Strona 1 z 1

[Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Czw Sie 23, 2018 11:22 pm
autor: Crux
Karawana posuwała się przed siebie dosyć leniwym tempem. Na tyle leniwym, że ostatecznie zwątpił w to, że dotrą do Demary choćby do jutrzejszego południa. Nie przeszkadzało mu to jednak w utrzymywaniu swojej roli. Po to został stworzony. Znaczy się, nie tak do końca, ale dawno temu zdołał już podjąć wybór co do obcowania z ludźmi i tego się trzymał, choć na jego miejscu wielu rwałoby sobie włosy z głowy. Pierze (już nie z głowy) zapewne również, ale o tym później.
Zachodni wiatr załopotał gwałtownie lnianą wiatą powozu, w którym siedział on, dwóch kupców, matka z dziećmi (zapewne żona jednego z wcześniej wymienionych) i jakiś wioskowy parobek, który za połowę zaoszczędzonych przez życie pieniędzy postanowił wyjechać szukać szczęścia gdzie indziej zaraz po tym, jak jego wioskę napadli i spalili bandyci, a członków rodziny odnaleziono w stanie nadającym się co najwyżej do względnie godnego pochówku.
Skąd o tym wiedział? Dobre pytanie, zwłaszcza, iż nie zwykł rozmawiać z przypadkowymi wędrowcami, samemu raczej pozostając w cieniu jako "e, ty z mieczem" albo "takich tu nie wpuszczamy". Rodzaj ziemskich śmiertelników był specyficzny, niemniej już dawno dostrzegł jego uroki. Lubił spać pod gołym niebem, napić się piwa jak szary obywatel i mieć chociaż szczątkowe poczucie braku zmartwień. Przynajmniej na tyle, dopóki same do niego nie przyszły.
Crux przeciągnął się zamaszyście, spoglądając kątem oka czy leżąca u jego nóg zbroja dalej jest na swoim miejscu. Tak, niewątpliwie będzie ją musiał wyczyścić... ale to jeszcze nie dzisiaj. Po kilku dniach ciągłej podróży był bardzo zmęczony i mimo uroków życia na trakcie, w pewnym sensie było mu tęskno do zwykłego łóżka.
Podskoczył na swoim miejscu. Nie tylko on, ale wszyscy podróżni, gdyż wóz właśnie natrafił na wybój. Zacisnął zęby i zmrużył oczy, próbując złapać odrobinę snu - nie dla odpoczynku, a bardziej po to, by czas zaczął płynąć szybciej. Miał go jeszcze pod dostatkiem.
Jeszcze...

... na tyle, by móc uniknąć strzały, która właśnie przeleciała w poprzek powozu, drąc materiał i wzbudzając panikę. Z zewnątrz zaczęły dobiegać złowrogie okrzyki i wrzaski woźnicy. Wóz przyspieszył. Oddech przyspieszył, płuca zaczęły pracować prężniej. Sięgnął do swoich tobołków po złotą wagę, by... nie wiedział po co, ale musiał. Takie miał przeczucie. Jedna z szali poszła gwałtownie w dół. A wraz z nią cały świat, gdy usłyszał gwałtowny trzask pękającego koła, a wóz wywrócił się na bok.
Kilka strzał przeleciało przez powóz, trafiając jednego z kupców w klatkę piersiową nim ten zdołał upaść. Wszystko uległo wywróceniu. Tobołki z prywatnymi rzeczami, wiklinowe kosze, skrzynie. Całkowity chaos po wywrotce spowodował, iż ledwo doszedł do siebie, gdy wszyscy zdołali już opuścić środek. Szukał, obmacywał góry tkanin, kuferków oraz rozsypanych wkoło sztuk biżuterii i drobiazgów wszelakich. Próbował odnaleźć... tak!
Gdy sękate palce natrafiły na rękojeść miecza, odetchnął z ledwie ukrywaną ulgą i wyszarpnął oręż spod góry tobołów, mijając ciało postrzelonego wcześniej mężczyzny. Nie pomógł mu. Nie był w stanie. Wyszedł na zewnątrz, widząc scenę jak z najgorszego koszmaru. Dwójka bandytów właśnie obezwładniała kobietę podczas gdy trzeci zdzierał z niej suknię, ktoś inny przebił małego chłopca włócznią, wcześniej przyciskając go nogą do gruntu. Kolejny toczył zażarty bój z woźnicą. Jeszcze inny bandyta właśnie zaciskał kawałek zardzewiałego łańcucha na szyi kupca. W jego stronę na koniu nadjeżdżał kolejny, mierząc do niego z łuku.

Wdech.
"Aniele boży, stróżu mój..."
Dobycie miecza. Ślizg ostrza po drewnianej okładzinie.
"...ty zawsze przy mnie stój..."
Postawa bojowa, szeroko rozstawione nogi. Zamach.
"...rano, w wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze do pomocy..."
Głos niemal zapomnianego dziecka buzował w umyśle i uszach. Obrót. Uchylenie
przed strzałą, która właśnie śmignęła mu nad karkiem. To był dobry łucznik.
"...i chroń mnie od wszystkiego złego..."
Przejście do pozycji końcowej. Głośne chlaśnięcie klingi o ciało, gwałtowny opór, który
niemal zwala z nóg. Uporczywe utrzymanie postawy. Koń przejechał po jego lewej, minął go.
"...i doprowadź do żywota wiecznego."

Martwy łucznik przez chwilę jedzie jeszcze w postawie wyprostowanej, a na jego skrzywionej bólem twarzy kwitnie niedowierzanie. Po kilku kolejnych stajach, trup wypuszcza łuk z ręki, aż w końcu ciężki tułów zsuwa się po ukośnej linii powyżej bioder, a zaraz za nim reszta ciała. Lepka jucha spływa po ostrzu Isaela, jego jedynym sprzymierzeńcu. Oczy reszty zakapiorów spoczywają na nim. Poprawia opaskę na lewym oku.

Zacisnął zęby i ruszył przed siebie. Policzył ich dokładnie. Sześciu. Wystarczy na rozgrzewkę.
Pierwszy, który nawinął mu się pod miecz po prawdzie zblokował atak krótkim ostrzem, ale był niedostatecznie szybki, aby przewidzieć kolejny ruch. Isael zafurkotał, kreśląc w powietrzu mistyczne piruety, które niebawem zabarwiła krew kolejnego, gdy anioł ciął go od dołu od lewego biodra do prawego ramienia. Któryś z towarzyszy tamtego próbował cisnąć w w jednookiego nożem, ale ten zdołał zakryć się ciałem pobitego już bandyty, wykorzystując go jako tarczę.
Doskoczyli do niego w pięciu. Nie mógł zobaczyć czy już skończyli, wszak byli na tyle rośli, że zasłaniali mu ogląd na resztę okolicy.
Przybrał postawę bojową, wystawiając miecz przed siebie w linii prostej. Sztych skierowany w najbliższego.

Cios wyprowadzony toporem, amatorski, chybiony. Spotkał się z kontrą i sztychem w gardło. Półobrót, szybkie przebiegnięcie wzrokiem, wymach Isaela od dołu, palcami skierowanymi na zewnątrz. Wymach na tyle silny, że ku górze jednooki dał radę przeprowadzić go jedną ręką aż do szczytu. A potem rąbnięcie z całej siły już obydwiema rękami znad głowy, skąd miecz dwuręczny miał najwięcej do powiedzenia. Kolejny bandyta wykonał blok, ale tarczą. Na nic mu się nie zdała, gdyż zbita z desek zapora prędko ustąpiła mocy zaklętej broni, która rozrąbała ją w drzazgi sięgając posiadacza, a potem rąbnęła kolejnego w linii pasa.
Dwóch. Stanowczo niepewnych, dopiero teraz rozumiejących, iż nie docenili łachmaniarza w podartej szacie, z jednym okiem. Próba pchnięcia włócznią skończyła się tym, iż zakapturzony wędrowiec uskoczył w bok jak fryga, a pod wpływem kolejnego cięcia jego miecz rozrąbał drzewce zbója na dwie części. Doskoczył do ostatnich dwóch zbirów i markując atak z góry, dokonał cięcia od dołu na tego, który miał jeszcze krótki miecz oraz toporek. Wrzask bólu oraz agonii rozdarł powietrze, gdy odrąbana ręka pofrunęła do tyłu, powodując, że jej dawny posiadacz zaczął się zataczać. Nim upadł, jednooki zdołał wykonać szybkie pchnięcie, którym przebił klatkę piersiową nieszczęśnika. Skrwawione ostrze wychynęło z pleców ofiary co skutecznie złamało ostatniego ze zbójów. Chciał uciekać.
Nie zdążył.

Doskakując do niego, naparł na bezbronnego już bandytę całym ciężarem ciała, przygważdżając go do ziemi. Gdy ten zaczął wierzgać, huknął go głownią miecza w tył głowy, aby nieco odsapnął. Puścił.
Oddychając ciężko, wstał na równe nogi, wodząc spojrzeniem po pobojowisku. Obydwaj kupcy byli martwi, co do tego nie miał żadnych złudzeń. Prawdopodobnie do napadu doszło właśnie z ich powodu, a właściwie z powodu dobytku jaki ze sobą wieźli. Kobieta nie żyła, mały chłopiec oraz woźnica też. Zwykle strzeżona część traktu, dzisiaj została pozostawiona samej sobie. Gnidy musiały mieć wtyki w straży. Albo sporo szczęścia. Pociągnął nosem, ukrywając usta w lewej dłoni, umorusanej karmazynową posoką i zamknął oczy.
Wiedział. Wiedział już co zrobi. I nie ruszy się stąd, póki sprawiedliwości nie stanie się zadość.
********************************
- Ja... ja wszystko wyjaśnię!
Nie odpowiadał na ten lament. Śmiertelnicy tacy jak ten działali mu na nerwy, przez strach, histerię i złudną nadzieję ocalenia skóry próbując wybłagać łaskę. Miał ich po dziurki w uszach. Jak nie wyżej.
Kiedy tylko Jorah (bo tak miał na imię bandyta, którego jako jedynego zostawił przy życiu) się przebudził, pierwsze co kazał zrobić winowajcy, to wykopać mogiłę. A właściwie dwie. Osobną dla jego wspólników i osobną dla pokrzywdzonych. Następnie wszystkie ich ciała miał zawlec w miejsce pochówku, a potem zakopać. Zaraz po tym dostał polecenie by wylać olej z jedynej, pozostałej lampy i puścić pozostały wóz z dymem. Wędrowiec cały czas patrzał mu na ręce, czy przypadkiem nie zdołał czegoś zwędzić do kieszeni.

A teraz... Klęczał przed nim, już pośród ciemności nocy, ciągnąc nosem, spod którego spływał obfity glut, zanosząc się żałosnym szlochem i roniąc łzy rozpaczy tak wielkie, że gdyby były perłami, można by pleść z nich naszyjniki.
A on? On stał właśnie, na tle płonącego dobytku ludzi, z mieczem przy piersi i skrzydłami tak wielkimi, iż gdyby mógł, to nakryłby nimi co najmniej czwórkę dorosłych ludzi wraz z nim samym.
- Panie... panie... przebacz mi, klnę się na boga na niebie i ziemi, że ja to wszystko wynagrodzę! Ja to wszystko naprawię! Ja zadośćuczynię! Przestanę już grabić, tylkoooo ocaaaal mnieeeee!- ostatnie słowa zbir wypowiedział w tak płaczliwy sposób, że sługę bożego rozbolały uszy. Nie od krzyku, broń Najwyższy, ale od tych fałszywych zapewnień.
Ludzie mieli coś takiego, że często przekraczali margines, którego nie powinni. A gdy już go przekroczyli, zwykli stawiać swe kroki coraz dalej i dalej, nie bacząc na ewentualne konsekwencje swoich czynów. Dopóki ich ktoś nie złapał na tym, co robią... a gdy już do tego dochodziło, to nagle z pewnych siebie kryminalistów, przybierali postać potulnych baranków, chcących jedynie zarobić na życie, mimo iż los dawał im znacznie więcej możliwości niż zabijanie innych ludzi dla ich dóbr.
Patrzał z pogardą na winowajcę, a skrwawiony Isael, na którym pozostała jeszcze resztka naskórka jednego z bandytów, lśnił groźnie pośród płomieni trawiących świat za aniołem.
- Powiem ci teraz co zrobisz. Odejdziesz i będziesz żył godnie, jak przystało na uczciwego człowieka. Naprawisz swoje błędy poprzez ciężką pracę, zapominając o tym, co tu się dzisiaj wydarzyło...[/b]- strzelił Joraha w twarz, gdyż przez chwilę ten zdawał się ewidentnie nie słuchać, mamrocząc coś pod nosem.- Dasz Panu świadectwo, że zrozumiałeś dzisiejszą lekcję, codziennie chodząc do kaplicy i oddając mu cześć. Rozdasz skradziony do tej pory dobytek jaki masz oraz wszystko ponad to, co potrzebne ci do życia. A potem wyjdziesz na prostą ścieżkę, którą będziesz kroczyć do kresu swego życia i wyznasz Najwyższemu na niebie i ziemi, żeś uczynił wszystko, by zmazać grzech mordu, chciwości oraz pychy. By przebłagać za śmierć dziecka, niewinnej kobiety oraz dwójki kupców. Oraz woźnicy, który choć miał swoje lata za sobą, chciał przed śmiercią odwiedzić swoją wnuczkę, nim starość odbierze mu władzę w nogach.
Idź. Jesteś śmieciem. Gardzę tobą.
Jorah przerażony odskoczył niemal na czworakach, słaniając się rękoma.
- Panie, zrobię wszystko...- wybełkotał, dzwoniąc zębami, już nieco spokojniejszym głosem, pełnym pokory.
Ale to nie wszystko. Zakapturzony posłaniec niebios po raz kolejny chwycił za wagę. Szale bujały się niespokojnie, próbując oszacować potencjalny los ofiary. Jedna z nich gwałtownie podryfowała w dół.
Nie rozumiejąc swojego położenia, bandyta zatrzymał się w pół kroku.
- Panie? - zapytał.
- Plany uległy zmianie.
Jorah zadzwonił zębami. Szok sparaliżował go od dołu do góry, przyprawiając o dreszcze. A potem źrenice uległy gwałtownemu poszerzeniu, zaś z ust wydobył się opętańczy krzyk. Isael zapłonął jasnym ogniem, oświetlając pomarszczoną twarz jednookiego anioła.
Ostrze śmignęło w powietrzu, a wrzask umilkł.

W powietrzu nocy słychać było tylko trzask ognia, odgłosy świerszczy, oraz kroki podkutych butów i chrzęst pancerza, który na sobie nosił. Płonący miecz zgasł.
- Pan z nami. I z duchem twoim - warknął w próżnię, a jego skrzydła rozpłynęły się niczym para wodna. Ukrył pancerz pod starymi łachmanami, jak zwykł to robić, przewiesił miecz przez plecy, a potem ruszył w ciemność nocy.

On.
Crux.
Sługa Boży.
**********************************************************************************************************************************************************************
Trzy dni później

Zajazd pod Kosogłosem nie stanowił może najwyższych luksusów jakie panowały w Demarze, ale przynajmniej zapewniał dach nad głową oraz ciepłą pryczę, o której strudzeni podróżnicy niewątpliwie marzyli, spędzając wcześniej całe dnie w siodle lub śpiąc w grubo usłanych siennikach, ale na zimnej, oraz wilgotnej ziemi. To właśnie tutaj wypoczywał, starając się nie myśleć o sytuacji sprzed kilku dni, siedząc pod oknem i sącząc ciemne, gęste piwo, które choć w smaku było obrzydliwe, to sama czynność jego picia w jakiś sposób odciągała umysł podróżnika od wszelkich trosk. W środku było ciemno i ciasno, a pomimo otwartych okien, panował przeraźliwy zaduch.
Swój wysłużony pancerz zdołał złożyć w pokoju na górze. Nawet jeśli ktoś zdecyduje się go ukraść, niewiele za niego dostanie. To był złom. Jedynie miecz Crux trzymał przy sobie, na wypadek jakiejś awantury lub sytuacji, w której będzie musiał interweniować.
Chociaż... czy dla złodziejaszka, który właśnie wybiegł z zajazdu niosąc pod pazuchą sakiewkę karczmarza było warto? Anioł wychodził zwykle z założenia, że na takich jak tamten, zwykle los mści się sam, mimowolnie. I faktycznie, gdy tylko łotrzyk zdołał przeskoczyć w zaułek naprzeciw wejścia do przybytku po drugiej stronie ulicy, trzy czarne postacie pochwyciły go i porwały w nieznane, z czego jedna zdawała się mieć w ręku drewnianą pałkę. Chyba. Niedowidział.
Wrócił do spożywania trunku, starając się tłumić przykre myśli. I to nawet nie tyle związane z bandytami, bo akurat ich absolutnie nie było mu szkoda, lecz...
Głos chłopca przemówił w jego głowie, niczym niechciany, poranny ptaszek, wygrywający swym głosem nadejście nowego dnia.
"Aniele boży, stróżu mój..."
Momentalnie skulił się w sobie, opierając łokcie o blat wysłużonego stołu, przyciskając słonie do uszu i patrząc w miejski krajobraz za uchyloną witryną okna, próbując nie myśleć. Nie rozpaczać. Nie czuć. Aż w końcu wraz z ciężkim oddechem i setkami lat istnienia, przyszedł spokój.

Pytanie.
Na jak długo?

Re: [Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Sob Wrz 15, 2018 2:30 pm
autor: Riverlot
Karczma... Przystań dla wszelkiej maści wędrowców. Dzisiaj był ten dzień, w którym wypadało odwiedzić ten przybytek. Czemuż to? Począwszy od pogody, na którą w głównej mierze składały się leniwie poruszające się gęste chmury, a także porywisty wiatr. To połączenie zwiastować mogło tylko nadchodzącą burzę. Drugim i równie ważnym powodem było uzupełnienie zapasów, w obecnej chwili brakowało jej pożywienia, napoju, a przez to głód i pragnienie trawiły jej ciało. Na pierwszy rzut oka Karczma pod Kosogłosem nie wyglądała jak najwybitniejszy przybytek w tej części świata, ale czy to było ważne? Najważniejszym była okazja do przespania się w łożu, a także skonsumowanie ciepłego posiłku i popicie go czymkolwiek.

Gdy tylko Riverlot przekroczyła próg, można było śmiało stwierdzić, że zwróciła na siebie uwagę. Jej zardzewiała już zbroja płytowa była wyróżniającym się czynnikiem, szczególnie biorąc pod uwagę kły dzika wbite w hełm na wzór rogów oraz futra tego samego zwierzęcia owinięte wokół karku i opadające niczym peleryna, nietrudno było też nie zauważyć czerwonego materiału między segmentami pancerza, który prawdopodobnie miał zapewniać dostateczne ciepło i nie utrudniać zginania kończyn. W oczy rzucał się także miecz półtoraroczny na plecach, którego ostrze spowite było w kolorze ciemnego szkarłatu, a rękojeść nosiła znamiona często używania. Szybko wykonała butny marsz w kierunku lady, przy której błyskawicznie zamówiła pożywienie, wodę, piwo oraz pokój na jedną noc. Jutrzejszego dnia zajmie się sprawami zapasów. Po wykonaniu tej czynności odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku w miarę pustego stolika, przy którym siedział tylko jakiś mężczyzna.

- Czyżby żałoba...? - było to pierwsze pytanie, które sobie zadała, widząc to, co mam przed oczami. Choć równie dobrze mogła być to... Nuda? Lub po prostu pogrążenie się w myślach, trudno jest jej stwierdzić, nigdy nie znałam się na takich rzeczach. Była od machania mieczem, a nie gadania! A przynajmniej, tak zawsze sobie mówiła. Jednak co by nie powiedzieć, jest to wygodne wytłumaczenie.
- Mogę się dosiąść? - padło pytanie, a po chwili River bez czekania na odpowiedź po prostu usiadła naprzeciwko. Gdy tylko wygodnie usadowiła się na krześle, sięgnęła lewą ręką po hełm i sprawnym ruchem zdjęła go i położyła na stole, tuż przed sobą. Następnie oparła miecz obok swego siedzenia i odetchnęła z ulgą, w końcu po wędrówce mogła spokojnie usiąść.
- Coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej! - zagadała. Na jej twarzy szybko wykwitł jej pokazowy, dziarski uśmiech, który był stałym elementem jej wizerunku.

Re: [Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Czw Wrz 20, 2018 5:06 pm
autor: Crux
Wpatrzony w okno, przez dłuższy czas nie zwracał w ogóle uwagi na bodźce zewnętrzne. Szczerze powiedziawszy, nie zdziwiłby się gdyby ktoś w tym momencie próbował go okraść. Był zamknięty, odizolowany i głuchy na słowa. Dźwięki otoczenia również.
Kroki odwiedzających lokal ludzi, brzęk kufli, stuk drewnianych łyżek o półmiski, śmiechy, głosy mamroczących między sobą ludzi... to wszystko jakby zmieszano razem i wlano niczym pomyje do jednego wiadra.
W końcu jednak doszedł do wniosku, że nie może sobie pozwalać na chwile słabości. Nie teraz i nie w tym miejscu. O aniołach bajano różne rzeczy. A to, że są najwyższymi sługami bożymi, a to, że są symbolem czystości i wszelkich cnót, a to że są nieśmiertelni. Mógłby wymieniać te ckliwe ideały w nieskończoność, lecz jako ktoś, kto kroczy wśród śmiertelników od dwóch i pół wieku, mógł śmiało powiedzieć, iż w sumie to aniołowie niespecjalnie różnili się od ludzi. I jakby wejść głębiej w polemikę nad zasadnością takiego stwierdzenia...

Nie, nie rozwijajmy. Ten konkretny sługa boży nie miał cierpliwości. Zwykle wolał sięgnąć po miecz. Od tego był. Po to istniał.
Upił następny łyk, gdy z konsternacji wyrwał go głos. Ni to dziewczęcy, ni to kobiecy.
Spojrzał kątem oka w kierunku, skąd dochodził, ale nim na dobrą sprawę zrozumiał, że ktoś postanowił dzielić z nim stół, persona zdołała już zająć swoje miejsce.
- Zmęczenie. Proszę - odpowiedział możliwie zdawkowo, gdyż z przyczyn różnych nie bardzo lubił rozmawiać. Mimo to nie przeszkadzało mu to "ugościć" nieznajomej przy blacie, na którym i tak stał jedynie malutki kaganek ze stopioną do trzech czwartych świecą i kufel z mętnym piwem.
Ciężko stwierdzić czy zakapturzony zrobił to z uprzejmości, czy obojętności. Ba, zamiast zacząć rozmowę, spojrzał w okno pod pretekstem zapatrzenia się w krajobraz, w rzeczywistości przymykając lekko oczy. Skupił się, gromadząc wokół siebie energię z innego świata i zaczął czytać. Nie księgę, bynajmniej, lecz aurę siedzącej przed nim osoby. Brnąc przez nieistniejący dla innych ludzi świat, wertował, krążył i doświadczał. Hełm oraz zbroja mogły sugerować wiele rzeczy, ale dopiero po wejrzeniu bezpośrednio w drugiego człowieka, mógł próbować coś o nim powiedzieć.

Niemniej, nie mówił. Nie było potrzeby.
Odwrócił spojrzenie od okna i upił łyk trunku.

Re: [Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Wto Wrz 25, 2018 4:01 pm
autor: Riverlot
- Zmęczenie? Rozumiem, że pracą? Ciężko czymkolwiek innym na tych ziemiach - odpowiedziała, chcąc podtrzymać w jakikolwiek sposób rozmowę, choć jej zielone oczy doskonale widziały, że druga strona nie jest tym specjalnie zainteresowana. Mimowolnie lekko westchnęła, zazwyczaj taka była jej reakcja w takich okolicznościach. Choć szczerze, nie oczekiwała też niczego innego. Z daleka facet wyglądał, jakby nie chciał towarzystwa przez najbliższy tydzień, a akurat przypałętał się bachor... Jak tu nie być niezadowolonym? Od tego momentu siedziała w milczeniu, aż nie otrzymała swego zamówienia. Jakieś proste pieczywo, mięso, najprawdopodobniej dziczyzna i woda w kuflu... Nic nadzwyczajnego.

- Więęęęc... Nie chcę cię irytować czy zawracać dupska, więc jak chcesz mogę poszukać innego wolnego stolika czy coś - rzuciła energicznym tonem, chcąc znać stosunek do własnej osoby. Nie oczekiwała wiele pozytywnego, ba! Byłaby wręcz zdziwiona, jakby nie usłyszała, aby spadała.
- Ale zanim mnie odpędzisz! Nie wiesz może, czy gdzieś nieopodal nie ma problemów z bandytami lub podobnych im? Wiesz, zajmuje się pozbywaniem takich problemów dla ludzi, więc każda informacja jest na wagę złota - dodała, starając się wlać tyle dumy w te słowa ile to było tylko możliwe. Liczyła, że może jej dobry humor mu się udzieli. Jednak, nie miała doświadczenia w takich rozmowach. Właściwie, nie posiadała absolutnie żadnego doświadczenia w rozmowach. Ale... To jej chyba nie deklasowało, prawda?

Re: [Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Sob Wrz 29, 2018 6:39 pm
autor: Crux
- Tak, pracą - odpowiedział bardzo lakonicznie i nie do końca zgodnie z prawdą. Taki dosyć smutny paradoks - jego zadaniem było chronić ludzi od grzechu i tępić wszelakie zło, a sam regularnie kłamał lub naginał fakty. W dobrej wierze, rzecz jasna, tylko problemem pozostawało stanowisko Najwyższego. Każdy niebianin kiedyś umrze, a jego czyny wylądują na wadze świata. Jaka miara zostanie mu przyłożona i jak będą mierzyć?
Ścieżki, którymi stąpa rozum Pański na zawsze pozostaną zagadką. Im bardziej się w to zagłębiać, tym łatwiej zgubić drogę.
Ojciec Niebieski jest sprawiedliwością. Jakiej kary by nie otrzymał anioł, przyjmie ją z pokorą w sercu.

Jedno sprawne oko powędrowało ku górze, gdy dziewczyna zaczęła mówić dalej. W momencie, gdy usłyszał o "truciu dupska", kącik jego ust powędrował nieznacznie ku górze, zdradzając rozbawienie. Przeorana zmarszczkami twarz dygnęła, a sękate palce zsunęły z rączki kufla, i zaczęły sunąć po blacie, aż znalazły oparcie na piersi.
- Nie przeszkadzasz. Ale pracy mieć dla ciebie nie będę. I nie wiem kto może mieć zlecenie dla najemnika - stwierdził, przypominając sobie co działo się na trakcie podczas jego ostatniej podróży. Nie dał po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób to na niego wpłynęło. Bo... szczerze powiedziawszy, nawet nie mogło. Żył ponad dwa wieki - gdzie nie pójdzie, będzie nosił za sobą śmierć.
Takie było jego przeznaczenie.
I mimo że czasami nienawidził swojej pracy, dla Najwyższego gotów był udźwignąć każdy ciężar.
- Nie pochodzisz stąd, prawda? - spytał, chcąc jakoś pociągnąć rozmowę.

Re: [Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Pią Paź 12, 2018 3:09 pm
autor: Riverlot
- Rozumiem... Faktycznie, jakby tak pomyśleć, nie wyglądasz jak rozdający zlecenia na lewo i prawo - rzuciła przyznając rację. Szczerze, jakby się tak nad tym zastanowić, to faktycznie nie wzięła poprawki na to, do kogo się zwracała. Myślami do rozmowy wróciła w momencie, gdy została zagadana, w reakcji na co nieznacznie podniosła brew.
- Widać to od razu? Ale tak, nie jestem stąd. Podróżuje przez całe swoje życie, więc wszędzie można powiedzieć, że jestem nietutejsza. - Zaśmiała się nieco głupkowato, spoglądając na rozmówcę przez jeszcze chwilkę, przy tym zadała nieco oczywiste pytania, dla samego faktu dalszej rozmowy. Zamilkła na dłużej w momencie, gdy otrzymała swoje jedzenie - jakąś zupę. Trudno stwierdzić jaką, na razie jednak w milczeniu zajęła się konsumpcją dania.

"Trzeba przyznać, że na ciekawą personę trafiłam... Niby ponurak, ale jak chce to potrafi się jakoś odezwać! Choć trochę szkoda, że nie ma żadnych zleceń, jednak czemu mam się dziwić? Dosłownie zapytałam losowego, przygnębionego człowieka. To było oczywiste, że nic nie ma! Jednak i tak zadziwiające, że mnie nie odpędził... Na jego miejscu, bym pewnie nakrzyczała na ewentualnego upierdliwca".

- Swoją drogą. Nazwałeś mnie najemnikiem, racja? Mógłbyś mnie tak nie nazywać? Biorę naprawdę małe kwoty lub nic czasami, więc to do mnie nie pasuje - rzuciła w końcu poważniej. Czemu do niego? Był jedyną osobą, do której otworzyła usta od dłuższego czasu, a przy okazji warto wyprowadzać z błędu.

Re: [Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Czw Paź 18, 2018 8:05 pm
autor: Crux
Podczas całej ich rozmowy jego twarz nawet nie drgnęła. Miał to już do siebie, że niestety nie potrafił do końca objawiać swoich emocji w taki sposób, w jaki uznane byłoby za normalne. Po prostu uczył się żyć z ludźmi, i choć próbował, to surowy charakter zwyczajnie robił swoje. Pomarszczona, pognieciona, naznaczona bliznami, z utkwionym w niej błękitnym okiem i obrośnięta brodą, cały czas była skierowana w stronę rozmówczyni, nie zdradzając o czym obecnie myślał potencjalnie niegroźny, strapiony podróżnik.
Gdy poprosiła by nie nazywać jej najemniczką, prawy kącik jego ust powędrował odrobinę ku górze, choć żeby to zauważyć, dziewczyna musiałaby zajrzeć starcowi bezpośrednio pod kaptur.

- Jak nazywamy człowieka, który nie ma swojego miejsca na ziemi, nigdzie nie pracuje na stałe, śpi pod różnymi dachami, chwyta się różnych zadań niejednokrotnie wymagających walki, sprzątając za psi pieniądz bandytów z ulic, lokalnych złodziei albo po prostu niewygodnych ludzi? Zabójcą? Łowcą głów? Jak cię tytułować? I jak nazwałabyś mnie? - rzekł. Chciał przy okazji upić więcej piwa, ale po ciężarze dosyć szybko zorientował się, że jego kufel był pusty. Odsunął drewniane naczynie niedbale na bok, skupiając uwagę na dziewczynie.
- Nazwanie cię najemnikiem nie jest obrazą, a stwierdzeniem faktu. Najłagodniejszym możliwym. Nie każ mi wymyślać innych rzeczowników, którymi mógłbym określić kogoś, kto chwyta po broń by zarobić. Nieważne ile, nieważne za kogo.

Pan zwykł mówić, by mierzyć swą miarą, nie bać się osądu, ale i mieć świadomość, że co nam zostanie odmierzone, i nam odmierzą tak samo. Anioł odmierzał więc taką, która może była raniąca i często uderzała kogoś w otwartą w dłoń zadając ból, ale jednocześnie taką, którą uważał za sprawiedliwą. W sumie, to czuł dozę obrzydzenia do naziemców, którzy dobrowolnie oddawali życie by tułać się po drogach i walczyć - z jednej strony część życia ludzi, z drugiej marnotrawstwo potencjału spokojnego życia. Faktem było jednak niestety też to, że często tacy pojedynczy lub skupieni w większej liczbie osobnicy utrudniali mu pracę i w ramach "sprzątania" musiał doliczać do ilości zabranych dusz kolejne, niepotrzebne, a często pchające się pod ostrze Isaela. Pamiętał jednak, żeby nie spieszyć się z oceną.
Spokojnie. Roztropnie. Konsekwentnie. Z całych sił starał się tak postępować.

Crux oparł się i złożył dłonie na stole, oczekując na odpowiedź.

Re: [Karczma pod Kosogłosem] Aniele boży...

: Śro Paź 31, 2018 10:05 pm
autor: Riverlot
- Co żeś ty... - warknęła zirytowana odpowiedzią nieznajomego. Nie spodziewała się, że rozmowa ruszy tym torem, szczególnie po jej, co by nie powiedzieć, uprzejmej prośbie. Jej brew drgnęła, gdy tylko jej duma została ugodzona... Przez chwilę patrzyła wzrokiem pełnym gniewu, jednak po zamknięciu powiek i wzięciu oddechu, wyraźnie uspokoiła się. Przynajmniej na obecną chwilę. Zanim jednak cokolwiek powiedziała, odłożyła swoje jedzenie i napój na bok.
- Po pierwsze, to jest obraza. Traktujesz mnie jak każdego lepszego zakapiora, który bierze pieniądze za pierwsze lepsze morderstwo! Wykonuję też wiele innych rzeczy! - ponownie się uniosła, zaciskając przy tym pięści.

- Za kogo TY się uważasz, że możesz mnie tak po prostu oceniać?! Hę? - rzuciła głośniej, po chwili ciszy. Była niemalże gotowa, by rzucić się na niego i pokazać mu jak się kończą takie teksty. Jednak... Czekała na odpowiedź. Pomimo wymalowanego zirytowania na twarzy posiadała na tyle zdrowego rozsądku, by nie zamordować drugiej osoby w karczmie. W oczekiwaniu na słowa rozmówcy, jej palce stukały ze zniecierpliwienia w stół.