęły sezonowo zajeżdżać tu trupy, sprzedawcy i handlarze, sprzedawcy dziwów, nowinek z odległych krain i kolekcjonerzy wybryków natury - śmietanka rozkoszy wymieszana z lurą zawodu i szachrajstwa. Van Daren znał się na tym, niejedną wszak wiosnę spędził już w Demarze - widział amatorów i młode talenty, podupadłe gwiazdy i niewolników sztuki. Szaleńców i uwięzionych, wolnych i radosnych. Połykaczy ognia, zmiennokształtne tancerki, rękodzielników, magików ze zbyt bujnym wąsem… wiele, wiele widział. I tego dnia, ciepłego, przesiąkniętego zapachem kur i piasku nie spodziewał się ujrzeć nic co zachwyciłoby go bardziej niż owe skarby, które czekały na niego w domu. A jednak - samo ujrzenie pokusy nie ukrywającej swej prawdziwej postaci było czymś na tyle niezwykłym, że lord zatrzymał się w drodze do notariusza i wraz z tłumem przyglądać zaczął się przedstawieniu. Z początku sceptycznie był nastawiony, mając pokusy za raczej wulgarne osoby nie stroniące od ordynarności jeśli tylko w grę wchodziło uwiedzenie czegoś co się do tego nadawało. Ta tutaj przedstawicielka rasy na pierwszy rzut oka nie wydała mu się skrajnie odmienna - nie wyglądała na skromną. Nie wyglądała na… ludzką. I zaraz w ogóle przestała wyglądać jak zwyczajna pokusa.

        Z każdą sekundą, z każdym wierszem piekielna przeobrażała się coraz bardziej w nieszczęsną królową. Van Daren nie mógł jej już poprawnie ocenić - nie widział wysłanniczki piekła. Widział tylko artystkę, kiedy już zmusił swój umysł krytyka do rozwiania wizji szalonej kobiety, którą malowała przed nimi z wprawą godną najwyższego… nie, jeszcze nie najwyższego - podziwu. Sądził, że w odpowiednich warunkach… warunkach godnych rzemiosła i talentu pokusa mogłaby sobie na ów podziw zasłużyć. Tutaj wyróżniała się, jej skóra i szaty jaśniały w promieniach słońca - lecz brakowało sceny. Prawdziwej sceny. I prawdziwych słuchaczy, siedzących w skupieniu. Uwagi, znajomości sztuki. Zapachu kwiatów i ciepła. Van Daren nie potrafił zirytować się na zgromadzoną gawiedź, jednak pod koniec ich szepty i niestosowne uwagi zaczęły mu z lekka przeszkadzać. Doprawdy…
        Wymienił z pokusą spojrzenie i lekkim skinieniem odpowiedział na jej gest. Niech wie, że miała w nim godnego widza.

♢ ♦︎ ♢


        - No nie wiem, nie wiem… tej melodii czegoś brakuje. - Gloria po raz kolejny przerwała ćwiczenia i wydęła ustka. Oderwawszy skrzypce od brody przyjrzała im się z naganą, jakby to wina leżała po ich stronie. Zbyt mądra jednak była i zbyt biegła w sztuce, by niepowodzeniem obarczać przysłowiowy rąbek i miast obrazić się i podejść do stoliczka z herbatą, westchnęła i zaczęła od nowa. Służące przyglądały się tej scenie. Lily uniosła na towarzyszkę oczy, lecz nie zatrzymała płynących spod palców kojących dźwięków harfy. Odkąd otrzymała instrument związała się z nim szalenie i chciała wykorzystać należycie każdą chwilę, którą Gloria wyznaczy im na ćwiczenia. Ruda zmieniła nuty. Emilia zaproponowała przerwę i skosztowanie ciasteczek.

        - Panienki ćwiczą już zdecydowanie za długo. Pan uwielbia wszelkiego rodzaju sztukę, ale nierad byłby doprawdy, gdyby panienki nie znały umiaru i się przemęczyły.
        - Emilio, wdzięczna jestem za twoją troskę, ale jeśli czegoś jestem pewna to tego, że wiem na ile mogę sobie w tym temacie pozwolić. - Gloria uśmiechnęła się lekko i ze skromnością pochyliła głowę. Choć słów używała silnych, wyglądała niczym prosząca o przyzwolenie - a służącą bardzo to peszyło. Nie miała prawa tak rozporządzać tymi młodymi damami. Były prawdziwie uczone i dobrze wychowane i choć chwilowo nieznane było żadnej z nich pochodzenie czy koligacyje to z pewnością były członkami znakomitych rodów. Kobieta wycofała się więc na wszelki wypadek i zostawiła wszystko ich osądowi. W końcu znały się przecież na rzeczy!

        Ponagliła dwie służki przydzielone panienkom, by zaczęły pilniej pracować nad poprawkami ich sukien i przypomniała, by nie gubiły naparstków. Dziewczyny raźno skinęły i słuchając z zaciekawieniem próby, udały, że bardziej się przykładają do pracy. Chciały wykorzystać okazję do tej małej rozrywki, bo i wiedziały jaki przywilej im się trafił. Lord nie miał pod swoją opieką żadnej młodej panienki, nie gościło też u niego chwilowo żadne towarzystwo odpowiednie dla panny Glorii i Lilevii. Z tego też względu to one zabawiały je rozmową i siedziały wraz z nimi podczas własnej pracy. Z początku nie wiedziały co o tym sądzić - czy będzie to utrapienie czy wielka przyjemność, ale z biegiem dni i oswajaniem się nieszczęśnic z nowym otoczeniem dochodziły do wniosku, że miłe to całkiem panie, pełne wdzięczności dla ich wybawcy, a przy tym pogodne na tyle, by nie rozpaczać całymi dniami za utraconą pamięcią. Czasem tylko łapały je bóle głowy, zwłaszcza delikatną Glorię i wtedy obie zamykały się w jednym pokoju, by odpoczywać. Niczym to jednak nie było dziwnym - gdyby jakiego dzielnego kawalera spotkało to co te biedaczki trudno byłoby oczekiwać po nim więcej niż one od siebie dawały.

        - Chciałybyście może posłuchać konkretnego utworu? Część na pewno musicie znać, są grane na salonach niemal przy każdej okazji - zwróciła się do nich Gloria konspiracyjnym tonem, gdy tylko pani Emilia wyszła z pokoju. Tak, była gotowa dostosować się do ich życzeń. W końcu była prawdziwie cudowną osóbką.
Awatar użytkownika
Ayeesha
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Ayeesha »

         Architektura Demary nie robiła na Ayeeshy szczególnego wrażenia. W ciągu trwającego ponad dwa wieki życia, pokusa miała okazję zwiedzić wiele miast o znacznie piękniejszej zabudowie, które przemawiały głębiej do jej poczucia estetyki - jak choćby Adrion. W zasadzie większość elfich miast miała w sobie to Coś. Subtelność linii, piękna gra świateł i barw, harmonia z naturą… Wprawdzie piekielni nie są specjalnie mile widzianymi gośćmi w takich miejscach, ale co oczy zdążyły zobaczyć, to na zawsze zapisało się w pamięci miłującej piękno Ayeeshy. Demara była prosta; wiało pragmatyzmem niemal z każdego kąta i próżno było szukać “niepotrzebnych” udziwnień. Lecz nie przeszkadzało to pokusie, bowiem gdzie niedobór Sztuki, tam jej obecność była jeszcze bardziej potrzebna. I owszem, główny powód jej pobytu w mieście stanowiła windykacja długu pewnego szlachcica, jednak nic nie stało na przeszkodzie, by w międzyczasie oddawać się swemu życiowemu powołaniu.
         I były też ogrody. Ich piękno wynagradzało artystce jego brak w pozostałych częściach miasta. Spędzała w nich każdą wolną chwilę, przechadzając się kwiecistymi alejkami, najczęściej deklamując przy tym przeróżne poematy. Także i tego dnia, przed rozpoczęciem misji, Ayeesha siedziała na kamieniu nad strumieniem, śpiewając pieśni afirmujące doskonałość Natury i jej dzieł. Miała na sobie zwiewną suknię, nieco mniej wyzywającą od jej zwyczajowych strojów. Spacerujący po ogrodzie ludzie przystawali na chwilę, by posłuchać jej głębokiego, czystego głosu, po czym szli dalej przed siebie, z uśmiechami na ustach. Pokusa nie rozumiała ich uczuć; dawno straciła wszelkie empatyczne odruchy. Cieszył ją jednak fakt, iż jej twórczość została doceniona, w związku z czym kontynuowała śpiewy, wyobrażając sobie, że jest leśną driadą.
         - Mówiłaś, że weźmiesz się w końcu do roboty. - Po pewnym czasie spoczywający na sąsiednim kamieniu Lear postanowił wyrazić swoje żale.
         - Mówiłeś, że lubisz spędzać czas w ogrodach.
         - Lubię. Ale nie nad wodą. Od wilgoci robię się miękki.
         - Czyżby twoje męskie ego zaczęło histeryzować?
         Czaszka burknęła pod nosem coś niezrozumiałego i zamilkła obrażona, pozwalając towarzyszce dokończyć piosenkę. Gdy dźwięki melodii ucichły, Ayeesha z gracją wstała z kamienia i skinęła głową młodej kobiecie, która klasnęła delikatnie w dłonie na znak aprobaty. Przywołując na twarz pogodny uśmiech, odpowiedni dla kogoś, kto właśnie nakarmił swoją duszę, skierowała się w stronę wyjścia z ogrodu. Lear, obrawszy sobie jej ramię za punkt odniesienia, unosił się tuż przy głowie pokusy.
         Ich, dość niezwykły, duet wciąż wzbudzał zainteresowanie mieszkańców miasta. Niektórzy posyłali w ich stronę nieufne spojrzenia, jednak ci, którzy kojarzyli piekielną z jej piekielnie dobrymi występami, okazywali jedynie ciekawość. Właściwie, część z nich naiwnie sądziła, iż Ayeesha jest zwykłą ludzką kobietą, a jej rogi i szarawe zabarwienie skóry - to tylko część charakteryzacji. I w zasadzie trudno było ich winić za takie myślenie, gdyż pokusa jak dotąd nie wykonała żadnych podejrzanych ruchów, które mogłyby nieść ze sobą poczucie zagrożenia, za to jej Sztuka niosła ze sobą cały kalejdoskop emocji, poruszających serca prostych mieszczan. Musiała przyznać, że ją to bawiło; to, jak łatwo przyszło jej manipulować ludźmi i jak daleko sięgał ich mechanizm wyparcia. Mogłaby stanąć na scenie i oznajmić wprost: “Jestem pokusą” - a i tak znalazłyby się jednostki, które nie przyjęłyby tego do wiadomości. To czyniło jej zadanie znacznie łatwiejszym.
         Oczywiście, piekielna nie mogła zapomnieć o tym, kim naprawdę była i stracić czujność. Była niebezpieczna, tak jak i istniały istoty niebezpieczne dla niej. Dopóki ludzie postanowili ją tolerować, mogła sobie pozwolić na swobodę ruchów, jednak gdyby w okolicy pojawił się jakiś palladyn czy anioł z poczuciem misji, zapewne zrobiłoby się znacznie mniej przyjemnie. Kilka razy Ayeeshy zdarzyło się natknąć na niebian, nigdy jednak nie doszło między nimi do bezpośredniej konfrontacji, w związku z czym pokusa nie była pewna czy potrafiłaby wyjść z takiej sytuacji bez szwanku. I niekoniecznie chciała empirycznie to sprawdzać.
         Na razie jednak na horyzoncie nie było widać żadnego zagrożenia.
         - No więc jaki mamy plan? - spytał Lear, gdy spostrzegł, że jego towarzyszka obrała kierunek na posiadłość dhampira, którego imię widniało na pergaminie ze zlecenia.
         - Wejść do środka i zagaić rozmowę - Ayeesha uśmiechnęła się tajemniczo.
         - …To wszystko? Chcesz sobie wejść, jak gdyby nigdy nic, i zaciukać hrabiego?
         - Na uśmiercanie przyjdzie odpowiednia pora. - Przesadny akcent na drugie słowo. - A w kwestii wejścia, owszem, zamierzam wejść. I mam na to odpowiednią strategię.
         Czaszka westchnęła.
         - Tego się właśnie obawiałem… Znowu będę się musiał za ciebie wstydzić.
         - Otóż nie tym razem, mój drogi. Zamierzam ci tego oszczędzić, a przy okazji zadbać o to, byś nie zrujnował całego przedsięwzięcia - to mówiąc, piekielna chwyciła Leara w dłoń i, nim ten zdążył zaprotestować, schowała go do sakwy.
         Nie potrzebowała jego ironicznych uwag, które tylko tworzyłyby niepotrzebne zamieszanie.

         Po dłuższym spacerze ulicami Demary, Ayeesha dotarła pod bramy posiadłości. Przygładziła ręką włosy, by żaden niesforny kosmyk nie psuł jej idealnego wizerunku, po czym dostojnym krokiem podeszła do dwóch pilnujących owej bramy strażników. Byli w podobnym wieku, na ludzkie oko jakieś czterdzieści wiosen, na skali urody plasujący się gdzieś w okolicach przeciętności. Obaj niżsi od niej. Kobieta widziała ich spojrzenia, którymi obdarzyli jej osobę; wyczuwała, w jakich tematach oscylowały ich myśli i wiedziała, że gdyby tylko chciała, mogłaby wykorzystać atrakcyjność na swoją korzyść, jednak nie zamierzała z tym przesadzać. Ludźmi można było manipulować na różne sposoby, nie tylko za pomocą pożądania, choć to w przypadku pokusy zazwyczaj było najbardziej efektywne. Obdarzyła strażników odsłaniającym zęby uśmiechem; jeden z nich przełknął ślinę nerwowo, zaciskając dłoń na trzymanej weń halabardzie.
         - Pani godność i cel wizyty? - odezwał się drugi.
         - Ayeesha Hamlette. Wędrowna artystka oraz dzisiejsza towarzyszka lorda Van Darena.
         - W rozkazach pana nie było mowy o żadnych gościach. - Strażnik zmarszczył brwi.
         - Ach, to zupełnie niedawna sprawa. - Z ust pokusy wydobył się starannie artykułowany chichot: delikatny, niewinny, nieco zalotny. - Spotkawszy mnie na mieście, lord zachwycił się mą sztuką i poprosił, bym umiliła mu dzisiejszy wieczór. - Subtelny ruch dłoni wzdłuż obojczyka i spuszczenie wzroku, jak przystało na zawstydzoną panienkę.
         Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego. Ayeesha słyszała, jak w jego myślach trwa walka między przebudzonym hormonami rycerzem, a ostrożnością podwładnego, podpowiadającą mu, że rogate kobiety to nic dobrego. Drugi ze strażników, jakby dopiero teraz się przebudził, szturchnął kompana łokciem.
         - To ta dziewka, co na rynku dziwowiska robi. Moja stara mi gadała, że widziała jedno i kazała mi się trzymać z daleka, by mi przypadkiem jaka niecnota do głowy nie przyszła i żebym dołem myśleć nie zaczął… To żem się bał, że jak zobaczę, to ogłupnę. Ale widać nie taki diabeł straszny, jak go malują.
         - Ale tak bez zapowiedzi, bez glejtu…
         - Artystom ta glejtu nie potrzeba. Wszyscy wiedzą, że lord to nie-cienias sztuki.
         - Mecenas...
         - No, a com powiedział! Sztukę lubi, to i artystom gościny nie odmawia, co dopiero tak urodnym jak panienka.
         Zdawać by się mogło, iż sakiewka przy pasie kobiety drgnęła, jednak ona sama nie przywiązywała do tego najmniejszej wagi i skinęła głową na ten pospolity komplement. Już wiedziała, że ma tych mężczyzn w garści.
         - Myślę że lord, jako dżentelmen, nie każe tkwić na progu damie przybyłej z wizytą. - Uśmiechnęła się raz jeszcze.
         - Absolutnie - zgodził się bardziej nieufny mężczyzna, tym samym ogłaszając kapitulację. - Niech zatem panienka wejdzie i rozsiądzie się w głównym holu. Lord Van Daren powinien niebawem wrócić do posiadłości, proszę na niego zaczekać.
         - Tak zatem uczynię, dziękuję panom.
         Skłoniwszy się lekko, piekielna ominęła strażników i skierowała się do największego z budynków. Nie zamierzała jednak czekać w wyznaczonym miejscu. Podążając za subtelną ścieżką feromonów, po chwili zamknęła za sobą drzwi do komnaty sypialnej lorda. Rozejrzawszy się niespiesznie po pomieszczeniu, podeszła do stojącej w kącie otomany i spoczęła na niej w charakterystycznej dla niej pozie, która mimo wyszukania, sprawiała wrażenie niedbałej - co oczywiście było zamierzonym przez pokusę efektem. Wyjęła też z sakwy czaszkę, która niemal od razu zawisła nad oparciem sofy.
         - Przyznaję, jak na ciebie, było to niezwykle skromne wejście.
         - To było zaledwie preludium. Prawdziwa symfonia dopiero się zacznie.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Kto wie jakie dalsze plany miała pokusa - względem lorda, długu i może... tak, względem dwóch panienek które znajdowały się zastraszająco blisko jej tajemniczej osoby. W tej samej posiadłości, kilka ledwie korytarzy dalej. Ciężko też przewidzieć co by je spotkało, gdyby owe tajemnicze plany względem ich wybawcy zostały zrealizowane. O to jednak, dziwnymi zrządzeniami losu, nie musiały się martwić. Niczego nieświadome, a może ledwie wyczuwające zagrożenie grały dalej, ćwicząc przypodobywanie się się gustom bogacza, kiedy Ayeesha czekała. Czekała cierpliwie, z mniej cierpliwym Learem u boku i w akompaniamencie jego ciętych uwag. Może nawet dosłyszała melodię skrzypiec i upojne dźwięki harfy. Kilka minut, kilkanaście, jakiś ruch, przerwa, wyprawa po ciastka, powrót do pokoju... i trójka artystów mogłaby się spotkać.

Nie tym razem.

Van Daren miał poza głową na karku i całkiem miłym usposobieniem dość niezwykłą przypadłość - paskudne wręcz szczęście. I teraz postanowiło go ono nie opuszczać. Nim powrócił do posiadłości, a nawet nim jego dwie amnezyjne panienki zdążyłyby zostać skuszone piekielnymi sztuczkami, coś roziskrzyło się nad ciałem pokusy. Obok, pod spodem, z każdej strony; chrzęst magicznych wyładowań, których nie potrafiła rozpoznać. I nim mogła zareagować, zrozumieć co się dzieje, obca magia wciągnęła ją i Leara pozostawiając sypialnie pustą, z nikłym jedynie posmakiem ich obecności odciśniętym w świecie aur.

Ich niedoszła ofiara mogła już beztrosko wejść do domu i swojej sypialni.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości