LeoniaLek na troski.

Bardzo duże miasto portowe, mające aż trzy porty, w tym dwa handlowe, a jeden z którego odpływają jedynie statki pasażerskie. Znane z bardzo rozwiniętej technologi produkcji statków i łodzi, o raz hodowli rzadkich roślin nadmorskich.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Blythe przez dłuższą chwilę kręcił się na brzegu zbiorowiska, próbując znaleźć jakąś wyrwę w tłumie. Wydawało się, że sytuacja się zaognia, bo i ludzie wokół zaczęli nagabywać jeden drugiego do rękoczynów. Nie zapowiadało się też na to, by pojawiła się okazja do bezpiecznego wtargnięcia między nich. Trzeba przyznać, że zrezygnowanie z tego zamiaru wydało się mu całkiem dobrą decyzją, gdy zobaczył, jak ludzka masa cofa się nieznacznie, a później z siłą uderza o „Kroplę rosy”. Blythe domyślał się, że prawdopodobnie właśnie w tej chwili część tej rozochoconej gromady wtargnęła do środka włości uzdrowicielki.
        „Niedobrze”, pomyślał, zastanawiając się nad tym, co też musiało się w tym miejscu wydarzyć pod jego nieobecność, iż zebrało się tu aż tyle osób. Podskoczył parę razy, usiłując dostrzec cokolwiek, ale miejscami znacznie wyższy od niego tłum, skutecznie mu to uniemożliwiał. Blythe poklepał ręką niewielką skórzaną torbę, do której włożył zwinięte wcześniej papiery. Do niedawna miał nadzieje, że kiedy dotrą do warsztatu, będą mogli w spokoju się nimi zająć, ale w tej chwili zniknęła ona bezpowrotnie. Spojrzał na unoszącego się w powietrzu towarzysza. Na całe szczęście większość zebranych skupiona była na tym, co działo się w środku, więc właściwie nikt nie zwracał na nich uwagi. Blythe stwierdził, że lepiej będzie, by Rygiel się gdzieś schował, ażeby i jego nie zaczęli ganiać z widłami. Za nim jednak zwerbalizował swoje obawy, postanowił wykorzystać go jeszcze w jednym celu.
        - Widzisz coś? Co się tam... - urwał, kiedy stworzenie wydało z siebie obwieszczający okrzyk. Oczywiście miał zamiar odwrócić się i sprawdzić, co też przykuło uwagę Rygla. Nim jednak to zrobił, na jego ubraniu zawisła para dłoni. Blythe patrzył niemo na wyczyny uzdrowicielki, która wykrzykiwała jakiejś bezsensowne zarzuty. Kompletnie nie rozumiał, o czym do diaska ta wariatka gada! No, ale co tam, jak się Prasmok zbudzi, to też będzie jego wina! To zawsze jest jego wina! Sam w tej chwili nie wiedział, co było gorsze – niewielka istotka rzucająca na około kulami, stworzonymi z magii chaosu, czy chora na umyśle kobieta, próbująca go rozebrać pośrodku rozwścieczonego tłumu? A podobno to z nim było coś nie tak!
        - Przestań! - warknął w stronę Bluen, chwytając jej nadgarstek i odruchowo dość boleśnie go przy tym wykręcając. - Co z tobą nie tak?!
        Kompletnie nie przejmował się Ryglem, który zaraz wygodnie usadowił się na jego włosach. Dopóki siedział grzecznie, mógł nawet pleść mu warkoczyki i paplać sobie pod nosem... Dziobem? Pyskiem? W każdym razie Blythe niezbyt przejmował się stworzeniem, jednocześnie nie puszczając nadgarstka uzdrowicielki. Bluen być może nie udało się go rozebrać, ale z pewnością poczuła, że jego ciało jest zdecydowanie delikatniejsze, niż można by się było na pierwszy rzut oka spodziewać, może nawet aż za bardzo.

        Blythe za to z wyrzutem spoglądał na nią z dołu, bo nawet ona stojąc tak blisko, okazała się trochę wyższą. Nie umknęło mu przy tym, że się przebrała i to w dość niespodziewane odzienie. Wolną ręką poprawiał sobie w tym samym czasie ubranie i kiedy dotarł do kołnierza, odkrył coś niespodziewanego.
        „Świetnie, Khazhak by się uśmiał”, stwierdził w myślach drwiąco, wspominając, jak mentor miał w zwyczaju przezywać go jaszczurką. Smukłe palce potarły miejsce w okolicy karku, to samo, które wcześniej musnęła magiczna kula Rygla, kiedy schylał się po sztylet. Łuski musiały pojawić się w czasie, gdy wraz z małym żartownisiem wracali do warsztatu, bo wcześniej Blythe nie zauważył żadnej zmiany. Teraz jednak szybko doprowadził się do porządku, naciągając materiał w taki sposób, by zamaskować to, czego tak usilnie dopatrywała się u niego kobieta. Drobne, zrogowaciałe płytki zostały szybko zasłonięte, ale wciąż istniała możliwość, iż mogła je zauważyć, gdy jej ręce szamotały się wcześniej z jego ubraniem. Nie miał najmniejszej ochoty na to, by znowu dostała jakiegoś napadu histerii, a już na pewno na to, by spróbowała go po raz kolejny rozebrać. Już teraz czuł się wyjątkowo niekomfortowo. I z pewnością nie miał mu pomóc fakt, iż ciężar z jego głowy nagle znikł. Blythe odwrócił się połowicznie w stronę mężczyzny, który zaszedł ich znienacka, ale nie puścił nadgarstka Bluen, chcąc mieć pewność, że nie rzuci się na niego, korzystając z okazji. Choć jego uchwyt był pewny, to mimo wszystko zelżał nieco i nie mógł sprawiać już kobiecie bólu.

        Przybysz nie wyglądał jak reszta zebranej gawiedzi. Sprawiał wrażenie osoby, która znalazła się tu z bliżej niesprecyzowanego przypadku, być może zwabiona ciekawością, a która trafiła na bryłkę złota w postaci Rygla. Blythe od razu wiedział, że ma do czynienia z kimś dla kogo obcowanie z tak dziwacznymi stworzeniami to nie pierwszyzna. Sposób, w jaki mężczyzna chwycił malca, zdecydowanie nie pozwalał Ryglowi na to, by ten mógł wykonać jakikolwiek ruch. Chochlik był uziemiony i Blythe zastanawiał się, dlaczego nie użył jeszcze tej swojej „cudownej” magii. W tej chwili był już pewien, że to właśnie byłoby pierwszym pomysłem tego uroczego żartownisia. Coś najwidoczniej musiało być nie tak.
        - Oh – zaczął Blythe, najpierw specyficznie uśmiechając się w stronę Rygla, a później już zwyczajnie uprzejmie w stronę nowego rozmówcy. - A z kim mamy przyjemność, jeśli można? Radziłbym go jednak puścić, pod wpływem silnego stresu jego skóra wydziela dość przykrą substancje, która może wywołać halucynacje, ale powiem panu, najgorsze jest to, że jej smród zostaje na ręce przez długie tygodnie. Każdy posiłek to później potworna mordęga i walka o zachowanie jedzenia w trzewiach... Może jednak porozmawiajmy w trochę spokojniejszym miejscu? - Blythe zacisnął dłoń na nadgarstku Bluen nieco mocniej, ciągnąc ją do przodu, a później wskazał na nią swoją wolną ręką. - Mi i mojej towarzyszce z pewnością lepiej będzie bez tego całego motłochu. Jeśli jest pan nim zainteresowany, to też lepiej będzie się stąd oddalić, bo, jak pan widzi, zdaje się, grasuje tu jakaś potworna zmora. No, przedstaw się panu, zwierzu. Nie karz mi tego robić za ciebie, proszę.

        Blythe zerknął na Rygla z wyraźnym rozbawieniem, wypowiadając ostatnie zdanie niczym groźbę skierowaną w jego stronę. Nikt w końcu nie mówił, że i on ma się nie zabawiać, a to była doskonała okazja do odegrania się za tą magiczną kulę. Możliwe, że trochę nastraszy żartownisia, a i będzie miał przy tym ubaw z jego reakcji, o. Nie zamierzał go jednak zostawiać w rękach obcego, bo przecież musiał się jeszcze dowiedzieć, czy efekt jego zaklęcia ulotni się z czasem, czy może będzie musiał się z tym pomęczyć w inny sposób. Miał odrobinę nadziei na to, że mężczyzna puści istotę, wtedy ta ucieknie, a on pociągnie uzdrowicielkę za sobą i wyjaśnią sobie parę rzeczy na osobności. Jeśli jednak nie miałby takiego zamiaru, to chociaż mogą wprowadzić go w jakąś uliczkę, pozbawić przytomności i też zwiać. W ostateczności Blythe planował odegrać scenkę, wołając o pomoc i oskarżając mężczyznę o napad. W końcu mieli za plecami tłum ludzi, którzy tylko czekali na kogoś, na kim mogą wydać samosąd, a on był całkiem niezłym aktorem i mógł im taką osobę sprezentować na tacy.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Bluen natychmiast spróbowała cofnąć ręce z zamiarem wyrwania się z uścisku młodzieńca. Wyraźnie podenerwowana szarpała dłońmi na wszystkie strony. Nie czuła bólu. Obawiała się jednak że jej organizm podświadomie odbierze gest Blythe jako atak w jej stronę, a wówczas bezwiednie anielica urządzi tu scenę, przy której wizja człowieka – węża, okaże się niewinną igraszką. Uzdrowicielka czuła krople potu spływające jej po szyi. Jej umysł najwyraźniej zastanawiał się jak potraktować zachowanie chłopaka.
- Proszę, proszę, proszę… – Powtarzała szeptem, zdradzając objawy paniki, gdy tymczasem podejrzewany przez nią młodzieniec zachowywał się jakby zupełnie stracił zainteresowanie sytuacją. Na szczęście w oczach postronnych obserwatorów żelazny uścisk chłopaka odebrany został jako zwykła agresja, a że większość z nich miała ochotę złoić komuś skórę, Blythe sam im się podłożył. Grymas przerażenia malujący się na twarzy Bluen, równie dobrze mógł zostać odebrany jako wyraz bólu i cierpienia, a miejscowi rzadko kiedy okazywali się tolerancyjni dla obcych przystawiających się do kogoś z lokalnej społeczności.
- Wszystko w porządku? Czy ten chłoptaś aby za bardzo się tobie nie naprzykrza? – Spytał rzeźnik, wycierając w spodnie ostrze brudnego topora. – A może ktoś tu potrzebuje lekcji dobrych manier?
- W porządku. – Odparła Bluen której wreszcie udało się wyswobodzić ręce. Anielica nawet nie zdała sobie sprawy kiedy i w jaki sposób zdołała się uwolnić. Uśmiechnęła się do rzeźnika i stojących obok niego kilku pachołków, chcąc nieco rozładować sytuację, a jednocześnie uświadomiła sobie jak nierozsądne mogło okazać się jej zachowanie w stosunku do chłopaka. Gdyby zdemaskowała kolejnego eugona znajdującego się w tłumie, Blythe zarobiłby widłami w plecy, szybciej niż zdołałby powiedzieć „to nie ja”. Z drugiej strony determinacja z jaką chłopak zdecydował się walczyć o odzyskanie pupila łuskowatego, tylko potwierdzała podejrzenia Bluen. Kimkolwiek był człowiek który pochwycił niewielkiego stworka, swoją postawą sprawiał wrażenie osoby której lepiej nie wchodzić w drogę. Miejscowi musieli zdawać sobie z tego sprawę, gdyż większość z nich mijała agresora szerokim łukiem, jednak zdeterminowany Blythe nie zamierzał cofać się choćby o minimetr.
Widząc że tłum nie sprzyja młodzieńcowi, człowiek trzymający Rygla zdecydowanie przeszedł do ofensywy.
- Ta istota jest niebezpieczna, zagraża porządkowi Leonii, w związku z czym zostanie umieszczona w specjalnej klatce, gdzie jego moc nie będzie mogła wyrządzić żadnych szkód. – Twardo oznajmił mężczyzna.
-Jeśli chcecie aresztować wszystkie zwierzęta które mają w zwyczaju czynić trochę bałaganu, to wkrótce zabraknie wam klatek. – Usiłowała zażartować Bluen, jednak oblicze nieznajomego pozostało zimne niczym serce lodowca.
- A sprowadzanie takowych do miasta uważane jest za przestępstwo. To wasz stwór? – Anielica wyczuwała od nieznajomego tyle chłodu że aż dziwiła się iż jego włosy nie pokryły się szronem. W odróżnieniu od Blythe, jej los rygla był obojętny. Chociaż gdyby udało jej się oswobodzić to małe coś być może w ramach rewanżu stworek doprowadził by ją do swojego pana.
- Panie… inspektorze… - Bluen niejasno przypomniała sobie stanowisko osoby z którą rozmawiali, chociaż trudno jej było określić „inspektorem czego” jest ów mężczyzna. Podświadomie zdawała sobie sprawę że nieznajomy wie całkiem dużo o jej działalności, a pytanie dotyczące importu zakazanych gatunków, skierowane jest raczej do Blythe. W końcu to on był tu obcy a co za tym idzie podejrzany. – A można zapytać co się z nim stanie?
- Gdyby się dało, osobiście skręciłbym mu kark. I gówno mnie obchodzi że mała bestia robi ze strachu pod siebie. Taka praca. Jednak w tym przypadku zostanie odesłany tam gdzie wiedzą jak zaopiekować się gnojkiem. – Odpowiedział inspektor uważnie obserwując twarze Blythe i uzdrowicielki. Jako doświadczony śledczy większą wagę przykładał do mimiki i gestów niż do tego co próbowali mu wcisnąć podejrzani.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Ten żart ani trochę mu się nie podobał. Może i rzeczywiście byłoby śmiesznie, gdyby tylko go puścił. Tak się jednak nie działo, a mężczyzna wyglądał tak, jakby mu się do tego nie spieszyło. Rygiel niemal od razu zrozumiał, że już go nie lubi i nie ma żadnych szans na to, żeby ów "inspektor" kiedykolwiek się zrehabilitował.
Chłopak, gdy tylko zorientował się co się stało z chochlikiem, zwrócił się w stronę mężczyzny, najwyraźniej mając zamiar dyskutować na temat jego wypuszczenia. Rozmowa jednak wcale nie sprowadziła się do: "Wypuść go!" i "W porządku.". Chłopak najwyraźniej nie chciał się z nim bić, na co niestety liczył Rygiel. Za to, kiedy wygłosił komentarz o tej całej toksycznej substancji, chochlik zrobił bardzo poważną, specjalnie lekko przestraszoną minę. Było to całkiem wymowne, ale najwyraźniej nie wystarczyło. Rygiel postanowił wziąć sprawy w swoje łapy.
- Jestem trujący! - Krzyknął swoim jak zwykle piskliwym głosem chochlik. Zaraz potem, wyginając się w dziwny sposób w uchwycie, z całej siły ugryzł odsłoniętą warstwę skóry na ręce. Niestety zęby chochlików nie są przystosowane do rozrywania mięsa i jedynym, czego udało mu się dokonać, była niewielka stróżka krwi z przerwanej skóry. Rzecz jasna, toksyczny nie był, chociaż byłoby to bardzo przydatne. Jednak wyraźnie zdołał trochę przestraszyć mężczyznę. Spodziewał się, że już za chwilę będzie wolny, ale uścisk wcale nie zmalał. Oj, teraz to Rygiel już bardzo się zdenerwował!

Wyglądało jednak na to, że będzie dużo gorzej niż wcześniej przypuszczał. Właśnie okazało się, że czarownik nie tylko chciał go złapać, ale i zamknąć w klatce! I to takiej, która nie pozwoli mu czarować! To bardzo nie w porządku! A na dodatek cały czas nazywał go bestią! A on był przecież takim milutkim i przyjaznym chochlikiem! Co to to nie! Nie pozwoli mu tak sobą pomiatać!

Rygiel przyjrzał się uważniej magicznej barierze. Była nieduża i zajmowała prawie dokładnie tyle, co on sam, otaczając go ochronnym bąblem. Rygiel już się przekonał, że jego zaklęcia są zbyt słabe żeby pokonać tak silne zabezpieczenie i nie był w stanie nic zaczarować. W każdym razie nic, co znajdowało się poza nią. Ale w środku nie było niczego, tylko on sam i... Zaraz... Przecież mógł zaczarować sam siebie!
Sztuka ta, polegająca na zaklinaniu własnego ciała, jest o tyle trudniejsza, że jeżeli coś pójdzie nie tak, wtedy można mieć spore problemy. A Rygiel tego nie robił prawie nigdy. Jeżeli mu się nie uda... Ale nie, nie zamierzał dać się zamknąć! Jeżeli miał szansę żeby uciec, musiał zrobić to teraz!
Skupił się, przywołując duże pokłady energii i pilnując, żeby nie dotknęły magicznej bariery. Pęczniejąca kula energii była większa niż wszystkie inne, które Rygiel do tej pory utworzył. Na szczęście ta była zupełnie niewidoczna. Chochlik skupił się mocno, koncentrując na tym by kula powstawała z jedną, jedyną myślą: "chcę stąd wyjść". Kula była już duża i ledwo mieściła się w posiadanej przez niego przestrzeni, gdy nagle jego działania zostały przejrzane.
- Co ty robisz?! - warknął mężczyzna. Najprawdopodobniej właśnie zaczął zacieśniać osłonę, ale było już za późno. Rygiel wyszczerzył się szeroko i wcisnął w siebie magiczną kulę. I zaczął znikać. Najpierw zniknęły tylne łapy, tułów, przednie łapy, a zaraz potem głowa. Na samym końcu znikł szeroki wyszczerz chochlika. Mężczyzna zacisnął dłonie, ale nie zmiażdżył tak małej istoty. Uznał, że Rygiel jakimś sposobem właśnie się teleportował.
- Jak? Blokowałem go... - wymamrotał.

Rygiel nie ruszył się ani o cal. Dalej był w dokładnie tym samym miejscu, zgnieciony przez ręce mężczyzny, a przynajmniej teoretycznie. W praktyce jednak nic mu nie było. Co się dokładnie wydarzyło, trudno powiedzieć. Magia chaosu robi zawsze to, co jej się najbardziej podoba i stwierdzić potem, co dokładnie zrobiła jest praktycznie niemożliwe. W każdym razie Rygiel żył, mimo iż nie powinien. Chochlik wyleciał stamtąd i zorientował się nagle, że nikt go nie widzi. Nawet jeśli przelatywał mężczyźnie tuż przed oczami, ten nie zdołał go zauważyć. To było bardzo, bardzo zabawne. Rygiel postanowił się zemścić.
Użył magii, dzięki czemu znowu się pojawił. Zrobił to tak, żeby było go widać. Pokazał tamtemu język, po czym zaśmiał się szyderczo. To on wygrał! A nie ten niemiły mężczyzna, który nie umiał go uszanować! Ha!

Nagle coś mignęło na srebrno. Rygiel, zajęty akurat denerwowaniem "inspektora", nie zauważył, że wyciągnął on broń i zamachnął się w jego stronę. Ostrze przeszło przez niego gładko, jakby nawet nie musiało się męczyć. Pewnie było tak w istocie. Rygiel rozcięty na dwoje nagle rozpadł się, przy czym dolna połowa odleciała na lewo, a górna na prawo, podczas gdy chochlik wciąż pokazywał mu język. Obie połowy lewitowały tak przez chwilę.
- Umarłem! Hahaha! - zapiszczała górna połowa Rygla, przy czym dolna zaczęła skręcać się ze śmiechu. - A to dobre!
Zaraz potem obie jego połowy znikły z pola widzenia. Zaklęcie wciąż działało. I Rygiel zamierzał to dobrze wykorzystać... Oj, zemści się, oj tak!
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

To, co zrobił chochlik, bynajmniej nie było niczym zwyczajnym. Trudno dokładnie sklasyfikować odniesiony przez niego efekt, gdyż nie można go podpiąć pod żadną z magicznych dziedzin. Zaklęciu jednak najbliżej chyba było do dziedziny ducha, gdyż czasowo zdołało spowodować niematerialność rzucającego czar. Niestety zaklęcie to, jak na losowy efekt magiczny przystało, miało swoje wady. Mianowicie mimo tego, iż utrzymało chochlika przy życiu przy aż dwóch bardzo dlań niebezpiecznych sytuacjach, wiele go kosztowało. Rygiel stracił w ten sposób tak wiele magicznej energii, że aż dziwnym było, iż zaklęcie wciąż się trzymało. Chochlik jednak zdawał się tego przez jakiś czas nie zauważać, wciąż czerpiąc ogromną przyjemność z faktu, iż mógł robić co chciał.

Rygiel zaraz po zniknięciu i połączeniu się z powrotem w całość, uformował w łapach niewielką kulę, którą miał zamiar wywołać trochę zamieszania. Przeleciał zaraz po tym przed twarz znienawidzonego inspektora, po czym rzucił zaklęcie, licząc na to iż złapie go bez ochrony. I początkowo kula rzeczywiście zdawała się być zdolna by dolecieć do celu. Ale tylko początkowo.
- Co? - zapiszczał Rygiel, zobaczywszy jak jego kula zderza się z twarzą mężczyzny, który już chyba zdążył zorientować się skąd nadszedł atak. Magia rozbiła się, a następnie zaczęła parować i znikła zupełnie, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Jednocześnie chochlik poczuł nagły spadek mocy, zupełnie tak jakby coś go zablokowało. Tym razem jednak nie było to nic więcej, jak po prostu brak energii, która wraz z jego wszystkimi zaklęciami, z wyjątkiem tych trwalszych, po prostu gdzieś zniknęła. Inspektor, spostrzegłszy brak zaklęcia, próbował wykorzystać sytuację, starając się dosięgnąć Rygla, ale ten był dość inteligentny, żeby się zorientować iż zaklęcie już go nie chroni, oraz dość szybki, żeby uniknąć ataku.
Chochlik zdecydował się wykorzystać sytuację, dopóki jeszcze mógł. Bez swoich zaklęć był w zasadzie zupełnie nieszkodliwy i nie stanowił dla nikogo zagrożenia. Teraz jego jedynym atutem była prędkość i zwinność, jaką posiadał podczas lotu. Rygiel, mimo iż zdawał się być pokręcony, chyba rozumiał, że nie jest w stanie dalej walczyć, jeżeli można to było w ogóle nazwać walką, więc zaczął ratować się ucieczką. I naturalnie, pierwszym miejscem, w które chochlik wleciał, był tłum ludzi, w którym, jak się spodziewał, choćby i próbowano, to nie zdołanoby go schwytać. Chochlik nie oglądał się za siebie, nie sprawdzając nawet czy ktoś go goni i skupił na wymijaniu kolejnych przeszkód.

Tymczasem inspektor, schowawszy już ostrze wbiegł między ludzi, w pogoni za stworem. Na nieszczęście dla niego nie odznaczał się on już taką zręcznością w manewrowaniu co chochlik, toteż ledwie po chwili musiał się zatrzymać, gdyż stracił swą zdobycz z oczu. Nie było dla niego żadnych szans, aby udało się schwytać, czy zabić stwora w tym momencie. Był po prostu zbyt szybki.
Mężczyzna odwrócił się, po czym zaczął przepychać się z powrotem, na co i tak zdenerwowani już ludzie zareagowali dość negatywnie, raz po raz popychając go to w jedną, to w drugą stronę. Ostatecznie zdołał jednak wydostać się spomiędzy nich.
W tym właśnie momencie mężczyzna zorientował się, że chłopak który już wcześniej ośmielił się z nim dyskutować, dalej stał w tym samym miejscu. Wydało mu się to dość dziwne, skoro wcześniej starał się bronić stwora, a teraz nie kiwnął nawet palcem. Inspektor doszedł do wniosku, iż w takim wypadku pewnie używał magii i pewnie nawet to wszystko było wcześniej zaplanowane. Możliwe nawet że kontrolował chochlika umysłem, ale kto go tam wie. Ale to na pewno właśnie on pomógł zwierzęciu uciec, co do tego nie było żadnych wątpliwości.
Mężczyzna zaczął iść w jego stronę, z groźnym grymasem na twarzy. W jego lewej dłoni pojawiły się krótkie, błękitne błyski, które najwyraźniej były przygotowywanym zaklęciem. Ogólnie to już zdecydowanie wyglądał, jakby zamierzał przestać odgrywać rolę średnio przyjemnego, acz inteligentnego człowieka, porzuciwszy tę maskę dla ukazania prawdziwej, bardziej destrukcyjnej natury.

Bluen, widząc co się święci, modliła się w duchu, żeby nic złego się nie wydarzyło. Sama jednak nie chciała się mieszać, bardzo obawiała się to zrobić. To mogłoby im tylko bardziej zaszkodzić. Z tego powodu anielica szybko się odsunęła, lekko wchodząc pomiędzy ludzi.
W tym właśnie momencie zupełnie przypadkowo dostrzegła gdzieś mignięcie zieleni. Po chwili zobaczyła je znów i zorientowała się, że to znów Rygiel, który przemyka pomiędzy przepychającymi się ludźmi, którzy specjalnie nie zwracali nań uwagi. Chochlik z jakiegoś powodu miał ze sobą skórzany woreczek, który Bluen rozpoznała jako ten, który jeszcze przed ucieczką rzucił jej wąż. Tylko... Dokąd on mógł lecieć?

- To twoja sprawka, przyznaj się! - Bluen, jak i część zainteresowanych zdarzeniem ludzi odwróciła się w stronę Blythe'a i inspektora.
- Co? Co ja? Zrobiłem coś? - zapytał chłopak, który wyglądał na zaskoczonego.
- Ja wiem, że to ty manipulowałeś tu przez cały ten czas, robiąc sobie ze mnie idiotyczne żarty! Poza tym, pozwoliłeś chochlikowi uciec!
- Co?! Ja przecież... - odparł jeszcze bardziej zdziwiony niż przedtem Blythe. Zanim jednak zdołał dokończyć, mężczyzna przerwał mu niemal natychmiast.
- Znieważyłeś mnie. A to ci źle wróży. - mruknął inspektor, po czym wysunął rękę z zaklęciem do przodu, posyłając w Blythe'a silną wiązkę energii. Na szczęście chłopak zdołał wykonać unik, po czym nie chcąc prowokować walki na środku ulicy pobiegł ku najlbiższemu budynkowi. Zaraz potem przyczepił się do ściany i... Zniknął. W pierwszej chwili był, lecz w drugiej zaczęły pokrywać go cienie. I chwilę później już go tam nie było.

- Gdzie on zniknął?! Wiedziałem że to jego sprawka! Na pewno! - warknął mężczyzna, po czym rozejrzał się dookoła. Pamiętał, że była z nim jakaś dziewczyna. Nie zapamiętał jednak dokładnie, jak wyglądała, toteż gdy rozglądał się po okolicy, nie zdołał jej zauważyć. Jednak dziewczyna nie była na tyle istotna, żeby musiał się nią długo zbytnio przejmować. Tak naprawdę zależało mu tylko na chłopaku, który zszargał jego reputację, oraz chochliku, choć na nim już trochę mniej. Po prostu musiał jego dopaść, nie ważne gdzie mógł się pojawić, a wtedy stwór sam wpadnie mu w ręce.
Inspektor, starając się zachować resztki godności, zdecydował się by po prostu stąd odejść jak najszybciej. Najlepiej dla niego było już się z tąd ulotnić, zanim dojdzie do czegoś więcej. Ale kiedy już go w końcu znajdzie...
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Titivillus przyleciał właśnie stąd

Titi zagrzebany w bocianich piórach leciał całkiem wygodnie i nawet we właściwym kierunku. Tak mniej-więcej. Chochlik świetnie znał Szepczący las, więc orientował się gdzie właśnie przelatują. Bocian powinien skierować się ciut bardziej na zachód, jeśli chciał dostarczyć Titivillusa wprost do Danae. Ale bocian chyba nie bardzo chciał. Albo nie wiedział, że ma chcieć. Albo zwyczajnie nic sobie nie robił z planów i zamierzeń tej małej istotki na grzbiecie... Ot, bocian leciał na południe, nad Ocean Jadeitów i jeszcze dalej, jak co roku o tej porze.

Chochlikowi było całkiem wygodnie. Do szumu wiatru w uszyskach był przyzwyczajony, choć zwykle fruwał wolniej. Teraz zachwycił się prędkością, widokami i przestrzenią. Jego las wydawał się teraz taki piękny i taki... jakby mniejszy. O tam, w oddali musiały być góry - mamusia o nich opowiadała, ale Titek jeszcze nigdy tam nie był. No i raczej na razie nie będzie, bo od gór akurat się oddalali, lecąc w głąb lasu. O, o a to co błyska między drzewami to musi być Kryształowe Jezioro, a obok to maleńkie, jak ono się zwało? Eris?
Zaraz, zaraz, gdzie to ptaszysko frunie? Zamiast skierować się wprost do Danae, które było przecież tuż niedaleko jeziora właśnie, pierzasty odbił na południe, za bardzo na południe! Titi spojrzał w kierunku domu i stwierdził, że jeszcze kawałek poleci.
Lecąc nad lasem czuł się świetnie. Było mu wygodnie, całkiem ciepło i przyjemnie. Widoki cieszyły małe oczka. No, a przed nim na pewno czaiła się jakaś przygoda. Do Danae wróci niedługo. Na razie należy złapać natchnienie, by mieć co opowiadać po powrocie.
Pomyślał, że skoro bocian dostarczył mu takich widoków i takiego natchnienia, musi mu się zrewanżować. Niegrzecznie byłoby tak podróżować w milczeniu, trzeba umilić czas wspólnej podróży. Piosenka ułożyła się sama i wyrwała się z niewielkiej chochlikowej piersi:

Lecę sobie na ptaszysku
i oglądam z góry wszystko.
Las pode mną jest malutki,
nie dopadną mnie tu smutki!

Och, mój ukochany lesie,
ciebie wciąż podziwiać chce się:
twoje drzewa, rzeki czyste
i powietrze tak przejrzyste.

Gdzie dolecę - nie wiem jeszcze
z podniecenia czuję dreszcze
gdy dolecę, to się dowiem
i na pewno wam opowiem.


I nagle las się skończył. To było coś nowego. Titivillus fruwał czasem na południe od miasta i wiedził, że las się kończy. Ale, że aż tak się kończy - nie przypuszczał... Jak okiem sięgnąć przed nim były równiny. Tak, mamusia opowiadała, że coś tam jest gdzie kończy się las, opowiadali też kupcy przybywający do karczmy. Ale usłyszeć, a zobaczyć, to zupełnie co innego. Widok bez drzew był taki trochę dziwny, ale podniecający. Chochlik czuł w brzuszku miłe łaskotania, co świadczyło o tym, że jego emocje rosną.
I znów nie mógł się powstrzymać i zapiszczał . Ale teraz nie tylko śpiewał. Zaczął też wytupywać sobie rytm.

Las się skończył - nie do wiary
to wygląda tak, jak czary!
Kto to widział, gdzie są drzewa,
o czym ja mam teraz śpiewać?!

A tam w dali tyle wody!
och, jak dobrze, żem jest młody
i mam umysł taki bystry -
mogę się zachwycać wszystkim!


Cierpliwość bociana została wystawiona na dość poważną próbę. Przez jakiś czas nie zwracał uwagi na piszczące stworzonko uczepione jego piór. Ale kiedy to małe coś zaczęło wierzgać, miarka się przebrała. Dolatywali waśnie do miasta. Rozochocony chochlik skrzeczał coraz głośniej swą piosenkę i przytupywał coraz bardziej energicznie i klaskał w rytm. Tak, klaskał...
Ptak nie wytrzymał i gwałtownie przechylił się w locie. Stworzonko na jego grzbiecie zupełnie nie spodziewało się takiego manewru i nie zdążyło się przytrzymać. Zaczęło spadać. A że było akurat pod koniec zwrotki z jego pyszczka wydobywało się jeszcze piskliwe: "wszystkiiiiiiiiiiiiim..."
Nie żeby mogło mu się coś stać - chochliki przecież potrafią latać. Główną rolę odegrało tu zaskoczenie. Poza tym leciał już od jakiegoś czasu. Uszy trzepotały mu bardzo podobnie. A że teraz leciał w dół?... Furkotanie powietrza było całkiem podobne...

Spadał więc nie wiedząc za bardzo gdzie. I dopiero w ostatniej chwili zorientował się, że ma pod sobą ziemię, a nie ptasi grzbiet. Właściwie nie ziemię, to chyba był spory tłum ludzi. Nie miał zbyt wiele czasu by to ocenić, zamachał skrzydełkami by nie trzepnąć całym sobą z impetem o cokolwiek. Niestety nie zdążył całkiem wyhamować. Trzepnął w coś albo w kogoś i dalej spadał. Na szczęście troszkę wolniej. Na koniec zsunął się po czymś długim i niebieskim prosto na ziemię. Zanim z przestrachem zamknął oczy, dostrzegł jeszcze, że leży u stóp kobiety. Niebieskie coś było chyba płaszczem. Tłum wokół był dość spory, a on nie wiedział czego może się spodziewać. Postanowił, że na razie będzie udawał, że nie żyje. A potem coś wymyśli. Zamknął oczka i zesztywniał.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Tłum zgromadzony na placu, stopniowo coraz bardziej się przerzedzał. Polujący na węża, rozbiegli się po bocznych uliczkach, w poszukiwaniu swojej ofiary. Ci którzy liczyli na krwawe widowisko w postaci masakrowanego gada, rozczarowani brakiem spodziewanych doznań, również udali się do swych mieszkań. Pozostały jedynie osoby podobne do Bluen, czyli takie które nie miały pojęcia co z sobą zrobić. Uzdrowicielka czuła że sprawa śledztwa wymyka się jej z rąk, a liczba potencjalnych sojuszników zmalała praktycznie do zera. Członkowie gildii uzdrowicieli zabrali chorego Malwira. Elfka zaginęła, łuskowaty ukrył się w najciemniejszym zakątku Leoni, a teraz jeszcze anielica straciła młodzieńca, który niemal rozpłynął się w powietrzu, uciekając przed inspektorem.
Mimo wszystkich tych przeciwności losu, Bluen miała świadomość iż nie powinna odpuszczać. Rozumiała iż kapitan straży to tylko wierzchołek góry lodowej. Brak Gewry i jej tajemniczych mikstur na pewno wywoła lawinę kolejnych zachorowań o nietypowych objawach. Do tego pozostawała jeszcze kwestia dzieciaków które splądrowały magazyn starej zielarki i tego wszystkiego co młokosy mogą zrobić z swoją zdobyczą.
Póki co jedynym tropem jaki posiadała anielica było przelotne spojrzenie na notatnik Gewry znajdujący się w łapach tego dziwacznego stworzenia. Skrzat? Chochlik? Troll? Bluen nie wiedziała co to za istota, a brak tej wiedzy sprawiał że nie miała również pojęcia w jaki sposób mogłaby skusić latającą paskudę do wyjścia z kryjówki. Podejrzewała że wywabienie przerażonego stwora z miejsca w którym ten schował się przed wrogo doń nastawionymi ludźmi, nie będzie proste. Już chyba szybciej zdołałaby namówić do tego węża, ale miejsce ukrycia eugona również pozostawało zagadką.
„Gdybym tylko posiadała jakąś przynętę” – pomyślała Blune, tylko po to by niemal natychmiast usłyszeć nad sobą świst czegoś spadającego z nieba. Czegoś przed czy zdążyła uchylić się w ostatniej chwili. Gdyby nie błyskawiczny ruch w bok, „przesyłka z góry” roztrzaskała by się o głowę uzdrowicielki. Mimo wszystko całe spotkanie nie odbyło się bezboleśnie. Tajemniczy lotnik wylądował na barku i plecach anielicy, znacząc owe miejsca pokaźnym siniakiem.
Bluen natychmiast napomniała siebie za nierozważne formułowanie swoich próśb. Robiła tak po pierwsze dlatego iż dysponowała magią istnienia, nad którą do końca nie panowała. Uzdrowicielce zdarzało się materializować rzeczy o których wprawdzie pomyślała ale których wcale nie miała ochoty oglądać w rzeczywistości. Poza tym mimo życia w ludzkiej osadzie, wcale nie straciła kontaktu z niebianami, którzy to czasem starali się być jej pomocni, nie zawsze w pełni rozumiejąc potrzeby anielicy.
Szybki rzut oka na dostarczona paczkę pozwolił Bluen upewnić się że właśnie ma do czynienia z jednym z takich nadgorliwych przypadków bycia użytecznym. Jeden chochlik otrzymany jako przynęta na wywabienie innego przedstawiciela tej rasy. Problem w tym że ten którego ofiarowano uzdrowicielce wyglądał na martwego.
- Co to za pomysł ciskać żywymi istotami z takiej wysokości? – Zastanawiała się Bluen, na głos wyrażając swoje wątpliwości. Anielica czuła na sobie ciekawskie spojrzenia. Chcąc czym prędzej wyjść z centrum uwagi, chwyciła małe stworzonko za nogę i trzymając go głową w dół, zabrała z sobą do Kropli Rosy. Niestety nie znała się na leczeniu tak nietypowych istot. Nie wiedząc nic o anatomii wielkogłowego, nie miała pojęcia w jaki sposób udzielić mu pomocy.
Poza tym jeśli nawet uda jej się ocucić to coś, to będzie musiała go zawczasu związać by nie dopuścić do tego iż kolejny chochlik zniknie jej z oczu.
Nagle uzdrowicielka przypomniała sobie że „przesyłka” w postaci ziemskiego pomocnika nie jest wcale jakaś szczególną praktyką, a sposób jej odbioru był całkiem prosty. Prosty i obrzydliwy zarazem, jako iż wiązał się on z pocałowaniem osobnika którego można było w ten sposób do siebie przekonać.
Marszcząc nos w grymasie wstrętu, Uzdrowicielka spojrzała na wielkie uszy i niekształtną twarz trzymanego w dłoniach stworzenia. Zamknęła oczy, z głębokim westchnieniem wypuściła powietrze z płuc, po czym zbliżyła swoje usta do ust chochlika.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Rygiel westchnął ciężko, machając w te i wewtę zwisającą z krawędzi dachu łapką. Po tym, kiedy uciekł goniącemu go człowiekowi i odzyskał worek węża, uznał że nie ma najmniejszych szans żeby szybko się stąd zwinęli. Po pierwsze, nagle znikąd pojawiło się całkiem sporo osób, które chciały ich zabić. Zanim znudzą się tym całym szukaniem a oni będą mogli w miarę spokojnie wyjść poza mury, minie trochę czasu. Po drugie, wąż na pewno nie będzie chciał nigdzie iść bez swojej torby, która to została w środku budynku. Chochlik, mimo iż był całkiem silny jak na swój rozmiar, nie zdołałby jednak na pewno wziąć jej ze sobą. Co prawda woreczek ziół, których wąż nagminnie używał, potrafił unieść, co też zrobił i teraz leżał obok niego na dachu. Ale pozostawała jeszcze trzecia kwestia, gdyż Rygiel był całkowicie pewien, że jego towarzysz nie miał w tej chwili przynajmniej połowy swoich ubrań. Przypuszczał jednak, że nie miał raczej wszystkich, gdyż zwyczajnie wyglądający wąż zdecydowanie mniej rzuca się w oczy. I to zapewne właśnie on będzie musiał mu załatwić nowe ciuchy, no bo jakżeby inaczej? A jak na złość, akurat teraz wyczerpały się jego zdolności. Fakt, że zostały prawie w pożądany sposób wykorzystane, ale dla niego niestety było to zbyt mało. I jak tu żyć?

Rygiel jednak oddał się przygnębiającej kontemplacji nad życiem raczej z innego powodu, niż dlatego, że rzeczywiście było mu szczególnie źle. Chochlik po prostu w normalnym dla niego tempie zaczynał się nudzić. Rozumiał jednak fakt, że tak długo jak będzie tu siedział, to nikt nie zwróci na niego uwagi. Mógł w spokoju obserwować, jak ludzie powoli rozchodzą się, stwierdziwszy że nie ma tu zupełnie nic interesującego. Rygiel jedynie mógł podzielać ich zdanie, ale na jakieś interesujące żarty niestety nie miał co liczyć.

Nic więc dziwnego, że gdy z powietrza spadło coś, uderzając w jakąś młodą kobietę, Rygiel szybko się tym zainteresował. Nie bardzo zdołał dostrzec, czym to coś dokładnie było, czy też skąd mogło przylecieć, lecz jego zdaniem takie sytuacje zwykle się nie zdarzają. No, jeśliby się nie wtrącał. Tak więc naturalnym dlań była nagła chęć dokładniejszego zbadania sytuacji. Jako iż starał się być ostrożny, rozejrzał się wokół, sprawdzając czy nie ma tu nikogo kto wyglądałby jakoś szczególnie groźnie, a dopiero potem zleciał na dół, w tamtą stronę.

Jak się dziwnym trafem okazało, Rygiel już znał tę kobietę. To była ta sama, która wcześniej była razem z nimi w środku, a potem została z wężem, kiedy on i chłopak wyszli. To była również ta sama, która sympatyzowała sobie potem z chłopakiem, starając się go rozebrać na środku drogi. Między innymi za właśnie to dokonanie Rygiel uznał ją za osobę interesującą. Ciekawe tylko, o co tym razem chodziło?
Kiedy Rygiel podleciał bliżej, lecz w taki sposób by go nie dostrzegła, zdziwił się jeszcze bardziej. Pocisk, który w nią uderzył, nie był przedmiotem, a osobą. No, może nie do końca osobą, lecz w jego chochlikowym mniemaniu to na pewno była osoba. Była to istota mniej więcej jego rozmiarów, lecz o nieco bardziej ludzkim kształcie niż on, choć o trochę nieproporcjonalnym ciele. Zdaniem Rygla wyglądał śmiesznie, lecz prawdopodobnie była to cecha wspólna dla wszystkich chochlików z nim włącznie. Co jednak zastanawiające, żywy pocisk nie okazywał jakichś specjalnych oznak, iż dalej jest żywy. Rygiel nie bardzo rozumiał, co mu się zasadniczo mogło stać.
Kiedy jednak zobaczył, co z drugim chochlikiem robi uzdrowicielka, przybrał na pyszczek zdegustowany grymas. Gdyby tamten chochlik był żywy, byłoby to prawdopodobnie odebrane jako tortury, ale teraz było to co najwyżej całowaniem martwego truchła. Jakby samo całowanie nie było dostatecznie obrzydliwe!

- Co ty z nim robisz?! - zapiszczał Rygiel, kiedy na chwilę się oderwała od rozpoczętej czynności, już niespecjalnie przejmując się tym, że właśnie się jej ujawnił. Podleciał bliżej jej twarzy, żeby na pewno go zobaczyła i na pewno zrozumiała. Na pewno nie miał zamiaru dłużej oglądać, jak ona zajmuje się czynnościami sygnalizującymi dziwne nastawienie wobec rasy chochlików. Tak więc albo ona zaprzestanie, albo Rygiel zaraz stąd odleci w obawie o własną przestrzeń osobistą...
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Kiedy coś pociągnęło go za nogę, zdumiał się tak, że nawet nie zdążył zaprotestować. Zdecydowanie wolał podróże łepkiem do góry. Ale chwilowo był zbyt zdumiony i troszeczkę jeszcze otumaniony całą sytuacją, że nie protestował. Wycieczka nie trwała zbyt długo i chochlik, który nadal wolał nie otwierać ślepków poczuł, że znalazł się w jakimś pomieszczeniu.
Poczuł, że coś odwróciło go we właściwym kierunku, czyli główką do góry. Obawiał się troszkę, ale ciekawość wzięła górę. Czuł, że ktoś mocno go trzyma. Ale chyba dałby radę się wydostać z takiego uścisku? Chciał sprawdzić co lub kto jest w pobliżu. Nie wyczuwał wielkiego niebezpieczeństwa, ale w końcu nigdy nic nie wiadomo...
Uchylił ostrożnie jedno ślepko i nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Z wrażenia zapomniał o udawaniu nieżywego. Cóż ten chochlik nie należał do najbardziej konsekwentnych stworzonek w Alarni...
Błękitne oko lśniące przecudnym blaskiem było tuż przed nim. Twarz cudownej istoty zbliżająca się do jego pyszczka tak go oszołomiła, że otworzył drugie oko i wpatrywał się w bóstwo przed sobą. Anioł nie kobieta! Ciemne włosy, które opadały delikatnie na twarz, dodawały jej jeszcze uroku. Titek stwierdził, że po raz pierwszy w swym przemiłym życiu zakochał się na zabój. Co prawda, zawsze myślał, że jeśli już miałby się zakochać to w kimś bardziej podobnym do siebie, ale miłość nie wybiera.
A ta cudna buzia zbliżała się do niego. Oczy się zamknęły, a zachwycająca twarz była coraz bliżej. Titi westchnął. A kiedy zdał sobie sprawę, że najpiękniejsza istota pod słońcem zamierza go właśnie pocałować, prawie zemdlał z zachwytu... Już zaczynał układać pyszczek w dzióbek by odwzajemnić słodki pocałunek...

Ale nie dane mu było rozkoszować się nagłym szczęściem. Przynajmniej nie w komfortowych warunkach. Usłyszał szelest skrzydełek i ocknął się z otępienia. Chochlik? Skąd on się tu wziął? I najwyraźniej był zazdrosny. Nie widział co się dzieje? Mógłby mieć choć tyle przyzwoitości, by nie przeszkadzać w TAKIEJ chwili! Bóstwo na szczęście chyba nie zauważyło natręta, choć fruwał tuż przy jej przecudnym licu.
Titek nie wytrzymał: - Sio! - wysyczał do natręta. - Sio! - niechby przyfrunął to za chwilę. Na pewno świetnie by się dogadali, spłatali by pewnie niejednego figla. No, ale przecież nie teraz! Rzucił jeszcze mordercze spojrzenie w stronę pobratymca i znów skupił się na pięknych ustach, które były coraz bliżej...
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Bluen stała niczym zamurowana, nie mając pojęcia jak powinna zachować się w obecności dwóch chochlików. Nigdy wcześniej nie zajmowała się żadnym zwierzęciem. Była przekonana iż nie nadaje się na opiekunkę, nie będąc w stanie zapanować nawet nad rybką trzymaną w słoju. W ogóle nie zakładała że pomysł zwabienia jednego z chochlików za pomocą innego przedstawiciela tego gatunku, ma szansę zadziałać, a już a pewno nie spodziewała się że może nastąpić to tak szybko. Być może gdyby miała więcej czasu, zdołałaby w jakiś sposób przyzwyczaić się do obecności jednej poczwary, a zdobyte w ten sposób umiejętności nawiązywania kontaktu, pozwoliłyby uzdrowicielce przekonać do siebie również tego z chochlików, którego potrzebowała najbardziej.
Tymczasem ten drugi zaatakował ją dokładnie w chwili w której czubkiem nosa dotknęła trzymanego w dłoniach stworka. Bluen instynktownie cofnęła głowę. Okazało się iż pocałunek nie był potrzebny. Inna szokowa sytuacja podziałała równie skutecznie.
- Ty! – Zwróciła się do nadlatującego osobnika. Anielica zdała sobie sprawę iż przede wszystkim powinna je jakoś ponazywać. Pierwsze co przyszło jej na myśl do „paskuda” i „maszkara”, jednak nie potrafiła się zdecydować która z małych istot jest bardziej obrzydliwa. Ostatecznie uzdrowicielka uznała iż najbezpieczniej będzie określać oba chochliki w zależności od ich właścicieli. Tego który latał jej nad głową nazwała więc „wężowym”, a osobnika trzymanego w dłoniach, o zgrozo - „swoim”.
– Nie uciekaj. Zostań tu, proszę. Nic ci nie zrobię. Mogę ci pomóc odnaleźć twojego łuskowatego przyjaciela. Potrzebuje tylko tą małą książkę, którą zabrałeś temu miłemu chłopakowi na placu. Masz ją jeszcze?
Uzdrowicielka zdała sobie sprawę iż fakt że właśnie ściska jednego z chochlików w swoich dłoniach, mógł być odbierany przez „wężowego” jako akt agresji. Kto wie, może tamten pomyślał iż anielica chce udusić jego krewniaka. Tłumaczyło by to rzucane przez niego oskarżenia. To że również „jej” chochlik zdawał się być niezadowolony z tego iż ktoś stara się go ratować, nie dało się wytłumaczyć w żaden sposób. Chyba że owo "sio" miało się dotyczyć samej uzdrowicielki.
- Jeśli zaś chodzi o ciebie, to cieszę się iż nic ci się nie stało. – Bluen zwróciła się do swojego pomocnika. – Podejrzewam że niektóre metody mogą wydawać ci się dość okrutne i bezwzględne ale… ale…
Anielica przerwała, nie wiedząc jak wyjaśnić chochlikowi iż ktoś kto zrzucił go właśnie z wysokości niebios, prosto na kamienisty bruk, w rzeczywistości nie miał wobec niego złych zamiarów. Tak, tego również nie dało się logicznie uzasadnić.
- W każdym razie, teraz gdy jesteś ze mną, nic złego już cię nie spotka. – Dokończyła Bluen, cały czas starając się uśmiechać w stronę swojego rozmówcy. – A zatem, jeśli jesteś już gotowy, moglibyśmy zabrać się za czekającą nas pracę. O ile oczywiście zechcesz zostać moim wspólnikiem. Ja mam na imię Bluen.
Ostatnio edytowane przez Bluen 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Rygiel posiadał dość nietypowe poglądy na temat otaczającego go świata. Na przykład chociażby, ani trochę nie przejmował się tym, iż przerywał innym w bardzo istotnych dla nich momentach, wtrącając swoje trzy grosze tam, gdzie nie trzeba. Rygiel miał jeszcze parę innych, nietypowych opinii, które bynajmniej nie dotyczyły tej sytuacji, lecz każda z nich bez wyjątku sprawiała, że był jeszcze bardziej irytujący, niż można było zakładać. I tym, chochlik również w żaden sposób się nie przejmował.
Tym razem jednak, jak się okazało, przerwanie im w doprowadzeniu do dziwnej sytuacji miało zaskakująco pozytywny efekt. Drugi chochlik, który nagle bardzo szybko się rozbudził, wyglądał jednak na zdecydowanie niezadowolonego z tego wydarzenia. Zaczął wyraźnie próbować go odgonić, zupełnie tak jakby zapomniał, że najpewniej są spokrewnieni i nie chciał więcej go widzieć. No bo przecież, samo pokrewieństwo rasowe powinno coś znaczyć, prawda? Rygiel jednak niespecjalnie się tym przejął - no bo niby po co? Znając zwyczaje, które panują wśród swoich pobratymców, Rygiel był prawie pewien, że jest to wstęp do jakiegoś żartu. A nawet jeśli nie... Jakie to niby miało znaczenie? Przecież i tak na pewno zaraz mu przejdzie.

Chochlik aż się wzdrygnął, kiedy dziewczyna nagle przestała robić, co robiła, po czym zupełnie niespodziewanie zwróciła się do niego, takim tonem, jakby zamierzała zaraz mu coś zrobić. Rygiel starał się domyślić powodu takiego zachowania, lecz nie potrafił do niczego dojść. Przecież jeszcze niczego nie zrobił! Nie odzyskał jeszcze energii, którą zużył wcześniej, dlatego nie mógł zrobić niczego, co mogłoby ją zezłościć. A jednak, w opinii Rygla była na niego zła z jakiegoś powodu.
- Nic nie zrobiłem! - zapiszczał szybko stworek, unosząc w górę przednie łapy w niewinnym geście, zastrzegając tym samym, że o cokolwiek by go nie posądziła, nie jest to jego wina. Do głowy wpadła mu już myśl, żeby szybko się stąd zwinąć, nie pozwalając na to, aby choćby zaczęto go oskarżać. W tym czasie mógłby na przykład znaleźć węża...
W pewnym jednak momencie, dziewczyna jakby nagle zmieniła zdanie, zaczynając bez powodu wyglądać tak, jakby nagle przypomniała sobie o czymś i musiała przestać się nań gniewać. Chochlik nie miał jednak pojęcia, czy chodziło jej o to, czy przypomniała sobie kto jest prawdziwym sprawcą tego, o co chciała właśnie go posądzić, czy po prostu nagle okazało się, że jest jej potrzebny. Być może oba. W każdym razie, zaczęła nagle mówić doń spokojnym, miłym tonem, namawiając go do pozostania. Na dodatek Rygiel miał wrażenie, jakby próbowała mówić do dziecka, podczas gdy on już od dawna był dorosły. Chyba, nie na pewno, gdyż nie wiedział, ile dokładnie ma lat, ale czuł się już jak dorosły i nie podobało mu się to, jak doń mówiła. Chochlik przez chwilę zastanawiał się, czy pokazać jej język, ale w końcu doszedł do wniosku, że to przecież mało... dojrzałe. Może zrobi to innym razem.

- Pomożesz mi? - zapytał Rygiel powątpiewającym tonem. Zaraz potem zaczął chichotać, zupełnie tak jakby właśnie powiedziała coś wybitnie śmiesznego, co nie mogło obejść się bez salwy śmiechu. Po chwili jednak Rygiel doszedł do siebie i spoważniał lekko. Ale tylko trochę. - A po co chcesz go szukać? - zapytał zaciekawiony.
- Zaraz... Książkę? Jaką... Co? O którą... Aaaa..., o to coś ci chodzi... - załapał w końcu chochlik, przypominając sobie o przedmiocie który dzisiaj znalazł, czyli pozczepianych ze sobą nawzajem kartek, a który wręczył wcześniej chłopakowi. Nie wiedział, po co jej dokładnie mogło być potrzebne coś takiego. W każdym razie, skoro ona tego potrzebowała, to potrzebował pewnie i wąż. Rygiel co prawda nie widział w okolicy nikogo jakoś szczególnie chorego, lecz przypuszczał że ma to jakiś związek z lekarstwami. Bo zwykle jeśli chodziło o książki, to właśnie o tym mówiły. Prawdę mówiąc, Rygiel widział w swoim życiu może dwie książki, które o lekarstwach nie były, dlatego też z góry zakładał co może się w niej znajdować.
- No więc... to on ją wziął... Bo była ciężka. - oświadczył Rygiel, łapami pokazując, a raczej starając się pokazać wagę tego przedmiotu. Przez to chciał również przekazać, że przecież bez sensu byłoby, gdyby to on ją nosił. No bo w końcu jak on miałby dźwigać coś takiego? To przecież było większe od niego! Chochlik mógł w sumie zasugerować jeszcze, że może książka wypadła chłopakowi przypadkiem, ale w sumie po co? Przecież prawie na pewno tak się nie stało. W każdym razie, teraz nie powinna już go obwiniać.

Wkrótce dziewczyna częściowo straciła nim zainteresowanie, próbując rozpocząć rozmowę z jego (najprawdopodobniej) dalszym kuzynem. No cóż, teraz przynajmniej nie wyglądało to tak, jakby chciała go udusić. A mimo to, Rygla i tak dość mocno zdziwiły jej słowa. Jakie metody? Co mogła mieć na myśli? Chochlik, mimo prób zrozumienia tego co właśnie usłyszał, nie potrafił dopasować tego do obecnej sytuacji. I niestety, musiał się zadowolić krótkim, aczkolwiek całkowicie pełnym wyjaśnieniem: "kobiety". Te bowiem, bardzo często miały w zwyczaju mówić lub robić dziwne i nietypowe rzeczy, podczas gdy zapytane odpowiadały zagadkami, których nikt nie umiał rozwiązać. Istniały na ten temat różne teorie, ale nikt nie jest do końca pewien która z nich jest najbliższa prawdy.

Na szczęście, kobieta już wkrótce zaczęła mówić językiem ludzkim, przez co dało się ją już zrozumieć. W krótkich słowach zaczęła uspokajać chochlika, zapewniając go, że nic złego go już nie spotka. Rygiel zaś przyglądał się temu z niedaleka, dochodząc do prostego wniosku, że jego kuzyn już zdążył ją polubić. I kiedy usłyszał, jak Bluen przedstawiwszy się zaproponowała tamtemu zostanie jej pomocnikiem, Rygiel prawie zaczął się śmiać. Powstrzymał się jednak, wciąż uśmiechając się szeroko, oraz przyglądając całej tej zabawnej sytuacji.
- Hej kuzynie! - zapiszczał chochlik, machając do niego łapą, na wypadek gdyby wcześniej go nie zauważył. Postanowił również się przedstawić, pozwalając mu dowiedzieć się kim jest. W końcu, przecież on też był chochlikiem, chyba zasługiwał na tę wiedzę. Stworek podleciał bliżej do niego, po czym wyciągnął łapę do przodu, tak jak robili to ludzie witając się. - Ja jestem Rygiel!
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Zamknął ślepka i wstrzymał oddech. Uszy same zaczęły podwijać mu się do góry, co niestety dla niego mogło pokazać obserwatorom, że nie jest tak nieprzytomny jakby sobie tego życzył. Poczuł anielski oddech zbliżający się do jego pyszczka i... już?... Niestety zamiast pocałunku poczuł, że dłoń która go trzymała porusza się wraz z nim, co było zapewne efektem przybycia tego drugiego. Pewnie cudna pani też chce tamtego przepędzić. No pewnie, przeszkadza im tylko w tej chwili!
Jednak jej słowa wyraźnie przeczyły temu, co Titivillus właśnie wydedukował. Ona wcale nie chciała tamtego wygonić. Wręcz odwrotnie!
Uszy opadły mu smętnie i dyndały kiedy trzymająca go dłoń poruszała się tłumacząc coś. Titi był tak smutny, że nie słyszał wyraźnie wszystkiego co dziewczyna mówiła. Dotarło do niego dopiero to, że jej metody mogą być okrutne i bezwzględne. - O tak... - mruknął raczej do siebie niż do pozostałych - okrutne... - ale i tak nie potrafił gniewać się na to bóstwo. W końcu piękna nieznajoma cieszyła się, że nic mu się nie stało. Jeszcze będą mieć mnóstwo czasu dla siebie. Tak, serce Titka było przepełnione wielkimi uczuciami. Poczeka. Zrobi dla niej wszystko. Będzie sypał płatki kwiatów pod jej stopy. Będzie robił wszystko, o czym ona dopiero pomyśli. Wszystko!
I teraz właśnie dotarło do niego to co dodała. Nie zwrócił uwagi, czy słowa wypowiedziane były do niego. Zresztą do kogóż mogłaby mówić takie piękne słowa "gdy jesteś ze mną nic złego cię już nie spotka" - ach, chochlik czuł, że serce w jego niewielkiej piersi rośnie.
- Bluen - powtórzył za dziewczyną rozmarzonym głosem. - Bluen... - po czym opamiętał się. Nie może zachowywać się jakby był całkowicie niewychowany. Prawdopodobnie nikt go nie usłyszał, bo ten drugi chochlik zdążył się wtrącić. Nie był zresztą grzeczny i chyba przekomarzał się z bóstwem, ale okazał tyle dobrego wychowania, że się przedstawił.
Titek więc chrząknął, by dodać swemu głosowi powagi: - Jam jest Titivillus. - bardzo chciał się skłonić, ale dłoń trzymająca go nadal, skutecznie mu to uniemożliwiała, więc wyszedł z tego dziwaczny wygibas. Tak, machnął nawet kopytkiem do drugiego chochlika. No cóż, pochodzenie zobowiązuje.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Ostrożnie odłożyła trzymanego w dłoniach chochlika, stawiając stworka na blacie stołu. Nie miała pojęcia czy jej pomocnik potrafi latać. Wprawdzie „wężowy” nieustannie popisywał się tą sztuką ale nie oznaczało to jeszcze iż jest to umiejętność dostępna każdemu przedstawicielowi tej rasy. Póki co „jej chochlik” nie wykazał się niczyim poza umiejętnością pikowania prosto na głowę. Wprawdzie posiadał skrzydełka, jednak nie korzystał z nich nawet po to by wyhamować swoją prędkość, szybując w powietrzu z gracją kamienia.
Bluen musiała zastanowić się co robić dalej. Potrzebowała księgę która najprawdopodobniej znajdowała się w posiadaniu łuskowatego, a to z kolei oznaczało konieczność odnalezienia eugona. Miała do pomocy parę chochlików i żadnego pomysłu w jaki sposób owi malcy mogliby okazać się pomocni w poszukiwaniach.
- Zgaduję że tak po prostu nie zdradzisz mi gdzie znajduje się twój obślizgły przyjaciel? – Anielica spytała „wężowego”, licząc na to że być może najprostsze rozwiązanie okaże się być tym najbardziej skutecznym.
- Albo przynajmniej jego spodnie. – Uzdrowicielka nie potrafiła przyznać która z myśli krępuje ją bardziej. Miała świadomość ze na końcu swoich poszukiwań najprawdopodobniej trafi na krwiożerczą bestię lub nagiego mężczyznę. Jeśli Squamea rzeczywiście był w posiadaniu księgi, to oznaczało to mniej więcej tyle, że ta została gdzieś porzucona w czasie jego przemiany w gada.
Właścicielka „Kropli Rosy” założyła na siebie błękitny płaszcz, po czym wychodząc, zwróciła się do dwójki swoich pomocników.
- W porządku, a teraz posłuchajcie oboje. Twoje dotychczasowe popisy – anielica wskazała na „wężowego” – sprawiły iż chochliki nie cieszą się w tym mieście wielką popularnością, a to z kolei sprawia iż jeden z was ląduje w kapturze, a drugi wchodzi do torby. – Bluen demonstracyjnie zaprezentowała przed malcami konstrukcję swojego chlebaka. Miała nadzieję ze odpowiednia ilość miejsca w środku oraz łatwość otwierania zapinki, zachęci tego z chochlików któremu przyjdzie podróżować w ten sposób.
Kamuflaż dla chochlików wydawał się być niezbędny. Uzdrowicielka nie mogła pokazywać się na ulicy w towarzystwie skrzydlatych pomagierów. Ludzie inspektora namierzyliby ją zanim zdołałaby minąć dwie dzielnicę. W późniejszym czasie, gdy będzie już bliżej swojego celu, anielica miała zamiar poprosić paskudne stworki o przeszukanie tych zakamarków i mysich norek, do których ona z racji swojego wzrostu, nie miała dostępu.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Zaraz... Titi-jak? Rygiel mimo dość dobrego słuchu oraz pamięci nie miał pojęcia, jak dokładnie brzmiało imię chochlika. Na pewno zaczynało się na "Titi" i miało jakiś poetycki wydźwięk. Rygiel specjalnie się na tym nie znał, ale może takie imiona rzeczywiście nadawano tym bardziej artystycznym chochlikom? Być może powinien się wkrótce o to zapytać. Tak z czystej ciekawości. Ale to, co się właśnie zdarzyło, tylko potwierdziło przypuszczenia chochlika, gdyż rzeczywiście już nie wyglądał za bardzo tak, jakby coś do niego miał, tak jak to było wcześniej. Być może po prostu dopiero teraz zauważył, że jest chochlikiem? Zresztą, co za różnica? W końcu nawet mu pomachał!

- A dlaczego miałbym nie? - zapytał Rygiel, autentycznie zaciekawiony. Czy ona naprawdę sądziła, że jest aż tak wredny, że miałby jej nie powiedzieć? No bez przesady! Był wredny, ale przecież nie aż tak. Czasami musiał się przecież okazywać przydatny, choćby z tego względu, że w innym wypadku podróżowanie z wężem byłoby dość... Niebezpieczne. No cóż, w końcu wtedy nie miałby żadnego powodu, żeby go nie straszyć pożarciem. Rygiel nie wiedział, na ile byłby skłonny do urzeczywistnienia swych potencjalnych gróźb, ale wolał tego nie sprawdzać. Rygiel zastanowił się przez chwilę, po czym kontynuował: - Tyle że nie wiem gdzie on jest. Nie widziałem go od kiedy nie kazał mi lecieć po książkę...
Jego własne słowa po chwili jakby wróciły do niego, coś mu uświadamiając. Ona szukała książki... A potem pytała się o węża... Ale, jeżeli się przez chwilę zastanowić, przecież logicznym jest, że chochlik musiał dać książkę tamtemu chłopakowi. W końcu węża ostatni raz widział jeszcze zanim udało mu się dzięki jego niezwykłym umiejętnościom zdobyć tę dziwną książkę. Rygiel uświadomił sobie właśnie, że dziewczyna popełnia błąd, myśląc że to wąż ma przy sobie tę książkę. Zdał sobie sprawę, że wynikłyby z tego kłopoty, więc postanowił to sprostować.
- Ale... Czekaj! Bo to nie szczurojad ma te kartki, tylko ten, ten chłopak, ten co tam w ścianie zniknął, o! - pokazał łapą chochlik mniej więcej wskazując odpowiedni kierunek. - Może mu wypadła wcześniej, albo co...
- Emm... Spodnie? - Rygiel rozejrzał się, po czym wskazał na zmasakrowane strzępy szmat na podłodze. - Tutaj są jakieś. - oświadczył, po czym wybuchnął krótkim, urywanym śmiechem. Kiedy już skończył, podleciał bliżej ucha dziewczyny po czym powiedział już trochę ciszej: - Ale jak chcesz mu coś załatwić, to lepiej jakąś taką... szatę, czy coś? Taką bez nogawek, żeby nie trzeba było zaraz szukać drugiej...

- Hej, przecież jeszcze się nie popisałem! - przerwał jej w pół zdania Rygiel. Po części było to prawdą, gdyż tak naprawdę na razie robił wszystko z polecenia węża, nic z własnej inicjatywy. A miał już parę fajnych pomysłów, brakowało tylko na to czasu. No i energii, ale to już inna sprawa, czyż nie?
Jednak kiedy Bluen dokończyła zdanie, Rygiel uśmiechnął się, uświadamiając sobie że jednak był to po prostu komplement. Problemem było jednak to, że kazała mu się gdzieś schować, tak samo jak jego poetyckiemu kuzynowi. Czasami zachowywała się zupełnie jak wąż, nie wiadomo dlaczego...
- Ja będę cię prowadził! - zaoferował chochlik, który niemal natychmiast podleciał do kaptura. Zdecydowanie miał już dość podróżowania w zamkniętych torbach. - On już tyle razy tak robił, że z łatwością go znajdę!

Chochlik jednak w ostatniej chwili przypomniał sobie o czymś, po czym wyleciał na chwilę na zewnątrz w tempie o jakie nikt by go nie podejrzewał, co oznaczało iż zanim ktokolwiek zauważył, że go nie ma, zdążył już załatwić co miał do zrobienia. Po chwili pojawił się z powrotem, niosąc ten nieodłączny dla Squameego woreczek, który wcześniej tu zostawił. Wąż miał szczęście, że chochlik w ogóle to znalazł! Rygiel położył przedmiot na dłoni dziewczyny, po czym oświadczył, tym razem całkiem poważnie: - Jak chcesz szukać węża, daj mu to. Bez tego robi się... dziwny.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Postawiony na płaskiej powierzchni chochlik zachwiał się lekko, ale szybko złapał równowagę. I doszedł do siebie. Skłonił się pięknej pani, dziękując za uwolnienie, jednocześnie nadrabiając możliwość wykonania prawdziwego, zamaszystego, powitalnego ukłonu ze zgięciem się wpół. Mógł teraz lepiej przyjrzeć się otoczeniu. Niestety, jak się okazało, nie miał na to czasu. Bluen narzuciła płaszcz „Ach, jak pięknie jej w niebieskim!”
Nie miał pojęcia o kim mówiła kobieta, ani ten drugi chochlik. „Zaraz, zaraz, jak on ma na imię? Rygiel?” Titka ubawiła myśl, że można mieć takie dziwaczne imię. Rygiel to był każdych drzwiach w karczmie w Danae. Ale, że można dać tak komuś na imię?...
Zupełnie nie rozumiał, dlaczego miałby się chować, ale dla cudnej pani był gotów na wszystko. Zamierzał ulokować się w jej kapturze, uważając go za bardziej atrakcyjne miejsce. Miał zamiar przez całą drogę umilać jej czas pięknymi pieśniami. Tak, zaraz ułoży coś pięknego! Niestety nie zdążył, bo kiedy się rozmarzył, ten drugi – Rygiel, wyfrunął gdzieś, a gdy wrócił, od razu zapakował się do kaptura. Nawet nie zapytał, czy Titi nie ma nic przeciwko temu. Chochlik westchnął teatralnie i zamachał skrzydełkami. Ruszył niezbyt śpiesznie w kierunku dziwnej torby. Nie podejrzewał Bluen o żadne podstępy, zapraszała go łagodnym gestem do zajęcia miejsca. Nie słuchał co mówił drugi chochlik. Może dlatego, że nic nie rozumiał. Nie miał pojęcia gdzie wyruszają, najważniejsze, że razem. No, razem z Bluen, ale może Rygiel zniknie gdzieś po drodze. Chyba będą kogoś szukać. Czyżby towarzysza Rygla? Cudownie! Kiedy już go znajdą, chochlik wraz ze swym zaginionym towarzyszem znikną razem, a on pozostanie ze swoją panią. Przynajmniej na jakiś czas.

Gdy znalazł się w środku całkiem sporej torby, rozejrzał się. Nie było mu bardzo ciasno, choć mieszkał już w przyjemniejszych miejscach. I lepiej posprzątanych. Wypatrzył trochę okruszków, jakieś skrawki papieru, kilka skołtunionych kulek z nitek i trochę śmieci.
No dobrze, jeśli ma tu podróżować, musi trochę posprzątać. Choć wcale nie lubił tego robić, energicznie zabrał się do pracy, nucąc pierwszą melodię, jaka przyszła mu do głowy. Akurat była to jakaś głupia pioseneczka, którą dawno temu podśpiewywała mamusia podczas porządków:
Raz i dwa -
sprzątam ja.
Dwa i trzy –
sprzątasz ty…

Nucił i energicznie wyrzucał śmieci poza torbę. Na razie jego głos brzmiał bardzo cichutko, ale kto wie, czy za chwilę się nie rozkręci?…
Gdy chcesz pomóc
sprzątać w domu:
łap za szmatki,
podlej kwiatki…

Tak, powoli zapominał o całym świecie.
…wytrzyj kurze,
tańcz na rurze,
powieś pranie,
me kochaaaanieeeeeee!

O tak, Titivillus uwielbiał tę piosenkę.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Uzbrojona w parę małych chochlików, Bluen wyruszyła na poszukiwania. Skoro „wężowy” zwący się Ryglem, twierdził że książka była w rękach młodzieńca, anielica przede wszystkim zamierzała sprawdzić budynek przy którym zniknął chłopak. Uważnie przyjrzała się gruntowi wokół zabudowania oraz samej ścianie domostwa, szukając w niej czegoś na kształt ukrytego przejścia, jakiejkolwiek anomalii lub śladów używania magii. Niestety nie znalazła nic co mogłoby ją naprowadzić na ślad uciekiniera, a nie chcąc wzbudzać podejrzeń, uzdrowicielka nie mogła pozwolić sobie na zbyt dokładną analizę tego co się tu wydarzyło.
„Chyba, że chcę zostać miejska wariatką, cegła po cegle macającą brudne ściany”. - Ironicznie podsumowała Bluen.
Pozostawało mieć nadzieję, że z odnalezieniem eugona pójdzie jej lepiej. Łuskowaty nie wyglądał na kogoś, kto ma w zwyczaju rozpływać się w powietrzu, a z swoim wyglądem raczej nie mógł oddalić się zbyt daleko od „kropli rosy”. Wystarczyło tylko rozejrzeć się za odpowiednią kryjówką z której właściciel Rygla mógł przeczekać zamieszanie. Zdaniem Bluen, Squamea najlepiej zrobiłby gdyby czym prędzej powrócił do swoich ludzkich kształtów. Nawet paradując nago, wzbudzałby mniejsze zainteresowanie niż w postaci w jakiej anielica widziała go po raz ostatni.
Uzdrowicielka przez jakiś czas krążyła uliczkami znajdującymi się wokół jej warsztatu, starając się wytypować miejsce najlepiej nadające się na schronienie dla węża. Jednocześnie próbowała znaleźć jakiś odosobniony zakątek gdzie będzie mogła wypuścić chochliki, nie wywołując przy tym nadmiernej sensacji.
- Pralnia! Tu obok jest zakład pani Naliew. Może tam? – Zgadywała Bluen, pytając o opinię Rygla. Po chwili jednak uświadomiła sobie że pojęcie prania może być dla chochlika nazbyt skomplikowanym bytem. Mimo wszystko nie zamierzała rezygnować. - Duży budynek, a dokładniej rzecz ujmując, to samo zadaszenie, podparte dziesiątkami belek, tak by maksymalnie zwiększyć przewiew. Z wielkim kotłem pełnym wrzątku i całymi rzędami linek, na których rozwieszone są ubrania, prześcieradła albo koce. Wokół masz cały szereg skrzyń, półek, koszy, szaf i wszelkiego innego rodzaju pojemników na odzież. Twój przyjaciel znalazłby tam miejsce do ukrycia, a dodatkowo miałby co na siebie włożyć, gdy tylko zechce wrócić do… no, do normalności.
Anielica od razu skierowała się w stronę wspomnianego przez siebie warsztatu. Zanim jednak dotarła do celu, jej oczom ukazał się inny zastanawiający widok. Bluen stanęła przed młodzieńcem który zajmował się właśnie wieszaniem nowego ogłoszenia na miejskiej tablicy. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt iż sama wiadomość dotyczyła nagrody za schwytanie wężopodobnej bestii.
Miejski aparat bezpieczeństwa działał niezwykle sprawnie. Chłopak nie tylko zajmował się roznoszeniem ulotek ale jednocześnie był ich producentem, na kolanie odrysowując przekazany przez urzędnika wzór. Znając zasady funkcjonowania straży miejskiej, anielica była przekonana, że takich kopistów musiało krążyć po Leonii kilkunastu. Niestety większość z tego typu dorobkiewiczów nie wykazywała się talentem malarskim, co z kolei powodowało że jakość rysunków była makabryczna.
Z samej grafiki trudno było cokolwiek zrozumieć. Głowa poszukiwanego raz była przedstawiana w kształcie zbliżonego do ludzkiej, a raz przypominała kobrę. Dla efektu łuskowatemu tu i ówdzie dorobiono kły, pazury i kolce, a długi ogon zakończono czymś na kształt maczugi. Najgorsze jednak były informację zawarte pod rysunkiem, podobnie jak sam obraz, pisane w taki sposób, iż większości liter można się było tylko domyślić. Squamea właśnie został oskarżony o zniszczenie kropli rosy, warsztatu Gewry oraz włamanie do kilku innych przybytków.
- Co to ma być? – Zapytała uzdrowicielka.
- Niezłe prawda? – Odparł zadowolony z siebie artysta. – Płacą monetę od ogłoszenia.
- Ale ten stwór? Nie ma czegoś takiego. Wąż z sierścią? Poza tym te wszystkie wskazówki, to jakaś kpina. – Irytowała się Bluen, oczyma wyobraźni widząc przed swoim domem szereg potencjalnych łowców nagród szukających informacji.
- Eee, czy ja wiem. W ogóle słabo czytam.
- Będę potrzebowała jedną kopię. – Oświadczyła Bluen. Jeśli Titivillus miał pomóc jej w poszukiwaniach to powinien przynajmniej wiedzieć czego szuka, a już z całą pewnością powinien być świadomy związanego z tym niebezpieczeństwa. Osobną sprawą było wytoczenie procesu prawdziwemu autorowi ulotki.
- Jednego ruena. – Chłopak wyciągnął dłoń po zapłatę.
- Za to?
Nie chcąc tracić czasu, Bluen niechętnie zgodziła się zapłacić, a obrzydliwa ulotka wylądowała w torbie obok chochlika.
- Trzymaj maluchu. Lepiej żebyś wiedział na co się porywasz. Szukamy takiego stwora. Nie wiem czy jest groźny. Na razie na nie wyrządził żadnych szkód, a przy tym wydaje mi się iż lubi chochliki.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Usadowienie się na wskazanym mu miejscu nie zajęło zbyt dużo czasu. Mimo wszystko byłoby jeszcze szybciej, gdyby ten jej kaptur nie uginał się cały pod jego ciężarem, jednocześnie sprawiając, że chochlik musiał co kawałek poprawiać swoje ułożenie. Dopiero po jakimś czasie wpadł na pomysł, by po prostu usiąść na ramieniu dziewczyny. Oprócz skuteczności, okazało się to zdecydowanie najwygodniejszą pozycją w jakiej do tej pory się znalazł.
Drugi chochlik tymczasem wlazł do torby, którą mu podsunięto. Rygiel szybko zauważył, że Titi-jakośtam najwyraźniej lubił porządek, bo z torby zaczęły wypadać różne małe rzeczy. Zanim ten proces zdołał dobiec końca, ba, zanim w ogóle dobrze się rozpoczął, Rygiel usłyszał dobiegający z pojemnika głos, który najwyraźniej śpiewał. Nie żeby się tam znał na muzyce, czy czymś podobnym, ale ta jego piosenka o sprzątaniu była po prostu zła. Rygiel zatkał uszy, byleby tylko nie słyszeć tego drugiego. Tak, to niewątpliwie był artysta...

Kiedy w końcu całe to śpiewanie dobiegło końca, a Bluen chyba już zdołała się ze wszystkim zabrać, udało im się nareszcie wyruszyć. Zatrzymali się jednak dość szybko, przy czym było to miejsce, o którym jej wcześniej powiedział, czyli mówiąc precyzyjniej ściana. Ucieszyło to w pewnym sensie chochlika, gdyż wtedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna rzeczywiście liczy się z jego zdaniem, co mogło im bardzo pomóc. Bluen przystąpiła potem do obserwacji miejsca zdarzenia. Oczywiście jednak, ani przyglądanie się, ani próby obmacywania ściany niczego nie dały. Rygiel nie miał pewności, czego się spodziewała. W końcu to mur. Chłopak pewnie tylko coś czarował, dlatego zniknął. Dla Rygla nie było to w zasadzie niczym szczególnym, sam czasami przelatywał przez okna lub podobne rzeczy. Nie przez ściany co prawda, ale... no cóż.

Ostatecznie po prostu ruszyli dalej, kierując się gdzieś. I jest to najlepsze słowo, jakim można by to było opisać, gdyż nikt z nich tak naprawdę nie wiedział dokąd trzeba się udać. Nie znaczyło to jednak, że się jakoś szczególnie błąkali, ponieważ Rygiel co jakiś czas mówił Bluen na ucho kierunek, w jakim jego zdaniem mógłby się udać wąż. Nie było co prawda całkowitej pewności, że w ogóle idą w dobrą stronę, jednak Rygiel zdawał się doskonale znać drogę. Co prawda, kierował się w ten sposób głównie swoją intuicją, ale także tym jak dobrze znał Squameego. To chyba powinno wystarczyć, nieprawdaż?

- Wiem co to jest pralnia! - oburzył się nagle Rygiel, zauważając iż dziewczyna znowu traktuje go, jakby był jeszcze dzieckiem, albo czymś w tym rodzaju. Czy ona naprawdę nie potrafiła rozpoznać dorosłego chochlika? Poza tym, już nieraz zdarzyło mu się widzieć coś takiego. Raz nawet powkładał w te wiszące ubrania fajne niespodzianki. Do dziś doskonale pamiętał jak przez cały dzień na okrągło mógł przypatrywać się z ukrycia efektom swojego dowcipu! Ach, to były czasy...
Natomiast wracając do tematu, jakim była jej ogólna sugestia, Rygiel musiał się nad tym chwilę zastanowić. Ogólnie sam pomysł nie był zły, gdyż zdawałoby się, że będzie tam zarówno ciepło, jak i bezpiecznie. Jednak on miał wrażenie, że jednak nie do końca jest to tym, czego by szukali. Wąż z jakiegoś powodu miał awersję do tego typu miejsc i za każdym jednym razem kiedy trzeba było prać ubrania robił to osobiście, a do jakiejkolwiek pralni, jeśli taka akurat była w pobliżu, nawet nie chciał się zbliżać. Nie wiedział na ile ma się to do tego, gdzie by się ukrywał, jednakże podążając za jego logiką, ukryłby się w takim miejscu, gdzie potem łatwo byłoby go potem chochlikowi odnaleźć. Ale czy na pewno byłoby to tam? Rygiel nie miał jednak innego pomysłu, a więc po prostu mruknął coś pod nosem na znak zgody.

W pewnym momencie w jego ograniczonym teraz kapturem polu widzenia ukazał się jakiś młody człowiek, który wieszał jakieś kartki na tablicy. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie okazało się, że najwyraźniej właśnie wieszał coś w rodzaju listu gończego na Squameego, co wnioskował po brzydkiej wężopodobnej kreaturze na papierze. Zasadniczo, to w ogóle nie przypominało to jego towarzysza, od czego odstępstwem był tylko wężowy ogon. Ciekawe czy mając takie beznadziejne wskazówki, jak na przykład kolce, czy łeb kobry, ktokolwiek by go rozpoznał? Rygiel sądził, że raczej nie... Można by było jeszcze się upewnić i dorysować wąsy, tak dla pewności.
- Całą monetę?! To zdzierstwo! - szepnął chochlik do ucha Bluen, chichocząc cicho, kiedy tylko usłyszał o próbie nabytku i jego cenie. Co prawda, nie był to jakiś szczególnie duży wydatek, ale zdecydowanie dobrym pomysłem było się z tego pośmiać. Chochlik akurat nie sądził, żeby ktoś mógł go teraz zauważyć, bo niby z jakiego powodu? Przecież nie był widoczny, a na dodatek siedział względnie cicho. Nie, mógł spokojnie się przyglądać.
Wtedy Rygiel zobaczył, po co był jej ten papierek. Wątpił żeby dla niej, raczej nie zapomniała tak szybko jak wąż wygląda. I nie mylił się w sumie, gdyż rysunek wylądował w torbie, w której siedział teraz jego kuzyn. Właściwie to ciekawe, co sobie pomyśli? W końcu właśnie powiedziała mu, że szukają tego dziwnego stwora! Z kartki na pewno nie dało się odczytać, że wąż jest zasadniczo nieszkodliwy, na rysunku podkreślono grozę jaka go otaczała, co było, trzeba przyznać, jedyną rzeczą która artyście rzeczywiście się udała. Chochlik przypatrywał się z ciekawością, chcąc zobaczyć moment, w którym Titi wyleci z torby z krzykiem! Tak, zrobi to, Rygiel był tego całkowicie pewien. I jeszcze te słowa, że "Lubi chochliki". Hahaha, to będzie wyborne!
- Do pralni! - szepnął jej do ucha Rygiel, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
Zablokowany

Wróć do „Leonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości