Równina Drivii[Wzgórza] Dwa bardzo dziwne smoki oraz kot

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Thenduran »

Sytuacja była bardzo napięta. Oczywiste było, że gdyby nie kotka, obie strony konfliktu ponownie by się na siebie rzuciły. Impas spowodował, że smok się nieco uspokoił, jednak daleko mu było od odpuszczenia sobie tej konfrontacji. Można powiedzieć, że jak na razie zaakceptował to, że kwestia nie musi zostać rozwiązana... w tym momencie. Dla smoka obecność innego przedstawiciela tego samego gatunku mocno uderzała w dziką stronę, nie pozwalającą by inny przedstawiciel tego samego gatunku, a przede wszystkim tej samej płci znajdował się na "jego" terenie. A że ten smok był dziki...
Niemniej w obecnej sytuacji kotka skutecznie zdołała go powstrzymać. Trzeba było przyznać, że była bardzo odważna lub bardzo głupia igrając ze smokiem w takich okolicznościach. Co więcej nie tylko stała pomiędzy nim a hydro-smokiem. Postanowiła wręcz podejść do niego i zaczęła do niego mówić.
To co do niego mówiła było dla niego niezrozumiałe jako słowa, jednak zdołał pojąc ich znaczenie. Jak? No cóż mówiła po "zwierzęcemu", języku znanym bardziej dzikim mieszkańcom tych krain. Ale chyba najważniejsze było pokrewieństwo tego języka z językiem smoczym. To właśnie podobieństwo dobiło się do umysłu Thendurana, który na nowo spojrzał się na Kanę, bardzo zainteresowany. Nie znał jej, ta jednak w bardzo niezręczny sposób zdołała poruszyć coś bardzo głęboko zagrzebanego w jego pamięci. Smok przekrzywił głowę zaciekawiony i znowu opuścił łeb na jej poziom by móc się jej przyjrzeć, tym razem nie zamierzając ryczeć. Nie mogąc jednak dostrzec niczego co by zwróciło jego uwagę, oddalił swój łeb i spojrzał się na swojego przeciwnika... który okazał się zniknąć. Gad już miał się wściec, że pozwolił mu uciec, gdy nagle jego uwagę przykuła kompletnie nowa postać. Pojawiła się tu praktycznie znikąd - nie zauważył by się zbliżała. Jej pojawienie się było dla niego bardzo, ale to bardzo podejrzane.
Cichy, gardłowy warkot wydobył się z jego paszczy gdy śledził tego nowo przybyłego człowieka parą swoich ślepi. Wtem on też zaczął do niego mówić w znajomym języku. Thenduran był bardzo zaskoczony. Parsknął i potrząsnął łbem. Nie do końca wiedząc co miał teraz zrobić, spojrzał się na Kanę. Z tego co zrozumiał, miał nie atakować. To już zdążył zrozumieć z wcześniejszych jej gestów. To samo mniej więcej przekazał mu ten dziwny człowiek. No dobrze, może się na to zgodzić. Zwłaszcza że nie ma już kogo atakować. Jeżeli już, to zjadłby tego człowieka, ale jakoś w tym momencie nie był głodny.
Działania Kany i Morena odniosły skutek. Groźna bestia się uspokoiła i siedziała na ziemi patrząc się na tą dziwną dwójkę stojącą przed nim. W zasadzie nie za bardzo miał tutaj cokolwiek do roboty...
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Trudno było opisać jak kicia zadowolona była z faktu, że zdziczały smok zdołał zrozumieć to co chciała mu przekazać, a co więcej - stosował się do tego! Normalnie zaczęłaby tańczyć i krzyczeć wszystkim naokoło jakim to jest geniuszem i wielką szczęściarą, ale w tej chwili było to niewykonalne. Nie mogła wykonywać gwałtownych ruchów, a i bała się zapeszyć zbyt entuzjastycznym podejściem. Nie mówiąc już o tym, że nie miał tutaj kto słuchać o jej szalonych poczynaniach. Szkoda... prawdziwa przygoda staje się dobrą historią dopiero gdy komuś się ją opowiada - jeśli Kana zostanie wyeliminowana przed tym wydarzeniem, cała ta akcja ze smokami pójdzie na marne. I już nikt nigdy nie postawi jej wypieczonego indyka za jej kocią wspaniałość i podzielenie się z nim swoimi coraz bogatszymi doświadczeniami.
Nie! To nie mogło się tak skończyć!
Z drugiej jednak strony chyba miała jeszcze jakieś szanse - z uciekającej w popłochu ofiary stała się w końcu... kotem stojącym przed smokiem. To było coś! Sama nie wiedziała czy ma rozpierać ją duma i samozadowolenie czy dyktowana instynktem ostrożność. Przemknęło jej nawet przez myśl, że teraz być może dałaby radę się wycofać. Grzecznie i powoli odejść, a potem czmychnąć w stronę gdzie czekały na nią jej kochane pegazy. Do wieczora spokojnie by tam doszła. Niestety to bezpieczne i rozsądne rozwiązanie pojawiło się w jej umyśle na chwilę tak krótką, że trudno było je dostrzec, a potem zniknęło przygniecione marzeniami o pieczonym indyku i pieśniach śpiewanych po barach na jej cześć przez nie mających grosza przy duszy włóczykijów.
- Hę? - wyrwało jej się z gardła, kiedy obok niej pojawiła się jakaś dziwna ludzka postać w czerwonych szatach. O mało nie odskoczyła kiedy wyczuła jego obecność. Mężczyzna zmaterializował się nagle i bez żadnego ostrzeżenia i jeszcze zaczął do niej mówić. I gdyby tego nie zrobił najpewniej poleciałaby schować się za pomarańczowego smoka, tak ten facet wydawał jej się podejrzany. Nikogo takiego tu wcześniej nie było, głowę by dała! Rozumiała znikające i pojawiające się smoki, ale ludzi? To było za wiele. Szczęście, że ten akurat gość postanowił odwrócić jej uwagę od siebie samego uderzającymi w jej dumę uwagami, których znaczenia nie umiała pojąć.
- Nie ucz kota jak miauczeć, co? - syknęła zirytowana, momentalnie zapominając o tym, że miała w planie przed mężczyzną uciekać. Mimo wszystko był jednak chyba po jej stronie... albo przynajmniej nie po jakiejś wrogiej. Czysto po jej stronie nie bywał raczej nikt.
Co zaś do jego uwagi to nie wiedziała co on miał na myśli. Przecież wiedziała co mówi! Dobra, nie wszystkie zwierzęta rozumiały ją z taką samą łatwością, ale z jej akcentem wszystko było w porządku. Zresztą, co o mowie zwierząt mógł wiedzieć jakiś czerwony knypek!? To był jej naturalny język i aż trudno było jej uwierzyć, że jakiś podstarzały laluś odważył się jej czepiać. Gdyby nie obecna sytuacja i to, że był zwyczajnie dziwny chętnie wdałaby się w nim w bezproduktywną dyskusję na pięści, ale nawet jej brak rozsądku i porywczość miały swoje granice. Napuszyła się tylko jeszcze trochę, nadal obruszona słuchając teraz z kolei zupełnie nieznanej jej mowy, która uchodziła z ust irytującego człowieka. Wbrew pozorom życzyła mu szczęścia i miała nadzieję, że to co robi przyniesie dobre efekty - w końcu nie było co się obrażać o takie... drobnostki... jak język... stojąc przed wielkim, dopiero co uspokojonym gadem.
Nie, jednak jej duma ucierpiała. Przywali temu lalusiowi. Tyle, że później.

Zanim jednak zdążyła się na nowo nakręcić pomarańczowołuski spojrzał na nią, chyba nieco zdezorientowany. W odpowiedzi wykonała odruchowo całym swoim ciałem gest niezdecydowania. Potrzebowała chwilki aby się czegoś dowiedzieć.
- Coś ty mu powiedział? - spytała szeptem stojącego obok mężczyzny, chociaż tonem nie za bardzo wskazującym na to, że naprawdę oczekuje odpowiedzi. Już chyba wyleciało jej z głowy, że miała być obrażona. Nadal jednak mu nie ufała - można by powiedzieć, że była spłoszona jego obecnością i reagowała na nią w tej chwili silniej niż sam smok, a im dłużej o tym myślała tym było gorzej. Już chyba wolała tego dwugłowego łuskowca. Wtedy przynajmniej wiedziała z czym ma do czynienia, a to... to był dziwny człowiek, który wziął się znikąd i znał dziwne języki! Nie podobał jej się, zdecydowanie.
- Zresztą nie ważne... - Wycofała się z pytania wyraźnie się od nieznajomego odsuwając. Nie miała pojęcia, że jest to tylko kolejne złudzenie, za którym stoi gad, którego towarzystwo ponoć w tym momencie ,,wolała". Choć jej czułe zmysły wyłapywały pewne nieścisłości. Nie wszystkie, bo iluzja była sztuką niemal samą w sobie i była niezwykle dokładna - ale kotka też nie była przeciętnym odbiorcą, a węch, wzrok, słuch i dotyk rekompensowały jej w dużej mierze brak fizycznej siły oraz umiejętności magicznych. Oczywiście ze zmysłem magicznym byłoby jej dużo łatwiej - szybciej i dokładniej zorientowała by się w sytuacji, ale i bez niego musiała sobie jakoś radzić. Nazywała to ,,intuicją" i właśnie ona mówiła jej, że z tym człowiekiem coś jest nie tak.
Smok, który stał obok chyba łatwo mógłby się zorientować, że teraz to ona kieruje się instynktami, choć chyba nie wszystkimi, skoro postanowiła się za nim schować. Tak, nadal wolała smoka niż tego człowieka.
- Ej, fioletowy... jak ty tam byłeś... Morag? Gaav?... weź się pokaż! - krzyknęła stłumionym głosem. - Zabierz tego podejrzanego typka jeśli możesz. Jest dziwny!

Biedna, gdyby tylko wiedziała czym odznacza się magia iluzji i jak jest powiązania z dwugłowym pewnie spaliłaby się ze wstydu lub wściekłości za to, że wygadywała takie naiwne głupoty. Teraz jednak była przekonana, że jej osąd był jak najbardziej słuszny.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

- Moren? - wypowiedział powoli Gvarg, kiedy tylko zobaczył jak powietrze dookoła nich znów gęstnieje. Było tylko jedno wytłumaczenie dla czegoś takiego, musiała to być sprawka jego brata, który znowu coś kombinował ponownie okrywając ich iluzją. Nie znosił, kiedy robił coś takiego i na dodatek nawet nie próbował wyjaśnić mu co robił. - Moren! - syknął głośniej, widząc że nie zwrócił na niego uwagi. Gvarg dla pewności uderzył go w szyję jednym ze swoich rogów, na wypadek gdyby próbował go zignorować. - Co ty sssnowu odssstawiasz?!
- Ja? O co ci tym razem chodzi? - mruknął Moren w odpowiedzi, nawet na niego nie spoglądając. Gvarg doskonale widział, jak jego brat skupiony na tych swoich durnych iluzjach całkowicie próbuje go zbywać, nie pozwalając na przejęcie inicjatywy. Natomiast on też chciał coś zrobić, też się czymś zająć, zamiast siedzieć na zadzie i tylko się gapić. Gvarg, już i tak wcześniej zdenerwowany na Morena, teraz już prawie kipiał ze złości. Przecież był tak samo ważny jak i on, dlaczego więc miał się go słuchać? To przecież nie tak powinno wyglądać! Gvarg ani trochę nie zamierzał tego tak pozostawić. Niech Moren wie, że jego też powinien pytać się o zdanie! Jeszcze by się przyzwyczaił, idiota jeden!
Gvarg postanowił nie czekać już ani chwili dłużej. Nie mógł już dłużej znieść jego zachowania. Z głośnym sykiem napiął mięśnie swojej szyi, po czym rzucił się na Morena. Rozwarł szeroko paszczę, licząc na to, iż zdoła go potężnie ugryźć. Teraz Gvarg nie przejmował się niczym innym, liczyło się tylko to, aby ukarać brata za jego arogancję.

Moren nie bardzo był przygotowany na to, co go spotkało. Zbyt wiele uwagi starał się poświęcić iluzji, żeby dokładnie wszystko odzwierciedlić. Nie robił tego jednak celowo, a z przyzwyczajenia. Nie potrafił znieść, kiedy jego sztuka nie wyglądała dokładnie tak jak by sobie tego życzył. Uważał się bowiem za artystę, którego pędzlem była magia, a płótnem otaczający go świat. Natomiast każdy prawdziwy artysta jest perfekcjonistą, a z Morenem wcale nie wyglądało to inaczej. To właśnie dlatego z tak małą uwagą odpowiedział na pytanie brata. Właściwie to nawet miał wrażenie, że Gvarg mówił sam do siebie. Odmruknął mu tylko sam już nie wiedział co, nie odrywając się ani na chwilę od swojej sztuki.
Nie znaczyło to jednak, że Moren był zupełnie głuchy. Kiedy tuż obok niego rozległ się niebezpiecznie groźny syk, domyślił się, że coś jest nie tak. Niemal natychmiast szybko przekręcił łapę, kreując obraz iluzji na parę chwil w przyszłość, rozkazując obrazowi ukazać nagły atak bólu brzucha. Ledwie chwilę później odwrócił łeb, chcąc przekonać się co rozeźliło brata. Jednocześnie instynktownie wyczuł, że coś mu zagraża. Zanim jednak zdążył się przekonać co to było, prawą stronę jego szyi opanował palący ból, który piekł gorzej nawet niż ogień. Moren zasyczał głośno, a następnie spróbował przenieść ciężar ciała na stronę Gvarga aby zrzucić z siebie oponenta, lecz nie zdołał tego osiągnąć. Zorientował się już, że to jego brat go zaatakował, gdyż inaczej nie miałby tego problemu. Próbował użyć przedniej łapy, aby się od niego oddzielić, lecz drugi smok wgryzł się bardzo mocno, zdoławszy nawet przebić się przez część łusek, docierając aż do mięśni. Gvarg zdołał wykorzystać fakt, że brat nie stał twardo na ziemi i nie minęła nawet chwila, a Moren utracił równowagę, przewracając się na bok i desperacko starając się oddzielić od Gvarga, jednocześnie próbując nie uszkodzić przygniecionego skrzydła. Syknął, starając się brzmieć groźnie, lecz przeciwko jego bratu ta akcja nie odniosła żadnego skutku.
- I kto terasss jessst górą, co? - zasyczał Gvarg nad jego uchem, nareszcie odrywając mu się od szyi. Moren czuł krew, która zaczęła w tym momencie wylewać się z ran, barwiąc mnóstwo jego łusek na szkarłatny kolor, jednak nie śmiał próbować jej tamować. Zresztą rany takie jak ta potrafiły się zagoić w mniej więcej godzinę, więc nie obawiał się zbytnio. Problemem byłoby jednak to, gdyby tymczasowo osiągnięty impas pomiędzy trzema stronami nagle został zerwany. Moren nie byłby w stanie walczyć z tamtym smokiem, przynajmniej nie w tym momencie, wątpił również by Gvarg potrafił. Poza tym musieli wciąż czekać, aż kości w złamanych kończynach poprawnie im się zrosną, nie mogli pozwolić sobie na starcia. Gvargowi najwyraźniej po prostu odbiło.
Moren prychnął tylko w odpowiedzi, za bardzo zirytowany całą tą sytuacją, oraz zbyt wkurzony na Gvarga, by sformułować przynajmniej w miarę kulturalną wypowiedź. Nie odpowiedział mu więc zupełnie w żaden sposób, starając się przynajmniej utrzymać w tej sytuacji i nie pozwolić mu na uzyskanie jeszcze większej przewagi.
Nagle Moren przypomniał sobie o iluzji. Najprawdopodobniej magiczna projekcja jeszcze się nie zatrzymała. Smok wydobył swoją łapę spod reszty ciała, a następnie zaczął inkantować dalszy ciąg zaklęcia. Nie chciał pozwolić, żeby ktokolwiek poza Gvargiem zorientował się czym w rzeczywistości jest tamten człowiek. Kiedy po chwili zobaczył efekt swojego działania, wiedział już, że udało mu się chyba idealnie wpasować dalszy ciąg zaklęcia, przez co istniała spora szansa, że nikt się w tym nie zorientował. Widział dokładnie jak szlachcic, lekko zataczając się i wciąż trzymając za brzuch, powoli prostuje się do naturalnej pozycji. Przynajmniej tam było w porządku.

- Co ty kombinujesssz? Gadaj! - wysyczał głośno Gvarg, zauważając jak jego przygnieciony brat wyciąga łapę, a następnie rzuca jakieś zaklęcie. Nawet on czuł niewielki upływ energii magicznej, który wyciągnął Moren. Nie wiedział dokładnie co to było, gdyż nie zauważył dookoła siebie żadnej zmiany, lecz mógł być pewien, że to iluzja. Jego przemądrzały brat nigdy nie zdołał zrobić nic innego, a on doskonale wiedział, że nie mógł przed nim niczego ukryć. Widział, że Moren się go bał, gdyż był silniejszy od niego i gdyby tylko chciał, zawsze mógłby pokonać brata, tak jak to zrobił teraz. Najgorsze jednak było to, że Moren wciąż coś knuł, wciąż robił coś, o czym on nic nie wiedział. Niech mu w końcu powie!
- Mów! - pogonił z wściekłością Gvarg, kiedy nie doczekał się odpowiedzi.
- Nic! Nic takiego... Po prostu iluzja... - wysapał w końcu przygnieciony przez niego Moren, nie mówiąc mu w zasadzie niczego i jeszcze bardziej go denerwując. Gvarg warknął groźnie, czym pogonił brata do dalszego mówienia. - Tam, widzisz? Ten mężczyzna w czerwieni. To jego stworzyłem, żeby rozmawiać... Nie mogę dopuścić do walki, jeszcze nie teraz...
- A to? Dookoła nasss? Po co? - zaczął pytać Gvarg, nieporadnie wskazując na otaczającą ich barierę.
- To? Emm... Nie mogłem im pokazać, że walczymy między sobą - oświadczył Moren, lekko odkasłując. - Nie mogłem pokazać, że jesteśmy słabsi niż im się wydaje...
- Sssłabsssi? My? - zagrzmiał Gvarg zirytowany. Nie mógł pojąć, dlaczego Moren tak mówił. To przecież się nie zgadzało. On sam jeszcze nigdy nie przegrał żadnej walki z jednym osobnikiem, czymkolwiek by to nie było, z jego bratem włącznie. Gvarg zupełnie nie przypuszczał, że mogliby tę walkę tutaj przegrać. Tak naprawdę dla niego, to co teraz nastąpiło, było przerwą na wylizanie ran, by zaraz znowu wpaść w bitewny szał.
- Razem? Nie. Ale osobno to już na pewno. Tamten smok jest większy i silniejszy od nas, więc nie dasz mu rady sam, tak samo jak i ja. Dlatego nie mogę tego pokazać. Ale jak tylko mnie wypuścisz to zdejmę tę iluzję... - wysapał Moren, z trudem starając się normalnie oddychać.
Jakby się nad tym zastanowić, to jego brat mógłby mieć rację. Gdyby tamten dostrzegł, jak bardzo są ranni, to na pewno mimo całego tego durnego pokojowego zachowania rzuciłby się na nich z kłami i pazurami. Gvarg co prawda chciał walczyć i to już teraz... ale właściwie też wolał mieć przewagę nad przeciwnikiem. Moren nie był aż taki głupi... no, chyba nie. Powoli podniósł swoją stronę, pozwalając bratu również się pozbierać. Rzeczywiście chyba było lepiej poczekać i zregenerować siły. Można jeszcze byłoby coś zjeść... Niestety w pobliżu nie było zupełnie nic co mogłoby się nadawać do tego celu, nie licząc białej kotki. Gvarg mruknął niezadowolony, po czym położył łeb na trawie. No cóż, trzeba będzie z tym zaczekać. Na pewno nie mógł pozwolić, by ominęła ich dalsza walka z pomarańczowołuskim. To była jedyna od dawna okazja, by pokazać swoje zdolności, a on nie wybaczyłby sobie by ją przeoczyć.

Iluzja pokrywająca obu braci powoli rozmyła się, a następnie zanikła zupełnie, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Morengvarg znowu byli doskonale widoczni, z tym że z żadnej odległości nie było widać, co przed chwilą tam zaszło. Rana, która powstała na szyi Morena, była kompletnie zakryta łuskami, jednakże pozostałe rany, które zadał im brązowy smok, wciąż były widoczne. Iluzjonista dobrze wiedział co robi i zdawał sobie sprawę że ukrycie pozostałych ran mogłoby wzbudzić podejrzenia, a tych właśnie wolałby uniknąć.
Dopiero wtedy zdołał ponownie skupić się na sytuacji przed nimi. Iluzja dalej tam stała, wyglądając wręcz idealnie jak na podstarzałego szlachcica z bólami brzucha. Nie bardzo mógł powiedzieć, że był to dobry start, gdyż niewątpliwie zaliczał się on do tych gorszych. Iluzja przez dłuższy czas nie reagowała na żadne bodźce i choć co prawda nikt jej nie dotykał, to teraz stała się zdecydowanie mniej wiarygodna. Teraz dużo trudniej będzie przekonać tamtą dwójkę co do jej prawdziwości. Chociaż z drugiej strony... czy istniała w ogóle taka potrzeba? Moren wsłuchał się uważnie, starając się dosłyszeć najmniejsze i najcichsze słowa. Lekko przymrużył ślepia, żeby lepiej zorientować się w sytuacji sądząc po reakcjach smoka i kotołaczki. I rzeczywiście, przypuszczenia go nie pomyliły. Co prawda sądząc z mowy ciała smoka, ten akurat nie zauważył niczego szczególnego, lecz Kana wyraźnie coś podejrzewała. Zapasy z Gvargiem rzeczywiście sprawiły, że iluzja zdała się być odrobinę nienaturalna, w każdym razie na tyle, aby wywołać podejrzenia. Moren mruknął coś do siebie, co najmniej niezadowolony. Wolałby jednak by iluzja pozostała jednak nieodkryta.
- Spokojnie, spokojnie... - powiedział szlachcic, unosząc ręce lekko w górę w pokojowym geście. Na jego twarzy pojawił się lekko zbolały, ale szczery uśmiech. Moren, widząc efekt, uśmiechnął się sam do siebie. Dużo czasu zajęło mu nauczenie się dokładnego wyglądu ekspresji na ludzkich twarzach. Teraz jednak efekt był co najmniej wiarygodny. - Nie zamierzam nikogo skrzywdzić - dodał pewnie mężczyzna, z rękami wciąż uniesionymi w górze.
Moren nagle jednak spostrzegł, że wciąż coś jest nie tak jak powinno. Smok dalej zachowywał się tak samo, wyraźnie skołowany i zdecydowanie niezadowolony, czym niesamowicie nagle zaczął przypominać mu Gvarga. To jednak nie o niego chodziło, lecz o kotołaczkę. Ze wszystkich jej ruchów wnioskował, że dalej nie za bardzo ufa mężczyźnie. Na tym jednak etapie Moren nie za bardzo już mógł coś z tym zrobić. Możliwe, że już domyśliła się prawdy w tej kwestii. Nie było większego sensu, żeby dalej to ciągnąć.
- Nie podoba ci się mój obecny wygląd? - zapytał szlachcic, robiąc lekko zawiedzioną minę. W tym czasie iluzja spojrzała się jeszcze raz na kotkę, lecz Moren już wiedział, że nic się nie zmieni. Lekko obrócił łapę, pomagając sobie skoncentrować się na niewielkiej zmianie którą chciał zaaplikować. Iluzoryczny mężczyzna nie wahał się ani chwili, żeby spełnić jego żądanie. Uśmiechnął się do dziewczyny przyjaźnie, a następnie oświadczył, wkładając w swoje słowa pewną subtelną nutę:
- Dla ciebie mogę go zmienić...
Po tych słowach szlachcic wykonał niezbyt skomplikowany gest obiema rękami, podczas którego nad jego dłonią uformowała się lewitująca biała kula, przypominająca swoim kształtem zbity obłok. Kula wisiała tak przez chwilę, w oczekiwaniu aż mężczyzna skończy wykonywać następne gesty, czym świadomie nadawał jej blasku. Dopiero wtedy człowiek wypuścił kulę z ręki.
Magiczne zjawisko, niczym pchnięte niewidzialną ręką, poszybowało nagle w stronę kotołaczki. Kiedy kula znalazła się w zasięgu paru stóp od dziewczyny, nagle zaszarżowała na nią, dosłownie zderzając się z jej futrem na prawej ręce. W tym właśnie momencie, w wypadku większości iluzji, kotołaczka natomiast zorientowałaby się w fałszywym obrazie. Ta jednak była szczególnie wzmocniona przez Morena, który to dokładnie stworzył zarówno ją jak i całą resztę, dając jej nawet wrażenie rzeczywistego dotyku. Smok był praktycznie pewny, że kotołaczka wzięła magiczną kulę za rzeczywistą. Obłok, który w dotyku zdawał się być co najmniej wilgotny, zaraz po zetknięciu z celem zaczął zmieniać powoli kolor z czystego białego na szarawy. To wszystko nie trwało jednak dłużej jak mgnienie oka. Kula obłoków niemalże natychmiast wróciła do swego nierzeczywistego właściciela, lekko ocierając się o jego skórę.
Wtem chmura szarej energii wsiąknęła do środka ciała szlachcica. Potem przez chyba wszystkie jego mięśnie przeszedł krótki spazm, który na chwilę zwalił go z nóg, czemu towarzyszył miękki odgłos zderzenia. Mężczyzna jednak bardzo szybko podniósł się z powrotem, stając w przygarbionej pozycji, jakby odczuwał jakiś nieokreślony ból.
Nagle szlachcic zaczął zrywać z siebie szaty, z wciąż trudnego do określenia powodu. Górna część szaty zeszła łatwo, jednak koszula pod spodem nagle okazała się być na niego zbyt ciasna. Przez chwilę człowiek wyglądał, jakby nie wiedział co zrobić, jednakże po chwili zaczął siłą zrywać z siebie koszulę, targając ją na strzępy.
Dopiero wtedy dało się zobaczyć, co właściwie się wydarzyło. Najprawdopodobniej za tym wszystkim stała magiczna kula, lecz dopóki ktoś tego nie wyjaśni, to trudno byłoby mieć co do tego pewność. Już w tym momencie bowiem całą klatkę piersiową mężczyzny pokrywała warstwa szarego futra, która powoli wspinała się również po ramionach i szyi. Kiedy dotarła do dłoni, zmieniła lekko ich kształt, pozostawiając je humanoidalne, lecz teraz już zdecydowanie przypominające te kocie. Fala wyrastającego futra szybko pokryła również twarz szlachcica, która wydłużyła się trochę i nabrała bardziej drapieżnego wyglądu. Włosy zaczęły wtapiać się w resztę futra, tak że wkrótce nie dało się dostrzec granicy. Uszy mężczyzny przesunęły się lekko w górę głowy, przybierając jednocześnie trójkątny, typowy dla kotów kształt. Zmiany zaszły również na dole, zupełnie zmieniając kształt i wygląd nóg, by lepiej sprawdzały się podczas aktywności fizycznej. Natomiast sponad górnej części spodni wkrótce wychynął długi, ruchliwy ogon, z czarną plamą futra na samym końcu. Zamiast podstarzałego szlachcica, teraz stał tam dość młody, postawny i dobrze zbudowany kotołak o szarym futrze i przyjemnie drapieżnym wyglądzie.
- I jak? Teraz lepiej ci się podoba? - zapytał zmiennokształtny, z zawadiackim uśmiechem na twarzy. Wyglądał na zadowolonego z siebie.
Utkana przez smoka iluzja była bardzo udana i dokładna, czym sprawiała potężne wrażenie rzeczywistości. Sam Moren nawet przez chwilę miał wrażenie, że stoi tam rzeczywista osoba. Biorąc pod uwagę ten fakt, najprawdopodobniej nie popełnił żadnych błędów przy tkaniu. Tak, to zdecydowanie był powód do dumy. To czego dokonał było akurat jednym z trudniejszych zadań, jakich mógł się podjąć. Jednak z widocznym efektem nie było wątpliwości że było warto. Chociażby dla samego tylko treningu, lecz był pewien, że jest w stanie osiągnąć z tego coś więcej...
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Thenduran »

Te iluzje były naprawdę zaawansowane. Bardzo złożone, pełne detali, zdolne oszukać każdy zmysł. Do tego złożone gesty, ruchy postaci, symulowanie używania czarów, to wszystko stało na najwyższym poziomie. Thenduran jednak obserwował to wszystko nie potrafiąc tego w ogóle docenić. W zasadzie to co widział tylko coraz bardziej go irytowało. Miał już serdecznie dość rzeczy, których nie ma, rzeczy, których nie rozumiał, rzeczy, które nie miały sensu. Ta narastająca frustracja i sama chęć spopielenie tej dwunożnej istoty w końcu przeważyła. Smok otworzył pysk i niespodziewanie zalał dwunoga morzem ognia, niesamowitym, smoczym inferno. Tyle było w smoku zdolności do doceniania piękna magii dziwnej mutacji smoka i hydry.
Mimo obecności Kany Thenduran nie miał zamiaru powstrzymać się od usuwania rzeczy, które nagminnie przyprawiały go o nerwy. Nie chciał by ten dwunóg tu stał. Więc zapragnął go usunąć. Żar był tak potężny, że nawet stojąca kawałek od celu ataku Kana mogła poczuć niesamowite gorąco, podobne do stania o włos od dużego ogniska, piekącego skórę i bolesnego. Jednak iluzja oczywiście nie znikła. Thenduran, który może i był dziki, ale potrafił się uczyć. Wiedział, że jeżeli coś nie reaguje na jego ataki lub w inny sposób jest nienaturalne, jest nieprawdziwe. Wiedząc to warknął głośno, gdyż jego irytacja jeszcze bardziej urosła, gdy okazało się, że była to jedynie kolejna iluzja.
Po chwili jednak dotarł do niego bardzo znajomy zapach. Zapach krwi. Nie wiedział, że pochodzi on od jego przeciwnika, który teraz chował się za iluzjami, lecz wiedział skąd napływa. Obrócił łeb w tym kierunku, i zmrużył ślepia przypatrując się temu miejscu. Następnie powoli i ostrożnie ruszył w tym kierunku gotów bronić się gdyby cokolwiek go zaatakowało.
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Kocicę także coraz bardziej irytowały rzeczy, które działy się wokół, a które trudno jej było pojąć. Tutaj jeden łatwo wściekający się smok, tam dwugłowy gad, co od czasu do czasu lubił sobie poznikać, a na dodatek biorące się znikąd stworzenia, które miały najwyraźniej podobne jak on upodobania. Właśnie rozmawiała z jednym z nich - choć szczerze mówiąc chyba wolałaby sobie tę przyjemność darować. Już miała odezwać się ponownie i wcale nie bardziej przyjemnie niż ostatnio, gdy podstarzały szlachcic nagle zaczął zachowywać się co najmniej niepokojąco. Złapał się za brzuch i zatoczył, a kotka nagle nieco straciła na czujności. Szybko jednak zmarszczyła brwi uświadomiwszy sobie, że może być to po prostu jakiś bardzo nieprzyjemny podstęp. Nic chyba nie uratowałoby już reputacji tego człowieka w jej kocich oczach. Nawet teraz, gdy wyglądał jakby bez ostrzeżenia się pochorował, choć w pierwszym odruchu miała zapytać czy aby nic mu nie jest (naiwne pytanie, skoro się zataczał), odsunęła się przezornie o kolejny krok nie mając zamiaru podchodzić, jeżeli ten gość nie padnie na ziemię z rękami w pozycji uniemożliwiającej mu niespodziewany atak… czymkolwiek. Nic takiego jednak ostatecznie nie nastąpiło - chociaż właściwie atak był. I też niespodziewany. Tylko, że nadszedł z zupełnie innej strony niż to dziewczyna przewidywała (w końcu przewidziany "niespodziewany atak" nie jest prawdziwym "niespodziewanym atakiem" o czym pomarańczowy nie omieszkał jej przypomnieć). Kana ponownie skoczyła do tyłu, tym razem z przerażeniem patrząc na buchający niemiłosiernym gorącem strumień ognia wydobywający się ze smoczej paszczy, a nie na oszukującą ją iluzję. Przez chwilę bała się nawet czy nie przypiecze jej to futerka, ale szybko pojęła, że mimo wszystko ten gwałtowny wybuch gadziej złości nie był kierowany na nią i mimowolnie odetchnęła. Nie, chwila! Przecież tam ktoś się palił! Smok zwęglił tego podejrzanego typka na jej oczach, a ona się cieszy!? Co jest nie tak!?
Nim jednak zdążyła pojąć co zaszło w jej umyśle, sprawy zewnętrzne znowu zaczęły toczyć się zbyt szybko, by miała czas dokończyć tę chwalebną czynność. Ogień, który właśnie ustał, wypalił trawę do gołej ziemi, ale szlachcic jak stał wcześniej tak gibał się i teraz, w pełnym stroju, ze wszystkimi włosami w stanie właściwie idealnym. Zniechęcony brakiem zadowalających efektów smok zamiast dokończyć dzieła ruszył w innym kierunku, najwyraźniej wyczuwając coś ciekawszego niż niezniszczalnego (z przerwą na ból brzucha) szlachcica, który absolutnie nic nie robił sobie z tego co przed chwilą go spotkało. Kana stała jak wmurowana wgapiając się w niego szeroko otwartymi oczami i niemal zapominając o tym, że drugim jej tymczasowym towarzyszem jest "potwór", który dopiero co dał upust swoim emocjom w dość widowiskowy jak na jej gust sposób, a który wcześniej chciał dopaść i ją samą. O wiele… O WIELE dziwniejszym, straszniejszym i niesamowitym był teraz niespopielony człek, który ponownie zwrócił na nią uwagę.
To przywołało ją do porządku i kazało stanąć w pozie bojowej panny - teraz nie da mu się zaskoczyć! Nie ma takiej opcji!
A jednak…
Kiedy mężczyzna wykonał dłońmi dziwny gest i uformował błyszczącą kulę "czegoś" co unosiło się w powietrzu, do dziewczyny dotarło, że nie ma pojęcia co robić. Nie wie czego może oczekiwać po tym dziwaku i jego sztuczkach, ani po obu smokach, ani w ogóle po niczym… gdyby teraz spod ziemi wyłoniła się wielka dżdżownica o gigantycznych błękitnych oczach i oznajmiła, że jest księciem, który ją poślubi, uwierzyłaby, a nawet pogoniła, by jak najszybciej ją stąd zabrała na swojej białej, galopującej grudce ziemi. Zresztą - to co wydarzyło się chwilę potem było niemniej niesamowite dla oszołomionej kocicy.
Diabelskie zjawisko poszybowało w jej stronę i na nic zdał się perfekcyjny zdawałoby się unik - magia wiedziała swoje i gdy zaszarżowała, Kana nie mogła przed nią uciec - cuśko w końcu dotknęło jej futra i skóry, ale ku zdumieniu dziewczyny nic się jej przy tym nie stało - to obłoczek zaczął powoli zmieniać barwę, a zaraz potem umknął i wrócił do swego stwórcy. Kotka miała nadzieję, że ten pajac zrobił już co chciał i w końcu da jej spokój. Jednak tak prosto nie było - mężczyzna znokautował sam siebie tą dziwną energią, ale nie po to by okazać się zupełnym idiotą i leżeć na ziemi dopóki ktoś go nie ocuci - sam podniósł się po chwili i choć wyglądał odrobinkę niewyraźnie to nic nie wskazywało na to, żeby był to przypadek. A więc miał w tym jakiś pokrętny czarodziejski cel! Gdy zaczął zdzierać z siebie szaty, Kana krzyknęła - czyli teraz wybuchnie i zabierze ją ze sobą na drugą stronę!? Nie, nie, nie! Umknęła dalej, padła na kolana i zasłoniwszy uszy zacisnęła także powieki, kuląc się w oczekiwaniu na eksplozję. Kiedy po kilku długich sekundach ta nie nastąpiła, dziewczyna odważyła się otworzyć jedno oko i zerknąć dyskretnie w stronę magicznego bękarta, pomiotu piekielnych otchłani i jej obecnego prześladowcy - jednak na jego miejscu, jakby czekając specjalnie na jej spojrzenie stał już przystojny młody mężczyzna, kotołak i w ogóle jeden z przyjemniejszych dla oka futrzaków jakich w życiu widziała. Och, pogadałaby z nim, pewnie - zapytał ją nawet o opinię odnośnie jego urody! - ale gdyby nie byli w takiej sytuacji, a on nie byłby tajemniczo-magiczno-podejrzaną-cholerą. No odrażające! Nastawienie Kany nawet przez chwilę nie było naprawdę przychylne, ale ta za długo ciągnąca się farsa zdecydowanie przechyliła teraz szalę jej humoru na stronę gniewu i agresji - nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią dla szarofutrego, wyciągnęła sztylet z pochwy przytroczonej do uda i z zaciętą miną rzuciła nim prosto w kociego uwodziciela. Nie celowała oczywiście w głowę, albo pierś, to byłoby bardzo nie w jej stylu - chciała go tylko spowolnić, zobaczyć czy może go zranić… choć zobaczyć to może złe określenie, bo gdy tylko ostrze zbliżyło się do jego nogi i już już miało przebić skórę, tajemniczy jegomość zniknął niczym zjawa z dymu zdmuchnięta przez gwałtowny powiew wiatru. Kanie ciarki przeszły po plecach i nie zwlekając już ani sekundy pobiegła za pomarańczowołuskim, by schować się w jego cieniu. Paradoksalnie w jego towarzystwie czuła się chwilowo bezpieczniej niż z dala od niego. Może dlatego, że chociaż był wielki i groźny to wspaniale niemagiczny i bardzo fizyczny!
Chwała mu za to!
- Czekaj! - miauknęła odruchowo nim zdążyła go dogonić. Teraz już widziała, że gad podąża w stronę dwugłowego, który ponownie się pokazał. Wiedziała, że nic to nie da, ale i tak chwyciła go za końcówkę długiego ogona i zaparła się piętami o ziemię. Rysując długie szramy w piachu patrzyła na tył głowy wściekłego olbrzyma i nawet przestała myśleć o tym jak bardzo powinna się go bać. Jechała sobie w najlepsze starając się nie tyle go zatrzymać co zrozumieć zamiary fioletowego. Raz udało im się zacząć rozmowę, ale ostatecznie nie zdążyła się wtedy nawet odezwać, ani też wiele dowiedzieć. Nie miałby może jakiegoś pomysłu jak ogarnąć tę sytuację? Już raz jego przeciwnik się uspokoił, a teraz znowu parł do przodu… może to przez to irytujące znikanie? Kocia wiele by dała, by dwugłowiec w końcu stanął raz a dobrze przed nimi i wyjaśnił czego oczekuje. O ile w ogóle oczekuje czegokolwiek. O ile dobrze pamiętała wcześniej zapytał co ONA tu robi… naprawdę go to obchodziło? To może zamiast czekać na ich reakcje powinna odezwać się pierwsza? To chyba nie był aż taki zły plan…
- Heeej! - krzyknęła starając się złapać kontakt wzrokowy z hybrydą, nie tracąc jednocześnie równowagi i nie puszczając końcówki pokrytego łuskami ogona (czy smok w ogóle czuł jej obecność?).
- Ty tam! Tak ty! - krzyknęła przy czym chciała wycelować w niego palcem, ale na szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili.
- Powiesz w końcu o co ci chodzi!? To się zaczyna robić coraz bardziej… CORAZ BARDZIEJ! - Nie mogła znaleźć słowa, ale nadrobiła tonem i miną, na która wyrażała zarówno irytację, obawę, jak i ekscytację. - Już raz go zatrzymaliśmy, a teraz partolisz!
Pozwoliła sobie na takie stwierdzenie, choć nie brzmiało ono do końca poważnie. Jak zresztą wiele z jej słów o czym jednak nie mieli okazji się jeszcze przekonać.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Smok nie wydawał się być zachwycony jego zdolnościami. Kimkolwiek był, najwyraźniej albo, zupełnie jak Gvarg, wiedział wszystko lepiej, lub nie orientował się w ogóle ile wysiłku musiało być poświęcone do stworzenia takich iluzji. Moren nie do końca wiedział, które z tych dwóch było bardziej prawdziwe. Ale kiedy się nad tym zastanowić, jedno przecież wcale nie wykluczało drugiego. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie zdołał mu tym zaimponować. Wrażenie to potęgował jeszcze fakt, że smok o brązowej łusce splunął na iluzorycznego maga niemałą strugą ognia, jakby miał w pogardzie magię i rzeczy od niej pochodne. Moren pozwolił jednak iluzji, aby stała w miejscu, gdyż zakładając jej magiczne zdolności powinna była być w stanie się osłonić przed atakiem. Co prawda w ognistym oddechu nie było go za bardzo widać, ale i tak rozkazał mężczyźnie unieść ręce, a nad nimi rozciągnąć widoczną, magiczną barierę. Powinno to dać wrażenie wysokich zdolności szlachcica, co z kolei miało przynieść trochę więcej wagi jego słowom, gdy już zacznie coś mówić z jego polecenia.
Smok jednak, zamiast wyglądać na zdumionego czy choćby zaskoczonego takim obrotem spraw, stwierdził po prostu, że czarodzieja można po prostu zignorować, tak jakby go tam nigdy nie było. Zamiast tego, najwyraźniej zwęszywszy jakiś interesujący go zapach, postanowił pójść naprzód, czyli dokładnie w stronę Morengvarga, którzy tym razem byli widoczni, a przynajmniej rzeczywiście stali tam, gdzie wyglądało, że byli. Moren, widząc to, odruchowo skupił trochę więcej energii na iluzję okrywającą prawą część jego szyi, aby przepuszczała jeszcze mniej zapachów. Jeżeli to właśnie to poczuł tamten, prawdopodobieństwo że się na nich rzuci znacząco wzrosło, pomimo faktu że już wcześniej było dość wysokie.
Kotołaczka tymczasem wydawała się być bardzo skołowana. Moren odniósł wrażenie, że niespecjalnie dociera do niej, co dzieje się dookoła niej. Jej zachowanie było dlań... co najmniej niezrozumiałe. Czy naprawdę jego iluzja była aż tak przerażająca, by powinna próbować przed nią uciekać? Przecież Moren specjalnie zmienił wygląd tamtego, żeby móc swobodniej się z nią porozumieć. Nie bardzo orientował się, dlaczego mu to nie wyszło. Czy było to spowodowane jakąś specyficzną cechą charakteru, jaką odznaczają się zmiennokształtni, o której on nic nie wiedział? Według niego istniało takie prawdopodobieństwo. Istniała też niewielka możliwość, że za bardzo się popisywał, możliwe że nie powinien aż tak bardzo się starać i odpuścić sobie magiczną kulę. Przemiana sama w sobie powinna była wystarczyć i może odniosłaby inny efekt. Nagle jednak dziewczyna wychynęła ze swojego ukrycia, w które zaledwie przed chwilą wpadła, a następnie rzuciła czymś ostrym, najprawdopodobniej sztyletem, w stronę iluzji. Moren jednak dostrzegł to odrobinę zbyt późno, tak że zabrakło mu już czasu na usunięcie iluzji z drogi przedmiotu bez wykonywania zawrotnych i niemalże niewykonalnych dla normalnego człowieka piruetów. Możliwe, że nawet kotołak by już nie zdążył. Pozostały mu zatem dwie opcje: mógł albo zdecydować się na ciągnięcie tego dalej i zasymulować wbicie się sztyletu w ciało, co wymagałoby sporego skupienia a na dodatek zapewne dość łatwo zostało odkryte, lub po prostu sprawić, aby iluzja zniknęła stamtąd, pojawiając się gdzie indziej. Zawsze mógł potem wyjaśnić, że była to magiczna sztuczka. Moren zdecydował się na tę drugą opcję i zanim jeszcze ostrze dosięgnęło swego celu, kotołak machnął ręką i zniknął z lekkim pyknięciem.
Gvarg przyglądał się temu wszystkiemu z lekką obojętnością. Pozwalał Morenowi by robił te swoje magiczne sztuczki, jako iż najwyraźniej zajmował smoka na tyle dobrze, iż był w stanie kupić im sporo czasu. Gvarga właściwie już nie dziwiło nic, co widział. Szlachcica zobaczył już co najmniej parę razy, ale żeby się zmieniał jeszcze nie. Nie dziwiło go to jednak - rzeczy, takie jak te nie miały prawie żadnego na niego wpływu, a jedynym co mogły wywołać była irytacja lub obojętność właśnie. Jedyną rzeczą, która zdołała uzyskać jego zainteresowanie był fakt, że wrogo nastawiony samiec ponownie zaczął się do nich zbliżać. Tym razem nie szarżował jednak z dużą prędkością, zdawał się być ostrożnym. Czyżby obawiał się ataku z zaskoczenia? Może i miał rację, w obecności Morena można od razu założyć, że przynajmniej jedna rzecz w okolicy nie jest taka na jaką wygląda. Równie dobrze przecież mogli być już w powietrzu, czekając tylko na odpowiedni moment na przypuszczenie desantu. No, mogliby tak zrobić, gdyby nie uszkodzone skrzydło. Choć tamten smok pewnie o tym nie wiedział...
Gvarg postanowił podnieść łeb z ziemi, aby mógł dokładnie przyjrzeć się skrzydłu. Teraz, kiedy było już nastawione, zaczynało już się zrastać w miejscach uszkodzeń. Nie powinno minąć zbyt wiele czasu nim znów będą mogli latać. Jednakże Gvarg wcale nie chciał czekać, aż jego ciało łaskawie zregeneruje się i wróci do uprzedniej sprawności. To mogło zająć nawet dwie godziny! Jak miał walczyć, jeżeli nie mógł korzystać ze skrzydeł? Bez łapy, którą tamten gad również zdołał uszkodzić, jakoś by sobie poradził. Zawsze była jeszcze do dyspozycji druga, a ponadto jeszcze ogon i szczęki. Uderzając z iluzji Morena zdołaliby go pokonać. Jednakże nigdy im się to nie uda bez skrzydła. Gvarg wprawdzie trochę znał się na magii, takiej która mogła pomóc mu podczas latania, jednak nie mógł nią całkiem zastąpić tej ogromnej, niesprawnej teraz płachty błony, która smętnie zwisała w jednej pozycji. Gdyby tylko istniał jakiś sposób, żeby jeszcze szybciej się leczyć...
Nagle Gvarg wymyślił sposób, by jakoś wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że nie jest to ani najlepszy, ani najmądrzejszy pomysł, lecz musiał wziąść sprawy w swoje łapy, gdyż na Morena na pewno nie miał co liczyć. Znowu wyglądał, jakby pochłonęły go te jego durne iluzje. Mógłby sobie choćby na chwilę zrobić przerwę, ale nie, wolał wiecznie być w swoim świecie. I cudownie. Gvarg wcale nie potrzebował jego pomocy. Potrafił sam sobie radzić.
Pomysł może i był głupi i nieporadny. Jednakże miał on swoje podstawy, a może i nawet prawo bytu. Gvarg podniósł łeb z ziemi i wyciągnął szyję do tyłu, aby mieć jak najlepszy widok na uszkodzone skrzydło. Nie przypuszczał co prawda, żeby samo tylko patrzenie mogło tu pomóc, lecz potrzebował mieć je na widoku, ażeby przypadkiem się w czymś nie pomylić. Skupił się mocno na złamaniu, starając je sobie jak najlepiej wyobrazić. Pewnie nie był w tym aż tak dobry jak Moren, lecz mimo to musiał spróbować. Zaraz potem zasięgnął do zapasów magicznej energii i posłał jej część w tamtą stronę z intencją naprawienia szkód. To było w zasadzie jedyne, co mu przychodziło wtedy do głowy, oraz chyba najlepsze możliwe życzenie, jakie tylko mógł mieć. Gvarg nie posiadał wprawdzie żadnego doświadczenia z magią leczenia, czy jak to tam nazywał jego brat i mogło się okazać, że to nie był najlepszy pomysł z jego strony. Mimo to smok wciąż był skłonny by zaryzykować, jako iż mógł w ten sposób sporo zyskać, czy też raczej odzyskać. Musiał w końcu mieć jakąś możliwość poruszania się, nie licząc niezdarnego pełznięcia na trzech sprawnych łapach.
- Gvarg? Co ty robisz? - usłyszał smok od brata, w którego głosie dało się wyczuć zainteresowanie i lekką nutę niepewności. Nie odwrócił się jednak, dalej był zajęty iluzją.
- Obróć sssię i sssam sssobacz - oświadczył Gvarg, przypatrując się efektom rzucenia zaklęcia. Z tego co widział, najwyraźniej niczego im nie uszkodził, a przynajmniej na zewnątrz. Możliwe nawet, że udało mu się odnieść pozytywne skutki, gdyż dość duża opuchlizna zaczęła trochę maleć. Nawet jednak jeżeli tak było, obawiał się, że coś poszło nie tak. Najlepiej żeby to jego brat ocenił to zaklęcie, gdyż on nie był specjalistą w tych sprawach. Wprawdzie to Moren też za bardzo nie był, ale nie ulegało wątpliwości, że wiedział o wiele więcej o takich rzeczach niż on. Poza tym, w razie potrzeby, zawsze będzie można potem zwalić winę na niego. Oczywiście jednak jeżeli coś mu się tam udało, to Gvarg narzekać nie będzie i zgarnie dla siebie zasługi. W końcu, tak powinno być, czyż nie?
Moren przypatrywał się z uwagą smokowi i kotołaczce. Wydawało się, że jakimś sposobem zdołali się dogadać i teraz tolerowali swoją wzajemną obecność. Dziewczyna nawet zdołała już wykorzystywać rozmiary tamtego i biorąc pod uwagę fakt, że chyba jej nie dostrzegał, uchwyciła się ogona brązowego i pozwoliła by pociągnął ją w ich stronę. Smok najwyraźniej na razie po prostu ją ignorował, lub jakoś zdołali się porozumieć bez jego wiedzy, co Moren rzeczywiście uznawał za możliwe. Z tego co było mu wiadomo, to całkiem sporo smoków posiada zdolność do komunikacji umysłowej. Niestety ani on, ani Gvarg takowych nie przejawiali, co czasami naprawdę utrudniało życie. Choć z drugiej strony... czy naprawdę chciałby dzielić z Gvargiem nawet umysł? Już dość, że nie wolno było mu mieć nawet prywatnego tułowia, o kończynach już nie wspominając.
W pewnym momencie kotołaczka zaczęła do nich krzyczeć, choć możliwe, że raczej miała na myśli tylko jego samego. Wymagała od niego odpowiedzi na pytanie, co oni tu robią. Zabawne, że ostatnio kiedy zadawał to samo pytanie nie tylko nie otrzymał odpowiedzi, ale i został dość mocno poturbowany. Nie była to jednak jej wina, ale smoka, tego samego który właśnie ją ciągnął. Moren właściwie to chętnie by jej odpowiedział, pewnie nawet by i porozmawiał, lecz nie był pewien jak brązowołuski przyjmie to, że nie zwraca się na niego większej uwagi. Postanowił zatem skorzystać z podobnej strategii co jeszcze przed chwilą, aby móc wyglądać na jak najbardziej skupionego na komunikacji z drugim gadem. Na pewno też nie omieszka tego oświadczyć dziewczynie, tak na wszelki wypadek. W końcu przecież chyba chciała się dowiedzieć.
Gdzieś w powietrzu rozległo się pyknięcie, po czym właśnie tam zmaterializował się niewielki, fioletowy kształt, który zaraz poszybował w dół. Kiedy się zbliżał do ziemi, Moren upewnił się, że trajektoria lotu iluzji znajdzie się w polu widzenia dziewczyny. Szczegóły były już dopracowane z pedantyczną wręcz dokładnością. Iluzja na moment przed zderzeniem wykonała półobrót, a następnie wystrzeliła w bok dzięki trudnemu dość manewrowi, którego wygląd Moren podpatrzył u brata. Zaraz potem iluzja zatoczyła koło, po to aby znaleźć się tuż obok kotołaczki, a następnie podążać razem z nią w tym samym kierunku, nawet nie lądując i utrzymując mniej więcej podobne tempo.
Iluzja była naprawdę zgrabnym wyobrażeniem jego samego jako czystokrwistego smoka, posiadającego jedynie jeden łeb. Z tą jedynie niewielką różnicą, że na potrzeby sytuacji był on dużo mniejszy niż oryginał, osiągając zaledwie rozmiar dużej wrony. Moren miał jednak nadzieję, że jego mniejsza kopia nie przyciągnie za bardzo uwagi tamtego smoka właśnie z tego powodu. Poza tym jednak iluzja prezentowała się całkiem dobrze, przynajmniej z jego perspektywy.
- Jeżeli tak grzecznie prosisz, to mogę ci wszystko wyjaśnić - oświadczył smok jego głosem, przybierając przyjazny wyraz pyska. - Jak zapewne już wiesz, nazywam się Moren. Przepraszam cię bardzo za kiepskie pierwsze wrażenie. Niestety wątpię, bym zdołał je poprawić, gdyż dobre pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Chociaż z drugiej strony... - Smok zastanowił się odrobinę nad tą kwestią i po krótkim czasie stwierdził, że jednak jest to możliwe. Wystarczy po prostu mieć do dyspozycji iluzję i można próbować ponownie. Moren, kiedy myślał, pozwolił obrazowi również przybrać zamyślony wyraz. - Wracając do tematu, próbowałem rozmawiać już wcześniej, ale uparłaś się, że nie będziesz mnie słuchać, a na koniec rzuciłaś we mnie nożem. Nie żeby to mi robiło różnicę, ale zdecyduj się w końcu, czy chcesz rozmawiać, czy nie. Podeszlibyśmy z Gvargiem rozmawiać z wami na piechotę, gdybyśmy tylko mogli, ale twój nowy znajomy całkiem przypadkiem zdołał złamać nam zarówno przednią łapę jak i skrzydło, więc chyba musielibyśmy się czołgać. A, przy okazji powiem ci, że wcale nie musisz krzyczeć, cały czas dobrze cię słyszałem - oświadczyła iluzja, przy czym cały czas wyglądała całkowicie poważnie, czyli w sposób dzięki któremu łatwiej tłumaczy się innym różne rzeczy. Moren miał przy tym nadzieję na to, że przynajmniej "trzecie wrażenie" jako tako mu się udało.
Nagle poczuł, jak Gvarg wyciągnął od nich część energii, a następnie wyczuł jej użycie, gdzieś w okolicach ich grzbietu. Niemal natychmiast zapytał brata, co on właśnie próbował osiągnąć. Gvarg jednak nie kłopotał się, żeby dać mu jasną odpowiedź. Kazał mu tylko samemu zobaczyć, zupełnie niczym dziecko wymagające uwagi. Moren westchnął, po czym rozkazał iluzji by dalej szybowała w pobliżu kotołaczki.
- Daj mi chwilę - oświadczył przez magiczny obraz, po czym mini-Moren odwrócił głowę i lekkimi, powtarzającymi się ruchami skrzydeł podążał wcześniej wyznaczoną trasą.
- Co zrobiłeś? - zapytał Moren, kiedy już w końcu obrócił się w stronę brata. Gvarg skinął łbem do tyłu, nakazując mu żeby spojrzał. Moren zrobił tak, jak brat mu powiedział, lecz w pierwszej chwili nie potrafił dostrzec niczego szczególnego. W drugiej także niczego nie spostrzegł, mimo iż rozglądał się w sumie na każdą stronę. W trzeciej natomiast nie wytrzymał i spytał: - Co ty takiego zrobiłeś? Nic nie widzę.
- Naprawiłem! - odpowiedział Gvarg z dumą w głosie. Dopiero wtedy Morenowi zaczęło coś świtać. Brat jednak nie dał mu dokończyć myśli i ostatecznie powiedział to za niego: - Patrz na skrzydło - to mówiąc, Gvarg uniósł w górę obydwa skrzydła, prezentując je w pełnej krasie. I rzeczywiście, w miejscu, w którym kiedyś było złamanie, teraz nie pozostał już ani ślad, nawet szczątkowego bólu już nie było czuć. Fakt, że normalnie i tak wyleczyliby się w ciągu paru godzin, odrobinę ostudził reakcję Morena, lecz nawet mimo to smok był w lekkim szoku. Jak Gvarg zdołał to osiągnąć? Wiedział, że użył do tego ich mocy, lecz przecież on nie potrafił niczego takiego. Był pewien, że jego brat był zaznajomiony tylko z dziedziną mocy, jedyną która naprawdę mu odpowiadała. Jakim cudem zdołał ich uleczyć bez zupełnie żadnego doświadczenia? Przecież nawet jeżeli wiedziałby jak pracować przy złamaniu to przecież nie udałoby mu się to za pierwszym razem... prawda?
- Jak? - Było to jedyne, co wydusił z siebie Moren, znajdując zbyt wiele pytań by mógł je powiedzieć na raz. Gvarg pewnie jednak wiedział, o co chciał zapytać. Na pewno zaraz mu wszystko powie...
- W sssumie to sssam nie wiem. Sssądziłem, że to ty mi powiesssz - odpowiedział Gvarg, najwyraźniej zawiedziony jego niewiedzą. Moren spojrzał na niego tak, jak wyobrażał sobie, że ludzie patrzą na szalonych geniuszy, lub szaleńców po prostu, nie wierząc w to co właśnie usłyszał.
- Chcesz mi powiedzieć, że wyleczyłeś złamaną kość, nie mając nawet zielonego pojęcia jak to zrobić?! - ryknął na niego Moren z niedowierzaniem, ale i z lekkim podziwem w głosie. Gvarg chyba wyczuł tę nutę, ponieważ jego odpowiedź aż kipiała od samozadowolenia i dumy.
- No tak. Tak sssrobiłem - oświadczył jego brat, szczerząc się szeroko.
- Jesteś niemożliwy - mruknął jeszcze Moren, przypatrując się intensywnie swojemu bratu, tak jakby nagle miał jeszcze wyczarować spod ziemi latający statek. - Jesteś po prostu niemożliwy - powtórzył smok.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Chaos trwał w najlepsze wokół hybrydy, smoka i kotołaczki. Zdawało się także, że każde z nich jest wprost stworzone do tego, by go podtrzymywać. Moren i Gvarg czasem nie umieli dogadać się sami ze sobą, Thenduran chyba w ogóle z nikim, zaś Kana nie pojmowała nic co było jakoś mocniej powiązane z magią, której zwyczajnie wolała unikać. Z tego też względu nikt nie rozumiał nikogo i to właściwie od samego początku. Z tego jednak dałoby się wybrnąć - w końcu od czego są przyjazne uśmiechy i cierpliwość! Z tym, że i to nie wszystkim zainteresowanym było znane - smok i pół hybrydy było bardziej skore do bitki niż wymieniania uprzejmości czy chociażby zdezorientowanych spojrzeń. Kotka natomiast, z początku zachwycona, później wystraszona, teraz powoli odzyskiwała oczarowany przygodą pseudo spokój ducha, a Moren wymyślił kolejny sposób, by się z nią skontaktować. Bardzo dobrze, że jego niedokładna kopia samego siebie (to znaczy bardzo dopracowana, ale nie przedstawiająca go takiego jakim w rzeczywistości był) miała takie niewielkie rozmiary. Dzięki temu pomarańczowołuski postanowił ją zignorować, a Kana z wrażenia nie puściła jego ogona. Dała nawet radę wysłuchać co to małe stworzonko miało do powiedzenia. Z tym, że nadal nie rozumiała, że wyraża ono myśli dwugłowej hybrydy. Kotołaczka nie znała się na iluzjach, nie wiedziała jak to działa i z czym to się je, a nawet gdyby wiedziała i tak by wypluła. Od tego więc może należało zacząć: ,,Hej, to tylko iluzja, magia, ale dzięki temu mogę z tobą porozmawiać. To ja - Moren”. WTEDY może by do niej dotarło. Tak zaś starała się przypomnieć sobie, kiedy ta miniaturka próbowała z nią wcześniej porozmawiać, a kiedy ona rzuciła w nią nożem, ale bezskutecznie. Zupełnie nie łączyła jej z magiem-kotołakiem, a jedynie domyślała się, że ma coś wspólnego z Morengvargiem. To dla już było coś. Dlatego też nie panikowała, a parę razy pokiwała głową na znak, że coś-niecoś rozumie.
Chciała porozmawiać. Bardzo chciała porozmawiać ze wszystkimi o wszystkim i wyjaśnić tę sprawę bezkrwawo, bezniespodziankowo i w ogóle jak najprościej. Zaś jeszcze prościej niż ona załatwiłby to Thenduran. On cały czas kroczył w stronę podleczonego już mieszańca, kiedy nagle jak gdyby skamieniał. Stanął bez ostrzeżenia i wbił wzrok w dal, a kotka wylądowała na ziemi. Spojrzała zdezorientowana na wielkiego gada - Morengvarg też mu się przyglądali. Gadzina zaś straciła nimi zainteresowanie - jej nozdrza drgały, a łeb uniósł się czujnie. Trudno było zrozumieć co odwróciło jego uwagę od obecnych wydarzeń i nietypowego, nie do końca chcianego towarzystwa. Było to jednak na tyle skuteczne, że smok ryknął głucho i skręcił, by podążyć w zupełnie innym kierunku niż poprzednio. Bardziej na zachód.
Moren powstrzymał brata przed zaczepianiem go - skoro ma iść, niech idzie. Trwali w nienaturalnym milczeniu aż smok nie oddalił się na względnie bezpieczną odległość. Wtedy kotołaczka wstała z ziemi i powoli otrzepała spodenki, zerkając ostrożnie na fioletowego.
- Nadal niewiele rozumiem, ale… my nie będziemy się bić? - zapytała nie tyle niepewnie co jakby żartem i podeszła kroczek naprzód. Hybryda potwierdziła, choć Gvarg uprzedził, że ,,to zależy…”. Kotka jednak po ostatnich wydarzeniach była nieco znieczulona i machnęła na to ręką. Niech będzie! Spróbuje z nimi porozmawiać!
Wtem jednak i hybryda wyprostowała się czujnie i zamarła w bezruchu. Zaczęło się z nią dziać dokładnie to, co wcześniej zaprezentował drugi gad. Coś ją przyciągało. Ogłuszało, oślepiało, hipnotyzowało… kazało podążać ku sobie. Działało i na wojowniczego ducha jakim był Gvarg i na jego główkującego brata-myśliciela. Zupełnie stracili z oczu kotołaczkę - ba! - nie byli zdolni nawet normalnie rozumować. Wręcz mechanicznie wzbili się w powietrze i dzięki wyleczonemu skrzydłu pozostali na wysokościach, z góry obserwując odległy horyzont. Już wiedzieli gdzie chcą się skierować. Gdzie MUSZĄ dotrzeć. Obrali kierunek i bez słowa zaczęli długi lot. Kana przestała dla nich chwilowo istnieć. Jednak kiedy się wybudzą wszystko będą doskonale pamiętać - nawet drogę, którą w swoim transie przebyli.

Kotołaczka, oszołomiona popatrzyła za nimi. A potem za smokiem, który stawał się coraz mniejszą plamą gibiącą się w oddali. I potem znowu w niebo… ,,Co się tu wyprawia?”, pomyślała kręcąc powoli głową. Zaczynała czuć ulgę, ale i słabość, którą pozostawia po sobie nagły spadek adrenaliny. Nie mogła uwierzyć, że została sama, zostawiona w zupełnym spokoju. Wokół nic tylko dzika równina (gdzieniegdzie przypalona), czyste niebo i frywolny wietrzyk. Mogłaby paść na ziemię i zacząć marzyć o sławie i chwale jaką przyniosłyby jej opowiadania o spotkaniu ze smokami, ale w sumie… nic nadzwyczajnego nie zrobiła. Trzeba będzie te opowieści chyba jakoś ubarwić, bo i kurczęcej nogi za to nie dostanie.
Westchnęła.
Nie zamierzała narzekać - to czego była świadkiem (a właściwie także uczestnikiem) było niesamowite. I będzie rozpamiętywać tę małą przygodę najpewniej przez długie lata, jak nie całe życie. Jednak nie chciała przeznaczać na to czasu teraz - musiała pozbierać swoje rzeczy (torbę, notatki i inne) rozrzucone po okolicy, a potem wrócić do Kaprys i wypłoszonej Dzikiej. Tak, najlepiej jeśli ruszy w dalszą drogę.

Już pod wieczór, kiedy czerwień nieba gasił nocny granat przesiąknięty tajemniczą aurą, ze wszystkimi rzeczami i ledwo powłócząc nogami dotarła do swojego obozowiska. Oba pegazy czekały tam na nią - najedzone i wypoczęte - w przeciwieństwie do niej. Przywitała się z nimi nieco kąśliwie, sprawdziła czy aby na pewno wszystko w porządku, po czym padła na trawę i zaczęła rzuć suchą bułkę. Na tym też mogłoby się skończyć - padłaby, aby zasnąć, a sen poukładałby wspomnienia i myśli z dzisiejszego dnia. A jednak nie miało być jej to dane. Niesprawiedliwie by było, gdyby potraktowana została inaczej niż smoki - dlatego też i ona i jej pegazy zerwały się nagle. Zaczęły nasłuchiwać i wpatrywać się w jeden, bardzo odległy punkt. W końcu, bez udziału świadomości, Kana wskoczyła na grzbiet Dzikiej i już po chwili nocną ciszę przerywał trzepot skrzydeł oswojonych przez nią klaczy, a także cichutkie ich rżenie. Kto wie czy podążyły w tym samym kierunku co Morengvarg czy Thenduran - może jednak na końcu drogi spotkają jednego z nich?

Ciąg dalszy - Kana i Morengvarg
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości