TurmaliaWilk morski.

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Wilk morski.

Post autor: Winka »

        Roztrzęsiona Winka z wysiłkiem zwaliła się na krzesło. Nie pamiętała niczego z drogi pomiędzy salą obrad a biblioteką. Ręce jej się trzęsły, a serce waliło tak, jakby właśnie przebiegła całą drogę pomiędzy Rubidią a Turmalią. W tych warunkach próba odtworzenia w głowie szczegółów odbytej przed chwilą narady, również nie przychodziła łatwo. Dziewczyna pamiętała tylko tryumf jej przeciwników, gdy podjęto decyzję o sfinansowaniu wyprawy w kierunku nowo odkrytego archipelagu składającego się z dziesiątek wysp oraz gdy wskazano ją, jako skrybę której przypadnie wątpliwy zaszczyt udokumentowania przebiegu owej misji. Winka przykładała się do swojej pracy, tak aby wszyscy mogli być z niej dumni, jednak doskonale zdawała sobie sprawę, iż w mieście jest wielu takich, dla których wizja młodej dziewczyny na stanowisku Głównego Bibliotekarza stanowiła zadrę na własnych ambicjach. Ludzie ci życzyli jej źle, nieustannie czekając aż skrybie podwinie się noga, jednocześnie samemu bacząc na to, by przypadkiem nie zostać posądzonym o przyłożenie ręki do cudzego nieszczęścia.
        Dla przeciwników skryby taka wyprawa stanowiła doskonałą okazję do przejęcia wymarzonego stanowiska. Podróż w nieznane zawsze wiązała się z niebezpieczeństwem. Nawet dla doświadczonych wilków morskich, a co tu dopiero mówiąc o dziewczynie, która dostaje zawrotów głowy przechodząc rzez most. Winka nie zbliżała się do oceanu, ponieważ wiedziała że ten najzwyczajniej w świecie ją pożre. A fakt iż jej własny ojciec był cenionym kapitanem na okręcie, zakrawał na zwykła ironię losu. Dlatego właśnie robiła co mogła by wymigiwać się od podobnych podróży, nawet jeśli wymagały tego pełnione przez nią obowiązki.
        Za swój sukces bibliotekarka mogła uznać sam fakt, iż nie zemdlała zaraz po ogłoszeniu decyzji. Co więcej zachowała na tyle trzeźwości umysłu by natychmiast zaprotestować, znajdując dla siebie wytłumaczenie dlaczego tym razem nie może służyć koronie. A potem były już tylko brawa, gratulacje i poklepywanie o plecach, przez które Winka z trudem przebiła się do domu. Zebrani na audiencji nie mieli pojęcia iż winszują jej wielkiego kłamstwa, natomiast sama skryba kompletnie nie miała pomysłu jak powinna zabrać się do jego realizacji.
        W początkowym poczuciu paniki, dziewczyna miała ochotę wrócić na spotkanie i do wszystkiego się przyznać, jednak po kilku głębszych oddechach, powrócił jej rozsądek. Ostatecznie uznała iż nie może się poddać nawet nie próbując. Zwłaszcza że sama od zawsze nazywała miasto miejscem tysiąca możliwości.
        Wystarczyło tylko znaleźć odpowiednie osoby do pomocy. Skryba od razu zabrała się do pracy, sporządzając odpowiednią listę, na której postanowiła umieścić osoby winne jej jakąś przysługę. Jako społeczna aktywistka, spodziewała się że będzie to nad wyraz bogate zestawienie, jednak okazało się że po wykreśleniu osób w nieodpowiednim wieku, czy niewłaściwego stanu cywilnego, zbyt zajętych lub zbyt mało wiarygodnych i mogących się wygadać, oraz tych dla których pierwotna pomoc Winki nie była aż tak duża (bo ciężko nazwać wyjątkową pomocą podlewanie kwiatów u nieobecnych sąsiadów), z rzekomej listy pozostał tylko nagłówek.
        - I to by było na tyle w temacie tysiąca możliwości. – Ironicznie skomentowała bibliotekarka, gdy nagle jej rozważania zostały przerwane przez poryw wiatru i ogłoś otwieranego okna. Skryba przeklęła pogodę na zewnątrz. Bliskość oceanu, poza niewątpliwą niedogodnością w postaci tego iż widziało się go tuż za oknem, stwarzała dodatkowe problemy,w postaci szkwałów, sztormów, cyklonów i wszystkiego co z wiatrem związane. Uciążliwe zwłaszcza dla kogoś kto ma zepsute, samootwierajace się okna, na które nie pomaga podpieranie ich stertami kolejnych książek. Jakby tego było mało hulający wewnątrz podmuch sprawił iż kilka niezwykle cennych dokumentów, wyfrunęło na zewnątrz, zanim przerażona Winka zdołała je pochwycić.
        - Błagam! Tylko nie w stronę plaży. – Powiedziała przerażona bibliotekarka, widząc odlatujące pergaminy. Ten dzień i tak został już oficjalnie mianowanym najgorszym w jej życiu. A teraz jeszcze przyjdzie jej pójść po swoje zguby. Co więcej będzie musiała zrobić to jakoś tak aby woda jej nie spostrzegła.
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

Rycerskie opowieści

        Gwiazdy pragnęły go mieć z powrotem. Utkały z gwiezdnego pyłu żłobek piękniejszy niż ten, w którym maie leżał w swoich pierwszych latach życia. Każdy pragnie mieć taki, szeptały i uśmiechały się do niego promiennie. Wyciągały do niego tysiące swych ramion błagając o powrót, bo nie potrafiły zaakceptować faktu, że straciły najwierniejszego kochanka, najcudowniejsze dziecko i najwierniejszego wielbiciela. Chciały go u siebie. Czasem w nocy zaczynały nucić pieśń tęsknoty, tak jak tego wieczora, w Rododendronii, kiedy Umm miał właśnie rozpocząć jedną ze swoich przygód wgłąb rycerskich opowieści. Wtedy trąciły najczulsze struny, wyraziły najgłębszą tęsknotę i obietnicę miłości spokojnej i wiecznej. Tak jak czasem pszczoły zbierają się wokół największego i najpiękniejszego z kwiatów, tak one nagle migotaniem wypełniły jego energetyczną przestrzeń, łaskocząc leciutko i zadziornie. Wróć do nas. Leć.
        Ciężko było oprzeć się tej melodii. W jednej chwili stawała się całym twoim światem, wypełniała świadomość i zniewalała ją niczym syreni śpiew. Z tą jednak różnicą, że pragnienie dołączenia do niej wynikało z głęboko skrywanych pragnień. Nikt nie zmuszał Umm, by porzucił złudzenie przynależności do łuskowego świata. Z łatwością pozwolił rozpłynąć się w powietrzu swojej ludzkiej formie i z niezwykłą lekkością kłującą w serce wzniósł się ponad miasto.

        Dlaczego miłość nie oznacza życia prostszego? Choć dzięki niej egzystencja staje się piękna, to nie da się uniknąć cierpienia, które przychodzi, gdy nie możesz być blisko ukochanego obiektu.
        Był zbyt słaby. Dobrze o tym wiedział, jednak kiedy pieśń cię wzywa wszystko wydaje się możliwe. Maie wznosił się najwyżej jak potrafił. Pod postacią energetycznej wstęgi tańczył wspinając się coraz wyżej i wyżej po drabinie nieboskłonu do gwiazd. I stało się to, czego doświadczał za każdym razem, kiedy odzywała się tęsknota – nie dał rady. Raptem stracił wszystkie siły i jedyne co mu pozostało to oddanie się siłom grawitacji, które niektórzy mogli porównywać do spadania anioła.

        Wydawało się, że na nowo przeżywa swój pierwszy upadek. Po raz kolejny runąwszy w dół trafił w środek szaleństwa. Tym razem była to burza, która wyniosła go nad ocean, by tam przechwycić ramionami szkwału i wynieść z powrotem na ląd.
        Spadając zamknął się w sobie, próbując za wszelką cenę odzyskać jak najwięcej energii. Było to jednak trudne. Próby opanowania sytuacji tworzyły mu mętlik w głowie. Widział, jak zbliża się w stronę miasta. Najpierw zobaczył sunące w jednym kierunku białe żagle, które pomylił z chmurami, ale szybko zdał sobie sprawę, że niebo jednak znajduje się gdzieś indziej. Wtedy zrozumiał, że naprawdę zbliża się do powierzchni łuski. Ujrzał zabudowania. Ostatnim ich wspomnieniem była zaś Rododendronia, co uruchomiło paniczny mechanizm dopasowania. Rododendronia, miasto bez magii. Rycerz, posępny mistrz, kamienie... Z niejasnych przyczyn zderzające się ze sobą myśli, próbujące zapanować nad sytuacją przerodziły się w jedno hasło: człowiek!
        W powietrzu zaczęła materializować się istota. Mały chłopiec o jasnych włosach obracający się zbyt szybko wokół własnej osi, jak na istotę z poprawnym ciężarem ciała. Widział zbliżające się budynki i reagował idealnie na odwrót niż powinien – ciałem tworzył płaszczyznę, którą prędkość może wgnieść w ścianę i pozbawić go tym samym życia. Pędząc jednak otumaniony przez gwiezdny śpiew, osłabiony przez tęskną próbę powrotu do żłobka, i chłostany przez porywy wiatru i wszystko co przemieszcza się wraz z nim, nie był w stanie rozsądnie myśleć. Dlatego cudem można nazwać jego pojawienie się w bibliotece.
        Okno otworzyło się z dzikim hukiem i jazgotem. Niespokojna natura wdarła się do pomieszczenia, w którym roztrzęsiona skryba próbowała znaleźć rozwiązanie swojej beznadziejnej sytuacji. Wiatr jednak nie zamierzał kontentować jej przygnębienia, a zamiast tego skupił się na uczuciu paniki, która połączyła dwójkę młodych istot. Natura przeżywała razem z nimi. Wlatując przez okno i porywając cenne dokumenty, zdawała się krzyczeć „Tak! To okropne! Co teraz?!”. Nie pomagała. Uznała jednak, że może zrobi to w nieco inny sposób: kierując swoje dziecię w jej ramiona. Ku pokrzepieniu oczywiście.
        Dokumenty wyleciały, lecz po chwili ich miejsce zajęło coś innego... a raczej ktoś inny. W stronę okna zbliżał się całkiem duży kształt, niepokojąco przypominający sylwetkę człowieka. "Zderzył" się z jednym z jednym z uciekających pergaminów, który zatrzymał się na jego twarzy. Otwarte okiennice były niczym zaproszenie do środka, ale wcale nie musiał chcieć przekraczać „progu”. Szkwał zrobił to sam.
        Umm wpadł do środka przez okno, przeleciał przez całe pomieszczenie i zatrzymał się pod jednym z regałów z książkami. Mebel zakołysał się niepewnie i pewnie spadłby po chwili na intruza, pełniąc rolę ochroniarza dziewczyny, gdyby ten nagle nie przekręcił się na bok jęcząc, jak dziecko wybudzone ze snu. Przekręcił się i usiadł mrugając oczyma. Dokument spadł odsłaniając mu twarz. A tuż obok na zimną posadzkę zwalił się regał uznając swoją porażkę. Nietrafiony.
        Chwilę zajęło mu zrozumienie, że jakimś cudem nie trafił z powrotem pod karczmę, a do jakiejś dziwnej komnaty. Widział jeszcze trochę słabo, jako że ludzkie oczy wymagają szczególnego traktowania, a on zapomniał, że czasem warto je przymknąć – szczególnie gdy wiatr porywa cię i wyrzuca w tylko sobie znane miejsce. Długo więc mrugał i przecierał załzawione oczy, aż w końcu zdołał ujrzeć nieco więcej niż ciemny zarys pomieszczenia i okna. Zobaczył dziewczynę. Miała śliczne, rude włosy i dziwny wyraz twarzy.
        Maie zmieszany spuścił wzrok, byle tylko uniknąć jej spojrzenia i dotknął potarganych włosów.
- Umm, przepraszam, panienko... – mruknął niepewnie. – Zapomniałem zapukać...
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Obserwując morze z brzegu można zastanawiać się, czy przypadkiem barwa jego wód nie jest zwykłym odbiciem nieba. Ale przy pierwszym zetknięciu z prawdziwym żywiołem z dala od lądu szybko okazuje się, jak wiele czynników ma wpływ na kolor morskiej toni. Dla nieobeznanych z tematem bywa ogromnie zaskakujące, że zmienia się on w zależności od pory dnia, ale również głębokości akwenu, rodzaju dna, nasycenia glonami, algami lub innym planktonem, natlenienia, temperatury, a nawet od zawartości soli czy rozpuszczonych innych minerałów. Kto by pomyślał jednak, że zależy również od pogody?
        Garland – trzymasztowy, dwurzędowy dromon Marynarki Wojennej królestwa Leonii był piękną jednostką. Dla Jeremy’ego stanowił na równo więzienie, miejsce zesłania, katorżniczej pracy i zaskakujące w tym zestawieniu spełnienie marzeń o pływaniu po morzach. Z racji swojego zawodu i fascynacji drewnem jako materiałem konstrukcyjnym cieśla z zachwytem w oczach podziwiał monumentalne dzieło pokrewnych mu w fachu szkutników, nawet pomimo swojej tutaj niewoli i wynikającego z niej niemiłego traktowania skazanych, oraz ogólnie podłej atmosfery na pokładzie.
        Przy flaucie okręt ów prezentował się dostojnie i majestatycznie, statecznie unosząc się na spokojnej turkusowej tafli. Morze jednak bardzo rzadko pozwala sobie na stagnację i w momencie, w którym wiatr zaczął na nowo rozhuśtywać jego chwiejną naturę szybko poczęło zmieniać i swój kształt i swe barwy. Z turkusowego lustra szybko przeszło w pokryty drobnymi bruzdami lazur, ale im bardziej pofałdowanie powierzchni wzrastało, tym szybciej na już coraz bardziej modrym bezkresie grzbiety fal zarastały płowymi, pienistymi grzywami.
        Gdy zaś błękit pociemniał i nasycił się wystarczająco soczystą zielenią coś jakby z butelek po piwie, lub może bardziej zbliżoną do patyny pokrywającej zaśniedziałe miedziane dachy – wtedy statkom wiosłowo-żaglowym zdecydowanie łatwiej było płynąć, bowiem prostokątne płótna zwisające dotychczas na rejach wreszcie w całej okazałości napełniły się wiatrem i pomagały ciągnąć ogromny kadłub przez oporną materię.
        Jak tylko przyszła kolej na intensywny chabrowy, wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa zabawa. Załoga co prawda utrzymywała jeszcze swój animusz i z rezonem przystąpiła do walki z rozszalałym żywiołem, ale wielki okręt już coraz głębiej nurzał się w dolinach, coraz mozolniej wspinał się na szczyty fal, coraz więcej siły kosztowało wioślarzy ustawianie go do sztormowania pod wiatr, by w efekcie na samej górze i tak potężny dziobowy taran wyrzeźbiony w rekini pysk wyskakiwał z kipieli jak latająca ryba i przy każdym spadaniu w dół w zupełnie niekontrolowany sposób odwracał statek i wystawiał którąś z wrażliwych burt na ciosy morskich bałwanów.
        Gdy jednak fale nie przestawały rosnąć, przybierając kształt wielkich, podłużnych wałów zakończonych załamującymi się mlecznymi pióropuszami, a na morskiej toni zakrólował ciemny kolor granatowy zrzedła mina wszystkim, nawet zwykle pewnemu siebie, wydziaranemu od stóp po szyję Czugunowi o skośnych oczach, który ze stepowego koczownika z równiny Maurat przeorientował się na zawód marynarza-oprawcy i bezlitośnie lał krótkim nahajem skazańców za każdym razem, gdy w jego ocenie niewystarczająco gorliwie przykładali się do pracy. Nawet zrefowanie żagli nie wpłynęło znacząco na spadek prędkości statku, który wpadł w obłąkanie hulaszczy taniec na zmierzwionej masie wody, a mokre łapska Neptuna coraz częściej wdzierały się na pokłady galery szukając niezabezpieczonych ludzi i sprzętów, których mogłyby porwać na dno do swej domeny.
        Kiedy woda po horyzont przybrała barwę szafirów upstrzonych gdzieniegdzie szmaragdowymi błyskami, opasły tarabaniarz, którego jedynym zadaniem na okręcie było wybijanie na blaszanych kotłach żwawego tempa wiosłowania, by galernicy wykonywali swoją robotę równo i wspólnie, teraz rzygał tylko jak kot do swojego bębna.
        Ale i to jeszcze nie był koniec kameleonowych przemian rozszalałego oceanu. Wkrótce kobaltowe ściany wody piętrzące się nad okrętem sięgały już wysoko ponad górne reje. Nawet solidne i grube jak sekwoje maszty nie były już dla nich żadnym wyzwaniem. Gdy zdecydowały się zwalić na swoją ofiarę niezliczone wodospady słonych cetnarów, to po niebosiężnych drzewcach żaglowca pozostały tylko dwa kikuty - resztki foka i bezana, oraz ogromna dziura w pokładzie, gdzie grot wyrwany w całości odsłonił miejsce zamontowania swojej pięty i na oścież otworzył wodzie drogę do wnętrza kadłuba.
        Później wokół zapanowała ponura szarość grafitu nieco tylko rozjaśnianego ulatującymi w powietrze rozległymi płatami brudnosinej piany, gdy wiatr zrywał wierzchołki fal i rozpylał w powietrzu wodny pył niemal zupełnie uniemożliwiając oddychanie i mocno ograniczając widzialność. I dopiero ta barwa dała falom moc ostatecznego przełamania oporu materiałów konstrukcyjnych jednostki. Stępka – kręgosłup każdego okrętu, trzasnęła z hukiem przewyższającym nawet wściekłe porykiwania szalejącej wokół burzy. Garland ciężko okaleczony jeszcze walczył, ale jego los już był przesądzony.
        A gdy wreszcie kolejne uderzenie wody w burtę potężnym szarpnięciem wyrywało stalowe obejmy mocujące łańcuchy Jeremy’ego do łajby i wystrzeliło go z pokładu jak z katapulty, ten wpadł w antracytowy atrament bardzo daleko od łodzi. Stracił przytomność przy uderzeniu w powierzchnię oceanu, więc nie widział końca dramatu, gdy nad okrętem ostatecznie zamykała się czarna jak smoła otchłań.


        Cisza. Przerywana była z rzadka tylko niesioną z oddalonego portu rybackiego wrzaskliwą kłótnią mew nad nie swoim połowem i szmerem wody ocierającej się tyleż wytrwale, co nienatrętnie o niskie, piaszczyste wybrzeże. Sztormu brak. Krótki przebłysk świadomości wystarczył - powoli i z wysiłkiem Jeremy otworzył lewe oko. Leżał półżywy na plaży, prawa część twarzy zagrzebana w gorącym piachu, kończyny powykręcane w nienaturalnych pozycjach, jednak zdaje się, że mimo wszystko całe, klatka piersiowa siłą grawitacji wgnieciona w rozmakające raz po raz podłoże, dająca możliwość łapania ledwie płytkiego oddechu. Czuł tylko morskie fale już teraz wielkości zaledwie zmarszczek, które jakby w zadośćuczynieniu łagodnie płukały członki wymęczonego człowieka. Nawet nie miał siły reagować.
        Pod czaszką tętnił potworny ból jak po całonocnych popijawach z Morganem Brownem w czasach dobrej passy, kiedyś tam w dalekim Valladonie. Jednak tym razem bardziej tępo, dojmująco, obezwładniająco. Wyraźnie dało się poznać, że to nie zwykły kac, a efekt czołowego uderzenia w taflę wzburzonego oceanu, który przy takich prędkościach pędzących fal ma twardość kamiennej ściany.
        Resztki postrzępionej odzieży na grzbiecie nie chroniły wcale przed palącym słońcem, które promieniami ze swojej rozczochranej korony kąsało nagie ciało drwala i pogłębiało oparzenia, jakich ten w zaawansowanym stadium dorobił się ciągając wiosła na Garlandzie już od kilku miesięcy.
        Plecy bolały niemiłosiernie. Na poszlachtowanej kańczugiem skórze pulsowały krwawe pręgi, a białe koronki soli morskiej wykwitłe na postrzępionych krawędziach ran potęgowały jeszcze boleść do nieludzkich rozmiarów.
        Woda szemrała dyskretnie przepływając między ogniwami kajdan, z okrągłym hakiem wyrwanym z pokładu ciągle dyndającym w połowie łańcucha niczym tajemniczy wisior. Kiedyś, zaraz po skazaniu drwala na galery okowy te były ciasno zakleszczone powyżej kostek, ale teraz zakute w nie nogi Bastiończyka od ciągłego uścisku i od słabego żywienia schudły i wynędzniały, pozostawiając po takim czasie zaledwie wspomnienie niegdysiejszej muskulatury, głębokie otarcia, źle gojące się strupy i trochę więcej luzu między stalowymi obręczami a skórą.
        Jednak to wszystko były bzdury. W jego sytuacji ważne było tylko jedno.
- Żyję – cichy jęk wyrwał się z piersi mężczyzny nim ponownie stracił przytomność. Cudownie ocalały z pokazu wściekłości Neptuna krótko lecz skwapliwie podziękował Najwyższemu za okazaną litość. Ale nawet nie drgnął. A tym bardziej nie zwrócił uwagi na niesione niesfornym wiatrem, nadlatujące od strony zabudowań kwitki - owoce biurokratycznej biegunki któregoś z tutejszych urzędasów.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        Pochłonięta walką z żywiołem, Winka była zbyt zajęta by tracić czas na analizowanie tego czym był uderzający w nią przedmiot, przez który niemal straciła przytomność. Uznała że później się z nim porachuje, na przykład gdy przyjdzie czas palić w kominku. Obecnie przede wszystkim liczyło się to, by zablokować okno, zanim kataklizm doszczętnie unicestwi jej bibliotekę. Napierając plecami na szkło, skryba obiecała sobie aby następnym razem solidniej przyłożyć się do naprawy zaobserwowanych usterek, a dodatkowo zainwestować w otwierane na zewnątrz okiennice. Na szczęście wiatr wkrótce ucichł, a stojąca obok donica z ziemią i jedna z desek przeznaczonych do budowy półek na książki, załatwiły sprawę.
        Bibliotekarka mogła zacząć oceniać szkody. Pełna najczarniejszych myśli, objęła wzrokiem swoje królestwo. Spodziewała się ujrzeć tam prawdziwą katastrofę, jednak wszystko wskazywało na to, że tym razem miała szczęście. Większość regałów, biurek i krzeseł pozostała na swoim miejscu. Olbrzymie drzewo również znajdowało się tam gdzie wcześniej, choć akurat ten fakt średnio budował optymizm skryby. Nie będąc w stanie wyjaśnić tajemnicy pasożyta rosnącego na kamieniu, bez dostępu do wody, światła i świeżego powietrza, Winka przyjęła strategię ignorowania intruza, z nadzieją, że tan zniknie w równie niewyjaśnionych okolicznościach w jakich się pojawił. Za to wszelkiej maści kartki, pergaminy, mapy, przybory kreślarskie czy pojemniki z atramentem, rozsypały się po całym pomieszczeniu. Na podłogę spadło tez kilka książek. Nie było jednak aż tak źle. Jedyny obraz nędzy i rozpaczy przedstawiał siedzący miedzy regałami chłopiec.
        Dopiero po chwili skryba zdała sobie sprawę na co, czy tez na kogo, tak naprawdę patrzy. W jej głowie natychmiast pojawiło się pytanie skąd ten dzieciak się tu wziął. Twardo stąpającą po ziemi bibliotekarka pozostawała nieustępliwa w kwestii wyjaśniania nietypowych zjawisk, takich jak na przykład materializowanie się znikąd uśmiechniętych młodzieńców. Jak idzie o tajemnicze sprawy, w zupełności wystarczało jej jedno drzewo. Mały musiał zjawić się tu głównym wejściem, co by tłumaczyło wywołany przez niego przeciąg, choć z drugiej strony nie wyjaśniało dlaczego chłopak wyglądał jakby przed chwilą zamiatano nim podłogę. Istniała też możliwość, że mały wpadł tu przez okno, a raczej został przez nie wepchnięty. Dzieciaki w jego wieku często wspinają się po dachach, choć skryba nie miała pojęcia dlaczego to robią. No ale mężczyźni mieli w zwyczaju robić wiele głupich rzeczy. Na przykład wsiadali na okręty i wypływali na morze.
        - Jak wszedłeś? – Na szczęście w odróżnieniu od rośliny, przynajmniej tego tu można było zapytać o kluczowe zagadnienia. Można tez było skarcić małego za wszystko. Przykładając dużą wagę do spraw związanych z prawidłowym wysławianiem się, Winka nie przepadała za osobami które swoją wypowiedź zaczynały przeciąganym „yyym” czy „ummm”, dlatego też od początku nastawiła się do chłopaka negatywnie. Uważała, że jeśli już ktoś potrzebował zastanawiać się nad każdym wypowiadanym zdaniem, to mógł przynajmniej robić to po cichu.
        - Powinieneś wiedzieć że nie ma tu nic co można ukraść. - Moralizowała bibliotekarka. Jako iż mały nie wyglądał jej na stałego czytelnika, od razu została mu przyczepiona łatka złodzieja. – A to dlatego iż wszystkie znajdujące się tu przedmioty w praktyce dostępne są za darmo. Poza tym wszystkie mają urzędową pieczęć. Nawet pieczątki są opieczętowane, co jest już trochę przerażające, ale przynajmniej dzięki temu panuje porządek.
        Biorąc w ręce wspomniany wcześniej stempel i pusty pergamin, Winka wybiła na nim oficjalny symbol Turmalii i pokazała go chłopakowi.
        - Pewnie nasłuchałeś się że książki są bezcenne. Co zresztą jest prawdą, jednak ich rzeczywista wartość wynika z wiedzy jaka znajduje się w ich wnętrzu, a nie w tym co można dotknąć. Podobnie jest z rudymi pieguskami. Ale to … no… to zachowaj dla siebie.
        Po chwili głębszej refleksji skryba wpadła na genialny pomysł.
        - Posłuchaj, nie mam teraz specjalnie czasu, dlatego od razu zaproponuje ci skróconą procedurę. – Powiedziała Winka. – Powinnam na ciebie donieść. Zgłosić wandalizm i próbę kradzieży, za co pewnie nie ominęłaby cię kara więzienia, chłosta i oddelegowanie do prac społecznych, więc pomyślałam ze może od razu przejdziemy do ostatniego punktu. Tak się składa że muszę teraz udać się na plaże i pozbierać wszystkie leżące tam śmieci. Jeśli mi pomożesz, zapomnimy o mającym tu miejsce incydencie. Co ty na to?
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Choć nawałnica była bezradnym wybuchem rozpaczy, nie pozwoliła łzom stoczyć się po błękitnych policzkach i spaść na ziemię w postaci kropel deszczu lub płatków śniegu. Przestworza chciały być silne. W tajemnicy przed swymi braćmi i siostrami pozwoliły sobie na upust emocji w postaci szaleńczego wiatru, który zagonił mieszkańców Turmalii pod dachy domostw. Wydawało się, że nieboskłon nie chce ich widzieć. Pragnie tylko rozładować emocje, w ciszy, bez łez, bez uderzeń piorunów. Dla maie powietrza był to niemy krzyk rozpaczy, jakkolwiek dla istot ziemskich, cichym nie można było go nazwać. Wiatr huczał przetaczając się pomiędzy budynkami, owijając wokół zbyt wysokich wież i wpadając przez otwarte okna do wnętrz siedzib ludzkich. „Nie pokazujcie mi się!”, wszystko wydawało się krzyczeć. Ognistowłosa bibliotekarka posłuchała z największą przyjemnością, zamykając okiennice i barykadując się w swojej komnacie. Posłuszne prasmocze dziecie. Nie można było jej jednak pozwolić zapomnieć o sile na zewnątrz. Wiatr wdzierał się szparami i gwizdał ostrzegawczo. „Nawet nie próbuj wychodzić.” Brzegi kartek furkotały, liście roślin powiewały drżąc z zimna każdą komórką. W tym czasie maie powoli wycierał sobie okienko na świat w mgiełce zasłaniającej oczy. Zanim jednak na dobre zdał sobie sprawę gdzie się znajduje, jego spłoszony umysł zalała fala słów, które trzeba było analizować w zastraszającym, jak na ten moment oszołomienia, tempie.
        Umm wielkimi oczyma wpatrywał się w rudą dziewczynę, która zwróciwszy na niego uwagę, wykazała się niezwykłą umiejętnością kreowania historii. Niesamowite! To pewnie z takich głów biorą się historie w niektórych książkach. Bibliotekarz mówił, że nie wszystkie spisane opowieści są prawdziwe – co swoją drogą nie wydawało się szczególnie istotne – ponieważ niektóre z nich wydarzyły się wyłącznie w klatkach naszych czaszek. Potrzeba było do tego tylko czegoś, co starzec nazywał „wyobraźnią”. Być może dziewczyna była tutaj bardzo samotna i lubiła bawić się w snucie opowieści, więc gdy tylko nadarzała się okazja, kreowała je, byle tylko przeżyć coś ekscytującego. Umm wcale jej się nie dziwił, sam również gonił za wspaniałymi przygodami, tylko chyba w nieco inny sposób.
        Z ciekawością popatrzył na podsuniętą mu kartkę z pieczątką biblioteki. Przyjrzał się uważnie jej obłym kształtom i kanciastym literom w środku.
- Bardzo ładna – powiedział i były to jedyne słowa, jakie udało mu się wtrącić.
        Szybko jednak zdał sobie sprawę, że dziewczyna bardzo się swą historią przejmuje, na tyle mocno, że przypadkowy jej bohater został określony epitetami, których co prawda nie do końca rozumiał, ale czuł, że nie są szczególnie sympatyczne. O wandalach czytał kiedyś w księdze, traktującej o historii jednego z księstw. Była tam wzmianka o dzikich ludziach, którzy hordami przybywali do spokojnych wsi i miast, by zachowując się niezwykle głośno i niekoniecznie sympatycznie rozładowywać swoje emocje, tak jak teraz robił to szkwał. A może tak jak to robi, kiedy nie kryje się ze swoimi łzami. Wandale dopuszczający się wandalizmu w dłoniach dzierżyli topory, ciała okrywały im skóry i futra a na twarzy mieli barwy wojenne.
        Umm zmarszczył brwi. Czy naprawdę wyglądał tak groźnie?
        No i jeszcze ta kradzież... Oczywiście, że wiedział, że prawdziwa wartość książek kryje się w ich treści! (Co do rudych piegusek nie był pewien, ale gotowy był w te słowa uwierzyć.) Chyba wszyscy o tym wiedzieli, w końcu po to powstawały opasłe lub mniej tomiska. Czy naprawdę niektórzy mogli chcieć włamywać się do biblioteki, by ukraść jakieś, ze względu na piękną okładkę? Oczywiście te faktycznie były śliczne i nieraz bogato zdobione, niemniej, był to tylko dodatek. Maie uznał więc te oskarżenia za wyjątkowo absurdalne i może nawet zabawne, gdyby nie poważny ton dziewczyny. Ten wystraszył go nie na żarty, tak, że gdy skończyła mówić poderwał się na równe nogi – choć prawie z powrotem się przy tym wywrócił, czując lekkie zawroty głowy – i wyprostował, by wyglądać najporządniej jak potrafi. Zaczął strzepywać pyłki osiadłe na koszuli, jednak ta i tak prezentowała się żałośnie z mokrymi plamami w niemal każdym miejscu. Dodatkowo steraczące na wszystkie strony włosy nie pozwalały doprowadzić się do wzorcowego porządku, więc maie porzucił próby zadbania o własny wizerunek i z wyrzutami sumienia spojrzał na leżący obok niego regał. Biedne książki marzły teraz dotykajac grzbietami zimnej posadzki.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam! – powiedział i rzucił się w stronę drewnianej konstrukcji, by spróbować ją podnieść, co jednak okazało się niemożliwe dla tak małej i słabowitej istoty, jaką on. Zrobiło mu się głupio i popatrzył znów na bibliotekarkę przepraszająco. Dopiero wtedy pokiwał z wdzięcznością głową na propozycję dziewczyny. Jaka była łaskawa i wyrozumiała! Nie dość, że postanowiła zrezygnować z jakże przerażających wizji (na słowa „kara więzienia, chłosta i oddelegowanie do prac społecznych” po kręgosłupie Umm przeszły zimne dreszcze i poczuł się jak najgorszy ze złoczyńców), to jeszcze zaproponowała mu spacer na plażę. Czyżby teraz jej historia miała zacząć zmierzać w kierunku romantycznych powieści? Pomoc w zbieraniu dokumentów wydawała się teraz najpiękniejszym z możliwych pomysłów. Nawet jeżeli plaża orana była przez pazury wiatru i spłukiwana przez rozszalałe fale.
- Bardzo chętnie ci pomogę.
        Po tych słowach odwrócił się znów w stronę okna, gotowy opuścić pomieszczenie w ten sam sposób, w jaki do niego przybył, lecz zobaczył, że okiennice są już zamknięte, co przypomniało mu, że najprawdopodobniej dziewczyna mogłaby mieć problemy z wyjściem z budynku w ten sposób. Choć z drugiej strony mogli użyć Heroglobiny i w ten sposób bezpiecznie dotrzeć na plażę. Bezpiecznie, o ile maie miałby wystarczajaco dużo sił, by unosić z pomocą magii dwie osoby na stronicach księgi. Oczywiste było, że nie miał, więc śladem bibliotekarki ruszył klasycznie w stronę drzwi.
        Wtedy jego oczom ukazał się widok, który po raz kolejny sprawił, że zapomniał o wszystkim innym. Jakimś cudem, dopiero teraz zwrócił uwagę na nietypowego mieszkańca pokoju. A ten był ciężki do przeoczenia, więc swoją nieuwagę chłopak przypisał oszołomieniu i słabości po upadku z przestworzy.
        W pokoju, pomiędzy biurkiem, a regałami, oknem a drzwiami znajdowała się roślina. Była duża - tak bardzo, że liczne gałęzie, które sięgnęły sufitu, musiały układać się równolegle do niego. Wydawało się jednak, że zielona istota zrozumiała, że w takich warunkach, najlepiej jest wykorzystywać wolną przestrzeń, która zamiast nad nią, znajduje się wokół niej. Dlatego też liczne gałęzie rozkładały się, tak jak wielcy panowie rozsiadają się w swoim ulubionych fotelach. Roślina miała gruby pień i ogółem można było ją określić, jako przysadzistą. Było to najpewniej drzewo, aczkolwiek maie bał się użyć tego słowa, gdyż nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Pomijając bowiem sam wygląd rośliny, najbardziej zastanawiające były warunki, w których żyła. Kto hodowałby drzewo w pokoju i jakim cudem, te miałoby być w tak dobrym stanie? Tymczasem to tutaj nie za bardzo nawet pozwalało dojrzeć własne korzenie.
        Umm stał tak, w drodze do drzwi, z brwiami wysoko uniesionymi, próbując zrozumieć ten wspaniały widok. Nie dane mu było jednak długo się zastanawiać, gdyż Winka właśnie opuściła pomieszczenie i wkrótce oboje ruszyli w stronę plaży.
        Kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz szkwał, jakby specjalnie na widok maie ustał, pozostawiając po sobie tylko regularnie wiejący, lecz nie porywisty wiatr, szare niebo i mokrą ziemię. Ludzie powoli wyglądali z domów. Mogli zobaczyć wtedy dwie, zmierzające ku morzu istoty, które nie zostały ukarane przez naturę wyjściem na zewnątrz w czasie niebiańskiej rozpaczy.
        Chłopak przez pewien czas szedł w milczeniu, kroczek za dziewczyną i rozmyślał o wszystkim co go dzisiaj spotkało. Ciężko było jednak samemu dojść do jakichkolwiek wniosków. Trudno było również pokornie przyjąć karę za teoretyczną próbę kradzieży, kiedy jest się przekonanym, że zostało się właśnie zabranym na przyjacielski spacerek. Najciężej zaś jest iść w milczeniu.
- Masz bardzo niezwykły pokój. – wyrzucił z siebie w końcu, chcąc w jakikolwiek sposób zagaić rozmowę. – Pierwszy raz widzę wiele z tych rzeczy. Na przykład to wspaniałe drzewo! Czy ludzie w Turmalii chętnie takie hodują w zaciszasz swych domów?
        Popatrzył na rudowłosą, mając nadzieję, że jej zmarszczone brwi wkrótce zastąpi łagodny wyraz. Zastanawiał się też, kim właściwie jest. Mieszkała lub pracowała w dość niezwykłym miejscu, choć o jego przeznaczeniu Umm dowiedział się dopiero, gdy opuszczali budynek. Wtedy to zdał sobie sprawę, że znajdują się w jednym z tych miejsc, do których maie najchętniej wraca po każdej ze swych podróży. Zresztą, nawet w ich trakcie, czasem pozwalał sobie zajrzeć do lokalnych zbiorów ksiąg, jednak nigdy nie na otwarcie żadnej, bo oznaczałoby to zbyt duże opóźnienia w dostarczaniu listów. Raz otwarta księga nie pozwalała się opuścić, póki nie dotarło sę do ostatniej strony. Dziewczyna na pewno musiała to rozumieć, skoro otaczała się tyloma dziełami. A to oznaczało, że mogła być wyłącznie interesującą osobą. Jednak w tym momencie Umm zdał sobie sprawę z jednej rzeczy:
- Rzadko widuję młode panienki wśród książek. – powiedział, początkowo jakby do siebie, a potem z ekscytacją zwracając się wprost do dziewczyny: Jeśli już widzę jakieś panie, to są już pomarszczone, tak samo jak panowie. Mam wrażenie, że im bardziej jest się pomarszczonym, tym chętniej czyta się książki. Może dlatego, że możesz wtedy schować twarz za okładką? Nie żebym uważał takie twarze za brzydkie! Ale często słyszę jak ludzie narzekają na doliny w twarzy, a przecież tworzą one całkiem ciekawe krajobrazy, nie uważasz? Krajobrazy na twarzy!

        Wkrótce dotarli do plaży. Wyglądała ponuro, w chłodnym świetle, filtrowanym przez chmury i z piaskiem, który nie świecił wesoło beżem i żółcią, lecz łagodnie stapiał wilgocią z otoczeniem. Nie było widać żadnej żywej duszy, poza kilkoma ptakami, które odważyły się wyjść ze swoich kryjówek. Z góry musiały mieć dobry widok na porozrzucane gałęzie, wyniesione na brzeg glony i resztki śmieci, które morze musiało wypluć całkiem niedawno.
        Maie rozglądał się za wspomnianymi dokumentami, do których zebrania był zobowiązany. Wkrótce też dostrzegł jeden z nich i ruszył w jego kierunku. Obawiał się, czy jeszcze do czegokolwiek będzie zdatny. A żeby tylko zwiększyć niepewność, wiatr nagle przypałętał się w to samo miejsce i lekkim podmuchem poderwał pergamin do góry.
-Nie!
        Chłopiec rzucił się do przodu, próbując złapać uciekiniera, ale ten skutecznie unikał jego dłoni. Wydawał się z nim bawić. Umm biegał w tą i z powrotem wyciągając przed siebie ręce i coraz bardziej oddalając od bibliotekarki. Dokument zaś, choć początkowo leciał wyłącznie kilka centymetrów ponad piaskiem, teraz wzbił się w powietrze, zmuszając swój pościg do zadarcia głowy do góry. Nie było łatwo w ten sposób gonić za kawałkiem papieru. Piasek nie ułatwiał przemieszczania się, a droga przestała być już istotna, gdy trzeba było śledzić wzrokiem uciekiniera.
        W ten sposób maie nagle zahaczył o coś dużego nogą, akurat w momencie, gdy jego palce zacisnęły się na pergaminie. Pogoń została zakończona spektakularnym wywinięciem kozła, gdy chłopak stracił równowagę i padł jak długi po drugiej stronie przeszkody. Jak się później okazało - człowieka.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Oh, jakież niewysłowione miał szczęście. Leżąc na piachu z policzkiem wtulonym w stały ląd ciągle miał przed sobą szansę na odpokutowanie swoich win. Mógł jeszcze zrobić coś dobrego, przydać się na coś, chociaż trochę naprawić niesprawiedliwy świat, albo przynajmniej sprawić, by ten go zapamiętał. Nie był wcale stary, życie ciągle było przed nim. Nie wiadomo jak długie, ale wiadomo, że wyłącznie dzięki szczęściu nie zostało ono zakończone już w tym momencie. Najważniejsze było, że przeżył. A mógł przecież zginąć. Nagle, szybko, gwałtownie, boleśnie i samotnie. Bez żadnego odwołania ani drugiej szansy. Zadarł z dużo silniejszym i srogo mógł za to zapłacić. Naprawdę niewiele brakowało. Śmierć czyhała tuż tuż, a sama nieświadomość jej obecności ani odrobinę nie zmniejszała grożącego mu niebezpieczeństwa. Już siekiera przyłożona była do pnia. Wystarczyło tylko jedno słowo przekornego losu, który lubił pastwić się nad stworzeniem przywdziewając czasem dla pozoru sędziowską togę. Ba! Nawet niepotrzebne było jakiekolwiek słowo, wystarczyłby znak ręką, byle gest, stuknięcie młoteczkiem w blat, nawet od niechcenia. I wyrok zostałby wykonany. Brutalna i nieokiełznana siła zdecydowanie mogła zdezelować jego wątły organizm, a twarde pięści wycisnąć z niego życie do ostatniej kropli. Ale tak się nie stało. Oh, jakież niewysłowione miał szczęście młodziutki Umm, że Jeremy ciągle był nieprzytomny, gdy beztroski gówniarz w pogoni za jakąś guzik wartą ulotką zdecydował się (mniej lub bardziej świadomie – nieważne) poćwiczyć stepowanie na obolałych plecach drwala.
        Sprawiedliwości jednak stało się zadość. Cieśla zapewne ucieszyłby się widząc swojego oprawcę, jak przy tych swoich baletach potknął się, wywinął orła i zarył buźką w piach tak, że przez tydzień jeszcze będzie sikał żwirem. „Masz za swoje!” – ryknąłby pewnie basowym śmiechem słyszalnym na staje w głąb lądu i na mile nad morskimi falami, a świadomość, że „samo się tak stało”, a on nawet nie musiał przykładać ręki do karcenia młodzieniaszka jeszcze by tę radość potęgowała. Bastiończyk nie był mściwy, ale zwyczajnie nie przepadał za artystami, a już takich, co urządzają sobie pokazy sztuki i głupią zabawę kosztem cierpienia innych ludzi to już w ogóle nie trawił. Uważał ich wszystkich za darmozjadów. Jako rzemieślnik bez reszty i z pasją oddający się swojej ciężkiej, konkretnej robocie uważał za niestosowność czy wręcz za obrazę porównywanie aktora czy tancerza do normalnego robotnika, określanie ich sposobu na życie mianem zawodu i nazywanie pracą ich błazeńskich wygłupów.
        Niżej w tej hierarchii przydatności społecznej stał tylko urzędnik państwowy. Horrendalne marnowanie papieru, kwitki, świstki, druki, zaświadczenia, pieczątki, stosy akt, teczek i broszurek, litanie niby-mądrego słownictwa, które w ostateczności nic nie oznacza, zawiłe paragrafy, bzdurne regulacje, kupa nikomu niepotrzebnej wiedzy bez żadnego konkretnego zastosowania w życiu. Do tego ploteczki, tarociki i pasjanse, oraz oczywiście ciasto i kawa na koszt państwa i to w takich ilościach, że po kilku tygodniach na takim wikcie tłusty zad klinuje się w wyściełanym pluszem fotelu. A na co dzień wzrok tęskniący za rozumem mimo poważnej miny, udawanie przydatności, unikanie odpowiedzialności, markowanie kompetencji, zawracanie gitary spokojnym ludziom, wszędobylski nepotyzm i biurokratyczny zelotyzm. A no i, jakże by inaczej, jedyna słuszna, niezmienna od starożytności postawa urzędniczej uprzejmości, czyli zawsze „dupą do petenta”, żeby przypadkiem obywatel nie zapomniał gdzie może cię pocałować. Cieśla od kilku lat podróżujący po Alaranii miałby dużo żali do wylania i jeszcze więcej zarzutów do wypowiedzenia pod adresem hołoty urzędniczej czy to spotkanej w Valladonie czy w Nowej Aerii, ale i tak zakończyłby ten cały słowotok krótką i zabawną dykteryjką jak rozwiązano ten problem w jego rodzinnym Ostatnim Bastionie. Przy pierwszym najeździe nieumarłych hord na stolicę Opuszczonego Królestwa padło hasło: „Niech każdy walczy tym, czym potrafi władać”. Przyjęto je bez większych zastrzeżeń, więc magowie walczyli magią, cieśle toporami, rolnicy kosami, kowale mieli młoty, myśliwi łuki, woźnice walili z bicza, a skryby poszły w bój z kałamarzami. Nietrudno się domyślić przedstawiciele którego fachu ginęli najliczniej. Najazd wreszcie odparto i w mieście nie było już ani jednego gryzipiórka. Mało kto po nich płakał, a twierdza od tamtego momentu funkcjonowała nawet wydajniej bez pasożytującej na niej dotąd urzędniczej narośli.
        Tak, zdecydowanie ekipa, która odnalazła Jeremy’ego na plaży w normalnych warunkach nie przypadłaby mu do gustu. Ale warunki były dalekie od normalnych, a w sytuacji, w której się znajdował nie wypadało wybrzydzać. Zresztą charakteryzująca mężczyzn taktowność dała o sobie znać, bo Favagó najwyraźniej miał zamiar wstrzymać się z komentarzami na temat operetkowych postaci swoich znalazców - przynajmniej do momentu odzyskania przytomności.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        Entuzjazm młodego włamywacza zaskoczył Winkę. Chłopak z zapałem zabrał się do zleconej mu pracy, nawet nie czekając na szczegółowe wytyczne odnośnie tego, co tak naprawdę oczekuje bibliotekarka. Pierwotnie skryba zamierzała wymusić na nim pisemne zobowiązanie do pozbierania i dostarczenia jej wszystkich dokumentów wyniesionych przez wiatr w kierunku plaży, jednak w obawie że mały chce jej najzwyczajniej w świecie uciec, Winka zmuszona została by samej pofatygować się na plaże. Jako środek zapobiegawczy pozostawała jej jedynie groźna mina, bo przecież nie istniała żadna przesłanka sugerująca iż przy faktycznej próbie nawiania z miejsca zbrodni, bibliotekarka byłaby w stanie zatrzymać młodzieńca. Dziewczyna nie imponowała swoją kondycją, miała na sobie długą suknie, która skutecznie uniemożliwiała szybki bieg, a co najważniejsze na plaży, Winka cały czas poruszała się bokiem, tak aby przypadkiem nie spoglądać w kierunku morskich fal. Już sam szum wody i świadomość jak blisko znajduje się niebezpieczny akwen, sprawiały iż skryba czuła mdłości i ogromna kulę czegoś co utkwiło jej w gardle.
        Na szczęście jej młody towarzysz, Winka wciąż nie miała pojęcia jak ma na imię, okazał się być wyjątkowo honorowy i uczciwy. W odróżnieniu od swoich rówieśników, dachowy szkodnik zdawał się rozumieć czym jest dane słowo. Winka uśmiechnęła się na widok chłopaka biegającego po piasku. Łobuz budził zaufanie, chociaż wyglądał jakby przed chwila ktoś włożył go do pustej beczki i mocno ją potrząsnął. Cieszyła się z jego obecności, jednak wciąż daleka była do okazania dzieciakowi jakiejkolwiek oznaki sympatii. Zwłaszcza po tym gdy młody poruszył kwestie jej wieku. Dla skryby był to drażliwy temat. Wszyscy jej przeciwnicy używali tych samych argumentów i bez względu na to jak absurdalnie one brzmiały, zawsze zdawały się trafiać na podatny grunt . Według większości nadwornych doradców, jeśli jesteś wiekowy, masz kłopoty z pamięcią, ciężko ci się wyprostować, a wypisanie linijki tekstu zajmuje mi ćwierć dnia, to niewątpliwie oznaka, że idealnie nadajesz się na państwowego urzędnika.
        - Oczywiście skrybowie powinni rodzić się starzy. Natomiast biblioteki należy budować w taki sposób aby od razu przypominały ruinę i zapadały się po fundament. Farba na ścianach niechaj odchodzi zanim jeszcze wyschną pędzle, a w oknach zamiast zasłon wieszajmy dwumetrowe pajęczyny. – Ironicznie skomentowała dziewczyna, co w prostym tłumaczeniu miało znaczyć „nie gadaj tylko bierz się do roboty”.
        Przynajmniej przez chwilę wszystko wskazywało na to że przymusowa wyprawa zakończy się sukcesem. Nawet ocean przycichł, tak jakby specjalnie chciał przypodobać się długo niewidzianej skrybie, choć ta ostatnie wyczuwała w tym jedynie podstęp. Winka zamierzała jak najszybciej wrócić w bezpieczne mury biblioteki, a każda kolejna odnaleziona stronnica przybliżała ją do tego celu. Niestety mały złodziejaszek musiał wpaść na cos co całkowicie pokrzyżowało plany bibliotekarki. Na widok gnijących na plaży zwłok, w znaczniej mierze przysypanych już przez pasek, w głowie dziewczyny natychmiast pojawiła się myśl o dziesiątkach formularzy które będzie musiała wypisać w związku z takim znaleziskiem. Co więcej prawdopodobnie czeka ja tez nieprzyjemna rozmowa z przedstawicielami miejskiej straży.
        - Czekaj! Nie dotykaj tego czegoś! – Skryba natychmiast ostrzegła chłopaka, instruując go jak powinien się zachować. – Lepiej zachować dystans nim przejdzie na ciebie to co powaliło tak wielkiego chłopa.
        Bibliotekarka uważnie przeanalizowała sytuację. Doszła do wniosku, że wystarczyłoby trochę piasku by pozbyć się niechcianego odkrycia. Ostatecznie jaki sens ma wyciąganie człowieka z ziemi, tylko po to by za chwilę zakopać go gdzieś dalej? Dziewczyna instynktownie zaczęła rozglądać się wokół siebie, w nadziei iż dojrzy w pobliżu innego potencjalnego znalazcę, któremu mogłaby przekazać ów problem. Niestety plaża wydawała się opuszczona. W sumie było to logiczne. Kto normalny przychodziłby tu w taką pogodę? Co gorsze, chociaż bardzo chciała, sumienie nie pozwalało jej zostawić tu tego nieszczęśnika. Gdzieś tam z tyłu głowy, dręczyła ją myśl że być może w mieście jest ktoś kto czeka na informacje o człowieku z solą na plecach. Dobrze że przynajmniej żadna z kartek nie upadła w tym miejscu.
        - Ajjj… by cię pleśń oblazła. – Zaklęła bibliotekarka w stronę postawnego mężczyzny, po czym zwróciła się do towarzysza. - Będziemy musieli go zabrać i komuś pokazać.
        Oczywiście łatwiej było to powiedzieć niż zrobić. Biorąc pod uwagę siły bibliotekarki i chłopaka, mężczyzna na plaży równie dobrze mógłby być wielorybem. Skryba miała zwyczaj mruczeć pod nosem w sytuacjach gdy narastała w niej irytacja, przez co obecnie brzmiała jak stado kocurów. Szukając rozwiązania postanowiła skorzystać z tego co zaproponował jej ocean, który to poza jednym rozbitkiem wyrzucił z siebie również kilka bardziej przydatnych przedmiotów.
        - W porządku. Zrobimy tak. Weźmiemy te białe strzępy które kiedyś prawdopodobnie były żaglem, rozwiniemy je obok trupa, a przy pomocy tych desek, wepchniemy jego cielsko na górę. – Zaproponowała Winka. – Potem zobaczymy czy da się ciągnąc za sobą takie zawiniątko.
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Wiatr cichł z każdą chwilą. W pewnym momencie można było go uznać za zaledwie odległy szum tła. Podmuchy nadchodzące jakby z samych nozdrzy Prasmoka były oddechem istnienia, którego rytm wybijały fale uderzające o ciało rozbitka. Były niczym krew pompowana przez rozległe, otwarte żyły. Maie przypomniał sobie o własnej, tworzącej na jego ciele barwne plamy, a w jego środku nowe źródła podgruntowych rzek. Z twarzą w piasku, niczym rozbitek obok, rozpatrywał poszczególne elementy swej fizycznej powłoki. Po chwili z zaskoczeniem musiał stwierdzić, że poza kilkoma obiciami, których nabawił się przy niekontrolowanym lądowaniu, wszystko z nim w porządku. Czy życie nie jest diamentowo łaskawe? Przy jego słabowitym ciele, równie dobrze, mogło go dzisiaj uraczyć potokiem trudnym lub niemal niemożliwym do opanowania wylewów. Tymczasem nie było się czym martwić. A przynajmniej nie sobą. W przeciwieństwie do piaskowego kompana był w stanie, chociażby, zdać sobie sprawę z własnego położenia.
        Umm na dobre utwierdził się w tych przekonaniach, gdy z palcami kurczowo zaciśniętymi na złapanym dokumencie, podnosił się, by w końcu usiąść obok znaleziska. Zamrugał kilkakrotnie niedowierzając własnym oczom. A więc to, co zmaterializowało się – bo z pewnością nie mogło być tego tu wcześniej, o nie! – pod jego nogami, naprawdę miało kształt człowieka. Maie patrzył na „to coś”, nie bardzo rozumiejąc dlaczego jest właśnie tutaj i ma tak śmiesznie powykręcane ręce i nogi.
- Przep... – zaczął, lecz w tym momencie, jak huragan, pojawiła się rudowłosa dziewczyna, a jej reakcja przyprawiła maie o gęsią skórkę. Poderwał się w jednej chwili na nogi, bardziej przerażony tonem krzyczącej, niż sensem jej słów. W końcu jednak i ten dotarł do jego małej główki.
- Przejdzie na mnie...
        Umm próbował sobie przypomnieć, czy w którymś momencie mógł się narazić na niebezpieczny kontakt z cielskiem na piachu. To zaś, niczym wschodzące czerwienią słońce, oświeciło nagle jego myśli, przywołując z pamięci wszystkie historie o plagach siejących spustoszenie wśród mieszkańców miast. Pobladł. Jego spojrzenie z zarumienionych policzków i nieco bladych ust dziewczyny, przeniosło się znów na mężczyznę. Przez chwilę tępo wpatrywał się w ciało, pragnąc wierzyć, że to tylko cielesna powłoka jakiegoś niematerialnego bytu – np. takiego jak on. To by oznaczało po prostu chwilowe zapomnienie, porzucenie wykreowanego obrazu człowieka. W ciele tym nigdy prawdziwie biologicznego życia by nie było, jedynie energia wprawiająca je w ruch, a już na pewno nie było żadnych chorób.Tylko czy to w ogóle możliwe, by porzucić coś, co samemu się stworzyło? Czy można było utkać z myśli byt, który fizycznie dałoby się potem porzucić? Umm nigdy czegoś takiego nie zrobił, ale też nie miał ku temu powodów.
        Rozmyślając zaś pozwalał, by zalecenia skryby nie ulatywały w przestrzeń, lecz nie potrafił się do końca na nich skupić. Nie w stopniu, którego ona mogła oczekiwać. Bardziej skupiony był na tym, co znów powoli zaczęło rozjaśniać mu zmysły – tym razem jednak blaskiem słońca w południe. Były to dwie rzeczy:
        Po pierwsze ciało coraz pewniej odsłaniało własną historię. Z każdym podmuchem wiatru, ziarenka piasku odłączały się od skóry, a strzępy ubrań na moment odkrywały szczególny widok: ciemne pręgi. Był to straszny obraz. Jakkolwiek maie do widoku ran – własnych – przywykł, ciężko mu było sobie wyobrażać jak mogły powstać te konkretne.
        Podobnie, gdy wzrok wędrował niżej – ku spętanym kajdanami kostkom. Maie ze zdumieniem odkrył, że zna nawet nazwę tego przerażającego narzędzia. Kajdany... Słyszał o nich, słyszał też o osobnikach, których niegodne czyny trzeba było oznaczyć w ten sposób. Nakładano im na przeguby dłoni, kostki, czasem nawet szyję, żelazne obręcze, by nie mogli zapomnieć o swoich przewinieniach. Teraz jednak maie dostrzegł również inny cel posługiwania się nimi – odbierały możliwość swobodnego poruszania się. Miał przy tym dziwne wrażenie, że to właśnie dlatego nieszczęśnik leżał wyzrucony na plażę. Nie podejrzewał go za to, by wyrzucono go jako schrowanego do wody, lub, że przyszedł tu z głębi lądu i padł zmożony chorobą. Nigdy nie widział z bliska nikogo skutego, więc teraz patrząc na ten obraz czuł – a może pragnął – by było inaczej. Uznał też, że to niezwykle okrutne i niesprawiedliwe pozbawiać kogoś tak podstawowych możliwości. Czy nie wystarczy świadomość popełnienia błędu, łzy w oczach poszkodowanych lub słynne prace, dzięki ktorym można odkupić własne winy? Dlaczego trzeba było jeszcze nakładać na ciało obręcze, które zdzierały skórę i na pewno przysparzały wielu niedogosności?
        Umm kucnął na powrót przy mężczyźnie. Przyjrzał się jego twarzy.
- Czy nie powinniśmy sprawdzić najpierw czy żyje?
        Po drugie chłopak był istotą energetyczną. Mógł posiadać ciało człowieka, mógł je ranić, ale nie mógł chorować, gdyż w rzeczywistości składał się wyłącznie z magii i energii. A magia i energia nie choruje. Przerażony na chwilę o tym zapomniał, kiedy jednak dostrzegł jakby drgnięcie powieki, przypomniał sobie kim jest i poczuł się niczym bohater. Usta rozciągnęły się w uśmiechu, oczy błysnęły iskierkami nadziei.
- Oh, pomyśl tylko! Możemy go uratować! – wykrzyknął radośnie.
         Nagle wszystko dookoła zrobiło się niezwykle piękne i poważne. Każda drobinka piasku nabrała własnego życia i konturu. Każde ziarenko wydawało się idealnie żółciutkie, może niektóre brązowe lub czerwone, ale z pewnością celowo. Razem tworzyły magiczny patchwork życia.
- Zanim go komuś zaniesiemy musimy sprawdzić czy żyje!
        Nie zastanawiając się dłużej i nie tłumacząc swej nagłej odwagi położył dłonie na boku mężczyzny i z całej siły pchnął. Ale mężczyzna dalej uparcie leżał wtulając się w mokry piasek. Umm zmarszczył brwi niezadowolony, ale nie poddał się. Kiedy po raz kolejny zaparł się o bok nieszczęśnika, w wysiłku wspomógł go przywołany podmuch. Ciało musiało ulec tej sile.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Prawdą jest, że więzienie zmienia ludzi. Przede wszystkim pod względem psychicznym, ale pod tym fizycznym również. Jeremy choć nie uważał się nigdy za atletę ani nawet na takiego nie pozował, to jednak sporą parę w łapach miał, więc nie można było mu zarzucić, że jest cienki jak kij od szczotki. Garści jak bochny jasno dawały do zrozumienia, że człowiek ten nie spędził życia na trzymaniu w nich gęsiego piórka lub drinków z parasolką. Ramiona i plecy wyrobione na dźwiganiu kłód i belek również mogły imponować swoim obwodem i uwidaczniającą się pod skórą muskulaturą. Klata i kark wyraźnie nawykłe do wzmożonego wysiłku, szerokie i twarde jak suchy chleb w wojskowej racji żywnościowej, na którym przy nieostrożnym gryzieniu szło sobie zęby połamać. Nogi i biodra solidne jak podpory mostu. Wrażenia dużej mocy drzemiącej w cieśli dodawał mu nawet jego zaokrąglony piwny brzuszek, który jednak na galerze praktycznie całkiem zrzucił. Przed skazaniem drwal wyglądał jak każdy normalny, zdrowy facet. Jednak połączenie razem do kupy dwu dewastujących elementów, czyli nieustającej, ciężkiej pracy właściwej raczej koniom roboczym niźli ludziom, ale przede wszystkim mizernych porcji słabego jakościowo jedzenia bez krztyny mięsa czy tłuszczu jak dla jakichś hasających po lesie wróżek zajmujących się chyba tylko zbieraniem żołędzi i wymyślaniem sobie sztucznych problemów, spowodowało niestety, że jego postura schudła i zmarniała. Nie na tyle jednak, by z postawnego mężczyzny zrobiło się naraz chuchro, co go to byle wiatr przewraca. Wysiłki Umma, by odwrócić ciało na plecy, nawet przy wsparciu podmuchów bryzy znad poczynającego na powrót swoje szaleństwo oceanu były zatem tyleż samo heroiczne, co bezskuteczne. Spocił się tylko i zasapał. Brawo jednak dla małego suchoklatesa za dobre chęci.
        Jedyny efekt jaki maie osiągnął tym swoim stękaniem było to, że leżący rzemieślnik się ocknął. Wpierw otworzył lewe oko. Powoli, z morderczym wysiłkiem i ospałością właściwą staremu furtianowi klasztornemu, który uchyla co rano olbrzymie wierzeje monastyru, a pomimo zaangażowania w tę czynność wszystkich swoich sił robi to niespiesznie i ledwie palec po palcu. Drwal mógłby przysiąc, że jego podnoszenie powieki wydawało również podobne jazgotliwe skrzypnięcie jak drewniane wrota na nieoliwionych dawno zawiasach, choć to mogło być tylko wrażenie w znękanym umyśle. Poczekał chwilę, aż rejestrowany obraz nabierze ostrości, a gdy tak się stało przyjrzał się drobnemu, rozczochranemu chłopcu szarpiącemu się przy jego boku. Kajtek ewidentnie starał się pomóc, choć wyraźnie nie miał pojęcia jak, ani tym bardziej brakowało mu możliwości by zrobić to, co zamierzał. Pocieszne pacholę. Mimo najlepszych intencji sam jeden chyba niewiele mogł pomóc rozbitkowi w jego kiepskiej sytuacji. Od razu jednak przyszło mu do głowy, że to z drugiej strony lepiej, że znalazło go dziecko, a nie jakiś dorosły w stroju strażnika. Wtedy nie byłoby czasu nawet na refleksję. Favagó pocieszył się tą myślą i postanowił, że należy jakoś wspomóc młodzieńca, by nie zraził się zupełnym brakiem efektów swoich dotychczasowych starań. Zacisnął zęby i powoli poprawił powykręcane kończyny do normalnych pozycji. Rwały jakby zaraz miały odpaść, ale posłusznie podporządkowały się woli mężczyzny. Następnie podparł się ręką i przewrócił na plecy, by złapać wreszcie porządny oddech. Legł na strasznie pokiereszowanym grzbiecie, ale nie przejmował się tym jakoś bardziej niż dotychczas. Ludzki organizm jest tak pomyślany, że w sytuacjach ekstremalnych ból powyżej pewnej granicy już nie przybiera na sile. Umysł zwyczajnie odcina odczuwanie, by móc funkcjonować. Jeremy był pewien, że w najbliższej przyszłości przyjdzie mu za to srogo odpokutować, ale teraz jeszcze nie był ten moment. Póki co dalej trzeba było walczyć.
        Po zmianie ułożenia klatka piersiowa mężczyzny uniosła się wyraźnie napełniając płuca pewnie ze dwoma galonami świeżego powietrza, a po chwili głośne westchnięcie ulgi wyrwało mu się z piersi. Całe ciało wyło z bólu, ale umysł działał zwyczajnym trybem. Jeremy przymknął powieki i zmusił zębate kołowrotki w swoim mózgu do szybszego mielenia natłoku myśli. Utrata Garlanda na pewno prędzej czy później zostanie w Leonii zauważona, a wtedy również rozpoczną się poszukiwania jego załogi. Oczywiście, tej zawodowej również, ale przede wszystkim tej niewolniczej. Wszak nie służyły tam pierzastoskrzydłe aniołki z uprzejmym uśmiechem nieschodzącym z nalanej, różowej buzi. Wszyscy skazańcy w toku swego awanturniczego życia dawno swoje aureolki pogubili lub przehandlowali za dziwki i dżin, a uśmiech, jeśli w ogóle się u nich pojawiał, to był wredny, szczerbaty i niebezpiecznie diabelski. Przewinienia Bastiończyka były w znacznym stopniu wyolbrzymione, jeśli w ogóle nie całkiem zmyślone przez starego Francesko, ale oprócz drwala na pokładzie leońskiej galery była zakuta w kajdany cała armia typów spod ciemnej gwiazdy. Prawdziwa bandyteria z wiszącymi nad głowami wyrokami za każdy możliwy paragraf z kodeksu karnego, ale jak się łatwo domyślić tych drobnych łobuzów skazanych za „zaśmiecanie”, „picie w miejscu publicznym” czy „niepłacenie alimentów” było wśród nich niewielu. Dodając do siebie wszystkie zasądzone im kary spokojnie by się zebrało tego kilka wieków. Stąd też nie można było pozwolić, by takie towarzystwo rozpierzchło się po kontynencie. Nawet jeśli większość poszła na dno razem z Garlandem i pozostanie już na zawsze we wraku jak w podwodnym mauzoleum, to należało się upewnić, że nikt z pozostałych przy życiu nie odzyska wolności. Favagó musiał zatem wiać z wybrzeża. Musiał działać, ale nie nawykł do parcia naprzód bez planu i na oślep, jak jakiś jeździec bez głowy. Poza tym nie miał też w tej chwili możliwości uciekać. Musiał wpierw wrócić do sił, żeby jego wyprawa miała jakiekolwiek szanse powodzenia.
        Otworzył oczy i jeszcze raz popatrzył na chłopca siedzącego obok na piasku. Pomocnik wydawało się marny, ale lepszy taki niż żaden. Cieśla nieświadomy obecności wokół innych osób zadał więc młodemu pytanie, na które jego zdaniem nawet kilkuletnie dziecko potrafiłoby odpowiedzieć sensownie:
- Gdzie ja jestem? – zachrypiał cicho, ale wyraźnie.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        Dostrzegając zamiary Umm, Winka pisnęła z przerażenia. Było już jednak za późno na jakąkolwiek reakcje. Skryba mogła jedynie bezradnie przyglądać się jak chłopak próbuje wskrzesić nieboszczyka, pomstując w myślach na zachowanie młodego. Bibliotekarka nie była w stanie zrozumieć dlaczego dzieciaki w tym wieku zachowują się tak absurdalnie. Wszystkiego musiały dotknąć, spróbować i poczuć na własnej skórze, za nic mając ostrzeżenia i złote myśli swoich poprzedników. Możesz takiemu godzinami tłumaczyć czym jest gilotyna, po co ja wymyślono i jakie ma zastosowanie, ale elekt twoich starań zawsze będzie ten sam. Gdy tylko hultaj zwietrzy okazję i tak pociągnie za dźwignię, tylko po to żeby sprawdzić co się stanie. Niestety pod tym względem jej pomocnik nie stanowił wyjątku, za to Winka miała okazać się tą, na którą spadną konsekwencje tak beztroskiej głupoty.
        Dziewczyna zamierzała udzielić młodemu poważnej reprymendy, gdy nagle skala jej kłopotów z dokuczliwego wietrzyku, przybrała rozmiar prawdziwego huraganu. Wyrzucone przez morze ciało, zaczęło się poruszać. Klatka piersiowa mężczyzny uniosła się ku górze, tak jakby właśnie wpompowano w nią antał powietrza, poszczególne mięsnie na przemian napinały się i kurczyły, a na samej twarzy pojawił się grymas mogący być wyrazem odzyskanej przytomności. Znalezienie na plaży nieboszczyka stanowiło nie lada problem, chociaż przy odrobinie szczęścia dało się z niego wybrnąć. Natomiast żywy trup brzmiał jak prawdziwa katastrofa.
        Skryba natychmiast chwyciła leżącą w pobliżu gałąź, obejmując ją obiema dłońmi, tak jakby trzymała miecz. Stojąc w rozkroku, z gniewna miną, bibliotekarka wycelowała swój oręż w twarz rozbitka.
        - Odsuń się od niego młody! Typ może być niebezpieczny. – Zakomunikowała Winka , usiłując zachować przy tym spokój, choć ręce drżały jej z przerażenia. – A ty, ani mi się waż nawet drgnąć dopóki nie wymyśle co z tobą począć.
        Po tych słowach zapadła długa cisza skrupulatnie wykorzystana przez szum oceanu i odgłos hulającego wiatru. Dziewczyna intensywnie analizowała swoją sytuację, budując subiektywna ocenę na bazie wszystkich przeczytanych romansów. Istniała tylko jedna forma złowrogiego, potężnego i bezkresnego oceanu, którą akceptowała Winka, a był nią literacki opis takiego żywiołu przedstawiony na kartkach powieści. Ten z kolei podpowiadał jej, że oto ma przed sobą najnędzniejszego z piratów, z wszystkimi należnymi tej profesji epitetami. Głębsza refleksja pozwoliła skrybie dojść do wniosku, że mężczyzna z plaży to zwykły łotr, oszust, szelma, niegodziwiec i łajdak w jednym. Powinna natychmiast uciekać, najlepiej uprzednio waląc drania w głowę. Oczywiście w książkach istnieli też piraci, których dusze były czyste, intencje szlachetne, a czyny i gesty romantyczne, jednak owi bohaterowie z całą pewnością nie wyglądali jak ten tutaj. Powinni być smuklejsi, lepiej ubrani, nie wyłazić z ziemi, posiadać sympatyczną, szczerą i uczciwą twarzy oraz aksamitny głos, a nie taki który kwasi mleko.
        Wpatrując się w sylwetkę nieznajomego, Winka dostrzegła, że ten przyciska swoja wielgachną łapą jeden z poszukiwanych przez nią pergaminów. Kartka papieru desperacko usiłowała wyrywać się na wolność i wykorzystując podmuchy wiatru, pognać jak najdalej od bibliotekarki, jednak postawny mężczyzna nie pozwalał jej na taką samowole. Widok ten uzmysłowił dziewczynie, że ów truposz może okazać się cennym pomocnikiem. Skryba sama spróbowała wyrwać z jego macek swoją własność, ale z racji wątłych sił i faktu iż jedną ręką cały czas musiała trzymać „broń”, nie była w stanie wiele wskórać.
        Mimo wszystkich tych uprzedzeń, bibliotekarka starała się podejść do sprawy od strony praktycznej. Cały czas miała w głowie fakt, iż jej prawdziwym problemem nie jest znajda na piasku lecz urzędnicze rozporządzenie nakazujące udanie się w podróż. Wiedziała również, że bez względnu na to jak podłego szuję ma przed sobą, wszyscy ci pozbawienie ideałów bandyci mają zakodowane w głowie swoiste poczucie obowiązku i dotrzymywanie raz danej przysięgi. Pod warunkiem oczywiście, że dane przyrzeczenie wypowiedziane było szczerze i odpowiednio przypieczętowane,. Bo Winkowe opowieści były też pełne zdrajców. Skrybie pozostawało jedynie uzyskać takie zapewnienie pomocy, w które sama będzie mogła dać wiarę, a wówczas rozwiąże wszelkie swoje kłopoty. Pirat i złodziej. Dziewczyna uznała ze wybiera sobie fatalnych pomocników.
        - W porządku panie… yyy marynarzu. Zawrzyjmy umowę. – Odpowiedziała wreszcie, cały czas celując w twarz mężczyzny swoją pałką. – Pomogę ci. Znaczy się … my. My ci pomożemy. A w zamian za to ty również zadeklarujesz się wyświadczyć nam pewną przysługę. Co ty na to?
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Szczenię szczerzy zęby do dorosłego wilka. Skąd w takim małym ciele bierze się tyle odwagi? Sierść jeży się na kręgosłupie, ale nie ze strachu, a z poczucia siły. Małe kiełki lśnią mleczną bielą, niknąc w źrenicach przeciwnika, który przystanął na chwilę, by spojrzeć na ten komiczny obrazek. Nie uniósł nawet wyżej powieki, patrzy tylko z ciekawości i... litości. Kiedy mija zaczepiającego go szczeniaka, z gardła wydobywa się zamiast warknięcie zaledwie prychnięcie. Odchodzi sam, nie trzeba go popędzać suszeniem mleczaków.
        Młody maie wyczerpany opadł na piasek, przez chwilę wątpiąc w swój wielki plan ratowania człowieka. Dlaczego zawsze, kiedy chciał się stać bohaterem własnej powieści, coś musiało mu to utrudnić? Przypomniał sobie wszystkie te chwile, kiedy zazwyczaj zdarzenia po prostu obserwował, zamiast w nie ingerować. Przypomniał sobie dlaczego – nie był w stanie zmieniać świata. Był tylko słabym duchem, nie do końca nawet wpisującym się w definicję łącznika świata z Matką, czyli własnej rasy.
        Już miał westchnąć bezradnie, kiedy nagle ciało samo poddało się heroicznym założeniom, jakby wysłuchawszy żali, nie miało ochoty już ich dłużej słuchać. Zachęcone – może – przez chłopca nagle... podniosło powiekę! A jednak! Wzięło go, chłopca, „na poważnie”! Ten normalnie może by się przestraszył, ale adrenalina wciąż utrzymywała poziom jego entuzjazmu na wysokim poziomie, mimo chwilowego zwątpienia. Wciągnął więc tylko gwałtownie powietrze, wypełniając płuca do granic i pozwalając rumieńcom ogarnąć mały nosek i trwać tak przez cały czas, gdy ręce ciała wracały na zwyczajowe miejsce, podobnie jak nogi. Odskoczył do tyłu, dopiero gdy miał wrażenie, że jedna z wielkich jak jego dwie dłoni presunęła się niebezpiecznie blisko jego kolan. No dobrze... Może jednak trochę się bał. To znaczy obawiał się możliwości, ale tylko odrobinkę. Taką malutką jak ziarenka piasku... Albo kilka... Kilkadziesiąt? I wcale nie potwierdził tego, gdy usta poruszyły się, pozwalając pytaniu wydostać się na wolność, a on na dźwięk zachrypniętego głosu podskoczył w miejscu, zgarniając stopy jak najdalej od tylko potencjalnie żywego bytu. Kiedy jednak pierwszy szok minął, myśli uspokoiły się i skupiły na tym, co najważniejsze. Więc żył! Jakkolwiek... Ale żył! Naprawdę ratowali człowieka. Świadomość ta zalała serce energetycznego duszka czystym miodem.
- Żyjesz! – wykrzyknął, jakby czuł potrzebę potwierdzenia faktu, którego może sam żyjący nie mógł być pewien.
        Podźwignął się na klęczki, poprawił worek na plecach i z uśmiechem pochylił się gotowy udzielić pierwszej odpowiedzi. Czuł się wspaniale, mogąc być tym, który jako pierwszy uświadomi nieprzytomnego do tej pory człowieka. Powracającego z martwych.
- Jesteśmy...
         I na tym skończył, bo właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę, że właściwie też nie wie, gdzie się znajdują. Bezradnie rozejrzał się dokoła, chwilę zatrzymując wzrok na budynkach miasta. Co to właściwie była za architektura? Które miasto szczyciło się ślicznymi niskimi budyneczkami pokrytymi bielmem i niebieskimi malowidłami? Gdzie, gdy zadarło się głowę do góry, północ wskazywały dwie wieże majestatycznego pałacu?
- Chciałbym wiedzieć gdzie – dodał szeptem i spojrzał w stronę głosu rozsądku, czyli rudowłosej dziewczyny, która przystąpiła do akcji, wykazując się godną podziwu odwagą wojowniczki. Gałąź w jej dłoni wyglądała niczym miecz, którego imię budziło grozę wśród wrogów. Choć jego ostrze nie lśniło w przebijających się przez chmury promieniach słońca, to wystające drzazgi budziły grozę dużo większą. Skóra aż cierpła, gdy wyobrażało się sobie te małe drewienka w nią powbijane. Wizja godzin spędzonych na ich wyjmowaniu przerażała (z całą pewnością) nawet największych śmiałków. A gdy do tego rude loki, rozwiewane przez morską bryzę, tworzyły ognistą aureolę wokół twarzy dziewczyny, nikt już nie mógł wątpić w jej waleczność. Umm wstał posłusznie zachwycony tym widokiem i skrupulatnie opisując go już w myślach na stronicach Heroglobiny. „Ramię w ramię z wojowniczką ognia ratowałem świat przed żywymi trupami, których niewinność powinna zostać rozstrzygnięta ostrzem Spróchniałego Artura”
        Dziewczyna nie podzielała entuzjazmu maie, jednak tym razem chłopak nie przeszkodził jej we wzięciu sprawy we własne ręce. Tak bardzo zaimponowała mu swoją postawą, że nie śmiał już nawet wyrazić swojego zdania, uznając, że może jest mądrzejsza od niego. Może! W każdym razie wie, co robi. Zanotował sobie w pamięci, że przy udzielaniu pierwszej pomocy najpierw należy się upewnić, czy ratowany nie zagraża twojemu własnemu życiu, a następnie należy z nim negocjować.
         Stanął obok niej, tak, by rozbitek nie musiał co chwilę obracać głowy w tę i z powrotem. I w tym momencie na drugim końcu plaży dojrzał dwie ciemne sylwetki. Dwójka dorosłych zapewne istot – Umm nie był w stanie stwierdzić, w jakim są wieku i do jakiej rasy należą – przechadzała się po plaży, co chwilę zatrzymując się i rozgrzebując piasek. Wyglądali jakby czegoś szukali. Cudownie! W razie czego będą mogli poprosić ich o pomoc.
        Pierwsze promienie słońca oświetliły twarz rozbitka i stojących nad nim wybawicieli. Szare obłoki ostatni raz roześmiały się drobniutkim deszczem, po czym ustąpiły miejsca bieli i nieśmiałemu błękitowi. Kolory nieba dawały swemu synowi nadzieję.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Wybuch radości chłopca był całkiem miły, nawet jeśli nie do końca wynikał akurat z tego, że Jeremy ciągle jest wśród żywych. Nie miało to jednak większego znaczenia. Szczerze śmiejące się dziecko dla drwala było zawsze pokrzepiającym i uciesznym widokiem, który jednakże rzadko miał okazję obserwować, głównie dlatego, że z bajtlami nie obcował. Swoich nie miał, a jego dzieciaci kumple nie brali własnych do knajp na wieczorne popijawy. Jakkolwiek szybko okazało się, że nie byli na brzegu sami. Ktoś najpierw ofukał „młodego”, by się nie zbliżał, a zaraz potem do uszu cieśli doszedł piskliwy komunikat, którego tylko on mógł być adresatem.
- A ty, ani mi się waż nawet drgnąć dopóki nie wymyślę co z tobą począć!
Przekręcił głowę, by zobaczyć któż to tak autorytarnie i bez żadnej krępacji rzuca rozkazami do obcych ludzi. Stojąca w rozkroku rudowłosa dziewczyna w błękitnej kiecce, młoda, ale przykurzona, z garścią papierzysk pod pachą celowała w niego długim drzewcem trzymanym w rękach. Wyglądała, a przynajmniej starała się wyglądać groźnie. Jak każda samica niezależnie od gatunku, która jest zmuszona bronić swoich młodych. Prawidłowo! Tylko przyklasnąć! Mężczyzna chwilę podziwiał w działaniu jej macierzyńskie instynkty, ale szybko zastanowił go inny aspekt.
„Kto na spacer z dzieckiem po plaży zabiera stertę kartek?” – i równie szybko znalazł na to niestety niezbyt satysfakcjonującą go odpowiedź – „Jakaś dziwaczka. Urzędniczka pewnie… niech szlag trafi.”
Nie dał jednak po sobie poznać jak bardzo cieszył go fakt, że to właśnie przedstawicielka tego „fachu”. Przeniósł parę razy wzrok z Winki na Umma i z powrotem. Niepodobni, przynajmniej z wyglądu. Ale natura nie wybiera, a jej kaprysy trudno zrozumieć. Często bywa też tak, że potomstwo jest zupełnie niepodobne do rodziców.
        - Rozbrykany ten pani synek – zagadał. - „Dobrze, że zdrowy” - chciał jeszcze dodać, ale ugryzł się w język. Chłopaczek w wieku na oko dziesięciu lat, który nie potrafi powiedzieć skąd pochodzi wcale nie świadczył, że wszystko z nim było w porządku. Może z zewnątrz nie wyglądał jak upośledzony (słabowitość, zwłaszcza w takim wieku, to przecież nie żadna choroba), ale w młodziutkiej głowie mózg rozwijał się z chyba dużym opóźnieniem. Logiczny (nie wiadomo czy trafny, ale można tak założyć) ciąg myślowy szybko doprowadził Bastiończyka do tezy bezlitośnie krytykującej postawę jego matki:
- „Trzeba było nie pić wódy w ciąży.” – przemknęło mu przez myśl, ale powstrzymał się od wygłoszenia również tej złośliwości. Nic by nikomu nie dała dobra rada udzielona o dziesięć lat za późno. Nie było tu też nikogo, kto rozumiałby czarne poczucie humoru. Jedyne co mógł tą uwagą sprawić to tylko niepotrzebną przykrość rudej babce i jej ułomnemu dziecku, więc dał sobie spokój.
        Favagó leżał zatem na piachu i czekał na decyzję Winki. Sam był ciekawy „co ona z nim pocznie?”, a poza tym i tak nie miał zamiaru się poruszać bez jakiegoś określonego celu, bo powodowało to ogromny ból całego ciała. Odpoczywał, zupełnie przypadkowo podporządkowując się poleceniu wydanemu przez bibliotekarkę. W końcu jednak kobietka odezwała się ze swoją propozycją.
        Jeremy nie wierzył, że można tak załatwiać sprawy. Przecież miała chwilę na zastanowienie się co należało zrobić. Arbitrem elegancji był w jeszcze mniejszym stopniu niż atletą, ale nawet on nie był z kulturą osobistą aż tak na bakier. – „Gdzie ja wylądowałem? Na księżycu? Jacy ludzie tak ze sobą rozmawiają? Co to za wieś, że cywilizacja tu jeszcze nie dotarła?” – Zastanawiał się, a obustronne milczenie przedłużało się.
        - Nazywacie się jakoś? – zaczął wreszcie całą rozmowę od początku i nawet przywołał na zmaltretowaną facjatę trochę pogodniejszą minę. Chciał być uprzejmy, ale nie miał zamiaru łamać przy tym konwenansów i przedstawiać się pierwszy. Nie licząc oceanu miał tutaj najwięcej lat na karku, więc trudno, żeby to on miał się wprzódy wykazywać galanterią. Odczekał chwilę, ale najwyraźniej młokosy nie doświadczyły w swoim życiu żadnego wychowania, nie było więc nawet sensu dywagować, czy było ono dobre czy złe. Zostawił więc kwestię przedstawiania się aż może trochę się ogarną, zwłaszcza mamuśka, bo to, że młody mógł nie wiedzieć jak się zachować to jeszcze można było zrozumieć.
        - Pomożesz mi? – kolejny raz przerwał niezręczną ciszę wracając do słów Winki. Oderwał od niej wzrok i popatrzył na celujący mu w twarz patyk, który trochę jakby przeczył jej dobrym intencjom. Przynajmniej w opinii mężczyzny, bo cholera wie co siedziało w głowie niewiasty, która najwyraźniej nie zauważała dysonansu wysyłanych sygnałów. Może uznała, że straszenie faceta lagą zachęci go do podjęcia pertraktacji?
– Wspaniałomyślnie. – rzekł wreszcie z przekąsem. - A okładanie kijem też się w tym zawiera? – zapytał jeszcze, trochę jakby dla doprecyzowania jej zamiarów, lecz nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Badyl w rękach rozczochranej kobietki wyglądał groźnie. Mógł go naprawdę uśmiercić, tak samo zresztą jak lawina śnieżna na pustyni Nanher. I pewnie z podobnym prawdopodobieństwem.
– Tylko nie bij w szczepionkę. – zastrzegł, trochę dla rozluźnienia atmosfery, ale nie spodziewał się, że w tym towarzystwie ktoś zrozumie jego nieskomplikowane poczucie humoru.
        Nie zareagowali. Gałąź nadal dygotała przed jego nosem kreśląc w powietrzu zawiłe bohomazy. Ruda wyraźnie wystraszona, ale harda i uzbrojona (he-he), a młody roześmiany i dumny z siebie, a chyba jeszcze bardziej z matuli. Może i był niedorozwinięty, ale przynajmniej radosny i pocieszny. Takie dziecko to skarb. Nawet na zapuszczonej mordzie rzemieślnika z Opuszczonego Królestwa pojawił się na chwilę skąpy, ale jednak uśmiech. Wesołość zniknęła jednak szybko, gdy powrócił wzrokiem do zaciętego oblicza bibliotekarki. Wyraźnie czekała na jego odpowiedź. Umowa zawarta pod groźbą pałki i tak byłaby nieważna i nie do obronienia przed żadnym, nawet boskim sądem. No urzędniczka jak nic, a na pewno z urzędniczym podejściem do świata. Działać na wariata, bez wiedzy „jak?”, „po co?” i „dlaczego?”, a ludzi i tak siłą podporządkowywać swoim oderwanym od rzeczywistości decyzjom. Tak, Bastiończyk naprawdę szczerze kochał urzędników.
        Westchnął zrezygnowany. Postanowił sam zacząć działać, bo chowająca się za wyciągniętym przed siebie kijkiem młodzież ani odpowiadać ani pytania, ani przejąć inicjatywy choćby w rozmowie najwyraźniej nie zamierzała. Zacisnął zęby i powoli podniósł tułów do pozycji siedzącej. Cierpienie wypisane było na czerwieniejącej twarzy, ale nie odezwał się ani słowem narzekania. Pohamował też wulgaryzmy, które w takiej sytuacji byłyby uzasadnione i zupełnie wybaczalne. Odezwał się dopiero, gdy udało mu się usiąść.
- Zrobię wszystko co zechcesz, tylko nie rób mi krzywdy. – powiedział do dziewczyny spokojnym, beznamiętnym tonem. Ciekawe, czy wiedziała co to sarkazm? Normalnie pewnie zabiłby ją śmiechem, ale teraz już nawet nie chciało mu się śmiać. Był ranny, obolały, zmordowany i głodny, ale przede wszystkim ciągle znajdował się na otwartym terenie, gdzie każdy mógł go zobaczyć i uprzejmie donieść lokalnym władzom o skutym kajdanami obdartusie wyrzuconym na brzeg przez morze. W obecnej sytuacji powinien jak najszybciej schować się przed wzrokiem postronnych osób. Nie miał ani czasu ani ochoty na dalsze ceregiele. Złapał trzęsący się przed jego twarzą koniec kija, szarpnął i wyrwał niedoszły oręż z dłoni wystraszonej skryby.
- Dziękuję – chrypnął tylko, po czym wbił koniec laski w piach i wsparł się na niej, by powstać. Stęknął ciężko, ale nie oczekiwał przy tym pomocy. Rudowłosa trzęsła się jak osika już przy dźwiganiu tej gałązki, a jej dzieciak nawet tego pewnie nie dałby rady. Dłuższą chwilę zajęła mu ta prosta czynność, ale w jego stanie organizm i tak wykazywał się nadludzką wytrzymałością, że jeszcze był w stanie podejmować jakieś działania. Dopiero gdy wreszcie rzemieślnik stanął na własnych stopach ponownie zwrócił się do kobiety ciężko dysząc, ale zachowując spokojny ton głosu.
- Prowadź zatem miedziana panienko gdzieś, gdzie mi nie przewieje korzonków. – Wolną ręką wskazał jej kierunek na zabudowania. – Wtedy pogadamy o interesach. – dokończył. Prostoduszny drwal niezobowiązująco, ale jednak zadeklarował swoją dobrą wolę. Nawet pomimo dziwnego, mało uprzejmego zachowania młodej niewiasty. Kierowało nią zaskoczenie, strach, a może nieobycie? Wszystko jedno, nie dociekał co było powodem, wybrał pierwszą lepszą opcję i olał całą kwestię. Chętnie przyjmie każdą pomoc, a jeśli sam będzie mógł to równie chętnie pomoże, nawet nie tyle z wdzięczności, a chociażby dlatego, że lubił pomagać.
        Był gotów do drogi. Miał tylko nadzieję, że tych dwoje mieszka gdzieś przy plaży, bo spinające jego nogi kajdany, dzwoniące wleczonym łańcuchem o bruk nie zwrócą uwagi tyko tych mieszkańców miasteczka, którzy są głusi jak pień.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        Winka była zdeterminowana ignorować wszelkie przytyki nieznajomego, cierpliwie czekając aż ten zacznie wreszcie mówić „do rzeczy”. Interesowało ją uzyskanie odpowiedzi na zadane pytanie, bez wdawania się z dzikusem w zbędne dyskusje. Uwagę o tym jakby rzekomo miała być matką małolata skwitowało przeciągłym „pfff”. Być może była trochę zaniedbana, ale z całą pewnością nie upoważniało to nikogo aby dodawać jej lat. Niby w jakim wieku miałaby urodzić chłopaka? Oczywiście nie mogła oczekiwać że rozbitek zrozumie tak podstawową zależność. Zdaniem skryby, mężczyźni, a znikający na lata marynarze to już w szczególności, niewiele wiedzieli na temat tego skąd się biorą dzieci, zauważając je dopiero w wieku kilkunastu lat. Ta bardzo wygodna ignorancja, pozwalała im nie przejmować się czymś takim jak wychowanie, opieka, czy potrzeba brania odpowiedzialności za potomka.
        - Mały zmaterializował się wczoraj, a ja nie zdążyłam jeszcze nadać mu imienia. – Ironicznie odpowiedziała skryba, przekonana, że takie tłumaczenie mężczyzna przyjmie jako bardzo sensowne. Jednocześnie nie miała pojęcia, że w wyobraźni Umm powyższa teoria mogła być bliska prawdy.
        Pozostałe pytania bibliotekarka celowo przemilczała, uświadamiając sobie nagle że jej śmiały plan ma nieco kruche podstawy. Bo niby na czym miała polegać owa pomoc, za okazanie której przepełniony wdzięcznością rozbitek zgodziłby się wyciągnąć Winkę z osobistych tarapatów? Samo odkopanie z piasku to trochę mało. Zresztą ona nie zrobiła nawet tego, a zamiast sprowadzenia medyka, pojawiła się tu w towarzystwie chłopca, przekonanego iż najlepsza metodą ocucenia rozbitka jest skakanie po jego plecach.
        - Auć, to boli! – Poskarżyła się Winka gdy gwałtowne szarpnięcie pozbawiło ją oręża. Mimo oczywistej dysproporcji sił, skryba skłonna była twierdzić, że ów manewr udał się mężczyźnie tylko dzięki wykorzystaniu jej chwilowego braku uwagi. Bibliotekarka dopiero teraz dostrzegła kajdany skuwające kończyny rozbitka, uświadamiając sobie że ma do czynienia z zbiegiem, na sumieniu którego ciąży zapewne niejedna zbrodnia. W jej umyśle natychmiast pojawiły się najczarniejsze scenariusze. Morderstwo, pobicia, porwania, gwałty, tortury, kradzieże, ignorowanie zasad poprawnej pisowni, czy każde inne możliwe ciężkie przestępstwo. Dziewczyna próbowała przypomnieć sobie twarze na wszystkich wystawionych przez siebie listach gończych. Była przekonana że powinna zapamiętać taką brzydką, jednak póki co umysł ją zawodził, czemu winnym musiał być stres. Gdy tylko nieznajomy spróbował wstać, przerażenie skryby przerodziło się w prawdziwą panikę, a wszystko z powodu tego, iż podnosząc swoje cielsko, marynarz uwolnił tym samym niesforny pergamin znajdujący się pod nim.
        - Stój co ty wyprawiasz! – Krzyknęła Winka widząc jak kartka papieru ulatuje w powietrze. Desperacki wyskok okazał się być spóźnionym. Dłoń skryby minęła się z celem o kilka palców, jednak jej poświecenie musiało przypodobać się Prasmokowi, ponieważ los najwyraźniej postanowił kontynuować tą grę, a zdradziecki papier wesoło unosił się nad głowami bibliotekarki i chłopaka, na przemian opadając i wznosząc się ku górze. Cały czas pozostawał jednak poza zasięgiem usiłującej go złapać dziewczyny.
        - Obyś zżółkł. – Pogroziła mu skryba, jednocześnie taktownie zwracając się o pomoc do swojego towarzysza. – Zrób coś mały!
        Ciągła obserwacja pergaminu, połączona z próbami jego dosięgnięcia i nieustannym kręceniem się w kółko, sprawiła iż Winka dość szybko poczuła zawroty głowy. Musiała przysiąść, co z kolei pozwoliło jej wrócić myślami do obecności złoczyńcy, który w międzyczasie zadeklarował wyczekiwaną pomoc. Jednak z racji faktu że do wszystkich potencjalnych zbrodni Winka przypisała mu również oszustwo, bibliotekarka zdecydowała się być bardziej ostrożną.
        - Sama obietnica to za mało. Będę potrzebowała czegoś więcej. Czegoś co potwierdzi szczerość tych intencji. Tylko bez niedźwiedzich uścisków, plucia czy podcinania sobie żył. W zupełności wystarczy jak dasz mi to na piśmie. – Oświadczyła skryba, spoglądając w kierunku dwójki nowo przybyłych na plaże.
        Pomimo odległości jaka wciąż dzieliła grupę skryby od pary przeszukującej nadbrzeże, dziewczyna była w stanie rozpoznać uniformy straży miejskiej Turmalii. Szybko dodała sobie dwa do dwóch, domyślając się czego, czy też kogo, mogliby oni szukać. Jednocześnie dostrzegając w tym swoją szansę. W tej chwili to ona trzymała w ręku wszystkie atuty 9poza tym jednym który ciągle unosił się nad jej głową), mogąc decydować o wydaniu lub nie poszukiwanego zbiega. Winka miała głęboko zakorzenione poczucie obowiązku, przestrzegania prawa i wiary w jego paragrafy, jednak strach przed morskimi podróżami był pierwotnym instynktem, znacznie silniejszym niż przyswojone zasady moralności. Jeśli miałoby to zagwarantować jej pozostanie na lądzie, była gotowa podpisać pakt z samym diabłem.
        - I odnoszę wrażenie że powinieneś decydować się w miarę rychło. – Zasugerowała mężczyźnie, wskazując zbliżających się strażników. Ci zaś spoglądali w tej chwili w stronę nietypowej trójki, wskazując ją sobie palcami.
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Chmury śmiały się wniebogłosy – Umm rozpoznał to po ich postrzępionych brzegach. Były rozczochrane, jak on sam i momentami zwijały się w zabawne spirale, choć było to ledwo niewidoczne dla zwykłego człowieka. Maie jednak wiedział, że to przez potrząsający kropelkami w atmosferze śmiech. Jego brzmienie rozlegało się w dali, która nie miała już dotyczyć ich trójki. Nie spadła już jednak ani jedna kropla deszczu, a przynajmniej nie na turmalską plażę. Deszczowe chmury już dawno odwróciły się do nich plecami i odchodziły, zaśmiewając wyłącznie we własnym towarzystwie. Ich miejsce zajmowało jasne niebo i nieśmiałe promienie słońca. Cokolwiek nie działo się na niebie, odbijało się na twarzy ich syna i opiekuna, zadzierającego właśnie głowę do góry w towarzystwie dwóch nieznajomych. Miał minę, jakby ktoś sobie robił z niego żarty i właściwie nie mijało się to z prawdą. Umm wiedział, z czego śmiały się jego znajome i bardzo miał ochotę zdmuchnąć je znad głowy nieco szybciej. Zamiast tego popatrzył wielkimi oczyma na właściciela niskiego, trochę ochrypłego głosu, a potem na rudowłosą.
- Synek? – powtórzył, ale jego słowa uleciały niezauważone i zagłuszone tłumaczeniem skryby. Słysząc je maie trochę się rozchmurzył, a słońce oświetliło ciepłym blaskiem jego czoło. Zgarnął kilka kosmyków z oczu i pokiwał energicznie głową. – Tak, tak, to prawda! Wpadłem przez okno do jej komnaty.
        Później jednak umilkł, mając dziwne wrażenie, że może jego słowa nie do końca są tym, czego się od niego oczekiwało. Postanowił więc zamilknąć i zacząć działać, skoro inni zajmowali się rozmowami. Natchnęły go do tego coraz głośniejsze głosy, nadchodzące wraz z dwoma strażnikami, oraz jeden rozpaczliwy dobiegający z ust „oskarżonej” o bycie matką.
- Mały, zrób coś!
        Umm zadarł głowę do góry, patrząc na naśmiewający się z nich dokument. Opadał i unosił się, nakazując chwytającej wykonywać całkiem ładny, ale chyba męczący taniec na plaży. Widocznie nie miała cierpliwości do wietrznych zabaw. Szkoda, pomyślał maie, przypominając sobie wszystkie chwile, kiedy sam tak kształtował prądy powietrzne, by osiągnąć podobny efekt. Cóż, teraz jednak miał zadanie. W końcu nie przyszedł tu by się bawić, tylko żeby pomóc w zbieraniu kawałków pergaminu. Gdyby sobie o tym przypomniał wcześniej, nie musiałby ganiać po plaży za dokumentem i pewnie dzięki temu nie wpadłby na rozbitka, a rudowłosa nie byłaby taka zdenerwowana. Wtedy jednak próby schwytania uciekającego świstka, były tak zabawne, że nawet nie myślał, by sprawę załatwić szybko i skutecznie. Teraz jednak to zrobił. Klasnął w dłonie, a delikatny podmuch wiatru uderzył nagle w dokument, który pchnięty zatrzymał się dopiero na twarzy dziewczyny.
- Oj, przepraszam!
        Wiatr w jednej chwili ustał, a maie błyskawicznie chwycił dokument i potem – jak gdyby nigdy nic – podał go właścicielce. Później znów, jak gdyby nigdy nic, a może, żeby uniknąć karcącego wzroku rusowłosej, odszedł kilka kroków od niej i znów zajął się... działaniem.
        Ściągnął z pleców worek, wyjął z nich opasłe tomisko z urzekającej urodą okładką i położył ją na piasku. Książka zadrżała jakby w szoku wywołanym chłodem podłoża. Okładka klapnęła dwa razy, sama się otwierając i zamykając dwa razy, a przy trzecim razie rozkładając w oznaczonym zakładką miejscu i zwiększając kilkukrotnie swe rozmiary.
        Piasek był mokry i zimny. Umm również podskoczył kilka razy w miejscu, zanim usiadł na trzysta trzydziestej drugiej stronie, akurat na najwyższym szczycie Gór Druidów. Szybko przesunął się - po uprzednim otrzepaniu stóp – w zagłębienie między jedną stroną, a drugą. Związane sznurówkami buty, zarzucił sobie na szyję. Za nim, po obu stronach, było jeszcze wystarczająco dużo miejsca dla dwóch osób, nawet jeśli jedna z nich jest tak duża. Możliwe jednak, że będą musieli usiąść dość blisko, łokciami wywalczając miejsce, przez trudności maie z dostosowywaniem rozmiarów księgi do potrzeb. Niemniej, miejsca były luksusowe – akurat na notce o Szlaku Ziół, czyli trasie w górach, którą uczęszczają druidzi, wracający do swoich chatek, czy pustelnicy i szanowane zielarki zbierające niezwykłe zioła. Opis był naprawdę komfortowy – otulał siedzącego czystym powietrzem, bzyczeniem pszczół i świergotem ptaków. Przede wszystkim zaś dawał zachwycające wizje kształtów i zapachu wyjątkowej roślinności. Starannie dobrane słowa pozwalały poczuć lawendową mgiełkę zroszonego poranka. Tylko dzięki tej wilgoci Umm nie martwił się, że strony się zniszczą, gdy przeraźliwie mokry pasażer na niej zasiądzie.
        Wszystko to zrobił w czasie, gdy skryba i podnoszący się mężczyzna wymieniali się słowami, których nie zawsze rozumiał. Mimo to wydało mu się, że mimo ciężkiej atmosfery, całość jest dość komiczna. Na tyle przynajmniej, by pozwolić sobie nie uczestniczyć w jej ciągu dalszym. Dziewczyna od początku „znajomości” wydawała się na tyle rozsądna i waleczna, że nic nie wydawało się zagrożeniem, gdy miało się taką przy sobie. Może tylko wielki, skuty łańcuchami mężczyzna... Silny, silniejszy od ich dwójki i z taką charakterystyczną twarzą. Może jakiś rozbitek, o którym nie wiedzą niczego, poza tym, że musiał przeżyć wiele nieprzyjemnych rzeczy i że najpewniej sobie na nie zasłużył, bo kiedyś sam... Umm potrząsnął głową. Nie. To nie miało teraz znaczenia. Na razie wydawał się raczej niegroźny, choć z taką łatwością pozbawił skrybę jej jedynego – poza ciętym językiem – oręża. W każdym razie był kimś, kto potrzebuje pomocy, a Umm... Z jakiegoś powodu nie postanowił tym razem tylko patrzeć. Tym samym stanął już po pewnej stronie i z gulą w gardle musiał się z tym liczyć. Zrozumiał, że tym razem nie pomaga szlachetnym rycerzom, czy praworządnym strażnikom. Tym razem zamierza przed nimi uciec z kimś, kto mógłby ich zainteresować.
        Strażnicy byli bowiem coraz bliżej.

        Maie odrzucił ponure myśli i nagle z worka na plecach wyjął gęsie pióro, którym – bez zamaczania w jakimkolwiek atramencie – zapisał wielkimi literami na marginesie księgi jedno słowo. Słowo, które usłyszał w trakcie wymiany zdań – bo nie był pewny, czy właściwą rozmową można to było nazwać – mężczyzny i skryby. Powoli, z namysłem wykaligrafował słowo, które jego zdaniem musiało być terminem zoologicznym, gdyż niezwykle mocno kojarzyło się ze szczekaniem i pianą. Pianka mogła być zdrobnieniem od piany, toczącej się z pyska wściekłego psa, co właściwie miało nawet jakiś sens: pies szczeka, toczy piankę z ust... Jest wściekły. Możliwe nawet, że chory. Jednak nie mógł być tego pewien, stąd postanowił uwiecznić słowo i sprawdzić jego znaczenie później. Tuż przy brzegu ogromnej stronicy Heroglobiny pojawiła się wiec intrygująca „szczepianka”.
        Po tych wszystkich czynnościach – które wbrew pozorom, nie trwały zbyt długo, maie był gotowy do drogi i jak miał nadzieję ci, którzy jeszcze nie wiedzą, co zamierza również. Dobrze być przygotowanym na wszystko.
- Usiądźcie za mną, tak będzie najłatwiej. Chyba lepiej będzie pisać w lepszych warunkach. I z pewnością nikt, poza mewami, nas nie zaczepi. – na te słowa jego uśmiech trochę osłabł, gdy zerknął na pierwsze pojawiające się nad ich głowami ptaszyska. Będzie trzeba lecieć szybko. - Oh, mam nadzieję, że mewy mają dziś swoje zajęcia... A! I nie musicie mi nadawać imienia. Jestem Umm, bardzo mi miło.
        Potem można było już tylko zobaczyć, jak chłopiec rozkłada ręce na boki, jakby udawał, że również ma skrzydła, które po chwili jednak złożyły się, wycelowały przed siebie, zgarnęły powietrze z tyłu i nakreśliły tym samym lśniące subtelnie smugi. Układały się w kształt wykrzywionej płozy, czy też biegunów – jak te u bujanych koników. Po chwili jednak rozmyły się w powietrzu, rozmyte przez nagły podmuch wiatru, który uniósł księgę metr do góry. Pojawił się, gdy chłopiec pochylił się lekko do przodu, na powrót chwytając złotą zakładkę i zatrzepotał sukienką rudowłosej.
        Może tym razem uda mu się zrobić coś pożytecznego.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Ostatni Bastion na pewno nie był wymarzonym miejscem do życia. Urodzenie się w wiecznie obleganym mieście należałoby raczej rozważać w kategoriach przekleństwa już na starcie. Ale Jeremy miał zupełnie inne zdanie na ten temat i był się gotów o to pokłócić z każdym, nawet z zarozumiałym i zasadniczym kapitanem straży miejskiej, jak miało to miejsce kilkanaście miesięcy temu w stolicy Valladonu. Uważał bowiem za swoje największe szczęście, że miał okazję wychowywać się pośród ludzi o dobrych sercach i czystych intencjach. Gdzie tak znaczy tak, a nie znaczy nie. Gdzie słów nie rzuca się na wiatr, bo cenniejsze są od złota. Gdzie każdy brał odpowiedzialność za to co mówił. Gdzie spisywanie każdej pierdoły nie było ani konieczne ani praktykowane, a wszelkich umów, nawet ustnych, zawartych w cztery oczy i bez świadków się po prostu dotrzymywało. Nie dlatego, że groziła za to kara. Lecz tylko dlatego, aby żyć spokojnie. Owszem, skromniej, ale przynajmniej uczciwie. I móc co dzień z uśmiechem patrzeć sobie w lustrze w oczy i nie obawiać się, że ktoś z pogardą splunie ci w twarz na ulicy.
        Odkąd rzemieślnik opuścił swoją rodzinną twierdzę świat usilnie próbował go zmienić. Biurokracja ze wszech stron naciskała na niego, by się jej podporządkował. By dał się wpuścić w jej tryby. By pozwolił się zaszufladkować i ometkować którymiś z miliardów formularzy. Ale on nadal twardo i skutecznie bronił się przed tym i uparcie trwał wierny swoim przekonaniom, że słowo nie woda. Unikał spisywania swoich zobowiązań i podjętych zleceń nawet nie tylko dlatego, że pisać nie potrafił. Głęboko wierzył w nieskomplikowany świat dorosłych mężczyzn, świat jasnych i prostych zasad, według których się żyło, i których za wszelką cenę należało bronić przed zakusami ciotowatych gryzipiórków bez jaj i przemądrzałych niewiast, co to wszystko chcą mieć na piśmie. Nie potrzebował żadnych zaświadczeń. Nie załatwiał sobie żadnych pozwoleń. Nie nosił przy sobie żadnych dokumentów. Nawet ich zresztą nie posiadał. Robił swoje – to co umiał najlepiej: pracował. Wypełniając każdą umowę co do joty, mając rzetelność za swój największy atut i swoje słowo za największą świętość. Dbał zwyczajnie o swój honor – termin, który ruda mądrala zapewne wiedziała jak się pisze zgodnie z zasadami ortografii i znała na pamięć jego słownikową definicję, ale zupełnie nie wiedziała co on oznacza w realnym życiu.
        - „Oczywiście że urzędniczka! Tylko ona mogła wyskoczyć z czymś takim! Podpisz pan kwitki! Kwitki!! KWITK!!! Niedoczekanie twoje!” – pomyślał i uśmiechnął się zupełnie bez wesołości.
- Na piśmie? – rzekł niedowierzając. – Może być ciężko. - westchnął. – Nie umiem pisać, bo nie potrzebuję umiejętności bezużytecznych. - Pokazał dziewczynie swoją wielką robotniczą garść. Drugą cały czas zaciskał na drzewcu, którym się podpierał. Wyraźnie było widać, że ręce nie służyły mu do układania bierek tylko do ciężkiej harówy. – Mam porządny zawód. Jestem cieślą.
        W tym jednak momencie przerwał, bo rozczochrany chłopaczyna kolejny raz go zadziwił. Tym razem jednak znacznie konkretniej.
- „Hokus-pokus? Żywa księga, która rośnie, sama się pisze, i do tego lata? I Umm? To jest imię? Serio? Sam je sobie nadałeś, czy jak?” - drwal momentalnie zorientował się jak ewidentnie się pomylił za pierwszym razem oceniając młodzieńca. To najwyraźniej był jakiś uczeń czarodzieja, skoro wyczyniał takie hece. A to by znaczyło, że wcale nie był opóźniony. Po prostu brakowało mu piątej klepki, jak zresztą wszystkim, którzy zbyt głęboko wplątali się w magię.
        Najwyższy pisząc scenariusze ludzkiego żywota ewidentnie świetnie się przy tym bawił. Albo ostro ładował się przy tym okowitą, bądź też urozmaicał sobie tę monotonię jarając jakieś skręty z odlotowego zielska. Innej możliwości nie ma. Na pomoc twardo stąpającemu po ziemi anarchiście przychodzą urzędniczka i początkujący szajbus – los się nie uśmiechnął do ocalonego z morskich kipieli skazańca, on się z niego jawnie nabijał. Ale Favagó nie miał zamiaru wybrzydzać. Dwóch strażników gdzieś tam w oddali, włóczących się po plaży w godzinach służbowych mogło się okazać zupełnie niegroźnymi, bo może byli równie nierozgarnięci jak ta dwójka, ale mogli też narobić niepotrzebnego szumu. A akurat rozgłos to ostatnie czego w tej chwili potrzebował. Po co zresztą ryzykować, trzeba brać co jest. Dosyć sprawnie, ale jednak drobnymi kroczkami z powodu spinającego jego dolne kończyny łańcucha przykuśtykał bliżej lewitującego inkunabułu, złapał się oburącz za jego brzeg upuszczając przy tym kij, po czym szybkim ruchem podniósł się na rękach, a gdy ciężar ciała znalazł się ponad krawędzią przechylił się i pacnął ciężko na szare płaty czystych pergaminowych kartek. Jęknął z bólu, ale nie pozwolił sobie jeszcze odpłynąć. Popatrzył na rudowłosą.
- Chodź. – warknął, choć bardziej od cierpienia niż ze złości. - Ciekawe jakie inne jeszcze sztuczki potrafi ten twój synek nie-synek.
Wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wsiąść na cokolwiek dziwacznego rumaka.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        Zszokowana Winka zasłoniła dłonią otwarte usta. Była przekonana, że posiada otarty umysł zdolny do analizowania nawet najbardziej nieprawdopodobnych zjawisk, jednak to co widziała nie mieściło jej się w głowie. I bynajmniej, nie była to reakcja na zadziwiający pojazd Umm. Swoją drogą skryba cały czas usiłowała zrozumieć, jakim trzeba być rodzicem, aby mając do wyboru cały słownik nazw własnych, wołać na swojego potomka czymś co niezmiernie przypominało bełkot? W każdym razie książki były dla bibliotekarki zjawiskiem jak najbardziej naturalnym. Dotyczyło to również magicznych książek, latających książek, gadających książek, czy chociażby książek, które w sensie bardzo dosłownym wciągały czytelnika do swojego wnętrza. Za to stwierdzenie, że ktoś nie potrafi czytać i jest z tego stanu zadowolonym, okazało się prawdziwym szokiem. Dla Winki brzmiało to tak jakby korsarz upierał się, że nie chce otworzyć oczu, ponieważ nie interesuje go świat wokół niego.
        - Ale… jak to nie potrafisz? – Nie dowierzała bibliotekarka. Dziewczyna była gotowa stanąć w obronie swojej profesji i czytelnictwa jako całości, nawet jeśli miała by zostać na tej plaży do wieczora. Bo przecież nawet pomijając fakt iż mężczyzna świadomie odcinał sobie drogę do cudownego świata zapisanego na kartach powieści, bez znajomości pisma nie dało się funkcjonować.
        Skoro jak sam mówił, nieznajomy był cieślą, do tego najwyraźniej wędrownym, ponieważ słowem nie wspomniał o swoim warsztacie, to umiejętność czytania musiała być dla niego ważna. Kierując się do nowego miasta, na przykład w poszukiwaniu dorywczej pracy, najszybciej można było znaleźć takową korzystając z lokalnej tablicy ogłoszeń. A to z kolei wymagało - tu niespodzianka – przynajmniej podstaw znajomości liter. Nawet przyjmując że ten tutaj cieśla – pirat, chodzi od domu do domu oferując swoje usługi, albo niech mu będzie, że jest tak znany iż klienci sami się do niego zgłaszają, to przyjmując zlecenie, należałoby je na czymś zapisać. Jeśli skryba jak ona, zamówi u niego regał, to od razu zażyczy sobie aby wykonać go z określonego gatunku drzewa, w danym kolorze i ściśle narzuconych wymiarach. Do tego wspomni też o systemie mocowania mogącym go połączyć z już istniejącymi meblami, koniecznością demontażu określonych półek i zamontowaniu przesuwnej drabinki, tak aby nawet niewysokie Winki mogły z niego korzystać. Kto normalny jest w stanie spamiętać to wszystko? A co najważniejsze hipotetyczna skryba – klient najpewniej zażyczy sobie by jej regał dostarczyć na wskazane miejsce, co oznacza pod drzwi z napisem „biblioteka”. O złośliwości, wychodziło jej na to iż pismo jest wszędzie.
        Mając tak perfekcyjnie przygotowaną argumentację, Winka niespodziewanie doszła do wniosku, że na wielkiego mężczyznę, zamiast teoretycznego wykładu, znacznie lepiej podziała efekt praktyczny. Postanowiła zatem zmienić strategię.
        - Wiesz co, nauczę cię. Wówczas będziesz mógł być nie tylko cieślą, ale również dobrym cieślą. – Oświadczyła bibliotekarka, która nie dostrzegała ironii zarówno słowach pirata jak i własnych twierdzeniach. Skoro zaś darowała sobie moralizowanie w kierunku olbrzyma, mogła tym samym poświecić wszystkie swoje mądrości w odniesieniu do Umm.
        - Posłuchaj mały… Umm – poprawiła się skryba – nie przeczę ze twoja latająca książka jest cudowna i na pewno nie wypuszczę cię z swoich rąk dopóki nie będę miała okazji unieść się na niej w powietrze, nawet pomijając przy tym mój lęk wysokości, ale nie wiem czy zauważyłeś, że taki środek transportu strasznie rzuca się w oczy? Jeśli nie chcesz by straż miejska się tobą zainteresowała, najlepiej jest wyglądać i zachowywać się zwyczajnie. Byleby tylko nie wzbudzać podejrzeń. Ci tutaj już się na nas gapią, a ich koledzy na murach wkrótce zrobią to samo. Dodam tylko, że dla kuszników wszystko co lata i jest większe od mewy, od razu kojarzy się z smokiem i koniecznością jego zestrzelenia.
        Winka nie miała pewności czy zostanie odpowiednio zrozumiana. Poza tym że się bała i na samą myśl o uniesieniu się w powietrze wyżej niż na odległość z której da się bezpiecznie skoczyć, czuła zawroty głowy, miała też okazję by przekonać się iż mały nie jest mistrzem lądowania. A ona miała w bibliotece jeszcze kilka zacinających się okien, tak że wkrótce mogłaby potrzebować nie tylko cieśli ale i szklarza.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości