Równina Drivii[Główny trakt] Podróż z ładunkiem

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

[Główny trakt] Podróż z ładunkiem

Post autor: Metatron »

Południe. Żar lał się z nieba. Całe stworzenie szukało schronienia. Szczególnie widać było to w znajdującym się rzut kamieniem od traktu lesie gdzie nawet wiatr nie szumiał w listowiu. Pola wyludnione, nie było chłopa co by na nich pracował. Szeroka, brukowana druga zdawała się prostym cięciem miecza oddzielać świat natury od świata cywilizacji.
Karawana sunęła leniwie. Zwierzęta dychały ciężko. Konie prychały ciężko pod ciężarem załadowanych metalami wozów w liczbie siedmiu oraz z powodu balastu jeźdźców konnych ochronny karawany liczby dziesięciu. Poczet dopełniały objuczone żywnością osły które prowadziły osoby zwane niepochlebnie przez woźniców ciurami obozowymi chociaż zupełnie nie trafnie w tym razem.
Ósmy wóz przewoził tylko jedną skrzynię, dodatkowo zamkniętą na klucz... Oraz żywy ładunek. Zaprzężony w przeciwieństw do innych, w tylko jednego konia powożony był przez Doumę. Za wodzie znakowała się lektyka z ledwo myślącym z upału Metatronem. Miało to oczywiście swe pozytywne skutki. Załoga karawany nie musiała wysłuchiwać jego niewybranych imperatywów, świta nie musiała dźwigać lektyki, z czego korzystał zadowolony Harriet leząc na brzegu wozu z kapeluszem zasłoniętym na oczach. Natomiast pradawny leżał na lektyce w wozu głębi dychając ciężko, pot szczypał rany, był tym bardziej wycieńczony, że niedawno przebywszy ciężką grypę. Zohara natomiast musiała ciągle ścierać pot z twarzy czarodzieja i poić go wodą samej licząc kiedy czarodziejowi być może zechce się pić gdyż dziś... Na nic nie miał sił.
Tak to karawana poruszała się kursem na Kryształowe Królestwo.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Cecilia kręciła nosem z niezadowolenia. Ostatnie kilka dni mogła spokojnie zaliczyć do jednych z najgorszych w swoim życiu. Nie dość, że tajemnicza elfka gwałtownie zmieniła lokalizację, co naznacza podróż do Kryształowego Królestwa jako kompletne fiasko, to w dodatku Gilaras nie stawił się się na spotkanie w umówionym miejscu i czasie. Kurtyzana musiała teraz uważać bardziej niż zazwyczaj, mając nadzieję, że skrytobójca otrzymał wysłaną przez nią wiadomość. Jeżeli cel ubiegł ich kroki, musiał również posiadać kontakt co potwierdza ich obawy odnośnie bytności dziewczyny w branży . Wcześniej białowłosą bawiła wizja walki między Larsem, a kobietą uzbrojoną w sztylety, teraz z trudem, bo z trudem, jednak przyznawała się do strachu o życie przyjaciela. Ostatni raz widziała go w karczmie w Adrionie. Czy napewno dobrze zrobiła zostawiając go na miejscu? Gdyby nie Jahnnes, który obserwował bieg wydarzeń w Kryształowym sytuacja mogła potoczyć się gorzej - to on uprzedził Charmaine o zniknięciu ofiary.
Ofiara. Obyśmy to nie my stali się zwierzyną. - przeszło jej przez myśl, ciasno otulona brązowym płaszczem przez jednego z towarzyszy podróży. Zmierzała na wschód, jak najdalej od Szepczącego Lasu. Najbezpieczniej będzie zniknąć, pójść w ślady cwaniary, której nie doceniali i rozpłynąć się w powietrzu czekając na znak od Jahnnesa. Im dalej jechała, tym powietrze robiło się cięższe, parniejsze, a jednak wiatr dawał o sobie znać przeszywając kości - szczególnie nocami. Położyła sobie dłoń na czole. Siedzący naprzeciwko właściciel palta uśmiechał się z troską. Rzeczywiście dziewczyna musiała wyglądać dosyć żałośnie w schronieniu mijanych drzew rzucających cienie na jej bladą twarz, ściśnięta w przepoconym materiale, przeklinająca pod nosem. Pigmenty powoli przestawały działać tworząc we włosach delikatne, ledwie zauważalne czarne odblaski - bardzo źle, łatwiej będzie ją rozpoznać. Szybko musi przywołać się do porządku. Mrugnęła do niego z błyskiem podziękowania w oczu. Mężczyzna o brązowych włosach do ramion, z niezadbanym zarostem kiwnął tylko głową. Milcząca wymiana grzeczności dobiegła końca. Do nozdrzy dziewczyny doszedł paskudny smród ryb - rozejrzała się. Placyk jednego z pomniejszych miasteczek był niemal pełny. Wóz zatrzymał się, ktoś zeskoczył z przodu i w podskokach doszedł do tylnych drzwiczek z zamiarem pomocy w zejściu. Przedstawienie musi trwać. Płaszcz spadł z ramion zostając na drewnianym siedzeniu, blade włosy wzbiły się w powietrze i opadły z gracją na ramiona. Wielkie szare oczy z anielskim spokojem świdrowały otoczenie. Ludzie zatrzymywali się wachlując się rękoma by zobaczyć wysoką, piękną niczym porcelanowa lalka postać. Charmaine wiedziała, że nie należy do najpiękniejszych na świecie, jednak jej pewność siebie, sposób bycia, ubioru - wszystko idealnie ze sobą grało tworząc wizję kogoś niezwykłego. Srebrna spódnica powiewała leniwie. Cecilia zlekceważyła dłoń zeskakując z wozu.
-Dziękuję za podwiezienie. - rzuciła powożącemu, po czym zwróciła się w stronę zebranych. Widząc jej spojrzenie, uciekali wzrokiem udając zainteresowanie własnymi sprawami.
I jak tu nie wzbudzać zainteresowania?
Wreszcie znalazła odpowiednie miejsce, chowając się w "boczną uliczkę", chociaż trudno nazwać ją boczną, gdyż była to wnęka między dwoma przylegającymi do siebie domostwami. Z sakiewki, jednym ruchem ręki wyjęła zwinięty rulonik - ostatnią wiadomość od Elgrima. Otrzymała ją kilka dni wcześniej, na skraju Szepczącego. Mężczyzna prosił ją o sprawdzenie pewnego ładunku, obiecując sowitą nagrodę. Z początku poczuła się oszukana, niemal zdradzona - jakim prawem ktoś taki jak on - drobny złodziejaszek, prosi o pomoc szpiega Żelaznej Pięści? Szybko zdała sobie jednak sprawę, iż jej gniew wypływa z oburzenia. Miała silną nadzieję, że rudowłosy...
Pokręciła głową wściekła na samą siebie za taką bezmyślność. Uczucia są dla głupich, naiwnych. Miłość cielesna jest prawdziwa, a historie o bratnich duszach? Westchnęła zrezygnowana, ze zmarszczonymi brwiami chowając świstek na miejsce. Postanowione, pomoże mu zgarniając przy tym odrobinę ruenów i zniknie. Jeżeli słowa znajomego są prawdziwe, kasa powinna być spora, będzie wystarczyć na nawet dwa tygodnie. Wpierw jednak ruszyła w stronę rynku chcąc nabyć przynajmniej odrobinę wody w bukłaku. Stała przy jednym ze straganów targując się o cenę, gdy ktoś położył sakwę na stole. Monety zabrzęczały wesoło.
-Proszę dać tej Pani to,czego zapragnie. - materiał zsunął się z głowy ukazując brązową czuprynę. No tak, mogła go poznać po płaszczu.
-Nie potrzebuję jałmużny. - wysyczała do swojego "wybawiciela" mimo wszystko biorąc pojemnik i zakładając go sobie na długim pasku, przez ramię.
Nieznajomy uśmiechnął się, oczy błyszczały mu tak, jak wtedy, kiedy wymieniali przymusowe spojrzenia. Wzruszył ramionami.
-Nie chcę, aby coś Ci się stało. - skinął kupcowi głową w stronę jednego z białych płaszczy z dużym, rozłożystym kapturem. Idealnie osłaniałby twarz przed słońcem. - Wybierasz się na południe, prawda?
-Skąd wiesz? - zmrużyła brwi, mężczyzna wyciągnął rękę z peleryną czekając, aż kobieta ją weźmie, przyjmując podarek.
Najpierw kilka odpowiedzi.
-Powiedzmy, że masz nowego przyjaciela. - mrugnął porozumiewawczo, zarzucił jej "prezent" na ramiona, odwrócił się. - Powodzenia.
Zniknął wśród pyłu wznoszonego przez wiatr. Tworzył on niewielkie wirki, tańczące w powietrzu, po czym opadające w zmęczeniu na ziemię, aby zaraz znów wzbić się w powietrze. Niekończący się spektakl. W nocy wichury są bywały chłodniejsze. Póki co - z nieba lał się żar przyprawiając ludzi o ból głowy. Karawana winna przejeżdżać tędy jeszcze dzisiejszego dnia. Nie ma mowy o czekaniu na miejscu - dziewczyna zarzuciła kaptur na głowę i poszła pewnym krokiem w na południowy-wschód. Droga zdawała się nie mieć końca, a upał sprawiał, iż kropla wody na języku wydawała się najwspanialszym nektarem.
W co ja się wpakowałam. Oby to było warte swojej ceny. - myśli Cecilii krążyły wokół zapłaty, tylko to ją teraz interesowało. Skoro Elgrim utrzymywał z nią kontakt wyłącznie ze względu na jej umiejętności - niech tak będzie. Zrobi, co do niej należy, po czym zerwie z rudym i wszystkim co z nim związane. Zważyła w dłoni, ile wody ma jeszcze w ekwipunku. Zmarszczyła czoło, czując ,iż w przeciągu godziny wypiła jedną trzecią butli. Już miała wykrzyknąć słowa nienawiści w kierunku złodziejaszka, gdy w oddali dostrzegła niewielką plamkę. Jedną, drugą...ciągnęły się za sobą niczym...
-TAK! - szepnęła podekscytowana rozpoznając swój cel. Bukłak schowała pod peleryną, materiał zaciągnęła tak, aby zasłaniał jej oczy. Ruszyła w stronę ciągnących się wozów.
Co ja mam im powiedzieć? - w głowie, Charmaine wertowała dziesiątki odpowiednich scenariuszy. Wreszcie uśmiechnęła się zadowolona z własnego wyboru.
Gdy była już dostatecznie blisko, iż mogła mieć pewność, że jeździec pierwszego wozu ją zauważy, machnęła ręką zwracając na siebie uwagę.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Pierwszy spotkał ją wysoki jeździec z ochrony karawany o szpetnej twarzy oranej wstydliwą chorobą. Zmierzył ją wzrokiem surowym lecz nawet nie pozwolił dość do słowa. Chyba też miał dość upału kazał jej podejść do wozu Metatrona.

-Oszalałaś, alkohol? - Prawie wrzasnął Metatron wypluwając trunek podany mu przez opiekunkę. Wtedy karawana przystanęła. Zohara przyzwyczajona do wybuchów czarodzieja bez słowa starła resztki wyplutego napoju.
-Woda z ziołami, stary grzybie. - Uśmiechnęła się szczerze. I takim samym, a przynajmniej mającym być w zamierzeniu uśmiechem gdyż ból przeciął mu twarz w grymasie, odwzajemnił pradawny. W gruncie rzeczy jego świta była mu przyjaciółmi. Czarodziej nie zdążył wyprawić kąśliwej uwagi o zatrzymaniu transportu gdyż obok wozu z lektyką na której leżał pojawiła się nieznajoma kobieta.
Trzeba było jej wiedzieć, że Metatron znanym był czarodziejem. Każdy, kto orientował się w polityce słyszał o sparaliżowanym czarodzieju. Niekiedy towarzyszyły temu plotki jakoby zaprzepaścił w wypadu cały swój kunszt, jeszcze inni przezornie dalej uważali go za znaczącego coś gracza. Oczywiście nie sposób było zapomnieć o jego podłym usposobieniu w stosunku do osób postronnych o którym właśnie teraz dał znać.
-To przez ciebie, kulawa oślico – tradycyjna przerwa na złapanie oddechu. Kilka płytkich wdechów, mól kontynuować. - Zatrzymujemy jebaną karawanę? - Chrząknął, z bólem nachylił kark w stronę kubka z wodą. Nawet nie trudził się podglądaniem aury nieznajomej. Pogoda była zbyt duszna. Zresztą, obserwować też jej nie obserwował tylko słuchał co ma do powiedzenia. Zapewne za kilka chwil pojawia się w wiekowym sercu wyrzuty o jej potraktowanie...
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Tymczasem z przeciwnej strony traktu dało się słyszeć głosy. Z czasem podniosły się i przeszły w zażartą kłótnię. Gdy zbliżyły się jeszcze bardziej z naprzeciwka dało się dostrzec dwie sylwetki, jedną bardzo małą, unoszącą się w powietrzu oraz drugą, większą i należącą zapewne do mężczyzny.

- Po raz kolejny musiałem nadstawiać za ciebie karku! - warknął mężczyzna. Wyglądał na elfa, a przynajmniej jego strój na to wskazywał, niemniej nie miał spiczastych uszu i był raczej średniego wzrostu. Miał na sobie luźne szaty przewiązane w pasie skórzanym paskiem. Do tego nosił sporo biżuterii oraz purpurowy szal niedbale okręcony dookoła szyi.
- Nikt cię o to nie prosił! - burknęła obrażona wróżka. - Sama doskonale dałabym sobie rady!
- Właśnie widziałem. - zripostował. Świetlista panienka powiedziała coś pod nosem i skrzyżowała ręce.
- Słyszałem... - mężczyzna zmarszczył brwi. - Pakuj się dalej w kłopoty! Kiedyś mnie nie będzie w pobliżu!
- A żebyś wiedział, że będę!

Jakże Veril tego nie znosił. Z jednej strony Aeris działała mu na nerwy jak mało kto, a jednak czuł się za nią odpowiedzialny, nie darowałby sobie gdyby coś się jej stało. Jakby nie patrzeć była jego jedyną "rodziną", oprócz niej nie miał żadnego wiernego towarzysza, a już na pewno była jedyną osobą znającą jego prawdziwą tożsamość. Tak było najbezpieczniej, cieszył się przynajmniej, że pomimo wpadki w Danae nie zdradził się bardziej i że nie odkryto jego nieludzkiego pochodzenia. Jakoś przerobienie na królika doświadczalnego przez jakiegoś maga nie bardzo mu odpowiadało. W końcu był z ich punktu widzenia rzadkim przedstawicielem wyjątkowego gatunku.
Nagle zauważył karawanę powozów. Szybkim ruchem złapał wróżkę i wcisnął ją pomimo protestów pod szalik.
- Ciii... - szepnął. Chociaż zakładał, że mogli już ich zobaczyć. Nie ma co, wróżka i Maie to bardzo niecodzienny widok, ale teraz był pewien swojego kamuflażu, martwił się tylko o wróżkę, ale chyba jej nie dostrzegli. Może uda mu się jakoś przesmyknąć tak by nie zwracać zbyt dużo uwagi.

Jak gdyby nigdy nic wyjął flet i wesoło pogrywając zbliżył się do stojących wozów. Mógł się teraz dokładniej przyjrzeć stojącym tutaj ludziom. Przed pierwszym z wozów stała kobieta, to chyba ona zatrzymała karawanę gdyż pieklił się na nią jakiś starzec. Starzec od razu wydał się podejrzany Verilowi, chyba go już kiedyś gdzieś widział. Możliwe, że był magiem...
W tym momencie Eletainen przyspieszył kroku, po jego skroni leniwie spływała kropla potu. Obecność maga bardzo go niepokoiła, ci cwaniacy zawsze mają w rękawach szereg jakiś sztuczek by uprzykrzyć życie zwykłego szaraka, a Veril jakoś nie był tych sztuczek ciekawy. Gdy mijał wóz skłonił się obecnym lekko acz sztywno i w nadziei, że nikt nie przywiąże do jego pojawienia się większej uwagi miał zamiar kontynuować marsz przed siebie.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Ochroniarz karawany kazał podejść jej do jednego z wozów. Cecilia czuła narastającą w niej złość spowodowaną kumulacją wszelkich niewygód tej podróży. Zachowanie mężczyzny tylko ją rozsierdziło, jednak nie było czasu mówić czegokolwiek czy narzekać. Ruszyła dalej, aż ujrzała lektykę z Metatronem. Nie spodziewała się zobaczyć czarodzieja jego kalibru. Jej mięśnie spięły się jednak tylko na chwilę.
-To przez ciebie, kulawa oślico. - odetchnął kilka razy, po czym kontynuował swój wywód. - Zatrzymujemy jebaną karawanę? - odchrząknął z wyrazem bólu na twarzy.
Staruch był naprawdę paskudny, pomarszczony, jego ciało pełne było dziwnych, jakby nieorganicznych wrzodów. Czemu kurtyzana zawsze trafiać musi na tak brzydkich przedstawicieli płci męskiej?
Łotrzyca kiwnęła głową na powitanie.
-Co jak co, ale tak szanowany człowiek winien rozróżniać ludzi od zwierząt. - powiedziała melodyjnym, miłym głosem uśmiechając się serdecznie. - Zwą mnie Alea, jestem...
Jej przemowę delikatnie zagłuszył dźwięk fletu. Tuż obok przechodził właśnie mężczyzna o niebieskawych włosach, ściskał w dłoniach instrumencik, z pewnością starając się nie zwracać na siebie większej uwagi, zdawało się, iż przyśpieszył na ich widok.
Dziewczyna parsknęła z pogardą.
Jak on chce przemknąć niczym cień skoro gra na flecie?
Narzuciła kaptur głębiej, na oczy, uśmiechając się pod nosem.
Nieznajomy kiwnął nieznacznie w ich stronę i już czuł się bezpiecznie jednak ona oblizała wargi i westchnęła głęboko.
-Ty... - pozwoliła sobie spojrzeć nieśmiało w górę przybierając minę niewiniątka. Aktorstwo było jej mocną stroną, mimika w szczególności. Zabieg ten z pewnością ujmie jej kilka lat. Otworzyła lekko usta, jakby ze zdziwienia, patrząc wprost na przemykającego obok mężczyznę. - Ty...nie poznajesz mnie, prawda? - powtórzyła lekko łamiącym się głosem.
Nie sądziła, że trafi się taka świetna okazja!
Trochę mi pomożesz... - pomyślała, starając się wyglądać dziewczęco i delikatnie. Oczy niemal szkliły się od łez. To będzie świetny spektakl, a Metatron miał miejsce w pierwszym rzędzie.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Lolarian szedł po brukowanej drodze ze spuszczoną głową, a jedynym towarzyszącym mu dźwiękiem było chrobotanie pod podeszwami butów. Niemiłosierny żar lał się z nieba pozbawionego chociażby jednej chmurki. Cienia próżno było szukać na brukowanym trakcie, którego powierzchnia przypominała rozgrzaną patelnię. Idąc, zastanawiał się, czemu to wszystko tak się skończyło.
Gdy usłyszał od ojca, że odnaleźli sygnaturę magiczną Szayela, ucieszył się. Pomyślał, że oto nadszedł czas, gdy pozna swego o wiele starszego brata, znanego mu dotychczas tylko z pamiętnika. Chociaż ostrzegali go, że Szayel jest pełen zła i zdolny do wszystkiego wierzył, a przynajmniej chciał wierzyć, że są w nim jeszcze jakieś odrobinki dobra. Czytając jego pamiętnik co noc widział w nim jakiś cień. Okruchy tego, kim był kiedyś, nim zrobił to…co zrobił. Miał nieodparte wrażenie, że ten „zły, podstępny i nieczuły drań”, jak nazywał go ojciec, był w istocie tylko zagubionym dzieckiem, od którego wymagano więcej niż mógł znieść.
Ale teraz…
Teraz ojciec nie żył. Wciąż miał w pamięci obraz Mateusa, jak ten rozkrusza się niczym stary, zmurszały posąg w drobny pył. I co gorsza widok Szayela. Wyobrażał go sobie zupełnie inaczej. Jako starca z długą, siwą brodą podobnej do tej, jaką miał ojciec. A tymczasem wyglądał identycznie jak na obrazie wiszącym w głównym holu posiadłości, który mu zrobiono, gdy kończył osiemnaście lat. Nie zmienił się ani o drobinę. Ba, Szayel wyglądał młodziej od niego. I te oczy… na myśl o nich czuł ten drzesz, który poczuł, gdy Szayel spojrzał na niego. Jeszcze nigdy nie widział tak przerażająco zimnych oczu. Pozbawionych grama ludzkich uczuć, promyka dobra i empatii wobec drugiej osoby. Zachowywał się tak…wyniośle. Czuć było od niego potęgę, ale czy ona jest wszystkim, co się liczy w jego życiu? Nie było w nim już miejsca na uczucia?
Chociaż było strasznie gorąco, to po plecach Lolariana przebiegły zimne dreszcze.
Jak można tak się stoczyć w obłęd tylko dla swoich żądz. Jak można zabić własnego ojca i podnieść rękę na matkę. Czy dla niego nie ma już ratunku? Jego serce musi być takie puste…
Zatrzymał się i spojrzał przez palce ku słońcu.
Matka załamała się po śmierci ojca. Zamknęła się w swoich komnatach i z nikim nie chce rozmawiać. Starszyzna Rodu natomiast zamierza obrać nową głowę rodziny. Heh, mimo iż jestem pierwotnym z głównej gałęzi rodu, to mojej kandydatury nawet nie brali pod uwagę. Jestem nikim dla nich – Czarodziei. Nie potrafię nawet wyczarować prostego płomyka. To, co się działo w Kryształowym Mieście było poza moim zasięgiem pojmowania. Z kim ja się chce równać? Z Szayelem? Skoro cała Rada Czarodziei przed nim drżała i ród Pelagiusów, to co ja mogę? Nawet się do niego nie zbliżę…zdmuchnie mnie z powierzchni ziemi samą myślą. Po co więc się trudzić? Co chcę osiągnąć?
Opuścił głowę, zaciskając dłonie w pięści. Spróbuje albo zginie próbując. Taki ma cel. A starszyzna rodu niech robi sobie co chce. Jego nie interesuje przewodnictwo w rodzie, władza ani pieniądze. Chce zrozumieć. To wszystko…i aż.
Nagle dostrzegł jakąś karawanę. Wyczul, przez ułamek sekundy, ale jednak, przebłysk aury magicznej. To, że samemu nie potrafił kontrolować magii nie oznaczało, że na niego nie działała. Uczyli go odczytywania aur, ale i tak tego nie umiał. Dzięki tej umiejętności mógł tylko wyczuć, czy coś było magiczne, czy nie. Z tego, co wyczuł, wywnioskował tylko, że to Pradawny. Silny. Być może jakiś z Pelagiusów? Ostatnio z Kryształowym Królestwem wiele handlowali i często je odwiedzali. Być może udzieli mu pomocy w poszukiwaniach.
Skierował się do karawany, przy której było już parę osób. Jeden z ochroniarzy przyjrzał mu się badawczym wzrokiem, nerwowo zerkając na miecz wiszący u jego boku.
- Spokojnie – odpowiedział mu ze szczerym uśmiechem, wskazując pierścień – Jesteście z rodu Pelagiusów?
Mężczyzna zrobił minę jakby słyszał pierwszy raz nazwę tego rodu i burknął coś niewyraźnie, każąc mu podejść do mężczyzny lezącego na lektyce, co też uczynił. Zbliżył się, kiwnąwszy głową z szacunkiem do kobiety, która zdawała się z nim właśnie rozmawiać. Gdy ujrzał ciało Czarodzieja pomyślał z trwogą – o bogowie.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Metatron nie wyglądał na zadowolonego. Co prawda oczy miał przymknięte, twarz skierowaną w górę nie widząc całego zamieszenia to jednak doskonale słyszał kroki zwiastujące następne osoby. Na jego twarzy pojawił się wyraz zarówno irytacji jak i dobrze znanego jego świcie zaciekawienia kiedy tylko wyczuł, prawdę mówiąc trochę mimowolnie, aurę czarodzieja oraz naturianina.
-Istny cyrk, jeszcze brakuje starej wiedźmy, jej ponętnej siostry, kulawego psa oraz zidiociałego krasnoluda.
Burknął w myślach pradawny. Chociaż w nich zachowywał absolutną wolność wyrażania się, nie przerywaną bólem, oddechem i tym podobnym. W sumie to poza nimi też gdyby wykorzystać magię, ale mimo wszystko nie lubił tego. Słyszeć własny głos to jak słyszeć swe istnienie. Mówię więc jestem zdała się brzmieć zasada czarodzieja. Zohara przetarła mu po raz kolejny twarz. Jeszcze ten przeklęty ładunek! Oczywiście stopy niskomagiczne na pozostałych wozach stanowiły przykrywkę, je mógłby bez problemu przerzucić magią. Natomiast zawartość kufra... Tu pojawiał się ów problem wymuszający tradycyjny transport.
-Więc was matka nie miała? - Warknął w eter. Czego jeszcze? Był skłonny w przypadkowe pojawienie się jednej osoby, kobiety. W drugą, może przy przyjęciu kilku prostych założeń. Obecność trzeciego osobnika wymagała do wytłumaczenia dość mocnego aparatu logicznego. Harriet tymczasem, tradycyjnie wyręczył pracodawcę w pracochłonnym procesie przedstawiania, można powiedzieć, że uznał taką powinność wobec kobiety, a prawda leżała w ukrytym geście mrugnięć oczu Metatrona tym samym proszącym o to.
-Metatron Cimcum Chesed bani Notarikon – zarecytował biegle. - Właściciel tej karawany.
-I chciałby wiedzieć jaki to król, książę, władca, watażka czy chociażby radny miasta zatrzymuje mnie.- Metatron o dziwo nawet nie poczynił przerwy na oddech tylko zapytał zgryźliwie. Ochrona dość nerwowa trzymała za miecze czy racze wędrowała dłońmi w ich stronę lub (decydowanie częściej) kusz.. On sam czekał.
Wszak upał dawał się ciągle we znaki, a on nie miał sił ich nawet pognać, bo pognać rzecz jasna trzeba było kwiecistym językiem spod rynsztoka wyśmiewając brak manier nieznajomych, a i na to sił nie było. Prawdę mówiąc sił też nie miał na bycie ciekawym. Stęknął boleśnie lekko zmieniając pozycje na lektyce. Najpierw chciał odczytać pobliskie aury dokładniej lecz... Po chwili znowu się mu nie chciało.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Veril zignorował początkowo narzekania starca, zresztą jego nazwisko nic mu nie mówiło, no oprócz tego, że był magiem i to prawdopodobnie dość potężnym. Wystarczający powód by się ulotnić jak najszybciej! Co więcej, pojawił się jeszcze jeden przybysz, chyba też był magiem, ród Pelagiusów... Czy to możliwe, iż o nim słyszał? Nieważne! Muszę się stąd ulotnić jak najszybciej!
Wszystko szło zgodnie z planem, nawet ochrona karawany wykazywała minimalne zainteresowanie przechodniem. Nie licząc złośliwego komentarza starca, który notabene mógł wcale nie być skierowany do niego, nikt się nie odezwał.
- Pewnie teraz gratulujesz sobie sprytu? - szepnęła obrażona wróżka. Veril nie odpowiedział tylko zmienił nieco wygrywaną melodię na weselszą, pozwolił sobie nawet zagrać nieco głośniej. W tym momencie usłyszał jak nawołuje go kobieta stojąca przed wozem.
- Ty... Nie poznajesz mnie, prawda? - usłyszał. Było to dla niego jak cios młotkiem w głowę, w jednej chwili jego misterny plan prześlizgnięcia się niepostrzeżenie spalił na panewce. No dobrze, może nie taki misterny, ale w założeniu bardzo skuteczny!

Kap! Kropelka potu opuściła skroń Verila i poszybowała wprost na rozgrzaną ziemię. Maie był tak zaskoczony nagłym wezwaniem kobiety, że aż zakrztusił się wypluwając z fletu kilka nieartykułowanych dźwięków, które mogłyby śmiało uchodzić za odgłosy miłosnych treli skowronków. Poklepał się po piersi i odwrócił powoli przybierając na twarz uśmiech numer dziewięć, czyli "niewinny idiota". Oczywiście część strażników już odnotowała sobie jego obecność i żywo śledziła każdy ruch nieznajomego.
Veril opuścił powoli narzędzie niedawnego gwałtu muzycznego jakby to była bardzo niebezpieczna broń, lepiej nie ryzykować. Podrapał się po głowie jednocześnie przyglądając się kobiecie. Nie przypominał sobie jej twarzy, ale nigdy nie miał pamięci do ludzi, być może spotkał ją podczas którejś podróży. Nie spodziewał się, że w tak młodym wieku będzie miał sklerozę. Ekhm, to znaczy młodym jak na naturianina, a tak w ogóle to naturianie miewają sklerozę?
Kobiecie łamał się głos, a w oczach miała łzy. Jedną ze słabości Verila było akurat dobre serce i chociaż przez większość czasu nie mieszał się w sprawy ludzi to czasem jednak te sprawy mieszały się w niego.
- Nie... Prawdę mówiąc nie bardzo... - odpowiedział cicho w stronę kobiety. Jednocześnie nerwowo zerkał to w stronę Pelagiusa, to Metatrona. Nie ma co, niezły bałagan się zrobił.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Na scenie pojawił się kolejny "artysta". Wysoki, szczupły mężczyzna o jasnych włosach przyglądał się Metatronowi z trwogą. Cecilia mimowolnie uniosła brew lustrując jego atletyczną posturę. Po chwili jednak przywołała się do porządku zdając sobie sprawę z tego, iż nieznajomy grajek odzywa się do niej cichym, niemal nieśmiałym głosem.
- Nie... Prawdę mówiąc nie bardzo...- nerwowo zerkał to w stronę nowoprzybyłego, to na Metatrona. Ta nerwowość dawała kurtyzanie sporą przewagę - dawała powód do podejrzliwości względem jego odpowiedzi. Flecista zdawał się znać scenariusz białowłosej zachowując się zgodnie z planem kobiety. Pozwoliła słodkiej mince na powrót znaleźć się na twarzy, wykrzywiła usta w bólu. Jedna łezka spłynęła jej po policzku opadając na gorset.
Bałagan, harmider, chaos. Tego potrzebujemy. - przeszło jej przez myśl, gdy rzuciła się w stronę blondyna wskazując oskarżycielsko palcem w stronę niebieskowłosego.
-Ten człowiek ogołocił mnie ze złota, po czym uciekł zostawiając z niczym. Moja młodsza siostrzyczka musiała pójść do sierocińca! - zarzuciła mu ręce wokół szyi wtulając się, tak, aby chłopak mógł poczuć zapach jej odurzającym perfum. - Nie sądziłam, że znowu go spotkam... - przycisnęła bliżej swoją kształtną klatkę piersiową. Usta zbliżyła do jego ucha. - Boję się.
Efekt był zaskakujący. Prawie przekonała samą siebie o losie, który rzekomo spotkał biedną Aleę. Nie mogła uwierzyć we własny geniusz. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem honorowi Panowie rzucą się na domniemanego złoczyńcę, a ona osunie się w cień, jak zwykle otrzymując to czego pragnęła. A może i więcej...? Zacisnęła dłonie w pięści, wtulając twarz w skórzany pancerz, w celu ukrycia błąkającego się po jej twarzy uśmiechu.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Lolarian wcale nie zraził się wybuchem mężczyzny. Doskonale go rozumiał. Ktoś nieznajomy podchodził do niego ot tak po prostu i zatrzymywał całą karawanę. Było gorąco, duszno, a Czarodziej nie wyglądał na osobę zdrową…prawdę mówiąc, to wyglądał gorzej niż strasznie. Pewnie trapiła go gorączka i bóle. Patrząc na dziwne kryształowe wykwity z ciała zapewne bóle dość bolesne, bardzo. W obliczu takich przypadłości nic dziwnego, że był dość szorstki w stosunku do obcych.
- Proszę mi wybaczyć, że zakłócam Pański spokój w taki sposób – powiedział, spuszczając przepraszająco oczy i kłaniając się z szacunkiem – Nazywam się Lolarian z rodu Pelagiusów – zerknął na pokrytą bruzdami twarz Pradawnego – Pomyślałem, że jest Pan jednym z naszego rodu, gdyż…
Wtem pojawił się mężczyzna z fletem i rozegrała się cała scena. Kobieta rzuciła się Lolarianowi w ramiona, szlochając cichutko. Powiedziała mu przez łzy, że nieznajomy ją okradł i przez niego jej siostra musiała pójść do sierocińca. Widząc strach kobiety, łzy i czując piękne perfumy, objął ją ramieniem, unosząc delikatnie twarz na wysokość swojego wzroku. Ujął jej drobne dłonie w swoje, przykładając do ust w geście delikatnego pocałunku. Dotknął czołem jej czoła, mówiąc półszeptem.
- Nic ci się nie stanie, droga Pani – szepnął do niej czule, wpatrując się intensywnie w jej oczy. Odgarnął leciutkim ruchem dłoni kosmki włosów z jej twarzy – Ze mną nic ci nie grozi. Pelagiusowie chronią tych, którzy sami się chronić nie mogą.
Zakrył ją własnym ciałem, przenosząc wzrok na mężczyznę z fletem. Spiął gniewnei brwi, dobywają sprawnie jednym ruchem ostrza.
- Jakież masz słowa na swe usprawiedliwienie, nikczemniku? Nie zwiedziesz mnie swoją niewinną miną, mów!
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Zielarka podjęła lewą rękę Metatrona nic nie czyniąc sobie ze zgromadzenia poczęła zmieniać opatrunki. Staw pozostał wykręcony, chyba dość boleśnie w drugą stronę, kości miast proste, przypominały geometryczne łuki nadaąc taki chory kształt dłoni. Przez skórę prześwitywały kryształami, w wielu miejscach tworzyły opatrzone rany kiedy to przebijały mięso długimi szramami, niekiedy wręcz rozpychając skórę (jak na łokciu) kryształowe twory tworzyły otwarte rany przypominające odleżyny. Kobieta nie zważając na grymas bólu, znaczy się bez typowego młodym medyczkom speszenia, delikatnie zdejmowała stare opatrunki i nakładała nowe. Dziś wyjątkowo za bardzo nie bolało. Metatron zacisnął zęby.
Wtedy właśnie usłyszał reakcje Lolariana. Stanięcie w obronie niewiasty,nie, to go nie zdziwiło. Słowa, słowa, przedstawianie się. Pelagius. Twarz pradawnego ściął najpierw wyraz dziwienia, a następnie syk bólu kiedy to Zohara musiała zedrzeć przyschnięty do skóry opatrunek. Zamknął oczy.
-Lolarian Pelagius, Lolarian... Lolarian... Nieszczęście. – Natychmiast przypomniał sobie nieszczęście w rodzie czarodziejów. Potem bez daru magii. Nie znał dokładnie ich stosunku dla sprawy lecz sam uważał to za potworny wybryk losu. Jak ptak potrzebuje latać tak czarodziej potrzebuje magii do samorealizacji, to ich pragnienie, instynkt i natura. Zapewne współczułby mu gdyby, po pierwsze: zielarka musiała przekręcił rękę na drugą stronę sprawiając, że czarodziej omal nie wrzasnął z bólu. Po drugie: był starym, wrednym prykiem i najpierw musiał czuć wyrzuty wobec potraktowania kogoś aby okazać mu cząstek uczucia, a młodego czarodzieja jeszcze poradnie nie zbeształ.. I po trzecie, przypomniał sobie kim jest brat Lolarina. Taka wiedza zupełnie mu wystarczyła. Skrótowo, miał jego brata za skończonego dupka i warchoła, a po pewnych ekscesach zasłyszanych z plotek, również za psubrata i zbrodniarza. Biorąc pod uwagę, iż w sumie za dużo o Lolarinie nie słyszał prócz owego faktu zjeżył się na skurzę lekko... Wystraszonym? Tak, z pewnością.
-Litości! - Prychnął zły. Oczy otworzył tylko na chwilę aby obejrzeć zamieszanie, potem znowu je zamknął. Opatrunki na ramieniu ciągle podlegały wymianie. Dwaj tragarze osobistej świty z niejaką konsternacją obcerowali otoczenie. Woźnice żartowały, konie prychały. Ochrona... Cóż, była dziś Wylatkowo nerwowi. I źli, spocony człek to wszak zły człowiek.
-Nie abym był nieczu... - Jęknął gdy zielarka wcierała maść w kryształowy guz. -Ale śpieszy... się... mi...
Nie chciał tutaj krwi. Ale był już do tego stopnia poirytowany, że byłby w stanie kazać ochronie wygarbować im skóry lub... Zabrać ze sobą dla świętego spokoju. Byle jechać dalej. Przynajmniej pęd powietrza na jadącym wozie schładzał ciało.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

No pięknie! Wydawało mu się, że jego nikczemna zbrodnia pozostanie bezkarna, ale cóż to! Ofiara go wytropiła i co więcej teraz po jej stronie stanął rycerz w lśniącej zbroi. Kilkoma niewybrednymi epitetami i metaliczną klingą przyparł niegodziwca do muru, cóż za tragedia dla sił zła! Zaraz, zaraz... To chyba nie tak miało być, ta kobieta go wrobiła! Ach, jakże ślepym trzeba być by dać się nabrać na tak nieprawdopodobną historyjkę! Niemniej trzeba było jakoś się bronić, ale z jakiegoś powodu Veril miał wrażenie, iż nieważne co powie już jest uznany za winnego w oczach wybuchowego młodzieńca. W sumie to ciekawe, dlaczego kobieta kłamała? Czyżby miała coś do ukrycia? Nie... Może chciała wzbudzić w mężczyźnie litość, a potem go okraść? Ale w takim razie co im po mnie?!

Veril przestąpił z nogi na nogę, widać było po nim zdenerwowanie. Nerwowo zerkał po twarzach obecnych w nadziei, że ujrzy coś co doda mu otuchy. Nic takiego nie znalazł, w dodatku znowu odezwała się ta mała pierdoła:
- Powiedz im coś! Byle szybko, bo tamten jak mu to? Pelerynkus gotów cie pochlastać! - szepnęła nerwowo wiercąc się pod szalem.
- Wiem, przestań mnie ponaglać! - odburknął, możliwe, że trochę głośniej niż zamierzał. Kilku ludzi ze świty niepełnosprawnego maga popatrzyło na niego dziwnie. Może myśleli, że powiedział to w stronę Lorariana.
- To znaczy... Ekhm... - zaczął niezbyt pewnie. Podrapał się po czuprynie jakby chciał rozładować napięcie. - Chciałem powiedzieć, że tamta dama kłamie. Nie znam jej, a już na pewno nie okradłem. Nie mogłem tego zrobić, bo jestem... Ekhm, nie jestem złodziejem.
- Brawo! A więc nie tylko nie potrafisz kłamać, ale prawdy też nie umiesz mówić, co? - szepnęła z ironią Aeris.

W tym momencie usłyszał zirytowany głos starca ponaglający do kontynuowania podróży. Veril zmarszczył czoło, teraz miał tego wszystkiego już po dziurki w nosie. W dodatku mało się nie zdradził, że jest Maie czego bardzo nie chciał, a co zapewne rozwiązało by jego problem. Dlaczego? Ano dlatego, że Maie nie potrzebują pieniędzy do licha! Jednakże osoba tajemniczej kobiety bardzo go zaintrygowała, co chciała osiągnąć? Może warto się temu przyjrzeć?
- Szacowny starcze. - zwrócił się teraz do Metatrona. - Jak najbardziej rozumiem twój pośpiech, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zatem proszę cię ty zrozum mnie. Na traktach aż roi się od naciągaczek i złodziejek. Udają dobre, porządne kobiety, a potem okradają swoich zbawców. Dlatego proszę cię, zrozum moją sytuację i powiedz temu raptusowi by schował miecz.
Gdy kończył zdanie zastanawiał się na ile udało mu się przekonać starca. Gdyby wstawił się za nim, na pewno dali by mu spokój. Chociaż patrząc na swój aktorski popis Veril poczuł, że nie udało mu się osiągnąć nawet w połowie tak dobrego efektu jak tamtej kobiecie. Zmarszczył czoło i zrobił kwaśną minę.
- Albo od razu powiedz mi, że jej wierzysz to może zacznę wcześniej uciekać. - pokazał kciukiem za siebie.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Dziewczyna zagryzła wargę widząc zaangażowanie przystojnego blondyna. Sposób w jaki się z nią obchodził był jednak do przewidzenia - ot, miły, troskliwy rycerzyk gotów pomagać każdej napotkanej na drodze istocie w potrzebie. Nie zdziwiłaby się gdyby miał gadającego wierzchowca za kompana. Jednocześnie nie mogła powiedzieć, że te czułe, ciepłe gesty nie przypadły jej do gustu. Wręcz przeciwnie - to była zaskakująco miła odmiana po niedoszłych towarzyszach drogi - krasnoludach, złodziejaszku, który najwyraźniej pragnął ją wykorzystać do swoich celów, czy gburowatych mrocznych elfek. Wtem w jej umyśle zrodził się złośliwy plan.
Czemu mam pomagać komuś kto miesza w głowie? To ja tutaj jestem od siania zamętu. - zastanowiła się szybko, gdy mężczyzna dotknął czołem jej czoła, szepcząc coś wprost do niej. Słowa niknęły jednak w eterze , zbyt zasłuchana była we własnych myślach. - Cokolwiek jest w skrzyniach, będzie moje. Może trafi się coś jeszcze. - pomyślała na prędce przypatrując się jasnym oczom bohatera. Niespodziewanie, dobył ostrza patrząc ze złością na niebieskowłosego.
Zaraz, zaraz. Co on powiedział?
"Alea" zerknęła nerwowo na Metatrona. Oby starzec miał na tyle oleju w głowie, aby zdobył się na powstrzymanie rozlewu krwi. Ten jednak wydawał się, co nie dziwne, bardziej zainteresowany bolesną zmian opatrunku. Kurtyzana odwróciła wzrok, widząc kryształy przebijające skórę, ropiejące dziwną cieczą wrzody. Widziała wiele oszpeconych - chociażby elfa w czasie jednego z posiedzeń w karczmie, jednak ta brzydota była inna. Odrzucała do granic możliwości swą odmiennością. Starała się ignorować jego jęczenia odnośnie zejścia z drogi, ostatecznie jednak zwróciła się w jego stronę.
-A może tak więcej empatii? - szybko zajęła się swoim wybawicielem, próbując udawać przestrach, mimo, iż życie nieznajomego flecisty niewiele ją obchodziło. Złapała Lolariana za przedramię starając się odciągnąć młodzieńca od krwawych zamiarów.
- Proszę. Nie chce na to patrzeć. - zachlipała osuwając się na ziemię. - Nie chce być powodem nieszczęść, chociażby łotra.
Wtedy właśnie nieznajomy postanowił się odezwać, wytłumaczyć, jednocześnie robił to z tak wielką dozą niepewności i nerwowości, iż równie dobrze zachowanie jego mogło zadziałać na korzyść dziewczęcia. Cecilia westchnęła cicho, tak, jakby spodziewała się słów niebieskowłosego. Spojrzała w górę, na twarz blondyna. Mrużyła oczy i marszczyła niewielki, zgrabny nosek przyglądając się jego twarzy, zza której oślepiało swoimi promieniami złociste słońce. Lśniące szare oczy kurtyzany mogłoby przeszyć na wskroś, po chwili ponownie opuściła wzrok. - Ja tylko chciałam zapytać, czy mogę zabrać się z tą kawaraną... nie sądziłam... - w podróżniczce coś pękło i na dobre zalała się łzami. Kaptur zsunął się z jej głowy ukazując blade, długie włosy pełne czarnych przebłysków. Przeniosła smutne spojrzenie na siedzącego w lektyce starucha.
Zgodź się dziadu.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Wymówki mężczyzny z pewnością nie przekonały Lolariana. Ba, wręcz przeciwnie. Nie widać było po nieznajomym żadnej skruchy, wyrzutów sumienia. Te gesty, sposób zachowania. Wszystko takie…bezstresowe i głupkowate, jak gdyby to wszystko go nie dotyczyło. Lecz z drugiej strony. Czy tak by się zachowywał przestępca? Czemu do nich podszedł? Mógł ich ominąć. Natomiast prawdziwy winowajca na widok skierowanego w jego stronę miecza z pewnością zareagowałby agresją. Być może…
Chłopak znalazł się w trudnej sytuacji. Nie znał się na magii ani wielkiej polityce. Pojęcie o świecie też miał raczej niewielkie. Potrafił jednak dostrzegać dobro oraz zło. Wyczytywać to ze spojrzenia, wyrazu twarzy. A tutaj ani mężczyzna, ani tym bardziej kobieta nie mieli „tych” specyficznych spojrzeń. Nie, z pewnością nie byli źli. Zło miało swój specyficzny wydźwięk, swoją aurę, charakterystykę. Wciąż pamiętał puste spojrzenie Szayela – to było czyste zło. A tutaj? Może to wszystko było wielkim nieporozumieniem? Możliwe, że kłamstwem, grą, ale nie złem.
Widząc reakcję kobiety dłoń mu zadrżała. Uderzyła w niego straszliwa świadomość własnego czynu. Uniósł ostrze z powodu kradzieży… był gotów odebrać komuś życie! Za coś tak błahego…być może mężczyzna miał powód by dokonać kradzieży? Może cierpiał niedostatek i głód, a może go zmusili? Kto wie, jakie historie pisze życie. A on, mający się za osobę niosącą pomoc, podniósł broń na tę istotę, gotów zadać śmiertelny cios. Kto w takim razie jest gorszy? Złodziej…czy morderca?
- Wybacz, Pani – szepnął cicho ze smutkiem, chowając miecz do pochwy. Był pod wrażeniem kobiety. Potrafiła wybaczyć swemu wrogowi. Osobie, która zadała jej ból. Zrezygnować z zemsty. Przecież gdyby tylko pchnął miecz mężczyzna nawet nie zdążyłby zareagować. Niewiasta dokonałaby swej zemsty. A mimo to odrzuciła ją jako zło i zepsucie. Wciąż pamiętał słowa ojca: „Zło pokonasz tylko wyciągając ku niemu pomocną dłoń. Odrzuć zemstę i nienawiść. Nadstawiaj drugi policzek. Każda uratowana dusza jest bezcenna w oczach Najwyższego”
Klęknął, spuszczając głowę.
- I ciebie proszę o wybaczenie, nieznajomy – zwrócił się do mężczyzny – Byłem gotów popełnić haniebny czyn z powodu twojej słabości – podniósł głowę, wzbijając badawcze spojrzenie w jego oczy – Powiedz tylko. Czemu ją okradłeś? Jeżeli zmusiła cię do tego bieda to powiedz.
Odczepił mieszek pełen złota i klejnotów, wysypując jego zawartość na ziemię. Złote krążki i szlachetne kamienie zalśniły w promieniach słońca. Nie było mu żal kosztowności. Pelagiusowie i tak mieli ich pod dostatkiem. A te, zamiast spełnić jego zachcianki, pomogą biednym i potrzebującym. Zrobi dobry uczynek. Nie potrzebuje luksusów jak inni z rodziny.
- Podzielcie się. Nie wiem, czy to wystarczy na pokrycie twych szkód Pani, ale jeżeli bieda zmusiła tego człowieka do takiego czynu, to należy mu pomóc – spojrzał kątem oka na kobietę, uśmiechając się – Jestem pod wrażeniem twego dobrego serca, Pani. Niewiele jest osób, które doznawszy takiego cierpienia wybaczyłyby swemu oprawcy. Najwyższy patrzy na ciebie, Pani, łaskawym okiem. Jestem pewien.
Nagle z kieszonki podróżnego płaszcza wypadła mu niewielka książeczka wielkości zaciśniętej pięści. Czarna niczym smoła okłada zdawała się pochłaniać całe światło i zakrzywiać wokół siebie delikatnie przestrzeń. Jedynie złoty inicjał litery „S” lśnił wspaniałym, szlachetnym, złotym blaskiem. Nim zdążył po nią sięgnąć książeczka powiększyła się do rozmiarów grubego tomu, buchając wiązkami czerni, które wydały z siebie przerażający pisk niczym umęczone dusze. Lolariana położył dłoń na księdze, a ta z powrotem wróciła do swojego rozmiaru i schował ją do kieszeni. Wszystko działo się tak szybko, że całe zdarzenie trwało nie więcej niż pięć sekund.
- Przepraszam – wybąkał, wstając pośpiesznie i spojrzał na starego czarodzieja w lektyce – Jeżeli nie masz nic przeciwko Czarodzieju, to potowarzyszę ci w podróży.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Metatron miał już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Nie aby był wybuchowy, wszak zruganie kogoś do wybuchów nie należy. Byłby wybuchowy gdyby rozsmarował ich cienką warstwą po ziemi. Ale nie tylko wybuchowy nie był, ani zły. Po prostu Veril uraził go do żywego.
-Szanowny starcze! Ty parszywy synu kulawej krowy! - Warknął nie zwracając na fakt, iż jego rozmówca wcale wcale rodziców mieć nie musi. -W chlewie cię manier nie nauczono? - Mówił szybko, słowom towarzyszył świst powietrza z przewężnej tchawicy. Dając upiorne wrażenie. -Najpierw przedstawiasz się, potem zwracasz z szacunkiem! Nazwisko, ród... Starców to masz żebraków, warchole!
Zamilkł. Dyszał. Wysiłek. Twarz nabrała sinawego zabarwienia, w płucach pojawił się tępy ból. Krople potu zlały twarz. Jego świta o dziwo z niejakim spokojem i znużeniem doglądała całej sceny. Byli po prostu przyzwyczajeni do dziwnych sytuacji. Niekiedy aż za bardzo. Metatron odsapnął chwilę. Dopiero wtedy mógł w spokoju przeanalizować sytuacje. Straży karawany potrzeba było mniej czasu i już trochę się uspokoili. Tymczasem Metatron zastanawiał się nad Lolarianem. Niepokoił go. Nie on sam oczywiście ale poprzez bycie czyimś bratem, a konkretnie pewnej niezbyt lubianej przez pradawnego persony wzbudzał niepokój. Mimo wszystko zawsze warto zasięgnąć języka. Była jeszcze kobieta. Był skłony jej uwierzyć. Prawda, wierzył jej po części chociaż źródło tej wiary tylko w połowie wynikało z jej talentu aktorskiego. Druga połowa tkwiła w żarze lejącym się z nieba, zmęczeniu i dzisiejszej niechęci do poddawania rzeczywistości nazbyt krytycznej ocenia. Na tym stanie zyskali zresztą wszyscy w koło. Młody czarodziej nie dostał bluzgów za sypnięcie klejnotami w ziemię które to w mniemaniu Metatrona było straszną potwarzą. Nie tylko dać datek komuś kto o niego nie prosi to jeszcze rzucić go na ziemię jak psu. Naturianin – co do niego nie pojawiło się pytanie co takiego tutaj robi. Całkiem sporo tych korzyści.
-Szlag by was... - zadyszka – złapał i wychędożył. Wsiadać, znaleźć sobie miejsce na wozie. Ty, młoda pani jeśli umiesz powodzić, możesz pomóc woźnicą. Natomiast pan Pelagius mógłby usiąść na tym wozie, możemy porozmawiać.
Wóz na którym znajdowała się lektyka Metatrona był obszerny. Pomimo jego, lektyki i świty oraz kufra z cennym ładunkiem znajdowało się tam dość miejsca nie tylko aby usiąść ale aby nawet wygodnie położyć się wszerz i to dwa dwóch dodatkowych osób. Mogłoby się zadawać, że zignorował Verila. Było tak początkowo gdyby nie wyzuty. Może zbyt ostro go potraktował? Nawet jeśli to złodziej...
-No dobrze, wybacz. To nie twoja wina, że w tym chlewie nie zaznałeś krzty ogłady... W sumie to nawet nie chlew, taki padół, wiesz, ziemski padół mawiają kapłani... - Nie wychodziło mu. - Szlag... Jeśli gdzieś zmierzałeś po tej drodze to ładuj się. Jak złodziej jesteś to najwyżej ochrona – na ten zwrot kilku strażników zaśmiało się rubasznie - powisi przy kradzieży. - Dodał smętnie.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

W normalnej sytuacji Veril poczułby się wzruszony hojnością podróżnika, ale teraz zakłopotanie mieszało się dla niego ze wstydem. Dodatkowo został zrugany przez starszego jegomościa. W sumie miał nieco racji, manier nie uczył go nikt, a ojca i matki - jeśli jakichś miał - nie znał. A jednak Wybuch agresji spowodował u niego paniczną chęć zapadnięcia się w sobie. Nawet nerwowe wiercenie pod szalikiem ustało. Miał ochotę uciekać i to w trybie natychmiastowym. Jednak coś go powstrzymało, nagle poczuł się zobowiązany dowiedzieć się czegoś o ludziach, z którymi zetknął go los. Starzec najwyraźniej był chory, ciekawe czy dałby rady mu pomóc, ale wtedy musiałby się zdradzić kim jest. Nie, na to jeszcze za wcześnie.
Zadziwił go rownież nagły wybuch troski o jego osobę ze strony podstępnej kobiety. Nie wiedział co knuła, ale na pewno spróbuje się tego dowiedzieć. No i jeszcze został obrońca uciśnionych. Nie, jemu nie zamierzał w niczym pomagać, a złota też nie potrzebował. Jego uwagę natomiast zwróciła dziwna księga, którą tamten upuścił. Zastanawiające...

- Wybacz mi proszę. Masz rację, kiepsko u mnie z manierami, a matki i ojca niestety nie dano mi poznać. - zakłopotał się jeszcze bardziej. Nagle zebrało mu się szczerości. - No więc nazywam się Veril Eletainen, o swoim rodzie niestety niewiele wiem... Ekhm, nie wiem nic. Jednakowoż chętnie skorzystam panie z twojej propozycji.

Obrócił się w stronę Pelagiusa. Popatrzył beznamiętnie na rozsypane złoto, potem się odezwał:
- Nic mi po tym skoro mi nie wierzysz. Zresztą co mi tam, nie potrzebuję pieniędzy, ale jakoś odechciało mi się to udowadniać.
- Strasznie tu gorąco. - szepnęła wróżka. Veril postanowił ją tymczasowo ignorować, nic się jej nie stanie jak trochę pocierpi. Rzucił jeszcze badawcze spojrzenie zalanej łzami kobiecie i isadowil się gdzieś z tyłu wozu rzucając jeszcze:
- Tutaj nikogo nie okradnę. - prychnął. Faktycznie, tył wozu był najbardziej oddalony od ludzi jak się tylko dało. W obecnej sytuacji wymarzone miejsce dla niego.
Veril dopiero teraz poczuł, że jest mu strasznie gorąco. Inni też musieli to odczuwać. Dlatego pomyślał, iż zrewanżuje się chociaż staruszkowi.
Zerwał się lekki wiaterek, a odległe chmury na niebie zaczęły się przybliżać w stronę podróżnych. Magia była ledwie wyczuwalna, nawet doświadczony mag miałby problem z odkryciem nienaturalnego pochodzenia wiatru. Tymczasem Veril podniósł flet do ust i zaczął bardzo cichutko układać melodię.
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości