Równina Drivii[Okolice jeziora Doren] Karczma "Pijany alchemik"

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Rudowłosą przeszły dreszcze.
        Wielkie krople deszczu ciężko uderzały o dach i okna jej karczmy. W powietrzu unosił się specyficzny zapach ozonu, którego tak bardzo nie lubiła. Czuła w kościach, że jest to jeden z tych momentów w jej życiu, które należy nazwać przełomowym. Wszak ile osób mogłoby się pochwalić podobnymi przeżyciami? Przy czym bardzo duży nacisk położyłaby to na słowo "przeżycie". Jeszcze nikomu nie udało się jej zgładzić. A już na pewno nie pozwoli na to na jej własnym terenie. Tutaj to ona rządzi i bardzo głupio nie dbała o to, kto co o tym myśli. "To chyba pierwszy krok do bankructwa..." - przeszło jej przez głowę, ale się w niej nie zatrzymało. Robiła zbyt dobry alkohol by przejmować się takimi drobnostkami jak opinia publiczna o Rudej Wiedźmie, za jaką w końcu uchodziła.
        "Ej, mała, doprowadź się do mentalnej przyzwoitości..." - skarciła się szybko. Spojrzała po swoich towarzyszach, a w jej oczach pojawił się przelotny błysk niepewności. Wstrzymała oddech i odruchowo przygryzła dolną wargę. Zgodziła się zatrudnić upiora. O ile nie będzie musiała mu płacić własną duszą, to wszystko było w porządku. Prawda? Choć częściowa prawdeczka? Skrzywiła się nieznacznie do własnych myśli. Czasem myśl o kontrakcie z nieczystą siłą w zamian za spełnienie kilku doczesnych życzeń było wszystkim o czym marzyła, ale nigdy nie przypuszczała, że te fantazje staną się rzeczywistością.
        Jej brew uniosła się mimowolnie, gdy skierowała swoje spojrzenie na krasnoluda. Sięgnęła po jego tarczę i pociągnęła mocno w swoją stronę, z zamiarem pozbycia się tej bariery. Choć z zasady nie była skora do przemocy, dzisiejszy dzień całkowicie pozbawił ją ograniczeń w tej materii.
- Nikt tu nie żartuje, karzełku z oślej farmy - syknęła zniecierpliwiona. - Nie zmocz się tylko ze strachu, o wielki i potężny czarowniku... - wywróciła oczyma, kątem oka cały czas zerkając na Kolindara. Nie wiedziała co robi, ale miała przeczucie, że odmowa upiorowi jest jednym z głupszych pomysłów, na jakie mogłaby wpaść.
Kiedy Bervisar obwieścił, że zamierza odejść w góry, jej spojrzenie nabrało intensywności charakterystycznej dla osoby, która czegoś chce. Mari bardzo chciała, żeby jej teraz nie zostawiał. Obniżał szanse jej przedwczesnej śmierci o pięćdziesiąt procent. W tym momencie nie obchodziła jej jego historia. Po prostu za nic nie chciała zostać tutaj sama.
        Jakby w odpowiedzi na jej mierne modlitwy, pogoda wtrąciła swoje zdanie. Dziewczyna westchnęła przeciągle, przenosząc ciężkie spojrzenie na sufit. Deszcz siekał coraz mocniej, co było zwiastunem rychłej i intensywnej pracy, a fakt, że przed chwilą wywaliła wszystkich z karczmy, nie miał tutaj żadnego, nawet najmniejszego znaczenia. Kiedy otworzyła usta, żeby przerwać niezręczne milczenie, drzwi karczmy otworzyły się z cichym skrzypnięciem i głośnym, szybko roznoszącym się szmerem rozmów dużej ilości ludzi. Przymknęła oczy i wzruszyła bezradnie ramionami, zarzucając sobie ścierkę na ramię.
- Wiecie co robić - rzuciła głośno, stwierdziwszy, że problemy lepiej odłożyć na później i pobiegła do baru. Jej ogniste włosy powiewały za nią w warkoczu. Poczuła na policzkach ciepło od tak niedużego wysiłku, serce zaczęło jej bić mocniej, oddech przyspieszył. - Och, serio? Marianno, ogarnij się. To było tylko kilka sążni biegu z przeszkodami... - mruczała do siebie z przyganą. Co się stało z jej kondycją? Kiedyś mogła godzinami ćwiczyć szermierkę z żołnierzami jej ojca, a teraz? Nie mogła pozbyć się wrażenia, że dzieje się teraz coś dziwnego... "Poza nowym pracownikiem-upiorem, pracownikiem-krasnoludem i ukrytym trupem?" - zaraz odgryzła się jej bardziej racjonalna część osobowości. Mari bardzo jej nie lubiła. Zbyt często miała rację. Wystukała palcami staccato o gruby, drewniany blat. Nie umiała tego wyjaśnić, ale coś nie dawało jej spokoju, zupełnie niczym mała drzazga pod paznokciem.
- Niziołek, skocz po dwie beczki anduriańskiego piwa. Mam przeczucie, że szybko zejdzie - krzyknęła do Bervisara, którego wypatrzyła w tłumie. Choć, tak oddawszy prawdę, "wypatrzyła" to duże przeinaczenie faktów. Mari miała w głowie porównanie do człowieka, który idzie w wysokiej trawie - to nie tak, że widzi się samą postać, ale wyginające się w różne strony źdźbła. Podobnie było z krasnoludem. Choć w jego przypadku, to były raczej głośne przekleństwa - zarówno jego, jak i karczemnych gości. Złotooka pokręciła głową, choć w tym geście zabrakło przekonania. - Wróć szybciej niż piwo się skończy. Mam nadzieję, że twoje krótkie nóżki to ogarną.
        Sama zgarnęła po cztery kufle na rękę i wyruszyła w taniec pomiędzy stolikami, zapamiętując kolejne zamówienia. Kątem oka dostrzegła Kolindara, który z kimś rozmawiał, ale nie była w stanie wypatrzyć z kim. Czyli tak będzie teraz wyglądało jej życie? Upiór-morderca, którego serce okazało się łagodne niczym usłużnego psa oraz krasnolud-mag-idiota, przez którego zdecydowała się na zabójstwo? Chyba przestała panować nad własnym przeznaczeniem, o ile kiedykolwiek miała je w swojej mocy.
"To będzie kilka długich godzin..." - dziewczyna poczuła jak jej kolana niemal uginają się na samą myśl o tym. Niby uzyskała dodatkowe dwie osoby do pomocy za bezcen, a jednak czuła się wprost przeciwnie. Jakby miała co najmniej dwa razy więcej na swoich barkach. To chyba nazywa się poczucie odpowiedzialności, dotarło do niej z opóźnieniem.
- Kol, sala jest twoja, ja idę na bar! - ryknęła ponad tłumem, mając nadzieję, że wyczulone zmysły Kolindara były w stanie to zarejestrować. W końcu była jego szefową, do cholery! Czyj inny głos jak nie jej powinien do niego trafiać?
        Noc była długa. Ludzi zebrało się tyle, że niektórzy spożywali swoje zamówienia na stojąco, zgrupowani w różnych miejscach karczmy. Marianne z większością witała się wesoło, niektórych całowała w policzek, innym iście lordowskim gestem dawała do pocałowania swoją dłoń. Alkohol lał się strumieniami, zupełnie niczym deszcz na zewnątrz. Dziewczyna już dawno nie doświadczała takiego załamania pogody, burze nie były czymś częstym w tych okolicach.
- Jakby ktoś rzucił urok... - mruknęła, kiedy Bervisar pojawił się obok niej. Położyła mu dłoń na ramieniu, ale jej wzrok patrzył gdzieś w dal, a nawet bardzo daleką dal, jeśli można tak to ująć. Podskoczyła, kiedy się zreflektowała, że mały brodacz stoi tuż przy niej i popatrzyła na niego z powagą. - Mam złe odczucia odnośnie tej burzy. I ni cholery nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego.
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Upiór rzeczywiście nie tylko się przypierdzielał do dyplomatycznych technik krasnoluda i Marianne, ale i w pewnym stopniu górował nad tą dwójką w tej dziedzinie. Nieco co prawda psuł to fakt, że był upiorem i popisywał się możliwością przywoływania broni, ale przynajmniej słowa dobierał jakby właściwiej. Krasnolud w pewnym niewielkim stopniu nawet to doceniał, w końcu Kolindar chciał zaoferować pomoc, choć zdaniem Bervisara, to on był tu bardziej naglącym problemem niż brudnobuty, którym jakoś zajęła się dziewczyna. Daleko mu było jednak do stłumienia obaw brodacza o pozostawanie w towarzystwie upiora i szurniętej młódki. Nawet, gdy ten pierwszy rzucił pomysłem o katapulcie.
Tymczasem dziewczyna...
- Au! - Karsnolud nie był zadowolony z jej szarpnięcia za tarczę. W szczególności, że po tym jak ta mu niedawno wypadła wcale nie trzymał jej solidnie i szarpnięcie wywołało nieprzyjemny ból dłoni. Nie wypuścił jej co prawda z rąk, ale musiał postąpić o dwa kroki do przodu. W odpowiedzi szarpnął tarczę z powrotem do siebie i o mało się nie przewrócił. Poprawił chwyt, ale teraz wcale się nią nie zasłaniał. Zerkał zamiast tego urażony.
Mari nie była najlepszą negocjatorką. Czy ktoś kiedyś skłonił kogoś do zastania w swoim towarzystwie wyśmiewając go? Być może jakaś oferma przekonana, że dowiedzie w ten sposób swej męskości i zaprzeczy śmieszkom, ale na pewno nie nikt normalny i poukładany.
Bervisar zmrużył oczy jeszcze bardziej niż zwykle i zrobił krok w tył nie odwracając się przy tym od rozmówców.
- Chuja a nie wielki czy potężny! - odburknął niezadowolony. - Za to dość stary, by woleć nasrać w gacie, niż w czystych portkach dać się zajebać jakimś dziwom na własne życzenie!
Po chwili wahania burknął w stronę Kolindara:
- Wybacz, za te "dziwy", taka mefatora – wtrącił z błędem, za to faktycznie, przepraszającym tonem, a zaraz po tym zerknął z powrotem na dziewczynę.
- Czy ty u diabła w ogóle nie masz instynktu samozachowawczego? - Wymierzył w nią palcem.
- Ja rozumiem wiele: odwagę, ufność, empatię... ale... żeby... w dupę trolla... za jajecznicę?! - Z racji na niewinne podkreślenie dramatyzmu słowami „w dupę trolla”, lepiej aby nikt nie zaczął ich teraz podsłuchiwać, bo mógłby zrozumieć tą wypowiedź opacznie.
Wtedy też drzwi do karczmy otworzyły się, a po karku krasnoluda przeszedł zimny dreszcz. Obejrzał się przez ramię w stronę wchodzących ludzi, nie bardzo wiedząc co w tej sytuacji. Wszyscy byli przemoczeni. W takich warunkach przecież nie wyniesie rycerzyka, bo jeszcze utonie z nim gdzieś w błocie. Przygryzł komicznie wargę, wyraźnie zamyślony.
Do uszu krasnoluda dobiegły słowa dziewczyny. "Wiecie co robić". Szlag! No właśnie, cholera, nie wiedział! Na szczęście potem wydała mu bardziej konkretne polecenie, a on uznał, że chyba je wykona. W końcu upiór nie będzie raczej mordował w takim tłumie ludzi. Natomiast jak się tylko wypogodzi, to może przecież ogłosić, że wychodzi wraz z wychodzącymi klientami, prawda? Prawda!
Poszedł więc do piwnicy, tym razem bez jej amuletu, nie mając zupełnie pojęcia, które beczki zawierają anduriańskie piwo. A srać na to! Poszwęda się trochę, poudaje, że pracuje aż deszcz przestanie lać.
Zszedł na dół i nawet nie próbował rozpalać płomienia. Na czuja wymacał pierwszą z brzegu beczkę i wyniósł ją na górę.
Potem przyniósł kolejną. I jeszcze kolejną, jeżeli te dwie nie spodobały się dziewczynie. I jeszcze ile chciała. Tak naprawdę czuł się wyczerpany i zupełnie przestał myśleć. Chodził jakby nażarł się jakiś grzybków. Tam, gdzie mu ktoś wskazał.
W końcu, po chwili albo po kilku godzinach - krasnolud sam nie potrafił stwierdzić - poczuł dłoń dziewczyny na swoim ramieniu. Coś do niego powiedziała, ale nie było to kolejne polecenie a on nie był przygotowany do aktywnego myślenia więc na początku nie zrozumiał.
- Urok? - powtórzył bezmyślnie po dłuższej chwili. Zachowywał się zupełnie, jakby to on padł ofiarą jakiegoś uroku.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Gdyby Mari była choć w małym ułamku człowiekiem, który jest za pan brat z polityką czy dyplomacją, to na pewno nie uciekłaby z domu, z dala od arystokratycznego pochodzenia i zobowiązań rodu. Rudowłosa była wręcz do cna przesiąknięta pragmatyzmem, którego w dyplomacji nie można odnaleźć. Iść na ustępstwa? Mówić jedno, a myśleć coś wręcz przeciwnego? Spotykać się z ludźmi, których nie znosi? Tego typu niewidzialne okowy sprawiały, że budziła się w niej złośliwa i pogardliwa bestia. Bestia, która bez wyrzutów sumienia jest w stanie pozbawić nawet mizernego, nikłego poczucia bezpieczeństwa. Dlatego z poczuciem satysfakcji usłyszała krasnoludzkie "au!". Zółtooka była zdecydowanie wyższa od karłowatego dziadka, więc zachowanie równowagi też nie stanowiło większego problemu. Gdy Bervisar szarpnął tarczę z powrotem - dziewczyna ją puściła, rzucając niedźwiedziogłowemu miażdżąco-tryumfalne spojrzenie. Nie miała żadnych wątpliwości, zaraz usłyszy głuche dudnięcie towarzyszące upadkowi ciężkiej kuli.
- A to mi niespodzianka... - mruknęła, krzyżując ręce na piersiach, jakby całkowicie zapomniała, że kilka kroków dalej stoi upiór, potrafiący w magiczny sposób tworzyć lewitujące ostrza. Popatrzyła na krasnoluda, a jej oczy zaiskrzyły złością. - Czy ktoś tu cię kurwa, z wyjątkiem szanownej gospodyni, w ogóle zaatakował? I to JEGO się boisz? - Wskazała wyprostowanym palcem na Kolindara. - Jeśli wszystkie krasnoludy są tak tępe, to dziwem jest, że jeszcze istniejecie - westchnęła i z niezadowoleniem wydęła dolną wargę.
        Przez chwilę siłowała się na spojrzenia z Bervisarem. W końcu pierwsza odwróciła spojrzenie i pomasowała sobie skronie.
- Jak widać, nie mam. Gdybym miała, to pewnie pozwoliłabym brudnobutemu cię zabić - powiedziała cicho, jakby zmęczona tą chwilą absolutnej szczerości. Pokręciła głową, jakby chciała cofnąć te słowa. Nie miała zamiaru tłumaczyć się krasnalowi, że ten sam odruch, który uratował mu rzyć, teraz sprawił, że chciała zaufać upiorowi.
        Nim zdążyła dodać coś więcej, karczma wypełniła się przemoczonymi ludźmi, a ona rzuciła się w wir pracy. Kręciła tylko głową, kiedy Bervisar przynosił jej nie te beczki, co powinien, ale tego nie komentowała. Chyba żadne z nich nie miało ochotę na rozmowy. Dopiero po kilku godzinach Mari zwróciła się do krasnoluda.
- Urok - powtórzyła po nim, wzruszając ramionami. - Coś dziwnego wisi powietrzu. Coś nie pasującego do normalnej nocy w mojej karczmie. Ale nie mam pojęcia co to może być.
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości