TurmaliaShużę pomhocą!

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Shużę pomhocą!

Post autor: Mansun »

Pierwsza alarańska przygoda

        Ostatnie tygodnie były dla drużyny Mansuna raczej spokojne - zwłaszcza w porównaniu do ostatniej eskapady, w której zaczynało aż roić się od szalonych magów, zagadek i zaklęć.
Teraz, po wypełnieniu formalności, spisaniu raportów i biesiadzie na cześć odkrywców, wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń dostali spokojne zadania trzymające ich chwilowo blisko Turmalii i dające wypocząć. Dzięki porozumieniu z władzą karakalscy żołnierze, odpowiednio do swojej rangi pomagali tutejszym strażnikom i zbierali informacje o mieście. Kultura, zwyczaje, rasy, a także sposób utrzymywania porządku - interesowało ich wszystko.
        Luke i Ibis, sierżant i starszy plutonowy zajmowali się kontrolami w porcie, lecz przede wszystkim zażywaniem słońca, bryzy i żartami z alarańskimi kumplami. Mimo pewnych braków we Wspólnym szybko odnaleźli się w mniej zdyscyplinowanej części towarzystwa i chwalili się umiejętnościami kulinarnymi - naprwadę, to co Ibis potrafił zrobić z rybami przekraczało wszelkie pojęcie!
        Fon, spokojny i bardzo niemagiczny, a wysoki na 7 stóp wojownik budził respekt na tyle, że nie musiał w ogóle się odzywać - i bardzo dobrze, bo z językiem nadal miał problem. To wśród wartowników czuł się najlepiej i oddawał się swoim ulubionym zajęciom - pracy i obserwowaniu w milczeniu.
        Kanhuma dostał przydział do stajni - gdzie uczył się opiekować końmi - i biblioteki, gdzie studiował spisane dialekty, a także historię.
Młody kapitan Zaradi na nowo zadzierał nosa, choć niektórzy zauważyli pewne zmiany w jego charakterze… dla niego najlepsze były czynne patrole i łapanie rzezimieszków, w których wykazywał się swoją sprawnością, a niekiedy i inteligencją, gdy trafiali na zawiłą sprawę.
Przełożeni natomiast wkupiali się nieustająco w łaski rządzących, odbywając z nimi długie rozmowy i opowiadając o własnym kontynencie. Po traktowaniu Karakali przez władze miasta widać było, że nieźle im idzie, bo ci choć budzili mieszane uczucia u obywateli mogli kręcić się wszędzie. Z czasem turmalianie zaczęli przyzwyczajać się, że strażnikom towarzyszy zwykle jakiś kot, a jeszcze kilka kręci się po plaży, barach czy przylepia nosy do szyb wystawowych. Byli jednak niegroźni, bardzo towarzyscy i niezwykle… grzeczni. Trochę jak banda dobrych synków, a nie żołnierzy zza morza. Trudno byłoby ich brać na poważnie, gdyby nie fakt, że mieli aż nazbyt sprawne półzwierzęce ciała i wbrew pozorom byli niezwykle zorganizowani. Urządzano nawet małe, nieoficjalne zawody, by przekonać się do czego są zdolni. I tak okazało się, że są to domowe kotki w ciałach tygrysów, które można ugłaskać przez wyciągnięcie ręki, ale nie można ich lekceważyć.
        Nawet takiego Mansuna.

        Kapitan, jako odpowiedzialny za pierwszą wyprawę w głąb lądu nie dostał za nią co prawda awansu, bo poszła szalenie nie tak, ale jego doświadczenie już przebiło wiedzę kolegów. Poza tym jego miłość do Alaranii wcale nie przygasła, co znaczyło, że można zwalić na niego najbardziej szalone misje i nic się nie stanie. Gdyby tylko nie był taki… taki głupkowaty. Ale jeżeli dać mu za towarzysza Zaradiego i Kanhumę, tak jak poprzednio… oni też nieźle sobie radzili. Zdawali się wręcz jeszcze bardziej zafascynowani tym kontynentem i jego dziwactwami niż byli uprzednio.
        Chociaż na razie niech siedzą w mieście i nie wariują.


        Maeno przywykł do takiego stanu rzeczy i z radością przechadzał się ulicami Turmalii. Białe budyneczki, niskie domki pomalowane w fantazyjne wstęgi, zapach pomarańczy i cudowna woń rybek. Bliskość morza koiła, a na plaży znaleźć można było przepiękne muszelki. Kiedy wróci da je Luame. Będzie zachwycona! Może część odda też Kanhumie… i do zbiorów sunbaryjskich, chociaż trochę szkoda by ich było. Może je przerysują?

        Dni więc upływały spokojnie w ciepłym klimacie i pogodnym państwie. Aż pewnego przedpołudnia…

        - Panie kocie, panie kocie! Proszę, niech się pan zatrzyma! - Kobiecy głos rozległ się za plecami kończącego swój obchód Mansuna. Odwrócił się zaintrygowany, by zobaczyć biegnącą w jego stronę bardzo sprawną brunetkę obfitych kształtów, a kilka kroków za nią spanikowanego rudzielca - najpewniej elfa. O dziwo wyglądali mu na… nietutejszych. I bardzo czymś przejętych.
        - Panie kocie, przepraszam, nie znam imienia, tfu! Rangi… z resztą nieważne. Proszę niech pan słucha! - Kobieta dopadła go i niemal chwyciła za ręce, jakby bała się, że jej ucieknie. Ale on stał - uśmiechnął się zachęcająco i pokiwał głową.
        - Shuham.
        - Zdarzyło się coś… nikt nam nie wierzy, strażnicy myślą że oszalałam, ale ja widziałam… moją przyjaciółkę… taką małą, niziutką, porwano!
        Kapitan aż się zachłysnął.
        - Phroshę?
        - Ależ tak! Widziałam i… to nie było takie normalne porwanie, ale takie dziwne… magiczne!
        - Maghiczne…
        - Tak! I w to jeszcze pewnie by mi uwierzyli, łby zakute (oj, za przeproszeniem!) ale dalej to brzmi niemal nieprawdopodobnie!
        - W zasadzie to… - Starał się wepchnąć rudzielec, ale ona zgasiła go niecierpliwym ruchem ręki i tsyknęła, by jej nie przerywał.
        - Widziałam ją z taką dziwną, fioletową pokraką… taką małą! Wyglądała jak zwierzołak, ale taki bardzo, bardzo nie nasz! Miała na sobie ubranie, ale ja wiem, że nie była normalna! I ona z nią rozmawiała przed domem, na ulicy; podała jej torbę i jakieś koszule, a potem… potem zniknęły! OBIE! Proszę, ja nie mam pojęcia gdzie Funcia może być, ale to ważne! Niczego nie zmyśliłam! - Zaczęła go już szarpać za poły kamizelki, nie dając powstrzymać się elfowi, który z chwili na chwilę robił się bardziej spięty. Wyglądał jakby nie umiał poprzeć towarzyszki i potwierdzić jej racji.
        Jednak kotołak patrzył na nią cały czas uważnie.
        - Znikhnęły? Fhunzia?
        - Tak… to moja znajoma. Jest młoda, chciałam jej pilnować… po raz pierwszy pojechała tak daleko! - Szczera rozpacz w oczach brunetki wystarczyła Mansunowi za dowód i wszystkie niezbędne papiery. Wyprostował się i potarł dłonią brodę. Ku zaskoczeniu rudzielca - namyślał się.
        - I nhikt pani nhie wieszhy? - Zapytał w końcu, bez cienia kpiny w głosie.
        - No nikt! Uważają, że to nie możliwe, a jeśli możliwe to za mało ważne, by coś z tym @#%$! zrobili! Ona… my nie mamy nawet obywatelstwa! Ale to nieważne, mamy przecież prawa! Nie można tego zignorować tylko dlatego, że nie była stąd!
        - Oczhywiśćhie! - Poparł ją kotołak gorąco i konspiracyjnie rozejrzał dookoła. - Ja phani whierzę. Sam nhie jesthem sthąd, ale whidźhałem bardzho dziwne rzheczy. Znikhających magów! Thak jak phani mówi. Przećcheż w Alarhanii to się zdarza?
        - Widocznie nie dość często. - Brunetka wzruszyła bezradnie ramionami. Nie do końca wiedziała skąd te dziwne koty wzięły się w Turmalii, ale słyszała, że są spoza kontynentu i mają raczej dobre stosunki z tubylcami. Być może ich wiedza o Łusce była ograniczona, ale pozostawali jej ostatnią deską ratunku. I miała rację - futrzak którego dopadła nie zignorował jej. Ciekawe tylko ile mógł zdziałać?
        - Obhawihiam shę, że lheży szhukanie zhaginionhej phoza obhowiązkami thutejshej whłazy. - Westchnął kotołak, a jej proszące spojrzenie niewiele pomogło. Nie musiało - Alhe mhy to zo inegho! - Uśmiechnął się dumny, że może komuś pomóc. - Zhaphytham czhy nie phozwholilibhy mi shę thym zhająź. Niech przhyjdą pańztwo dho żerwonego nhamiothu przed khomendą ghówną juthro z whieczoha. Czhy tho odphowiada?
        Brunetka była zachwycona.



        - I co, mówiłam, że trzeba było zapytać tego gościa! Koty są miłe, a ten jest taki duży! - Piszczała nad własnym geniuszem, aż nie przypomniała sobie dlaczego w ogóle była zmuszona go użyć.
        - Musimy ją znaleźć. - Postanowiła poważnie.
        - Wiem… - Cichy głos elfa rozpłynął się w powietrzu bezsilnie. Nie wiedział co ma myśleć i co zrobić - chciał wrócić do domu. Do swojego stryszku. I tam przeczekać następne stulecie, aż wszyscy dadzą mu spokój.
        - A tobie nic nie mówią portale? Powinny!
        - N-nie zajmuję się tym! Wiesz, że nie chcę mieć nic wspólnego z magią.
        - Tak… przepraszam. Ale to ważne!
        Nie odpowiedział. Bo choć szokowało go zniknięcie dziewczyny, nie miał wcale ochoty w nic się wplątywać… nie była chyba aż tyle warta.



        Następnego wieczora Miminetta i Lant przyszli pod wskazany im czerwony namiot. Kotołak już tam czekał, a wraz z nim kilku kocich współplemieńców. Część patrzyła na nich niechętnie, niektórzy z uśmiechami. Sam znajomy przywitał ich uniesieniem łapy.

        Jak się okazało wiele załatwił przez ten czas. Opowiedział przełożonym o magicznej zagadce i zniknięciu dziewczyny; przygotował też formularze, a brunetka musiała złożyć zeznania przed bardzo dużym i bardzo groźnym kotołakiem z przepaską na oku. Lecz mimo szorstkiego obejścia był wewnątrz równie milutki co jego podwładny i charyzmatyczna kobietka szybko odzyskała pewność siebie i podkreślać zaczęła swoje racje. Obiecała też za siebie i swojego towarzysza, że zrobią wszystko by ułatwić kotołakom nie tylko znalezienie porwanej, ale i poznanie lepiej kontynentu, wszystkiego czego chcą!
        Każdy wiedział, że były to twierdzenia nieco na wyrost, ale rozumieli ludzkie wzburzenie. Ostatecznie Mansun podszepnął, że oficjalnie zrobią z tego wyprawę naukową, lecz ich głównym zadaniem i tak będzie znalezienie Funci. Tylko nie mieli żadnych śladów, ani wystarczającej wiedzy - ale gotowi byli odbyć długą podróż żeby się czegoś dowiedzieć. Tylko karakalscy żołnierze potrafili uznać, że znajdą kogoś, kto magicznie zniknął z miasta na kontynencie, którego nie znali.
        Brunetka już zaczęła ich uwielbiać.

        Dwa dni później drużyna w składzie:
Mansun - kapitan i dowódzca,
Zaradi - drugi kapitan, wsparcie logistyczne,
Kanhuma - bojaźliwy porucznik,
Ibis - plutonowy, tragarz na spółkę z osiołkiem,
Dixie - osiołek,
Miminetta - nieoficjalny dowódzca, ludzka przewodniczka,
i Darlantello - ten rudy; oficjalnie zaczęła poszukiwania w mieście i jego okolicach.
Awatar użytkownika
Fringharn
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fringharn »

         Widok jaki roztaczał się w jaskini był zjawiskowy. Białe, lśniące znaki, które pokrywały całe pomieszczenie emanowały białym światłem, przez co można było odnieść wrażenie, że znajduje się pośród archaicznego, magicznego zabytku starej kultury. Dzięki światłu można było dostrzec jaskinię w całej okazałości. Bogate zdobienia, które przebiegały między znakami układały się różne schematy nieznanego nikomu kodu. Ten zaś wyglądał na zagadkę, której nigdy człowiekowi nie dane będzie rozwiązać. Wraz z pojawieniem się białego owalu, który był tak naprawdę teleportem, pomszczenie zaczęło ulegać co raz większemu zniszczeniu. Fringharn próbował uciec z pułapki, niestety jedyne wyjście zostało zablokowane przez wielki głaz. Świat który znał i życie które prowadził do tej pory, jeszcze przed chwilą były na wyciągnięcie ręki, lecz wystarczyły ułamki sekund by nie było do nich powrotu. W jednej chwili jego przeszłość stała się ułudą, która przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Powrót do dawnego życia wydawał się w tej chwili marzeniem, które było na wyciągnięcie ręki, lecz którego nie można było chwycić. Brutalna rzeczywistość która objawiła się w formie głazu blokującego przejście, skutecznie udaremniała wszystkie próby powrotu Fringa. Sytuacja stawała się co raz gorsza, nie zostało już wiele czasu. Wiedział co musiał zrobić, dlatego ruszył spokojnym acz niepewnym krokiem w kierunku portalu. Pomimo zagrożenia życia, coś wewnątrz niego hamowało go przed zerwaniem się i rzuceniem w biały kształt. Ciężko zdefiniować co nim kierowało, może to jego ostrożność, może jakiś dobry duch prowadził go za rękę, a może po prostu był to jego wrodzony instynkt. Nie wiadomo dokładnie, lecz faktem jest, iż wszystkie większe części gruzu spadały obok niego. W taki oto sposób zbliżał się do portalu. Stanął przed nim i popatrzył jeszcze przez chwilę za siebie na głaz, który blokował przejście. Chciał się pożegnać ze starym życiem, lecz w myślach wiedział, że nie ma to sensu. Nie dlatego, że nic to nie zmieni, lecz z powodu tego, iż obiecał sobie w duchu, że odzyska to co dziś utracił. W takich okolicznościach wszedł do portalu po czym zniknął. Był to jego pierwszy krok w nieznane.

         Po wejściu do białego owalu, ogarnęło go światło jeszcze bardziej intensywne niż to, które biło od znaków. Dawało one złudne uczucie jak gdyby było się poza czasem i przestrzenią. Dla papierowego tygrysa nie liczyło się wtedy nic, był tylko on, sam na sam ze sobą. Cała reszta nie istniała. Jego myśli przez chwilę ucichły i w jego głowie pojawiła się pustka, a z niej wyłoniło się słowo Alarania. Zaczął je cicho powtarzać zamykając przy tym oczy, po czym zemdlał.

         Stał na kamiennym bruku, dookoła niego wznosiły się wysokie, gęste ściany żywopłotu. Przyglądał im się, było w nich coś niepokojącego. Wyglądały jak gdyby co jakiś czas zmieniały miejsce. Z każdej strony słyszał pomruki które stopniowo przeradzały się w szepty, a były one w języku którego nie znał i nie potrafił zrozumieć. Zaczął błądzić wzrokiem po okolicy, lecz nie widział nikogo i niczego poza otaczającą go ścianą zieleni. Szukał w niej jakiegoś przejścia, lecz była ona jednolita. Podniósł więc swój wzrok, by ocenić jej wysokość. Wtedy też zobaczył coś jeszcze dziwniejszego. Było nad nim wielkie oko człowieka, które się w niego wpatrywało. Fringharn był przerażony. Przygnieciony własnym strachem, niemocą oraz niewiedzą nie mógł się ruszyć. Wpatrywał się w to wynaturzenie jeszcze przez kilka chwil. Nie wiadomo skąd rozległo się bicie dzwonu które brzmiało jak gdyby wieża zegarowa ogłaszała, iż minęła pełna godzina. Wtedy też oko zamknęło się i zniknęło. Dźwięk powtarzał się jeszcze kilka razy. Po ostatnim odgłosie naprzeciwko strażnika Doriatu w miejscu jednolitego zielonego muru wyrosło przejście. Chciał z niego skorzystać, lecz nim się ruszył wyszło z niego pięcioro zamaskowanych osób. Każdy z nich posiadał inny ubiór i inną maskę. Szli jednakowym krokiem w jego stronę w równej linii. Uwagę papierowego przykuła osoba w środku, ponieważ podpierała się ona wąskim i wysokim kijem, który był trochę wyższy od niego. Gdy gromada nieznajomych była już naprawdę blisko skonsternowanego Fringa zatrzymała się i patrzyła na niego.

- Kim jesteście? - zapytał strażnik, lecz nie uzyskał odpowiedzi – Kim do cholery jesteście!?

         Pytanie to powtórzył jeszcze kilka razy wykrzykując je, lecz nieznajomi stali niewzruszeni. Kiedy był już na tyle zdesperowany, że sięgnął po broń, osoba z laską uderzyła nią w kamienny bruk kilka razy tak, iż echo rozniosło się po całej okolicy. Wtedy też wszystko znikło. Fringharn spostrzegł się że jego oddech stał się bardzo szybki i płytki. Usłyszał niesamowity huk i zobaczył że zaczyna spadać. Huk który towarzyszył otworzeniu się portalu niósł się po całej okolicy. Strażnik Doriatu widział, że odległość do ziemi nie jest zbyt duża, lecz mimo tego czuł strach. Nie tylko bał się uderzenia o grunt, lecz również tego, że spadał na grupę dziwnych istot, których nigdy wcześniej nie widział. Był coraz bliżej ziemi, chciał krzyczeć lecz nie mógł. W końcu spadł na jedno z dziwnych stworzeń po czym stracił przytomność.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        To był kolejny dzień poszukiwań. Nie minęło ich wiele - drużyna ustaliła jednak, że dziewczyny nie ma już w mieście - państwo, u których pracowała jako pomoc domowa twierdzili, że zostawiła karteczkę tłumaczącą jej nagłe zniknięcie powodami rodzinnymi - ponoć pisała, że musi wrócić do domu i bardzo przeprasza za kłopot. Rozumieli to i nie mieli żalu - za to Mimi nie wierzyła w ani jedno słowo z listu. Wiedziała przecież, że to nie mogło być tak! Funcia nie wróciła do domu - list nie był nawet pisany jej ręką! Wyczuwając podstęp nie podejrzewała starszego małżeństwo o jakieś spiski i handel niewolnikami tylko dlatego, że bardziej podejrzana od nich była fioletowa, humanoidalna istota władająca portalami. Albo czymś innym.
        - Może sobie dać pani spokój, ten list wiele tłumaczy. I jest bardziej prawdopodobny od czegoś przypominającego nietoperza, co porywa młode dziewczyny. - Zaradi po raz kolejny usiłował przekonać wszystkich do bezcelowości ich akcji insynuując, że nadpobudliwa malarka jest nie tylko przewrażliwiona, ale i pewnie za dużo tamtego dnia wypiła.
        - Zgodziłabym się, może, gdyby nie fakt, że to pismo nie jest jej! I wiem co widziałam! - Miminetta obstawała przy swoim, krzyżując ręce i odchylając głowę zawadiacko. Kociak mógł być od niej wyższy, lepiej wyszkolony i szczycić się kapitańskim mianem, ale lepiej niech nie podskakuje. Równie zadziorny jak ona Zaradi nieświadomie przyjął tę samą pozycję i tak mierzyli się wzrokiem, oboje pewni swych racji. Porucznik Kanhuma i Lantello chcieli się jakoś w to wtrącić i ich rozdzielić, ale obaj nie mieli ku temu śmiałości, więc tylko czynili niepewne podrygi zerkając z obawą na gotowych rzucić się na siebie temperamentników. Na szczęście napięcie nijak nie wpływało ani na Dixie, ani samego Mansuna, więc pozostali oni skupieni na zadaniu. Oboje bardzo podobnie, z tym, że kotołak losem zaginionej bardzo się przejmował.

        Ustalili kilka rzeczy - po pierwsze nikt w mieście poza Mimi i Lantellem nie wiedział skąd Funcia (Yuumi) pochodzi i nikomu nie mówiła dokąd się udaje. Poznała się z niejakim młodym Fabiem i jego ojcem, dla którego raz elf pracował, ale i oni nie mogli nic powiedzieć. Malarka się załamała - gdyby Yuumi była bardziej otwarta i paplała o swoich zamiarach teraz wiedzieliby gdzie szukać! Albo i nie - ale i tak mieliby więcej poszlak!
Została jednak jeszcze jedna - ostatnia. Nikt w mieście nie wspominał o pomarańczowym stworzeniu podobnym do smoka, które było towarzyszem Funci. Najwidoczniej nie wprowadziła go za mury, a pozostawiła na zewnątrz, tak jak wcześniej uczyniła w Efne. Jeżeli by go znaleźli…
        Ich celem stały się obrzeża - przeczesywali okoliczne suchorośla, pola i mniejsze kawałki lasu, a także linię brzegową (niektórzy zbierając przy tym muszelki) - często wracali na noc do miasta, ale zdarzało im się już zabierać namioty czy pledy i pozostawać w podgrodziu, a nawet dalej, na łąkach.

        Ibis i Fon najczęściej towarzyszyli Mansunowi - razem byli dobrą grupą zwiadowczą, zgraną i wyczulonymi zmysłami obserwującymi otoczenie. Pomarańczowa bestyjka nie mogła im umknąć tak długo, aż nie rozbijali na noc obozowiska. Choć niekiedy wydawali się bandą idiotów, Mimi zaczęła na nich polegać. Chyba doceniała ich zwierzęcy spryt i szczerą chęć pomocy.

        Chęci nie widziała za to u Zaradiego - wiecznie narzekający młodzik doprowadzał ją do szału, więc i nie spuszczała z niego swoich brązowych oczu - chodziła za nim krok w krok stale się wykłócając i opowiadając mu jak to co robią jest ważne. Nie dawała sobie wmówić, że coś pomyliła, zawraca im głowę i na niczym się nie zna. Ha! Znała się na kwiatach i mężczyznach i to jej wystarczyło, by określić kotołaka mianem mentalnej Bukietnicy Arnolda, bo choć jego geniusz imponował i zdarzało mu się być miłym raz na kilka lat to jego charakter cuchnął padliną tak, że trudno się było zbliżyć.

        Nic więc dziwnego, że od tej hałaśliwej parki z dala nie trzymała się jedynie Dixie, a Kanhuma i Darlantello, którzy najczęściej wyruszali wraz z nimi, po kilku chwilach zostawali mocno w tyle i dalszą część codziennej ekspedycji prowadzili na własną rękę. Z resztą mieli i inne powody - wtedy nie czepiano się ich, że zamiast szukać śladów większość uwagi poświęcają sobie nawzajem. Brązowosierstny kotołak szybko znalazł nić porozumienia z płochliwym i pozbawionym choćby krzty charyzmy elfem ciąganym po świecie przez swoją biuściastą kompankę. Współczuł mu, bo i trochę go chyba rozumiał. Choć sam przybył do Alaranii z własnej woli i uznawał tę możliwość za niespotykaną szansę to łatwo mu było zrozumieć, że rudzielec najlepiej czuł się zamknięty w czterech ścianach, ze swoją pracą i stosikami papierów w różnych językach poukładanych na biurku.
        Z resztą to zamiłowania lingwistyczne ich na siebie otworzyły - Kanhuma, jako drugi po Zaradim najsprawniej posługiwał się językami i teraz z zachwytem uczył się od Lantella mowy elfów. A długouchy nauczycielem był perfekcyjnym. Nie był zwykłym użytkownikiem mowy - znał etymologię wielu słów, dialekty, konteksty kulturowe i całą masę idiomów. Gdyby tylko zechciał z nimi nawiązać współpracę mogliby wrócić na swój kontynent z całymi podręcznikami pełnymi tłumaczeń wyrazów, opracowań gramatycznych, ciekawostkami społeczno-historycznymi. Innym póki co umykała taka możłiwość, ale Kanhuma był zachwycony Lantellem za nich wszystkich. Z resztą wiele opowiadał mu o Panquusie i ich własnej mowie, a także piktogramach. Koniec końców rudzielec był równie zachwycony kotem co on nim i niekiedy zapominając o obecnej misji ratowniczej spędzali dnie na poszerzaniu wiedzy i umacnianiu rodzącego się porozumienia.

        Ciężko powiedzieć czy Funcia nie załamałaby się widząc kto jej szuka - nawet jeżeli w rzeczywistości w ogóle nie liczyła na to, że ktoś zorientuje się, że zniknęła.
        Ona i Chaos.

        Chaos - tak na imię miał pomarańczowy pseudo-smok, którego zatargała do Efne, a którego zniknięcie z Turmalii w końcu potwierdzili. Smoka i dziewczyny na pewno tu nie było.
        - Ciekawe czy są razem… - Kiedy wracali do miasta by ustalić, co dalej, Lant postanowił dowiedzieć się czegoś więcej, prowokując malarkę do mówienia.
        - Nie wiem… jak tak myślę to może zwiał z powrotem do Efne? Co sądzisz? Nie wiem czy można na nim polegać… to ty chyba poznałeś go lepiej.
        - Taaak… trudno mi przewidzieć jakby się zachował - Odparł, niechętnie wracając myślami do uskrzydlonej istoty o zbyt męczącym dla niego charakterze i nielogicznych wypowiedziach. - Ale nie widzieliśmy śladów powrotnych, choć w okolicy było dużo odcisków jego łap. Jeżeli poszedł szlakiem mogły już się zatrzeć, ale wtedy…
        - Na pewno byliby świadkowie? - W trącił jeden z kotów.
        - Tak. Na pewno byłoby o tym głośno.
        - Jest aż taki niezwykły? - Kotołaki po ostatniej przygodzie posądzały Alaranię o wszelkie szaleństwa. Elf jednak rozwiał ich wątpliwości:
        - To było magiczne stworzenie. Nie jest gatunkiem często tu spotykanym… o ile nie jest jedynym okazem. Poza tym nawet zwykłe jednorożce potrafią wprowadzić zamęt do ludzkiej społeczności. Tak duże zwierzęta nie pojawiają się w okolicach miast. A już na pewno nie umieją mówić i zagadywać podróżnych.
        - To on mówił!?
        - Ah, t-tak… Dlatego nie sądzę, aby się ukrywał. Rozumiałby nas.
        - Czekaj - Przerwała mu Mimi, rozpychając się łokciami, by się z nim zrównać - Czyli mówisz, że choć kręcił się w pobliżu, to raczej nie wrócił drogą jaką tu przybyli? To znaczy, że mógł zniknąć wraz z nią!
        - Ślady by na to wskazywały - mruknął Zaradi, ze stałym niezadowoleniem. Nie znosił jak ta kobieta miała choć cień racji, a nawet jeżeli teraz jej nie miała to i tak był naburmuszony, że w ogóle musi przebywać w jej towarzystwie.
        - Oh! To świetnie! Przynajmniej nie jest sama! Lant, słyszysz to!? Nawet jeżeli nie ufam temu smokowi, to na pewno może robić za odstraszacz dla… - Zagłuszył ją potężny huk, od którego koty aż się skuliły. Kanhumę, Lanta i Zaradiego wręcz zabolało intensywne wyładowanie magii. Oczywiście! Jeżeli w coś zamieszany był Mansun to musiało skończyć się to katastrofą. Drugi kapitan aż dziwił się, że gag o fortepianie wypadającym z okna nie staje się rzeczywistością, kiedy jego rywal beztrosko sobie skakał albo udawał, że szuka zaginionej małolaty.
        Aż w końcu coś go łupnęło.

        Nie był to może wyśniony fortepian, lecz efekt był ten sam. Zaradi, gdy już oprzytomniał, nie mógł powstrzymać uśmiechu satysfakcji. Obco ubrany człowieczek spadający z nieba wprost na tego idiotę był absurdalnym zjawiskiem, ale blond karakal nie śmiał w niego zwątpić. W końcu! Teraz będzie mógł złożyć petycję o wywalenie Maeno z drużyny, bo wszystko partaczy samą obecnością. I już nigdy nie uda się z nim na misję!

        Kiedy on się cieszył, najmniej porażony magicznymi wybuchami Fon zaczął zdejmować z przełożonego nieprzytomnego obcego. Mansun powoli dochodził do siebie, nadal nie mogąc wstać, kiedy reszta (łącznie z osiołkiem) zgromadzili się wokół niego i leżącego obok białowłosego mężczyzny.
        - O mateńko… - Miminetta wyglądała jakby miała zagwizdać, to pochylając swe kształty nad nieszczęśnikiem, to zerkając w niebo jakby w poszukiwaniu odpowiedzi. - A mówili, że oszalałam… Ha! Wiedziałam, że mam rację! - Wyprostowała się i wycelowała palcem w Zaradiego. Ten aż się napuszył.
        - A widzisz tu gdzieś coś fioletowego!? I nie mów mi, ,,ha!”! Nawet nie wiemy jak często takie rzeczy się tutaj dzieją!
        - E? Co proszę? To nie wiesz, a od początku się mądrzysz!? Brawo! To ci powiem, że cholera nie często, ale się dzieją! I skoro tak to dobrze mówiłam! A ktoś tutaj, kto przecież ,,nie wie”, chyba powinien się zamknąć!
        - !…
        Od dalszej kłótni odwiodło ich ciche pochrząkiwanie Kanhumy, który upewniwszy się, że z kapitanem wszystko jest we względnym porządku, zajął się obcym, układając go w bezpiecznej pozycji i sprawdzając, czy w ogóle żyje. Żył. Nie wyglądał nawet na specjalnie połamanego, w końcu nie spadł bezpośrednio na ziemię. Ale i tak jego stan mógł niepokoić wrażliwego kota. Ostatecznie wszyscy wyjątkowo zgodnie stwierdzili, że chwilę poczekają, a później sprowadzą pomoc. Zgodnie też nie wiedzieli co się właściwie w tym świecie wyprawia…
Awatar użytkownika
Fringharn
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fringharn »

         Po upadku i stracie przytomności można powiedzieć, że dotychczasowa sytuacja się odwróciła. Jeszcze parę chwil temu (może minut, tego nie był wstanie stwierdzić) znajdował się w portalu, gdzieś pomiędzy światami, pośrodku nicości wypełnionej światłem. Aktualnie wszystko się zmieniło. Teraz choć fizycznie leżał na ziemi to myślami ( o ile można powiedzieć, że po utracie przytomności można myśleć) znajdował się w centrum przestrzeni którą wypełniała ciemność. Czuł swój każdy oddech, a z nim ból jaki rozchodził się po jego ciele. Po raz kolejny utraciłby poczucie czasu, gdyby nie fakt, że nie odzyskał go jeszcze po opuszczeniu portalu.

         W pewnym momencie do zaczął być co raz bardziej świadomy. Co raz więcej sygnałów docierało do niego, najpierw nasilał się ból, potem zaczął słyszeć głosy, a na końcu zrozumiał całą swoją sytuację. Mimo tego, że wróciła mu świadomość nie otworzył oczu od razu. Starał się przeanalizować co może się stać, lecz nie wychodziło mu to najlepiej. Ciągłe dudnienie w głowie i wszechobecny ból nie dawały chociaż cienia nadziei na skupienie czy zebranie myśli. Na początku starał się oszacować ilość otaczających go stworzeń poprzez głosy, niestety szybko zdał sobie sprawę, że nie ma to sensu, ponieważ nie wszyscy muszą się udzielać w rozmowach. To mogłoby dać złe szacunki i tylko pogorszyć sprawy przy układaniu i wykonywaniu jakiegoś planu. Dlatego też szybko przeszedł do analizy swoich obrażeń. No więc tak co mogło mi się stać. Zacznijmy od tego co mnie boli… jasna cholera, boli mnie wszystko, dobra może szybciej będzie wymienić to co mnie nie boli… nie ma takich rzeczy, dobra szybko poszło, co dalej? Upadłem z dość dużej wysokości jakie mogą być skutki? Żyje, a więc nie ma tragedii. W takim wypadku najgorsze byłoby uszkodzenie kręgosłupa lub wstrząs mózgu. W uszach dźwięczy, w głowie mętlik, nie wiem jak z mową i ruchami, wychodzi na to, że raczej wstrząs. Mówi się trudno nie będę leżał i czekał jak ostatnia ofiara. Cholera zaczyna mnie kręcić w nosie. Muszę zacząć działać.

         Powoli zaczął otwierać oczy. Z każdą chwilą widział coraz lepiej i więcej. Otaczała go grupa dziwnych stworzeń których jeszcze nigdy nie widział. Przypominali po części koty, po części ludzi. Widząc to sam nie był już pewien czy to jeszcze jawa czy może sen. Mimo tego zerwał się na równe nogi i zataczając się odskoczył jak najszybciej potrafił w puste miejsce, gdzie mógł się bronić gdyby zaszła taka potrzeba. Gdy już złapał równowagę położył dominującą rękę na swojej drewnianej katanie i zmierzył stwory wzrokiem. Chciał już przemówić, ale zebrało mu się na kichnięcie. Podczas tej czynności uniósł lewą rękę, ponieważ chciał nią zakryć twarz, lecz jego zaburzenia koordynacji znów dał o sobie znać, przez co wyglądało to tak, że podniósł rękę na wysokość twarzy, jak gdyby w geście powitania nieznajomych.

- Witajcie nieznajomi! Mam nadzieję, iż nie szukacie żadnej zwady. Jam jest Fringharn spod znaku tygrysa, strażnik Doriatu. Bądźcie pozdrowieni. - powiedział najstaranniej jak potrafił, kładąc przy tym nacisk na przynależność do klasztoru, aby zniechęcić potencjalnych ochotników do bójki.

- Cóż się stało z waszym obliczem? Czy to jakaś potworna klątwa? Jak mogę wam pomóc? - zadał kolejne pytanie.

- Czy moglibyście wskazać mi drogę do Doriatu, lub najbliższego klasztoru gdzie znajdę mych braci?
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Przez długi czas białowłosy jakoś nie chciał wstawać. Kanhuma jednak dał mu chwilę na oprzytomnienie i tylko siedział w pobliżu, obserwując czy coś w jego stanie się nie zmienia. W tym czasie obity Mansun wstał i sam zaczął przyglądać się obcemu, zachodząc w głowę jakim cudem ten na niego upadł. Przez to, że był jednym z poszkodowanych nie zdążył zobaczyć portalu i teraz jednie wyciągał wnioski z dyskusji między panną Miminettą, a kapitanem Zaradim. Wyglądało na to, że portale w Alaranii to nie taka wielka rzadkość, choć ten, z którego wypadł białowłosy różnił się znacznie od ,,zniknięcia” dziewczyny, której szukali. Mimo wszystko malarka upierała się, że mężczyzna może coś wiedzieć i postanowiła przepytać go jak tylko się obudzi. Mansun nie miał nic przeciwko, choć nie chciał też rannego przytłaczać obecnością kobiety, która była gotowa złapać go za szatę i potrząsać jeżeli nie dostałaby satysfakcjonujących odpowiedzi.
        Na wszelki wypadek odciągnął ją na bok, przy okazji lekko się na niej wspierając, bo czuł jak boli go głowa i przygniecione wcześniej ramiona. Mimi zaś podpórką okazywała się świetną, bo i miała sporo siły i własnej masy, a także dość empatii, by odpowiedzialnie przytrzymać koteczka. Teraz wyglądał jakby naprawdę oberwał i musiał wspierać się na niewieście, ale przynajmniej gdy była nim zajęta nie mogła napastować nieprzytomnego chłopaka.

        Nim zajmowali się z resztą Kanhuma i Zaradi - obaj zarówno czuwali nad jego względnym bezpieczeństwem jak i studiowali aurę jaką roztaczał. Wyglądało na to, że był młody, choć doświadczony w walce. Nie skory do bójek, zdaje się, miał w sobie coś szlachetnego… Na pewno nie był zwykłym dzieciakiem, choć twarz miał młodą, a ciało chude i sprawiał wrażenie letnika, nie dzierżyciela mieczy. A jednak miał przy sobie broń i karakale słusznie założyły, że umie jej używać. Popatrzyli po sobie próbując w milczeniu ustalić czy lepiej komuś oddać go pod opiekę, a tym samym szybko się go pozbyć, czy może jednak wziąć na siebie dodatkowe kłopoty i dać malarce go przesłuchać… ich samych zresztą, jako podróżników i odkrywców ciekawiły relacje kogoś, kto przemieszczał się w tak nietypowy sposób. Sami mieli już styczność z portalami, ale wtedy wiązały się one z zaklęciami potężnych magów - czy białowłosy też miał z jakimś coś wspólnego? A może był ofiarą, tak jak i oni wcześniej?
        Przez wszystkie te domysły i wątpliwości trudno było jednoznacznie stwierdzić czy lepiej porzucić go czy jednak nie. Nawet Zaradi, który zwykle takich problemów pozbywał się najszybciej, teraz był skłonny pójść na ustępstwa - może młody potrzebował pomocy? Ostatecznie zajmowanie się nim byłoby lepsze niż szukanie dziewczyny, której na oczy nie widzieli, a która miała zdecydowanie zbyt nieznośnych znajomych by ją za to lubić. Może nawet specjalnie im uciekła? Każdy w końcu straciłby cierpliwość.

        Obcy też w końcu ją stracił - ale nie do Miminetty i Lantella, a do leżenia. Otworzył oczy i nim koty zdążyły go uspokoić, zerwał się (bardzo rozsądnie) na nogi i wystawiając na próbę swój zmysł równowagi odsunął się od grupy. Mimo iż był w najgorszej formie, poruszał się teraz najszybciej z nich wszystkich - gdy oni nadal się na niego gapili, on już zdążył sięgnąć po broń, kichnąć i ich pozdrowić. Dosyć osobliwa kombinacja… ale czego spodziewać się po tym kontynencie? Przy Vergilu, Wiśni i Panu Winorośli, białowłosy zdawał się być niemal normalnym obywatelem. Zaraz z resztą przemówił, udowadniając, że zna Wspólną Mowę i nawet całkiem ładnie umie się wysławiać. No, tylko może, nie tak subtelnie jakby wypadało…

        - Mam nadzieję, że to o obliczu to nie było do mnie - Mimi zmierzyła go takim spojrzeniem, jakby zaraz miała złamać ten jego mieczyk, a potem jak na damę przystało obić mu nim twarz. Lantello nawet złapał ją za ramiona, gdyby potraktowała te słowa nazbyt serio.
        Koty z kolei, do których faktycznie były one skierowane, zareagowały zgoła odmiennie - Mansun ucieszył się, że młodzieniec stanął na własnych nogach, kiwnął mu głową i odparł, że ,,mhiłko gho phoznać”; Zaradi zmarszył brwi, po czym machnął ręką na człowieka, który zapewne wcześniej kotołaków nie widział; Kanhuma mu współczuł i docenił chęć pomocy, a Fon w zasadzie zrozumiał tylko pojedyncze słowa, podobnie jak oślica, z którą oboje czekali na dalszy rozwój wypadków.
        - Nie szukamy zwady, jak ładnie to nazwałeś, możesz zdjąć rękę z miecza, bo zaraz sobie krzywdę zrobisz. - Zaradi dostrzegł chwilowy brak koordynacji u wojownika i uspokoił go gestem. - To nie klątwa, ale możesz nam pomóc uspokajając się i odpowiadając grzecznie na pytania tej damy, bo jak nie to ona będzie nas prześladować. - Wskazał na Miminettę, a ona kiwnęła głową na znak, że taki właśnie ma zamiar. Jednak wpierw czuła się w obowiązku skomentować słowa przybyłego:
        - Nic nie mówi mi nazwa ,,Doriat” - stwierdziła po czym spojrzała na Lantella. Poza nią był jedyną osobą, która mogłaby coś wiedzieć. On jednak zaprzeczył. - Hmm… jeżeli Lant nie wie to chyba nic z tego. - Podsumowała. - Wybacz. Nie wiesz może w jakiej to okolicy? O, od razu powiem, że jesteśmy w Turmalii. Znaczy w pobliżu. Kojarzysz to miasto, prawda? Może nie przeniosło cię z drugiego końca kontynentu… a jeśli tak… co robiłeś w tym portalu? Czy wepchnęła cię tam taka mała, fioletowa istota? To bardzo ważne, bo właśnie szukam towarzyszki, którą porwało właśnie coś takiego! - Już miała rozgadać się bardziej, ale elf przerwał jej i podszedł bliżej białowłosego. Sądził, że może w jego oczach wyglądać najmniej groźnie - był wątły, szczupły i nie przypominał ani kobiety ani kota. Ot, rudy, piegowaty elf o przeciętnych rysach i długich uszach. Nikt, nawet oszołomiony nie powinien posądzać go o agresję czy złe zamiary.
        - Może wolisz usiąść? - Zaproponował nieśmiało i wskazał na oślicę - Oprzyj się chociaż o Dixie… mocno, ten… upadłeś… - coraz trudniej było mu znaleźć słowa, bo i był wyjątkowo płochliwą osobą. Poczuł jednak sympatię do zdezorientowanego młodzieńca i chciał jakoś mu pomóc.
        - Nigdy nie słyszałem o Doriacie… to jakaś organizacja? Miasto? - Dopytał, bo w przeciwieństwie do Mimi uważał, że sytuacja Fringharna może być bardziej skomplikowana od ich własnej i dobrze byłoby poznać jakieś szczegóły. - Z klasztorami pod taką nazwą też się nie spotkałem… - Namyślał się dłuższą chwilę, po czym znów zebrał na odwagę:
        - Pamiętasz może jakieś punkty orientacyjne i co się działo nim, eee… znalazłeś się tam? - Niezgrabnie wskazał na niebo, po czym wyczerpawszy resztki charyzmy i odwagi społecznej sam oparł się o osiołka, by nieco odetchnąć.

        Tymczasem koty starały się nie przeszkadzać i robić dobre wrażenie - może poza Zaradim, który zdawał się być odrobinę zaintrygowany przybyszem, lecz w znacznej większości okazywał wzorową obojętność kogoś, kto jest na misji ratunkowej wbrew własnej woli.
Awatar użytkownika
Fringharn
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fringharn »

         Cały czas obserwował uważnie grupę nieznajomych, a zwłaszcza stworzenia których nigdy wcześniej nie widział na oczy. Nie znał ich zwyczajów, więc nie mógł przewidzieć ich zachowania. W stanie w którym się znajdował czynność ta była bardzo uciążliwa dla Fringharna. Co prawda byli z nimi jacyś ludzie, ale to jeszcze nic nie znaczyło.

- Pani raczy wybaczyć, ale mówiłem do tych dziwnych stworzeń, którym jak mniemam pani towarzyszy, więc siłą rzeczy nie mogłem mieć pani na myśli w moim zapytaniu o ich wygląd. Mimo wszystko, jeżeli jednak panią uraziłem w takim razie chylę głowę i przepraszam. – powiedział do kobiety która wydawała się poruszona jego pytaniem.

- Cieszy mnie niezmiernie ten fakt i dziękuję za waszą troskę, ale w tej formie nikt od niego nie ucierpi, bo i rolą strażnika jak zapewne wiecie jest ochrona, a nie atak. Aby nie być gołosłownym zrobię to o co prosicie – powiedział do dziwnego stworzenia zdejmując rękę z miecza – Prześladować? Toż to niezgodne z prawem, niech panienka sobie nie pozwala. Co prawda stworzenia te nie wyglądają jak ludzie, ale jako strażnik nie przejdę obok kogoś kto potrzebuje pomocy. Mam panienkę na oku.

- Toż to niemożliwe! O Doriacie słyszał każdy, największa siedziba klasztoru, największe miasto w Welenbergu. Zasiada tam pierwszy protektor Otto von August znany jako żelazny mąż Doriatu. Pełno o nim ballad i opowieści! Skąd wy się urwaliście? – wymknęło się papierowemu.

– Region to Welenberg. Turmalia… Turmalia… nic mi to nie mówi, czy to jakaś wieś? Co robiłem w tym portalu? Jak widać wyleciałem z niego.. wszedłem w okolicach Vilagonu do jaskini, która zaczęła się walić wtedy też ukazał się portal i uratował mi życie. Później przeszedłem i… i…. -urwał na moment a następnie skłamał – nie pamiętam co się ze mną działo, obudziłem się na ziemi.

- Nie było żadnej fioletowej istoty… a więc zaginiona kobieta, zostawicie to mi zajmę się tym nie zwłocznie – powiedział gotów do działania mimo swojego stanu.

         Próbował ruszyć, ale jego koordynacja nadal nie była w najlepszym stanie przez co się zachwiał. Upadał na ziemię podnosząc się po chwili. Nim się obejrzał był przy nim człowiek z przydługimi i szpiczastymi uszami, deformacje wyglądu musiały tu być chyba normlane. Tak przynajmniej wywnioskował papierowy.

- Cześć Dixie – powiedział do osiołka głaszcząc go po pysku i opierając się o niego, a następnie zwrócił się do dziwnego człowieka – Dziękuję za pomoc. Doriat to siedziba zakonu Doriatu, ta z kolei jest organizacją. Naszym celem jest ochrona drzewa życia, by nie wpadło w niepowołane ręce, chociaż czasami myślę, że jesteśmy zbędni do tej pracy. Pomagamy też ludziom, pilnujemy porządku i jesteśmy również siłą militarną naszego państwa Derenbergu. Skoro nie słyszeliście o Doriacie nie widzę sensu by mówić o innych miejscach orientacyjnych. Możesz mi opowiedzieć o tych okolicach, państwie w którym jesteśmy, o tych stworzeniach i jak się nazywają? I dlaczego masz takie dziwne uszy?
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        I tak role chyba nieco się odwróciły - co prawda obcy nadal pozostawał obcym, a koty kotami, ale Miminetta z niewinnej niewiasty (czy ktoś w ogóle w to wierzył?) stała się podejrzaną o… napastowanie czwórki rosłych mężczyzn.
        Nieźle, nawet jak na nią.

        Już uśmiechnięta wdzięcznie do Fringharna teraz zmarszczyła brwi, kiedy Zaradi i Lant mimowolnie zaczęli chichotać. Toż to absurd! Zaskoczona nie wiedziała jak odpowiedzieć - zastanawiała się czy młodzieniec żartuje, czy tak całkiem serio… brzmiał raczej serio. Dlatego ją też w końcu złapało rozbawienie i starając się to ukryć pod zadziorną miną, śmiała się wewnętrznie. No proszę jaką opinię już sobie wyrobiła i poza Efne…
        - Powstrzymaj mnie jeśli potrafisz. - Wynuciła w końcu zaczepnie, ale nie agresywnie, bo przecież chodziło o żart. Z drugiej strony z białowłosym nigdy nie było wiadomo.

        Słuchali go coraz bardziej zaciekawieni. Sposób w jaki się wypowiadał był bardzo uprzejmy i formalny - czasem słyszało się coś takiego, ale to nadal dziwiło. Zwłaszcza koty, które ze sformalizowaniem nie miały wiele wspólnego.
        Na szczęście Fringharn w końcu poprawił się nieco - skąd się urwali? Dobre to było pytanie.
        A jednak zamiast od razu odpowiedzieć, grupa popatrzyła po sobie. Nie było wśród nich nikogo, kto wiedziałby o czym młody mówi i chyba kwestia pochodzenia mogła mieć tu coś do rzeczy…
        Pierwsza odezwała się Miminetta:
        - Nie znam ani Doriatu, ani klasztoru - (no kto by się spodziewał?) - ani Waleńbergu. A tym bardziej żadnego Otta. Lant, czy tobie obił się o uszy jakiś Otto?
        - Nie… - westchnął, po czym zwrócił się do Strażnika - Jestem niemal pewny, że w Alaranii nie ma miasta o nazwie Welenberg. Zwłaszcza jeżeli jest tak duże jak mówisz… bo właśnie, ten… my…
        - Jesteśmy w Alaranii - wyręczyła go Mimi, krzyżując ręce na piersiach.
        - W Alarhanii, a nasha szwórhka - dołączył się Mansun wskazując swoich karakalskich przyjaciół - pochozhi z Panquusu.
        - To kontynenty jakbyś nie wiedział - Zaradi nawet podpowiadając nie mógł powstrzymać się od kąsania. - Turmalia to spore nadmorskie miasto. Jeśli mnie pytasz co robiłeś w portalu to zakładam, że przywiało cię z jakiegoś wygwi… z jakiś dalekich ziem. Chociaż to dziwne, bo wyglądasz bardzo tutejszo.
        - W sumie racja - kobieta podeszła do ,,pilnującego jej” mężczyzny i przyjrzała mu się uważnie - Gdyby nie białe włosy to całkiem typowo… jestem pewna, że fioletowa istota maczała w tym swoje palce!
        - Mimi…
        Tak, jak się okazało, jej podejrzenia były błędne i niczego fioletowego w portalu nie było - jednak zamiast czystego zawodu, malarka otrzymała zapewnienie, że zagubiony Strażnik jej pomoże. Tak po prostu.
        - Jesteś wielki, Prasmok cię nam zesłał! - Nagle zmieniła front, podduszając go w wylewnym uścisku, a Lant bezradnie wyciągnął rękę - niby aby go uwolnić. Nie zdążył jednak nic zrobić, kiedy dziewczyna puściła chłopaka i wesoło podbiegła akurat do niego.
        Och, jakże chciałby uciec…
        - Lant, słyszałeś! On nam pomoże! - Ekscytowała się, chyba nadal bardziej przejmując się chęciami Strażnika niż tym, że jest zmęczony, zgubiony, być może nie wie nic o Alaranii ani o portalach. Ale miał miecz! Ktoś z mieczem na pewno im się przyda!
        - No, to skoro Pan Waleczny zajmie się twoją sprawą, my możemy wracać do naszych obowiązków, tak? - Zaradi wyglądał jakby faktycznie zaraz miał zawrócić do Turmalii i absolutnie nie przejmować się losami ani malarki, ani jej znajomej; reszta kotów zaś trwała w pełnym skupienia bezruchu. Pewnie każdy myślał co by się stało, gdyby faktycznie ich zostawili, jakby ta trójka sobie poradziła… ale o tym na szczęście nie mogło być mowy.
        - Ani się waż. - Szorstki ton malarki zatrzymałby nawet słonia, więc i Zaradim jakoś dał sobie radę - Obiecaliście pomoc to teraz bez wycofanek! Chyba, że wolisz grzać tyłek przy ogniu niż… a z resztą nie ważne, nie robimy tego co ty wolisz, tylko co ja mówię!
        - Chciałabyś!
        - Nie muszę! Tak jest!
        I nim rzucili się na siebie z pazurami, grupa wepchnęła się między nich, stając przodem do Frinharna, Lanta i Dixie.

        Z tym, że rudzielec i białowłosy już się zgadali i chyba nie było co im przerywać…
        - Drzewo życia mówisz… tak, zdecydowanie nie możesz pochodzić stąd. Co prawda jest tu wiele organizacji podziemnych (mniej i bardziej dosłownie), ale chyba nie to masz na myśli, prawda? Em… nie wiem jaki rodzaj portalu cię tutaj przeniósł, ale zakładam, że był związany z jakimś rytuałem. Znaczy, że nie był zwykłą wyrwą w wymiarze, ani nagle rzuconym zaklęciem. Choć oczywiście nie mogę być pewny! Po prostu tak to wygląda. Może ktoś kiedyś poruszał się między Vilagonem, a tym miejscem? Pamiętasz jakieś runy? - Zapytał, po czym nad czymś się zastanowił. - Tylko dlaczego portal otworzył się akurat tutaj i to na takiej wysokości? To mi wygląda raczej na przypadek… pomyślę jeszcze - zapewnił ze słabym uśmiechem, po czym wziął się za odpowiadanie:
        - Jesteśmy w okolicy Turmali, które jak już wiesz jest miastem portowym. Jednym z trzech największych po tej stronie Łuski. Nie znam go zbyt dobrze, bo jesteśmy tu w zasadzie przejazdem - wskazał na malarkę, sugerując, że też o niej mówi, po czym gestem ogarnął karakale. - A oni są kotołakami. Chociaż innymi niż najczęściej się tu spotyka. Wiesz… jest u nas dużo ras, które przypominają połączenie ludzi i zwierząt… - nagle zakrył swoje uszy i zrobił się lekko czerwony. - Ja… jestem elfem. Naprawdę nie widziałeś takich wcześniej? Czy u was mieszkają tylko ludzie? - Spytał, a koty już dawno zasłuchane, niemal usiadły na ziemi by do końca wysłuchać opowieści.
        Ależ mieli szczęście!
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Szczęście szczęściem, ale nie mogło trwać zbyt długo. Nie, jeśli Mansun miał dalej uważany być za pechowca - a tak chyba chciały jego losy. Teraz jednak była to głównie kwestia definicji; nie udało im się wysłuchać dłuższej opowieści i dobrze poznać towarzysza z innego kontynentu; nie zdobyli nowych informacji i być może stracili wyjątkową okazję - ale za to zyskali pewność, że Miminetta ich nie naciągała.

        Różowawa mgiełka pojawiła się nagle, wypełniając przestrzeń słodkim i mdłym zapachem, który nikomu niczego nie przypominał. Kotołoaki i Lant zmarszczyli się lekko, a potem razem odskoczyli kiedy nad ich głowami pojawiła się portalowa wyrwa. Nie wyglądała jak ta od strażnika Doriatu - pęknięcia jakie tworzyła w wymiarze i to co widać było po drugiej stronie wyglądało zadziwiająco stabilnie, a w kolorze było filetowe…
        - Iiiiiiii!
        Krzyk Miminetty poprzedził ruch ręki i wycelowanie palcem w futrzastą istotę wychylającą się ze szczeliny.
        Fioletowa, nietoperzasta istota!
        - No hejo, hej ~ Przywitała obecnych drapiącym tonem i pomachała do malarki leniwie. Choć nie wisiała wysoko była poza zasięgiem nawet Mansuna, nie musiała się więc niczym przejmować. Nie by kiedykolwiek jej się to zdarzało.

        Po krótkim powitaniu i pewnym porozumiewawczym geście skierowanym ku brunetce Fioletowa zmieniła kierunek zainteresowania - spojrzała mianowicie na Papierowego i nie siląc się na słowo wyjaśnienia pstryknęła palcami. I tak zniknął w portalu bliźniaczym do tego, który niedawno go wypluł. Na szczęście Dixie została.

        - ...’szty! - Zaradi spiął się, lecz nim sięgnął po broń machnęła dłonią i odwróciła się w ich stronę. W jakiś niewytłumaczalny sposób, choć mała i futrzasta wyglądała tak groźnie, że nikt nie chciał jej atakować. Nawet jeżeli wcześniej mierzyli się już z dwoma szalonymi magami i poznali wampira. Tym razem jednak to było co innego…
        Fioletowa uśmiechała się lekko i patrzyła z drapieżną ciekawością - ale nie wychynęła cała z dziury i sprawiała wrażenie jakby na czymś po drugiej stronie leżała. Wystawała jej tylko głowa i ręka, drugą zaś na czymś (?) opierała. Jakby nawet nie chciało jej się wstać, by wykonać robotę. Nie byli tego warci, czy jak?

        Ale szybko rozwiała ich wątpliwości, gdy Mimi zaczęła niemalże skakać w miejscu, cały czas wskazując ją palcem.
        - Ty!… - Krzyknęła w końcu, gdy się odważyła. - Co zrobiłaś z Funcią!?
        Lant przerażony spojrzał na malarkę. Naprawdę chciała pytać!? Teraz, kiedy okazało się, że nie oszalała i nie miała omamów był przerażony. Nie sądził jednak, że będzie w stanie narażać się czemuś co porwało już kogoś na jej oczach!
        Och, biedna Yuumi, ale już po niej. Najlepiej jak się wycofają i zaniosą smutne wieści do Efne…
        - Och, ależ nic jej nie jest.
        Co?
        - Hę?
        - Nic jej nie jest. Dałam jej małe zadanie do wykonania, ale nieźle sobie radzi - uśmiechnęła się półgębkiem i zsunęła nieco dalej. - Chcesz wiedzieć gdzie jest?
        - Oczywiście!
        - Hah, wiedziałam. Ale nie… dla was mam inne zadanie. - Mruknęła, a Lant poczuł, że powoli traci kontrolę nad własnym ciałem. Czego od niego chcą? Czego przeklęte siły znowu od niego chcą!? Spanikowany, drżąc oparł się o Dixie i próbował wycofać. Ale spojrzenie nieznajomego dziwadła zatrzymało go w miejscu.
        - Czekają was ciekawe przygody… tak sądzę. Ale nie możecie przeszkadzać mojej małej wysłanniczce. Jeszcze nie teraz. - Uśmiechnęła się zadziwiająco łagodnie, kiedy zaczęła tłumaczyć:
        - Zrobicie coś dla mnie, dobrze? Odesłałam waszego nowego znajomego w… bezpieczne miejsce. Wy koteczki wrócicie do Turmalii, a potem wybierzecie się na kolejną misję. Poznacie trochę lepiej tę łuskę! Wy zaś, być może traficie na waszą znajomą... ale na razie nie wracajcie do Efne. Nie. Ty tam - zerknęła na elfa - najpierw powinieneś… spotkać się ze starymi znajomymi.
        Zadrżał.
        - Hihi! Trzymajcie się razem, rozdzielcie się… ale wasze grupy idą w inne strony! - Pisnęła radośnie i fioletowy rozbłysk spełnił jej życzenie przenosząc zgromadzonych na dalekie ścieżki.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości