Demara[Obrzeża Demary] Mogę go pogłaskać?

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

[Obrzeża Demary] Mogę go pogłaskać?

Post autor: Natasha »

        Demara była chyba pierwszym miastem, w którym nie było aż takiego zapotrzebowania na opiekunki do małych dzieci, jak Natasha się spodziewała. Okazało się, że większość kobiet zostaje w domu ze swoimi pociechami, a gdy już zdecydują się wrócić do pracy, to dzieci są już w wieku szkolnym. W mieście były tylko dwie szkoły i Roscoe odwiedziła obie, przedstawiając się i swoje kwalifikacje. Dyrektor jednej z placówek niespecjalnie współpracował, a zdaniem nordyjki nie znał też specjalnie swoich uczniów. Będzie musiała do tego tematu podejść z innej strony.
        Druga szkoła była bardziej obiecująca, a pracująca tam dyrektorka powitała dziewczynę z otwartymi ramionami. Również przyznała, że niewiele jest młodszych dzieci i chwilowo przebywają w domach lub są dołączone do grup starszych dzieci; obie kobiety uznały, że akurat to wyjdzie maluchom na korzyść. Panna Moore, bo tak nazywała się dyrektorka, obiecała jednak być z Natashą w kontakcie i gdyby tylko miała wakat to się do niej odezwie. Dziewczyna zostawiła więc swoje dane i adres, pod którym można ją znaleźć.
        Tymczasowo wynajęła pokój w kamienicy, gdzie mieszkało jeszcze kilku innych lokatorów. Na razie miała przyjemność poznać tylko jedną dziewczynę, która mieszkała nad nią i jeszcze tego samego dnia, gdy Nat się wprowadziła, szatynka zapukała do jej drzwi, by uprzedzić, że może czasem hałasować. Okazało się bowiem, że to młoda bardka i czasem zdarza jej się grać na skrzypcach również w pokoju, ale obiecała cichnąć po pierwszym walnięciu kijem od szczotki w sufit. Dziewczyny szybko złapały wspólny język.
        Drugim lokatorem, który przeszedł się sam przedstawić, był młody chłopak, studiujący na demarskim uniwersytecie. Z miejsca zaproponował dziewczynie zwiedzanie miasta, jeszcze tego samego wieczoru, a Natasha, chociaż podejrzewała, że to bardziej próba podrywu niż chęć niesienia pomocy nowej lokatorce, chętnie się zgodziła. Mieć mapę miasta, a wiedzieć, jak się po nim poruszać, to dwie zupełnie różne kwestie. Poza tym Scott wydawał się naprawdę sympatyczny i nawet gdy dzień zakończyli na kilku drinkach w barze, a później pożegnała się z nim na progu pokoju, nie wydawał się rozczarowany. To dobrze wróżyło.
        Tamten dzień, poza dwiema nowymi znajomościami, zaowocował również potencjalną możliwością pracy. Gdy spacerowała ze Scottem po demarskich ogrodach, dotarli aż do ich krańca, gdzie rozciągała się ogromna posiadłość. W jej centrum zakorzenił się stary dworek, wyjątkowo jednak zadbany i sprawiający przyjazne wrażenie. Straż przy bramie już mniej, jednak przez pręty Natasha dostrzegła biegającą po podwórzu dziewczynkę, najwyżej siedmioletnią. O tej godzinie mała powinna być w szkole, więc prawdopodobnie miała guwernantkę w posiadłości. Jednak widok wesołej dziewczynki z kruczoczarnymi lokami tak zapadł Natashy w pamięć, że postanowiła wybrać się tam następnego ranka. W najgorszym razie ją wyrzucą, wielkie mecyje.
        Przede wszystkim jednak, należało zrobić dobre wrażenie. Jeśli chciała znaleźć pracę w takim miejscu, nie mogła pójść tam ubrana jak obieżyświat. Z samego rana poszła więc piętro wyżej i zapukała do znajomej bardki. Nic tak nie wywoływało uśmiechu u człowieka, jak inny uśmiech. Anastazja zaś zdawała się uśmiechać zawsze.
        - Cześć! Jestem za głośno?
        - Nie, skąd. Ja… chyba potrzebowałabym twojej pomocy.
        - Jasne, wchodź! Co się dzieje? – Szatynka zamknęła za nią drzwi i w znajomym dla wszystkich dziewcząt odruchu pozbierała szybko walające się gdzieniegdzie ubrania, by wrzucić je szybko do szafy.
        - To trochę głupie… wiem, że dopiero wczoraj się poznałyśmy…
        - Och, daj spokój, o co chodzi?
        - Kojarzysz posiadłość za ogrodami? – zapytała Natasha, a widząc, jak Anastazja widocznie zachodzi w głowę dodała: - Taki stary dworek, otoczony murem, straż przy bramie?
        - Aaa… no, coś tam jest. To prawie za miastem, to nie zwracałam uwagi – powiedziała i machnęła ręką. – A co?
        - Możliwe, że udałoby mi się tam znaleźć pracę, jako opiekunka. Tylko cholera nie mogę tam iść tak ubrana, a nie chcę robić jakiś wielkich zakupów dopóki nie będę pewna czy warto i…
        - Jasne, nie musisz wyjaśniać, nie ma sprawy! Zaraz ci coś pożyczę – zawołała wesoło, odwracając się w stronę szafy, a Natasha odetchnęła z ulgą.
        - Co sądzisz? – Anastazja odwróciła się z jasnofioletową sukienką z wielkim dekoltem ozdobionym białą koronką. Zaraz też parsknęła śmiechem na widok miny blondynki. – Coś skromniejszego?
        - Zdecydowanie. – Nat odetchnęła z ulgą. – Słuchaj, naprawdę nie chcę robić problemu, jakbyś mi tylko koszulę jakąś pożyczyła, to już bym nie wyglądała, jak łazęga.
        - Na pewno nie chcesz sukienki? Skoro idziesz do jakiegoś tam dworku to tam na pewno wszystkie damy noszą kiecki – zakpiła bardka, poruszając znacząco brwiami i Nat się uśmiechnęła.
        - Jestem pewna. Nie chodzę w sukienkach, więc nie będę im dawać mylnego wrażenia.
        - Aha. Dobra, przymierzaj tę - powiedziała, rzucając jej jedwabną koszulę.
        - Jeju, jaka ładna!
        - No nie? Ładnie ci będzie w granacie.
        - To naprawdę nie problem?
        - Ależ skąd – mruknęła Anastazja, nurkując w szafie i zaraz rzucając coś w jej stronę. - Masz gorset.
        - Nie, dzięki, nie noszę.
        - To co, kamizelkę założysz na tę koszulę? Będziesz wyglądała tak samo.
        - Ale jak mam gorset to mi się jeszcze bardziej tyłek powiększa – zamarudziła zawstydzona Nat, ale bardka tylko prychnęła.
        - Bzdury pieprzysz, zakładaj. I rękawy ładnie podwiń. No. Chustkę zdejmij.
        - Ale…
        - No proszę cię, koszulę zmieniasz a idziesz z chustką jak praczka.
        - Hej! Ja lubię tę chustkę! Wcale nie wyglądam jak praczka… - mruknęła Nat, niepewnie poprawiając materiał, gdy nagle brutalnie zdjęto jej go z głowy. Przez opadający na oczy blond lok, zerknęła groźnie na sąsiadkę. Ta zaś bez najmniejszej trwogi, wrzuciła jej chustę do szafy.
        - Oddam ci, jak mi oddasz koszulę! I daj mi później znać, jak poszło!

        - Pani w jakiej sprawie?
        Strażnik przed bramą spoglądał na nią wzrokiem tak obojętnym, że zniechęcał bardziej niż halabarda w jego ręce czy żelazna brama za plecami.
        - W sprawie pracy – odparła Nat, pewnym siebie głosem i trzymając prostą postawę. Wątpiła, by strażnikom mówiło się o wszystkich, którzy mogą pojawić się w posiadłości, więc wystarczyło udawać, że się jest zaproszonym. Chyba.
        Mężczyzna przyglądał jej się jeszcze chwilę, po czym zerknął kontrolnie na swojego towarzysza, który wzruszył lekko ramionami. Bingo!
        - Proszę kierować się żwirowaną ścieżką i w prawo wzdłuż muru budynku. Wejście dla służby jest kilka kroków za młodym klonem.
        - Dziękuję panu uprzejmie! – Nat dygnęła dziarsko i przeszła przez uchyloną dla niej nieco bramę.
        Żwir chrupał pod butami, a dziewczyna nerwowo poprawiała gorset, oglądając się odruchowo przez ramię i na tym samym przyłapując jednego ze strażników. Pomachała mu przyjaźnie, ale ten odwrócił się z powrotem, znowu udając marmurowy posąg.
        Droga dłużyła się niesłychanie, a szmer ścieżki pod butami wydawał się bezczelnie głośny. Nikogo jednak w okolicy nie dostrzegała. Na los, miała nadzieję, że ta dziewuszka to naprawdę córka mieszkańców, a nie jakiś gość. Ale by się wygłupiła!
        Główne wejście kusiło niesłychanie. Żwirowany podjazd zataczał tu koło wokół klombu przepięknych czerwonych róż, a szerokie kamienne schody prowadziły na ganek. O ile gankiem można nazwać kamienną werandę z kolumnami i dwuskrzydłowymi drzwiami. Jej zasób słownictwa stał się nagle bardzo ograniczony. Posłusznie jednak minęła główne wejście i skierowała się po cienkiej ścieżynie wokół dworku, wkrótce napotykając wspomniany klon, a za nim ganek. Już taki normalny! Zastukała, najpierw cicho, a później nieco głośniej.

        Jeśli strażnik był skonsternowany, to służba dosłownie gruchnęła plotką. Natashę najpierw powitała kucharka, wypytując o to samo i więcej. Później zaprowadziła ją do kamerdynera, a ten do głównego zarządcy, podczas gdy dziewczyna stawała się już coraz mniej pewna siebie. Wtedy jednak oznajmiono jej, że chociaż nikt żadnego ogłoszenia nie dawał, pan tego domu zgodził się z nią zobaczyć.
        Czekała więc teraz w… bibliotece chyba, łakomym wzrokiem wodząc po setkach książek, gdy nagle otworzyły się drzwi. Nat zerwała się z sofy, poprawiając koszulę i włosy, które sypały się po ramionach, do czego zupełnie nie była przyzwyczajona.
        Mężczyzna, który wszedł do komnaty mógł mieć koło czterdziestu-paru lat, może więcej, ale wyglądał bardzo dobrze. Wyprostowany, dobrej budowy, nie jakieś liche chuchro, brunet, chociaż lekko szpakowaty. Nawet miły dla oka, chociaż spojrzenia nie miał już takiego miłego, zerkając na nią chłodno.
        - Pani…
        - Panna. Natasha Roscoe McKenzie, miło mi poznać – przedstawiła się dziewczyna, wyciągając rękę. Mężczyzna spojrzał na jej dłoń lekko zaskoczony. Nie nadstawioną do całowania, a do uścisku. Z pewnym wahaniem uścisnął więc dłoń dziewczyny.
        - Charles Drummond – przedstawił się, gestem wskazując, by usiadła. Natasha zajęła swoje wcześniejsze miejsce, a gospodarz rozsiadł się na sofie naprzeciwko, zakładając nogę na nogę i splatając dłonie na udzie.
        - Podobno jest tutaj pani… panna – poprawił się zaraz, mrużąc lekko oczy – w sprawie pracy, zgadza się?
        - Tak – odparła Nat, nieco mniej pewnym siebie głosem. Oboje wiedzieli, że żadnego ogłoszenia nie było. Charles Dummond okazał się jednak mniej straszny niż sprawiał wrażenie i zaraz uśmiechnął się lekko.
        - Ma panna plus za determinację i pomysłowość. Na panny szczęście nie uznam tego za podstępne wtargnięcie. Proszę mi powiedzieć, o jaką pracę chodzi?
        - Opiekunki – wypaliła od razu Nat, a Charles uniósł wysoko brwi, dziewczyna więc postarała się wyjaśnić wszystko zanim jej przerwie. – Przechodziłam wczoraj ogrodami i zobaczyłam bawiącą się tu dziewczynkę, około siedmioletnią, o pięknych, kruczoczarnych włosach – opowiadała Natasha z lekkim uśmiechem. – Musi pan wiedzieć, że wprost uwielbiam dzieci, a chociaż w mieście pojawiłam się niedawno, zdążyłam odwiedzić już obie szkoły w poszukiwaniu pracy, niestety bezskutecznie. A że dziewczynkę spostrzegłam w porze, w której powinna być w szkole, uznałam że pobiera lekcje w domu. A w takim wypadku chętnie będę się nią zajmować, gdy guwernantka nie prowadzi z nią zajęć, lub gdy będzie niedysponowana. Lub, kiedy będzie potrzeba – dodała szybko i umilkła.
        - To była bardzo wyczerpująca odpowiedź – powiedział gospodarz, wbijając w nią spojrzenie. Natasha dopiero teraz zorientowała się, że nie jest ono nieprzyjazne, ale zdaje się takie przez stalowoszare tęczówki. – Dobrze panna dedukuje. Ta dziewczynka to moja córka, Bonnie, i rzeczywiście pobiera nauki w domu. Nie wydaje mi się, by demarski system edukacji był wystarczający – dodał już mniej przyjaznym tonem. – Guwernantki zaś nie posiada. A raczej posiadała kilka, jednak żadna z nich nie sprawdziła się moim, lub jej zdaniem. Musi panna wiedzieć, że Bonnie, chociaż w istocie siedmioletnia, jest nad wyraz rozwiniętą dziewczynką i jej zdanie traktuję poważnie.
        - To bardzo ważne – wypaliła Natasha i umilkła zawstydzona, wywołując nikły uśmiech Dummonda.
        - Posiada panna referencje? – zapytał, chyba raczej spodziewając się odpowiedzi, bo gdy Nat pokręciła niepewnie głową, on tylko skinął niedbale swoją.
        - Muszę to przemyśleć, proszę przyjść jutro. Miło mi było pannę poznać.
        - Wzajemnie! – odparła Natasha i odprowadziła wzrokiem wychodzącego mężczyznę. Miała chwilę by odetchnąć nieco swobodniej i ukradkiem poluzować gorset, gdy nagle pojawił się w komnacie zarządca.
        - Odprowadzę panienkę do wyjścia – powiedział.
        Natasha przebyła więc dokładnie tą samą drogą, tak samo podekscytowana, ale tym razem pozytywnie. Pożegnała się wesoło ze wszystkimi i ruszyła w stronę bramy. Kamerdyner i kucharka zerkali za nią przez okno.
        - Milutka – stwierdziła kobieta z zadowoleniem. Kamerdyner przechylił lekko głowę.
        - Byle nie za milutka, bo będzie więcej z nią problemu niż pożytku – mruknął i odszedł, a kucharka tylko prychnęła za nim. Faceci. Przecież to widać, że to aniołek!
        Natasha zaś już prawie biegiem dopadła do bramy, gdzie jeden z wartowników już uchylał skrzydło.
        - Będę znowu jutro! – zawołała, wciąż podekscytowana i oddaliła się niemal w podskokach, wywołując słabe uśmiechy na ustach mężczyzn.

        Do domu nie dotarła, była zbyt zaaferowana, by zamykać się teraz w pokoju; zaraz chodziłaby po ścianach! Ruszyła więc ogrodem, wdychając woń kwitnących krzewów i starając się jak najlepiej rozeznać w ścieżkach. Nie wypadałoby przecież zgubić się z podopieczną! A nie miała wątpliwości, że pan Dummond ją przyjmie. Jakby chciał odmówić to zrobiłby to od razu. Prośba by przyszła jutro była tylko na pokaz, była tego pewna!
        Podobnie jak tego, że opuściła już chyba ogrody i zapuściła się w park. Odwróciła się, zwracając uwagę, czy na pewno podąża główną ścieżką, po czym kontynuowała wędrówkę. Było wcześnie, a ona powinna poznać okolicę!
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Nim otworzył oczy...

        Pełen ludzi i zapachów rynek w Shari. Czarnowłosa piękność u jego boku. Dokazujący gdzieś obok Chibi i ta świadomość, że nie włóczy się po łusce bez celu, że nie jest w tym miejscu, pośród tych ludzi i zapachów bez znaczenia. Otóż z urodziwą kobietą u boku szukali inspiracji na przystrojenie swojego skromnego, acz niezwykle urokliwego gniazdka nieopodal tego miasta. Sielanka i beztroska - istny raj na ziemi. Pewnie każdy pragnąłby takiego życia. Sporo osób dałaby się pokroić, by tylko móc zwilżyć usta w takim szczęściu. Nawet tak marudny smok jak on musiał przyznać, że coś takiego byłoby całkiem miłą odmianą. Aczkolwiek nieco by pozmieniał tu i ówdzie. Jedną czarnowłosą piękność zamieniłby na przynajmniej cztery, skromne gniazdko na ponadczasową wieżę wypełnioną bogactwem po sam sufit, sielankę i beztroskę na święty spokój od wszystkiego, a tłum ludzi i zapachów na jakąś szybko odnawiającą się wioskę w okolicy, którą mógłby dla rozrywki raz po raz pustoszyć i pożerać wieśniaków wraz z bydłem za każdym razem jakby tylko zgłodniał, a na następny dzień zastałby tę samą wioskę w nienaruszonym stanie, tętniącą życiem jakby Jednooki nigdy nie wyżarł z niej połowy mieszkańców, a drugiej nie zabił dla własnej uciechy. To się dopiero nazywa życie!

        Marzenia jednak marzeniami, gdy rzeczywistość okazuje się być mniej chętną do współpracy w osiągnięciu tego typu szczęścia. Czemu? Wszędzie znajdzie się ktoś, kto chciałby zrealizować własne ambicje ubijając nękającego okolicę smoka. Taki już psi żywot ognioziejnej, skrzydlatej jaszczurki. Cóż począć...
        Jest jednak sporo plusów w braku możliwości zagrzania miejsca na dłużej niż do pierwszego przeraźliwego krzyku jakiejś chłopki, której krowa zaczyna się unosić nagle w powietrze porwana przez cuchnący siarką obłok dymu, gorącego jak same Piekielne Czeluści. A może nawet gorętszego? Pierwszym plusem jest niewątpliwie fakt, że nie stoi się w miejscu, więc zawsze coś się dzieje. Drugim jest możliwość zwiedzania świata, a ten przecież niemalże co sto lat zawsze wygląda inaczej. I chyba najważniejsze w tym wszystkim jest to, że można podejrzeć jak zmieniają się istoty dzielące z nim ten świat. Wróg przecież nigdy nie śpi, a sam Jednooki przez całe swoje życie naliczył, że broń jaką posługiwali się ludzie, metody odbierania życia, jak i lista stworzeń na jakie ci polowali dla rozrywki bądź bogactwa, czy zabijali w imię własnej, małostkowej idei zmieniła się przynajmniej tyle razy, co on miał łusek na głowie. Każdego coś byłoby w stanie zaciekawić gdyby zaczął wymieniać, ale z drugiej strony jest tego zbyt dużo by komuś rzeczywiście chciało się to przeliczyć.
        Właśnie był na jednym z takich rekonesansów, czy tam jak kto woli wycieczce krajoznawczej... choć może bardziej po prostu wycieczce, bo jakby nie patrzeć nie wiele zwiedzał okolicę, sporadycznie przeszedł się z jednej karczmy do drugiej, napił się, spuścił komuś łomot, za który mógł czasem coś zarobić u karczmarza "za fatygę", po czym odchodził na miasto i po prostu rozpływał się w ciemnościach. Ostatnio też był w sumie bardziej rozleniwiony i ospały, ale czemu się dziwić jak zaczęło zawiewać chłodem, a ten nigdy gadom nie służył, już szczególnie tym wyjątkowo ciepłolubnym.
        Z tego tez powodu przygodowe życie Rivera sprowadzało się raczej do spania, sporadycznego, bliższego poznania się z miejscowym miodem pitnym i znów spania. W prawdzie mógłby użyć swojego wewnętrznego ognia, by nie musieć być zależnym od panujących obecnie warunków atmosferycznych, ale czego się wysilać, jak i tak na jedno wyjdzie? Wtedy co prawda nie będzie ospały z zimna i naturalnych mechanizmów fizjologicznych, a bardziej fizycznie wykończony, ale śpiący będzie tak czy tak. A nie starając się dogrzać magią przynajmniej się nie namęczy. Nikt nie lubi zbędnego wysiłku fizycznego.

        I tak właśnie River drzemał sobie w najlepsze w jednym z demarskich parków na obrzeżach miasta. Nawet nie zbudził się, gdy zleciał z ławki, gdy obściskiwał się z czarnołuską pięknością w swoim śnie. Sen na świeżym powietrzu jest bardzo zdrowy i pożyteczny! Raz, że w ciepłych powiewach słońca można zaoszczędzić na zużyciu własnej energii zapobiegającej, by zimnokrwiste (choć w żyłach Jednookiego płynęła lawa) ciało się całkiem nie wyziębiło, dwa ciężko będzie komukolwiek wyczuć ile gad wpił poprzedniej nocy i nim wznowi swoją karczemną przygodę kolejnej nocy, będzie już całkiem wywietrzony i odświeżony. Choć to ostatnie tylko pozornie.
        Najbardziej jednak był w tym wszystkim poszkodowany Chibi. Wstał z pierwszymi promieniami słońca, pełen energii i chęci do nowych przygód, choć pusty brzuszek skutecznie tłumił entuzjazm białego stworka. Dobrą godzinę starał się dobudzić swojego łuskowatego przyjaciela, a gdy ten spadł z ławki i jedynie głośniej zaczął chrapać, naburmuszony futrzak postanowił dać mu póki co spokój i samemu poszukać sobie czegoś do jedzenia.
        Odbiegł dumny z siebie, że podjął mądrą decyzję, na dobrą odległość jednego sznura od śpiącego, białowłosego mężczyzny, lecz zatrzymał się nagle i odwrócił w jego stronę. Smok również będzie głodny jak się obudzi, więc i jemu wypadałoby przynieść coś do jedzenia, ale... łapki Chibiego były małe i nie dałby przez to rady przynieść tyle jedzenia, że obaj by się najedli. Wątpił by sam Jednooki się najadł, gdyby zwierzak oddał mu i swoją porcję.
        Powrócił do mężczyzny, kręcił się chwilę przy nim i szarpał, to za płaszcz, to za skromną torbę podrożą. Nic jednak nie był w stanie przyjacielowi na moment zabrać, by móc napakować do tego jakiegoś pożywienia i wygodnie dostarczyć je pradawnemu. Już chciał zrezygnować ze swojego genialnego pomysłu, gdy dostrzegł beztrosko sunący po trawie kapelusz smoka, w którego ucieczce pomagały delikatne podmuchy rześkiego wiatru. Zwinny zwierzak bez trudu pochwycił nakrycie głowy wulkanicznego jaszczura i uznając je za idealną torbę na "zakupy" wybrał się w stronę centrum, a zwłaszcza rynku, aby co nieco "pożyczyć" - jak to zwykle zwykł mu tłumaczyć River, zapewniał jednak zawsze z ręką na sercu, że oddadzą wszystko co pożyczyli. Stworek nie do końca rozumiał jak to się miało do "pożyczonego" jedzenia, mięsa, jabłek i tym podobnych, ale skoro River mówił, że oddadzą i nie ma się czym przejmować, to nie zamierzał się tym przejmować.
        Zarzucił kapelusz smoka na swoją bielutką łepetynkę, ciesząc się ze swoich niewielkich różków, bo dzięki nim ta część garderoby gada nie spadała mu na oczy i z zadowoleniem popędził na miasto.

        Nie trzeba chyba tłumaczyć, że jak smok coś pożycza, to raczej już nigdy nie oddaje. Poza tym sama definicja smoczego "pożyczania" oznacza bardziej "biorę co mi się żywnie podoba i kiedy mi się podoba". Nie trudno więc się domyślić, że "pożyczanie" jedzenia przez Chibiego, niezbyt się spodobało kilku kupcom z rynku i za wszelką cenę chcieli i odzyskać swoje towary i ukarać przykładnie zapchlonego rabusia.
        Chibi po pół godzinie uciekał ścieżkami parku przed czwórką jakiś chłopów, tak jakby go piekielne ogary goniły, a nie niewarci najmniejszej uwagi śmiertelnicy. Kilka razy zatrzymał się nawet przy Riverze i starał się go dobudzić, lecz bez skutku. Wulkaniczny jaszczur jedynie odepchnął zwierzaka od siebie ręką z niemal maksymalnie ukrytą w naciągniętym rękawie płaszcza i przewrócił się na drugi bok mamrocząc jakieś zbereźne teksty pod nosem. Maluch widząc, że nie może na smoka liczyć, wznowił swoją ucieczkę, omal nie wpadając pod nogi jakiejś przechodzącej tędy kobiety. Kapelusz, a zwłaszcza jabłka w nim się znajdujące, wypadły mu niestety przy tym z łapek, przez co przerwał swoją szaleńczą ucieczkę, gotów zająć się zbieraniem tego wszystkiego, lecz wściekli kupcy byli już tak blisko...
        Drogę zastąpił im kamienny mur tak nagle, że mężczyźni nie byli w stanie w porę wyhamować, by uniknąć zderzenia z przeszkodą. Chibi przestał się kryć między nogami kobiety i widząc swoją szansę, skoczył, zgarnął kapelusz i był już gotów rzucić się do wyzbierania jabłek, gdy nagle sobie uświadomił, że nie słyszy już donośnego chrapania.
        - Kto by pomyślał, że tutejsi kupcy tak klepią biedę, że prędzej zostawią swoje stragany bez opieki, niż odpuszczą jakiemuś pchlarzowi zabranie kilku jabłek - mruknął niby spokojnie i leniwie, jednakże głos miał twardy i niezbyt miły.
        - Jeśli masz z tym jakiś problem, to może weźmiesz odpowiedzialność za tego kundla, hę?! - warknął w stronę Jednookiego jeden z kupców, a zaraz zawtórowali mu pozostali. River zaczął się zastanawiać czy Chibi rzeczywiście zawinął owoce ze straganu kupcom, a nie już komuś kto sobie kupił owoce. Po świetlistym stworku był w stanie wszystkiego się spodziewać.
        Mężczyźni, już nie ważne czy sprzedawcy, czy jacyś rabusie, oburzeni tym, że sami dali się okraść, zaczęli zbliżać się w stronę ziewającego białowłosego. Tym razem drogi nie zastąpił mur, a kolce. Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, te ziemne stalagmity pokryły się jeszcze dodatkowymi ostrymi stożkami z łatwością gaszącymi cały gniew ścigających.
        - Jeśli z tym szczurem macie problem to jego się czepcie, nie przyzwoitych obywateli tego jakże pięknego miasta - polecił z nieukrywaną kpiną i w jednej chwili obie przeszkody zniknęły.
        Mur odsłonił Chibiego zbierającego w pośpiechu jabłka do kapelusza. Szybko ogarnął go strach, gdy jedna z łapek zapadła się mu nagle w grząskim piachu, z którego nie mógł jej wyciągnąć.
        - Nie zatłuczcie go tylko, bo martwy niczego się nie nauczy. Po razie od każdego i wydaje mi się, że będziecie kwita - zaproponował przechodząc obok wszystkich, idąc w stronę zwierzaka, który utknął w ziemi za sprawą magii.
        Kiedy stanął przy nim, nie zwrócił uwagi na to, że kilka niepozbieranych jeszcze jabłek zmieniło się w placek pod jego butem. Jednooki schylił się i wyrwał z białych łapek swój biały kapelusz. Otrzepał go z kurzu i machnął do wszystkich uczestników tej sytuacji ręką, w geście pożegnania nawet się za nimi nie oglądając.
        Poszedł w swoją stronę z rękami w kieszeni, ignorując szamoczącego się i skomlącego za nim przeraźliwie zwierzaka, którego skowyt brzmiał prawie jak histeryczne z przerażenia łkanie.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Ma pracę! No, prawie. Ale prawie na pewno! Och, była taka podekscytowana. Szkoda, że Bonnie nie kręciła się nigdzie po posiadłości, chętnie obejrzałaby małą z bliska. Chciała wiedzieć, na co mniej więcej się przygotować. Wyglądała na radosne dziecko, a te rzadko są problematyczne, no ale wiadomo. Zdarzają się diabełki. Ale nie było jeszcze takiego, którego Nat by nie okiełznała i nie ukochała!
        Energia więc ją rozpierała. Najchętniej by w coś pograła albo popływała... Właściwie mogła wrócić do domu, może Anastazja dałaby się gdzieś wyciągnąć. Ale wtedy Natasha nie mogłaby wziąć udziału w wydarzeniach, które miały zaraz rozegrać się pod jej nosem. A gdyby mogła wybierać, za nic nie chciałaby na to pozwolić. Chociaż z początku lekko spanikowała.
        Bo coś białego i puchatego przemknęło jej między kostkami, a wtedy pisnęła, odruchowo odskakując w bok, święcie przekonana, że właśnie przebiegł koło niej pies. Ale wciąż jeszcze w szoku, przyglądała się pędzącemu stworkowi, który biegł na tylnych nóżkach, w przednich niosąc wypełniony czymś kapelusz. Niestety wystraszyli siebie nawzajem i małe, białe stworzonko z wrażenia aż rozsypało zawartość swojego „koszyka”. Jabłka pokulały się łagodnie w zielonej trawie, nieświadome toczącego się wokół zamieszania. Natasha miała odruch, by się schylić i pomóc zwierzakowi, ale jej uwagę dopiero teraz zwrócili nadbiegający mężczyźni, zdecydowanie niezadowoleni.
        Szybko powiązała fakty i aż prychnęła pod nosem, stając pomiędzy zwierzakiem, który chętnie schował się za jej butami, a kupcami, gotowa rozprawić się z każdym po kolei. Mało mają w życiu problemów, że takie słodkie żyjątko ścigają, bo parę jabłek zwinęło? Tylko pogratulować takich zmartwień. Momentalnie się rozgniewała. A po chwili prawie dostała zawału.
        - O czarna cholera!
        Nat odskoczyła w tył, niemal potykając się o zwierzaka, gdy prawie przed samym nosem wyrósł z ziemi mur. Mur! Była tak zdezorientowana, że stała jak kołek, podczas gdy futrzak biegał wokół, zbierając swoje zguby. Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała kolejny głos, dla odmiany spokojny. Odruchowo i kompletnie bezsensownie spojrzała w stronę muru, jednak nawet rozmowę kiepsko słyszała, a co dopiero mówić o próbach obejścia przeszkody i podglądania.
        Korzystając jednak z tego, że mężczyzna odwrócił uwagę napastników, przykucnęła i pomogła zbierać jabłka, ostrożnie podsuwając je do białego stworka, by go nie przestraszyć. Ręka świerzbiła ją by tę chodzącą puchatość pogłaskać, ale nie chciała go spłoszyć. Wciąż nawet nie wiedziała czym jest. Podniosła gwałtownie głowę, gdy mur zniknął, odsłaniając mężczyzn, w tym jednego białowłosego, spokojnie odchodzącego od całej tej sytuacji. Jego ostatni komentarz sprawił jednak, że dziewczyna zmrużyła groźnie oczy, łypiąc na wrednego typa. Ten, jakby jej nie widząc, schylił się przy zwierzaku i zabrał mu kapelusz, odchodząc w swoją drogę, podczas gdy maluch rozpiszczał się na dobre. Natasha zareagowałaby, ale wciąż miała na głowie pozostałych mężczyzn, wciąż uparcie chcących dorwać małego złodziejaszka. Umyślnie stanęła między nimi a zwierzakiem.
        - Z drogi panienko – mruknął jeden z nich, ledwo zaszczycając dziewczynę spojrzeniem i skupiając się bardziej na tym, co było za nią.
        - Nie sądzę – odpowiedziała Natasha pewnym siebie głosem. – Odwalcie się od zwierzaka.
        - Bo co? Może panienka w zmowie? - dorzucił, a dziewczyna wywróciła oczami.
        - Jasne, razem obalimy rządy na Łusce. Spadówa - fuknęła.
        - A za towar kto nam odda, hę? – odezwał się drugi, ale dziewczyna ze znużeniem sięgała już do sakiewki.
        - Ile?
        - 10 ruenów – rzucił zaraz ten pierwszy, czując biznes. Natasha podniosła na niego powątpiewające spojrzenie.
        - Jestem beznadziejna w handlu, ale jeszcze wiem, co ile kosztuje. Macie i zostawcie zwierzaka – powiedziała i rzuciła w stronę każdego ruenem.
        Dwóch mężczyzn złapało monety w locie, jeden musiał szukać jej w trawie. Żadnemu z nich takie zachowanie się nie spodobało, Nat wolała więc dobitniej uciąć temat.
        - Odejdźcie, albo narobię rabanu. Nie sądzę by straż zastanawiała się długo po czyjej stronie jest racja: wołającej o pomoc dziewczyny czy trzech oprychów.
        Głos i postawę miała na tyle pewną siebie, że mężczyźni przez chwilę stali niepewnie, z gniewem wpatrując się w samozwańczą obrończynię złodziejaszka. Żaden jednak nie miał na tyle tupetu, by podnieść rękę na kobietę, zwłaszcza po takiej groźbie. Czy im się to podobało czy nie, miała rację. Lepiej będzie dorwać później tego białowłosego.
        - Panienka niech pilnuje lepiej stwora – rzucił jeden z nich na odchodne, a Natasha powstrzymała prychnięcie. Pochorowałby się, samiec alfa, jakby nie miał ostatniego zdania.
        Gdy tylko napastnicy odeszli kilka kroków, blondynka momentalnie odwróciła się w stronę zwierzątka, które piszczało, jakby ktoś je ze skóry obdzierał.
        - No już, cicho maluszku – mruczała uspokajająco, ostrożnie gładząc miękkie futerko, gdy nagle zorientowała się w sytuacji.
        Zgrzytnęła zębami i wciąż w kuckach podniosła wzrok, odnajdując spojrzeniem odchodzącego mężczyznę. Tego, który jednocześnie skutecznie powstrzymał agresorów, by później zachować się jak ostatni cham. Gniew ulotnił się z niej szybko, a na ustach dziewczyny zagościł krótki, złośliwy uśmieszek, gdy skutecznie teleportowała kapelusz białowłosego dupka na szczyt pobliskiego drzewa. Nie czekała, aż ten zorientuje się w sytuacji, tylko zajęła się uwięzionym zwierzakiem.
        - Ciii… - nuciła, szybko rozgarniając piach, momentami niemal zdzierając knykcie na twardej już ziemi. Tajemniczy zwierzak łapki miał jednak krótkie, i już po chwili wystrzelił jak z procy, robiąc wokół niej triumfalne kółko. Dziewczyna uśmiechnęła się i już śmielej pogłaskała dziwne zwierzątko, przyglądając mu się z zafascynowaniem.
        - To chyba twoje, hm? – zapytała, podsuwając jedno z jabłek do malucha.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Może w innych okolicznościach sam dałby zwierzakowi dyscyplinarną nauczkę, może by mu jednak odpuścił. To zależało jednak od sytuacji i nastroju smoku, a w obecnej nie był zbyt zadowolony. Zwłaszcza, że Chibi bez pytania ruszał JEGO KAPELUSZ! Mało tego! Dotykał go swoimi brudnymi łapkami! I gdzie smok teraz wyczyści swoje ukochane nakrycie głowy? Jeśli bród nie zejdzie chyba wybebeszy zwierzaka i z niego zrobi sobie nowy. Była jeszcze niby kwestia tego, że został obudzony przed robotą i było to naprawdę wielkim przestępstwem, inaczej nie było by piosenki "Stary smok mocno śpi", o tym, że jak się go obudzi to wszystkich pozjada. W tym jednak przypadku największą zbrodnia było zawiniecie mu kapelutka i wynoranie go w piachu tylko dla tego, że Chibi miał za małe łapki, by wziąć więcej niż trzy jabłka. Skoro był taki sprytny, mógł ukraść od razu torbę z jabłkami albo osobno torbę i jabłka. Kapelusz służył do NOSZENIA, nie do PRZENOSZENIA różnych rzeczy i chyba będzie musiał małemu pokazać różnicę między tymi dwoma czasownikami.

        Z uporaniem się ze ścigającymi stworka, szukającymi zaczepki mężczyznami tak wspaniały smok jak Jednooki nie miał najmniejszego problemu. I nawet! Zdołał załatwić to dyplomatycznie, bez niepotrzebnej przemocy. No, a przynajmniej niepotrzebnej wobec bardziej humanoidalnych i bardziej rozumnych istot, niż jakiś tam pchlarz. Może dla kogoś mogło się to wydawać okrutne, ale choć Rivera bawiło krzywdzenie innych, zwłaszcza pomiatanie i upokarzanie białego stworka, okazał mu niemałą litość, zdając go na łaskę mężczyzn. W końcu ci mieli mniej siły, nawet razem wzięci niż tysiącletni smok, a już na pewno nie władali magią ognia, idealną do uczenia dyscypliny.
        Problem w tym wszystkim mogła stanowić ta dziewka, bo Jednooki wolałby, aby wszystko zakończyło się szybko, sprawnie i bez świadków. Co prawda jedna dziewucha nie powinna być przeszkodą dla rosłych chłopów, ale co jeśli i ją spiorą, a ona później pobiegnie do strażników z płaczem i do roli winnego swojego pobicia wytypuje również białowłosego?
        Zwolnił kroku wysłuchując jej wrzasków, nieudolnie zagłuszanych przez Chibiego rozpaczającego, że River go zostawił. Miała tupet, to musiał przyznać. Choć obrońców uciśnionych z proporcjonalną ilością odwagi do głupoty nie brakowało, przy jednoczesnym zaznaczeniu, że nie byli zdolni jakkolwiek zadziałać w jakimś konflikcie jak tylko siłą słowa. Czyli albo sama przy tym oberwie albo zwierzak jednak nie zostanie delikatniej potraktowany.
        Cóż... Bez niego życie w mieście dla Rivera było by dość trudne, a już na pewno kradzieże albo inne rozboje, przy których Chibi albo stał na czatach, albo odwracał uwagę prawdopodobnych kłopotów, jak na przykład strażnicy. No i najgorsze, że smok musiałby zacząć robić wszystko sam. To już był problem, bo jak tu zmuszać się do wysiłku, gdy zima nadchodzi i gadom, a przynajmniej mu już nie za wiele chce się robić, jak tylko zapaść w letarg i poczekać na cieplejszą porę roku.
        Dość szybko przestał się przejmować tym co się dzieje za nim, ziewnął przeciągle, mlasnął kilka razy przecierając dłonią jedyne oko w zaspanym geście i wznowił marsz przed siebie. Musiał się napić i znaleźć nowe zlecenie na noc, wątpił by chcieli go znów przyjąć do ochrony w karczmie, z której wczoraj wywalał awanturujących się klientów. Z początku szło nieźle. Mógł nawet dopijać to czego nie zdążyli wypić wywaleni i było ciepło, więc nie łapała go senność, ale... wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Zwłaszcza jeśli przez przypadek wywalisz awanturującego się właściciela karczmy w jego własnej karczmy. No co on poradzi, że praktycznie wszyscy tutaj wyglądają tak samo tylko cuchną inaczej!
        W pewnym momencie, nim zdołał zniknąć na zakręcie stało się coś dziwnego. Poczuł dziwne, energetyzujące mrowienie, które bez problemu mógł przypisać do użycia przez kogoś magii, a później to jak figlarny wiatr smaga czubek jego głowy. Uniósł dłoń w górę i zaczął obmacywać swoją łepetynę. Nim się zorientował, że jego kapelusz zniknął, Chibi ganiał już wesoło wokół dziewczyny.
        Był radosny z tego, że był wolny i że spotkał kogoś tak miłego. Poza tym był głaskany! A to było niezwykle miłe i bardzo dla niego rzadkie uczucie. Prawie w ogóle nie się nie zdarzające. Wraz z nią zbierał swoje jabłka szczęśliwy, choć bez żadnej torby nie mógł już zbyt wiele unieść i po prostu część mu co chwila wypadała, ale mimo wszystko był ogromnie wdzięczny. Z tego powodu polizał ją w policzek, chcąc być jeszcze chwilę przez nią głaskany, lecz nie miał zbyt dużo czasu nim River zorientował się w sytuacji.
        Smok nie tylko spojrzał groźnie w ich stronę, ale również zaczął się zbliżać, na co stworek się skulił, a jego wielkie uszy okryły niemal połowę jego ciałka, gdy je po sobie położył ze smutkiem i niepokojem.
        - Chibi... - warknął przez zaciśnięte zęby, choć głos miał raczej spokojny. - Po mój kapelusz, już! - rozkazał, nie musząc się zbytnio silić, by zwierzak zadrżał i z cichym skomleniem porzucił swoje owocki, przykulony przechodząc obok pradawnego by zaraz zacząć węszyć w powietrzu i ostatecznie wspiąć się na drzewo, gdy "schowany" został kapelusz smoka.
        - Tobie blondi, radzę się nie wtrącać w sprawy, które ciebie nie dotyczą - burknął groźnie do dziewczyny, nordki z tego co widział po aurze, ale jakiejś takiej... niewyrośniętej. - W pierwszej kolejności zastanów się następnym razem czy czasem nie skończysz z poderżniętym gardłem - poradził, choć brzmiało to tak jakby życzył dziewczynie takiej śmierci, a nie ją przed tym ostrzegał.
        Od sygnalizującego cichym piśnięciem swoje przybycie Chibiego, zabrał kapelusz i założył go z powrotem na głowę. Zerknął na odchodne wrogo na nordkę spod ronda swojego białego skarbu i odwrócił się w swoją stronę.
        Chibi zabrał szybko kilka jabłek, tyle ile mógł czyli nie wiele, smutny przeprosił po swojemu, cichym i skomlącym mruczeniem, po czym pobiegł za swoim panem by ten się na niego już nie wściekał, choć były to raczej nieosiągalne marzenia.
        Gdy odchodzili, Chibi chciał mimo wszystko jakoś rozweselić naburmuszonego smoka i unosząc uszka nieco rozpogodzony, podał mężczyźnie jabłko, mając nadzieję... I niestety tylko ją mając, nic więcej, bo Jednooki nawet nie spojrzał na zwierzaka. Przez to maluch znów się zasmucił i już nawet nie starał się nieść skradzionych jabłek jakoś tak by mu nie wypadały z łapek.

        River szukał w różnych miejscach jakiejś roboty. Jakiejkolwiek, przy której w ramach zapłaty mógłby liczyć na wikt. Łatwo nie było, bo gdzie nie próbował zaraz musiał się wtrącić Chibi i wszystko zepsuć, ujawnieniem przez przypadek tego, że River wcale nie jest taki uczciwy i praworządny na jakiego chciał wychodzić. A po karczmach... no cóż rozeszła się plotka o tym jak wywalił jednego z karczmarzy z jego własnej karczmy. To mu jeszcze bardziej utrudniało znalezienie czegokolwiek. Kiedy już powoli zaczął się wnerwiać i miał tego wszystkiego dosyć, najchętniej by coś spalił dla rozluźnienia, spadła na niego łaska Prasmoka w postaci roboty w zamtuzie. Nie, wcale nie miał pracować tam jako jedna z kurtyzan. Po pierwsze niektóre z jego cech anatomicznych wcale nie robiły z niego atrakcyjnej dziwki, po drugie miał swoją godność. Po prostu miał pilnować nocą porządku w burdelu, a jak nadarzy się okazja, obić komuś mordę w... podziemnych, nielegalnych walkach. Marzenie każdego najemnika. Nie tylko zarobi, zapewni sobie rozrywkę, to jeszcze będzie w stanie cały czas utrzymywać dobrą formę. A z tymi wszystkimi nędznymi robakami, nie ważne kogo przed nim postawią to i bez magii sobie bez problemu poradzi. W końcu był Jednookim Terrorem z Nowej Aerii. Kiczowato to brzmi... Był po prostu Jednookim!
        Niestety ten dar od wielkiego Prasmoka nie obejmował darmowego żarcia, napitku i panienek kiedy tylko poczułby się samotny, ale dostał propozycję wynajęcia mieszkania w jednej kamienicy na obrzeżach. W prawdzie kawałek do zamtuzu stamtąd miał, a samo mieszkanie zostawiało wiele do życzenia, bo zadomowiły się tam z radością szczury i inne barachło, nie było łóżka, a o korzystaniu tam z wody najlepiej było zapomnieć, bo zaraz zardzewiałe rury pękały i zalewały mieszkanie niżej, lecz czego się spodziewać po mieszkaniu za pół złotego gryfa za cały miesiąc, przy czym za pierwszy nie musiałby płacić. Niby miał zielone światło na robienie tam wszelkich remontów renowacyjnych i innych tego typu bajerów, ale gad wątpił, by zamierzał wydawać z przyjemnością zarobione pieniądze na takie pierdoły. Co najwyżej może łóżko sobie kupi.
        Co do jedzenia... Miał Chibiego. Pchlarz pewnie bez trudu mu coś skombinuje. A jak nie, to smok przypali mu drugą łapę, za to, że znów dał się jakimś żałosnym typom złapać.
        Jedna z młodych kurtyzan zaprowadziła go pod ową kamienicę i pokazała swoje stare mieszkanie, w którym egzystowała nim zatrudniła się w "Chmielnej Rusałce". Zapewniła, że sąsiedzi raczej nie powinni przeszkadzać, bo większość za dnia jest na mieście, więc Jednooki nie powinien mieć problemów ze spokojnym odsypianiem po pracy. Niby przez cienkie ściany wszystko słychać, a jedna z tutejszych lokatorek lubi sobie pograć na skrzypcach, ale podobno po pierwszej spokojnej prośbie o ciszę, dostosowuje się i przestaje.
        - Reszta mieszkań też jest taką ruiną? - burknął od niechcenia nie specjalnie słuchając swojej znajomej z pracy, bo zajęty był namierzaniem spojrzeniem wszystkich szczurzych kryjówek w niewielkim mieszkanku z jednym pokojem połączonym ze skromną kuchnią schowaną za parawanem łaźnią, a raczej pordzewiałą rurą, z której kiedyś może i ciekła woda, ale już nie.
        - Nie panie... - odparła nieśmiało, ale była gotowa zacząć wszystko tłumaczyć, byle by tylko znaleźć kogoś, kto zająłby się tym mieszkaniem i by sąsiedzi już nie narzekali na szczury, na zimno, na przeciekające sklepienie. - Na samym dole jest wspólna łaźnia i...
        - Nie dam więcej niż trzy srebrne orły, bo i tak będę musiał wsadzić w tę melinę więcej niż bym chciał. Trafisz do Rusałki sama czy to są już jakieś nadgodziny? - zapytał oschle bez większego zainteresowania. Chociaż, jak się tak przyjrzał emanacji młodej elfki... Argh! Cholerne szczury!
        Dziewczyna, której imienia nie pamiętał - w sumie nawet o nie nie pytał - pokręciła głową i się delikatnie uśmiechnęła, nie żeby River był w stanie dostrzec ten grymas ze swoim ograniczonym widzeniem.
        - Dziękuję, ale tu niedaleko jest mój rewir - odparła, lecz gad miał ją w głębokim poważaniu.
        Pożegnała się z nim, on machnął od niechcenia ręką i zaraz zaczął wyłapywać i pozbywać się przy pomocy delikatnych zaklęć z dziedziny magii ziemi, szczurów biegających po mieszkaniu czy chowających się w ścianach i pod podłogą. Jego deratyzacja była szybka i sprawa. Gdyby się zawziął miałby już nawet załatwiony obiad, jednakże szczury były dobre dla dachowców i bezdomnych, nie majestatycznych smoków.
        Rzucił się, na stary kawałek grubej skóry, która chyba robiła tu za materac, a może za dywan i zaraz się rozkaszlał, gdy zaatakowały go tumany kurzu. Zwrócił swoje spojrzenie w stronę stojącego nadal niedaleko wejścia do mieszkania, smutnego i dalej cicho szlochającego Chibiego, który jedną łapką trzymał się za drugą, okropnie poparzoną, jakby ktoś go za nią złapał rozżarzoną do czerwoności żelazną rękawicą.
        - Nie stój tam tak jak ostatni debil i rozgość się w tymczasowym domu. Łap jabłko - burknął, rzucając w zwierzaka jednym z ocalałych owoców. Ten uderzył zwierzaka w głowę i spadł na ziemię, a bliski płaczu maluch zaraz się po nie schylił choć wcale nie miał już ochoty nic jeść. Bolała go łapka. I to bardzo.
        - Nawet nie waż się ryczeć, bo sam jesteś sobie winien. Mojego kapelutka się nie tyka - warknął oschle i wyciągając się na całą długość leżącego na ziemi futra, zasłonił sobie kapeluszem twarz by się zdrzemnąć, bo zawiewające od okna zimno już zaczęło go usypiać, a on nie miał ochoty męczyć się z utrzymaniem odpowiedniej temperatury ciała za pomocą swojej magii.
        - Jak już skończysz użalać się nad sobą, rusz swoją rzyć i skombinuj mi coś do jedzenia. Byle mięsnego i świeżego, inaczej zjem ciebie - ostrzegł.
        Chibi zabrał niewielką torbę jaką River nosił przy sobie (zawsze może się przydać) i wziął swoją malutką sakiewkę, w której zdarzało się, że pojawiały się jakieś drobne dla niego, nie dla Jednookiego. Nie chciał jednak tym razem kraść, bo w jedną sprawną łapką ciężko by mu było się wspinać, a gdyby dał się złapać, River mógłby już nie mieć litości. Wolał też nie podbierać pieniędzy smoka, bo te choć były mniej cenne niż jego kapelusz czy ten dziwny klucz który nosił na szyi, to mimo wszystko i tak narobiłby rabanu, gdyby chociaż ruen mu zniknął. Smoki chyba po prostu już tak mają. Zwierzak nie miał więc innego wyjścia jak skorzystać ze swoich skromnych zasobów, by kupić swojemu panu mięso.
        Odłożył jabłko, którym w niego rzucono, przy Riverze, przełożył ramionko torby przez głowę i na trzech łapkach, trzymając przy piersi tę poparzoną by na niej nie stawać przypadkiem, podreptał do drzwi i zaraz wyszedł z mieszkania, zatrzaskując je cicho za sobą, choć musiał się przy tym trochę namęczyć. Odetchnął smutno i z położonymi po sobie uszkami zaczął przemierzać korytarz w drodze do schodów prowadzących na dół.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Stworzenie było przeurocze! Łasiło się, jakby stęsknione pieszczot, zupełnie nie bacząc, że jest dla niego kimś zupełnie obcym. Miękkie futerko co chwila przemykało pod dziewczęcą dłonią, a Natasha uśmiechała się coraz szerzej, widząc wesołe harce zwierzaka. Tym bardziej zabolał ją widok kulącego się nagle futrzaka, który na sam dźwięk głosu pana, najwyraźniej, zadrżał, kładąc po sobie uszy. Serce pękłoby każdemu, kto je miał.
        Roscoe podniosła się z kucków, spoglądając za umykającym w kierunku drzewa, szczerze przerażonym zwierzątkiem i znów się zagotowała ze złości. Na białowłosego padło więc rozgniewane spojrzenie blondynki.
        - Powinien pan lepiej traktować swojego towarzysza – powiedziała chłodno, gryziona też własnymi wyrzutami sumienia. W końcu jej żart na kapeluszniku ostatecznie odbił się na małym stworzonku. Chibi… tak miało ono na imię.
        Słysząc odpowiedź mężczyzny, zamrugała szybko zaskoczona. Najwyraźniej pospieszyła się z uprzejmością wobec obcego. Co za cham. Tak bezczelne zwrócenie się do niej i groźba przebrana w ostrzeżenie spotkałyby się zazwyczaj z niezwłoczną pyskówką, bo Natasha nie ustępowała pola w słownych potyczkach, ale… musiała przyznać, że od faceta wiało nieprzyjemnie czymś, co nieco zniechęcało do bezpośredniego konfliktu. Poza tym jego aura niemal ją przygniotła do ziemi i dziewczyna uległa w końcu, nie odpowiadając.
        Pozostało jej tylko zaciskanie zębów i miotanie błyskawicami z oczu, gdy zlękniony zwierzak wrócił do swojego Pana, w łapkach wiernie przynosząc kapelusz. Bez mrugnięcia zniosła wrogie spojrzenie białowłosego, ale stała jeszcze chwilę w miejscu, gdy odszedł z białym stworkiem. Dopiero po chwili wypuściła powietrze z płuc i potarła oczy, klnąc pod nosem. Po chwili wahania skierowała się z powrotem do swojego mieszkania. Cały jej dobry humor gdzieś się ulotnił.

        - I jak poszło?
        Anastazja siedziała na łóżku, przerywając strojenie skrzypiec, by spojrzeć na sąsiadkę. Natasha wzruszyła ramionami, składając pożyczoną koszulę i zakładając swoją starą koszulkę. Z ulgą też zawiązała na nowo chustkę na włosach.
        - Dobrze, chyba. Mam przyjść jutro, więc pewnie nie chciał, żeby wyszło, że przyjmuje mnie tak z ulicy – mruknęła, mając właściwie więcej do powiedzenia, ale myślami wciąż błądząc przy innych wydarzeniach. Bystra bardka szybko przychyliła głowę, przyglądając jej się podejrzliwie.
        - Wszystko w porządku? – zapytała, szczerze zatroskana. To było miłe z jej strony, że tak się interesowała, mimo że dopiero co się poznały. Nat uśmiechnęła się, z ulgą witając powracającą wiarę w ludzi.
        - Już tak. Spotkałam jednego dupka w parku i mnie wkurzył – powiedziała, a Anastazja parsknęła pod nosem.
        - Przyzwyczajaj się. Poza tym wszyscy faceci to dupki.
        - Nieprawda – zaprotestowała od razu Nat. – Znam wielu fajnych gości. Ten był po prostu… taki zły, wiesz?
        Blondynka spojrzała na koleżankę, ale ta tylko potaknęła mruknięciem, już na nowo majstrując przy dziwnych pokrętłach skrzypiec. Natasha mentalnie machnęła na nią ręką.
        - Dobra, uciekam, dzięki za koszulę.
        - Polecam się!

        Natasha zbiegła lekko ze schodów, nie przejmując się cichymi skrzypnięciami starego drewna. Zgrabnie zawróciła na swoim piętrze, kierując się do drzwi, gdy nagle zamarła, gdy coś białego mignęło jej w kącie oka.
        - Chibi? – szepnęła, odwracając się powoli i uśmiechając na widok zwierzątka. Kąciki ust opadły jej powoli, gdy błękitne oczy dostrzegły smutny pyszczek, a później tuloną do ciałka łapkę. Dziewczyna zmarszczyła brwi i podeszła bliżej, przykucając przy stworzonku.
        - Wszystko dobrze? Nie zrobię ci krzywdy… - przemawiała łagodnie, próbując namówić zlęknionego futrzaka do odsłonięcia łapki, ale gdy ten w końcu pokazał kończynę, aż się zapowietrzyła.
        - Na boga piorunów, co ci się stało? – zapytała przerażona, a po chwili błysk zrozumienia i jeszcze większy strach zagościł w jej oczach. – To on ci to zrobił, prawda? Ten białowłosy? – pytała, ale Chibi tylko położył uszka po sobie i cofnął łapkę, kierując się znów w stronę schodów.
        - Gdzie idziesz? Przecież trzeba to opatrzyć! Chodź tutaj – mruknęła, już nawet nie czekając aż zlęknione zwierzątko do niej podejdzie, tylko złapała go ostrożnie i podniosła, schodząc na dół z Chibim w rękach.
        W pierwszej chwili chciała pójść z nim do uzdrowiciela, ale szybko się zorientowała, że nie wie gdzie takiego szukać. A gdy myśli popłynęły do Scotta, który pokazywał jej miasto, przypomniało jej się, że przecież chłopak studiuje medycynę. Nawet jeśli on sobie nie poradzi to będzie wiedział chociaż gdzie szukać pomocy.
        - Oby tylko był u siebie – mruknęła, schodząc piętro niżej i kierując się do drzwi sąsiada z dołu. Zapukała cicho, wciąż ostrożnie podtrzymując zwierzaka. Drzwi na szczęście szybko się otworzyły. - Cześć, Scott.
        Chłopak najpierw wydawał się zaskoczony, że ktoś w ogóle go odwiedza, później rozpromienił się na widok Natashy, ale zaraz znów zmarszczył brwi, gdy zobaczył jej minę.
        - Cześć, wszystko w porządku? Coś się stało?
        - Tak. To znaczy nie mi – odparła szybko, wzrokiem wskazując na niesionego rannego. – Przepraszam, że cię nachodzę, ale to wygląda poważnie…
        - Nie ma problemu, wchodź – zaprosił ją Scott, przerywając w pół zdania i cofając się, by wpuścić do środka dziewczynę. Nat zatrzymała się na środku pomieszczenia, rozglądając niepewnie po równie skromnym, jak jej, pokoju. Po chwili widocznej konsternacji chłopak podszedł do łóżka, zbierając z niego stosy otwartych ksiąg i rozwiniętych pergaminów na jedną stronę.
        - Usiądźcie – powiedział, odruchowo zwracając się do niej i zwierzaka.
        - Dzięki – Natasha przysiadła ostrożnie na materacu, opierając już sobie wygodniej zwierzaka na kolanach. – Nie bój się, Chibi, pokaż łapkę – poprosiła łagodnie, gdy Scott przyklęknął przy nich na podłodze.
        - Chibi, tak? – zapytał, uśmiechając się łagodnie. – Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko zobaczyć twoją łapkę, dobrze? On rozumie wspólną? – ostatnie zdanie student skierował do Natashy, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
        - Nie wiem. Zdaje się reagować, ale nie wiem czy na słowa, czy zachowanie…
        - Gdzie go znalazłaś?
        - Tutaj w kamienicy. Nie wiem, co tu robił. Wcześniej spotkałam go w parku.
        - Może przyszedł cię szukać, gdy go zraniono – zamyślił się Scott, skupiając zaraz na zwierzątku, które w końcu niechętnie wyciągnęło łapkę.
        Natasha głaskała ostrożnie Chibiego po łebku, gdy chłopak oglądał kończynę zwierzaka, marszcząc lekko brwi. Jej samej ciężko było dostrzec konkretną ranę. Biała do tej pory łapka była czarna i wilgotna, ale nie widziała krwi.
        - Poparzona. I to poważnie – mruknął Scott pod nosem. – Czekajcie.
        Zostawił ich na chwilę, wstając i rozglądając się po pokoju, by po chwili wyciągnąć spod niewielkiego stolika z jednym krzesłem skórzaną torbę. Wydawała się ciężka i pękata, a przy szybkim pociągnięciu jej zawartość brzdęknęła ostrzegawczo. Chłopak zwolnił ruchy, ostrożnie zaczynając przeglądać rzeczy w środku. Nat nie odzywała się już, tuląc do siebie Chibiego i minimalnie bujając kolanami, kołysała trochę zwierzątko. Scott w końcu wrócił do nich z niewielkim słoiczkiem, oplastrowanym dookoła i opisanym ręcznym pismem, którego Natasha jednak nie mogła rozczytać.
        - To go teraz zaboli, więc pomóż mi przytrzymać łapkę, dobrze? Zaraz później poczuje ulgę, ale pierwszy kontakt nie jest przyjemny – powiedział chłopak, odkręcając słoiczek i przechylając go nad łapką, posypał ranę jakimś migoczącym, białym proszkiem.
        - Ciii – zanuciła dziewczyna, gdy zwierzak zaskomlał momentalnie. Spojrzała niepewnie na Scotta, ale on szybko oprószył całą łapkę medykamentem i dopiero wtedy się rozluźnił. Podobnie Chibi.
        - Lepiej, co? – zapytał student, uśmiechając się lekko do zwierzaka, po czym zakręcił słoiczek i spojrzał poważniej na Natashę. Usiadł obok niej, opierając się łokciami o kolana.
        - Będzie działało parę godzin, później będziesz musiała przyjść znowu. Niech mały dużo pije, a jak rana zacznie się goić to będzie można lepiej się nią zająć… Nie ukrywam, że zadziałałbym lepiej, gdybym wiedział z czym mam do czynienia – mruknął, zerkając na merdającego wesoło zwierzaka. – Ale nie chcę przedobrzyć. Wygląda na stworzenie magiczne, zobaczymy, może sam się zregeneruje.
        - Dziękuję ci bardzo.
        - Nie ma sprawy. Dobrze, że przyszłaś. Wiesz… - Scott zawahał się i podrapał po nosie, po czym spojrzał na dziewczynę. – Gdyby coś się z nim działo to przyjdź najpierw do mnie. To nie jest zwykłe zwierzę i może lepiej nie ryzykować udawania się z nim do uzdrowiciela. Zadają za dużo pytań. W razie czego najwyżej ja pójdę, jak będzie się coś działo.
        - Jasne, dziękuję – powtórzyła się znowu, wywołując uśmiech na twarzy chłopaka.
        - Naprawdę nie musisz. Ma szczęście, że go znalazłaś – powiedział, uśmiechając się znowu, gdy Chibi polizał Nat po policzku.

        Natasha wróciła z Chibim do swojego pokoju i posadziła go na leżącym na podłodze materacu. Sama nie zainwestowała jeszcze w nic lepszego. Obok, na podłodze, zostawiła małą torbę, którą zwierzak miał przewieszoną przez ramię i z którą uparcie nie chciał się rozstać. Tam też położyła niewielką miseczkę z wodą, gdyby chciał się napić.
        - Odpocznij trochę – powiedziała, głaszcząc zwierzaka po łebku i przysiadając obok z książką, zanurzyła się w lekturze.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Chibi bardzo długo nie był w stanie się odprężyć i odpocząć, gdy miła pani wzięła go do siebie. Miał zadanie do wykonania. Niecierpiące zwłoki, bo River mógł się w każdej chwili zbudzić. Bardzo się bał i martwił. Nie tylko przez niego jego pan będzie głodny, ale przez to, że zwierzak nie posłuchał i nawet nie wrócił od razu do domu... będzie co najmniej wściekły. Skończyło się na tym, że co skrzypnięcie czy odgłos kroków na korytarzu, powodowało, że maluch cicho popiskiwał i momentalnie się kulił, niemalże zmieniając się w białą, delikatnie świecącą, włochata kulkę. Nie trzeba więc dodawać, że z materaca nawet nie zszedł by wziąć choćby swoją torbę, a już tym bardziej by się napić.
        W którejś chwili wpełzł dziewczynie pod ramię, a po tym wlazł na nią, by się przytulić. Nie zwrócił uwagi przy tym na to jak szybko zasnął, ale było mu naprawdę błogo. Czuł się...bezpiecznie. Chyba. Było mu naprawdę bardzo miło i zapomniał o wszelkich troskach, więc chyba można było nazwać to uczuciem bezpieczeństwa. Nawet na pyszczku zagościł mu delikatny uśmiech, nie szczędził sobie przy tym cichego mruczenia jak u kota. Łapka go puki co nie bolała, więc zapomniał na tę chwilę o tym, że była ranna. Rozkoszował się w takim razie chwilą spokoju.

        Długa to ona stanowczo nie była. Znaczy się może i minęło więcej niż godzina, ale i tak było stanowczo zbyt krótko.
Pusty żołądek Rivera zaczął się śmielej domagać czegoś do zjedzenia, przez co gad mimo zawiewającego, usypiającego go zimna, nie był w stanie dłużej ignorować nawoływać swojego bliskiego, o ile nie najdroższego, przyjaciela. Przebudził się z wyraźnym niezadowoleniem, przewracając się na boki, jakby nie był w stanie się podnieść. W rzeczywistości była to raczej żałosna próba znalezienia sobie cieplejszego miejsca, pozycji lepiej trzymającej ciepło.
        - Mhmrrr... - zaburczał, nie zwracając uwagi, że przygniata pod sobą swój ukochany kapelutek. - Chibi... Mię-soo... - wycharczał, po czym znów się przewalił na bok, uwalniając nakrycie głowy spod swojej szerokiej klatki piersiowej. Rozłożył ręce na boki, jakby to mu miało w jakiś sposób się szybciej wyrwać z tej hibernacji i patrzył tępo w ciemność przed sobą. Osoby trzecie, powiedziałyby, że wpatrywał się nieprzytomnie w sufit. Po prostu.
        A to burknął, sapnął, charknął i w końcu przeniósł się do pozycji siedzącej. Ziewnął szeroko, przeciągnął się mocno i przetarł zaspane oko, wzrokiem później przebiegając po całym obskurnym pokoju. Coś przebiegło, otarło się o dłoń smoka, a on to chwycił w mgnieniu smoczego ślepia, nie bacząc na to, że wyrywające się stworzenie może trzymać ciutkę za mocno.
        - Gdzie-jest-moje-żarcie?! - zawarczał wściekle, choć jeszcze nie podnosił głosu. Pisk pochwyconej istoty niby był znajomy, ale jakiś dziwny i jeszcze śmiało użreć w rękę, pytającego spokojnie gada. Ten się wnerwił, złapał zwierzę oburącz i bez większego problemu, mimo że był w ludzkiej postaci, przegryzł je na pół, zajadając się surowym, ociekającym krwią mięsem jakby to były najlepsze na świecie delicje.
        - Mówiłem, że cię zeżrę jeśli nic mi nie przyniesiesz do jedzenia, zapchlona łajzo - powiedział, choć było to już wyłącznie skierowane do siebie, bo przecież szczątki zlatujące do jego żołądka już raczej mu nie odpowiedzą.
        Znowu się przeciągnął i zamlaskał kilka razy, krzywiąc się z odrazą.
        - Nie sądziłem, że będziesz smakował jak szczur z rynsztoka... Bleeh! - sapnął i otarł usta w rękaw.
        Westchnął i podniósł się ciężko na równe nogi. Jeden mały futrzak to stanowczo za mało dla tak potężnego gada jak on. Nawet nie poczuł, że w ogóle coś przekąsił. W prawdzie wrzuciłby na ząb jakiegoś elfa, którego delikatne mięso z łatwością odchodzi od kości i nie jest tak żylaste i gumowate jak choćby mięso nordów, ale... musiał obejść się smakiem. Nie po to chodził po mieście jako człowiek i postanowił żyć wśród ludzi, by zaraz ich zjadać. Może jednego raz na jakiś czas. Obecnie musiał się przyzwyczaić do jedzenia zwierzęcego mięsa. O ile świnie mu nie zbyt podchodziły, wołowina nie była taka zła.
        Chwilę jeszcze tak stał, po czym zdecydował się pójść do "Rusałki", a nuż akurat zacznie się jego zmiana albo po prostu będzie coś ciekawego do roboty. Tamta elfka... miała niezwykle interesującą aurę i z chęcią poświęciłby jej nieco dłuższą chwilę. Z resztą...każdy powód był dobry by posiedzieć w bez porównania dużo cieplejszym miejscu, w którym nie ma tylu przeciągów.
        Podniósł z ziemi swój kapelusz, otrzepał go z brudu i włożył na głowę. Zerknął pobieżnie czy nie jest brudny od krwi. No trochę był, ale wystarczył moment by od wysokiej temperatury bijącej z ciała chłopaka jej resztki po prostu wyschły i same poodpadały. Zadrżał i posłał dziurawemu oknu z powybijanymi szybami złowrogie spojrzenie, po tym skierował swoje kroki w stronę wyjścia, zmieniając pod butem jabłko zostawione przez Chibiego w miazgę. Wyszedł z mieszkania, a gdy zamykał drzwi na klucz ziewnął przeciągle. Zastygł w bezruchu na moment, gdy zamknął swoją paszczękę.
        - Pchlarz? - mruknął pod nosem, nieco węsząc w powietrzu. Odwrócił się powoli i się skupił, nieco wytężając zmysły.
        Zerknął najpierw w jedną stronę jakby podążając wzrokiem za widmem ulatniającej się aury zwierzaka, a po tym w drugą, gdzie była znacznie bardziej intensywna. I nie była sama. Ta druga... skądś ją kojarzył. Zacisnął smoczą dłoń w pięść, a ta rozjarzyła się delikatnie, jakby w szczelinach między kamienną powłoką zaczęła zbierać się niebezpiecznie lawa. Doskonale widział, że przez niego temperatura w najbliższym otoczeniu się znacznie podniosła, ale nie miało to dla niego znaczenia.
        - Czyli jednak nie ciebie zjadłem - powiedział do siebie i odetchnął by się uspokoić. Nie było co robić zadymy w obecnym miejscu zamieszkania, zwłaszcza, że jeszcze się nawet nie zadomowił. Po drugie nie chciał tracić niepotrzebnie sił, bo z tego co czuł nie tylko obecnie było zimno i wietrznie, ale jak na złość zaczęło padać. Energia będzie mu potrzebna by nie usnąć po drodze do Rusałki. Odchrząknął głośno, że było go pewnie słychać na całym piętrze.
        - Oh Chiibiii! - zawołał melodyjnym głosem, a stawiając ciężko kroki, kierował się niebezpiecznie w stronę mieszkania, za którego drzwiami zniknął jego podwładny.
        Nie trzeba chyba mówić, że jak zwierzak słodko spał, tak w jednej chwili stanął niemal na baczność. Skrzywił się przy tym nieprzyjemnie, a w dużych, zaniepokojonych oczkach pojawiły się łzy. Łapka znów go strasznie bolała, lecz w tej chwili najgorsze było to, że River się obudził, a on nie miał dla niego nic do jedzenia. Położył po sobie uszka i skoczył po swoją torbę, gotów odejść by wypełnić polecenie swojego pana choć z opóźnieniem. Cała jednak ochota mu odeszła i zamarł jak sparaliżowany gdy coś mocno uderzyło w drzwi od mieszkania miłej pani.
        - Ten pchlarz jest mój, więc radzę go oddać po dobroci, inaczej straże mogą nie zdążyć rozwiązać naszego nieporozumienia - rzucił niemalże przytulając się do drzwi i raz jeszcze walnął w nie pięścią, aż tynk się z futryny posypał.
        Chwilę nad czymś myślał, po czym znów się odezwał:
        - Lepiej, żeby czekał na mnie pod mieszkaniem, jak wrócę, inaczej możesz mieć problem złodzieju zwierząt.
        Uderzył raz jeszcze pięścią ostrzegawczo w drzwi, po czym odwrócił się i skierował całkiem do wyjścia z kamienicy. Może i by mógł dalej tam stać i żądać wydania swojego "pupilka", bo chyba jeszcze miał czas do pracy, ale obecnie stworek by mu jedynie przeszkadzał. Zapewne plątałby się pod nogami albo skupił na sobie uwagę dziwek i szlag by trafił chwile relaksu Jednookiego.

        Pogoda była pod psem, co niebywale drażniło smoka, a przez to co jakiś czas można było dostrzec jak całe ciało mu parowało od zmieniających się w parę kropel deszczu przemaczających mu ubranie. Była to prawdziwa droga przez mękę, więc gdy tylko dotarł na miejsce odetchnął z ulgą i zaraz się rozpromienił. Nie tylko w Chmielnej Rusałce było ciepło, ale aura tego miejsca jak i sam zapach niemalże odurzały, hipnotyzowały i kusiły każdy ze zmysłów. Jednooki nawet nie zwrócił uwagi jak bardzo był wykończony tym, że niemal pół miasta przemierzył w taką ulewę i to jeszcze przekroczył próg będąc w pełni suchym. Był w Arkadii.
        - Pan kolega jest tym nowym? Nie sądziłem, że pan kolega jest magiem, nie wydawał się... - zaczął jakiś krępy, łajzowaty mężczyzna, podciągający nosem stanowczo zbyt często, by po po zaledwie minucie River miał go już dosyć.
        - Jeszcze raz nazwij mnie panem kolegą, a skręcę ci kark - warknął, nachylając się do kurdupla by przekazać tę wiadomość tylko do jego ucha.
        - Ależ nie ma się co od razu denerwować, pa... - uśmiechnął się z zakłopotaniem i nie dokończył, nie chcąc sprawdzać czy nowy współpracownik na pewno tylko żartował. Poklepał go po ramieniu i gestem zaprosił do środka, by pradawny rozgościł się w przybytku.
        - Gorącokrwisty z ciebie chłop, co przystojniaku? - zaraz znalazła się przy nim jedna z kurtyzan, gdy rozsiadł się wygodnie bezpośrednio przy głównej ladzie, za którą uwijała się młodsza niż powinna być w takim miejscu, dziewczyna.
        - A gdzie tam, jam istna oaza spokoju - wyszczerzył się szeroko w dość niepokojącym uśmiechu odsłaniającym stanowczo niezbyt ludzkie zęby i zerknął na swoją towarzyszkę chwili obecnej, złotym okiem spod ronda kapelusza. - Dzban miodu proszę, chyżo.
        Dreszcze przebiegły młódce za ladą po plecach, dlatego tym chętniej zniknęła na zapleczu, by przynieść temu niezbyt sympatycznemu typowi zamówiony napitek. Kurtyzana, która obecnie się praktycznie do niego przytulała zdawała się tym niezbyt zrażona, jakby przytłaczająca aura nieznajomego jeszcze bardziej ją zachęcała.
        - Takiś spięty mój panie... Błagam, wybacz mój błąd - jęknęła kusząco, niby udając potulną, ale gad doskonale widział, że ani trochę nie jest jej blisko do bycia uległą, niewinną i uroczą. Ciekawie by w sumie udowodnić tej modliszce, że jest wyłącznie zwykłym robalem, a jej duma praktycznie nigdy nie istniała, ale oto przybyło jego płynne złoto.
        Ledwo chwycił ucho drewnianego dzbana i nieznacznie zmoczył usta, gdy knypek postanowił mu przerwać tę cudowną chwilę, przeganiając przy tym przyklejoną do niego modliszkę. Gdyby nie to, że kurdupel zainteresował gada obietnicą rozrywki, Jednooki najpewniej wydarłby się na niego i zrobił sobie z jego twarzy wycieraczkę. Na szczęście dla karypla, do tego nie doszło. Pradawny osuszył cały dzban praktycznie jednym haustem, głośno stawiając naczynie na ladzie z pełnym zadowolenia sapnięciem. Otarł usta w zakrywający niemalże całą prawą dłoń rękaw i poszedł za właścicielem albo chociaż zarządcą burdelu.
        Przeszli przez całą salę karczemną i zeszli po ukrytych za stertą skrzyń i beczek schodach na niższe piętro, gdzie łączyły się dwie najlepsze rzeczy w życiu prawdziwego faceta, albo chociaż najemnika - dziwki i mordobicie. Niby jego przewodnik, którego imienia River nie starał się zapamiętać, coś tam u tłumaczył jak to działa, że straż nie może nigdy się dowiedzieć o tym co dzieje się tu pod zamtuzem, a wiadomo, że lubią odwiedzić tutejsze skromne progi, więc trzeba być ostrożnym i czujnym. Nic to jednak gada nie obchodziło. Zwłaszcza gdy słyszał te wszystkie zakłady, a w szczególności padające za każdym razem sumy. Już był gotów brać udział w kolejnej walce, lecz niestety knypek go powstrzymał.
        - Do północy masz pilnować, kto wchodzi do zamtuzu i "pomagać" opuścić Rusałkę, tym co sami mają z tym problem. Zapisy dla świeżaków są chwile po północy. Magii jednak podczas turnieju nie tolerujemy - poinformował z niemą groźbą w głosie. Gostek zaimponował Jednookiemu, bo miał go za żarcie dla psów. Naprawdę było to miejsce wielu ciekawych osobliwości.
        - No bez jaj, ja do świeżaków?! - jęknął niczym oburzone dziecko, lecz kurdupel tylko się uśmiechnął pogodnie i znów poklepał gada. To jego spoufalanie się powoli zaczynało drażnić pradawnego, ale zacisnął zęby.
        - Przystąpienie do walki potraktuj jako nagrodę za dobrze wypełnione obowiązki. A skoroś taki pewny siebie, to powinieneś pomyśleć o obiciu mord kilku słabeuszom jako rozgrzewkę. Chyba wiem, na kogo będę musiał dzisiejszej nocy stawiać. Do zobaczenia później i powodzenia - życzył i został tu na dole nadzorując obecne sparingi i zakłady. Rivera natomiast pogonił do góry.
        Gad zamówił sobie jeszcze dwa dzbany miodu i niemalże pół pieczonej świni. Robił za ciekawą atrakcję burdelu tym ile jadł, choć wcale na takiego olbrzyma nie wyglądał. Przed swoją wartą był więc obżarty i opity jak świnia, a do tego tak dogrzany pierwszorzędnym towarzystwem oraz ciepłem bijącym z kominka, że niemal emanował wigorem i zapałem do pracy. Podczas pilnowania porządku w Rusałce udało mu się nawet załapać na zawody w piciu piwa i to z bykiem dwa razy większym od siebie. Odwiedzających było niewielu przez parszywą pogodę, ale mimo to nie zauważył kiedy jego zmiana się skończyła i mógł zejść piętro niżej, zmieniając swoją wartę z jakimś łysym dryblasem.
        Schodząc ze schodów omal nie pocałował podłogi na półpiętrze, gdy nim zarzuciło na bok i się potknął, klął jak szewc, lecz tak bełkotał, że nikt go nie zrozumiał. A za to śmiesznie było.
        - Ja du żżżem na zabisy żżżem bszrzyszedłym... Hympf... żżżem... - oparł się ciężko o stół, przy którym knypek przyjmował zakłady i wydawał zawodnikom wygrane pieniądze.
        - No ty chyba żartujesz, więcej w tobie alkoholu niż w browarze. Przecież ty ledwo na...
        - Jhednoogi na zaabisy bszrzyszedły... - wysapał i upuścił na blat mieszek z pięcioma złotymi gryfami w środku. Tak jak w całym pomieszczeniu wrzało, że aż głowę rozsadzało od środka, tak w tej jednej chwili wszystko ucichło.
        River starał się raz jeszcze wybełkotać swoje żądanie, lecz w sumie nie było już nawet sensu, bo chwilę po tym jak sakiewka uderzyła w stół i ukazała swoją zawartość, całkiem zniknęła, a wrzawa na nowo się podniosła przepełniona wyśmiewczymi i pełnymi pogardy komentarzami kierowanymi do pijanego kapelusznika. Udało mu się dopiąć swego, a że każdy chciał zgarnąć łatwą wygraną jaką białowłosy postawił na siebie, nie było problemu ze znalezieniem się chętnego, który bez wyrzutów sumienia stanąłby naprzeciw pijanego w sztok mężczyzny.
        Ktoś pomógł Riverowi dojść na małą arenę pośrodku sali, kurtyzany usłużnie zdjęły z pradawnego jego płaszcz i koszulę, nie wspominając o kapeluszu. Nastała chwila niepokoju, gdy odkryta została ciemna i twarda jakby z robiona z kamienia ręka gada i to poważnie poddało w wątpliwość czy pokonanie jednookiego rzeczywiście będzie takie proste, lecz chwiejący się na nogach smok, mający problemu w utrzymaniu pionowej pozycji, zaraz rozwiewał wszelkie obawy.
        Pierwszych kilka ataków było tak szybkich i niespodziewanych, że River nawet nie zdążył podnieść gardy, a już musiał podnosić się z ziemi wypluwając zbierającą się w ustach krew. Walka jednak się nie skończyła, choć chwile mu zajęło wstanie. Kiedy jednak to nastąpiło... kolejny atak napastnika obrócił się przeciw niemu. Jednooki podniósł tylko kamienną kończynę na wysokość swojej twarzy, a pięść tamtego uderzyła w nią z takim impetem, że się nieco ukruszyła, za to gość skończył z połamanymi kośćmi. Potworny wrzask wypełnił całą salę, a do niekontaktującego gada podszedł rozsierdzony knypek.
        - Miało nie być żadnej magi! Ostatni raz ostrzegam, inaczej wylecisz na zbity pysk! - warknął na niego, a gad zrobił głupią minę, jakby naprawdę nie wiedział o co chodzi.
        Nie chciał się jednak kłócić, przyłożył nawet dłoń do serca w niemej przysiędze, że to się więcej nie powtórzy i dał sobie zawiązać gadzią kończynę za plecami, by nie mógł jej już używać.
        Od tego momentu łamał i wykręcał kości, a także nokautował swoich przeciwników w tradycyjny sposób. Świetnie się przy tym bawił i widać było, że każdy wrzask, każde błaganie o litość i grymas bólu sprawiały mu nieludzką przyjemność i radość. szybko potroił swoją początkową stawkę, ani razu już nie wylądował na deskach i ostatecznie z nowicjuszy skończyli się chętni którzy chcieliby stanąć przeciwko pradawnemu.
        Oddał dziesięć procent zysków knypkowi - niby taka była umowa - zabrał swoje rzeczy i wykończony, pijany i poobijany wrócił do kamienicy. Było nad ranem, starał się naprawdę być cicho, ale nie wychodziło mu zwłaszcza, gdy szedł po schodach i korytarzem, odbijając się od jednej i zaraz od drugiej ściany, klnąc przy tym niemiłosiernie.
        - Dżibii modro dy mjaaa! - wydarł się niemal na całą kamienicę, gdy zobaczył śpiącego przed drzwiami do ich mieszkania stworka. - Juddhrooo bo-ogaaadmy... - zachwiał się niepewnie na miękkich nogach i zaczął szperać po kieszeniach szukając kluczy, które zaraz z głośnym brzękiem upadły mu na podłogę.
        - Na tsiąc golernyg ułsek Brraaasmogaa...- zaklął cofając się by schylić się po klucze, lecz Chibi go uprzedził. Nie tylko podniósł, ale też odnalazł odpowiedni klucz i dzięki niemu obaj mogli w końcu przekroczyć próg mieszkania.
        Problem tylko był w tym, że po dwóch pijackich krokach River po prostu padł jak długi na podłogę, momentalnie zapadając w letarg. Alkohol i zimny przeciąg nie były najlepszym połączeniem dla smoka. Zwierzak uporał się z wyjęciem kluczy by zaraz za pradawnym wejść do mieszkania i je za nimi zamknąć od wewnątrz.
        Aż przykro mu się patrzyło na swojego przyjaciela w takim stanie i choć bolała go strasznie łapka oraz okropnie się namęczył, to jednak dał radę przeciągnąć stare futro leżące na ziemi, by przykryć nim Jednookiego. Sam ułożył się w pod ścianą, niezbyt blisko, ale też nie za daleko od mężczyzny. Nie mniej, choć zadbał o to by przykryć białowłosego, on sam marznął, ale wolał nie ryzykować wślizgnięciem się pod skórę i wtuleniem w gada. Już dawno temu nauczył się i pogodził z tym, że River nie jest zbyt hojny, a już w szczególności jeśli o czułości chodzi.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Spoglądała z żalem na zlęknionego i kulącego się na każdy dźwięk zwierzaka. Nie sięgała do niego, by pogłaskać uspokajająco białe futerko; podejrzewała, że to go jeszcze bardziej zestresuje, więc tylko zerkała kątem oka, nie mogąc się powstrzymać. Uradowało ją więc, że Chibi sam zdecydował się szukać przy niej schronienia. To, jak wcisnął się pod jej ramię, a później ułożył na brzuchu, tuląc do ciepłego ciała, było rozczulające, ale widząc miękki uśmiech zwierzątka i słysząc jego zadowolone pomrukiwanie, gotowa była pożreć go w całości, taki był słodki! Gdy zasnął, Nat odłożyła książkę, by nie obudzić go ciągłym przewracaniem stron. Sama oparła głowę o ścianę i delikatnie objęła zwierzaka drugą dłonią, zasypiając razem z nim na krótką chwilę.
        Na donośny okrzyk zerwali się oboje. Chibi wyglądał jak zwierzę złapane we wnyki, a Nat odruchowo sięgnęła w stronę uda, gdzie zazwyczaj przypięty miała nóż myśliwski. Teraz trąciła tylko oplatający nogę pas, zaraz odnajdując wzrokiem broń na stoliku. W międzyczasie zwierzak zeskoczył na podłogę, ruszając w stronę swojej torby. Natasha nie zdążyła nawet spróbować go zatrzymać, gdy coś mocno łupnęło w drzwi. Zamarli oboje, ale Roscoe po chwili podeszła powoli do biurka i nie spuszczając z oczu wejścia, sięgnęła po nóż, wyciągając go cicho z pochwy. W tym samym momencie usłyszała stłumiony, ale wciąż znajomy głos, a jej usta wykrzywiły się w niezadowolonym grymasie. Nie odpowiedziała, wychodząc przed Chibiego, odruchowo z wyciągniętą na ugiętej ręce bronią, a w drugiej trzymając futerał – może się przydać do zablokowania innego ciosu.
        Że też wdepnęła w takie gówno zaraz po przyjeździe. Co prawda nawet przewidując ten rozwój zdarzeń, nie cofnęłaby się przed pomocą Chibiemu, ale nie było sensu ukrywać, że rozkład sił działał tutaj zdecydowanie na jej niekorzyść. I znów przełknęła pyskówkę, czując, jak potężna aura białowłosego rozlewa się wokół, wpełzając w szparę pod drzwiami i przenikając przez ściany. Zaklęła pod nosem, słysząc drugi łomot, od którego skrzydło zachwiało się na niepewnych zawiasach. Framuga jęknęła, sypiąc tynkiem, gdy dzielnie stawiała opór intruzowi. Ten jednak niespodziewanie odpuścił, rzucając ostatnią pogróżkę na odchodne, po czym… odszedł? Nat złapała się na wstrzymywaniu oddechu, więc wypuściła powoli powietrze i schowała broń, tym razem już na powrót przypinając ją do pasa na udzie. Sprawdziła najpierw czy silna aura naprawdę się oddala, ale nie ufając też w pełni własnym umiejętnościom, podeszła do drzwi, uchylając je lekko i przez szparę obserwując schodzącego po schodach kapelusznika.
        - A żeby cię ptaki osrały - warknęła pod nosem i zamknęła drzwi.

        Resztę popołudnia i wieczór spędziła w pokoju, dotrzymując towarzystwa Chibiemu, który nie potrafił się rozluźnić nawet po odejściu swojego pana. Natasha próbowała go trochę porozpieszczać głaskaniem i przysmakami, które znalazła w torbie, ale nie naciskała bardziej na zestresowanego zwierzaka. I chociaż nie było jej to w smak, wypuściła go wieczorem na korytarz, uśmiechając się słabo na niemrawe, pożegnalne machanie łapką.
        - Jak będzie cię bolała, to idź do Scotta, dobrze? Rozumiesz co mówię? – zapytała na koniec, a Chibi mimo wszystko skinął dzielnie główką. Mądry zwierzak.

        W nocy obudził ją wrzask. Szarpnęła się pod kocem, spadając z materaca, ale podnosząc się zaraz z nożem w ręce. Przy okazji zorientowała się, że już świta, ale to wcale nie poprawiało sytuacji awanturnika. Sen niechętnie spływał z przymrużonych oczu, poganiany trzepotem czarnych rzęs. Nat dopiero po chwili zorientowała się, kto narobił takiego rabanu i, klnąc pod nosem, wpełzła znowu pod koc, nakrywając się nim aż po czubek głowy i zasypiając w uderzeniu serca.
        Na nowo zbudziła się niedługo później, kierowana wewnętrznym rytmem, chociaż wciąż chętnie pospałaby dłużej. Musiała jednak stawić się dziś w miejscu swojej nowej pracy, a nie wypadało się spóźnić.
        Wzięła prysznic, marudząc do siebie pod nosem, gdy lodowata woda runęła jej na głowę. Przylegająca do pokoju wnęka nawet nie mogła nazywać się łazienką, ale jednak spełniała swoją funkcję. Przynajmniej nie sprzyjało to długiemu taplaniu się w wodzie i już po chwili Natasha wychodziła z pokoju, umyta, ubrana i gotowa do pracy.
        Prawie potknęła się o Chibiego, który właśnie wbiegał na górę. Tak zaskoczyła ją jego energia, że dopiero po chwili dostrzegła zabandażowaną zgrabnie łapkę, którą wywijał szczęśliwy, chwaląc się opatrunkiem. Przykucnęła, wyciągając rękę, by pogłaskać zwierzaka.
        - Cześć mały, byłeś u Scotta? Ale masz piękny bandaż – mruczała pochwalnie, odruchowo przemawiając do zwierzaka, jak do młodszego dziecka, ale i podobne reakcje otrzymywała w zamian. – Może powinniśmy mu kupić jakiś prezent na podziękowanie, hm?
        Chibi zamerdał ogonkiem, otwierając szeroko swoje wielkie oczyska i zaraz zrobił wokół niej kółko. To chyba oznaczało zgodę.
        - Ale najpierw muszę iść do pracy… chcesz iść ze mną? – zapytała, widząc że zwierzak zbiega z nią ze schodów. Ciekawe co Bonnie powie na taką znajomość…

        Zanim jednak dotarła do dziewczynki, musiała przedrzeć się przez zarządcę. Wciąż spoglądał na nią podejrzliwie, gdy czekała w westybulu na pana Dummonda i Bonnie; dzisiaj jeszcze bardziej niż wczoraj. Czuła jak surowe spojrzenie przeskakuje od jej stroju, przez chustkę na głowie, po plecak, magicznie nie wypchany, mimo że skrywał w środku Chibiego. Czujnemu oku zarządcy nie umknął również pas wokół jej uda, z którego przezornie zdjęła broń, jednoznacznie ukazujący swoje przeznaczenie. Podejrzewała, że w oczach włodarza wygląda jak byle wędrowiec, który jakimś podstępem przedostał się do posiadłości. Cóż… w istocie niewiele mijał się z prawdą. Z początku próbowała go zagadać, ale niewiele wskórała, poza poznaniem jego miana – Johnatan Fernsby. Nie otrzymała instrukcji, by zwracać się do niego per „panie Fernsby”, ale dało się to wyczytać z tonu, w jakim się przedstawił. Niewiele to jednak dało, gdy w końcu pojawił się pan Dummond z córką, przedstawiając jej zarządcę, jako Johnatana.
        Natomiast Bonnie okazała się miniaturką swojego ojca, a na pewno z wyglądu. Natasha widziała ją już wcześniej, ale z daleka, przez bramę i pamiętała głównie pelerynę kruczoczarnych włosów i wesoły śmiech. To on ją przecież skusił. Dziewczynka zaś w istocie była szatynką, jak ojciec, ale dopiero teraz było widać lepiej piękne naturalne loki, które ktoś próbował okiełznać przy pomocy niebieskiej wstążki. Szlachcianka spoglądała na nią jeszcze lekko podejrzliwie, ale widać było, że jest zaintrygowana. Zapewne nie tak wyglądały jej dotychczasowe guwernantki. Natasha intuicyjnie wyczuwała, że elegancka sukienka, w której jest dziewczynka, została jej wmuszona, zapewne przez tę samą osobę, która związała wstążką gęste włosy.
        - Panno McKenzie, przedstawiam moją córkę, Bonnie Dummond. Bonnie, to panna McKenzie. – Pan domu dokonał krótkiej prezentacji, a dziewczynka zaraz wystąpiła krok do przodu i dygnęła zgrabnie, jak ją uczono. Nat jednak nie skłoniła się, ale przykucnęła, opierając się lekko na kolanie i wyciągnęła do młodej Dummond rękę.
        - Miło mi ciebie poznać Bonnie. Możesz mi mówić Natasha – powiedziała z uśmiechem, nieco rozbawiona obserwując nagłą konsternację całej trójki. Przy czym Johnatan wydawał się oburzony takim spoufalaniem z panienką Dummond, pan domu spoglądał na obie dziewczyny z ostrożnym zainteresowaniem, natomiast sama Bonnie, po krótkiej chwili wahania, uśmiechnęła się i niepewnie uścisnęła podaną jej dłoń. Było to prawdopodobnie jej pierwsze takie powitanie, ale wydawała się zadowolona z nowości. Charles Dummond najszybciej się otrząsnął.
        - Bonnie, oprowadź może pannę McKenzie po posiadłości – zaproponował, a jego córka skinęła chętnie, zaraz zwracając się niepewnie w stronę Nat. Ta podniosła się i gestem puściła dziewczynkę przodem, co znów wywołało błysk ciekawości w oczach dziecka. Coraz bardziej uradowana, dumnie ruszyła przodem, a nordyjka za nią.
        - Panie Dummond – odezwał się Johnatan, gdy tylko opiekunka zniknęła za rogiem. – Czy jest pan pewien co do tej… osoby? – zapytał, nie kryjąc niechęci w głosie. Nigdy nie powstrzymywał się od komentarzy, wiedział, że pan domu je sobie ceni.
        - Nie jestem – odparł szatyn, ku widocznej uldze swojego zarządcy, ale zaraz dodał: - Dlatego dopiero dzisiaj podejmę decyzję. Zobaczymy co Bonnie o niej sądzi. Może taka odmiana dobrze jej zrobi – powiedział, ale nie otrzymał potwierdzenia ze strony Fernsby’ego. Gdy na niego spojrzał, mężczyzna tylko skinął układnie głową, wywołując lekki uśmiech u przełożonego.
        - Oczywiście możesz mieć na nią oko – dodał Dummond, a zarządca skłonił się już głębiej, zadowolony z tego zezwolenia. Co prawda i tak pilnowałby podejrzanej dziewczyny, ale lepiej mieć zgodę pana domu.

        - A tutaj jest kuchnia. Właściwie tu nie zaglądamy, bo posiłki podawane są do jadalni. Ale lubię tu przychodzić, bo pani Heather czasem pozwala mi pomagać przy pieczeniu, ale mówi, żeby nie mówić ojcu, bo pewnie by tego nie pochwalał. I wtedy mogę wyjeść trochę ciasta.
        Bonnie nie zamykała się buzia. Początkowo jeszcze się krępowała, pokazując Natashy kolejne pokoje. Nigdy tego nie robiła i nie wiedziała, czy robi to odpowiednio, ale za każdym razem, gdy spoglądała na swoją opiekunkę, ta wpatrywała się w nią z zainteresowaniem, czekając kolejnych jej słów. Mało kto tak uważnie jej słuchał. No, poza ojcem oczywiście.
        Natasha natomiast ze szczerą ciekawością obchodziła ogromną posiadłość. Słuchała Bonnie zarówno ze względu na to, co dziewczynka mówiła, jak i dlatego, by ją poznać, poobserwować, gdy jest czymś zajęta. Od jakiegoś czasu niestety czuła wiercenie się w plecaku i powoli traciła opanowanie, uśmiechając się niekontrolowanie. Nie chciała jednak skonsternować dziewczynki, a już na pewno nie chciała, by ta pomyślała, że się z niej naśmiewa. Gdy więc Bonnie wyszła tylnym wyjściem na ogród, Nat zatrzymała się poza zasięgiem widoku z kuchni i przykucnęła, ściągając plecak.
        - Przepraszam, że ci przerywam Bonnie, ale chciałam ci przedstawić, kogoś kto zaczyna się już wiercić – powiedziała, a początkowo grzeczne zainteresowanie dziewczynki przemieniło się w czysto dziecięcą ciekawość, gdy blondynka zaczęła otwierać plecak. – Bardzo chciał ze mną pójść, a to chyba nie problem? W razie czego może poczekać w plecaczku – powiedziała, wyciągając Chibiego. Zwierzak absolutnie nie wyglądał, jakby mógł poczekać w plecaczku. Znudzony i stęskniony wyciągał przednie łapki, machając gorliwie tylnymi, by wyswobodzić się spod klapy plecaka. Natasha zerknęła kontrolnie na podejrzanie cichą Bonnie i zaśmiała się cicho, widząc otwarte w zachwycie usta i oczy dziewczynki.
        - To jest Chibi – przedstawiła zwierzaka, a młoda Dummond wyciągnęła gwałtownie ręce i w tym samym uderzeniu serca cofnęła je do siebie, spoglądając niepewnie na Natashę.
        - Mogę go pogłaskać? – zapytała konspiracyjnym szeptem.
        - Nie wiem, jego zapytaj – powiedziała rozbawiona Nat i usiadła na trawie, krzyżując przed sobą nogi. Przed wścibskimi oczami służby kryła ich potężna, pięknie okwiecona pergola, więc mogły w spokoju zapoznać się z białą futrzaną pięknością.
        - Cześć Chibi… mogę cię pogłaskać? – zapytała Bonnie, wyciągając niepewnie rączkę. Zwierzak najpierw uchylił się lekko, ale gdy tylko drobna dłoń przejechała po jego głowie i grzbiecie, pisnął uradowany, podchodząc bliżej dziewczyny.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Pierwsza noc w nowym miejscu nigdy nie jest zbyt przyjemna, a już w szczególności dla kogoś, kto częściej sypia w lesie czy niedaleko traktu, a nie pod dachem, nawet jeśli na obrzeżach miasta. W prawdzie Chibiemu osobiście noc dobrze minęła, choć większą ją cześć spędził na korytarzu przed drzwiami do ich nowego mieszkania, gdy czekał na Rivera, ale i tak było mu całkiem przyjemnie. Na pewno dużo przyjemniej niż ponowne zaśnięcie nad ranem, kiedy to znalazł się już po drugiej stronie drzwi.
        To dobrze, że Jednooki od razu poszedł spać, ale nie zmieniało to faktu, że śmierdział krwią i alkoholem, i czymś jeszcze paskudniejszym niż ta mieszanka. Niby normalne w przypadku tego mężczyzny, ale i tak maluch nie lubił, gdy jego przyjaciel wracał w takim stanie. Dość często był jeszcze bardziej agresywny, gdy był pijany, niż w dni, w które był trzeźwy i w takich przypadkach mogło się futrzakowi dostać łomot za samo stanie i oddychanie, za to, że się lampi na smoka albo wręcz przeciwnie - za to, że przed nim ucieka. Normalnie ciężko było przewidzieć reakcje pradawnego, ale w takich sytuacjach było to jeszcze trudniejsze.
        Tym razem nie musiał się obawiać o własną skórę, bo River padł jak kłoda ledwo po przekroczeniu progu i na pewno nie obudzi się przed południem. Nie mniej jednak nie spało mu się dobrze. Powoli świtało to raz, dwa - było mu zimno i chyba znów zaczynała boleć Chibiego łapka. Do tego biorąc pod uwagę to, co się wczoraj wydarzyło, wychodziło na to, że niewiele jadł. Na ten moment musiało mu jednak wystarczyć to jabłko, którym go wczoraj River rzucił przed swoją drzemką.
        Było to jednak trochę za mało. No i jego przyjaciel chciał jeść, zwłaszcza, że zwierzak mu wczoraj nic nie przyniósł, gdy smok go o to poprosił. Skoro więc świetlisty leśny duszek nie mógł już usnąć, postanowił opracować nowy plan na tę chwilę i zaraz przystąpił do jego realizacji. Wziął swoją torbę i póki nie bolała go jeszcze tak strasznie łapka, postanowił poszukać dla siebie i Rivera jakiegoś jedzenia. Doskonale wiedział, gdzie je znajdzie w mieście.
        Tym razem jednak był bardziej ostrożny i skoro miał więcej czasu, mógł wyczekiwać odpowiedniego momentu. Akurat takich się jest dość dużo z rana, gdy kupcy dopiero rozstawiają swoje stragany i wystawiają towary na sprzedaż. Chibi nie mógłby zabrać jednocześnie do swojej torby kilku owoców dla siebie i mięsa dla Rivera, więc musiał zjeść w biegu co zdołały pochwycić jego łapki, a na koniec upchnął do torby niemal w całości ją wypełniający kawał mięcha i szybko zwiał na dach pobliskiego budynku, po czym zaraz zniknął. W prawdzie było mu trochę ciężko, kawałek jaki wziął ważył chyba z pół kamienia, czyli trochę mniej niż futrzak, ale i tak jakoś zdołał donieść je do nowego, tymczasowego schronienia. Zostawił torbę z mięsem przy Riverze, po czym udał się do mieszkania poniżej, wedle zaleceń jego nowej przyjaciółki, jeśli zacznie boleć go łapka.
        Chibi wyszedł ostrożnie z mieszkania by nie zbudzić Jednookiego, przeszedł przez korytarz na ich piętrze, po tym żwawo zbiegł ze schodów by znów przebyć cały korytarz i gdy znalazł się przy odpowiednich drzwiach podskoczył i uwiesił się na klamce łapkami. Ta opadła i nawet coś kliknęło w drzwiach, ale te nadal uparcie pozostawały zamknięte przed duszkiem.
        Miał szczęście, że miły chłopak, chyba Scott go nazwała jego nowa przyjaciółka, już nie spał i chyba szykował się do wyjścia, bo zaraz otworzył, by zobaczyć, kto próbuje wejść do jego domu. Widząc uśmiechającego się pogodnie, nadal zwisającego na klamce futrzaka, wpuścił go do siebie i pomógł z bolącą łapką. Był trochę zaskoczony i jednocześnie zaniepokojony tym, że nordki nie było ze zwierzakiem, ale domyślił się, że maluch sam musiał się wymknąć i przyjść, bo był bardzo rozpromieniony i przepełniała go beztroska.
        Najwyżej później spotka się z Natashą, by ją o to zapytać i poradzić, by nie pozwalała swojemu futrzanemu przyjacielowi tak ganiać samopas, bo pewnie nie jeden chętny się znajdzie by pochwycić cudaczne, świetliste stworzenie i sprzedać je na czarnym rynku, nie ważne czy jako egzotycznego pupila, nową atrakcję cyrku, może rzadki okaz w czyjejś kolekcji, czy też pozbawionym sumienia magom i alchemikom, którzy w różnych częściach ciała zwierzaka mogli by doszukiwać się nieodkrytych jeszcze składników alchemicznych o niezwykłych właściwościach magicznych. Maluch nie zasługiwał na żadne z tych, więc Scott musiał uczulić Natashę, by ta bardziej na "Świetlika" uważała.
        Uradowany zwierzak, już po wizycie u "doktora" i z opatrzoną łapką, miał już wrócić do siebie, gdy spostrzegł swoją najlepszą nową przyjaciółkę. Nie mógł do niej nie podejść i się nie przywitać, oczywiście nie szczędząc przy tym chwalenia się iście męskim opatrunkiem. Dzięki bandażowi czuł się silny, potężny, męski i niepokonany. Jak River! Chociaż nie... jego pan raczej nie przykładał zbyt dużej uwagi, do tego, że był ranny i wypadało aby jego obrażeniami ktoś się zajął, ale mimo wszystko, Chibi czuł się bardzo dobrze z bandażem.
        Na pomysł kupienia prezentu dla Miłego Scotta zareagował żywo, dając jeszcze większy upust swojej radości i zaczynając biegać wokół dziewczyny, wokalizując ze szczęścia, prychając, mrucząc. Później było tylko lepiej, bo Przyjaciółka zaproponowała mu wspólne wyjście do pracy. Z radości aż wskoczył na nią i wspiął się na jej ramię, by najpierw poocierać się swoim policzkiem o jej, a po tym ją prze szczęśliwy polizać popiskując wesoło. Nie odpuścił też sobie przytulenia się do jej głowy, po czym zeskoczył i pokazał łapkami, by dała mu chwilę, że zaraz wróci. Pognał do mieszkania, w którym mocno spał River, tam trochę pogrzebał w rzeczach smoka, po tym w samym mieszkaniu i nie mając nic lepszego, wziął kawałek węgla ze starego paleniska i po prostu narysował na ścianie, swój pokraczny portret i podobiznę Natashy, z którą niby to gdzieś idzie. Nie wiedział jak dziewczyna pracuje, więc narysował to z czego zna Rivera, jakiś budynek z praktycznie nagimi kobietami i wielkimi napakowanymi facetami. Co prawda nie przyszło mu do głowy, że ślepy gad i tak nie będzie w stanie "odczytać" wiadomości stworka, ale Chibi zrobił to jakoś tak z przyzwyczajenia. Zwłaszcza, że River często narzeka, że stworek gdzieś wychodzi nawet o tym nie uprzedzając. Więc uprzedza.
        Zamknął za sobą drzwi i wepchnął klucz do mieszkania pod drzwiami, by Jednooki czuł się na ten moment bezpieczny, a jak się obudzi, by mógł bez problemu wyjść. Nie zostało po tym już nic, jak tylko pójść z dziewczyną w chuście do jej pracy. Nawet fajnie się zapowiadało, bo mógł ją trzymać za rękę by się nie zgubić w tłumie, a gdy się zmęczył, miał wygodne miejsce w jej torbie. I to jakie ciepłe! Do tego idealny był to punkt obserwacyjny, bo spod lekko uniesionej klapy plecaka mógł obserwować wszystko dokoła, samemu nie zostając zauważonym. Fajna była ta praca nordyjki, już się małemu podobała, choć nie wiedział o co tak naprawdę chodziło... Oprócz tego, że dziewczyna chodziła. River się nigdy z nim tak nie bawił. Może gdyby go ładnie poprosił?
        Szybko się jednak zaczęło nudzić zwierzakowi i przestawało podobać siedzenie w torbie. Zwłaszcza, że widział tyle ciekawych rzeczy, słyszał nieznanych głosów i czuł różnych zapachów. No po prostu musiał już wyjść, bo nie wytrzymie!
I oto nareszcie! Jego prośby zostały wysłuchane. Nie tylko mógł rozprostować w końcu kości i odetchnąć pełną piersią, ale też poznał nową przyjaciółkę! I to wcale nie tak dużą, jak ta o włosach koloru miodu pitnego, złota czy tam słońca. Chyba bardziej ulubionego przez Rivera miodu.
        Przyglądał się ciekawsko niewiele większej od niego nowej towarzyszce zabaw i choć się cieszył, to jednak ostrożnie się cofnął przed jej dłonią, nie wiedząc co zamierzała. Nie widząc jednak po niej żadnych złych intencji, a do tego słysząc grzeczne pytanie, uśmiechnął się i zbliżył a po tym już całkiem się wtulił w głaszczącą go dłoń. Nie długo trzeba było czekać, aż zaczął tańcować i figlować wspólnie z małą dziewczynką, od której mógłby być w sumie nawet wyższy gdyby stanął prosto i nastawił uszy. Bez nich był o głowę, może półtora niższy od niej. Białe, porośnięte tym samym futerkiem co reszta jego ciałka różki oczywiście nie wliczały się do tej miary.
        Czego sobie nie szczędził? Oczywiście chwalenia się nowej przyjaciółce bandażem, żywo przy tym gestykulując i wydając z siebie różne rodzaje burknięć i pomrukiwań, miłych dla ucha i łagodnych. Opowiadał o swoich heroicznych, całkowicie wymyślonych wyczynach jak to zdobył ten bandaż z leża okropnego potwora. A jak czegoś nie umiał wyjaśnić swoim językiem i kalamburami, to zaraz rysował to patykiem na trawie. Czuł się naprawdę ważny i bohaterski przez ten opatrunek. Będzie musiał też go Riverowi pokazać. Na pewno się ucieszy, że duszkowi z łapką nic złego nie będzie.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Natasha nie mogła wyjść z podziwu, jak szybko oswoił się Chibi, jakim zaufaniem ją obdarzył i jak ufnie podchodził do Bonnie. Co prawda małe dzieci rzadko wywoływały w zwierzętach lęk, ale mimo wszystko radość magicznego stworka rozgrzewała serce. Co on, na wszystkich bogów, robił z kimś takim, jak ten białowłosy kapelusznik? Czemu nie odszedł? Czemu tam ciągle wracał?
        Nie mogła jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać, bo harce zwierzaka i dziewczynki doprowadzały ją do głośnego śmiechu. Bonnie była zachwycona. Gdy tylko się trochę oswoiła i pogłaskała Chibiego, zaczęła ganiać się z nim w kółko i przyglądać uważnie drążonym w ziemi rysunkom. Nie rozumiała z tego nic, a nic, ale nie przeszkadzało jej to w nieustannym głaskaniu miękkiego futerka, które chyba było do tego po prostu stworzone.
        - On jest najsłodszą istotą na całym świecie! – Dziewczynka westchnęła, ewidentnie nie radząc sobie z nadmiarem wrażeń. Natasha wcale jej się nie dziwiła.
        - Bonnie, myślisz, że Twój tata miałby coś przeciwko, gdyby Chibi zwiedzał dalej z nami już normalnie? Poza plecaczkiem, znaczy się? – zapytała, a zmachana dziewczynka spojrzała na nią, jakby na moment zapomniała po co w ogóle tu były i co ma do tego jej tata.
        - Emm… no nie wiem.
        - Chibi, mógłbyś jeszcze na trochę wskoczyć do plecaczka? – zapytała łagodnie Natasha, a zwierzak spojrzał na nią z wahaniem, ale po chwili podbiegł i dosłownie zanurkował w torbę głową naprzód. Nat zaśmiała się i gdy już się usadowił normalnie, cmoknęła go w główkę, nim przykryła lekko plecak torbą.
        - Pa… Natasha? – odezwała się Bonnie, szybko się poprawiając, gdy przypomniała sobie, że ma mówić do opiekunki po imieniu.
        - Tak?
        - Dlaczego nie mówisz do mnie „panienko Bonnie”? – zapytała równie nieśmiało co z żywą ciekawością. Nat przechyliła lekko głowę, spoglądając w piwne oczy.
        - A wolałabyś, bym się tak do ciebie zwracała?
        - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie! – zauważyła Bonnie poważnym głosem, a blondynka skinęła głową, przymykając oczy.
        - Masz rację, przepraszam – przyznała się do błędu. – Wydaje mi się, że jeśli mamy spędzać ze sobą więcej czasu, to wygodniej będzie, jeśli będziemy mogły swobodnie się do siebie zwracać, niż myśleć nad odpowiednią formą grzecznościową – wyjaśniła, ze spokojem obserwując twarz dziewczynki, gdy ta trawiła nieco wolniej jej słowa. Dopiero gdy Nat zobaczyła, że została zrozumiana, kontynuowała: - Czy wolisz, żebym zwracała się do ciebie „panienko Bonnie”?
        - Nie. Bonnie jest w porządku – odparła dziewczynka po chwili wahania, ale z zadowoleniem.
        Natasha cały czas uważnie ją obserwowała, zastanawiając się jednocześnie, jak często pozwala się młodej Dummond podejmować decyzje odnośnie jej własnej osoby. Z jednej strony Charles Dummond mówił, że liczy się z jej zdaniem, jeśli chodzi o wybór guwernantki, a do tej pory dziewczynka wciąż nikogo nie polubiła. Z drugiej jednak, cisnęła się w wyraźnie zbyt sztywnej sukience, na zabawy na świeżym powietrzu. Zdaje się, że służba traktuje ją bardziej protekcjonalnie niż ojciec, a to zdarza się rzadko. Zazwyczaj to rodziciele nie dbają specjalnie o zdanie pociechy, uznając, że oczywistym jest, że wiedzą co dla nich najlepsze. Służba natomiast traktuje młodą panienkę czy panicza jako swoich chlebodawców, i nawet jeśli sugerują pewne rzeczy, ostatnie słowo ma zawsze młody szlachcic czy szlachcianka.
        - To co, zwiedzamy dalej? – Natasha klepnęła się w uda i podniosła, podając rękę dziewczynce, by pomóc jej wstać.
        - Tak!

        Do posiadłości wróciły niedługo później, obchodząc jeszcze parter i piętro, oczywiście tylko tam, gdzie dostęp nie był zastrzeżony wyłącznie dla rodziny i służby. Poza pokojem Bonnie, który okazał się wyjątkowo prawdziwy i dziewczęcy. Nie było tu żadnych poważnych obrazów na ścianach, ani toaletki, której tak młoda dziewczynka jeszcze nie potrzebowała. Był za to wielki puszysty dywan, jednoosobowe łóżeczko, ale za to z pięknym białym baldachimem, a wszędzie wzdłuż ścian stały regały z książkami i zabawki. Książki nie straszyły jednak poważnymi, zakurzonymi grzbietami, ale były proste i widać, że często używane. Razem przeczytały kilka baśni, podczas gdy Chibi dostał pozwolenie na beztroskie hasanie po pokoju, w tym nawet skakanie po łóżku, na co Bonnie reagowała dzikim śmiechem i szybko dołączyła do stworka. Wstążki już dawno zsunęły się z włosów i zgrzana od zabawy twarz dziewczynki zasypana była czarnymi lokami, podskakującymi razem z nią.
        Wkrótce jednak Natasha uznała, że czas pokazać się z jeszcze innej strony i zaprosiła Bonnie do nauki. Tu entuzjazm był już mniejszy, a szlachcianka z dystansem zbliżała się na nowo do opiekunki. Ta jednak nie czekała na nią przy biurku, gdzie rozsypane były pergaminy, pióra i kolorowe atramenty (powodziło im się, nie ma co), ale siedziała ze skrzyżowanymi nogami na dywanie.
        - Masz może mapę Alaranii, Bonnie? – zapytała, a dziewczynka zamyśliła się.
        - Na pewno jest gdzieś w bibliotece ojca…
        - To nic, możemy na razie użyć mojej – powiedziała spokojnie Natasha i wyjęła z plecaka spory rulon. – To tylko mapa środkowej Alaranii, ale jestem ciekawa, co możesz mi o niej powiedzieć.
        Mówiła spokojnie i miłym tonem, a uśmiech nie znikał jej z ust. Bonnie szybko się więc ośmieliła i z zadowoleniem usiadła na dywanie, krzyżując nogi, jak Natasha. Nordyjka tylko poprawiła jej sukienkę, by mała nauczyła się, jak tak siadać, jednocześnie nie świecąc pończoszkami za wysoko. Później przez dwie godziny siedziały nad mapą, rozmawiając na zmianę. Zazwyczaj to Bonnie zadawała pytania, a Natasha odpowiadała, ale czasem role się odwracały i Roscoe wypytywała dziewczynkę, sprawdzając jej wiedzę, ale także urozmaicając to o krótkie legendy i opowieści, gdy na przykład omawiały Szepczący Las. Bonnie aż dostała wypieków, słuchając jak to driady potrafią kształtować drzewa na zawołanie, ale wkrótce im przerwano. Pukanie do drzwi nie zaskoczyło, ale Nat zerknęła szybko na Chibiego, który momentalnie wskoczył pod łóżko.
        - Proszę – zawołała Bonnie zupełnie innym głosem; poważniejszym, niż gdy rozmawiała z opiekunką.
        Skrzydło uchyliło się, a w nich pojawiła się twarz zarządcy.
        - Panienko Bonnie. Panno McKenzie. – Johnatan zwrócił się do nich oficjalnie, w półukłonie. – Pan Dummond prosi na obiad.
        - Dziękujemy, Johnatanie – odpowiedziała grzecznie Bonnie, a zarządca znów skłonił się lekko i wyszedł.
        - Chyba musimy trochę doprowadzić cię do porządku, hm? – zapytała Nat, uśmiechając się lekko i podnosząc z ziemi niebieską wstążkę. Dziewczynka uniosła lekko głowę, jakby chciała skinąć twierdząco, ale zawahała się.
        - A czy możemy… nie? – zapytała niepewnie, zerkając na opiekunkę.
        - Ty tutaj decydujesz – powiedziała Natasha i uśmiechnęła się na błysk zadowolenia w oczach dziewczynki.
        - To ja nie chcę wstążek!
        - W porządku. Hm, a może uplotę ci warkocz, żeby włosy nie przeszkadzały w jedzeniu?
        - Pani Heather mówi, że tylko wieśniaczki chodzą w warkoczach – powiedziała Bonnie, krzywiąc się lekko. Natasha powstrzymała uśmiech i odwróciła lekko głowę, pokazując swój zupełnie luźny warkocz. Dziewczynka zrobiła wielkie oczy. – Najmocniej przepraszam! W żadnym wypadku nie chciałam pani urazić! – powiedziała przestraszona, zapominając nawet na moment o zwracaniu się do nordyjki po imieniu.
        - Nie uraziłaś mnie, Bonnie. Pokazuję ci tylko, że każdy może się czesać, jak mu się podoba. Ale oczywiście nie chcemy denerwować twojego taty – dodała, puszczając do dziewczynki oko. – Hmm… mam pewien pomysł…

        Gdy zeszły do jadalni, Natasha puściła Bonnie przodem, wchodząc zaraz za nią. Pan Dummond podniósł naturalnie wzrok na córkę, ale spojrzenie mu zbystrzało, a na ten widok i stojący nieopodal zarządca spojrzał na przybyłe.
        Bonnie z dumą szła wyprostowana, w swojej błękitnej sukience, uczesana w przepiękny gruby warkocz, przeplatany już od samego czubka jej głowy i sięgający aż do pleców. Na końcu zawiązały wstążkę, dla pociechy służby, a brunetce to nie przeszkadzało, bo materiał nie plątał jej się przy twarzy. Wyglądała jakby szła na przyjęcie.
        - Witaj Bonnie, jak minęło ci przedpołudnie? Bardzo piękna fryzura.
        Natashy podobało się, jak Dummond zwracał się do córki. Głos miał delikatny, ale nie ciećkał się z nią niepotrzebnie, mówiąc jak do dorosłej osoby.
        - Witaj ojcze. Postanowiłam, że tak będzie mi wygodniej – odpowiedziała Bonnie ze spokojem, dokładnie tak, jak ustaliły. Miała ćwiczyć pewność siebie i własne zdanie. – Poprosiłam Natashę, by mi pomogła.
        - Wyglądasz pięknie – powiedział jej ojciec, gestem zapraszając do stołu. – Panno McKenzie, również zapraszamy na obiad.
        - Serdecznie dziękuję za zaproszenie, ale nie chciałabym się narzucać. Jestem też umówiona po południu – dodała, by oszczędzić panu domu namawiania jej. Brunet skinął głową.
        - Proszę pozostawić Johnatanowi adres, pod którym można panią zastać. Prześlę dzisiaj wiadomość, co do naszej decyzji.
        - Oczywiście. Dziękuję za szansę. Było mi bardzo miło spędzić z tobą dzień, Bonnie.
        - Mi z tobą również! – zawołała wesoło dziewczynka, wywołując cień uśmiechu na ustach ojca.
        By nie przeszkadzać im już dłużej w posiłku, dziewczyna wycofała się i ruszyła za Fernsbym, który nie zwlekał, by odprowadzić ją do wyjścia. Jak zawsze, została puszczona przez kuchnię, więc pożegnała się jeszcze z panią Heather, która uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym ruszyła w stronę bramy.
        - I jak? – zapytała zaraz kucharka, trącając zarządcę łokciem. Ten westchnął, marszcząc brwi.
        - Wyjątkowo ekscentryczna osoba. Wątpię czy będzie dobrym towarzyszem dla panienki Bonnie. Gdyby była młodsza, przypominałaby jakąś wiejską dziewczynkę.
        - Może dobrze zrobi małej odmiana. Wyglądała na zadowoloną.
        - Humpf – odparł elokwentnie zarządca i opuścił kuchnię, zostawiając za sobą rozbawioną kucharkę.

        - Możesz już wyjść, Chibi – powiedziała Nat przez ramię, gdy znaleźli się już poza zasięgiem wzroku wartowników.
        Klapa od plecaczka odskoczyła gwałtownie, a zwierzak wyskoczył na zewnątrz jeszcze energiczniej. Rozbawiona blondynka poprawiła zapięcie plecaka i złapała Chibiego za rączkę, wracając z nim do domu, podczas gdy zwierzakowi nie zamykał się pyszczek. Co z tego, że nie znał wspólnej mowy. Jego piski i nawoływania, machanie wolną łapką i podskoki co parę kroków, były najlepszą odpowiedzią.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Trochę denerwujące było, że Chibi tak bardzo starał się prowadzić poważną konwersację, a nikt go nie rozumiał. Do tego cały czas był niemalże zagłaskiwany. W prawdzie było to miłe i mógłby być tak głaskany cały dzień, bo przecież gdy wróci do domu nie będzie mógł liczyć na to ze strony Rivera, ale mimo wszystko duszek chciałby się bawić również w coś innego, niż tylko "złap i głaskaj Chibiego". Nie miał jednak powodu do smutku, dziewczynka nie była wcale nachalna ze swoimi pieszczotami. Cieszył się, że był w centrum uwagi i to takiej, że nikt nie chciał zrobić mu krzywdy. Kiedy usłyszał pochwałę. Z początku był zaskoczony, po tym uszka mu oklapły ze wzruszenia, a wielkie czarne oczka zeszkliły się jakby miał się zaraz rozpłakać. Oczami wyobraźni jednak przypomniał sobie karcącego go za płacz Rivera, powtarzającego ciągle, że "prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze". Z tą myślą podciągnął tylko noskiem i wyprostował się dumnie, niezmiernie zadowolony z komplementu jaki otrzymał.
        Zaburczał wesoło i wyszczerzył pogodnie swoje malutkie, igiełkowate kiełki w uśmiechu. Jasnym było, że dziękował za komplement. Chciał się jeszcze bawić, lecz chyba na to nie był najlepszy już moment, bo jego nowa-duża przyjaciółka poprosiła by znowu wszedł do plecaka. Niby było tam ciepło i to była naprawdę idealna kryjówka do zabawy w chowanego, do tego wszystko mógł widzieć i samemu być niewidzialnym, ale... nie była to tak zabawna zabawa jak choćby bieganie.
        Niestety przyszedł tu z dużą przyjaciółką, Natashą, więc musiał się jej słuchać, inaczej zapewne go zbije, zostawi, już więcej nigdzie nie zabierze, a co najgorsze już nigdy nie będzie chciała się z nim bawić. River dość często powtarzał: "życie jest od tego, by się bawić na całego", czy jakoś tak. W sumie z drugiej strony do tej pory jak mógł wyjść z plecaka Natashy to zawsze (choć dopiero pierwszy raz) był w jakimś ciekawym miejscu. No i trochę się zmęczył. Chyba jednak mógł wejść znowu do plecaka. Już się nie mógł doczekać, gdzie tym razem pójdą.
        Dał nura do torby i zachichotał z rozbawieniem. Kiedy duża przyjaciółka się do niego nachyliła i go pocałowała w główkę, to było tak miłe, że nie był w stanie powstrzymać się od głośnego mruczenia i jeszcze przez chwilę wtulania się w jej twarz.

        I oto w końcu mógł znów wyjść i... Było jeszcze lepiej niż poprzednio! Tyle kryjówek, tyle ciekawych miejsc i przedmiotów. Tyle zabawek! A to łóżko...! Chibi był w siódmym niebie. Dokazywał i wariował jak małe dziecko, ale jeszcze bardziej niż poprzednim razem, jakby w ogóle w żaden sposób do tej pory nie wyszalał kłębiącej się w nim energii. Nie bawił się jednak sam. Mała przyjaciółka była wspaniałą towarzyszką zabaw jak i duża przyjaciółka. Oczywiście, gdy Natasha zaproponowała inny rodzaj zabawy, z chęcią się przyłączył. I to nawet z nieporównywalnie większym entuzjazmem niż szlachcianka. Nawet usiadł jak duża przyjaciółka.
        Kiedy rozłożona została mapa, przyglądał jej się i przekrzywiał główkę to na prawo, to na lewo starając się zrozumieć o co chodzi w tej zabawie. Powąchał ją i zmrużył oczka. Zaraz nabrał głęboko powietrza, stawiając swoje uszka na baczność i nagle podskoczył piszcząc i poszczekując. Pokazując na mapę z radością. Uspokoił się i zaczął rozglądać po pokoju, by zabrać z biurka jedną czystą kartkę i coś do rysowania. Kawałek od dziewczyn, nie przeszkadzając im, zaczął kreślić swoje arcydzieło. Już rozumiał o co chodziło w tej zabawie i nie tylko pierwszy chciał skończyć, ale też być lepszy niż mała przyjaciółka. Bo przecież nie był gorszy niż ona, prawda?
        Trochę to mu zajęło, ale w końcu brakujący element tej układanki został skończony. Chibi znowu zaczął skakać i skrzeczeć radośnie, machając przy tym tryumfalnie kartką na znak, że skończył i to pierwszy. Po tym szybko znalazł się przy mapie i na górze, zaraz nad Morzem Cienia położył swoją kartkę z rysunkiem góry plującej ogniem z smokiem nad nią, a po prawej stronie kartki było płaczące drzewo, z gałęziami opadającymi do samej ziemi i pokraczna podobizna Chibiego. Skakał radośnie i wokalizował w najlepsze wokół kartki. Nieraz ją nawet podnosił i wtulał pyszczek do niej całej. Cały czas skupiał na niej swoją uwagę i pokazywał na nią pazurkiem, pomrukując żywo. Oczka mu przy tym skrzyły, jakby zrobione były z jakiegoś drogocennego kamienia.
        Później był już dużo spokojniejszy i nawet pomagał jak umiał Natashy, kiedy ta opowiadała o legendach z różnych stron Alaranni i dziwacznych stworach. Gdy któreś kojarzył z ich podróży z Riverem, z dziecięcą radością wcielał się w takiego stwora i demonstrował mniej więcej jak wygląda albo się porusza, albo choćby jak ryczy. Co prawda jego wykonanie nijak się miało do rzeczywistości, ale się wspaniale bawił przy tym naśladowaniu.
        Nagle zastrzygł czujnie uszami i spojrzał w stronę drzwi. Pochwycił spojrzenie dużej przyjaciółki i już był pod łóżkiem, obserwując wszystko spod niego. Był zaciekawiony mężczyzną w drzwiach, ale bał się wyjść ze swojej kryjówki i się przywitać. Spojrzenie Natashy sprzed chwili tak mu przecież kazało, a on nie chciał jej zawieść. Wyszedł więc dopiero jak zostali znowu sami, ale wszelki entuzjazm już go opuścił. Podszedł do dziewczyn przekrzywiając zmartwiony główkę i patrząc pytająco to na jedną to na drugą. Zaburczało mu w brzuszku, co spowodowało, że jeszcze bardziej posmutniał opuszczając prawie tak wielkie jak jego ciałko, uszy. Zbliżył się nieśmiało do Natashy i położył łapki na jej dłoni. Zaskomlał cichutko i zamruczał smętnie, patrząc na nią z nadzieją. On też by coś zjadł.
        Niedługo po tym przytulił się do Bonnie na pożegnanie, gdy ustalone zostało, że oni będą już wracać. Miał nadzieję, że będzie mógł przyjść tu i się pobawić również jutro. Tym razem do plecaka wszedł o wiele chętniej niż poprzednio, bo nie chciał natknąć się na tego strasznego pana zza drzwi.

        Gdy już byli w bezpiecznej odległości od domu Bonnie i Natasha dała mu przyzwolenie, Chibi jakby tylko na to czekał, bo zaraz wyskoczył radośnie jak sprężynka. Zwinnie i miękko wylądował na ziemi i wyciągnął łapkę w stronę dziewczyny. Niestety drugą niż na samym początku, bo tamta zaczynała go pobolewać, choć już nie tak strasznie jak wczoraj. Mimo to żywo opowiadał towarzyszce o swoich dzisiejszych przygodach, jakby jej przy tym w ogóle nie było i zaraz się nieco zasmucił. Miauknął coś pod nosem, a kiedy spojrzał na nią zasłonił sobie jedno oko, by dać jasno do zrozumienia, że chodziło mu o jego pierwszego przyjaciela. Nie miał przy tym pojęcia, że dziewczyna mogła Rivera kojarzyć bardziej po kapeluszu niż po tym, że nie miał oka. A Chibiemu było smutno, że przez ten cały czas nie było smoka przy nim, że smok nie miał okazji się z nim bawić, że... futrzak zostawił go samego. Naprawdę źle się poczuł z tą myślą.

        River w tym czasie zdążył się obudzić i zażądać ciszy od skrzypaczki piętro wyżej. Był w naprawdę kiepskim humorze. Za dużo ostatniej nocy wypił, siniaki i stłuczone kości co prawda się już regenerowały, ale nadal bolały jak cholera. Do tego był głodny, a tego przeklętego świecącego szczura nigdzie nie było. I było zimno!
        Jednooki po krótkiej refleksji nad tym co miałby niby robić, zszedł na sam dół do wspólnej łaźni, mijając na parterze studenta-medyka, na którego nawet nie spojrzał, gdy przez przypadek go trącił ramieniem. Kąpiel była przyjemna, ale tylko przez to, że ciepła i zdołała nieco ocucić zamroczonego gada. Mimo to wcale nie moczył się długo, bo to nadal było stanowczo zbyt dużo wody jak na jego gust. Nie panikował, ani nie wnerwiał się tylko przez to, że miał pod stopami twardy, stabilny grunt. Nie było się co dziwić tej niechęci, w końcu był ognisto-kamiennym smokiem. Woda dla ognia to naturalny wróg, no a kamień zawsze idzie na dno, więc woda to wróg do potęgi. Pomijając konieczne kąpiele, by nie cuchnąć jak jakiś bezdomny, unikał wody jak ogn... diabeł święconej wody, o!
        Po tym udał się na miasto, kupić pół tuszy wieprzowej, którą pochłonął w uliczce za rogiem, gdzie nikt by go nie widział i to niemal w kilku gryzach nie zostawiając nawet kości. Warto zaznaczyć, że była surowa. Nadal był jednak głodny, a że nie było Chibiego pod ręką, musiał znów wydać pieniądze by kupić sobie kilka suszonych pasków wołowych. Idealny prowiant na drogę, ale i przekąska dla smoka nie najgorsza. Zwłaszcza, że tego tak szybko nie zje, bo słone to to jak diabli, a i raczej gumowate. W prawdzie udało mu się nieco zarobić, robiąc za ochroniarza rynku przez moment, ale zawsze to coś. Mógł już kupić drewno do pieca albo znaleźć kogoś, kto wymieniłby ten, który u nich podobno nie działał jak powinien. Ostatecznie jednak skończyło się na leczeniu kaca pitnym miodem a jakże.
        - ... i nie waż mi się więcej pokazywać w mojej karczmie! Tfu! - krzyknął jakiś gruby brodacz, z pomocą wielkiego jak góra dryblasa wywalając na zewnątrz poobijanego jeszcze bardziej niż zeszłej nocy Jednookiego, na którego ten pierwszy nie żałował sobie i splunął obficie lepką śliną, spływającą białowłosemu po policzku, gdy leżał w zagrodzie świń zaraz w bocznej uliczce, przylegającej do karczmy.
        Gad zmarszczył się nieprzyjemnie wpatrując tępo w niebo. Rozorał pazurami prawej ręki ziemię, która nie tylko zaczęła wysychać, ale zaraz również pokrył ją żar i już miał dać nauczkę karczmarzowi, lecz wyczuł znajomy zapach w okolicy. Znajomą aurę. Nim zdołał się pozbierać, Chibi ciągnąc za rękę Natashę zbliżył się do przyjaciela i zmartwiony zaczął lizać każde jego stłuczenie i ranę na twarzy.
        - Chibi... - wycharczał groźnie. Zwierzak jakby tego nie dosłyszał, bo zaraz zaczął się rozglądać, by zaraz wziąć zlokalizowany kapelusz swojego pana i mu go podać.
        River podniósł się do pół siadu i zawarczał na futrzaka, który w jednej chwili struchlał i zaraz uciekł schować się za nogami Natashy.
        - Zapomniałeś chyba, że mojego kapelusza, nie masz prawda ruszać. Nie dotarło to do ciebie wystarczająco wczoraj? - zapytał wściekły zbierając się z trudem na nogi. Stworek tylko zaskomlał przepraszająco, spuszczając główkę i łapiąc się za tą obandażowaną łapkę.
        - Żarcie sam sobie kombinujesz, ja już jadłem - burknął spokojniejszym, choć nadal niezbyt przyjemnym tonem. Odwrócił się i omal nie wpadł na nordyjkę.
        - A ty kim do diabła jesteś? - zapytał dziewczynę, nie kojarząc, że już się wczoraj na siebie natknęli. Spuścił zaraz głowę, dostrzegając chowającego się za nią i przytulonego do jej nóg Chibiego.
        - To-jest-moje - warknął dobitnie, jakby mówił co najmniej do jakiegoś upośledzonego umysłowo. - I lepiej to zapamiętaj, dziewko - prychnął z pogardą idąc w stronę kamienicy. Szlag trafił jego kąpiel. Znów będzie musiał się umyć. Przeklęta woda, przeklęci ludzie, przeklęty Chibi!
        - Chibi! Idziemy - powiedział surowo, a maluch szybko i nieśmiało pożegnał się ze swoją przyjaciółką i pobiegł za smokiem, który zastanawiał się cały czas jakie licho go tu przywiało i czemu, nie znalazł jakiejś przytulnej jaskini w okolicy zamiast przeżywać te męczarnie.
        Zwierzak wspiął mu się na ramię, starając się radosnymi popiskiwaniami pochwalić swoim dzisiejszym dniem, lecz Jednooki nie tylko go zwalił z siebie, to jeszcze kazał się zamknąć, bo bolała go głowa. Zasmuciło to nieco futrzaka, ale i tak poszedł z mężczyzną.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Chibi kompletnie kupił sobie serce nordyjki. Okazał się nie tylko wspaniałym towarzyszem, ale i mądrym stworzeniem. Widziała, jak zareagował na mapy i razem z Bonnie próbowały zrozumieć trochę więcej z jego przedstawienia, ale czasem udawało się wszystko, a czasem nic. Mimo to obie miały kupę śmiechu. Natasha praktycznie zapomniała, że to nie jej chowaniec i z radością obserwowała jego emocje podczas wizyty u Bonnie, a później gdy wracali do miasta. Uśmiechała się, widząc jak gestykuluje gwałtownie, na swój sposób opowiadając o wszystkim co się wydarzyło. A teraz już nie tak trudno było go zrozumieć, zwłaszcza, gdy zaczął pokazywać, jak to skakał na łóżku. Natasha śmiała się cicho pod nosem, a mijani ludzie zerkali na nią ze zdziwieniem. Zmarszczyła brwi dopiero widząc oklapłe uszka. Chibi pokazywał jej coś, pomrukując i zasłaniając jedno oko, ale nie mogła zrozumieć, o co mu chodzi.
        - Hej, nie smuć się – powiedziała pogodnie i podrapała zwierzaka za uchem. – Chodź, kupię ci coś do jedzenia – dodała, prowadząc stworka w stronę jednego z kramów.
        Nie chciała zostawać na obiedzie u Dummondów, nie miała ochoty na tę sztywną atmosferę. Widziała, że Chibi był głodny, prawie zaskomlał, słysząc o jedzeniu, ale wtedy i tak nie mógłby nic dostać. To był drugi powód, dla którego Natasha odpuściła posiłek. Była to winna swojemu towarzyszowi, a nie wyobrażała sobie ukradkowego karmienia go pod stołem.
        Teraz zatrzymała się przy najbliższym straganie i kupiła dla nich po wielkim preclu oraz jedną paczkę pieczonych kasztanów do wspólnego zjedzenia. Nie miała jednak nic przeciwko, gdy Chibi pochłonął swój wypiek i prawie wszystkie kasztany, niemal nurkując w papierowej torbie. Wtedy poszli jeszcze po pieczone szaszłyki, a białe słodkie stworzonko pochłonęło swoją porcję w oka mgnieniu.
        Najedzeni po uszy wędrowali przez miasto, gdy Nat spojrzała w dół, czując nagłe ciągnięcie za rękę. Chibi prawie biegł w miejscu, prowadząc ją gdzieś, aż w końcu przyspieszyła kroku, a wtedy zwierzak puścił jej dłoń dobiegając do…
        - To… nie, Chibi, zostaw! Fuj… - jęknęła bezradnie, widząc jak biały futrzak wskakuje do gnojowiska i liże po twarzy jakiegoś menela. Mimo syfu rozpoznała jednak, że to ten sam dupek, którego spotkała w parku. Czyli „właściciel” Chibiego, który podniósł się nagle, warcząc pod nosem. Natasha schyliła się lekko, by pocieszająco przytulić dłonią, chowającego się za jej łydkami zwierzaka. Nie umknęło jej też, jak futrzak łapie się lękliwie za ranną łapkę. Błyskawicznie połączyła fakty i aż się zatrzęsła ze złości.
        - Ty mu to zrobiłeś?! – warknęła donośnie, cofając się z odrazą przed zataczającym się mężczyzną. Jego kolejne słowa wcale jej nie uspokoiły. – TO jest żywe stworzenie! Hej! – prychnęła za oddalającym się kapelusznikiem. Dziewką ją będzie nazywał, odpad społeczny.
        Widząc zbliżającego się Chibiego, ukucnęła ze zmartwioną miną.
        - Chibi, nie musisz z nim iść, jeśli nie chcesz. Obronię cię – zapewniła z pełną mocą, gotowa nawet złapać stworka pod pachę i uciec z miasta. Ten jednak tylko uśmiechnął się do niej lekko, jakby próbując odtworzyć radosny grymas sprzed kilku godzin. Ale był to uśmiech smutny. Zaraz też futrzak odwrócił się i pobiegł za kapelusznikiem, wskakując mu na ramię.
        Natashy opadły ramiona. Co mogła zrobić, jeśli maluch nie chciał zostać? Przecież go nie ukradnie. Wściekła się jednak na nowo, widząc jak mężczyzna zrzuca brutalnie towarzysza. Zacisnęła ręce w pięści, a kilka większych kamieni uniosło się wokół niej ostrzegawczo, wibrując magią. Dziewczyna szybko jednak przypomniała sobie, jak ostatnio skończyła się jej zaczepka. To Chibi zapłacił cenę. Kamienie spadły bezwładnie z powrotem na ziemię, a kapelusznik zniknął w kamienicy, odprowadzany wściekłym spojrzeniem blondynki. Jej kamienicy.

        Donośne i gwałtowne pukanie sprawiło, że Scott prawie biegiem dopadł do drzwi.
        - Nat? – zapytał zaskoczony, widząc znajomą. Była wściekła. Cofnął się przezornie, zapraszając ją gestem, a dziewczyna weszła do środka, roztaczając wokół siebie aurę gradowej chmury.
        - On tu mieszka.
        - Kto? – student zamknął drzwi od swojego mieszkania, ale nadal stał przy ścianie, zaskoczony nagłą złością blondynki.
        - Ten… ten drań. Właściciel Chibiego. To on mu to zrobił.
        - Co… czekaj, powoli. Przypalił temu małemu łapkę?
        - Chyba tak… on się go boi.
        - Gdzie teraz jest?
        - Poszedł z nim – mruknęła i kątem oka dostrzegła niepewne spojrzenie Scotta, próbującego nadążyć za konwersacją. – Oj no nie wiem, boi się go, to poszedł pewnie – dodała niechętnie i pociągnęła się za włosy ze złością. – Ugh, ale jestem wściekła! Nie bywam wściekła. Jak można krzywdzić niewinne stworzenie?
        - Może usiądź? Chcesz piwo?
        - O tak, zdecydowanie. Dzięki.
        Student, jak to student, medycyna czy nie, był przygotowany i miał w pokoju cztery butelki jasnego piwa. Pierwsze Nat wypiła prawie duszkiem, przy drugim próbując już nieco składniej wyjaśnić minione wydarzenia. Scott siedział ze swoją butelką, słuchając i próbując dojść ze znajomą do jakichś wniosków.
        - Wiesz, Nat, przyznam, że zżerała mnie ciekawość i siedziałem dzisiaj w bibliotece sąsiedniego wydziału, próbując znaleźć jakąś informację, co to może być za stworzenie. Ale nie było go w żadnym bestiariuszu, a znalazłem ich kilka.
        - Co masz na myśli? – Blondynka zerknęła na niego niepewnie, wytrącona zupełnie ze swojego toku myślenia. Scott podrapał się po brodzie.
        - No… nie radziłbym ci wszczynać jakiejś oficjalnej walki z tym gościem, bo nawet, jak straż ci pomoże, to mogą zarekwirować Chibiego.
        - Zarekwirować?! – Nat znowu podniosła głos, ale zaraz się w tym zorientowała i ucichła, opierając się na powrót o ścianę. Siedzieli na podłodze, jak dzieciaki. – Przecież to jest żywe stworzenie!
        - Ale nienaturalne. Możliwe, że magiczne. Albo eksperymentalne? Na pewno nie będzie tak, że pozwolą ci go zatrzymać.
        - To nie chodzi o to, że ja go chcę zatrzymać…
        - Wiem…
        - …chodzi mi o to, żeby go obronić przed tym Kapelusznikiem!
        - Wiem… - powtórzył odruchowo chłopak, ale zaraz urwał. – Zaraz, Kapelusznik?
        - Tak go nazwałam, nosi kapelusz – burknęła dziewczyna pod nosem.
        - A, to ja go spotkałem. Faktycznie szemrany typ. Nat, uważaj na siebie, dobrze?
        - Dobrze – mruknęła odruchowo dziewczyna i podniosła się, zbierając do wyjścia. – Wybacz najście, potrzebowałam towarzystwa. Dzięki za piwo.
        - Nie ma sprawy, wpadaj kiedy chcesz – powiedział chłopak żywo i Nat zerknęła na niego z lekkim uśmiechem. Speszył się i odchrząknął. – I nie rób nic głupiego, dobra?
        - Jasne. Na razie – pomachała mu na pożegnanie, a gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, poszła zrobić coś głupiego.

        Pukała donośnie w drzwi sąsiada tak długo, aż się nie otworzyły. Zerknęła krótko na Chibiego, a dopiero później na Kapelusznika.
        - Przyszłam zobaczyć, czy nic mu nie jest. Chibi? – zapytała łagodniejszym tonem, sprawdzając stan zwierzaka. Nie chciała go siłą zabierać, ale gdyby sam do niej podszedł…
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Czy był to najszczęśliwszy dzień w jego życiu? Gdyby się z tym zgodził, byłoby to kłamstwem, a Chibi nie potrafił kłamać. Był to jeden z najszczęśliwszych dniu w jego życiu. Pierwszym takim było niewątpliwie poznanie Rivera i zyskanie w nim swojego najlepszego przyjaciela i to już od kilku dobrych lat. Wczoraj poznał kolejną przyjaciółkę, a dzisiaj jeszcze jedną i się przy tym bawił jak nigdy w życiu. I jeszcze nawet nie był zmęczony. Ba! Nawet jakby jeszcze więcej energii go roznosiło przez ilość wrażeń. A przecież dzień się jeszcze nie skończył!
        I tu pojawił się kolejny najlepszy moment, bo chciał pójść, poszukać sobie czegoś do jedzenia, po odprowadzeniu Natashy do domu, ale ta zaproponowała, że mu jeść coś kupi. I wcale nie musiał być grzeczny, ani niczego zabrać komuś innemu, by dostać od przyjaciółki jakiś smakowity kąsek. Co prawda mógł później to samemu ukraść, ale... zapłacone smakowało jakoś lepiej. I nie musiał uciekać, ani jeść w pośpiechu i strachu czy nie zostanie złapany. Wielki - nazwała to chyba preclem - słodki chlebek, był bardzo pyszny, niestety zdołał zapchać stworka tylko na chwilę, póki ten nie wyczuł jeszcze smaczniejszych delikatesów w postaci pieczonych kasztanów. Oj co to była za wyżerka. Chibi myślał, że chyba pęknie, ale wtedy dostał jeszcze jedne cudo stworzone ludzkimi rękami.
        Zapach był obłędny, aż ślinka mu z pyszczka poleciała. Ugryzł skromny kawałek jakby na spróbowanie i zaraz spojrzał pytająco na swoją przyjaciółkę czy naprawdę mógł to również całe zjeść. River, o ile sobie kupował takie rzeczy, to stworkowi nigdy, co najwyżej dawał mu maleńki kawałek, ale to też nie zawsze. Choć i tak Chibi za bardzo nad tym nie ubolewał, bo w sumie to na patyku, choć cudownie pachniało i rozgrzewało w brzuszku, to jednak w smaku było okropne. Ale skoro wszyscy się tym tak zajadali... Poza tym tyle się wyszalał, że był głodny jak wilk, a nawet całe stado. Myśląc więc, że może jak zje całego szaszłyka, to mu w końcu zasmakuje, pochłonął go z takim zapałem, że omal się nie zakrztusił. Nawet patyk oblizał. W prawdzie to aromatyczne dziwactwo nadal było niedobre, ale przynajmniej już głodny nie był.
        Jakiś czas po tym rozweselił się jeszcze bardziej, gdy zobaczył Rivera, który chyba postanowił wyjść na spacer i się trochę powygrzewać w słońcu. Śmierdzące co prawda miejsce sobie znalazł na odpoczynek, ale zwierzak już dawno się nauczył nie krytykować decyzji swojego najlepszego przyjaciela. Kiedy podszedł bliżej, by się przywitać, zauważył, że Jednooki nie wyszedł zażyć świeżego powietrza i nie położył się w tym błocie z własnej woli. Pachniał tym nieprzyjemnym, drażniącym nosek zapachem dziwnego picia, po którym River był zawsze zły, a do tego jeszcze krwią, która jedynie sprawiała, że zły River był jeszcze bardziej zły. Zmartwił się więc i chciał mu pomóc jak mógł. W prawdzie River na niego warknął, ale... rzeczywiście już nie raz powtarzał futrzakowi, że ten ma nie dotykać niczego, co należy do gada. Ale inaczej Jednooki najpewniej zapomniałby o swoim ukochanym skarbie, a na to Chibi nie mógł pozwolić. Nawet jeśli smok miałby być na niego jeszcze źlejszy.
        - Zajmij się swoimi sssprawami - zawarczał sycząco, posyłając dziewczynie nieprzychylne spojrzenie, gdy ją minął z pogardą. Mając ją w głębokim poważaniu zaczął chwiejnie się oddalać w kierunku kamienicy, w której miał mieszkanie, jej krzyki podsumowując tylko jednym, uniesionym w górze palcem, oczywiście zaadresowanym w jej stronę, nim przywołał do siebie zwierzaka.
        Chibi podniósł uszy ze szczęściem, że jego pan o nim ani nie zapomniał, ani go nie porzucił i już był gotów za nim pobiec, lecz zatrzymała go Natasha. Pokręcił główką na jej słowa, coś wymruczał w swoim narzeczu i uśmiechnął się pocieszająco, choć wyraz miał w rzeczywistości smutny. Nie chciał jej zostawiać, ale nie chciał też zostawiać Rivera. Wiedział, że ten byłby zły i smutny, a tego nie chciał. Nie chciał by ktokolwiek był zły i smutny. Raz jeszcze zapewnił przyjaciółkę, że wszystko będzie dobrze, przytulił ją na do widzenia i pobiegł za gadem. Tym jak ten go strącił z ramienia w ogóle się nie przejął, bo... może faktycznie trochę się zapomniał. Prawdziwi mężczyźni, przecież zawsze chodzili na własnych nogach, o własnych siłach. O!

        Kiedy dotarli do kamienicy River od razu skierował się do wspólnej łaźni na parterze, by umyć się ze świńskiego łajna, błota i innego rynsztoka, choć nie specjalnie był pocieszony wizją zmoczenia się. Nie miał jednak innego wyjścia jeśli nie chciał cuchnąć na staję. Pozytywy niechęci do wody były takie, że szybko się z tym uwinął, przeprał swoje ubrania i nawet doszorował porządnie Chibiego, który mógłby się długimi godzinami taplać w wodzie. Choć w sumie od powrotu do kamienicy stworek zrobił się jakiś dziwnie osowiały.
        - Jestem przekonany, że ta dziwka nie była w twoim typie. Poza tym mogłeś z nią iść, nikt cię przecież nie trzyma - burknął z obojętnością, a nawet niechęcią wobec stworka. Użył magii by wysuszyć siebie i ubrania, wciągnął spodnie i buty, po czym wyszedł z płaszczem, koszulą i kapeluszem pod ręką, by wrócić do mieszkania i tam je powiesić do całkowitego wyschnięcia.
        Chibi podreptał niewyraźny za nim. Kiedy już byli u siebie, poszedł się schować w jakimś kącie i się tam położył, podczas gdy River zawieszał górne części swojej garderoby na belce pod sufitem. Chciał się po tym zająć naprawą rury w jego łazience albo sprawdzeniem co zrobić, żeby kominek działał jak powinien, ale ciche skomlenie zwierzaka w pełni przykuło jego uwagę.
        - Przecież już ci mówiłem, zostaw mnie w spokoju i się stąd wynoś jeśli masz zamiar mi tu jęczeć po ką... - warknął wściekły, lecz zaraz cała jego złość zeszła na dalszy plan. Kucnął przy drżącym zwierzaku, którego aura jakby lekko osłabła. Nie widział tego, że naturalny blask jakim emanował Chibi, delikatnie straciło na swojej intensywności. Leżał skulony, ale kątem oka zdołał dostrzec, że futrzak trzyma się za brzuch.
        River przymrużył oko i już otwierał usta by coś powiedzieć, gdy nagle uświadomił sobie, że od dobrej chwili słyszy walenie w drzwi. Skrzywił się i poszedł je otworzyć raptownie.
        - Czego?! - zapytał groźnie, mierząc znajomą postać spojrzeniem, przez lekko otworzone drzwi, blokując jednak możliwość prześliźnięcia się do wnętrza mieszkania, swoją smoczą ręka, obecnie w pełni wyeksponowaną, bo jego płaszcz, przecież suszył się pod sufitem.
        - Tobie chyba naprawdę śpieszno na tamtą stronę, dziewczynko. Zajmij się swoim życiem. Wyn... - odpowiedział i już był gotów zatrzasnąć przed nią drzwi, gdy usłyszał za sobą kaszel i odgłos... jakby ktoś wymiotował, przy czym skomlenie ustało, na moment, by po chwili stać się jeszcze słabsze, przy czym bardziej płaczliwe.
        Zaskoczony tym co słyszał i charakterystycznym zapachem kwasu unoszącym się w powietrzu, zerknął przez ramię a po tym jeszcze bardziej nieprzychylnie na kobietę.
        - Żarł coś? - zapytał nagle, domyślając się, że pewnie od rana futrzak nie był ani chwili sam. Skrzywił się i zostawiając otwarte drzwi, wrócił do środka. Szybko wciągnął na siebie płaszcz, nie męcząc się z koszulą ani zapinaniem go, złapał Chibiego za futro na karku i przepchnął się obok dziewczyny.
        - Suń się - zażądał z gniewem, popychając ją lekko na ścianę obok drzwi, po czym nie myśląc o zamknięciu za sobą drzwi od własnego azylu, szybkim krokiem przemierzył korytarz, kierując się do schodów. Czuł na parterze ledwo wyczuwalny, ale jednak, zapach medykamentów, co oznaczało, że musiał mieszkać tu jakiś medyk albo uczeń tegoż. W sumie bez różnicy. Ważne, że to ktoś kto mógł pomóc zwierzakowi.
        Ze swoimi umiejętnościami i czułymi zmysłami bez problemu odnalazł odpowiednie drzwi i zaczął w nie walić, uważając jednak by nie rozwalić drzwi.
        - Otwieraj drzwi konowale! - krzyknął, a gdy drzwi się otworzyły, wcisnął studentowi w ramiona nadal trzęsącego się i zwijającego Chibiego, którym od czasu do czasu targały kolejne odruchy wymiotne.
        - Daj mu coś na zatrucie, bo się dzieciak wykończy - nakazał niezbyt uprzejmym tonem i cofnął się od drzwi, by dać młokosowi nieco więcej komfortu. I tak nie zamierzał wchodzić do środka.
        Cofnął się jeszcze trochę, aż kucnął pod ścianą i zaczął się zastanawiać, co też takiego mógł zjeść stworek, że mu aż tak zaszkodziło. Mięso? Wątpliwe, bo zwierzak dobrze wiedział, że mu nie wolno jeść takich rzeczy. Więc może jakąś trującą roślinę albo owoc, o którym nie wiedział, że jest trujący?
        - Ty... - warknął, zwracając swoje spojrzenie w stronę nordki, z którą Chibi przez cały dzień się szlajał niewiadomo gdzie. -Byłaś z nim przez cały dzień. Dawałaś mu jakieś trujące owoce? Albo widziałaś żeby jadł mięso? - zapytał choć w sumie niepotrzebnie pytał. Dałby rękę o to, że na pewno dała mu coś czego jeść mały nie powinien. Chwycił kobietę za gardło swoją smoczą ręką i podniósł lekko do góry, by nie mogła dotykać stopami podłogi.
        - Gratuluję pomyślunku, ale następnym razem jak będziesz chciała kogoś zabić, poderżnij mu gardło, tak przynajmniej nie będzie się musiał długo męczyć - zawarczał rozwścieczony, przez co mogła czuć jak jego dłoń staje się coraz gorętsza, ale nim mogła dziewczynę rzeczywiście poparzyć, puścił ją ze spojrzeniem sugerującym, że ani trochę nie była warta, by tracił na nią swój czas.
        Oparł się o ścianę i z założonymi rękami czekał aż ten smarkacz bawiący się w medyka zwróci Jednookiemu jego zwierzaka, najlepiej już postawionego na nogi, a przynajmniej nie z zatruciem pokarmowym.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Chciała tylko sprawdzić, czy nic mu nie jest, to wszystko. To wcale nie było takie głupie. Gdyby działo się coś złego, maluch miałby okazję do niej uciec, ale jeśli nie byłby w niebezpieczeństwie, po prostu wróciłaby do siebie.
        I owszem, spodziewała się, że Kapelusznik nie będzie najszczęśliwszy, widząc ją w progu swoich drzwi, więc od razu powiedziała, o co jej chodzi, najpierw szukając wzrokiem malca. Dlatego dopiero po chwili przeniosła spojrzenie na postać zagradzającą jej wejście. A wtedy brak kapelusza ujawnił coś, na co do tej pory nie zwracała uwagi. Facet był ślepy. Co najmniej na jedno oko, ale z drugim też było coś nie tak. Natasha szybko zorientowała się, że się gapi, więc przeniosła spojrzenie gdzieś indziej, ale i to nie pomogło. Brak koszuli i płaszcza ujawnił bowiem z kolei rękę w całości pokrytą smoczymi łuskami, którą mężczyzna zapierał się o ścianę. Nordyjka w niemym strachu przesunęła wzrokiem po nietypowej kończynie, a w jej głowie momentalnie pojawił się obraz Chibiego, trzymającego się za poparzoną łapkę.
        Świetnie, jej sadystyczny sąsiad to smok. Gdyby wcześniej skupiła się lepiej na samej aurze, zamiast tylko na jej mocy, może wiedziałaby wcześniej, że zdecydowanie nie powinna z nim zadzierać. Ale było już za późno. Otrząsnęła się na moment, słysząc groźbę, ale tak jak białowłosy, straciła zainteresowanie wszystkim wokół, gdy usłyszała płaczliwe skomlenie. Była tak samo zaskoczona stanem Chibiego, jak reakcją jego opiekuna, który autentycznie przejął się stanem zwierzaka. Chyba się trochę rozpędziła… ale przecież ta łapka!...
        - Co? – mruknęła zaskoczona, spoglądając na mężczyznę, ale ten był już krok od niej, odpychając brutalnie ze swojej drogi. Wpadła plecami na ścianę, spoglądając za białowłosym, który zbiegał schodami w dół, trzymając pochorowanego Chiebiego.
        Natasha momentalnie odepchnęła się od ściany i popędziła za nimi, doganiając akurat w momencie, gdy zaskoczony Scott otwierał drzwi.
        Zwierzaka właściwie wciśnięto mu w ręce i nawet jeśli miał jakieś pytania, to wystarczyło spojrzeć na trzymającego się za brzuszek zwierzaka, by domyślić się, co się stało. Zignorował więc na razie bezczelnego sąsiada, który wyjątkowo grzecznie czekał teraz na korytarzu i wrócił do pokoju z Chibim na rękach. Złapał po drodze pustą miskę i usiadł ze skrzyżowanymi nogami koło swojej torby, na kolanach układając sobie zwierzątko, a miskę kładąc mu pod pyszczkiem.

        W tym czasie Natasha stała z boku wejścia, na zmianę spoglądając z przestrachem w oczach na Chibiego i z niepokojem na Kapelusznika. I niepotrzebnie, bo tylko zwróciła na siebie uwagę. I zazwyczaj była odważna, ale przed smokiem i jego aurą odruchowo cofnęła się o krok, dopiero później zamierając, gdy dotarło do niej, o co białowłosy pyta.
        - Ja… - zaczęła złamanym głosem, ale nie dane jej było dokończyć.
        Nie zdążyła wydać już żadnego dźwięku, gdy pazurzasta dłoń zawinęła się wokół jej gardła, unosząc powoli do góry. Nat otworzyła szerzej oczy z przestrachu, czując na plecach przesuwającą się ścianę, i wspinając się na palce, aż i to nie było możliwe.
        Chibi się zatruł jedzeniem, które mu dała! To jej wina, że mały był chory! A ona jeszcze bezczelnie wbiła do jego opiekuna, czując się jakaś lepsza od niego i sprawdzając czy zwierzakowi nic nie jest. Od kiedy to w ogóle zaczęła wtrącać się w nieswoje sprawy? Przecież gdyby zwierzakowi było naprawdę źle, to sam odszedłby od oprawcy przy pierwszej okazji. Tylko ta przypalona łapka, o której przypomniało jej nagłe uczucie gorąca wokół szyi. Tylko to nie dawało jej spokoju. To, i zdecydowanie utrudnione oddychanie.
        - Mięso… - sapnęła z trudem, bezskutecznie próbując palcami oderwać zaciśniętą wokół gardła łapę. – Nie wiedziałam…
        Ucisk wokół gardła nagle zniknął, a ona spadła na ziemię, nie zdążywszy utrzymać równowagi, gdy jednocześnie łapała z trudem pierwszy oddech od dawna. Siedziała na ziemi, trzymając się za gardło i pokaszlując cicho, ale od razu przechyliła się na bok, zaglądając do pokoju znajomego. Martwiła się o Chibiego bardziej niż o siebie w tej chwili.
        Ale Scott w międzyczasie zdążył wyciągnąć jedną z wielu fiolek w torbie i znalezienie właściwej zajęło mu tak naprawdę najwięcej czasu. Później wystarczyło naczynie odetkać i delikatnie podsunąć zwierzakowi pod nos. Fala wymiotów, która nastąpiła niemal w tym samym momencie, mogłaby wprawić w zakłopotanie niejeden wodospad. Aż dziw, że w jednym małym stworzonku mogło zmieścić się tyle… no cóż, jedzeniem to już nie było od jakiegoś czasu. Student spokojnie głaskał zwierzaka po głowie, czekając aż mu przejdzie.
        - Wiem, że to nieprzyjemne, ale zaraz będzie po wszystkim – przemawiał do niego uspokajająco, a gdy tylko wymioty ustały, podsunął zwierzakowi drugą miskę z wodą.
        Dopiero, gdy Chibi zajął się piciem, Scott mógł przenieść spojrzenie i uwagę na koleżankę i właściciela zwierzątka. Nie wiedział, co zaszło przed chwilą, ale chociaż Nat wyglądała niewyraźnie, to winą obarczył martwienie się o stworka.
        - Nic mu nie będzie – powiedział więc do obojga, chociaż z grzeczności spoglądał na właściciela chowańca. – Zatruł się, ale już wszystko z niego wyleciało. Dam mu coś, po czym zaśnie, żeby trochę odpoczął, ale ostrzegam, że jak się obudzi, to będzie głodny jak wilk – dodał, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.
        Chibi chętnie chłeptał wodę, chociaż wyglądał jednocześnie na wyjątkowo zmęczonego. Gdy jednak przeniósł swoją uwagę na widocznych w korytarzu Rivera i nową przyjaciółkę, uśmiechnął się lekko, nie do końca świadomy zmartwień, jakie spowodował. Chętnie jednak podreptał w ich kierunku, podczas gdy Scott sprzątał po tej imprezie.
        - Chibi – szepnęła Natasha, gdy zwierzątko do niej podeszło. – Tak strasznie cię przepraszam, nie wiedziałam… - urwała załamana, gdy w znajomym już wyrazie sympatii została polizana po policzku. Oddech malucha mógłby co prawda stanowić w tej chwili broń biologiczną, ale i tak zalała ją ulga, że małemu nic nie jest. I gdy ten zwrócił się w stronę Rivera, cofnęła się przezornie, patrząc jak biały puchatek wyciąga wdzięcznie łapki do opiekuna, jakby chciał, żeby go podniesiono i przytulono.
        W drzwiach pojawił się Scott, wyciągając rękę do Natashy, by pomóc jej wstać. Skorzystała ze wsparcia, dziękując cicho i wycofując się znów o krok. Student spojrzał na białowłosego i Chibiego.
        - Hm, widzę, że niespieszno mu do spania. Ale mimo wszystko będzie mu łatwiej odpocząć, gdy nie będzie myślał o tym, że jest głodny. Więc… proszę – powiedział, wyciągając w stronę mężczyzny małą fiolkę, z dosłownie kilkoma kroplami płynu na dnie. Odlał pozostałą część do pustej fiolki, bo nie widziało mu się oddawania takiego specyfiku w ręce tej wątpliwej osoby.
        - Wystarczy odkorkować i podsunąć mu pod nos. Dwa wdechy i zaśnie zanim zdąży zamknąć pyszczek – dodał swobodniejszym tonem i wsadził ręce do kieszeni. Spojrzał jeszcze na koleżankę, ale ta albo miała wzrok spuszczony, albo zerkała zmartwiona na Chibiego.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        W obecnej sytuacji nie było sensu tracić czasu na jakąś żałosną kobietę tyle samo pewną siebie co i głupią. Miała szczęście, że Chibi się źle poczuł i gad nie mógł dobitnie, raz a porządnie wyperswadować jej, by dała mu w końcu święty spokój. W prawdzie choroba zwierzaka, jak i prześladowcze hobby nordki były dla pradawnego prawdziwym utrapieniem, ale nie mógł futrzaka tak po prostu zostawić. Bez niego kradzieże i inne rozboje nie były by takie proste i River nie mógłby ich już niezauważenie dokonywać. Obecnie co prawda zaniechał takiej formy zarabiania pieniędzy, ale to nie znaczyło, że już nigdy do tego nie powróci.
        Zadał więc proste pytanie kobiecie, ale ona była chyba nie tylko miała problemy z głową, ale i ze słuchem. Smok nie zamierzał się powtarzać, więc się zwyczajnie przepchnął, specjalnie posyłając ją na ścianę, ani trochę nie siląc się by być delikatnym i miłym. Nie miał ochoty a także powodów by być miły, szczególnie nie dla niej, gdy to cały czas truła mu rzyci.
        Domyślając się co mogło spowodować zły stan zdrowia Chibiego, od razu udał się w poszukiwaniu pomocy dla małego, a że już wcześniej czuł subtelną woń substancji leczniczych, było tylko łatwiej i sprawniej dotrzeć do celu. Jakże wielka była jego irytacja, gdy musiał spędzić chwilę przed drzwiami do mieszkania studenta, waląc w nie i drąc się niemal na całą kamienicę, nim ten w pełni swej łaskawości postanowił w końcu otworzyć. River nie miał czasu ani na kulturalne przywitanie się, ani na bezsensowne rozmowy o pogodzie przez to, że chłystek był jego sąsiadem. Po prostu od razu rzucił w czym rzecz, wcisnął mu w ręce zwierzaka, który najpewniej spadłby na ziemię pod wpływem grawitacji, gdyby chłopak go nie chwycił w naturalnym odruchu i zaraz Jednooki się cofnął, by ostatecznie cierpliwie poczekać na korytarzu.
        Chciał w spokoju poczekać jak ten uczący się dopiero, przyszły konował odda gadowi jego zwierzaka. Już nawet nie chodzi o to, że po dwóch minutach River zaczął się niecierpliwić jak długo będzie musiał jeszcze czekać. Najbardziej go denerwowało, że dziewczyna, która czymś otruła Chibiego również tu była i się gapiła co chwila na gada jakby mu co najmniej rogi przed chwilą, nagle wyrosły na głowie. Naprawdę, starał się to ignorować i nie wybuchnąć, jednak jest to niezwykle trudne i rzadko kiedy tak naprawdę osiągalne, gdy ma się ognistą naturę. Czy tam temperament. Nie powinno więc nikogo dziwić, że w pewnym momencie pradawny po prostu nie wytrzymał i poddał się swojemu zdenerwowaniu, wyładowując się nieco na winnej całemu zamieszaniu dziewczynie. Żałosne, że cały czas była taka pewna siebie i niemal dążyła do bójki z gadem, a teraz? Nie była w stanie mu choćby sensownie odpowiedzieć, a co dopiero rzucić kąśliwego komentarza, jak to kilka razy wcześniej. Ten przyprawiający go o mdłości odór strachu jaki obecnie od niej czuł... Rozczarowujące. Czyli kolejna pozorantka, która tylko udaje silną i odważną. Cóż... Ciekawie jest spotkać tchórzliwego norda, a już myślał, że niewiele go w życiu zaskoczy.
        Wypuścił ją z odrazą, a niedługo po tym skupił się na chłopaku, w którego mieszkaniu Chibi obecnie się nawadniał łapczywie. Z aury stworka, gadzie oko przeniosło się na nierozgarniętego, acz wyjątkowo inteligentnego młokosa.
        - A już myślałem, że studenci to idioci - wyraził swój pełen sarkazmu podziw dla umiejętności dedukcyjnych młodzieńca. - Coś jeszcze oprócz tego co wiem, że pchlarz miał zatrucie pokarmowe? - zapytał nieprzyjemnym tonem i zaraz wysłuchał zaleceń uczącego się medyka. - Da sobie radę - podsumował krótko na ostrzeżenie dzieciaka, że Chibi będzie głodny, gdy porządnie wypocznie.
        Radosnego grymasu na twarzy studenta nie był w stanie dojrzeć, akurat takie rzeczy rzadko kiedy dostrzegał przez to, że miał dość ograniczone widzenie, ale i tak zrobił jakby jeszcze bardziej skwaszoną minę, ze zmarszczonym lekko, w zdenerwowaniu nosem.
        Zaraz z mieszkania wyszedł Chibi, jakby lepiej się poczuł i od razu dostrzegł zmartwienie swojej przyjaciółki. Nie czekając więc na nic od razu się do niej zbliżył, by pokazać, że wcale nie jest na nią o nic zły i nadal ją uwielbiał. Nie zapomniał przy tym jednak o swoim najlepszym przyjacielu, który po raz kolejny mu pomógł i pewnie również życie uratował. Cieszył się niezmiernie z tego, że River cały czas na niego czekał, że nigdzie nie poszedł, nie zostawił stworka samego. Chibi był przeszczęśliwy, nawet wyciągnął łapki i łagodnie, melodyjnie zaburczał w cichej prośbie by zostać przytulonym przez gada. Jednooki przeniósł na niego z nordki swoje surowe spojrzenie i tylko lekko pogłaskał go po głowie.
        - Ostatni raz ci pomogłem, po tym jak zeżarłeś coś czego nie powinieneś. Następnym razem będzie to wyłącznie twój problem, nie mój - warknął cicho, na co zwierzak mimo wszystko kiwnął radośnie główką i z delikatnym, twierdzącym szczeknięciem zasalutował.
        Słysząc ruch nasilający się w jego stronę zwrócił spojrzenie w stronę źródła, skupiając uwagę na studencie. A już miał wracać do siebie. Chibi radosny podleciał do Scotta, by się do niego w podzięce przytulić. Właściwie to do jego nóg w obecnej chwili, gdy chłopak rozmawiał z Riverem. Gad słuchając młokosa jednym uchem przeniósł wzrok na ogrzaną ciepłem emanującym ze studenta, fiolkę trzymaną przez niego w dłoni.
        - Co to do diabła i po cholerę mi to? - burknął przyjmując od niego flakonik z ciężką do zidentyfikowania dla ślepego pradawnego zawartością. Znów wbił spojrzenie w uczniaka, a po tym na nordkę.
        - Zapamiętałaś? - zapytał ją z wrogością w głosie. - Świetnie.
        Podrzucił w jej stronę fiolkę z lekiem od medyka.
        - Radzę ci go w pierwszej kolejności wykąpać, nim go uśpisz. Już cuchnie jak oddech trupojada, a jutro zacznie przez to zabijać każdego, kto znajdzie się w promieniu sążnia od niego. I odpuść sobie karmienie go, jak zgłodnieje to sam sobie załatwi jedzenie. Postaraj się tym razem go nie zabić - poradził dziewczynie, zaczynając powoli odchodzić od całego zbiegowiska.
        Chibi widząc, że jego pan odchodzi skończył się szybko przytulać do obojga nowych przyjaciół odskoczył w stronę Rivera, radośnie im pomachał i zaczął za nim dreptać, gdy ten się nagle zatrzymał i odwrócił do zwierzaka.
        - Zostajesz na noc z tamtą dziewką, nie mam czasu cię niańczyć i pilnować cały czas w robocie. Poza tym jakbyś nie zauważył mamy zimno w tej ruderze, a ja na pewno nie będę się specjalnie wysilał, by było ciepło. Zostajesz u niej i bez gadania, ja zajmę się tym chędożonym piecykiem - burknął na zwierzaka, któremu uszka zaraz oklapły.
        River poszedł dalej, a maluch został w miejscu, patrząc jak jego przyjaciel wchodzi po schodach na piętro.
        Skomlał jeszcze przez chwilę cicho po zniknięciu Rivera z zasięgu jego wzroku, po czym uświadomił sobie co właśnie smok powiedział. Czy... naprawdę mógł od teraz i przez całą noc być u Natashy? A to znaczyło, że będzie jeszcze więcej zab... jedzenia! Chciał jeść, ale chciał też się bawić i najgorsze, że nie mógł się zdecydować co bardziej. Humor mu się poprawił, co było widać po znów postawionych uszkach, ale był też sfrustrowany swoim niezdecydowaniem.
        Odwrócił się i podbiegł radośnie do swojej opiekunki, której zaraz wdrapał się na ramię z szerokim uśmiechem. Szczebiocząc swoją wersję "do boju!", by w końcu zacząć popołudniowe, a po tym wieczorne i całonocne zabawy. I jedzonko! Pomijając to jedno niedobre, Nat dawała mu po prostu nieziemsko przepyszne smakołyki, a teraz gdy miał brzuszek pusty, był chętny na kolejną porcję tych odświętnych przekąsek.

        River trzasnął drzwiami za sobą, gdy wszedł do mieszkania, rzucił płaszcz na kawałek zwierzęcej skóry robiącej za posłanie, dywanik albo przykrycie i zajął się swoim zadaniem na tę chwilę, którą jeszcze miał nim zapadnie zmrok i będzie musiał iść do pracy. Był wściekły na nordkę za to, że Chibi omal przez nią nie zszedł na tamten świat, był wściekły na medyka, który starał się zrobić ze smoka idiotę, ale również i na samego zwierzaka, że zachorował i mimo wszystko nadal lgnął do tamtej dziewczyny. Był także wściekły na siebie, że miał to w poważaniu i nie zamierzał nic zrobić z tym, by futrzak przestał się zadawać z tymi ludźmi... z jakimikolwiek ludźmi. Im nie można było ufać, ale skoro Chibi wolał postawić na swoim - proszę bardzo, przekona się na własnej skórze, że ludzie potrafią być nieraz gorsi, niż nawet najokrutniejszy smok...
        I jeszcze to cholerne zimno! Musiał się spieszyć, by nie zasnąć z powodu ziębnącego ciała. W sumie w pierwszej kolejności mógł zająć się tym oknem, ale już mówi się trudno, zajmie się tym najwyżej jutro o ile ten przeklęty piec postanowi w końcu współpracować!
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Natasha chyba jeszcze nigdy nie spotkała na swojej bezpośredniej drodze ktoś tak nieprzyjemnego, wiecznie rozdrażnionego i wrogo nastawionego, jak ten Kapelusznik. Ludzie (i inne istoty) jego pokroju oczywiście mieli swoje miejsca w społeczeństwie, ale ich grono nie mieszało się niemal nigdy z tym, do którego ona przynależała. Fakt, że przypadkiem zdarzyło im się mieszkać w jednej kamienicy, był jedynym powodem, dla którego w ogóle mieli ze sobą styczność. No i Chibi, oczywiście.
        Zwierzak zachowywał się wobec opiekuna z pełną miłością i ufnością. Taką samą, jaką okazywał wobec niej, a dodatkowo z lojalnością wynikającą z zapewne wieloletniej znajomości. To jak wyciągał do niego łapki wyglądało, jakby naprawdę spodziewał się przytulania. Czy mimo tego wszystkiego co widziała, mogło być między nimi coś więcej?
        Na jej ustach zagościł cień uśmiechu, gdy zobaczyła jak białowłosy od niechcenia głaszcze Chibiego po łebku. Nadal nie darowała mu tego, co zrobił wcześniej, przypalając zwierzakowi łapkę, ale przynajmniej te wszystkie warknięcia kierowane w stronę zwierzaka okazały się zwykłym sposobem gburowatej komunikacji. Nieważne bowiem jakim tonem smok zwracał się do chowańca, ten był wciąż niezmiernie szczęśliwy, że pan zwraca na niego uwagę. Może i była to patologiczna relacja i Natasha nadal miała zamiar interweniować, gdyby tylko małemu miała stać się krzywda, ale ogólnie rzecz biorąc przyjęła do wiadomości nietypową znajomość.
        - Hm?
        Jako jedyna dziewczyna w tym towarzystwie, zwróciła uwagę na to, że pytanie było zadane w formie żeńskiej. I tylko dlatego zdążyła złapać lecący w jej stronę flakonik. Później już tylko słuchała, nawet nie kryjąc zdziwienia. I wcale nie miała mężczyźnie za złe, że dyryguje jej, co ma robić, co najmniej jakby była jego służką. Bardziej zaskoczona była zezwoleniem na opiekę nad Chibim.
        - Jasne – mruknęła tylko oszołomiona, spoglądając to na Scotta, który jedynie wzruszył ramionami, to na plecy smoka, do którego dobiegał właśnie stworek.
        Jemu nieco dłużej zajęło zrozumienie przekazu opiekuna, a w międzyczasie Nat na nowo zirytowała się nieprzyjemnym określeniem. Westchnęła przez nos, ruszając w stronę Kapelusznika.
        - Hej – zwróciła jeszcze na siebie jego uwagę. Dopiero wtedy wyciągnęła rękę. – Na imię mam Natasha. Skoro jesteśmy sąsiadami to wypadałoby żebyśmy znali się na tyle, byś nie mówił o mnie „dziewka” – powiedziała spokojnym tonem, chociaż ostatnie słowo lekko prychnęła.
        - Jeszcze raz przepraszam za to, co się stało z Chibim. Wiem, że sam sobie poradzi, ale czy i tak możesz mi powiedzieć, co on może jeść? Mały jest niezły w kalambury, ale wolałabym mieć pewność – dodała z miłym uśmiechem, mimo wszystko próbując nawiązać względnie zdrową znajomość. Dosyć już miała przemykania po korytarzach i zgarniania Chibiego z różnych miejsc.
        - Mogę się nim zajmować, skoro pracujesz nocami, to żaden problem – dodała jeszcze.
        W tym czasie oprzytomniały i powoli głupiejący na nowo z radości Chibi, wdrapywał się po jej nodze na ramię, a że dziewczyna nie była przyzwyczajona do takich manewrów, przechylała się na bok pod ciężarem zwierzaka, nim ze śmiechem udało jej się złapać równowagę.
        - Nie szalej, bo spadniesz – fuknęła mu w nosek, a zwierzak zatrząsnął się z radości i zaburczał w odpowiedzi, tak samo wytykając do niej pyszczek.

        Gdy w końcu pożegnali się z Kapelusznikiem, podziękowali Scottowi i poszli do mieszkania Natashy, Chibi kurczowo trzymał się jej głowy, tuląc się do niej i pomrukując, a gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, zeskoczył na podłogę i zaczął biegać w kółko.
        - Chibi, spokojnie, zmęczysz się – powiedziała rozbawiona nordyjka, przysiadając na swoim materacu. – Chodź tutaj – przywołała go, klepiąc się w udo.
        Zwierzak podbiegł do niej, z entuzjazmem wskakując na kolana i moszcząc się do głaskania, ale dziewczyna złapała go za pyszczek, próbując odnaleźć błysk zrozumienia w wielkich oczach.
        - Byłeś bardzo chory, przeze mnie. – Nie odpuściła sobie winy, prychając tylko z rozbawieniem, gdy Chibi znów polizał ją po policzku. Coraz więcej znajomych gestów z jego strony. Uczyła się.
        - Musimy cię umyć, później pójdziesz spać, a rano dostaniesz jedzenie, rozumiesz?
        Chibi pokiwał gwałtownie łebkiem na znak, że jest super bystry i rozumie, ale zaraz do niego dotarło na co dokładnie przytakuje i zaczął potrząsać główką na boki, aż uszy mu łopotały. Potem zaburczał żałośnie, garbiąc się i ze smutkiem głaszcząc swój brzuszek.
        - Wiem, że jesteś głodny kochanie, ale jak coś teraz zjesz, to znowu będziesz się źle czuł, a nie chcesz przecież, prawda? – zagadnęła łagodnie, czekając na potwierdzenie, które nastąpiło z ciężkim westchnięciem. – No to chodź, im szybciej zaśniesz, tym szybciej wstaniesz i coś zjesz – zarządziła wesoło i zaprowadziła zwierzaka do swojej niewielkiej łazienki.
        Tam napełniła wodą drewnianą misę do prania i pomogła zwierzakowi się umyć, chociaż ten okazał się ogromnym miłośnikiem wody, skacząc i pluskając w małej balii tak, że za chwilę oboje byli mokrzy. Pukanie do drzwi było więc bardzo nie na miejscu.
        Nat zerknęła w stronę wejścia, a później na chlapiącego się Chibiego i w końcu podeszła szybko, otwierając drzwi. W progu stał Scott.
        - O hej… – powiedziała lekko roztargniona i zaraz zrobiła wielkie oczy, odwracając się. – Chibi!
        Biały stworek biegał po mieszkaniu, mokry i najszczęśliwszy na świecie, zmuszając dziewczynę do wariackiej pogoni z ręcznikiem. W końcu udało jej się go złapać i zawinąć w rulon, ale wtedy zwierzak dostrzegł Scotta i próbował jej czmychnąć.
        - Czekaj mały potworaku! – Nat zawinęła nogi wokół zwierzaka, szybko wycierając go ręcznikiem.
        Scott wziął z materaca fiolkę i podszedł do nich, kucając przy dziewczynie, po czym odkorkował buteleczkę i podsunął zwierzakowi pod nos. Chibi zajrzał ciekawsko do szklanego naczynia, zrobił zdziwioną minę, po czym oczka mu się zamknęły i zwierzak osunął się w ramionach nordyjki. Ta zaś odetchnęła z ulgą.
        - Dziękuję. Znów. Jak mogę… - nie skończyła. Nawet nie widziała kiedy to przy jej twarzy pojawiła się otwarta fiolka, a ostry zapach wdarł się do jej nosa. Zakręciło jej się w głowie i po krótkiej chwili zaskoczenia sprzedała prawy sierpowy, wkładając w to całą resztkę swojej siły. Usłyszała tylko trzask kości i jęk, nim zrobiło jej się ciemno przed oczami i odpłynęła.

        Drzwi zostały otwarte, w balii do prania wciąż stała woda, a na podłodze było kilka kałuż. Pokój wyglądał na opuszczony w pośpiechu.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Kiedy wszystko zostało ustalone, jego polecenie odnośnie zaopiekowania się Chibim przyjęte to wiadomości przed głupią, irytującą dziewczynę i nie było już sensu, gdy dłużej przebywać w towarzystwie nic nie wartych ludzi, River postanowił powrócić do swoich spraw. Już i tak wystarczająco dużo czasu zmarnował. A roboty w mieszkaniu miał co nie miara. Nawet priorytety było mu ciężko ustalić choćby odwieczne pytanie ludzkości: co zrobić najpierw żeby w domu było ciepło - okna czy piec? No a przynajmniej taki był plan, dopóki dziewczyna nie postanowiła mu go udaremnić i zmusić do stracenia jeszcze większej ilości czasu. Zacisnął pięść nim zerknął na nią z gniewem przez ramię.
        - Nie rozumiem w czym masz problem - zawarczał powoli naprawdę tracąc cierpliwość, odwrócił się w jej stronę. - Jesteś ludzką kobietą z plebsu, powinnaś już być przyzwyczajona do bycia nazywaną "dziewką" - wyjaśnił jak to w jego oczach wygląda z logicznego punku widzenia. Zaraz jednak usłyszał cichuteńkie, prosząco piśnięcie. Zerknął w stronę białego futrzaka, który nieśmiało się do niego zbliżył z położonymi po sobie uszkami. Udał nawet przez moment, że poczuł się gorzej. Gad westchnął z irytacją. I uścisnął od niechcenia dłoń dziew...Natashy.
        - River Jednooki.
        - No dobrze by było, żebyś go znowu nie otruła - prychnął, nie trudząc się by zapomnieć o tym, że omal nie zabiła jego zwierzaka. - Owoce. Najbardziej jabłka i leśne jagody. Od biedy zje jakieś warzywo ale to tylko w akcie desperacji. I musi być słodkie - odpowiedział łaskawie.
        - Przecież już to powiedziałem, jesteś tylko głupia czy też głucha? - Uniósł drwiąco brew nad jedynym okiem jakie mu pozostało i obserwował wygłupy szczęśliwego zwierzaka. Pokręcił z politowaniem głową po czym się odwrócił i wrócił w końcu do wynajmowanego mieszkania, trzaskając za sobą drzwiami.

        Będąc już u siebie od razu przystąpił do pracy oceniając z pomocą magii uszkodzenia pieca i z czym ogólnie miał problem, że nie chciał działać. Oprócz tego, że był stary, pordzewiały i zamieszkany najpewniej przez więcej niż jedną kolonię szczurów jak i nie innego tałatajstwa. Rozpalił próbny ogień, ale cały dym zamiast wylecieć kominem zaraz buchnął w niego, wraz z popiołem. Rozdrażniony zaraz zagasił palenisko i zaczął kombinować, mając nadzieję, że obejdzie się bez konieczności wymiany piecyka i całego szybu kominowego.
        Podczas swojej pracy słyszał radosne krzyki i śmiechy z mieszkania obok, nie tylko dziewczyny, ale i również rozanielonego stworka, które jeszcze bardziej go zdenerwowały. Przydzwonił z całej siły w piecyk, przez co ten już w ogóle nie nada się do jakiegokolwiek użytku i siadł ciężko na zwierzęcej skórze rozścielonej na podłodze, złorzecząc i prosząc Prasmoka o to, by oboje się zamknęli. Jego życzenie jednak nie miało zamiaru się spełnić, a do niego dotarło jak żałośnie jest tak siedzieć i nic nie robić. Westchnął ciężko, postanowił spróbować zignorować to jak zwierzak się dobrze bawi z jakąś obcą osobą, biorąc pod uwagę fakt, że przy gadzie rzadko kiedy był tak szczęśliwy. Wyrwał piec ze ściany i przyjrzał się krytycznie całej instalacji i odstającym, pordzewiałym rurom. Posłał niewielki płomyk do wnętrza szybu kominowego skupiając się by wyłapać wszystkie usterki szczeliny i zamienić w popiół wszystko co się w środku zagnieździło. Miał szczęście, że szyb nie miał żadnych załamań, skosów, tylko był "idealnie" pionowy, aż do samego dachu. Z tego co się zorientował, problemy były tylko na jego poziomie, więc zaraz przystąpił do wypełniania pęknięć w szybie za pomocą magii ziemi, w końcu kamienica była z kamienia, jak sama nazwa wskazywała, a kamień podlegał pod żywioł ziemi, więc nie powinno być większych problemów.
        Dość długo majstrował, tak pochłonięty pracą, że w pewnym momencie nie słyszał już nic i nawet nie będąc świadomym, że ktoś porwał jego zwierzaka. Za to w drugą stronę wszystkie wrzaski i przekleństwa wypełniające jego mieszkanie były aż nadto dobrze słyszalne na korytarzu i to w co najmniej w pięciu językach, w większości już dawno nieistniejących, ale kto gadowi zabroni?
        W końcu udało mu się postawić również i prosty kamienny piec z użyciem magii i teraz tylko pozostało sprawdzenie, czy wszystko działało jak powinno. Wrzucił do środka kilka łatwopalnych przedmiotów z mieszkania i martwych szczurów, zapalił i...Tak!
        - Mmmm, przyjemne ciepełko - mruknął z przyjemnością i delikatnym, pełnym błogości uśmiechem na twarzy, niemal się rozpływając przy piecyku.
        Niezbyt długo to potrwało, gdy okna skrzypiały drwiąco od nagle zrywającego się, świszczącego wiatru, który zaraz zagasił palenisko przez przeciąg. River zawarczał z niezadowoleniem, zerwał się na równe nogi spod piecyka i... przewrócił o stare żelastwo, które wyrwał ze ściany jakiś czas temu. Smocza łapa zapłonęła intensywnym ogniem, gdy rozwścieczony gad chwycił za ten złom i zamaszyście podszedł do okna, gotów go przez nie wyrzucić, gdy dotarło do niego, że słońce już niemal całkowicie zaszło i musiał się zbierać do pracy.
        Westchnął ciężko, założył koszulę, płaszcz i obowiązkowo swój kapelutek. Wyszedł z mieszkania, zamykając drzwi na klucz, przez którego kółko zaraz przełożył jeden z końców rzemiennego sznurka, na którym zwisał Algiz, więc teraz miał na szyi zawieszone dwa klucze zamiast jednego. I wiedział co przynajmniej jeden z nich otwiera.
        Przeciągnął się i już miał skierować się w stronę schodów, gdy tknęło go, żeby uprzedzić tę pyskatą dziew... Natashę o tym, że smok już idzie do pracy i przypomnieć jej, by i tym razem nie otruła małego futrzaka. Podszedł do jej drzwi i zapukał. Przekrzywił skonsternowany głowę gdy te lekko się odchyliły pod jego dłonią i zaskrzypiały żałośnie. Pewnie zostawiła je otwarte, by zwierzak mógł w każdej chwili wyjść jak będzie miał już dość dziewczyny. Plus dla niej.
        - Wychodzę. Z rana po niego przyjdę - burknął bez cienia entuzjazmu i przyjacielskich emocji, gdy wszedł bez zaproszenia do wnętrza mieszkania. - Jesteś tu głupia dziewko? Pchlarzu? - zawołał jeszcze, wchodząc bardziej w głąb i rozglądając się.
        Ani żywej duszy. Czyżby dziewczyna zabrała mu stworka i po prostu uciekła?
        Zrobił jeszcze krok i usłyszał jakiś chrzęst pod swoim butem. Cofnął nogę ze zmiażdżonego pod butem flakonika, który dostał do uczącego się konowała. Ostry zapach substancji zakręcił go zaraz w nosie, przez co smok donośnie kichnął, klnąc paskudnie, lecz wyczuł w tym momencie coś, co go nie tyle zaniepokoiło co zaintrygowało. Metaliczny zapach... krwi.
        Skupił się by zobaczyć ślad aury, a to co zobaczył ani trochę mu się nie spodobało. To nie dziewczyna uprowadziła jego sługę, bo sama została z Chibim porwana. A konował został przy tym ranny. Aż ciekawiło gada co tak naprawdę tu zaszło, jednakże na ten moment miał ważniejsze sprawy na głowie. Ktoś miał ukraść jego własność! I nie był winny temu tylko konował z parteru.
        Rozsierdzony Jednooki opuścił mieszkanie sąsiadki w trybie natychmiastowym, a chwilę po tym również kamienicę. Wściekły przystanął na dworze i zaczął się rozglądać za dalszym śladem czy to aury, czy to zapachowym. "Ile minęło czasu od ich porwania do cholery?" skrzywił się do swoich myśli i w końcu ruszył, pochwyciwszy delikatny, i raczej jedyny w swoim rodzaju trop niezwykłego futrzaka.
        Biegł jak jakiś kretyn przez pół miasta, potrącając przechodniów na swej drodze, raz omal nie wpadł pod ciągnięty przez konia powóz, aż w końcu dobiegł do bram miasta. Zaklął paskudnie i wbiegł w puszczę, by zaraz, gdy nikt nie był w stanie go już zobaczyć, zmienił się i wzbił w powietrze z furią w oku i ogniem buchającym z każdej kamiennej szczeliny na jego ciele. Zaryczał wściekle, czym skupił uwagę chyba wszystkich mieszkańców Demary, ale nie obchodziło go to, bo to nie miasto miał zamiar zetrzeć z powierzchni ziemi. Ruszył w pościg za swoim zwierzakiem, którego starano się wywieźć poza wschodnie granice Środkowej Aldaranii. Był wdzięczny Prasmokowi za to, że robiło się ciemno, bo łatwiej jest znaleźć żywą, wytwarzającą ciepło istotę, gdy nie ogrzewa wszystkiego wokół słońce. Trochę to trwało, ale w końcu znalazł zadaszony, duży powóz kupiecki, po którego bokach nie jechało tylko dwóch strażników, a nieco więcej. Nie było jednak mowy o pomyłce, bo magicznej energii Chibiego nie dało się pomylić z niczym innym. W prawdzie Natasha również była na tym powozie, lecz ona akurat nie obchodziła smoka. Zależało mu tylko na odzyskaniu zwierzaka. Zaryczał wściekle dając porywaczom znać, że rozwścieczyli nie tego co powinni i zniżył lot, tak by szybować niemalże na równi z powozem. Niewiele to jednak dało, bo przerażeni oprawcy tylko przyspieszyli, nie chcąc zostać pożartymi. River miał inne zdanie na ten temat.
        Zmusił pościg do zmiany kursu i zmniejszenia swojej szybkości, gdy nagle na ich drodze pojawiła się kamienna ściana, a więcej gadowi nie było trzeba, bo zaraz z głuchym tąpnięciem, od którego ziemia zadrżała wylądował na ich drodze. Spanikowane konie stanęły dęba z dzikim rżeniem i omal się nie wywróciły przerażone stojącym na drodze krwiożerczym gadem wielkości przeciętnej, piętrowej gospody. Gdyby wulkaniczny gad otworzył swoją paszczę na pełną szerokość, miała by wysokość dorosłego ludzkiego mężczyzny, czyli River mógłby połknąć takiego w całości bez męczenia się z gryzieniem go. Porywacze mieli przerąbane.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości