Równina Drivii[Wzgórza] Dwa bardzo dziwne smoki oraz kot

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

[Wzgórza] Dwa bardzo dziwne smoki oraz kot

Post autor: Thenduran »

Pośrodku wielkich równin Drivii znajdowały się wysokie wzgórza. Niektórzy mogliby się pokusić nawet o stwierdzenie, że były to góry, jednak te istoty zapewne nigdy nie widziały na własne oczy prawdziwych gór. Wysokie i strzępiaste, wznoszące się wysoko ponad pokrywę chmur, pełne majestatu. Z kolei wzgórza wyrastające pośrodku równiny miały zaokrąglone szczyty, nie wznosiły się tak wysoko i tylko miejscami świeciły gołą skałą. Tak więc, mimo że duże, z pewnością nie dało się ich nazwać górami.
Gdzieś tam, w jednym ze wzgórz, na stromym, niedostępnym zboczu, czas wydrążył jamę. Nie za głęboka, jednak szeroka. Jedno z niewielu miejsc na równinie, gdzie mógł się skryć smok. Pogoda na zewnątrz nie była zła. Słońce świeciło i wiał umiarkowanie silny wiatr, a trawa pokrywająca okolicę kołysała się w jego rytmie. Było bardzo wcześnie rano i smok leżący w tej właśnie grocie właśnie się obudził. Otworzył ślepia i uniósł łeb, po czym rozejrzał się leniwie. Z tyłu groty leżał szkielet jakiegoś niezidentyfikowanego zwierza, dość pokaźnych rozmiarów, którego smok wczoraj upolował. Niewykluczone, że należał do poprzedniego właściciela tej groty. Gad, który spędził w tej jamie noc bynajmniej nie przejmował się tym, że wcale nie był głodny. Interesowało go tylko to, że napotkał coś co w jakimś sensie jest dla niego cenne, nawet jeśli w tej chwili nie jest mu potrzebne. Jedzenie.
Smok dźwignął swe cielsko z ziemi, na której spał i przeciągnął się niczym kot.
Długa sylwetka sprawiała, że smok wydawał się bardzo gibki. Jego łuski zaszeleściły ocierając się o siebie, a gad ziewnął przeciągle. Smok spędził lata robiąc jedno i to samo: podróżował na północ, po drodze polując, wzbudzając sensację u wszystkich, którzy dostrzegli jego sylwetkę na niebie i pod wieczór szukając miejsca na nocleg. Ostatnio jednak pokonywał coraz mniejsze odległości, a niewytłumaczalna chęć podróży w tym własnie kierunku stopniowo malała. Wychodząc z groty, by się rozejrzeć popatrzył się w zupełnie inną stronę. Na zachód. Nie miał już szczególnej potrzeby podróżowania gdziekolwiek, jednak instynkt mówił mu, że w tym właśnie kierunku spotka więcej zwierzyny i tych dziwnych rzeczy, w których gromadzą się dwunożne stworzenia, które na jego widok uciekały i krzyczały. Były taką łatwą zdobyczą. Czasem też pojawiały się nieco większe grupki tych istot, całe w metalu. Te jadło się bardzo niewygodnie, bo trzeba było wydłubywać całe mięso z tego właśnie metalu, więc po pewnym czasie gad nauczył się je ignorować.
Ślepia smoka, którymi spoglądał na dolinę rozciągającą się pod jego grotą, były niespotykane u innych smoków. Ale bynajmniej nie były one piękne. Były dzikie. Nie było w nich oznaki inteligencji, zrozumienia, cechującego gatunki rozumne, do których smoki się przecież zaliczały. Ten osobnik był dzikim smokiem i to w pełnym tego słowa znaczeniu.
Za kilkanaście minut zbierze się do podróży na zachód, rozwinie skrzydła i poleci. Robił tak odkąd pamięta. I będzie tak robił, chyba że wydarzy się coś niespodziewanego...
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Kocica naprawdę nie sądziła, że tak szybko uda się jej dostać spod Szczytów Fellarionu na Równinę Drivii. Tym razem chyba pobiła swój rekord - zwykle bowiem nie śpieszyła się zanadto i chętnie robiła postoje by rozejrzeć się po nieznanej (a więc i interesującej) okolicy. Czasem też na kogoś wpadała i lubiła takie okazje wykorzystywać. Tym razem jednak postawiła sobie konkretny cel: wrócić do domu! Tak, nawet jeżeli nie znajdzie tam swojej biologicznej rodziny to miło będzie wrócić na stare śmieci i zobaczyć znajome elfie gęby, o starych domach i całej reszcie przyrody nie wspominając. Z tą myślę przeleciała wzdłuż całe Opuszczone Królestwo siłą woli powstrzymując się od zbaczania i przystawania przy różnych mijanych ciekawostkach. Kaprys zdziwiona była nagłą zmianą zwyczajów swojej dwunożnej towarzyszki i sama nieraz obniżała lot, gdy dostrzegła coś, co kotkę mogło zainteresować. Kana jednak była nieugięta, co bardzo, ale to bardzo podobało się dzikiej. Niczym nie skrępowana latała w przestworzach z prędkością, o jaką nie posądzono by pegaza o jej gabarytach i korzystała z okazji, że w końcu nie musi ciągle oglądać się na dwie pozostałe samice. Kotołaczka patrzyła na to ze szczerym zadowoleniem, choć miała cichą nadzieję, że po tym wszystkim Dzika nie stanie się jeszcze bardziej harda. Mogłaby mieć z nią wtedy małe problemy… ale kto jak kto, ona powinna sobie umieć z tym poradzić. Zwierzęta to była w pewnym sensie jej działka. Może nie te hodowlane, bo na utrzymywaniu zwierząt gospodarskich nie znała się wcale, ale z resztą radziła sobie całkiem nieźle. Grunt, by same umiały o siebie zadbać.
- No, niedługo dolecimy… jeszcze ze dwa dni i będziecie mogły odpocząć. - Uśmiechnęła się klepiąc białą pegazicę, na której leciała. Dzika migała im gdzieś na horyzoncie, spowolniona lekko jedynie jukami z mająteczkiem Kany.
- Jeszcze ze dwa dni…
I tak podróż odbywała się spokojnie, według wcześniej ustalonego planu, aż… nie odezwała się prawdziwa natura panienki Trisk. Kolejny dzień już chylił się ku końcowi, kiedy rozmarzona kotka wpatrując się w gasnące niebo dostrzegła w oddali dziwny lecz charakterystyczny kształt, zmierzający w przeciwnym niż ona kierunku. Zaintrygowana, pod wpływem impulsu nakazała pegazicy skręcić i lepiej starała się przyjrzeć kształtowi. Dlaczego miała wrażenie, że to co widzi to smok?
Z drugiej strony dlaczego nie?
Zatrzymały się dopiero gdy skrzydlata sylwetka rozmazała się w cieniach nocy i zniknęła im z oczu.
- No i zwiał… - westchnęła kocia zeskakując z grzbietu wierzchowca na dziką, ciemną trawę wilgotną od wieczornej rosy. Mimo że wylądowały, cały czas wpatrywała się w punkt, gdzie bestia ostatni raz na jej oczach zamachała skrzydłami, choć nie miała już szansy jej dogonić.
"Ciekawe czy odleciała daleko? Może nie? Smoki też chyba zazwyczaj śpią w nocy… jeśli tak to zapewne ma w okolicy jakąś kryjówkę! A gdzie smocza grota tam są i skarby! Tak! Na pewno tak!”
Aż bezgłośnie zaklaskała w dłonie, tak podekscytowała ją ta myśl. Nagle wszystkie plany związane z powrotem w rodzinne strony wyrzucone zostały z jej głowy, a pegazice tylko zatupały, jakby chciały powiedzieć: "wiedziałyśmy, że tak to się skończy i jesteśmy gotowe do drogi!”. Ech, rozumiały się bez słów! I w sumie dobrze, bo przecież pegazy nie umieją mówić…
W nocy przeszły jeszcze spory kawałek, a gdy Kana już miała zarządzić postój, Dzika nagle wyczuła coś w powietrzu i stała się niespokojna. I to był początek.
Teraz kotka wiedziała, że są blisko. Jeśli nie tego smoka to na pewno czegoś innego dużego, co należało sprawdzić, ale z najwyższą ostrożnością! Zdjęła więc z bułanej juki i postawiła na straży zmęczoną już Kaprys. Do tego zadania lepiej na partnerkę i środek transportu nadawała się Dzika. Choć trudniejsza do opanowania, była szybsza i wytrzymalsza i nawet bez poleceń świetnie radziła sobie w ekstremalnych sytuacjach.
Dziewczyna wyjęła z bagaży swój sztylet i przypięła go do paska, spakowała też niewielką poręczną torebkę, aż w końcu zarzuciła Dzikiej pętlę na szyję i przywiązawszy ją do pnia najbliższego drzewa zaczęła zakładać jej pas jeździecki. Kotka nie miała obecnie żadnego siodła dla pegaza, poza tym bułana ich nie znosiła. Zamiast tego używała więc szerokiego na dłoń zapinanego pod mostkiem pasa z czymś na kształt strzemion, w które mogła włożyć stopy i dzięki temu utrzymać się w czasie gwałtowniejszych akrobacji. Do tego samego służył jej odpowiednio spleciony w dwie pętle sznur zarzucony na szyję klaczy - w razie czego Kana będzie mogła się go przytrzymać. Dzika wierciła się i tupnęła raz czy dwa, ale właściwie bez oporu dała się przygotować. Była jednym z niewielu przedstawicieli swojego płochliwego gatunku, który uwielbiał dreszczyk emocji i podejmowanie wyzwań. W sumie to miało się czasem wrażenie, że chętniej rzucałaby się na wszelkie bestie niż latała dookoła nich lub służyła za nieocenioną pomoc w ucieczce. Jednak możliwości miała takie a nie inne i chyba na swój sposób była tego świadoma.
- Ruszamy - zakomenderowała wreszcie zniżonym głosem. - Kaprys, zostawiam ci nasze rzeczy, pilnuj ich!
Po tych słowach dosiadła brązową klacz i pognała naprzód.

Przez dłuższy czas dała prowadzić się pegazicy, ale w końcu i ona zarejestrowała dźwięki, które mogły doprowadzić ją do tego czego szukała. Potrzebowała planu. Niezbyt wymyślnego, prostego, takiego na szybko i do wykonania… ale jak miała coś wymyślić, skoro nie wiedziała nawet do czego się zbliża? Nawet jeżeli był to jej upatrzony smok to nie wiedziała jakich jest rozmiarów (przez odległość jaka ich dzieliła nie umiała tego zawczasu ocenić) ani czy był sam. Liczyła po prostu na to, że dojdzie do jego groty, a resztę… wymyśli się na bieżąco. Tak, zdecydowanie! Może uda się zastać go śpiącego? Po pierwsze to musi się zakraść, ostrożnie i jak najciszej - nie była przekonana jakie zmysły mają smoki wyczulone, ale na wszelki wypadek należało założyć, że większość. Pytanie jak mocny mają sen…
Gdy Kana wylądowała kilkaset sążni od groty było jeszcze ciemno. Zostawiła Dziką za sobą, w pełnej gotowości. Teren obfitujący w liczne wzniesienia dawał wiele możliwości i był bardzo korzystny w takiej sytuacji. Oczywiście jeśli smok wzbije się w powietrze to na niewiele się zda, ale zakradanie się znacznie ułatwiał… by, gdyby nie było tak stromo. Tak, gad wybrał sobie najbardziej niedogodne miejsce do wspinaczki w całej okolicy! Nie było innego zbocza!?
Mimo tego Kana przystąpiła do realizacji swojego na szybko skleconego "planu". Kto jak kto, ale ona umiała się wspinać! Nawet umiała skradać się wspinając! I skradać i wspinać jednocześnie! Ha! Ha… heh… Jednak trudny teren oraz ostrożność i precyzja jaką musiała wkładać w każdy ruch znacznie ją spowolniły. I tak zanim dotarła do groty niebo na jednym z krańców zaczęło się wyraźnie rozjaśniać.
"Cholera!” pomyślała "Zaraz nie zdążę!". Poddenerwowana zaczęła odczuwać przypływ adrenaliny, ale i irytacji - w końcu trochę się natrudziła, żeby dotrzeć pod wlot tej całkiem pokaźnej w jej mniemaniu groty i nie chciała odchodzić z niczym. Uspokoiła się jednak szybciutko i niemal przylegając do zewnętrznej krawędzi smoczej kryjówki zajrzała powoli do środka.
Był! Smok tam był. Jednak za nim, pod nim ani obok niego nie widziała Kana nic co by ją zainteresowało. W sumie po prostu nic tam nie było. Czuła jedynie zapach świeżo pożartej ofiary, a konkretniej tego co z niej zostało, ale to mogło być raczej ostrzeżeniem niż zachętą. Bestia nie poruszyła się, więc Kana z bijącym sercem wsunęła głowę nieco bardziej w głąb. Powoli nastawał świt i wiele rzeczy było widać wyraźniej - jednak tych, których nie było nie dało się zauważyć.
"Dlaczego nie trzymasz tu żadnych cenności!?” pomyślała kotka niemal ze złością. Niby samo zobaczenie smoka to już coś… ale liczyła na jakiś dodatek. No i czy warto było dłużej ryzykować po to tylko by pooglądać tego gada? No w sumie tak, warto by było, ale nie było gwarancji, że on da się tak po prostu obejrzeć. Nie jeśli wstanie, a inaczej się nie liczyło. Śpiącego to sobie każdy może…
Dziewczyna westchnęła bezgłośnie i powoli zaczęła się wycofywać. "Nie tym razem, trudno…”, machnęła ręką i rozpoczęła operację powrotną. Starała się to robić jak najsprawniej ale jeśli ktoś gdziekolwiek kiedyś się wspiął na pewno jest świadom, że jest to zdecydowanie trudniejsze niż wejście na górę (chyba, że mówimy dosłownie o tych długich, górskich szlakach turystycznych). Tak więc zmęczona i nieco zawiedziona kotka straciła kolejną godzinę próbując się utrzymać, nie omsknąć i nie narobić hałasu. Oby nie zaczęło jej tylko burczeć w brzuchu, bo to już byłaby wpadka stulecia i absolutna hańba! Choć byłoby potem o czym opowiadać…
Gdy grunt u jej stóp w końcu przestał być stromy i dało się na nim normalnie stanąć, nad jej głową coś zaszumiało. w jednej chwili cała się spięła, gwałtownie spoglądając w górę. Jakiś dziwny szelest i chyba… ziewanie.
Nie myśląc wiele rzuciła się przed siebie w wyćwiczonej ucieczce. Nie! Nie przed siebie. W bok! Może jeśli się pospieszy ma szansę zniknąć z pola widzenia smoka i ukryć się za zboczem. Na to liczyła. A potem… potem się zobaczy. Najgorsze, że Dzika została z drugiej strony. Będą musiały się jakoś spotkać.
Kana biegła jakiś czas aż uznawszy, że długo nie wytrzyma takiego tempa, postanowiła zaryzykować. Jeśli smok wyjdzie może ją zobaczyć - bez klaczy nie ma szans mu uciec. Uznała więc, że lepiej zwrócić jego uwagę i mieć większą szansę ucieczki niż siedzieć tu i czekać aż sam przyjdzie. Wydała z siebie krótki, przenikliwy dźwięk, podobny do urwanego, bardzo wysokiego krzyku. Był to znak dla Dzikiej. Już w kilka chwil po tym sylwetka klaczy śmignęła przez skraj doliny rozciągającej się przed grotą i pognała w stronę kotki przelatując w polu widzenia gada. Lądując przeszła od razu do galopu i nie zwalniała by nie tracić czasu, kotka więc skupiła się jedynie na tym, by złapać się pasa i dostać się na grzbiet. Zaraz, moment… JUŻ!
Nawet nie zauważyła kiedy znalazła się na Dzikiej, a już obie były w powietrzu lecąc z zawrotną prędkością wzdłuż wielkiego wzniesienia. Choć na swój sposób przerażona, dziewczyna czuła to najsmaczniejsze podekscytowanie jakie była w stanie dla siebie od życia wyciągnąć. Uwielbiała to!
Pod warunkiem oczywiście, że wychodziła z tego cało. Inaczej się nie liczyło.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Dzień był ciepły i spokojny. Właściwie, to raczej po prostu na taki właśnie się zapowiadał, bo nawet do południa był jeszcze kawał czasu i wiele, z pogodą włącznie, mogło się jeszcze zmienić.
Działo się to gdzieś na równinie Drivii, w tej jej części, gdzie akurat mniej przypominała równinę, a bardziej naznaczoną licznymi wzgórzami pustą powierzchnię. Bo właściwie, nie licząc tych właśnie pagórków, trawy, oraz drzew od czasu do czasu, to zasadniczo w okolicy nie było zupełnie niczego. Żadnych miast, domów czy czegokolwiek innego. Zwyczajne, niczym nie różniące się od innych pustkowie. W okolicy nie dało się dostrzec ani jednej żywej istoty, nie ważne jak bardzo się próbowało.

- Do jassssnej cholery, po co to robisssz? - rozległ się głośny komentarz jakiegoś dużego rozmiarami stworzenia, które pomimo wyraźnie syczącego akcentu na absolutnie każdej głosce, jakimś sposobem porozumiewało się mową wspólną.
- Znowu muszę ci to tłumaczyć? - rozległo się w odpowiedzi, gdzieś z boku, choć i tu nie dało się zlokalizować źródła dźwięku. Był to wyraźnie inny głos, który, choć o podobnym brzmieniu, prawdopodobnie należący do stworzenia tego samego gatunku, to jednak wymawiał każde słowo dokładnie oraz poprawnie.
- Nie znosssszę, kiedy to robissssz, nie możessssz przesssstać? Tu psssszeciessssz nikogo nie ma - oświadczył ponownie pierwszy z głosów.
- To, że nikogo nie widać, nie musi znaczyć, że rzeczywiście nic się tu nie czai. Weź nas na przykład, teraz przynajmniej nikt nas nie znajdzie... - rozległo się w odpowiedzi.
- Do cholery z tobą i tą twoją osssstrossssznością, Moren! - powiedział stwór, po czym rozległo się warknięcie, a następnie głuche uderzenie, jakby coś twardego zderzyło się z łuskowym pancerzem jakiegoś gada. Zaraz potem rozległo się parę innych, głuchych tąpnięć, kilka innych warknięć, a na samym końcu w powietrzu rozbrzmiało długie mruknięcie, które, jak mógłby rozpoznać znawca, oznaczało mniej więcej uległość. Jak nietrudno było się domyślić, pomiędzy stworzeniami doszło do walki. Nie dało się jednak określić, kto dokładnie wygrał. Nawet trawa, która niewątpliwie musiała zostać przygnieciona ich ciężarem, nie ruszyła się w wyniku starcia ani o milimetr. Wszystko było idealnie zakamuflowane.
- Dobra, dobra, wysssstarczy, jusssz rozumiem - oświadczył pierwszy z głosów, pojednawczo dostosowując się do woli tego drugiego, którego nazwał imieniem Moren.
- Nie można było tak od razu, Gvarg? - zapytał drugi, na co jego rozmówca odpowiedział jedynie głośnym, lecz zdecydowanie jednoznacznym prychnięciem. Moren jedynie westchnął, po czym po krótkiej chwili rozległy się kroki, przemierzane w jednostajnym tempie.

- Dlaczego nie chcessssz lecieć? - Po jakimś czasie padło krótkie, proste pytanie. Tym razem jednak nie spotkało się z dezaprobatą Morena, co najwyraźniej znaczyło, że miało dużo więcej sensu niż to poprzednie.
- Bo szukamy wejścia, ukrytych drzwi, czegokolwiek, co się tutaj może ukrywać. Wiem, że kryptę dobrze ukryto, a z góry na pewno jej nie wypatrzymy.
- A jeśśśli polecę nissssko? Tak mosssze być?
- Będzie zbyt szybko, na pewno wtedy przeoczymy wejście. To trzeba po prostu zrobić powoli...
- Ja tak je pssszeoczę! Pssszez tę twoją tandetną iluzję zupełnie nic nie widać! Wssszyssstko rozmyte, jak pod wodą!
- To niemożliwe! Specjalnie zrobiłem tak iluzję, żeby nam nie przeszkadzała. Ja widzę doskonale, nie mam pojęcia co ci może przeszkadzać.
- Iluzja mi przessszkadza, Moren, iluzja! Zrób z tym cośśś, natychmiassst! Albo to ja tobie zacznę z przessszkadzać!

Rozległo się ciche mruknięcie Morena, który zdecydowanie nie wierzył w błędy swojego tworu, lecz najwyraźniej zdecydował się tym razem usłuchać brata, bo jakby nie było, bez jego pomocy i tak nic nie znajdzie. Iluzja zaczęła powoli znikać, sprawiając, że w miejscu, w którym jeszcze niedawno było zupełnie nic, zaczął materializować się smok. Z początku był przezroczysty, lecz z czasem nabierał wyrazistości barw. Na pewno jednak nie był zwyczajny. Teraz nareszcie można było dostrzec, jaki był powód tych dziwnych kłótni, pomiędzy Morenem, a Gvargiem. Mianowicie smok był tylko jeden, ale zarówno szyje jak i głowy miał dwie. Nic więc dziwnego, że mieli problem by nawzajem ze sobą wytrzymać. To tłumaczyłoby wszystko, co do tej pory można było usłyszeć.
- Zadowolony? - mruknął łeb z lewej strony, zerkając z ukosa na brata.
- Sssszczerze? Prawie - wysyczał Gvarg, po czym zaczął szybko mrugać, jakby próbując pozbyć się resztek iluzji z oczu.
- I bardzo dobrze, tyle ma ci wystarczyć. Na lot już na pewno mnie nie namówisz - odparł Moren, bardzo szybko tracąc zainteresowanie całą rozmową i przechodząc do dalszego dokładnego przyglądania się okolicy.

- Zaraz... - mruknął jeden z nich, po czym rozejrzał się wokół uważnie, ze szczególną uwagą wpatrując się tam, skąd doszedł go jakiś dziwny dźwięk. Niestety, nie zdołał dostrzec niczego, co mogłoby taki odgłos spowodować. Było trochę jak odległe, rytmiczne uderzenia i świst powietrza. - Też to słyszysz?
- Tak... - odpowiedział drugi, po czym wlepił wzrok w niebo, przyglądając się. To właśnie on pierwszy dostrzegł, że coś ciemnobrązowego leci mniej więcej w ich stronę. Wyprostował szyję w tamtym kierunku, aby uświadomić brata, po czym oznajmił: - Moren. Tam leci. Łapiemy go? Jessstem głodny.
Dopiero wtedy drugi z łbów również dostrzegł brązowawy kształt na niebie. Lecz im dokładniej się temu przyglądał, tym bardziej zdawało mu się, że widzi na nim jakąś sylwetkę. To nie wróżyło dobrze. Moren nie miał pojęcia, czym mogłoby być to stworzenie, ale bardziej interesowało go, kim jest jeździec. Czy był zwiadowcą łowców, nasłanym by ich obserwować? A może to mag, który ma im coś zrobić? Albo po prostu... Odwrócenie uwagi? W każdym razie nie chciał dać się zauważyć, bo jeżeli zostaną spostrzeżeni, to będą mieli kłopoty... Niemal natychmiast wykonał ruch łapą, a cały smok znów stał się przezroczysty, tak jak wcześniej. "A co jeśli i tak nas widział? Czy..." - pomyślał Moren, podczas rzucania zaklęcia, nie zdążył jednak dokończyć tej myśli.

- Co ty odssstawiasssz? - warknął Gvarg, dość mocno uderzając towarzysza łbem. W odpowiedzi został jednak jedynie odepchnięty przez Morena, który dopiero kończył zaklęcie. Jednak rozproszenie, jakim było to zderzenie dla Morena w zupełności wystarczyło, żeby całkowicie złamać nieprzygotowaną do końca iluzję. Przezroczysta powłoka popękała, po czym rozpadła się niczym szklana szyba.
- Nie rób tak więcej! Zauważy nas! - odwarknął Moren, dość mocno już poirytowany. Szybko wzniósł ponownie to samo zaklęcie, ukrywając ich obu, oraz skupiając na tym, ażeby iluzja nie pękła ponownie. - I cisza! Nie może nas zauważyć!
Gvarg nie wyglądał na zadowolonego z obrotu sprawy. Przecież to na niebie mogłoby co najwyżej zostać przekąską, tudzież obiadem. Nie rozumiał, dlaczego jego brat aż tak bardzo starał się ich ukryć. W jego opinii najlepiej byłoby po prostu polecieć i złapać stworzenie, pozbywając się zbędnych problemów. Ostatecznie jednak zrezygnował, silnie przygnieciony do ziemi przez mocne postanowienie Morena, który wyraźnie unieruchamiał ich skrzydła. Musiał ograniczyć się jedynie do niezadowolonego warkotu, w oczekiwaniu, aż dziwne brązowe stworzenie przeleci nad ich łbami.
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Thenduran »

Tereny, przez które Thenduran ostatnio podróżował był niezwykle nieciekawe, delikatnie mówiąc. Nic tylko trawa jak okiem sięgnąć. A co najważniejsze nawet śladu jakiejkolwiek zwierzyny. Smoki mogą przeżyć bez pożywienia bardzo długo, jednak nie oznacza to, że nie stają się wcześniej głodne. Teraz Thenduran miał przede wszystkim ochotę wydostać się z tych terenów, gdzie nie mógł znaleźć nic do jedzenia i brakowało odpowiedniego miejsca do spania. Smoki zwykle preferowały spać w jakiś zagłębieniach terenu, w jamach, w jaskiniach albo chociaż w lasach. Spanie pod gołym niebem bardzo im się nie podobało. Tak więc ten właśnie smok, stojący na krawędzi wejścia do "swojej" groty miał ochotę jak najszybciej się stąd wynieść.
Biorąc to pod uwagę, jakie to było zaskoczenie gdy nieopodal przed nim przeleciał... koń. Gad zjadał już konie, ale nigdy nie widział by któryś z nich próbował latać lub w ogóle miał skrzydła. Jednak w prostym umyśle drapieżnika nie stanowiło to bynajmniej żadnego problemu. Po prostu po krótkiej chwili, podczas której przetwarzał to co zobaczył, skoczył do przodu i rozłożył swe błoniaste skrzydła, ruszając w ślad za pegazem.
Machał skrzydłami z całej siły, gdyż jego ofiara była niezwykle szybka w porównaniu do tego z czym zwykle miał do czynienia. Ledwo ją doganiał, a między nimi był spory dystans. Mimo swego rozmiaru leciał bardzo cicho. Jedyne co dało się usłyszeć to szum powietrza, gdy nimi uderzał oraz szelest łusek ocierających się o siebie gdy całe ciało smoka poruszało się w rytm skrzydeł.
W pewnym momencie jego cel zwolnił i wylądował. Ten koń był naprawdę dziwny. Nie dość że latał, to jeszcze dawał się tak łatwo złapać! Dopiero po chwili Thenduran dostrzegł, że na ziemi jest ktoś jeszcze. Ktoś kto przypominał jednego z tych dwunogów, lecz ten miał na sobie futro. Nawet smokowi ta sytuacja zaczęła się wydawać podejrzana. Nie miał jednak zamiaru ani na chwilę odpuścić. Dwunóg wsiadł na pegaza, a ten wystartował. Ta przerwa pozwoliła smokowi na znaczne nadrobienie dzielącego ich dystansu. Teraz było około czterech prętów, a dystans powoli się zmniejszał. Nawet przy pędzie powietrza wiejącym w pysk, ofiara zaraz będzie w zasięgu jego płomieni. Thenduran już otwierał pysk i szykował się by zionąć ogniem, gdy nagle coś odwróciło jego uwagę.
Na ziemi dostrzegł... smoka. Nawet dla głodnego smoka napotkanie przedstawiciela własnego gatunku było znacznie ważniejsze od zdobycia pożywienia. I bynajmniej nie dlatego, że fajnie byłoby się przywitać. Raczej chodzi o fakt, że pojawił się rywal (lub samica, ale nie w tym przypadku). Dotyczyło to raczej mniej światłych smoków i tych młodszych, jednak Thendurana można było zaliczyć do obu tych kategorii. Zamknął więc pysk i kompletnie zignorował swój dotychczasowy cel, skręcając w kierunku dopiero co dostrzeżonego smoka. Zmarnował przez to okazję na to by móc złapać pegaza i się porządnie najeść.
Gdy przeleciał już kawałek, dostrzegł, że ten smok ma dwa łby. Było to bardzo dziwne, ale z drugiej strony nigdy nie widział jeszcze drugiego smoka, więc nie wstrząsnęło nim to zbytnio. Poza tym ów osobnik był znacznie mniejszy od niego. Bez problemu będzie mógł go przepędzić! Thenduran był coraz bliżej, szybko się zbliżając, gdy nagle jego nowy cel zniknął. Po prostu w jednym momencie był tam, a w drugim go nie było. Skonfundowany gad doleciał nad miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał obcy mu osobnik i niezbyt delikatnie wylądował. W zasadzie lepszym określeniem byłoby: runął na ziemię. Nic mu się jednak nie stało, zwykł tak lądować. Gdy już dźwignął się po gwałtownym przyziemieniu zaczął chodzić szybko dookoła rozglądając się i węsząc za dwugłowym smokiem. Jego frustracja rosła bardzo szybko aż w pewnym momencie ryknął głośno w niebo, niezwykle wściekły. Mógł upolować sobie pierwszy posiłek od paru dni, a zmarnował swoją szansę by móc skonfrontować się ze smokiem, który teraz zniknął! Thenduran jeszcze przez chwilę szukał hydro-smoka, lecz bezowocnie. W pewnym momencie stanął i zaczął rozglądać się po okolicy. Był mocno skonfundowany. Wydarzyło się coś bardzo dziwnego i tego nie rozumiał. Nie wiedział co ma dalej robić, gdyż do tej pory zawsze udawało mu się dorwać swoje ofiary. Węszył dookoła, próbując złapać zapach tego smoka, lecz znów: bez skutku. Nie wiedział jak mógł go wyśledzić. Wyglądało na to, że faktycznie rozpłynął się w powietrzu. Nie, to było niemożliwe! Gad wściekły, a przez o jeszcze mniej racjonalny niż zwykle, otworzył szeroko pysk i zionął ogniem dookoła siebie, zalewając płomieniami obszar o wielkości ponad połowy sznura. Przynajmniej pozwoliło mu to rozładować część jego złości.
Ostatnio edytowane przez Thenduran 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Kana tylko ze dwa razy obejrzała się przez ramię, nim widząc lecącego za nią z pełną szybkością smoka o błyszczących łuskach i pełnych wściekłości złotych oczach uznała, że powinna skupić się tylko i wyłącznie na ucieczce. Serce waliło jej niczym młot, a ciało wypełniała adrenalina i uczucie pobudzenia nieugięcie walczącego z paraliżem. Jednak nie, kotka nie da się tak łatwo zastraszyć! Spojrzała mimo to z lekkim niepokojem na bułany pysk Dzikiej. Malowało się na nim skupienie. Zaciętość. A gdzie był cały strach? Na pewno gdzieś tam krył się w jej wielkim (jak na pegaza) ciele, ale klacz wiedziała, że nie może pozwolić się mu rozproszyć. Wpadanie w panikę to najgorsze co mogła by zrobić. Tak, Kaprys być może już zaczęłaby się rzucać i wypadać z rytmu, ale ona nigdy. Mimo całej sytuacji Kana uśmiechnęła się pełna dumy i dotknęła jej masywnej szyi, zaraz jednak wróciła do trzymania się i pilnowania trasy. Jeszcze chwila, a może uda im się skręcić za pagórek...
Kotka już się zaczęła do tego przymierzać i pochyliła się jeszcze bardziej do przodu, bojąc się spojrzeć za siebie i jednocześnie nie chcąc tracić ani sekundy. Jednak kątem oka zobaczyła na dole jakąś ciemną plamę. Nie! To teraz nie ważne! Chwila... wręcz przeciwnie! Plama ruszała się i była dziwnie duża, a to oznaczało jedno - należało się od niej jak najszybciej oddalić!
Zaskoczona dziewczyna dała klaczy wyraźny sygnał, a ta niechętnie, lecz posłusznie zmieniła kierunek. Dobrze, że jej ufała, dzięki temu w takich momentach nie dochodziło między nimi do sprzeczek, które mogłyby się naprawdę źle dla nich skończyć.
Znów gnały przed siebie, a wiatr szarpał czarną grzywę pegazicy i targał morskie włosy młodej Trisk, przyduszając ją lekko. Lot z taką prędkością nie był łatwy, ale wart swojej ceny - w końcu albo w powietrzu, albo...
Dziewczyna zebrała się w sobie i znów spojrzała za siebie. Wróciła do poprzedniej pozycji, po czym jakby dopiero teraz rozumiejąc co zobaczyła odwróciła się znowu.
Wielki (w jej mniemaniu) gad zupełnie dla niej niespodziewanie zaniechał za nimi pościgu i skierował się w stronę, gdzie Kana wypatrzyła inne stworzenie. A więc się nie myliła - coś musiało tam być, skoro bestia odpuściła dziewczynom i gdzie indziej skierowała swoją uwagę. W sumie dobrze, choć kotka poczuła się zignorowana, a przez to lekko dotknięta. Niektórym nigdy nie dogodzisz!
Choć Dzika nadal była gotowa lecieć z pełną szybkością i wrócić do ich "bazy", Kana zaczęła ją coraz bardziej stanowczo zatrzymywać. Może i jeszcze przed chwilą musiały dawać z siebie wszystko by uciec i nie mogły myśleć o niczym innym to teraz sytuacja się zmieniła. Z w miarę bezpiecznej odległości białofutra mogła obserwować jak lata i ląduje prawdziwy smok! Wielkie, błoniaste skrzydła, podłużne ciało pokryte brązowymi i soczyście pomarańczowymi łuskami, imponujący ogon i para rogów rosnących z tyłu głowy. Kotka nigdy jeszcze nie widziała czegoś takiego i nie wybaczyłaby sobie gdyby teraz zmarnowała okazję. Nie na darmo była przecież poszukiwaczem przygód! (I osobą niezbyt rozsądną, dającą się ponieść impulsom). Klacz wydawała się nie rozumieć dlaczego nie wracają i niecierpliwie machała łbem, jednak tą, którą miała za jeźdźca już całkowicie oczarował widok lądującego (rąbiącego o ziemię) wielkiego gada. Może i nie miał skarbów, ani nie pokazywał żadnych magicznych sztuczek, ale nadal był imponujący. Czym jednak było to drugie stworzenie, którego teraz czujne oczy kici nie mogły wychwycić? Obiekt jej zainteresowania też wydawał się być zdezorientowany. Kręcił się niespokojnie, ale gdy Kana już zaczęła oddychać spokojniej nagle i bez ostrzeżenia otworzył pysk i z niepohamowaną wściekłością zionął dookoła potężnym strumieniem dzikiego ognia. Kotce aż wszystkie włosy na ciele dęba stanęły. O mało nie krzyknęła, ale z tego odruchu została jej tylko rozdziawiona buźka. W jej wytrzeszczonych ze zdumienia oczach odbijały się wijące po trawie płomienne jęzory i stojący pośród nich potwór. Było to straszliwe i piękne zarazem. Nie mogąc opanować podniecenia młoda poszukiwaczka przygód dała czujnej, choć doświadczonej już w podobnych akcjach Dzikiej sygnał do skrętu w lewo.
"Trzeba okrążyć pagórek i gdzieś się za nim zaczaić...", pomyślała i to w sumie były jedyne jej myśli, które dałoby się zapisać. Reszta to były burza odczuć, intuicji i chęci, jakieś chaotyczne urywki i obrazy, które przelatywały jej przed oczyma. Na chwilę oddaliły się i poczuły spokój rozległego, opuszczonego przez wszystkich pustkowia. Nie opuszczała ich jednak świadomość, że za nimi czają się co najmniej dwa niesamowite i tajemnicze stworzenia i być może rozegra się tam akcja, która zaburzy całkowicie równowagę tego miejsca.
"I właśnie dlatego muszę to zobaczyć!" Uśmiechnęła się kotka zawzięcie i znów nakazała Dzikiej skręcić. Dlaczego nie mogła sobie odpuścić? Wracanie tam było głupotą, ale każdy kto ma bzika na jakimś punkcie doskonale by ją zrozumiał. Są rzeczy i sytuacje, których nie można przegapić, nieważne ile wyrzeczeń i poświęcenia by nie kosztowały. Właśnie tak teraz czuła się ogoniasta dziewczyna. Musiała być wszystkiego świadkiem, zapisać to sobie w pamięci, a potem... potem będzie mogła o tym opowiadać po wszystkich karczmach i barach w okolicy! Ale zrobi furorę! Będą błagać ją o więcej i będą jej stawiać pieczenie z kaczek i indyka! O tak!
Zatarłaby ręce, gdyby nie była dość zdenerwowana i nie trzymała się kurczowo pętli ze sznura, który klacz miała przerzucony przez szyję. Marzenia marzeniami, ale najpierw trzeba było wylądować w jakimś nie rzucającym się w oczy i oddalonym od smoka miejscu, gdzie nie dosięgnie ich ani jego wzrok, ani płomienie. Najlepiej na jakimś zboczu, trzeba było tylko wypatrzyć kawałek płaskiego terenu. Szukały kilka chwil odpowiedniego miejsca, kotka niecierpliwiąc się, a pegazica czujnie strzygąc uszami. Wylądowały po kilku minutach, które zdawały się ciągnąć dla jednej z nich niemiłosiernie. Były dobrze ukryte, ale dziewczyna w związku z tym, aby osiągnąć to co chciała musiała się trochę przemieścić. Adrenalina i fascynacja pozwoliły zapomnieć jej o zmęczeniu, a tylko lekkie drżenie jej łap przypominały jej, że jeśli coś pójdzie nie tak będzie na straconej pozycji. Ale czego się nie robi dla postawionej przez obcych pieczeni...
I tak Kana stanęła przy jakimś samotnym drzewie, wychylając się zza gwałtownego wzniesienia robiącego im za kryjówkę. Nie chciała by jej zmysłom umknęło nic co działo się w dolinie.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Zarówno Moren, jak i Gvarg, mieli nadzieję by bliżej przyjrzeć się lecącemu obiektowi. Obaj jednak ledwo zdążyli stwierdzić, iż pegaz na pewno posiada jeźdźca, kiedy okazało się, że owa osoba nie tylko leci jak na złamanie karku, ale nawet miała ku temu dobry powód. I kiedy już o nim mowa, to był całkiem spory, a na dodatek wcale nie powolny.
- Ssssmok?! - wysyczał Gvarg, spoglądając na sunącą po niebie brązowo - pomarańczową bestię. Prawy łeb uderzył ponownie w lewy, starając się zwrócić jego uwagę. - Widzissssz?
Jednak Moren tylko wycharczał coś w smoczej mowie, sprawiając wrażenie nie tylko jakby nie usłyszał, ale jeszcze mówił sam do siebie. Jednak po wyrazie jego pyska można było poznać, że nie jest szczególnie zadowolony z obecnej sytuacji, choć prawdopodobnie trudno byłoby wyjaśnić jego obecną postawę.
- Dlaczego mnie ignorujessssz? Przesssstań. I co ty teraz robissssz?
- Już nieistotne, nie czarowałem - mruknął Moren, spoglądając nerwowo na innego smoka. Nie zamierzał zwierzać się bratu ze wszystkiego jak leci, gdyż chciał mieć trochę prywatności. Mimo iż pierwszy raz w życiu widział innego smoka, to chociażby po jego zachowaniu można było poznać, że nie śpieszno mu żeby go poznać. A już na pewno nie chciał Gvargowi wypominać, że skarbem z krypty i tak będzie musiał się z nim dzielić, toteż nie był mu potrzebny kolejny żądny bogactwa smok. Po prostu wątpił, żeby w tej kwestii byli w stanie dojść do porozumienia. Miał tylko nadzieję, że tamten ich nie dostrzegł, kiedy iluzja na chwilę opadła...

Pegaz wraz z jeźdźcem ledwo tylko wymykali się smokowi, który leciał zaraz za nimi i prawie już ich doganiał. Z ich obserwacji wynikało, że miał odrobinę większą prędkość niż pegaz i wkrótce zdoła go dopaść.
Kiedy jednak smok nagle zawisł w powietrzu, po czym zmienił kierunek na taki, który zmierzał prosto ku nim, wiadomo już było, że musiał ich dostrzec, gdy iluzja nie działała jak powinna. Teraz Morengvarg znów byliby w objęciach magicznego schronienia nie tylko przed wzrokiem, ale i innymi zmysłami, lecz nawet to nie zniechęcało smoka do tego, by zawrócić. Pikował ku nim z taką prędkością, że Morengvarg odsunęli się na pewien w miarę bezpieczny dystans.
I wtedy, nowo przybyły smok dał im całkiem porządny pokaz jak lądować się nie powinno. Zasadniczo, to nawet Moren byłby w stanie osiągnąć przy nim lepsze wyniki, a nie ulega wątpliwości, że on zdecydowanie latać dobrze nie potrafił, gdyż to Gvarg za każdym razem unosił ich obu w powietrze. Na szczęście, zdołali się przed tym odsunąć, gdyż smok na miejsce lądowania obrał sobie powierzchnię bardzo niedaleko od nich. Trudno było jednak na razie określić, jakie ów smok miał intencje. Jaszczur jednak zaskakująco szybko się pozbierał, zupełnie tak jakby jego prawie samobójcze lądowanie było dlań czymś prawie zwyczajnym.

Teraz obaj mogli dokładnie przyjrzeć się innej bestii, od której dzieliło ich teraz ledwie paręnaście stóp. Była, a raczej był, gdyż widać było że to samiec, całkiem pokaźna, choć jeżeli chodzi o rozmiar, to zasadniczo była tylko odrobinę większa od nich. Smok jednak był zdecydowanie bardziej masywny od nich, przez co można było sądzić, że jest silniejszy niż oni. Ale z drugiej strony na pewno był mniej zwrotny, zarówno w powietrzu jak i na ziemi. Jego ciało pokrywała gruba, brązowo - pomarańczowa łuska, która sprawiała wrażenie twardszej i gęstszej niż ta, którą oni posiadali. Być może też lepiej znosiła wysokie temperatury.
Smok zaczął rozglądać się i węszyć wokół, najwyraźniej ich szukając. Moren jednak pilnował, by iluzja dokładnie ukrywała nie tylko ich widok, ale wszelkie odgłosy i zapachy. Nie chciał się pokazywać, a przynajmniej do momentu, dopóki nie odkryje, że przybysz ma pokojowe zamiary. Gvarg natomiast niespecjalnie chciał się ukrywać. Cały czas trzymał mięśnie w napięciu, powarkując od czasu do czasu. Moren co prawda nigdy go o to nie pytał, ale z jego zachowania wywnioskował, że Gvarg chciałby kiedyś pokonać w walce innego smoka. Być może sądził, że dzięki temu stanie się... dorosły? Tak czy inaczej, teraz tylko czekał na to, żeby skoczyć na przybysza i spróbować go powalić.

Moren zamierzał już wykreować kolejną iluzję, tym razem przedstawiającą ich, lecz w trochę innym miejscu. Chciał najpierw przekonać się co do zamiarów smoka. Jeżeli będzie do nich nastawiony pokojowo, albo nawet przyjaźnie, nie powinien mieć większych problemów z uspokojeniem Gvarga. Jednak zanim zdążył rzucić zaklęcie, smok zaryczał, po czym zaczął pluć szerokim strumieniem ognia naokoło siebie. I właściwie gdyby nie Gvarg, który cały czas był gotowy na atak, Moren na pewno by nie zdążył. Może i ogień nie wyrządziłby mu ogromnej krzywdy, lecz mogłoby to być naprawdę bolesne. Prawie w ostatnim momencie Morengvarg wzbili się szybko w powietrze na parędziesiąt stóp, unikając płomieni. Na szczęście iluzja była dynamiczna, toteż nie musieli się martwić o to, że stali się widoczni.
Ten atak w zasadzie całkowicie upewnił oba smoki, a raczej Morena, gdyż Gvarg przypuszczał tak od samego początku, że tą sytuację rozwiązać pokojowo można było jedynie uciekając. A żaden z nich nie chciał uciekać, Gvarg wręcz charczał z podniecenia na myśl o walce, a Moren po prostu nie zamierzał pozwalać by pluła na niego ogniem pierwsza lepsza bestia.
- Zaczekaj chwilę... - mruknął Moren, czując jak jego brat już rwie się do kontrataku.
- Na co? - wysyczał Gvarg, z furią w ślepiach wpatrując się w agresora.
- Daj mi czas, rozproszę go. Uderzymy za chwilę. Ale musimy uważać, żeby nas nie przygniótł, bo to się nie skończy dobrze - poinstruował brata Moren, na co Gvarg tylko prychnął, nic nie powiedziawszy. Wpatrywał się jednak, co dokładnie za iluzja wkrótce pojawi się, by odwrócić uwagę smoka.

Jedynym stworzeniem, które naprawdę byłoby w stanie jakoś zaszkodzić smokowi, a przy tym zmusić go do oszacowania szans na zwycięstwo, był inny smok. Nic więc dziwnego, że Moren zdecydował się właśnie na coś takiego. Nie kłopotał się co prawda zbytnio samym wejściem, gdyż i tak widziano ich jak znikali, więc coś takiego nie byłoby niczym szczególnie dziwnym.
Pojawiły się dwa. Oba były co najmniej półtora raza większe niż oni sami, z tym że nie posiadały aż dwóch łbów. Jeden z nich pokryty był piękną i majestatyczną, budzącą zazdrość złotą smoczą łuską, a drugi był w kolorach szmaragdowej zieleni. Oba były muskularne, oraz gibkie, zgrabnie latając w powietrzu.
Iluzje krążyły wokół smoka, trzymając się w bezpiecznej odległości, lecz co krótką chwilę podlatywały bliżej, symulując atak, a w ostatniej chwili zawracały, tylko po to, żeby wrócić na poprzedni tor lotu. Raz po raz oba podlatywały jednocześnie, nie pozwalając smokowi na reakcję, ani na ucieczkę, jeśliby jej próbował. Moren na dodatek starał się bardzo, żeby żaden z możliwych ataków nie trafił rzeczywiście, gdyż wtedy jaszczur poznałby się na oszustwie, a oni straciliby element zaskoczenia. Teraz już pewnie nie przypuszczał nawet, że mogą się tu znów pojawić...

- Teraz! - warknął Moren, z momentem kiedy obydwie iluzje zapikowały w dół, wprost na smoka. Gvarg, który do tej pory utrzymywał ich w locie mniej więcej na tej samej wysokości co iluzje, tylko na to czekał. Morengvarg złożył obie części skrzydeł, po czym razem z iluzorycznymi smokami zaczął spadać na przeciwnika. Tym razem jednak iluzje nie zawróciły, kontynuując szarżę, a tym samym całkowicie odsłaniając wroga od przeciwnej strony, z której spadało nań właśnie prawdziwe, lecz wciąż ukryte zagrożenie.
Morengvarg w ostatnim momencie rozłożył skrzydła, korygując lot, po czym bez choćby najmniejszego ostrzeżenia z całym swoim impetem wpadł na smoka. Może i jego przeciwnik był twardszy i masywniejszy, lecz atak z użyciem nie tylko ich własnej siły, ale i uzbrojonego w potężne kolce ogona, z wykorzystaniem nieuwagi musiało wytrącić go z równowagi.
Gvarg, zaraz po tym ataku, nie czekał ani chwili, oraz ignorując fakt, iż właśnie oni również stracili równowagę, z rykiem który przedarł się nawet przez ukrywającą ich iluzję zaczął z całej siły gryźć smoka. Nie zdołał jednak wyrządzić mu w ten sposób prawie żadnej krzywdy, gdyż chwilę później oba smoki zderzyły się z ziemią.
- Mówiłem ci, żebyś uważał! - syknął Moren, całkowicie zdjąwszy już ukrywającą ich iluzję. Teraz można było zobaczyć, że prawa, przednia łapa Morengvarga jest lekko wykrzywiona pod dziwnym, nienaturalnym kątem.
- Nie, wcale! Nie mówiłeśśś! - odwarknął jego brat.
- Ale powinieneś bardziej uważać, a nie! To boli nas obu, jeśli zapomniałeś!
- Usssspokój ssssię Moren... Zaraz nam pssszejdzie...
- Lepiej się przydaj i użyj tych skrzydeł, zanim tamten wstanie.
- Śśświetnie... - wysyczał Gvarg, czym zakończył ich krótką pogadankę. W chwilę później Morengvarg ponownie zamachał skrzydłami i uniósł się w powietrze. W pewnym momencie machnął łapą, po czym ich ciało znów znikło ukryte przez iluzję.
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Thenduran »

To co się działo było skrajnie nie do pojęcia. Dosłownie. Thenduran kompletnie nie rozumiał już co tu się dzieje. Kątem oka dostrzegł tylko jak jego niedoszły posiłek ostentacyjnie sobie nad nim lata okazując kompletny brak szacunku dla tak wspaniałego łowcy jakim był smok. Kana mogła mieć wrażenie, że smok doskonale widział gdzie postanowiła się ukryć. Ale to przecież niemożliwe. Była za daleko i w dodatku schowana za drzewem. Tylko dlaczego wydawało się, że pionowe źrenice smoka patrzą się prosto na nią, przez tą krótką chwilę zanim coś innego odwróciło jego uwagę?
To coś innego było iluzją, lecz rzecz jasna taki dzikus jak on nie miał pojęcia o ich istnieniu, magia wymykała się z jego sposobów pojmowania rzeczywistości. Krótko mówiąc jego umysł był zbyt prosty by ją pojąć. Na iluzję zareagował więc w sposób oczywisty. Nawet nie wiedząc skąd pojawiło się tu więcej smoków, próbował je atakować za każdym razem gdy te się zbliżyły. Jednocześnie jego instynkt samozachowawczy przemógł dumę i Thenduran powoli zaczął się wycofywać, nie stroniąc bynajmniej od groźnego warczenia na nowych napastników.
Wtem niespodziewanie coś bardzo mocno w niego uderzyło i dało się usłyszeć głuchy dźwięk, który daje się słyszeć gdy zderzają się dwie twarde rzeczy, które nie dźwięczą jak metal. Był zaskoczony tym, że uderzyło go coś o czym pojęcia nie miał. Coś niewidzialnego. Zwykle to on atakował nic nie spodziewające się ofiary, więc ta sytuacja była dla niego czymś kompletnie nowym.
Na skutek uderzenia zachwiał się i przewrócił, a z prawego boku, na wysokości ostatniego żebra zaczęła cieknąć strużka krwi, gdy kolec na ogonie trafił między łuski i skaleczył skórę. Następnie coś bardzo mocno dziabnęło go w bark, wgryzając się nieznacznie w skórę. Twarde łuski smoka były wręcz nie do przebicia. By zadać mu poważne obrażenia potrzeba naprawdę specjalnej broni.
Gryzienie trwało jednak tylko chwilę, ustało, a obok smoka pojawiło się coś co przed nim wcześniej zniknęło. Uznając jedynie za dziwny fakt, że to coś miało dwa łby, Thenduran bardzo się ucieszył, że ma przed sobą fizyczną, namacalną formę swojego "cierpienia" i że w końcu może coś zaatakować. Oba gady podniosły się równocześnie. Thenduran rzecz jasna rzucił się na tego drugiego, który z kolei postanowił odlecieć. Jednogłowy gad sprintem pobiegł na swojego przeciwnika i skoczył na niego wyciągając łapy, by dosięgnąć odlatującego już stwora
Atak zakończył się pewnym sukcesem. To znaczy: dosięgnął celu. Twarde szpony smoka, z całym pędem tegoż i impetem samej łapy zahaczyły o tylną lewą łapę "hydry". Jednak i ten posiadał twarde łuski co sprawiło, że szpony nie naruszyły zbytnio tkanki, ledwo dając radę rozpruć skórę na wierzchu i powodując krwawienie, nie naruszając jednak mięśni czy ścięgien. Efektem ubocznym było też to że takie uderzenie nieomal strąciło prawie o połowę mniejszego osobnika z nieba, ten jednak zdołał utrzymać równowagę, odlecieć jeszcze kawałek i ponownie zniknąć.
Tego było już za wiele. Poziom frustracji u Thendurana przekroczył pewien poziom i smok ryknął iście ogłuszająco. Od ryku uszy bolały jak od słuchania z bliska eksplozji. W tym ryku wyraźnie dało się słyszeć gniew. I wyzwanie, co mógł rozpoznać tylko smok, wiedziony intuicyjną znajomością tonów głosu u swego gatunku. Sam smok pozostał na ziemi, wyraźnie nie wiedząc gdzie ma się udać by móc walczyć. Chodził dookoła wściekły. Po czym... spojrzał się prosto w kierunku, w którym znajdowała się Kana, mrużąc ślepia. Teraz nie było już wątpliwości. Jej pozycja była mu z pewnością znana. Pytanie brzmiało: czy coś znowu odwróci jego uwagę zanim uzna, że warto byłoby wznowić przerwane bezczelnie polowanie.
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Opowiadać po barach i karczmach? Czekać aż postawią jej pieczeń? Za COŚ TAKIEGO powinni jej wybudować co najmniej pałac i dać diamentową wędkę!
Cokolwiek czuła do tej pory i co by nie podpowiadał jej rozsądek, teraz w najlepsze zajęta była notowaniem i robieniem szybkich szkiców w małym, wytartym notesiku. Oparta o drzewo, zapomniawszy o niebezpieczeństwie i znów dawszy ponieść się chwili, błyszczącymi oczami raz wpatrywała się w pełne dynamizmu i zagadek dziwy rozgrywające się przed nią, raz na swoje wyraźne, choć z lekka niewyrobione pismo sadowiące się grzecznie na żółtawych kartkach. Nigdy nie sądziła, że te wielkie gady jakimi są smoki sprowokują ją do podobnych akcji (ani, że w ogóle dadzą jej czas i okazję na podobne obserwacje). Zawsze były dla niej rasą odległą, tajemniczą i nie do zrozumienia, a przy tym zaskakująco mało ciekawą (wszystko czego nie mogła pojąć, niemal z miejsca uważała za nudne i niegodne uwagi). Jej uprzednie podekscytowanie wynikało jedynie z faktu, że w świecie jaki znała, smoki postrzegane były głównie jako lubiące kosztowności potwory, a każdy kto stanął z nimi twarzą w twarz za nie byle śmiałka (a jeśli jeszcze potem wrócił i o tym opowiedział także i za wielkiego szczęściarza). Jako osoba nie ufająca magii i nie posiadająca zmysłu magicznego Kana nie była do Pradawnych nastawiona bardzo entuzjastycznie podświadomie czując, że nie znalazłaby z nimi wspólnego języka (dobra, miała ich za zadufanych w sobie ignorantów, którzy nawet nie próbowaliby się z kimkolwiek dogadać, tylko od razu strzeliliby w niego wielką kulą ognia/lodu/magicznych gałązek czy innych nicieni). I w sumie nie uważała, że się pomyliła - wszak smok, którego spotkała przed chwilą o mało jej nie przypalił! Zapytał ją czego chce? Jakie ma zamiary? Nie. Od razu rzucił się z łbem, choć przecież już odchodziła.
No, nie żeby wymagała by ktokolwiek witał obcą osobę zaglądającą mu do domku z wielką radością i honorami (nigdy jej tak nie przywitano), ale z drugiej strony nie łatwiej mu było ją zignorować? Wszak nic nie zabrała! (bo nic tam nie było). Chociaż... w sumie to nawet pochlebiające, że wolał gonić ją niż grzać zad w tej swojej norze. Nie był to jednak w tej chwili powód do radości. Powinna cały czas pamiętać, że póki się nie oddali, i to znacznie, nie będzie wcale bezpieczna. Kto się by tym jednak przejmował rysując smoki węgielkiem! (Swoją drogą coś czuła, że będzie musiała sporo czasu poświęcić, by zmyć to z palców).
A było co rysować - najbardziej zależało jej na dwóch krążących nad rozwścieczonym łuskowcem. Żałowała, że nie może uchwycić ich pięknych, żywych kolorów, starała się za to jakoś oddać na szkicach płynne, hipnotyzujące ruchy. Co prawda przerażająca była myśl, że tak jak i poprzednie dziwactwo pojawiły się znikąd. Nie atakowały jednak jej, lecz kogoś kto stał po zupełnie przeciwnej stronie barykady, w duchu kibicowała więc im i cieszyła z ich pojawienia. Może nie polubiła zbytnio smoków po tej akcji, a te dwa wyglądały na wyjątkowo bufonowate, ale póki grzecznie krążyły nad napastnikiem, póty były w porządku. Tylko co się stało z tym, który przyciągnął wcześniej jego uwagę? Ile kotka się nie wysilała nie mogła go nigdzie dostrzec, a szkoda, bo jak już podglądać to chciała wszystkich!
Nagle jednak do głowy przyszła jej inna myśl. Skoro mógł stawać się niewidzialny, względnie dobrze się maskować, bądź teleportować to może był bliżej niż sądziła? Może wcale nie zajmował się ognioziejną bestią, tylko chciał zająć się nią?
Aż przeszły ją dreszcze i spięła się gwałtownie. Na chwilę odłożyła swoje prace. Rozejrzała się czujnie po okolicy, zwłaszcza zwracając uwagę na tereny za swoimi plecami. Nic. Żadnego podejrzanego dźwięku, żadnego niepokojącego zapachu prażonej łuski. Nic co można by dostrzec lub wyczuć innymi dostępnymi jej zmysłami. Może się przeceniła? Chyba, że smoki lubują się w białofutrych, niewinnych dzieweczkach na bułanych koniach.
Wtem odgłosy nasilającej się walki między widzialnymi dla niej gadami przywołały ją z powrotem do pracy i postanowiła porzucić chwilowo myśl o podstępnym skrytobójcy. Tym bardziej, że właśnie pojawił się tam, gdzie w sumie najbardziej jej pasował - obok swojego pomarańczowego wroga! Wroga, bo kotka nie łudziła się, że plując dookoła płomieniami chciał się grzecznie przywitać. Nawet smoki nie mogły być tak rąbnięte. Odgłos zderzenia gadzin był dla jej uszu czymś nowym, niezwykłym i godnym zapamiętania, ale sam atak pozostał zagadką. Sądziła, że z oprawcą zderzą się owe dwa smoki, które tak podziwiała, tymczasem coś zbiło go z nóg od tyłu i najwyraźniej był to właśnie zaginiony dziwoląg. Trudno było nadążyć wzrokiem za ich ruchami, a tym bardziej robić to jeszcze ręką. Szkice wyszły więc średnie, a Kana traciła humor. Dlaczego nie mogły się zatrzymać i chwilę poczekać aż skończy rozpracowywać ich pokrój!? A tak, racja...
No trudno, i tak coś było widać.
Tak więc dalej obserwowała, ale o mało nie trzasnęła notesem o ziemię, gdy dwugłowy gad znowu bezwstydnie i po chamsku zniknął. A prawie go miała!
Nie czas był jednak na przejmowanie się czymś takim, zaraz bowiem miało się okazać, że podróżniczka ma dużo poważniejszy problem. Ona też była śledzona. Śledzona żółtymi, dzikimi oczami. Niezauważalnie, gdzieś tak po drodze, niby bez znaczenia, ale ostatecznie - z wielką skutecznością.
Zobaczyła to. Dojrzała spojrzenie wymierzone prosto w jej stronę, ale o wiele później niż powinna była to zrobić. Ryk uprzedzający ten gest niemal ją ogłuszył, a w rzeczywistości zdołał powalić na kolana i na chwilę pozbawić ją możliwości obserwacji. Skuliła się zakrywając uszy i zaciskając powieki. Dopiero po chwili zdołała wrócić do poprzedniej pozycji. A on już tam na nią czekał.
Znów to poczuła. Mocne uderzenie serca, zupełne skamienienie i nagłą suchość w ustach. Ostatnia fala strachu, a zaraz potem energii zalała jej organizm i już bez żadnych myśli dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Kika sążni, to tylko kilka...
...sążni?
Zatrzymała się gwałtownie nie mogąc uwierzyć własnym oczom - w miejscu gdzie zostawiła Dziką, na małym skrawku płaskiej ziemi nie było teraz nic. Spojrzała wolno, w kierunku gdzie założyła obóz. Ciemna, skrzydlata plamka oddalała się szybko właśnie w tę stronę i nie było szansy, by ją teraz zawrócić. Ile dobrych słów Kana nie mogła o niej powiedzieć, to Dzika nadal była zwierzęciem, dbającym instynktownie tylko o własne interesy. Potrafiła to chyba dobrze zrozumieć. Tylko głupia do niczego klaczy nie przywiązała!
Hałas, który kotkę powalił na ziemię dla pegazicy również był nie do wytrzymania - klacz mogła jednak uciec i odruchowo wybrała tę właśnie opcję, zostawiając ją zupełnie samą.
Kana potrafiła przejść nad tym do porządku dziennego, sama bowiem myślała przeważnie w tych kategoriach. Istotne więc teraz było to co może zrobić, a nie to co jest już niemożliwe. Czyli jedyna opcja ewakuacji z tego miejsca!
Drgnęła nerwowo. Czy jest tu jeszcze coś co może wykorzystać? Jakaś kryjówka? Choćby najbardziej idiotyczna, byle dawała poczucie, że zrobiła co mogła by ocalić swój zad...
Nic. Tylko skały, wzniesienia, kamienie, trawa, kamienie, ziemia, kamienie, drzewo...
Norka!?
Nie, to tylko kamień.
Wypchnięta tym faktem poza wieczną granicę racjonalności USILNIE starała się wymyślić COKOLWIEK co sprawiłoby, że nie skończy jako ostatnia idiotka (bo na nie zostanie prażynką szanse były coraz mniejsze). Uciec nie mogła, nie miała się też gdzie schować. Może by tak go uderzyć? Yhym, yhym... nie. To nie zadziała. Ale było coś czego nieskuteczność nie była potwierdzona.
Kana urodziła się z darem, dzięki któremu zwierzęta od pierwszego spotkania były do niej nastawione neutralnie. Mogła ostrożnie podchodzić do nich tak by się nie spłoszyły lub omijać je i nie zostać zaatakowana. Czy było możliwe by tym razem przeszła obok smoka nie prowokując go? Było jednak kilka ale. Po pierwsze on JUŻ był sprowokowany. Był wściekły! Nawet jeśli normalnie powinien ją zignorować teraz nie wyglądał na skłonnego do takich zachowań. Po drugie mógł zapamiętać jej ucieczkę i jednocześnie ją jako cel. A po trzecie - czy smoki przypadkiem nie miały być inteligentną rasą? Co prawda moc ta wpływała i na zwierzęta magiczne, w tym najbardziej wymyślne, ale nie na normalne rozumne istoty. W takim razie nie miała prawa działać, ale z drugiej strony dziewczyna nie miała lepszych opcji. Mogła jeszcze uciekać, ale to było takie proste i bez polotu!
Zdecydowawszy się zawróciła i stanęła przy drzewie, za którym wcześniej się ukrywała, po czym wolno ruszyła przed siebie. Ręce wyciągnęła lekko do przodu, ukazując spód dłoni, który był gestem pokojowym rozumianym przez większość istot. Skupiona była tak, że jedyną myślą jaka do niej docierała było to, by ręce jej za bardzo nie drżały.
Przyzwyczajona do obcowania z wieloma stworzeniami, oswajania ich, tresowania i uczenia się ich języka i zachowań nadal mogła stwierdzić jedynie, że smok o takiej sile i ognistej mocy rażenia to dla niej za duży kaliber. A jednak musiała spróbować, licząc na to, że jej nietypowe zachowanie wpłynie także na niego. Nigdy wcześniej nie spotkała smoka... jak one się zachowują? Co jest dla nich normalne? A może po prostu nie chciał z nią rozmawiać, bo uznał, że nie warto bratać się z kimś tak niskiego stanu, a teraz sadystycznie wyśmieje ją i skusi się na tortury?
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Morengvarg syknął, kiedy okazało się nagle, że nie wzbił się w górę dostatecznie szybko. Drugi smok najwyraźniej zdołał się całkiem prędko pozbierać, gdyż dał radę nie tylko ich dogonić, ale i nawet przypuścić kontratak. Uderzenie było na tyle silne, że zdołało przebić się przez ich łuski na tylnej łapie, lecz Morengvarg bardzo szybko odtrącił drugiego smoka, nie pozwalając by całkiem strącił go na ziemię. Na szczęście zdołał jedynie doprowadzić do niedużego zadrapania, które, jak przypuszczał Moren, zagoi się całkiem w ciągu może godziny. Co nie zmieniało faktu, iż rana bolała i to dość mocno. Musieli jednak to wytrzymać, teraz gdy nie mieli zbytnio możliwości żeby odpocząć.
Smok, którego przed chwilą zaatakowali, wydawał się być skrajnie wściekły. W sumie nic dziwnego, w końcu to właśnie on odniósł poważniejsze obrażenia. Ale powinien jednak winić tylko siebie, przecież to on zaczął, prawda? Smok, jakby w odpowiedzi na tę myśl zaryczał wściekle i to z taką siłą i mocą, jakiej oni jeszcze nigdy nie słyszeli. Ich słuch, jako iż był całkiem dobry, z trudem tylko wytrzymał coś takiego. Gvarg warknął z bólu, lecz z powodu iluzji i ogólnego hałasu nikt, nawet Moren, tego nie dosłyszał.
Mimo tego, smok nie wyglądał, jakby zorientował się co się wydarzyło. W jego ruchach dało się dostrzec coś jakby konsternację i niemoc, spowodowaną niewyjaśnionymi dlań wydarzeniami. Aż dziwne, że jeszcze nie zorientował się iż operują iluzją. Gdyby tylko był odrobinę inteligentniejszy, spostrzegłby, że tak naprawdę to on ma przewagę w otwartej walce, podczas gdy oni rekompensują sobie te braki jedynie z pomocą zmyślnych, lecz zasadniczo nieszkodliwych ułud, które mogą wywołać co najwyżej niepokój i niepewność, co zresztą całkiem dobrze robiły. Smok nie wydawał się być zorientowany, że znaczna większość tego, co do tej pory tutaj widział nie była prawdziwa. A więc, dalej można było to wykorzystywać w tym starciu.

- Co to? - zapytał w pewnym momencie Gvarg, spoglądając w pewne miejsce na ziemi. Moren również spojrzał w tym kierunku, po czym po chwili dostrzegł to samo, co jego brat chwilę temu. Rzeczywiście ktoś lub coś tam było. Trudno było powiedzieć jednak co dokładnie, gdyż z tej odległości jedynym charakterystycznym elementem tego czegoś był intensywnie biały kolor, który sprawiał, że było lepiej widoczne. Dopiero po krótkiej chwili obaj bracia zdołali dostrzec, iż to tak naprawdę nie jest przedmiot, lecz jakaś postać, która trwała we względnym bezruchu, niespecjalnie pod tym względem rzucając się w oczy. Gvarg spojrzał znacząco na brata, jakby pytająco, przy czym w jego ślepiach dało się dostrzec coś jakby pożądanie. Moren, gdy tylko to zauważył, zgromił go wzrokiem, ale nic na ten temat nie powiedział.
Jak się jednak okazało, nie tylko Morengvarg zdołał dostrzec dziwną postać. Uwaga drugiego smoka również skierowała się w tamtą stronę, co zapewne spowodowane było tym, iż Morengvarg nie mógł teraz przyciągać jego spojrzenia z powodu iluzji. Właśnie dlatego, nietrudno było się domyślić, że ta postać, która ośmieliła się pokazać w takim miejscu i czasie, może wkrótce mieć spory problem. I tym razem, nie chodziło nawet o Gvarga, a w każdym razie nie całkowicie o niego.
- Nie mam pojęcia - oświadczył Moren, mrużąc lekko ślepia, żeby lepiej widzieć. Po krótkiej obserwacji nie zdołał jednak niczego szczególnego spostrzec spostrzec, byli po prostu zbyt daleko. Jedynym, do czego zdołał dojść to to, iż postać się specjalnie nie ruszała, ani nie uciekała, co zresztą widać było wcześniej. A to znaczyło, że albo była bardzo pewna siebie i swych zdolności, albo głupia, a ewentualnie obydwa, gdyż jedno zdecydowanie nie wykluczało drugiego.
- To ssszpieg! Mówię ci Moren, to na pewno jeden z nich! Nie ssstałby tu jak kołek! - wysyczał Gvarg ze swoim dziwnym akcentem, na co jego brat przewrócił tylko ślepiami. Mimo tego gestu Moren rzeczywiście zastanowił się nad tą kwestią. Nie wyglądało na to, żeby to była zwyczajna osoba. To by się po prostu nie zgadzało. Całkiem możliwe też, że to ta sama istota, która wcześniej uciekała na pegazie przed tamtym smokiem. A skoro tak, na pewno nie była zwyczajna. Moren, nie do końca jednak wiedząc jakie fundusze przeznaczono na ich schwytanie, ani jakich środków do tego użyto, mógł się tylko domyślać, czy ta osoba ich śledzi, czy znalazła się tu tylko przypadkiem.
- Przekonamy się - mruknął w końcu do brata, podejmując jakąś decyzję, bynajmniej nie kwapiąc się by zdradzić mu co zaplanował. Tak było po prostu łatwiej i szybciej, niż gdyby próbował mu tłumaczyć. Wystarczyło zwykle powiedzieć mu, co ma zrobić.

Gvarg, przypuszczając, że brat chce podlecieć bliżej, mruknął coś cicho, po czym ułożył skrzydła do lotu opadającego, wykorzystując lekki prąd wznoszący. Zamierzał w miarę spokojnie znaleźć się na miejscu, po czym zobaczyć, co zrobi Moren. Bo raczej musiał coś zrobić, gdyż ich oponent nie wyglądał na znudzonego i chętnego do odejścia stąd. Przypuszczał, że po prostu zaczną w końcu normalnie walczyć, co bardzo by mu odpowiadało.
- Teraz spadnij na niego, jak ostatnio. Zaraz potem odlatuj, masz go tylko sprowokować - oświadczył Moren, całkowicie wybijając Gvarga z rytmu. Zanim ten zdążył się o cokolwiek zapytać, Moren nagle usunął z nich iluzję sprawiając, że stali się widoczni. Gvarg nie bardzo wiedział, dlaczego jego brat nagle zmienił zdanie, lecz jego decyzja mu odpowiadała. Ześlizgnął się szybko z prądu powietrznego, po czym nabierając prędkości zaczął ponownie pikować w stronę oponenta. Zaryczał głośno, zwracając jego uwagę na siebie, wychodząc z założenia, że i tak są widoczni.
Gdy znaleźli się w jego zasięgu, Gvarg wykonał skomplikowany i trudny do opisania manewr, podczas którego wywinął się tak, by uniknąć ataku, a jednocześnie grzmotnął w przeciwnika ogonem. Tym razem uderzenie nie było tak potężne jak ostatnio, gdyż nie było zadane z ukrycia, oraz z nieco niższej wysokości. Gvarg szybko zamachnął się mocniej skrzydłami, uciekając z zasięgu ataku przeciwnika, nie przypuszczając iż jest w stanie pokonać smoka tak łatwo.

Moren zaryczał, spluwając w dół wąską strugą ognia, choć bynajmniej nikogo przy tym nie trafiając. Gvarg, przez chwilę nie był pewien, co robi jego brat, gdyż nigdy nie widział czegoś takiego w jego wykonaniu. To pewnie była iluzja, ale kto by się tym przejmował? Gvarg również postanowił zaryczeć za bratem, pokazując przeciwnikowi jak bardzo powinien uważać. W praktyce jednak, była to po prostu czysta prowokacja, nawet Gvarg wiedział, że chyba żaden smok, nawet Moren, nie odrzuciłby tak rzuconego wyzwania.

Wtedy cała widoczność znów lekko się rozmyła, co sygnalizowało pojawienie się iluzji. Gvarg nie miał pojęcia, o co tym razem mogło chodzić. Spojrzał pytająco na brata, na co ten wyszczerzył zęby w smoczym uśmiechu.
- Załatwione! No, teraz w prawo, nie chcemy przecież żeby przypadkiem na nas wpadł, prawda? - zapytał Moren, na co Gvarg zareagował jedynie zirytowanym warknięciem. A już mieli walczyć! Było tak blisko! A teraz co?
- No już, szybciej. Zajmiemy się szpiegiem, do niego jeszcze wrócimy.
Gvarg, chcąc nie chcąc, czując naprężenie skrzydeł ze strony Morena, ostatecznie posłuchał się go i skręcił, kierując się tam gdzie ostatnio widział tą nieuważną istotę. Ku jego zaskoczeniu jednak zauważył, że Moren pozostawił za nimi iluzję ich samych. Tamten smok pewnie nawet nie zauważył, że się ruszyli! Całkiem sprytne... Ale zaraz, gdzie był szpieg? Gvarg warknął skonsternowany, nie widząc niczego prócz trawy.
- Spokojnie, to moja robota - powiedział Moren, widząc reakcję brata. - Nie chciałem, żeby coś podejrzewał.
- A tamto? Ten ssssmok?
- Będą się gonić, ale on nie zdoła nawet dotknąć iluzji. Będzie sobie latać, aż w końcu się zmęczy i problem sam się rozwiąże.
- Moren... Ty wiessssz, że ja.. - zaczął Gvarg, lecz nie zdążył dokończyć, gdyż właśnie znaleźli się na miejscu. I w tym momencie iluzja, która ich ukrywała, zupełnie się rozmyła, zastąpiona zupełnie inną. Dookoła nich pojawił się spory obszar, który najwyraźniej okryty był kolejną iluzją Morena, sprawiający iż byli niewidoczni z zewnątrz. Stąd dało się dostrzec rozmyte kształty poprzedniej iluzji oraz drugiego smoka. Za to okazało się, iż w środku jest jeszcze coś, a raczej ktoś. Gvarg nie bardzo wiedział, co powinien myśleć o... tym czymś. Moren jednak nie wydawał się być ani trochę zdegustowany widokiem dziwnego stworzenia, będącego chyba połączeniem kota i człowieka. Wyglądała raczej jak człowiek, ale tylko pod względem kształtu, oraz nie wliczając twarzy, zamiast której miała koci pyszczek, pokryty warstwą białego futra. Takie samo pokrywało ją w całości, wliczając długi, kołyszący się na obie strony ogon. Jedynym wyjątkiem były zdecydowanie ludzkie, choć z jakiegoś powodu niebieskie włosy. Dziewczyna miała ubrania, co pozwalało sądzić, że potrafi mówić we wspólnym. Gvarg jednak nie do końca rozumiał, co właśnie przyszło mu oglądać, przez co prawie automatycznie nastawił się do niej negatywnie.
- Kim jessssteśśś? - wysyczał Gvarg z jadowitą nutą w głosie, tak jakby właśnie zastanawiał się, co zrobić tej istocie.
- Ja mam na imię Moren, a to jest Gvarg. Co cię tu sprowadza? - przedstawił ich Moren, przerywając bratu, po czym skierował ku niej pytanie. Nie czekając na odpowiedź zbliżył trochę pysk do zmiennokształtnej, kosztując jej interesującego, zwierzęcego zapachu. Nie zamierzał od razu brać jej za wroga. Nie można było przecież tak postępować. Wolał najpierw dowiedzieć się z kim ma do czynienia, a dopiero później ewentualnie coś przedsięwziąć. W razie gdyby Gvarg sprawiał problemy, był gotów go powstrzymywać, przynajmniej tak długo, aż do czegoś nie dojdą. Przede wszystkim, chciał dowiedzieć się, czy ich szpiegowała, co zamierzał poznać po tym, co dziewczyna mu teraz odpowie. W zasadzie, każda nietypowa reakcja zadziałałaby na jej niekorzyść. Moren co prawda nie lubił zabijać, lecz gdyby tylko okazała się być szpiegiem dla łowców, albo co gorsza przynętą na nich, to na pewno skończyłaby źle. Moren mimo wszystko wolałby, żeby okazała się tylko zwykłą, nic nie znaczącą, przypadkową zmiennokształtną, która po prostu przyszła tu pooglądać bitwę między dwoma, a raczej trzema smokami... Ech, przecież to tak mało prawdopodobne...
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Thenduran »

Smoki dzielą się na te mądre, stoickie i rozważne oraz na te porywcze, dumne i zachłanne. No i były jeszcze te zachowujące się jak zwierzęta, wyzute ze smoczej, pradawnej istoty, potomka tych którzy kształtowali ten świat. Thendurana można było zakwalifikować do tej ostatniej kategorii, co bardzo uwidaczniało się w tym co do tej pory wyczyniał. Jednak takie osobniki spotykało się bardzo rzadko, bo żaden smok nie dziczeje kompletnie sam z siebie, do tego potrzebna jest ingerencja z zewnątrz, czegoś wyjątkowo potężnego. Nic dziwnego, że nikomu nie przyszło do głowy, że mają do czynienia z kompletnym dzikusem. Jednak pewne wnioski zdecydowanie dawało się już zapewne wysunąć.
Ów dziki smok był niezwykle wściekły i sfrustrowany, nigdy jeszcze nie przytrafiła mu się sytuacja, w której nie był w stanie dorwać czegoś czego chciał się pozbyć. Ta mała pchła, która wymykała się jego łapom, zdawała się mieć wsparcie, jednakże było one strasznie dziwne. Pojawiało się i znikało, nie posiadało zapachu, nie dało się go dotknąć... Być może w tym momencie smok doszedł do jakiegoś wniosku, a może był tak zaślepiony furią, że postanowił, że nie zważając na wszystko najpierw dorwie tą przebrzydłą, dwugłową kreaturę, która go ugryzła. To ona sprawiła mu ból i to ją chciał przegonić!
Jej kolejne ataki tylko go w tym utwierdziły. Gdy zniknęła, iluzja która ukrywała jego przeciwnika, Thenduran warknął i bynajmniej nie czekał aż ten go zaatakuje. Potężna gadzina wzbiła się w powietrze i ruszyła na pół-hydrę z gracją kłody drewna, jednak z pewnością leciała szybko i była niezwykle niebezpieczna. Na skutek trudnych do wyjaśnienia okoliczności, w momencie ich spotkania to mniejszy gad nie został trafiony, a ten większy dostał ogonem w bark. Na szczęście grube łuski w tym miejscu były w stanie wytrzymać i o wiele potężniejsze uderzenia. Chwilę potem w jego stronę poleciała struga ognia. Generalnie rzecz ujmując próba zranienia smoka przy pomocy ognia odnosi ten sam skutek co gaszenie ogniska naftą. Jednak Thenduran jakby sobie przypominając o swoich zdolnościach otworzył szeroko zębatą paszczę i odpowiedział tym samym, a będąc w pełni smokiem i będąc znacznie większy, jego płomień adekwatnie był o wiele gorętszy i większy. Traf chciał, że płomień trafił już w iluzję, która nie zareagowała adekwatnie do inferna, które ją uderzyło. To sprawiło, że nawet taki dzikus jak Thenduran pomyślał, że coś jest nie tak. Skonfundowany zawisł w miejscu i uważnie przyjrzał się iluzji. WYGLĄDAŁA normalnie, ale poza tym... była dziwna. Tymczasem iluzja postanowiła go zaatakować. Smok warknął i nie ruszając się z miejsca czekał aż doleci... I tak jak poprzednie i ta iluzja chcąc go tylko sprowokować do pościgu, nie dokończyła swojego ataku. W tym momencie we łbie smoka zaskoczyły pewne tryby i ten wyciągnął wniosek. To coś nie było prawdziwe, tak jak jego odbicie w wodzie nie było nim samym. Z tą wiedzą samiec kompletnie zignorował podróbę smoko-hydry i począł się rozglądać za oryginałem.
Zamiast niego dostrzegł... Tą dziwną istotę która gonił wcześniej, a która postanowiła nie uciekać gdy miała okazję. Bezczelność. Szła nawet w jego stronę! Co to ma znaczyć? Poleciał w jej stronę... gdy ta zniknęła! Czemu wszystko dookoła musi znikać, być fałszywe i go denerwować?! Zdeterminowany złością smok nie zaprzestał lotu do miejsca, w którym ostatni raz ją widział. I zakończyło się to dla niego bardzo dobrze. Wleciał w iluzję i z powrotem dostrzegł kotołaczkę... i tą mutację, która tak bardzo nastręczała mu problemów. O nie, Thendura nie pozwoli by ktokolwiek, a zwłaszcza to coś odebrało mu jego zdobycz! Z furią runął prosto z nieba na swoje najgorsze nemezis, które nie zorientowało się jeszcze co je czeka. Atak był przeprowadzony z gracją poprzedniego lądowania smoka, tym razem przeprowadzone jednak na Morengvargu, co wyglądało dość brutalnie, a impet uderzenia był gigantyczny. Nic dziwnego, że na jego skutek tylna prawa łapa u dziwnego stwora uległa złamaniu, podobnie jak paliczki w jego prawym skrzydle. Jednak na skutek impetu sam Thenduran nie był w stanie gryźć i drapać, tylko odtoczył się kawałek. Gdy spróbował wstać, runął jak długi na glebę. Okazało się że jego przednia lewa łapa jest wykrzywiona pod bardzo nienaturalnym kątem w nadgarstku. Nie zważając na to, większy smok wstał i biegiem pokuśtykał na trzech łapach do leżącego jeszcze mniejszego gada, stając nad nim i ryknął doniośle bardzo z siebie zadowolony. Patrząc się na niego z góry zastanawiał się czy po tym wszystkim co mu zostało zafundowane, po ranach które odniósł, po serii upokorzeń, takie zwycięstwo jest wystarczające.
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Kana była gotowa mentalnie na konfrontację z rozwścieczonym smokiem. Nie, miała pustkę w głowie. Choć w tym przypadku na jedno wychodziło. Grunt, że czekała przygotowana na swój los. I na pomarańczowego gada. Ku jej zdumieniu jednak, kiedy szła tak z wyciągniętą przed siebie dłonią i bijącym jak szalone sercem nic do niej nie podlatywało, za to usłyszała inne niepokojące odgłosy. Pchana naturalnym odruchem podniosła oczy by zobaczyć co dzieje się przed nią i wtedy zobaczyła, że dwugłowy smok znowu się pojawił. Nie tylko to - najwyraźniej nie odpuszczał pomarańczowej gadzinie i znów atakował go z powietrza. I jakkolwiek to widowisko nie wyglądało, z tej odległości było przerażające. Ekstra!
Szelest łusek, płynne ruchy i uderzanie błoniastymi skrzydłami były dla kotki niemal hipnotyzujące, ale nie zapominała o swoim niezbyt chyba ciekawym położeniu. Jednak jedyne co mogła zrobić to czekać dalej i komentować w myślach to co widzi. Przede wszystkim jednak drażniło ją, że dwugłowy TERAZ zaatakował! Nie mógł tego zrobić wcześniej, tak żeby miała czas uciec? A nie... wcześniej też się bili, tylko głupia schrzaniła sprawę nie przywiązując Dzikiej. No tak...
Musiała przyznać, że nie pomyślała. Nie doceniła ani wzroku tych gadzin ani potęgi ich bestialskich ryków. Ale kto mógł ją za to winić? Pierwszy raz widziała smoki osobiście. Nie miała pojęcia jakimi umiejętnościami (poza tymi najbardziej oczywistymi) są obdarzone. No i najwidoczniej mogły się też bardzo różnić między sobą - fioletowy miał chociażby dwie głowy i umiał znikać, ten drugi strasznie szybko się wkurzał i wydawał z siebie przerażające dźwięki, a dwójka która pojawiła się jedynie na moment i zniknęła... była jakaś dziwna. Gdyby Kana była w tej chwili z kimś kto się na tym zna! Na pewno dopytałaby o szczegóły.
Na razie patrzyła jednak na zmagania smoków. A może tak wykorzystać okazję i się cofnąć? Nie, to na nic. I tak wiedzą gdzie jest, a ona nie ma transportu... Dziwiło ją jednak, że nadal, będąc w swoim towarzystwie (byli w końcu tego samego gatunku, prawda?) nadal zwracali na nią uwagę. Nie, żeby jej to nie pochlebiało. Oczywiście, wielkiej, wspaniałej podróżniczki, panny Trisk nie wolno było ignorować! Ale... w sumie jak tak się do nich porównywała... jej wspaniałość trochę chyba na tym traciła. Zwłaszcza jeśli chodziło o siłę i lokomocję. I magię. Ale przynajmniej umiała rysować! O i pisać! I liczyć! Ciekawe, czy smoki umieją liczyć! Ha!
Jej dobry humor musiał jednak ustąpić nagłemu zdumieniu, gdy bez ostrzeżenia świat wokół niej nagle jakby się rozmazał, a tuż przed nią, już całkiem wyraźny, stanął dwugłowy potwór. Jedna z głów niemal natychmiast wysyczała w jej stronę pytanie o tożsamość, ale druga poprawiła ją, przedstawiając grzecznie je obie i udowadniając tym samym, że całkiem dobrze władają Mową Wspólną. Za to za ich plecami coraz większa stawała się jakaś jaskrawa plama.
Kana myślała szybko. To coś co stało przed nią niewątpliwie było prawdziwe i wcześniej było na pewno tylko jedno. Tymczasem w oddali widać było zarys takiego samego dwugłowego smoka, który jeszcze przed chwilą walczył ze swoim większym przeciwnikiem. Z kolei przeciwnik ten, zignorował to i ruszył w stronę... tego drugiego fioletowego, który powinien być jeden, a który siedział tutaj! Ech, cholerne smoki! Nic dziwnego, że nie mają przyjaciół, świra można przy nich dostać!
Nie znając możliwości iluzji, ba! - nie wiedząc nawet, że to właśnie to ją otacza, skołowana kotka zamiast odpowiadać wyczerpująca na pytanie, które jej zadano, pod wpływem instynktu odskoczyła do tyłu z głuchym okrzykiem ,,Uważaj!". Dobrze, że nie zakładała, że ta dziwna mglista bariera chroni ich przed wszystkim co znajdowało się na zewnątrz, bowiem już chwilę potem w jej niedoszłego rozmówcę uderzył kipiący od szału, zignorowany przeciwnik, zwalając tak jego, jak i samego siebie z nóg. Tylko małe rozmiary i szybkie reakcje uchroniły Kanę przed oberwaniem, tak, że w sumie nieuszkodzona mogła obejrzeć się na powalonego... Morena i Gvarga. Ta bitwa najwyraźniej nie chciała się zakończyć, a zmiennokształtna, jak płotka między rekinami, mogła tylko czekać na dalszy rozwój wypadków, cała przerażona.
Cała? Nie...
Jedna jedyna część jej świadomości, kierowana przez nieugięty charakter wciąż stawiała opór panice. Może było to szaleństwo, może coś bardziej szlachetnego, ale przeważnie określano to (Kana doprawdy nie wiedziała dlaczego) mianem głupoty. Ale przecież to było w niej najlepsze! (Tak przynajmniej uważała, poza tym, że jej zdaniem cała była wspaniała).
Dwugłowy był powalony, a drugi kuśtykając szarżował w ich stronę. I tak była na jego trasie. Mogła odskoczyć w bok, ale był na tyle szeroki, że nie na wiele by się to zdało. Zrobiła więc to co zamierzała poprzednio - wzięła głęboki oddech i wyszła mu naprzeciw wyciągając tak jak i wtedy obie ręce przed siebie. Nadal nie wiedziała czy jej moc działa i na niego, ale może łudziła się, że smok ją przeskoczy, zignoruje albo padnie nim do niej dobiegnie. Na tym ostatnim jakoś w ogóle jej nie zależało, ale jeśli miałoby oznaczać to jej bezpieczeństwo...
No i jeszcze dwugłowa gadzina. Chyba nie walczył z agresorem by ją chronić, ale nie musiał być też przeciw niej. W końcu mówił! I w sumie kotka czuła się tak jakby była po jego stronie, może dlatego, że nie wiedziała jak jest podejrzewana. Zdaje się jednak, że każdy tam był sojusznikiem jedynie sam dla siebie i tylko Moren i Gvarg odstawali lekko od tego założenia, bo dzielili jedno ciało.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Moren uważnie przypatrywał się istocie przed nimi, dokładnie analizując każdą, nawet najmniejszą reakcję z jej strony. I właściwie to nie dostrzegł nic bardzo szczególnego. Miała zupełnie inne ubrania niż przeciętni łowcy, choć to akurat mogłoby być po prostu kamuflażem, czego w sumie można by się było spodziewać. Jednak pomimo dokładniej obserwacji nie dostrzegł w jej oczach ani postawie nic, co świadczyć mogłoby o jakiejś ukrytej przewadze. Nawet po ruchach jej ogona (tak, zdarzyło mu się kiedyś coś o tym przeczytać) wnosił, że jest raczej zaskoczona albo przestraszona. Nie wiedział jednak, dlaczego nie próbowała uciekać. Uznała to za bezcelowe? Nie wyglądała wcale na zbyt pewną siebie, więc tę opcję raczej mógł wykluczyć. Niestety, jedynie na podstawie tych wyciągniętych wniosków nie był w stanie tego jednoznacznie określić.
Gvarg natomiast miał na jej temat zupełnie inne zdanie. Mianowicie myślał o niej jedynie w kategoriach rozrywkowo - kulinarnych. Nieszczególnie w zasadzie interesowało go w jaki sposób jest do nich nastawiona, ani czy jest bardziej neutralna w stosunku do nich, czy też mniej. W żadnym wypadku smaku by to nie zmieniło, tego Gvarg był zupełnie pewny. W końcu, nie zapowiadało się, żeby miała im być do czegoś potrzebna. Zresztą... już dawno niczego nie jedli, mogliby w końcu coś przegryźć. Aż szkoda byłoby zaprzepaścić taką okazję...

W tym momencie najwyraźniej zarówno kotka, jak i Moren zorientowali się w zamierzeniach Gvarga. Dziewczyna odskoczyła bowiem nagle do tyłu, jakby od razu słusznie biorąc nieduży ruch prawej szyi Morengvarga za zagrożenie. Moren również to dostrzegł, przy czym w ogóle nie żywił złudzeń co do tego, jakie były jego prawdziwe intencje. Nawet chwili się nie zastanawiał, tylko uderzył twardą częścią jednego z rogowych kolców na swoim łbie w jego szyję, z impetem odtrącając go, oraz skutecznie uniemożliwiając potencjalne próby przypuszczenia ataku.

- Ssssa...- zasyczał Gvarg, najwyraźniej szykując się do jakiejś odpowiedzi (najpewniej wulgarnej) na takie potrącenie. Jednak właśnie w tym momencie okazało się, że zmiennokształtna wcale nie odskoczyła w obawie przed nim. Nie, miała ku temu nawet, jakby nie patrzeć, lepszy powód w postaci spadającej w ich stronę z nieba zdenerwowanej masy złożonej głównie z mięśni, kości i łusek.
Gdyby tylko okazało się, że mieliby dość czasu, żeby wykonać jakiś unik lub jakikolwiek inny manewr, cała ta sytuacja potoczyłaby się zgoła inaczej. Niestety, zdołali zauważyć zagrożenie zbyt późno i nie zdążyli usunąć się z drogi nagle korzystającemu z podobnej co oni taktyki smokowi. Jedynym, co tak naprawdę im się udało, to próba usunięcia się z drogi w dwóch różnych kierunkach.
Uderzenie jednak nie było dobrze przygotowane, na szczęście dla Morengvarga. Mimo ewidentnie dużej masy i nieco większej siły niż oni niedawno sprezentowali, szkody spowodowane nim dotknęły zarówno atakowanego jak i agresora. Obie bestie poprzez impet runęły na ziemię, wywołując tym samym potężny wstrząs. Atakujący ich smok został odrzucony i przeturlał się kawałek dalej, podczas gdy oni w zapewne mniej przyjemny sposób zostali przygnieceni do podłoża. Jednocześnie poczuli silny, pulsujący ból w łapie. Ale to nie to było najbardziej dla nich szkodliwe ponieważ jedno ze skrzydeł również uległo uszkodzeniu. Na szczęście nie promieniował on z całej jego powierzchni, poważne obrażenia odniosła jedynie najbardziej wystawiona końcówka głównego skrzydła.

Gvarg ryknął wściekle, z trudem próbując ustawić się do pionu. Skutecznie jednak przeszkadzała mu w tym uszkodzona łapa, która teraz zupełnie do niczego się nie nadawała. Mimo wszystko nie poddawał się, próbując się podnieść, okazjonalnie wspomagając się jednym skrzydłem. Zauważył jednak, że Moren nie zamierza mu pomóc. Przeciwnie wręcz, czuł opór z jego strony, zupełnie tak jakby on nie chciał dalej walczyć.

Moren chciał. Nie zamierzał poddawać się tak łatwo, tym bardziej, że wyrządzili tak duże szkody swojemu przeciwnikowi i z pewnością potrafiliby jeszcze więcej. Niestety, doskonale zdawał sobie sprawę, że nie w tym momencie. To dlatego, że w tej chwili obie bestie były już poważnie ranne, a wiedział, że jeżeli tamten zdoła jakoś ich dopaść, mogą nawet zginąć, nie mając skutecznej drogi odwrotu, jaką stanowiły sprawne skrzydła. Moren jednak był pewien, że ich krytyczny stan nie potrwa zbyt długo. Minie najwyżej parę godzin, jeśli złamania są poważne, zanim znów będą w pełni sprawni. Tymczasem drugi smok bez wątpienia nie będzie potrafił na tyle szybko wylizać się ze swoich ran. W jego przypadku minie więcej czasu. Moren doskonale o tym wiedział, gdyż czytał wszystkie zapiski na ten temat, jakie utworzyli magowie z Mrocznych Dolin. A oni stworzyli Morengvarga właśnie w tym celu, by mógł bez najmniejszych problemów zregenerować się w trakcie walki, by zaskoczyć przeciwnika nagłym powrotem sprawności, zupełnie tak jak to robią wciąż pozostałe przy życiu osobniki hydry. Czas działał na ich korzyść, wystarczyło tylko zaczekać i ukryć się skutecznie pod płaszczem iluzji... Dlatego właśnie nie chciał pozwolić Gvargowi na to, by ruszył do ataku. Na pewno jeszcze nie teraz...

Gvarg zobaczył wtedy, jak drugi smok zbiera się z ziemi. Wyglądał co najmniej na równie pokiereszowanego co oni. Co więcej, chyba również miał podobne problemy z łapą co oni. W tym momencie tym bardziej zapragnął dopaść go w swoje szpony, zauważając jak słaby jest w tym momencie. Ryknął wyzywająco, próbując się ustawić do walki, jednakże wciąż powstrzymywał go Moren. Ich przeciwnik jednak nie miał takiego problemu, nikt nie próbował go zatrzymywać. Zaczął przemieszczać się dość szybko w ich stronę w wiadomym celu. Kuśtykał przy tym jednak, wyraźnie nie potrafiąc już dobrze korzystać z jednej łapy. Gvarg w tym momencie zorientował się, że jest to teraz jego najsłabszy punkt, oraz to tam powinien uderzyć. Nie miał pojęcia co planuje Moren, skoro ten milczał. W każdym razie, nawet gdyby próbował użyć jakiejś iluzji, to na niewiele by się to zdało, dopóki tkwili w miejscu. Postanowił więc wziąć sprawy w swoje łapy, o ile w ich przypadku można użyć takiego określenia.
Niewiele wiedział o magii. Moren był pod tym względem dużo bardziej doświadczony i utalentowany. Jednakże on potrafił korzystać tylko z jednej, określonej dziedziny. Gvarg natomiast, co prawda też znał tylko jeden rodzaj magii, lecz był zdecydowanie bardziej doświadczony we wpływaniu na świat fizyczny.
Gdy w zdrowej łapie Morengvarga pojawiła się drobna anomalia świetlna, nikt właściwie nie zwrócił na nią uwagi, wyjąwszy Morena. W jednej chwili bowiem wyczuł, że jego brat planuje użyć swoich zdolności. A że dobrze go znał (ba, znał go na wylot), prawie od razu odgadł w jakim celu chce użyć swojej mocy. Był pewien, że skupi się na drugim smoku. Zakładał jednak, że nie będzie próbował go odrzucić w tył, choć byłoby to dobrym rozwiązaniem. Był pewien, że skupi się na słabym punkcie, a najbardziej widoczną słabością tamtego była ranna łapa. Jeżeli się nie mylił, to Gvarg przyciśnie go do ziemi, skupiając siłę właśnie w tym miejscu. Bez najmniejszych problemów powinien w ten sposób powalić smoka, który nawet gdyby wiedział co się wydarzy, musiałby użyć magii, aby obronić się przed tym atakiem. Jego łapa nie mogłaby wytrzymać czegoś takiego, co z łatwością zmusiłoby go do poddania się lub kolejnych nieudolnych prób atakowania. I szczerze powiedziawszy, Moren musiał przyznać, że pomysł jego brata był naprawdę dobry. Doprawdy jednak nie miał pojęcia, czemu nie zdecydował się na takie posunięcie wcześniej.

W tym momencie jednak, kiedy ich przeciwnik był już dość blisko nich, nagle na jego drogę wyskoczyła kotka, którą wcześniej uznano za szpiega łowców. Wyciągnęła ręce (łapy?) do przodu, tak jakby próbowała go powstrzymać. Przez chwilę zdawało się, że ustawia coś w rodzaju magicznej bariery, lecz Moren szybko wyczuł, że nie użyła ani krzty magicznej energii. Nie miał pojęcia, jaki byłby cel takiego działania, ale ewidentnie wyglądało na to, że próbowała w jakiś sposób ich ochronić. Wtedy zdał sobie też sprawę, że na pewno nie może ona pracować dla łowców, o tym nawet nie było mowy. Co prawda oni chcieli mieć ich żywych, ale tylko dlatego, żeby zdobyć premię. W rzeczywistości jednak, gdyby wydarzyło się coś takiego, po prostu staliby i przyglądali się jak dwa smoki zabijają się nawzajem, a potem uhonorowali zwycięzcę takiej bitwy szybką śmiercią.
- Zaczekaj jeszcze - sapnął Moren, którego głos trochę zniekształciło stęknięcie z bólu. Gvarg spojrzał najpierw na niego, potem na kotkę i jakby rozumiejąc, kiwnął łbem.

Gvarg był już gotowy. Czekał tylko, tak jak Moren mu podpowiedział. Miał poczekać z użyciem magii, żeby zobaczyć, jak na obecną sytuację zareaguje tamten smok. Gdyby zaprzestał ataku tylko z powodu kotki, chyba powinien go zostawić. Morenowi zdarzało się już w takich sytuacjach przechodzić do negocjacji z całkiem pozytywnym skutkiem. Natomiast jeżeli się nie zatrzyma... to wtedy Gvarg zamierzał mu w tym pomóc. Przy okazji poprawił nieco zaklęcie, aby w razie czego miało nieco większą siłę, a na kotkę również zadziałało, lecz zamiast ją atakować pociągnęło na bok. Teraz wolał jednak pozostawić ją przy życiu. Po tym co właśnie zobaczył, był skłonny uznać, że kotka niespecjalnie nada się na posiłek, głównie z tego powodu, że nawet Gvarg nie zwykł zjadać pomocnych dla niego osób.
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Thenduran »

Smokowi nie było dane długo cieszyć się zwycięstwem. Tak naprawdę jedynie zdążyło do niego dotrzeć, że powalił swojego przeciwnika, gdy na jego drogę weszła kotołaczka. Nie wiadomo czy to z zaskoczenia, czy z powodu jej wpływu na dzikie zwierzęta, ale z jakiegoś powodu jej głupi ruch (bo jak inaczej można nazwać wejście pod łapy biegnącemu smokowi) zadziałał. Then gwałtownie się zatrzymał, tuż przed nią zapierając się tylnymi łapami i spojrzał się otumaniony na kotołaczkę. Jego smocze ślepia z pionowymi źrenicami napotkały jej, o takiej samej budowie, oczy. Nastała chwila bardzo nerwowej ciszy, podczas której te dwie istoty patrzyły się na siebie, a trzecia leżała nieopodal najwyraźniej wciąż będąc w stanie się bronić swoją magią.
Dopiero po kilku sekundach smok się otrząsnął i uniósł wargi warcząc groźnie na kotkę. Cofnął się o krok, by móc schylić łeb niżej, na wysokości jej głowy. Duże, groźne zębiska znalazły się zatrważająco blisko jej twarzy. Smok warknął ponownie, tym razem głośniej, a Kana mogła poczuć wibrację powietrza tym spowodowane. Pradawna istota mierzyła kotkę wzrokiem oczekując aż ta spanikuje i ucieknie. Nie wyobrażał sobie by mogło stać się inaczej. Ale się zdziwił. Kotka stała dalej między nim, a jego oponentem. Smok parsknął zirytowany i uniósł gwałtownie łeb bardzo niezadowolony z jej postawy. Miał wielką chęć po prostu odgryźć górną połowę ciała od dolnej ale... z drugiej strony tak naprawdę tego nie chciał. Po prostu coś w kotce sprawiało, że nie chciał jej skrzywdzić. Chciał też by ta się odsunęła, lecz najwyraźniej nie miała zamiaru tego robić. Thenduran postawił jeszcze raz ją przestraszyć. Chciał by mu się usunęła z drogi. Tupnął łapą o ziemię i obniżył szybko łeb i niespodziewanie ryknął.
Ten ryk podobny do tego który wcześniej przeraził jej wierzchowca, tylko tym razem jego źródło znajdowało się o włos od kotki. Ogłuszający ryk, od którego niemal pękały bębenki w uszach skierowany prosto w nią. To co widziała również nie było zachęcające. Rząd ostrych zębisk, każdy o długości jej wyprostowanej dłoni, znajdujący się w jego paszczy uświadamiał, że jedno ich ugryzienie mogło by nawet zabić zwierzę wielkości konia. Do tego smród. Po prostu obrzydliwy odór wydobywający się z jego pyska sprawiał, że zbierało się na wymioty. Było to połączenie zapachu psujących się zębów, padliny i siarki. Uczta dla wszystkich zmysłów. Zwykle smoki dbają o swoją higienę w jakiś sposób, lecz także zwykle smoki posiadają jakąś, zazwyczaj wysoką, inteligencję. Tutaj, w przypadku dzikiego osobnika nie było śladów jakichkolwiek takich zabiegów. Gdyby kotka się w tej chwili przyjrzała reszcie jego ciała, zobaczyłaby różnorakie rzeczy sterczące pomiędzy łuskami, takie jak liście czy małe gałązki. Same łuski były matowe od brudu i miejscami traciły swoją barwę pod jego warstwą. Komuś kto wiedział jak majestatycznie potrafią wyglądać smoki, taki widok z pewnością wywołałby smutek.
Teraz jednak Kana nie miała czasu na takie rozmyślania. Smok właśnie przestał ryczeć, cofnął swój łeb i zorientował się, że jego przeszkoda dalej stała tam gdzie stoi. Co prawda ogłuchła na na parę sekund, a jej futro na pyszczku pokrywała smocza ślina, ale się nie ruszyła. Thenduran był teraz tak zirytowany jak i zaskoczony. Nie mógł pojąć co go powstrzymuje od pozbycia się przeszkody siłą i czemu po prostu jej nie zignoruje. Kotołaczka najwyraźniej nie chciała dalszej walki między nimi, a on z jakiegoś powodu nie mógł tego zignorować. Nie zmieniało to faktu, że w jego łbie nadal kłębiły się myśli o zemście i przemocy.
Przeniósł swój wzrok na hydrę/smoka i ryknął na niego, tym razem już ciszej, by dać mu do zrozumienia, że nadal powinien się pilnować. Po tym znów spojrzał się na Kanę i parsknął nadal będąc skonfundowany. Ponownie na nią ryknął, jeszcze ciszej niż poprzednio, a w tonie tego ryku dało się słyszeć pewną bezradność i pewnego rodzaju prośbę. Potężny smok stał o sążeń od kotołaczki nie potrafił jej usunąć z drogi ani postąpić wbrew jej wyraźnemu zakazowi.
Na kilka sekund ponownie zapadła pełna napięcia cisza, podczas której smok patrzył się na stojącą przed nim istotkę. Potem stało się coś niesamowitego. Smok usiadł na zadzie przenosząc wzrok na rannego przeciwnika i gromiąc go wzrokiem, a zwłaszcza ten łeb, który wcześniej go ugryzł. Najwyraźniej powstał dla niego pewnego rodzaju impas, którego nie potrafił złamać. Teraz inicjatywa spoczęła na najmniejszej z ich trójki istocie, całej oplutej, do której powoli wracał słuch. Smok najwyraźniej już jej nie zagrażał, nie mając zamiaru robić jej krzywdy. Ale czy to znaczyło, że ma nad nim jakąkolwiek realną kontrolę poza tym, że udało jej się powstrzymać go od dalszej walki?
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Kotka miała w swoim życiu parę marzeń. W tym kilka z nich miała obecnie. Jednym z nich było nie paść ofiarą smoka, choć stawiała je niżej niż nie danie rozszarpać się gryfowi. W końcu smok to smok! Nawet przypalenie przez takiego świadczyłoby o niej lepiej niż danie się pokonać każdej innej kreaturze. Jej honor ucierpiałby dużo mniej gdyby zajęła się nią majestatyczna, obdarzona tajemniczą, magiczną siłą istota, taka jak chociażby wspomniana wyżej wielka gadzina, ale... w tej chwili chyba żadna taka przed nią nie stała. Durne legendy! Badziewne mity o niezwykle inteligentnych, wiekowych istotach! W trzewiki niech wsadzą sobie podobne bujdy! To co miała przed sobą zdecydowanie nie pasowało do takich opisów. Zgoda, ten drugi gadał, ale jego przeciwnik był najprawdziwszym w świecie, rzucającym się i nie posiadającym raczej wyższej inteligencji zwierzęciem. Czuła to przez skórę. Czy może raczej - słyszała i wyczuwała nosem. Jej desperacki czyn przeradzał się powoli w prawdziwą udrękę dla zmysłów. I tak już odurzona nadmiarem adrenaliny, Kana o mało nie ogłuchła kiedy zębata bestia ryknęła na nią groźnie. Nawet nie była w stanie pomyśleć o tym, że - hej! - nadal jej nie stratował! Kompletnie otumanioną trzymał na nogach chyba tylko upór, a może sam lęk przed upadkiem w bezkresną, cuchnącą nicość, bo tyle właśnie by czuła, gdyby padła na ziemię. Raz ciemniało jej przed oczami, raz się przed nimi troiło. Widziała, że smok - w tej chwili wielokonturowa plama - raz zbliża się raz wycofuje, ale wściekłe buczenie w uszach nie pozwalało jej pozbierać faktów i złożyć ich w całość. Wieki trwało dla niej chybotanie się tam. Jedyne co wiedziała w tamtej chwili to to że nie chce upaść. I to, że ma coś lepkiego i mokrego na twarzy. Niewiele więcej.
Jednak dzięki temu, że nie była nawet w pełni przytomna przestawała powoli odczuwać tak silny, przytłaczający strach przed samym smokiem. Owszem był wielki i przerażający, ale... to co robił było gorsze niż sama jego sylwetka. Opluł ją! Ogłuszył i opluł! A teraz jego ślina ściekała po jej do niedawna czystej, białej mordce...
Nagle jakby oprzytomniała. Myśl o takich prostych, przyziemnych sprawach dobrze jej zrobiła. Zaczęła no nowo się kontrolować i coraz szybciej oceniać sytuację.
Gad był wściekły, ale zatrzymał się przed nią. Patrzył jej w oczy... jego były zwierzęce i dzikie, a jej chyba niewiele lepsze, pochłonięte przez podświadome instynkty i zupełnie przysłonięte mgiełką nieprzytomności. A jednak działało! Cofnął się, pamiętała to (inaczej już nie mogłaby niczego pamiętać). W końcu zaczęła go widzieć wyraźniej. Choć jej oczy wpatrzone w niego były cały czas, dopiero teraz docierały do niej potrzebne informacje - jego zachowanie zaczynało wydawać jej się także coraz bardziej znajome. Jeszcze chwila, dwie - smok ryknął bezradnie, a Kana w pełni odzyskała świadomość. Gdyby posiadała zmysł magiczny pewnie dotarło by do niej, że za jej plecami druga gadzina jest gotowa do ataku. Tego jednak nie mogła zarejestrować, ufała tylko, że nie zrobi nic co mogłoby im zagrozić. Choć chyba nie do końca nad sobą panował... a przynajmniej jedna z głów. W oczach Kany teraz wszystkie smoki były przynajmniej w połowie dzikimi zwierzętami. Ale czy dla niej - kotołaczki - było to zaskakujące? W sumie... w sumie to nawet nieco jej ulżyło. Zawsze bała się smoków. Tak jak czarodziei - istoty dumne, władające magią, której w ogóle nie rozumiała, o potężnych umysłach, ale z którymi za nic nie idzie się dogadać - tak o nich myślała i wielu ludzi utwierdzało ją w tym przekonaniu. Sądziła, że smoki wymyślają zagadki i rebusy, by przetestować wiedzę każdego, kto się na nich natknie, a potem rozczarowane lub rozbawione dla kaprysu pożerają delikwenta, który im się nie spodobał. A kotka była pewna, że nie spełniałaby ich wygórowanych standardów. Była... no dobrze, całkiem sprytna i sobie samej nie raz imponowała, ale poziomem wiedzy i jej umiłowania nie dorównywała pradawnym.
Tymczasem smok, który zatrzymał się odpowiadając na jej niemą prośbę zachowywał się (jak od początku z resztą twierdziła) jak najzwyklejszy drapieżnik, który nie dostrzega takich rzeczy. Znajomo się poruszał, wydawał z siebie dźwięki, które (kiedy jej nie ogłuszały) potrafiła całkiem dobrze rozumieć. Żadnych rebusów, zero magicznych sztuczek mających zrobić z niej ostatniego, niegodnego istnienia idiotę.
Nieświadomie poruszyła końcówką ogona i przechyliła głowę. Oczy otworzyła szerzej, ale teraz patrzyła na gada o wiele bystrzej niż wcześniej, lecz także z łagodnym zainteresowaniem. Rozchyliła wargi jakby chciała coś wymamrotać, ale nie powiedziała ani słowa. W niemym zdziwieniu ostrożnie postąpiła krok do przodu. Lepiej się czuła, gdy miała świadomość, że bestia postrzega świat niczym zwierzę, a nie jak czarodziej z opowieści - jego rozumowanie było jej bliższe i bardziej zrozumiałe niż nieczyste zagrywki istot potrafiących knuć i oszukiwać i to jeszcze za pomocą magii! Świat natury był tym, do którego należała, i którego zasady kształtowały jej postawę, poglądy i umiejętności. Nie mówiąc o tym, że na zwierzakach - w przeciwieństwie do magicznych starców - akurat się znała! Nawet jeśli była słaba i mała w porównaniu do pomarańczołuskiego, to zaczynała rozumieć jego gesty. Być może nawet rozumiała go lepiej niż on ją. Była to niewielka przewaga, może nawet żadna, ale to wystarczyło, by serce kotki uspokoiło się i zaczęło bić w spokojniejszym rytmie.
Buczenie w uszach powoli ustępowało i kotka postąpiła do przodu kolejny krok. Bestia siedziała rzucając groźne spojrzenia swojemu dwugłowemu przeciwnikowi. To przypomniało kotce o nim, więc zerknęła z ukosa w jego stronę. Jednak na więcej chwilowo nie miała czasu. Dając ponieść się ciągowi zdarzeń, w które została wplątana (zresztą chyba poniekąd z własnej woli) podeszła powoli, ale zdecydowanie do siedzącego smoka. Wtedy dopiero zobaczyła, w jakim ten naprawdę jest stanie - nie chodziło nawet o łapę, bo to dało się zauważyć już wcześniej, ale o cały ten brud, który miał między pazurami i ostrymi łuskami. To już było poniżej godności! Koty przynajmniej się myją!
Kana skrzywiła się niezadowolona. Nie lubiła brudu. Przynajmniej na ciele. Mimo braku narzędzi skrupulatnie dbała o to, by jej pegazice zawsze były wyszorowane, a jej własne futerko czyściutkie. Chociaż teraz i tak była całkowicie opluta. Gdyby nie ta nuta siarki, ten intensywny zapach nawet tak bardzo by jej nie odstraszał - był w końcu naturalny, a kotka naturalne zapachy znosiła nierzadko dużo lepiej niż niektóre perfumy. Zasługa (i wada) kociego nosa. Siarki jednak chyba nie lubił nikt - w końcu oznaczała zagrożenie, ot - chociażby psujące się jedzenie. Ale nawet ona w takiej chwili nie umiała myśleć o kąpieli. Przynajmniej nie o własnej.
- Naprawdę jesteś smokiem, co? - zapytała ledwo dosłyszalnie, stając tuż przed nim. - Nie sądziłam, że umiecie doprowadzić się do takiego stanu... - Dokończyła w myślach bacznie obserwując wszystkie jego ruchy. Czyli jej moc na niego działała? Jednak nawet jeśli to było czynnikiem, który go powstrzymał to kotka widziała, że owo działanie jest ograniczone. Zazwyczaj miała tylko jedną szansę na wykorzystanie jej potencjału. A teraz definitywnie miała tylko jedną! Na szczęście do takiej presji była akurat przyzwyczajona. Zresztą - czy mogła zrobić coś innego poza kontynuowaniem taj szalonej akcji? Wszyscy - ona, pomarańczowy i dwugłowy - byli w niej całkowicie zanurzeni. Pytanie kto się utopi. Póki co mieli szansę tak wszyscy się wydostać jak i pójść na dno. By osiągnąć to pierwsze potrzebne byłoby niezwykłe szczęście i zgranie całej trójki, zaś druga opcja była dostępna w każdej chwili dla co najmniej jednego z nich. O dziwo kotka, najmniejsza i będąca od początku na przegranej pozycji, teraz miała najwięcej możliwości - mogłaby spróbować stworzyć front chyba z każdym z nich i wykorzystać jego siłę przeciw drugiemu. I gdyby była odrobinę bardziej ludzka i bezdusznie szczwana zapewne by to zrobiła. Ale nie potrafiła, jej myśli zaś błądziły po dziwnych, kocich drogach i za Nową Aerię nie chciały stamtąd zejść.
- Spokojnie... - powiedziała w mowie wspólnej, bardziej kierując swoje słowa ku dwugłowemu, choć nadal nie odwracała się w jego stronę. Chciała dać mu jakiś znak. Miała nadzieję jednak, że nie straci czujności. Jej umiejętności zawsze mogły zawieść, a wtedy lepiej by było gdyby uciekł... ale czy jeszcze mógł? Szczerze mówiąc nie zastanawiała się nad tym wcześniej. Nie wiedziała jak bardzo oberwał, ale sądziła, że może być w nie najlepszym stanie. To było jeszcze bardziej przejmujące niż brak higieny pomarańczowego!
Swoją drogą... ciekawe ile brudny smok potrafił zrozumieć. Ponoć te gady miały swój własny język - czy on także się nim posługiwał? A może jego zwierzęce ryki, których tony rozpoznawała, były czysto zwierzęce? Był drapieżnikiem... ona umiała rozmawiać z drapieżnikami, ptakami i inteligentniejszymi zwierzętami magicznymi. Ptakiem nie był na pewno. Drapieżnikiem i owszem. Ale jak inteligentnym? Przede wszystkim był dla niej jednak jedną wielką zagadką. Nawet jeżeli jego reakcje były dla niej czytelne to nadal właściwie nic o nim nie wiedziała. Musiała jak zwykle improwizować i zdać się na szczęście, instynkt i intuicję. Najlepsza trójka, jaką miała w zanadrzu.
Postanowiła spróbować w końcu porozumieć się z wielkim gadem. Nie wiedziała ile zrozumie, ale nie sądziła by pojmował mniej niż inne zwierzęta, choć te oczywiście były bardzo różne. Z gadami kotka rzadko rozmawiała. Jednak jak wiele umiał pojąć ten konkretny?
Przede wszystkim jednak należało go uspokoić. Na tym dziewczyna się skupiła.
- Nie atakuj! - miauknęła po zwierzęcemu. Mogła tak przekazywać tylko proste komunikaty, dlatego dla wzmocnienia wypowiedzi stanęła z rozłożonymi szeroko rękami - Przyjaciel. Nie ruszaj - powtórzyła, choć zastanawiała się, czy istota tak agresywna pojmie znaczenie słowa "przyjaciel". - Nie wróg - dodała więc stanowczo, marszcząc lekko brwi. Smok był dla niej prawdziwym wyzwaniem. Tu już nawet nie chodziło o to jakie stanowił dla niej zagrożenie. Nie ważyła się o tym zapomnieć, ale teraz podchodziła do niego inaczej. Chciała wiedzieć czy jest w stanie zrobić cokolwiek więcej niż zatrzymanie go. Zobaczyć granicę. No i Kana nie odrzucała wyzwań! Nie należało jednak ignorować dwugłowego. Wcześniej jeden z jego łbów omal jej nie dziabnął! Nie mówiąc o tym, że z pomarańczowym są przeciwnikami. W tym całym szaleństwie jego działania były tu znaczące. Mógł bez problemu na nowo rozjuszyć pomarańczowego. Co gorsza zdawało się, że każda z jego głów może mieć inne zdanie na ten temat.
Jak to dobrze, że żadne z nich nie było normalne - inaczej już dawno by powariowali.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Oczekiwanie w tym momencie zdawało się być zdecydowanie ostatnią rzeczą, jaką Gvarg powinien robić. Nawet on sam sądził, że nie jest to najlepszy pomysł, tym bardziej że był już gotowy do interweniowania. Nie zamierzał pozwolić smokowi by zbliżył się do nich aż tak bardzo. A gdy szarża tamtego wciąż się nie kończyła, można było mieć wrażenie, że nie zatrzyma się już w ogóle, dopóki nie wpadnie również i na nich. Gvarg spojrzał na Morena zdenerwowany, spodziewając się, że w końcu dostanie przyzwolenie do ataku. Jego brat jednak wciąż jeszcze nie wyglądał na przekonanego. Ilość czasu kurczyła się w szybkim tempie, a już dosłownie sekundy dzieliły ich od zobaczenia makabrycznej kolizji smoka ze zmiennokształtną. Gvarg już wtedy miał ogromną ochotę uderzyć. Jeszcze był czas by go zatrzymać... Jeszcze się dało...
Dosłownie w ostatnim momencie ich oponent zdołał dostrzec, że coś stoi na jego drodze. Na szczęście jednak nie wpadł na pomysł, by ten fakt zignorować. Zaparł się tylnymi łapami o ziemię, najwyraźniej nie chcąc staranować dziewczyny i dosłownie już siedząc przejechał jeszcze kawałek z pozostałego dystansu, zatrzymując się dopiero o parę stóp przed nią. Nikt oprócz Morena nie zauważył, że gdyby nie Gvarg najpewniej rzeczywiście doszłoby do katastrofy. Błysk w łapie Morengvarga zniknął, zastąpiony nagłym i rzeczywistym odzewem w postaci dość dobrze skoncentrowanej siły, która szarpnęła wtedy tamtym smokiem w tył. Było to działanie na tyle mocne, żeby rzeczywiście coś dało, lecz nie na tyle potężne, żeby ktokolwiek zauważył dodatkową siłę w całym tym rachunku, jakim była ta sytuacja. Moren skinął lekko łbem na Gvarga, pokazując mu iż jest nawet zadowolony z jego interwencji. Jego brat natomiast syknął tylko, wciąż zdenerwowany tym wszystkim, oraz zawiedziony iż nie przystąpili do ataku. Wolałby jednak uderzyć wcześniej, zmniejszając ryzyko na to, że coś się nie powiedzie.

Smok, który właśnie zatrzymał się w miejscu, najwyraźniej nie był szczególnie zadowolony. Prawdę mówiąc, to był on zwyczajnie wkurzony, co można było łatwo rozpoznać po stanowczych ruchach szyi i ogona. Smoki bowiem bardzo często nieświadomie okazują swój obecny nastrój za pomocą specyficznych ruchów tych części ciała. Jest to ściśle powiązane z układem nerwowym, oraz faktem, iż utrzymywanie ich w bezruchu jest jeśli nie niemożliwe, to bardzo, bardzo trudne do wykonania. Nastrój tamtego można było również ocenić na podstawie wrogich warknięć skierowanych w stronę dziewczyny, ale równie dobrze mogłaby to być dobrze zaaranżowana gra, którą tamten wykonywał dla osiągnięcia jakichś korzyści. Moren jednak nie odnosił takiego wrażenia, jego zdaniem smok naprawdę był po prostu wściekły.
Potem samiec najwyraźniej postanowił zaprezentować swoją dominację, cofając się odrobinę dla lepszej pozycji, oraz rycząc w okropnie głośny sposób, podobnie jak ostatnim razem. Ani Moren, ani Gvarg, ani dziewczyna (która zresztą stała najbliżej) nie byli na to przygotowani. Hydrosmok pozbierał się co prawda całkiem szybko, ale nie zmieniało to faktu, iż tamten zaczynał ich obu już mocno denerwować. Kotka jednak zdecydowanie znalazła się w gorszej sytuacji. Moren widział jak dziewczyna słania się na nogach, najwyraźniej niezdolna do wytrzymywania tak głośnych fal dźwiękowych. Mimo to dzielnie się trzymała, jakimś cudem nie przewracając się. I nie była to sprawka Gvarga, który pewnie nawet nie pomyślał o tym, żeby ją podtrzymać.
Nie wyglądało jednak na to, żeby samiec zamierzał zrobić dziewczynie krzywdę. Mimo tych wszystkich pozorów, warknięć, ryków i stroszenia łusek nie wyglądało na to, żeby planował usunąć ją ze swojej drogi siłą. Po jego ruchach, a także po tym, iż nie próbował atakować niczego na tę chwilę dało się stwierdzić, że mimo wszystko może nie jest aż tak bojowo nastawiony do wszystkiego co się rusza. Zresztą, w oczach Morena tamten smok miał podobny temperament do jego brata, z tym że nie miał mądrzejszego bliźniaka który mógłby go pilnować.
Smok ryknął jeszcze dwukrotnie, jednak za każdym razem ciszej niż za poprzednim. Morengvarg mieli całkowitą pewność, że w tych odgłosach ukrywała się bezradność i niemoc. Smok usiadł nawet na zadzie, wpatrując się na zmianę to w nich, to w kotołaczkę, posyłając im ostrzegawcze spojrzenia i pomrukując coś groźnie od czasu do czasu. Prawdę mówiąc nawet Moren nie spodziewałby się aż tak pozytywnego wyniku planu dziewczyny. Musiał się jej wkrótce zapytać, co tak właściwie zrobiła tamtemu smokowi, gdyż wciąż trudno mu było w to uwierzyć. Ale zanim to zrobi, pozostawała jeszcze jedna istotna rzecz, niecierpiąca zwłoki.

- Postaraj nie ruszać się przez chwilę... - mruknął Moren do swojego brata, który nagle wydał mu się zdziwiony, a zaraz potem zdegustowany tym poleceniem. Najwyraźniej już przeczuwał co za chwilę ich czeka.
- A co ja jessstem, żeby sssię nie russszać? Sssabawka? - syknął Gvarg ostro, wyraźnie mając coś przeciwko nagłej inicjatywie swojego bliźniaka. Moren doskonale wiedział, że obaj się zrozumieli, lecz Gvarg zwyczajnie nie zamierzał odpuszczać.
- Muszę się tym zająć teraz, inaczej będzie problem - oświadczył po prostu, licząc na to, że jego brat wkrótce po prostu odpuści, kiedy zorientuje się że nie ma żadnych argumentów. - Muszę nastawić tę kość zanim się zrośnie i wykrzywi nam łapę. To konieczne.
- Tylko... sssrób to ssszybko... Nie znossszę tego! - warknął Gvarg, rozumiejąc, że i tak nie będzie miał możliwości by brata powstrzymać. Powodów, oprócz tego iż nie znosił bólu jaki to powodowało, niestety mu brakowało i musiał na to wszystko przystać.

Gvarg przyglądał się z gniewnym wyrazem pyska poczynaniom swojego brata. Spodziewał się, że od razu zajmie się przesuwaniem, jednak pomylił się. Moren najpierw wyciągnął szyję w tył, aby przyjrzeć się miejscu, w które wcześniej zostali ranieni. Potem mruknął coś do siebie zadowolony. Jeszcze raz upomniał go, żeby się nie ruszał, zupełnie tak jakby Gvarg zdążył już to zapomnieć. Idiotyzm. Przecież nie był aż taki tępy - wiedział, że ma mu nie przeszkadzać. Już chwilę temu wycofał się i pozwolił Morenowi działać.
Proces nastawiania kości przedniej łapy przebiegł z użyciem nie tylko tej drugiej, ale także i jednej tylnej, która posłużyła bratu za podtrzymanie. Gvarg widział, jak Moren ustawia wszystko w odpowiednich pozycjach, lecz nawet to było dla niego niezrozumiałe. Nie wiedział właściwie dlaczego i jak to działa. I nie chciał ani wiedzieć, ani się przyglądać. W ostatnim momencie odwrócił wzrok, kiedy Moren wykonał ostatni ruch. W powietrzu rozległ się wpierw głośny trzask, towarzyszący nastawianiu kości, potem ciche syknięcie Morena, a na samym końcu głośne ryknięcie Gvarga, który wcale nie zamierzał się powstrzymywać. Wysyczał parę cichych przekleństw, lecz ani na brata, ani na efekt jego pracy nawet nie spojrzał. To było poniżej jego poziomu.

Moren był w miarę usatysfakcjonowany z wykonanej roboty. Nie bolało aż tak bardzo, jak się tego spodziewał, a kość całkiem gładko wskoczyła na swoje miejsce. W każdym razie ostatnim razem kiedy to robił było mniej przyjemnie. Na szczęście nie musiał zajmować się również i skrzydłem, gdyż tam złamanie nie było wcale ani duże, ani szkodliwe. Gvargowi jednak najwyraźniej nie zrobiło to dużej różnicy i rozeźlony już wcześniej łeb zaryczał z powodu krótkotrwałego bólu. Moren miał tylko nadzieję, że ich oponent nie odczyta tego ryku jako prowokacji.
Chwilę później spostrzegł, że zmiennokształtna dziewczyna podeszła bliżej do tamtego smoka, najwyraźniej starając się z nim porozumieć. Nie miał pojęcia, w jakim stopniu mogłoby się to udać, gdyż jak do tej pory tamten wyglądał na kompletnie niewychowanego dzikusa. Ciekawe czy znał chociaż wspólny. Jeżeli nie, komunikacja z nim mogła kotce wyjść... no nie najlepiej. Postanowił że nie będzie ryzykować niczego i odrobinę jej pomoże, przecież w końcu to on był tutaj największym specjalistą od smoków i przy okazji całkiem dobrym lingwistą. Nic nie stało na przeszkodzie, aby chociaż spróbować dojść do porozumienia.

Kiedy dziewczyna zaczęła mówić, najwyraźniej próbując przekonać tamtego smoka do pokojowego zachowania, Moren od razu stwierdził, że nawet dla niego używany przez nią język jest raczej niezrozumiały, co spowodował beznadziejny akcent oraz ubogie słownictwo. Nie umknęło jego uwadze że wykorzystywała mowę zwierząt zamiast smoczej, która lepiej zdałaby tu egzamin, lecz właściwie to chyba nic dziwnego, że jej nie znała. Co prawda dla kotki to wszystko mogło być nawet dużo, lecz jego zdaniem było to raczej niewystarczające, by przekonać takiego smoka do czegokolwiek. Jeżeli chociaż zrozumie to już będzie dobrze.
W tym momencie postanowił jej pomóc. Z tej odległości, w jakiej się znajdowali byłoby to jednak raczej niewygodne. Musiałby się przysunąć bliżej, razem z wciąż kipiącym od złości Gvargiem, co wbrew pozorom z wciąż nie do końca zagojoną kością mogło okazać się trudne. Oczywiście słyszał stąd wszystko bardzo dobrze, musiałby jednak mówić naprawdę głośno, co nie byłoby ani dyskretne, ani taktowne. Postanowił więc zrobić to w zgoła inny sposób. Użył przedniej łapy, tej która nie była w żaden sposób uszkodzona, żeby w odpowiedni sposób skoncentrować energię, po czym machnął nią naprzód.

W tym momencie tuż obok kotołaczki nagle zmaterializował się mężczyzna. Był w średnim wieku, choć wyglądał jakby miał za sobą jeszcze więcej. Był średniego wzrostu, z ładnie zadbanymi włosami. Na sobie miał czerwoną szatę, typową dla miejscowych szlachciców z wysokich rodów (Moren wcześniej przygotował się na podobną ewentualność i sprawdził jak taka szata mogłaby wyglądać). Nie miał jednak przy sobie żadnej broni, najwyraźniej po to, żeby nie rozgniewać tamtego smoka. Czyli, krótko mówiąc, była to po prostu zgrabnie i dokładnie utkana (jak zawsze) ulubiona iluzja Morena, która przedstawiała sobą człowieka.
- Pamiętaj o akcencie, nigdy nie wymawiaj przeczeń bez akcentu, bo możesz być opacznie zrozumiana - rozległ się ludzki głos, podczas gdy iluzja poruszała ustami. Dopiero teraz dało się naprawdę dostrzec mistrzostwo wykonania, gdyż na świecie naprawdę niewielu iluzjonistów potrafiło oddziaływać na wszystkie zmysły. A głos zdawał się być niemalże rzeczywisty...

- Arag'h ur arsssar. Sssehesse severess - rozległ się tym razem smoczy głos, wymawiający te słowa z perfekcyjnym, poprawnym zaakcentowaniem typowym dla rejonów północnych Alaranii. Znów wypowiedziane zostały one przez iluzję człowieka, lecz nie było w nich tym razem ni krzty ludzkiego głosu. Słowa te były kulturalną wersją powitania na taką sytuację, w razie gdyby wydarzyło się tego typu spotkanie między smokami. Zakładało ono zachowanie postawy pokojowej przez obie strony. Moren zakładał więc, że bez większych problemów powinno mu się udać przekonać tamtego do spokoju. W końcu na co dzień zajmował się rozmowami z niemal całkowicie pozbawionym kultury Gvargiem, przy czym jak do tej pory zdołał zyskać spore doświadczenie. Oczywiście wyznacznikiem powodzenia było to, czy zna on smoczą mowę, ale przecież czy było to cokolwiek trudnego? Każdy smok bez wyjątków posiadał zdolność do rozumienia jej praktycznie od wyklucia. Najpewniej właśnie w tej chwili konflikt został zażegnany.
Awatar użytkownika
Thenduran
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Thenduran »

Sytuacja była bardzo napięta. Oczywiste było, że gdyby nie kotka, obie strony konfliktu ponownie by się na siebie rzuciły. Impas spowodował, że smok się nieco uspokoił, jednak daleko mu było od odpuszczenia sobie tej konfrontacji. Można powiedzieć, że jak na razie zaakceptował to, że kwestia nie musi zostać rozwiązana... w tym momencie. Dla smoka obecność innego przedstawiciela tego samego gatunku mocno uderzała w dziką stronę, nie pozwalającą by inny przedstawiciel tego samego gatunku, a przede wszystkim tej samej płci znajdował się na "jego" terenie. A że ten smok był dziki...
Niemniej w obecnej sytuacji kotka skutecznie zdołała go powstrzymać. Trzeba było przyznać, że była bardzo odważna lub bardzo głupia igrając ze smokiem w takich okolicznościach. Co więcej nie tylko stała pomiędzy nim a hydro-smokiem. Postanowiła wręcz podejść do niego i zaczęła do niego mówić.
To co do niego mówiła było dla niego niezrozumiałe jako słowa, jednak zdołał pojąc ich znaczenie. Jak? No cóż mówiła po "zwierzęcemu", języku znanym bardziej dzikim mieszkańcom tych krain. Ale chyba najważniejsze było pokrewieństwo tego języka z językiem smoczym. To właśnie podobieństwo dobiło się do umysłu Thendurana, który na nowo spojrzał się na Kanę, bardzo zainteresowany. Nie znał jej, ta jednak w bardzo niezręczny sposób zdołała poruszyć coś bardzo głęboko zagrzebanego w jego pamięci. Smok przekrzywił głowę zaciekawiony i znowu opuścił łeb na jej poziom by móc się jej przyjrzeć, tym razem nie zamierzając ryczeć. Nie mogąc jednak dostrzec niczego co by zwróciło jego uwagę, oddalił swój łeb i spojrzał się na swojego przeciwnika... który okazał się zniknąć. Gad już miał się wściec, że pozwolił mu uciec, gdy nagle jego uwagę przykuła kompletnie nowa postać. Pojawiła się tu praktycznie znikąd - nie zauważył by się zbliżała. Jej pojawienie się było dla niego bardzo, ale to bardzo podejrzane.
Cichy, gardłowy warkot wydobył się z jego paszczy gdy śledził tego nowo przybyłego człowieka parą swoich ślepi. Wtem on też zaczął do niego mówić w znajomym języku. Thenduran był bardzo zaskoczony. Parsknął i potrząsnął łbem. Nie do końca wiedząc co miał teraz zrobić, spojrzał się na Kanę. Z tego co zrozumiał, miał nie atakować. To już zdążył zrozumieć z wcześniejszych jej gestów. To samo mniej więcej przekazał mu ten dziwny człowiek. No dobrze, może się na to zgodzić. Zwłaszcza że nie ma już kogo atakować. Jeżeli już, to zjadłby tego człowieka, ale jakoś w tym momencie nie był głodny.
Działania Kany i Morena odniosły skutek. Groźna bestia się uspokoiła i siedziała na ziemi patrząc się na tą dziwną dwójkę stojącą przed nim. W zasadzie nie za bardzo miał tutaj cokolwiek do roboty...
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości