Równina Drivii[Główny trakt] Podróż z ładunkiem

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Cecilia obserwowała cały ten cyrk z niemal uniesioną brwią. Suszyła łzy w coraz mocniej grzejącym słońcu, z uwagą słuchając wywodu blondyna. Powoli, nie zwracając na siebie większej uwagi podniosła się lustrując wzrokiem otoczenie. Dziewczyna zacisnęła wargi, przysłuchując się Lolarianowi. Mężczyzna wyjął sakwę pełną złota i drogocennych kamieni pozwalając im na wolny lot ku ziemi. Lśniły kusząco, szeptały. Kurtyzana odwróciła wzrok od kosztowności, smutek znikł z jej twarzy niemal w przeciągu sekundy. Teraz zastąpiła je uwaga, czujność, ale zarazem delikatna irytacja. Pelagius zwracał się bezpośrednio do niej wspominając jej dobroć, wznosząc ją niemal na piedestały.
- Najwyższy patrzy na ciebie, Pani, łaskawym okiem. Jestem pewien.
Charmaine westchnęła głęboko, zasłaniając twarz prawą dłonią. Łokieć ustawiła na wgiętej lewej ręce, kręcąc głową niezadowolona. To nie miało potoczyć się w ten sposób. Cokolwiek będzie w tych skrzyniach, nie jest to warte swojej ceny. Gdyby zależało jej na bogactwie, mogłaby zebrać klejnoty z ziemi. Z drugiej strony - nigdy nie będzie w stanie zebrać się na tak poniżający czyn. Odgarnęła blade włosy do tyłu uśmiechając się krzywo, niepewnie. Spektakl skończy się przed czasem. Z największą fortuną, wciąż będzie musiała się ukrywać. Ponadto na cóż jej posiadłości? Nigdy nie pragnęła zmian, gdy jako dziecko marzła w obozowym namiocie. Wystawne życie nie byłoby dla niej odpowiednie, nie byłoby zabawne, ryzykowne...
-Co mamy robić? Zbierać pieniądze z piachu niczym pospolici żebracy? - białowłosa splotła ręce na piersi, patrząc Lolarianowi w oczy, gdyby nie fakt, iż niebieskowłosy podobnie zareagował na chęć pomocy ze strony mężczyzny po prostu zostawiłaby leżący na ziemi majątek samemu sobie, teraz jednak schyliła się, zebrała część monet i dwa niewielkie, kolorowe kamyki po czym ujęła dłoń blondyna, wrzucając na nią zebrane skarby. - Możesz je zabrać. Nie przyjmuje jałmużny.
Niespodziewanie z kieszeni płaszcza jej "wybawiciela" wypadła księga. Zapewne dziewczę nie zwróciłoby na nią najmniejszej uwagi, gdyby nie dziwne wrażenie ciemności, iluzja, która przykuwała wzrok wzbudzając w kurtyzanie równocześnie niepokój, jak i pożądanie. Ten przedmiot z całą pewnością ma historię, a nieznajomy nie jest zwykłym rycerskim przechodniem.
W tej chwili do głosu doszedł Metatron, jak zwykle robiąc niewielkie pauzy wyrzucał przekleństwa pod adresem Verila, po czym niechętnie pozwolił tej dziwacznej zbieraninie na zabranie się z jego powozem. W głowie Charmaine odezwał się wyraźny głos.
Zawartość tych skrzyń mogłaby przydać się komuś z Żelaznej Pięści.
Oczywiście, ów myśl była jedynie przykrywką, dla prawdziwych, o wiele ciekawszych zamiarów...
-Boję się koni, mój drogi Panie. - wyszeptała nieśmiało, ze wstydem. - Ponadto nie ukrywam chęci pozostania z wami. - zerknęła nieufnym wzrokiem na Verila. Swoją dłoń położyła na ramieniu Pelagiusa. W ten sposób dała staruchowi w lektyce znak, z kim chciałaby zostać podczas drogi. Posłała fleciście zimne spojrzenie, uśmiechając się nieznacznie.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Lolariana ze wstydem przyjął odmowę mężczyzny, jak i kobiety. Mieli rację. Zachował się paskudnie, rzucając kosztowności na ziemię. Taki mały szczegół, a zmieniający postać rzeczy diametralnie. Szybko zgarnął je sprawnych ruchem, wrzucając z powrotem do mieszka. Nie rozumiał tylko, czemu nie przyjęli jego podarunku. Złodziej, który kradnie komuś innemu z pewnością przyjąłby taką ilość kosztowności. Za to, co było w mieszku, zwyczajny człowiek mógłby pożyć przez parę lat jak prawdziwy lord. Nie mówiąc o kobiecie. Straciła wszystko. Mogłaby przynajmniej oddać te pieniądze swojej siostrze. Może duma im na to nie pozwalała? Mimo to coś mu nie pasowało, a właściwie wszystko. Czarodziej zgadzał się przyjąć zarówno jego, jak i tego Verila, a kobieta nie miała nic przeciwko. Właściwie to było w niej coś…sam dokładnie nie wiedział. Jakby sztucznego? Być może, nie potrafił na chwilę obecną tego odgadnąć, ale musiał zachować czujność.
I tak zmarnowali za dużo czasu. Szayel powinien być jeszcze w Kryształowym Mieście lub przynajmniej w jego pobliżu. Tak mu podpowiadało serce. Pamiętnik emanował tą charakterystyczną aurą, co oznacza, że gdzieś niedaleko powinien być jego prawdziwy właściciel. Na moment zamyślił się. Sam dokładnie nie wiedział, po co chciał się spotkać z bratem w cztery oczy. Porozmawiać? Co zmieni rozmowa w sercu osoby tak splamionej złem i mrokiem jak Szayel? Warto przynajmniej było spróbować. Pragnął się dowiedzieć, co kieruje Szayelem i jakie są jego myśli.
Kiedy przemówił Metatron poczuł lekką ulgę. Chciał już ruszyć i usadowić się obok Czarodzieja, gdy wtem poczuł uścisk na swoim ramieniu i szept kobiety.
- Boję się koni, mój drogi Panie. Ponadto nie ukrywam chęci pozostania z wami.
Wzrokowi Lolariana nie umknęło spojrzenie kobiety skierowane w stronę Verila. Była piękna, ale miała w sobie coś, co sprawiało, że im dłużej się jej przyglądał, tym większe targały nim wątpliwości co do szarości tych wszystkich łez i gestów.
- Sądzę, że to nie powinien być problem, Pani – odparł ciepło, uśmiechając się do niej serdecznie. Kobieta była drobniutka i chuda, więc nie powinno być z tym żadnych kłopotów. Najwyżej podciągnie nogi podczas podróży pod brodę.
Podszedł do Czarodzieja.
- Czy może jechać z nami? – wbił błagające spojrzenie w oczy maga, dodając półszeptem – Lepiej będę się czuł mając ją na oku, niż gdyby miała być w pobliżu Verila.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Metatron faktycznie nie przyuważył zaklęcia, czy to z faktu zmęczenia czy też dobrze splecione zaklęcia. Te odrobiny mocy które uciekły wprawnej dłoni natychmiastowo pochłonęła sieć przestrzennych zaburzeń otaczających maga. Wartym przyuważenia faktem było, że de facto nawet dotyk maie mógł zabić czarodzieja. Na pytanie Lolariana odpowiedział zdecydowanym mrugnięciem oczyma. Do takiej formy wyrażania zza lub przeciw będą musieli się przyzwyczaić.
Straż ponowne uformowała typowy szyk – jeśli szykiem można było nazwać po prostu rozproszenie wzdłuż karawany miast niewybredne komentowanie miedzy sobą, w grupie tej sytuacji. Ponowne ruszanie karawany to prawdziwe skomplikowany proces. Douma nawrzeszczał się na straż i zrobił to co każdy szanujący swój spryt człowiek – przekazał niewdzięczny obowiązek szefowi najemników. Trzeba było po kolei ruszać wozami aby zachować odstęp między nimi, sprawę komplikowały jeszcze objuczone zwierzęta z żywnością i tym podobnymi towarami dla obsługi karawany, straż, wozy z metkami... Rozgrabiasz.
Świta czarodzieja zrobiła miejsce na wozie. Drugi z tragarzy dołączył do powożącego brata, zielarka przesunęła się bliżej Metatrona. Ruszali.
-Młody Pelagiusie, jeśli pragniesz komuś dać pieniądze. - Przerwa. O dziwo zbyt mocno nie dyszał. -Na bogów, nie płać klejnotami. Co potem zbroi oberżysta? Skórę mu przetrzepią jak znajdą go z czymś takim.
Nie ufał mu. Tak delikatnie mówiąc. Nie kobiecie, nie maie, a właśnie jemu. Brat psuje opinię? Zapewne większość istot zapytałaby teraz gdzie podróżują. Byłoby tak zapewne i w przypadku Metatrona gdyby pominąć fakt, że to gbur i milczek. Więc w swym zwyczaju przymrużył oczy – dość się ich naoglądał, zresztą za dobrze nie widział – i począł słuchać. Poprzez wiatr świat zdawał się odrobinę chłodniejszy. Natomiast odezwać postanowiła się Zohara przy okazji dokonując pobieżnych porządków w swej torbie.
-A państwo dokąd podróżują?
Biła z niej serdeczna ciepłota. Ale była też o wiele bardziej podejrzliwa w stosunku do dziewczyny, wprawny obserwator to zauważył. Metatron zresztą też,m zbyt dobrze znal swoją świtę. Uśmiechała się lekko. Czarodziej tymczasem, jednocześnie słuchając co mają do powiedzenia obmyłaś w głowie plan kolejnego eksperymentu. Zaczynał się od topienia razem ołowiu i rtęci, a następnie opartego na magnetyzmie wytłoczenia zeń sztabki. Na samą taką myśl na chwilę na twarzy pojawił się mimowolny, zadowolony uśmiech czarodzieja spełnionego.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Karawana mozolnie ruszyła do przodu. Veril miał wrażenie, że wszyscy spoglądają na niego ukradkiem i z nieufnością, nie ma co, ładną opinię wyrobiła mu jasnowłosa. Ale gdyby przejmował się takimi rzeczami to pewnie dawno zszedłby na zawał albo nawet gorzej. Nie raz szykanowano go i chciano pozbawiać głowy, ale nauczył się ukrywać ze swoją nienormalnością... To znaczy kiedy sprzyja mu szczęście. Tym razem było gorąco, dosłownie i w przenośni. Był już gotów zmienić się w jakieś szybkonogie zwierze i dać drapaka przy pierwszej sposobności. Mógłby potem przy odrobinie szczęścia obserwować sobie karawanę z bezpiecznej odległości. A jednak, zacisnął zęby i udało mu się uniknąć dalszych kłopotów. Miał tylko nadzieje, że to już koniec wrażeń na ten dzień i chociaż do wieczora nikt nie przyłoży mu do gardła żadnego ostrego przedmiotu.

Poczuł się pewniej, na tyle pewnie, że wysupłał nawet Aeris z jej dotychczasowej kryjówki. Faktycznie, wróżka wyglądała tragicznie z pomiętymi skrzydełkami i zaciętym wyrazem twarzy w zestawie z pełnym wyrzutów spojrzeniem.
- Chciałeś mnie udusić pacanie?! - warknęła prostując skrzydełko. Od razu zwróciła na siebie uwagę jednego ze strażników, który w zdumieniu patrzył się na malutką istotkę obdarzoną zdecydowanie ogromnym temperamentem.
- A ty co się gapisz? - burknęła na strażnika. Biedak nie bardzo wiedząc co z sobą zrobić odwrócił zakłopotany wzrok.
- Nie ma za co. - prychnął w stronę mikrusa. - A na tym biedaku się nie wyżywaj, dobra? Najlepiej w ogóle siedź cicho.
- Bo co? Mam prawo narzekać, a zresztą, poradziłabym sobie sama. - skrzyżowała ręce na piersi.
- Okaż choć odrobinę szacunku i chociaż nie hałasuj. - przygarnął ją bliżej siebie. - Przepraszam za nią, normalnie jest złośliwa tylko względem mnie, ale dzisiaj miała kiepski dzień.
- Głupek. - parsknęła. Jednocześnie rzuciła świdrujące spojrzenie Lorarianowi. Od razu było widać, że go nie lubi. Co ciekawe Veril nie podzielał jej uczuć. Gdyby nienawidził każdą osobę, która chciała go zabić to chyba musiałby borykać się z całą armią... Dosłownie.
- Ekhm... Ma na imię Aeris i jest jej bardzo miło... - szturchnął towarzyszkę palcem. - Prawda?
- Prawda, prawda... - wycedziła wciąż zła na Verila za przetrzymywanie pod szalikiem. Wypuściła ze świstem powietrze i usiadła obok przyglądając się swojej sukience.
Maie odetchnął z ulgą. Teraz powinna być bezpieczna, magowie nie mają interesu w łapaniu wróżek, Pelagius raczej też nie wygląda na kogoś kto by wierzył, że proszek ze skrzydeł wróżki wzmaga potencję. Martwiąca była tylko tamta kobieta, ale w najgorszym wypadku z niej też zrobi złodziejkę albo seryjną morderczynię. Veril zaśmiał się w myślach. Nic się nie powinno stać, w sumie i tak już we dwoje przyciągali sporo uwagi.

W tym momencie jedna z towarzyszy Metatrona zadała pytanie dokąd zmierzają. Veril miał wrażenie, że zostało ono skierowane nie do niego, ale zdecydował się odpowiedzieć jak najbardziej zgodnie z prawdą:
- Ekhm... Jeśli chodzi o mnie to nie mam konkretnego celu, jestem wędrownym grajkiem i uzdrowicielem. - powiedział. Aż sam się zdziwił na dźwięk słów, które wypowiedział. To brzmiało tak naturalnie i pewnie by mu uwierzyli gdyby nie fakt, że jedynym jego ekwipunkiem była niewielka torba mieszcząca najpotrzebniejsze przybory alchemiczne. No tak, prowiantu przy sobie nie miał, no bo i po co? Maie nie muszą jeść regularnie, w ogóle nie muszą jeść, wystarczy, że trochę odpoczną i już są w pełni sił. co nie znaczy oczywiście, że nie lubią się posilać, ale w przypadku Verila dochodził jeszcze fakt niedawnego spożycia słynnego dania mieszkańców z Leonii po, którym musiał dać swojemu żołądkowi urlop na dłuższy czas.
- Staram się pomagać to tu, to tam. - dodał.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Cecilia siedziała z podkulonymi nogami, uśmiechając się ciepło do blondyna, prawą ręką wskazała miejsce obok siebie,lewą machając zachęcająco. Odgarnęła włosy z ramienia, pozwalając jej kształtnym piersiom na złapanie odrobiny słońca, przez moment spoglądała niechętnie w jego tarczę mrużąc oczy niemalże do granic możliwości. W końcu zrezygnowana spuściła wzrok, ujęła jeden z czarnych kosmków zaplatając go sobie na palec. Być może niedługo zmuszona będzie powrócić do obozu, po raz kolejny zmienić wizerunek. Kurtyzana zagryzła wargę zatapiając się w myślach. Nie wszystko poszło tak, jak powinno - właśnie zmierza w stronę Kryształowego Królestwa, z którego dopiero co uciekła, włosy tracą odpowiedni kolor, a ona sama nie ma kontaktu z Gilarasem.
Mimo, iż łączyły ich relacje czysto profesjonalne poczuła przywiązanie do bezwstydnego elfa, tak cudownie rozumiejącego jej nastawienie do życie, świata.
Jesteśmy wyłącznie wytworem swego środowiska. - przyszło jej przez myśl.
Zza pasa wyciągnęła bukłak z resztą wody, pozwoliła kciukowi i palcu wskazującemu zanurkować w sakwie i już po chwili trzymała między nimi niewielką ilość ziół. Wsypała je bezceremonialnie do naczynia - nie ukrywała tego gestu, wiedząc, iż mogłoby to wzbudzić niepotrzebną uwagę czy sensację.
-Drogi Panie, proszę się tego napić. - wyciągnęła pojemnik w stronę Lolariana, kiwając radośnie głową. - Zioła, których używamy w moich rodzinnych stronach nadają wodzie niesamowitego smaku. Chciałabym się Panu jakoś odwdzięczyć, proszę nie szargać dodatkowo mojego honoru odmową.
Białowłosa nie patrzyła mu w oczy, zerkając na swoje nogi, jak gdyby podarunek ten był czymś marnym, niegodnym tak wielkiej osobistości jaką jest Pelagius.
Wiedziała, że usypiające ziółka zbytnio się zasuszyły, nie łudziła się, że w stu procentach spełnią swoją role. Charmaine nie miała jednak wątpliwości, iż po spożyciu wody, nieznajomy zrobi się ociężały, zmęczony. Będzie miała jednego "herosa" z głowy. Ponadto mężczyźni wyglądają najwspanialej kiedy śpią - nie gadają głupot, nie starają się wykorzystywać kobiet ani wmawiać im zbytniej delikatności.
Na zadane przez przyboczną pytanie miała gotową odpowiedź, nie zaszczyciła jednak dziewczyny, choćby krótkim spojrzeniem.
-Podróżuję w stronę Valladonu. - wytłumaczyła bez zająknięcia. Ów nazwa jako pierwsza przyszła jej do głowy - wszak, jeszcze jakiś czas temu bawiła w tymże mieście przez dłuższy okres czasu. Na wspomnienie tamtych dni przez twarz kobiety przeszedł cień zadowolenia.
Całonocne przesiadywanie w karczmach, przygodne romanse - nawet z artystokratami, błąkanie się między tak znanymi uliczkami w oczekiwaniu na dzień nadejścia skrytobójcy. Jeszcze czuła na języku smak tamtejszego wina, a zapach Elgrima niemal unosił się w powietrzu...
Na samą myśl o rudowłosym jej twarz nabrała łagodności. Był on jedyną osobą, na którego nie była wstanie się złościć.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Siedząc w pobliżu Czarodzieja i kobiety milczał, wpatrując się ze spuszczonym wzrokiem w czubki swoich butów. Nie było tak przyjemnie, jak mu się wydawało. Z jednej strony mężczyzna, którego ciało wyglądało naprawdę strasznie, a z drugiej kobieta ukazująca bez wstydu swoje…kształty. Albo tylko tak mu się tak wydawało i miał nieczyste myśli.
Skulił nogi, obejmując je rękami. Tylko ukradkiem patrzył na dziwne kryształowe wykwity pokrywające ciało Pradawnego. Wydawał się osobą chłodną i zgorzkniałą, ale w jego oczach widać było …ojcowskie ciepło? Przynajmniej coś, co sprawiało, że odnosiło się takie wrażenie. Z pewnością nie było mu łatwo żyć pośród innych ludzi z takim ciałem. Każdy chciałby być piękny i nie przejmować się swoim wyglądem. Lolariana, choć zupełnie go nie znał, współczuł mu z całego serca. Naturalnie Czarodziej nigdy by tego nie przyznał na głos, ale chłopak wiedział, że w środku też chciałby być tacy jak wszyscy inni. To oczywiste. Chory myśli tylko o tym, by być zdrowym. Czemu zawsze musiało być tak, że to ci dobrzy doznają największego bólu i smutku, a źli żyją sobie swobodnie bez trosk?
Pokręcił głową do swoich myśli, uśmiechając się kwaśno pod nosem. Życie naprawdę jest najdziwniejszą fikcją.
Nagle kobieta podała mu bukłak z wodą, do którego wsypała jakieś zioła. Przyjął go z wdzięcznością, uśmiechając się do niej. Kobieta naprawdę miała dobre serce. Zważając na jej słowa, jak i własne pragnienie, nie mógł odmówić. Nie wypił jednak całości, zostawiając połowę, gdzie znajdowały się drobinki ziół. Zgasiwszy w połowie pragnienie oddał bukłak właścicielce, mówiąc ciepłym tonem.
- Proszę, niech Pani też się napije. Taki upał jest niebezpieczny bez odpowiedniego nawadniania organizmu.
Oparł się, wzdychając cicho. Wciąż chciało mu się pić, ale nie będzie nachalny i się nie odezwie do właściciela karawany. Poza tym było mu strasznie gorąco w tym pancerzu.
- Pozwolicie, że zdejmę swoje wierzchnie odzienie – rzekł, co też z ulga uczynił, zostając w samych luźnych spodniach i odsłoniętym torsie. Unikał słońca, dlatego jego skóra miała wręcz mleczną, śnieżną barwę. Taka moda w rodzie Pelagiusów. Opaleniznę uważano za symbol prostego ludu pracującego na polu. Czarodzieje musieli być gładcy jak pupcia niemowlęcia. Chociaż samemu spędził czas na treningach wojskowych, to ten nawyk pozostał mu z okresu, kiedy mieszkał jeszcze w siedzibie rodu.
Zarzucił sobie tylko na plecy jakąś jedwabną tkaninę leżącą pośród poduszek wyścielających lektykę Pradawnego.
- Podróżuję do Kryształowego Miasta – odparł zgodnie z prawdą na pytanie jednej ze służek Czarodzieja – Szukam pewnej osoby – dodał z nutką melancholii w głosie.
Uśmiechnął się lekko, zerkając na mijający krajobraz. Zapewne nikt z nich nie słyszał o Szayelu, no, może poza Czarodziejem, ale szczerze wątpił, by się jakoś znali. Gdyby tak było, pewnie Pradawny wygnałby go zaraz po tym, jak dowiedział się, że pochodzi z rodu Pelagiusów. Nikt, kto słyszał o jego bracie nie żywił do niego odrobiny ciepłych uczuć. Zresztą trudno się dziwić. Zastanawiał się jak to jest żyć tyle lat tylko dla samego siebie. W Samotności. Może i był naiwny wierząc, że uda mu się przekonać brata, ale takie miał postanowienie. A on nie łamie swoich postanowień.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Budowniczy tego traktu postarali się. Kamienie ułożono na równej wysokości, szczeliny między nimi wyłożono materiałem który co prawda przez lata wymyła woda lecz wciąż dzięki temu wozy nie podskakiwały przy każdym wyboju. I oczywiście, nie było kolein. Piękna robota.
Metatron stęknął z bólu zmieniając pozycje w lektyce na bardziej siedząca. Trudne było to i mozolne lecz ostatecznie udało się nie powodując nawet wzmożonego krwawienia z ran czy zlania się większą ilością potu. Usta zacisnął aż zbladły. Wyrównywał oddech, myślał. Wciąż milczał. Wspomnienia... Bywały czasu gdy przed jego milczeniem właśnie, a nie słowem pierzchli inni. Dziś mniej mówił, krążyły pogłoski o stracie większości mocy. Veril – pomimo jego energetycznej natury (akurat teraz w pełni oddał się percepcji aur) nie bał się. Jego lud był dośc zwarty, nie promieniował mocą na tyle aby skrzywdzić pradawnego. Poza tym maie uchodzili raczej za istoty dość sympatyczne, w przeciwieństwie do wielu naturianinów nie można było ich urazić jakimś wydumanym złamaniem zasad plemienia czy wejściem do świętego gaju. Cecilia mogła się cieszyć pewnym stopniem ignorancji. Owszem, zauważał jej obecność lecz jakby nie zaprzątał sobie zbytnio głowy co w sumie było na jej korzyść. Młody czarodziej natomiast...
Dość było milczenia. Pradawny postanowił znowu się odezwać. Oczywiście nim to się stało przyszło im znowu czekać, ścieranie potu z twarzy, rytuał picia wody przez maga, rozlewanie nawet pomimo przyłożonego kubka do ust. Potem kaszel, wyrównywanie oddech, znowu kaszel. I tak wkoło.
-Panie Pelagius, zadziwiając podroż w ty samym kierunku. Na tyle... - chyba chciał powiedzieć zaskakująca lecz napad kaszlu przerwał to - ...że wręcz niemożliwe. Owszem, rozważałem nasłanie twej osoby zważywszy na ładunek. Ale... - i tak długo mówił. Kilka sekund przerwy na wyrównanie oddechu. - W ostatecznym rozrachunku Szayel to zadufany w sobie bufon. Nie posądzałbym go o aż taką subtelność. Wszystko co nie brzmi jak burza jest dlań zbyt mało atrakcyjne.
Prawdę mówiąc celowo obraził brata czarodzieja. Nie aby nie miał takiego zdania chociaż w stosunku do innych czarodziejów o wiele lżej dobierał słowa przekazujące niechęć. Po prostu badał jego reakcje. Oburzenie, zgodę, obojętność. To wiele mówi. Zwrócił się w stronę Cecili.
-Nie dam rady krzyczeć. - Faktycznie, cały czas mimo wszystko mówił dość cicho. -Możesz zapytać Verila grajka-złodzieja – chyba zakpił, trudno wyczuć. – W jakich metodach uzdrowicielskich jest biegły, magia, zioła, operacje...
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Veril jechał sobie spokojnie siedząc na tyle wozu wypełnionego niezidentyfikowanymi pakunkami. W sumie nie interesowało go co w nich jest, to już prywatna sprawa czarodzieja. Jednak znajdował się dość blisko wozu, na którym przebywała pozostała trójka, na tyle blisko, że słyszał ich rozmowę bardzo wyraźnie. Jego uwadze nie uszedł także dość kiepski stan zdrowia maga. Wyglądał i zapewne czuł się koszmarnie, co było najpewniej spowodowane przez liczne kryształy przebijające jego skórę jak kolce u jeżozwierza. W dodatku jedna z dłoni była w całości pokryta szklącym się materiałem. Veril lekko się wzdrygnął, to nie wyglądało zbyt dobrze, nie wiedział czy dałby rady pomóc magowi.
Z tego co zasłyszał Metatron rozmawiał z Pelagiusem o kimś imieniem Szayel. Z tego co wywnioskował z rozmowy, Szayel musiał być kimś bliskim dla młodego Lorariana. Kiedy wspominał o tym, że kogoś szuka zmienił nieco ton głosu. Ah, Veril znał te reakcje typowe dla ludzi, wystarczyło zaledwie kilkaset lat i już można odgadnąć niektóre reakcje i gesty. Dość proste stworzenia, ale za to jakie interesujące. To nieco zabawne, niby on jest ginącym gatunkiem, a w jaki sposób myśli o ludziach? Znowu zaśmiał się sam do siebie. To może być ciekawe trochę tutaj pobyć nawet jeśli wszyscy patrzą mu na ręce czego zresztą bardzo nie lubił. No, ale poświęcenie musi być!

Patrzył jak Pelagius wypija wodę podaną mu przez kobietę. Zmrużył oczy, nie żeby jej nie ufał, skądże! Może po prostu go z kimś pomyliła, na pewno nie knuła czegoś podstępnego. Co nie zmienia faktu, że Veril raczej nigdy nie przyjmował od nieznajomych podarków, a już w szczególności jedzenia. Po tym co przeżył miał nauczkę, a przy okazji dowiedział się, że nawet Maie są wrażliwe na zioła otumaniające czy usypiające, na niektóre nawet bardziej. Ekhm... Wspomnienie gdy obudził się kiedyś goły na śmietniku - bezcenne, ale wtedy chyba za dużo wypił...
Niemniej będzie miał oko na tajemniczą oskarżycielkę. cieszył go fakt, że nikt nie odkrył jego prawdziwej tożsamości i w razie potrzeby mógł po prostu zmienić wygląd albo przeistoczyć się w jakieś zwierze. Jak dobrze jest być Maie!
W tym momencie usłyszał pytanie ze strony starego czarodzieja. Skrzywił się na określenie jakiego użył w stosunku do Verila, aż korciło go żeby powiedzieć: - Jestem naturianinem i na cholerę mi jakiekolwiek złoto? A jednak się powstrzymał. Zamiast tego odparł spokojnie:
- Zajmuję się głównie leczeniem za pomocą magii, jednak na zielarstwie i alchemii też się nieco znam. Jeśli panie potrzebujesz mojej pomocy to oczywiście służę... - z jego obecnej pozycji widział bardzo dobrze całą gromadkę. Wóz na którym jechał wyprzedził nieco ten z lektyką czarodzieja. Było to możliwe gdyż droga w tym miejscu była wyjątkowo szeroka, zaś wóz na którym przemieszczał się Veril dawał teraz przyjemny cień, który padał akurat na wóz Metatrona. Jego świta jak widać myślała o wszystkim.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Cecilia wpatrywała się w bladą skórę na klatce piersiowej Lolariania. A miała wrażenie, że to ona jest biała niczym śnieg! Sam Pelagius nie wypił całej zawartości bukłaka co jeszcze bardziej zmniejszało nadchodzące efekty ziół "usypiających". Prychnęła nieznacznie, zamykając naczynie.
-Obejdzie się. - wyszeptała wodząc spojrzeniem w koło. Równina zdawała się poruszać, delikatnie falować, od lejącego się z nieba żaru. Dziewczyna odwiązała pelerynę, która spłynęła po jej ramionach wprost na stałe, a raczej poruszające się miarowym krokiem podłoże. Srebrzysta spódnica niemal lśniła w słonecznym blasku. Dziewczyna przeciągnęła się, ziewając, wtedy właśnie usłyszała głos Metatrona.
-Możesz zapytać Verila grajka-złodzieja, w jakich metodach uzdrowicielskich jest biegły, magia, zioła, operacje...
Zmarszczyła brwi. Przez uderzenie serca miała ochotę odmówić, jednak wolała nie ciągnąć dalej, całej tej szopki z biedną, bezbronną i zagubioną kobietą. Ponadto nadarzyłaby się przy tym sposobność, omówienia pewnych kwestii ze "złodziejem".
Charmaine podniosła się i już miała ruszyć, gdy dobiegł ją głos flecisty. Grajek z całą pewnością miał doskonały słuch. Mimo wszystko wolnym, chwiejnym krokiem poruszyła się w stronę Verila. Plusem była możliwość swobodnej rozmowy z niebieskowłosym, wiedząc, iż ani Metatron, ani Lolarian nie usłyszą krótkiej wymiany zdań. A może usłyszą? Lepiej nie ryzykować wyjawianiem zbyt dużej ilości informacji. Bez większego trudu przeskoczyła dystans dzielący ją od drugiego wozu. W takich chwilach jak ta zdawało się, iż umiejętności nabyte podczas obozowych treningów, które sama sobie serwowała "wreszcie się na coś przydały". Przyklękła przy towarzyszu, obrzucając go ciepłym spojrzeniem.
Wyglądało to niemal ironicznie - ona, triumfatorka, patrzy łagodnym, niemal matczynym wzrokiem na siedzącego samotnie mężczyznę, któremu zgotowała tak niekorzystną opinię.
-Witaj. - odezwała się cicho, nie odwracając wzroku choćby na sekundę. Jej głos był spokojny, stonowany, jedyne co przeszkadzało to nadmierna ochrona pilnująca "złodzieja". Nie miała jednak jakichkolwiek wyrzutów sumienia - gdyby mieli zamiar zabić chłopca, z pewnością nie rzuciłaby się pod ostrze chroniąc go własnym ciałem.
Uśmiechnęła się szczerze, przyjaźnie, jak gdyby scena przed lektyką nie miała miejsca.
-Wybaczam Ci. - kiwnęła głową na potwierdzenie swych słów. - Napewno miałeś swoje powody, aby mnie "okraść".
Ostatnie słowo, dziewczyna zaakcentowała w charakterystyczny sposób, aby rozmówca domyślił się, a raczej - wiedział stuprocentowo, iż dał się wrobić, a kobieta nie pomyliła go z nikim innym.- Nie radzę zaprzeczać. To mogłoby pogorszyć twoją sytuację. - odgarnęła mu niebieskawe włosy za ucho, uśmiech spełzł z jej twarzy. - Nie chcesz umierać, prawda?
Po tych słowach, nie dając kompanowi sposobności do odpowiedzi z gracją wykonała kolejny skok. Powróciła na swoje miejsce, przechodząc obok skrzyń musnęła je dłonią. Ot, od niechcenia. Była znużona ciągłymi podróżami i niewygodami. Teraz marzyła jednie o chłodnym winie, długiej kąpieli.
Przysiadła zasłuchana w otaczającą ich ciszę, analizując słowa wypowiedziane wcześniej przez "kryształowego".
-Któż to jest, ten Szayel? - zaświergotała mrugając szybko oczyma, tworząc wokół siebie zbyt naciąganą iluzję niewinności. Czując, iż przesadziła zmarszczyła brwi. Jej twarz spoważniała, znikły wszelkie oznaki charakteryzujące "Aleę". Teraz była sobą - Charmaine skończyła z aktorstwem. Póki co interesowało ją wyłącznie to, co do "zaoferowania" miał Metatron oraz tajemnicza książka blondyna. Być może Szayel miał jakiś związek z jej zawartością? Oparła się nieznacznie na ramieniu Lolariana, z uwagą czekając na odpowiedź.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Gdy Czarodziej powiedział o Szayelu i ładunku Lolariana poczuł pierw ekscytację, że ten go znał, a następnie oburzenie i gniew. Jak Pradawny mógł pomyśleć, że działa na polecenie brata. Albo był wyjątkowo bezczelny, albo nie znał faktów, co jednak było niemożliwe skoro mówił o Szayelu jakby go znał osobiście.
- Jak Pan śmie insynuować żebym… - powoli podnosił głos, lecz nagle pojawiła się obok niego kobieta, której zniknięcia nawet nie zdążył zauważyć. Widząc ją i słysząc jej pytanie zacisnął mocno usta w wąską kreskę. Dotyk kobiety był w tym momencie dla niego czymś nie do przyjęcia. Jakby się go przeraził. Nie dał jednak tego po sobie poznać, zdejmując delikatnie jej dłoń ze swego ramienia.
Odszedł w kąt, podciągając nogi pod brodę. Więc i ten Czarodziej uważał Szayela za zło, które należy wyeliminować. Czy się tym dziwił? Nie, ale miło byłoby chociaż raz usłyszeć o nim jakąś pozytywną opinię. Albo nikt o nim nie słyszał, albo wszyscy nim gardzili. Widząc jednak utkwione w nim spojrzenia westchnął głośno, wbijając wzrok w bezchmurne niebo, które zdawało się za nimi podążać.
- Kim jest Szayel? – powtórzył z rozbawieniem w głosie, odwracając od nich głowę – To mój brat. Starszy brat…bardzo. Ma tysiąc lat.
Przerwał. Na Czarodzieju nie robiło to wrażenia, ba, pewnie go znał. Samemu wyglądał na starego, a może i starszego od Szayela. Kobieta jednak zdawała się zszokowana tą informacją. Nie, że był jego bratem, ale że miał tysiąc lat na karku. Złodziejaszek też nasłuchiwał, jak i cała świta Czarodzieja. Eh, to i tak nie miało znaczenia. Niech wiedzą. Niech wiedzą jak można nisko upaść z powodu swoich żądz i wiary we własną potęgę oraz wyjątkowość.
- Narodził się w momencie wielkiej koniunktury planet. Wydarzenia mającego miejsce raz na tysiąc lat. Według legend przychodzi wtedy na świat śmiertelnik pobłogosławiony potężnym darem magii – wzruszył ramionami – A przynajmniej tak mówili prorocy i wieszczowie. Należę do rodu Pelagiusów – uniósł dłoń, ukazując beznamiętnie dłoń z pierścieniem, na którym widniał magiczny symbol – Największego rodu Czarodziei w całej Alarani. Szayel miał być naszym wybawieniem… - umilkł na moment, zagryzając dolną wargę – a stał się naszą zagładą. Zdradził ród i zasady, które nam przyświecają. Dopuścił się straszliwych czynów.
Nie chciał o nich mówić. Sama myśl o tych komnat, które mu pokazał ojciec…to wszystko było zbyt przerażające. Katakumby wypełnione szczątkami. Szalone projekty łączenia ludzi w hybrydy demonów i nieumarłych. Wizje nieśmiertelności, idealności. Jak ktoś mógł tak się stoczyć. Jednak z drugiej strony…gdyby od niego tyle wymagano, to czy nie pragnąłby spełnić oczekiwań swych rodziców? Być może Szayel po prostu zgubił się w tym wszystkim. Brak odpowiedniej czułości i empatii…
Zerknął na Czarodzieja, mrużąc nieznacznie brwi.
- Ale czy to oznacza, że nie ma dla kogoś takiego ratunku? Czy możemy przekreślać życie jednej osoby z powodu błędów swojej przeszłości?
Powoli zaczęły go ponosić emocje, dlatego umilkł. Nie chciał dłużej o tym mówić.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Oczywiście Metatron nie myślał o bezpośredniej pomocy. Lecz znając brata młodego czarodzieja który teraz z nim podróżował wiedział, iż groźba, szantaż i podana sztuka zbytnio nie ugodziłyby jego poczucia estetyki. Jednocześnie miał go za zbyt dużego zarozumialca aby posądzać go o nawet tak toporną subtelniś – przynajmniej w opinii paralityka.
-Szayel jest wielkim czarnoksiężnikiem.
Stwierdził, iż wspomnienie takie sformułowania w pełni zarysuje skalę problemu. Czarnoksiężnik, to każdemu kojarzyło się jednako, jedno słowo oddawało nie tylko sens ale również emocje. Kto jak to ale Metatron potrafił wyrażać myśli w sposób lapidarny, był wszak naukowcem. Czarnoksiężnik... Tak, takiego określenia używał ojciec. Kiedy był jeszcze stosunkowo młody to pomagał z ojcem chronić wioski, miasta, niwelować skutki starć większych. Nie zabrało też balsamowania ran świata po różnej maści nekromantach, demonologach i innych parszywcach. Zresztą, cała jego rodzina była przez to znienawidzona. Lecz w tamtych wiekach w umysł Metatrona wżarł się obraz czarnoksiężnika. Koniec końców każdy z nich upadał. Wtedy okazywało się, że za tabunami nieumarłych sług, kręgami wezwań demonów, odrażających eksperymentach czy salach tortur, za tym wszystkim znajdowała się istota. Krucha, ułomna, nie potrafiąca poradzić sobie z własnymi problemami. Lecz najbardziej w oczy zapadał mu strach. W późniejszych latach nawet przed nim samym, strach – kiedy zostawali bez swej sztuki zostawał tylko on, przed światem, przed mocami jakie się uwolniło, przed śmiercią ale i przed zwykłym życiem. Czarnoksiężnicy to najbardziej wystraszone stworzenia na świecie.
Potem nastąpiły inne lata. Podróże. Wtedy Metatron poznał wielu z nich osobiście. W tamtych czasach poznał wielu tego typu magów. Również korespondował. Cel uświęcał środki, skoro poznali jakąś wiedzę, trzeba było ją wykorzystać. Wtedy też poznał Szayela. Nie tylko korespondowali, komunikowali się również na odległość, osobiste w tamtych czasach spotkali się dwa razy. Po wypadku pradawny nie chciał go wiedzieć czy raczej pokazywać się. Szayel wiązał potęgę z fizyczną dyspozycją. Pokazać oznaki słabości, nawet w pewnym stopniu tylko realnej, wszak wbrew plotkom nie stracił daru magii, nie było tym co by czyniło Metatrona szczęśliwym. Lecz dwa doświadczenia nauczyły go się nie badać. Nawet za największa mroczna moc pochodziła ze strachu. Więc czarnoksiężnik był tylko kupą strachu i mocy. Czasem nawet dużą ale wciąż mieszaniną.
-Jeden z najpotężniejszych jakich spotkałem – kontynuował po długiej przerwie. Celowo nie użył słowa najlepszych. -Chociaż ani za ciekawych badań nie prowadził w mej ocenie ani... - Zakasłał. O dziwo, ożywił się. Kaszel zamaskował to aby nie nazwać brata czarodzieja skończonym dupkiem który to epitet bardzo przylgnął doń w myślach Metatrona. Wtem zwrócił się do Verila, trochę się śpiesząc aby znowu się nie rozkaszleć.
-Dziecino, to co mnie uzdrowi przyniesie temu światu ocale... - Nie skończył, zielarka skoczyła z chusteczką, a pradawny zaczął kaszleć i krztusić się krwią. Trwało to ponad minutę. W krwi zmieszanej ze śluzem z płuc pływały ostre jak igiełki złamki kryształu.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

A więc uzdrowienie starca leżało poza jego możliwościami, a przynajmniej tak twierdził sam czarodziej. Ale zaraz, czy on czytał jego aurę? Tylko w ten sposób mógł określić do czego zdolny jest Veril, a może on już wie? Wie, że nie jest człowiekiem? Niebieskowłosy aż zbladł na tę myśl. Może teraz razem szykują podstęp jak go usidlić? Może ta kobieta od samego początku była częścią gry? Miała odwrócić jego uwagę od maga? Nie, nie... To niemożliwe! Czuł niemal jak niewidzialna pętla zaciska mu się na szyi. Może Maie był mu potrzebny jako składnik jakiegoś wyszukanego lekarstwa? To by mogło co nieco wyjaśnić, ale może po prostu nadinterpretuje? Pokręcił głową i wydusił z siebie kilka słów:
- W takim razie wybacz mi śmiałość, panie. - Ukłonił się choć wiedział, że Metatronowi na tym nie zależy. Mógł zresztą tego nie dostrzec gdyż zaniósł się straszliwym kaszlem. Veril czuł, że zbliża się ta chwila gdy trzeba będzie spoważnieć i mieć wszystko na oku. Podczas lat spędzonych wśród ludzi naprawdę nauczył się uważać, a wszak człowiek był najmniej przewidywalnym ze stworzeń jakie spotykał. Nawet tygrys sygnalizuje chęć do ataku, a człowiek? Wbija ci sztylet w plecy aż po samą rękojeść! Potem jeszcze przekręca go z kilka razy, ale to nieważne.

Następnie ta kobieta, wskoczyła na jego wóz. Uśmiechnęła się do niego! Po tym wszystkim miała czelność! Verilowi obce były w znamienitej większości zwyczaje ludzkie, ale to już chyba była lekka przesada! Nie podchodzi się tak po prostu do człowieka, któremu rzucało się w twarz takie oskarżenie. Wzdrygnął się mimowolnie. Ale mało tego! "Wybaczam ci". Co to ma do cholery znaczyć?! Tak, miałem powody! Umierałem z głodu! Już chciał coś odpowiedzieć gdy zbliżyła się do niego. Verila aż ciarki przeszły po plecach, znieruchomiał lekko wyprężony w tył. Nie był przyzwyczajony do kobiet rzucających się na niego. W pierwszej chwili pomyślał, że chce sobie na nim... Ekhm, poużywać. Co jak co do tego nie miał zamiaru dopuścić! Jak sprawy zajdą za daleko to zdzieli ją w ucho fletem, a ten jest metalowy! W dodatku bardzo ładny. Jednak do niczego takiego nie doszło, zamiast słodkich igraszek w uchu usłyszał ostrą groźbę. Co to ma znaczyć? "Nie chcesz umierać, prawda?"? Normalnie nie przejmował się takimi pogróżkami, ale w tych słowach była jakaś moc, zupełnie jakby naprawdę czuła się na siłach by to zrobić. Veril przez chwilę siedział jeszcze znieruchomiały, po czym pokiwał głową i schował się nieco głębiej na wozie. Zrozumiał dokładnie przesłanie słów oprawczyni. Nie tylko mogła na jego temat powiedzieć co chciała i każdy by jej uwierzył, ale również dała mu to jasno do zrozumienia. Teraz dopiero będzie musiał się pilnować. Na szczęście Aeris pomknęła gdzieś już chwilę temu dzięki czemu przynajmniej o nią nie musiał się martwić. Zobaczymy co z tego wyniknie, Veril postanowił zagrać w grę tajemniczej kobiety. Miał jedną przewagę, z której zamierzał skorzystać, a mianowicie faktu, że srebrnowłosa nie doceniała go. Musi tylko uważać.
- Zbytek łaski, pani. - rzucił za odskakującą Cecilią. Po czym zapadł się w głąb wozu. Nie ma się czym smucić, takie rzeczy się zdarzają. Podniósł flet do ust i zaczął nucić coś wesołego z myślą, że nigdy nie zrozumie kobiet. Chyba czego go los starego kawalera, ale przynajmniej żywego.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Cecilia zignorowała odrzucenie, jedną ręką podpierając się o podłoże, drugą kładąc na biodrze. Z uwagą słuchała tego co młodzieniec miał do powiedzenia. Na wzmiankę o wieku jego brata lekko otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, uniosła w górę brwi, po chwili na powrót zmarszczyła je w skupieniu. Ów Szayel wydawał się być niesamowicie potężnym i równie złym człowiekiem. Podróż z jego bratem może okazać się niebezpieczna - tym bardziej, jeżeli mają oni dobre relacje. Przecież "zdrada rodu" nie przekreśla pojęcia miłość braterskiej. Na myśl o kłamstwach jakich się dopuściła zacisnęła niepewnie pięść, przymykając usta.
-Być może Szayel po prostu zgubił się w tym wszystkim. Brak odpowiedniej czułości i empatii…
Przymknęła oczy zmęczona. Wizja mężczyzny zostawiającego za sobą morze trupów, nie zdolnego do uczucia... wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Nie zapominajmy, iż nieznajomy Pelagius miał, aż tysiąc lat. Musiał wyglądać gorzej od Metatrona.
W przeciągu chwili kurtyzana miała przed oczyma starego, pomarszczonego niczym śliwka, ledwie trzymającego się na nogach mężczyznę. Zamglone, pełne zamyślenia spojrzenie rozchmurzyło się. Siedział przed nią smutny, pełen niewyjaśnionego bólu chłopiec o jasnych włosach. Możliwe, iż miał odrobinę więcej lat niż ona, być może był młodszy. Tak czy inaczej, wyglądał na zmartwionego. Wspomnienie brata przyniosło mu dozę cierpienia, sprawiło, iż wydał się Cecilii bezbronny. Westchnęła głęboko zastanawiając się co dalej.
Jej życie było o wiele cenniejsze niż najwspanialsze skarby świata, a droga z tak tajemniczym współtowarzyszem zdawała się być ścieżką ku zagładzie.
-W gruncie rzeczy, chciałabym dostać się do Efne. - rzuciła niespodziewanie w stronę Metatrona. Postanowiła, iż nie będzie wtrącała się w niczyje sprawy, ani dolewała oliwy do ognia próbą kradzieży. Ponadto - Charmaine nie jest przecież złodziejką. Jest szpiegiem, cieniem, kontaktem skrytobójców ze światem dnia. Nie może pozwolić sobie na zdemaskowanie. Spomiędzy piersi wyjęła świstek papieru - wiadomość od Elgrima, a raczej prośbę o sprawdzenie ładunku. Podarła go na kilka części po czym rzuciła za lektykę, pozwalając im zniknąć za jej granicą. W jednej chwili cały ciężar spadł jej z serca. W Efne pożegna tę dziwną zbieraninę, której stała się częścią i już nigdy nie powróci myślami przerażającej postaci, jej obraz wciąz miała pod powiekami.
Znikąd pojawił się pojedynczy powiew chłodnego wiatru. Dziewczyna na powrót zarzuciła pelerynę na ramiona, zakładając kaptur na głowę.
Położyła się na skraju lektyki, tak aby ręka zwisała zza wozu. Tak zwinięta w kłębek poczęła rozmyślać nad tym co będzie.
Efne nie było aż tak daleko, a resztę podróży miała zamiar przespać, bądź przeleżeć w bezruchu wpatrując się w horyzont. Przeszła jej jakakolwiek ochota na intrygowanie - cóż, kobieta zmienną jest. Na tę myśl, uśmiechnęła się do siebie. Przelotny, smutny uśmiech Cili - małej dziewczynki ciasno opatulonej kocem Śliskiego Devisa w chłodny, obozowy poranek.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Lolariana wsłuchiwał się w słowa Pradawnego z wielkim skupieniem, starając się zapamiętać każde słowo. Ku jego rozczarowaniu nie było tego wiele. Ledwo co Czarodziej zdążył wypowiedzieć niecałe dwa zdania, natychmiast zgiął się w pół pod wpływem kaszlu. Przez moment miał wrażenie, że mężczyzna za chwilę się udusi, lecz natychmiast pojawiła się obok niego zielarka, wycierając zakrwawione usta Czarodzieja. Na widok wyplutych kryształków Lolariana zadrżał. Nawet nie chciał myśleć ile bólu musiało kosztować ich usunięcie. Gdyby tylko mógł jakoś pomóc, aby Pradawny odzyskał władzę nad swoim ciałem…
Zerknął na swoją pelerynę, w której wewnętrznej kieszeni znajdował się pamiętnik Szayela. Pamiętał, że w archiwach rodu znajdują się osobiste zapiski jego brata odnośnie nieśmiertelności, przenoszenia świadomości do innych ciał i wchłanianiu cudzych dusz. Mógłby coś takiego zaproponować Pradawnemu, ale szczerze wątpił, by ten się zgodził na coś takiego. Proces przenoszenia duszy według zapisków był jednym z największych grzechów łamiącym wszystkie zasady harmonii tego świata. Jego ojciec zawsze powtarzał, że to przez marzenie nieśmiertelności Szayel zagubił się w swoim szaleństwie i stał się tym, kim się stał. Nie, to zły pomysł. Wciąż miał przed oczami widok komnat wypełnionych zakrwawionymi stołami operacyjnymi, wielkimi słojami z żywymi organami i krwawe kręgi pokrywające ściany katakumb pałacowych. Nie, jeżeliby uciekliby do takich sposobów, to czy różniliby się czymś od Szayela? Zła nie zwalcza się złem, a dobrem.
W milczeniu założył skórzaną zbroję, gdyż nagle zrobiło się jakby chłodniej. Chmury zasnuły niebo i zawiał silny wiatr.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Metatron miał słaby wzrok. Racja. Ale posiadał również niesamowite wyczulenie na magię. Więc bez problemu, razem z całą załogą karawany, ujrzał... Smoka. Na horyzoncie. W sumie na razie był on bardziej punktem niż wielką, gadzią sylwetką lecz potężna moc i magia sygnalizowały obecność nader skutecznie. Świta pradawnego poczęła uspokajać ludzi.
Zamiast wyciągnąć dłoń przed siebie, oparł ją łokciem o nogę aby nie wysilać się nad jej ciężarem. Czarował. Chociaż nie wyglądało to nazbyt widowiskowo. Miast potężnych gestów, szerokich ruchów ramionami czy nawet operacji nadgarstkiem wykonał kilka szybkich, acz niedbałych ruchów palcami jednej dłoni wyszeptując przy tym cztery sylaby bardziej przywiązując wagę do odpowiedniego ich brzmienia, akcentu, dźwięku melodii niżeli zachowania czystości znaczenia. Tyle. Nie było grzmotów mocy, fal energii tylko przed Metatronem zawisła kula wyrzeźbionej przestrzeni, dla postronnych oczu taka aberracja zniekształcała przechodzący przez nią obraz niczym duża kropla wody zawieszona w powietrzu. Użyte zasoby energetyczne tutaj były praktycznie minimalne, w zasadzie sam fakt pojawienia się aberracji służącej za okno wywołał większy metafizyczny ferment w okolicy niżeli samo poleczenie. Wspomnienia.
***

Smród odczynników chemicznych mieszał się z charakterystycznym zapachem rozginanego przez piece powietrza. Niekiedy uzyskiwane w nich temperatury za pomocą magicznego zasilania prowadziły wręcz do odparowywania metali, w następnych kadziach starano się utworzyć z nich sztabki w warunkach wysocemagicznym przy ciśnieniowym zgniataniu. Ciągle coś wybuchało strzelało, zginało, buchało parą, hałasowało.
-Mistrzu! Skończyliśmy, teraz nagroda... - Westchnął jeden z uczniów Metatrona za lepszych lat. Za plecami piec wybuchnął, czarodziej błyskawicznie pochwycił w pole magnetyczne kadź oraz rozgadany metal.
-Dobra... - spojrzał zaniepokojony na lewitujące w powietrzu szczątki kadzi płynące w złotym morzu wrzącego ołowiu. Kilkoma dodatkowymi formułami ustabilizował magnetyczną pułapkę, starł pot z czoła. Wtedy był jeszcze sprawny. - Co zrozumiałeś?
-Zaklęcie łączy dwa punkty ze sobą lecz nie przerywa fizycznych barier między nimi w odróżnieniu od portalu czy teleportacji, a tylko wzmaga pomiędzy nimi powiązanie podobne charakterem do więzi wykorzystywanej przy zdalnym lokalizowaniu czy...
-Dość. - Prawdę mówiąc obawiał się, że chłopak udusi się. Jeszcze nie widział aby ktoś mówił tak dużo nie tylko nie bezdechu ale podczas wydechu. - Oczywiście powiązanie jest silne, na delikatnej granicy poprzedzającej nałożenie na siebie dwóch obszarów, prawda?
-Tak. Wedle ostatniej rozprawy mistrza aby dokonać nałożenia wysiłek energetyczny wzrasta o tysiąc dziewięćset siedem procent w stosunku do całej energii wiązania...
-Dość, na bogów, chłopcze. Znam swoje własne prace. Jak zrozumiem nauczyłeś się zaklęcia, dobrze. Jest to typowa sonda komunikacyjna. Stwarza przed tobą oraz przed obiektem obserwacji dwie sferyczne aberracje... - fosforyzująca krwistą czerwienią sztabka spadła na specjalne podium. - ...samym aktem woli mag wywrzaskując sondę może zmieszać jej przepuszczalności na obrazy, zapachy, dźwięki, a także wywoływać tylko jednostronną komunikacje.
-Tak, tak mistrzu. Ale jak to od troska dziąla?
-Teoretyk magii się znalazł, ha! - Metatron zaśmiał się chyżo przykręcając jeden z zaworów. Kto by pomyłaś, że za parę setek lat życie praktycznie przykryci na amen jego własny zawór? Póki co był wesoły i zadowolony, a nie zgryźliwym staruchem na lektyce. - Na początku wymawiasz trzy głoski prawda?
-Mistrz wymawiał cztery. - Zaprotestował chłopak sięgając po kubek rumu. Tak, mało znanym faktem było, że w laboratorium Metatrona konstruktor wręcz nie pozwalał pić wody. Na upicie się miał chłostę. Ale dwie beteli rumu lub mocnego wina musiały stać.
-Pierwsza głoska wyłoję moją osobistą, sygnaturę energetyczną. Może być również rodu czy królestwa. Wpływa na samą naturę zaklęcia aby jak najprędzej druga osoba po swojej stronie, a nie w całej naturze magii ją ujrzała. Zwykle jest to splot energetyczny, swoista pieczęć, niekiedy przybiera formy innych splotów jak przestrzeni czy... Cholera! - Warknął uchylając się wystrzeliwującą z prędkością bełta śrubą. Potem następną i następną chowając się pod stół. Tym razem poczekał, aż jego uczeń zbuduje tarczę.
-Czystko. Czyli sygnatura modyfikuje każde zalecie, trzeba ją opracować? A pozostałe głoski?
-Dwie pierwsze lub druga i trzecia jeśli masz zamiar się przedstawić tak naprawdę czynią magią i ustalają połączenie. Są to tylko głoski więc olbrzymie znaczenia ma ich dźwięczność, jakbyś śpiewał. Ostatnia wskazuje cel, wtedy też musisz się nad nim skupić. Zresztą... Umiesz już ubierać myśli w słowa mocy, w tym wypadku myśl ubierasz w dźwięk ostatniej sylaby. Gesty... Ich nie wykonuje się dokładnie. Robi się niedbale.
-Tego nie rozumiem. - Westchnął chłopak. Metatron pamiętał go dobrze. Nie był może jego najlepszym uczniem, chłopak był człowiekiem i zginął w bitwie jako mag bojowy wiele lat później. Był natomiast niesamowitym słuchaczem, pradawny nie wiedział skąd bierze się ta cecha lecz każdy wręcz garnął się odpowiadać na jego pytania, a co zabawniejsze – czerpał zeń olbrzymią satysfakcje.
-Nikt nie łącz się bezpośrednio, podstawowa zasada. Ja stworzyłem wiele punktów charakterystycznych, przestrzennych aberracji. Nie są silne, nie są nawet zasilane więc znikają lub prawie całkowicie się zamazują. W kiedym razie ich uprzednie posiadanie jest potrzebne do tego zaklęcia. Jeśli punktem zerowym jest rzeźba w której będziemy widzieć obraz, to za pierwszy przerzut odpowiada kciuk i kolejno od niego, pozostałe palce dłoni. Każdym z palców trzeba wywołać gest który przypisałeś... Gdybym powiedział adres, byłoby to strasznie banalne chłopcze? Więc nazwijmy to wywołaniem. Pięć punktów przeniesienia. Lecz gdybyś uczynił przeniesienie dokładniej w takim małym, zarzeźbionym puncie najpewniej go zniszczył, nie są one silne... Dlatego gest czyni się niedokładnie aby wywołanie nastąpiło gdzieś... W okolicy Wiesz, taki margines błędu. Każdy z tych punktów komplikuje nasze odnalezienie.
-Mistrzu – chłopak pociągnął rumu i dołożył umagicznionego węgla do pieca. Było to widać między innymi przez jego wyjątkową wybuchowość. Czym innym mieliby osiągać takie temperatury? - Wasze zaklęcia, nawet najprostsze, nie wymagające dużej mocy i wprawy są tak... Skomplikowane jednocześnie.
-Widzisz. Kunszt maga poznaje się po finezji. Metafizycznym cepem potrafi każdy. - Odparł zadowolony Metatron.
***

Tuż obok smoka oraz jego jeźdźca uformował się najpierw przestrzenny splot formujący sygnaturę rodu Chesed. Dopiero po paru chwilach bezczynności wyrzeźbiła się podglądająca sfera widziana tylko przez sposób w jaki zniekształca znajdujące się na nią obrazy. Poruszała się wraz z lotem. Oraz widoczna dla maga, teraz prócz przestrzennej wiedźmy zawiera już lepiej widoczną dla magów sygnaturę uformowaną z drobin pobliskiej energii.
***

Metatron pozwolił tylko na jednostronną transmisje dźwięku i obrazu samemu będąc niewidocznym – wszak i tak przedstawił się, co prawda pieczętując się rodem. Najpierw z kuli dobiegła seria głośnych trzasków i zmieniających się obrazów które zlały się w wielobarwną kulę. W taki sposób połączenie przestrzenne przenikało przez miejsca pośrednie, oddalone... W sumie sam do końca nie pamiętał gdzie lezą te konkretne, ale sądząc po czasie kiedy ujrzał obraz musiały być daleko. Nie krył przed nim oglądania więc w sferze, oczom każdego oraz uszom ukazał się smok oraz jego jeździec – Szayel Pelagius we własnej osobie.
-A to burak! Tego można było się po nim spodziewać. To coś... Przyjmijmy, że to smok. Lecieć na smoku, ha! Co za marnotrawstwo czasu i sił. Megalomanie muszą leczyć. Tylko to nie tłumaczy co on tu robi...
Odwrócił wzrok od sfery, zielarka otarła mu pot z czoła. Z jednej strony rozważał odezwać się do czarodzieja, z drugiej – zapomniał o tym. Jeszcze kilka razy zakaszlał mocno płacą cenę za za dobrze zaintonowane zaklęcie. Kalał jeszcze chwile.
-Na smoku mamy właśnie Szayela. I wierzcie mi – chociaż głownie spoglądał Lolariana poprzez zmrożone oczy – nie jest ani osoba którą spotyka się przypadkiem ani którą często chce się widywać osobiście. Panie Pelagius, chcesz pozmawiać z bratem? - Rzekł gotów pozwolić na dwustronną transmisje. - Tylko... - znowu się zadyszał. - Jak coś knujecie to obetną ci jaja i wepchną do.. - dyszał - ...gardła.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Veril zauważył kątem oka jak starzec się wzdrygnął. Hah! Pewnie znowu atak kaszlu albo czegoś innego, prawdę mówiąc Verila już nieco męczyła podróż z całym tym szemranym towarzystwem. Zapewne nikt tego nie zauważył, ale flecista już prawie całkiem zniknął z pola widzenia przytulając się do drewnianej ramy wozu. Wtem zauważył podniesione głowy wszystkich obserwujących jakiś czarny punkt na niebie. Nie było wątpliwości, to był smok. Ale czy były podstawy się go obawiać? Veril nie miał pojęcia, ale w jednej chwili spoważniał, zaciął usta i zaczął obserwować uważnie latającego gada.
Nie znał się na smokach, więc od razu odpuścił sobie próbę jakiejkolwiek klasyfikacji. Prawdę mówiąc jedyne co o nich wiedział to rzeczy, które zasłyszał od pijanych zabijaków w karczmach czy nadmiernie ubarwiających bardów. Co wcale nie znaczyło, że zamierzał to bagatelizować, ha! Mógł iść o zakład, że smoki naprawdę zieją ogniem.

W tym momencie Metatron wyczarował coś dziwnego, coś co dla maluczkich mogłoby uchodzić za formę kryształowej kuli. W niewielkiej bańce odbijała się ogromna sylwetka smoka oraz jego jeźdźca. Jak oznajmił starzec, gada dosiadał wspomniany wcześniej Szayel Pelagius. Veril zastanawiał się czy może mu chodzić o tego drugiego Pelagiusa, ha! Dostanie mu się za to, że napastuje ostrzem bezbronnych ludzi.
Maie na wszelki wypadek rozejrzał się dookoła i opracował plan ewentualnej obrony przed magiem gdyby ten okazał się wrogo nastawiony. Zerwał się nieco mocniejszy wiatr. Zapewne Metatron już domyślał się, iż jest to sprawka Verila, który w tym momencie sprawdzał na ile stać go będzie w ewentualnym starciu. W sumie Veril był Naturianinem i jak większość istot związanych z naturą stawiał raczej na groźny wygląd, który miałby zniechęcić do ataku niż samemu przedsięwziąć coś. Słyszał o tym, że najlepszą obroną jest atak, lecz jakoś temu nie dowierzał. Nie żeby był tchórzem, Veril brzydził się strachu jak mało czego i chyba tylko dlatego pozwolił sobie na... Nazwijmy to "Magiczne prężenie muskułów".
Póki co jednak czekał. Co by się nie stało na pewno nie zaatakuje pierwszy, był zresztą ciekaw co wyniknie z konfrontacji jasnowłosego z niesławnym Szayelem. Wiatr niespodziewanie osłabł, Veril zapadł się jeszcze głębiej w wozie znikając kompletnie wszystkim z oczu. Zamierzał czekać i nie zwracać niepotrzebnej uwagi. Jedynym, który mógł coś odnotować był Metatron, ale jemu i tak nie ufał, więc nie widział powodu by się przed nim ukrywać.
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości