Turmalia[Antykwariat] Między bajki

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Życie zielarki było nieustanną walką. Walką o szansę, by móc zawalczyć, lecz zawsze pojawiał się ktoś, kto robił to za nią. Może powinna czuć się wdzięczna Matce, że tak ją oszczędza, niestety w cudzej pomocy nie widziała łaski z góry, a raczej własną niedołężność. Dlatego tak bardzo lubiła mieszkać w swojej samotni, gdzie była zdana tylko na siebie.
        Tymczasem teraz pojawiła się w życiu kogoś i przez wydarzenia, które chyba ściągnęła ze sobą, wymogła na innych, by stali się wspomnianymi wojownikami. Kiedy Lilly opowiedziała o tej dziwnej teorii - o efekcie motyla (choć pustelniczka wierzyła w taki porządek świata, nie miała pojęcia, że ktoś kiedyś nazwał go w tak ładny i trafny sposób) - w głowie Kerhje pojawiła się dość egocentryczna myśl, że to ona jest powodem całego zamieszania. W antykwariacie nagle zaczęły rozgrywać się trzy historie, ale wydawało się, że w jakiś subtelny, choć bardzo ważny sposób, są one ze sobą powiązane. Szatynka w to uwierzyła. Pojawienie się jej tutaj, potem chłopca powtórzeń i na końcu włamywacza mogły mieć wspólny czynnik. Być może początek którejś z tych historii wywołał lawinę pozostałych. Na przykład... Co, jeśli to ona była czynnikiem wspólnym? Co, jeśli jej zmaterializowanie się w śniegowej zaspie ściągnęło na głowę Lilly te wszystkie problemy, które należało rozwiązać? Oczywiście pustelniczka tego nie planowała, nie miała więc za co przepraszać, niemniej... Przecież mogło tak być. Jeśli tak, to można by się zagłębić jeszcze bardziej: może aktualny stan rzeczy nie zaistniałby, gdyby nie eksperymenty w Valladonie? A może gdyby nie chatka Vetery... Albo posiadłość szalonej Anny, czy nawet Ariosa...
        Dziewczyna z zaspy śniegowej przypomniała sobie o nim, mieszając kawę z alkoholem, z której przyrządzeniem w dużej mierze musiał jej pomóc Ace. Śmieszne. Nawet w tym była kiepska, tylko tyle mogła zrobić. Ale była tu gościem, więc czy mogło się oczekiwać od niej więcej? Kiedy skończyła, znów pojawił się ten dobry człowiek, który zainteresował się nią rano, a teraz pomagał biednej sklepikarce. Tylko... Właściwie co on tu robił? Czy nie powinien być w pracy? - Zdaje się, że nieproszony gość powinien się lada chwila znów ocknąć. – powiedział brodacz odbierając od niej kubki z gorącymi napojami - Panienka Lilly to prawdziwy cud.
        ...Ocknie się, tak jak duch lasu. Wydawało się, że do dziewczyny ledwo co dochodzi. Nie mogąc się skupić na konkretnym działaniu, umysłem wciąż przebywając na poły w tym Oczka, myślami wędrowała daleko wstecz. Niebezpiecznie odrywała się od rzeczywistości, jakby umysł w ten sposób próbował ją bronić, lecz przy tym prowadził także do niebezpiecznego momentu, w którym pustelniczka straci kontrolę - zapomni o własnym umyśle.
        Arios... Kerhje poczuła znajomy przypływ ciepła, które jawiło się w jej głowie jako poczucie bezpieczeństwa. Tęskniła za strażnikiem lasu, choć może było to nieuzasadnione. Miała jednak wrażenie, że rozumieli się bez słów jak nikt. Mieli tę samą naturę. Wtedy (wydawało się, że od tego czasu minęły miesiące, tak inne życie reprezentowały te wspomnienia) pojawił się w pobliżu jej chatki. Niebezpieczny, milczący i ranny. Zaopiekowała się nim, choć nie mogła być pewna, że nie przypłaci za to życiem. Zaufała jednak jego sławie strażnika lasu. Jeśli ktoś taką dostaje, trzeba go wspierać.
        Walcząc z oderwaniem, próbowała myśli nakierować na bardziej aktualne problemy... Wraz z Acem ruszyła z powrotem na dół i zatrzymała się tylko na chwilę za nim, by zgarnąć opisany wcześniej koc.Teoretycznie teraz miała do czynienia z podobną sytuacją, co ta ze wspomnień: uzbrojony mężczyzna - z pewnością maczający palce w krwi różnych osób - pojawił się w cichym azylu samotnej dziewczyny i trzeba było mu pomóc. Tak samo po uleczeniu sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wtedy jednak to była jej wina. Weszła w umysł wilka i straciła kontrolę. Teraz zaś nie zapewniła nawet ochrony osobie, która się nią zaopiekowała. Nie uruchomiła run na czas, najemnik zdążył je zetrzeć. A przecież oczyma Oczka widziała co się dzieje. Nie zawsze jednak wszystko idzie po naszej myśli.
        Wciąż jednak mieli przewagę. Kerhje wróciła do rzeczywistości, kiedy coś znów się przewróciło, uderzyło o ziemię, a Oczko spojrzał na to dopiero po chwili. Księga. Kubek. Plama. Ostrze przy jaśniutkiej skórze Lilly. Słodkiej sklepikarki, która się zaopiekowała nią, nie chciała wzywać straży i uzdrowiła mężczyznę grożącego jej szablą.
- Nie róbcie głupot, a nikomu nic się nie stanie.
        Te słowa tak zwyczajnie zirytowały pustelniczkę. Policzki jej poczerwieniały. Z całą siłą zaszczepiła się w rzeczywistości i ani myślała odpływać, choć niedawno było do tego tak blisko. Oczko poderwał się do góry i zaczął lecieć w stronę głowy najemnika.
- Póki co ty robisz najwięcej głupot – warknęła pustelniczka w tym samym czasie, w zupełnie niepodobnym do siebie tonie i w momencie, gdy z ust Ace’a dobyło się niecenzuralna obelga, zupełnie nie pasująca do wrażenia, jakie starał się wywierać zazwyczaj. Również postąpił krok do przodu, ale nie chcąc narażać dziewczyny, szybko się wstrzymał, w przeciwieństwie do gawrona, który odchylił się do tyłu z zamiarem ataku. Już miał to zrobić, kiedy drzwi do sklepu tworzyły się.
        Kiedy chłopiec powtórzeń dostrzegł, co się dzieje, najpierw poważnie się przeraził, ale w następnej chwili jego usta rozciągnęły się w niespodziewanym uśmiechu.
- Znalazłyście! – wykrzyknął radośnie i nie czekając na niczyją reakcję, pognał do leżącej na podłodze księgi. Przykucnął przy niej niezwykle ostrożnie.
- Tak, to właśnie to, czego szukałem, bardzo paniom i panom dziękuję.
        I jeśli ktoś zamierzał cokolwiek zrobić w tym właśnie momencie, to trzeba uprzedzić fakty – najpewniej nie zdążył, bo kiedy właściciel mokrej czupryny włosów dotknął księgi, wszystko raptem zamarło. Czas stanął w miejscu. Śniegowe gwiazdki za oknem zawisły w powietrzu, na co ucieszyć mógł się malutki smoczek Nesbo ( w końcu te śmieszne stworzonka nie uciekały!), a zirytować mógł pewien gawron (co to za wstrętne przeszkody na autostradzie turmalijskiej?!). Tylko oni bowiem ( i chłopiec z mokrą czupryną) byli świadomi tego, co się wokół nich dzieje. Tylko ich nie dotknęło zmrożenie życia. Kurz nie wirował w powietrzu i był jakiś taki twardy, przez co ptaszysko bardzo powoli zaczęło opadać w dół, na zaciśniętą na ostrzu dłoń włamywacza. Ta powoli odchyliła się na zewnątrz, oddalając od obojczyka Lilly, a potem powędrowała w dół, opadając wzdłuż boku napastnika. W chłodnych smugach zimowego światła, które wpadało zza szyb i próbowało zaanektować mrozem ogrzewane kozą wnętrze, można było dostrzec coś jeszcze: cieniutkie, mieniące się barwami tęczy nici. Tworzyły spiralne wzory w całym pomieszczeniu i wszystko było nimi połączone. Przecinały się, plątały ze sobą, a czasem próbowały od siebie uciekać (choć z niedostrzegalną dla ludzkiego, czy zwierzęcego oka prędkością), przede wszystkim jednak wyrastały z palców zgromadzonych ludzi, łapek i skrzydeł zwierząt, z zakładek ksiąg, nóg stołów. Nawet te białe gwiazdki miały swoje cieniutkie, niemal przezroczyste nici! Strach było się poruszyć, by przypadkiem nie przerwać jednej z nich. Ale chłopiec wiedział co robi. Zaczytywał się w księdze, lecz na jego twarzy nie pojawiał się wyraz ulgi a radość z każdą chwilą coraz widoczniej zastępowało rozczarowanie.
- Oh nie, Księgo, kochana, szanowna Księgo Księgo! Dlaczego wciąż nie chcesz mnie mnie przyjąć? Przecież sama się odezwałaś! Przecież sama mnie tu wysłałaś!
        Ale Księga nie chciała przyjąć swojego dziecka z powrotem. Litery na jej stronicach rozmazały się i nie można było odczytać historii, która je tu sprowadziła. Wolumin wymagał pokarmu. Takiego nie przekonasz. Kiedy coś postanowi, nie zmieni zdania. Trzeba więc było robić, co każe.
        Z głębokim westchnieniem chłopiec wstał i spojrzał na zgromadzonych w antykwariacie. Chwilę coś obmyślał, wzdychał jeszcze kilka razy, brzdąkał nićmi, kręcił się na piętach.
        No nic. Wygląda na to, że historię trzeba powtórzyć. Stworzyć ją na nowo – przeżyć jeszcze raz. Rozpoczął więc przygotowanie do przedstawienia. Zbliżył się do Amaroka i chwycił nici jego dłoni, a później nóg. Mężczyzna mechanicznymi ruchami po kolei puścił więzioną sklepikarkę, odsunął się w bok, kucnął. Potem wszyscy siadali w ten sam sposób: blisko siebie, po turecku, bez broni, którą reżyser sytuacji odbierał i odkładał na bok. Wkrótce wszyscy znajdowali się w małym kółeczku, wraz z chłopcem, skupieni wokół Księgi Powtórzeń. W oknach pojawiły się ciemne zasłony, zrobione ze znalezionych kocy i chust, drzwi wejściowe udekorowane zostały tabliczką „zamknięte”. Teraz potrzebny był tylko bajarz, który opowie historię chłopca, by ta mogła znów pojawić się na stronie sześćdziesiątej piątej. Jeśli im się to nie uda... W antykwariacie już zawsze będzie się pojawiał klient proszący o ten jeden, konkretny tytuł.
        Czas znowu ruszył.
- Drodzy aktorzy i bohaterowie. Potrzebuję potrzebuję was, byście stworzyli moją moją historię.
Awatar użytkownika
Mimosa
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kolekcjoner , Opiekun , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Mimosa »

        We wszystkich książkach, gdy czytała o jakiejś nagle rozpoczynającej się akcji, bohaterowie mówili o tym, jak wszystko działo się w spowolnionym tempie, jak to nagle dostrzegali więcej szczegółów, obserwując wszystko jakby z zewnątrz. Mimosa mogła zgodzić się tylko z tymi nagle rzucającymi się w oczy detalami, zupełnie nieistotnymi wręcz. Czuła powoli wybudzającego się mężczyznę, spoglądając na niego w oczekiwaniu, ale spodziewała się zobaczyć zmarszczone brwi i z trudem rozchylające się powieki, a nie szeroko otwarte oczy, na dodatek takie nietypowe. Zamiast więc zwracać uwagę na to, że została szarpnięta za sweter, zauważyła, że włamywacz ma jedno oko jakby trochę większe od drugiego, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że to wyglądało bardziej, jak nieco rozlana źrenica. Wtedy jednak stała już do niego tyłem, zaskoczona spoglądając na Ace’a, który w ostatniej chwili powstrzymał się od kroku w jej stronę, zaciskając tylko groźnie pięści. Myślała, że się potknęła, ale to mężczyzna za nią się zachwiał, szczelniej przyciągając do siebie błogosławioną, która powoli zaczęła pojmować w jakiej sytuacji się znalazła, a jej stopniowo rozszerzające się w strachu oczy na pewno nie uspokoiły znajomego bankiera. Lilly jednak spojrzała za źródłem hałasu, dostrzegając spadającą z lady książkę, która otworzyła się sama, pozwalając, by kapiąca z góry kawa plamiła jej stronnice. Los doprawdy był niesamowitym zjawiskiem…
        Do rzeczywistości przywrócił ją dopiero znajomy dotyk stali na skórze. Delikatny i jakby niegroźny; tak jak wtedy, gdy jej siostra tylko takim sygnałem obwieszczała swoją wygraną, lekko kładąc ostrze miecza na jej ramieniu, obojczyku właśnie lub czasem nawet szyi, gdy szatynce wyjątkowo nie poszedł trening. Właściwie nigdy jej nie szedł. Spędziła na placu niezliczone godziny, dni, tygodnie, miesiące i lata, szkoląc między innymi właśnie do wymykania z potrzasku, w jakim znalazła się teraz, nim pogodzono się z jej zupełnym brakiem talentu bojowego. Lavender próbowała podszkolić młodszą siostrę na własną rękę, by umiała obronić się chociaż przed zwykłym napastnikiem, o wojownikach już nie mówiąc, ale Mimosa zawsze, tak jak i teraz, w takim chwycie po prostu zamierała, czekając aż się ją uwolni. „To nie zawsze będę ja, Lilly, to nie zawsze będzie trening. Nie zawsze ktoś sam cię puści, musisz się nauczyć bronić”, mówiła zrezygnowana, spoglądając łagodnie na uosobienie poczucia winy, jakim była jej młodsza siostra, ale nijak nie mogła zmienić jej postępowania.
        Ostatecznie więc, Lilly Andersen pozostawała idealną zakładniczką. Nie przeszkadzając napastnikowi, starała się po prostu sama nie zrobić sobie krzywdy i ubolewała tylko nad tym, że znów przysparza komuś zmartwień – w tym wypadku Ace’owi i Kerhje. Na głos nie przeprosiła tylko dlatego, że było jej zbyt głupio i bała się odezwać. Zaskoczyła ją też surowa maska pokrywająca pogodne zawsze oblicze bankiera, który wypluł przekleństwo tak wulgarne, że nie jedna panna z dobrego domu mogłaby się nabawić czkawki z szoku na sam jego dźwięk. I już samo to było nietypowe. Do tego czerwieniejące policzki nowopoznanej dziewczyny, atakującego z góry gawrona i pędzącego w jej stronę Nesbo w trybie bojowym, i Mim jęknęła w duchu.
        - Nesbo, zostaw! – rzuciła podniesionym szeptem, wiedząc jak wygląda atak ze strony małego smoczka.
        Rzucał się on zawsze na nogi, próbując wspiąć po nich wyżej po napastniku, a Lilly bała się, że włamywacz mógłby zrobić mu krzywdę, kopiąc na przykład. Mimo więc irracjonalnego poczucia winy za nietraktowanie smoczej pomocy poważnie, nakazała swojemu towarzyszowi zachować dystans.
        Nie wiedziała, czy usłuchał, czy nie. Czy gawron sięgnął celu, czy nie. Czy Ace machnął ręką na ostrożność i znów ruszył na włamywacza, czy też nie. Pełne zdziwienia i niezrozumienia spojrzenie Lilly spoczęło na młodzieńcu, który po raz enty tego dnia zawitał do jej antykwariatu. Scenka rodzajowa, jaką napotkał, a która w tej chwili dosłownie zamarła w bezruchu, zdawała się niespecjalnie go poruszyć, bo przysiadł zaraz do księgi, rozmawiając z nią niczym ze świadomym bytem.
        Co działo się później widzieli już tylko młodzieniec, Nesbo i Oczko. Dwaj ostatni wykorzystali unieruchomienie ludzi i gdy gawron, chcący lub niechcący, odsunął rękę z ostrzem od skóry jego przyjaciółki, smoczek wbiegł po jej nodze na ramię, próbując za warkocz odciągnąć dziewczynę od napastnika. Piszczał i skomlał jej do ucha, ale zawsze słuchająca go z miłym uśmiechem błogosławiona miała teraz puste, błyszczące niebiesko-zielonymi tęczówkami spojrzenie, utkwione gdzieś w przestrzeni. Młodzieniec może i uspokoiłby stworzenie, ale zajęty był własnymi sprawami, więc Nesbo plątał się z rozpaczliwym piskiem w swetrze opiekunki, próbując odciągnąć ją od zagrożenia. Nawet delikatnie pacnął ją łapką po policzku, ale Lilly wyglądała tak jak wtedy, gdy spała, z tym że miała otwarte oczy. Dziwne to.
        Zaraz jednak chłopak na powrót interweniował i Nesbo (naszczekawszy na niego wcześniej z niezadowoleniem, bo najpierw mu znika i się pojawia, a teraz przez niego wszyscy są dziwni) uciekł na ziemię, po drodze capnąwszy fragment herbatnika, który wypadł włamywaczowi z kieszeni. No co? Jedzenie nie jest winne!
        Błogosławiona zaś została usadzona w kręgu z innymi i dopiero wtedy, w odpowiednim momencie i na wezwanie reżysera tej sztuki, zamrugała zaskoczona, rozglądając się gwałtownie wokół. Po jej lewej stronie siedziała Kerhje, a po prawej włamywacz. Za nim siedział młodzieniec, oddzielając go od Ace’a, który łypał wrogo na napastnika, jednocześnie w każdej chwili gotów do zasłonięcia siedzącej obok niego, a niemal naprzeciw bandyty, zielarki. Na samym środku leżała rozpostarta księga, której postarzałe i splamione już nieco stronnice były teraz zupełnie puste.
        - Drodzy aktorzy i bohaterowie. Potrzebuję potrzebuję was, byście stworzyli moją moją historię – rozległ się beztroski i miły głos chłopaka.
        - Nie wiem o co tu chodzi, ale najpierw rozprawię się z pewnym nazbyt cwanym jegomościem – mruknął Ace chłodnym tonem, mając zamiar pięścią wyprowadzić włamywacza z antykwariatu, chociażby przez zamknięte drzwi. Był wyrozumiały bardzo długo, ale widok ostrza przystawionego do błogosławionej był nie do zniesienia. Jednak to brązowa czupryna i szeroki uśmiech uprzedziły konfrontację, pojawiając się między mężczyznami, a młodzieniec zamachał dłońmi.
        - Nie, nie, Amarok nie zrobi nikomu krzywdy, zobaczysz. To znaczy nikomu stąd – chłopak podrapał się po głowie, nie zyskując za grosz zrozumienia i zaufania ze strony bankiera, a jedynie jego podejrzliwe spojrzenie, czy aby i tego smarkacza nie trzeba będzie stąd wyprowadzić. Że też panience Lilly tylko kłopotów na głowę spadło, niedopuszczalne. Najwyższy musi chyba spoglądać w inną stronę. Ale to nic, już on dopilnuje, żeby dziewczynie włos z głowy nie spadł. Żadnej z nich.
        - Hej, pamiętasz kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy? Mimosa!
        Lilly drgnęła na dźwięk swojego przezwiska, wypowiedzianego tak głośno i na dodatek wśród innych ludzi. Młodzieniec wbijał jednak w nią wyczekujące spojrzenie, przed którym uciekała wzrokiem, co chwila jednak napotykając inne, jako że siedzieli w kręgu, i tylko coraz bardziej zapadała się w sobie.
        - Nie… nie bardzo, przepraszam – szepnęła, zaczynając skubać na nowo rękawy swetra. Gdy młodzieniec pierwszy raz pojawił się w sklepie rzeczywiście wydawał jej się znajomy, ale to było wrażenie mgliste i nie opierałaby na tym przeczucia, że w istocie wcześniej się spotkali. Ona nie spotykała zbyt wielu ludzi. Może więc po prostu był kiedyś już w jej sklepie?
        - Mim, skup się! Przecież mnie kojarzysz, tylko nie pamiętasz, bo losy inaczej się potoczyły i jednak się nie spotkaliśmy, ale musimy! Hm, no tak, to nieco skomplikowane… ale przypomnij sobie, byłaś nad morzem wieczorem, siedziałaś sama na plaży, strasznie wiało ale było jeszcze dość ciepło… - młodzieniec zawiesił głos, wciąż spoglądając wyczekująco na dziewczynę, ale ta zacisnęła usta, spuszczając skołowane spojrzenie.
        Często była wieczorem nad morzem i jeśli nie spędzała całych godzin na czytaniu to właśnie siedziała samotnie, przyglądając się załamującym przy brzegu falom. Podobnie ostatnio było nieustannie wiało, a zima uderzyła dopiero kilka dni temu, więc naprawdę nie potrafiła umiejscowić tego spotkania w czasie, zwłaszcza, że prawie zawsze była na plaży sama, przecież tylko dlatego wychodziła tam o takiej porze… I właśnie gdy chciała już na nowo speszyć się sytuacją, będąc jej znów bardziej świadoma, nagle sobie coś przypomniała. Lekko rozluźniająca się mimika i błysk w oku zdradziły ten fakt chłopakowi, który pokiwał z zadowoleniem głową i obrócił szybko książkę w jej stronę. Mim spojrzała na księgę skonsternowana, dopiero wtedy podnosząc nieśmiałe spojrzenie na chłopaka.
        - Nazywasz się Tommy Walsh… – powiedziała powoli, a szatyn skinął z uśmiechem i rozluźnił wyraźnie. Gdy dziewczyna zawiesiła głos, pogonił ją gestem.
        - Opowiadaj. Przypomnij sobie to spotkanie i opowiedz je nam, tak jak potrafisz – dodał znacząco. - Tam musimy zacząć.
        To wszystko było zbyt dziwne. Lilly potoczyła szybkim spojrzeniem po wszystkich, zaraz uciekając wzrokiem w podłogę, a po chwili, słysząc ciche chrupanie, zawiesiła oczy na podjadającym resztę rozsypanych herbatników Nesbo. Nie rozumiała co się wokół niej dzieje, ale czuła oczekiwanie i wiedziała, że im szybciej rozpocznie opowieść, tym szybciej to może się skończyć. Stopniowo pokonując lęk, po bezgłośnym westchnieniu, zaczęła mówić cichym, ciepłym głosem, zazwyczaj spoglądając w pozdzierane deski podłogi antykwariatu, czasem kontrolnie przebiegając wzrokiem po twarzach słuchaczy, by po spokojnym kiwnięciu głowy Tommiego znów utkwić oczy w Nesbo.
        - To była końcówka jesieni. W ciągu dnia było jeszcze ciepło, ale popołudniami wzbierał już chłodny wiatr, dlatego wszyscy wracali do domów wcześniej niż zwykle, a wieczory spędzali przy kominku, pozwalając ulicom miasta opustoszeć…
        Lekki, zimny powiew przemknął przez antykwariat, jakby przeciąg z niedomkniętego okna, wywołując gęsią skórkę na nieosłoniętych fragmentach ciała. Lilly obciągnęła sweter na dłonie i spojrzała znów na Tommiego, jakby upewniając się, że dobrze robi, a on znów pokiwał głową i wskazał wzrokiem na księgę, w której pojawiały się wypowiadane przez Mim słowa. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy i na moment zaniemówiła, ale gdzieś w tle znów trzasnął herbatnik, uświadamiając jej ciszę, jaka zapadła i błogosławiona kontynuowała opowieść.
        - Byłam sama na plaży. Nie wzięłam ze sobą książki, ale towarzyszył mi Nesbo, chcieliśmy po prostu chwilę posiedzieć na świeżym powietrzu… - urwała, gdy po deskach przebiegł pchany wiatrem piasek. Wtedy zrozumiała i podniosła spojrzenie, mówiąc nieco pewniej.
        - Nie… byliśmy tam wszyscy, poza tobą – powiedziała i obraz wokół nich zamigotał, po chwili pozostawiając wszystkich, poza Tommym, siedzących wciąż po turecku w kręgu, ale nie na ciepłych deskach antykwariatu, ale na chłodnym, twardym piasku. Wspomniany wiatr szarpnął luźnym warkoczem Lilly, ale ona już odnalazła ocean błyszczącymi oczami.
        - Woda była wzburzona, fale łamały się daleko od brzegu, a wyrzucone w powietrze krople wody leciały niesione wiatrem aż na plażę – szepnęła, gdy lekka mżawka sięgnęła ich twarzy. Nesbo z rozczarowaniem spojrzał na swoje puste łapki, w których jeszcze przez chwilą ściskał ciastko, teraz tylko plując piaskiem.
        - Oprócz nas nie było nikogo poza… - dziewczyna rozejrzała się po opuszczonej plaży, opatulając mocniej swetrem i szukając czegoś spojrzeniem. W końcu znalazła, zawieszając wzrok na machającym do nich z oddali Tommym, który biegł z trudem po piasku, pod pachą niosąc wielką księgę.
        - Co tu się do diaska dzieje!? – Ace rozglądał się zszokowany, po czym odruchowo przeżegnał, na koniec całując knykcie, i spojrzał na znajomą sprzedawczynię. Magia!
Amarok
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Amarok »

        Amarok niespecjalnie zastanawiał się co może go czekać w upatrzonej kryjówce, ale prawdopodobnie nawet gdyby poważnie rozważył możliwości, rzeczywistość i tak by go zaskoczyła. A trafiło mu się stado wariatów w godzinach szczytu normalnie. Wziął dziewczynę za zakładnika licząc rozwiązać wszystko względnie sprawnie i bez nieprzyjemności, ale tylko ona w miarę możliwości współpracowała. Otoczenie już niekoniecznie. Na przykład biurko czy lada, czy na co tam wpadł, nie zdążył się przyjrzeć, a przecież oczu z tyłu głowy nie miał, postanowiło zastąpić mu drogę ewakuacji.
Wielki, klnący drab tym bardziej zachęcał do rychłego oddalenia się na rozsądną odległość by mogli sobie wszystko wytłumaczyć poza swoim zasięgiem. I wcale nie robił głupot, właśnie przecież próbował ich uniknąć. Inny na jego miejscu nie zastanawiałby się tylko poderżnął dziewczynie gardło i zrobił krwawą łaźnię zamiast ryzykować przywołanie straży miejskiej.
Lecący nań gawron i kot, psiak czy jakieś inne coś na czterech łapach już nie wyglądały tak poważnie. Może gdyby psopodobne coś było rozmiarów solidnego burka, byłoby czym się martwić, ale w tej wersji ekipa nadciągająca z odsieczą niezbyt zwróciła uwagę mężczyzny. Klient, który zjawił się moment później normalny na pewno nie był.
Działa się poważna sprawa, rozbójnik chciał negocjować trzymając zakładniczkę, a ten wlazł i do książki dopadł, gadając do niej jak niespełna rozumu. A potem wszystko zamarło. Normalnie znów film mu się urwał psia jego mać.
        Ocknął się ni z tego ni z owego, siedząc na podłodze. Odzyskując przytomność elf złapał haust powietrza jak osoba wynurzająca się z wody i już miał się zerwać na nagi, ale w ostatniej chwili powstrzymał się, jedynie sztywniejąc i napinając mięśnie.
Nie było mowy by samoistnie stracił przytomność. Jak nic padł ofiarą magii, a Amarok nawet nie tyle odzyskiwał przytomność co uderzyła ona z całą swoją mocą. Ostrożnym i powolnym ruchem rąk odnalazł pochwy na noże, te jednak były puste. Jeden mógł stracić gdy zgubił kontakt z rzeczywistością trzymając dziewczynę, ale drugi. Jak nic go rozbrojono.
        Mężczyzna powiódł oszczędnym wzrokiem po zebranych, na koniec łypiąc na beztroskiego chłopaka. Jacy kuźwa aktorzy czy bohaterowie? Dzieciakowi chyba magia do głowy uderzyła i klepki mu się poprzestawiały, bywały przecież takie przypadki. Już bardziej do rzeczy gadał niedźwiedziowaty drab. W przeciwieństwie do petenta prawił z sensem nawet jeśli niestety nie najlepszym dla skóry rozbójnika. A broni jak nie było tak nie widział, szlag jasny by to trafił. To właśnie trzymało Amaroka w siedzącej pozycji na podłodze. Póki trwała patowa sytuacja a on nie widział możliwości obrony, póty należało ją utrzymywać a przynajmniej samoistnie nie łamać spokoju, co w takowej sytuacji bynajmniej nie byłoby dobre w skutkach.
A przybyły nawijał dalej. Uszaty łypnął ślepiami w jego stronę, na chwilę przestając pilnować osiłka, z którym do tej pory wymieniał “sympatyczne” spojrzenia.
        No raczej, że nie chciał niczyjej krzywdy, chciał wyjść cało z tych nieszczęsnych kłopotów i umknąć pościgowi, czy nikt nie dostrzegał jego dobrej woli? I do stu piekieł skąd gnojek znał jego imię?! A potem natężenie bzdur nasiliło się do tego stopnia, że zbój zignorował bełkotliwy potok słów na poczet obmyślania planu ucieczki. Przynajmniej tak miało być. Ledwie zaczął ostrożnie - tak by nie przyciągnąć nadmiernej uwagi osiłka, oceniać otoczenie i zebranych, ważąc swoje szanse, a ogarnął go chłód a ręce zapadły się w szorstkim piasku.
        I tego właśnie było stanowczo za wiele jak na światopogląd zbója. Amarok już nie wytrzymał z siedzeniem w miejscu. Nawet Ace’a zignorował, gdy ten akurat czynił jakieś religijne pantomimy. Magia, pieprzona czarna magia, powtarzał sobie w myślach ostro odpychając się nogami i rozgarniając piach, gdy odpełzał wciąż siedząc, by wydostać się z przeklętego kręgu.
        - Do wszetecznych czortów, jak niby było? Co opowiedz? Co do najczarniejszej cholery się tu dzieje?! - warknął wstrząśnięty, głosem tracącym dech zupełnie jakby miał za sobą całą staję przebieżki. Rozbrojenie rzezimieszka okazało się nader dobrym pomysłem, gdy teraz został doprowadzony do ostateczności.
Każdy miał swój sposób reagowania na stresujące wydarzenia i przerastające go sytuacje. Jedni zamierali w bezruchu lub rozpoczynali modły do swoich bóstw. Inni panikowali albo zanosili się płaczem. Ci parający się szeroko pojętą wojaczką zazwyczaj przechodzili do czynów zdając się na instynkty. Amarok nie był zwolennikiem zabijania czy ranienia bez powodu, ale przyparty do muru swoje życie i wolność stawiał ponad wszystkim. Teraz nie czuł się ani wolny, ani bezpieczny i patrzył na zgromadzonych spod zmarszczonych brwi, jak wilk zaszczuty przez sforę psów. Byli w mieście nadmorskim, ale od antykwariatu do brzegu nie było aż tak blisko. Jakim cudem wszyscy przenieśli się na plażę i czego chciał od nich dziwak od księgi? Więcej, czego chciał od niego, bo właścicielka przybytku była też posiadaczką księgi, to i powiązanie z całą tą historią mogła mieć. Drab wyglądał na stałego bywalca książkowych kątów. A i niewidoma, tak nie sposób było przeoczyć ułomności dziewczyny, również wydawała się zaznajomiona ze wszystkim. Tylko on był w złym miejscu i czasie, więc zdecydowanie powinni pozwolić mu się ulotnić.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Mimosa! (…) Przecież mnie kojarzysz, tylko nie pamiętasz, bo losy inaczej się potoczyły i jednak się nie spotkaliśmy, ale musimy!" Kim, na Najłaskawszą Bogini, Panią wszystkiego co żywe, Matkę Natury która jest wszystkim, była Mimosa? A może raczej... Dlaczego stała się nią Lilly i nagle zaczęła rozpoznawać chłopca, mianując go nawet imieniem i rozpoczynając opowieść, której skutki miały dotknąć nawet tych, którzy absolutnie nie chcieli mieć z tym nic do czynienia?
        Księga, księga. To ona musiała być kluczem, ale już jej z nimi nie było. Mimo to wpłynęła na ich życie. Miała władzę nad czasem - tak powiedziała sklepikarka. A chłopiec miał dopiero się pojawić, wcale go nie było. Czy więc... W jakim czasie znajdowali się TERAZ? I czy Tommy Walsh istniał już z całą pewnością? Czy oni wszyscy istnieli NAPRAWDĘ? Pustelniczka przestała być pewna, czy od czasu eksplozji w Valladonie cokolwiek było prawdziwe. Może... Może w rzeczywistości nie przeżyła tamtych wydarzeń?

        Nie było wiele czasu na reagowanie, a już na pewno nie poprawne. Rzeczy się działy, a ich bohaterowie nie mieli nawet za wiele czasu, by spróbować je zrozumieć. Byli jak liście na wietrze, którego kierunku nie sposób określić, bo kiedy tylko wyciągasz chusteczkę ponad głowę, ten raptem zmienia zdanie. I tak za każdym razem, gdy próbujesz wykonać pomiar. Niemniej, z całą pewnością, można było stwierdzić, że jego siła jest ogromna.
        Być może w ten sposób Matka Natura objawiała swoją wolę posłusznym dzieciom. Kerhje z całą pewnością do nich należała, mimo to nie potrafiła jeszcze dojrzeć boskich palców w spotkaniu chłopca powtórzeń. Wydawał się po prostu przypadkową istotą, która zwróciła się do nich o pomoc. A traf chciał, że to Lilly posiadała to, co mogło się w tym przydać. Choć... Czy wsparcie każdej żywej istoty nie jest uszczęśliwianiem Najłaskawszej?

        Amarok rozbił bańkę magicznej ekscytacji (a może samotnego zmierzania się z pomieszaniem zmysłów) reakcją człowieka o zdrowym rozsądku, co paradoksalnie okazało się widokiem upragnionego lądu na wykańczającym bezkresem oceanie. Wszyscy pragnęli teraz jakieś logiki - choćby logicznego zachowania się.
        Rozbójnik miał tylko zakraść się do wyglądającego łagodnie wnętrza i tam dojść do siebie. Z pewnością nie tylko fizycznie - bo to chyba udało mu się osiągnąć lepiej i szybciej niż przewidywał - ale i psychicznie po ostatnich "przygodach". Tymczasem wpakował się w coś, co może i było gorsze od potyczek pełnych krwi- w magię i jej następstwa, których nie rozumiał. Ale przyznajmy szczerze - czy ktokolwiek poza tajemniczym chłopcem pojmował, co się dzieje?
        Kiedy poderwał się wykluczając z kręgu, w jego ślady poszła pustelniczka, a za nią Ace, który widząc jak niewidoma chwieje się bez swego "oczka", na chwilę zapomniał o przerażeniu, na rzecz dobrego wychowania. Chwycił ją za ramię, by potem zaoferować swoje, ale pustelniczka mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i odeszła kilka małych kroków w kierunku - który jak jej się wydawało - nie prowadził w stronę morza, a wzdłuż niego. Tym samym niemal wpadła na idącego w ich kierunku chłopca, ale ten odskoczył w ostatnim momencie i zatrzymał się, patrząc najpierw na nią ogromnymi zatroskanymi oczyma, potem na nierozumiejącego nic Ace'a, na końcu zaś Amaroka, który wyglądał nie lepiej. Jednak to twarz zataczającej się dziewczyny najmocniej go wzburzyła.
- Dlaczego panienka płacze? - ciepły głos rozległ się tuż obok niej i zatrzymała się zawstydzona swoim stanem. - Przecież tak nie może być! Jak dbacie o swoją przyjaciółkę?
        Wiatr rozwiewał włosy. Był przenikliwy i chłodny, lecz nie było to jego ujmą. Przeciwnie - pragnęło się odsłonić całe ciało na jego działanie i dać mu oczyścić, a emocje ostudzić. Wiatr jednak odsłaniał również to, co chciało pozostać niewidoczne - palcami gładząc policzki pustelniczki, uświadomił ją, że są mokre od łez. Nawet nie zarejestrowała, kiedy jej usta zaczęły się poruszać. Nie pamiętała myśli, które mogły dać powód zaistnienia wypowiadanych słów.
- To nie są moi przyjaciele. Dlatego płaczę. Moja przyjaciółka jest daleko i boję się, że już jej nie zobaczę. Że zniknie, tak jak każdy, kto był mi bliski...
        Wypowiedziawszy te słowa, zdała sobie sprawę, że nie potrzebowały nowych myśli, by zaistnieć, gdyż cały czas leżały na dnie jej serca. Od czasu rozstania z Hashirą, jakkolwiek niewiarygodne rzeczy by się nie działy, tak naprawdę do głębi przejęta była tylko tą kwestią. Smutek i samotność, które zatruwały jej krew nieustannie na nią oddziaływały. Na szczęście zajęcie się aktualnymi wydarzeniami pomagały stłumić te emocje. Mimo to, z jakiegoś powodu, coś uwolniło skrywany smutek.
- Oh… Rozumiem. W pewnym sensie, bo widzisz... Ja też zniknąłem z czyjegoś życia i na pewno te osoby też za mną tęsknią. Chyba oboje potrzebujemy dobrego zakończenia. Każdy zresztą na nie zasługuje - wypowiadając zaś ostatnie słowa spojrzał raz jeszcze na Amaroka. - Może i panu zdołalibyśmy pomóc. Tak jak pan nam. Każdy czasem się gubi i potrzebuje pomocy w odnalezieniu drogi.
Awatar użytkownika
Mimosa
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kolekcjoner , Opiekun , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Mimosa »

        Lilly jako ostatnia wstała z ziemi. Wiedziała, co robi… mniej więcej w każdym razie, i to napawało ją niepewnością, ale to zrywający się z ziemi towarzysze wzbudzili w niej lęk. Ich panika udzieliła się dziewczynie i ta poderwała się na równe nogi, cofając o krok od rzucających się ludzi. Oczy miała szeroko otwarte i nerwowo obciągała rękawy na dłoniach, spoglądając na każdego po kolei w przestrachu. Najbardziej martwiła się o Kerhje, która ruszyła wzdłuż linii brzegu, chwiejąc się lekko, niepewna drogi. Tommy dopadł do niej, podtrzymując, nim w końcu Ace przejął od niego ten obowiązek, zbierając się w sobie najszybciej z obecnych. Mim ciągle się nie odzywała, wystraszona własnymi działaniami i to do niej ruszył wtedy Walsh.
- Mim, nie mamy wiele czasu, zaraz zniknę, musicie mnie znaleźć – mówił szybko, przekazując dziewczynie księgę, którą ta przejęła odruchowo.
- Ale…
- Musisz ich poprowadzić. Musicie mnie znaleźć – powtarzał, a Lilly potrząsała głową w nagłej panice.
- Ale ja nie umiem.
- Umiesz. Rób to co zawsze, opowiedz tą historię i doprowadź ją do końca. Wszystko się ułoży, przecież wiesz.
- Nie wiem – zaprotestowała, milknąc szybko i obejmując księgę ramionami, jakby chciała się za nią schować. – Nie chcę… – dodała już ciszej, pełna lęku i wahania.
Chciała wrócić do domu, z Nesbo. Zaszyć się w swoim antykwariacie, zapaść w fotelu z herbatą i przez cały dzień czytać książkę. Nie nadawała się do prowadzenia ludzi, nie była takim typem człowieka. Nie przebywała z innymi, a jeśli już do tego dochodziło to podążała zazwyczaj za kimś bezwolnie, starając się po prostu przetrwać, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmiało nawet w codziennych zmaganiach.
Rozterki malowały się na jej twarzy i Tommy przejechał dłonią przez czuprynę brązowych włosów. Tylko nieco lepsza znajomość dziewczyny (której ona wciąż nie była świadoma) powstrzymywała go od złapania ją za ramiona i lekkim potrząśnięciu. Musiał wiedzieć, że to wywołałoby tylko odwrotny skutek.
- Poradzisz sobie. Wiem, bo to wszystko się już zdarzyło i nie może być inaczej, rozumiesz? – zapytał spokojnie, ale Mimosa ciągle kręciła przecząco głową. Nagła fala wątpliwości zalała ją w momencie, w którym jej towarzysze zareagowali tak gwałtownie. To, co początkowo wydawało się naturalną koleją rzeczy, tylko kolejną historią, jedynie z większą ilością bohaterów, teraz zaczęło ją przytłaczać. Chłopak westchnął ciężko, ale wciąż spoglądał na nią łagodnie.
– Musisz. Musicie zrobić to razem, tak ma być. Nie mamy więcej czasu Mim, znajdźcie mnie – powiedział i cofnął się od dziewczyny o krok, spoglądając ostatni raz na wszystkich wokół siebie. – Zaufajcie jej proszę. I pomóżcie mi wrócić do domu.
        Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu niczym miraż, a Lilly drgnęła, jeszcze chwilę szukając go wzrokiem. Co gorsza, mimowolnie traktowała go jako jedyną osłonę przed niezadowoleniem swoich towarzyszy, których reakcji wciąż się obawiała. Czuła, że Kerhje była jej najbliższą duszą w tym zamieszaniu, ale niewidoma rozsypała się teraz zupełnie. Nie mogła też oprzeć się w znajomym kliencie, bo Ace zajęty był doprowadzaniem dziewczyny do porządku. Obejmował ją jednym ramieniem, pozwalając wesprzeć się na drugim i osłaniając nieco przed wiatrem, który targał nimi wszystkimi. Amarok zaś… na bandytę Lilly bała się w ogóle podnieść spojrzenie, zerkając na niego tylko krótko, gdy nie patrzył. Tylko Nesbo wyczuł emocje swojej opiekunki i podbiegł do niej, wspinając się szybko po nogawce i obciągając sweter, gdy gramolił się na ramię dziewczyny, spoczywając na jej ramieniu, pod rozszarpanym już przez wiatr warkoczem.
- Lilly?
Dziewczyna poderwała gwałtownie głowę, spoglądając na Ace’a, który nawet pominął zwyczajowe „panienko”, najwyraźniej uznając, że sytuacja nie wymaga już takich grzeczności. Spoglądał na nią pytająco, a Mim wiła się we własnych myślach. Nie umiała prowadzić. Nie umiała podejmować decyzji za innych, nie chciała tego robić. Nie chciała brać takiej odpowiedzialności. Może da radę jeszcze to wszystko odkręcić? Wrócić do antykwariatu, pozwolić im wszystkim rozejść się do ich własnej codzienności, nie zmąconej jej obecnością?
- Lilly? Musimy się gdzieś schować, bo nas przewieje.
Oczywistym było, że Northug ma na myśli ją i Kerhje. Tylko one nie miały na sobie nic poza swetrami, a pogoda, chociaż jesienna (dobrze, że na tym jeszcze się wszyscy nie ufiksowali, bo nie wiedziałaby jak to wyjaśnić), wciąż była nieprzyjazna. Chłodny wiatr wdzierał się przez dziurki w dzierganych swetrach, wywołując gęsią skórkę i nieprzyjemne drżenie. Bankier zarzucił na niewidomą swój niedźwiedzi płaszcz, ale wciąż wydawało się, że nie przeszkadza mu zimno. Lilly niemal mechanicznie skinęła głową.
- Tam… tam kawałek dalej jest chatka.
- Możemy wrócić do antykwariatu… - zaproponował, ale dziewczyna pokręciła głową.
- Jesteśmy daleko od miasta. Tam jest bliżej. Nikogo nie ma, ale w środku będzie ciepło.
- W takim razie chodźmy. – Mężczyzna skinął głową i ruszył przodem, prowadząc ostrożnie Kerhje po piaskach. Lilly stała jeszcze chwilę w miejscu, ściskając kurczowo księgę. W końcu podniosła niepewne spojrzenie na zakapturzonego mężczyznę.
- Amarok… czy mógłbyś pójść z nami? Proszę… - powiedziała nieśmiało. – Wiem, że to wszystko jest dziwne. Przepraszam, że zostałeś w to wciągnięty.
Dziewczyna jak zawsze śmiało brała na siebie winę za wszelkie krzywdy na świecie. Skrzywiła się nieznacznie, nie wiedząc, co może powiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji. W międzyczasie Nesbo zbiegł z niej na ziemię, co wykorzystała do poprawienia swetra, a spoglądając wszędzie, tylko nie na osobę, do której mówiła, nawet nie zauważyła, że zwierzak wspinał się właśnie po nodze rozbójnika, by za chwilę władować mu się do kieszeni. Gdy Lilly znów spojrzała na mężczyznę, smoczek zniknął już gdzieś pod połami płaszcza.
- Nie poradzę sobie z tym sama – powiedziała nagle rozbrajająco szczerze. Jakby okazanie słabości przed kimś zupełnie obcym było łatwiejsze, niż odsłonięcie się przed Acem, który, miała taką nadzieję przynajmniej, jeszcze wielokrotnie będzie zaglądał do antykwariatu. A niedoszłego włamywacza prawdopodobnie już nigdy więcej po tym wszystkim nie zobaczy.
- Możesz mi pomóc, proszę?
        Nie miała nic więcej, to było wszystko, co mogła powiedzieć. Nie znała się na intrygach, podstępach, broń losie fortelach mających na celu zmuszenie kogoś do robienia tego, co chciała. Mogła tylko poprosić. Już i tak prawie zapadła się pod ziemię. Jeśli Amarok postanowi odejść to trudno, przecież nie mogła go zatrzymać. Tylko czy wtedy uda się to wszystko? I czy w ogóle jemu uda się odejść? Wbrew temu, co wszyscy sądzili, dziewczyna nie wiedziała wiele więcej od nich. Połowa wciąż była dla niej niejasna, a w drugą połowę by jej nawet nie uwierzyli. Poza tym sytuacja zwyczajnie ją przerastała.
Na dodatek, gdy w końcu znów spojrzała nieśmiało na mężczyznę, oczekując odpowiedzi, jakakolwiek by ona nie była, dostrzegła Nesbo plączącego się gdzieś po płaszczu rozbójnika i załamała się ostatecznie.
- Nesbo, zlituj się – jęknęła, a stworzonko wystawiło łepek w jej stronę, spoglądając na nią zupełnie niewinnie, mimo pyszczka wypchanego po brzegi ostatnim krakersem.
Amarok
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Amarok »

        Szok jakiego doznał Amarok ani myślał samoistnie przejść. Zbój znalazł się w sytuacji, której nie tylko nie pojmował ale i czuł się zupełnie bezbronnym, co wcale nie ułatwiało ukojenia. Zdążył za to nie tylko wyrwać się z kręgu, odsunąć na bezpieczną odległość, ale i zerwać na nogi. Stał więc teraz w typowo bojowej pozycji, gotów do podjęcia walki w każdej chwili. Tylko broni mu brakowało. Nawet nie tyle potrzebował co musiał odzyskać swoją szablę, a ta niepokojąca myśl co i rusz odbijała się w głowie bruneta echem, tylko potęgując niepokój.
        W rozsypkę jak się moment później okazało, poszli wszyscy i zapanował mniejszy bądź większy nieład, zależnie od osoby. Jedna z kobiet zupełnie odłączyła się od grona, zajmując uwagę drągala, dzięki czemu Amar mógł poświęcić większą uwagę intruzowi. Łypnął na chłopaka zmrużonymi oczami rzucającymi groźby spod zmarszczonych brwi.
Pomocy niby potrzebował, on? Odnalezienia drogi? Ani jedno ani drugie nie było mu potrzebne bardziej niż bryczka. Zgubił się psia jego mać, też wymyślił. Co najwyżej wlazł do złej chałupy, więc jeśli już to się pomylił a nie zagubił. A jedyne czego chciał, to odzyskać broń, więc dzieciak swoimi złotymi myślami celował jak kulą w płot.
Po zgromieniu chłopaka wzrokiem, wiać jeszcze nie zaczął tylko z dwóch powodów. Po pierwsze nie miał pewności w jakim zakresie byli zaczarowani i czego dokładniej czar się tyczył. Na ile wywiało ich gdzieś w nadmorskie wypiździewo a na ile wszystko stanowiło jedynie iluzję. Jeśli zaś nie mógł ufać zmysłom, jak mógłby działać.
Po drugie, nie było opcji by zabrać nogi za pas nim odnalazł szablę. Lubił swoje życie, a ono było pewne jedynie gdy przeklęty oręż znajdował się u jego boku. Jak zaś miał jej szukać, gdy jeszcze nie wiedział gdzie się znalazł, co zamykało koło bezsilności.
        Całe szczęście rosły drab podążył za jedną z kobiet, asystując jej i podpierając niepewne kroki, ale obserwacje były zbyt krótkie by rozbójnik mógł stwierdzić czy ciemnowłosa była tylko roztrzęsiona czy ułomna na ciele. Pocieszający i zarazem uspokajający był jednak fakt, że jedynie młodzik i dziewczyna stojąca bliżej nie wyglądali na zaskoczonych. Reszta jak każdy normalny człowiek powinien, zareagowała dość ekspresyjnie. A, że przy okazji dzięki temu na chwilę miał z głowy pilnowanie własnej skóry przed gościem, który nie życzył mu najlepiej, było dodatkowym plusem ułatwiającym zbieranie myśli i obserwowanie dalszego rozwoju sytuacji i osób, które ją sprowokowały.
        Młodzian akurat zaczął rozmawiać z dziewczyną, nie przejmując się zamienionym w słuch brunetem. Rozbójnik usłyszał większość słów, widział też rosnący lęk szatynki. A cała heca przemaszerowała z jakiegoś tam planu w region niepodlegający kontroli, skoro jedynie chłopak przekonany był co do kompetencji dziewczątka, które z każdym jego słowem protestowało bardziej.
A potem kuźwa zniknął.
Amarok wstrzymał oddech z zaskoczenia i odruchowo spróbował odnaleźć rękojeść szabli. Zaraz potem kliknął ze złością językiem, łapiąc się na bezsensownym przyzwyczajeniu, które ujawniło się zaraz gdy umysł zajęty był nagłym ulotnieniem się chłopaka. Ponownie zamarł w bezruchu, z mięśniami napiętymi i znów gotowymi do możliwej akcji, wypatrując kolejnych magicznych sztuczek. Świat jednak na powrót się uspokoił i wrócił do stabilności.
Wiatr wiał niemiłosiernie. Fale napływały i odchodziły, gniewnie rozbijając się o brzeg. A dziewczyna po krótkiej wymianie zdań z drabem kręcącym się obok jeszcze przez chwilę, teraz stała samotnie naprzeciw. Przynajmniej dowiedział się, że nie była to iluzja, ale, że znaleźli się daleko od miasta.
Wicher bez najmniejszej litości szarpał sweter i włosy dziewczyny. Równie nieustępliwy ale też znacznie mniej dokuczliwy był w przypadku mężczyzny chronionego płaszczem, jedynie na jego połach mogąc wyładowywać frustrację żywiołu.
Spojrzał czujniej na szatynkę, mimo, że wyglądała na tak kruchą i delikatną, jakby wiatr zaraz miał ją porwać. Jasne, już się właśnie rozpędzał by gdziekolwiek się z nimi wybierać. Co najwyżej zamierzał skierować się do miasta, znaleźć miejscówkę, w której stracił broń i spieprzać jak najdalej w przeciwnym kierunku do obranego przez tę całą wesołą gromadkę. Wtedy jednak usłyszał ciche proszę, a zaraz po nim podążyło przepraszam, jedno i drugie wypowiedziane delikatnym dziewczęcym głosem. Brwi mężczyzny rozluźniły się, a nierówne źrenice uważniej ale znacznie łagodniej spojrzały na Lilly. Zaraz potem napadło go dziwne stworzonko.
Przez chwilę dzielił uwagę pomiędzy małego złodziejaszka gramolącego mu się pod płaszcz, a dziewczynę, której wielkie sarnie oczy próbował uchwycić. Przez moment wygrał zwierzak. Łasuch dobrał się do sucharów, i jeszcze nie skończył porcji a już szukał kolejnej. Właśnie łapał stworzonko, które wierciło się i skrobało pazurkami panosząc się, przeszukując teraz koszulę, gdy pełnię uwagi zyskał znowu wybrzmiewający głos dziewczyny. Chwycił stworka pod pachę w samą porę by oczy dziewczyny mogły zobaczyć łebek schwytanego smoczka, wystający zza pazuchy, a zaraz potem spotkać się ze źrenicami zbója.
        Dziwnym było, gdy ktoś kogo zupełnie nie znał, nazywał go po imieniu. Nie zdążył też nawet zastanowić się co z ranami, które zapędziły go do schronienia. Brak dolegliwości zrzucał na stres wciąż krążący w żyłach. Ale decyzję mniej lub bardziej podjął.
        - Amar wystarczy - odezwał się lekko ochryple i zdjął z głowy kaptur. Zaraz po nim palcem zsunął z twarzy chustę. Co zrobić, każdy miewał swoje słabości. Tak się złożyło, że wystraszone i trochę jakby smutne oczy wbijane w ziemię należały do czulszych strun rozbójnika i ten porzucił plan ewakuacji, a to z kolei znaczyło, że prędzej czy później wypadałoby odsłonić facjatę jeśli nie z grzeczności to z wygody, bo przecież pod dachem zakutany siedział nie będzie.
Powoli podszedł do dziewczyny, podając jej zwierzaka, który posypywał jeszcze okruszkami lecącymi z pyszczka. A jak tylko pozbył się pasażera na gapę i uwolnił ręce, rozpiął płaszcz i zamaszystym ruchem zarzucił go dziewczynie na plecy.
O ile nie walczył o życie wzięty z zaskoczenia i nie dybał na jego żywot żaden podejrzanie wyglądający drań, zbójnik chętnie zgrywał dżentelmena. Co tam, że obiekt afektu był bardziej przerażony niż urzeczony, grunt, że zamarł i nie uciekał zmuszając Amaroka do pościgu po plaży. Oraz, że płaszcz miał kilka dziur i plamy krwi, był przecież ciepły i przed wiatrem chronił całkiem skutecznie.
        - Prośbie pięknej kobiety się nie odmawia - dodał z szelmowskim uśmieszkiem, delikatnie zbliżając kołnierz odzienia pod szyją dziewczyny.
        - Tylko czy wpierw mogłabyś mi wyjaśnić co się tu do setnej zarazy dzieje i o co w tym wszystkim chodzi - dokończył powoli kierując się w stronę chaty, w której mieli się podobno schronić.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        KRA KRA KRA!
        Aaaale było przyjemnie. Śliweczka tu, chlebek tam, gdzieś indziej orzeszek. O! I robaczek. Pyyyyszności. Ciekawe czy mają winogrona? Ostatni raz jadł takie w tym ponurym zamczysku demonicy. Ciarki przechodziły od samego zaglądania w jej oczy, ale trzeba było przyznać, że jedzenia – dobrego jedzenia – u niej nie brakowało.
        O rany, ale dużo tego dobrego. Jak on się ruszy? Może posiedzi sobie tam, na czubku tego drzewka – no pperfekcyjne. Ktoś chyba je specjalnie umieścił tam dla niego, żeby mógł odpocząć. Tylko… Jak się stąd wydostać? Wąskie te kraty, chyba za dużo zjadł. I co teraz? Pani się wścieknie. Zawsze się denerwuje, gdy znika bez słowa w nieznanym miejscu. Denerwuje się, bo się martwi. A to nie dobre. Włoży mu potem ten niepokój do główki, żeby mógł zrozumieć, jak się czuła. Jasne, szybko się potem zbiera i znów będzie jej ukochanym Oczkiem. Cóż, nie ma innego wyboru, co nnnnnie? W końcu bez niego by sobie w tych podróżach nie poradziła. Tak jak kiedyś jon, nie poradziłby sobie bez niej.
        No właśnie. To jak on się stąd wydostanie? Gdzie on właściwie jest?
        Główka w bok. Nasłuchuje.
        Jakaś krzątanina na górze. A więc on musi być na dole. Wspaniale. A gdzie jest Pani? Czy to ona tak ładnie nuci pod nosem? Nieeee, ona nie ma takiego głosu. Więc kto to? I skąd ten ktoś?

❁❁❁


        Drgnęła, kiedy nagle coś ciężkiego otuliło jej ramiona izolując od chłodnego wiatru. Po wcześniejszych odgłosach mogła się domyślić, że Ace coś robi z płaszczem, jednak nie spodziewała się, że zamierza go jej oddać.
- To tylko płaszcz – wyjaśnił szybko, zrozumiawszy swój błąd.
        Kerhje skinęła głową. Przygarnęła narzutę, jakby ta miała ją ochronić przed niebezpieczeństwem nieznanego. Mimo że sam płaszcz symbolizował człowieka, którego też nie znała. Ale zachowywał się, jak dobry człowiek. To wystarczyło.
- Mów co robisz, proszę. I… dziękuję ci bardzo.
        Wiatr osuszył jej łzy, lecz dziewczyn wciąż była roztrzęsiona. Pod opuszczonymi powiekami migotała jej czerwień płaszcza Krwawej Kapłanki, a serce ściskał ciężar braku odpowiedniego pożegnania. Mimo to dziwne uczucie znów zamajaczyło jej na rubieżach umysłu - to była upragniona obecność. Czuła życie Hashiry, czuła że jest w dobrym towarzystwie i że jak zwykle jest bardzo dzielna. Choć tajemnice i zagrożenia jak zwykle nie opuszczają jej na krok.

        Wkrótce wszyscy podążali za Mimosą, która wydawała się okrutnie przytłoczona rolą przewodnika i wystraszona nie mniej, niż reszta całą sytuacją. Dowiedziała się od tego z relacji Ace'a i własnego przeczucia. Mówił też, że próby uspokojenia jej… chyba nie osiągnęły oczekiwanego skutku. Udało jej się jednak namówić bandytę, by ruszył z nimi. Jedynym argumentem, jakim pustelniczka była w stanie sobie wytłumaczyć tę obecność, był fakt, że najwidoczniej magiczna historia, w której łapach się znaleźli, wymagała jego obecności. W przeciwnym wypadku rozsądek nakazywałby wręcz zniechęcać go do podążania z grupą. Zresztą sam początkowo nie chciał, więc czemu mu to utrudniać? Mieli przecież zamiast niego Ace’a, który był dużo bardziej godny zaufania. Gdyby nie ta historia, którą tylko Mimosa znała ( a przynajmniej tak wszyscy zakładali ) powinni sobie z nim… wyłącznie z nim u boku poradzić. Tak wydawało się niewidomej. Tymczasem była zmuszona zaakceptować obecność człowieka, który niedawno groził sklepikarce nożem, a teraz urzekającym głosikiem (reszty zachowania dżentelmena mogła się z niego domyślić) czarował, jak gdyby nigdy nic i jeszcze zgodził się na towarzyszenie.
        Smutek Kerhje przeradzał się w złość. Była zła, że ktoś, kto ją potraktował tak dobrze, jest narażany na niebezpieczeństwo. W głowie już planowała kolejne runy, które najchętniej wyryłaby osobnikowi bezpośrednio na skórze. Chyba tylko ten gniew na fałsz Amaroka, który tak rzadko pojawia się w głowie zielarki, pozwolił jej uporać się z nagłym wybuchem tęsknoty.
        Nie. Nie tylko. Wspierające ją ramię też pomagało. Tylko na litość prasmoczą, gdzie jest właściwy przewodnik niewidomej?
- Panie… Ace. Powiedz mi, czy gdzieś dookoła jest mój gawron?
- Gawron? Hm... Nie, przykro mi.
- Ale smoczek Lilly jest?
- Tak, oczywiście.
        Gdzie on jest? Oczko, Oczko, proszę powiedz, że wszystko w porządku. Ale nie mógł powiedzieć, bo znajdował się zbyt daleko. Kiedy wysunęła palce własnego umysłu w poszukiwaniu jego, nie odnalazła zwierzęcej obecności. Coś jednak na skraju czucia kołatało się. Musiał być niedaleko. I z każdym krokiem wydawało się, że obecność jest coraz silniejsza. Były to jednak niezwykle małe zmiany. Nie chciała jednak niepokoić reszty swoim niepokojem. Sama sobie poradzi.
- Teraz wejdziemy na brukowaną ścieżkę - poinformował bankier. - Zdaje się, że chatka jest tuż obok.
        Kerhje uniosła nogi nieco wyżej i po chwili poczuła pod stopami twardą, nierówną powierzchnię. Bruk chyba był dość świeży, bo choć regularny, kamienie wystawały trochę zbyt mocno, przez co łatwo było o potknięcie.
- Przydałaby mi się jakaś laska na nieobecność Oczka.
        Wkrótce dotarli przed "te konkretne drzwi". Mimosa obwieściła to cichym, trochę niepewnym głosem, a Kerhje miała ochotę ją w tym momencie przytulić i móc zapewnić, że nie ma się czym martwić. Ale nie mogła mieć pewności. Podziękowała jednak Ace'owi za przewodnictwo, po czym samodzielnie zbliżyła się do dziewczyny
- Lilly... -szepnęła odnajdując jej dłoń swoją i ściskając ją pokrzepiająco. - Przepraszam, że się tak rozsypałam. Przecież nie będziemy cię o nic obwiniać. Jesteśmy w tym wszystkim razem.
Awatar użytkownika
Mimosa
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kolekcjoner , Opiekun , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Mimosa »

        To, co powiedziała, i sam fakt, że musiała, kosztowały ją więcej nerwów i stresu niż całe to zamieszanie wcześniej. Nie miała w zwyczaju zaczepiać ludzi, ani prosić ich o nic, głównie ze względu na możliwość odmowy i związane z tym emocjonalne konsekwencje oraz niechęć do narzucania się oczywiście. Na pewno już nie zwykła prosić o towarzyszenie jej w czymkolwiek, a co dopiero w tym dziwnym splocie wydarzeń i to jeszcze kogoś, kto absolutnie nie chce tu być! (To, że może być groźny, jakoś nie przeszło jej przez myśl.) Więc niemal wstrzymywała oddech, czekając na odpowiedź mężczyzny i dopiero wygłupy Nesbo, jak zawsze nie na miejscu, zmusiły ją do nabrania tchu, gdy karciła smoczka. Na Amaroka oczywiście w ogóle nie spoglądała. Z przyzwyczajenia, ale też ze strachu przed dojrzeniem niezadowolenia lub irytacji na jego twarzy, co na dobre zablokowałoby jej język. Dopiero smocze rozrabianie sprawiło, że jej spojrzenie podążyło też w kierunku oczu mężczyzny. Tylko nietypowo różne źrenice sprawiły, że Lilly przyglądała mu się dłużej (czyli raptem krótką chwilę), nim speszona znów odwróciła wzrok. Nie widziała wcześniej takich oczu… ani teraz zbyt dokładnie, bo to chyba niemożliwe, żeby mieć jedno normalne, a drugie takie… czarne? Jakby źrenica rozlała mu się na tęczówkę. Będzie musiała o tym poczytać.
        Tylko po lekkim skinieniu było widać, że dziewczyna usłyszała, jak zwracać się do rozbójnika, bo wciąż nie podnosiła za bardzo głowy, ściskając kurczowo powierzoną jej księgę. Spięła się, słysząc kroki na piasku, aż w polu jej widzenia pojawiły się buty mężczyzny. Dopiero popiskiwanie Nesbo sprawiło, że nieco wzięła się w garść.
- Przepraszam za niego, to okropny łasuch – mruknęła cichutko, odbierając od bandyty zwierzątko, które wciąż sypało okruchami z pyszczka, wywołując nikły uśmiech jego opiekunki.
        Zajęta utrzymywaniem księgi i smoczka jednocześnie, nawet nie zarejestrowała, co Amar ma zamiar uczynić, i dostrzegła dopiero ciężki lot materiału, który zaraz opadł na jej plecy. Zamarła.
- Nnie trzeba… – wyjąkała, ale było już za późno. Amar zapinał jej płaszcz pod szyją, przez co odruchowo uniosła głowę, dostrzegając szelmowski uśmiech mężczyzny.
Zaczerwienione miejscami od zimna policzki zakwitły różem, a oczy rozszerzyły się w lęku, co najmniej jakby do dziewczyny ktoś mierzył z kuszy, a nie chronił przed zimnem. Lilly próbowała się cofnąć o krok, ale nadepnęła na materiał płaszcza, który na jej drobnej sylwetce sięgał ziemi. Drgnęła, zatrzymując się i przez moment była niemal zadowolona, że nie wyłożyła się popisowo na tyłek. Niestety, gdy Mimosa łapała równowagę, Nesbo wskoczył jej na ramię, potrącając ręce, a ona wypuściła z rąk księgę, która swym ciężkim grzbietem spadła akurat na stopę rozbójnika.
- Jeju, przepraszam! – jęknęła, błyskawicznie nurkując w dół po księgę i zbierając ją szybko z piasku. Ma się to doświadczenie. - Wybacz – mruknęła jeszcze raz, gdy się wyprostowała, starając się nie brzmieć zbyt żałośnie i przywalić sobie w czoło. - I dziękuję.
        Zawahała się, przestępując z nogi na nogę, jakby nie wiedziała, co ze sobą począć. W końcu zaczęła się uspokajać i przypomniała sobie, że mają coś do zrobienia. Słysząc pytanie zerknęła jeszcze niepewnie na Amara.
- Umm... to trochę skomplikowane. Znajdźmy jakieś spokojne miejsce i spróbuję wszystko wyjaśnić - powiedziała i ruszyła w stronę Kerhje i Ace’a, którzy zdążyli się już od nich kawałek oddalić. Zobaczyła, że jej znajoma też otulona jest płaszczem bankiera i też siłą rzeczy ciągnie go za sobą po piachu. To nieco podniosło ją na duchu, bo oczywiście miała wyrzuty sumienia, że ubrudzi Amarowi odzienie.
        Z księgą w ramionach dogoniła szybko towarzyszy, a później chcąc nie chcąc musiała wyjść na prowadzenie, bo Ace jakby zwolnił, widząc ją. Czyli nie tylko miała ich prowadzić, ale też prowadzić! Na Los, kogo wzięło na tak okrutny żart!?
- To tutaj – powiedziała w końcu, docierając na miejsce.

        Znajdowali się przed niepozorną, drewnianą chatką. Gdyby nie to, że była skrajnie zaniedbana i ewidentnie niezamieszkana, idealnie nadawałaby się na cudowny nadmorski domek. W stronę plaży wychodził spory ganek, na którym stały wiklinowe, teraz dość zniszczone, fotele i stolik. Do środka zaś prowadziły częściowo przeszklone drzwi, z barwnym wzorem przedstawiającym pawia. Lilly wzięła księgę pod pachę i drugą ręką otworzyła drzwi, stając bokiem i wpuszczając towarzyszy do środka.
        Domek był trzyizbowy ze schodami prowadzącymi na antresolę, na której kiedyś zapewne znajdowało się wielkie łóżko, a teraz jedynie zniszczony stary materac, obrzucony jakimiś kocami, nieco nowszymi. Wszędzie na podłodze było widać niedopalone świece. Zwykłe meble i przyrządy były na swoim miejscu. Chociaż mogłoby się wydawać, że takie opuszczone miejsce stanowi nie lada gratkę dla złodzieja, Turmalijczycy zostawili je w spokoju, korzystając z niego, gdy potrzebowali chwili samotności lub miejsca na schadzkę. Z czasem pojawiła się jakaś niepisana zasada, że dom jest dla każdego i jeśli nie palą się w nim świece to można spędzić tam trochę czasu. I tak na przekład mimo zakurzonych szaf, garnek do gotowania wody był idealnie czysty, jako że często używany.
- Zaraz coś dla panienki znajdę – powiedział Ace, docierając z Kerhje do drzwi i pozostawił ją przy Lilly ze znaczącym spojrzeniem, samemu wchodząc do środka i zaczynając się rozglądać za jakąś laską. W razie niepowodzenia poszuka po prostu kija na plaży, ale nawet on wiedział, że ta chatka ma zwyczaj posiadania wszystkiego, co potrzebne.
Kerhje zaś sama zbliżyła się do Mimosy i złapała ją za wolną dłoń. Błogosławiona zamarła, spoglądając wystraszona na dziewczynę, a na jej słowa zacisnęła niepewnie usta, jak zawsze odważnie spoglądając na jej niewidzące oczy, które w jakiś sposób ją uspokajały. Odwzajemniła uścisk na dłoni, splatając z koleżanką palce.
- To ja przepraszam, że cię w to wszystko wplątałam… Ale… pamiętasz, jak postanowiłyśmy się już nie przepraszać? – szepnęła, przychylając głowę w jej stronę. Na ustach Andersen na moment pojawił się niepewny i ulotny uśmiech.
Niby znała Kerhje dopiero kilka godzin, ale z jakiegoś powodu nie obawiała się jej tak, jak innych. Może to była zasługa tego, że nie musiała lękać się pytających, oceniających i litościwych spojrzeń z jej strony? Może szatynki złapały jakąś podświadomą więź, odnajdując w sobie podobieństwa, mimo tylu różnic? Faktem pozostawało, że jeśli chodziło o niewidomą szatynkę, Lilly spoufalała się bardziej niż z kimkolwiek innym, nie licząc dziadka.
- Ale dziękuję – dodała jeszcze i poprowadziła dziewczynę do środka. – Naprawdę.
- No i mam laskę! – zawołał Ace z głębi mieszkania, pozwalając sobie na krótki rechot pod nosem, nim odchrząknął i podał znalezisko Kerhje, od razu tłumacząc jej co robi.
Laska była chyba najbardziej nietypową, jaką Lilly widziała. Zrobiona z wcale nie prostej, ale elegancko polakierowanej gałęzi, ukazywała skręty drewna i sęki. Jej uchwyt zaś zrobiony był z czegoś, co porównać można było tylko z perłą wielkości pięści. Nawet Lilly uniosła brwi.
- Jest piękna – powiedziała do Kerhje, która badała dotykiem przedmiot.
Andersen zamknęła za nimi wszystkimi drzwi i podeszła z księgą na środek pomieszczenia, podczas gdy Ace odpalał świece. Tylko na krótko zerknęła w jego stronę, wyraźnie zaintrygowana przedmiotem, który trzymał w dłoni. Był to najdziwniej wyglądający krzemień, jaki widziała! Bankier szybo wyczuł na sobie spojrzenie i puścił do dziewczyny oko, skutecznie odsyłając jej wzrok na powrót ku księdze.
Położyła ją na podłodze i nagle jakby sobie coś przypomniała. Wstała, odpinając płaszcz i podchodząc do Amara podała mu go na wyciągniętych rękach.
- Trochę ubrudził się od piasku, przepraszam. I dziękuję – powiedziała, wysilając się nawet na krótki, uprzejmy uśmiech, by nie być ciągle taką niezręczną. Zaraz jednak uciekła do księgi. Jej miejsce zaś zajął Ace, stając spokojnie u boku Amara i początkowo się nie odzywając.
- Nie znamy się, ale wiedz, że nie życzę ci źle – westchnął w końcu i spojrzał na rozbójnika. – Lilly cię uleczyła, wiesz? Te dziewczyny są pod moją opieką i włos im z głowy spaść nie może. Miło będzie, jeśli będziesz chciał w tym pomóc. Jednak jeśli i przed tobą będę musiał je chronić… sam wiesz jak jest – powiedział niemal spokojnie, jak swój do swego. Bez ostrzeżeń, ot stwierdzenie faktu. Wdepniesz w błoto to się ubrudzisz. Później tylko klepnął rozbójnika wielką łapą w plecy i uśmiechnął się, po czym dołączył do dziewcząt.
        Lilly siedziała już z Kerhje na ziemi, z otwartą księgą przed sobą. Nie czytała jej jednak, a spoglądała na nich wyczekująco i dopiero, gdy usiedli, zebrała się w sobie, by się odezwać.
- Wiem, że to dla was wszystkich jest dziwne. Uwierzcie mi, że dla mnie też – zaczęła cicho, aż Ace nie szepnął jej, by mówiła nieco głośniej. Lilly wyglądała jakby prąd ją kopnął, ale odchrząknęła i uniosła minimalnie głos, twardo wbijając spojrzenie w naciągnięte znów na dłonie rękawy swetra.
- Zaczęło się, gdy w moim sklepie pojawiła się Kerhje. Dziwne rzeczy, powtórzenia. Szukałyśmy właśnie jakiegoś rozwiązania, gdy wpadł Amar.
Mimosa niemal potknęła się na tym słowie, gdy dla wszystkich obecnych jasne było, że nie jest to najlepszy czasownik na okoliczności, w jakich pojawił się rozbójnik. Dziewczyna jednak odchrząknęła i później mówiła już płynnie.
- Nie wiem do końca, kim jest ten chłopak. Wiem, że nazywa się Tommy Walsh i że wszyscy już go spotkaliśmy. Tkwimy w jakiejś pętli czasu, która uparcie będzie się powtarzać, aż jej nie przerwiemy, przywracając właściwy porządek rzeczy. Nie pamiętam wszystkiego, mam tylko przebłyski, a one wszystkie znajdują odzwierciedlenie w tej księdze – powiedziała, przesuwając tomiszcze bardziej na środek.
– Ona ma w sobie magię związaną z czasem. Ja natomiast… to przeze mnie tu jesteśmy, tak jakby. A właściwie nie wiem czy jesteśmy naprawdę… umiem kreować wyobrażenia do takiego stopnia, że stają się namacalne… ale na pewno jestem wspierana teraz przez tą księgę, bo nie umiem tego przerwać. Dlatego proszę was o pomoc. Bo wtedy byliśmy tu wszyscy, więc teraz musi być tak samo. Ale… najłatwiej będzie, jak wam to pokażę.
        Lilly zawahała się, spoglądając po wszystkich uważnie, ale nie łapała kontaktu wzrokowego, tylko jakby nad czymś się zastanawiała. W pierwszym odruchu przesunęła księgę w stronę Kerhje, od niej czując największe wsparcie, ale momentalnie zdała sobie sprawę z gafy, jaką popełnia i zamarła, przymykając oczy z zażenowania. Chcąc odepchnąć od siebie wstydliwy moment, przesunęła księgę przed Amaroka, cofając się zaraz na miejsce i splatając dłonie przy kostkach skrzyżowanych przed nią nóg.
- Przeczytaj – powiedziała, a gdy rozbójnik spojrzał na nią znacząco, szybko przypomniała sobie, że stronnice wydają się puste. Pokręciła szybko głową, jakby karcąc sama siebie i pochyliła się lekko w stronę tomu, przewracając kartkę na stronę wcześniej.
- Gdy ja zaczęłam opowiadać, strona była pusta – przypomniała, wskazując na teraz gęsto zapisane linijki tekstu, opisujące wszystko co wydarzyło się od momentu, gdy usadzono ich w kręgu. Ku speszeniu Mimosy, znajdował się tam nawet fragment, w którym upuściła mężczyźnie książkę na nogę. Odchrząknęła szybko i przewróciła stronę, ukazując nową, pustą stronnicę.
- Opowiedziałam zaledwie jedno zdanie, nim nas przeniosło – przypomniała, wysilając się, by wytrzymać spojrzenie mężczyzny, chociaż wiele ją to kosztowało. Zależało jej jednak na tym, by zobaczyli to, co ona i przestali traktować ją jak wariatkę. To książka dopisała resztę. I Mim wierzyła, że w miarę zapełniania się stronic, oni będą pamiętać coraz więcej i wreszcie przestaną błądzić na ślepo. Poza tym wiedziała, że wystarczy czasem jedna iskra, by uwierzyć i potrzebowała, by Amar ją w sobie odnalazł.
Jedynym pozytywnym aspektem tej męczarni był fakt, że teraz już wiedziała, co jest nietypowego w jego oczach. Jedna źrenica była po prostu cały czas rozszerzona, jakby był w ciemnościach. Druga zaś normalnie reagowała na światło. Ciekawe. Ale nie ma teraz na to czasu!
- Spróbuj chociaż, zobaczysz, uda się, bo znasz już mnie, Kerhje i pa… Ace’a. Tylko musisz sobie przypomnieć. Nie wszystko, wystarczy jeden element, drobiazg nawet, a dalej potoczy się samo, jak teraz. A ja… ja nas pomogę… tak jakby przenieść, jeśli będzie trzeba – niebiesko-zielone oczy wytrzymały jeszcze tylko chwilę, nim w końcu skryły się pod rzęsami, a Mim cofnęła się na swoje miejsce, mimowolnie przysuwając się bliżej Kerhje. Tak by jej nie przeszkadzać; właściwie miała nadzieję, że dziewczyna nawet nie odczuje jej obecności zbyt natarczywie. Nesbo nie przejmował się takimi detalami i radośnie wskoczył na kolana niewidomej, wpychając łepek pod jej dłoń i bezczelnie domagając się głaskania.
        Mimosa zaś, korzystając z tego, że Amar spuścił w końcu wzrok na księgę, zatopiła w nim spojrzenie. Musiała złowić każde słowo, wyczuć ton głosu, wczuć się w opowieść, by móc się do niej przyłączyć i wykreować dla nich nowe otoczenie, jeśli będzie taka konieczność.
Amarok
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Amarok »

        Niekoniecznie takiego efektu oczekiwał rozbójnik. Wiele razy zdarzało mu się flirtować i wielu reakcji się doczekał, zdarzały się uśmiechy i rumieńce, chichoty, ba czasem i w pysk zarobił, ale czegoś takiego jeszcze nie uświadczył. Dziewczyna z wrażenia oby tego pozytywnego, nadepnęła na przydługi płaszcz i straciła równowagę, a w trakcie jej odzyskiwania, akurat gdy brunet łapał ją za ramiona by rzeczywiście nie upadła, Lilly upuściła trzymaną książkę. Księga runęła mężczyźnie na stopę i Amarok syknął cicho czując jej grzbiet na stopie. Przed większymi obrażeniami uratował go jedynie fakt, że stali na plaży, więc piasek częściowo zamortyzował upadek ciężkiego tomiszcza, bo tak pewnie bycie szarmanckim poskutkowało by okresowym kuśtykaniem. Nie powiedział jednak nic, uśmiechnął się jedynie gdy dziewczyna zbierała księgę i siebie do porządku, i profilaktycznie już nie pomagał by nie pogarszać zażenowania. Potem tylko skinął głową i poszedł za dziewczyną do chatki majaczącej na horyzoncie.
        W takim miejscu mógłby się schronić. Istne odludzie a wokół tylko cisza i spokój. Na kryjówkę w sam raz, przynajmniej pod niektórymi względami. Ewentualna ucieczka do nich już nie należała i byłaby trudna, a na plaży byłby widoczny jak na dłoni. Podobnie byłoby z regularnym przychodzeniem do dziupli i wychodzeniem z niej. Miasto dawało lepsze schronienie swoimi zaułkami, uliczkami oraz tłumem, który chociaż czasami potrafił utrudniać krzycząc “tu jest”, często dawał też możliwość wtopienia się w gwar pochłoniętych sprawunkami ludzi. Dawało też znacznie więcej opcji i nie zmuszało do pokonywania wielu jardów w banalnym czasem celu. Ale chata była całkiem przyjemna, szczególnie, że teraz dała im schronienie przed niezbyt łagodną pogodą.
T        o nie znaczyło, że elf całkowicie pogodził się ze swoją nową misją. Rzeczywiście zgodził się pomóc dziewczynie, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego jak łatwo było go zmanipulować. Dlatego właśnie starał się podobnych sytuacji unikać i wycofywać z nich zanim wpadły mu do głowy jakieś głupie i sentymentalne pomysły, i zanim wpakował się w coś czego mógłby żałować. Liczył, że tym razem żałował nie będzie bo jakiegoś wielkiego zagrożenia nie zwęszył, przynajmniej na razie tak było.
Wszedł do wnętrza z przyjemnością chowając się przed wiatrem. Stanął w rogu, pod ścianą gdzie mógł wygodnie obserwować otoczenie, w szczególności tego drugiego faceta. Odbierając płaszcz uśmiechnął się do dziewczyny. Odzienie nie takie rzeczy przeżyło i odrobina piasku morskiego, który osypywał się bez pozostawienia nawet śladu, nie należał do ciężkich wyzwań.
        - Nie sądzę by mu to zaszkodziło - zażartował i dla podkreślenia swojego zdania, zamachał palcem przez jedną z kilku dziur po bełcie.
        Mniej ucieszył się gdy miejsce Lilly zajął wysoki gość. Zbój początkowo prychnął wyraźnie nie wierząc w słowa bankiera, jednak zaraz potem na chwilę znieruchomiał. Uleczyła go? Jak to go uleczyła…? Swoje nienajgorsze samopoczucie zrzucał na wszystko inne, ale w życiu nie podejrzewał by ktoś mu pomógł. Musiało to się wydarzyć gdy padł nieprzytomny… Mimowolnie zerknął w stronę kobiet siedzących na podłodze. Zaleceń, sugestii a tym bardziej nakazów już nie lubił, i te szybko wprowadziły rozbójnika w zwykły mu, czujno-zaczepny stan.
        - Może nawet lepiej niż ty - odparł uśmiechając się półgębkiem. Gdyby miał zamiar skrzywdzić dziewczynę, mógł to zrobić wielokrotnie a przynajmniej by próbował, a on robił wszystko by właśnie tego uniknąć, ale tłumaczyć się przed drągalem ani niczego mu wyjaśniać nie zamierzał. Jak wielkolud był ślepy to jego problem. Uśmiech starł z twarzy rozbójnika przyjacielski cios w plecy. Wielka łapa, która wylądowała mu bądź co bądź, na wciąż obolałej łopatce, wydusiła powietrze z płuc mieszańca, tym samym wywołując wyraźne zadowolenie bankiera.
        Jeszcze siadając obok Lilly, pokasływał odrobinę i wyklinał mężczyznę w myślach od wszystkiego na czym ziemia stała.
Tłumaczeń wysłuchał już spokojnie i względnie cierpliwie, chociaż z wciąż plączącym się w głowie niedowierzaniem. Próbował jednak współpracować, więc zerknął na księgę, tylko po to by spostrzec puste kartki. Normalnie debila z niego robili. Spojrzał na dziewczątko, wytrzymując spojrzenie, z którym miała znacznie większy problem niż on, ale ostatecznie westchnął ponownie spuszczając wzrok na kartki.
        - Skąd pomysł, że ktoś taki jak ja w ogóle umie czytać? - mężczyzna marudził jeszcze pod nosem, zanim ze wzdrygnięciem zabrał dłonie spostrzegłszy pojawiające się litery. Ponownie odetchnął głęboko i ostrożnie zaczął czytać co pojawiało się przed oczyma.
        - “Tak więc jesień dobiegała końca, a mroźny oddech zimy coraz dobitniej zionął w plecy wszystkim, zachęcając do rychłego przygotowania się na nadchodzące śniegi. Lodowaty wiatr smagał morskie wybrzeże i wdzierał się do miasta, brutalnie przypominając tym bardziej opieszałym, że czas łagodnej pogody dobiegał końca. Mimo wszystko jednak w nadmorskich miastach zima zwykle bywała łagodniejsza niż na kontynencie. Nie brakowało w nich też karczm i zajazdów, oraz wszelkich rozrywek. To właśnie one sprawiły, że jeden..." - wstrzymał się na chwilę, po czym wznowił po krótkim uporządkowaniu myśli - "... czarujący i odważny rozbójnik zawitał do Turmalii. Amarok chciał przeczekać zimę w spokoju i cieple, wpierw jednak postanowił zapoznać się z okolicą. Luźny zwiad zaprowadził go wprost na plażę, gdzie kryjąc twarz w kapturze..." - znów zawahał się na moment - "... z ręką skrytą pod płaszczem, jak zawsze ułożoną w gotowości na rękojeści wiernej szabli, szedł nabrzeżem oceniając nadmorską stronę miejskich murów. Wtedy zobaczył samotnie siedzącą postać.”
Powoli u boku zbója faktycznie zmaterializowała się broń, a Amarok rozproszony przerwał czytanie.
        - Bez żartów, to jakieś czarcie sztuczki... - wyszeptał wyciągając broń z pochwy. Słowa jakby rzeczywiście stały się jawą. Przyjrzał się klindze przesuwając po niej palcami, a w umyśle usłyszał znajome brzęczenie, ni to szept ni śpiew, coś niezupełnie zrozumiałego i nie z tego planu, ale bliskiego i znajomego jednocześnie. Odzyskał szablę, co do tego nie miał wątpliwości, no chyba, że iluzja potrafiła aż tak głęboko spenetrować umysł i wyciągnąć jego największe sekrety. Jedno wyjaśnienie było bardziej nieprawdopodobne od drugiego, pozostało mu więc kontynuować co zaczął. Schował broń i zerknął na stronice, które zdążyły dopisać kolejne słowa.
- "Nie nawykł do zaczepiania obcych, ale że szedł akurat w tę stronę, nie zatrzymywał się tylko dlatego by nie spotkać siedzącej samotnie postaci. Dopiero gdy podszedł bliżej, zobaczył, że siedzącym była dziewczyna. Uśmiechnął się zaczepnie - Ciekawy dzień na opalanie się - zagadnął z wesołym grymasem, gdy nagle po klifie za nimi zaczął zbiegać chłopak.“
Tu książka zatrzymała się i nie dodała więcej słów
        - To chyba na tyle - odezwał się rozbójnik i podsunął magiczny tom do dwóch dziewczyn, przyglądając się tej drugiej z nich. Dopiero teraz zyskał pewność, dostrzegając jej niewidzące oczy. Stres stresem, ale dziewczyna była niewidoma, dlatego reagowała tak dziwnie. Niby coś o lasce przewijało się w rozmowach słyszanych w międzyczasie, ale równie dobrze mogła ją przecież noga boleć. Amarok nie lubił snuć ustaleń co do których nie miał pewności, by później nie dostać od jakiejś nieprzewidzianej niespodzianki w dziób.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Rzeczywistość była zapachem, dźwiękiem i dotykiem. Dla niewidzącej dziewczyny próbującej się rozeznać w nowych warunkach, wszystko było trochę inne. Lilly była na przykład wspomnieniem troski i umowy oraz dźwięcznym, niepewnym głosikiem. Kiedy się zbliżała - była również słodkim zapachem fiołków wymieszanym z mdłą wonią starych pergaminów.
- Tak, rzeczywiście - Kerhje niemal się zaśmiała, wspominając umowę z dziewczyną. - W takim razie dobrze ci i tak i nie zamierzam przepraszać.
        I w ten sposób nowa znajoma zielarki stała się dodatkowo wyzwaniem pewności siebie.
        Chwilę później zapach metalu i atramentu zbliżył się i przeistoczył - już z całą pewnością - w bezpieczeństwo. Badana opuszkami palców laska, była potwierdzeniem jestestwa Ace'a. Podarunek był zaskakująco wygodny w użyciu i ciekawy w kształcie, dopiero jednak komentarz sklepikarki nadał mu estetycznej wartości, w które Kerhje uwierzyła.
- Dziękuję ci, Ace.

        Kiedy wszyscy stali się słuchaczami, za toczonymi przez korniki ścianami hulał wiatr. Nie można się było w nim dosłyszeć pokrakiwania gawrona. Ale większość zgromadzonych nie poświęciła temu większej uwagi. Ważniejsze stało się to, co ich połączyło i zmusiło znów do utworzenia kręgu. A łączyła ich tajemnica, próba jej zrozumienia i od niedawna - w miarę przyjazne relacje. A przynajmniej przyjacielskość przeważała w ich gronie. Było to otuchą dla biednej Mimosy, na której barkach spoczywała największa odpowiedzialność. Wszystko musiała wytłumaczyć, wszystkim pokierować, choć sama jeszcze wszystkiego nie rozumiała. Mogła jednak zaoferować najwięcej z nich wszystkich, ponieważ posiadała dar i to w niej Tommy Walsh pokładał największe nadzieje.
        Z tego powodu Kerhje ze spokojem i w największym skupieniu słuchała słów nowej znajomej, której bliskość wyczuła (i pozwoliła jej niezauważalnie trwać, okazując tym samym nieme wsparcie). Ze spokojem przyjęła więc nową informację o tym, że sklepikarka ma kolejne wyjątkowe zdolności. Nie skomentowała tego jednak, nie chcąc za wiele komplikować. Po prostu zaufała dziewczynie. Wszystko okaże się w swoim czasie, prawda?
        Następnie w podobny sposób wysłuchała czytanej opowieści Amaroka, która…
- Ale przecież te historie się różnią. – szepnęła marszcząc brwi.
        Rzeczywiście, to co przeczytał rozbójnik faktami różniło się od tego, co przeżyli, a więc… albo pojawienie się ich w historii w magiczny sposób nie było uwzględnione w opowieści, albo był to scenariusz, który powinni odegrać, albo też wizja wydarzeń czytającego. Ale przecież pewnych faktów nie można zmienić. Amarok wcale nie zagaił rozmowy z Lilly. Żartobliwego stylu historii nie trzeba było komentować. Jasno wskazywał, że słowa w księdze albo zostały przekręcone, albo dostosowane do mentalności czytającego.
- Żartowniś z ciebie, co, Amar? – skomentował bankier, ale widać było, że same magicznie pojawiające się w księdze słowa oczarowały go na tyle, że jedyne co był w stanie zrobić, to przeciągnąć następnie księgę w swoją stronę.
- Hmm…. – mruknął, kiedy, tak jak poprzednio, początkowo na stronach nie pojawiały się żadne słowa. Po chwili jednak niewidoma usłyszała, jak gwałtownie wciąga powietrze i również zaczyna czytać.
- „Ten dzień nie należał do najpracowitszych dla Ace’a. Nie zdążył nawet dojść do pracy, gdy napotkała go ambiwalentna w skutkach niespodzianka w postaci dziewczęcia w zaspie. Nikt nie mógł wiedzieć skąd się tam wzięła, szczególnie, że śnieg wyglądał na nienaruszony. Nie wiedziała tego nawet ona sama. Bankier zaś miał dobre serce i przez to spóźnił się do pracy. Ale warto było, bo w ramach podziękowań przedziwna dziewczyna o oczach białych jak mleko, lecz przepięknym uśmiechu, obdarzyła go… - brodacz chrząknął, zmrużył oczy, jakby oczekując, że słowo się zmieni, ale nie, wciąż było to same - …całusem w ramach podziękowań. I to przypomniało mu stare, dobre czasy, kiedy jeszcze był naiwny a skutki jego czynów były tylko majakiem przyszłości.”
        Ace przerwał na chwilę, nieco zawstydzony, ale i wstrząśnięty tym, jak bardzo go ta historia trafia w punkt, wkraczając w niebezpieczne tereny. Trochę zaczął się obawiać, czy księga nie zdradzi za wiele o jego… skromnej – niech tak pozostanie! – osobie. Dopiero po chwili kontynuował:
- „A gdy w końcu siedział już za bankowym biurkiem, próbując skupić się na rachunkach, szybko zdał sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Pierwsze już sprawozdanie wykonał źle, czym wprawił w osłupienie przełożonego, który siłą kazał mu wziąć sobie dzisiaj wolne. Tak więc wziął i powodowany nostalgią, skierował swe kroki ku plaży, by pozwolić falom wymyć wspomnienia z jego głowy. W ten też sposób trafił na znajomą… znajomą twarz Tommy’ego Walsha, syna kuzyna sąsiada, który kilka dni temu odwiedzał rodzinę w Turmali.
- Paniczu Tommy! - zawołał bankier, kierując się w stronę chłopca. - Myślałem, że opuściliście Turmalię wraz z rodzicami.
        Lecz Tommy nie odpowiedział, a w jego oczach widać było tylko spłoszenie. Skierował swe kroki za to wprost do jakiejś parki, która zdaje się – właśnie się poznawała.
- Przepraszam najmocniej… Wiem, że mnie panienka nie zna, ale to bardzo ważna sprawa. Dowiedziałem się, że tylko panienka może uratować mnie od niepokojącej rutyny.”
Awatar użytkownika
Mimosa
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kolekcjoner , Opiekun , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Mimosa »

        Lilly powinna była stwierdzić, że teraz, gdy twarzy Amaroka nie przykrywała już chusta, a sylwetki nie osłaniał długi płaszcz z kapturem, mężczyzna nie był już tak straszny, jak na początku. Na przykład wtedy, gdy przykładał jej sztylet do szyi. Ale to nie była prawda. Wciąż ją widział i patrzył na nią, gdy mówił, lub gdy ona odważyła się odezwać. A od różniących się od siebie źrenic trudno było odwrócić wzrok i Mimosa postanowiła zwyczajnie unikać go za wszelką cenę. Więc nawet, gdy oddawała Amarokowi jego płaszcz, wzrok miała spuszczony i obyłoby się bez zbędnych interakcji, gdyby nie żart rozbójnika. Palec pojawiający się nagle w dziurze od płaszcza, i machający przez nią wesoło, w świetle ostatnich zdarzeń wyglądał przekomicznie i Lilly parsknęła cichym śmiechem, nieco dziecięcym nawet, jak gdyby pokazano jej jakąś sztuczkę. Szybko jednak speszyła się dźwięku własnego śmiechu i, wierna swojemu postanowieniu, nie podnosząc wzroku oddaliła się czym prędzej w stronę Kerhje.
        Niewidoma, prawdopodobnie nawet nieświadomie, stała się jej bezpieczną przystanią i Lilly chroniła się u jej boku, gdy tylko poczuła się niepewnie. Kerhje jej się nie przyglądała i nie oceniała, a chociaż Mim wiedziała, że osoby niewidome mają czulsze inne zmysły, to i tak pozwalała sobie na naiwne wyobrażenia, że szatynka nawet nie wie, gdy bibliotekarka "kryje się" u jej boku. W ten sposób chyba żadna z dziewcząt nie była świadoma uprzejmej rozmowy Ace'a i Amaroka, a po chwili cała czwórka przysiadła na ziemi wokół księgi, która sprowadziła na nich tyle zamieszania. Lilly swoją część odegrała i teraz niepewnie przesuwała książkę w stronę rozbójnika, który, a jakże, wcale nie ułatwiał. Ciemne, raczej niezadowolone spojrzenie napotkało przestraszone oczy dziewczyny, która co chwila jakby wskazywała wzrokiem księgę, niemo przekonując i prosząc, by to na niej skupił się mężczyzna.
        Ulżyło jej więc, gdy tak się stało i puściła już nawet mimo uszu marudzenie pod nosem, teraz już ze spokojem mogąc przyglądać się Amarowi i próbować wyobrazić sobie (a pokazać innym) opowiadaną przez niego historię. A gdy już się skupiła, zamknęła oczy i pozwoliła, by jego słowa ubierały się szybko w uplecioną przez nią magię i zaprezentowały się dumnie innym słuchaczom i widzom. Gdy Lilly opowiadała historię, piasek stał się tak samo rzeczywisty jak oni wszyscy, szarpiący nimi wiatr i ogłuszające fale. Teraz wizja Amaroka malowała się pośrodku kręgu, jako mara. Jakby udało im się zajrzeć do innej rzeczywistości. O dziwo, nawet Kerhje mogła oczami wyobraźni dostrzec tę samą ułudę, którą widzieli inni. Gdy natomiast Amarok rozpoczął dialog, jego głos mieszał się z cichym echem tych samych słów, wypowiadanych przez wizualizację jego postaci na nierzeczywistej plaży pośrodku kręgu.
        Mimosa gwałtownie otworzyła oczy, gdy poczuła, że Amarok przestał czytać i buntuje się przeciwko zmieniającej się rzeczywistości. A tą zmianą była szabla, której fragment mężczyzna wyciągnął z pochwy. Ta sama, którą Lilly, z całą pewnością, widziała pod szafą w swoim antykwariacie! Wciągnęła gwałtownie powietrze, a Ace poruszył się wyraźnie na widok obnażonego ostrza, ale po chwili broń z cichym zgrzytem schowała się w pochwie a bankier rozluźnił się, wciąż jednak czujnie spoglądając na rozbójnika. Andersen jednak nadal wyglądała, jakby trafił ją piorun i usilnie starała się z tym nie zdradzić. "Jak ja to zrobiłam?", głowiła się w panice. Zakładała, że to, co ich otacza, nie dzieje się naprawdę, że wciąż są w antykwariacie i po prostu jej wizja jest tak rzeczywista jak zawsze. Dla niej nie było to nic nowego, a pozostałym wolała nawet nie próbować tego wytłumaczyć. Źle znieśli wersję, w której tylko przenieśli się w inne miejsce, więc jak na los miałaby im wytłumaczyć, że mimo wcześniejszego spaceru wciąż siedzą w jej antykwariacie? No bo... siedzieli, prawda?
        Znów z zamyślenia wytrącił ją głos Amaroka, który kontynuował czytanie swojej historii, i w której pojawiła się również ona, zaczepiona przez mężczyznę na plaży. I tak, jak rozbójnikowi wróciły wspomnienia ich prawdziwego pierwszego spotkania, tak Mim momentalnie zarumieniła się na echo niespodziewanej zaczepki. Jej mglista postać nie odezwała się słowem. Zapatrzona w fale, z łatwością dała się podejść i teraz podskoczyła wystraszona, odruchowo otulając się szczelniej swetrem. Prawdziwa Lilly odezwała się dopiero po chwili, jakby uratowana pytaniem Kerhje.
        - Z tego, co zrozumiałam... coś poplątało się na linii czasu i to, jak się poznaliśmy może wcale nie być tym prawdziwym pierwszym spotkaniem. Po prostu źle je pamiętamy i teraz przypominamy sobie prawdziwe zdarzenia. Dlatego możecie przypominać sobie nawet więcej szczegółów, niż zapisano w księdze - powtarzała powoli to, o czym wspomniała już wcześniej, wciąż jednak świadoma mętliku, który może wprowadzić swoimi słowami. Dla odsunięcia od siebie spojrzeń, wskazała na majaczący przed nimi wizerunek plaży, teraz pustej, falujący w powietrzu i czekający na przeistoczenie się w kolejny obraz, odpowiadający słowom w księdze.
        Znów zestresowała się widokiem księgi spoczywającej przed niewidomą Kerhje, ale Ace szybko wyczuł temat i zgrabnie przesunął tomiszcze w swoją stronę. Przez chwilę spojrzenie miał podobnie powątpiewające, jak wcześniej Amar, ale on bardziej ufał znajomej bibliotekarce i bardziej starał się skupić. Po chwili zmarszczki na czole zamyślonego bankiera rozluźniły się i Northug zaczął czytać swoją historię, a Lilly ponownie najpierw skupiła się na jego słowach, a później przeniosła wzrok na zmieniającą się przed nimi marę.
        Początek zdawał się znajomy. Ace mówił, że znalazł Kerhje w zaspie, a ta powiedziała, że jeszcze chwilę temu była w Valladonie. Nie trudno było się domyślić, że magiczne przeniesienie się w przestrzeni miało po prostu niezbyt kontrolowane lądowanie. Co do dalszej części jednak, nie mogła nic potwierdzić. Zaskoczona zerknęła ukradkiem na speszonego (!) bankiera, ale ten szybko doprowadził się do porządku i kontynuował. W jego historii była jednak luka, związana z tym, co działo się w tym czasie z Kerhje, a Mim przecież wiedziała, że Ace przyprowadził ją do niej. Z tym, że w tej historii ona była w tym czasie na plaży. Co więc działo się w tym czasie z niewidomą? Jak znalazła się na plaży?
        Lilly już nie mogła doczekać się końca historii i gdy tylko bankier wyprostował się, spoglądając na obecnych, dziewczyna sama zabrała mu księgę. O dziwo tym razem przesunęła ją w stronę siebie, a Kerhje mogła poczuć na swojej dłoni szczupłe palce błogosławionej.
        - Możesz patrzeć moimi oczami – odezwała się w jej głowie, nie patrząc na dziewczynę, a prosto na kolejną pustą stronicę, gdyby szatynka była już gotowa.
        Coś takiego ze strony Andersen było niespotykane. Nie tylko sama wyszła z inicjatywą pomocy i większej interakcji z kimś obcym. Nie tylko pozwoliła sobie na mentalne połączenie z dziewczyną, którą ledwo co znała, a przecież z nikim, naprawdę nikim poza swoją siostrą, tego wcześniej nie robiła. Ale jeszcze na dodatek pozwoliła, by ta droga była dwukierunkowa.
        Kerhje mogła przespacerować się wąską ścieżką, wytyczoną przez magię Mimosy, by przez jej wielkie oczy spojrzeć na księgę i poznać nową/prawdziwą wersję swojej historii. Towarzyszył jej wiatr strachu i niepewności jaźni błogosławionej, ale też szumiąca wokół młoda ciekawość, która pomagała budować solidne przejście. Wysokie mury broniły dostępu do umysłu dziewczyny, pozostawiając dla gościa jedynie jej zmysł wzorku.
Amarok
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Amarok »

        Amarok oswajał się powoli. Jak przystało na kogoś oczekującego niebezpieczeństwa niemal na każdym kroku, potrzebował czasu żeby przestać wyszukiwać zagrożenia i zacząć oswajać się z otoczeniem. Później wymagał jeszcze chwili, żeby dać wiarę słowom dziewczyny i zacząć współpracować robiąc o co prosiła. A całość i tak była sporym sukcesem nietypowej ekipy złożonej z zagubionej niewidomej, złowrogiego bankiera, i wielkookiej bibliotekarki.
W zwykłych warunkach wątpliwe żeby rozbójnik w ogóle dotrwał do tego momentu. Amar starał się utrzymywać jak najdalej od magii, którą uważał za zwodniczą i podstępną, a przecież obecne zadanie opierało się głównie na magii.
Raczej nie pozwoliłby też zamknąć się w jednym pomieszczeniu z zupełnie obcymi osobami w tym jednym wielkim gburem kiedy sam był ranny, podczas gdy trwała obława, a jednak do chaty podążył dobrowolnie. Teraz zaś czytał książkę świeżo piszącą tekst historii przed jego oczami.
        Dobrze, że rozbójnik nie dowiedział się, że wszystko wokół było jedynie iluzją. Samą wizualizacją historii, która wydarzyła się wcześniej i jakimś sposobem została przez nich wyparta. Jego umysł ledwie tolerował zaklętą księgę i przenosiny na morski brzeg. Świadomość, że wszystko w co właśnie zdążył uwierzyć było fałszem a z głowy robiono mu całkowitą wodę, nawet obecnością broni tak realnej jakby naprawdę trzymał ją w dłoni, nie zadziałała by najlepiej na chęć mieszańca do współpracy. Jeszcze był w stanie uwierzyć we wszystkie te wariactwa, że wydarzyło się coś czego nie pamiętali, ale że właśnie to co się działo tak naprawdę się nie działo, było stanowczo ponad aktualne możliwości zbója.
        Ku uldze przemienionego księga nie dała mu zbyt długiego zadania. Przeczytał o spotkaniu, dodając co nieco od siebie, w błogiej nieświadomości ciesząc się złudzeniem odzyskanej szabli, a księga podążyła do bankiera.
Uwolniony od obowiązku, Amarok podążył zaciekawionym spojrzeniem do coraz bardziej speszonego wielkoluda, którego właśnie przyszła kolej. To był dopiero ciekawy obrazek. Się właśnie okazało, że nie tylko rozbójnik miał słabość do płci pięknej, ale potrafiła ona też nieźle omotać faceta o posturze niedźwiedzia. Niby drobiazg, dla Amara odrobinę pocieszający, nie tylko on potrafił wpakować się w kłopoty jedynie dla ulotnego uśmiechu. I pewnie przyglądał by się dłużej Ace’owi, gdyby w głowie uporczywie nie obijały mu się słowa Lilly o poplątanej rzeczywistości.
Czy rzeczywiście mogło tak być, że znał już dziewczynę, czy faktycznie spotkali się chłodnego dnia na plaży nie zaś gdy włamał się do antykwariatu?
Spojrzał na błogosławioną gdy rozmawiała z niewidomą przedstawiając ją zadaniu. Czy mógłby zapomnieć tak charakterystyczne osoby? Wydawało się to nieprawdopodobne, ale podobnie jak cała historia o tworzeniu opowieści poprzez czytanie pojawiających się słów w księdze.
Wszystko co wiązało się z magią mogło wymykać się prawom logiki i rozsądku. A przecież czy normalnym był wybór takiego nie innego schronienia? Czy będąc rannym włamywałby się do budynku nawet przypominającego zagracony magazyn czy poszukałby bezpieczniejszej opcji. A może tak naprawdę rzeczywiście znał Lilly. Może spotkał ją już wcześniej i dlatego zaryzykował, wiedząc, że dziewczyna udzieli mu pomocy. Co prawda stawiało go to w nienajlepszym świetle, świadomie narażał bibliotekarkę na niebezpieczeństwo, ale to by wyjaśniało czemu zapuścił się tak głęboko w miasto. Podczas ucieczki nogi jakby same go niosły, jakby podświadomie wiedział gdzie się kierować.
        Nieruchome, zamyślone spojrzenie utkwione w Mimosie i Kerhje w końcu przyciągnęło uwagę bankiera. Ten zdążył otrząsnąć się już ze swojego zmieszania i wrócił do uważnego obserwowania potencjalnego zagrożenia w osobie rozbójnika, którego natrętne spojrzenie coraz mniej mu się podobało. A Amarok próbował sobie przypomnieć wietrzny dzień na plaży. Starał się wywołać zapomniane wspomnienia. Usiłował znaleźć powód wyboru kryjówki. Bezskutecznie. Jeśli te wspomnienia istniały, wciąż pozostawały skryte przed ich właścicielem. I wtedy jakby coś zaskoczyło, jakby niewielkie olśnienie, imię młodzika - Tommy Walsh. I chociaż chłopak już się przedstawiał, bankier już wymieniał jego imię, a młodzik cały czas przewijał się w ich losach częściowo będąc zarzewiem całego zamieszania, dopiero teraz Amar spostrzegł fragment układanki. Nawet nie pełne wspomnienie, prędzej krótkie mgnienie, zupełnie jak szybkie spojrzenie na namalowany obraz. Przez uderzenie serca rozbójnik widział chłopaka wchodzącego między regały pod nieobecność bibliotekarki, która poszła zaparzyć herbatę. W tym samym momencie głowę przeszył mu gwałtowny, ostry ból. Na moment poczuł się oślepiony gdy przed oczyma jakby rozbłysła mu błyskawica. Uszaty pozwolił wspomnieniu zniknąć, gdy próby ponownego przywołania go nasilały dolegliwości i z zamkniętymi oczami powoli próbował dojść do siebie, jedynie potęgując niepokój Ace’a. Wszystko wokół stało się na moment nieistotnym tłem.
        Wtedy poczuł małe pazurki na kolanach, a potem natarczywe chrobotanie stworzenia przeszukującego mu koszulę. Zerknął na zwierzątko, które do połowy wystawało spod materiału przebierając tylnymi łapkami i machając ogonem, próbując wcisnąć się w zbyt ciasną dla niego szczelinę. Przecież w koszuli nie miał jedzenia. Amarok złapał zwierzaka w obie dłonie, wyciągnął z ubrania i zerknął w ślepka wiecznie głodnego pyszczka.
        - Podobno my się już znamy, powiesz coś na ten zarzut? - szepnął cicho do Nesbo, który teraz przechylał łebek oczekując czegoś lepszego niż dyskusji. Odpowiedzi przemieniony się nie doczekał, ale ostatni suchar wyciagnięty z niewielkiej torby zwiniętej na podłodze razem z płaszczem spotkał się z ewidentną aprobatą. Przecież takiego żarłoka powinien kojarzyć. Stworek był jedyny w swoim rodzaju, ale jeśli nie jego wygląd to zdolności pomieszczenia takiej ilości jedzenia powinien był pamiętać. Zerknął znowu na Lilly i Kerhje, w nich poszukując kolejnych wspomnień.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Nieważne, ile się nie przypatrywał dziewczynom i ile nie skupiał - nie mógł przypomnieć sobie już niczego więcej. Żadne z nich nie mogło, jeśliby wpadło na taki sam pomysł. Jeśli usilnie szukałoby odpowiedzi we własnej głowie, jak próbował robić niedostosowany do sytuacji Amar. Nikt chyba jednak poza nim tak się nie wysilał - Mimosa widziała dość, by nie próbować przeciwstawiać się biegowi wydarzeń (nie leżało to chyba zresztą w jej charakterze), Kerhje zaś i Ace ufali jej na tyle, by dać się ponieść opowieści. Może też bardziej przyzwyczajeni byli do takich niezwykłości? Może nie czuli się aż tak zagubieni jak samotny rozbójnik?

        Wszyscy jednak mieli jakieś problemy - z pojęciem obecnej sytuacji, z wypowiedzeniem pewnych słów. Tommy Walsh niewątpliwie wpakował ich w bardzo wymagającą przygodę. A może obowiązek?
        W końcu nie mieli wyboru.

        Niebianka była tego tak pewna, że odważyła się na coś niezwykłego - otworzyć się na nieznajomą… nieco. Troszeczkę. Ale bardziej niż względem kogokolwiek innego. Pozwoliła jej spojrzeć swoimi oczami, a niewidoma z wdzięcznością i pewnym poruszeniem przyjęła tę propozycję. By nie odtrącać podanej jej ręki, by nie sprawiać kłopotu. Nawet jeżeli miała na to inne sposoby, a podobna więź wzmogła tylko jej myśli o Oczku. Gdzie teraz był? Co robił? Dlaczego nie było go tutaj, skoro mały smoczek bibliotekarki przeniósł się wraz z nimi?
        Postanowiła jednak zostawić to na później. Nikt poza nią nie interesował się tym tematem - i niezbyt się temu dziwiła. Zamiast dorzucać kolejne problemy do wspólnego wora zmartwień, to jedno zatrzymała dla siebie. A sama zaczęła czytać…

        Wtem coś błysnęło. Już nie przed oczami Amara - przed nimi wszystkimi. Mimosa skuliła się i złapała za głowę. Zamknęła oczy. Kerhje na powrót oślepła.
        Coś było nie tak z iluzją. Coś było nie tak… z księgą?
        W pojaśniałym, chwiejnym otoczeniu kartki zaczęły przekładać się z cichym szelestem aż tomiszcze nie zamknęło się z hukiem. Podobny huk rozległ się, gdy Tommy otworzył drzwi.
        - To chyba by było na tyle. Dziękuję wam bardzo za pomoc! - powiedział raźno, wchodząc w środek koła. Wyglądał jednak na zatroskanego i pochylił się nad księgą niepewnie.
        - Nie wszystko wyszło tak, jak planowałem, ale tutaj musimy przerwać… musicie wracać. - Westchnął, ale niczego nie wyjaśnił. Popatrzył po nich tylko dziwnie smutno, po czym wykonał krok w stronę księgi i zapadł się w jej okładkę pozostawiając na niej obrazek biegnącego za krukiem chłopca.

        Mimosa nie była w stanie zarejestrować nic więcej - jasność migocząca w jej wyobraźni niemal odebrała jej zmysły. Świat, który wykreowała, zniknął bezgłośnie, choć miała wrażenie, że słyszy niewyobrażalny jazgot i drące się kartki. Gdy po dłuższej chwili bezruchu znów była w stanie otworzyć oczy, zamrugała zdezorientowana. Siedziała na podłodze antykwariatu. Sama, z księgą i Nesbo zwiniętym na jakiejś szmatce.
        Nie było ani Tommy’ego, ani Kerhje. Ani Amaroka i jego broni. Ani wielkiego bankiera.
        Za to rozległo się pukanie do drzwi…

Ciąg dalszy - Mimosa
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości