Demara[Centrum miasta] Jak pies z kotem.

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Kimiko na razie bez większych problemów utrzymywała grzeczny uśmiech. Nie było najgorzej, a przynajmniej spodziewała się jeszcze wielu utrudnień z biegiem wieczoru, więc na razie nie narzekała. Dała poprowadzić się Dagonowi do stolika, zajmując tam miejsce między nim a Jarvisem. Serafina szybko porwała diabła na ploteczki, okazując się coraz sympatyczniejszą osobą. Złodziejka doskonale pamiętała paskudne wrażenie, jakie blondynka wywołała w niej na torze wyścigowym, jednak nie chowała urazy i cieszyła się, że liczba nieprzychylnych im osób zmniejsza się stopniowo. Dla Konstancji ratunku chyba nie było, bo zdawała się nie ulegać nawet diablemu czarowi, który zawsze zdawał się skutecznie roztaczać na obecne kobiety. Chwilowo pod ręką miał tylko Serafinę i Kimiko, więc cały jego toksyczny urok opływał jasnowłosą szlachciankę, jako że złodziejkę dawno już miał po swojej stronie.
        Jarvis za to jakby się szaleju najadł. Ledwo usiedli, a znów poczuła jego zapach, gdy się pochylił w jej stronę. Pytanie skwitowała rozbawionym uśmiechem, zdając sobie sprawę, że jej instynktowne wątpliwości nie były bezpodstawne i ze względu na swoją rasę Laufey naprawdę może nie mieć tylu lat, na ile wygląda. Tussald nie mógł o tym oczywiście wiedzieć, więc jego pytanie było tym śmieszniejsze, że stanowiło jedynie przejaw irytacji, a nie faktyczną ciekawość.
        - Umiem sobie zorganizować rozrywkę – odparła na pytanie o nudę, chwilę zastanawiając się, jak spławić pytanie o wiek towarzysza, dopóki nie dostrzegła, że Whitaker przysłuchuje im się wyjątkowo niedyskretnie i momentalnie zmieniła podejście. – Co do wieku, lubię dojrzałych mężczyzn, czy to źle? – zapytała niewinnie, spoglądając na Jarvisa i kątem oka rejestrując jak gospodarz uśmiecha się pod wąsem. "Tak, to było specjalnie dla ciebie, paskudo".
        Wkrótce jednak jej sąsiad postawił na swoim i całkowicie pochłonął uwagę dziewczyny, prosząc ją do tańca. Zaklęła w myślach, poświęcając tchnienie na zastanowienie się, które na szczęście i tak zostało poczytane jako niepewność co do partnera, nie samego tańca. Ostatecznie jednak uznała, że wyjątkową nieuprzejmością byłoby odmówić bez wyraźnego powodu, więc z uśmiechem ujęła dłoń Jarvisa, podążając z nim na parkiet i mając nadzieję, że jest chociaż dobrym tancerzem.
        Zdziwieniem nie było, że nie tańczył tak dobrze jak Dagon, ale prowadził dziewczynę pewnie, więc ta, znając już podstawowe kroki, nie miała większego problemu z dotrzymaniem mu tempa. Trzymanie zaś nerwów na wodzy, gdy Jarvis najpierw zagapił się na jej odsłonięte plecy, prowadząc na parkiet, a później gubił chwyt, gdy dłoń zjeżdżała mu po jej łopatce, próbując odnaleźć granice materiału… to było trudniejsze. Nieco komiczne, to prawda, ale w głównej mierze denerwujące, bo nawet nie można było powiedzieć, by peszyło ją jego zachowanie. Jak mogło, gdy to on nie wiedział gdzie ma oczy i ręce podziać, cudem nie myląc się podczas tańca, co zawdzięczał chyba pamięci mięśni, bo cholera wiedziała, gdzie popłynął myślami.
        - Jarvis… - mruknęła Kimiko, gdy po raz pierwszy poczuła opadającą niżej dłoń. Wówczas szybko się poprawił i uśmiechnął w ramach przeprosin.
        - Czemu nie chcesz zostać? – zapytał, prowadząc ją lekko po parkiecie, na tyle spokojnie, by mogli rozmawiać.
        - Bo to z Dagonem przyjechałam i z nim wyjadę. Jarvis, ręka.
        - Wybacz. To nie jest żadne uzasadnienie.
        - Jest takie, że nie mam w zwyczaju zmieniać partnerów jak rękawiczki. Za kogo ty mnie masz?
        - Daj spokój, przecież wiesz, że nie mam nic złego na myśli...
        - Jarvis! – syknęła przez zęby, wciąż jednak uśmiechnięta, przerywając mu w pół zdania, gdy jego dłoń znów uciekła niebezpiecznie poza ramy przyjęte dla tańca. – Jeszcze raz i dostaniesz w twarz na środku parkietu – ostrzegła słodkim głosem, a chłopak westchnął przez nos, wracając dłonią na miejsce, a rozmową znów na interesujący go temat.
        - Nic poważnego was nie łączy przecież.
        - Skąd ten pomysł? – zapytała na tyle szczerze zdziwiona, że młodzieniec na moment zwątpił, zerkając na nią pytająco, ale nie zdążył odpowiedzieć.
        Utwór się skończył, dając krótki sygnał dla gości, po czym muzyka znów ruszyła, by ci chcący kontynuować taniec, nie musieli czekać długo na parkiecie. Jarvis chciał zostać, w końcu odważył się poprosić dziewczynę do tańca dopiero w połowie utworu i naturalnie uważał, że należy mu się co najmniej jeszcze jeden. Kimiko zaś wolałaby odejść już do stolika, ale z pewnością nie próbowałaby dyskutować z młodzieńcem na środku sali. Od kolejnego tańca została jednak uratowana przez kogoś, kogo nawet nie spodziewała się tutaj spotkać.
        - Mogę porwać ci panterkę, och przepraszam, partnerkę, Jarvis?
        Seth pojawił się przy nich nagle. Ubrany cały na czarno, od butów, przez garnitur, po koszulę, której nawet nie dopiął na ostatni guzik, jak zwykle nonszalancko rezygnując z jakiegokolwiek krawata, muchy lub fularu. Bezczelnie uśmiechnięty, z uszami i ogonem na wierzchu, wyciągał rękę w jej stronę, jednak młody Tussald nie kwapił się do oddania dłoni dziewczyny. Jeszcze uderzenie serca zwłoki i zaczęłoby robić się niezręcznie, ale w końcu młodzieniec skłonił się Kimiko i rzucając ostatnie niechętne spojrzenie panterołakowi, oddalił się w stronę stolika.
        - Silvia go rozpuściła - westchnął Seth, odprowadzając jeszcze wzrokiem bruneta, nim powrócił spojrzeniem do swojej partnerki. Eleganckim ruchem ujął jej dłoń, drugą podpierając plecy i przyjmując niemalże poprawną pozycję do walca, gdyby nie palce sunące po nagiej łopatce brunetki.
        - No i chyba nie jest przyzwyczajony do takich wrażeń - dodał z uśmiechem, dopiero ruszając z Kimiko do tańca. Dziewczyna powstrzymała się od prychnięcia. Ona nie była przyzwyczajona do niczego, co tutaj spotykała, a jednak nie rzucała się na to i nie obmacywała rzeźbionych krzeseł i diamentowych kolii na szyjach innych kobiet. Milczała jednak. - W każdym razie wybacz, nie brałem udziału w wychowywaniu syna, może wbiłbym mu do głowy jakieś minim…
        - Syna? - wyrwało się Kimiko, która cudem zachowała w miarę neutralny wyraz twarzy, skupiając się na tym, by nie wytrzeszczyć na panterołaka oczu. Ten najpierw przyjrzał jej się uważnie, dopiero po chwili orientując się w czym rzecz.
        - Nie jesteś typem plotkary, co? - zaśmiał się cicho. - Wybacz, myślałem, że ktoś już was wtajemniczył w demarskie skandale.
        - Syna? - powtórzyła znów wstrząśnięta Kimiko, a Seth zaśmiał się już krótko na głos.
        - Tak, Jarvis Tussald jest moim synem. Jestem starszy niż wyglądam. Obrót - przezornie uprzedził zupełnie zdekoncentrowaną dziewczynę, od której cofnął się lekko i okręcił ją, nim znów powróciła w jego ramiona.
        Przez chwilę milczała, lekko prowadzona w tańcu, układając sobie fakty i ukradkiem zerkając w kierunku ich stolika. To by bardzo wiele wyjaśniało, chociażby ciemne włosy chłopaka i, trzeba przyznać, przyjemną dla oka aparycję. Co prawda urodę mógł akurat odziedziczyć po matce, ale w istocie niewiele było rzeczy, w których Jarvis przypominał Horusa Tussalda. W niczym, właściwie, co przecież było jej pierwszą myślą, gdy poznała Jaszczura.
        - Czemu mi to mówisz? - zapytała w końcu, a brunet uniósł lekko brwi.
        - Ależ kotku, to żadna tajemnica.
        - Horus wie? - Kimiko wciąż zachowywała pogodny wyraz twarzy, ale nawet gdy szeptała było słychać w jej głosie zaskoczenie.
        - Wszyscy wiedzą. Nie przyglądają mi się tylko dlatego, że jestem przystojny.
        - Jesteś wyjątkowo pewny siebie - mruknęła, raczej nie mając na myśli swoich słów, jako komplementu, a mimo to kpiący uśmiech nie znikał z ust mężczyzny.
        - Czyli wpisuję się w twój gust? - zapytał panterołak i wyszczerzył się z zadowoleniem, widząc karcące spojrzenie dziewczyny. – Jak myślisz, czemu pani Tussald jest taka chłodna? Mechanizm obronny, kiedyś była wesolutka i zadziorna, jak ty.
        Panterołaczka może nie czuła się najpewniej na balowym parkiecie, ale była zbyt ciekawa historii stojącej za tymi pikantnymi plotkami, by uciekać, a poza tym panterołak tańczył dobrze i odpowiednio prowadzona nie musiała się bać żadnej wpadki. Utwór, który tańczyli właśnie się bowiem zakończył, płynnie przechodząc jednak w następny, a że Seth nawet nie puścił dziewczyny, tańczyli dalej, podczas gdy on zaczął opowiadać jej przyciszonym tonem.
        - Silvia i Horus są jedną z niewielu obecnych tu par, które pobrały się z miłości. Jak pewnie wiesz, większość małżeństw jest aranżowanych i uczucia przyszłych małżonków mają niewielkie znaczenie. Z państwem Tussald było ciekawiej o tyle, że znali się długo, a Horus od zawsze się w niej podkochiwał i nic w tym dziwnego, Silvia jest wyjątkowo piękną kobietą. Dlatego sam się kiedyś skusiłem - zaśmiał się bezczelnie.
        - Jesteś z siebie dumny? – zakpiła, wtrącając się, ale nawet nie drasnęła jego pewności siebie.
        - Całkiem – odparł spokojnie. – Ale dzieciak mi niepotrzebny, a nie moja wina, że ją matka nie uczyła wywarów przygotowywać. Oczywiście był dramat, skandal, ja byłem ten zły i w ogóle, piekło się otworzyło, ale z czasem ucichło, jak wszystko – opowiadał spokojnym, beznamiętnym czasami tonem. - Ciężarna panna Hovets miała oczywiście problem ze znalezieniem małżonka, gdy w konkury po raz tysięczny chyba, przybył Horus. Wtedy pewnie wyszła za niego, by nie zostać sama z dzieckiem, ale z czasem go doceniła. Wierz mi kotku, z całego tego towarzystwa, Horus to najszczersza osoba. Dzisiaj nie wygląda, ja wiem, w końcu szlachcicem wciąż pozostaje i to się na nim odbija. Ale to całkiem w porządku facet. A przynajmniej jak coś mu nie pasuje to mówi wprost, a nie knuje za plecami. Tutaj to się nazywa nietaktem, ale lepsze to niż obłuda, nie zgodzisz się?
        - Jakże bym mogła – odparła złodziejka cynicznie. Seth okazał się straszną gadułą, ale dawno nie usłyszała tylu interesujących informacji, więc mu nie przerywała. Wciąż też była nieco skołowana napływem faktów, a zwłaszcza próbą umiejscowienia bezczelnego kocura w tym świecie.
        - Złośliwa istotka – zamruczał rozbawiony.
        - Czyli tą znajomą, którą odwiedzasz w Demarze, jest właśnie Silvia?
        - W rzeczy samej.
        - Że też ona jeszcze chce cię widzieć… - mruknęła złodziejka pod nosem, a brunet zaśmiał się, przyciągając ją nieco bliżej w tańcu.
        - Nie można mi się oprzeć.
        - Założysz się? – fuknęła mu w ucho, na co zareagował tylko większym zadowoleniem.
        Na jej szczęście właśnie w tym momencie zakończył się kolejny utwór i Kimiko odsunęła się od panerołaka, jasno dając do zrozumienia, że nie ma ochoty na kolejny taniec. Spotkała się tylko z nieco kpiącym uśmiechem, ale grzecznym ukłonem, który odwzajemniła dygnięciem, i Seth odprowadził ją do stolika.
        - Porwałem, ale już oddaję! – usprawiedliwił się przed towarzystwem, odsuwając dla dziewczyny krzesło, które ta zajęła. – Danielu, na słówko? – zerknął na Whitakera, a ten oderwał spojrzenie od Kimiko i ochoczo skinął głową, po czym przeprosił naburmuszoną wciąż małżonkę i odszedł od stołu, kierując się z Sethem gdzieś na drugi koniec sali.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Teraz nastąpił czas rozgrywek przy stoliku. Należało towarzystwo trochę zaprawić alkoholem dla osłabienia czujności. Tak naprawdę, sami to uczynią, wystarczyło zapewnić im czas. Możliwości mieli na starcie. Kelner tylko spostrzegając, że kieliszki zaczynały być chociaż zbliżone do pustych, a przecież ledwie usiedli, zaraz wymienił je na świeże i pełne. Wystarczyło poczekać, lekko popchnąć w odpowiednią stronę, a rozmowy były najlepszym sposobem. Do tańca pary raczej się nie paliły, parkiet pozostawiając młodszym.
        Dagon zagadywany przez Serafinę, całe szczęście dla młodzieńca, nie słyszał prowadzonych cicho dialogów. Widział niewielkie poruszenie i reakcje rozmówców włącznie z Whitakerem. Założył więc, że kotek wykonuje swoje zadanie, a jak - nie miało specjalnego znaczenia. Jarvis nie byłby jednak w tak korzystnej sytuacji. Już był nielubiany przez biesa i chociaż Bajer domyślał się, że z wzajemnością, jednym były niepochlebne myśli, a drugim bezczelne słowa padające zaraz pod jego nosem. Czart mógł się wydawać spokojny, ale tak naprawdę było to wyrachowanie, a bies potrafił być pamiętliwym sukinkotem, który czasem uznawał iż komuś należała się lekcja życia oraz oceny własnych możliwości. Młody szlachcic w swojej arogancji mógłby się na nią załapać i wątpliwe by była ona przyjemna.
        - Ale czy ciągła podróż w powozie nie jest nużąca? - kontynuowała Serafina. Pani Pessoa chyba marzyły się opowiastki przypominające romantyczne powieści, ponieważ, chociaż zadawała wątpiące pytania, oczy zupełnie nie wyglądały na znudzone. Uśmiechała się sympatycznie wpatrując się w czarta, podczas gdy ten wypił łyk szampana, zwlekając z odpowiedzią.
        - Wszystko zależy od organizacji, nikt nie mówi o wożeniu się z bandą przewoźników - odparł śmiejąc się lekko. Bajer czarował nie tylko treścią, czasem jej nie było, a rozmówca nawet tego nie zauważał. Za sukces diabła w dużej mierze odpowiadał sposób opowiadania, snucie całych historii lub też krótkich zdanek barwą głosu odpowiednią do nich. Potrafił budować napięcie gdy trzeba było, umiał budzić marzenia gdy chciał. Teraz właśnie zyskał uwagę Serafiny, a stopniowo też jej męża siedzącego nieopodal. Silvia wciąż więcej uwagi poświęcała synowi i Kimiko, zaś Konstancja skupiła całe swoje jestestwo na okazywaniu niezadowolenia.
        - Wiadomo, podróż nigdy nie zapewni luksusów własnej rezydencji… - zawiesił na chwilę głos. - Ale też rezydencja pozwala na podziwianie świata jedynie przez swoje okna. Nie można go dotknąć, poznać ani posmakować - bajał dalej.
        - Żaden dwór nie potrafi zaspokoić na dłużej. Nudzi się z czasem, a książka nigdy nie odda na swych stronach promieni zachodzącego słońca odbijających się w falach Oceanu Jadeitów. Próżno w nich szukać majestatu gór Dasso. Nawet ręka znamienitego pisarza nie uchwyci ich w pełni. - Na chwilę diabeł przerwał, gdyż uwaga wszystkich skupiła się na wstającej Kimiko. Whitaker już wcześniej cały czas uciekał spojrzeniem w jej stronę, ale teraz zamarł w pozycji grożącej poważnym kręczem szyi. Serafina zamrugała z wrażenia, podczas gdy zaskoczony Ronald gotów był otworzyć usta. Najprzytomniejszy okazał się Horus, który tylko uśmiechnął się z uznaniem. Bajer zmrużył trochę oczy, jakby zapatrzył się na własną partnerkę, tak naprawdę obserwując reakcje przy stoliku i widząc idealną okazję do odpowiedniej kontynuacji.
        - Odważna kreacja… Och Konstancjo, do twarzy ci w różu - przerwała ciszę Silvia, na co Serafina odpowiedziała chichotem.
        - Pięknemu we wszystkim jest do twarzy - Dagon załgał jak ostatni pies, czyniąc to tak gładko, że chyba sama Konstancja uwierzyła w jego słowa, spoglądając wściekle na bezczelnego mężczyznę. O ile tchnienie temu policzki zaróżowiły jej się ze zgorszenia, teraz jawne oburzenie nadało jej barw soczyście wybarwionej czerwonej malwy.
Czart uśmiechnął się niewinnie, podczas gdy pani Pessoa szybko zasłoniła się wachlarzem i tłumiła nieprzystojący jej śmiech.
        - Zapewne masz rację. - Silvia uśmiechnęła się niby wesoło, ale z wyraźną satysfakcją. Gospodyni przyjęcia trochę gorzej kryła swoje emocje. Ewidentnie miała ochotę kogoś zadusić swoimi chudymi rękoma, jedynie trudno było wytypować pierwszą wymarzoną ofiarę. Tymczasem Laufey wrócił do tematu.
        - Żaden zamek nie zastąpi spotkania z kobietą tak piękną, że mogłaby zawstydzić elfki i nimfy. - Jak psy na gwizdek, ciekawskie spojrzenia zwróciły się na diabła, z niego zaraz przenosząc się na brunetkę. Mniej lub bardziej i na różne sposoby, ale każdy zdawał się zainteresowany.
        - Poznaliście się z Kimiko podczas podróży? - zapytała Serafina. Na pierwszy rzut oka, to ona zadawała pytania piekielnikowi. Tak naprawdę jednak, czart odpowiednio wykorzystał jej pytanie, by poprowadzić rozmowę w korzystnym kierunku. Czart skinął głową, ale jego wzrok powędrował w kierunku parkietu. Akurat ręka Jarvisa próbowała znaleźć właściwe dla siebie miejsce, szukając go zdecydowanie niżej niż oczekiwała tego etykieta.
        - Gdybym wiedział, że tu tak niebezpiecznie, wyjechalibyśmy zamiast zjawiać się na tym balu - odezwał się z lekko pobłażliwym uśmiechem, zmieniając temat. Wszystko szło we właściwym kierunku. Zainteresowanie kotem wzrosło. Dagon celowo pozostawił niedosyt, nie kontynuując opowiadania. Konstancja, zmieniła taktykę, wlepiając wzrok w obrus, jakby chciała wypalić w nim dziurę, gdy pan domu natomiast uśmiechał się sam do siebie, już nawet nie kryjąc spojrzeń w kierunku pantery.
        - Co z zaufaniem? - zapytała Silvia uśmiechając się delikatnie, ale powiedzenie, że chyba tylko sami diabli wiedzieli co działo się w jej głowie, nie miało racji bytu. Diabeł nie miał pojęcia co myślała sobie lodowa królowa. Dostrzegał tylko jej subtelną satysfakcję i oczywiście złośliwość nieskazitelnie skrytą pod grzecznością.
        - Zaufanie sprawdza się najlepiej przy niewielkiej dozie ostrożności - odparł czarująco. - Obawiam się, że zostawiłbym Kimiko z wami przez chwilę, a nie miałbym do czego wracać - zaraz zaśmiał się, jakby drwił z własnej niemocy.
        - Aż tak nisko się cenisz? - zażartowała Serafina.
        - Właśnie, ktoś ostatnio deklarował większe starania. - Królowa lodu połączyła siły z towarzyszką, wbijając diabłu szpilkę. Jakby na zawołanie muzyka się zmieniła, a na parkiecie pojawił się inny gracz. Drugi panterołak. Dokładnie ten sam dupek, który zmusił Dagona do licytacji. Najistotniejszy jednak był niepyszny powrót Jarvisa, który po raptem niecałym utworze i kilku nieudanych macankach, został wyrzucony z parkietu przez konkurencję. Laufey oczywiście grał dalej.
        - Deklaracje swoją drogą, a brutalna prawda swoją. Dzikie koty są kapryśne - odpowiedział piekielnik, razem z całym towarzystwem przyglądając się powrotowi młodzieńca.
        - Zdaje ci się, że jesteś w ich łaskach, a one znajdują sobie inną zabawkę - dokończył, gdy młodzieniec zasiadał na swoim miejscu.
Młody Tussald spochmurniał jeszcze bardzie, spoglądając na diabła z zaciętym wyrazem twarzy. W tym czasie jego matka zerknęła czujniej na Dagona, doszukując się planowanej złośliwości. Któż mógł wiedzieć czy podczas nawet tak krótkiego pobytu ktoś nie wprowadził ich w plotki. O ile Silvia szybko się opanowała, nie znajdując realnych wskazań do obrazy, o tyle Jarvisowi humor wyraźnie się pogorszył. Brunet siedział przygaszony i obrażony, patrząc jak panterołak przyciąga Kimiko bliżej, a ona szepcze mu coś na ucho. Whitaker również z zainteresowaniem przyglądał rozwojowi wydarzeń na parkiecie. Podobnie Dagon, chociaż on niepostrzeżenie śledził też emocje śmietanki towarzyskiej zgromadzonej przy stoliku. Ronald i Horus byli mniej zafiksowani na panterołaczce i nie powstrzymali się przed wymianą szeptanych żartów. Poza tym panowie nie wtrącali się do rozmowy, która zeszła na bardziej neutralne tematy, czyli jak to mężczyźni powinni lepiej zabiegać o swoje wybranki i traktować je z większym zaangażowaniem, który to zaczęły prowadzić Serafina i Silvia.
Powracającą Kimiko przywitały wlepione w nią i Setha spojrzenia. Jedyną osobą wyłamującą się z kanonu był Daniel, który przeprosił grzecznie by porozmawiać z mężczyzną w czerni.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        O ile podczas tańca Seth spokojnie trzymał się granic narzuconych przez figury, nie zmieniając ułożenia swoich rąk nawet o włos, teraz nonszalancko złożył dłoń nisko na plecach dziewczyny, lekko prowadząc ją do stolika. Kimiko chociażby bardzo chciała, nie mogła nie zauważyć utkwionych w niej i drugim panterołaku spojrzeń całego towarzystwa, jak również wyraźnie naburmuszonego Jarvisa. Skrzywiła się w duchu, samej już nie wiedząc jak ma postępować z tym chłopakiem. Nie chciała go urazić, nie od niej zależała przecież ostatnia decyzja, proszenie dam do tańca było właściwie formalnością, bo nie odmawiało się bez dobrego powodu, a ona takiego nie miała. Z drugiej strony młodzieńcowi wystarczył jeden jej uśmiech, by znów stał się bezczelny, czy naprawdę nie było niczego pośrodku? Zajęła swoje miejsce w milczeniu, a w tym samym momencie swoje krzesło opuścił Whitaker, oddalając się z Sethem. Chwilę odprowadzała ich wzrokiem, ale nie chciała tak ostentacyjnie się oglądać, a też dokładnie w tym momencie kelner znów uzupełnił kieliszki, wprowadzając subtelne zamieszanie, gdy każdy zajmował się swoim szkłem.
        Kimiko odruchowo zawiesiła spojrzenie na Silvii, której dotyczyły ostatnio usłyszane informacje, ale wzrok z jakim się spotkała niemal zmroził ją do kości. Zdawałoby się, że od początku przychylna jej kobieta spoglądała na nią teraz wyzywająco, jakby tylko prowokowała do zdradzenia poznanych plotek. Bo to, że wiedziała, o czym usłyszała Kimiko, nie budziło wątpliwości. Bez magii, ot czysta kobieca intuicja połączona z doświadczeniem i inteligencją. Złodziejka uśmiechnęła się krótko do kobiety, sięgając później po swój kieliszek, a gdy wróciła do niej spojrzeniem, oblicze pani Tussald złagodniało nieco, powracając do zwykłej uprzejmej obojętności. Szybko wrócił też do stołu Whitaker, w coraz lepszym nastroju, co powoli zaczynało budzić jej niepokój. Zazwyczaj ufała swojej intuicji, a ta podpowiadała jej teraz, że coś jest nie tak. Niestety koci zmysł nie był na tyle uprzejmy, by nieco rozwinąć temat i Kimiko pozostawało po prostu mieć się na baczności.
        - Interesujący tatuaż masz na plecach Kimiko. Coś oznacza? - zapytała nagle Silvia, prostując się w krześle i popijając szampana ze wzrokiem utkwionym w dziewczynie.
        Brunetka zastanowiła się krótką chwilę nad odpowiedzią, nie uważając tej informacji za istotną, ale może dość kontrowersyjną w tym towarzystwie. Lepiej dla niej, że lodowa królowa postanowiła uczepić się tatuażu, a nie blizny na jej przedramieniu, teraz niestety doskonale widocznej. Najwyraźniej jednak aż tak osobiste pytania były już daleko poza granicami uprzejmej ciekawości. Tą związaną z wymalowanym czarnym tuszem kształtem między swoimi łopatkami mogła zaspokoić, a przy okazji dodać nudnej rozmowie przy stoliku nieco pikanterii.
        - Ułatwia mi przemianę. Przed przeistoczeniem się w panterę nie muszę się rozbierać, a wracając do ludzkiej postaci nie staję się naga.
        Siedzący koło niej Jarvis zakrztusił się czymś nagle, szybko przykładając pięść do ust, by odkaszlnąć ukradkiem. Horus, Daniel i Ronald przerwali rozmowę, wracając zainteresowanym spojrzeniem do towarzystwa. Serafinie wyrwało się ciche “och”, które próbowała ukryć za wachlarzem, Konstancja powróciła kolorytem twarzy do barwy truskawek na stole, a Silvia pobłażliwym spojrzeniem do łapiącego oddech syna. Kimiko spokojnie upiła szampana, powstrzymując rozbawienie. Czyżby mówiła zbyt obrazowo?
        - No cóż, dzisiaj niewiele ci brakuje - uszczypliwie rzuciła Konstancja, odnajdując język w gębie, a wyjątkową bezpośredniością przytyku zaskoczyła nawet swoich znajomych, którzy zerknęli na nią krótko, by zaraz wystrzelić spojrzeniem do Kimiko. Whitakerowi wymsknęło się nawet wyszeptane karcąco “Konstancjo!”, które zmiennokształtna wyłapała, zdradzając się jedynie lekkim drgnięciem kociego ucha. Czy zakładali, że dziewczyna poczuje się urażona, ciężko powiedzieć, ale na pewno zdziwili się widząc lekki uśmiech na jej twarzy.
        - Obawiam się, że to wina Dagona. – Złodziejka bezczelnie przerzuciła uwagę na mężczyznę, wywołując jeszcze większą konsternację i ponowny przeskok ciekawskich oczu, nim te wróciły do dziewczyny, głodne kolejnych ciekawostek. - Chyba do gustu przypadła mu południowo alarańska moda, gdzie taka suknia zostałaby wręcz uznana za skromną - dodała Kimiko, już w trakcie mówienia widząc poszerzające się oczy Serafiny, która najwyraźniej była całkiem zaznajomiona z realiami, tym lepiej. Złodziejka sięgnęła po kieliszek, zanurzając usta w szampanie, gdy opowieść wznowiła pani Pessoa.
        - Wiem, o czym mówisz! Niedawno na jednym z przyjęć poznaliśmy pewną damę z południa, pamiętasz Ronaldzie? - urwała na moment, spoglądając na męża, którego rozmarzone spojrzenie stanowiło jednoznaczną odpowiedź. Pamiętał ową kobietę doskonale. Serafina przez moment wyglądała na zbitą z pantałyku, ale opowieść była widocznie ważniejsza, wymówki mężowi będzie czynić później, zaraz więc wróciła podekscytowanym spojrzeniem do pozostałych rozmówców. - Rzeczywiście miała podobną kreację, ale jeszcze odważniejszą! Dwa rozporki w sukni, całe plecy odsłonięte, głęboki dekolt, niezwykle cienka tkanina! - Mówiła szybko, jakby samo wspomnienie nietypowego gościa było ekscytujące. - A do tego miała zasłoniętą połowę twarzy półprzezroczystym materiałem, tylko oczy było jej widać. - Pessoa pokiwała głową, wyraźnie zadowolona, że również obeznana jest ze światem i wie co nieco, a jednocześnie stanowi godną partnerkę do rozmowy dla takiego doświadczonego podróżnika, jakim był Dagon, w którym na nowo utkwiła oczarowane spojrzenie.
        - Trafili nam się oryginalni znajomi - skomentował Ronald, zaczynając nagle interesować się swoją żoną, która dla odmiany chyba zapomniała o jego istnieniu, obrócona prawie całkowicie w stronę Laufeya, próbując złowić jego spojrzenie i uwagę.
        - Niepowtarzalni - dorzucił milczący od powrotu Whitaker, przyglądając się Kimiko już bez najmniejszego skrępowania czy zachowania pozorów. I o ile nawet bardziej ukradkowe zerknięcia w jej kierunku przez Jarvisa zdawały się być w pełni rejestrowane przez towarzystwo, o tyle zafiksowany wzrok Daniela zdawał się umykać wszystkim poza nią i, prawdopodobnie, Dagonem. Ciekawe.
        Rozmowy znów przerwano na moment, gdy do stolika podeszły kolejne, o dziwo znajome Kimiko osoby. Lilia Moris z matką przywitały się z obecnymi krótkimi dygnięciami, siedzące kobiety odpowiedziały im skinieniami, a mężczyźni lekkimi półukłonami, ledwo podnosząc się z krzeseł. Takie powitania były o wiele wygodniejsze i stanowiły normę, gdyż nie sposób było wstawać i dopełniać grzeczności za każdym razem, gdy pojawił się w okolicy ktoś nowy. Obie kobiety rozpoznały Dagona i Kimiko, i u obu widać było zdziwienie nagłym odkryciem rasy brunetki. Gdy krótko powitano przybyłe, wymieniając zdawkowe uśmiechy, jedynie Konstancja wstała, by zaprowadzić koleżankę i jej córkę do ich stolika. Lilia zatrzymała się tylko na chwilę, by pochylić do ucha złodziejki z teatralnym szeptem.
        - Normalnie się tak wyzywająco nie ubierasz? – zachichotała, przypominając jej ich pierwszą rozmowę, i delikatnie dotknęła palcem nagich pleców dziewczyny. - I musimy koniecznie porozmawiać o tych uszach! - dorzuciła, po czym umknęła, rzucając jeszcze tęsknym wzrokiem za Dagonem. Rozbawiona panterołaczka odprowadziła ją spojrzeniem, już wyobrażając sobie ilość pytań o jej rasę, którymi zarzuci ją szlachcianka. Ale i tak było miło ją tu widzieć.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Ponowne pojawienie się drugiego panterołaka szybko zrodziło w diablej głowie pomysł. Podobno nie można było mieć ciastka i go zjeść, otóż właśnie los subtelnie podpowiadał, że może można… Wcale nie musiał być stratnym zatrzymując kota dla siebie, podczas gdy drugi aż prosił się by dać mu w łepek jak tylko się ściemni i sprzedać z ładnym zyskiem. Tylko to wcale nie naiwna prezencja skłaniała do podobnych pomysłów. Odwrotnie. Kocur emanował zawadiacką pewnością siebie i czymś co najprościej było porównać do doświadczenia dachowca, który całe swoje życie spędził na ulicach. Tylko dlatego diabeł chwilowo zaniechał podobnych planów, skupiając się na jednym zadaniu na raz. A upłynnić kota chciał właśnie za tę jego nonszalancję i bezczelne podchodzenie mu pod nogi. Już nie mówiąc o tupecie z jakim omijał podstawowe zasady grzeczności, jakby go tutaj każdy znał. Patrząc po spojrzeniach, pewnie znał, ale nie zwalniało to z podstaw dobrego wychowania.
Jeszcze do tego dupek śmiał stwierdzić, że mu kota porwał, bo chociaż odbił partnerkę Jarvisowi, to odprowadzając dziewczynę do stolika patrzył w stronę Laufeya. Arogancki sukinkot, jakby w ogóle był w stanie mu cokolwiek zabrać. Oczywiście mina diabła pozostała grzeczna jak sprzed tańca, nie ujawniając jego antypatii, ale w głowie rogatego równym tempem maszerowały kolejne niepochlebne opinie i coraz brutalniejsze pomysły.
        Daniel odszedł z Sethem całkowicie na ubocze, stając w rogu sali, gdzie nikt nie tańczył a do stolików było daleko. Co jakiś czas tylko ktoś z obsługi przechodził obok, ale panowie mogli ze spokojem toczyć rozmowę. Nie gestykulowali i nie widać było by mówili o czymś wzbudzającym większe emocje. Sporadycznie jeden lub drugi skinął oszczędnie głową, a na koniec na twarzy Whitakera pojawił się zadowolony uśmiech, po którym każdy z mężczyzn ruszył w swoją stronę. Seth zniknął w tłumie gości, a gospodarz wrócił do stolikowego towarzystwa.
        W międzyczasie obsługa po raz kolejny uzupełniła kieliszki szampanem, a w zależności od tempa spożywania napoju, była to już mniej więcej czwarta kolejka. Uzupełniono też stół o nowe przystawki. Standardowe truskawki i owoce morza urozmaicił barwnie dekorowany talerz z serami.
        Atmosfera jeszcze nie zaczęła się porządnie rozluźniać, ale dyskusje stopniowo ewoluowały i stawały się żwawsze. Teraz padło na tatuaż złodziejki. Czart uśmiechnął się nieco tajemniczo, podczas gdy odpowiedź na zadane pytanie chyba przerosła oczekiwania gości. Jarvis walczył o powietrze, panowie nagle zbystrzeli a panie niby skrępowane zmieniły się w słuch, szczególnie Serafina, która chyba lubiła podobne tematy. Oczy chociaż skupione na brunetce, co jakiś czas zerkały na diabła gdy wyobraźnia towarzystwa pracowała na pełnych obrotach. Nagość i przemiana w panterę użyte w jednym zdaniu, wśród znudzonej socjety nie mogła wywołać skojarzeń innych niż te podszyte erotyzmem, by nie powiedzieć lubieżne. Może z wyjątkiem jednej osoby. Zjawa skojarzenia pewnie miała te same, ale albo przemawiała przez nią pruderia, albo zawiść, a najprawdopodobniej jedno i drugie, tak też po odzyskaniu gruntu po pierwszym szoku, kobieta szybko pokusiła się o złośliwy komentarz. Kimiko z tej sytuacji wybrnęła chyba jeszcze lepiej niż z poprzedniej.
        - Przyznaję się bez bicia. - Diabeł uśmiechnął się prawie bezradnie, jakby go na czymś przyłapano gdy wszyscy jak na zawołanie spojrzeli w jego stronę.
Potem rozmowa znów się ożywiła, pozostało więc tylko słuchać i obserwować. Zresztą nawet jeśli ktoś chciałby przerwać, nie dałby rady gdy rozemocjonowana Serafina opowiedziała o poznanej kobiecie, prawie na jednym wdechu. Sylvia przyglądała jej się z umiarkowanym zaciekawieniem, które błyskawicznie przeszło w pobłażliwość. Właśnie zerknęła na syna, a ten zarumienił się prawie jak wcześniej Konstancja. Wszystkiemu oczywiście winna była bardzo obrazowa opowieść pani Pessoa, siedząca obok Kimiko i wyobraźnia chłopaka, która rozhulała się niczym puszczony luzem ogierek. Królowa lodu nawet już nie wzdychała licząc, że nikt nie zauważył podobnego wystąpienia pociechy. Bajer zaś podłapał spojrzenie Serafiny i uśmiechnął się na swój sprawdzony, czarujący sposób.
        - Właśnie zupełnie nie rozumiem, dlaczego kobiece piękno ma być krępowane przez nadmierne i obłudne konwenanse - odparł czart, wywołując kolejną gamę emocji.
Laufey, chociaż powierzchownie skupiony był na rozmówczyni, przyglądał się też reakcjom pozostałych, w tym Whitakerowi, który połknął haczyk. Serafina już miała odpowiedź i nieświadomie coraz bardziej pochylała się w stronę piekielnika, gdy całe szczęście rozmowa została przerwana, przez przybycie dwóch kobiet. Dagon nie miał okazji ich poznać, ale młodą dziewczynę widział krótko z Kimiko, jeszcze w Jaskini.

        Męska część stolika ograniczyła się do grzecznościowego minimum, ale oczywiście nie Bajer. Diabeł wcale nie uważał by wstanie z krzesła było zbyt wielkim wyzwaniem, jeśli chciał przywitać kobietę, tym bardziej jeśli jej jeszcze nie znał. Traktował to też jako doskonały sposób dla podrażnienia towarzystwa w najróżniejszy sposób.
Skoro tylko Laufey wstał by w pierwszej kolejności przywitać się ucałowaniem ręki, jednocześnie przedstawiając się Pani Moris, Jarvis na przykład wywrócił teatralnie oczyma, za co pod stołem otrzymał krótkie kopnięcie od matki, co dało się wyczytać z gwałtownej zmiany mimiki. Pozostali panowie wyrażali zaciekawione rozbawienie w zmiennym natężeniu. Konstancja chociaż wstała, dała sobie chwilę wytchnienia udając, że nie widzi spektaklu. Silvia jak zawsze nie dała po sobie nic poznać, ale maślane oczy Serafiny były łatwe do odczytania. Tym bardziej gdy myśląc, że nikt nie widzi, zerknęła na swojego męża z delikatną tęsknotą i naganą w jednym.
Jako drugą, wymieniając z nią standardowe grzeczności piekielnik pocałował w dłoń Lilię, która wyglądała na zupełnie urzeczoną. Gdy Dagon prostując się powiedział niby standardowe słowa skierowane przecież do obu dam - „Wyglądają panie pięknie”, ale patrzył w tym czasie w oczy panny Moris i dopiero puszczał jej dłoń, dziewczyna nawet nie potrafiła ukryć zadowolenia z jakim przyjęła komplement. Zatrzepotała rzęsami i podziękowała skromnie, na tę chwilę żegnając się by jeszcze podejść do Kimiko, a później razem z matką podążyć z Konstancją do ich stolika.

        Muzyka grała cały czas zmieniając nuty z kalsycznych na bardziej romantycznie i odwrotnie, tak by tańczący się nie nudzili. W miarę upływu czasu i wypijanych drinków parkiet zapełniał się coraz bardziej sprawiając, że sala w momencie gdy Kimiko tańczyła przy obecnym stanie zdawała się prawie pusta.
Daniel, który na moment został słomianym wdowcem, nie namyślał się dwa razy. Wstał i ruszył prawie kocim krokiem w kierunku Kimiko. Dagon, widział co się święci i domyślał się planów mężczyzny, gdy ten tylko poruszył się na krześle. Aktualnie Whitaker był łatwiejszy do odczytania, niż mógłby przypuszczać, czart więc przystąpił do swojej części gry.
Sytuacja w finale gdy wąsacz wyciągnął dłoń do brunetki, wyglądała tak jakby uprzedził on Laufeya.
        - Jak na kogoś, kto nie chce wracać do domu samotnie, jesteś mój przyjacielu strasznie opieszały - mężczyzna odezwał się z satysfakcją, pomagając Kimiko wstać.
        - Nie przypuszczałem, że będę musiał się z kimś ścigać - odparł Dagon lekko przyciszonym i naburmuszonym tonem, ku rozbawieniu siedzących. Może Jarvis nie cieszył się z ponownego zepchnięcia na margines, ale podobało mu się upokorzenie nielubianego mężczyzny, nawet jeśli tak maleńkie. Czart jeszcze przed kilka uderzeń serca wyglądał na porzuconego, gdy przyglądał się dziewczynie odchodzącej z innym, po czym wstał uśmiechając się zalotnie.
        - Skoro przy tym stoliku nie obowiązują zasady... - Szarmanckim gestem wyciągnął rękę do Serafiny. Kobieta zasłoniła się wachlarzem, odwracając się na moment do męża i po bardzo krótkim namyśle przyjęła diablą dłoń. Ronald patrzył przez moment za żoną, ogłupiałym wzrokiem niezupełnie chyba rozumiejąc co się właśnie stało. Horus zaśmiał się krótko, ale szybko się zreflektował. Zamierzał uczyć się na błędach kolegów. Wstał z gracją i skłonił się elegancko swojej żonie.
        - Czy wyświadczysz mi ten zaszczyt? - Silvia uśmiechnęła się pogodnie z czułością patrząc na swojego męża.
        - Z przyjemnością mój drogi - odpowiedziała wstając.
        Przy stoliku, zapijając smutki szampanem zostali zagubiony Ronald i naburmuszony Jarvis. Właśnie do takiego stolika wróciła Konstancja nie pojmując co się wydarzyło. W przeciwieństwie jednak do Jarvisa, który chyba potrzebował jeszcze chwili by się pozbierać, Ronald opróżnił kieliszek i jak tylko nuty zaczęły zwiastować zmianę utworu, popędził na parkiet odzyskać żonę.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Serafina była święcie przekonana, że po raz pierwszy w swoim życiu się zakochała. Głębokie, ciemne spojrzenie nowopoznanego bruneta wbijało ją w krzesło za każdym razem, gdy je napotkała, a czekała cierpliwie, wlepiając w niego oczy, by nie przegapić cennego momentu jego uwagi. Ta nagła bezradność silnego mężczyzny, niedbały uśmiech i cudowne opowieści sprawiały, że czuła się jakby znów była młodą dziewczyną z motylkami w brzuchu. Ale przecież i tak wyglądała dobrze! Nawet Dagon to powiedział. Czuła się wyjątkowo pięknie i młodo, szampan i dobry humor dodał jej rumieńców i wśród swoich rówieśniczek czuła się naprawdę pewnie. Nawet nie spoglądała na brylującą zawsze w towarzystwie Silvię, która skradała całą uwagę otoczenia, ani nawet na uroczą Kimiko, która chociaż śliczna i młoda, zdawała się być zupełnie nieświadoma skarbu, który miała zaraz obok! Serafina otrząsnęła się z zamyślenia tylko na moment, gdy przybyła Leonia Moris z córką, którym Laufey natychmiast poświęcił uwagę, nawet wstając, by je powitać! Cóż za maniery! Był idealnym przykładem tego, jak powinien zachowywać się mężczyzna, czego nie omieszkała zaznaczyć, spoglądając z zaprawioną tęsknotą urazą na swojego męża. Jakby tego było mało, Ronaldowi akurat wszedł między zęby kawałek sera i teraz dyskretnie próbował pozbyć się natręta, zupełnie nie rejestrując pełnego rozczarowania westchnięcia swojej małżonki.

        Co ciekawe, Lilia Moris również była święcie przekonana, że po raz pierwszy w swoim życiu się zakochała. Motylki w jej brzuchu nie przetrwały jednak długo, zdepnięte wysokimi obcasami motywacji i zdeterminowania, gdy postanowiła sobie, że ten barczysty przystojniak, który całował ją w dłoń, będzie robił to do końca swojego życia. A przynajmniej miała taką nadzieję, próbując opanować rozanielone spojrzenie na komplement banalny w słowach jednak piorunujący w formie przekazu. Wystarczyło jej krótkie spojrzenie na siedzącą nieopodal Kimiko, by zinterpretować miły uśmiech dziewczyny jako absolutne przyzwolenie na uprowadzenie jej mężczyzny. Młoda Morisówna naprawdę bardzo lubiła swoją nową przyjaciółkę, jej partnera polubiła jednak jeszcze bardziej. A właściwie… intensywniej. Kimiko przecież i tak nie miała zamiaru wychodzić za mąż (głupota doprawdy, jeszcze ją do tego przekona), a ona przecież nie może pozwolić, by zmarnował się taki przystojniak. Więc chociaż powitania były krótkie, a ona z matką została zaraz uprowadzona przez panią Whitaker, zdążyła jeszcze szepnąć Kimiko kilka słów na ucho i pożegnać Dagona Laufeya rozmarzonym spojrzeniem.
        Złodziejka natomiast usilnie próbowała powstrzymać niedowierzanie w swoich oczach, obserwując, jak wszystkie kobiety wokół Bajera totalnie tracą głowę. Nie winiła ich za uleganie urokowi czarta, byłoby to skrajną hipokryzją z jej strony, ale powoli zaczynała odnosić wrażenie, że ktoś rozpalił w pomieszczeniu wyjątkowo sugestywne ziele, sprawiające, że panie dostawały zupełnie małpiego rozumu. Maślane spojrzenie Lilii Moris nie było niczym nowym, dokładnie tak samo wlepiała się w Dagona w Jaskini, ale tym razem z jakiegoś powodu panterołaczki to tak nie bawiło. "Opanowałaby się naprawdę", mruczała w myślach, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.
        Panterołaczka nie traciła jednak miłego uśmiechu z twarzy, który poszerzył się jak na zawołanie, gdy zobaczyła podnoszącego się, z utkwionym w niej spojrzeniem, Whitakera. Na moment spuściła wzrok, udając, że wcale nie wie, gdzie zmierza mężczyzna i podnosząc na niego zielone ślepia dopiero gdy stanął przy niej z wyciągniętą dłonią, jednocześnie rzucając przepełnione satysfakcją spojrzenie w stronę Laufeya. Mężczyźni. Wdzięcznym gestem ujęła dłoń Wąsacza, powoli podnosząc się z miejsca i podpatrzywszy odpowiednie spojrzenie u Serafiny, zerknęła na Dagona z wyrazem tęsknej urazy, starając się nie parsknąć śmiechem, słysząc ten przygaszony ton. Zaraz później została porwana przez Daniela…

        …pod czujną obserwacją Lilii Moris. Dziewczyna rozpierała się w krześle, zupełnie ignorując towarzystwo przy swoim stoliku i uważnie obserwując, co dzieje się przy sąsiednim. Dziewczyna była równie piękna, co inteligentna i nie zajęło jej wiele nim domyśliła się konsekwencji obserwowanej sceny. Odczekała tylko cierpliwie, aż Dagon odejdzie z rozpływającą się Serafiną i przeprosiwszy znajomych udała się do sąsiadów, gdzie dyskretnie zajęła miejsce koło Jarvisa.
        - Podoba ci się Kimiko, co? – zanuciła, wspierając się na łokciach o stół i składając brodę na splecionych palcach dłoni. Zaskoczony Jarvis zerknął na dziewczynę kątem oka, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć na tak bezpośrednio postawione pytanie. Sprawę ułatwiłaby oczywiście szczerość, gdyż pragnienia obojga uzupełniały się idealnie, jednak jak to w przypadku szlachty bywa, nie może obejść się bez podstępów i niedomówień. Jedynie determinacja i wyrachowanie blondynki miały uratować ich obojga. A może nie? Kto wie…
        - Zrobimy tak. Teraz poprosisz mnie do tańca. Moja matka będzie wniebowzięta. Pan Pessoa zaraz będzie próbował odbić swoją żonę, a wówczas ty musisz zostawić mnie, dla tamtej dziewczyny. Widzisz, kręci się taka, nikt jej do tańca nie prosi.
        - Dziwisz się? To córka Hackney, nie chcę z nią tańczyć.
        - Zamknij się i słuchaj – syknęła Lilia, a młody Tussald posłusznie zamknął buzię, spoglądając na znajomą z rosnącym niepokojem. Ta kontynuowała z zadowoleniem.
        - Wtedy, mając partnerkę, możesz spokojnie podbić do Kimi i pana Whitakera, wtedy ci nie odmówią.
        - Wybujały ten twój plan – prychnął. - Po prostu ją poproszę.
        - Ależ proszę, chcę widzieć jak odbijasz partnerkę przyjacielowi matki, zostawiając go samego na parkiecie – zakpiła z taką pewnością siebie, że brunet zacisnął usta, wyraźnie się poddając. Chociaż sam nigdy nie podjąłby się planowania takich zawirowań, rzeczywiście miało to sens.
        - A co z tobą wtedy? – zapytał w końcu, kontynuując szeptaną rozmowę, a Lilia przymrużyła oczy, spoglądając maślanym wzrokiem na Dagona Laufeya.
        - Och, o mnie się nie martw, poradzę sobie – westchnęła i poprawiła dekolt sukni.
        - Wyjdę na idiotę, zostawiając ciebie dla Hackney – podjął ostatnią próbę pojęcia planów dziewczyny, ale ta spojrzała na niego surowo.
        - Chcesz Kimiko? – zapytała brutalnie wprost, a chociaż odpowiedziało jej milczenie, uśmiechnęła się z satysfakcją na widok miny chłopaka. – No właśnie. To rób co mówię. I na miłość boską, nie śliń się tak, dziewczyny lubią zdecydowanych mężczyzn, weź się w garść chłopie! – skarciła go jeszcze, na co szlachcic uniósł już brwi w skrajnym zdziwieniu. Dawno już go nikt tak nie zrugał, a zwłaszcza nie spodziewał się tego od tej niepozornej blondyneczki, z którą ciągle usiłowała zeswatać go jej matka. I chociaż nigdy nie odmawiał Lilii urody, po prostu nie była w jego typie, a teraz najzwyczajniej w świecie zaczynał się jej bać.
        Podczas gdy młodzi szeptali, Ronald Pessoa dochodził bardzo powoli do konkluzji, że ktoś, chyba, odbija mu właśnie żonę. Dagon Laufey właśnie rozpoczynał taniec z Serafiną, która nabrała nagle niesłychanego wdzięku, tonąc w ramionach nowego znajomego, podczas gdy trybiki w głowie jej męża powoli, ze szczękiem, zaczynały pracować, aż w końcu zaskoczyły z niemal słyszalnym kliknięciem. W momencie, w którym brodacz podniósł się z miejsca, Lilia Moris dyskretnie kopnęła Jarvisa pod stołem, a ten klnąc w myślach na obolałą już kostkę wstał zaraz, szarmancko podając jej dłoń.

        Kimiko zaś już od jakiegoś czasu prowadzona była przez Daniela Whitakera, który chyba zupełnie nie pojmował niezręczności nieustannego kontaktu wzrokowego, wlepiając oczy w panterze ślepia, jakby nie był świadomy, że ona go widzi. Tańczony przez nich walc był nieco wolniejszy niż zwykle, pozwalając mężczyźnie przygarnąć dziewczynę bliżej i rozpocząć rozmowę.
        - Mam nadzieję, że nie gniewasz się Kimiko, że pozwoliłem sobie wyprzedzić Dagona w tym tańcu? – zapytał, a złodziejka nagle odkryła, że jego wąsy poruszają się wyjątkowo śmiesznie, gdy mówił.
        - Ależ skąd, bardzo mi miło – odparła z uśmiechem spoglądając na mężczyznę. – Nie mieliśmy jeszcze okazji spokojnie porozmawiać.
        - W istocie! A, wybacz impertynencję, wydajesz się niezwykle fascynującą kobietą.
        - Obawiam się Danielu, że nieco mnie przeceniasz – odparła skromnie, co raczej kłóciło się z jej wyzywającym spojrzeniem, utkwionym w Wąsaczu. Zaraz jednak spuściła oczy, odwracając lekko spojrzenie. Zrobiła to tylko dla efektu, ale przez to umknął jej moment, w którym mężczyzna rzucił czujnym spojrzeniem po jej przedramieniu, na pociągłą bladą bliznę. – Jak widzisz nawet mój własny towarzysz traci zainteresowanie – powiedziała Kimiko cicho, po czym westchnęła bezgłośnie, lekko kręcąc głową, a Whitaker wrócił spojrzeniem do jej oczu, akurat gdy dziewczyna wznowiła kontakt wzrokowy. – Wybacz, nie chciałam…
        - Ależ nie przepraszaj – przerwał jej szlachcic w odpowiednim momencie. – Nie powinnaś się tym przejmować, to zaniedbanie było niewybaczalne – odparł z pełną powagą, a Kimiko spojrzała na niego z wdzięcznością.
        - Muszę po prostu zająć czymś innym myśli – zaśmiała się cicho i potrząsnęła lekko głową, tocząc spojrzeniem po kryształowych żyrandolach. – Imponująca rezydencja – szepnęła, niby mimochodem i jakby sama do siebie, ale tak, by Whitaker na pewno ją usłyszał. Plan powiódł się, gdy zobaczyła uśmiech rozciągający się pod nawoskowanymi wąsami. Dość przerażający i chłodny uśmiech, swoją drogą…
        - Może miałabyś ochotę ją zwiedzić? Jak się przekonasz, ogromna jej część jest nieużywana, a pokoje gościnne marnują się okrutnie. Brak nam gości, większość naszych znajomych mieszka w Demarze, stąd pewnie szalona chęć towarzystwa, byś została z nami jeszcze kilka dni. Ja bardzo bym chciał – dodał, nieustannie świdrując dziewczynę spojrzeniem, a ta tym razem odwzajemniła się dokładnie tym samym.
        - Ja również… bardzo chętnie zwiedzę posiadłość.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Whitaker nawet nie próbował kryć zadowolenia i zwycięstwa malującego się na jego twarzy, gdy wyprzedził Dagona. Nie wiedział, że diabeł w tym momencie wodził go za nos śmiejąc się do siebie w duszy. Mina jaką prezentował rogaty, godna była najlepszego aktora i nie pozostawiała wątpliwości co do żalu piekielnika. Żalu, który niby szybko minął w momencie gdy czart poprosił do tańca rozanieloną Serafinę.
        Kobieta dawała się lekko prowadzić, a jej krokom nagle przybyło gracji i lekkości. To był cały sekret, który Bajer potrafił wykorzystać i czynił to wielokrotnie. Był niereformowalnym recydywistą, na równi w kwestiach manipulacji i uwodzenia. Dobrze więc wiedział, iż żadna kreacja, żadna biżuteria nie potrafiła dodać kobiecie tyle powabu co pewność siebie i poczucie, że dla kogoś była piękna. Wtedy jakby zaczynała działać magia. Właśnie to działo się z Serafiną, a podczas tańca czart dostrzegł w tłumie kolejną swoją „ofiarę” na dzisiejszy wieczór, w końcu czymś się musiał zająć gdy Kimiko będzie inwigilowała wąsacza. No właśnie Kimiko…
Przy kolejnym obrocie Dagon spostrzegł jak tańczy wolnego walca w bliskich objęciach pana domu. O czymś rozmawiali, a facet nawet na moment nie spuszczał zachłannych oczu ze swojej zdobyczy. Chyba aż za dobrze wybrał przynętę...
        - Doskonale tańczysz. - Diabeł nachylił się do swojej partnerki, szepcząc jej na ucho komplement. Ruch był w pełni przemyślany. Powierzchownie zajęty, mógł spod półprzymkniętych oczu niepostrzeżenie uważniej przyjrzeć się sali. Widział niby niewinny gest Kimiko spoglądającej na żyrandol. Nie potrzebował wiele czasu by domyślić się powodu. Sprytny kociak…
        - Jesteś niepoprawnym komplemenciarzem - zachichotała Serafina, jakby była młódką na pierwszej randce, a nie wieloletnią mężatką. Dagon jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, zupełnie jakby w tym momencie istniała dla niego tylko jego partnerka, sprawiając, że kobieta skryła oczy pod rzęsami. Nie zastanawiała się, nie racjonalizowała, zamiast tego zatopiła się w tym przyjemnym uczuciu bycia pożądaną. Diabeł zaś dalej robił swoje.
        Walc miał tę zaletę, że można było przyglądać się całej sali. Tak jak miał wgląd na Kimiko tańczącą z Danielem, tak teraz spostrzegł Lilię Moris rozmawiającą z Jarvisem. Widząc zagubioną minę chłopaka i zadowoloną z siebie dziewczynę, spodziewał się tylko coraz ciekawszego biegu zdarzeń. Na koniec zobaczył zbliżającego się w ich stronę Ronalda. Teraz się obudził zazdrośnik, trochę czasu mu to zajęło…

        Na parkiecie dużo szybciej znalazła się Lilia i Jarvis. Pessoa wstrzymał się do zmiany utworu, stając na brzegu i patrzył na żonę z oszołomioną, oczarowaną i na raz zawziętą miną. Młodzi natomiast rozpoczęli taniec nie przejmując się nutami powoli zwiastującymi koniec melodii. Oczywiście nie trudno się domyślić, że wykonali raptem kilka prostych kroków i na sali zapadła cisza. Orkiestra zgrabnie dała sygnał do kolejnego utworu, mającego się zaraz rozpocząć, podczas gdy plan godny opery mydlanej został wprowadzony w życie.
        - Teraz - sugestywnie szepnęła Lilia. Jarvis przez chwilę wahał się, ale ponaglony chrząknięciem wzrokiem znalazł stojącą przy ścianie młodą Hackney. Bajer kątem oka obserwował ciekawą zagrywkę, jednocześnie skupiając się na tym co działo się przed nim.
        - Odbiję ci moją żonę - uśmiechnął się Ronald, skłaniając się krótko przed Serafiną, z uśmiechem wyciągając rękę.
        - Oczywiście - Dagon skłonił się nisko, taktownym uśmiechem odpowiadając mężczyźnie.
        - To był zaszczyt. - Oddał rękę kobiety, wcześniej całując ją krótko.
Ronald odzyskał żonę, ale Serafina rozpoczynając taniec jeszcze wiodła tęsknymi oczyma za swoim ideałem. Że też ten stary leń musiał się ruszyć tak szybko. Ten wieczór chociaż tak krótki, będzie chyba towarzyszył jej w snach… A może zdoła jeszcze chociaż raz zatańczyć z Dagonem. Do ostatnich dni nie sądziła by tacy mężczyźni żyli naprawdę.
Równolegle Jarvis z niepewną miną podszedł do Hackneyówny. To już wolał Lilię, ale bojąc się blondynki, grzecznie zastosował się do planu. Podziękował jej za zakończony taniec, gdy znajdowali się tuż przy Laufeyu. Zresztą pomysł był tak zagmatwany, że nawet mógł się udać, a to znaczyło, że po krótkich mękach miał wrócić do Kimiko.
        Skłonił się lekko, starając się by nie ujawnić niechęci i poprosił rudzielca do tańca. W tym samym czasie Dagon uśmiechając się w duchu, podszedł do osamotnionej blondyneczki.
        - Porzucono panienkę? - Uśmiechnął się zawadiacko, spoglądając w niebieskie oczy. Dziewczyna zatrzepotała rzęsami grając niepewną i faktycznie zszokowaną opuszczeniem na środku parkietu.
        - Mężczyźni są niestali - odparła prawie nieśmiało. Diabeł przyciągnął ją delikatnie do siebie, rozpoczynając taniec razem z kolejnym taktem muzyki. Trzeba było przyznać, mała była dobrą aktorką. Każdy inny pewnie by uwierzył w zaprezentowany pokaz. Do tego z oczu panny Moris przebijała inteligencja godna szpiega, która co prawda tylko w oczach rogatego, ale psuła szopkę. Mimo to czart doskonale się bawił udając, że dał się nabrać.
        Tym razem utwór był żwawszy, ku niezadowoleniu Lilii. Dziewczyna planowała jednak dłużej zagościć w ramionach bruneta, więc pierwszy mało udany utwór nie wydawał się rujnować planu. W tym czasie Whitaker kontynuował taniec z Kimiko. Ze zwiedzaniem trzeba było się wstrzymać jeszcze chociaż chwilę, aż towarzystwo będzie bardziej rozweselone i mniej spostrzegawcze. Szczególnie Laufey, to jego musiał unieszkodliwić w pierwszej kolejności.
Jarvisowi taniec dłużył się niemiłosiernie. Z Hackneyówną jak ona miała na imię… Melania chyba… Imię równie niewyględne i drętwe jak ona sama… W każdym razie zupełnie się nie zgrywali. Ich kroki były nierówne i szarpane, prawie jakby obydwoje całkiem nie potrafili tańczyć.
Dla Lilii taniec minął stanowczo zbyt szybko. Po prawdzie liczyła na kontynuację, ale wtedy jej wymarzony przyszły mąż zrobił coś całkiem nieprzewidzianego. Jarvis odbił Kimiko zgodnie z ustaleniami, najgorszą partnerkę z jaką miał okazję tańczyć, zostawiając niekoniecznie zadowolonemu Danielowi. Szczery uśmiech rozjaśnił twarz młodzieńca, gdy ręka znów odnalazła miejsce na nagiej łopatce pięknej dziewczyny. Gdy jednak Whitaker już przymierzał się do przyjęcia pozy, Dagon zjawił się zaraz obok.
        - Jeszcze jedna zmiana - uśmiechnął się czart, eleganckim ruchem oddając w jego ręce blondyneczkę zaskoczoną nie mniej niż sam wąsacz i zabierając przeciwnie do dwójki nie zszokowaną, ale wręcz zmrożoną Melanię. Orkiestra zaś dziarsko dała znać do wolnego. Bajer przedstawił się dżentelmeńsko, na co Melania odpowiedziała z wyraźnym wahaniem. Później ostrożnie jakby trzymał porcelanową lalkę, ustawił płomiennowłosą dziewczynę w tanecznej pozycji.
        Nie była brzydka. Tylko nie miała dość szczęścia by ktoś zatroszczył się o nią odpowiednio. Rude loki na siłę próbowano okiełznać, spinając w standardową modną fryzurę. Skutkowało to szalona burzą, z której w każdej wolnej chwili wymykały się niepokorne serpentyny. Kolor sukni podkreślił piegi na policzkach dziewczyny, które zamiast dodawać jej urody, nieprzyjemnie rzucały się w oczy. Nawet krój stroju zamiast podkreślać atuty, uwydatniał wszystkie jej wady. Dziewczyna była szczupła i dość wysoka, ale zamiast tych zalet w oczy raził prawie całkowity brak biustu. Ktokolwiek wypuścił tę istotę z domu w takim stanie, był albo ślepy, albo głupi, a w diablej ocenie najprawdopodobniej jedno i drugie. Oczy zielone prawie tak bardzo jak kocie, cały czas niepewnie szukały miejsca dla siebie niezbyt przyzwyczajone do atencji kogokolwiek, a na pewno nie w jej pozytywnym aspekcie.
Do tego Melania była sztywna jakby właśnie połknęła rozżarzony kij. Tak to właśnie była ta niewiasta, którą Bajer wypatrzył w tłumie licząc się nią zająć. Kto by przypuszczał, że Lilka tak doskonale pomoże zrealizować jego plan.
        - Nie bój się, nie gryzę - wyszeptał czart, a dziewczyna spaliła raka. Z każdym następnym krokiem jednak coraz śmielej zerkała na nieznajomego bruneta. Niby się przedstawił, ale wcześniej go nie widziała, a i nazwisko nic jej nie mówiło, więc traktowała go jako obcego. Nieznany mężczyzna onieśmielał i intrygował zarazem, i Melania nawet się nie obejrzała jak rozluźniła się w jego objęciach, płynąc po parkiecie lekkim krokiem.
Magia działa się po raz kolejny. Diabeł miał oko do klejnotów we wszelkiej postaci, zarówno tych gotowych, jak i jeszcze nie oszlifowanych. Dziewczynie potrzeba było trochę pewności siebie. Kroki znała lepiej niż Lilia. Blondynka nadrabiała jednak animuszem, a rudzielec przyzwyczajony do podpierania ścian nawet nie wiedział jak wykorzystać wiedzę w praktyce. W odpowiednich rękach jednak, a czart jak najbardziej uznawał się za osobę kompetentną, taki pączek potrafił rozkwitnąć w najpiękniejszą różę.
Goście znający niezbyt urzekającą dziewczynę, zaskoczeni przyglądali się przemianie. Co się działo z samą Melanią? Dziewczyna po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zaczęła się dobrze bawić. Nie przypuszczała, że taniec mógł być tak przyjemny. Nawet zaczęła się uśmiechać. Dagon odpowiedział podobną miną.
        - Masz piękny uśmiech - odezwał się delikatnie obracając dziewczynę. Tym razem nie uciekła oczami, a roześmiały się one, wesoło przyjmując komplement.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Minął kolejny utwór, podczas którego Whitaker i Kimiko zdążyli poczuć się na tyle pewnie, by coraz swobodniej rozmawiać, chociaż każde z własnymi planami, co do drugiej osoby. Złodziejka parę razy napomknęła coś niezobowiązująco o pani Whitaker, na co Daniel już mniej subtelnie dał do zrozumienia, że to żaden problem. Ponoć jego małżonka bardzo lubi organizować takie przyjęcia, ale niekoniecznie w nich uczestniczyć i kwestią czasu jest, nim tłumacząc się bólem głowy niewiadomego pochodzenia pójdzie się wcześniej położyć. Wąsacz nie omieszkał również napomknąć o poprzednich małżonkach, jawnie okazując swoje rozczarowanie i przygnębienie tym, że tak ciężko jest znaleźć mu odpowiednią kobietę, która by do niego pasowała. Kimiko natomiast nawet wiele nie musiała robić. Wystarczyło, by kolejne obroty w tańcu ukazywały Dagona z rozpływającą się w jego ramionach Serafiną, a później Lilią. Ciche szepty Laufeya i rozanielone twarze jego partnerek wyrażały więcej, niż złodziejka mogłaby powiedzieć – widziała to w zadowolonym wzroku Whitakera i jego triumfalnym uśmiechu. Wówczas jej cichy komentarz, że ona z kolei chyba nie ma największego szczęścia do mężczyzn, wyszedł niesłychanie naturalnie.
        Wszystko poszło idealnie, a Lilia Moris po raz kolejny w duchu pogratulowała sobie znakomitej przemyślności. Matka niech sobie chodzi po stolikach i szuka jej jakiegoś młodzika z dobrym nazwiskiem, ona już sobie wybrała mężczyznę. Był obcy, przystojny, i tajemniczy, czyli spełniał wszystkie wymogi, by jej matka go znienawidziła, a Lilia pokochała. Co prawda był też chyba w takim wieku, że mógłby być jej ojcem, no ale przecież nie można mieć wszystkiego! Ważne, że trzymał się wyjątkowo dobrze, a też zdawał się mieć co przekazać małżonce, gdyby niefortunnie go przeżyła. Zupełnie hipotetycznie, naprawdę! Bo chociaż blondynka dołożyła nieco odpowiedniej gry aktorskiej, by wyglądać na jeszcze bardziej onieśmieloną jego uwagą, okazało się to wcale nie takie trudne. Lilia była całkowicie i zupełnie urzeczona swoim partnerem w tańcu, niemalże zapominając, że to ona się o niego upomniała i we wspomnieniach pozostawiając tylko fakt, że Laufey uratował ją od samotnego opuszczania parkietu.
        Później coś się zepsuło. Tańczący wcześniej z Melanią Jarvis, zgodnie z planem podszedł do Whitakera i Kimiko, by wymienić partnerki. Ale tego, że Dagon poprowadzi ją do tych czworga, wymieniając ją (JĄ!) na Hackneyównę zupełnie nie było w założeniach Lilii Moris. Była na tyle zszokowana, że bez słowa dała się przekazać Whitakerowi, u którego zdumienie mieszało się z ulgą. Bo chociaż zdecydowanie wolałby zatrzymać przy sobie Kimiko, to jeśli już miał ją stracić to prędzej na rzecz młodej Morisówny niż tej rudej od Hackney. Ostatecznie więc Dagon porwał pozostającą w ciężkim szoku Melanię, Daniel popłynął do tańca z rozczarowaną Lilią, a Jarvis uprowadził Kimiko, która już z milszym uśmiechem obserwowała czarta oswajającego w tańcu wystraszoną dziewczynę. Widok dziwnie znajomy i przyjemnie szczery, chociaż tego ostatniego już nie mogła być pewna. Nie miała jednak więcej czasu na podglądanie towarzysza, bo młody Tussald grzecznie, ale stanowczo oddalił się z nią w tańcu niemal na drugi koniec parkietu. Nie wiedziała, czy dostrzegł jej spojrzenia, czy po prostu chciał uniknąć powtórki z odbijania mu partnerki, ale nie protestowała, ciesząc się, że tym razem przynajmniej mu ręce nie uciekają.

        Melanii Hackney zajęło dłuższą chwilę, nim rozeznała się w tym, co się wokół niej właśnie wydarzyło. Najpierw prawie zakrztusiła się szampanem, gdy do tańca poprosił ją nikt inny, a sam Jarvis Tussald, za którym oglądały się chyba wszystkie młode panny na balu. Zmieszana, najpierw nie wiedziała, co ma zrobić z kieliszkiem, a gdy już go odstawiła i podała młodzieńcowi drżącą dłoń, odniosła dziwne wrażenie, że mimo zaproszenia, brunet wcale nie chce z nią tańczyć. I nie dziwiłaby mu się wcale, nikt nie chciał z nią tańczyć, ale logikę psuł fakt, że z jakiegoś powodu ją poprosił. A może to miał być dowcip? Może chciał zrobić jej kawał i zamierza wpędzić w jakąś wyjątkowo kompromitującą sytuację, na oczach tych wszystkich gości? Dziewczyna spięła się jeszcze bardziej i to, co początkowo wyglądało jak sztywny taniec, zaczynało przypominać jego parodię, gdy dwójka partnerów niemal potykała się o siebie nawzajem. Ulga, jaką odczuła, gdy się zakończył trwała krótko, bo młodzieniec nie odprowadził jej z parkietu, a podszedł do innej pary tańczących, pana Daniela Whitakera, którego znała, oraz jakiejś młodej brunetki, którą zobaczyła pierwszy raz dopiero na tym balu, a miała doskonałą pamięć do twarzy. Dziewczyna o kocich oczach i uszach przykuła jej wzrok na tyle długo, by ta złapała jej spojrzenie i uśmiechnęła się sympatycznie, na co Melania uciekła wzrokiem, nim po chwili, karcąc sama siebie w duchu, spojrzała na dziewczynę w zielonej sukni ponownie, tym razem nieśmiało odwzajemniając uśmiech.
        Znów jednak, gdy rozluźniła się na ułamek chwili, odnajdując sympatyczną twarz w tłumie jej nieprzychylnych, wykorzystano jej nieuwagę i jakimś cudem, do tańca poprosił ją ten mężczyzna, z którym przyszła dziewczyna o kocich oczach. Melania Hackney była bowiem wyjątkowo spostrzegawczą osobą, głównie przez to, że z nikim nie rozmawiała i miała mnóstwo czasu na obserwacje. Nie pomogło jej to jednak w kolejnej sytuacji, z której nie miała jak wybrnąć. Nie mając większego wyboru pozwoliła poprowadzić się Dagonowi Laufeyowi, jak się przedstawił, a później rozpocząć z nim kolejny taniec. Ten był jednak inny! Nie chodziło tylko o to, że mężczyzna tańczył lepiej, bo wiedziała, że Tussald też dobrze tańczy, ale różnica polegała na tym, że Dagon chciał z nią tańczyć, co było równie zaskakujące, co peszące. Nie rozumiała dlaczego. Nie była ani ładna, ani znana, a wysokie urodzenie psuła profesja jej matki, gdyż zielarki, nawet te nadworne, nie zawsze traktowane były z odpowiednim szacunkiem, częstokroć nazywane po prostu wiedźmami. Teraz jednak czuła się wyjątkowo komfortowo i mogła rozluźnić się, pierwszy raz nie przejmując otoczeniem i odnajdując spokój w pewności siebie swojego partnera. Któryś obrót z kolei wywołał u niej nieśmiały uśmiech, a niespodziewany komplement sprawił, że dziewczyna się rozpromieniła.

        Stoliki już oficjalnie opuszczono, a ze względu na to, że noc zagościła na dobre na niebie, ciężkie kotary odsłonięto, udostępniając klimatycznie oświetlone tarasy dla tych, którzy chcą skorzystać z chwili prywatności lub po prostu zaczerpnąć świeżego powietrza. Część gości zajmowała parkiet, dając ponieść się nastrojowej muzyce, pozostali krążyli po sali, wymieniając grzeczności i formując się w niewielkie grupki, by nadrobić zaległości i, oczywiście, wymienić się najnowszymi plotkami. Podczas gdy Kimiko toczyła własny plan, podchodząc zgrabnie Whitakera, a później pogrążając się w wyjątkowo przyjemnej rozmowie z Jarvisem (który odzyskał chyba zdrowy rozsądek), a Dagon tańczył z kolejnymi paniami, każdą pozostawiając zupełnie oczarowaną, pewna niewielka grupa arystokratów zebrała się, by omówić nowe twarze. Kim jest piękna panterołaczka w wyzywającej sukni, która bryluje w towarzystwie niczym dama z wyższych sfer? Czy jest własnością czy partnerką eleganckiego nieznajomego o nienagannych manierach? Kim jest on sam? Co tutaj robią?
        - Podobno podróżnicy.
        - Nie wyglądają.
        - Tak mówiła Serafina Pessoa. On nazywa się Dagon Laufey, ona Kimiko Alatris.
        - Zna ich?
        - Osobiście! Tak mówiła.
        - Możliwe, w końcu z nią tańczył.
        - Z młodą Hackneyówną też, a wyglądała na zaskoczoną.
        - Każdy wyglądał na zaskoczonego, gdy ją poprosił!
        - Mnie by mógł poprosić.
        - Wyjątkowo postawny. I taki elegancki.
        - A jaki przystojny.
        - A ta kotołaczka? Kimiko?
        - Podobno to panterołaczka.
        - Znajoma Setha Aswada?
        - Nie wiem, ale chyba to z nim by przyszła?
        - Może wolała Laufeya po prostu, mnie by to nie zdziwiło.
        - Ale tańczyła z Sethem, a z nim nie.
        - Ponoć odbił ją młodemu Tussaldowi.
        - Co za różnica. Zgrabniutka…
        - Ciekawe ma oczy, hipnotyzujące.
        - Kocie po prostu. Ale te plecy…
        - Rozcięcie w sukni mogłoby być dłuższe.
        - Wy tylko o jednym. A podobno to rzadka rasa.
        - Jeszcze rzadsze jest to, że ktoś z kocimi uszami przychodzi na proszony bal.
        - Racja. Znalazłbym dla niej inne miejsce.
        - Uważaj, ten facet nie wygląda, jakby lubił się dzielić.
        - Na razie wygląda, jakby w ogóle się nie interesował.
        - A i w kolejce najwyraźniej trzeba się ustawić.
        - Do niej, czy do niego?
        - Chyba do obojga.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Każda z osób zgromadzonych dzisiejszego wieczora na parkiecie miała swój plan na bal. Jedne były większe i ambitne, inne całkiem drobne i prozaiczne. Jedni goście starali się zacieśnić znajomości, inni czekali na gorące ploteczki, niektórzy zaś zwyczajnie chcieli się dobrze bawić. Byli też goście, których plany były bardziej precyzyjne. Diabeł z panterą chcieli poznać domostwo Whitakerów by zdobytą wiedzę wykorzystać do kradzieży. W tym celu urabiali tutejszą śmietankę towarzyską od kilku dni, dochodząc właśnie do punktu kulminacyjnego. Chociaż znali się raptem od kilku dni, zrozumieli się bez wcześniejszych ustaleń. W miarę upływu czasu, płynnie oddalali się od siebie by złodziejka mogła zabawić się w niby bezbronny wabik tak naprawdę będąc szpiegiem. Daniel Whitaker również miał swoje plany, co widać było w jego coraz bardziej zadowolonym spojrzeniu podczas rozmów z panterołaczką przebiegających łatwiej i płynniej. Lilia Moris zamierzała usidlić Dagona, który wpadł jej w oko bardziej niż jakikolwiek mężczyzna kiedykolwiek wcześniej. A Melania Hackney chciała przetrwać ten wieczór i jak najszybciej wrócić do domu by móc schować się pod kołdrą, gdzie nikt już nie będzie na nią patrzył.
Bale były prawdziwą torturą. Nikt nie krył się z brakiem sympatii wobec profesji matki, a tym samym i osoby córki, więc powinny cieszyć się, że w ogóle dostały zaproszenie, ale Melania po stokroć wolałaby, by je pominięto. Właśnie z tego samego powodu nie odmawiały podobnemu wyróżnieniu. Do tego jedynie na balu mogła poznać przyszłego męża, który mógłby zmienić awersję reszty szlachty, gdyby oczywiście ktokolwiek zwrócił na nią uwagę. Oczywiście wolała gdy nikt tej uwagi jej nie poświęcał. Co prawda kolejki adoratorów nie pojawiały się też w domu, ale dziewczyna wolała znać swoje miejsce niż żyć marzeniami. Tak czy inaczej groziło jej staropanieństwo lub małżeństwo z jakimś nieudacznikiem.
Tak więc dziewczyna cierpiała katusze, będąc w patowej sytuacji gdy cały bal wywrócił się do góry nogami. Nim zdążyła zrozumieć co się dzieje, zaczęła się dobrze bawić.
        W przeciwieństwie do Lili nie snuła niedorzecznych planów, nie dopatrywała się nieistniejących podtekstów, ale zaczęła cieszyć się daną jej chwilą. Nie wiedziała czemu mężczyzna wybrał akurat ją, ale czy było to ważne? Był dla niej miły, nie oczekując nic w zamian. Wreszcie lekcje tańca na coś się przydały. Do tego z czasem, gdy się trochę ośmieliła, okazało się, że z nieznajomym dało się też całkiem miło porozmawiać.

        Laufey świadomie wybrał akurat tę dziewczynę, ale powody znał tylko on, pozostałych gości wpędzając w poważne zdziwienie. Dostrzegał to czego nie widzieli inni, a ponieważ miał słabość do kobiet nie chciał by potencjał dziewczyny się zmarnował. Lubił też wyzwania, a takim niewątpliwie było poprowadzenie Melanii by wreszcie zaczęła zachowywać się jak młoda kobieta a nie skazaniec. Starania czarta szybko zaczęły przynosić efekty. Rudzielec zaczął się relaksować, a wtedy pokazała się nie tylko jako wdzięczna partnerka, ale i bystra dziewczyna, z którą rozmowa w tańcu była przyjemnością. Wcale nie zapowiadało się by po jednym utworze zamierzali skończyć.
        Whitaker po tańcu odprowadził wciąż jeszcze oszołomioną Lilię do jej stolika samemu wracając do żony. W tym czasie do stolika wróciła także Serafina z Ronaldem. Blondynka zaczęła uzupełniać niezbędne do nadchodzących ploteczek promile obecne w szampanie. Silvia z Horusem niewiele później również do nich dołączyli. Mimo obecności świadków Konstancja nie zapomniała okazać swojego niezadowolenia. Para rozmawiała ze sobą przez chwilę, a każdy z boku nawet nie słyszący słów potrafiłby dostrzec, że nie był to przyjemny dialog. Wścibscy przyglądali się widowisku, podczas gdy obecni przy stoliku starali się udawać, że go nie widzą ani nie słyszą. Na koniec pani domu uczyniła tak jak przewidział Daniel. Ogłosiła gwałtowne pogorszenie samopoczucia i udała się do swoich komnat opuszczając gości.
        Czart tańczył z Melanią przez kilka utworów, z czasem rozmawiając z dziewczyną jakby byli dawnymi znajomymi, a różnica wieku, która u innych mogłaby dać groteskowy obraz, tutaj wcale nie raziła w oczy.
Bajer do tańca wziął spłoszoną szarą myszkę, ale do stolika odprowadzał szczęśliwą dziewczynę, w której zielonych oczach błyskały wesołe iskierki. Podczas tańca wiele rozmawiali i Melania zamierzała zastosować się do wskazówek mężczyzny. Normalnie każdy obraziłby się za temat ubioru czy fryzury, ale Dagon wszystko tak ubrał w słowa, wplótł w komplementy zamiast uwag, że nie potrafiła się rozzłościć, a spojrzała na siebie z zupełnie innej perspektywy.
Stojąc koło matki, zerknęła jeszcze na mężczyznę, nie wiedząc jak podziękować. Wreszcie rozejrzała się szybko po otoczeniu. Ich miejsce znajdowało się w kącie, skryte przed większością oczu. Zdobyła się więc na odwagę. Stanęła na palce sięgając do policzka mężczyzny.
        - Dziękuję - powiedziała i spłoszona i szczęśliwa zarazem, całując krótko mężczyznę. Diabeł uśmiechnął się sympatycznie, nic sobie nie robiąc z czujnego wzroku matki dziewczyny.
        - To ja dziękuję - odpowiedział czarując jak zawsze i skłaniając się by pocałować rękę dziewczyny.

        Przedstawienie powinno trwać, więc piekielnik zajął się swoją jego działką. Przez dłuższy czas nie schodził z parkietu. Tańczył jeszcze z wieloma kobietami, dając się zapamiętać. W tym czasie Kimiko zniknęła mu z oczu.
W międzyczasie Whitaker pozostawiony samemu sobie wyczekiwał odpowiedniego momentu. Wreszcie uznał, że Laufey jest dość zajęty podrywaniem pewnie jakiejś jednej czwartej gości. Pora była już późna, więc bal zdążył się rozkręcić. Humory dopisywały, języki się porozwiązywały a towarzystwo było wystarczająco zaprawione alkoholem by wraz ze wzrostem natężenia rozpowiadania plotek, spadła czujność zgromadzonych i ich zdolność dostrzegania szczegółów. Wtedy właśnie odnalazł Kimiko i zaoferował jej zwiedzanie.
        Do podobnych wniosków doszedł Bajer, tylko, że on zamiast uprowadzać kota, postanowił samemu ulotnić się na moment. Wracając udał zaskoczonego, że jego partnerka gdzieś umknęła i widocznie niepocieszony, wymówił się towarzystwu pragnieniem zapalenia cygara. Serafina szczerze pożałowała diabła, nie rozumiejąc braku oddania panterołaczki. Silvia uznała, że czaruś otrzymał to na co sobie zasłużył za skakanie z kwiatka na kwiatek i chwila samotności dobrze mu zrobi. W każdym razie nikt nie pocieszał mężczyzny i nie przeszkadzał mu w wyjściu na taras.
Dagon wyszedł na jeden z balkonów odsłoniętych przez służbę, który w tym momencie był zupełnie pusty. Teraz wszystko było w rękach Kimiko.

        Stanął tyłem do wejścia, kryjąc się w cieniu. Oparł się wygodnie o balustradę i spoglądając na ogród w poszukiwaniu dobrych dróg i kryjówek do przeprowadzenia włamania, wyciągnął jedno jedyne cygaro. Normalnie zafundowała mu kocica pieprzony odwyk. Dobrze, że wróżka, chociaż nie zawsze wyglądała, była bardzo przemyślną istotką. Doskonale znała swoje obowiązki i dobrze wiedziała, że dawno już powinna uzupełniać papierośnicę. Skoro jej nie dostała, to wypełniła niezbędne minimum, chowając cygaro w wewnętrznej kieszeni marynarki. Skrzydlata uratowała mu życie. Jeszcze w zajeździe wpadł mu pomysł na prezent dla małej wredoty. Teraz tylko upewnił się, że zasłużyła na podarek wymagający tyle zachodu. Prawie z namaszczeniem użył krzesiwka i zaciągnął się ulubionym dymem. Szare smugi unosiły się wśród ciemności, a koniec cygara jarzył się czerwonawym blaskiem będąc jedynym dowodem na obecność czarta.
        Nie usłyszał kroków. Nie dostrzegł czarnego cienia, który wemknął się niezauważony przez nikogo. Dagon zrobił to czego zwykle starał się unikać, nie docenił bezczelności przeciwnika. Pozwolił sobie na swobodę i relaks, które nie powinny mieć miejsca. Diable zmysły nie miały szans z prawdziwym drapieżnikiem. Ciemna postać przemknęła bezgłośnie, szybciej niż mógłby zareagować. Ocknął się dopiero czując ramię chwytające go za gardło i sztylet wbijający się w bok. Laufey odwrócił się gwałtownie, wyszarpując z uścisku, ale dla tego przeciwnika był zbyt wolny. Zdążył jedynie zobaczyć czarny ogon znikający w snopie światła, padającym przez otwarte drzwi.
Zawirowało mu w głowie i przez chwilę ściemniało przed oczami. Kilkoma ciężkimi krokami cofnął się by oprzeć plecy o ścianę zamiast runąć na posadzkę. Z ciężkim westchnięciem złapał rękojeść sztyletu i wyrwał ostrze z rany, ręką uciskając krwawiące miejsce. Sukinkot go dźgnął, na dobrą sprawę śmiertelnie, bo gdyby był człowiekiem to już wykrwawiałby się w tu ciemności i samotności. Dziwne odrętwienie ogarniające ciało i mętny wzrok jeszcze bardziej rozdrażniło diabła. Nie rzucił sztyletu, co teraz było jak znalazł. Dotknął klingi językiem, uśmiechając się wrednie. Sprytny gnojek chciał mieć pewność, że w razie nieprecyzyjnego uderzenia i tak zada śmierć, więc pokrył klingę trucizną.
Diabeł oddychał ciężko, z zamkniętymi oczami starając się zebrać do kupy, gdy wpadła mu do głowy krótka myśl: skoro wszystko zaczynało się pieprzyć, co z kotem?
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Kimiko wydawała się chyba zbyt zainteresowana tym, co dzieje się na parkiecie, bo Jarvis skrupulatnie odsuwał ich w tańcu nie tylko od Dagona, ale od całej znajomej grupy. Nie widząc sensu w wyciąganiu sobie szyi postanowiła odpuścić na chwilę i faktycznie zatańczyć z młodym Tussaldem, który chyba starał się zatrzeć poprzednie złe wrażenie. Początkowo oczy nadal uciekały mu na jej odsłonięte ramiona, ale chwyt miał zdecydowany i poprawny, a z biegiem rozmowy nawet spojrzenie utkwił na stałe w zielonych oczach partnerki.
        - Przepraszam za… wcześniej – stwierdził w pewnym momencie, niezbyt zgrabnie, ale wyraźnie szczerze i szukając u niej darowania win. Kimiko mogła się tylko uśmiechnąć.
        - Przeprosiny przyjęte. Od razu milej się z tobą rozmawia, jak się tak nie rozpraszasz – dodała wesoło, a chłopakowi szybko wrócił zaczepny uśmiech na twarz.
        - Nadal się rozpraszam – westchnął, spoglądając na nią intensywnie, nim rozbawiony zerknął gdzieś nad jej ramieniem. – Ale dostałem po uszach od Lilii Moris i staram się naprawić złe wrażenie.
        - Inteligentna dziewczyna – stwierdziła Kimiko lekkim tonem i pół żartem pół serio, ale brunet parsknął cicho, potakując zdecydowanie.
        - Aż za bardzo – mruknął, ale nie rozwijał tematu. – Na pewno nie zostaniesz dłużej? – zapytał, bez większych nadziei na zmianę zdania z jej strony, ale panterołaczka zawahała się na ułamek chwili za długo, co wyłapał od razu, przygważdżając dziewczynę wyczekującym spojrzeniem.
        - Zobaczymy – stwierdziła wymijająco, uśmiechając się na uniesione wysoko brwi chłopaka, chociaż jej grymas miał raczej smutny poblask. – Może się zdarzyć, że Dagonowi się partnerki pomylą i odjedzie z inną, wtedy nie będę miała wyboru – powoli wyjaśniła swoje wahanie, a Jarvis nawet nie uśmiechnął się triumfalnie, czego się spodziewała, a tylko przygarnął dziewczynę bliżej w tańcu, spokojnie prowadząc przez parkiet. Przez chwilę szeptał jej coś na ucho, a złodziejka uśmiechnęła się miło i z wdzięcznością, a później parsknęła ukradkowym śmiechem. Przetańczyli razem jeszcze kilka utworów, nim w końcu odnalazł ich Whitaker, nawet nie tyle odbijając złodziejkę do tańca, co po prostu porywając ją w przerwie między utworami.
        - Prawie dobrze się schowaliście – zarzucił obojgu z uśmiechem, a ci odpowiedzieli równie niewinnymi minami, w które nikt by nie uwierzył.
        Pan domu zdawał się jednak nie mieć wielkich pretensji, wyjaśniając tylko, że porywa Kimiko na moment. Jarvis skłonił jej się, a ona odpowiedziała mu uśmiechem, nim prowadzona pod ramię przez Wąsacza oddaliła się z nim, obchodząc powoli parkiet. Tym razem już ukradkiem wypatrywała Dagona, odnajdując go w innym miejscu na parkiecie, z kolejną panną w ramionach i głowę dałaby sobie uciąć, że na linii desek ustawiło się kolejnych kilka, wyjątkowo zawzięcie udających, że wcale nie czekają na swoją kolej.
        - Przykro mi – usłyszała nad uchem i spojrzała na Whitakera, który za jej wzrokiem obserwował Laufeya. Dziewczyna odchrząknęła, na moment uciekając oczami, ale natknęła się tylko znów na ten sam widok i wróciła spojrzeniem do Wąsacza.
        - Chyba mnie porzucono, razem ze wszelkimi pozorami – odparła, jakby niechętnie, obserwując jak Daniel uśmiecha się coraz szerzej.
        - Jego strata to mój zysk – stwierdził dość prostacko.
        Kimiko ugryzła się w język, gdy pyskówka cisnęła się na usta za taką bezczelność. Ale przecież o to chodziło. Wolała co prawda chociaż nawiązać kontakt wzrokowy z diabłem, by wiedział gdzie się znajduje, ale co zrobić, gdy ten był zbyt zajęty. Zamiast tego więc, z uśmiechem zniosła zmianę prowadzenia, gdy ramię Whitakera uciekło jej spod dłoni, by otoczyć dziewczynę w pasie i składając dłoń na talii przyciągnąć ją bliżej. W istocie pozory poszły się pieprzyć, a śmietanka towarzyska Demary wybuchnie dzisiaj od plotek.
        Whitaker poprowadził ich po przeciwległej stronie sali, omijając z daleka ich stolik, ale dziewczyna i tak dopatrzyła się braku Konstancji. Wątpiła, by chudzielec pokusił się na jakiś taniec (nie wiedziała kto tak bardzo nienawidziłby życia, by ją poprosić, skoro jej mąż był tutaj), nie było jej trajkoczącej u sąsiadek, więc najpewniej spełnił się scenariusz Wąsacza i małżonka zniknęła chwilowo z obrazka. Co wyjaśniałoby nagły tupet pana domu, który nonszalancko prowadził dziewczynę, jakby od zawsze była jego.
        - Pomyślałem, że możemy teraz zwiedzić rezydencję – wytłumaczył, podając dziewczynie zabrany od kelnera kieliszek z szampanem oraz prowadząc w stronę westybulu. Chyba tylko Jarvis Tussald zarejestrował opuszczającą bal parę, obserwując ich zmarszczonymi w lekkim niepokoju brwiami.

        Razem z opuszczeniem głównej sali gwar rozmów, muzyki i śmiechów stał się odległy, a gdy wspięli się po schodach na piętro (dziwne, że na pokazaniu jej parteru mu nie zależało…), Daniel ściszył głos prawie do szeptu, gdy echo niosło się po pustych korytarzach. Poza wypełnianiem własnej roli, Kimiko ze szczerą ciekawością wędrowała po wyłożonych miękkimi bordowymi dywanami korytarzach i podziwiała obrazy malowane tysiącem barw, w liczbie tak wielkiej, że mogłyby zapełnić całe muzeum. A to były dopiero korytarze. Niektóre z mijanych pokoi były zamknięte i takie je pozostawiali, inne otwarte, a wówczas Whitaker opowiadał jej co nieco, nim ruszali dalej. Czasem zdarzało się, że mężczyzna zatrzymywał się przy którychś drzwiach i otwierał je przed dziewczyną, zapraszając do środka. W ten sposób zwiedziła chyba trzy saloniki i tyleż bawialni (zupełnie nie rozumiejąc różnicy między tymi pokojami), pokój muzyczny, parę pokoi gościnnych (w których oczywiście mogła się zatrzymać) oraz bibliotekę. Dopiero ta ostatnia wywołała szczery podziw dziewczyny i Daniel pozwolił jej przejść się po pomieszczeniu, obserwując ją z progu, gdy krążyła wzdłuż regałów. Początkowo wodziła rękami po grzbietach książek, a oczy błyszczały jej się jak arystokratce u jubilera, ale wkrótce dziewczyna splotła dłonie przed sobą, gdy palce zaczynały świerzbić zbyt mocno na widok kolejnych tytułów. Bibliotekę powinni okraść, na los, a nie polować na jakiś durny obraz!
        Gdy zagłębili się bardziej we wschodnie skrzydło, złodziejka zorientowała się, że już nawet nie słychać muzyki z dołu, a jedynie charakterystyczne wibracje niwelowały wrażenie absolutnej ciszy w posiadłości. Whitaker już jakiś czas temu puścił jej bok, puszczając dziewczynę przodem, pod pozorem dania jej swobody w zwiedzaniu. Panterołaczka musiała bardzo się starać, by odsłonięte całkowicie plecy i ramiona nie zdradzały jej napięcia, gdy słyszała za sobą kroki, nawet w tak miękkim dywanie. Ogon bujał się jednak niespokojnie pod suknią, czego lekki materiał nie mógł już ukryć, jednak wątpiła też, by Wąsacz był specjalistą od zwierzęcej mowy ciała. Prędzej pomyśli, że dziewczyna się cieszy, porównując ją do merdającego ogonem kundla. Na samo porównanie zacisnęła zęby i drgnęła nagle, czując dotyk na ramieniu.
        - Tutaj – Daniel wyminął ją zgrabnie i wyciągając z kieszeni klucz otworzył pierwsze tak zamknięte drzwi w posiadłości. Złodziejka wzięła głębszy oddech i powstrzymując się od rozejrzenia za drogami ucieczki (których nie było, sprawdziła), weszła za mężczyzną do pokoju.

        Pomieszczenie nie było duże, jak również urządzone o wiele skromniej niż poprzednie. Podłogę pokrywał gruby dywan, ale ściany były gołe, żadnych obrazów, jedynie regały z książkami, do których odruchowo podążyła dziewczyna, nim Daniel zatrzymał ją gestem, wskazując jeden z foteli. Niechętnie zajęła miejsce, a „złe przeczucia” zamieniły się już w jasny sygnał do ucieczki sprawiając, że kocie źrenice rozszerzyły się maksymalnie a Kimiko spięła cała, już nawet tego nie ukrywając.
        - Nie bój się, nic ci nie zrobię – spokojnie powiedział Whitaker, zajmując fotel naprzeciwko niej i zakładając nogę na nogę, zetknął palce dłoni, przyglądając się nad nimi dziewczynie.
        - Nie będę obrażał twojej inteligencji Kimiko, wiem, że jesteś bystrzejsza niż mogłaby świadczyć o tym twoja rasa – powiedział, a dziewczyna zacisnęła usta, powstrzymując pogardliwe prychnięcie. "Bystrzejsza, niż mogłaby świadczyć o tym jej rasa?! Co za cham".
        - Mam dla ciebie propozycję i chociaż może wydać się ona początkowo dość kontrowersyjna, chciałbym byś na moment powstrzymała uprzedzenia i bunt, który wciąż widzę w twoich oczach, i zastanowiła się nad nią. Logicznie. Racjonalnie. Możesz to dla mnie zrobić? – zapytał, wciąż nie spuszczając z niej oczu, a chociaż Kimiko z całych sił próbowała zachować spokój i to jej się udawało, to na pewno straciła już wygląd niewiniątka. Była spokojna, ale podejrzliwa i on to widział. Pozostawało jej tylko skinąć głową. Niech gada.
        - Potrzebuję… - zaczął, westchnąwszy głęboko, a oczy zapłonęły mu nagle, gdy pochylił się w stronę dziewczyny. Nie cofnęła się, gdy sięgnął po jej dłoń, ale zesztywniała, czując jak przesuwa kciukiem po podłużnej bliźnie. Kuźwa. Kuźwa, kuźwa, kuźwa! Szlag by to jasny trafił.
        - Potrzebuję twojej krwi – dokończył spokojnie, a w odpowiedzi ona zerwała się z miejsca. – Czekaj, czekaj, nie przemieniaj się! Daj mi wytłumaczyć, nie zrobię ci krzywdy, obiecuję!
        - A jeśli ja ci zrobię? – warknęła, darując już sobie wszelkie szopki. Wąsacz tylko się uśmiechnął znów, cholerny popapraniec.
        - Pozwól mi wytłumaczyć, a jak ci się nie spodoba, to wtedy możesz się na mnie rzucić i zrobić ze mną co zechcesz – wręcz zaśmiał się cicho, a Kimiko wyszczerzyła kły, słysząc dwuznaczności. Nim jednak odpowiedziała, drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka Setha z wymalowanym zarozumiałym uśmiechem na ustach.
        - Cześć kotku. – Wyszczerzył się na widok wściekłej dziewczyny i spojrzał na Whitakera. – Laufey z głowy – mruknął, a Kimiko zamarła, strzygąc tylko uchem.
        - Laufey… co? – Przerażona spoglądała to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Wąsacz skarcił panterołaka spojrzeniem i podszedł do dziewczyny, łapiąc ją za ramiona i głaszcząc delikatnie odsłoniętą skórę.
        - Kimiko, proszę. Miałaś podejść do tego racjonalnie. Daj mi wytłumaczyć i zastanów się. To dla ciebie niepowtarzalna okazja.
        Whitaker przemawiał do niej w założeniu spokojnym, a w istocie drżącym z psychozy i podekscytowania głosem, ale ona rozluźniała się powoli pod jego dotykiem, a spojrzenie jej złagodniało.
        - Tak lepiej – powiedział uśmiechając się, a ona odwzajemniła sympatyczny grymas. – Poczekaj tutaj, przyniosę coś i ci wszystko opowiem. Nie uwierzysz mi na słowo, musisz to zobaczyć! – podekscytowany aż zacisnął palce na jej ramionach, po czym odwrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając ją z Sethem.
        - Co kicia, zmieniłaś zdanie? – zaśmiał się, podchodząc do dziewczyny i bawiąc się luźnym kosmykiem włosów przy jej twarzy. – Whitaker dobrze płaci, będziesz pływała w forsie.
        - A Laufey? – zapytała spokojnie, spoglądając w złote kocie oczy bruneta.
        - Nie będzie problemem.
        - Jesteś pewien?
        - Jestem – zaśmiał się wrednie. – Właśnie dostał kosę pod żebra. Zatruta dodatkowo, nic się nie martw, trzeba jeszcze tylko truchło sprzątnąć, ale jesteś bezpiec…
        Nie skończył. Niemalże oślepiająca furia okazała się być cudownym wspomaganiem dla aktorstwa Kimiko, ale na krótko. Teraz, uzyskawszy potrzebne jej informacje odpuściła sobie już całkowicie i ze zwierzęcym rykiem rzuciła się na bruneta. Był szybszy i silniejszy, ale ataku się nie spodziewał, więc czarna łapa zdążyła rozorać mu pazurami tą śliczną buźkę, nim dwa czarne koty runęły na ziemię, walcząc zaciekle. Ciężko powiedzieć, czy Whitaker wrócił sam, czy ściągnęły go odgłosy walki, gdy zmiennokształtni w swoich zwierzęcych formach rozbijali się o meble w pomieszczeniu, ale zatrzasnął szybko za sobą drzwi, robiąc wielkie z przerażenia oczy.
        - Przestańcie! – syknął, a pantera rzuciła się nagle na niego, ale drugi kocur złapał ją za kark, odciągając od mężczyzny i przygniatając do ziemi. Zachowanie, rozmiar zwierząt oraz złote i zielone ślepia były wystarczającymi różnicami, by nawet laik rozróżnił Kimiko od Setha. Whitaker obchodził ostrożnie walczące koty i najpierw odłożył spory pakunek w bezpieczne miejsce nim próbował przemówić zmiennokształtnym do rozumu.
        - Seth, nie zrób jej krzywdy – jęknął w panice, ale zagłuszyły go wściekłe ryknięcia kotów.
        Panterołak w istocie starał się dziewczyny nie zranić, bo chociaż jemu to było obojętne, to Wąsacz zamówił brunetkę dla jej krwi, więc lepiej żeby nie zaczęła jej nagle tracić. Mała była jednak cholernie zawzięta, ewidentnie stawiając sobie za punkt honoru rozszarpać mu gardło, więc opanowanie jej nie było takie łatwe. Co z tego, że był silniejszy, skoro diablica tak wiła mu się pod łapami, że nie mógł jej pochwycić. W końcu jednak udało mu się obrócić kocicę na grzbiet, przydusić łapami do ziemi i zacisnąć kły na odsłoniętym gardle. Głupia szarpała się wciąż, więc zaciskał szczęki coraz bardziej, do akompaniamentu panikującego Whitakera, który nie wiedział co się dzieje. Ucichł dopiero, gdy przyduszona do ziemi pantera zamieniła się znów w Kimiko, która oddychała ciężko unosząc dłonie w geście poddania.
        - No puść ją już! – wrzasnął, a zmiennokształtny cofnął pysk od poranionego gardła brunetki, oblizując się z krwi. – Na Prasmoka, jak ona wygląda – psioczył Wąsacz, dopadając do złodziejki i ignorując jej szarpane protesty pomógł usiąść na fotel.
        Wyglądała faktycznie na lekko sponiewieraną. Suknia była cała, bezpiecznie ukryta przed przemianą, ale kok niemal się rozpadł, trzymany cudem na srebrnej szpili. Najbardziej w oczy rzucały się jednak liczne szramy od pazurów na rękach i plecach, ślady po kłach na szyi i lekko naderwane ucho. Złodziejka zdawała się w ogóle na to nie zwracać uwagi, spozierając wściekle na przemienionego z powrotem Setha, któremu nie było już tak do śmiechu. Twarz przecinały mu trzy krwawe szramy oraz podobny do dziewczyny zestaw zadrapań na ciele. Panterołak łypał złowrogo na biegającego wokół dziewczyny Wąsacza.
        - Nic jej nie będzie, za godzinę, góra za kilka, nie zostanie nawet ślad – prychnął, a mężczyzna w końcu spojrzał na niego nieco przytomniej. – Przecież ma leczniczą krew, tak!? Siebie też uleczy – warknął, wyraźnie nie w sosie, a Daniel nagle oprzytomniał, w zamyśleniu kręcąc wąsa.
        - No tak, no tak, rzeczywiście – mruczał, a jego spojrzenie padło nagle na długą bliznę dziewczyny. – To czemu ta blizna nie zeszła? – zapytał, a kocur wreszcie się uśmiechnął, chociaż raczej paskudnie.
        - Bo wtedy prawie opróżnili ją z krwi i ranę zaleczyła w normalny sposób, prawda kicia?
        - Idź do diabła – warknęła wściekle, ku powracającemu rozbawieniu zmiennokształtnego.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Znał wiele legend krążącym o jego rasie oraz wszystkie prawdy nią rządzące. Na przykład na szczęście dla niego a nieszczęście niektórych, niełatwo było takiego diabła zabić czego on był świadom a pechowcy mieli się niedługo dowiedzieć. W piekle był pewnie niejeden zakapior znacznie trudniejszy do unicestwienia, bo powalić go mogło jedynie rozstanie z rogatym łbem, a to samo w sobie stawało się wyzwaniem praktycznie nieosiągalnym, ale i wysłanie Laufeya z powrotem do piekła wcale nie było takie proste. Na pewno zaś potrzeba było czegoś więcej niż sztyletu. Odporność na trucizny także okazywała się dość przydatną cechą. Co prawda odczuwał skutki ich działania z różną mocą, w zależności od specyfiku, ale nawet te śmiertelne ukatrupić go nie mogły. Wkurzyć już jak najbardziej. Nie trudno się więc domyślić, że gdy bies zbierał siły wspierając się prawie bezwładnie na ścianie jego irytacja tylko rosła.
        Musiał przyznać, że poza tym jednym drobiazgiem w postaci pary rogów, która właśnie uratowała mu skórę, plan Whitakera i obcej pantery był wykonany należycie. Bez świadków, bez winnego, a on sam zdążył tego wieczora wkurzyć tylu facetów, że podejrzanych byłoby więcej niż komukolwiek chciałoby się przepytywać. Dodajmy, że niewygodny wypadek miał miejsce w rezydencji szanowanego obywatela, który zapewne wsparłby straż miejską jakimś datkiem. Z przeciwnej strony barykady, nikt by biesa nie szukał, nikt nie walczyłby o sprawiedliwość i ukaranie winnych, więc sprawa ucichłaby szybciej niż się rozpoczęła. A to tylko gdyby ktoś z gości znalazł ciało. Pewnie za chwilę będą starali się sprzątnąć, gdy już będą mieć pewność, że całkiem znieruchomiał. Uderzenie było precyzyjne co sam pięknie umożliwił, chociaż ten drobiazg można było pominąć w rozliczeniu. Do tego zainwestowali w Pocałunek nocy. Co za grafoman wymyślił tę nazwę... Trucizna w mgnieniu oka paraliżowała mięśnie by ofiara nie mogła krzyczeć ani uciekać, obejmując po kolei wszystkie ich partie, aż do tych odpowiadających za oddychanie. Może i dobry pocałunek też zabierał oddech i prawie obezwładniał, ale w raczej przyjemniejszy sposób. Ten kto to wymyślił, albo nie widział zdychającego po użyciu trucizny, albo miał nasrane pod kopułą. No i nazwa choć romantyczna czy wręcz niewinna nie oddawała skuteczności mikstury. Wystarczyło drobne zadrapanie, byle odrobina dostała się do krwiobiegu. Działała wtedy wolniej powodując wielogodzinne męki, ale osiągała cel.
        Diabeł wziął kolejny ciężki oddech powoli otwierając oczy. Świat jeszcze wirował, ale przynajmniej widział coś poza cieniami. W formie nie będzie jeszcze przez jakiś czas, ale tym nie zamierzał się chwilowo martwić. Teraz należało załatwić kilka drobiazgów. Po pierwsze obiecał, że kotu nie stanie się krzywda i miał nadzieję, że się nie spóźni. Po drugie bezczelnego kocura należało nauczyć lepszego dobierania zleceń. Skupił się z wysiłkiem, narzucając na siebie iluzję. Wyjście z plamą krwi na marynarce nie było najlepszym pomysłem. Broń użytą w nieudanym zamachu zatknął za pasek spodni i był gotów do wprowadzenia w życie modyfikacji pierwotnego planu. Odepchnął się od ściany i wrócił na salę trochę wolniejszym krokiem niż zwykle, pilnując by nie ujawnić jak chwiejny był.

        Jasne światło oślepiło czarcie oczy, osłabiony piekielnik znacznie wolniej adaptował się do zmian warunków, więc będąc już w okolicach stolika Dagon wciąż silnie mrużył powieki. Tak chyba ludzie czuli się jak mieli kaca.
        - Kimiko wciąż nie wróciła? - spytał towarzystwo wyraźnie rozczarowany. Teraz jednak było trochę więcej świadków upokorzenia porzuconego mężczyzny. Jarvis siedział niezadowolony i wyglądał jakby zapijał smutki, ale grupka pań jaka zebrała się wokół Serafiny i Silvii rozgorzała podekscytowanymi szeptami. Ronald z Horusem i własną grupą stali trochę dalej, również namiętnie komentując wydarzenia dzisiejszego wieczora, zahaczając chyba również o nowych gości, bo ich spojrzenia nieprzyjemnie wędrowały po diablich plecach.
        - Dagonie… - zaczęła Silvia pobłażliwym tonem. - Świetnie idzie ci poznawanie nowych przyjaciółek, ale czyżbyś nie wiedział co należy czynić by zatrzymać je przy sobie? - zaćwierkała niby słodkim głosem, ale nawet królowa lodu po kilku kieliszkach szampana nie kryła swoich emocji tak dobrze jak na trzeźwo.
        - Nie bądź aż taka okrutna - odezwała się Serafina, wyraźnie chcąc bronić diabła.
        - Po prostu wybuchowe charaktery dogadują się z większą trudnością. Jedna strona musi ustąpić, a jeśli obie mają z tym problem... Ile razy już byliśmy świadkiem sprzeczki tych dwojga, a znamy się tak krótko... - tłumaczyła mężczyznę, nie kryjąc maślanego spojrzenia mimo zgromadzonych ludzi. Czart skrzywił się nieznacznie na ratunek, traktując go jak przytyk. Gra niezadowolonego szła mu z tym większą łatwością, że nie musiał udawać, a jedynie się hamować.
        - Albo ktoś notorycznie sobie grabi, a ty Sera obawiam się stwierdzić, nie jesteś zbyt obiektywna w swoim osądzie - Silvia dobiła kolejny gwóźdź.
        - No wiesz… - blondynka zaczęła się bronić, ale diabeł skłonił się krótko przerywając kobiecie, skupiając spojrzenia na sobie. Nie miał czasu na głupoty, potrzebował jedynie wiarygodnego alibi.
        - Panie wybaczą - odezwał się nastroszony, szykując do odejścia.
        - Taktyczny odwrót, mój drogi? - drążyła królowa lodu, wywołując uśmieszki na twarzach kobiet. Wiele z nich z chęcią korzystało tego wieczoru z towarzystwa mężczyzny, ale żadna, może poza panią Pessoą, go nie żałowała, z satysfakcją obserwując potknięcie bawidamka. Łaski dam były jak względy Fortuny. Więcej, czart uważał, że nie bez kozery Los nazywano jak kobietę. Nawet jeśli cały demarski pobyt było mu to na rękę, udał obruszonego.
        - Kapitulacja - prychnął marudnie, wywołując ciche śmiechy.
Dalszych rozmów nie słuchał. Skierował kroki w stronę mini barku, przy którym snuli się głównie kelnerzy. Goście zajęci byli sobą, a tempo picia znacznie spadło z racji osiągniętego już upojenia. Poprosił o whisky i odbierając drinka stanął w cieniu pod ścianą, potem gdy nikt nie patrzył, zniknął. Zostawił odpowiednią sugestię jakoby poszedł pić. Dla lepszego utrwalenia podrzucił do myśli kilku losowo mijanych osób prosty obraz siebie stojącego pod ścianą z najwierniejszą kochanką czyli whisky właśnie. Otumanione umysły były łatwym łupem i nie nadwyrężały czarcich sił, a i czar nie był skomplikowany. Nawet nie silił się na złożone historyjki czy animacje. Jedna krótka migawka wystarczała. Plotkarska wyobraźnia dorobi swoje. Znacznie bardziej obciążała go iluzja.
Szedł ostrożnie by nie potrącić nikogo i niczego, ale zanim udał się na główne schody, zahaczył jeszcze o jakiś wolny, stojący na uboczu stolik. Odstawił nieruszonego drinka, a w zamian zwinął kilka sporych materiałowych serwetek. Wilgotna plama powiększała się upierdliwie cały czas, kropla po kropli ujmując mu sił wraz z wciąż krążącą w żyłach trucizną. Do tego jak tak dalej pójdzie, krew doszczętnie przesączy koszulę i zacznie spływać po nodze, a ostatnie czego potrzebował to zostawienia za sobą krwawych śladów. Zatrzymał się na moment wciskając serwetki pod kamizelkę. Dopasowany strój wraz z ciasno upchniętą bawełną powinien spełnić rolę krótkotrwałego opatrunku. Zapiął marynarkę i zaczął wspinać się po schodach.

        Niewidoczny nie musiał kryć niepewnego kroku, ani konieczności wspierania się poręczą. Nie musiał też ukrywać złości. Mógł za to skupić się na orientacyjnych planach, gdy droga dłużyła się z każdym krokiem drażniąc diabła coraz bardziej. Whitakera zamierzał sprzątnąć, żona raczej nie powinna płakać, odziedziczy ładny majątek. A nawet jakby płakała, to diabeł zupełnie by się tym nie przejął. Ale kocur to była inna rozmowa. Zabijało się niewygodnych świadków, przeszkody usuwało się z drogi, cierpiących dobijało się z litości. Nie, śmierć była bardzo miłym końcem, a ten gnojek zasłużył sobie na znacznie więcej uwagi. Odarcie żywcem ze skóry było mało estetyczne i przynosiło niewiele zysków. Za ludzką skórkę rzadko kto płacił, a za panterzą nie mógł wziąć więcej niż za zwykłą, zwierzęcą. Tak czy siak radość niewspółmierna do bałaganu i korzyści, a kto jak kto, ale Laufey lubił domykać sprawy do końca wyciągając z nich każdego możliwego kruka.
Takiego kocura należało solidnie i pamiętnie ukarać za lepkie łapy, których po pierwsze nie należało kłaść na nieswoich rzeczach, a tym bardziej nie podnosiło się na diabła nie mając absolutnej pewności, że ten się nie odwdzięczy. Ciekawy sposób na odpowiednie upokorzenie i nauczkę sam zrodził się w głowie biesa. Znał kilku skurczybyków, którzy za zlecenie zabawy nie zażądaliby zbyt wysokiej ceny. Kto wie, a może po starej znajomości i w podziękowaniu za okazję do igraszek wedle upodobań, szłoby ugadać się na zero.
Co najważniejsze, miał tę słodką pewność, że ich beztroskie zabawy na pewno nie przypadłyby Sethowi do gustu. Przez tydzień unikałby siedzenia i byłby to jego najmniejszy problem. Potem zaś przetresowanego można było sprzedać. Klienta zamierzał znaleźć osobiście by mieć pewność, że kocur trafi we właściwe ręce, może nie jedne…
Takimi pomysłami Dagon umilał sobie ciężką wspinaczkę na piętro. Co ważniejsze nie była to czcza i bezsilna gadanina obrażonego faceta, tylko obietnica wściekłego piekielnika. Zmienić decyzje zamierzał tylko w przypadku lepszego konceptu. Chociaż na realizację musiał jeszcze zaczekać z dwóch powodów...
Zatrzymał się oddychając ciężko i rozglądając się na boki. Szlag by to! Teraz przydałby się ten kundli węch. Po omacku do rana mógł się bawić w kotka i myszkę po pieprzonej posiadłości. Skupił się czując huczenie w głowie. Aury dziewczyny nie wyczuwał w pobliżu, więc wybrał kierunek kierując się instynktem by nie powiedzieć, że na chybił trafił.
Tak wcześniej potrzebował cwela do jeszcze jednej misji, przecież na kogoś musiało spaść zabójstwo pana domu. Bajer zamierzał opuścić przyjęcie z podniesioną głową, w pełnej krasie ze swoją piękną panterą i jak zawsze czysty jak łza. Wpierw jednak musiał ich odnaleźć.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Kimiko siedziała w fotelu, pozornie spokojna, jednak zwyczajnie układając sobie wszystko w głowie. Toczyła szeroko otwartymi oczami po pomieszczeniu, podświadomie czekając ponownego zagrożenia i próbując się na nie przygotować, ale mężczyźni na moment dali jej spokój. Seth z wyraźnym niezadowoleniem badał palcami głębokość szram na twarzy, usiłując też doczyścić ślady krwi. Uśmiechnęła się wrednie, słysząc jak narzeka, że najbliższą godzinę nie ma co się pokazywać na dole. Mogłoby to sukinsynowi na stałe zostać, chociaż najchętniej po prostu przygryzłaby mu gardło. Za Dagona.
        Serce ścisnęło jej się nieprzyjemnie, gdy pozwoliła myślom na moment odpłynąć w stronę diabła, więc szybko przeniosła uwagę na Wąsacza. Whitaker zaś przez dobrą chwilę porządkował salonik po ich małej potyczce. Kilka razy przekładał pakunek, który ze sobą przyniósł, z miejsca na miejsce, aż w końcu zostawił go tam, gdzie stał pierwotnie i podszedł do panterołaczki, siadając w fotelu naprzeciwko niej.
        - Kimiko – zaczął znów, nerwowo wiercąc się na siedzisku. – Spróbujmy jeszcze raz. Mam dla ciebie propozycję i chcę byś ją przemyślała, zamiast zachowywać się jak zwierzę – mruknął opryskliwie, ale chyba nawet nie dostrzegając nic obraźliwego w swoich słowach. Przez to tym bardziej było widać, jaki stosunek miał do zmiennokształtnych i nawet Seth strzelił spojrzeniem w ich stronę, chociaż jego twarz nie mogła przedstawiać chyba większej obojętności. Do Whitakera wróciła spojrzeniem, gdy pstryknął jej palcami przed nosem, na co warknęła jawnie, obnażając kły. Wówczas wycofał się nagle, jakby absolutnie nie spodziewał się takiej reakcji, ale wciąż niezdrowo podekscytowany kontynuował pieprzenie głupot.
        - Zostaniesz ze mną tutaj, w posiadłości i będziesz miała co tylko zechcesz, pełną swobodę, w granicach rozsądku oczywiście. Ale wszelkie luksusy tego życia będą twoje, każda zachcianka spełniona, możesz nawet się spotykać z synem Tussaldów…
        - Ekhem…
        - Co „ekhem”, nie chciałeś dzieciaka to teraz się nie wtrącaj – fuknął szlachcic na przerywającego mu panterołaka. Seth wyglądał jednak na wyjątkowo ubawionego.
        - Ale dlaczego? Wyrwanie synowi potencjalnej przyszłej synowej wydaje mi się przezabawne.
        - Wyrwać to ja ci ogon z dupy mogę! – Kimiko dawno przestała już panować nad własnym językiem i teraz była znów o włos od ponownego rzucenia się na kocura. Im szerzej on się uśmiechał, tym bardziej ona się jeżyła, a Whitaker załamywał ręce.
        - Uspokoicie się wreszcie? Czy panterołaki są takie rzadkie, bo same się sobie do gardeł rzucają?
        - Nie, najwyraźniej poluje na nie ktoś ich własnej rasy – sarknęła brunetka, do wtóru prychającego Setha.
        - Daj spokój dziewczyno, to tylko interes, nic osobistego.
        - Stało się osobiste, jak dźgnąłeś Laufeya – warknęła w końcu złodziejka, a kocur o dziwo umilkł, chociaż zarozumiały uśmiech nie schodził mu z twarzy.
        - Tak myślałem – mruknął, przyglądając jej się chwilę dłużej. - Dobra, Daniel, skocz jeszcze po to twoje cudeńko, bo nie będę się z nią szarpał cały wieczór.
        Whitaker westchnął poirytowany, że po raz kolejny nie dano mu dokończyć, ale pokiwał głową i opuścił pokój, mrucząc pod nosem, że w tym tempie to on na bal już nie wróci i że mają być grzeczni, bo przerobi ich na dywaniki, co kocur skomentował pogardliwym prychnięciem. Kimiko odprowadziła Wąsacza zaintrygowanym spojrzeniem, wciąż nie mając pełnej wiedzy na temat tego, co się wokół niej dzieje.
        Seth odczekał aż za mężczyzną zamkną się drzwi i podszedł do złodziejki, przysiadając na oparciu jej fotela i chyba tylko dla czystej zaczepki zaczął bawić się kosmykami czarnych włosów, bo każde wzdrygnięcie się Kimiko komentował złośliwym uśmiechem.
        - Za mało dostałeś? – syknęła, łypiąc na niego spode łba. – Możemy to powtórzyć.
        - Spokojnie kicia, nie mogę cię przecież uszkodzić – zaśmiał się.
        Nie mówił jej jednak wszystkiego. Z taką butną smarkulą nie da się przecież pracować, skoro za każdym razem będzie się przemieniała i skakała do gardła, najwyraźniej o wiele wytrzymalsza na własne obrażenia, niż wyglądała. Whitaker poszedł więc właśnie po coś, co uniemożliwi jej przemianę. Ot, ładna bransoletka, nawet się nikt nie zorientuje, a będzie czas, by oswoić czupurną panterę. Kimiko z kolei milczała już, próbując wziąć się w garść i przestać myśleć o Dagonie, co było trudniejsze niż myślała i najwyraźniej odbijało się na jej twarzy.
        - Czemu się tak nim przejmujesz? – zapytał Seth, spoglądając na nią wciąż z góry, a gdy unikała odpowiedzi trącił palcem kocie ucho, z wrednym uśmiechem otrzymując w zamian fuknięcie i mordercze spojrzenie.
        - Odwal się – burknęła na odczepne, ale znów dostała pstryczka w ucho. Tym razem odmachnęła się wściekła, ale natrafiła tylko na powietrze. Panterołak obszedł fotel i usiadł na drugim oparciu. Co za gnojek. – Co cię to obchodzi?
        - Ciekawość. Bawi cię bycie czyjąś maskotką?
        - Nie jestem niczyją maskotką! – warknęła i uchyliła się tym razem, nim mężczyzna sięgnął jej ucha. Wrednego uśmiechu nie uniknęła.
        - Tak sobie mów.

        Daniel Whitaker przemierzał korytarz szybkim krokiem, jakby pędził by zdążyć na narodziny pierworodnego, ale jednocześnie pragnął zachować godność świeżo upieczonego ojca. Raz zawrócił w miejscu, by po chwili znów zwrócić się w uprzednio obranym kierunku, machając ręką w powietrzu. Zostawił obraz w pokoju, ale zapakowany, więc nie ma strachu. Zaraz będzie z powrotem, a Seth ma na głowie Kimiko i nie powinien nawet mieć czasu interesować się pakunkiem. Fascynująca dziewczyna doprawdy, taka waleczna! I młoda, to od razu widać, to dobrze, bardzo dobrze. Tylko te przemiany były mu zupełnie nie na rękę. Oczywiście, chce panterołaczkę, ale na co mu pantera?
        Osobna sprawa, że i płeć zmiennokształtnej nie była bez znaczenia. Krew najważniejsza, to bezsprzecznie. Co mu po obrazie, który pozwoli mu zachować młodość, jeśli jakiś nieprzychylny wbije mu nóż w plecy? Albo żona otruje? Konstancja od jakiegoś czasu stawała się nieznośna i w ogóle nie zdziwiłoby go takie zachowanie z jej strony. Chociaż nie, gdyby zrobiła to sama byłby miło zaskoczony, nie, raczej posłuży się kimś innym, służbą najpewniej. Albo komuś zapłaci… nie, nie, nie. Nie ma co kusić losu, czas tej kobiety przeminął już dawno. Nią też się zajmie, ale wszystko po kolei.
        W międzyczasie dotarł do innej komnaty, biblioteki, ale nie tej, którą zwiedzał wcześniej z Kimiko. Dziewczyna zwróciłaby pewnie znów uwagę na zastawione książkami regały, i mogłaby dostrzec skryty za nimi dość sporych rozmiarów sejf. Był tu bezpieczny, Konstancja do tego pomieszczenia nie zaglądała nawet z ciekawości, podobnie jak większość gości. Stąd właśnie zabrał obraz, ale teraz wrócił po piękny, ale wciąż niepozorny przedmiot, nabyty ostatnio przez pośredników na czarnym rynku, specjalnie z myślą o takiej sytuacji!
        Najpierw trzeba bowiem dziewczynę zamknąć w jej ludzkiej postaci. Dla wygody, bezpieczeństwa i estetyki. Po to też chciał kobietę. Skoro już będzie ją miał pod ręką to marnotrawstwem byłoby nie skorzystać z jej wdzięków. Długowieczność i możliwość regeneracji to jedno, a młoda kobieta, zwłaszcza tak piękna i dzika, na wyłączność to sprawa osobna. Za żonę jej nie weźmie, bez przesady, ale jako… konkubinę na przykład? Widać, że umie się zachować to i na balach się można z nią pokazać – pod kluczem się raczej nie da zamknąć, ale nieważne jak wysoko byłaby urodzona, uszy i ogon raczej dyskwalifikują ją jako oficjalną panią Whitaker. Taką sobie znajdzie później, jak się Konstancją zajmie. Ale dziewczyna była cudna, a on mógł mieć dwie pieczenie przy jednym ogniu.
        - Ale najpierw trzeba poskromić panterę, zanim znów jej odbije – mruczał, wracając do saloniku, w którym zostawił zmiennokształtnych, nieświadomie przechodząc obok skrytego pod iluzją Laufeya.
        Dotarł do końca korytarza z duszą na ramieniu otwierając drzwi, ale koty na szczęście siedziały grzecznie na fotelu, chociaż nadal nie wyglądały na zbyt zaprzyjaźnione. Zamknął za sobą drzwi, skupiając na sobie spojrzenia Kimiko i Setha, po czym podszedł do dziewczyny, przysiadając na swoim miejscu naprzeciwko niej.
        - Poproszę twą stopę – zarządził, zaciskając coś w jednej dłoni, drugą poklepując się po udzie.
        Kimiko uniosła brwi. Cham, psychol i fetyszysta na dodatek? Czy mogła w ogóle gorzej trafić? Oczywiście nawet nie drgnęła, poza właśnie cofnięciem nóg jeszcze bliżej fotela, ale Wąsacz tylko westchnął, rzucając Sethowi porozumiewawcze spojrzenie. Ten nagle objął panterołaczkę ramieniem, przyciskając do oparcia fotela, a Daniel złapał jedną z miotających się nóg, dziwnie sprawnym ruchem zapinając jej coś wokół kostki. Kimiko nie zdążyła nawet warknąć, a już ją puścili, co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Podciągnęła lekko suknię, spoglądając na ukrytą pod długim materiałem kostkę.
        Złota bransoletka była piękna, ale biła od niej silna magia, niemal ciążąc dziewczynie na nodze, a ta maleńka kłódka wyglądała jak ozdoba, ale z pewnością nią nie była. Wąsacz właśnie chował równie złoty kluczyk do wewnętrznej kieszeni marynarki, a Kimiko szybko połączyła fakty.
        - Nie… - jęknęła żałośnie, próbując zaraz przemienić się w panterę, ale poczuła jakby coś zacisnęło się wokół jej żołądka, powodując niemalże odruch wymiotny.
        Szeroko otwarte oczy i rozszerzone źrenice, spłycony oddech i zesztywniała sylwetka świadczyły o tym jak ciężko dziewczyna znosi ograniczenie. Nie doznała czegoś takiego jeszcze nigdy w swoim życiu, zwierzęca forma była nieodłącznym elementem jej osoby i teraz czuła się jakby nie mogła w pełni nabrać oddechu. Cała jej agresywna postawa rozpadła się jak domek z kart, a Kimiko skuliła się na fotelu, podciągając nań stopy i bezsilnie szarpiąc się z złotą bransoletką, która chociaż wyglądała jak cienki łańcuszek, była wytrzymała niczym łańcuch kotwiczny. Whitaker z zadowolonym westchnieniem rozparł się w fotelu, a Seth pierwszy raz zaniechał zaczepek, zerkając na załamaną dziewczynę z kamiennym wyrazem twarzy i odsunął się znów na podłokietnik fotela, by jej nie przytłaczać.
        - No i teraz możemy rozmawiać! Na czym stanęliśmy? – Wąsacz z zadowoleniem zatarł dłonie, spoglądając na spotulniałą Kimiko. – Ach tak. Zostaniesz ze mną w posiadłości, będziesz użyczać mi swojej krwi, gdy tylko będę tego potrzebował, a w zamian będziesz miała czego tylko dusza zapragnie. Nie, przemiany nie wchodzą w grę na razie, zobaczymy, jak będziesz się sprawowała – dodał, widząc spojrzenie dziewczyny. O pozostałych… korzyściach dla niego jeszcze nie wspominał, kobiety to dziwne stworzenia, na pewno by się obruszyła, a tak będzie oswajał ją stopniowo, z czasem sama do niego przyjdzie. – To jak? – zapytał z zadowoleniem, przekonany o swoim zwycięstwie, dopóki brunetka nie podniosła na niego pustego spojrzenia.
        - Po moim trupie.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Posiadłość była upierdliwie rozległa, korytarze długie i oczywiście opustoszałe. Cała służba zajęta była przy balu, a jeśli komuś nie przydzielono obowiązków, robił wszystko by nikt sobie o nim nie przypomniał.
Puszyste dywany całkowicie tłumiły ciężkie kroki diabła, ale każdy głośniejszy oddech potrafił odbić się echem w pustych holach, co zmuszało Dagona do znacznej ostrożności. Mimo braku świadków nie rozpraszał też niewidzialności. Nie znając układu willi i jej pomieszczeń w każdej chwili mógł na kogoś wpaść. Poza tym ponowne rzucenie zaklęcia często pochłaniało więcej energii niż utrzymanie go w czasie pomiędzy jego nakładaniem, a na nadmiar sił nie narzekał.
No właśnie sił… Nie przemieszczał się zbyt szybko. Cały czas oddychał ciężko, a nie miał w planach rzężeniem ściągnąć ewentualnych mieszkańców. Niespecjalnie też szło mu w tej chwili lekkie pomykanie na paluszkach, więc jeśli tylko nie chciał robić łomotu typowego dla czartów wyposażonych w kopyta, musiał iść wolniej. Poza tym oczywiście nie chciał przeoczyć jakichś śladów lub wskazówek. Niestety na nie do tej pory nie trafił, ale niespecjalnie miał inne wyjście jak szukać dalej.
Chociaż może nie do końca. Tak po prawdzie mógłby otrzepać garniak, zebrać się do kupy, powiedzieć elicie, że skoro kot go zostawił, to on zlewa kota i ulotnić się jak gdyby nigdy nic. Tylko po pierwsze nie zmienił zdania. Chciał obraz, po który tu przyszli, a skoro Whitaker postanowił grać ostro, czart też odrobinę zmodyfikował plany zamierzając zabrać portret dziś wieczór, w razie potrzeby własnoręcznie wyduszając z wąsacza miejsce jego ukrycia. Po drugie bezczelny kocur go dźgnął, co znaczyło, że siedział w półświatku, ale albo był idiotą, albo wiedział za mało, więc tak czy inaczej zasłużył na odpowiednią edukację. A po trzecie myśleli, że od tak, najzwyczajniej w świecie mogą sobie zabrać kobietę, z którą przyszedł? To niedomówienie należało sprostować.
W tym właśnie momencie wrócił do punktu wyjścia, całe szczęście jedynie metaforycznie. Gdyby ponownie znalazł się przy schodach, cierpliwość Laufeya mogłaby okazać się niewystarczającą. Otóż by cokolwiek zdziałać, należało znaleźć dwóch ułomnych i jednego kota. Cały czas mijał wiele par drzwi, każde po cichu otwierał, ale nigdzie nie było śladu Kimiko ani Whitakera.

        Diable poszukiwania przerwało stłumione echo kroków. Dagon zatrzymał się gwałtownie i wstrzymał oddech, by w żaden sposób nie ujawnić swojej obecności. Szczęście jednak czasem mu sprzyjało, nawet jeśli nie pokładał w nim wielkiej wiary. Z naprzeciwka dreptał pan domu. Zawracał i wiercił się przez chwilę, by znowu niczym w gorączce zacząć maszerować. Czart przysunął się bliżej do ściany, ale Daniel nawet go nie minął, a wszedł do pokoju, do którego bies dopiero się przybliżał. Laufey odczekał chwilę, nasłuchując, ale jedyne co dotarło do jego uszu to ponowne podniecone kroki, gdy wąsacz niczym upalony zielem gnom rozpoczął rajd powrotny. Diabeł obserwował go ze zmrużonymi oczyma i ruszył się dopiero, gdy Whitaker zniknął za rogiem. Ostrożnie otworzył drzwi pokoju, ale ten był całkiem pusty. Warknął cicho pod nosem i wrócił na korytarz. Dogonić kurdupla bez ujawnienia się nie miał szans, ale przynajmniej wiedział, w którym kierunku się udać.
        Mijając ten sam zakręt, za którym stracił z oczu wąsacza, rozpatrzył się ostrożnie i ponownie spróbował odszukać aurę Kimiko. Potrzebował dobrej chwili skupienia, ale po kilku oddechach wyczuł dziewczynę, drugiego kota i oczywiście człowieka, czyli rychłego denata. Powoli mijając kolejne drzwi starał się precyzyjniej wyczuć złodziejkę. Łeb go rozbolał nie na żarty, ale teraz przynajmniej był prawie pewien, że pantera znajdowała się za ścianą obok. Najostrożniej jak potrafił złapał za klamkę i bezgłośnie pchnął drzwi. Skrzydło uchyliło się delikatnie, a niewidoczny czart zajrzał do środka.
        - Pusto? - mruknął do siebie, wchodząc do pokoju. Co za cholerna posiadłość. Samemu Whitakerowi wyszłoby na dobre, gdyby piekielnik nie musiał spędzić kolejnych minut na poszukiwaniach, które bynajmniej nie poprawiały nastroju i tak wkurzonego już Laufeya. Wtedy właśnie zobaczył kolejne drzwi. Tym razem nie miał ochoty na ceregiele i skradanie się. Wściekłym krokiem podszedł do drzwi i nawet nie łapał za klamkę, całą swoją frustrację wkładając w kopniaka wymierzonego w okolicę zamka.

        Kimiko właśnie zdążyła odpowiedzieć na złożoną przez Whitakera propozycje. Ten zdążył zmarszczyć brwi i na jego twarzy zagościł nieprzyjemny grymas, jakby słowa „po moim trupie” nie były najlepszą formą buntu. Seth zdążył westchnąć niezadowolony, szykując się do ewentualnej dalszej roboty. Przynajmniej tyle dobrego z całej kabały, że dziewczyna już nie mogła zmieniać się w panterę, więc łatwiej ją będzie „udobruchać”. Nie zdążył jednak nawet drgnąć. Drzwi otworzyły się z hukiem uderzając o ścianę, sypiąc po drodze drzazgami podczas gdy zamek nie wytrzymał konfrontacji z irytacją jednego piekielnika.
        Whitaker podskoczył z cichym krzykiem, wystraszony nagłym hałasem. Panterołak z rozjuszonym warknięciem przemienił się w panterę, ale nikt nie ukazał się ich oczom. Obu mężczyzn ogarnęło wahanie.
        - Seth… - mruknął zaniepokojony wąsacz, rozglądając się rozbieganymi oczami od drzwi do swojego zmiennokształtnego. Cisza i pustka, tylko to widzieli. Jedynie warczenie kocura nasilało się wypełniając pokój. Nie podobał mu się zapach, który pojawił się w pomieszczeniu.
Daniel chciał ponownie upomnieć swojego łowcę i ochroniarza w jednej osobie, ale zamiast tego zachrypiał nieprzyjemnie gdy coś odciągnęło jego głowę do tyłu a na jego gardle powoli otworzyła się rozległa rana rozciągając się od ucha do ucha mężczyzny. Krew rozchlapała się po pokoju, zwiastując służbie gruntowne sprzątanie, a jego martwy właściciel zawisł bezwładnie na swoim fotelu. W tym momencie panterołak skoczył w kierunku, w którym powinien znajdować się jego przeciwnik. Już nie miał powodów walczyć, ale chciał zabrać stąd swój zad. Zabił faceta, a teraz był pewien, że to właśnie jego czuł. Wolał nie sprawdzać jakim cudem było to możliwe.
Jednym susem dopadł do fotela, na którym siedział trup. To była jedyna droga prowadząca do wyjścia.
Drugi dzielił go od drzwi. Wybił się z potężnych tylnych łap widząc już swoją wolność, gdy coś ciężkiego uderzyło go w łeb, czy grzbiet, a może jedno i drugie. Nie miał pewności, to co poczuł to promieniujący ból i pustka. Siła uderzenia posłała go na podłogę, po której zamiast wielkiego kota wylądował nieprzytomny mężczyzna w towarzystwie kawałków stolika.
        - Naprawdę ściągasz kłopoty - odezwał się czart, ujawniając swoją obecność. Zasłona niewidzialności opadła, ukazując Bajera poprawiającego mankiety. Pozostała iluzja została na swoim miejscu, póki tylko się trzymała, wolał jej nie ruszać. Zbyt wiele zachodu kosztowałoby go ponowne jej kreowanie, by z gracją i bez podejrzeń opuścić przyjęcie.
        - Nic ci nie jest? - zapytał, podchodząc i zmrużonymi oczami przyglądając się podrapanej dziewczynie.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Po jej słowach zapadła cisza nie wróżąca nic dobrego, ale dziewczyna nie przejmowała się tym w najmniejszym stopniu. Wbrew temu, co sądzili opierając się na logice, nie mogli zrobić jej już nic gorszego, niż to, co przeżywała w tej chwili. Można byłoby pomyśleć, że Seth przewidzi taką reakcję, ale najwyraźniej różnili się bardziej niż myślała, albo po prostu mężczyzna ślepo wykonywał polecone mu zadania, samemu podrzucając sposób na spacyfikowanie dziewczyny. Dla niej było teraz najważniejsze, by odzyskać pełną władzę nad ciałem, a skoro Whitaker na wstępie zaznaczył, że nie ma takiej opcji, to mogą ją pocałować w jej zgrabny tyłek. Jak tak mu na krwi zależy, to niech sobie z Setha zrobi bukłak, ona już straciła dla tego faceta wszelką solidarność rasową. Z pełnym rezygnacji spokojem znosiła więc niezadowolony grymas Daniela, gdy nagle drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem, sypiąc gradem drzazg.
        Kimiko podskoczyła na fotelu jak pozostali, zaskoczona nagłym hałasem, ale gdy Wąsacz zajęty był panikowaniem, a Seth przemianą, ona poruszyła wyraźnie nosem, co wyglądało dość zabawnie w ludzkiej postaci. W świetle drzwi nie ukazał się nikt i do pełni grozy brakowało tylko świszczącego w przejściu wiatru, ale nozdrza panterołaczki uderzyła woń zbyt znajoma, by jej nie zaufała. Spędziła z Laufeyem raptem kilka dni, ale… dość blisko, by nauczyć się jego zapachu, którego nie mogły zabić nawet liczne perfumy, pozostawione na Dagonie przez jego taneczne partnerki dzisiejszego wieczoru. Więc podczas gdy Whitaker i Aswad (w swojej zwierzęcej formie) wypatrywali zagrożenia, ona jedynie bezsilnie próbowała wzrokiem przebić iluzję, prostując się w fotelu.
        Dopiero charczenie Daniela zwróciło jej uwagę i nie mogła odwrócić spojrzenia, obserwując poszerzający się drugi uśmiech na jego szyi, nawet gdy chlapnęła na nią krew, plamiąc suknię. Bajera wciąż nie widziała, nie mając jednak wątpliwości, że to on, więc podczas gdy stolik kawowy uniósł się sam w powietrze, złodziejka nie została w fotelu, by podziwiać pokaz, tylko skoczyła w stronę martwego pana domu, sprawnymi ruchami obszukując wewnętrzną kieszeń marynarki. Wysupłała kluczyk w momencie, w którym Seth runął na ziemię razem z resztkami mebla, na co złodziejka tylko drgnęła nieznacznie, strzelając krótkim spojrzeniem w stronę nieprzytomnego mężczyzny. Pozostałą uwagę skupiła na szybkim pozbyciu się paskudnej bransoletki, co nie było takie łatwe, gdy przez złe samopoczucie aż trzęsły jej się dłonie. W końcu jednak zamek puścił z cichym zgrzytem miniaturowej zapadki, a złoty łańcuszek spłynął po stopie złodziejki.
        Ulga była niewyobrażalna i dziewczyna odetchnęła pełną piersią, nagle przenosząc uwagę na znajomy głos, rozlegający się w pobliżu. Opadającą iluzję, odsłaniającą jej diabła w pełnej krasie powitała uśmiechem zdecydowanie zbyt szerokim, jak na zasłyszaną reprymendę. W odpowiedzi na pytanie pokręciła tylko przecząco głową, pokonując odległość dzielącą ją od czarta i wspinając się szybko na palce objęła go ramionami za szyję, przytulając mocno. Nie chciała przysporzyć mu dodatkowego cierpienia, ciągle czuła krew i wiedziała, że dźgnięcie musiało być poważne, skoro Seth był pewien, że Laufeya zabił, więc westchnęła tylko cicho w czarne loki i cofnęła się o krok.
        Otaksowała szybko biesa spojrzeniem, a zgrabne brwi zjechały się w wyrazie konsternacji, gdy Kimiko nie mogła odnaleźć śladów krwi na odzieży. Gdyby nie zapach pomyślałaby, że tępy kocur dźgnął w ogóle kogoś innego, ale domyśliła się, że Laufey mógł ukryć ranę pod iluzją. Pociągnęła go na fotel i posadziła tam, nawet nie pytając o zdanie, bo z pewnością by protestował albo próbował żartować. A ona chciała mu pomóc, bo chociaż trzymał fason, wyglądał nie najlepiej i nie wyobrażała sobie, by w takim stanie mógł pokazać się na dole, czy nawet przenieść ich gdzieś daleko stąd. W głowie w ogóle kłębiła jej się masa pytań, ale postanowiła zajmować się jedną rzeczą na raz.
        - Gdzie cię dźgnął? – zapytała krótko. – Odsłoń ranę, opatrzę cię – mruknęła pokrętnie, ale tonem nie znoszącym sprzeciwu i zostawiła go na chwilę, kierując się w stronę wejścia.
        Przez moment nasłuchiwała w progu, ale odgłosy przyjęcia wciąż tutaj nie docierały, a tym bardziej nie słyszała nikogo zaalarmowanego nieobecnością gospodarza czy hałasami na piętrze. Zamknęła więc drzwi, o tyle, ile się dało przy roztrzaskanym w pył zamku, i skierowała się do pakunku, który wcześniej przyniósł Whitaker. Po drodze jeszcze zawahała się, szukając czegoś po szafkach, aż w końcu wróciła do Dagona z zawiniętą w papier tubą i flaszką whisky.
        - Zobacz, czy to jest to czego szukasz. A to na ból – podała mu obie rzeczy, by się czymś zajął w międzyczasie i spojrzała na odsłonięty bok diabła.
        Nie zastanawiała się w ogóle nad słusznością swoich działań, ale nie w przejawie bezmyślności, a zdecydowania. Nie uważała, by po raz kolejny popełniała ten sam błąd, nie ucząc się zupełnie na własnej historii, a wręcz przeciwnie. Wiedziała, jak to się może skończyć i była na to przygotowana, co już stawiało ją na zupełnie innej pozycji. Wtedy bowiem to nie pomoc Owenowi wpędziła ją w tarapaty tylko samo zadawanie się z bandą i zaufanie im bardziej niż powinna. Teraz wiedziała czego się spodziewać i w razie czego była gotowa wziąć później nogi za pas. Ale była też sobą i mając możliwość ulżenia w cierpieniu komuś, na kim jej zależało, nie zastanawiała się dwa razy. Większego uznania z jej strony ciężko było dostąpić, a chociaż Kimiko zdawała sobie doskonale sprawę, że może to zostać w ogóle nie docenione, lub wręcz wykorzystane, była skłonna machnąć na to ręką. Wieczór jeszcze się nie skończył, a z taką raną Laufey długo nie podtrzyma pozorów.
        Przejechała dłonią po swojej szyi, ale ślady po kłach już zdążyły się zagoić, a szramy na plecach i dłoniach też zaczęły się już wypełniać. Seth zdecydowanie nie docenił jej zdolności do regeneracji, dziewczyna była młoda i goiło się na niej, o ironio – jak na psie.
        - Czemu zabiłeś Whitakera? – zagadnęła Dagona, wyciągając z koka szpilę. Czarne włosy rozsypały się falami na plecy i ramiona dziewczyny. Ostrym końcem ozdoby Kimiko ukradkiem rozdłubała na powrót gojącą się ranę na przedramieniu, by poleciała z niej krew, w której obtoczyła palce.
        - To może boleć, muszę sięgnąć do środka, żeby nie tylko skóra się zasklepiła, ale też naczynia krwionośne i jeśli naruszył ci jakieś organy. Moja krew ma właściwości lecznicze, rana zaraz się zagoi, ale też… może być to trochę obrzydliwe – mruknęła niepewnie, dopiero teraz spoglądając pytająco na Dagona. Na oszczędne przyzwolenie jednocześnie zaczęła go zagadywać i pochyliła się nad diablim bokiem, zdecydowanym ruchem wsuwając palce w ranę.
        - Że też się tak dałeś mu podejść, panny ci dzisiaj w głowie zawróciły? – Uśmiechnęła się zaczepnie, starając się szybko dotrzeć do końca rany i zaraz zabrała dłoń, na nowo maczając ją w swojej krwi.
        - Jak sobie teraz wyobrażasz stąd wyjść? Whitaker z poderżniętym gardłem, Seth niedługo się obudzi, ja jestem cała we krwi, ochlapałeś mi suknię juchą tego zboka – mruknęła, ponawiając czynność i zabierając w końcu dłonie.
        - No już. Daj sobie chwilę i będziesz jak nowy. - Bezceremonialnie wytarła ręce we fragment niezbroczonej czerwoną cieczą marynarki denata, po czym z westchnieniem przysiadła na diablim kolanie.
        - Ale dym.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Wzięci z zaskoczenia przeciwnicy nie stawili oporu. Whitaker nawet nie domyślił się co się święciło, a Seth mimo prób poległ. Jak miał walczyć z czymś czego nie widział? Do tego diabeł wstrzymał oddech i znieruchomiał gdy panterołak próbował podjąć jakąś konstruktywną decyzję. Zmiennokształtny nie miał wielu opcji i po krótkim namyśle wybrał ucieczkę. Niestety nie okazał się tak szybki jak by chciał. Piekielnik zaczaił się pod osłoną iluzji, tylko czekając na ruch bruneta. Nie było opcji by diabli klucz do sukcesu ulotnił się niepostrzeżenie z przyjęcia.
        Zrobił (nie)porządek w samą porę by zobaczyć Kimiko szarpiącą się z błyskotką na kostce. Biżuteria opadła z cichym szelestem pozostawiając na twarzy dziewczyny wyraźną ulgę, ale poza zapamiętaniem faktu czart chwilowo nie poświęcił bransoletce ani chwili więcej.
Gdy już się odsłonił, nie potrafił zachować kamiennej twarzy widząc uśmiech zbliżającej się pantery. W dłoni wciąż trzymał sztylet, ale wolną ręką objął plecy złodziejki odpowiadając na jej uścisk.
        - Czyżbyś się martwiła? - wyszeptał w szyję dziewczyny, marną formę nadrabiając miną. Pod palcami poczuł wyraźne strupy gojących się, głębokich zadrapań, a znad barku dziewczyny mógł zobaczyć skórę pokaleczoną kocimi pazurami.
        - Nic mi nie jest - próbował wyłgać się czujnym oczom dziewczyny, ale ona zaprzestała bezowocnego oglądania go z góry na dół na rzecz bezpośredniego działania. Tak jak złodziejka przypuszczała, czart starał się zbyć ją żartami. Kimiko jednak nie wdawała się w dyskusje, tylko pociągnęła biesa w stronę fotela.
        - Nie ma teraz czasu na zabawę - mruczał ciągnięty diabeł, ale na nic zdały się jego próby zbycia kota z pantałyku dwuznacznymi sugestiami. Został zmuszony do klapnięcia na siedzisko. Zresztą też nie był w pozycji do buntów i szarpaniny z panterą, zwyczajnie nie miał na nie siły. Odłożył broń na podłogę i ostentacyjnie wywrócił oczami. Jak tak bardzo chciała mu pomóc, niech pomaga. Nie wiedział co prawda jak zamierzała go opatrzyć, ale skoro tak bardzo pragnęła, nie stawiał się. Chwila odpoczynku mogła mu tylko pomóc. Uwolnił iluzję i zaczął rozpinać guziki kamizelki i koszuli. Marynarka nie wyglądała źle, miała niewielką plamę i oczywiście dziurę, ale z każdą kolejną warstwą było gorzej. Najbardziej widowiskowo prezentowała się biała koszula, która od cięcia w dół była prawie cała zakrwawiona. Przemoknięte serwetki ułożył na udzie nim wypadły na podłogę, chociaż ich zdolność zabezpieczenia spodni przed sączącą z rany krwią, pozostawiała szereg wątpliwości. Tak przygotowany rozparł się na fotelu z bezczelną miną, a cóż innego mógł zrobić. Dostał między żebra, więc lało się z niego jak z zarzynanego barana. Trudności z oddychaniem uzupełnione działaniem Pocałunku były jedynie zwieńczeniem. Goił się wcale nie szybciej od zwykłego człowieka, co najwyżej był odporniejszy na utratę krwi. Głęboka rana nieustannie podkrwawiała, podczas gdy ciągły wysiłek wcale jej nie pomagał.
        Kimiko najwyraźniej przejęła się nową rolą. Najpierw sprawdziła okolicę, później zlokalizowała jakiś pakunek i alkohol. Czart podparł głowę na pięści i z uśmieszkiem obserwował wędrującą brunetkę, zachodząc w głowę co ta knuła. Podaną tubę i butelkę grzecznie odebrał, na moment skupiając się na pakunku. Whisky chętnie by się napił, ale nie mógł sobie pozwolić na większe otumanienie, nawet jeśli by chciał. Nie sądził by ból był tak dotkliwy, że nie mógłby go znieść. No chyba, że kot planował go obmyć święconą wodą. Pozwalając złodziejce zapoznać się ze swoim medycznym przypadkiem, jedną ręką odsłonił część płótna. Czuć było od obrazu magię, resztę zaś musiał ustalić Chrys.
        - Dobra robota. - Uśmiechnął się, układając obraz na podłokietniku i wracając z pobłażliwością do kombinującego kota. Wciąż nie wiedział co dziewczyna zamierzała, ale był tego niezmiernie ciekaw. W aurze pantery nie wyczuwał magii.
        - Jeśli palant użył obrazu to z nim żyjącym portret byłby nic nie wart - odpowiedział jak gdyby nigdy nic, nie dodając, że facet go zwyczajnie wkurzył. Bardziej ciekawe niż powody unicestwienia bogatego dupka, wydawały się poczynania Kimiko, która zaczęła objaśniać swój plan. Uniósł brew w pytająco dwuznacznej minie, dopiero z każdym kolejnym słowem składając fakty w całość. Czart zmrużył oczy ale nie odpowiedział nic poza krótkim. - Widziałem gorsze rzeczy.
Potem już tylko oparł się o zagłówek i zamknął ślepia. Długa blizna na przedramieniu dziewczyny i ostra reakcja na brutalnie trafione pytanie, podczas pobytu w stajni również nabrały sensu. Wcześniej mógł mieć podejrzenia, ale teraz zyskał pewność.
        Skrzywił się odsłaniając kły, ale poza tym nie ruszył się podczas zabiegu. Otworzył oczy dopiero słysząc drwinę. Uśmiechnął się złośliwie, chociaż mina ubarwiona była bolesnym grymasem.
        - Podstawa to dobry blef. Wszyscy się nabrali, trup, kocurek, nawet ty. Idealna ściema - prychnął czart jakby wszystko było zaplanowane, oczywiście ani myśląc przyznać się do błędu. Rzeczywiście dał się podejść, ale nie przez kobiety. Pannom, z którymi tańczył, nie poświęcił ani chwili ponad moment spędzony na parkiecie. Sam całkowicie nie wiedział co go rozproszyło do tego stopnia by zapomnieć o podstawowych zasadach ostrożności.
Zmarszczył się po raz kolejny, na powrót zamykając oczy, ale odpowiedział spokojnym tonem.
        - Tak jak przyszliśmy, frontowymi drzwiami. - Uśmiechnął się mimo dyskomfortu. Co prawda niewiele wytłumaczył, ale wszystko miało się zaraz wyjaśnić. Raz jeszcze zmusił się do uniesienia powiek dopiero słysząc o sukni.
        - Wróżka mnie zabije - zażartował, oglądając dziewczynę uważniej.
        - Ja cię ochlapałem? Sama się wymazałaś, stanowczo sobie wypraszam, połowa tej krwi jest moja - zadrwił, palcem wskazując plamę którą Kimiko nabyła przytulając się na powitanie. Spojrzał jeszcze za złodziejką wycierającą ręce w marynarkę nieboszczyka.
        - Musisz się jeszcze sporo nauczyć - westchnął rozbawiony, patrząc na pozostawione czerwone mazy.
        Odruchowo oparł rękę na biodrze siadającej mu na kolanie dziewczyny. Chociaż od przyznania się do leczniczej krwi minęła dobra chwila, cały czas po diablej głowie kołatały się złośliwe ostrzeżenia. Takich rzeczy nie mówiło się podobnym mu osobom. Czy dziewczyna nie uczyła się na błędach, czy zwyczajnie go nie doceniała. W końcu Dagon dał upust ciekawości. Wyciągnął rękę, wplatając palce w rozpuszczone włosy dziewczyny, skłaniając ją by popatrzyła mu w oczy. Patrzył przez moment w milczeniu czujnie przymykając ślepia. Jednak w zielonych tęczówkach niezmiennie widział determinację, nie naiwność. Oboje znali ryzyko takiego postępowania. Co najwyżej może złodziejka liczyła, że bies nie będzie chciał jej skrzywdzić a jeśli spróbuje, że da radę uciec. Co gorsza on sam teraz nie mógł z całą pewnością zaprzeczyć, czy na przykład nie pozwoliłby się kotu wymknąć.
Twarz czarta złagodniała, gdy ten przeczesał rozpuszczone włosy, znajdując sobie miejsce na łopatkach dziewczyny. Nie odzywał się, a w zamian sięgnął po rękę z blizną i delikatnie pocałował wnętrze nadgarstka dziewczyny, podobnie jak kiedyś. Tym razem gest miał zupełnie odmienne znaczenie. Parę dni temu była to zaczepka, dzisiaj nieme podziękowanie.
        - Dymu to my dopiero narobimy - odparł ochryple, całkiem zadowolonym głosem, znowu dając odpocząć oczom i jednocześnie głaszcząc plecy dziewczyny. Rany prawie się zagoiły, ale wciąż czuł pod palcami ich chropowate wypukłe linie. Przemykał palcami po szramach zostawionych przez pazury drugiej pantery. Zsuwał się po jednych aż do granic sukni, wpełzając na następne. Dziewczyna była cała tylko dlatego, że się regenerowała.
Zmarszczył brwi będąc już na krańcu odsłoniętej skóry i powoli otworzył oczy. Dość obijania się. Łeb go bolał i wątpliwe by przestał w najbliższym czasie, szczególnie gdy rzuci te kilka zaklęć więcej, ale rana przestała krwawić i powoli się zabliźniała. Więcej nie potrzebował. Siły będzie regenerował po robocie.
        Wstając przytrzymał Kimiko w pasie, by jej nie zrzucić, a by zsunęła się z jego nogi. Niechętnie zabrał rękę i zaczął porządki. Wpierw zapiął koszulę. Potem zabrał zakrwawione serwetki, które schował jak pierwotnie, pod kamizelkę. Po przeciwnej, czystej stronie wylądował zwinięty obraz. Teraz wystarczyło zapiąć marynarkę i przy sylwetce Dagona nikt nie powinien zauważyć by ten cokolwiek przemycał. Z szelmowskim uśmiechem zabrał panterze ozdobną szpilę do włosów i wpiął ją w kieszonkę garnituru.
        - Whisky na miejsce. - Wskazał Kimiko podaną mu wcześniej butelkę, samemu podnosząc sztylet i idąc po złotą bransoletkę oraz leżący nieopodal kluczyk. Silna magia biła od niepozornego drobiazgu, więc nie tylko nierozsądnie było go zostawiać, ale i zwyczajnie szkoda go było.
Pokój był w rozsypce po walce obu kotów i wejściu diabła. Laufey nie wiedział czy Whitaker mógłby aż tak bardzo stawiać opór, ale pozostało tylko liczyć oby inni uznali iż tak. Na sam koniec podszedł do Setha, który powoli zaczynał się poruszać. Kucnął przy zmiennokształtnym, złapał w garść krótkie włosy mężczyzny wraz z jednym z uszu i podniósł go na wysokość swojego wzroku. Uśmiechnął się złośliwie widząc sznyty przecinające pysk bruneta i poklepał go po policzku, ręką ostrożnie trzymającą wciąż niebezpieczną klingę. Kocur poruszył się nieznacznie, powoli otwierając oczy. Źrenice w złotych tęczówkach rozszerzyły się i zmiennokształtny spiął się próbując zebrać siły jak tylko zrozumiał co widzi, ale wciąż oszołomione ciało nie zareagowało dość szybko.
        - Spokojnie kiciuś - szepnął diabeł, a Seth rozluźnił się bezwolnie, bezrozumnie patrząc w czarne oczy, gdy bies bezgłośnie szeptał dalej. Na koniec niezbyt delikatnie odłożył łeb panterołaka, poklepał go po karku jak konia i włożył sztylet w dłoń zmiennokształtnego.
        - A teraz wracamy na bal by się pożegnać - oznajmił prostując się. Spojrzał uważnie na panterę znowu mrucząc coś pod nosem. Mgnienie później suknia Kimiko znów była pięknie szmaragdowa, a marynarka diabła czysta. Wyciągnął rękę do dziewczyny i obejmując ją w pasie wyszeptał ostatnią inkantację.Niewidzialni zaczęli przemierzać cichy hol w drodze powrotnej.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Bajerową szyję obejmowała tylko krótką chwilę, jako ekspresyjne „cieszę się, że nic ci nie jest”, co Laufey najwyraźniej szybko wyłapał, bo nawet śmierdząc krwią nie zaniechał zaczepek.
        - Jak diabli – odparła z lekką kpiną rozbawiona dziewczyna i cofnęła się o krok w poszukiwaniu źródła rany, nie spoglądając już na mężczyznę.
        Jawne łgarstwo (tudzież próbę zachowania twarzy, jak kto woli), skomentowała tylko przesiąkniętym kpiną i powątpiewaniem „uhm”, wymruczanym pod nosem i po prostu pociągnęła eleganta na fotel. Rany jeszcze nie widziała, ale z krwią miała do czynienia na tyle często, że nawet po intensywności jej zapachu potrafiła ocenić powagę obrażenia, a ta nie nastrajała do żarcików. Zakrzątnęła się szybko po pokoju, nawet nie pogrążona we własnych myślach, co z zupełnie pustą głową, reagując tylko na kolejne impulsy do działania podsyłane przez organizm. Nie analizowała, nie gdybała, nie próbowała zrozumieć tego wszystkiego, jeszcze nie. Zamknęła ich w pokoju, żeby mieli chociaż chwilę na reakcję nim ktoś ich nakryje i z flaszką i obrazem w rękach wróciła do Dagona.
        Westchnęła bezgłośnie i uśmiechnęła się lekko, widząc go rozpartego w fotelu, diabelnie z siebie zadowolonego i dumnie broczącego krwią. Głupek. Zupełnie nie wyglądał jak ktoś wybierający się na drugą stronę, a przynajmniej nie jeśli chodzi o nastawienie (bo poruszał się już trochę jak łamaga), chociaż czy powinna spodziewać się czegoś innego? Zajęła się raną, zerkając na Dagona tylko kątem oka, gdy się odzywał i z ciekawością na trzymane przez niego płótno. Ona również czuła bijącą od niego aurę, ale w tej posiadłości mogło kryć się o wiele więcej magicznych paskudztw, więc nie odtrąbiła przedwcześnie ich zwycięstwa. Laufey też nie wydawał się zbyt zainteresowany, być może odkładając ocenę obrazu na później. Na oszczędną pochwałę Kimiko prychnęła pod nosem.
        - Nawet nie musiałam nic kraść, palant sam zaczął machać mi tym przed nosem – mruknęła, nawet nie kryjąc niezadowolenia. Miała dostać robotę jako złodziejka, a zrobiono z niej przynętę i potencjalną zakąskę, nie do końca taka była umowa. Ale akurat na ten temat nie odzywała się jeszcze, zajęta swoim zdaniem i powracającym natłokiem myśli. Nie przejmowała się pobłażliwymi spojrzeniami rzucanymi jej przez biesa, wiedziała, co robi, rozważała jeszcze tylko potencjalne konsekwencje.
        O krwi i tak chciała mu w końcu powiedzieć. Być może, jeśli nadeszłoby jakieś „później”. Mogła sobie nie być zadowolona z takich myśli, ale nie zmieniało to faktu, że one tam były – chciała z Dagonem spędzić nieco więcej czasu, niż wymagała tego robota. Nie mówiła tego na głos, nawet sama przed sobą się nie przyznawała, ale jeśli byłaby taka możliwość to pewnie by z niej skorzystała, wymyślając na własne potrzeby jakieś rozsądne uzasadnienie takiego postępowania. Jednak nie miało to racji bytu dopóki bała się, że w którymś momencie Bajer odkryje jej tajemnicę, a złodziejka nagle będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami. To, że był diabłem nie było problem, największe świństwo zrobił jej człowiek z krwi i kości, więc nie ma co szufladkować istot, tylko przy każdej pilnować swojego ogona. To, kim był, już bardziej. To, co sobą reprezentował, co go otaczało, do czego był zdolny. To, z jaką łatwością przychodziło mu manipulowanie ludźmi, jak niewielkie miał o nich mniemanie, jak lekko przychodziło mu odbieranie wolności i zabijanie. Mimo to, chociaż byłoby to znacznym uproszczeniem, nie do końca odpowiednim, by przedstawić odczucia panterołaczki, chciała mu powiedzieć o swojej krwi z ciekawości. Doskonale zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakie może się wpakować, śmiałaby wręcz stwierdzić, że nikt nie wiedział lepiej od panterołaka, jak coś takiego może się skończyć. Ale chciała zobaczyć na czym stoi, co Laufey zrobi, jak się zachowa. Wolała to rozegrać na własnych warunkach, gotowa do walki lub ucieczki. Zaskoczyć jego, a nie dać siebie podejść, gdy będzie się tego najmniej spodziewać. Poza tym, gdy ta informacja ujrzy światło dzienne, Kimiko nie zostanie wiele więcej tajemnic, których odkrycia by się obawiała, a przez to stała się, o ironio, nieco pewniejsza siebie niż wcześniej.
        Spokojnie zniosła więc początkowo tylko arogancko pytające spojrzenie, które później złowieszczo zbystrzało, gdy czart mrużył ślepia. Na oszczędne przyzwolenie tylko skinęła głową i wróciła do pracy, stopniowo opróżniając głowę z ciężkich myśli. Na grymas bólu nawet nie mrugnęła - dłubała mu w otwartej ranie, oczywiście, że boli. Ale na krótko. W pakiecie z leczniczymi właściwościami jej krew niosła też ukojenie, więc nawet nim rana zaczęła się goić, rwanie zaczęło słabnąć, niczym pod środkiem przeciwbólowym.
        Na czarcie prychanie odpowiedziała tym samym, fundując mu jednocześnie powątpiewające spojrzenie. Tak, wszystko zaplanował, oczywiście. Naprawdę ją miał za taką głupią, czy wciąż się zgrywał? Nie drążyła jednak, jego upór tłumacząc wadami całego męskiego rodu i po prostu robiąc swoje. Zignorowała też zaproponowaną drogę ewakuacji, jakby to była oczywistość, jedynie w myślach porównując to do swojego zwyczajowego uciekania oknem i po dachach przez miasto. Uśmiechnęła się dopiero, gdy zabierała już dłonie, a Dagon spojrzał na nią, oceniając zniszczenia. Wyobrażenie sobie dryblasa uciekającego przed skrzydlatym maleństwem było zbyt obrazowe, by zachowała kamienną twarz. No i prawdą było, że część rdzawych plam powstała z jej winy, co jednak wcale nie tłumaczyło chęci Bajera by wyjść frontowymi drzwiami, chyba że znowu narzuci na nich iluzję. Wytarła dłonie w marynarkę Whitakera i z braku innego pomysłu na miejsce do odpoczynku, przysiadła u Dagona na kolanie.
        - Jestem złodziejką, nie sanitariuszką – prychnęła na diablą drwinę, rzucając kątem oka na krwawe ślady, po czym powróciła spojrzeniem i gestem do rany na boku mężczyzny, śledząc tempo upływu krwi.
        Spięła się cała, kątem oka rejestrując wyciągniętą rękę, ale pozwoliła by palce czarta wplotły się w jej włosy i skierowały głowę dziewczyny w swoją stronę, aż padło na niego spojrzenie surowych zielonych ślepi. Przyglądali się sobie przez moment w milczeniu, on z ciekawością, ale i niemym ostrzeżeniem, ona niemalże wyzywająco. Lubiła tego faceta bardziej niż by chciała i przywiązała się do niego mocniej niż skłonna byłaby się przyznać, jeśli jednak teraz próbowałby ją bardziej pochwycić lub skrzywdzić, nie zastanawiałaby się dwa razy. On wciąż był osłabiony, ona wciąż szybsza, a szpila do włosów, którą trzymała w dłoniach – ostrzejsza niż się zdawała na pierwszy rzut oka.
        Z ciekawością obserwowała stopniowo łagodniejące oblicze Laufeya, który prawie odbijał się w jej rozszerzonych adrenaliną źrenicach. Przez chwilę, niczym zwierzątko, całą głową śledziła kolejne ruchy mężczyzny, nie protestując, ale czujnie go pilnując. Dopiero, gdy ten pocałował wnętrze jej nadgarstka, drapieżne spojrzenie ustąpiło pod lekkim uśmiechem, jaki przyozdobił jej twarz, a tylko się poszerzył na bezczelne podsumowanie czarta. Oni zakrwawieni, Seth nieprzytomny, Whitaker już zupełnie wystygł, a ten się dopiero rozkręca. Nie do wiary.
        Ją z kolei rozleniwił delikatny dotyk na plecach i mimo całego tego pobojowiska wokół nich, złodziejka powoli ułożyła się wygodniej, dość naturalnie dopasowując do Dagona. Przesunęła się bardziej na jego udo i opierając o zdrowy bok diabła wsparła się na przedramieniu o jego bark, drugą dłonią co jakiś czas doglądając rany. Mężczyzna goił się wolniej niż ona, ale dość szybko, sądząc po zwolnionym upływie krwi. Stopniowo lecząca się rana dawała im jednak chwilę na oddech, czyli jak się okazało, głaskanie kota. Kimiko oddychała cicho i tylko lekko przymrużone ślepia zdradzały ukojenie, gdy panterołaczka nie protestowała przed takim zabijaniem czasu. Nawet nie mruczała, jak kot, tyko po ludzku było jej przyjemnie. Też dopiero teraz czarcie palce zarysowały jej obraz szram pozostawionych przez Setha na jej grzbiecie (teraz plecach), chociaż czuła, że rozcięcia są już zagojone i zostały po nich tylko strupy. Co jakiś czas przecierała najmniej przesiąkniętą krwią serwetką ranę i teraz uśmiechnęła się lekko, widząc niemal gładki bok. Niedługo nie powinna zostać nawet ta blizna.
        - Gotowe – szepnęła, odruchowo ściszając głos i zerkając ukradkiem na twarz Laufeya, który marszczył brwi, otwierając oczy.
        Objęta w pasie nawet nie próbowała sama wstać, pozwalając się lekko zsunąć z diablej nogi. Stojąc już samodzielnie, poprawiła odruchowo suknię, jakby poplamionemu krwią zielonemu jedwabiowi miało to w jakiś sposób pomóc. Domyślała się jednak, że Bajer jakoś to ukryje przed natrętnymi spojrzeniami socjety. Chyba zawału by dostali już na sam widok zaplamionej sukni, nie mówiąc już o martwym panu domu w fotelu na piętrze. Uwolnione wcześniej z koka włosy opadały teraz na ramiona i plecy dziewczyny pięknymi, lśniącymi falami, jednak przy jej wieczorowej kreacji nadal wyglądały nieco zbyt frywolnie. Przytrzymała w ustach szpilę, sięgając rękami za głowę i skręcając czarne loki w garści, by mniej więcej odtworzyć wcześniejszą fryzurę, gdy nagle zabrano jej ozdobę. Spojrzała podejrzliwie na wyszczerzonego bezczelnie Bajera, który schował sobie szpilę do kieszeni, a jej pozostawało tylko opuszczenie dłoni i pozwolenie, by włosy rozsypały się na powrót według własnego uznania. Fuknęła cicho na knującego już coś mężczyznę, ale posłusznie poszła odłożyć flaszkę, która zaczynała ją kusić. „Po robocie koniecznie gorąca kąpiel i drink!
        Nie zauważyła więc, jak Laufey zbiera porzuconą przez nią bransoletkę, i gdy do niego wróciła, był już przy Sethie. Obserwowała kocura z dystansem, darząc go w tej chwili tak rozmaitą gamą emocji, że ich najlepszym wyrazem byłoby chyba kopnięcie gnojka w żołądek na odchodne. Powstrzymała się jednak, spoglądając jak Dagon podkłada zmiennokształtnemu nóż, którym chyba go dźgnięto, a którym na pewno rozpłatał Whitakerowi gardło. Zesztywniała na chwilę, dopiero teraz orientując się, że diabeł oprócz rzucania iluzji potrafi najwyraźniej wejść komuś do głowy (magią tym razem), co nieprzyjemnie skojarzyło jej się z wampirzą hipnozą. Nic jednak nie powiedziała, uważnie obserwując wrabianie Setha, a później oczyszczanie z krwi diablej marynarki i jej sukni i skóry z krwi.
        - Ależ masz tupet – westchnęła podchodząc do Dagona i objęta w pasie wyszła z nim na korytarz. – Wszyscy na dole są już pewnie pijani, więc krwi nie wyczują, ale co jeśli któreś z nich nas dotknie i zostawimy gdzieś ślady krwi?
        Mimo wyrażanych wątpliwości spokojnie przemierzała z Bajerem kolejne korytarze, jeszcze nawet nieświadoma że w tej chwili nie tylko krew ukryta jest przed wzrokiem innych, ale oni sami również. Przychyliła się w stronę mężczyzny dopiero, gdy schodzili już po schodach, a do ich uszu zaczęła znów dobiegać muzyka oraz głosy rozmów i śmiechy nieźle już zaprawionego towarzystwa.
        - Wiem, że lubisz niespodzianki, ale lepiej szybko podziel się ze mną swoim diabelskim planem. Obiecałeś nie traktować mnie jak pionka – przypomniała z lekkim uśmiechem. Humor zaczynał jej znów dopisywać, gdy tylko pomyślała o skrytym za diablą marynarką magicznym płótnie.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Widok był niczym wyjęty z mrocznej wyobraźni pokręconego, romantycznego pisarza. W półmroku sekretnego pokoju, w towarzystwie trupa oprawcy i nieprzytomnego zdrajcy, dziewczyna rozsiadła się wygodniej, reagując na dotyk na plecach. Moment był wyjątkowo przyjemny chyba dla obu stron, nie zważających na odrobinę odstręczające okoliczności towarzyszące. Diabeł relaksując się muskał plecy złodziejki, ze spokojem i bez dalszych drwin znosząc kontrolę stanu jego zdrowia. Według niego złodziejka chwilowo zachowywała się właśnie bardziej jako sanitariuszka, ale skupiając się na ulotnym momencie spokoju, nie przekomarzał się z kotką. Nawet „głaskanie” po rannym boku można było podciągnąć pod pieszczotę. Wszystko byłoby cudowne, gdyby nie pozostałości ran, które wyczuwał pod palcami. Drażniły one czarta znacznie bardziej niż gotów byłby się przyznać, więc zamiast zapomnienia szybko zaczęła wracać chęć działania. Zresztą by w pełni zregenerować siły potrzebował więcej czasu niż bezpiecznie mogli spędzić w pokoju Whitakera. Najlepiej więc było kuć żelazo, zacisnąć zęby by resztą sił posprzątać bałagan i pożegnać nudziarzy kulturalnie odchodząc z obrazem.
        - A czy kiedykolwiek wątpiłaś w mój tupet? - zażartował czart.
        - To podstawa sukcesu. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Nie wyczuliby krwi, nawet na trzeźwo, ludzie dostrzegają tylko co pragną zauważyć. Śladów nie zostawimy póki lepkie łapki będziesz trzymać przy sobie. Ale lepiej byśmy unikali cudzego dotyku. Ta iluzja nie jest tak wyszukana jak czerwona suknia - tłumaczył swobodnie jakby wcale nie opuszczali miejsca zbrodni.

        Porównanie, że w głowie huczało mu jak sto diabłów było całkiem adekwatne. Jakby w jednym miejscu upchnąć setkę piekielników, bójkom i wrzaskom nie byłoby końca, zupełnie jakby rozpętał się najprawdziwszy armagedon. Mniej więcej coś podobnego odczuwał Dagon. Światło raziło, głośne dźwięki drażniły, jednym słowem marzył o ciszy i spokoju, podczas gdy każdy krok przybliżał ich do zgiełku. Całe szczęście tatuaż milczał nie grożąc skundleniem mimo znacznego osłabienia, znów przecząc jakimkolwiek próbom nadania działaniom klątwy jakichkolwiek prawidłowości.
        Trzymał dziewczynę blisko zarówno dla ułatwienia utrzymania iluzji, jak i własnej przyjemności. Często ludzie idący obok siebie pod rękę, nawzajem utrudniali sobie kroki. Mimo iż czart szedł z Kimiko w prawie ciasnym uścisku, przyjemnie zgrał się z dziewczyną i nie przeszkadzała mu różnica wzrostu, co tylko zachęcało do podobnej bliskości.
        W miarę jak zbliżali się do sali balowej poza nasilającym się gwarem, powoli zaczęli też napotykać rozpierzchniętych po posiadłości gości. O tej porze, po znacznej ilości szampana, bal był znacznie mniej uporządkowany. Wielu młodszych gości szukało zaciszniejszych miejsc umknąwszy z parkietu i głównej sali, okupując teraz balkony czy półpiętro otaczające salę.
        - Mój plan jest całkiem prosty - wyszeptał piekielnik, uśmiechając się pod nosem na przymiotnik „diabelski”.
        - Najpierw zatroszczymy się o powód naszego nagłego zniknięcia. - Z poszerzającym się szelmowskim uśmiechem wolną ręką poklepał kieszeń, z której wystawało szmaragdowe oko szpili do włosów.
        - Potem grzecznie wrócimy do towarzystwa, by od razu się pożegnać. W końcu godzina późna a my musimy już jechać - czart nawiązał do niepełnego kłamstwa. Przecież obiecał Sykesowi odebrać wilczka na dniach. Jak będzie zbyt długo zwlekał, to uchol nie omieszka marudzić i truć dupę, że utrzymywał własnym kosztem jego rzecz. Ten prawdziwy wrzód potrafił napsuć nerwów jak nikt.
        Dagon cały czas mówił cicho, powoli wprowadzając ich między kręcących się po sali gości. Manewrował wśród wstawionych arystokratów, tak by nikt nie zdążył ich choćby trącić, jednocześnie poświęcając resztki sił na ostatnie magiczne popisy.
        - Widzisz - wymruczał cicho, przechodząc koło trzech kobiet rozprawiających o czymś intensywnie. - One na przykład widziały jak oburzona wyrwałaś się Whitakerowi i poszłaś na antresolę, gdy ten nie pilnował ręki - wytłumaczył bezczelnie.
Wybranym, mijanym gościom, diabeł zaszczepiał odpowiednie obrazy. Tak jak poprzednio jedynie krótkie migawki, które zagnieżdżały się podstępnie w umysłach, właśnie dzięki brakom szczegółów i konkretów, dając pole do interpretacji i plotek. Dopasowywały się do osoby, tak, że postrzegała je ona jako własne. Były jedynie sugestiami, szybko wchłanianymi w myśli znudzonej szlachty głodnej pikantnych nowinek, które robiły z nich pełnokrwiste fakty i idealne fałsze. Dagon w tym czasie prowadził ich właśnie na antresolę.
        - Ci zaś widzieli jak nasz kochany nieodżałowanej pamięci Daniel rozmawia o czymś intensywnie z kiciusiem, po czym udają się na piętro - podszeptał gdy minęli kolejną grupkę.
        Przeszli przez całą salę dochodząc do schodów skrytych w jednym z rogów sali, po których czart zaczął wprowadzać Kimiko.
Z góry jak na dłoni widać było grupki bogaczy pogrążone w ploteczkach, przerzedzone szeregi ostatnich zawziętych tancerzy czy Jarvisa, który kręcił i rozglądał się niespokojnie, na co bies uśmiechnął się pod nosem.

        Zaszyli się w cieniu antresoli otaczającej salę balową i tam dopiero Laufey "zdjął" niewidzialność.
        - Kurtyna w górę, pora na ostatni akt - szepnął rozbawiony i zamiast iść dalej prosto, pociągnął złodziejkę za sobą w stronę cienia za ozdobnymi kolumnami. Zielona suknia mignęła w pasach światła, zaraz znikając w półmroku.
Jakaś para również szukająca zacisznego miejsca, minęła diabła z Kimiko chichocząc i przyspiaszając kroku by udać się w mniej zajętą stronę.
        Czart ledwie zdążył objąć dziewczynę, jedną z rąk przytrzymując ją przy sobie, drugą brnąc w rozpuszczone włosy złodziejki. Dopiero zdążył nachylić się do jej szyi, gdy rozległo się głośne, oburzone i karcące pochrząkiwanie.
        - A my martwiliśmy się gdzie was wcięło - prychnął Jarvis, zerkając na Kimiko z wyrzutem. Twarz wyrażała cały szereg emocji, których chłopak będący pod wpływem szampana nawet nie próbował kryć. Dlaczego ta piękna dziewczyna nie mogła docenić jego i stabilności, którą mógł jej dać, tylko znów pełzła w sidła tego starszego gościa wiedząc, że on za moment znów ją zrani. Nawet nie mógł uznać, ze zależało jej na pieniądzach, bo przecież do ubogich nie należał.
        - Straciliśmy rachubę czasu - uśmiechnął się piekielnik, tylko pogarszając nastrój młodego Tussalda. Zaoferował Kimiko ramię i skierowali się ku pozostawionemu towarzystwu. Brunet wyraźnie chciał porozmawiać z panterołaczką, ale bliskość Laufeya psuła mu szyki.
        Znana grupka poszerzyła się o kilka osób, ale poza brakiem gospodarzy trzymała się głównego składu.
        - Widzę, że naprawiłeś swoje błędy - odezwała się Silvia, przyglądając się parze uważnie. - Pytanie tylko czy nauczyłeś się czegoś na popełnionych błędach? - drążyła z uśmiechem. Teraz jednak nic nie psuło nastroju biesa, nawet docinki, co tym lepiej uzupełniało obraz obrażonego wcześniej mężczyzny.
        - A czy mężczyźni uczą się na błędach? - odbił pytanie czart, stając za Kimiko splatając dłonie na jej brzuchu i opierając policzek na jej głowie - Możecie nas nienawidzić albo kochać ze wszystkimi naszymi przywarami - zakończył, wywołując pobłażliwe kręcenie głowami wśród pań i uśmiechy u panów.
        Niedługo później pożegnali nowych i za moment byłych znajomych, chociaż nie obeszło się bez protestów, że za szybko. Przez cały czas Dagon trzymał się blisko Kimiko, z jednej strony ułatwiając sobie podtrzymywanie czaru, z drugiej odstraszając zbyt „towarzyskich” od niepotrzebnego dotykania, które mogłoby zniszczyć cały misterny plan na samym jego końcu.
Na dworze już czekał powóz, do którego najpierw pomógł wsiąść Kimiko, potem wchodząc samemu. Dagon usiadł zaraz obok, zdjął marynarkę i otulił nią dziewczynę. Stukot kopyt i chrzęst żwiru odliczał ostatnie chwile do oficjalnego końca przedstawienia, ale już nie groziły im ciekawskie spojrzenia, wieczór był zimny a Bajer choć dupek, był też dżentelmenem.
Zablokowany

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości