Równina Drivii[Okolice jeziora Doren] Karczma "Pijany alchemik"

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

[Okolice jeziora Doren] Karczma "Pijany alchemik"

Post autor: Marianne »

        Jezioro Doren wygląda pięknie o każdej porze roku. Zimą, pokrywa się dość cienką warstwą lodu i śnieżnym puchem. Nieliczne ptaki próbują poruszać się po niezamarzniętych partiach wody, a jasne słońce sprawia, że lód i śnieg skrzą się niczym diamenty z Fargoth. Wiosną życie zaczyna się budzić, cała okolica się zieleni, a powietrze wypełnia świergot ptaków, granie cykad i wycie lisów oraz wilków. Cała przyroda wyraża jednoznacznie swoją chęć do życia. Latem słońce całymi dniami odbija się w wodzie, a gorące powietrze jeszcze bardziej rozleniwia zmęczonych podróżników. Zapach ziół i spokojnego, powolnego upływu czasu jest wyczuwalny na każdym kroku. Jesienią zaś, cała okolica zmienia się w złoto-czerwoną krainę, nękaną przed dzikie deszcze i spowitą gęstą, mleczną mgłą. Każda pora roku jest wyjątkowa i na swój sposób magiczna. Wszystko istnieje tu w harmonii ze sobą, należytym porządku i ładzie... No, może prawie wszystko.

        Wokół wschodniej granicy jeziora Doren przebiegał jeden ze szlaków kupieckich, ostatnimi czasy okrzyknięty jako jedna z szybszych i bezpieczniejszych dróg pomiędzy Mirin-Vien a Demarą. Ciężko stwierdzić na ile było to prawdą, jednak słowo ma swoją siłę i ludzie faktycznie w to wierzyli. W tej właśnie części jeziora, Marianne otworzyła swoją karczmę - "Pijany alchemik". Nie była to piękna budowla, nadużyciem byłoby nawet stwierdzenie, że była przyjemna dla oka. Od tyłu otoczona wielkimi drzewami, po bokach mająca - z jednej strony - stajnię na kilka koni, z boksami wypełnionymi sianem i słomą, a także bierwionami do kominka - a z drugiej - dość spory ogródek, bardziej nawet zielnik, w którym rosły najróżniejsze rośliny. Sam budynek był wysoki na dwa piętra i zakończony spiczastym dachem. Zbudowano go z kamienia, czerwonej cegły i drewna, styl można nazwać eklektycznym, jednak w rzeczywistości budowniczym brakowało wyobraźni i zmysłu estetyki. Od początku swojego istnienia zdążył już porosnąć bluszczem i mchem, co w dużej mierze skrywa jego brzydotę. Do środka prowadziły duże, zakończone łukowato, drewniane drzwi z żeliwnymi okuciami. Na każdym piętrze były także duże okna z ciemnymi, drewnianymi okiennicami.
        Na parterze znajdowało się dość sporych wymiarów pomieszczenie, pełne dużych stołów, mniejszych stolików i całej masy krzeseł w najróżniejszym rozmieszczeniu. Niektóre stoliki byly czyste, inne zakurzone. W głębi pomieszczenia znajdował się bar, całkiem imponujący jak na standardy tego budynku. Aż błyszczał od czystości, widać, że ktoś o niego dba. Na półkach za barem widać najróżniejsze baryłki i butelki - zarówno pod względem kształtu, jak i koloru płynu. Stały tam także najprzeróżniejsze kufle, kubki, kieliszki, czarki. Po lewej stronie od wejścia był nieduży kominek, który dawał więcej światła niż ciepła, ale tworzył całkiem przyjemny klimat. Pomieszczenie było oświetlone przez kilka żyrandoli, na których płoną świece. Podłoga jest wyłożona kamieniem, podobnie jak ściany - te jednak miały drewniane wzmocnienia, które na środku karczmy stawały się także drewnianymi kolumnami, na których wisiały różne zioła. Generalnie w wielu miejscach znajdowały się pęki suchych ziół lub żywe rośliny w donicach. Na ścianach wisiało także kilka wypchanych głów upolowanych zwierząt, jednak człowiek, który je wypychał był pijany albo upośledzony, ponieważ kilka z nich wyglądało naprawdę okropnie. Parter zdecydowanie służy upiciu się i ewentualnie zjedzeniu jakiegoś marnego obiadu czy kolacji. Po prawej stronie pomieszczenia znajdowały za to kamienne schody z drewnianą poręczą, które prowadziły na pierwsze piętro. Tak znajdowały się pokoje dla gości, którzy chcieli dłużej zabawić się w tym miejscu lub przebyli długą drogę i chcieli zaznać odpoczynku. Wchodząc, trafiało się na antresolę, która rozciągała się naokoło każdej ze ścian - po środku była kwadratowa dziura, skąd można było podziwiać co działo się piętro niżej. Przy każdej ze ścian znajdowało się dwoje drzwi - łącznie osiem pokojów dla przybyszów. Każdy z nich miał w środku niewygodne łóżko z poduszką i kocem, rozklekotane biurko i krzesło, a także metalową balię i wiadro na wodę. Nie było tutaj zbytnich udogodnień, no, chyba, że ktoś dodatkowo sypnie groszem, wtedy wykombinuje się cieplejszą kołdrę, kwiaty na biurko, może nawet jakiś kociołek na węgiel, żeby było cieplej. Jeden z pokojów był jednak niedostępny dla większości gości. W końcu nazwa karczmy nie wzięła się znikąd. Kiedy ktoś potrzebował pomocy alchemika, był zabierany do właśnie tego pokoju. Kolejne schody prowadziły na drugie piętro, jednak przejście do nich zamykała drewniana klapa z całą masą kłódek i innych zabezpieczeń.
        Drugie piętro to poddasze, a zarazem pokój Marianne. W nim także nie znajdzie się specjalnych wygód. Stało tam duże, ale twarde łóżko z kilkoma kocami i poduszkami. Biurko także było dużych rozmiarów i wygląda na jedyną trwałą rzecz w pomieszczeniu. Było zawalone pergaminami i książkami oraz sprzętem alchemicznym. Dwie biblioteczki także ledwo wytrzymywały ciężar znajdujących się tam ksiąg. Chociaż dziewczyna miała coś w stylu szafy na ubrania i tak większość z nich walała się po całym pokoju. W rogu pomieszczenia znajdowała się miedziana balia, schowana za rozkładanym parawanem. W pokoju rudej stało także lustro, niewiele większe od niej samej - stało oparte o jedną ze ścian, ale pokrywała je tak duża warstwa kurzu, że ledwo można było się w nim zobaczyć. Od razu widać, że dziewczyna nie należała do pedantów.
        Ostatnimi pomieszczeniami, o których warto wspomnieć, była piwnica oraz wychodek. Do piwnicy schodziło się otwierając klapę przy barze. Było w niej ciemno, zimno i wilgotno, trzymano tam beczki z alkoholami oraz miody, mięsa, sery i niektóre warzywa i owoce. Marianne zadbała o to, by szczury, myszy i mole trzymały się z dala od tego miejsca, używając specjalnych mieszanek ziół. Wychodek znajdował się za karczmą, aby do niego trafić trzeba było obejść stajnię, którą wzniesiono na lewo od karczmy. Była to zwyczajna, drewniana wygódka z wyżłobionym serduszkiem na drzwiach i codziennie wymienianą świecą, aby nikt nie zabił się po pijaku w ciemności.

        Ruda zawiązała mocniej fartuch i zabrała się za przecieranie kufli. Miała dość szczęścia, że poznała właściciela tuż przed jego śmiercią. Nie było jej go specjalnie szkoda, w końcu był prawdziwym chamem. Nie miała jednak skrupułów, żeby podawać się za jego młodą żonę i przejąć budynek. Nie miała za bardzo gdzie się podziać, a to miejsce odżyło dzięki jej interwencji. Patrzyła na ludzi, którzy siedzieli przy stolikach i rozmawiali, śmiali się, grozili sobie... Ciepłe światło świec i kominka sprawiało, że był to niemal nierealny widok. Młoda elfka w kącie grała dla przyjaciół na mandolinie, karczma była wypełniona życiem i zapachami. Dopiero po kilku chwilach zdała sobie sprawę, że się zapatrzyła i znieruchomiała, więc ponownie wróciła do wycierania kufli i szklanek. "To miejsce jest takie brzydkie... a oni jednak się tu zjeżdżają dla mojego alkoholu. Bo na pewno nie dla jedzenia" - pomyślała z rozbawieniem, jednak chwilę potem zmarkotniała. "Szkoda, że Cruzelle tego nie widzi".
        W tym miejscu Marianne czuła się lepiej niż kiedykolwiek. Jej jedynym zmartwieniem było to, że pracowała sama, więc zawsze było dużo do zrobienia. Ale póki co cieszyła się takim życiem. Pędzenie alkoholu dawało jej dużą satysfakcję. Często też przychodzili tu ludzie, którzy byli gotowi zapłacić naprawdę dużo za pomoc alchemika, kiedy inne metody zawodziły. Ruda stała się już dość znaną osobą w okolicy, zastanawiało ją tylko jedno: czy rodzice dalej zamierzają jej szukać? Miała nadzieję, że nigdy nie wpadnie tu oddział zbrojnych, którzy mieliby zawlec ją przed ołtarz. Po głębszym namyśle stwierdziła jednak, że jej rodzice nigdy nie wpadną na to, jak udało jej się utrzymać... Córka arystokratów pędząca bimber? To przecież nonsens... A jednak to właśnie takiego życia chciała.
        Nalała sobie trochę bimbru, dodała pęczek ziół i płatków kwiatów, po czym dolała wody do pełna i wymieszała wszystko. Właściwie, nie powinna pić w pracy... ale pewnych rzeczy na trzeźwo też nie można robić. Na przykład: pracować! A już na pewno nie w karczmie, gdzie roi się od pijaków. Trzeba się dostroić do poziomu ich pijanego umysłu. A przynajmniej dziewczyna twardo używała tego jako wymówki. Tak czy inaczej, w końcu wróciła do swojego zajęcia - czyszczenia szkła.
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Oddział zbrojnych to może trochę zbyt dużo powiedziane, ale nadszedł właśnie dzień, w którym jeden zbrojny osobnik przybędzie do „Pijanego alchemika” - i nie chodziło wcale o pociesznego krasnoluda z niedźwiedzią głową przykrywającego czubek swojej własnej. Bervisar był "ofiarą" tego zbrojnego, osobą dosyć nieuprzejmie prowadzoną w stronę tego właśnie lokalu. Jeszcze zanim weszli do środa dało się słyszeć donośny głos rozdrażnionego krasnoluda:
- No przecież mówię ci brudnobuty patałachu, że od dwóch miesięcy przebywamy w tej karczmie, ja i moja wnuczka!
Dużo ciszej ale nie mniej zajadłym głosem rozbrzmiała odpowiedź.
- Ruchy, zaraz się przekonamy.
- Wam, durniom z równin, wydaje się chyba, że możecie wmówić światu, że my krasnoludy wszyscy jesteśmy tacy sami. I co? Usłyszałeś, że gdzieś w drodze do Serany, Srany czy innego grom wie czego, jakiś krasnolud sprzedał niedziałający amulet więc postanowiłeś złapać pierwszego lepszego jaki się napatoczy i od niego żądać zwrotu? Czy ja ci wyglądam na sprzedawcę amuletów, matole?
W tej właśnie dwójka wędrowców zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami a Bervisar wyszarpnął się z uścisku prowadzącego go zbrojnego.
- Nie możesz brać pierwszego lepszego krasnoluda, brudnobuty, i obwiniać go o wszystkie przewinienia dowolnego innego przedstawiciela naszej rasy.
Dało się słyszeć dwa tupnięcia po czym ponownie głos krasnoluda
- Wytrzep buty. To porządna karczma. - Drzwi zaczęły się otwierać, - Zaraz ci pokażę, jak łatwo się pomylić, jak wielu nas krasnoludów, jest na tym świecie.
Bervisar śmiało przekroczył próg karczmy, przeszedł trzy kroki i zamarł, wodząc wzrokiem po zgromadzonych. Jak na złość, okazało się, że w lokalu nie ma ani jednego krasnoluda, z którym mógłby ciągnąć swoją farsę dalej. Trochę mniej dziarskim krokiem ruszył więc w stronę baru, za którym polerowała szkła ruda dziewczyna. Być może chcąc uniknąć burd w lokalu, w którym pracuje, zechce mu jakoś pomóc… Zaraz za nim poruszał się dorosły mężczyzna w podniszczonej zbroi średniej jakości. Mężczyzna miał czarne włosy i czarne oczy, przy pasie nosił miecz. Jego spojrzenie było pełne dziwnej, nieprzyjemnej satysfakcji. Uśmiech wydawał się złośliwy. Krasnolud nawet na niego nie zerknął.
Gdy Bervisar stanął przy ladzie, uśmiechnął się do kobiety stojącej po drugiej stronie - dokładnie w taki sposób, w jaki może uśmiechać się ktoś, kto przesiedział tu połowę swojego życia.
- Witaj, Airi. - W tej chwili krasnolud odwrócił się lekko tak, że stał bokiem zarówno do kobiety w karczmie jak i mężczyzny za nim. - Zrób mi proszę tą przysługę i powiedz temu brudnobutemy kutasowi, żeby się ode mnie łaskawie odchędożył, bo przecież siedzimy tu już od dwóch miesięcy! - krasnolud podniósł głos niemal krzycząc w stronę swojego "oprawcy".
- ...dobrze? - Odwrócił się w stronę dziewczyny, a jego słowa przerodziły się w mieszankę uprzejmości i ledwo wyczuwalnej prośby.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Zgiełk rozmów mieszających się z muzyką zawsze sprawiał jej przyjemność. Podobnie jak huk młotów w kuźni, gderanie kucharek czy szum ekstraktu tuż przed wybuchem. Nie lubiła ciszy, która przypominała jej o domu. Tamto życie zostawiła za sobą, a przynajmniej chciała tak myśleć. Często jednak wracała myślami do rodziców i zastanawiała się czy w dalszym ciągu zamierzają coś robić w kierunku ściągnięcia jej z powrotem do posiadłości. Skrzywiła się lekko i zacisnęła mocniej węzeł chusty, którą miała na głowie. Długi warkocz zwisał jej na jednym ramieniu, na drugim ramieniu miała z kolei przewieszoną ścierkę do polerowania szkła.
- Może jednak czas pomyśleć nad jakąś pomocą... - mruknęła do siebie, stukając w beczułki z piwem. Były ewidentnie na wykończeniu, resztę schowała w piwnicy. Zmrużyła oczy rozważając jeszcze inne opcje ułatwienia sobie pracy. Jakaś dźwignia? Może sieć? Albo rury doprowadzające trunek do beczki? Westchnęła, popijając swoje piwo i przegryzając kawałkami jabłka. Na szczęście dziś było całkiem spokojnie, więc nie musiała się martwić kolejną burdą, kiedy będzie schodziła po zapasy.
        Klepnęła się dłońmi po policzkach i przetarła oczy, kiedy drzwi do karczmy otworzyły się powoli. Marianne zmrużyła powieki, patrząc na swoich nowych gości. Nie była może ekspertem w odczytywaniu ludzkich emocji, jednak sposób w jaki mały, gruby krasnolud spoglądał po reszcie towarzystwa, był raczej oczywisty. Rudej jednak bardziej nie podobało się, że szedł za nim człowiek w pełnej zbroi. Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego badawczo, ale nie sprawiał wrażenia jakby był nią zainteresowany. Rycerz, czy kim on tam do cholery był, skupiał swoją uwagę na krasnoludzie. Wzruszyła ramionami i znów się napiła. Klientów się w końcu nie wybiera. Ważne, żeby płacili i cieszyli się z jej trunków. Zerknęła na stan pozostałych alkoholi, które stały za barem. Było dość wcześnie, a wódka karnsteinska była na wykończeniu, podobnie jak anduriańskie piwo i turmalijskie wino. Szczególnie anduriańskie piwo szybko dziś schodziło, więc musiała się dobrze zastanowić co zrobić, żeby piwo demarskie i nanheryjskie nie zostawało tak bardzo w tyle. Zamyśliła się na tyle głęboko, że nie zauważyła jak dwóch nowych klientów podeszło do baru, a niższy z nich się do niej nie odezwał. Musiała się trochę wychylić zza lady, ponieważ widziała głównie niedźwiedzi pysk, patrzący się na nią czarnymi, martwymi oczyma. Czy to były onyksy? Zmarszczyła gniewnie brwi, patrząc to na jednego, to na drugiego. Miała ochotę palnąć się butelką w łeb. Znowu ktoś ją wciąga we własne problemy... Czemu wszyscy myślą, że zwykła dziewczyna z karczmy będzie chciała pomagać innym? W taką sytuację pchałby się tylko skończony idiota. Doskonale to wiedziała. A jednak, kiedy patrzyła na czarne, niechlujne włosy i dziwne oczy uzbrojonego mężczyzny, instynktownie wolała stanąć po - według jej opinii - mniej niebezpiecznego gościa. Westchnęła poirytowana, zerkając na moment na flaszki stojące pod ladą. Uśmiechnęła się kącikiem ust, ale chwilę potem znów gniewnie patrzyła na nowych klientów.
        Ruda ściągnęła ścierkę z ramienia i rzuciła nią prosto w twarz krasnoluda.
- A gdzieś ty się, cholera jasna, podziewał cały ten czas? Siedzimy, tak, pewnie. Ale ty się tylko opierdalasz i wypijasz mój alkohol! - warknęła, opierając dłonie na biodrach. W jej żółto-zielonych oczach płonął autentyczny gniew. W końcu pokręciła głową i zdjęła swój naszyjnik, a następnie zamknęła go na chwilę w dłoniach. Niewielki grot zaczął unosić się w powietrzu, a dziewczyna dodała: - Dobra staruchu, przydaj się wreszcie na coś i przynieść mi trzy beczki piwa. To pokaże ci gdzie one leżą.
        Westchnęła i pokręciła głową, a potem przeniosła spojrzenie na rycerza. W końcu postawiła przed nim pustą szklankę, a zrobiła to z takim hukiem, że w karczmie na chwilę zapadła cisza.
- Może jest leniem i nierobem, ale mimo wszystko jest tu ze mną - powiedziała bez zająknięcia, patrząc czarnowłosemu w oczy. Nie miała pojęcia co ten krasnal zrobił i co mu naopowiadał, więc sama też nie powinna mówić czegoś, co mogło go wydać. Zaraza. Teraz to i ją mogło cokolwiek wydać. Sięgnęła po jedną z flaszek i chwilę mocowała się z korkiem zanim go wyjęła. Obejrzała butelkę w słabym świetle świecy i uśmiechnęła się w końcu z zadowoleniem. Napełniła szklankę prawie do pełna złocistym płynem i znów zwróciła się do rycerza:
- Jeden z moich najlepszych alkoholi. Na mój koszt. Nie wiem co cię tu sprowadza, ale dzięki za oddanie tego przeklętego dziada. Ma beznadziejną orientację w terenie...
        Przechyliła delikatnie głowę, patrząc jak ewidentnie rozeźlony rycerz wypija całość trunku na jeden haust. Dolała mu następną kolejkę, marszcząc brwi w zamyśleniu. Gdzie, do cholery jasnej, wyrzucić jego ciało, żeby się za bardzo nie naprzykrzał? Policzki czarnowłosego z każdą chwilą stawały się coraz czerwieńsze, a oczy zachodziły mgłą. Ponownie mu dolała, jednak po trzecim razie przestała zwracać na niego uwagę. Już po dwóch dawkach tego trunku nawet najbardziej odporni i najwięksi mężczyźni spali jak małe dzieci. Mari dość często używała tej metody na wyjątkowo agresywnych klientów, którzy po wypiciu po prostu zasypiali w krzesłach. Ten człowiek nie był wyjątkiem. Kiedy usłyszała chrapanie, wyszła zza baru, by stanąć nad otwartą klapą do piwnicy i pochyliła się, dyndając warkoczem.
- Ty, karzeł. Na słówko, jeśli łaska - powiedziała, odsuwając się od wejścia. Skrzyżowała ręce na piersiach, mierząc krasnoluda wściekłym spojrzeniem. - A teraz czekam na wyjaśnienia. Kim ty, na wszystkie dziwki Drivii, jesteś? Co to za człowiek? I czemu do diaska musiałeś mnie w to wmieszać?! - Drgnęła jej brew. - Ten twój brudnobuty kutas śpi i nieprędko się obudzi. Nie chcę go tu widzieć, więc musisz się nim zająć. Jak to zrobisz, nie wnikam. - Wzruszyła ramionami i westchnęła. - I lepiej pomyśl jak zamierzasz mi się odwdzięczyć.
        Nie czekając na odpowiedź, wróciła za ladę, by napoić spragnionych klientów, którzy zaczęli się już tam tłoczyć. Miała nadzieję, że krasnolud przyniesie jednak te beczki, bo w innym wypadku także nafaszeruje go swoimi specjalnymi trunkami. Na wszystkich bogów... czemu ona zawsze musiała się w coś wplątać?
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Niezależnie od genezy określenia "w czepku urodzony", jego powszechnie rozumiane znaczenie idealnie pasowało do pociesznego, karzełkowatego dziada, który przybył do karczmy licząc na zbawienie.
Nie miał zbyt wielkich nadziei co do tego, że młoda ludzka dziewczyna będzie w stanie wyciągnąć go z tarapatów, a jednak - jakimś cudem - zamiast od razu zaprzeczyć bzdurom, które konsekwentnie głosił Bervisar, podjęła jego grę.
Chyba największe znaczenie miał tu fakt, że "oprawca", w pewnych kręgach zwany też "brudnobutym kutasem", w niczym nie przypominał młodego-boga-do-którego-wzdychają-niewiasty i zwyczajnie krasnolud budził większą sympatię. No, krasnolud albo jego martwy przyjaciel-niedźwiedź.
Tak czy inaczej, Marianne zamiast zdradzić fakt, że tego konkretnego krasnoluda widzi na oczy po raz pierwszy lub - co dałoby pewnie podobny efekt - potwierdzać spokojnym tonem, że owszem, był tu - wczuła się w rolę do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie opierdoliła bogu ducha winnego starca. Wydawało się niemal, że Bervisar kurczy się jeszcze odrobinę bardziej, ale to raczej nie należy do rzeczy możliwych.
- Ale... Oj... - burknął wybity z rytmu pod nosem, niemniej nie ośmielił jej się przerwać ostrzej. Tak zupełnie szczerze mówiąc, to pierwszy raz od stu lat ktoś naskoczył na niego równie intensywnie. Inne krasnoludy w ostatnim czasie owszem, nie zgadzały się z Bervisarem, ale był uznawany już raczej za podstarzałego uparciucha, niż kogoś, kogo da się naprawić krzykiem.
W zasadzie bez żadnej refleksji wziął od niej "to", które wcisnęła mu w dłonie i nie do końca wiedząc co robi ruszył gdzieś w głąb lokalu.
Nim na dobre odszedł, po karczmie poniósł się huk uderzenia szklanką o blat baru, krasnolud wzdrygnął się gwałtownie, zupełnie jakby źródłem dźwięku nie był kawałek szkła, lecz miecz przebijający jego plecy.
Ta chwila gwałtownego nasilenia dźwięków sprawiła, że krasnolud postanowił czym prędzej wydostać się z zasięgu ataku mieczem. Nawet, jeżeli ten atak miałby być rzutem.
Szybko oszacował możliwe drogi ucieczki - piwnicy albo nie zauważył, albo stwierdził, że wchodzenie do piwnicy jest jak łapanie samego siebie do klatki. Co innego do sieci tuneli pod górą - tamtędy i uciekać, i się kryć, i podróżować. Niemniej ciężko ufać tym biednym budyneczkom z równin w kwestii drogi ewakuacji. Wybrał więc inną - na górę. Przebierał krótkimi nóżkami akurat tak szybko, by to nie wyglądało na ucieczkę, ale jednocześnie nie tracąc ani chwili dłużej, niż to konieczne.
Krasnolud nie sądził, by jego "oprawca" dał się skusić nalanemu trunkowi. Widać ci równinni rycerze byli bardziej tchórzliwi niż pełni wad acz honorowi wojownicy z gór. Żaden krasnolud nie przejąłby się tym, że robienie burd w karczmie, w której jest się jedynym obcym, a osoba-która-daje-alkohol wyraźnie sobie tych burd nie życzy, może wywołać wyraźnie niezadowolenie innych pijących. No a przynajmniej nie po tak agresywnej reakcji jak dziewczyny przed chwilą… co innego, gdyby jeszcze połechtać ich krasnoludzką próżność.
W każdym razie krasnolud nie czekał by usłyszeć co rycerz odpowie na słowa "gdzieś ty się podziewał" - nie było to przecież najlepsze możliwe alibi dla każdego o choć szczątkowo bystrym umyśle.
Gdy w końcu brodacz stracił z oczu zarówno bar jak i zbrojnego przybysza, zatrzymał się wyraźnie zagubiony i rozejrzał niepewnie.
- Hm - podsumował krótko pocierając brodę. A później postanowił obejrzeć dziwny amulet, który wcisnęła mu dziewczyna. W momencie oględzin jego (krasnoluda) wygląd w równym stopniu przypominał kulę co małpę po znalezieniu ciekawy przedmiot.
Pomachał amuletem, uniósł do oczu, opuścił - przed ugryzieniem się powstrzymał choć przez moment miał taki plan - i ostatecznie stwierdził, że niezależnie od tego co z nim robił, amulet próbował wskazywać w to samo miejsce.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że wskazywało dokładnie tam, skąd tu przybył.
Chociaż, z drugiej strony... Czyżby dziewczyna dała mu coś, co miało ułatwić ucieczkę przed rycerzem? Coś, co pozwoli mu wiedzieć, gdzie znajduje się oprawca i niepostrzeżenie uciec?! Już chciał podziękować powietrzu zamiast niej (skoro dziewczyna była na dole z jego "oprawcą") i liczyć, że to wystarczy, jednak zaskakująco szybko złapał go jej głos. Nie wydawała się ani zadowolona, ani uprzejma... ta dzisiejsza młodzież totalnie nie rozumiała jak powinni zachowywać się bohaterowie.
- Eeee - popisał się elokwencją w odpowiedzi na ciąg jej pytań. Ponownie potarł brodę, tym razem próbując dojść do najlepszej możliwej odpowiedzi. - Jestem Bervisar. Kiedyś górnik, obecnie czarownik - podsumował z wyraźnym wahaniem. - Masz moją wdzięczność, hmmm... wyzwolicielko uciskanych.
Gdy usłyszał z jej ust słowa "twój brudnobuty kutas śpi" roześmiał się głośno i szczerze. Te słowa wydały mu się tak absurdalne w jej ustach, że nie potrafiłby przytoczyć kiedy słyszał coś bardziej zabawnego. Doszło nawet do tego, że z jego zmrużonych oczy pociekły łzy. Wytarł je szybko i z trudem łapiąc oddech zapytał:
- Jakim cudem... ? Jesteś niemożliwa. - Rzecz jasna nawiązywał do śpiącego mężczyzny.
Dziewczyna zaczęła iść na dół, a potem z powrotem w stronę lady a Bervisar podążył za nią - z lekką niepewnością zerkając na mężczyznę w zbroi, ale ten idiota faktycznie wyglądał, jakby odpłynął.
Krasnolud podszedł do niego od tyłu - tak, żeby ten nie mógł się zamachnąć w jego stronę mieczem i szturchnął zbrojnego.
- A niech mnie, faktycznie odpłynął. Co za dureń! - ucieszył się krasnolud obchodząc mężczyznę z innej strony szturchając i patrząc na reakcję.
- Hmmm... A! Właśnie! Co to jest? - zreflektował się, że w dłoniach ciągle trzymał jej amulet. Pomachał nim w powietrzu i stwierdził, że jednak nie wskazywał brudnobutego, lecz coś innego, gdzieś za barem.
- Co to wskazuje? - zainteresował się próbując zajrzeć ponad barem, ale ten wyraźnie był dla niego zbyt wysoki. Trochę przypominał przy tym ciekawskie dziecko. I zupełnie tak, jak ciekawskie dziecko, zdawał się nie zauważać kolejki klientów, których obsługiwała dziewczyna.
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        Jego obecnie najdawniejszy przyjaciel - zrabowany płaszcz - ugiął się w końcu pod jarzem czasu. Mówiąc prościej - rozpadł na dwoje. Kolindar dziękował niebiosom, że nie padało, gdyż musiałby wlec ten wilkołaczy łeb w ulewie, a zapach mokrego psa nie jest niczym miłym, gdy idzie się w jego towarzystwie dłużej niż dzień. Nie mając niczego lepszego do roboty zaczął się zajmować polowaniem na potwory. Grosz był z tego niezły, jedynie warunki pracy pozostawiały wiele do życzenia. Nie miał zupełnie nic do samej walki - dzięki jego umiejętnościom nie było to specjalnie trudne, gorsze było jednak dochodzenie do samego starcia. Szukanie winnych w mieście było dziecinnie proste. Wystarczyło zebrać świadków, przejść się po podejrzanych uliczkach i znać trochę na anatomii, by zidentyfikować ciało; fragmenty układanki same wchodziły na miejsce. A co miał zrobić w dziczy?
         Jak to mówią: nie masz planu? Miej przyjaciół. I choć ciężko mu było ich nazwać przyjaciółmi (każdy z nich był dosyć drogi jak na druha), jednak spotkani łowcy i elfy zdołały pokazać mu, na co zwracać uwagę. Na połamane gałęzie, dźwięki zwierząt w pobliżu, zadrapania na korze i roztrącone grzyby. Dostał nawet książkę z ilustracjami występujących w okolicy krzewów, by łatwiej szło zauważanie mu nieregularnych kształtów, sugerujących, że ktoś przez nie przechodził. Powodujące u niego bóle głowy podchody trwały długo i były ciężkie, ale przynajmniej się liczyły w ogólnym moralnym rozrachunku. A przynajmniej miał taką nadzieję.
        Pocieszając się tą myślą dalej targał w skórzanym worze łeb likantropa, którego gonił aż ze wzgórz Irmy. Skurczybyki żyły samotnie, przez co bardzo ciężko było je znaleźć, ale skoro zaczął schodzić z gór i atakować pomniejsze wioski, lord tutejszych terenów wystosował odpowiednią nagrodę za trupa. Komuś nawet udało się narysować z grubsza posturę wilka. Osiem stóp, łapy do kolan, brązowa sierść.
         Kol zatrzymał się nagle przy tej myśli. Czując mrowienie na plecach zdjął wór z grzbietu i w pośpiechu otworzył pakunek. Osiem stóp? To się zgadzało. Łapy do kolan? Nie przypatrywał się, ale struga krwi z odciętych kończyn na pewno było obfita. Problemem był ostatni punkt.
        Morda wilkołaka w jego worze miała białą sierść.
        Kolindar wziął się pod boki, rzucając spojrzenie odległym jeziorom. Jego milczenie nie trwało długo, zastąpione wściekłym kopnięciem pakunku w pobliskie krzaki.
        - Mam dość. Sami sobie polujcie na futrzaki - warknął pod nosem, z furią kopiąc kolejne kamienie na drodze.
         W tym stanie ujrzał przed sobą nieznany mu zajazd, opierający się fasadą o trakt, którym podróżował. Lekka mgła zaczęła unosić się z jeziora, przez co droga powoli zaczynała niknąć w mlecznobiałym oparze. Uznał, że nie ma sensu iść dalej, widząc przed sobą maksymalnie kilka sążni drogi, i już po chwili wpatrywał się w szyld skrzypiący nad głównym wejściem. Zamyślił się na moment po czym pchnął odrzwia do środka.
         Nikłe ciepło dotknęło jego odkrytej twarzy, gdy zanurzył się we wnętrzu zajazdu. Pomieszczenie z całą pewnością nie było opustoszałe, jako że chyba wszystkie stoliki były jeśli nie zajęte, to obkupywane przez wszelkiej maści podróżników. No, z wyjątkiem krasnoludów, nie zauważył żad... Chociaż nie, jeden się znalazł. Był w trakcie rozmowy ze stojącą za ladą dziewczyną. W sprawę był uwikłany też jakiś średniej klasy i świeżości rycerz, jednak nie uznał tego za interesujący temat i zaczął rozglądać się za jakimś sensownym miejscem.
         Zmuszony siłą wyższą musiał jednak usiąść przy barze, jako że dosłownie wszyscy odmówili mu swojego towarzystwa, obrzucając Kolindara znanym mu spojrzeniem. Jeśli wśród losowej zbieraniny awanturników nawet oni spoglądają na ciebie podejrzliwie, to wiedz, że coś się dzieje. Nie widział jednak sensu w wykłócaniu się, zajął więc dyskusyjnie najniebezpieczniejsze miejsce w karczmie - lada naprzeciwko wejścia.
         Razem z innymi przyglądał się rozwijającej się scenie, obserwując najpierw zdrowy opieprz krasnoluda, a potem szybkie i efektywne upijanie rycerza. Podniósł rękę by coś zamówić, lecz został skutecznie olany przez barmankę, która postanowiła zająć się swoim pracownikiem. Bez słowa opuścił rękę, lekko wzdychając. Zerknął przez ramię, spoglądając po lekko zniecierpliwionych twarzach potencjalnych klientów. Nie widział tu innej służby. Zastanawiało go, jak ta rudowłosa sobie z tym wszystkim radzi.
        Chwilę później upragniona rozlewaczka trunków wróciła, co spowodowało pełne radości okrzyki zwiniętych przy barze mężczyzn.
        - Nie potrzebna ci może pomoc w kuchni? - zapytał, gdy przyszła jego kolej na zamówienie. Spróbować można, wszak może mu to zapewnić nie spanie w stajni... choć raz.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        W jej głowie rozbrzmiewała gonitwa krzyczących myśli. Krasnolud przynajmniej miał w sobie tyle pokory - a może to było po prostu zaskoczenie - że nie kłócił się z Mari i przyjął jej amulet. Dziewczyna właściwie bez żadnej refleksji przyjęła za pewnik, że niski, kulisty karzełek zniknie na jakiś czas w piwnicy, ale w gruncie rzeczy przyniesie beczki z piwem. Niech się chociaż do tego przyda... Ona miała inne zmartwienie. Musiała zająć się człowiekiem, który go tu przywlókł. Miała wrażenie, że krew się w niej gotuje... normalnie wszyscy jej unikają, ale jak mają kuźwa problem to są na zawołanie! Zacisnęła mocno szczęki, zastanawiając się jak wielkim idiotą trzeba być, żeby się na to wszystko godzić bez mrugnięcia okiem. Gdyby chodziło o jakieś wywary czy ekstrakty... już dawno nie miała klienta, który potrzebował usług alchemika. Co prawda nie rozgłaszała tego jakoś specjalnie, miała obawy, że wieści rozejdą się aż za szybko i trafią do uszu tych ludzi, których absolutnie nie powinno to obchodzić.
        Widziała, że przy barze zaczyna robić się kolejka, jednak chwilowo musiała się upewnić, że niechlujny rycerz wypije przynajmniej dwie szklanki tego podłego trunku. Z doświadczenia wiedziała, że darmowy alkohol - zwłaszcza, kiedy nazywa się go najlepszym i dopiero otwiera butelkę - jest wystarczająco przekonywującym argumentem samym w sobie. Szczególnie kiedy ma złocisto-brązową barwę kojarzącą się z przednim miodem. Ruda w końcu powiodła wzrokiem po mężczyznach gromadzących się przy barze i uśmiechnęła się, maskując tym samym wściekłość. Niezbyt jej to wyszło. Gdzie do cholery jasnej był ten karzeł?!
- Wybaczcie panowie. - Puściła im oczko, ale jej pięści były mocno zaciśnięte ze złości. Jeśli uciekł z jej amuletem, to poprzysięgła sobie, że go znajdzie i zamieni jego oczy z oczami martwego niedźwiedzia na jego zakutym łbie. - Krasnolud z piwem mi się zgubił. Dajcie mi chwilę.
        Nie zwracając uwagi na pełne zawodu jęki i pytania, wyszła zza baru i podeszła do klapy w podłodze, skąd można było wejść do piwnicy. Była zamknięta. Zmarszczyła brwi i podniosła ją z cichym jękiem, ciężkie było to dziadostwo. Czyżby się tutaj zamknął? Ale jakim cudem?
- Ej, jesteś tam krasnalu? - zawołała, ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Westchnęła, zamknęła klapę i zaczęła się rozglądać. Po kilku sekundach zauważyła go na antresoli pierwszego piętra, jak wspomniany brodacz bawił się jej amuletem. Policzyła do trzech, głęboko oddychając. Może jednak powinna wybudzić tego rycerza, byleby zabrał tą pokrakę z dala od jej karczmy. Kiedy się trochę uspokoiła, szybkim krokiem wspięła się po schodach i stanęła za krasnoludem. Chyba nawet jej nie zauważył.
- Bervisar. Czarownik. - Dziewczyna potarła sobie skronie. - Jak taki z ciebie czarownik, to czemużeś do jasnej cholery sam się nie zajął tym swoim prześladowcą?! - warknęła do niego i skrzywiła się w grymasie złości. Po chwili parsknęła wymuszonym śmiechem. - Och, mam twoją wdzięczność, tak? Cudownie. Na to właśnie liczyłam. - Wywróciła oczami i pochyliła się, żeby ich twarze były mniej więcej na podobnej wysokości. - O nie, kochany Bervisarze. Swoją wdzięczność odpracujesz tutaj jako mój pomocnik.
        Krasnolud w końcu zaczął się śmiać, co całkowicie zbiło dziewczynę z tropu. Nie miała pojęcia o co mu chodzi, ale po chwili stwierdziła, że jednak lepiej w to nie wnikać. Ruda uniosła brew, ale na jej twarzy zagościł nikły uśmiech satysfakcji.
- Jakim cudem? Karzełku, też jestem swego rodzaju czarownikiem. - Pokazała zęby w uśmiechu, jednak sprawiało to raczej groźne niż przyjemne wrażenie. Marianne odwróciła się od krasnoluda i wróciła do baru. Rozlewała resztki piwa i inne alkohole, kiedy dobiegł ją głos Bervisara, a jego słowa wcale nie przypadły jej do gustu. Wychyliła się zza ladę, a jej policzki zapłonęły gniewnie.
- Lepiej powiedz mi, że żartujesz. - Jej rudy warkocz zakołysał się w powietrzu. Mari zamknęła oczy i znów wyszła zza baru, podchodząc do krasnoluda. - Mówiłam przecież, że to pokaże ci beczkę, którą masz mi przynieść. Jesteśmy kuźwa w karczmie. Alkohol płynie tu strumieniami. W tych beczkach już się kończy. Rozumiesz, co ja w ogóle do ciebie mówię? - Zmrużyła oczy, patrząc na krasnoluda niepewnie. W końcu pokręciła głową ze zmęczeniem. - Za barem jest piwnica. Przyniesiesz te beczki czy mam ci znaleźć inne zajęcie? - westchnęła, z powrotem wchodząc za ladę baru. Na święte smoki, i na co jej to było?
- Dobra, dobra, wasze uchlanie się może zaczekać, nie? - zaśmiała się w końcu, słysząc kolejne zamówienia, prośby i groźby skierowane do niej. Czyli przynajmniej tutaj wszystko w normie. Jej spojrzenie padło na młodego mężczyznę, którego niewzruszone, szare oczy dokładnie ją taksowały. Zawsze zadziwiał ją fakt, że ktoś tu przychodził i nie chciał się schlać do nieprzytomności. A ona... cóż, potrzebowała dodatkowych rąk do pracy.
- A umiesz coś ugotować? - Zmrużyła oczy i rzuciła w niego czystą ścierką. - Co potrafisz, kochaniutki? Może znajdę dla ciebie jakieś bardziej pasujące zajęcie.
        Kiedy kolejka klientów została zaspokojona, dziewczyna wyszła do nieznajomego i obejrzała go od stóp do głów, zamyślając się na kilka chwil. W końcu wyciągnęła w jego stronę rękę.
- Jestem Marianne. Możesz mówić do mnie Mari albo szefowo, jak ci wygodniej. Gdzieś tu gubi się Bervisar, krasnolud, który przez jakiś czas nie ma wyjścia i musi mi pomagać - powiedziała lekkim tonem, nagle zdając sobie sprawę z tego, że nie przedstawiła się krasnoludowi. Westchnęła ciężko, zrobi to jak będzie ku temu okazja - a nie wątpiła, że nastąpi to dość szybko. - W każdym razie, powiedz mi trochę o sobie, bo za dużo dziwnych osób ostatnio odwiedza to miejsce. - Uśmiechnęła się kącikiem ust i postawiła przed nieznajomym kufel ciemnego piwa. Drugi kufel nalała dla krasnoluda, a sobie dolała mocnego alkoholu do wody z ziołami, którą wcześniej piła.
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Gdy zapytała o to, dlaczego sam nie zajął się mężczyzną, krasnolud zamyślił się wyraźnie. Gdy już doszedł do wniosku jakiej odpowiedzi udzielić dziewczynie i zaczął otwierać usta - a było to coś o tym, że używanie magii do znęcania się nad słabszymi nie ma w sobie ani trochę honoru, jest niewłaściwe i robią tak tylko ścierwojady bez godności - ona zaczęła się śmiać (ewidentnie gardząc jego wdzięcznością!) i postanowiła (zupełnie nie zważając na jego zdanie na ten temat), że musi jej to odpracować.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że podstarzały karzeł nieco zbyt dosłownie zrozumiał słowa dziewczyny brzmiące "Ja też jestem swojego rodzaju czarownikiem", na co odpowiedział pełnym zadumy pomrukiem brzmiącym jak coś pomiędzy "aaa" i "oooo".
Gdy wrócili z Marianne do baru, krasnolud rzecz jasna ani nie widział nowego przybysza, ani nie zwracał uwagi na kolejkę złaknionych alkoholu klientów, całkowicie poświęcając swoją uwagę nieprzytomnemu rycerzowi. Nieszczęśliwie dla kobiety za barem, Bervisar zamiast myśleć co zrobić z mężczyzną tak, aby ten już nie powrócił i jej nie niepokoił, zastanawiał się jak odpłacić temu patałachowi za niewłaściwie traktowanie starszych, doświadczonych przez życie mędrców, których należałoby raczej darzyć z szacunkiem i słuchać z uwagą, a nie ciągać i popychać nie wykazując ni garści kultury.
W końcu jednak - w momencie, w którym Bervisar zainteresował się amuletem - dziewczyna ponownie zwróciła na niego uwagę. I mógłby przysiąc, że ta ruda istota obdarzała go nie mniej wściekłymi spojrzeniami od zbrojnego rycerza. Uwzięli się na biednego Bervisara, czy jak?
Jedno jednak trzeba jej przyznać, zamiast popychać go wchodząc na szczyt nieuprzejmości - jak to mieli w zwyczaju tutejsi rycerze - dziewczyna popatrzyła groźnie, ale wyszła zza baru i wyjaśniła czego właściwie od niego chce.
- No pewnie, że rozumem, ma się rozumieć - odparł dziarsko wypinając przy tym pierś, jakby zrozumienie logicznie wypowiedzianego zdania miało być osiągnięciem jego życia. - Chcesz, żebym ci przyniósł beczkę. Mogę to zrobić. Nic prostszego. Przynieść beczkę - podsumował, na wypadek, gdyby dziewczyna z jakiś nieuzasadnionych powodów postanowiła nie uwierzyć w jego deklarację o zrozumieniu.
Zaraz po tym ruszył w stronę klapy od piwnicy, o której mu powiedziała, jednocześnie majtając amuletem i patrząc na to jak działał. W pewnym momencie - upewniwszy się, że amulet faktycznie wskazuje kierunek, w którym jest piwnica - odwrócił się nawet za siebie i wyszczerzył zęby, pełen zadowolenia, wyglądając przy tym jakby nie był krasnoludem, który szedł za magicznym przedmiotem, a przynajmniej jego wynalazcą. Co więcej, przedmiot ten miałby posiadać moc zbawienia świata, a nie wskazywać beczkę z piwem.
Tak czy inaczej, po tym jak się odwrócił szczerząc nieracjonalnie, słusznie stwierdził, że chyba nikt z ludzi zgromadzonych za nim nie będzie chciał dzielić z nim chwili triumfu, burknął więc coś niezrozumiałego pod nosem po czym otworzył klapę i zszedł na dół. W piwnicy było ciemno, dziewczyna miała więc wielkie szczęście, że trafiła właśnie na Bervisara. Krasnolud setki lat spędził w kopalni walcząc z ciemnością jeszcze zanim stał się potężnym czarownikiem. Teraz natomiast - gdy zaczął swoje nowe życia jako mag, jego walka z ciemnością stała się jeszcze bardziej banalna. Wystarczyło wystawić dłoń i...
Krasnolud poparzył się wyczarowanym przez siebie płomieniem, wystraszył, zrobił kilka chaotycznych kroków w bok i uderzył ramieniem w regał.
Butelki wydały dosyć głośny, nieprzyjemny dźwięk, ale szczęśliwie dla krasnoluda nic się nie potłukło.
- Nic mi nie jest! Nic mi nie jest! - zapewnił krzykiem uprzejmych ludzi piętro wyżej, którzy z całą pewnością troszczyli się o jego bezpieczeństwo.
Miał w sobie na tyle rozwagi, że postanowił się powstrzymać przed kolejną próbą wyczarowania płomienia i zamiast tego znaleźć beczkę po ciemku - z pomocą amuletu.
Poszło mu zaskakująco dobrze, przedmiot wskazywał jedną konkretną beczkę niezależnie od tego, z której strony beczki go ustawił.
Krasnolud wziął ją więc i szybciutko pomknął na górę.
Z dołu najpierw wychyliła się beczka, później głowa niedźwiedzia a na końcu krasnolud.
Wyszczerzył się zadowolony z siebie.
- Mam! – oznajmił zadowolony z siebie na wypadek, gdyby Marianne miała jakieś wątpliwości co do jego sukcesu.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        W karczmie nie było może bardzo tłoczno, nie była to jednak godzina największego ruchu. Za dnia jej gośćmi byli głównie przejeżdżający traktem kupcy, wieczorami zaś byli nie tylko handlarze, ale w dużej mierze okoliczni mieszkańcy. Mężczyźni przychodzili, by napić się podłego i mocnego alkoholu, a kobiety, by skosztować win i miodów. Oraz, co oczywiste, by pilnować swoich ukochanych przed zrobieniem wyjątkowo durnych rzeczy, do których przede wszystkim zaliczało się rzucanie niewymownych uwag w stronie rudej. Na co dzień, Mari starała się podziwiać to jak przeróżne rasy, w tym jednym miejscu, są w stanie odłożyć swady i zniewagi na drugi plan. Do tej chwili. Bo teraz miała ochotę złapać krasnoluda za te jego warkocze i przerzucić go przez antresolę, by miał bliżej do wyjścia. Odetchnęła głębiej i przymknęła oczy. Nie... nie mogła się go tak pozbyć. Jak już wymógł na niej przysługę, to niech ją teraz spłaci, dziad czarci do rzyci niemytej.
        Przedłużająca się cisza między rudą a Bervisarem zaczęła być na tyle irytująca dla dziewczyny, że mimowolnie zaczęła tupać. Skaranie boskie z jej pieprzonym altruizmem. Na dziwne pomrukiwanie grubego krasnoluda tylko westchnęła, kręcąc głową. Zastanawiała się czy podjęła dobrą decyzję, bo istota stojąca przed nią zdawała się być, ewidentnie, niespełna rozumu. "Więcej chyba z niego i tak nie wyciągnę..." - skrzywiła się nieco i ruszyła z powrotem w stronę baru. Już zaczęła żałować swojej decyzji, ale nie mogła sobie odpuścić darmowej pomocy w karczmie. Nawet tak bezdennie irytującej.
        Kątem oka widziała poruszającą się nad kontuarem głowę niedźwiedzia. Po prostu nie była w stanie go nie zauważać. Marianne nie była przekonana czy krasnolud wziął sobie do serca fakt, że ona nie chciała gościć w swojej karczmie śpiącego rycerza i tą kwestią powinien się zająć nie kto inny, jak osoba, która sprowokowała całą niewdzięczną sytuację. A tą osobą oczywiście był ten kurdupel. Dziewczyna jednak miała duże wątpliwości, co do rozumienia i interpretowania jej słów przez krasnoluda. Swoją drogą, bardzo dawno żadnego nie widziała, ale ten... był naprawdę mały. I gruby. I dziwny. Do tego twierdzi, że jest czarownikiem? Jakoś nie mogła w to uwierzyć, ale z drugiej strony nie za bardzo potrafiła znaleźć powód, dla którego karzeł miałby kłamać. Ale czy krasnoludy w ogóle są w stanie robić cokolwiek innego niż kopanie klejnotów i zabijanie każdego, kto wejdzie im w drogę? Przygryzła wargę i ponownie potarła skronie, czując pulsujący ból głowy. Ugh, a miała taki spokojny dzień!
- A...ha - odparła na zapewnienie Bervisara odnośnie poprawnego zrozumienia jej słów. Uniosła brew i skrzyżowała ręce na piersiach. Ewidentnie w niego wątpiła. - Jesteś w stanie tym razem nie zgubić się w drodze do piwnicy? To aż kilka kroków, ale mam wątpliwości co do twojej orientacji. W terenie. - dodała, nie chcąc słuchać jego wywodów o krasnoludzkich kobietach, które wyglądem niczym nie różniły się od mężczyzn. - Postaraj się nic nie zepsuć. Nie dotykaj nic poza beczką, którą pokaże ci amulet. I na litość boską, nie waż się zapalać tam żadnych świec! - przez chwilę milczała, uważnie obserwując reakcję krasnoluda. Nie wróżyła nic dobrego. - Postaw beczkę potem przy barze. I lepiej zastanów się co zrobimy z twoim rycerzykiem, karzełku. Za kilka godzin się ocknie, a chyba nie jesteście najlepszymi przyjaciółmi, nie?
        Dziewczyna odprowadziła go niepewnym wzrokiem, w myślach dokonując szacunku ewentualnych strat. Były większe niż chciała to przed sobą przyznać. Na szczęście wszystkie świecie tam pogasiła, więc przynajmniej pożaru się nie spodziewała.
- Ech, no nic już nie poradzę... - poprawiła węzeł chusty, uznając się za pełnoprawną idiotkę, i wróciła do baru.
        Podczas rozlewania kolejnych kufli i szklanek najróżniejszego alkoholu, usłyszała dźwięk, który przyprawił ją o gęsią skórkę. Butelki... Czy ten baran je wszystkie potłukł?! Mari pobladła, a jej oczy zapłonęły gniewem. Rzuciła ścierkę na bar i już miała wychodzić zza lady, kiedy usłyszała krzyki Bervisara, który zapewniał, że nic mu nie jest.
- Jakbym to się o ciebie martwiła ty kozi wypierdku... - wycedziła, ale zatrzymała się w półkroku i przymknęła oczy. Jej węch był całkiem niezły, nie czuła ostrego zapachu alkoholu, który jeszcze nie doszedł. Czyli butelkom nic poważnego się nie stało. - Matko, ten krasnal skróci moje życie o kilka dobrych lat... - westchnęła, patrząc na wyłaniającą się powoli z piwnicy beczkę. Skinęła głową krasnoludowi, niemal na znak uznania. Faktycznie, zrozumiał jej słowa. Przyniósł beczkę. Nie spowodował ani pożaru, ani powodzi. Doprawdy, godne podziwu. Choć trzeba przyznać, że ruda niemal pozazdrościła mu łatwości, z jaką wyniósł beczkę z piwnicy.
- No dobra niziołku, a teraz lepiej mi opowiedz co chcesz zrobić z rycerzykiem. W ogóle na co ty liczyłeś, przyprowadzając mi tu jakiegoś niedojebanego zbója? - zmierzyła go spojrzeniem przymrużonych oczu. Wróciła za ladę i podsunęła mu kufel z piwem, który nalała chwilę temu. - A tak poza tym, to się nie przedstawiłam. Marianne. Właścicielka.
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

W przypadku rudowłosej właścicielki karczmy słowa "A...ha" to był chyba największy komplement, jaki krasnolud usłyszał odkąd pojawił się w lokalu. Dlatego też z aprobatą skinął głową uznając, że na razie daruje sobie wywody w jaki sposób właściwie dawać pochwały, aby osoba chwalona jeszcze bardziej poczuła się doceniona.
Nie odpowiedział na jej pytanie odnośnie zgubienia się w drodze do piwnicy - to miłe, że się troszczyła, ale to przecież zaczęło zahaczać o nadopiekuńczość!
Tak czy inaczej, gdy już kroczył w stronę klapy (co też bądź co bądź było pewnego rodzaju odpowiedzią), usłyszał jej uwagę dotyczącą jego orientacji. Rozdzieliła to - zdaniem krasnoluda - w dziwny, nienaturalny sposób, przez co ponownie jej uszu dobiegł jego głośny, szczery śmiech. Normalnie - wbrew temu co mogło się dziewczynie wydawać - krasnolud doskonale zrozumiałby o jakiej orientacji mowa i nie snułby żadnych wywodów. Teraz jednak uznał to za wyjątkowo zabawne i nie pozostawił bez odpowiedzi.
- Aj, ty zboczony, rudy pisklaku! - Pokręcił głową ze śmiechem - Tyś to chyba nie z tych w mydlonej wodzie kąpanych...
A zaraz po tym zniknął we wspomnianej wcześniej piwnicy.
Słów o świecach już nie słyszał, a szkoda, bo pewnie obruszyłby się nie na żarty. Czy jej się wydawało, że krasnoludy to są jakieś zmutowane krety? Że skoro siedzą w tych swoich kopalniach to nie potrzebują żadnego światła? Ależ ta dzisiejsza młodzież, bywała naprawdę durna w niektórych sytuacjach...
W końcu przyniósł wspomnianą beczkę, postawił koło baru tak, jak sobie życzyła i odłożył amulet na blacie.
Gdy zapytała go o rycerza, Bervisar zaczął się drapać po brodzie. Wyglądał na dość zasępionego, ale w międzyczasie podsunęła mu kufel z piwem, co bardzo szybko wywołało uśmiech na jego twarzy. Wdrapał się na stołek przy barze (i w końcu nie tylko głowa niedźwiedzia była znad baru widoczna), wyszczerzył zęby i opróżnił naczynie za jednym razem. Ewidentnie był spragniony.
- Ooo! - podsumował zadowolony odstawiając kufel na blat. - W końcu kobieta, która rozumie męskie potrzeby.
Popatrzył na rycerza, który spał obok.
- Z rycerzykiem... no ten... - Przekrzywił głowę. - Wywalić przed karczmę raczej odpada, bo znowu przylezie. - Rozejrzał się na boki upewniając, że wokół nich nie ma żadnych "podejrzanych" ludzi, bo rzecz jasna ludzie byli.
- Utopić? - zapytał konspiracyjnym szeptem, pochylając się w jej stronę. Mogło to słyszeć nie więcej niż pięć osób poza samą dziewczyną.
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        - Coś tam potrafię - przytaknął. Wnikliwe spojrzenie właścicieli nagle przypomniało mu jego własne, patrzące na niego z tafli lustra z czasów, gdy jeszcze ktoś nazywał go kapitanem. - Oprawię ci każde mięso czy rybę jakie mi dasz, łącznie z przygotowaniem i ugotowaniem bądź smażeniem. Zrobię większość dań masowych typu gulasze, placki czy jajecznice. Nie znam się na jakichś wykwintnych daniach, jednak jeśli będzie potrzeba możesz mi pokazać jak; szybko przyswajam wiedzę. Rozróżniam też piwa po kolorze, więc w krótkim czasie będę w stanie zapamiętać które są w których beczkach. A co do innych zdolności - dodał, odwracając głowę i szybko lustrując salę ludzi za nim. - Mogę ci wskazać czwórkę, która ma największy potencjał do rozpoczęcia burd, wnioskując po ilości kufli przy ich stole i pieniądzach przegranych w karty.
         Białą szmatę, którą dała mu ruda, przerzucił sobie przez ramię, w międzyczasie ściągając i chowając rękawice do płaszcza. Ludzi z każdą chwilą przybywało, co nie było dziwne; pora nocna była już na horyzoncie, naturalnym więc było, że przedstawiciele każdej inteligentnej rasy zbierali się wokół ciepłego ognia, by razem przetrwać mrok. Wszyscy byli jednak prostymi stworzeniami.
        - Niech więc będzie Mari. Nazywam się Kolindar, i obecnie jestem bezrobotny. Chwilowo zajmowałem się szeroko rozumianymi łowami, jednak pech sprawił, że więcej było przy tym strat niż zysku - przerwał, zauważywszy między deskami podłogi dziwny rozbłysk. Zastanawiał się, czy ma o tym zawiadomić Mari, ubiegł go jednak dochodzący z dołu głos krasnoluda.
        - Zabrzmi to naciąganie - kontynuował. - Ale między zakończeniem mojej poprzedniej profesji a pojawieniem się tutaj nie minęło pół dnia. Jeśli mi nie ufasz, możesz zawsze postawić mnie przy drzwiach w formie ochrony. Tym też się dobrze zajmę, ale podejrzewam, że będzie to strata, jako że towarzystwo chwilowo jest jeszcze spokojne. A wyjście z kuchni z tasakiem by opanować rozróbę nie będzie przecież problemem.
         Zamilkł w końcu, podsuwając sobie bliżej ofiarowany kufel piwa. Przysłuchiwał się w milczeniu rozmowie rudej z Bervisarem, powoli, jakby od niechcenia, sącząc trunek, czekając na odpowiedź swojej potencjalnie nowej szefowej.
        - Lepiej spalić i zakopać - rzucił w ich stronę od niechcenia, opierając brodę o dłoń. - Utopiony w końcu zgnije, a kości wypłyną na wierzch. A w lesie najwyżej jakiś zwierz go odkopie i zeżre kości.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Rudowłosa uniosła brew słysząc pierwsze trzy słowa nieznajomego. Przez chwilę nie odwracała od niego wzroku, potem jednak westchnęła ciężko i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Różowy placek zakwitł na jej jasnym czole.
- Cholera, a mogłam kupić więcej mięsa! - jęknęła do samej siebie z mocno wyczuwalnym zawodem. Ogarnęła się jednak całkiem szybko, ponownie skupiając się na ciemnowłosym. - No dobra, zacznę od tego, że moją specjalnością jest alkohol. Gotować to ja raczej nie umiem, zrobię co najwyżej ciasto czy chleb... - Zmarszczyła brwi, bo odbiegła od tematu, który chciała poruszyć. - Zatem, kochaniutki, tutaj zapominamy o wykwintności. Obnażamy prawdziwą naturę żywych istot... - zaśmiała się krótko, rozglądając po zbiorowisku pijaków i znawców trunków. - Zmierzam do tego, że raczej nie kupuję żadnych mięs, z wyjątkiem kiełbas i wędzonych tusz. Mam za to dużo warzyw i jaj. - Odwróciła spojrzenie od mężczyzny, mając wrażenie, że jednak nie przemyślała dokładnie strategii swojego biznesu. - Tak czy inaczej, jeśli ci to pasuje, polowanie w tutejszych lasach mogę zostawić w twoich rękach. Z samym gotowaniem mogę ci pomóc, ale moja kuchnia, to tak naprawdę wielki kocioł i patelnia, które mogę zawiesić w kominku i piecyki, które są wyjątkowo mobilne. W sumie może powinnam wybudować kuchnię...? - zamyśliła się, wracając za bar.
- W kwestii alkoholi: robię je ja i tylko ja. Ale jeśli faktycznie nauczysz się wszystkich moich trunków, to mi zaimponujesz. - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Kiedy mężczyzna wspomniał o inicjatorach burd, machnęła tylko ręką. - Czym byłaby karczma bez małej zadymy? - Puściła mu oczko, skupiając swoją uwagę na Bervisarze. Och, tak, na nim trzeba było skupić całkowitą uwagę w trakcie rozmowy. Marianne otworzyła szeroko oczy, kiedy ten śmiejący się dziad nazwał ją zboczonym pisklakiem. No kogo jak kogo, ale siebie o zboczenia nigdy by nie podejrzewała. Jej twarz pokryła się rumieńcem, nie była pewna czy złości czy wstydu, zacisnęła więc tylko pięści i wróciła do rozmowy z Kolindarem. Najpierw jednak wzięła kilka łyków swojego napitku.
- Myślałam, że łowy są całkiem dobrze płatnym zajęciem, jakim cudem stałeś się na nich stratny? - Zmarszczyła brwi, wycierając bar, który był mokry od porozlewanego alkoholu. - Nie, nie, na zewnątrz nie będziesz stać, przecież jest zimno, a przez mgłę i tak nic nie widać. Dzisiaj pomożesz mi przy barze... I może faktycznie zrobimy chociaż jajecznicę? - Przechyliła głowę, obserwując pijane towarzystwo. - Dobra, Kolindarze, a teraz powiedz mi jakie są twoje warunki? Póki tu jesteś, mogę oddać ci pokój do dyspozycji. Po pracy, masz darmowy alkohol i jedzenie, które sam przyrządzisz... - Wyszczerzyła się na moment. - Wykorzystuję ludzi do cna, płacę marnie, bo większość mojego bogactwa i tak idzie na składniki. Więc jeśli ci to odpowiada, to witaj w "Pijanym alchemiku"! - Rozłożyła ramiona, jakby tym prostym gestem chciała objąć cały lokal.
        Po powrocie Bervisara, dziewczyna ponownie zawiesiła swój amulet na szyi. Mari na chwilę zamarła, patrząc jak wysoki stołek chybocze się we wszystkie strony, kiedy krasnolud się na niego wspinał. Widząc tempo, z jakim karzełek pochłania jej alkohol, już czuła, że będzie na nim stratna. Mimo to napełniła kufel po raz drugi.
- Taa, alkohol, zabijanie i gwałty to chyba najczęstsze męskie potrzeby. Dobrze, że dzięki alkoholowi, unikam pozostałych dwóch. - Wzruszyła ramionami i dopiła swój kufel. Oparła się łokciami o ladę i niechętnie patrzyła na nieprzytomnego rycerzyka.
        Dziewczyna parsknęła śmiechem, słysząc konspiracyjny szept krasnoluda. Pstryknęła go palcami w nos.
- Mhm, no to alkohol i zabijanie mam potwierdzone. Gwałty nie przejdą karzełku, wierz mi. - Marianne nie uwierzyła słowom krasnoluda, kiedy mówił o zabijaniu, popatrzyła jednak spod zmarszczonych brwi na Kolindara, kiedy ten zaproponował spalenie, bo zostawia mniej śladów.
- To... To wy... - zająknęła się, patrząc to na jednego, to na drugiego. - Wy mówicie poważnie? - spytała cicho, ale wyczuć w tym można było nadchodzącą burzę. - Jakbym godziła się na zabijanie w karczmie, to bym go sama otruła! Absolutnie nie zgadzam się, żebyście kogokolwiek mi tu zabijali! Kuźwa. Mężczyźni!
        Przez chwilę gromiła ich wzrokiem, po czym jednak westchnęła przeciągle.
- Jakieś inne pomysły?
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Gdy dziewczyna napełniła jego kufel po raz drugi, krasnolud - choć mogłoby się to wydawać niemożliwe - jeszcze bardziej zmrużył i tak wąskie oczy.
Nalać kufel spragnionemu wędrowcowi to oznaka dobrego wychowania i kultury. Nalać dwa kufle to już coś niepokojącego. Bervisar powąchał płyn (mimo że przed chwilą wypił całość bez chwili zawahania) i przyjrzał mu się krytycznie. Gdy po szybkich oględzinach uznał, że nie ma w nim żadnej trucizny (a wyobrażał ją sobie jako jakąś zielonkawą, gęstą ciecz widoczną na pierwszy rzut oka) upił kilka łyków.
- Pisklaku, rzeknij mi proszę - zagadnął na chwilę zawieszając temat rycerza. - Czy "to". - Uniósł kufel. - Maniery dobre i znak wychowania, paskudny podstęp czy też może to te wsze hm... "uwodzenie", ponoć powszechne w waszych stronach?
Gdy dziewczyna pstryknęła go w nos, krasnolud - choć na co dzień świecący przykładem odwagi - wzdrygnął się zaskoczony.
- Niech to szlag! - burknął i zachwiał do tyłu. W ostatniej chwili złapał baru zanim poleciał na podłogę.
- Zabić mnie chcesz podstępem, gdy nachylam się w zaufaniu?! - obruszył się po czym zmienił zdanie i postanowił się roześmiać. - A byłaby to śmierć! Ponad cztery setki lat chodzić po świecie, by umrzeć spadając z krzesła, ha ha. Żaden z moich braci nie umarł tak idiotycznie, a wierz mi, ofermy to były jedyne w swoim rodzaju.
Spojrzał na Kolindara gdy ten zaproponował spalenie, kątem oka łowiąc jeszcze przejętą minę karczmarki. Spodobał mu się ta mina, więc skinął mężczyźnie głową.
- Masz chłopie łeb na karku. Spalić coby nie wypłynął... - rozentuzjazmował się. - Ale utopić też można! Byleby w rzece a nie jeziorze. Wtedy to choćby wypłynął, to sobie, ha ha, popływa.
Kiedy dziewczyna zgromiła ich wzrokiem krasnolud szczerzył się głupkowato i mocno trzymał kufel jakby w obawie, że za jego wesołość postanowi mu go zabrać.
- Eee? Podrzucić komuś na wóz, niech go wywiozą? - zaproponował w końcu alternatywę.
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        - Łatwo więc będzie nam się podzielić obowiązkami - przytaknął. - Nie będzie problemu z organizacją pracy i deptania sobie po piętach. Zazwyczaj nie będę potrzebował pomocy, no chyba że z wynoszeniem kolejnych porcji, ale czuję, że wtedy zorganizujesz cały zespół do tego - dodał, kciukiem wskazując krasnoluda, bujającego się na zydlu. - A jeśli coś się wydarzy, to dowiesz się o tym pierwsza.
         Uśmiechnął się z politowaniem na pół ze współczuciem, co chwilę przenosząc wzrok z jej oczu na kwitnące kolorem maliny limo na jej czole. Podejrzewał, że planowanie nie należało do jej mocnych stron, nadrabiała to jednak ambicją i energią. Nie samymi jednak chęciami Alaranię budowano, pomyślał więc, że jeśli nie chcą wizyty panów w mundurach z poborcami podatkowymi u drzwi, dobrym pomysłem będzie przyjrzenie się jej wizji dla przyszłości tego przybytku.
        - Gotowanie więc zostaw mnie, a ja ci się nie wtrącę do kufli, zgoda? - odpowiedział, gdy ponownie skupiła na nim uwagę. - I nie martw się o wypłatę, myślę, że starczy mi kawałek łóżka i jedzenie od czasu do czasu.
         Popatrzył przez chwilę na stojący przed nim niemal pełny kufel, po czym odsunął go lekko od siebie. Wolał nie narażać się na pokazanie z innej strony, która w jego przypadku autentycznie mogła puścić wszystko z dymem. Jak się okazało zrobił to idealnie na czas, gdyż chwilę później poczuł demoniczny gniew rosnący obok niego. Wyprężył się, gdy szefowa zaczęła dziko rzucać spojrzenia to na niego, to na krasnoluda, stukając nerwowo palcami o blat. Wymienił zaniepokojone spojrzenie z Bervisarem, starając się wzrokiem przekazać " Widziałem smoki mniej wkurzone od niej". Posłusznie jednak, z głową skuloną niczym okrzyczany kundel, zaczął myśleć nad innym rozwiązaniu ich " problemu". Przemknęło mu przez myśl by go katapultować - co nie było tak niewykonalne jak się mogło zdawać - jednak potrząsnął głową, odchodząc od tego pomysłu. Ale definitywnie zapisał go w pamięci.
        - To - przytaknął, nawiązując do propozycji Bervisara. - Albo wyzwę go na pojedynek, wygram i każę spadać... czy coś.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

- Oj, nie, lepiej nie! - ruda zaprzeczyła gwałtownie, widząc, jak Kolindar proponuje krasnoluda jako pomoc przy roznoszeniu jedzenia. Wizja była co najmniej przerażająca. - Jemu wolałabym oddać bardziej, ekhm, subtelne zajęcia.
        Marianne mówiąc "subtelne zajęcia" miała oczywiście na myśli rąbanie drewna, zamiatanie albo inne tego typu rzeczy, które znacznie ograniczały możliwość zniszczenia jej dobytku oraz wyrządzenia komuś przez przypadek krzywdy.
- Pisklaku? - zdziwiła się patrząc na krasnoluda. Chyba jeszcze nikt w życiu jej tak nie nazwał. Uniosła brew, zerkając na kufel. - Ani jedno, ani drugie, karzełku. Jesteśmy w karczmie. Wśród bandy pijaków. Wam też się przyda coś na rozluźnienie, prawda? - Uśmiechnęła się kącikiem ust. - Nikt z nas nie miał łatwego dnia.
        Skinęła w końcu głową do Kolindara i wyciągnęła ku niemu rękę.
- No to mamy umowę. Potem dam ci klucz do pokoju. A teraz, jeśli łaska, to nakarmmy głodnych jajecznicą. - Objęła wzrokiem podchmielony tłumek. Kiedy mężczyzna odsunął od siebie kufel, zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Rzadko kiedy w końcu ktoś gardził jej trunkami, a już szczególnie, jeśli nie musiał od razu za nie płacić. Wzruszyła ramionami i odwróciła się do oburzonego krasnoluda. Przez moment miała wrażenie, jakby patrzyła na mały czajniczek, w którym woda się gotuje, pokrywa podskakuje i z gwizdem wylatuje para. Uniosła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Och, to ty całkiem stary jesteś! - Poparzyła na niego i zaśmiała się, chyba nawet szczerze rozbawiona. - Jestem w stanie wyobrazić sobie te ofermy, wierz mi. A tak poza tym... upadek z krzesła jeszcze nikogo nie zabił. - Jeszcze raz go stuknęła, tym razem w nos martwego niedźwiedzia, który spoczywał na jego głowie.
        Mari mruknęła coś niezrozumiałego, słysząc kolejną propozycje. Właściwie sama myślała o tym od początku, ale wolała usłyszeć swoje myśli wypowiadane przez kogoś innego. Przymknęła oko, patrząc na nieprzytomnego rycerzyka. Wypił trzy szklanki, czyli powinien być nieprzytomny ponad dobę... Czy cokolwiek im to dawało? Jaką odległość do cholery jasnej przemierza dziennie karawana kupiecka?
- Ech... chyba jednak musimy go zabić - zażartowała, kręcąc głową i rozglądając się po gościach. Było kilku, których mogła prosić o przysługę. Ale takie przysługi często nie były tanie. Westchnęła, znowu zawiązała chustkę na głowie i wróciła do upijania już i tak pijanych ludzi.
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Krasnolud machał wesoło nogami siedząc na zydlu, gdy dziewczyna gwałtownie zaoponowała przed wizją Bervisara w roli pomocnika przy roznoszeniu jedzenia.
- Subtelne zajęcia? - podchwycił, jakby nie do końca przekonany co to może oznaczać. Chwilę się zastanawiał, po czym pokiwał głową (ewidentnie starając się wypaść mądrze a osiągając przeciwny efekt). - Taaa! Oto dama wrażliwa na ludzkie talenta! - pochwalił i upił kolejny łyk z postawionego przed nim kufla.
- I nie dziwota! Malutki z ciebie pisklak, ileś ty się raptem nasłuchać mogłaś? - Wzruszył ramionami. - Jeszcze się w życiu nadziwujesz, jak cię wołać będą, zapewniam.
Krasnolud nie skomentował, że przedstawił jej trzy możliwości, a odpowiedziała "Ani jedno ani drugie". W liczeniu to on był niezrównany. Przynajmniej jak długo mu palców starczało… Tak czy inaczej, miał w tej sytuacji dwa wyjścia - albo uznać, że wyeliminowała wszystkie podane przez niego warianty, albo drążyć temat za co mógłby stracić swój kufel. Kto normalny oddawał swój kufel bez powodu? Popatrzył nieufnie na Kolindara ale nie odezwał się. Jeszcze zdąży mu to wypomnieć.
- No ma się, niech to dunder, rozumieć, że całkiem stary! Czy ja ci wyglądam na gołobrodego podrostka? - Uderzył się ręką w pierś co wydało dosyć głośny dźwięk. Nie przerwał przy tym machania nogami. - Gały masz to chyba nie przeoczyłaś tego zacnego świadectwa mej mądrości! - Pokręcił głową za oczywiste uznając, że mówi o swojej brodzie. Odetchnął z czymś na kształt rezygnacji. - Te dzisiejsze pisklaki... jeśli nie wyjaśnisz wszystkiego jak dla dzieciaka, to nie wiesz co w tych łepetynach siedzi...
Krasnolud ponownie upił piwa po czym przestał machać nogami i wyszczerzył się.
- Ale nie jestem zły! Ba! Nawet cię lubię, wiewióreczko! - zawyrokował. - Pojmujesz ludzkie potrzeby, pomagasz potrzebującym, szanujesz starszych! Niechaj ktoś pomyśli choćby jedno złe słowo to jak walne w ten durny łeb, to mu się odechce strzępić ozorem! - zagroził pięścią w powietrzu po czym zreflektował się, że odkąd przywlekł się do karczmy miał do pleców przyczepioną tarczę, co było raczej średnio wygodne. Postanowił ją odczepić - i choć wydawało się to niemożliwe - nie spadł przy tym z krzesła. Oparł ją o krzesło i wrócił do majtania nogami.
- Tak w zasadzie, matka mi kiedyś opowiadała, jak stryjek mojego wujka umarł po tym jak spadł z krzesła - przypomniał sobie krasnolud i posmutniał wyraźnie. Można to było poznać po zasępionej minie oraz fakcie, że znów zaprzestał ruszania nogami.
- Co prawda upadł nie bez pomocy, kantował w karty - ciągnął dalej. - A wspomniane krzesło potem rozwalono na jego plecach, ale to właśnie od upadku rozwalił łeb. - Zamilkł na chwilę. - Ech, czyli „zajęte”. Niech to szlag. Nie mogę tak umrzeć - podsumował w końcu zdradzając się ze źródłem jego utraty nastroju, a jego buty raz jeszcze zaczęły się bujać.
Wielka szkoda, że Kolindar nie postanowił podzielić się wizją katapulty z Bervisarem. To było coś, co krasnolud doceniłby jeszcze bardziej niż perspektywa palenia zwłok. To było coś, czemu mógłby oddać swoje serce, i iść rąbać drewno oddając się najszczęśliwszej pracy w swoim życiu. Budować katapultę! Jeszcze nigdy nie budował katapulty… Tak czy inaczej, to było coś, o czym nikt mu nie powiedział.
Ach, katapulta. Karczma z katapultą na dachu. To byłby widok!
Zamiast tego mężczyzna zaproponował pojedynek, na co - co prawda nie tak bardzo jak by to było w przypadku katapulty, ale jednak - krasnolud ucieszył się.
- Pojedynek. Ooo! A może by tak otworzyć arenę, co, Ari? - zaproponował albo pomijając literę M w imieniu dziewczyny, albo mówiąc ją tak cicho, że utonęła w brzmieniu tego słowa. - Słyszałem, że na takich walkach można zarobić! No i chłopiska rozładują trochę stresu, co myślisz? Ty przecież rozumna babka, wiesz czego innym trzeba! A i burdy będą mogli rozwiązać bez szkody dla zacnego lokalu i popatrzeć sobie będzie można, co? No i rycerzyk, jakby ktoś nie pamiętał kutas nie z tej ziemi, w łeb dostanie na co ze wszech miar zasłużył, i problem się rozwiąże! - podekscytował się krasnolud.
- No bo chyba wierzysz naszemu przyjacielowi, że sobie z rycerzykiem poradzi, prawda? – z głosu krasnoluda wynikało, że zaprzeczenie takiemu twierdzeniu uważał za szalenie nieuprzejme - Ja wierzę, nawet po tym jak ten biedny głuptak wzgardził twoim podarkiem! - wspomniał unosząc swój pusty kufel w stronę jego pełnego.
- A właśnie, będziesz to pił, czy może mógłbym..? - zapytał Kolindara
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        Arena.
        Kolindar zamyślił się. Na wzmiankę o arenie stanęły mu przed oczami dwie figury - ogromny, czarnoskóry wojownik i kulący się za nim mizerny staruszek. Mizerny tylko z wyglądu, jako że jego gadzi język mimo wieku nie utracił swych trujących właściwości. Fala odrazy przelała się przez jego głowę, jednak spojrzawszy na swoją nową pracodawczynię, to jak radośnie, beztrosko i bez cienia urazy przerzuca się coraz wymyślniejszymi zaczepkami z krasnoludem, uznał, że może pod jej skrzydłami taki interes byłby nie tylko dochodowy, ale może i nie zepsuty podskórnie, jak większość znanych mu centrów walk.
        - Tak. Najwyraźniej tak - odpowiedział, wstając i ściskając wyciągniętą w jego stronę dłoń. Obrócił głowę, napotykając pytające spojrzenie Bervisara, po czym bez słowa przesunął swój kufel po blacie w zasięg jego rąk. Odsunął swój taboret by móc wyjść, po czym skierował się za ladę, chcąc dostać się wreszcie do mitycznej kuchni Marianne. Zatrzymał się na chwilę przy samym barze, zdejmując i kładąc swój płaszcz na jedną z leżących na ziemi skrzynek.
        - Powinienem go pokonać. A jeśli nie... - Zerknął przez ramię, uśmiechając się chytrze. - To go katapultujemy z dachu gospody.
         Rozeznanie się w tej tak zwanej kuchni nie zajęło mu długo czasu, jako że - jak uświadomiła go Mari - za dużo przyrządów tu nie było. Ale i on nie miał za zadanie gotować nic wymyślnego, więc czym prędzej zabrał się do pracy, wiążąc włosy rzemykiem w wysoki kucyk.
        Pierwsze co mu było trzeba, to jajka. Znalazł je w spiżarni, ostrożnie przetrzymywane w drewnianych, lekkich skrzynkach, wypchanych słomą i piórami. Zniósł wszystkie jakie znalazł, w międzyczasie przenosząc szczypcami żar z piecyka pod kominek, rozpalając trwały ogień. Powiesił patelnię na żeliwnych łańcuchach. Nie tracił czasu czekając na nagrzanie się metalu; zaczął szukać kolejnych składników. Kiełbasy znalazł znowu w spiżarce, popowieszane pod sufitem na drewnianych kijach; zapewne po to, by potrafiące wejść wszędzie koty i myszy miał utrudnione zadanie. Dla pewności zabrał ze sobą kilkanaście, chcąc na bieżąco dorzucać je do jajek.
        Mając już główne składniki zaczął zastanawiać się nad dodatkami. Pierwsze, czyli grzyby, leżały w koszyku zaraz obok stołu, na którym rozłożył jajka i kiełbasy. Szczypioru, kruszonej papryki i innych ziół na szczęście nie musiał szukać, jako że wszystko znalazł na parapecie. Zerknął, czy nie śledzą go czyjekolwiek oczy, po czym używając magii przyzwał sobie nóż do ręki. Błyskające niebieskawą stalą ostrze pokryte było rosą, jakby dopiero co zostało wyciągnięte z wody, jednak nie zwrócił na to uwagi. Szybkimi, zdecydowanymi ruchami zaczął szatkować wszystko. Gdy miał większość rzeczy gotowych, rozbił jajka i jedno po drugim zaczął wlewać je na patelnię, uzupełniając wcześnie pociętymi ziołami i mięsem.
         Niedługo później z kuchni zaczął wydobywać się zapach smażonych jajek. Kol zza regału wyciągnął szeroką, drewnianą deskę, która wydała mu się odpowiednia do szybkiego rozprowadzenia jajecznicy po sali. Wychynął z kuchni, chcąc powiadomić Mari, że wszystko jest gotowe, wtem jednak jego uszu dobiegł kobiecy głos.
        - Potrzebuję dolewki.
         Kolindar otaksował wzrokiem opierającą się o blat kobietę, wpatrującą się w niego zielonym oczkiem z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt że... Była jakby bardziej kolorowa od reszty świata wokół niego.
        - Niestety, mam chwilowo zakaz dotykania beczek - odpowiedział, kciukiem wskazując na niedaleko znajdującą się Marianne. - Musisz poczekać na szefową.
        - Ach... Szkoda - mruknęła nieznajoma, po czym puściła mu oczko. - To do innego razu.
        Mrugnął kilka razy. Jasnowłosa zniknęła. Napotkał za to zmarszczone spojrzenie mężczyzny siedzącego przy barze.
        - Z kim pan gadał? - burknął.
        - Stała tu przed chwilą. Dosłownie obok ciebie. Nie widziałeś jej? - zapytał Kolindar, rozglądając się po sali. Nie było możliwe, by ulotniła się tak szybko. Zastanowił się, czy w piwie szefowej na pewno nic nie było.
        - Nikogo tu nie było. Coś ci się musiało przewidzieć - odparł mu wąsacz, pociągając z prawie pustego kufla. Kolindar potrząsnął głową, jakby odpychając od siebie myśli, po czym zebrał się w sobie i gwizdnął w stronę rudej, wskazując kciukiem na kuchnię.
        - Gotowe, ale przyda mi się druga para rąk do rozniesienia tego - oznajmił.
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości