[Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...
: Czw Sie 23, 2018 11:22 pm
Karawana posuwała się przed siebie dosyć leniwym tempem. Na tyle leniwym, że ostatecznie zwątpił w to, że dotrą do Demary choćby do jutrzejszego południa. Nie przeszkadzało mu to jednak w utrzymywaniu swojej roli. Po to został stworzony. Znaczy się, nie tak do końca, ale dawno temu zdołał już podjąć wybór co do obcowania z ludźmi i tego się trzymał, choć na jego miejscu wielu rwałoby sobie włosy z głowy. Pierze (już nie z głowy) zapewne również, ale o tym później.
Zachodni wiatr załopotał gwałtownie lnianą wiatą powozu, w którym siedział on, dwóch kupców, matka z dziećmi (zapewne żona jednego z wcześniej wymienionych) i jakiś wioskowy parobek, który za połowę zaoszczędzonych przez życie pieniędzy postanowił wyjechać szukać szczęścia gdzie indziej zaraz po tym, jak jego wioskę napadli i spalili bandyci, a członków rodziny odnaleziono w stanie nadającym się co najwyżej do względnie godnego pochówku.
Skąd o tym wiedział? Dobre pytanie, zwłaszcza, iż nie zwykł rozmawiać z przypadkowymi wędrowcami, samemu raczej pozostając w cieniu jako "e, ty z mieczem" albo "takich tu nie wpuszczamy". Rodzaj ziemskich śmiertelników był specyficzny, niemniej już dawno dostrzegł jego uroki. Lubił spać pod gołym niebem, napić się piwa jak szary obywatel i mieć chociaż szczątkowe poczucie braku zmartwień. Przynajmniej na tyle, dopóki same do niego nie przyszły.
Crux przeciągnął się zamaszyście, spoglądając kątem oka czy leżąca u jego nóg zbroja dalej jest na swoim miejscu. Tak, niewątpliwie będzie ją musiał wyczyścić... ale to jeszcze nie dzisiaj. Po kilku dniach ciągłej podróży był bardzo zmęczony i mimo uroków życia na trakcie, w pewnym sensie było mu tęskno do zwykłego łóżka.
Podskoczył na swoim miejscu. Nie tylko on, ale wszyscy podróżni, gdyż wóz właśnie natrafił na wybój. Zacisnął zęby i zmrużył oczy, próbując złapać odrobinę snu - nie dla odpoczynku, a bardziej po to, by czas zaczął płynąć szybciej. Miał go jeszcze pod dostatkiem.
Jeszcze...
... na tyle, by móc uniknąć strzały, która właśnie przeleciała w poprzek powozu, drąc materiał i wzbudzając panikę. Z zewnątrz zaczęły dobiegać złowrogie okrzyki i wrzaski woźnicy. Wóz przyspieszył. Oddech przyspieszył, płuca zaczęły pracować prężniej. Sięgnął do swoich tobołków po złotą wagę, by... nie wiedział po co, ale musiał. Takie miał przeczucie. Jedna z szali poszła gwałtownie w dół. A wraz z nią cały świat, gdy usłyszał gwałtowny trzask pękającego koła, a wóz wywrócił się na bok.
Kilka strzał przeleciało przez powóz, trafiając jednego z kupców w klatkę piersiową nim ten zdołał upaść. Wszystko uległo wywróceniu. Tobołki z prywatnymi rzeczami, wiklinowe kosze, skrzynie. Całkowity chaos po wywrotce spowodował, iż ledwo doszedł do siebie, gdy wszyscy zdołali już opuścić środek. Szukał, obmacywał góry tkanin, kuferków oraz rozsypanych wkoło sztuk biżuterii i drobiazgów wszelakich. Próbował odnaleźć... tak!
Gdy sękate palce natrafiły na rękojeść miecza, odetchnął z ledwie ukrywaną ulgą i wyszarpnął oręż spod góry tobołów, mijając ciało postrzelonego wcześniej mężczyzny. Nie pomógł mu. Nie był w stanie. Wyszedł na zewnątrz, widząc scenę jak z najgorszego koszmaru. Dwójka bandytów właśnie obezwładniała kobietę podczas gdy trzeci zdzierał z niej suknię, ktoś inny przebił małego chłopca włócznią, wcześniej przyciskając go nogą do gruntu. Kolejny toczył zażarty bój z woźnicą. Jeszcze inny bandyta właśnie zaciskał kawałek zardzewiałego łańcucha na szyi kupca. W jego stronę na koniu nadjeżdżał kolejny, mierząc do niego z łuku.
Wdech.
"Aniele boży, stróżu mój..."
Dobycie miecza. Ślizg ostrza po drewnianej okładzinie.
"...ty zawsze przy mnie stój..."
Postawa bojowa, szeroko rozstawione nogi. Zamach.
"...rano, w wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze do pomocy..."
Głos niemal zapomnianego dziecka buzował w umyśle i uszach. Obrót. Uchylenie
przed strzałą, która właśnie śmignęła mu nad karkiem. To był dobry łucznik.
"...i chroń mnie od wszystkiego złego..."
Przejście do pozycji końcowej. Głośne chlaśnięcie klingi o ciało, gwałtowny opór, który
niemal zwala z nóg. Uporczywe utrzymanie postawy. Koń przejechał po jego lewej, minął go.
"...i doprowadź do żywota wiecznego."
Martwy łucznik przez chwilę jedzie jeszcze w postawie wyprostowanej, a na jego skrzywionej bólem twarzy kwitnie niedowierzanie. Po kilku kolejnych stajach, trup wypuszcza łuk z ręki, aż w końcu ciężki tułów zsuwa się po ukośnej linii powyżej bioder, a zaraz za nim reszta ciała. Lepka jucha spływa po ostrzu Isaela, jego jedynym sprzymierzeńcu. Oczy reszty zakapiorów spoczywają na nim. Poprawia opaskę na lewym oku.
Zacisnął zęby i ruszył przed siebie. Policzył ich dokładnie. Sześciu. Wystarczy na rozgrzewkę.
Pierwszy, który nawinął mu się pod miecz po prawdzie zblokował atak krótkim ostrzem, ale był niedostatecznie szybki, aby przewidzieć kolejny ruch. Isael zafurkotał, kreśląc w powietrzu mistyczne piruety, które niebawem zabarwiła krew kolejnego, gdy anioł ciął go od dołu od lewego biodra do prawego ramienia. Któryś z towarzyszy tamtego próbował cisnąć w w jednookiego nożem, ale ten zdołał zakryć się ciałem pobitego już bandyty, wykorzystując go jako tarczę.
Doskoczyli do niego w pięciu. Nie mógł zobaczyć czy już skończyli, wszak byli na tyle rośli, że zasłaniali mu ogląd na resztę okolicy.
Przybrał postawę bojową, wystawiając miecz przed siebie w linii prostej. Sztych skierowany w najbliższego.
Cios wyprowadzony toporem, amatorski, chybiony. Spotkał się z kontrą i sztychem w gardło. Półobrót, szybkie przebiegnięcie wzrokiem, wymach Isaela od dołu, palcami skierowanymi na zewnątrz. Wymach na tyle silny, że ku górze jednooki dał radę przeprowadzić go jedną ręką aż do szczytu. A potem rąbnięcie z całej siły już obydwiema rękami znad głowy, skąd miecz dwuręczny miał najwięcej do powiedzenia. Kolejny bandyta wykonał blok, ale tarczą. Na nic mu się nie zdała, gdyż zbita z desek zapora prędko ustąpiła mocy zaklętej broni, która rozrąbała ją w drzazgi sięgając posiadacza, a potem rąbnęła kolejnego w linii pasa.
Dwóch. Stanowczo niepewnych, dopiero teraz rozumiejących, iż nie docenili łachmaniarza w podartej szacie, z jednym okiem. Próba pchnięcia włócznią skończyła się tym, iż zakapturzony wędrowiec uskoczył w bok jak fryga, a pod wpływem kolejnego cięcia jego miecz rozrąbał drzewce zbója na dwie części. Doskoczył do ostatnich dwóch zbirów i markując atak z góry, dokonał cięcia od dołu na tego, który miał jeszcze krótki miecz oraz toporek. Wrzask bólu oraz agonii rozdarł powietrze, gdy odrąbana ręka pofrunęła do tyłu, powodując, że jej dawny posiadacz zaczął się zataczać. Nim upadł, jednooki zdołał wykonać szybkie pchnięcie, którym przebił klatkę piersiową nieszczęśnika. Skrwawione ostrze wychynęło z pleców ofiary co skutecznie złamało ostatniego ze zbójów. Chciał uciekać.
Nie zdążył.
Doskakując do niego, naparł na bezbronnego już bandytę całym ciężarem ciała, przygważdżając go do ziemi. Gdy ten zaczął wierzgać, huknął go głownią miecza w tył głowy, aby nieco odsapnął. Puścił.
Oddychając ciężko, wstał na równe nogi, wodząc spojrzeniem po pobojowisku. Obydwaj kupcy byli martwi, co do tego nie miał żadnych złudzeń. Prawdopodobnie do napadu doszło właśnie z ich powodu, a właściwie z powodu dobytku jaki ze sobą wieźli. Kobieta nie żyła, mały chłopiec oraz woźnica też. Zwykle strzeżona część traktu, dzisiaj została pozostawiona samej sobie. Gnidy musiały mieć wtyki w straży. Albo sporo szczęścia. Pociągnął nosem, ukrywając usta w lewej dłoni, umorusanej karmazynową posoką i zamknął oczy.
Wiedział. Wiedział już co zrobi. I nie ruszy się stąd, póki sprawiedliwości nie stanie się zadość.
********************************
- Ja... ja wszystko wyjaśnię!
Nie odpowiadał na ten lament. Śmiertelnicy tacy jak ten działali mu na nerwy, przez strach, histerię i złudną nadzieję ocalenia skóry próbując wybłagać łaskę. Miał ich po dziurki w uszach. Jak nie wyżej.
Kiedy tylko Jorah (bo tak miał na imię bandyta, którego jako jedynego zostawił przy życiu) się przebudził, pierwsze co kazał zrobić winowajcy, to wykopać mogiłę. A właściwie dwie. Osobną dla jego wspólników i osobną dla pokrzywdzonych. Następnie wszystkie ich ciała miał zawlec w miejsce pochówku, a potem zakopać. Zaraz po tym dostał polecenie by wylać olej z jedynej, pozostałej lampy i puścić pozostały wóz z dymem. Wędrowiec cały czas patrzał mu na ręce, czy przypadkiem nie zdołał czegoś zwędzić do kieszeni.
A teraz... Klęczał przed nim, już pośród ciemności nocy, ciągnąc nosem, spod którego spływał obfity glut, zanosząc się żałosnym szlochem i roniąc łzy rozpaczy tak wielkie, że gdyby były perłami, można by pleść z nich naszyjniki.
A on? On stał właśnie, na tle płonącego dobytku ludzi, z mieczem przy piersi i skrzydłami tak wielkimi, iż gdyby mógł, to nakryłby nimi co najmniej czwórkę dorosłych ludzi wraz z nim samym.
- Panie... panie... przebacz mi, klnę się na boga na niebie i ziemi, że ja to wszystko wynagrodzę! Ja to wszystko naprawię! Ja zadośćuczynię! Przestanę już grabić, tylkoooo ocaaaal mnieeeee!- ostatnie słowa zbir wypowiedział w tak płaczliwy sposób, że sługę bożego rozbolały uszy. Nie od krzyku, broń Najwyższy, ale od tych fałszywych zapewnień.
Ludzie mieli coś takiego, że często przekraczali margines, którego nie powinni. A gdy już go przekroczyli, zwykli stawiać swe kroki coraz dalej i dalej, nie bacząc na ewentualne konsekwencje swoich czynów. Dopóki ich ktoś nie złapał na tym, co robią... a gdy już do tego dochodziło, to nagle z pewnych siebie kryminalistów, przybierali postać potulnych baranków, chcących jedynie zarobić na życie, mimo iż los dawał im znacznie więcej możliwości niż zabijanie innych ludzi dla ich dóbr.
Patrzał z pogardą na winowajcę, a skrwawiony Isael, na którym pozostała jeszcze resztka naskórka jednego z bandytów, lśnił groźnie pośród płomieni trawiących świat za aniołem.
- Powiem ci teraz co zrobisz. Odejdziesz i będziesz żył godnie, jak przystało na uczciwego człowieka. Naprawisz swoje błędy poprzez ciężką pracę, zapominając o tym, co tu się dzisiaj wydarzyło...[/b]- strzelił Joraha w twarz, gdyż przez chwilę ten zdawał się ewidentnie nie słuchać, mamrocząc coś pod nosem.- Dasz Panu świadectwo, że zrozumiałeś dzisiejszą lekcję, codziennie chodząc do kaplicy i oddając mu cześć. Rozdasz skradziony do tej pory dobytek jaki masz oraz wszystko ponad to, co potrzebne ci do życia. A potem wyjdziesz na prostą ścieżkę, którą będziesz kroczyć do kresu swego życia i wyznasz Najwyższemu na niebie i ziemi, żeś uczynił wszystko, by zmazać grzech mordu, chciwości oraz pychy. By przebłagać za śmierć dziecka, niewinnej kobiety oraz dwójki kupców. Oraz woźnicy, który choć miał swoje lata za sobą, chciał przed śmiercią odwiedzić swoją wnuczkę, nim starość odbierze mu władzę w nogach.
Idź. Jesteś śmieciem. Gardzę tobą.
Jorah przerażony odskoczył niemal na czworakach, słaniając się rękoma.
- Panie, zrobię wszystko...- wybełkotał, dzwoniąc zębami, już nieco spokojniejszym głosem, pełnym pokory.
Ale to nie wszystko. Zakapturzony posłaniec niebios po raz kolejny chwycił za wagę. Szale bujały się niespokojnie, próbując oszacować potencjalny los ofiary. Jedna z nich gwałtownie podryfowała w dół.
Nie rozumiejąc swojego położenia, bandyta zatrzymał się w pół kroku.
- Panie? - zapytał.
- Plany uległy zmianie.
Jorah zadzwonił zębami. Szok sparaliżował go od dołu do góry, przyprawiając o dreszcze. A potem źrenice uległy gwałtownemu poszerzeniu, zaś z ust wydobył się opętańczy krzyk. Isael zapłonął jasnym ogniem, oświetlając pomarszczoną twarz jednookiego anioła.
Ostrze śmignęło w powietrzu, a wrzask umilkł.
W powietrzu nocy słychać było tylko trzask ognia, odgłosy świerszczy, oraz kroki podkutych butów i chrzęst pancerza, który na sobie nosił. Płonący miecz zgasł.
- Pan z nami. I z duchem twoim - warknął w próżnię, a jego skrzydła rozpłynęły się niczym para wodna. Ukrył pancerz pod starymi łachmanami, jak zwykł to robić, przewiesił miecz przez plecy, a potem ruszył w ciemność nocy.
On.
Crux.
Sługa Boży.
**********************************************************************************************************************************************************************
Trzy dni później
Zajazd pod Kosogłosem nie stanowił może najwyższych luksusów jakie panowały w Demarze, ale przynajmniej zapewniał dach nad głową oraz ciepłą pryczę, o której strudzeni podróżnicy niewątpliwie marzyli, spędzając wcześniej całe dnie w siodle lub śpiąc w grubo usłanych siennikach, ale na zimnej, oraz wilgotnej ziemi. To właśnie tutaj wypoczywał, starając się nie myśleć o sytuacji sprzed kilku dni, siedząc pod oknem i sącząc ciemne, gęste piwo, które choć w smaku było obrzydliwe, to sama czynność jego picia w jakiś sposób odciągała umysł podróżnika od wszelkich trosk. W środku było ciemno i ciasno, a pomimo otwartych okien, panował przeraźliwy zaduch.
Swój wysłużony pancerz zdołał złożyć w pokoju na górze. Nawet jeśli ktoś zdecyduje się go ukraść, niewiele za niego dostanie. To był złom. Jedynie miecz Crux trzymał przy sobie, na wypadek jakiejś awantury lub sytuacji, w której będzie musiał interweniować.
Chociaż... czy dla złodziejaszka, który właśnie wybiegł z zajazdu niosąc pod pazuchą sakiewkę karczmarza było warto? Anioł wychodził zwykle z założenia, że na takich jak tamten, zwykle los mści się sam, mimowolnie. I faktycznie, gdy tylko łotrzyk zdołał przeskoczyć w zaułek naprzeciw wejścia do przybytku po drugiej stronie ulicy, trzy czarne postacie pochwyciły go i porwały w nieznane, z czego jedna zdawała się mieć w ręku drewnianą pałkę. Chyba. Niedowidział.
Wrócił do spożywania trunku, starając się tłumić przykre myśli. I to nawet nie tyle związane z bandytami, bo akurat ich absolutnie nie było mu szkoda, lecz...
Głos chłopca przemówił w jego głowie, niczym niechciany, poranny ptaszek, wygrywający swym głosem nadejście nowego dnia.
"Aniele boży, stróżu mój..."
Momentalnie skulił się w sobie, opierając łokcie o blat wysłużonego stołu, przyciskając słonie do uszu i patrząc w miejski krajobraz za uchyloną witryną okna, próbując nie myśleć. Nie rozpaczać. Nie czuć. Aż w końcu wraz z ciężkim oddechem i setkami lat istnienia, przyszedł spokój.
Pytanie.
Na jak długo?
Zachodni wiatr załopotał gwałtownie lnianą wiatą powozu, w którym siedział on, dwóch kupców, matka z dziećmi (zapewne żona jednego z wcześniej wymienionych) i jakiś wioskowy parobek, który za połowę zaoszczędzonych przez życie pieniędzy postanowił wyjechać szukać szczęścia gdzie indziej zaraz po tym, jak jego wioskę napadli i spalili bandyci, a członków rodziny odnaleziono w stanie nadającym się co najwyżej do względnie godnego pochówku.
Skąd o tym wiedział? Dobre pytanie, zwłaszcza, iż nie zwykł rozmawiać z przypadkowymi wędrowcami, samemu raczej pozostając w cieniu jako "e, ty z mieczem" albo "takich tu nie wpuszczamy". Rodzaj ziemskich śmiertelników był specyficzny, niemniej już dawno dostrzegł jego uroki. Lubił spać pod gołym niebem, napić się piwa jak szary obywatel i mieć chociaż szczątkowe poczucie braku zmartwień. Przynajmniej na tyle, dopóki same do niego nie przyszły.
Crux przeciągnął się zamaszyście, spoglądając kątem oka czy leżąca u jego nóg zbroja dalej jest na swoim miejscu. Tak, niewątpliwie będzie ją musiał wyczyścić... ale to jeszcze nie dzisiaj. Po kilku dniach ciągłej podróży był bardzo zmęczony i mimo uroków życia na trakcie, w pewnym sensie było mu tęskno do zwykłego łóżka.
Podskoczył na swoim miejscu. Nie tylko on, ale wszyscy podróżni, gdyż wóz właśnie natrafił na wybój. Zacisnął zęby i zmrużył oczy, próbując złapać odrobinę snu - nie dla odpoczynku, a bardziej po to, by czas zaczął płynąć szybciej. Miał go jeszcze pod dostatkiem.
Jeszcze...
... na tyle, by móc uniknąć strzały, która właśnie przeleciała w poprzek powozu, drąc materiał i wzbudzając panikę. Z zewnątrz zaczęły dobiegać złowrogie okrzyki i wrzaski woźnicy. Wóz przyspieszył. Oddech przyspieszył, płuca zaczęły pracować prężniej. Sięgnął do swoich tobołków po złotą wagę, by... nie wiedział po co, ale musiał. Takie miał przeczucie. Jedna z szali poszła gwałtownie w dół. A wraz z nią cały świat, gdy usłyszał gwałtowny trzask pękającego koła, a wóz wywrócił się na bok.
Kilka strzał przeleciało przez powóz, trafiając jednego z kupców w klatkę piersiową nim ten zdołał upaść. Wszystko uległo wywróceniu. Tobołki z prywatnymi rzeczami, wiklinowe kosze, skrzynie. Całkowity chaos po wywrotce spowodował, iż ledwo doszedł do siebie, gdy wszyscy zdołali już opuścić środek. Szukał, obmacywał góry tkanin, kuferków oraz rozsypanych wkoło sztuk biżuterii i drobiazgów wszelakich. Próbował odnaleźć... tak!
Gdy sękate palce natrafiły na rękojeść miecza, odetchnął z ledwie ukrywaną ulgą i wyszarpnął oręż spod góry tobołów, mijając ciało postrzelonego wcześniej mężczyzny. Nie pomógł mu. Nie był w stanie. Wyszedł na zewnątrz, widząc scenę jak z najgorszego koszmaru. Dwójka bandytów właśnie obezwładniała kobietę podczas gdy trzeci zdzierał z niej suknię, ktoś inny przebił małego chłopca włócznią, wcześniej przyciskając go nogą do gruntu. Kolejny toczył zażarty bój z woźnicą. Jeszcze inny bandyta właśnie zaciskał kawałek zardzewiałego łańcucha na szyi kupca. W jego stronę na koniu nadjeżdżał kolejny, mierząc do niego z łuku.
Wdech.
"Aniele boży, stróżu mój..."
Dobycie miecza. Ślizg ostrza po drewnianej okładzinie.
"...ty zawsze przy mnie stój..."
Postawa bojowa, szeroko rozstawione nogi. Zamach.
"...rano, w wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze do pomocy..."
Głos niemal zapomnianego dziecka buzował w umyśle i uszach. Obrót. Uchylenie
przed strzałą, która właśnie śmignęła mu nad karkiem. To był dobry łucznik.
"...i chroń mnie od wszystkiego złego..."
Przejście do pozycji końcowej. Głośne chlaśnięcie klingi o ciało, gwałtowny opór, który
niemal zwala z nóg. Uporczywe utrzymanie postawy. Koń przejechał po jego lewej, minął go.
"...i doprowadź do żywota wiecznego."
Martwy łucznik przez chwilę jedzie jeszcze w postawie wyprostowanej, a na jego skrzywionej bólem twarzy kwitnie niedowierzanie. Po kilku kolejnych stajach, trup wypuszcza łuk z ręki, aż w końcu ciężki tułów zsuwa się po ukośnej linii powyżej bioder, a zaraz za nim reszta ciała. Lepka jucha spływa po ostrzu Isaela, jego jedynym sprzymierzeńcu. Oczy reszty zakapiorów spoczywają na nim. Poprawia opaskę na lewym oku.
Zacisnął zęby i ruszył przed siebie. Policzył ich dokładnie. Sześciu. Wystarczy na rozgrzewkę.
Pierwszy, który nawinął mu się pod miecz po prawdzie zblokował atak krótkim ostrzem, ale był niedostatecznie szybki, aby przewidzieć kolejny ruch. Isael zafurkotał, kreśląc w powietrzu mistyczne piruety, które niebawem zabarwiła krew kolejnego, gdy anioł ciął go od dołu od lewego biodra do prawego ramienia. Któryś z towarzyszy tamtego próbował cisnąć w w jednookiego nożem, ale ten zdołał zakryć się ciałem pobitego już bandyty, wykorzystując go jako tarczę.
Doskoczyli do niego w pięciu. Nie mógł zobaczyć czy już skończyli, wszak byli na tyle rośli, że zasłaniali mu ogląd na resztę okolicy.
Przybrał postawę bojową, wystawiając miecz przed siebie w linii prostej. Sztych skierowany w najbliższego.
Cios wyprowadzony toporem, amatorski, chybiony. Spotkał się z kontrą i sztychem w gardło. Półobrót, szybkie przebiegnięcie wzrokiem, wymach Isaela od dołu, palcami skierowanymi na zewnątrz. Wymach na tyle silny, że ku górze jednooki dał radę przeprowadzić go jedną ręką aż do szczytu. A potem rąbnięcie z całej siły już obydwiema rękami znad głowy, skąd miecz dwuręczny miał najwięcej do powiedzenia. Kolejny bandyta wykonał blok, ale tarczą. Na nic mu się nie zdała, gdyż zbita z desek zapora prędko ustąpiła mocy zaklętej broni, która rozrąbała ją w drzazgi sięgając posiadacza, a potem rąbnęła kolejnego w linii pasa.
Dwóch. Stanowczo niepewnych, dopiero teraz rozumiejących, iż nie docenili łachmaniarza w podartej szacie, z jednym okiem. Próba pchnięcia włócznią skończyła się tym, iż zakapturzony wędrowiec uskoczył w bok jak fryga, a pod wpływem kolejnego cięcia jego miecz rozrąbał drzewce zbója na dwie części. Doskoczył do ostatnich dwóch zbirów i markując atak z góry, dokonał cięcia od dołu na tego, który miał jeszcze krótki miecz oraz toporek. Wrzask bólu oraz agonii rozdarł powietrze, gdy odrąbana ręka pofrunęła do tyłu, powodując, że jej dawny posiadacz zaczął się zataczać. Nim upadł, jednooki zdołał wykonać szybkie pchnięcie, którym przebił klatkę piersiową nieszczęśnika. Skrwawione ostrze wychynęło z pleców ofiary co skutecznie złamało ostatniego ze zbójów. Chciał uciekać.
Nie zdążył.
Doskakując do niego, naparł na bezbronnego już bandytę całym ciężarem ciała, przygważdżając go do ziemi. Gdy ten zaczął wierzgać, huknął go głownią miecza w tył głowy, aby nieco odsapnął. Puścił.
Oddychając ciężko, wstał na równe nogi, wodząc spojrzeniem po pobojowisku. Obydwaj kupcy byli martwi, co do tego nie miał żadnych złudzeń. Prawdopodobnie do napadu doszło właśnie z ich powodu, a właściwie z powodu dobytku jaki ze sobą wieźli. Kobieta nie żyła, mały chłopiec oraz woźnica też. Zwykle strzeżona część traktu, dzisiaj została pozostawiona samej sobie. Gnidy musiały mieć wtyki w straży. Albo sporo szczęścia. Pociągnął nosem, ukrywając usta w lewej dłoni, umorusanej karmazynową posoką i zamknął oczy.
Wiedział. Wiedział już co zrobi. I nie ruszy się stąd, póki sprawiedliwości nie stanie się zadość.
********************************
- Ja... ja wszystko wyjaśnię!
Nie odpowiadał na ten lament. Śmiertelnicy tacy jak ten działali mu na nerwy, przez strach, histerię i złudną nadzieję ocalenia skóry próbując wybłagać łaskę. Miał ich po dziurki w uszach. Jak nie wyżej.
Kiedy tylko Jorah (bo tak miał na imię bandyta, którego jako jedynego zostawił przy życiu) się przebudził, pierwsze co kazał zrobić winowajcy, to wykopać mogiłę. A właściwie dwie. Osobną dla jego wspólników i osobną dla pokrzywdzonych. Następnie wszystkie ich ciała miał zawlec w miejsce pochówku, a potem zakopać. Zaraz po tym dostał polecenie by wylać olej z jedynej, pozostałej lampy i puścić pozostały wóz z dymem. Wędrowiec cały czas patrzał mu na ręce, czy przypadkiem nie zdołał czegoś zwędzić do kieszeni.
A teraz... Klęczał przed nim, już pośród ciemności nocy, ciągnąc nosem, spod którego spływał obfity glut, zanosząc się żałosnym szlochem i roniąc łzy rozpaczy tak wielkie, że gdyby były perłami, można by pleść z nich naszyjniki.
A on? On stał właśnie, na tle płonącego dobytku ludzi, z mieczem przy piersi i skrzydłami tak wielkimi, iż gdyby mógł, to nakryłby nimi co najmniej czwórkę dorosłych ludzi wraz z nim samym.
- Panie... panie... przebacz mi, klnę się na boga na niebie i ziemi, że ja to wszystko wynagrodzę! Ja to wszystko naprawię! Ja zadośćuczynię! Przestanę już grabić, tylkoooo ocaaaal mnieeeee!- ostatnie słowa zbir wypowiedział w tak płaczliwy sposób, że sługę bożego rozbolały uszy. Nie od krzyku, broń Najwyższy, ale od tych fałszywych zapewnień.
Ludzie mieli coś takiego, że często przekraczali margines, którego nie powinni. A gdy już go przekroczyli, zwykli stawiać swe kroki coraz dalej i dalej, nie bacząc na ewentualne konsekwencje swoich czynów. Dopóki ich ktoś nie złapał na tym, co robią... a gdy już do tego dochodziło, to nagle z pewnych siebie kryminalistów, przybierali postać potulnych baranków, chcących jedynie zarobić na życie, mimo iż los dawał im znacznie więcej możliwości niż zabijanie innych ludzi dla ich dóbr.
Patrzał z pogardą na winowajcę, a skrwawiony Isael, na którym pozostała jeszcze resztka naskórka jednego z bandytów, lśnił groźnie pośród płomieni trawiących świat za aniołem.
- Powiem ci teraz co zrobisz. Odejdziesz i będziesz żył godnie, jak przystało na uczciwego człowieka. Naprawisz swoje błędy poprzez ciężką pracę, zapominając o tym, co tu się dzisiaj wydarzyło...[/b]- strzelił Joraha w twarz, gdyż przez chwilę ten zdawał się ewidentnie nie słuchać, mamrocząc coś pod nosem.- Dasz Panu świadectwo, że zrozumiałeś dzisiejszą lekcję, codziennie chodząc do kaplicy i oddając mu cześć. Rozdasz skradziony do tej pory dobytek jaki masz oraz wszystko ponad to, co potrzebne ci do życia. A potem wyjdziesz na prostą ścieżkę, którą będziesz kroczyć do kresu swego życia i wyznasz Najwyższemu na niebie i ziemi, żeś uczynił wszystko, by zmazać grzech mordu, chciwości oraz pychy. By przebłagać za śmierć dziecka, niewinnej kobiety oraz dwójki kupców. Oraz woźnicy, który choć miał swoje lata za sobą, chciał przed śmiercią odwiedzić swoją wnuczkę, nim starość odbierze mu władzę w nogach.
Idź. Jesteś śmieciem. Gardzę tobą.
Jorah przerażony odskoczył niemal na czworakach, słaniając się rękoma.
- Panie, zrobię wszystko...- wybełkotał, dzwoniąc zębami, już nieco spokojniejszym głosem, pełnym pokory.
Ale to nie wszystko. Zakapturzony posłaniec niebios po raz kolejny chwycił za wagę. Szale bujały się niespokojnie, próbując oszacować potencjalny los ofiary. Jedna z nich gwałtownie podryfowała w dół.
Nie rozumiejąc swojego położenia, bandyta zatrzymał się w pół kroku.
- Panie? - zapytał.
- Plany uległy zmianie.
Jorah zadzwonił zębami. Szok sparaliżował go od dołu do góry, przyprawiając o dreszcze. A potem źrenice uległy gwałtownemu poszerzeniu, zaś z ust wydobył się opętańczy krzyk. Isael zapłonął jasnym ogniem, oświetlając pomarszczoną twarz jednookiego anioła.
Ostrze śmignęło w powietrzu, a wrzask umilkł.
W powietrzu nocy słychać było tylko trzask ognia, odgłosy świerszczy, oraz kroki podkutych butów i chrzęst pancerza, który na sobie nosił. Płonący miecz zgasł.
- Pan z nami. I z duchem twoim - warknął w próżnię, a jego skrzydła rozpłynęły się niczym para wodna. Ukrył pancerz pod starymi łachmanami, jak zwykł to robić, przewiesił miecz przez plecy, a potem ruszył w ciemność nocy.
On.
Crux.
Sługa Boży.
**********************************************************************************************************************************************************************
Trzy dni później
Zajazd pod Kosogłosem nie stanowił może najwyższych luksusów jakie panowały w Demarze, ale przynajmniej zapewniał dach nad głową oraz ciepłą pryczę, o której strudzeni podróżnicy niewątpliwie marzyli, spędzając wcześniej całe dnie w siodle lub śpiąc w grubo usłanych siennikach, ale na zimnej, oraz wilgotnej ziemi. To właśnie tutaj wypoczywał, starając się nie myśleć o sytuacji sprzed kilku dni, siedząc pod oknem i sącząc ciemne, gęste piwo, które choć w smaku było obrzydliwe, to sama czynność jego picia w jakiś sposób odciągała umysł podróżnika od wszelkich trosk. W środku było ciemno i ciasno, a pomimo otwartych okien, panował przeraźliwy zaduch.
Swój wysłużony pancerz zdołał złożyć w pokoju na górze. Nawet jeśli ktoś zdecyduje się go ukraść, niewiele za niego dostanie. To był złom. Jedynie miecz Crux trzymał przy sobie, na wypadek jakiejś awantury lub sytuacji, w której będzie musiał interweniować.
Chociaż... czy dla złodziejaszka, który właśnie wybiegł z zajazdu niosąc pod pazuchą sakiewkę karczmarza było warto? Anioł wychodził zwykle z założenia, że na takich jak tamten, zwykle los mści się sam, mimowolnie. I faktycznie, gdy tylko łotrzyk zdołał przeskoczyć w zaułek naprzeciw wejścia do przybytku po drugiej stronie ulicy, trzy czarne postacie pochwyciły go i porwały w nieznane, z czego jedna zdawała się mieć w ręku drewnianą pałkę. Chyba. Niedowidział.
Wrócił do spożywania trunku, starając się tłumić przykre myśli. I to nawet nie tyle związane z bandytami, bo akurat ich absolutnie nie było mu szkoda, lecz...
Głos chłopca przemówił w jego głowie, niczym niechciany, poranny ptaszek, wygrywający swym głosem nadejście nowego dnia.
"Aniele boży, stróżu mój..."
Momentalnie skulił się w sobie, opierając łokcie o blat wysłużonego stołu, przyciskając słonie do uszu i patrząc w miejski krajobraz za uchyloną witryną okna, próbując nie myśleć. Nie rozpaczać. Nie czuć. Aż w końcu wraz z ciężkim oddechem i setkami lat istnienia, przyszedł spokój.
Pytanie.
Na jak długo?