LeoniaLek na troski.

Bardzo duże miasto portowe, mające aż trzy porty, w tym dwa handlowe, a jeden z którego odpływają jedynie statki pasażerskie. Znane z bardzo rozwiniętej technologi produkcji statków i łodzi, o raz hodowli rzadkich roślin nadmorskich.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Kobieta szła łagodnym krokiem, więc Titi kiedy tylko uznał sprzątanie za zakończone, przestał śpiewać, rozsiadł się wygodnie i rozkoszował lekkim kołysaniem. Podłożył łapki pod głowę, wyciągnął nóżki na ile tylko dał radę. Torba była dość obszerna, więc nie mógł narzekać. Zatrzymali się na chwilę, ale nie zdążył się wychylić, bo ruszyli znów. Uznał, że kiedy dotrą tam, gdzie mają dotrzeć, piękna pani wypuści go. A zresztą wrażenia ostatnich godzin nieco go zmęczyły. W końcu nie często chochliki podróżują na bocianach i spadają z nieba. Nieczęsto też się zakochują.
Titek zamknął ślepka i nawet nie wiedział kiedy przysnął ukołysany bujaniem torby.
Przebudził się gdy coś otarło się o niego. Na początku przestraszył się troszkę, ale szybko przypomniał sobie gdzie jest. Zobaczył piękną dłoń, która wysuwała się z jego środka transportu zostawiając jakiś papier. Usłyszał też głos „och, ten cudny głos…”, który mówił, że szukają tego stwora. „Jakiego stwora?” – chochlik bezmyślnie zaczął oglądać kawałek papieru, który najwyraźniej był przeznaczony właśnie dla niego. Kiedy rozprostował zagięcie, a jego ślepkom ukazała się… jakaś poczwara, nie zdołał się powstrzymać i wrzasnął, odskakując jednocześnie pod przeciwną ściankę torby. Z zewnątrz prawdopodobnie dało się zauważyć, że torba lekko podskoczyła, dziewczyna musiała to poczuć.
Titivillus nie należał do wyjątkowo strachliwych stworzeń, ale to, co zobaczył na obrazku było… paskudne! „Lubi chochliki?” – zabrzmiało to groźnie. „Ciekawe co z nimi robi?...” pomyślał z przekąsem. Cóż, może on sam nie miał potrzeby poszukiwań takiego szkaradztwa, ale skoro piękna pani musi… Pomoże jej oczywiście! Odetchnął głęboko, zebrał się na odwagę i spróbował przyjrzeć się pokracznemu potworowi lubiącemu chochliki. Fuj! Miał ochotę odwrócić wzrok, ale skoro miał Jej pomóc, musiał zapamiętać jak to coś wygląda. O tak, zapamięta! Takich widoków raczej się nie zapomina, mogą się przyśnić w nocy… Można nimi straszyć niegrzeczne dzieci… Tak! Trzeba ułożyć piosnkę ku przestrodze!
Kiedy tylko Titi zaczął znów myśleć jak artysta, przestał się bać, usiadł znów wygodnie i zaczął dobierać rymy „stwora.. – potwora…, wężem… - mężem…” – mruczał do siebie i drapał się z roztargnieniem po skołtunionych włoskach nad uszami.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Przebywanie w otocznie pary chochlików z każdą chwilą urastało do miana sporego wyzwania. „Wężowy” nieustannie dzielił się z uzdrowicielką swoimi przemyśleniami, komentując nawet to co nie wymagało żadnych wyjaśnień, natomiast ten zwany Titivillusem, najwyraźniej postawił sobie za cel naprawę świata, poprzez ubarwienie go swoimi umiejętnościami wokalnymi. Co gorsza oba stworzenia za nic miały zachowanie dyskrecji, a zamiast szeptać, nadawały tak głośno iż Bluen nieustannie musiała mierzyć się z zdziwionymi wzrokiem ludzi na ulicy.
Dodatkowo sprawę komplikowała natura anielicy która to nie pozwalała jej skłamać nawet w tak błahej sprawie. Dociekliwe spojrzenia kolejnych przechodniów, Bluen starała się odpierać szczerym uśmiechem, mającym mówić że „tak już mam, gadam do siebie”. Na szczęście pralnia była niedaleko.
- Posłuchajcie mnie przez chwilę. – Poprosiła uzdrowicielka. – Gdy tylko znajdziemy się na miejscu, ja postaram wypytać właścicielkę o to czy nie dostrzegła czegoś niezwykłego, a wy rozejrzyjcie się za ewentualną kryjówką, gdzie mógłby przebywać wąż. Spróbujcie nakłonić go do powrotu w ludzką formę.
W okolicy było niewielu ludzi, co anielica potraktowała za dobry omen oraz okazje by wpuścić do akcji swoich małych pomocników. Niestety pani Naliew również nigdzie nie było widać. Bluen zaczęła intensywniej rozglądać się po warsztacie, szukając kogokolwiek z pracujących tu osób. Nie podejrzewała aby właścicielka mogła zostawić interes bez nadzoru. Po chwili dostrzegła chudą, piegowatą dziewczynę, chowającą się miedzy regałami.
- Cześć Rana, możesz mi powiedzieć…
- Ciii …. – Młoda pomocnica, wymachując dłonią, dała uzdrowicielce czytelny sygnał że ta również powinna się ukryć. Bluen nie miała pojęcia jak brzmi prawdziwe imię tamtej. Od zawsze nazywała ja Raną, a ponieważ dziewczyna miała skłonności do okaleczeń, ona i uzdrowicielka od dawna zdążyły się zaprzyjaźnić.
- Gdzie twoja szefowa? - Szeptem spytała anielica, na co Rana wskazała jedna z większych beczek.
- Co? Chcesz powiedzieć że w środku? – Nie mogła uwierzyć Bluen, a kolejne „ciii” z strony młodej praczki, uświadomiło jej że niepotrzebnie podnosi głos. – Ale jak? I po co.
Pani Naliew była kobietą o powszechnie znanej tuszy. Wyobraźnia uzdrowicielki nie była w stanie ogarnąć w jaki sposób, właścicielka pralni mogła znaleźć się w beczce, a tym bardziej znaleźć metody na to, by ów stan odwrócić.
- Przecież ona się tam udusi. – Ty razem po cichu dodała Bluen.
- Śrutnęłam jej dwie dziurki. A wlazła tam z strachu przed nim. Patrz. W galoty można narobić. – Dziewczyna ostrożnie wychyliła głowę znad swojej kryjówki, wskazując uzdrowicielce że powinna zrobić to samo.
Osobnikiem który wywołał w pralni tak wielką panikę, okazał się barczysty wojownik, o imponujących wąsach i takimż samym tatuażu. Mężczyzna siedział przy studni, ostrząc największy miecz jaki Bluen kiedykolwiek widziała. Obok człowieka przysiadł sęp, najwyraźniej będący wspólnikiem łowcy.
- Ptaszystko lata i wskazuje wielkoludowi miejsca gdzie siedzi nibybestia. – Wyjaśniła Rana. – U zielki narobił taką dymówę że donicę wbijały dachem.
- O nie. – Przeraziła się anielica.
- Zaczapiasty, prawda.
- Miałam raczej na myśli to, iż duże ptaki zwykle polują na inne, mniejsze od siebie, latające stworzenia. – Powiedziała Bluen wpatrując się w pazury starego sępa. Pozostawało mieć nadzieję że chochliki mają rozbudowany instynkt samozachowawczy.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Rygiel uważnie przypatrywał się torbie, czekając na efekt, jaki mogła wywołać karykatura. I ani trochę się nie pomylił w swoich przewidywaniach! Ze środka zaraz doszedł krótki wrzask, po czym cały pojemnik został dość mocno wstrząśnięty, co musiało być dziełem przerażonego chochlika. Ha, Rygiel był całkowicie pewien, że tak właśnie będzie! Zaczął się śmiać, gdyż cała ta sytuacja była wybitnie zabawna. A pomyśleć tylko co będzie, kiedy rzeczywiście znajdą węża! To będzie przepiękny widok!
Rygiel w tym momencie zupełnie już stracił kontrolę nad swoim przytłumionym wciąż śmiechem, co zdołał opanować dopiero po chwili, przyciskając swój pysk do materiału kaptura. W tym czasie natomiast Bluen zaczęła mówić do obu chochlików, zupełnie tak jakby nie mogła sobie do tego znaleźć lepszej chwili. Powiedziała im, zupełnie nie zwracając uwagi na niemal umierającego z ukrywanego śmiechu Rygla, że kiedy dojdą, a raczej dojdzie, na miejsce, obaj mają się rozglądać za wężem. Zanim jednak Rygiel mógł spokojnie ponownie spojrzeć na to, co się dzieje, bez obaw na kolejny wybuch śmiechu (który swoją drogą mógłby być naprawdę srogo ukarany), minęła dłuższa chwila. Rygiel parsknął jeszcze, po czym wziął głęboki oddech, próbując choć trochę się uspokoić.

Udało mu się to na czas, ponieważ kiedy już w miarę się opanował, to jego oczom ukazał się duży budynek bez ścian, który wyglądał z grubsza tak jak Bluen go opisała. Były wiszące ubrania, beczki, oraz różne inne mało interesujące przedmioty które najwyraźniej w pralni powinny się znajdować. Co jednak ciekawe, było tam zaskakująco mało ludzi, tak jakby prawie wszyscy mieszkańcy dołączyli się do gry w: "znajdź węża". Chociaż to w sumie dobrze, bo znaczyło to, że będzie ich mniej tutaj, czyli w miejscu w którym najpewniej właśnie siedział poszukiwany stwór.

Tak więc, jako iż znaleźli się już na miejscu, Rygiel uznał, że czas już by się rozejrzeć. Zanim jednak zdążył dokonać wyraźnego aktu samowolki, Bluen po prostu odsunęła trochę kaptur, pozwalając mu swobodnie wylecieć. Aż prawie miał ochotę stwierdzić, że jednak zostaje i nic robić nie będzie, specjalnie po to, żeby zrobić na przekór. Jednakże ostatecznie nie zdecydował się na nic podobnego i po prostu poleciał się rozejrzeć.
Najpierw jednak podleciał do drugiego chochlika, a raczej do torby w której tamten jeszcze siedział. Wyszczerzył się na powitanie, zaglądając przez otwartą dziurę, po czym zgodnie z zasadami grzeczności skinął łbem. Zwykle do zasad się w ogóle nie stosował, no bo i zresztą po co, lecz w towarzystwie kuzyna chciał wyglądać w miarę profesjonalnie.
- Jakbyś go przypadkiem znalazł, to poleć po mnie, dobra? - zasugerował Rygiel towarzyszowi, po czym zaraz wychynął z torby. Po chwili jednak ponownie zajrzał, jakby sobie o czymś przypomniał i dodał: - O ile w ogóle chcesz go szukać.

Rygiel z natury był dość szybki. Z tego powodu nawet nie próbował zaczekać na Titi-jakmutam-ego, tylko od razu wzleciał w powietrze aby się rozejrzeć. I pierwszą rzeczą, a raczej pierwszą osobą, która wtedy zwróciła jego uwagę był największy pod względem rozmiarów wojownik, jakiego Rygiel w życiu widział. Miał wymalowany ogromny tatuaż, który zdawał się należeć do kogoś, kto zna się na swojej robocie. Jego miecz natomiast był tak duży, że trudno było stwierdzić, co jest większe - on, czy jego broń. Nie tylko to wydawało się odróżniać go od pozostałych zbrojnych ludzi, których do tej pory widział. Miał przy sobie ptaka. Dużego ptaka, który wyglądał chochlikowi na niebezpiecznego. Rygiel nie wiedział, po co mu on, ale od razu zrobił się nieco poważniejszy. Chochlik niemal od razu domyślił się, kogo ten dryblas tu szuka.

Na szczęście ani on, ani jego ptak zdawali się go jeszcze nie dostrzegać. Rygiel postanowił więc najpierw rozejrzeć się za wężem, dopiero później myśleć co dalej. Tak więc, podążając tokiem jego myślenia, gdzie mógłby się ukrywać? W pralni, pod ubraniami, lub w pobliżu kotła, który zapewniałby mu ciepło? To była oczywista kryjówka. Aż zbyt oczywista. Nie, tam raczej go nie będzie. Ale była duża szansa, że ukrywa się gdzieś w pobliżu. A Rygiel z doświadczenia wiedział, że Squamea przeważnie schowa się tam, gdzie jego chochlik najprędzej by go szukał. A że Rygiel akurat dobrze znał swoją własną opinię na ten temat, pomyślał, że nietrudno będzie go można odnaleźć.
Jego uwagę przyciągnął stary, zniszczony budynek na rogu ulicy. Nie był zbyt duży, ale i niezbyt mały. Wykonany częściowo z drewna, częściowo z kamienia. Ale, co najważniejsze, cały był w pęknięciach, które doskonale posłużyłyby na kryjówkę. Ryglowi to miejsce również zdawało się być zbyt oczywiste. Ale z drugiej strony, zaszyłby się w takim miejscu, w jakim tylko Rygiel mógłby go odszukać, w jakiejś dziurze czy szparze dość dużej, żeby tylko oni dwaj potrafili się doń wślizgnąć.
Rygiel skierował się w tamtą stronę, mając nadzieję że nie potrwa to zbyt długo. Doprawdy dość miał już tej całej zabawy w chowanego, chciał już przejść do wywijania dowcipów niczego nie podejrzewającym przechodniom. Najpierw musiał jeszcze przeszukać ruinę, gdyż w innym wypadku wąż mógłby mieć spore problemy. Zresztą, i tak je miał.
Rygiel pobieżnie obejrzał kilka szpar w drewnie, wleciał do środka i sprawdził dostępne tam kryjówki. Pusto. Rygiel wyleciał na zewnątrz, po czym przyjrzał się dokładniej kamiennej fasadzie, która miała się jeszcze całkiem dobrze, nie licząc całkiem sporej dziury, która zdawała się być całkiem głęboka. Chochlik zajrzał do środka i niemal od razu wyczuł czyjąś obecność.
- Wąż? - spytał cicho chochlik.
W odpowiedzi, w odrobinie światła jaka padała tutaj z zewnątrz, Rygiel dostrzegł jak dwa, duże gadzie ślepia powoli się otwierają. Chochlik doskonale znał ich widok i nie potrzebował wcale dalszych wyjaśnień. Mruknął coś do siebie, po czym wgramolił się w całości do środka.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Coś wytrąciło go z układania rymowanki o potworze. Co to było? Chyba śmiech i nagły brak ruchu. Pomyślał chwilę i zaczął nasłuchiwać. Śmiech ucichł. Ktoś o cudnym głosie coś mówił. Jakiś inny głos chyba go strofował i uciszał. Usłyszał końcówkę rozmowy dość wyraźnie, prawdopodobnie dlatego, że zdanie było wypowiedziane dobitnie. Ptaki? Polują? Znaczy tak, Titivillus widział polujące ptaki, ale po co mu ta informacja teraz? O ptakach w pralni jakoś dotąd nie słyszał. A wiedział co to pralnia. Pewnie, że wiedział, był w końcu inteligentnym stworzeniem! No to co z tymi ptakami? Przecież nie ptaków mieli szukać tylko jakiegoś takiego... fuj... potwora?
Wieko torby uchyliło się i Titi zobaczył nad sobą roześmianą chochlikową gębę. W dodatku nagle ta gęba okazała się znać ogólne zasady dobrego wychowania. Teraz! Nie mógł wcześniej wykazać się tą znajomością? Musiał przeszkadzać w zawieraniu znajomości?... Titek westchnął cicho, ale odkłonił się odruchowo, bardzo uprzejmie i z wdziękiem.
"...o ile zechcesz go szukać..." mamrotał Titi, przedrzeźniając pobratymca. Wcale nie chciał szukać potworów, ale już ustalił sam ze sobą, że zrobi to dla pięknej Bluen.
Kiedy zorientował się, że Rygiel wyfrunął z torby podróżnej i ma jakiś plan, postanowił pokazać mu na co jego - Titivillusa, stać. Zerwał się na równe łapki i wystrzelił do góry. Był szybki, nawet jak na chochlika. O tak, mało kto potrafił go dogonić. Dlatego też teraz nie miał większych kłopotów by zlokalizować i prawie dognać Rygla. Zapomniał o ptakach, które polują, nie myślał przez chwilę o potworach. Tak się ucieszył, że znów może frunąć, że niewiele brakowało, a walnąłby łepkiem o sufit. No to by się dopiero popisał... Zerknął w dół na cudną postać, która chyba zauważyła, że opuścił środek transportu, pomachał jej dając znak, że wszystkim się zajmie, a ona może tu spokojnie czekać, rozejrzał się szybko i ruszył przed siebie.
Poleciał w ślad za chochlikiem - poszukiwaczem. Wyglądało na to, że kuzynowi bardzo zależało na odnalezieniu tego jakiegoś strasznego potwora.
Widział jak tamten znika w różnych dziurach, po czym wylatuje z nich, najwyraźniej nic nie odkrywszy. Ale w pewnej chwili zatrzymał się przy jednej z takich dziur i zastygł. Titi właśnie doleciał. Nie mógł zajrzeć, żeby zobaczyć czy coś jest w środku. Ale Rygiel zamruczał i wszedł. Na to Titek podfrunął bliżej i też postanowił zerknąć. Przystawił łepek do dziury.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Obserwując z ukrycia poczynania potężnego łowcy, Bluen nagle zdała sobie sprawę że tęskni za Łuskowatym. Było to dość niezwykłe odkrycie, jako że nigdy wcześniej nie podejrzewałaby siebie o chęci nawiązywania bliższych kontaktów z niebezpiecznymi stworzeniami, jednak w świecie pełnym chochlików, panikującego tłumu, niczym nie uzasadnionej agresji, kobiet w beczkach i pseudo artystów, eugon jawił się jako ostoja spokoju i rozsądku.
Tymczasem wojownik skończył swoja medytację, przystępując do działania. Towarzyszący mu sęp, wzbił się w powietrze, krążąc nad pralnią, tak jakby wypatrzył w pobliżu interesującą zdobycz. Uzdrowicielka również zlustrowała otoczenie. Na szczęście jej małych pomocników nigdzie nie było widać.
- Powiedz mi Rana, wydarzyło się tu ostatnio coś niezwykłego?
- Pytasz? –Dziewczyna rozejrzała się po pracowni, jasno sugerując że dziś wszystko odbiega od normalności.
- Miałam na myśli coś takiego. – Anielica wyciągał z torby szkic przedstawiający węża, który wcześniej pokazała Titivillusowi. Jeśli Squamea rzeczywiście pojawił się w tej okolicy, to istniało duże prawdopodobieństwo że ktoś go zauważył.
- Odjazdowy prawda. – Oczy Rany zapłonęły od zachwytu. - Błagałam panią Naliew aby pozwoliła mi pójść na rynek, zobaczyć go z bliska ale znasz moją szefową. Zagroziła że jeśli zrobię krok poza pralnię, od razu mogę szukać nowej pracy…
Uderzenie ogromnego miecza o stół za którym kryły się obie rozmówczynie, przerwało wywód młodej Rany. Stojący nad nimi wojownik, wyrwał z rąk praczki trzymany przez nią list gończy, spojrzał na zawarty na nim rysunek, a na jego obliczu zagościł uśmiech tryumfu.
- Wiedziałem! Mój Xuru nigdy się nie myli. Bestia jest tutaj, a wy ją ukrywacie. – Z przekonaniem obwieścił mężczyzna.
-Co? Wcale nie. Jestem jego fanką. – Broniła się Rana. Dziewczyna szybko zreflektowała się że takie tłumaczenie, w oczach łowcy brzmi niczym przyznanie się do rzuconego oskarżenia. – Ale chyba wolałabym podziwiać go w martwej postaci.
Widząc pytający wzrok człowieka skierowany w swoją stronę, Bluen poczuła konieczność powiedzenia czegoś na swoją obronę. Miała w głowie pomysł aby również podać się za łowczynię poszukującą węża dla ewentualnej nagrody, jednak przy próbie kłamstwa szybko zaczęła się jąkać.
- Ja…, ja… potrzebuję z nim porozmawiać.
Wojownik zaśmiał się donośnie.
- Ha, ha, ha. Głupie baby. Takie stwory rozumieją tylko jeden język. Krwi! – Oświadczył łowca po czym bezceremonialnie przesunął ostrzem swojego miecza po przedramieniu Rany, zdobiąc ją krwawą pręgą. Dziewczyna krzyknęła z bólu. – Nie uciskaj. Gdy tylko bestia poczuje zapach krwi, od razu nam się ujawni.
- Oszalałeś! – Wrzasnęła Bluen. Anielica czuła iż za chwile eksploduje z gniewu. Jedyną rzeczą jaka powstrzymywała uzdrowicielkę od samosądu i wymierzenia kary, była abstrakcyjność całej sytuacji. Cały czas wmawiała sobie że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Nagle spojrzała na beczkę, która zaczęła się ruszać. Pani Naliew najwyraźniej zaczynało brakować powietrza. Pulchna kobieta bezskutecznie usiłowała wydostać się z pułapki w jaką sama wpadła, a tymczasem łowca ruszył w jej kierunku, z przekonaniem że oto odnalazł ściganą przez siebie ofiarę.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Kiedy Rygiel dostrzegł, że Titi-jakmutam nie tylko za nim podąża, ale i na dodatek szuka w tych samych miejscach co on, lekko się zirytował. No dlaczego nie poleci szukać gdzie indziej? Przecież tak go znajdą dużo szybciej... A poza tym, jaki był sens w sprawdzaniu dwukrotnie tej samej dziury? Żadnego.
- Poszukaj gdzie indziej, ja sprawdzę tutaj. Jak się rozdzielimy to pójdzie nam sprawniej. - zapiszczał chochlik, zatrzymując się w pewnym momencie i starając się mu cokolwiek wytłumaczyć. Jednak według starego przysłowia, to tam gdzie dwa chochliki się spotkają, tam zrozumienia nie będzie nigdy. Czy też jakoś tak, Rygiel nie miał pamięci do rymowanek. I tak też było tym razem, bo ewidentna próba wytłumaczenia mu tego w zasadzie nie przyniosła żadnego skutku i chochlik musiał jakoś wytrzymać fakt, że Titi nie robił niczego żeby mu pomóc. Jakby nie mógł chociaż zostać tam w torbie...

Znalezienie odpowiedniej dziury nie okazało się tak dużym problemem jak to, by powiedzieć kuzynowi, że już nie trzeba szukać i żeby najlepiej wracał do Bluen. Bo zasadniczo, teraz to od Rygla zależało co się zaraz wydarzy, a zanim by to miało nastąpić, wolał porozmawiać, a raczej poinformować węża co się wydarzyło. Nie potrzebował, żeby Titi jeszcze się wtrącał, albo gorzej, ściągnął im na głowy tamtego dryblasa. Oczywiście chochlik bez najmniejszych problemów poradziłby sobie z nim sam, gdyby nie to że na razie jego zaklęcia przestały w ogóle działać. No cóż, zawsze to lepsze niż być w dwóch lub więcej częściach, czyż nie?
- Emm... wchodź... - powiedział już z środka Rygiel do swojego kuzyna. Wcześniej nie był pewien co zrobić, lecz teraz nagle stwierdził, że w sumie nic się nie stanie, jeżeli wejdzie. Może była to sprawka węża, który już obudzony postanowił upewnić się, że nikt o nim nie doniesie i rzucił jakieś zaklęcie? Możliwe, w końcu już tak kiedyś robił. W każdym razie Titi wgramolił się do środka, po uprzednim zajrzeniu w głąb dziury, jednocześnie zasłaniając prawie całe wpadające tu światło.
Jednakże, wbrew obawom (i przy okazji oczekiwaniom) chochlika, Titi nie zaczął wrzeszczeć, miotać się, czy uciekać, kiedy już znalazł się w środku. To zaklęcie którego użył wąż chyba naprawdę było bardzo skuteczne... Albo z powodu braku dobrego światła po prostu go jeszcze nie zauważył, właściwie trudno powiedzieć.

W tym momencie dało się słyszeć szelest łusek trących o kamień. Squamea najwyraźniej rozprostował się trochę, po czym przysunął swój łeb bliżej chochlika. Z lekko otwartej paszczy węża wysunął się parokrotnie różowy, rozdwojony język, którym jaszczur smakował zapachu powietrza. W stronę Titiego jednak wysunął go parokrotnie, jakby oswajając się z nowym zapachem, tak samo jak i widokiem. Chochlik jednak nie uciekał. Tak, to musiało być zaklęcie.
- Co...ssss? - usłyszał Rygiel, zrozumiawszy chyba nawet nie połowę co doń powiedziano. Co prawda, znał języki zwierząt (części z nich), a w tym częściowo język węży, lecz nie był dobry jeśli chodziło o komunikację w taki sposób. Zrozumiał jednak, że jest to pytanie. I... właściwie to tyle. Możliwe że chodziło o jego artystycznego towarzysza.
- To Titi... em... mój kuzyn. - wyjaśnił Rygiel, wciąż nie mając właściwie bladego pojęcia jak dokładnie brzmiało to imię. Wąż spojrzał wtedy na niego, potem z powrotem odwrócił wzrok, jakby nie wiedząc co ma powiedzieć na ten temat. To... chyba nie to chciał usłyszeć.
- Em... Aha, no racja! - pisnął Rygiel, kiedy nagle przypomniał sobie co miał powiedzieć. - Więc ten, no, mieliśmy cię tu znaleźć i w ogóle...
- Ssss? Nie...ssss...zostawić...ssss? - ponownie wysyczał wąż, zostawiając chochlika z kolejnym dylematem. O co mogło mu chodzić? Mieli go zostawić tutaj, poczekać? Co jeszcze mogliby zostawić? Ach, dlaczego ten głupi język był tak skomplikowany? Przecież to nie miało sensu! Wąż praktycznie niczego ze sobą nie nosił, nigdy! Jedynym wyjątkiem były ubrania... No i torba, ale o nią by się przecież nie martwił, gdyż w końcu zmieniał je co kawałek, w zależności od potrzeb i okazji. No więc co zostawić? Bez sensu!
- Worek. - usłyszał jedno słowo, które również wypowiedział Squamea, najwyraźniej widząc jak bardzo chochlik był skonfundowany z powodu jego poprzedniej wypowiedzi. No jasne! Worek! To przecież było dla węża bardzo istotne! Tak, na szczęście Rygiel wcześniej już o tym pomyślał i się tym zajął. A to, że zapomniał, to już inna sprawa.
- Aa, Worek! - pisnął chochlik. - Bluen go ma, przyszła tutaj cię szukać. Powiedziałem jej żeby go wzięła! - oświadczył, wyraźnie dumny ze swojego osiągnięcia.

***

Squamea do tej pory pogrążony był w półśnie, w którym pogrążył się aby jakoś przetrwać najgorętsze kilka dni, podczas których po mieście będzie latać dość sporo maniaków z widłami lub podobnym wyposażeniem. Po tym czasie planował jakoś prześlizgnąć się do pralni naprzeciwko, najlepiej w nocy, znaleźć jakieś ubranie i już jako człowiek zacząć szukać rygla by ulotnić się z miasta dnia następnego. Tymczasem jednak okazało się że to Rygiel znalazł jego, w dodatku w sposób który uniemożliwił mu dalszy odpoczynek. Co gorsza, był prawie pewien że nie minął jeszcze nawet jeden dzień od rozpoczęcia pościgu.
Wąż postanowił lekko rozciągnąć mięśnie żeby nie zastały się za bardzo. Wykonał dość oszczędny ruch, dzięki któremu przesunął się w stronę chochlika. Squamea ziewnął przeciągle, nieintencjonalnie ukazując cztery spore kły, z których górne zawierały w sobie trochę jadu. I dopiero wtedy zorientował się, że jego chochlik nie przybył tu sam. Na szczęście, nie był to jakiś magiczny twór w postaci wskrzeszonego szczura, (choć raz Rygiel zdołał kiedyś na chwilę ożywić zdechłą dżdżownicę i wąż podejrzewał że stać go było na jeszcze więcej) choć nie można było powiedzieć, że wąż był tym zachwycony. Był to bowiem kolejny chochlik, co prawda różniący się znacząco wyglądem od samego Rygla, gdyż zdecydowanie bardziej od niego przypominał człowieka (z napompowaną powietrzem głową, dużymi uszami i rogami, ale mimo wszystko), to Squamea i tak sądził, że charakterem to zbytnio się nie różnią. Na wszelki wypadek jednak, po to by upewnić się że niespodziewany gość nagle nie zacznie wrzeszczeć wniebogłosy, postanowił nałożyć nań zaklęcie podobne do tego, którego użył wcześniej w warsztacie. Na szczęście, nie musiał się do tego szczególnie wysilać - cel zaklęcia był na tyle nieduży, ze z łatwością sprawił iż w oczach tamtego chochlika nagle stał się zupełnie niegroźny i nieszkodliwy. Squamea nie ukierunkował jednak czaru specjalnie pod siebie, stworek mógł poczuć się nagle zupełnie spokojny i odprężony. Nawet gdyby rzeczywiście był teraz czymś zagrożony, pewnie niespecjalnie by się tym przejął. Ogromnym jednak plusem tego zaklęcia było to, że nie odbierało wolnej woli, tak jak robiła to magia umysłu - było po prostu potężnym narzędziem do przekonywania bez słów.
- Co jest? - zwrócił się znów w stronę Rygla, zadając mu ogólne pytanie. Skoro już tu przyleciał, to mógłby przynajmniej powiedzieć co działo się tam na górze. Niestety zapomniał, że chochlik nie był poliglotą, musiał się więc zadowolić faktem iż jego chowaniec znalazł sobie kuzyna. Nie wiedział jednak za bardzo, jak powinien sprostować to pytanie, aby jego mowa była w miarę zrozumiała.
Rygiel jednak nagle zorientował się, że coś jest nie tak, a zaraz potem szybko się zreflektował, oświadczając że przyszli tutaj żeby go odnaleźć. Tak, tego już zdążył się domyślić. Swoją drogą to miło, że chcieli mu dotrzymać towarzystwa...
- Doprawdy? - syknął ironicznie, choć nie sądził, żeby ktokolwiek tę ironię dostrzegł. Postanowił się jednak zapytać o coś ciut mniej oczywistego, żeby dowiedzieć się czegoś bardzo istotnego. - A nie zostawiliście tam moich ziół? - spytał, lecz zauważył po chwili, że chochlik nie potrafił zrozumieć chyba niczego miał właśnie eugon. Westchnął, a raczej syknął w specyficzny sposób, jakby ze zrezygnowania. - Worek. - dopowiedział, teraz będąc zupełnie pewnym że zorientuje się o co chodzi.
Nie pomylił się. Rygiel rzeczywiście wydał z siebie odgłos zrozumienia (tak przynajmniej Squamea zakładał). Kiedy jednak nagle usłyszał, że wzięła go ta uzdrowicielka, a na dodatek przyszła tu żeby go szukać, nagle jego długie ciało przeszedł dreszcz. Nie dlatego, że przypuszczał, że chciała dostać za niego nagrodę, albo zemścić się za zniszczenia jakie spowodowała jego wizyta w warsztacie (chociaż tak było). Prawdziwym powodem tego odruchu było nagłe wspomnienie jej widoku, jakie pojawiło się w jego umyśle. Squameemu, mimo iż wciąż był w postaci węża, zaczynał już doskwierać brak ziół odurzających. Bez nich nie potrafił normalnie funkcjonować, a już szczególnie normalnie myśleć. A nawet jej jeszcze nie zobaczył, tylko wspomnienie, piękne wspomnienie... Musiał szybko odzyskać swoje lekarstwo. Albo nie ruszać się ze swojej dziury wcale, a następnie jakimś cudem wcielić w życie swój poprzedni plan.

Węże nie mają jakiegoś szczególnie dobrego słuchu. Squamea nie był wcale od tego wyjątkiem. Ale nie potrzeba było wcale dobrego ucha, żeby usłyszeć głośny krzyk młodej kobiety. Wąż ponownie wzdrygnął się cały, próbując nie wyobrażać sobie, co dzieje się na zewnątrz. Zdecydowanie wolałby się w to nie mieszać, gdyby tylko potrafił. Lecz nie umiał powstrzymać się przed wysunięciem języka i zasmakowaniem zapachu. Niemal od razu poczuł ciężki, metaliczny posmak, który znał chyba aż zbyt dobrze. To była krew. Squamea nie potrafił nawet się łudzić, że należała ona do kogoś innego. Nie zdołał też powstrzymać się przed wyobrażeniem sobie co najmniej kilku drastycznych scen, które mogłyby się tam właśnie rozgrywać.
I w tym momencie nie wytrzymał. Zaklęcie, które wcześniej rzucił na chochlika prysło, tak jakby nigdy go tam nie było. Squamea jednak już nie przejmował się tym faktem. Nie, to się teraz nie liczyło. Wąż z zaskakującą prędkością zaczął wypełzać z dziury, w której jego cielsko ledwie się właściwie zmieściło.
Niespecjalnie już zwracał uwagę na otoczenie. Jego umysł ledwie zarejestrował fakt, że wokoło nie było żadnych przechodniów, nawet straży. Teraz myślenie przychodziło mu z trochę większym trudem niż zazwyczaj, kiedy był w ludzkiej postaci. Niewiele to jednak dlań teraz znaczyło. Wysunął język, po czym natychmiast bezgłośnie zaczął sunąć w kierunku zapachu.
Już po chwili jego oczom ukazała się przerażająca scena. Pralnia, w pobliżu której niedawno się ukrywał, niemal opustoszała. Widział tam tylko trójkę osób. Pierwszą z nich, był nikt inny, jak uzdrowicielka Bluen, którą zdążył już wcześniej poznać i która po części była winna całemu polowaniu na potwora. Druga natomiast bez wątpienia była pracownicą w tym przybytku, co wnosił po wyglądającym na służbowy ubiorze. Ta była wyjątkowo ładna jak na dziewczynę w jej wieku, jednakże pod żadnym względem nie dorównywała uzdrowicielce. Wąż wzdrygnął się, kiedy spostrzegł ogromną ranę ciętą na jej ramieniu, która krwawiła obficie na podłogę. To na pewno ona krzyczała.
Był tam jeszcze jeden mężczyzna. Był wyższy niż praktycznie jakikolwiek osobnik, jakiego do tej pory spotkał. Trudno było powiedzieć, dlaczego. Jednak nie ulegało wątpliwości, że to on jest sprawcą całego zajścia. Dzierżył w rękach ogromny miecz, który wyglądał jakby ważył więcej niż największe tarcze, jakie kiedykolwiek w ogóle powstały. Prawie cały był na dodatek wytatuowany w różne wzory, przez co jeszcze bardziej sprawiał wrażenie kogoś niezbyt pozytywnego. Bez wątpienia przyszedł tu polować właśnie na Squameego. Na szczęście w tej chwili jeszcze go nie dostrzegł, gdyż akurat stał odwrócony do niego plecami, przyglądając się czemuś. Dopiero po krótkiej chwili wąż spostrzegł, że jedna z beczek się rusza, mimo iż nikt jej nie dotykał. Squamea wysunął język, smakując zapachów dookoła. Pomimo prawie całkowicie blokującego inne wonie zapachu krwi, która nieustannie kapała z ramienia biednej praczki, zdołał zidentyfikować zapach jeszcze kogoś innego, niż ta trójka, choć był mocno przytłumiony. To pewnie osoba w beczce.

Squamea musiał teraz podjąć decyzję, co powinien dalej zrobić. Ta część jego umysłu, która wciąż jeszcze myślała w sposób racjonalny i schematyczny zakładała przemianę w człowieka, oraz próby wyjaśnienia całej sytuacji. Osobiście nawet wmawiał sobie, że chciałby tak zrobić. Jednakże, czuł też ogromną ochotę, żeby zaatakować, by wbić kły w nieosłoniętą skórę dryblasa, zanim zrobi jeszcze komuś krzywdę. Choć z drugiej strony, nie chciał za bardzo go uszkodzić, w końcu nie był potworem i nie pragnął się nim stać. Wtedy niewiele byłby lepszy od swojej ofiary...
Jego krótki wywód myślowy przerwał nagły jęk bólu, który wydała z siebie wciąż nieświadoma jego obecności praczka. Wtedy Squamea zobaczył przed oczami obraz niczego niewinnej, cierpiącej osoby. Poczuł nagle potrzebę, żeby jej pomóc. Jego myśli przepełnił autentyczny gniew na tego człowieka. Jak on śmiał!? Nie, nie zamierzał puścić mu tego płazem.

Bez żadnego ostrzeżenia, żadnego syku, wąż nagle wystrzelił naprzód jak z procy. Bez najmniejszych problemów w ciągu paru mrugnięć oka zmniejszył swój dystans do łowcy prawie do zera. Potem napiął się i wyskoczył, z całej siły wbijając kły w odsłoniętą skórę na nodze mężczyzny. Usłyszał krótki okrzyk bólu, poczuł pod sobą spazm przedziurawionych mięśni. Jednocześnie poczuł, jak jad zaczyna w szybkim tempie spływać w dół, wprost do krwi jego przeciwnika. Niemal czuł satysfakcję, czując że właśnie wyręcza sprawiedliwość, która bez niego mogłaby nigdy nie nastąpić.
Nie trwało to jednak długo. Wojownik nawet się nie przewrócił od szoku, jedynie zachwiał się potężnie, po czym ryknął, szykując się do ataku ogromnym mieczem, zamierzając chyba ciąć w tył. Był to jego błąd, gdyż pierwszym, co powinien był wtedy zrobić, było natychmiast pozbyć się gada, nie próbować odciąć mu łeb. Squamea w porę zauważył ten ruch, po czym wykorzystał tę wiedzę napinając mięśnie ogona i szybko oplątując go wokół czegoś, po czym natychmiast pociągając całym cielskiem wstecz.
Efekt był natychmiastowy. Rana momentalnie powiększyła się o niemałe rozszarpanie, a wojownik stracił nagle równowagę, kiedy jedna z jego nóg pociągnięta została nagle do tyłu. Zdołał jednak uchwycić się jakiejś beczki, żeby nie upaść.
Squamea uznał wtedy, że dość już jadu znalazło się w jego ciele. Tak, zdecydowanie powinno to wystarczyć, by pozbawić go przytomnego myślenia na dłuższy czas. Nie sądził jednak, by taka dawka mogła go zabić. Jego trucizna bowiem w żadnym wypadku nie była silna, ani tym bardziej nie służyła do zabijania. Stało się tak z tego powodu, iż najbardziej zabójczym jadem dysponują te najmniejsze węże, tymczasem te większe przeważnie wcale go nie potrzebują. Jad Squameego za to posiadał inną, dość ciekawą właściwość, a mianowicie po krótkim czasie od podania ofiara w bardzo dużym stopniu traci zdolność do postrzegania rzeczywistego świata. Uzdrowiciel podejrzewał, że jest to czynnik halucynogenny, powodujący przywidzenia. Trudno jednak powiedzieć, skąd się to właściwie wzięło w jadzie węża.
Gad wypuścił już swoją ofiarę, po czym zasyczał stanowczo. Powietrze zadrżało lekko, podczas gdy Squamea nagle odwrócił się po czym szybko odpełzł. Zaklęcie, które rzucił nie miało konkretnego celu, prócz dania mu dodatkowej chwili czasu. Najpewniej przepuścił przez myśli tamtych osób falę losowych uczuć, lecz nie miał co do tego żadnej pewności.

W pewnym momencie jaszczur zauważył leżącą na ziemi, prawdopodobnie strąconą przez kogoś szatę. Z wyglądu przypominała mu sutannę zakonną, taką jaką nosili mniej ważni mnisi, a przynajmniej tak mu się zdawało. Squamea uznał, że lepszej okazji już pewnie mieć nie będzie. Wpełzł do środka szaty, tak aby jego łeb znalazł się mniej więcej w środku kaptura. Następnie skupił się na swoim zadaniu, chcąc jak najszybciej przybrać normalną postać, co dla niego stanowiło kwestię jednej, krótkiej chwili...
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Titivillus z ciekawością zerknął w głąb ciemności. Nie zobaczył wiele ale usłyszał zaproszenie drugiego chochlika. Czyżby znaleźli coś ciekawego? Nie bardzo wiedział co to takiego. Szukali potwora, ale przecież potwora nie mogło tu być, w tej wąskiej norce czy czymś takim.
Przecisnął się przez dość wąską dziurę i poczuł się... jakoś tak dziwnie... Właził pełen ciekawości i pomysłów na to, co można ciekawego zrobić w tej pralni, do której pewnie zaraz wrócą. Tyle różnych udogodnień można by tam wprowadzić! Ale teraz poczuł się taki jakby trochę zaspany... może nie zaspany, ale ospały... Tak, jakby wypił zbyt dużo dobrego wina. Ach, Titi znał smak wytwornego wina, bo w jego karczmie, w Danae, karczmarz czasami pozwalał mu wsadzić pyszczek do kielicha. No, może nie od razu pozwalał. Ale gdyby wiedział, to na pewno nie miałby nic przeciwko. Co komu w końcu szkodzi, że miły chochlik chlipnie sobie wina z wielkiego kielicha. I tak nikt nigdy nic nie zauważył...
Ale teraz było troszkę inaczej. Chyba nie szumiało mu tak w łepku, ale jednak czuł się trochę otumaniony.
I wtedy zobaczył dziwne oczy. Przetarł ze zdumienia swoje ślepka łapkami i popatrzył jeszcze raz. Starał się skupić, ale miał z tym chyba drobny problem. Miał wrażenie, że widok jakby mu się troszkę rozmywa... Zmrużył ślepka i bardzo, bardzo skupiony spojrzał jeszcze raz. Udało mu się zobaczyć coś dziwnego. Jakiegoś stwora. Który syczał. Śmiesznie syczał. Titek chyba kiedyś słyszał podobne syczenie, ale wtedy nie wydawało mu się ono takie zabawne. A teraz tak. A najlepsze było to, że drugi chochlik, a tak, Rygiel, jakby trochę z tego syczenia rozumiał. Titi nawet chciał go zapytać, czy faktycznie cokolwiek rozumie, ale nie wydało mu się to aż takie ważne. Sprawdził za to, czy też potrafiłby zasyczeć. - Sssss - wydobył z siebie i zachichotał. Zakrył pyszczek łapką, ale musiał jeszcze raz: - ssssssss... - bardzo to było zabawne! Wcale nie chciał przedrzeźniać nikogo. Ale nie wypada nie odpowiedzieć na powitanie, prawda?

I nagle ktoś krzyknął. I coś się zmieniło. Chochlik zamrugał oczkami, jakby właśnie się obudził i przetarł ślepka by rozejrzeć się dookoła. Dookoła to było zbyt szerokie określenie, bo tu gdzie się znajdował było dość ciemno. Po co on tu wlazł? Nie bardzo mógł sobie przypomnieć. A, faktycznie, szukał drugiego chochlika. I potwora...

Coś zaszeleściło niedaleko i Titi zamarł z przerażenia. Wielki stwór sunął w jego kierunku. Titivillus marzył o tym, by stać się niewidzialnym i niewyczuwalnym. Wciągnął powietrze i przypłaszczył się tyłem do ściany czy co to było. "Potwór!" - pomyślał z przestrachem - "Znalazłem potwora!". Przyszło mu jeszcze do głowy, że chyba nie chce się temu potworowi jeszcze pokazywać, więc jeszcze bardziej przylepił się do ściany. Instynkt zadziałał i chochlik zamarł.
Potwór w tym czasie przepełzł obok niego i zniknął na zewnątrz.
Dopiero po dłuższej chwili chochlik odetchnął. Nie był pewny ile czasu minęło. Trzęsły mu się trochę łapki, ale to przecież nic takiego. Znalazł potwora! Jego piękna pani będzie z niego dumna! Musi być dumna! Trzeba jej jak najszybciej o tym opowiedzieć!
Na samą myśl o Bluen, chochlikowe uszy uniosły się lekko. Titi pozbierał się i wylazł z dziury na świat. Teraz nawet pamiętał skąd przyleciał. Natychmiast skierował się we właściwą stronę.

Usłyszał jakiś ryk. Dziwny, przeraźliwy. W mgnieniu oka znalazł się w zasięgu wzroku od ryczącego czegoś. I zobaczył straszne rzeczy... Potwór napadł kogoś. Ten ktoś ryczał i chyba walczył z potworem...
Titek w ostatniej chwili skręcił, unikając zderzenia z czymś. Z czym, tego sam nie wiedział, bo przestał myśleć. Usiadł na czymś, dość wysoko by nie był widoczny, ale mógł patrzeć na wszystko z góry. Chociaż wcale nie chciał patrzyć. Ale nie mógł, po prostu nie mógł, oderwać wzroku od potwora. Siedział tak z rozdziawionym pyszczkiem i chyba nawet nie mrugał. A potwór w tym czasie sunął gdzieś...
Titi był tak przejęty, że nawet nie zauważył czy w pomieszczeniu był ktokolwiek jeszcze, oprócz ryczącego i potwora. Chwilowo nie istniało nic więcej.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Kolejne wydarzenia następowały po sobie zdecydowanie zbyt szybko aby Bluen była w stanie właściwie na nie reagować. Uzdrowicielka postanowiła przede wszystkich zająć się rozciętym przedramieniem młodej dziewczyny. Była przekonana iż w swojej torbie ma wszystkie niezbędne materiały do tego żeby poradzić sobie z zatamowaniem krwotoku, ale ku swojemu zdziwieniu, zauważyła iż opatrunki, igły, nici i płyny dezynfekujące, gdzieś wyparowały. Chochlik wysprzątał wszystko. Anielica mogła przynajmniej żywić nadzieję że jej podopieczny niczego nie połknął.
Na szczęście w pralni znajdowało się wystarczająco dużo czystego materiału by wykonać prowizoryczny opatrunek. Bluen rozdarła jedną z białych koszul i przewiązała nim ramię Rany. Dziewczyna wrzasnęła w czasie tego zabiegu. Jak się okazało ów krzyk nie był wcale oznaką bólu, a przerażeniem na widok tego co rozgrywa się w pobliżu beczki, w środku której znajdowała się pani Naliew.
Bluen miała olbrzymią wiarę w to iż światem kieruje określona logika. Według rozumowania anielicy, myśliwy powinien zauważyć praczkę w chwili gdy ta wysunie swoją pokryta lokami głowę z swojego więzienie, a rozumiejąc własną pomyłkę, wielkolud mógłby się wycofać, nie czyniąc większych strat. Niestety życie brutalnie zweryfikowało owe poglądy.
Wytatuowany olbrzym wcale nie miał zamiaru ustalać czym jest zawartości beczułki. Dysponował odpowiednim narzędziem i siłą mięśni, dzięki którym mógł rozciąć naczynie, bez konieczności zaglądania do środka. Rana krzyknęła widząc jak mężczyzna bierze siarczysty zamach.
I w tym momencie zaatakował Squamea.
Anielica instynktownie wykonała kilka kroków w tył, ciągnąc za sobą Ranę, która na widok podziwianego przez siebie stwora, ruszyła w przeciwnym kierunku. Starcie odbyło się błyskawicznie. Wojownik wymachiwał mieczem na prawo i lewo, a owinięty wokół niego wąż, miotał swoim potężnym ogonem po całej pralni, w skutek czego oboje walczący zdołali wyrządzić w warsztacie masę szkód. W kilka sekund pralnia zmieniła się w pogorzelisko. Poprzewracane stoły, pozrywane linki z praniem, rozlana woda z wanien, a co najgorsze, naruszona konstrukcja belek podtrzymujący dach.
Walka skończyła się równie niespodziewanie jak wybuchła. Uzdrowicielka zorientowała się że stała bez ruchu do chwili w której Łuskowaty zniknął pod jednym z ubrań. Uzbrojona w miotłę, Bluen powoli zbliżyła się do wybrzuszenia zarysowanego pod szatą. Za nią podążała Rana, niczym tarczę trzymając w ręku pokrywkę od garnka. Czubkiem trzonka, anielica ostrożnie zbadała stan w jakim znajduje się wąż.
Tymczasem pani Naliew wrzasnęła z strachu, a działając odruchowo Rana rzuciła w jej stronę metalową pokrywę. Bluen również spojrzała w kierunku w którym potoczyła się beczka z praczką. Okazało się że nie był to koniec kłopotów właścicielki pralni. Tuż ad nią krążył olbrzymi sęp, najwyraźniej w zamiarach skorzystania z łatwej a przy tym pokaźnej uczty.
Uzdrowicielka rzuciła się kobiecie na pomoc, starając się odgonić ptaszysko.
- Schowaj się Rana. – krzyknęła do dziewczyny
Bluen bezskutecznie starała się odeprzeć potężne sępie pazury przy pomocy starej miotły, podczas gdy młoda praczka wykonała jej polecenie, obierając za swoją kryjówkę tą samą szatę pod którą znajdował się Squamea.
- … ale nie tam! – przeraziła się anielica.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Rygiel przyglądał się swojemu przyjacielowi z lekkim zdziwieniem. Nie? To nadal nie to? Rygiel był prawie pewien, że dobrze zrozumiał "worek". I był już absolutnie przekonany, że chodziło właśnie o ten konkretny. No bo przecież się nie pomylił, prawda?
Zanim Rygiel zdążył w ogóle dobrze się namyślić, Squamea wzdrygnął się cały, zupełnie tak jakby mu było zimno. Może i nawet by w to uwierzył gdyż niespecjalnie można było powiedzieć by było tu ciepło, gdyby nie to, że wiedział iż węże nigdy tak nie robią. No, może ten jeden szczególny tak, ale zwykłe gady po prostu nie potrzebowały tego robić. Ta informacja, którą chochlik mu podał, musiała nim wstrząsnąć i to dosłownie. Nie miał co prawda pojęcia co właściwie miało na węża taki wpływ.

Wtem, Rygiel usłyszał czyiś krzyk, głośny i rozdzierający, jakby ktoś spuścił na jakiegoś delikwenta gniazdo os. W momencie wyleciał z dziury niczym z procy, lecz niestety z tego miejsca nie mógł niczego zobaczyć, pomimo najwyraźniej niedużego dystansu. Najpewniej była to jakaś kobieta, może ta z pralni? Szczerze to Rygiel wątpił, by po prostu się czegoś przestraszyła. W końcu wąż siedział w tej swojej dziurze, nie mogłaby go zobaczyć. Ciekawe co robili tej dziewczynie, że się tak darła?
Rygiel podleciał ponownie do wnęki, mając najwyraźniej zamiar żeby coś zrobić. Nie zdążył jednak, musiał natychmiast usunąć się z drogi, gdyż Squamea nagle wysunął się z dziury, prawie go taranując. Rygiel patrzył na węża zaskoczony, gdyż wcale nie przypuszczał, żeby ten zamierzał choćby wyściubiać nosa ze swojej kryjówki. Sądził, że zostanie tam, w środku, tymczasem on zaczął sunąć w stronę pralni.

Chochlik czuł potrzebę, żeby polecieć za nim, żeby znów go nie zgubić. Nagle jednak przypomniał sobie o Titim, który przecież nie wyleciał wcześniej z dziury. Chochlik co prawda znał Squameego i nie sądził, żeby zrobił tamtemu coś więcej poza zaklęciem, chociaż z drugiej strony... W końcu nie jadł już od jakiegoś czasu...
Rygiel podjął decyzję i zajrzał do dziury. Dopiero po chwili dostrzegł kuzyna, co prawda w całości, kiedy ten stał przyciśnięty do kamienia. Nie ruszał się specjalnie, nic też nie mówił. Chochlik przez chwilę zastanawiał się, czy mówić mu że węża już nie ma, czy też po prostu sobie stąd pójść, pozwalając mu samemu dojść do takiego wniosku. O ile nie był pod wpływem zaklęcia, najpewniej kiedyś się zorientuje.
Rygiel jednak nie bardzo chciał czekać, aż to "kiedyś" nastąpi. Na zewnątrz na pewno działo się teraz dużo interesujących rzeczy. Wyciągnął łeb z wnęki, po czym wzleciał trochę do góry, aby następnie poszybować w stronę, gdzie miało się coś dziać. Nie było trudno to określić, gdyż z łatwością dostrzegł swojego kompana, który zwijał się gdzieś w środku budynku. Po chwili zauważył również trzy inne osoby, lecz zorientował się, że wszystkie już wcześniej widział. Najbardziej jednak wydał mu się interesujący ten wojownik. Czyżby wąż chciał z nim walczyć? To by była dopiero checa! Rygiel rzadko kiedy widywał, żeby Squamea starał się skrzywdzić kogokolwiek, jednak kiedy do tego dochodziło, zazwyczaj rozpętywał się przepiękny chaos. Chochlik uwielbiał przyglądać się, kiedy tak się działo, przeważnie nawet sam przykładał się do tego w ten, czy inny sposób...

Walka rzeczywiście nastąpiła. Niestety była dość krótka. Rygiel zdołał zobaczyć jedynie jak wąż wgryza się w nogę tamtemu, podczas gdy wojownik próbował odpędzić go mieczem. Było to jednak dość nieskuteczne, gdyż Squamea nagle napiął się, pozbawiając tamtego równowagi i... To tyle. Po tym momencie nagle zawrócił, zupełnie jakby uznał, że już mu wystarczy, po czym odpełzł.
Rygiel niestety spodziewał się czegoś podobnego. Nie przypuszczał, żeby próbował go zabić. Najwyraźniej chciał po prostu go otruć. Wcale się temu nie dziwił. Rygiel już parę razy widział, jak ludzie zachowują się po czymś takim. Nagle zaczynali bredzić, mówili że widzą "Rzeczy", czymkolwiek by one nie były, oraz zataczali się tak jakby wypili co najmniej za dużo. Zapewne chciał po prostu pozbyć się problemu. Było to nawet zabawne, ale mimo wszystko Rygiel wolałby oglądać walkę.

Chochlik wiedział, co zaraz nastąpi. Znał węża na tyle długo, żeby wiedzieć, że zaraz się przemieni. Nie musiał się nawet nad tą kwestią zastanawiać, on to po prostu wiedział. Rygiel jednak nie lubił takich momentów. Tak długo, jak Squamea nie dostanie tych swoich ziółek, będzie się pewnie zachowywał jak ostatni idiota. A już tym bardziej, że zaraz obok stały aż dwie kobiety. Ta... Rygiel był na tę chwilę zbyt zmęczony nawet na to, żeby pośmiać się z tych głupot, które pewnie będzie wygadywał szczurojad. Najchętniej po prostu by się przespał i pozwolił innym załatwiać ich własne sprawy.

Na jego nieszczęście, na razie spanie było całkiem niemożliwe, z powodu uparcie krążącego nad nimi dużego ptaka. Nie tyle nie wyglądał sympatycznie, ale nawet zdawał się mieć ochotę ich wszystkich zjeść. Tak po prostu. Na szczęście dla ludzi, ptak był zbyt mały, żeby kogoś z nich rzeczywiście pożreć, czy też zabić. Natomiast chochlik bez wątpienia był dlań materiałem co najwyżej na przystawkę. Ptaszysko kołowało nad nimi, raz po raz próbując spaść na kogoś, podczas gdy Bluen starała się odgonić stwora miotłą, co niestety średnio jej wychodziło.
Rygiel, pomimo zmęczenia, zmusił się do dalszej pracy. Podleciał do uzdrowicielki, lecz tak żeby jej nie przeszkadzać. Zaraz potem zabrał się za szukanie po jej kieszeniach kryjówki, w którą włożyła dany jej na przechowanie cenny woreczek. Miał tylko nadzieję, że nie przeszkadza jej za bardzo, gdyż nie zamierzał jeszcze zostawać karmą dla sępów. Gdy wreszcie udało mu się znaleźć, zatkał łapą nos, na wszelki wypadek wstrzymując jeszcze oddech, żeby się nie zatruć samym zapachem. Następnie, gdy z niemałym trudem zdołał wydobyć przedmiot, po prostu rzucił go na ziemię, celując tak żeby nikt go nie zadeptał. Dość już miał problemów z tym wszystkim, a z wężem to już szczególnie.

W tym momencie postanowił wspomóc Bluen w jej heroicznej walce z ptaszyskiem, zapewniając jej przewagę. Gdyby tylko wymyślił sposób, jak odwrócić uwagę sępa, a jednocześnie ułatwił trafienie go... Normalnie próbowałby zaklęć, które rzecz jasna najpewniej od razu pozbyłyby się problemu (tak przynajmniej przypuszczał). Teraz jednak miał mało energii. Jego poprzednie czary wręcz zostały przerwane z tego powodu. Ale... przecież chciał tylko odwrócić uwagę ptaka, nic więcej. Może nawet mogłoby mu się to już udać?
W łapie Rygla zmaterializowała się nieduża, fioletowo brązowa kulka. Chochlik zmrużył lekko ślepia, celując, a następnie rzucił. Zaklęcie trafiło wyjątkowo celnie (może dlatego, że najpewniej miał tylko jedną szansę), uderzając ptaka w tułów. Rygiel przyglądał się temu miejscu zaciekawiony, spodziewając się efektu, lecz trudno było dokładnie zobaczyć coś na szamoczącym się w powietrzu sępie.
Nagle jednak okazało się, że takie odwracanie uwagi, zostało raczej odebrane jako dość silna motywacja dla jego celu. I wyszło na to, że nie był to chyba najlepszy pomysł, na jaki wpadł Rygiel. W ogóle to nie powinno się to nawet zaliczać do dobrych pomysłów, głównie ze względu na to, że następna szarża ptaszyska spotkała się z dość marnym oporem ze strony miotły, która z kolei nie wytrzymała napięcia i pękła na pół. Sęp co prawda musiał wycofać się na chwilę, machając mocniej skrzydłami, lecz teraz Rygiel był całkowicie pewien, że mają duży problem. Chochlik, nie wiedząc co powinien dalej zrobić, w nagłym przypływie paniki poleciał i schował się za plecami uzdrowicielki, dysząc ze strachu. Na pewno to jego będzie chciał się pozbyć pierwszego, po tym co chochlik mu zrobił! Zaczął rozglądać się panicznie, lecz stamtąd nie zobaczył niczego ani nikogo, kto mógłby im jakoś pomóc. Zupełnie nikogo.

***

Squamea z trudem poruszył lekko prawą ręką. Potem zrobił to samo z lewą. Wbrew pozorom, nieposiadanie rąk przez dłuższy czas odrobinę utrudnia korzystanie z nich. Na szczęście jest to jedynie kwestia przyzwyczajenia do sytuacji, a jemu zaadaptowanie się zajmowało raptem parę minut. Teraz jednak zarówno jego ręce, jak i częściowo nogi były drętwe i sztywne, dość trudne do przemieszczenia.
Uzdrowiciel mimo wszystko spróbował się podnieść. Najpierw oparł się na łokciu, po czym zaczął powoli unosić, odczuwając tępy, nieprzyjemny ból od zastania mięśni, które przez dłuższy czas były w zupełnym bezruchu. Niestety (a może stety, zależy z której perspektywy na to spojrzeć) szata, która była nań odrobinę przyduża, skutecznie przeszkadzała mu w poruszaniu. Niby wcześniej nosił już czasami podobne ubrania o tym samym kroju, z uwagi na to iż były dlań całkiem użyteczne z wiadomych względów, lecz nie do końca opanował poruszanie się w nich. Stąd też wynikł cały ten problem.

Nagle jednak okazało się, że to nie jedyna rzecz, z jaką powinien sobie poradzić i którą powinien się zająć. Usłyszał bowiem kroki, gdzieś blisko siebie. Obrócił głowę o dość duży kąt, przy okazji niechcący zawijając kaptur swojej nowej szaty, obawiając się, że może to ten wojownik, który jakoś oparł się jego truciźnie. W jego umyśle od razu pojawił się już szkic kłamstwa, którego użyłby do ratowania swojej skóry w takiej sytuacji.
Na szczęście jednak nie było ono wcale potrzebne. Nie był to bowiem łowca potworów, a zwykła, niegroźna dziewczyna. To była ta raniona praczka, którą widział już wcześniej gadzimi oczyma. Wyglądała mu na przestraszoną czymś, tak jakby próbowała od czegoś uciekać. Squamea zauważył, że chyba miała zamiar próbować się ukryć pod tą samą szatą, w którą uzdrowiciel dopiero ci się ubrał. Dopiero jednak kiedy dostrzegła, że ktoś już tu jest, zatrzymała się nagle, nie wiedząc co powiedzieć.

Szczerze powiedziawszy, to uzdrowiciel nawet zdążył pomyśleć, by nie patrzeć w jej stronę, czy też nie próbować zwęszyć jej zapachu. Wiedział o swojej przypadłości i zasadniczo nawet potrafił przyjąć do wiadomości, że jeszcze nie jest na to czas. Jedyny problem polegał na tym, że zwykle w takich sytuacjach brał mocną dawkę narkotyku ze swojego woreczka, która pomagała mu się opanować. Teraz tymczasem nie miał go przy sobie... Najmniejszy problem miał ze swoją przypadłością wtedy, gdy przebywał w formie węża, która w jakiś sposób hamowała jego zapędy. Odnośnie ludzi oczywiście. Teraz jednak nie miał żadnych szans, aby się powstrzymać.
- Hej... -powiedział chłopak niewyraźnie, z trudem zmuszając swój język do wypowiadania wyrazów w odpowiedni sposób. Gdyby nie próbował mówić dokładnie, zapewne to jedno słowo zabrzmiałoby jak połączenie syku i chrząknięcia. Za każdym razem musiał na nowo przyzwyczajać się do nowego sposobu wymowy. Wydawał się jednak brzmieć nawet przyjaźnie.
Zaczął powoli zbierać się z ziemi, z niemałym trudem zmuszając do ruchu zastane mięśnie. Mimo to cały czas zdawał się kontrolować to wszystko, jakby zupełnie nic go nie bolało. Pewnie gdyby przez te parę godzin się ruszał, nie miałby teraz takiego problemu. Wstał z klęczek, lekko się chwiejąc, kiedy przypominał sobie w jaki sposób powinno się stać. Oparł się jednak ręką o słup, starając wyglądać naturalnie.
Uśmiechnął się do dziewczyny przyjaźnie, zupełnie tak jakby nie widziała jego przemiany. Swoją drogą, zapewne tak właśnie było... Chociaż nie miał pewności. Ale nie próbowała uciekać przed nim... Była zafascynowana? Nie, nie aż tak, może raczej zainteresowana. Ale to chyba i tak dobrze, prawda? Najważniejsze to nie okazywać po sobie presji i...

W tym momencie dziewczyna odwróciła się, po czym postanowiła poszukać kryjówki gdzieś w innym miejscu. Uzdrowiciel jednak niespecjalnie zrozumiał to co się właśnie wydarzyło, kiedy w jego głowie nagle pojawiła się myśl, że to od niego chciała się odsunąć. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że usłyszał jak Bluen kazała jej ukryć się gdzieś... No właśnie, Bluen! Dopiero kiedy patrzył na odbiegającą praczkę zorientował się, że nie wszystko jeszcze jest tak, jak być powinno. Tam zaraz obok latał sęp, który nurkując w powietrzu, co kawałek próbował kogoś zaatakować. Jedynym, co jak na razie temu zapobiegało, była stara miotła, którą Bluen dzierżyła niczym miecz, jednocześnie próbując odgonić ptaszysko.
Squamea, który zdecydowanie już lepiej stał na nogach i bez wątpienia sprawniej się poruszał, potruchtał w tym kierunku, starając się po drodze nie przewrócić o jakieś leżące na podłodze przedmioty. Przez chwilę przemknęła mu przez głowę myśl, że musi znaleźć swój worek, jednak zaraz pomyślał po prostu, iż ma go Bluen, więc zepchnął ją na dalszy plan
Kiedy wmanewrował w końcu tam, gdzie była uzdrowicielka, przystanął na krótką chwilę. Nagle uderzyło go, jak pięknie i jak niesamowicie ona wygląda. Nie zapamiętał, żeby wyglądała aż tak dobrze. Nie miał pojęcia, jakim w ogóle cudem zdołał przeoczyć tak oczywisty fakt. Bezwiednie zrobił krótki krok naprzód.
W tym momencie jednak otrząsnął się na chwilę, gdyż dostrzegł Rygla, który latając tuż przy Bluen jak zwykle pogarszał sytuację. Rzucił w ptaka magiczną kulą, lecz, jak zauważył, nie przyniosło to absolutnie żadnego efektu. Zaraz jednak sęp rzucił się na nich ze zdwojoną siłą, czym złamał jedyną broń uzdrowicielki tak, że stała się praktycznie bezużyteczna. Na wskutek uderzenia cofnął się jednak, szykując się już do następnego ataku.
Uzdrowiciel wiedział, że musi jej teraz pomóc. Nawet jego racjonalna część pragnęła teraz powstrzymać ptaka. Pomyślał wtedy, że mógłby w momencie przemienić się jeszcze raz, co pozwoliłoby mu z łatwością nie tylko dosięgnąć, ale i unieszkodliwić stworzenie. Na pewno by zdążył. To były tylko dwie, trzy sekundy. Nic trudnego.
Wtem jednak zorientował się, że nie ma nawet tyle. Sęp prawie od razu rzucił się do ponownego desantu, najwyraźniej widząc łatwy łup. Squameego nagle opanowała paląca wręcz na potrzeba, żeby coś zrobić. Kątem oka dostrzegł miecz, leżący przy niedawno unieszkodliwionym łowcy nagród. Duża, potężna broń z łatwością przeszyłaby stworzenie na wylot, zapewniając Bluen bezpieczeństwo. Wystarczyłby jeden zamach.
Nie miał jednak dość czasu. Nie zważając na nic, Squamea pobiegł do przodu, po czym skoczył na atakujące stworzenie, łapiąc za co tylko zdołał. Sęp, choć był sporych rozmiarów, oraz najwyraźniej żądny czyjejś krwi, nie zdołał jednak kontynuować lotu, kiedy został brutalnie pochwycony za nogę i kawałek ogona. Uzdrowiciel, nadal trzymając ptaszysko po chwili wylądował na nogach, zapierając się, by nie zostać przeciągniętym. Sęp walczył chwilę, parokrotnie rozcinając szponami szaty albo skórę na obu jego rękach, lecz nie był w stanie wyrwać się z silnego uścisku. Po chwili osłabł już trochę, nie wkładając pełnej siły w dalsze próby. Uzdrowiciel zauważył to, po czym zdecydował wykorzystać.
- To dla ciebie, Bluen! - krzyknął eugon, całkowicie zapominając już o tym, że powinien się jakoś kontrolować. Nastrój udzielił mu się tak bardzo, że czuł się niemal jak rycerz i nawet przez myśl mu nie przeszło, że zabrzmiał jak ostatni idiota. Cokolwiek by jednak nie mówić o słowach, czyn był nadzwyczaj skuteczny. Squamea pociągnął sępa jeszcze mocniej, dodatkowo zapierając się swoim ciężarem, a zdezorientowany ptak utracił kontrolę nad lotem całkowicie, po czym upadł na ziemię, nie czyniąc już nikomu żadnej szkody. Uzdrowiciel jednak też nie utrzymał się na nogach z powodu braku równowagi i już zupełnie nie po rycersku upadł na bok. Jęknął wtedy coś cicho, ale raczej nikt niczego nie dosłyszał.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Titek siedział wysoko pod dachem i lekko skamieniały, przyglądał się następującym po sobie w błyskawicznym tempie wydarzeniom. Ktoś kogoś pożarł, ktoś krzyczał, jego piękna pani szamotała się najpierw z jakąś inną postacią. Na szczęście postać nie wyglądała na groźną. A potem wąż zniknął i chyba przestał być wężem?...
Chochlik chyba nie do końca ogarniał to co się działo. Ktoś znów hałasował, coś działo się jakoś szybko... Zarejestrował tylko moment kiedy ptaszysko rzuciło się na Bluen. Atakowało ją raz po raz, a ona broniła się zaciekle. Zanim zdążył wymyślić jakiś cudowny sposób by ją uratować, dostrzegł rygla miotającego czymś w skrzydlatego potwora. Zerwał się na dwie łapki, stanął na tym czymś, na czym dotychczas siedział i wykrzyknął: - Brawo Rygiel! - jego głosik zginął w zgiełku panującym wokół.
Fantastyczna akcja niewiele dała, wyglądało nawet na to, że pogorszyła sprawę, więc Titek postanowił się włączyć do akcji ratunkowej. Nie zważając na to, że może zostać najzwyczajniej pożarty, rzucił się na pomoc. Na szczęście nie zdążył, bo jakiś człowiek skoczył do ptaka z przeciwnej strony. Co on krzyczał? Że niby co dla Bluen?
Ptak upadł, a chochlik podfrunął bliżej, sprawdzając z odpowiedniej odległości czy zagrożenie minęło. Kiedy upewnił się, że tak, a przynajmniej chwilowo, nadął się jakby to co najmniej on dokonał tego fantastycznego czynu. Wypiął pierś i pofrunął do kobiety, chcąc się upewnić, że nic jej się nie stało. Za nią chował się Rygiel. "Tchórz i tyle" - pomyślał Titek. "Ale chociaż próbował coś zrobić..." Podfrunął na tyle blisko, by Bluen go zauważyła. Zdecydował się usiąść jej na ramieniu. Czekał z przekrzywionym łebkiem, na jej potwierdzenie, że nic jej nie jest.
Zerknął jeszcze na tego człowieka, który pojawił się znienacka i chyba znikąd. Kto to był? I gdzie jest wężowy potwór?
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Bluen przeraziła się nie na żarty, gdy z trzymanej przez nią miotły, pozostał tylko drewniany trzonek długości przedramienia. Nagle zrozumiała, że to co robi, wcale nie jest niewinną zabawą w odganianie niesfornego ptaszyska, a walką na śmierć i życie z niebezpiecznym drapieżnikiem. Sparaliżowana z strachu, mogła tylko obserwować jak Squamea rzuca się z gołymi rękoma przeciwko śmiercionośnym, ostrym jak noże pazurom.
Heroizm i poświęcenie łuskowatego ujmowało za serce, a jednocześnie stanowiło dla Bluen potwierdzenie wyznawanej przez nią teorii, o tym że nie istnieje coś takiego jak bestia zła do szpiku kości. Uzdrowicielka chciała wierzyć że każda istota zdolna jest do dobrych czynów, a szufladkowanie natury stworzeń, wynikało tylko i wyłącznie z subiektywnej oceny i okoliczności w jakiej owa ocena została wystawiana.
Anielica nie potrafiła wskazać jakimi motywami kierował się Squamea, rzucając się do tej jakże szlachetnej walki. Nikomu nie był nic winien. Teoretycznie kłopoty i zamieszanie w mieście były mu na rękę, umożliwiając swobodną ucieczkę. Z strony mieszkańców Leonii nie spotkało go nic więcej poza nieprzyjemnościami i pomówieniami. Ludzie byli gotowi pozbawić go głowy, gdyby tylko dać im cień podejrzeń co do prawdziwej natury węża, a tymczasem Łuskowaty narażał życie, jednocześnie niczego w ten sposób nie zyskując.
Okrzyku „to dla ciebie, Bluen!”, uzdrowicielka nie była w stanie zrozumieć nawet w minimalnej części. Ostatecznie anielica uznała, że jako uzdrowiciel, Squamea ratowanie cudzego życia miał w krwi, nie dostrzegając różnicy pomiędzy podawaniem choremu leku, a rzucaniem się w samobójczą misję, tylko po to by chronić bezbronnych.
Czując że siedzący jej na ramieniu Titivillus również przejęty jest grozą, Bluen przytuliła niewielkie stworzonko, chcąc dodać maluchowi otuchy.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała, chociaż sama powątpiewała w szansę łuskowatego, nawet w chwili w której ujrzała uciekającego sępa. Kulejąc, ptak wykonywał cała serię krótkich podskoków, w nadziei wbicia się w powietrze, jednak ostatecznie drapieżnik musiał zadowolić się ucieczką na ziemi, niczym wystraszony kurczak.
Niestety zwycięzca tego pojedynku zadawał się wyglądać gorzej niż pokonany. Wycieńczony Squamea runął na ziemię niczym nieprzytomny. Tym razem Bluen nie wahała się ani przez chwilę, od razu przystępując do akcji ratunkowej.
- Tylko mi się tu nie przemieniaj. – Błagała węża, jednocześnie przystawiając ucho do piersi mężczyzny. Uzdrowicielka poważnie obawiała się że nieświadomie eugon mógłby teraz przyjąć tą formę, która najbardziej sprzyjała jego regeneracji. Od razu zabrała się za sprawdzenie ran odniesionych przez Łuskowatego, chcąc sprawdzić czy któraś z nich nie jest na tyle głęboka by zagrażać jego życiu. A tych ostatnich były dziesiątki. Bluen nawet nie musiała zadawać sobie trudu by ściągać z swojego pacjenta jego szatę, ponieważ ubranie Squamea był w szczątkach. Dobrymi manierami anielica zamierzała martwić się później. Szpony sępa bez trudu były w stanie rozciąć tętnice i sprawić że ofiara się wykrwawi. Co gorsza uzdrowicielka nie miała przy sobie nic by zatrzymać ubytek krwi.
Tym razem z wyrzutem spojrzała na Titka i swoja pustą torbę. Nagle anielica przypomniała sobie o worku z ziołami, które miała przekazać wężowi. Niestety pojemnik z lekiem również zniknął.
- Czy jest coś, czego nie wyrzuciłeś? – Spytała retorycznie, jednocześnie nie widząc szans na inną terapię, Bluen przyłożyła dłonie do najgroźniej wyglądającej rany, decydując się skorzystać z danej jej mocy. Anielica uwolniła życiodajna energię, przekazując jej część do ciała Łuskowatego.
Przez chwilę uzdrowicielka zapominała o wszystkim. Zniszczonym warsztacie, martwym wojowniku, sępie, chochlikach czy kobiecie uwięzionej w beczce. Całą swoją koncentrację poświęciła na regeneracji ran eugona.
Uwagę Bluen odwrócił dopiero zgrzyt jednej z belek podtrzymujących dach warsztaty. Konstrukcja naruszona przez Łuskowatego, zaczynała się walić.
- Rana! Szybko! Musimy go stad zabrać! – Powiedziała uzdrowicielka.
- Ty… ty masz skrzydła…. I świecisz. – W odpowiedzi wybełkotała młoda praczka.
- Co? Nie? Niemożliwe. – Bluen dopiero teraz zorientowała się że przeszła przemianę. Chciała natychmiast cofnąć ten proces i wmówić dziewczynie halucynację, jednak trzask pękającego drzewa, uświadomił jej że nie ma na to czasu. Z uwolnioną mocą daną aniołom światłości, Bluen byłą w stanie wyciągnąć z walącego się budynku zarówna Ranę jak i Łuskowatego, unosząc obu dzięki swoim skrzydłom.
- Posłuchaj Rana, - powiedziała gdy wszyscy byli już na zewnątrz – ja, przepraszam. Naprawdę cię teraz potrzebuję. Dlatego mam propozycję. Co byś powiedziała aby zamiast pomocy przy praniu, zacząć pomagać w pracach uzdrowicielki?
Czując że właśnie znalazła coś, co na dziewczynie wywarło większe wrażenie niż widok anioła, Bluen na powrót skoncentrowała się na zadaniu. Musiały działać nim zbiegnie się tu ciekawski tłum. Na szczęście zapał rany przewyższał w tej chwili siłę tuzina niebian.
- A teraz zanieśmy go do „Kropli Rosy” wywołując przy tym jak najmniej sensacji. A wy – zwróciła się do chochlików – zróbcie tutaj coś co odwróci uwagę mieszkańców od naszej trójki.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Squamea, wbrew wszelkim pozorom, nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że jest ranny. Pamiętał, jak szpony sępa zdołały rozorać jego skórę, jednakże to nie mogło być nic szczególnie poważnego. Dlaczego? Ponieważ prawie w ogóle nie czuł bólu, zupełnie tak jakby w ogóle nie powstały żadne rany. Czuł co prawda ciepłą, klejącą wilgoć na rękach, którą powoli przesiąkała rozszarpana szata, ale nie sądził, by było to dużo krwi. A co za tym idzie, nie trzeba było się tym za bardzo przejmować.
Podobną, bagatelizującą postawę Squamea posiadał również w stosunku do własnego upadku. Nie uważał, żeby wyrządził mu on jakieś szkody, skoro właściwie nie odczuwał bólu. Może stłukł sobie coś, jednak to również nie było nic poważnego. Uzdrowiciel sądził również, że nie przewrócił się z powodu poniesionych szkód, a raczej poprzez samo tylko utracenie równowagi. W końcu, kto byłby w stanie ściągnąć na ziemię kawał przerośniętego wściekłego drobiu, używając własnego ciała jako przeciwwagi i jeszcze będąc w stanie ustać na nogach? No właśnie, nikt. Kiedy bowiem ptak zderzył się z ziemią, nagle zmienił się rozkład sił, a nieprzygotowany Squamea upadł na ziemię. Tak przynajmniej on sam uważał, co akurat zarówno w teorii, jak i w rzeczywistości nie było całkowicie błędnym rozumowaniem.

Uzdrowiciel zupełnie chyba przypadkiem spojrzał w bok. Może było to przeczucie, może zapach, może jeszcze coś innego. W każdym razie, po jego lewej stronie, w zasięgu jego dłoni leżał przedmiot, który do złudzenia przypominał jego woreczek ziół. Squamea nie miał zupełnej pewności, że to właśnie ten, lecz w tym konkretnym momencie nie zastanawiał się. Był przywiązany do tego przedmiotu, dlatego nawet nie myślał o tym, kiedy chwycił go i przyciągnął do siebie. Już sam dotyk nagle sprawił, że uzdrowiciel rozluźnił się trochę bardziej. Woreczek ten zawsze go uspokajał.
Squamea nagle stwierdził, że leży już trochę zbyt długo, jak na zwycięzcę całej tej walki. Jeszcze raz pomyślał, że w innej postaci poradziłby sobie lepiej, ale zaraz odsunął od siebie tę myśl. Musiał zapytać się Bluen, i to natychmiast, czy nic jej się nie stało. W końcu nie miał pojęcia jak długo musiała czekać na jego pomoc, zanim ta rzeczywiście nadeszła, z jego strony oczywiście.
Uzdrowiciel podparł się powoli z pomocą łokcia, po czym uniósł się prawie do pozycji siedzącej. Nie było to właściwie wcale takie trudne, miał dość siły żeby tego dokonać. To dobrze świadczyło, teraz wiedział już, że nic mu nie będzie i całkiem szybko dojdzie do siebie. Teraz jedyną sprawą, jaka się dlań liczyła, było koniecznie dowiedzieć się, czy wszyscy są cali. Najbardziej natomiast interesowało go czy Bluen nic złego się nie przytrafiło.
- Bluen... nic ci nie... jest... Prawda? - zapytał powoli uzdrowiciel, mając w tym momencie niemałe trudności w składaniu całych zdań, choć akurat trudno byłoby powiedzieć, czy jest to skutek jego ogólnego samopoczucia, czy też raczej obecności dziewczyny, ale całkiem możliwe że chodziło o obydwie te rzeczy. W każdym razie, jego głos wcale nie zdradzał swoim tonem, że jest rozgniewany, zdenerwowany, jak może można by się było spodziewać. Squamea zwyczajnie się tak nie czuł, gdyż nie widział ku temu powodów. Prędzej dałoby się spostrzec jego dumę z powodu dokonanego czynu.

Uzdrowiciel napiął mięśnie, po czym spróbował się podnieść do pozycji siedzącej. Prawdę mówiąc, udałoby mu się to, gdyż tak naprawdę nie był aż tak osłabiony, by nie mógł wykonać prostej czynności. Co prawda czuł się trochę nieprzytomny i otumaniony, ale nie stanowiło to aż takiego problemu. Tym natomiast, co nie pozwoliło mu na rzeczywiste podniesienie się, była sama Bluen, która dopadła do niego, po czym zaczęła się zachowywać tak, jakby był bardzo poważnie ranny. Najpierw przyłożyła mu ucho do piersi (co nawiasem mówiąc jego zdaniem było w tym wypadku czynnością zbędną), czym jednocześnie położyła go z powrotem na ziemi. Squamea, choć nie sądził, by było to potrzebne, to wcale nie protestował, przeciwnie wręcz, rozkoszował się z bliska jej widokiem i zapachem. I wogóle tego nie żałował, gdyż było to dla niego niesamowicie przyjemne doznanie. Uśmiechnął się lekko, chociaż nikt raczej tego nie widział.
- Nic... Nic mi się nie stało... naprawdę. - zapewnił uzdrowicielkę, kiedy ta odsunęła się już od niego po zakończonym badaniu. Nie wyglądało na to, żeby chciała na tym poprzestać, a on przecież wcale nie potrzebował pomocy. Przecież wystarczyłoby tylko założyć bandaż... I to wszystko. Nawet teraz sam by sobie z tym bez problemu poradził.
- Nie, ja nic nie... nie wyrzucałem... - wymruczał Squamea, nie bardzo rozumiejąc pytanie Bluen. Z trudem starał się przetwarzać informacje, jednak coś nieustannie mu umykało i nie był w stanie ustalić, o co chodziło.

Potem Squamea zobaczył. Jego zamroczony teraz chorobą umysł nagle stwierdził, że chciałby jeszcze bardziej umilić sobie ten moment. Kiedy Bluen przystąpiła do ratowania go z pomocą magii (co dalej uznawał za zabieg poniekąd zbędny), Squamea zobaczył jak sylwetka uzdrowicielki zaczyna jaśnieć światłem. Potem zobaczył skrzydła, piękne skrzydła które wyrastały jej z pleców. W tym momencie już zupełnie nie wiedział, co powiedzieć, czy jak się zachować. Pojedyncze myśli goniły się ze sobą, ale tak wolno, że umykała mu ich treść. Poczuł się nagle tak, jakby coś się w nim załamało. Chciał coś powiedzieć, ale nagle zdał sobie sprawę, że nie może wydobyć głosu.

Wszystkie słowa, które zostały wypowiedziane, umknęły mu niczym liście na wietrze. Żadne z nich do niego nie dotarło. Jedynym, co teraz miało jakikolwiek wpływ na Squameego, to widok oraz zapach Bluen. Było to niczym najwyśmienitsza kompozycja wszystkich dobrych rzeczy, jakie w życiu widział. Zapach był nieuchwytny, nierozpoznawalny a zarazem słodki, a widok prawie zaparł mu dech w piersiach. Te dwie rzeczy tak mocno współgrały w jego umyśle, że nawet nie zdążył zorientować się kiedy został wyniesiony na zewnątrz.
- Co to za... - wyszeptał, ale tak cicho, że nikt nie mógł go usłyszeć.

Przez chwilę w jego umyśle pojawiła się myśl, którą zdołał rozpoznać. Głosiła ona: "halucynacja". Od razu przypomniała mu o woreczku, który wciąż tkwił w jego dłoni. Prawie nawet wywołała odruch, aby się mocno zaciągnąć. Powstrzymał jednak tę myśl. Jeżeli to co czuł i widział, było kłamstwem, było najpiękniejszą iluzją w jego życiu. I dlatego właśnie chciał w niej tkwić.

***

Rygiel w tym momencie zorientował się nagle, że wcale nie musi chować się akurat w tym miejscu. Prawdę mówiąc, poczuł się nad wyraz głupio, kiedy stwierdził, że raczej powinien zdołać przechytrzyć ptaka, gdyby tylko ten go gonił. W końcu, na pewno był od niego szybszy! Rygiel jeszcze nie spotkał nikogo, kto mógłby się z nim równać pod tym względem. A już tym bardziej jakiś tam sęp!
Chochlik wyleciał zza Bluen, z nagłym zamiarem włożenia więcej własnego wkładu w tę walkę. Niestety jednak, jak się okazało, zrobił to po prostu za późno, gdyż na ptaka naskoczył Szczurojad, tym razem jednak w normalniejszej formie. Rygiel początkowo zamierzał pomóc, lecz ostatecznie uznał, że wąż dobrze sobie radził. Zresztą raczej na niewiele by się przydał w tym momencie.

Ta walka również nie trwała długo, choć wydawała się bardziej interesująca niż poprzednia. Mimo iż dość jednostronna, to jednak Rygiel z ogromnym zainteresowaniem przyglądał się wydarzeniom. Squamea zdołał pochwycić ptaka na tyle mocno, by ten się nie wyrwał, lecz na tyle niepewnie, że parę razy próbował. Rygiel na pewno zrobiłby to lepiej, gdyby tylko był większy.
Wynik walki był... dziwny. Chyba można było tutaj mówić o remisie, gdyż kiedy kurczak rąbnął o ziemię, jakimś sposobem przewrócił też węża. Od tego momentu ptak stchórzył, próbując uciekać, a Squamea nie próbował już go gonić.

Chochlik obserwował jeszcze przez dłuższą chwilę, ale nie działo się już nic szczególnego. Wąż był ranny, Bluen chciała mu pomóc i... to w zasadzie tyle. Dostrzegł, że w pewnym momencie Squamea zauważył swój worek, który chochlik wcześniej mu rzucił. Od tego momentu Rygiel przestał się specjalnie interesować tym, co się dzieje. To co miał zrobić - zrobił. Postanowił teraz zając się sam sobą, gdyż już od dłuższego czasu nie miał okazji, żeby się zabawić, nie licząc rozróby w tamtej ruinie. Chochlik wyleciał na zewnątrz, postanawiając że za chwilę wróci.

Szybkim lotem ponad dachami pokonał kilka ulic, w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego celu. Musiał się rozerwać, nieważne jak i czyim kosztem. Niestety, nie wpadł jeszcze na żaden pomysł, który pozwoliłby mu zabawić się bez magii. Jego oczom jednak w pewnym momencie ukazało się kilka straganów. Chochlik szybko obniżył lot, pobieżnie przyglądając się wszystkiemu. Niestety, najbardziej interesujące ze wszystkiego były owoce, mniej więcej jego wielkości, o dziwnym, pobłyskującym, czarnym kolorze. Rygiel nie zastanawiał się długo, w obawie że ktoś go zauważy, tylko szybko pochwycił jeden z nich i szybko ulotnił się, żeby potem przysiąść na chwilę i pochłonąć swoją zdobycz. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien tam wrócić, żeby bardziej się najeść, lecz potem stwierdził, że raczej nie warto. Zawrócił z powrotem w kierunku pralni, żeby sprawdzić gdzie jest cała reszta i czy za bardzo się stamtąd nie ruszyli.

To, co Rygiel zobaczył, z jakiegoś powodu jednak specjalnie go nie zdziwiło. Zobaczył bowiem Bluen, z ptasimi skrzydłami na plecach, oraz błyszczącą poświatą w ogóle. Ponadto, cała pralnia była teraz w pięknej ruinie, nie ostało się prawie nic, prócz kilku beczek pod drewnem. Chochlik nie był szczególnie zaskoczony, gdyż wąż miał jakieś dziwne skłonności by zaznajamiać się z takimi właśnie osobami, a wcale by się szczególnie nie zdziwił, gdyby to Bluen była powodem dla którego powstała taka nienajgorsza ruina.

Chochlik podleciał do nich bliżej, zamierzając się o coś zapytać, jednak nie zdążył tego zrobić, gdyż właśnie w tym momencie Bluen wyraziła, co chciałaby, żeby Rygiel zrobił. I przeliczyłaby się, gdyby nie fakt o co poprosiła. Rygiel bowiem nie słuchał nikogo (prócz węża[ale to też tylko czasami]), sam decydował o tym, co będzie robić. A w tym momencie zdecydowanie miał ochotę, żeby sobie z kogoś pożartować.
- Titi! - zawołał chochlik, rozglądając się za kuzynem. Jeżeli się nie pomylił, to jego nowy przyjaciel pewnie miał już co najmniej dwa pomysły na to, jak się zabawić. On sam póki co miał tylko jeden, wymyślony na szybko, ale zawsze to coś, prawda? - Hej, kuzynie! - zawołał jeszcze raz, mając nadzieję, że usłyszy od niego jakiś świetny pomysł, jak pouprzykrzać komuś popołudnie.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Nie tylko go zauważyła. Martwiła się o niego. Chciała go uspokoić i ochronić. Niewielkie chochlikowe serduszko prawie zabiło szybciej z emocji, a długie uszy podwinęły się wysoko i radośnie, kiedy Bluen go przytuliła. Titek westchnął ze szczęścia i na moment zapomniał o potworach, ptaszyskach i innych przeciwnościach losu. Niestety zanim zdołał westchnąć po raz drugi, musiał podfrunąć by złapać równowagę. Jego pani ruszyła do tego leżącego nieszczęśnika, który przed chwilą uratował im życie.
Fuknął oburzony, na oszczerstwo rzucone w jego stronę. Na pewno podczas porządków nie wyrzucił nic potrzebnego. "Posprzątałem tylko niepotrzebne śmieci" - zamruczał pod nosem, dotknięty do żywego. Nikt raczej go nie usłyszał, ale wcale nie o to chodziło. Wyrzuty? Za jego dobre chęci i poświęcenie? Postanowił nie myśleć o tym na razie. Bluen była po prostu trochę zdenerwowana...
Nie zdążył pomyśleć nic więcej. Przetarł ślepka łapkami nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Tak, był pewny, że widzi anioła. Jego przecudna pani zmieniła się w anioła! Bił od niej taki blask...! Chochlikowi zakręciło się w łepku. Anioł... Cudny anioł! Zagapił się głupio i patrzył, a właściwie chłonął przepiękny widok.
Z tego stanu wyrwała go prośba anioła. Dla anioła był gotów na wszystko. "Odwrócić uwagę..." Spróbował się skupić. Na to wszystko nadleciał Rygiel, wydzierając się głośno. Titek pomachał do niego z lekkim roztargnieniem, bo zaczął już się zastanawiać jak spełnić życzenie Bluen.
Pofrunął wyżej i przyjrzał się zrujnowanemu pomieszczeniu. Co by tu...?
Pralnia, choć dość porządnie zabałaganiona, pozostała jednak pralnią. Tu i tam walały się wyprane części garderoby i pościeli. Większość pospadała na ziemię wraz ze sznurami, na których do niedawna się suszyła. Ale pod jedną ścianą, częściowo ocalałą, ostał się jeden sznur, na którym chyba wisiało kilka prześcieradeł. Titivillusa olśniło. Aż podskoczył z radości. Zawołał kuzyna, ale był tak zaaferowany własnym pomysłem, że nie sprawdził czy ten leci za nim. Pewnie tak. Będą duchami! Wszyscy boją się duchów!
Z rozpędem wleciał pod pierwsze z prześcieradeł. Było już na szczęście suche. Ale jedno to za mało! Dla Bluen musi postarać się bardziej. Zebrał na siebie kolejne prześcieradło i uznał, że to musi wystarczyć. Dwa da radę unieść.
Postanowił, że przeleci wzdłuż ulicy, w przeciwnym kierunku niż ten, w którym udała się trójka uciekinierów. Wyfrunął radośnie wydając z siebie głośne "Uuuuuuuuu" - najbardziej niskim i donośnym głosem, jaki potrafił z siebie wydobyć.
To wcale nie było takie proste, jak mogło by się na początku wydawać. Prześcieradła stanowiły całkiem spory ciężar jak na takie małe stworzonko, więc Titi podlatywał trochę do góry, a potem opadał. Dodatkowo spod prześcieradła niewiele widział, więc od czasu do czasu wpadał na kogoś lub na coś. Tak, dzięki temu prawie udało mu się osiągnąć zamierzony efekt. Wywołał całkiem niezłe zamieszanie. Może nie przeraził nikogo śmiertelnie, ale ludzie przechodzący ulicą odskakiwali gwałtownie, chcąc uniknąć zderzenia z "duchem" i wpadając na siebie.
Titek zacierał łapki pod prześcieradłem i wydzierał się na cały głos: - Uuuuuuuuu! Wydawał się sobie bardzo przerażający. Miał na tyle rozumu, żeby nie dać się złapać, ani ściągnąć z siebie okrycia. Na razie udawało mu się to bez trudu.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Nie chcąc wzbudzać niepotrzebnej sensacji, Bluen cofnęła efekty przemiany, przyjmując swój codzienny wygląd. Pozwoliła chochlikom działać wedle ich uznania, a samej czym prędzej zabrać Łuskowatego do „Kropli Rosy”. Para malców raczej bez trudu powinna tam trafić gdy tylko zakończy akcję dywersyjną.
- Dasz radę iść o własnych siłach? – Zwróciła się w stronę rannego Squamea, po czym samej odpowiadając sobie na zadane przed chwilą pytanie, uznała iż powinna chwycić mężczyznę pod ramię i w ten sposób pomóc mu w drodze do swojej pracowni. – Rana, chodź tutaj! Obejmij go w pasie i pomóż mi przenieść nieszczęśnika.
- Już biegnę. Jeszcze tylko chwilcia. – Odpowiedziała była praczka, pilnie przeszukując rumowisko tego co zostało z warsztatu pani Naliew. Wkrótce młoda dziewczyna wróciła, trzymając pod pachą niewielką szkatułkę.
- Co to jest? – Wolała upewnić się Bluen, czy aby jej nowa wspólniczka właśnie nie ograbiła byłej pracodawczyni.
- Mój cały dobytek. Wiem, niewiele tego, ale …
- Pytam skąd to masz?
- Ludzie gubią różne rzeczy, Albo oddają swoje szaty do prania, nie sprawdzając czy aby na pewno opróżnili kieszenie. Czasem znajduje takie w baliach. No i …. Wiesz. Jak nikt się nie zgłosi… a i tak nie wiedziałabym komu oddać, to… nie gniewasz się, prawda? Wcześniej przekazywałam takie przedmioty do mentorki, a ona deklarowała że zwróci je właścicielowi, po czym od razu zakasała spódnicę i biegła do Oilna.
Anielica niezbyt dokładnie wsłuchiwała się w opowieść Rany. Cały czas jej myśli koncentrowały się nie prowadzonym przez siebie eugonie. Zastanawiała się w jaki sposób mogłaby przekazać mężczyźnie swoją prośbę. Przede wszystkim chodziło jej o to, aby Łuskowaty puścił w niepamięć doznane w Leoni krzywdy i zaniechał mszczenia się na mieszkańcach. Uzdrowicielka była świadoma iż będzie musiała przekonać mieszańca, że ludzie tutaj nie są źli, a ponieważ nie wypadało samej siebie stawiać za przykład, pozostało jej liczyć że być może taka Rana zyska sympatię eugona.
Przekonanie wężowego do tego by pomógł społeczności, która przed chwilą uganiała się za nim z widłami w dłoniach, miało być drugim, znacznie trudniejszym etapem planu anielicy. W tym przypadku Bluen nie posiadała żadnych argumentów. Podobnie zresztą jak nie miała żadnego pomysłu na czym owa pomoc miałaby polegać.
Squamea okazał się być znacznie cięższym niż można by sądzić po jego posturze. Początkowo uzdrowicielka starała się dźwigać mężczyznę, stopniowo coraz bardziej ograniczając swoją pomoc do prowadzenia pacjenta, poprzez wskazywanie mu właściwej drogi, tylko po to, by ostatecznie samej wisieć z zmęczenia na ramieniu Łuskowatego.
- Chwileczkę. Co mówiłaś wcześniej? Jakiego Olina?
-Paser Olin. Wszyscy go tu znają. Skupi każdą rzecz która ma jakaś wartość, a przy tym nie zadaje wielu pytań. Prawie na pewno cię oszuka, ale przynajmniej wiesz że cię za to nie zadybią.
- Chcesz powiedzieć że gdybym znalazła nieznana sobie książkę lub butelkę z tajemniczą miksturą, to tylko w ten sposób mogłabym wymienić ją na pieniądze?
- Yhm.
Zupełnie niespodziewanie Bluen zyskała plan co do tego jak powinna dalej postąpić. Jeśli jakieś dzieciaki obrobiły warsztat Gewry, to jej rzeczy prawie na pewno znajdują się teraz na półkach sławnego pasera. Oczywiście sama uzdrowicielka nie nadawała się do tejże misji. Wystarczyłoby krótkie „czego tu szukasz”, a anielica zdradziłaby swoje zamiary. Intrygi zdecydowanie nie były czymś do czego ona się nadawała.
Pozostawał zatem Squamea.
Na szczęście wyczerpująca droga wkrótce dobiegła końca i cała trójka znalazła się w „Kropli Rosy”. Dysząc z zmęczenia , uzdrowicielka nie tylko cały czas starała się nieść eugona, ale starła się robić to wbrew niemu, przez co musiała dodatkowo się naszarpać, Bluen padła na krzesło.
- Muszę odsapnąć. Tam są leki i wszystko czego mógłbyś potrzebować. Przepraszam. Mam nadzieję ze dasz radę opatrzeć się sam.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Pojedyncza myśl o halucynacjach nie utrzymała się zbyt długo. Zanim w ogóle jego umysł zdążył ją przetworzyć, czy cokolwiek z tego tytułu przedsięwziąć, rozmyła się ona zupełnie w morzu innych, w żaden sposób niepowiązanych odczuć i myśli. Gdzieś głęboko dalej czaiła się świadomość, że coś jest nie tak, lecz ona również została zepchnięta na dalszy plan. W tym momencie jedynym co rzeczywiście skutecznie przyciągało jego uwagę była Bluen. Z każdą chwilą, która mijała, Squamea odczuwał niemal namacalną rozkosz, płynącą z samego tylko jej zapachu, o widoku już nie wspominając.
Nawet po fakcie, kiedy już z niemałym opóźnieniem zorientował się, że uzdrowiciela znów wygląda tak jak wcześniej, przed jego oczami dalej majaczył powidok, który nawet jeśli był kłamliwym urojeniem, był czymś co na pewno dobrze sobie zapamięta. Nie było bowiem mowy o tym, by zdołał zapomnieć coś aż tak niewiarygodnego. Widok co prawda odrobinę stracił teraz pod względem jakości, lecz zapach... nie, ten nie zmienił się ani trochę, nieustannie napływając do niego, powoli wprowadzając jego umysł w stan ekstazy. Uzdrowiciel miał wrażenie, że jego świadomość jakby co chwilę zanika, by zaraz pojawić się ponownie, co niejako utrudniało mu poprawną komunikację ze światem zewnętrznym. Jednak Squamea, nawet zdając sobie z tego sprawę, czerpał niemałą przyjemność z tego uczucia, które notorycznie doń powracało. Dawno nie czuł już czegoś takiego... Wprawdzie zdarzyło mu się to już parę razy, jednak nigdy nie było to tak potężne i zarazem tak przyjemne.
Squamea miał nieodparte wrażenie, że nieustannie coś mu umyka. Zdania na przykład, które do niego docierały, na pewno miały znaczenie. Kiedy jednak próbował je sobie przyswoić, jakby wyślizgiwało mu się ono z rąk, nie dając się pochwycić. Tak samo i obrazy, które widziały jego oczy. W jednej chwili leżał jeszcze na ziemi, samemu starając się unieść, kiedy w następnej był już unoszony w górę przez Bluen i tę drugą dziewczynę. W kolejnym przebłysku zorientował się, że jest niesiony, opierając się na barkach dziewczyn i lekko przebierając nogami, odpychając się od ziemi.
Jedynym, co zachowało rzeczywistą i prawdziwą ciągłość, był zapach. Ten sam, który zdawał się działać na niego niczym narkotyk, odurzając i częściowo nawet pozbawiając świadomości. Squamea nawet zdawał sobie sprawę z tego, że tak się dzieje. Jednak uczucie, które w tym momencie go przepełniało było zbyt silne i zbyt przyjemne, żeby był w stanie się od niego odgrodzić. On po prostu sam tego nie chciał, wolał zatopić się w tym wszystkim w zupełności. Ekstaza, która go ogarnęła była aż tak niesamowita, że nie zauważył nawet kiedy zaczął iść całkiem o własnych siłach. Kiedy sobie to uświadomił, pomyślał po prostu że już czuje się dobrze. Nawet bólu zdawałoby się już nie było.

- Bluen? - zaczął eugon w kolejnym przebłysku niepełnej świadomości, kiedy nagle okazało się, że byli już w warsztacie. Jego głos jednak brzmiał normalnie, tak jak zawsze. Jedyną teoretycznie zauważalną różnicą w tym wszystkim był pewien wyćwiczony ton, który w połączeniu z barwą jego głosu zabrzmiał bardzo przyjemnie. - Jak to jest tutaj mieszkać? W tym pięknym słonecznym mieście? - Squamea zrobił dłuższą pauzę, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym kontynuował. - Ostatnio myślałem sporo o wielu rzeczach... Między innymi o tym cz...

Squamea dokończyć nie zdążył, a to co chciał wtedy powiedzieć zostało nagle przerwane lekkim odgłosem zaskoczenia, a następnie głuchym uderzeniem o drewno. Kiedy jednak zdał sobie sprawę z tego, że właśnie zderzył się z podłogą, uświadomił sobie nagle, że wciąż jest to ten sam przebłysk co wcześniej, gdyż żadnym ze zmysłów nie wyczuwał obecności Bluen w dystansie, jaki sugerowałby udzielanie pomocy. Drugą rzeczą, jaką sobie uświadomił, było to, iż tuż przed jego twarzą leżał rozsypany woreczek ziół, który musiał wypaść mu podczas upadku. Zapach z rozsypanych ziół prawie natychmiast eksplodował w powietrzu, bardzo szybko zapełniając pomieszczenie. Woń, która go wtedy uderzyła, prawie natychmiast wywołała u niego skutki, lecz niestety tylko dla niego były one cucące. Dla pozostałych efekt był niemalże zupełnie odwrotny. Uzdrowiciel jednak w momencie zdał sobie z tego sprawę i zaklął, zaczynając szybko zagarniać zioła z powrotem do woreczka. Kiedy już ostatni listek znalazł się w środku, Squamea wziął jeszcze jeden głęboki wdech, po czym szczelnie zawiązał sznurkiem.
- Szlag by to... - mruknął cicho, grzebiąc się z podłogi. Teraz znów zdał sobie sprawę z bólu, który zaczął ponownie pulsować w miejscach gdzie został zraniony. Jednakże na szczęście nie był on silny, był w stanie go wytrzymać, oraz nie przeszkadzał mu w podniesieniu się do pionu.
- Przepraszam... Jak się czujecie? - zapytał uzdrowiciel, czując się trochę niekomfortowo po tym co się wydarzyło. Zapach wciąż unosił się w powietrzu i nie bardzo wiedział jak silnie oddziaływał on na obie kobiety. Postanowił jednak nie ryzykować za bardzo i szybkim krokiem poszedł uchylić lekko drzwi, aby zainicjować wymianę powietrza. Nie chciał w końcu, żeby za bardzo się nawdychały narkotyku...

***

- Kuzynie? Hej, gdzie jesteś? - zapiszczał Rygiel, próbując zwrócić na siebie uwagę. Miał nadzieję, że dzięki temu zdoła odszukać gdzieś Titiego, który jakoś zniknął z jego pola widzenia. Zawołanie jednak wkrótce okazało się zupełnie niepotrzebne, gdy tylko spostrzegł drugiego chochlika kiedy ten leciał w stronę ruiny. Rygiel nie czekał ani chwili i poleciał zaraz za nim, zaciekawiony co też może Titi zdołał wykombinować.
Kiedy znaleźli się na miejscu i na chwilę zatrzymali, uwagę Rygla przyciągnęły beczki. Gdyby tylko był w stanie przewrócić jedną z nich, mógłby z łatwością stoczyć ją w dół jednej z ulic, tej która biegła jakby lekko w dół. Rygiel był pewien, że coś takiego mogłoby spowodować mnóstwo zamieszania. Oczywiście nie tyle, co zawalona pralnia, ale na chłopski rozum ludzie będą szukać rozróby, więc czemuby jej nie spowodować? Tak, pomysł był świetny, wystarczyłoby tylko powywracać beczki... Ale jak? Chochlik miał wątpliwości, czy zdołałby ruszyć choć jedną z nich z miejsca, nawet z pomocą Titiego. Gdyby mieli tu kogoś większego do pomocy, to może daliby radę... Rygiel chyba jednak musiał znaleźć inny sposób. A gdyby tak obwiązać taką beczkę ubraniem i mocno pociągnąć? To już byłoby chyba łatwiejsze, ale czy by się udało? A gdyby tak podłożyć coś pod spód i użyć jak dźwigni? To już brzmiało jak o wiele lepszy pomysł! Musiał tylko namówić na to Titiego...
Nagle Rygiel zorientował się, że chochlik wpadł na podobny pomysł, co on na początku. Titi bowiem poleciał w stronę wywieszonych na wierzchu prześcieradeł, które teraz już były chyba jedyną rzeczą dookoła, która jeszcze rzeczywiście wisiała. Możliwe że też chciał jakoś wywrócić beczki, tak jak on to sam wymyślił wcześniej. Rygiel nie był do końca przekonany do tego pomysłu, skoro już sam miał lepszy, lecz choćby dlatego że to i tak mogło się udać to zadecydował polecieć za nim. Postanowił pomóc jakoś kuzynowi, tym bardziej że tamten wziął ze sobą aż dwa prześcieradła. Rygiel złapał za nie, jak mu się wydawało, w odpowiednim miejscu, a następnie zaczął je unosić w powietrze razem z Titim.
- Hej, to nie w tą stronę! - pisnął Rygiel, kiedy zauważył, że chochlik, w tym momencie ukryty pod niesionymi prześcieradłami, zaczął lecieć w stronę ulicy. Rygiel wypuścił z łap trzymane przez niego prześcieradło i przez chwilę wisiał tak w stanie dość wysokiej konsternacji. Dopiero wtedy zorientował się, co jego kuzyn planował zrobić. Rygiel natychmiast odwrócił się i migiem znalazł sobie inne, względnie białe prześcieradło. Po chwili udało mu się znaleźć w miarę wygodną pozycję, w której prawie nie było go widać. Zaraz potem uniósł się wraz z prześcieradłem i poleciał w ślad za swoim kuzynem, starając się naśladować odgłosy jakie jego zdaniem wydawałby duch lecący przez miasto, tak jak to właśnie zaczął robić Titi. To przecież był czysty geniusz! Rygiel nie mógł wyjść z podziwu dla kuzyna jak wpadł na tak świetny pomysł.
Reakcje wszystkich były niemalże śmieszne! Nie tak do końca, gdyż Rygiel widział, że w większości się ich nie bali. Odsuwali się i wytykali palcami, ale tylko niektórzy odskakiwali z krzykiem czy piskiem. To nie było jednak do końca to, czego Rygiel się spodziewał. Czegoś mu tu brakowało, czegoś potężnego, jakiegoś dodatku... Iluzji! Tak, to było to! Nie wyglądali dość realistycznie i brakowało magii, która by im pomogła. Rygiel możliwe że potrafił zrobić coś takiego. Zdążył już bowiem zregenerować część energii, więc w sumie... Może warto by spróbować? Rygiel niesamowicie chciałby tych ludzi naprawdę przestraszyć. Tak, na pewno powinien tak zrobić. Bardzo chciał przerazić tych ludzi. Wtedy pozwolił, by ta myśl była głównym, przewodnim drogowskazem dla zaklęcia. Nie wiedział dokładnie, co się wydarzy. Ale, co to za życie bez ryzyka? Wtedy Rygiel wypuścił z siebie energię, która w jednym momencie wybuchła jasnym światłem i rozproszyła się naokoło, trafiając w każdą osobę i przedmiot w zasięgu co najmniej dwudziestu stóp.
Przez chwilę nie działo się nic. A potem powietrze rozdarł wrzask, potem kolejny i nagle rozpętał się chaos. Ludzie zaczęli biegać w panice, wpadając na siebie i wywracając o własne nogi. Drzwi zaczęły trzaskać, zamykając się za uciekającymi przechodniami. "Przepiękny chaos" - pomyślał Rygiel, niemalże śmiejąc się w głos. To była prawdziwa panika. Chochlik nie miał czasu sprawdzić co dokładnie ją spowodowało, lecz to nie miało teraz znaczenia. Tak, to była zabawa!
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Chochlik frunął ulicami miasta niczym najbardziej przerażający stwór. Mimo, że nie przywykł do tego, by kogokolwiek straszyć, bardzo mu się spodobała ta nowa rola. Zwłaszcza, że nie robił nikomu krzywdy. Wręcz odwrotnie - pomagał. I to komu! Najpiękniejszej istocie, jaką do tej pory spotkał.
Na myśl o Bluen, na moment zapomniał o krzykach. Po chwili jednak przecknął się i znów wydał z siebie dzikie "Uuuuuuuuuu!" - jeszcze bardziej przeciągłe niż do tej pory, aż zabrakło mu tchu. Dzięki temu zorientował się, że ktoś jeszcze wyje i to tuż za nim. Odwrócił się i z przestrachem stwierdził, że widzi... ducha! Kolejne "Uuuu" uwięzło mu w gardle. W dodatku duch, który go gonił, w pewnej chwili wypuścił ogrom jakiegoś dziwnego błysku. Titivillus na szczęście był na tyle szybki, że udało mu się umknąć przed jedną z iskier, czy co to tam było. Ale przeraził się nie na żarty. Ten duch na niego polował! Dlaczego?!
Odgłosy, jakie wydawał, zmieniły się na "Aaaaaaaaaaaaaaaaaa!", a chochlik zaczął jeszcze szybciej pędzić ulicami miasta. Próbował trafić do miejsca skąd wyszli wraz z Bluen. Pamiętał, że było tam całkiem przyjemnie. Ale kiedy stamtąd wychodzili, on musiał schować się w torbie, a potem zajął się sprzątaniem. No i nie bardzo wiedział gdzie to miejsce się znajduje. A wcześniej? No tak, trafił tam dyndając łebkiem w dół, niesiony za łapkę. Ach, jakież piękne kobiety potrafią być brutalne...
Znów się przestraszył. A jeśli nie odnajdzie Bluen?
Nie odwracał się, bo wolał nie sprawdzać czy przerażający duch nadal pędzi za nim. Nie powinien go dogonić. Musi gdzieś się schować i spokojnie pomyśleć.
Skierował się pod dach jednego z budynków. Dość wysokiego. Przestraszył całkiem poważnie jakieś ptaszysko i wpakował się między belki tworzące dach. Prześcieradło jakimś cudem nie zsunęło się z niego i powiewało teraz trzepocząc na wietrze. Titi usiadł w miarę wygodnie i przez chwilę przyglądał się bezmyślnie furkoczącej materii. Coś mu to przypominało. Wyglądało jak... duch!
"O jejuniu!" - westchnął chochlik. Właśnie zdał sobie sprawę ze swojej wielkiej pomyłki. Czyżby ten duch, który go gonił to był?... to mógł być?... Rygiel? Ale jeśli tak, to dlaczego na niego polował jakimś błyskającym czymś?!
Siedział tak i rozmyślał, uszy mu oklapły, bo bardzo się martwił. Jak on znajdzie teraz swojego anioła w tym wielkim mieście? Pociągnął nosem. I znów westchnął.
Zablokowany

Wróć do „Leonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości