SerenaaKapitanie, kot na pokładzie!

Miasto kupców, szlachty i handlu. Położone w słonecznej części wybrzeża, stąd jego status Miasta Królewskiego. Znajduje się tu wiele dworów szlacheckich i oczywiście pałac króla.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Kapitanie, kot na pokładzie!

Post autor: Wega »

Początek wspólnej podróży.


        Wega wraz z Lexi spędzili ze sobą sporo czasu. Minęły już trzy tygodnie, a on z nią wytrzymywał. Droga w pewnym momencie stała się o wiele łatwiejsza, szczególnie teraz, gdy tryton dążył za instynktem prowadzącym go w stronę morza. Nagle stał się nieocenioną mapą, która prowadziła najkrótszą drogą, tylko zastraszony kupiec chyba nie za bardzo mu wierzył.
        Trwała noc. Wiscariemu nie doskwierało zimno, ale z racji tego, że chciał dojechać do Serenaay jak najszybciej, a nie był dobry w dogadywaniu się końmi, złapał po drodze kolejnego kupca, któremu nie dał zbyt wielkiego wyboru – albo wypatroszenie, albo dowiezienie go na miejsce. Na dowód zresztą nosił ze sobą głowę jakiegoś rabusia, jaki napadł dwójkę podczas wędrówki, a później Wega rozpowiadał, że tak kończą ci, co go nie słuchają. Głowa więc wisiała i swawolnie dyndała gdzieś na tyłach pojazdu, a biedny handlarz odzywał się szczątkowo i tylko wtedy, gdy ktoś oczekiwał od niego konkretnej odpowiedzi. Wega nigdy go nie pytał, po prostu zarządzał podróżą. Musiał też dbać o to, by handlarz dowiózł ich na miejsce i nie zamarzł, więc rozpalił ognisko, aby ludzkie i kruche ciała odrobinę się rozgrzały. Wbrew wszystkiemu, naturianin był łaskawy, zarówno dla handlarza, jak i dwóch chłopaczków, mających chyba za zadanie pilnować wozu. Technicznie rzec biorąc nie stracili niczego, oprócz jedzenia. Chyba że Lexi znalazła coś dla siebie – Wega nie wnikał.
Troje mężczyzn siedziało blisko ogniska, owinięci kocami kończyli właśnie jeść upolowanego królika. Oczywiście drugi króliczek smażył się i czekał na kotołaczkę oraz naturianina, który siedział zdecydowanie dalej, bez dodatkowego okrycia. W wozie znalazł drewnianą fajkę. Marnie zrobiona, ale już od tylu tygodni nie palił, że teraz nawet był skłonny się uśmiechnąć z radości. Prawie.
        Napchał więc tytoniu, podpalił go, a później pykał fajkę, wpatrując się w pieczonego królika. Za tydzień będą w wielkim królestwie i spotka swoją bandę. Miał wrażenie, jakby minęły wieki od tych wszystkich zdarzeń. Zaginięcie Emmy, klątwa i układ, na jaki się zgodził.
        Spojrzał bladymi oczami na kupca i dwóch młodziaków, którzy zbliżyli się do siebie w przestrachu, jakby potwór w tym momencie zadecydował o ich losie.
        - Widziałaś, czy mają tam jaką gorzałę? - spytał ochryple Lexi, która jeszcze do nikogo się nie dosiadła.
        Zresztą, ostatnie zdarzenia wydawały się jedną wielką kluchą chaotycznych sytuacji. Już prawie zapomniał w jaki sposób znalazł się pod przeklętą wieżą i właściwie, po co tam był. Na przestrzeni ostatnich tygodni najbardziej żałował utracenia złotej fajki, tyle go kosztowała. No, i ładna była. Już drugiej takiej nie będzie miał.
        Kicia – jak on ją przeprowadził przez te bagna? To była z pewnością okropna dla niej podróż. Wega przypominał jakiegoś błotnego stwora, gdy w końcu udało im się wyjść na skraj Mrocznych Dolin, już nie mówiąc o tym, że zanim dotarli do najbliższej rzeki, czy jeziora minął prawie tydzień. Najgorzej było, gdy tryton ugrzązł po uda w błocie i musiał się z niego wygrzebać. Lexi kurczowo trzymała się jego głowy, wpijając mu pazury, a on próbował czegokolwiek się złapać i podciągnąć. Chciało mu się jeszcze tak niemiłosiernie spać, akurat na ostatnim kawałku do kolejnej przerwy coś takiego musiało mieć miejsce! Kombinował więc z magią wody. Osuszał ziemię, by ją rozepchać, a później nawilżał, by nie kruszyła mu się pod nogami. Wiecie jak trudno kontrolować wodę, gdy ma się kota na głowie?
        To i tak była najlepsza droga. Upiorne i wyjątkowo upierdliwe bagna. Byłoby prościej, gdyby nie ten koleżka Kici, wówczas przeszliby Mroczne Doliny w zupełnie innych warunkach.
        Jednak udało się. Miał taką nadzieję, bo nie po to poświęcał skórę głowy, by ów koleżka zaraz się za nimi przywlókł.
Później poszło już prościej. Trafili na szlak handlowy, gdzie Wega zatrzymał pierwszego lepszego kupca i kazał zawieźć ich dwójkę nad rzekę. Najbliższą, oczywiście, była Dibar. Stąd tez minął tydzień. A dalej? Dalej już jakoś szło, tylko jak Wiscariego próbowali zabić albo nadszarpnąć futerko Kici to nie było tak wesoło. Z resztą właśnie z tego powodu często musieli zmieniać swoich towarzyszy. Tamci kończyli bez rąk albo języków, a że Wega chciał mieć sprawną drużynę to musiał porzucać tych okaleczonych na rzecz "działających" i metodą prób i błędów trafili na Burka – nie, to nie było jego prawdziwe imię, ale Wega musiał go jakoś nazwać.
        Wiscari mocno się zaciągnął, po czym z jego ust wypłynął szary obłoczek, przykrywający niebo pełne gwiazd. Marny ten jego żywot na lądzie.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        To było okropne! Te bagna! Już samo błoto mlaskające pod podeszwami butów było paskudne, a co dopiero brnięcie przez mieszaninę rozmokłej gleby, traw, robali i innych obrzydliwych fragmentów przyrody, pogrążając się w tym po kolana. Mokre nogawki spodni, błoto w butach, błoto na butach, błoto na nogach i na rękach czasem, gdy się nieopatrznie czegoś dotknęło! Brrr! Paskudztwo!
        Dobrze, że ona tego nie doświadczała. Odkąd wskoczyła Wedze na ręce, jako kot, tam pozostała, początkowo usadawiając się wygodnie w zagłębieniu jego ramienia, dopóki nie zaczęli przedzierać się przez bagna. Sam widok tej grążącej przylepieniem się do futerka glajdy sprawiał, że kotka wierciła się niespokojnie, z podszytym lękiem niesmakiem spoglądając w dół. Gdy tryton zaś zaczął przedzierać się przez to mokrawe coś, machając nogami i tymi długimi łapami, zwyczajnie ewakuowała się na jego barki, owijając wokół szyi niczym najpiękniejszy z szali. Oczywiście wciąż pazurami przytrzymywała się skórzanej kamizelki, by broń losie z niego nie spaść, bo otchłań błota by ją chyba pożarła.
        Gdy Wega w pewnym momencie utknął po uda w błocie pomyślała, że już nie ruszą. Tylko miauczeniem dawała znać o swoim niezadowoleniu, z trudem wspinając się na głowę mężczyzny, by być jak najdalej od postępującej ku górze fali paskudztwa. Właściwie w ciągu swojego życia nie raz ładowała się w takie dosłowne bagno i jeśli okoliczności tego wymagały potrafiła sobie z tym poradzić, co jednak nie znaczyło, że lubiła. Poza tym radziła sobie w swojej ludzkiej postaci, kocie futerko absolutnie nie tolerowało błota. Ona nie znosiła błota i już! Kto nie ma żadnych wad niech pierwszy rzuci glajdą!
        - Rany, Kocie, ale ty marudzisz…
        - Odwal się! Jak ci nie pasuje to won z mojej głowy, albo teleportuj nas gdzieś poza to gówno! –
warknęła, ale Sasza tylko prychnął.
        - Nie takie humory znosiłem, zwyczajnie stwierdzam fakt.
        Zirytowana zmiennokształtna zaczęła wyobrażać sobie ducha i okładać go pięściami, pokazując nieproszonemu lokatorowi w swojej głowie, co by z nim najchętniej zrobiła. Niestety ów najemca specjalnie się tym nie przejął, a wręcz wydawał się rozbawiony, za co w sumie trudno go winić, bo z braku wiedzy o faktycznym wyglądzie Bahramiego, Lexi wyobraziła sobie typowo bajowego ducha, czyli coś na kształt samoistnie unoszącego się prześcieradła z napisem „SASZA” na „czole”. Nie chciała nadawać mu żadnego innego kształtu i nie miała do tego głowy, a poza tym chodziło tylko o przekaz. Niestety po fakcie sama zorientowała się, jak nieprzekonująco się to prezentowało i poddała się, ostentacyjnym milczeniem ignorując nie odzywającego się do niej ducha.

        A Sasza milczał później prawie całą drogę. Wędrowali już około trzech tygodni, a on odzywał się coraz rzadziej, czasem nawet na parę dni pozwalając dziewczynie zapomnieć, że jest nawiedzona. Nie interweniował nawet, gdy ich napadli, chociaż wtedy wyczuła jego obecność, gdy z właściwym sobie zainteresowaniem obserwował przebieg napaści. Ta bowiem zwróciła się o pełen obrót, gdy rozbójnicy skończyli martwi, a Wega z jakiegoś powodu postanowił zatrzymać sobie głowę jednego z nich na pamiątkę. Lexi nie oceniała, ani nawet nie uważała, by było to coś, co trzeba tolerować. Nie takie rzeczy w życiu widziała, by przejmować się targaniem za kudły czyjegoś łba. Poza tym motywacje trytona wyjaśniły się, gdy po raz kolejny próbowali złapać podwózkę.
        Zazwyczaj to ona zatrzymywała wozy i nie było takiego, który nie stanąłby przy drobnej dziewczynie, ewidentnie potrzebującej pomocy. Problem pojawiał się, gdy z zarośli wychodził Wega i wtedy woźnica w jednej chwili poganiał konie, a oni znów musieli polować na kolejnego. I na to właśnie przydał się łeb. Ona zatrzymywała powóz, a Brzydal majtając swoją zdobyczą zapewniał pełną współpracę kupców i innych podróżnych. Cóż z nich był za zespół!
        Czasem łapała ją nostalgia, gdy zdawała sobie sprawę, że zmierzają w zupełnie innym kierunku niż ją ciągnęło, ale poza tymi chwilami była pewna swojej decyzji. Coś w jej głowie (i nie był to Sasza) mówiło kotołaczce, że to jest jej droga, a ona zwykła podążać za takimi instynktami. Żyjąc tyle lat nauczyła się, że żaden kierunek nie jest tym złym, a zwyczajnie cel podróży może okazać się odmienny od oczekiwanego, ale wcale nie przez to gorszy. Więc wędrowała. Dziewczynka i potwór z bagien – tak ich widzieli i żadne z nich nie prostowało niedomówień. Swoją drogą… ciekawe czy Wega wie, ile ona ma lat?

        Kolejna noc spędzona na trakcie zaczynała dziewczynę nudzić. Lexi nieustannie potrzebowała nowego zajęcia, zazwyczaj zaczepiając tych, z którymi podróżowali, ale dla równowagi Wega skutecznie ich odstraszał. Teraz też, mimo że noc całkowicie wzięła świat we władanie, dziewczyna wałęsała się po obozowisku, pozornie bez większego celu, chociaż przyglądając się podziałowi na dwa ogniska. W końcu usiadła przy swoim Brzydalu, splatając przed sobą nogi i na kolanach wspierając łokcie, a na dłoniach składając buzię. Policzek rozjechał się lekko, jakby dla podkreślenia absolutnego znudzenia dziewczyny, a gdyby to nadal nie było jasne…
        - Wega, daleko jeszcze? Nudzę się – miauczała i przełożyła głowę na drugą dłoń, spoglądając na mężczyznę. – Noo, widziałam, że mają w jukach flaszkę samogonu – mruknęła zupełnie bez zainteresowania, niespecjalnie też przejmując się przyznaniem do szperania po czyichś bagażach. Nagle podniosła głowę, gdy coś jej wpadło do głowy. – Ej, chcesz zobaczyć coś śmiesznego? – szepnęła, szczerząc kiełki w uśmiechu i pochylając się lekko w stronę trytona.
        Ukradkiem zerknęła w stronę chwilowo zajętych sobą podróżników, później obserwując otoczenie wokół nich. Drzewami, krzewami czy innym zielskiem nigdy nie umiała manipulować, były zbyt żywe, zazwyczaj więc do zabawy używała kamieni. Nie umiała jednak nimi poruszać bardziej, niż… no tak jakby one same były w stanie. Więc teraz kryjąc uśmiech za jedną z dłoni wprawiła kilka kamyków w ruch, sprawiając że te zaczęły podskakiwać wokół siedzących przy ognisku mężczyzn. Niczym sprężynki, mniejsze i większe kawałki skał hopsały radośnie i zupełnie chaotycznie pomiędzy zrywającymi się na równe nogi, chwilowo tylko w konsternacji, kupcami.
        Tak, Lexi strasznie się nudziła.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        Gdy Lexi odpowiedziała trytonowi na pytanie, niezbyt chętnie i z niewielkim przejęciem, ten spojrzał na nią marszcząc nisko brwi. Ukradkiem spojrzał na tańczące kamyczki, jakby dla świętego spokoju, żeby nie skarżyła się, że nie patrzy... Dziwnie wyuczony latami opieki nad własną córką mógł się spodziewać tej irytującej uwagi. Przecież nie musiał patrzeć żeby widzieć co wyprawia. Jego wzrok ponownie spoczął na zmiennokształtnej, a jego ciało ani drgnęło, co miało chyba wzbudzić odrobinę grozy w jego postawie.
        - To tez nie było zachwycające, wiesz? - zauważył zgryźliwie. - A skoro ci się tak nudzi to mogłabyś przynieść mi te flaszkę, to by chociaż mi urozmaiciło noc. Zawsze połowa sukcesu – odpowiedział podpierając się na kolanach i wlepiając wzrok w ognisko.
        - Niech ci Burek opowie śmieszny kawał – rzucił naturianin znacząco patrząc na kupca, który zerwał się na równe nogi.
        - Ta... Tak! Oczywiście! - głos mężczyzny był ochrypły ze strachu. - Co by było, gdyby koza miała nogi?
        Wega milczał wpatrując się w Burka. Uniósł brew dając znać, że nie ma zielonego pojęcia.
        - Nie koziołkowałaby!
        - Na Prasmoka, z kim ja podróżuję – bąknął w załamaniu Wiscari przeczesując niesforne włosy. - Błyskotliwość kawału na poziomie odnalezienia kontynentu Alaranii. Nawet twój towarzysz się nie zaśmiał – poskarżył się tryton, po czym wskazał na jednego z młodzieńców obok. Chłopaczyna właśnie zlał się w spodnie ze strachu. To nie była najlepsza reakcja na spalony kawał.
        - Nie obiecywałem, że będzie to noc pełna atrakcji. Tak, jak każda poprzednia i tak, jak każda następna. – Wega zwrócił się do kotołaczki, po czym wstał zmęczony faktem poruszania się po lądzie. Zbliżył się do wozu, a gdy prostował kręgosłup usłyszał świst ścinający powietrze tuż obok kosmyków czarnych włosów. Wiscari obrócił łeb za dźwiękiem, który kończył się przebiciem czaszki.
        - Nosz, kurwa - zaklął tryton, widząc przebitą głowę Burka. Oboje młodszych mężczyzn zostało obryzganych krwią. Patrzyli z przerażeniem na ciało, które w przypływie przedłużających się sekund wydawało się stać przez wieczność. Truchło zamordowanego padło, zbijając patyk, na którym smażył się królik. Mięso wraz z łbem kupca wpadło do ogniska.
        - I w dodatku jeszcze śmierdzi – skomentował tryton, czując zapach palonych włosów.
        Naturianin zmarszczył brwi i szybko chwycił dyndającą głowę uwieszoną na suficie powozu. Kolejna strzała została wypuszczona i tym razem trafiła we wcześniej odciętą łepetynę. Wega zamknął oczy, by czasem wydzielina z martwej części ciała go nie oślepiła i zacisnął usta, bo nie za bardzo widziało mu się smakowanie trupa. Tryton przetarł twarz i opuścił łeb, zbliżając się do krzaków. Wrzask dwóch młodziaków za plecami mu nie pomagał, i tak miał już problemy ze słuchem na powierzchni, echolokacja była wygodniejsza w komunikacji, a ich krzyki tylko niepotrzebne tłumiły dźwięki wynoszące się z okolic lasu.
        - Zamknąć japy – powiedział w końcu zirytowany Wega.
        Kolejna strzała została wypuszczona i Wiscari ponownie obronił się urżniętym łbem, lecz ten bełt był ostatecznym, gdyż rozpołowił trzymaną i martwą część ciała, przez co resztki mięśni urwały się i rozpaćkały u nóg potwora.
        - Będę musiał zdobyć nową głowę – rzucił groźnym głosem Wega rozglądając się po okolicznych krzakach. Widział jak gałązki poruszyły się w dwie strony. „Genialnie, rozdzielili się”.
        - Aaaa! - krzyknęło dwóch młodziaków. Wiscari rzucił karcący wzrok na kolegów zmarłego Burka. Z początku był zły, ale później zrozumiał o co chodzi. Z ogniska zaczął wydobywać się dziwny dym, zabarwiony na zielono. Tryton sięgnął pary rękawiczek i przytknął je do ust oraz nosa. Kurde, przydałby się rękaw koszuli, był wygodniejszy w obsłudze.
        - Zasłońcie usta, strzały są zatrute – nakazał, raczej dwóm ludziom niż Kici. Ona już dawno była gotowa grzebać w krzakach w poszukiwaniu napastników. Pytanie ilu ich było i czy warto się rozdzielać.
        Wega cofnął się do wozu, by mieć szansę skryć się chociaż od jednej strony. Gdyby chociaż węch miał tak kiepski jak słuch, może by mu to coś pomogło.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Początkowo rozciągnięte w szerokim, pełnym samozadowolenia uśmiechu usta, skrzywiły się po chwili, gdy Lexi łypnęła na trytona. A jej łypnięcie wywołane było jego łypnięciem, gdy zupełnie nie docenił kunsztu psot kotołaczki. Miała ochotę pokazać otwartym gestem, jak cudnie kupcy odskakują przed doskakującymi do nich kamyczkami, radośnie pląsającymi po trakcie i tylko okazjonalnie uderzającymi mężczyzn po kostkach. No przecież jak śmiesznie!

         - Całkiem zabawne.
        - NO WŁAŚNIE!
        - Ale bez przesady Kocie, stać cię na więcej niż to.
        - Obudził się teraz i już narzeka…
        - Chyba nie po to władasz magią, by uczyć kamienie tańca?
        - A weź nie truj, jesteście oboje marudni.


        - Ty też – mruknęła już w głos do Wegi, samej gubiąc się w rozmowach między zrzędą w jej głowie, a tym obok siebie. Po flaszkę ma mu iść, jeszcze czego.
        - Psa sobie przygarnij i wytresuj, nie będę ci po nic biegać – prychnęła do Wegi i okręciła lekko głowę, zerkając na Burka, do którego teraz należało zadanie rozśmieszenia jej.
        Z niezbyt wielkim entuzjazmem oczekiwała na dowcip od faceta, który ledwo dyszał ze strachu przed spojrzeniem trytona, a gdy w końcu się odezwał, Lexi nie pozostawało nic innego jak westchnąć ciężko. Spojrzała znacząco na Brzydala, ostentacyjnie unosząc brwi w niemym pytaniu, czy to wszystko na co go stać – wystraszenie na śmierć człowieka, który był na tyle uprzejmy by wieźć ich tyłki gdzieś tam, do Serenaa’y niby. Właściwie to początkowo chyba zmierzał niezupełnie do samego miasta, ale Wega okazał się być niesłychanie przekonywujący w tym machaniu odciętymi głowami i Burek postanowił nieco zmodyfikować swoje plany i dowieść ich aż do centrum – jakże miło z jego strony!
        Teraz jednak chyba nigdzie ich nie zawiezie, bo strzała przebiła mu łeb na wylot i po kilku sekundach trzymania się w pionie z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia na twarzy, Burek runął jak długi, łbem w ognisko na dodatek. Tak się kończy opowiadanie słabych dowcipów, ot co!
        Gdy następna strzała poszybowała w stronę Wegi, zatrzymując się w trzymanej przez niego urżniętej głowie, Lexi była już na swoich czterech łapkach i pomykała w krzaki, zinfiltrować napastników. Przemykającego im między nogami niewielkiego kota nawet nie zauważyli, a ci, którzy spostrzegli zupełnie go zignorowali. Bardzo niesłusznie. Kotołaczka wskoczyła łucznikowi na plecy, najpierw wbijając mu pazury w kark i sprawiając, że z wrzaskiem uniósł łuk, posyłając strzałę w niebo zamiast w jej morskiego towarzysza. Później zaś przemieniła się na powrót w dziewczynę z krzywo obciętymi włosami i siedząc napastnikowi na barana poderżnęła mu gardło nożem.
        - Whoa! – Przytrzymała się włosów zbója, gdy broczący krwią zbój zatoczył się niebezpiecznie w tył i zeskoczyła z niego znów na cztery łapy, biegnąc w stronę następnego.
        Słyszała krzyk trytona, któremu ktoś zabrał zabawkę i chętnie by mu pomogła, ale ani nie miała siły ani czasu, by zatrzymać się przy ukatrupionym właśnie mężczyźnie i uczynnie odpiłować mu głowę dla Wegi. Wbrew pozorom to wcale nie jest takie łatwe! A jeszcze musiałaby mu kark jakoś złamać, to robota zdecydowanie nie dla jej wątłych ramion. Musi poradzić sobie sam. Ona w tym czasie miauknięciem zwróciła na siebie uwagę kolejnego dryblasa, który kucając w zaroślach od niechcenia spojrzał na małego futrzaka. Piękne, lśniące, bure futerko i inteligentne zielone ślepia były prawdopodobnie ostatnim, co zobaczył, gdy zwierzak z dzikim syknięciem rzucił mu się na twarz, wydrapując oczy.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        Wega mocno przytrzymywał parę rękawiczek do ust. Zmarszczył ciężkie i gęste brwi. Kicia już dawno grasowała w lesie, a dało się to wywnioskować po kilku cichych stęknięciach jakie towarzyszą umierającym. Tryton jednak nie miał zamiaru się bawić w ciuciubabkę i łazić między drzewami, jak dziewczynka w czerwonym kapturku. On wolał metody szybsze i z nieco większym zasięgiem. Potwór zbliżył się nisko na kolanach do jednego z kolegów Burka i szarpnął rękaw przerażonego młodzieniaszka, rozrywając materiał.
        - Teraz to wygląda lepiej – skomentował, po czym owinął urwany, długi rękawek wokół głowy, zakrywając usta, by nie musiał wciąż trzymać rękawiczek.
        Wiscari chwycił grubą gałąź, która podtrzymywała ognisko. Płonący łeb osunął się na bok, a gęba zmarłego sczerniała, ujawniając jeszcze poblask białych zębów. Naturianin skierował się w stronę lasu, trzymając gałąź niczym pochodnię. Jęki rannych pochodziły z jego prawej strony, tam była Lexi. Jemu została lewa.
        - Wystrzelcie chociaż jeden bełt, a puszczę ten las z dymem – rzucił Wega, a w ramach odpowiedzi strzała świsnęła między prowizoryczną pochodnią a głową trytona.
        - Rozumiem... - mruknął, opuszczając płonącą gałąź, po czym skierował się w stronę krzewów.
        Wiscari nie wyglądał jedynie potwornie, ale i groźnie. Jego złość wydawało się wyczuć w powietrzu, niska temperatura biła od jego ciała, niemalże kładąc na liściach zmarzlinę. Zielony dym świadczący o truciźnie, jaka zagościła w ognisku, rozprzestrzeniał się między pniami, wytwarzając nietypową mgłę - powiedział Wega, jakby chciał wywołać kota z lasu.
        - Lubię takie klimaty – warknął z krzywym uśmiechem Wiscari, zdradzając się jedynie blaskiem płomieni pośród gęstych drzew.
        Ktoś próbował go zaatakować, rzucił się na trytona od tyłu, chcąc poderżnąć mu gardło, ale Wega był szybszy. Jego miecz utknął w brzuchu napastnika, który ześlizgnął się z ostrza, ale musiał szybko strzepnąć martwe ciało z żelaza, bo kolejny atakujący właśnie na niego napierał. Wiscari odbił krótki miecz i przywalił rosłemu mężczyźnie w szczękę. Machnął rozłożoną dłonią, przydałyby się rękawiczki. Lecz to nie zniechęciło przeciwnika - potyczka trwała i bardziej przypominała dziecinną przepychankę, niż walkę. Niezadowolenie trytona pogłębiło się, gdy został ranny w ramię. Mógł to skończyć już dawno, ale gdy uniósł miecz poleciała kolejna strzała. Tym razem wycelowała w bok. Stwór chwycił się za ranę i warknął, tym razem bardzo, ale to bardzo zły. Wydawał się ignorować łucznika, napierał na miecznika, aż w końcu zadźgał go, rozpoławiając jego twarz. Przeciwnik padł, a Wega pochylił się do ciała, przewracając je na bok i plądrując z łuku i strzał.
Wiscari za cholerę nie wiedział w jaki sposób obsługuje się łuk, ale chwycił to ustrojstwo oraz strzały, które podpalił. Naciągnął cięciwę, nieco się obawiając, że zaraz ją zerwie. Wystrzelił bardzo nieudolnie, aż usłyszał kpiący chichot. Potwór uśmiechnął się brzydko i podpalił kolejną strzałę, którą wystrzelił w stronę rozbawionych mężczyzn.
        - Szlag. – Ledwie usłyszał, a zaraz po tym nastąpił krzyk. Płonąca strzała natrafiła na suche krzewy, które momentalnie się podpaliły. Ukryci bandyci zaczęli przeklinać i panikować. Idealna sytuacja dla potwora z bagien. Wega odnajdywał ich po kolei i choć nie miał czasu na wymyślne zabijanie, to jednak postanowił trochę nasączyć miecz krwią żywych. Sam długo nie wytrzyma z rękawem na ryju, to nie uchroni go przed trucizną. Już teraz zaczęło mu się kręcić w głowie, ale frajda z mordowania lądowców była zbyt wielka. Ogień zajmował las, a Wega bawił się w najlepsze, wypruwając jelita, wydłubując konającym oczy albo ucinając kończyny. Tego ostatniego, tego z łukiem, zostawił sobie na końcu. Jego głowa będzie idealną ozdóbką na tyłach wozu.
        Naturianin wyłonił się z dymu. Jego stopy ciężko kroczyły po mchu, łamiąc ocalałe gałązki. Łucznik upadł, potknąwszy się o jakiś korzeń i cofał na czworaka. Gdy chciał wystrzelić strzałę Wega chwycił jego łuk i złamał na kolanie.
        - Teraz ja się pośmieję – burknął i jednym gestem dłoni z ziemi wyłoniła się potężna ściana wody.
        - Uważaj, Kiciu.
        Pstryknięcie palcami sprawiło, że woda rozlała się na boki, gasząc pożar i pozostawiając po sobie jedynie czarne i karykaturalne drzewa. Wiscari nadepnął na klatkę piersiową łucznika, który patrzył z przerażeniem na stwora. Drżał cały na ciele. Naturianin dotknął się w bok, to właśnie on go zranił.
        - Masz szczęście, że to gruba kamizelka – powiedział i to były ostatnie słowa jakie usłyszał bandyta, choć Wega powoli ciął ludzkie gardło. Niefortunnie natrafił na tętnicę szyjną, łucznik umarł za szybko, ale co tam. Wiscari uklęknął i kilkoma cięciami oddzielił głowę od reszty ciała. Odcięty łeb uniósł, chwytając za włosy.
        - Hm, za przystojny. Szkoda, że resztę głów zmasakrowałem. Miałeś być brzydszy.
        Mężczyzna wstał, zaciskając usta i przykładając wolną dłoń do boku brzucha. Syknął, a ubrudzone krwią palce wytarł w spodnie. Zaraz się jednak wyprostował i rozejrzał dookoła.
        - Mam nadzieję, że się nie obraziłaś za te wodę. Ostrzegałem. Poza tym pięknie polujesz na ludzi, jak na myszołowa.
Awatar użytkownika
Tierõ
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Pirat , Złodziej , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Tierõ »

        - ...i postawił mnie na desce, po czym kazał skakać. No, i skoczyłem. Przez następne kilka minut cała załoga przyglądała się, jak ławica „krwiożerczych trytonów” wciąga mnie pod powierzchnię wody, jak walczę rozpaczliwie. Poszły jakieś zakłady, jak długo wytrzymam, było nieco śmiechów, ale gdy w końcu zniknąłem pod wodą, trzeba im przyznać, uczcili mnie minutą ciszy. Potem było więcej śmiechów, ale ja też się śmiałem. Odpoczynek w podwodnym królestwie dobrze zrobił dla skóry.
        - Nie wierzę – zachichotała syrena, spoglądając na panterołaka.
        - Cóż, są ludzie, którzy wierzą, że trytony i syreny do ludożercze bestie. Ja jednak kompletnie nie rozumiem, jak można uważać coś tak pięknego za potwora.
        - Och, to...
        - Możecie w końcu się zamknąć? - warknął mężczyzna w skórzanej zbroi, oglądając się na ich dwójkę.
        - Że też ze wszystkich osób musieli nam zostawić cię, Greg... - westchnął Tierõ, po czym ze zrezygnowaniem oparł się o kraty. Syrena posmutniała, ale wciąż przyciskał się do boku klatki, tak, aby znajdować się jak najbliżej panterołaka – na ile pozwalała na to odległość pomiędzy ich wozami. O ile ten, w którym znajdował się pirat, był klasycznym wozem więziennym lub do przewozu niewolników, natomiast dla naturianki przygotowano coś specjalnego; posiadał basen o głębokości nieco ponad stopę. Zapewniało jej to wodę potrzebną do przeżycia i jakieś tam namiastki wygody. Sama syrena była stosunkowo młoda, o jasnych włosach, całkiem zgrabnej figurze i błękitnym ogonie. Jej jedynym strojem było pasmo materiału zasłaniające jej biust. Tierõ cieszył się, że takie towarzystwo mu się trafiło. Choć niewymownie było mu żal, że nie byli w jednej klatce...
        Najpierw schwytali ją – złowili na płyciźnie, na którą zdecydowanie nie powinna się zapuszczać. Tierõ nie był pewien, dlaczego to zrobiła, ale podejrzewał, że chodziło po prostu o ciekawość. Pirat, cóż... Jakoś tak naturalnie się zdarzyło. Co właściwie robił na północy? Zdecydował, że warto spróbować czegoś nowego i sprawdzić swoje siły na Morzu Cienia. Wnioski – nie było warto. Tak oto ich dwójka trafiła w łapy łowców niewolników, którzy wieźli ich do Maurii, do jakiejś tam wampirzycy, którą interesowały wyjątkowe istoty. To mile połechtało ego panterołaka, ale cóż... Jak tak bardzo jej na nim zależało, to mogła się pofatygować do niego, zamiast wysyłać zbirów. O wiele milej byłoby się spotkać w okolicach morza, a nie w takich paskudnych, suchych terenach, jak tych dookoła. Dlatego nie zamierzał się na to godzić – doceniał wysiłek, ale nie tak się traktuje kogoś takiego!
        Podróżowali do kilku tygodni, a Tierõ przez ten czas umilał sobie nudne chwile rozmowami z syreną. Doprawdy szkoda, że nie byli w jednej klatce. Łowcy byli w większości sztywniakami i ponurakami, ale nie przeszkadzali im zbytnio – chyba mieli jednak trochę współczucia. Tego dnia jednak stało się coś nietypowego. Zwiadowca dał znać, że znaleźli kogoś. Kilku wędrowców, w dodatku nietypowych. Wśród nich kotołaczkę i kogoś, kto wyglądał jak śmierć. Zdecydowane interesujące typy, dlatego po krótkiej naradzie postanowiono, że spróbują ich schwytać. W ostateczności zabić. Ponoć za ciała też im zapłacą. Tak zostawiono wozy na boku, których ochronę zostawiono jednemu mężczyźnie, za to sporemu. Greg... stereotypowy osiłek, zupełnie jak z jakiejś taniej książki kryminalnej. Góra mięśni, za grosz intelektu... uroczy typ... Czekali we trójkę, aż łowcy schwytają swoje ofiary. Panterołak nie do końca wiedział, co o tym myśleć... na towarzystwo kotki by nie narzekał, zdecydowanie, ale opis mężczyzny nie brzmiał zachęcająco... a ich na pewno wrzucą do jego klatki. Była jeszcze mowa o kilku ludziach, ale oni nie byli raczej interesujący dla łowców. Na razie zabijał czas. Położył się i oparł buty na kratach.
        Jego uszy zadrgały, gdy dotarły do nich odgłosy walki – jego towarzystwo nie wyglądało, jakby mogli cokolwiek usłyszeć. Wyglądało na to, że sprawy nie poszły tak gładko, jak by łowcy chcie... panterołak drgnął, gdy dostrzegł w oddali ogień; większość kotowatych bała się wody, ale dla niego to było niemal naturalne środowisko. Natomiast ogień... ogień... w klatce... bez ucieczki... Tierõ nie dał po sobie poznać niczego. Inaczej było z Gregiem i syreną. Syrena zakryła sobie twarz dłonią, wyraźnie panikując, natomiast łowca zaniepokoił się, spoglądając to na klatki, to na ogień. W końcu zaklął, chwycił swój topór i pobiegł w stronę płomieni. Zdecydowanie drugą, niż powinien, ale jak już wcześniej wspomniano, wzorem intelektualisty nie był. Po chwili na szczęście pożar najwyraźniej zgasł, pozostawiając po sobie tylko dym głębiący się na horyzoncie.
        - Teraz jest nasza szansa! - zawołała syrena, spoglądając na panterołaka przez kraty.
        - Och... rzeczywiście! - Tierõ wstał, po czym podważył jedną z desek, z których składała się podłoga klatki. Naturianka spoglądała z napięciem, jak wyciąga spod niej przedmiot, ale na jej twarzy pojawiło się zdumienie, kiedy dostrzegła, co to jest. - Proszę, panie pierwsze – powiedział Tiero, wyciągając rękę pomiędzy kratami i podając syrenie butelkę pełną trunku.
        - Co... to... jest?
        - Niestety to tylko wino. Zwinąłem, kiedy zatrzymaliśmy się w tamtej gospodzie i...
        - Przecież powinniśmy uciekać!
        - Tak? A potem co? Jesteśmy w samym sercu dziczy, a łowcy wszystkie zapasy mieli przy sobie. Potrafisz polować? Gotować? Znajdywać drogę? Bronić się przed bandytami?
        - Ja...
        - No właśnie. To nie jest dobra okazja do ucieczki. Musimy poczekać, aż znajdziemy się blisko miasta. W takim tłoku znikniemy bez trudu. A potem załatwimy sobie podróż powrotną nad Morze Cieni.
        – Jesteś pewien?
        - Oczywiście! A teraz przestań się zamartwiać i wykorzystaj tę chwilę.
        Syrena chyba zrozumiała argumenty Tierõ. Zrezygnowana przyjęła butelkę, odkorkowała i pociągnęła łyk. Skrzywiła się i oddała. Panterołak nie narzekał – więcej dla niego. Choć i tak taka ilość alkoholu sprawiła, że naturianka zrobiła się weselsza. Chyba nigdy wcześniej nic takiego nie próbowała. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, czekając na powrót łowców, ale w końcu zaczęli się niepokoić.
        - Ej... myślisz, że coś się stało?
        - Oby nie – mruknął Tierõ i spojrzała na konie przywiązane do powozu. - Jeżeli tak... nie potrafię powozić tymi bestiami, a bez paszy, tak czy owak, pewnie uciekną... Nie mówiąc już o jedzeniu dla nas. Ale możliwe, że ta banda przeceniła swoje możliwości.
        - Więc...
        - To chyba dobra pora, aby wołać o pomoc? Może ci, na których napadli, to całkiem porządne typy?
        - Hej! Pomocy! Słyszy mnie ktoś?! - Syrena swoim śpiewnym głosem zaczęła krzyczeć, z pewnością zwracając na siebie sporo uwagi. Panterołak z zadowoleniem pomyślał, że jeżeli to jakiś rycerz w lśniącej zbroi, to okrzyki damy w potrzebie zdecydowanie zwrócą więcej uwagi niż jego własne. Dlatego postanowił nie dołączyć do naturianki – wypił butelkę do końca, po czym schował za pas; zabrali mu wszystkie noże, dlatego teraz mogła się okazać jego jedyną bronią.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Lexi pomykała to na czterech łapkach, to na dwóch nogach, zmieniając postać z taką prędkością i łatwością, że obserwującemu te poczynania nieszczęśnikowi mogłoby zakręcić się w głowie. Już w swojej ludzkiej postaci była istotą niewielką, ale gdy przemieniała się w kota, niemal niknęła na tle lasu, który raczej nie był naturalnym środowiskiem dla zwierząt tej rasy. Kocica pomykała jednak pewna siebie, lądując na kolejnych napastnikach i mordując ich z zaskakującą wprawą oraz estetyką. Dbanie o to, by jej futerka czy ubrania nie splamiła nawet kropla krwi było jednocześnie priorytetowe i przychodziło z naturalną łatwością.
        Zdyszana zatrzymała się dopiero w momencie, gdy wyczuła niepokojący zapach i ciepło. Pożar! Przy takiej odległości opary trucizny jej nie sięgały, jednak trzask pożeranych ogniem gałęzi sprawił, że momentalnie dała drapaka. Działała instynktownie, a Wega sobie poradzi, zaleje ich wodą i będzie grało. Ona musiała jednak znaleźć się jak najdalej od zagrożenia i żadna inna myśl nie napędzała teraz czterech burych łapek. W międzyczasie usłyszała też wołanie o pomoc, kobiety. Normalnie pewnie by co najwyżej zajrzała z ciekawości, ale że i tak uciekała to było jej względnie obojętne w którym dokładnie kierunku. Pomknęła więc lekkim łukiem przez zarośla i wypadła na polanę, na której znajdowały się dwa wozy, a w nich mężczyzna i wołająca o pomoc kobieta – syrena.
        Lexi zatrzymała się na moment i obejrzała za siebie. Ogień wciąż dawał o sobie znać lekką łuną, ale kotołaczka nie odbiegała dalej. Chciała wrócić do swojego brzydkiego towarzysza, ale jak on już posprząta ten bajzel, którego narobił. W międzyczasie zaś zobaczy co tu się takiego wyprawia. Naturianka wciąż darła się niesłychanie, głosem pięknym i dźwięcznym, aczkolwiek o wiele za głośno, więc Bastet wróciła do swojej ludzkiej postaci, postępując kilka kroków w stronę klatek. Zaskoczona syrena zachłysnęła się kolejną sylabą, a dziewczyna przyjrzała jej się przenikliwym wzrokiem, przenosząc go po chwili na drugiego więźnia. Twarz jej nawet nie drgnęła, przedstawiając wciąż łagodne i niewinne lico siedemnastoletniej dziewczyny, po której w ogóle nie było widać, że chwilę temu ukatrupiła z zimną krwią kilkoro mężczyzn. Ze umiejętnie skrywanym zainteresowaniem przyglądała się zmiennokształtnemu, który, postawiłaby na to butelkę mleka, był panterołakiem. Ktoś złośliwy jednak musiał mu przefarbować skórę, bo umaszczenie miał podobne, jak ona, nie czarne, ani nawet nie białe, co byłoby osobliwe, ale zrozumiałe. Ten zaś wyglądałby jak dachowiec, gdyby nie te ich dziwaczne, okrągłe uszka.
        - Hej, dziewczyno! – Syrena wołała do niej, machając zgrabną dłonią przez klatkę. Lexi jeszcze przez chwilę utrzymywała nieruchome spojrzenie zielonych ślepi na zmiennokształtnym, nim przeniosła je na naturiankę, na twarzy której wymalowała się ulga. – Możesz nam pomóc? Gdzieś w jukach na przodzie wozu powinny być klucze do klatek, bardzo proszę! – Uśmiechała się wdzięcznie, wywołując podobny grymas na twarzy kotołaczki, ku jeszcze większemu rozradowaniu syreny, pewnej że zjawił się dla nich ratunek.
        Lexi skierowała się na przód wozu, podciągając od niechcenia spodnie, które zsuwały się z bioder przez przepełnione łupem kieszenie. Dziewczyna bowiem do licznej puli swoich talentów doliczyć mogła również okradanie swoich ofiar, nim jeszcze na dobre przestało im bić serce. A że plecak został w obozie, przy jej pasku podskakiwało kilka sakiewek, a kieszenie pełne były rozmaitych fantów. Po chwili zniknęła uwięzionym z oczu, buszując na koźle, a po kolejnych kilku oddechach wyłoniła się stamtąd podgryzając jabłko, które musiała tam znaleźć, a kieszenie spodni miała jeszcze bardziej wypchane niż wcześniej.
        - I jak, znalazłaś? – Syrena tuliła twarz do krat, przyglądając się dziewczynie.
        - Tak – odparła kotołaczka i przytrzymując jabłko zębami, opadła na cztery łapy i zniknęła na powrót w zaroślach, ku niemej zgrozie syreny oraz głośnemu, chociaż niesłyszalnemu dla nikogo poza Alexandrą, rozbawieniu Saszy.

        Wracała biegiem do obozu, nie licząc się już z postępującym ogniem, który omijała możliwie szerokim łukiem, gdy nagle zaczął on ze znajomym i przerażającym syknięciem gasnąć. Kocie łapy zaryły leśne runo, gdy kotołaczka próbowała zmienić trasę, najlepiej na kierunek przeciwny do pędzącej w jej stronę fali wody, ale wiedziała, że nie zdąży. W ostatniej chwili, by chronić futerko, przemieniła się w człowieka i skuliła za bardziej rozłożystym krzakiem, gdy lunęła na nią woda.
        Dziewczyna zerwała się na równe nogi, sycząc wściekle i z opuszczoną w dół głową i rozłożonymi na bok rękami, z przerażaniem obserwowała kapiącą jej z włosów wodę. Wściekła jak osa, krokiem poirytowanego kota, któremu ktoś coś przyczepił do łapek, wdreptała na ich polanę. Komentarz Wegi spotkał się ze złowrogo zmrużonymi oczami.
        - Nie słyszałam – mruknęła i otrzepała się z wody, jak prawdziwy kot. – Zajęta byłam polowaniem właśnie – prychnęła podchodząc do swojego plecaczka i wrzucając do niego wszystkie łupy. Tylko świadomość o tym, że nikt poza nią nie jest w stanie znaleźć niczego w tym plecaku, uzasadniała beztroskę, z jaką kotołaczka wrzucała tam na ślepo sakiewki, fanty i… klucz do klatek. Dopiero wtedy zarzuciła sobie bagaż na plecy i przytrzymując szelki zerknęła na pobojowisko.
        - Ludzie uciekają wolniej niż myszy, jeśli chciałbyś wiedzieć – dodała już tonem zwyczajowo obojętno-marudnym, po czym zerknęła bystrzej na trytona. – Znalazłam też towar tych idiotów, którzy nas zaatakowali. Wóz z niewolnikami: farbowany panterołak i syrena – mówiła spokojnie, ale obserwując uważnie trytona. – Jeśli już przestałeś się bawić tymi nieborakami to mogę cię zaprowadzić. Nie są daleko i raczej nie uciekną, siedząc w tych klatkach. Może to jakaś twoja koleżanka? – zasugerowała, szczerząc się w kocim uśmiechu.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        - Ojej – powiedział kwaśno Wega na skargi kotołaczki. Wszelkie jej niezadowolone słowa miał w planach zignorować. Była świadoma z kim podróżuje, więc woda nie mogła ich omijać szerokim łukiem, a poza tym, Wiscari nie miał zamiaru dostosowywać się, a stosować własne zasady.
        Trzymając za włosy uciętą głowę, tryton kierował się w stronę obozu, jakby pożar i napaść nie miała tu miejsca, a czas temu poświęcony wcale nie uciekł. Zgarbiony, aczkolwiek bardzo obojętny, ruszył do czekających nieopodal dwóch mięczaków, którzy zapewne umarliby ze strachu, gdyby nie młody wiek. Także wóz niewolników by go nie zainteresował, gdyby nie jedno hasło: syrena.
        Wega przystanął, prostując nagle plecy. Czuł na sobie badawczy wzrok Lexi. Napięcie między dwojgiem wzrosło, nawet jeżeli zmiennokształtna była obojętna to Wiscari zdecydowanie jej obojętność zdominował wściekłością. Niemniej, nie zdecydował się jej pociachać na drobne kawałki, przynajmniej nie w pierwszej chwili. Połączenie "syrena" i "klatka" doprowadziły trytona do białej gorączki, a w dodatku Lexi wciąż na odwracała od niego wzroku. Neturianin spojrzał na nią przez ramię. Brwi mężczyzny były mocno ściągnięte, pył - pozostałości po pożarze - w postaci delikatnych, popielatych płatków, omijał męską sylwetkę, ale szare tło potęgowało bijącą od niego złowrogą aurę. Miał ochotę ją zabić, tak po prostu, za to igranie, za to badanie jego reakcji, a najbardziej był wściekły o to, że to ona posiadała informacje, a nie on. Kicia zdecydowanie nadepnęła mu na odcisk i nie miał zamiaru o tym szybko zapomnieć.
        Myśli mężczyzny powędrowały dalej, co można było dostrzec po jego spojrzeniu, które skierowało się gdzieś w mniej określoną przestrzeń. Ostrożnie podeszło do niego skojarzenie, że mogła być to jego córka. Nie liczył na taki fart i choć wyobrażenie Emmarilli w brudnej klatce z wodą doprowadzała go do furii, to istniały w nim odrobinę silniejsze uczucia. I nie, nie była to mało satysfakcjonująca zemsta na porywaczach, przecież w takim przypadku zawsze mogli pocierpieć nieco dłużej i nieco bardziej. Tkwiła w nim czysta, jak łza nadzieja, łudząca oczy tym co pragną. Jedynym zaś pragnieniem Wegi było odnalezienie pewnej części swojego serca i rozumu, który utrzymywał go przy życiu. Jedyna spuścizna po jego żonie, jedyny puls jaki przepływał przez jego żyły, nadając rytm życiu – Emma.
        Echo jego myśli odbiło się nieznacznym drżeniem dolnej wargi mężczyzny, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, lecz słowo to było zbyt święte i wielkie, by rozeszło się dźwiękiem po okolicy. Czy to naprawdę mogła być ona? Czy możliwym jest, że przebrnął przez niemalże całą Alaranie, a spotkał ją w absurdalnie prostym miejscu - nieopodal morza?
„Nie.”, powiedział sam sobie Wega, opanowując natłok emocji.
        Tryton obrócił się w stronę kotołaczki, niezwykle wolno oraz z nadmiernym opanowaniem, które wzbudzało niepokój. Odwzajemnił uśmiech, lecz w wydaniu Wegi nie wyglądał on przyjaźnie, a ironicznie.
        - Doprawdy? Zatem droga koleżanko możesz się pochwalić złowionym łupem niewolników, jak to ich nazwałaś. – Głos naturianina przy końcu brzmiał srogo, ale powstrzymał się od wyrwania jej tych ząbków, czy puchatego ogonka ze względu na informacje jakie posiadała. Poza tym, był dla niej i tak nad wyraz miły. Żyła, była cała i dużo nie pyskował.
Wega wyciągnął rękę w bok zgodnie z zasadą: „należy przepuszczać panie przodem” i choć nie wiedział, w którą stronę mają się kierować, to - o dziwo - trafił w dziesiątkę, ponieważ Kicia z dumą prawdziwego kota ruszyła, niczym dama dworu, prowadząc trytona do klatek.
        Tryton szedł za nią, stawiając ciężko buty na przypalonej ściółce, jego oddech wydawał się zimniejszy niż zazwyczaj, a irytacja towarzyszyła mu przez ten niekończący się kawałek drogi. Czy mu się tylko wydawało, że szli tak wolno, czy też Kicia specjalnie opóźniała pochód? Zakopałby pewność siebie Lexi pod któreś z drzew albo utopił w jej własnej krwi. Na Prasmoka, jak on nienawidził kotów.
        W końcu Lexi minęła ostatnie krzewy, kierując się na polanę. Wega nabrał głębokiego wdechu, widząc w przesmykach liści klatki, lecz w jego przypadku prędzej można to było skojarzyć z przygotowaniem się do ataku niż przełknięciem wielkiej chwili. Tryton ułożył ogromną dłoń na kruchych gałązkach i odsunął je. Ciemna i dość mosiężna sylwetka potwora wyłoniła się z lasu. Wiscari wyprostował się od razu, kierując wzrok na syrenę.
        To nie Emma.
        Dziwne uczucie zawodu zacisnęło się duszącą obręczą na sercu mężczyzny, lecz ugaszony płomyk nadziei sprawił, że tryton ponownie stał się oziębły niczym słup lodu. Z tej odległości nie widać było dokładnie jego twarzy, ale Wiscari rozejrzał się jeszcze raz po okolicy aby żaden niedobitek czasem nie zechciał mu wskoczyć na plecy. Ani trochę się nie spiesząc skierował krok ku niewolnikom, a gdy jego twarz została oświetlona przez księżyc, syrenka w pierwszej chwili chyba zamarła, a potem zaczęła krzyczeć. To już lepiej było uciec i próbować polować niż wylądować w rękach takiego potwora.
        Tryton w milczeniu podszedł do klatki, w której znajdowała się naturianka. Na panterołaka nie rzucił choćby okiem. Dziewczyna odsunęła się pod szklaną ścianę i skuliła w przerażeniu, ale tym razem milczała, bojąc się, że straci głowę za jakiekolwiek słowo. Tryton uniósł miecz i... schował do pochwy. Nieważne, że ociekał jeszcze świeżą krwią. Zajrzał do wozu, wygrzebując małą skrzynkę, którą rzucił sobie na sam przód. Koło niej ułożył również płaszcz oraz zamkniętą z alkoholem butelkę.
        - Wycieczka, kierujemy się w stronę najbliższego królestwa. Nad morze – zaznaczył Wega. - Jeżeli chcecie być wolni to ty nie wydzieraj ryja i nie kombinuj – rzucił w stronę panterołaka - A ty, proszę, nie krzycz – powiedział grzecznie do syreny, po czym kiwnął Lexi, by usiadła z nim na przodzie.
        Wega chwycił lejce i wzruszając ramionami machnął nimi. Konie zarżały gwałtownie ruszając, aż sam Wiscari musiał chwycić się pobliskiej deski. Po kilku mało zgrabnych pokierowaniach wierzchowcami, w końcu naturianin doszedł do tego, jak w miarę spokojnie przejechać podróż. Nie chciało mu się wracać po dwa ludzkie, sikające ze strachu ciołki, chyba że Lexi zarzuciła taką aluzję. To mógł się ewentualnie pofatygować. Dla Kici jednakże miał inne zadanie. Dźwięki toczących się kół zagłuszały szepty trytona oraz zmiennokształtnej, a poza tym przysłaniała ich deska oraz materiał. Wiscari pochylił się w stronę kotołaczki, zwracając ku niej twarz.
        - Usiądź na tyle i pilnuj tej dwójki. Nie wdawaj się z nimi w rozmowy, a już na pewno nie z tym pchlarzem w drugiej klatce. Jej nie wypuściłem, bo uciekłaby ze strachu, a on... On by się po nią jeszcze wrócił, myśląc, że nie chcę jej wypuścić. Raczej wierzę, że jesteś na tyle mądra, by nie ubić z nim żadnego durnego interesu. Pobaw się jego kosztem, czy coś... To mam w dupie, tylko klatki mają być zamknięte. Nie będę się z leszczem później bił, zmęczony jestem – burknął na koniec, kierując wzrok na drogę. Być może Lexi liczyła na odrobinę powęszenia w sprawie jego historii, ale Wega nie wyglądał na wypoczętego podróżnika. Dla niego ważnym było ewakuować się z miejsca pożaru i zabójstw, aby nikt ich nie zatrzymał. I tak już stracił czas na te całą zabawę w mordowanie, a musiał dotrzeć do Serenay. Sen musiał poczekać.
        Wiscari odetkał butelkę, po czym upił łyk. Zarzucił na siebie płaszcz, ukrywając po części twarz pod kapturem. Oparł łokcie na kolanach i znużony patrzył na drogę, starając się wychwycić inne dźwięki z okolic, by jakaś inna banda nie wymyśliła im stanąć na drodze. W sumie może by mu się przydało tak wyrżnąć kolejną dziesiątkę ludzi. Wewnątrz był ciągle wściekły za to, że musi przewozić w klatce syrenkę, ale na ten moment wydawało się to najlepszym dla nich rozwiązaniem. Nie wnikał, zwyczajnie przepijał ciszę. Gdy się już upewnił, że Lexi dostosowała się do jego planu i siedzi na tyłach wozu, Wisacari wywrócił oczami. Ułożył lejce na udach, a następnie szybko zrzucił plecak. Zaczął również zdejmować kamizelkę oraz koszulę. Ucisnął ranę, bo chociaż nie była zabójczo głęboka to jednak przeszkadzała. Jakby nie patrzeć – grot przerwał ciągłość skóry więc, czy chciał czy nie, krew również ciekła. Już nawet nie pamiętał kiedy pozbył się strzały, pewnie mu odrobinę przeszkadzała w machaniu mieczem. Tryton otworzył skrzynkę, odkaził ranę alkoholem, mocno zagryzając wargę, aż w końcu odetchnął wypijając kolejny łyk wódki. Musiał poświęcić swoją koszulę, porozdzierać ją, aby wykonać opatrunek na boku tułowia. Ramieniem niewiele się przejął, po prostu odkaził dla zasady. Po wykonaniu powinności Wiscari luźno zarzucił kamizelkę pod płaszczem i rozłożył na niewygodnej, drewnianej desce. Westchnął zirytowany, bo chciało mu się spać, a nie mógł, bo bandę małolatów trzeba było odwieźć do domu. Życie dorosłego to przekichana sprawa.
Awatar użytkownika
Tierõ
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Pirat , Złodziej , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Tierõ »

        Ucho panterołaka zadrgało, kiedy spomiędzy rozpaczliwych okrzyków syreny – która w wołaniu o pomoc, musiał przyznać, trzymała niezły fason – wyłowił niepozorny, acz alarmujący odgłos szeleszczących liści. Szybko jednak zrozumiał, że to musi być coś małego, więc jedynie spojrzał z lekkim zainteresowaniem w tamtą stronę, nie przygotowując się na żadną niebezpieczną możliwość, i z rozbawionym uśmiechem przywitał małą kotkę, która wypadła z zarośli; ludzie mogli mieć problem z odróżnianiem płci kotowatych, ale kto jak kto, on doskonale znał różnicę. Przesunął się nieco w klatce, przerzucając ramiona przez otwory pomiędzy kratami i wisząc na nich, wpatrując się z rozczuleniem w małego drapieżcę.
        - Hej, mała, obawiam się, że nie mam nic do jedzenia, ale jeżeli...
        Jedyną oznaką tego, że panterołak dał się zaskoczyć, było zwężenie się jego źrenic; poza tym pozostał w tej luźnej pozycji, zupełnie jakby siedział sobie przy barze w jakiejś karczmie. Przyglądał się uważnie kotołaczce, korzystając z tego, że uwaga tej skupiona była na syrenie. Kiedy jednak jej spojrzenie przeniosło się na niego, Tierõ wyszczerzył radośnie zęby, ukazując przy tym swoje kocie kły, ale w charakterze o wiele bliższemu zalotom niż jakiejkolwiek groźbie. Uniósł przy tym dłoń i beztrosko pomachał nieznajomej; jego ogon poruszał się na boki, zdradzając jego zainteresowanie – po kilku dniach spędzonych w klatce takie spotkanie jawiło się jako nadzwyczaj ekscytujące! Co też takiego nuda potrafi zrobić z porządnej pantery...
        - Hej, mała, jak już mówiłem, w innej sytuacji zaoferowałbym jakąś przekąskę, ale obawiam się, że ostatnio krucho u mnie z myszami.
        Na pozbawione emocji spojrzenie kocicy, panterołak odpowiadał uśmiechem pełnym wrodzonego optymizmu i przekorności. Może ktoś inny by się speszył, ale pirat zbyt dużo razy musiał znosić tyle wzroków rozmaitego rodzaju ciskanych w jego stronę, że nie robiło to na nim aż tak wielkiego wrażenia – tutaj w końcu nie miał jeszcze nawet żadnych podstaw, aby czuć poczucie winy! Jeszcze! Jednakże nieznajoma pierwsza zdecydowała się przerwać tę niezręczną chwilę, przenosząc wzrok na syrenę, która od jakiegoś czasu starała się zwrócić na siebie jej uwagę. Tierõ oparł policzek na ramieniu i przyglądał się z zainteresowaniem, jakie z tego wszystkiego wyjdą skutki. Wyglądało na to, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Gdy kotołaczka ruszyła po klucze, panterołak przesunął się, niemal przeciskając głowę przez otwory w kratach i spoglądając za oddalającą się dziewczyną, szczególnie przyglądając się okolicom jej bioder; oprócz naturalnej i uniwersalnej korzyści z tego wynikającej, tym razem okazało się to źródłem ciekawej informacji; wzrokowi pirata nie umknęło to, że nieznajoma była całkiem nieźle obłowiona. Taki stary kot jak on nie łudził się, że zdobyła to wszystko uczciwie; zbyt często sam zbierał łup w całkiem podobny sposób. Z ust panterołaka wydobył się pomruk zawodu, kiedy utracił z oczu sylwetkę kotołaczki.
        - Nie wierzę! Chyba miałeś rację z tym czekaniem na okazję! Zaraz będziemy wolni!
        - Mhm – mruknął Tierõ, ale posłał syrenie uśmiech, nie chcąc, aby się zamartwiała. Kiedy się cieszyła, widok jej promieniującej twarzy był prawdziwą ucztą dla „wrażliwej, panterzej duszy”.
        Po chwili powróciła kotołaczka. Wyglądało na to, że w istocie była głodna. Ale i całkiem zaradnie sobie z tym problemem poradziła. Tierõ w sumie też chętnie zjadłby jabłko, jak się teraz zaczął nad tym zastanawiać... Po chwili jednak owoc, wraz z kotołaczką – niestety w jej zwierzęcej postaci – czmychnęło z polany. Ach, no tak, klucze też zwiały, a to ci nieszczęście...
        - Trzeba było zawołać „kici, kici” - zachichotał panterołak, spoglądając na syrenę, która wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w miejsce, gdzie zniknęła dziewczyna, próbując chyba zrozumieć, co się właśnie wydarzyło; w końcu przeniosła wzrok na Tiera.
        - I... i co teraz?
        - Dziewczyno, musisz być nieco bardziej asertywna – mruknął panterołak, na co jego towarzyszka niedoli i niewoli zdębiała. - Wiem, że możesz być trochę speszona tym, że wcześniej byłaś zbyt entuzjastyczna, ale to nie oznacza, że teraz nie możesz niczego powiedzieć. Ach, no i tamta i tak by zabrała klucze pewnie, nie przejmuj się tym. Ale! Możesz sama rozwiązać zagadkę tego, co zrobić w obecnej sytuacji, bez pytania mnie o rozwiązanie! Wystarczy, żebyś tylko dokładnie pomyślała. Przekonałem się, że jesteś bystra, musisz się po prostu na spokojniej zastanowić, zanim coś zaproponujesz. Z każdej sytuacji da się wydostać. Więc zastanów się teraz.
        Tierõ posłał naturiance rozbrajający uśmiech, a ta, zdziwiona, oparła się plecami o kraty i początkowo tylko wpatrywała pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą, ale po chwili naprawdę dało się po niej poznać, że zastanawia się w skupieniu. Zadowolony Tierõ położył się, opierając głowę na ramionach. W ten sposób zajmie syrenę na tyle, aby nie zaczęła się martwić – dopóki będzie wierzyć, że z tej sytuacji jest jakieś wyjście, nie załamie się; pozostało czekać na dalszy ciąg wydarzeń, a i jak coś się robi, to czas płynie szybciej. W ostateczności spróbuje otworzyć klatkę; może i podróż przez dzicz to prawdopodobna śmierć, ale zostanie tutaj to stuprocentowy zgon. W dodatku śmierć z pragnienia jest jedną z gorszych.
        W panującej ciszy niemal dało się dosłyszeć myśli naturianki, panterołak zamknął oczy i oddał się delikatnej drzemce. Szkoda, że nie było słońca, mógłby się wygrzewać. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili ucho ponownie mu zadrżało, a on sam otworzył jedno oko, kierując spojrzenie na zarośla, w których ukazała się skryta w cieniu sylwetka. Syrena dostrzegła ją po chwili, wraz z towarzyszącą jej mniejszą, znajomą istotą, dlatego przerwała proces myślenia i przybliżyła się do krat, patrząc z nadzieją.
        Tierõ skrzywił się, kiedy rozległ się jej krzyk, aż położył po sobie uszy. Fakt, nieznajomy zdecydowanie nie mógł się pochwalić się urodą (charakterystyczną cechą panerołaków!), ale pirat bez cienia wątpliwości widział gorszych. Choć inna historia, że zdecydowana większość z nich wówczas była w stanie agonii... Pirackie życie na szczęście sprawia, że zniesmaczenie nie jest takie dokuczliwe; mężczyzna przynajmniej mógł się cieszyć, że nie ma na razie żadnej konkurencji. Nie żeby się jakiejś obawiał...
        Uszy panterołaka podniosły się gwałtownie, gdy usłyszał o najbliższym królestwie oraz... morzu! Jego ogon przez chwilę latał jak szalony. Na wieść o tym, że zmierzają w stronę wielkiej wody, zareagował niemal z manią uzależnionego.
        - Tak jest, kapitanie! - rzucił energetycznie, salutując przy tym.
        Życie na morzu sprawiło, że ironicznie niemal każdego, kogo musiał przez jakiś tam czas słuchać, nazywał kapitanem. Czy to liczyło się do kombinowania? Oby nie, gdyż bez takich małych złośliwości długo nie wytrzyma – szczególnie w klatce, gdzie nie pozostało zbyt wiele innych rzeczy do roboty. Wóz po chwili ruszył, a patnerołak usiadł, opierając się o przód klatki, tak, aby miał przed sobą syrenę.
        - Słyszałaś? Jedziemy do portu! Po prostu nie mogło być lepiej! Wkrótce będziemy wolni. Ty wrócisz sobie bezpiecznie do swojego morza, a ja... cóż, do mojego własnego morza! Mówiłem, że nie ma się co przejmować. Wszystko będzie dobrze.
        - Naprawdę? Wiem, że mówił, że jeżeli chcemy być wolni... w sensie, że ma zamiar nas uwolnić, ale...
        - Nie przejmuj się, Lylio, nawet jeżeli postanowi co innego, wyciągnę nas stąd. Masz na to moje panterołacze słowo.
        - W porządku... - Syrena uśmiechnęła się, wierząc piratowi.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Dobrze, że miała sporo na głowie, bo inaczej po pierwszych słowach panterołaka rzuconych do niewielkiej kotki niechybnie rozpętałoby się piekło. Chociaż nie, wtedy jeszcze oboje mieli fory; Lexi w swojej zwierzęcej postaci potrafiła być o wiele bardziej przyjazna niż na dwóch nogach, chociaż i to nie było regułą. Teraz dodatkowo kierowało nią zainteresowanie i kotołaczka przemieniwszy się podeszła bliżej analizować swoje znalezisko: ogoniasty zawadiaka i najprawdziwsza dama w opresji. Normalnie dwa stereotypy w różnych klatkach, chociaż to może nawet lepiej – dla syreny oczywiście. Alexandra chwilowo zignorowała jej wdzięczne trele, wpatrując się obojętnie w panterołaka, chociaż na jej ustach błąkał się jak zawsze lekki uśmiech, stanowiący część mimiki kotołaczki, nie wyraz jej emocji, jak często mylnie zakładano. Przez chwilę więc przyglądała się, jak panterołak łączy fakty, nie tracąc oczywiście nic na swojej niedbale nonszalanckiej pozie, po czym doprawił sytuację powtarzając newralgiczny tekścik. „Hej mała…”! Phi, faceci! Mała to jest pewnie jego… no. Szkoda czasu na cwaniaka za kratami. Przeniosła uwagę na intensywnie domagającą się jej naturiankę. Taak, klucze. Przydadzą się. Kiedyś. Lexi zniknęła na koźle, zdobywając tam owe klucze właśnie, jabłko, (flaszkę zostawiła dla Wegi) i kilka przyjemnie brzęczących sakiewek, po czym bez większych pożegnań opuściła towarzystwo. Wiedziała, że i tak do nich niedługo wróci, nawet jeśli postanowiła nie dzielić się z nimi tą informacją.

        Wieści przedstawiła Wedze wyjątkowo uprzejmie i bezpośrednio, jak na siebie. Nie miała przecież w interesie wkurzyć krwiożerczego trytona władającego magią wody, nie była głupia. To, że Brzydalowi włosy dęba stają na samo hasło „syrena” było już poza jej mocą i teraz przyglądała się z irytująco spokojnym zainteresowaniem, jak Wega bardzo stara jej się nie ukatrupić za samo istnienie. Ciekawe. Aż wyszczerzyła się w szerokim, odsłaniającym kiełki uśmiechu, w odpowiedzi na jego mordercze spojrzenie. Widziała, jak próbuje zachować spokój i wcale mu tego nie ułatwiała, poruszając się beztrosko po obozowisku i upychając wszystkie fanty do plecaka, który zarzuciła sobie na plecy. Nie była ślepa na aurę grozy otaczającą mężczyznę, po prostu chwilowo czuła się bezkarna i nie dlatego, że zakładała, że nic jej nie zrobi, od tego była daleka, ale zwyczajnie Lexi była przekonana o tym, że w razie gdyby wszystko poszło się pieprzyć, ona zdąży zwiać. Więc tak, ku rozbawieniu i zainteresowaniu Saszy, stała dziarsko przed zbliżającym się do niej trytonem, uśmiechając się do niego słodko.
        - Mogę – zamruczała wielkodusznie i za gestem mężczyzny dosłownie odwróciła się na pięcie, swoim nietypowym kocim krokiem maszerując przez zarośla.
        Z łatwością odwzorowała swoją wcześniejszą trasę, nie drocząc się już nawet z Brzydalem i prowadząc go najkrótszą trasą na polanę. To, że drogę pokonywali wolniej nie było już jej winą; tak to jest gdy idzie się na przełaj przez las, trzeba uważać. W końcu jednak dało się zobaczyć prześwit między drzewami, a po chwili las ustąpił miejsca gładkiej trawie, przeciętej tylko nieznacznie przez wyrobiony od wozów szlak oraz stojący na samym jego środku wóz z dwoma klatkami.
        - Syrena i farbowany panterołak.
        Lexi zaprezentowała znalezisko szeptem słyszalnym tylko dla jej towarzysza i może czujnych panterzych uszu, ze swoim zwyczajowym uśmieszkiem nie spuszczając wzroku ze wspomnianej dwójki, a później obserwując, jak Wega zapoznaje się z nowymi znajomymi. I co z nimi zrobi. Skończyło się jednak na krótkich ostrzeżeniach, odpowiednio mniej lub bardziej uprzejmych, a później zapowiedzi wycieczki i obietnicy wolności. Kotołaczka swobodnym krokiem dołączyła do swojego towarzysza na koźle, siadając ze splecionymi nogami, jakby podświadomie nie zamierzając długo tu zabawić. Dopiero gdy okazało się, że Wega z powożeniem ma tyle wspólnego co z urodą, dziewczyna wyprostowała nogę, zapierając się nią o bandę i utrzymując równowagę podczas karkołomnych manewrów na nierównym szlaku.
        - Mam nadzieję, że lepszy z ciebie kapitan niż woźnica – mruknęła ze złośliwym uśmiechem, który na uroczej buzi i tak wyglądał milutko.
        Później tylko przyglądała mu się w milczeniu, gdy mówił, nie zdradzając się drgnięciem nawet jednego mięśnia na twarzy, a właśnie z charakterystycznym kocim bezruchem wpatrywała się intensywnie w trytona. Zdążył on już nawet skończyć swój monolog, a kotka siedziała wciąż bez ruchu i przyglądała mu się, jak łączy się w jedność ze swą butelką i znudzony prowadzi konie szybkim kłusem, jak najdalej od ich niedawnego obozowiska. Dopiero po chwili, wciąż bez słowa ani jednego westchnienia, zrzuciła plecak na siedzisko, wstała i za nic mając sobie dość gwałtowne trzęsienie wozu, z gracją wskoczyła na jego dach, lekkimi krokami pomykając na tyły. Nie przejmowała się zostawieniem za sobą bagażu. Wega nie jest głupi, nie wyrzuci po prostu plecaka na trakt (a nawet jeśli, to ona to zauważy), a sam nic z niego nie wyjmie, chociażby tam głowę i obie ręce wsadził. Przeszła więc spokojnie po klatce syreny i bezszelestnie znalazła się na klatce kocura, lądując tam już na czterech łapkach.
        Pomiędzy prętami najpierw pojawił się mały pyszczek zwisający z dachu, a po chwili kotka wskoczyła do środka klatki, zgrabnie prześlizgując się między prętami. Dopiero, gdy wylądowała na deskach kawałek od panterołaka, otrząsnęła swoje bure futerko i usiadła, owijając łapy ogonem. Po chwili na jej miejscu siedziała tajemniczo uśmiechnięta kotołaczka, lekko zgarbiona nad skrzyżowanymi przed sobą nogami, o które opierała się na łokciach i które niezmiennie oplatał ten sam długi ogon, z tym że proporcjonalnie większy. O wiele bardziej puszysty niż panterołaka, warto również dodać. Oparta o kraty na samym tyle klatki miała widok zarówno na panterołaka, jak i na syrenę, która teraz zerkała na nią z zainteresowaniem. Zanim się jednak odezwała, o ile w ogóle miała taki zamiar, usłyszała w głowie znajomy głos.
        - Myślałem, że nie lubisz wody.
        - Myślałam, że nie chcesz spotkać się z Yakovem.
        - Nie wiedziałem, że obchodzi cię moje zdanie.
        - Chwilowo od tego zależy moja skóra, więc się tak nie ciesz. Zobaczymy, jak się ta wycieczka potoczy.

        Coraz bardziej musiała się scalać z przebywającym w niej duchem, bo Sasza z każdym dniem nabierał w jej umyśle wyraźniejszych kształtów. Wciąż nie wiedziała, jak naprawdę wygląda, ale czasami, chociażby w momentach takich jak ten, przez jej umysł przepływał obraz mimiki lub gestu osoby, której nie znała, ale szybko domyśliła się kim jest. Teraz mignął jej kpiący uśmiech Oleksandra, który wcale jej się nie podobał, ale też nie mogła nic przed nim ukryć, więc mówiła prawdę. Nieważne, jak wcześniej istotne były dla niej lekcje w Maurii, w tej chwili zależało jej na tym, by jak najbardziej oddalić się od Yakova, nawet jeśli miało to oznaczać zmierzanie w stronę morza. Nie martwiła się jednak aż tak. Nikt jej przecież siłą na statek nie zaciągnie. Chwilowo więc urozmaicała sobie podróż obserwowaniem nietypowego przedstawiciela bliskiego jej gatunku.
        - No, cześć - powiedziała w końcu, uśmiechając się do panterołaka.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        Gdy wszyscy się od niego oddalili, gdy rany jako tako zostały opatrzone i gdy tryton został w swej samotności, odetchnął z ulgą. Wreszcie święty spokój na ten krótki moment.
        Wciąż opierał plecy o deski, niewiele się przejmował. Przez dłuższy czas przyglądał się drodze, ale w pewnym momencie jego wzrok zboczył nieco wyżej. Na niebo, które nieśmiało odsłoniło się z pomiędzy szeleszczących koron drzew. Tryton mruknął, nie oddalając butelki od ust.
        Wega. Jedna z najjaśniejszych gwiazd. Najjaśniejsze w konstelacji Lutni. Podobno w którymś z języków oznacza „Spadający Orzeł”. Chyba tylko to do niego pasuje, choć za pierzastymi to on za bardzo nie przepadał, ale na pewno leżał gdzieś na dnie własnej świadomości. Mężczyzna zmrużył oczy, zastanawiając się, dokąd właściwie zmierzał. No tak, karteczka. Jakoś wcale się nie cieszył, że zobaczy te szarżującą po łbach bandę. Na samą myśl, że zmarnują jego czas z powodu „tęsknoty” niezwykle się irytował. Jeżeli go ściągają nad morze, żeby się go spytać „A co tam?”... Wiscari warknął odruchowo, podnosząc się na ręce i poprawiając pozycję. Przysiągł sobie, że pourywa im łby! Chwilę po tym, jak żywcem wypruje z nich flaki.
        Spojrzał na wierzchowca. Delikatnie pociągnął lejce, by teraz nie brnąć jak szalonym przez nierówne ścieżki, starczyło toczyć się najzwyczajniej do przodu. Męczył go ten brak wskazówek, żadnych podpowiedzi. Utknął w ślepym punkcie, w którym nawet nie było zimnych i ciemnych ścian, żadnego pomieszczenia bez wyjścia, tylko pusta przestrzeń. Mogła być wszędzie. Za tym drzewem, w sąsiednim królestwie, na drugim końcu Alaranii, albo w całkiem innej krainie, gdzie jej dusza...
        Nie. Ona nie umarła.
        Usłyszał za sobą głosy tych zamkniętych w klatce. Momentalnie się wściekł. Jak to możliwe, że tyle syren zostaje porwanych przez lądowców? Sam już nie wiedział po czyjej stronie leży wina... ale, ale... On nie ściąga nikogo na dno morza, nie robi z nikogo atrakcji. Pieprzona chciwość. Wepchnąłby każdemu przez gardło aż po dupsko najdroższe perły i najcenniejsze rubiny, a później czekałby aż wykrwawią się na śmierć, gdy ostre kanty kosztowności potną ich wnętrzności. Powiesiłby ów „handlarzy” na palach i patrzył, jak z oczodołu, oraz innych otworów, wypływa rozrzedzona krew.
„Ale mi atrakcja”, pomyślał cierpko Wega. Kilka łusek, kształtny ogon zamiast nóg... a nogi też potrafi mieć.
Powoli przypominał sobie każde uczucie, które pchnęło go na powierzchnię. Wiscari stawał się coraz bardziej ponury, zamknięty we własnych myślach. Rozjuszony nonszalancją pchlarza, pewnością siebie Kici oraz tym bezbronnym głosem syrenki.
        Wóz gwałtownie stanął, a Wega szybko zeskoczył na ziemię. Jaki on był wściekły! Jakby dopiero teraz zaczęło do niego wszystko dochodzić. Wcześniej po prostu zabijał dla frajdy, teraz miał ochotę cofnąć czas i najpierw znaleźć syrenę, a potem wyrżnąć wszystkich w pień.
        Pojawił się tylko na moment, gdy przechodził na tył wozu by się na niego wspiąć, a potem... najnormalniej w świecie zaczął wywalać rzeczy. Trwało to tylko chwilę, ale naturianin zdołał wyrzucić sporą część wożonego dobytku. Na końcu tego ekscesu, słychać było jego mruknięcie. Bez żadnych wytłumaczeń pojawił się ponownie na widoku starając się krzesiwem rozpalić tytoń w wygrzebanej fajce. Gdy dym uniósł się w powietrzu od razu jakoś nabrał dystansu.
        - Idę spać. Jeżeli macie ochotę uciekać to naprawdę nie musicie mnie zarzynać, darujcie sobie te uprzejmości – rzucił, choć raczej nie życzył sobie takiej sytuacji, co podkreślił faktem, że plecak kotołaczki posłużył jako poduszka, gdy tryton usiadł na ziemi, opierając głowę o koło. Na dobry sen miała mu towarzyszyć fajka, bo butelkę alkoholu już obalił.
Był wściekły i pełen burzliwych emocji. Tym bardziej żałował, że dał się wplątać w jakąkolwiek relację z lądowcem, tylko, kurde... chciał tę syrenkę za wszelką, pieprzoną cenę odprowadzić do morza. Miał tylko nadzieję, że po tym już nigdy nie wyściubi nosa poza jego ramy. Nie wyobrażał sobie dowiedzieć się czegokolwiek więcej o kimkolwiek z tego otoczenia. Jakim cudem ta syrenka dała się złapać? Ile tajemnic kryje jeszcze Lexi? A Pchlarz... wciąż go nie interesował.
Awatar użytkownika
Tierõ
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Pirat , Złodziej , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Tierõ »

        Ucho panterołaka ponownie zadrgało, kiedy dosłyszał odgłosy stóp miękko lądujących na metalowych kratach dachu, niemal niesłyszalnych – spojrzał w górę i uśmiechnął się, widząc swoją nową znajomą; syrena zauważyła ją dopiero, gdy ta przeskoczyła nad jej głową, po czym wylądowała na klatce Tiera, który oparł się wygodniej i leżał, spoglądając na poczynania zmiennokształtnej. Uniósł brwi ze zdziwienia, gdy ta wskoczyła do środka, początkowo jako kotka, aby po chwili przemienić się w o wiele milszą dla oka wersję samej siebie; panterołak pomyślał, że cała ta duma wywodząca się z bycia wielkim kotem na niewiele się zdaje, kiedy przychodzi do przechodzenia przez kraty – za tę umiejętność byłby skłonny rozważyć... nie, nie ma mowy. Bycie panterą było zdecydowanie lepsze od jakiegoś tam dachowca, nawet kiedy siedział w klatce; przynajmniej to była jego klatka!
        - Noo czeeeeść – odpowiedział, szczerząc zęby i podnosząc się do przysiadu; jego ręka powędrowała w bok i szarpnęła za kawałek deski, podczas gdy druga uniosła się, roztaczając się na obszar, w którym się znajdowali. - Witaj w mojej klatce! Straszliwie miło mi tu cię gościć. Ostatnio byłem dosyć samotny. Niestety ci dranie nie rozumieją, jak niehumanitarne jest zabranianie kotu rozrywek. Ale, ale, pomimo warunków jakie są muszę cię przecież należycie ugościć!
        W dłoni pirata pojawiła się butelka alkoholu, wyciągnięta z skrytki pod podłogą; syrenka siedząca w klatce obok i obserwująca wszystko z uwagą uniosła brwi, zastanawiając się, ile tego Tierõ właściwie ma ukryte i skąd to wszystko zdobył. Sam panterołak jednak zdawał się nie przejmować podobnymi aspektami, wręczył butelkę swojemu „gościowi”, po czym oparł się plecami o kraty, spoglądając na nią z ciekawością.
        - Nazywam się Tierõ Dominic, na morzu mówią też na mnie Łapa. Na lądzie niestety głównie Pchlarz... Okropne pomówienia, które zdają się rozprzestrzeniać szybciej niż plotki. Póki co nie byłaś zbyt rozmowna, ale jesteś z pewnością milsza od swojego towarzysza. No i doceniłaś urok mojej klatki! To się naprawdę ceni!
        Przez pewien czas panterołak tylko przyglądał się swojej nowej towarzyszce, jeżeli ta nawiązałaby jakąś rozmowę o niczym, to chętnie by się włączył, jeżeli by zbyt wypytywała, zbyłby ją jakimś dowcipem. Ale prawda była taka, że zdecydowanie zbyt długo nie miał styczności z żadną pięknością – może oprócz syreny, ale ta tkwiła w klatce, niedostępna, odległa... teraz w dodatku wyglądało na to, że wpadła w oko tamtemu „przystojniakowi”, więc te epitety nabierały tylko jeszcze większej siły. A ta tutaj... wyglądała na doprawdy odpowiednią osobę; podobała się Tierõwi, więc postanowił zrobić pierwszy, odważny krok. Zbliżył się nieco do towarzyszki.
        - Muszę powiedzieć, że byłem trzymany w tej klatce przez naprawdę długi czas. Rozmowy z moją towarzyszką umilały mi tę samotność, ale prawda jest taka, że posiadam pewne potrzeby, które niestety owe kraty nie pozwalają zaspokoić. Jestem pewien, że domyślasz się, o co chodzi. Naprawdę czułbym się zaszczycony, jeżeli podjęłabyś się zaspokojenia ich dla mnie; w końcu obydwoje jesteśmy kotami, więc myślę, że naprawdę zrozumiesz, jak niektóre sprawy mogą się zrobić uprzykrzające, jeżeli się o nie nie zadba przez długi czas. Zdecydowanie mogę się zrewanożować tym samym, a więc...
        Panterołak jeszcze bardziej zbliżył się do kobiety, jego dłoń wylądowała na jej udzie, aby następnie... pokryć się sierścią. Przemieniony w panterę pirat zaczął się ocierać o Lexi, wydając z siebie drobne pomruki zadowolenia, a następnie ułożył głowę na jej udach, połączeniem przyjaznego warknięcia i pomruku prosząc o podrapanie za uchem lub pogłaskanie. Wielki kot ułożył się wygodnie, przymykając oczy i z zadowoleniem przyjmując sytuację.

        Kiedy wóz się gwałtownie zatrzymał, pantera wydała z siebie marudzący mruk niezadowolenia, machając łapą w powietrzu w kierunku powozu. Próbował ponownie osiągnąć stan kociego uniesienia, ale wtedy jego sierść stanęła, a uszy się podniosły, gdy usłyszał dźwięki wyrzucanych przedmiotów, które, uderzając o bruk, wywoływały hałas szczególnie bolesny dla niego i jego czułego słuchu. Tierõ otworzył oczy i z najwyższą dezaprobatą spojrzał na trytona, po czym ponownie je przymknął, starając się ignorować irytujące dźwięki. Na słowa mężczyzny tylko zawarczał cicho, przekazując, że wszystko mu jedno.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Lexi siedziała spokojnie ze skrzyżowanymi nogami, przyglądając się szczerzącemu zęby panterołakowi. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech, który w zależności od intencji i poziomu znajomości dziewczyny można było uznać za słodki i uroczy lub lekko kpiący i nie wróżący nic dobrego. Teraz jeszcze nie można było zrewidować właściwego założenia, bo kotołaczka milczała jak zaklęta, śledząc tylko spojrzeniem każdy ruch kocura. Jej niezmiennie swobodna postawa nie sugerowała gotowości do ewentualnej walki, jednak kto tam ją wie. Póki co uprzejmie słuchała potoku słów, niemal machinalnie odbierając podawaną jej butelkę, którą obejrzała z zainteresowaniem, po czym powąchała zawartość. Naczynie zostało jednak odstawione obok, przy prętach klatki i raczej zbyt daleko od ciała, by mogła swobodnie po nie sięgać, więc Lexi najwyraźniej nie miała zamiaru częstować się podarkiem.
        - Mam na imię Lexi – przedstawiła się tylko, na nowo wspierając na łokciach i przyglądając rozmówcy. Darowała sobie pełne imię i nazwisko, co mało kogo interesowało, nikt się tak nigdy i tak do niej nie zwracał, a ksywka nadana przez trytona miała zostać tajemnicą, aż Brzydal sam się z nią nie wsypie. Ani jej wadziła, ani się podobała, będąc zwyczajnie jedną z wielu, a i tak wcale nie jakąś zaskakującą, jaką nadawało się kotołaczkom.
        Poza tym Dominicowi, jak się farbowany kocur przedstawił, pysk się nie zamykał i facet paplał radośnie, goszcząc ją w swojej klatce i zabierając się powoli do czegoś na kształt umizgów, co Lexi obserwowała z fascynacją właściwą uczonemu badającemu nowo odkryty gatunek. Przechylona lekko głowa i uniesione nieznacznie brwi nie sugerowały, by zgadzała się ze słowami rozmówcy, ale póki co nie uciekała, pozwalając się kotu zbliżyć, co syrena i Sasza obserwowali równie zdziwieni. Naturianka wyglądała jednak na lekko zniesmaczoną nagłą zmianą obiektu zainteresowania jej dotychczasowego towarzysza podróży, natomiast siedzący w głowie kotołaczki Oleksandr wiedział już to, co ona i jego niezrozumienie powoli przeradzało się w rozbawienie.
        Owszem, Lexi domyślała się o co chodzi, aczkolwiek na dłoń mężczyzny opierającą się na jej udzie spojrzała tak, jak zerka się na robaka, planując rozgnieść go za chwilę pod butem. Na szczęście dla obojga, męska ręka już po chwili oblekła się sierścią, a zwierz runął na kolana dziewczyny, wywołując ciche prychnięcie śmiechu zmiennokształtnej. Co jak co, ale panter nie widywała na co dzień, zwłaszcza z tak bliska, a tym bardziej aż tak… przyjaźnie nastawionych. Prawie się przewróciła, gdy wielkie zwierzę otarło się o nią z właściwą sobie siłą; nie traciła jednak więcej chwili na gdybanie i ignorując niezadowolone westchnięcia syreny i Saszy, sama opadła na cztery łapy i z radością kociaka wskoczyła na większego kota, oczywiście zaraz zjeżdżając z jego brzucha na drugą stronę.
        I o ile wcześniej nie wykazywała się rozmownością, w mowie ciała kotołaczka była niezłą gadułą. Znalazłszy sobie kogoś większego do zaczepiania była nieznośna, jak tylko znudzony kot potrafi i chyba ratowało ją tylko podobne znużenie podróżą panterołaka. Deptała więc po nim bezczelnie, ugniatając pysk i szyję łapami, ciągnąc zębami za ucho aż do panterzego warknięcia i polując na ogon, który bujał się leniwie po deskach klatki. Oczywiście jeśli coś jej się nie spodobało to nie wahała się sprzedać dumnego ciosu burą łapką z rozczapierzonymi pazurami, samej jednak pozwalając sobie na wszystko i w razie czego czmychając między łapami większego kotowatego.
        Gdy wóz gwałtownie się zatrzymał, Lexi dreptała właśnie ostrożnie po brzuchu pantery, a nagłe szarpnięcie sprawiło, że łapki ześlizgnęły się klatki piersiowej kocura i zmiennokształtna najpierw pacnęła grzbietem w pysk pantery, a po chwili zjechała na ziemię z niezadowolonym miauknięciem. Fuknęła urażona, ale zaraz rozproszyła się, widząc majtającą w powietrzu farbowaną łapę, na którą skoczyła dzielnie, usiłując złapać we własne łapki (i ostre zębiska przy okazji). Nie trafiła i wylądowała pod pachą drapieżnika, po chwili gramoląc się bezceremonialnie na drugą stronę, gdy zobaczyła pojawiającego się w zasięgu wzroku Brzydala. Miauknęła donośnie, próbując zwrócić na siebie uwagę, ale tryton zajęty był wściekłym wyrzucaniem wszystkiego z wozu. Fuknęła cicho na to bezsensowne zachowanie, ale siedziała na skraju klatki, czekając aż się uspokoi. Gdy w końcu ułożył się do snu przy wozie, Lexi nawet nie obejrzała się na swojego nowego znajomego, ani syrenę tym bardziej (która siedziała już obrażona w przeciwległym końcu kratki) i kocimi susami dobiegła do Wegi, wskakując mu na brzuch i ramię, po czym zaczęła bezczelnie ocierać się o jego głowę z donośnym mruczeniem.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        Kocie mizdrzenie. Bleh, jakie to było paskudne. Gorsze od jego niekształtnej mordy, ale Wega starannie zignorował wszelkie objawi miziania i czułości na rzecz snu. Wspierając żelazną głowę na plecaku przymknął oczy i tylko mruczał zrzędliwie pod nosem, tak dla formalności. Co to za pożegnanie dnia bez wcześniejszego wyrażenia nienawiści wobec świata? Fajka wetknięta w usta miała obowiązek sama się wypalić, a następnie zsunąć po jego wardze spadając gdzieś obok trytona. Wiscari z westchnięciem zaciągnął się po raz ostatni wypuszczając gęsty kłębek szarego dymu, który przeciął pewien futrzak. Wega był na tyle zrelaksowany, że bardziej już spał niż myślał, ale to drobne ciałko namaszczone gładkim futerkiem sprawiło, że niemalże zerwał się na równe nogi. Nie poddał się temu odruchowi. Siedział sztywny i spięty, kątem oka śledząc kotkę, która jakby jeszcze z większą bezczelnością zaczęła się o niego ocierać. Ta niema walka sapania trytona wobec mruczenia kotołaczki była z góry przegrana, lecz Wega twardo trzymał się ze swoją podświadomością próbując zniechęcić towarzyszkę do zbliżeń. Nikt nie jest w stanie wyjaśnić, co też takiego kryje się w pozytywnych kocich wibracjach, by zmusić kogoś takiego jak Wega Wiscari-Rosa do nie rzucenia kotem w drzewo, ale ostatecznie uległ upartości łapacza myszy. Potrząsnął głową, przeklął pod nosem, lecz nie była to znajomość dla niego na tyle rozwinięta, by przejawić wobec Lexi więcej czułości. Ba, objawem jego czułości było nie zaciągnięcie jej na dno jeziora.
        Z niezadowoleniem rysującym się na szpetnej twarzy, tryton obrócił głowę w przeciwną stronę do Kici. Czy było w tym geście więcej aktu ucieczki czy może chęci zapanowania nad sobą by kogoś nie zamordować? To wiedział już tylko on.


        Ranek dla Wegi nastąpił bardzo wcześnie. Jeszcze przed wschodem słońca i jeszcze przed porządnym wyspaniem się, nie tylko jego, a w szczególności innych. Panował mrok, gdy tryton usiadł na kozetce i lejcami pospieszył konie. Wszyscy miauczeli (niektórzy może nawet dosłownie), gdy zlepione przez sen powieki na chwilę musiały się otworzyć, ale Wega już nieco opanowawszy technikę powożenia nauczył się na tyle prowadzić wóz, by podróż wydawała się jednostajna, a przez to nużąca i zmuszająca zmęczonych do dalszego wypoczynku. Do królestwa dotarli w samo południe. Zbliżając się do miasta na drodze coraz częściej napotykali inne wozy, stąd też tryton już od jakiegoś czasu mocno zaciągał na łepetynę kaptur i poprawiał płaszcz, by szczelniej się pod nim skryć. Wolał uniknąć sytuacji, w której strażnicy witają go z widłami, element zaskoczenia najważniejszy. W końcu dotarli do bram królestwa. Wega wzdychał zirytowany długością kolejki w jakiej stanęli. Pieprzone formalności. Pieprzone czekanie.
        Nie znalazł żadnej butelki z alkoholem – było cholernie gorąco, a jemu chciało się pić. Potrzebował więcej wody niż przeciętny lądowiec. Serce łomotało mu jak oszalałe i instynkt uparcie zbaczał z kursu, by zmusić organizm do zanurzenia się w morzu. Wiedział, że jest już bardzo blisko, zarówno morza, jak i dawnych znajomych. Ukojenie w nerwach oczekiwania przynosiła mu fajka i duża ilość tytoniu. Tryton przelotnie spojrzał na syrenkę. Czy mógł poświęcić jeszcze jeden dzień, by odstawić ją do morza gdzieś w bardziej dzikich okolicach, gdzie nie będą kręcić się zachłanni ludzie? Czas go naglił, objazd królestwa to kolejny zmarnowany poranek, a Wiscariemu zależało przede wszystkim na Emmie. Starał się skutecznie zagłuszać myśli, nadzieję, że jego banda czegokolwiek dowiedziała się na temat jego córki, ale serce było dla niego w takich chwilach prawdziwym utrapieniem.
        Poza tym, dziewczyna w „akwarium” mogła się jeszcze przydać...
        Wóz przed nimi ruszył. Wega wyprostował się i nakłaniając konie do ruchu zbliżył się wraz ze swoim „dobytkiem” do strażnika.
        - Imię i nazwisko – powiedział urzędowym tonem mężczyzna.
        - Jega Mahoon – rzucił beznamiętnie tryton, a strażnik uśmiechnął się pod nosem. Było to najbardziej popularne imię i nazwisko w tej okolicy.
        Czekali. Strażnik przerzucał kolejne kartki. Wiscari coraz bardziej się wkurzał.
        - Nie mam na liście pozwoleń – stwierdził, mierząc Wegę wzrokiem, po czym wychylił się przez jego ramię, by spojrzeć na przewożony „towar”.
        - Banda dziwaków do cyrku – wyjaśnił krótko Wega.
        - Ach, tak? - przeciągał podejrzliwie i stanowczo strażnik. - To ciekawe, bo w mieście nie zapowiadają żadnych przejezdnych atrakcji. Wiedziałbym o tym. – Nie wiadomo było czy się chwalił, czy też surowo objaśniał mężczyzna.
        - Ciekawa to będzie nabita na pal twoja łepetyna otoczona członami twojego rozerwanego na części chuderlawego ciała. – Głos Wegi był chłodny, wręcz lodowaty. Wydawało się, że objął nim strażnika, którego ogarnęło przerażenie. Mężczyzna był gotów krzyczeć, wołać innych, ale wówczas tryton nieznacznie zsunął kaptur, by wyłącznie trzęsący się przed nim strażnik ujrzał jego okropną twarz oraz oczy po brzegi wypełnione rządzą krwi. - Jeszcze jedno, kurwa, słowo, a naprawdę się zdenerwuję – Wiscari poinformował.
        - Prze-przejść!
        Przeszli.
        Samo południe w Serenai było upiorne. Tłok i ciasnota, dlatego Wiscari starał się omijać najbardziej zaludnione ulice, bo wbrew pozorom znał niektóre miasta na lądzie. Te graniczące z morzem. Jednak w pewnej chwili jego wzrok przykuł pewien znajomy mu symbol firmy handlowej. Wega gwałtownie wstrzymał konie i wstał na kozetce, wyciągając szyję. „Krokus”, pomyślał wolno i nienawistnie tryton. Wówczas spojrzenie Wiscariego spotkało się z oczami wezwanego Krokusa. Mały, chudy koleżka z rudą czupryną momentalnie pobladł.
        - Szlag – warknął Wega. - Pilnuj ich! - krzyknął zdenerwowany tryton w stronę Lexi, pozostawiając ją bez głębszych wyjaśnień, a ruszając w pogoń za rudym knypem.
        Wiscariego jednak nie trudno było zgubić w tłumie. Po pierwsze - każdy ustępował mu miejsca, bo tryton nie bawił się w uprzejmości i zrzucił płaszcz, by odkryć nieprzyjazne oblicze. Miał więc szansę dogonić poszukiwanego. Po drugie - również nie bawił się w subtelności, jak na przykład przeskakiwanie nad czyimś towarem. Rąbał wszystko, co stanęło mu na drodze. Skrzynka, którą przeskoczył rudzielec została beznamiętnie wywalona w powietrze przez potwora. Soczyste pomarańcze rozsypały się po drodze, handlarka krzyknęła, Wega zgniótł owoc. Liczył się tylko jeden punkt przed nim. Był nawet blisko, by chwycić Krokusa za fraki i ściągnąć go do siebie, ale przebiegła gnida przewidziała taki zwrot akcji. Krokus susem dostał się na skrzynki, które przewracał nogami i jeszcze bardziej wkurzał Wiscariego, który jakby wbrew fizycznym gabarytom skrzyń wyciągnął rękę w stronę poszukiwanego. Niestety knypek zdążył skoczyć, chwycić się linki na ubrania, a następnie dostać na dach.
        Wega spojrzał przed siebie. Gdyby on miał skakać po dachach to zapewne w końcu któryś by się pod nim zawalił. Zaklął siarczyście, ale zwolnił bieg dopiero, gdy w długiej ścieżce różnorodnych budynków dostrzegł kogoś kogo przeoczyć się nie dało.
        - ... zabijaj! - rozległo się echo ryknięcia Wegi.
        - Aj, kapitanie! - odkrzyknął z młodzieńczym zapałem członek bandy, który gnał naprzeciw swemu dowódcy, a jakoś po drodze napatoczył mu się akurat rudzielec. Wyjął więc miecz i płynnym ruchem odciął w powietrzu głowę Krokusowi. Rubinowa i długa linia krwi chlusnęła na materiałowe dachy poniżej. Ludzie wpadli w panikę. Momentalnie rozproszyli się po okolicy, krzycząc. Wega plasnął otwartą dłonią w czoło.
        - Krzyczałem „nie zabijaj” - powiedział przez zaciśnięte zęby Wiscari, czekając aż znajomy mu za starych lat tryton podejdzie z głową, którą trzymał za rudą czuprynę i pozostawiał po sobie ślad na brukowej uliczce, co nieprzychylnie kojarzyło się ze ślimakiem.
        - O – zastanowił się chwilę załogant. - Nie słyszałem.
        Oczy Wegi wyraźnie się zwęziły i wówczas posłuszny mu tryton zrozumiał, że chyba postąpił źle.
        - Dobrze, że, kurwa, moja matka mogła umrzeć śmiercią naturalną i na swej drodze nie spotkała ciebie, bo byś ją zarżnął bez opamiętania – odpowiedział jak nigdy wcześniej wściekły Wiscari, po czym obrócił się plecami do załoganta, odchodząc od niego.
        - Ale, panie kapitanie! - Zerwał się nagle naturianin. - Co ja mam z tym zrobić?! - spytał wystawiając na bok zalany krwią łeb.
        - Nie wiem, Miszu! - ryknął Wega. - Na chuj mi on martwy?! - żachnął się Rosa.
        - Ale kapitanie, kapitan zawsze kazał zabijać... - starał się tłumaczyć Miszu.
        Wiscari nie odpowiedział. Szedł dalej, omijając z gburowatą miną ustępujących mu ludzi. Miszu wzruszył ramionami, po czym westchnął nieco zasmucony, że zawiódł swego kapitana. Pospiesznie zostawił uciętą głowę w pobliskiej beczce z rybami, by dotrzymać kroku Wiscariemu. Miszu z początku uległ rygorowi milczenia, ale był on zbyt pobudliwy i niecierpliwy, by faktycznie długo utrzymywać język za zębami.
        Wiscari przerażał swoją aparycją, ale Miszu... nie tylko obrzydzał, ale i uchodził za dziwaka. Miał skórę bardziej szarą niż zieloną. Nieco wyłupiaste oczy otaczały ciemne obwódki uwydatniające jeszcze bardziej gałkę oczną. Złote ślepia wyłapywały każdy możliwy ruch w okolicy. Śledziły przedmioty i mieszkańców Serenay. Tryton co chwila mrugał, jakby przeszkadzała mu suchość powietrza. Nos miał orli i garbaty, a twarz trójkątną i podłużną. Ani trochę nie mógł się mierzyć ze swym kapitanem względem budowy ciała. Chodził na rozstawionych nogach, bez przerwy się garbił a przyczyną takiej postawy była drewniana proteza zaczynająca się od łydki w postaci twardego badyla. Był smuklejszy, szczuplejszy i nawet gdyby się wyprostował to nie sięgnąłby czoła Wegi. Blond gęsta czupryna wyglądała jakby targnął nim potężny huragan, przez który oszalał. Skierowane ku tyłowi włosy, co rusz poprawiał zaczesując je zgodnie ze wspomnianym kierunkiem. Brwi również miał gęste i złociste. Długie usta odsłaniały drobne zęby, gdy Miszu śmiał się jak obłąkany ze swoich kiepskich żartów oraz marnych historii. Co jednak najbardziej charakterystyczne było w jego wyglądzie i nie dało się tego przeoczyć to cztery ręce. Przy czym każda z nich musiała ciągle coś robić. W jednej trzymał jabłko, które chrupał. Drugą macał ozdobne zawieszki stoisk. Kolejną drapał się po głowie lub też nerwowo poprawiał elementy swojego chaotycznego ubioru. Ostatnia, ta czwarta, macała pobliskie pośladki dziewcząt, które piszczały z przerażenia. Gdy Miszu zaczął mówić nie widział końca. Zwłaszcza teraz, gdy czuł się napiętnowany przez swego kapitana. Próbował nadać sytuacji odrobinę dystansu, ale kiepsko mu to szło. W końcu nie wytrzymał tego ciśnienia i wyskoczył na przeciw Wedze patrząc na niego wielkimi, psimi oczami.
        - Panie kapitanie, proszę się nie gniewać. Daleko byłem, źle usłyszałem, no...
        Wiscari przewlókł na niego spojrzenie, po czym nisko pochylił się w stronę swego rozmówcy.
        - Nie wyobrażasz sobie, jak trudno było dotrzeć do tego rudego cwela. Dowiedzieć się kto w TYM biznesie pociąga za sznurki – mówił niskim tonem głosu Wega. - To był jeden z nielicznych idiotów, będących na czele rynku handlującym TYM TOWAREM.
        Wega nie kontynuował dyskusji. Oczy Miszy zrobiły się jeszcze większe i bardziej okrągłe. Czteroręki rozdziawił usta, ale z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Widać było po nim, że zrozumiał jak bardzo ma przesrane. Krokus był jednym z głównych handlarzy syrenami, jeżeli nie on zdobył Emmę to mógł to zrobić jego bliski współpracownik, a droga do odkrycia kto, gdzie i kiedy była krótka, gdy w rękach trzymało się taką rybę. Ygh, obraźliwe!
Cisza jeszcze pieszczotliwiej namaściła atmosferę. Zgiełk tłumu wydawał się być bezdźwięczny i tylko krok Wegi wybudził z letargu Miszę.
        - Ehm, kapitanie, a gdzie kapitan idzie? Reszta czeka... w naszych ulubionych... rynsztokach...- spytał potulnie czteroręki mutant.
        - Przyprowadziłem ze sobą mały cyrk, więc się po niego wracam – mruknął Wiscari. - Poza tym, z Krokusem podróżowała grupa debili, którzy nawet nie wiedzieli kim jest. Jeden grubas jest mi winien moją złotą fajkę...
„Cyrk!”, zachwycił się Miszu i zaśmiał podekscytowany, ale ucichł, odczuwając wściekłość Wegi. Ekszałogant klasnął w dłonie i ponownie ruszył za swym kapitanem.
Awatar użytkownika
Tierõ
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Pirat , Złodziej , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Tierõ »

        Tierõ przyjął przemianę Lexi z mruknięciem wyrażającym nieprzebyte morze żalu – spodziewał się, że dziewczyna naprawdę obdarzy go odrobiną pieszczot, należnych przecież panterze po takiej ilości przejść! To, że był większy, sprawiało tylko, że potrzeba ich było jeszcze więcej, aby go zadowolić! Zamiast tego mała postanowiła także zmienić się w kota! Tierõ nie narzekałby normalnie na towarzystwo drugiej kocicy, jednak mała była... mała... wyglądało na to, że sama ma świetną zabawę, skacząc sobie po nim, ale trudno było powiedzieć, aby panterołak doświadczał tego samego. Postanowił jednak nie odmieniać się, bo już tak wygodnie się zrobiło w tej postaci i nie chciało mu się wracać, dlatego też przystąpił do prób zignorowania Lexi, z okazjonalnymi kocimi groźbami, jeśli ta pozwalała sobie na wiele. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy zaczęli zbliżać się do miasta.
        Panterołak szybko to poczuł – narastające napięcie, melodię ludzkich żądz, obaw oraz krzywd, symfonię życia, rozbrzmiewającą ze strony, której nie mógł dostrzec. Kiedy zbliżyli się do miasta, odmienił się w przystojnego pirata i oparł się plecami o kraty, dłońmi podtrzymując głowę i zakładając nogę na nogę. Dostrzegł nieco obrażone spojrzenie syreny, która patrzyła na niego z rękami na piersi, na co posłał jej buziaka. Westchnęła.
        Miasto od razu ożywiło Tiera, choć ten nie dał tego po sobie poznać – miał wewnątrz ochotę latać od jednej strony klatki do drugiej i przyglądać się coraz to nowym atrakcjom – które wszyscy jego towarzysze obdarzali co najwyżej przelotnym spojrzeniem – ale jakkolwiek rozmaite możliwości kusiły, kot jednak wolał pozostać w pozie wypoczynkowej; zdecydowanie nie chciał przyciągać więcej uwagi, niż to robił samym swoim istnieniem wewnątrz klatki, przynajmniej jeszcze nie. No i dumnie znosił niewolę przez tak długi czas, teraz nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo tęskni za wolnością.
        Ucho panterołaka drgnęło, gdy tryton krzyknął na Lexi, po czym pognał gdzieś; syrena spojrzała na niego pytająco, oczekując jakiegoś znaku, że uciekają, ale Tierõ wtedy dostrzegł coś interesującego. Zerknął na syrenę i mrugnął do niej, po czym ruchem głowy wskazał kogoś w tłumie. Syrena spojrzała w tamtą stronę i dostrzegła elfa o najbardziej cwaniakowatym wyglądzie, jaki chyba mogły posiadać elfy – jej wzrok powrócił do panterołaka i dało się po nim poznać, że jest wciąż obrażona. Pirat posłał jej więc najsłodszą błagalną kocią minę, jaką potrafił przybrać, na co ta westchnęła i zabrała się do działania. Spędzili razem chwilę i Tierõ szybko zrozumiał, że przy próbach ucieczki naturianka najlepiej się sprawdzi jako dystrakcja. Przyciąganie uwagi wychodziło jej doskonale, dlatego nauczył ją tego znaku. Syrena zbliżyła się do tej strony swej celi, po której znajdował się elf, przechodzący sobie spokojnie ulicą; panterołak przesunął się tak, aby być mało widoczny. Naturianka posłała mężczyźnie tajemniczy uśmiech i pokiwała na niego głową, co dosyć szybko wywołało reakcję – na początku wahał się, ale po chwili delikwent zbliżył się do klatki syreny, która przybliżyła twarz do krat; elf wpatrywał się w jej pełne usta, a jego własne półświadomie się zbliżały. Przymknął oczy pod wpływem uroku, poczuł palce zaciskające się na jego koszuli, pociągające go...
        - Auć!
        Mężczyzna krzyknął i otworzył oczy, gdy uderzył czołem w kraty – spojrzał z przerażeniem i zdumieniem na panterłoka, który zaciskał pazury na jego ubraniu i przyciskał do swojej własnej klatki z paskudnym uśmiechem na ustach.
        - Hejo, Romeo – mruknął. - Spytałbym, czy mnie pamiętasz, ale widzę po minie, że świetnie. Nie mam jednak pewności, czy dobrze pamiętasz, co mi jesteś winien...
        - Tierõ! Kopę lat! - krzyknął elf. - Widzę, że los...
        - Meh, klatka jest dosyć wygodna – powiedział panterołak, pozwalając, aby pazury w jego dłoni nieco przybrały na długości. - Dawaj kasę.
        - Jaaa...
        - Dawaj, bo zaraz cię wciągnę do środka. Całego lub w kawałkach. Choć wątpię, aby nawet taka chudzina jak ty zmieniła się między kratami, więc...
        - Już!
        Po chwili Tierõ puścił elfa, wymieniając go jednak na przyjemnie ciężki mieszek pobrzękujący monetami; mężczyzna czmychnął szybko, a panterołak schował zdobycz za pas. Pogratulował syrenie świetnej roli, co ta przyjęła z ograniczoną wdzięcznością. Nie minęła chwila, kiedy spotkał nowego znajomego, który tym razem zaszedł klatkę od drugiej strony.
        - Hej, kociaku. Powiedziałabym, że dalej trzymasz formę, ale pewien subtelny szczegół sprawia, że jestem ostrożna z tą opinią.
        - Halia! - zakrzyknął radośnie panterołak, odwracając się i obdarzając uśmiechem znajomą złodziejkę, na którą syrena spojrzała z lekkim poddenerwowaniem. - Ależ skąd, mam się świetnie! To naprawdę świetne lokum, powinnaś wskoczyć do środka i sama się przekonać.
        - Chyba jednak nie skorzystam! - odpowiedziała ze śmiechem.
        - Rozumiem, brakuje tutaj nieco przepychu... w zasadzie, jako że przed chwilą odzyskałem pieniądze z „inwestycji”, myślę, że mógłbym polecieć na zakupy! Nadam tej klatce nieco luksusu i zaraz będzie przyjemnie. Założyłbym się, że się skusisz... a nawet jeżeli nie, to ja sam też się na tym nacieszę.
        - Zakupy? - spytała zdziwiona, ale i rozbawiona złodziejka.
        - Pewnie! Chcesz może coś? - mruknął do syreny, która się zmieszała, nie wiedząc, czy to dalszy ciąg żartu, czy panterołak mówi poważnie. - Nooo, chociażby jakieś morskie jedzenie? - Naturianka złapała się za brzuch. - Wiedziałem, że zgłodniałaś, ale spokojnie, zajmę się tym. A ty, mała? Kupić ci może coś? - Te słowa oczywiście skierował do Lexi.
        Po chwili złodziejka sprawnie uporała się z zamkiem klatki i panterołak wyskoczył w końcu na wolność, oddychając wolnym, cuchnącym powietrzem – w klatce zapach był identyczny, ale co go to obchodziło? Liczyła się chwila! Pomachał syrenie i Lexi, po czym ruszył „na miasto” ze swoją nie tak starą znajomą. Krzyknął jeszcze: „Ruszajcie się jak chcecie i ile chcecie, i tak was znajdę, wracam za chwilę lub dwie.”
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        O ile kocie mruczenie wywołuje przyjemne wibracje, pozytywnie wpływając na niemal wszystkie istoty żywe, o tyle tryton miał niezwykły dar do wywoływania wrażenia dokładnie przeciwnego, odpychając od siebie nie tylko wyglądem, ale właśnie jakąś aurą, przez którą nikomu nawet nie chciało się próbować wchodzić z nim w interakcje. Do grupy tej Lexi oczywiście nie należała, beztrosko ładując się w swojej kociej postaci na swojego podgnitego wodnego towarzysza, mrucząc i ugniatając łapami jego ramię, w poszukiwaniu najlepszego miejsca na spoczynek, i nie przejmując się w ogóle tym, że jeździła mu w między czasie ogonem czy uszami po twarzy, łaskocząc futerkiem po nosie. W końcu ułożyła się i zasnęła.
        Obudził ją wstający tryton, zupełnie bezczelnie zrzucając z siebie burą kotkę i o absurdalnie wczesnej porze zasiadając na koźle. Chcąc nie chcąc Lexi przeciągnęła się mocno, wyginając grzbiet, i wciąż w kociej postaci wskoczyła na miejsce obok Wegi, a później wgramoliła się mu na kolana. Co jak co, ale ona spać jeszcze nie skończyła. Zaczęła więc dreptać z mruczeniem po nogach trytona, nie szczędząc mężczyźnie wbijanych pazurków w uda, za tak wczesną pobudkę, ale w końcu zwinęła się w mały i uroczy bury kłębuszek, i ponownie zasnęła.
        Później obudziła się dopiero słysząc odgłosy innych osób. Podniosła się, wskakując na bandę i znów przeciągając z szerokim ziewnięciem. W planie miała powrócenie do ludzkiej postaci, by bardziej się rozruszać, ale wstrzymała się, widząc mury miejskie. Granice miast właściwie zawsze przekraczała pod kocią postacią. Nie by w ludzkiej ktoś czynił jej jakieś problemy, czasem może się zdarzały, ale Lexi zwyczajnie oszczędzała sobie zastanawiania się, jak będzie tym razem i po prostu wbiegała do miast na czterech łapkach, czy to bramą, czy przez mury. Teraz tylko obserwowała, jak Wega radzi sobie z krnąbrnym i nadto ciekawskim strażnikiem, samej jedynie wlepiając w niego urocze kocie oczęta i licząc, że nie jest nadto biegły w czytaniu aur. Zresztą chłopak szybko się wycofał, delikatnie przytłoczony postawą Brzydala, który przez moment musiał wyglądać, jak najgorszy z jego koszmarów (ciekawe, czy później się w nich pojawi, nękając strażnika?). Ale ważne, że wjechali i gdy tylko zniknęli z oczu wartownikom, Lexi z cichym szelestem przybrała swoją ludzką postać i przeciągnęła się prężnie, wyciągając ręce za głowę, a nogi nad bandę.
        - Jesteś straszny – stwierdziła z rozbawieniem, bynajmniej nie przestraszona, ale zafascynowana wrażeniem, jakie tryton potrafił wywrzeć na innych ludziach.
        Spojrzała w bok, słysząc przekleństwo i odruchowo wypatrując jego przyczyny, jednak zanim zdążyła zerknąć w kierunku, w którym utkwione było spojrzenie Wegi, ten rzucił krótkie polecenie i niemal przesadził kozioł, ruszając w pogoń za… o, za tamtym chudzielcem pewnie, tylko on próbował biec przez zatłoczoną ulicę. Mimo wszystko jednak brwi kotołaczki uniosły się wysoko, gdy w milczeniu analizowała polecenie „pilnuj ich”. Ale że co niby, ma ich gonić, jak uciekną, czy co?
        - Koty nie stróżują, to psia robota – prychnęła pod nosem, ale wstała, rozglądając się i drapiąc w zamyśleniu za uchem.
        Cudnie. Brzydal zostawił ich na środku drogi, więc zwracali na siebie uwagę praktycznie każdego, od tych, którzy zwyczajnie rejestrowali przeszkodę, omijając ją, po tych nadmiernie zainteresowanych zamkniętymi w środku panterołakiem i syreną. Lexi mlasnęła z niezadowoleniem i, zarzucając plecaczek na plecy, wskoczyła na klatki, przechadzając się po nich górą. Gdy jednak tam dotarła, przechyliła z zaciekawieniem głowę, widząc kocura trzymającego przez kraty jakiegoś delikwenta. Dziewczyna przysiadła na prętach, spoglądając w dół i nawet nie udając, że nie słucha rozmowy. Zastrzygła uchem na słowo „kasa”, przyglądając się elfowi uważnie, a gdy ten wyskoczył z jednego mieszka, przekazując go zadowolonemu panterołakowi, Lexi bezszelestnie zeskoczyła z klatki, akurat by minąć odbiegającego cwaniaka i gwizdnąć mu drugą sakiewkę. Zdobyczą jednak się nie chwaliła, standardowo chowając ją do plecaczka – najbezpieczniejszego miejsca na Łusce, podczas gdy Tierõ witał się już z kolejną znajomą. Obrotny gość.
        Kotołaczka bez większego przejęcia przyglądała się złodziejce wyłamującej zamek, bo miała też na to tylko chwilę, wskakując zaraz na klatkę i spoglądając w kierunku zamieszania, które powodował Wega i jakiś… eee… czteroręki ktoś w każdym razie. Lexi spojrzała z góry na zwracającego się do niej panterołaka i wyszczerzyła kiełki w uśmiechu.
        - Coś ładnego – zamruczała słodko i odprowadziła kota spojrzeniem, nawet nie próbując mu przeszkodzić. Wega kazał ich pilnować, ale po prawdzie jej możliwości były ograniczone i dziewczyna po prostu spojrzała w stronę, w którą odbiegał mężczyzna. Nie miała zamiaru ciskać zaklęciami, bo sytuacja nie wymagała tak drastycznych środków, by odwoływać się do jej arkanów. Poza tym… aż tak jej nie zależało.
        Ledwo też panterołak zniknął jej z oczu, przy wozie znalazł się Wega z czterorękim, który najpierw przyglądał się chwilę syrenie (która z kolei odskoczyła na drugą stronę klatki ze strachem w oczach), a później spojrzał na zeskakującą z klatki Lexi. Dziewczyna wylądowała przed mężczyznami, zadzierając głowę.
        - Kocur polazł tam. – Wskazała kierunek palcem. – Nie zatrzymywałam, bo bym przez przypadek zabiła, albo co najmniej narobiła rabanu. No i właściwie powiedział, że wróci, chociaż nie wiem po co. No i to nie moja robota – dorzuciła na dokładkę, przenosząc spojrzenie na towarzysza Brzydala, szybko domyślając się jego natury, skoro zwracał się do Wegi per „kapitanie”.
        - Też tryton? – zapytała, taksując wzrokiem dziwaka i przenosząc oczy znów na swojego towarzysza. Nie wiedzieli, że na pytanie już twierdząco odpowiedział jej Sasza, mając czulszy zmysł niż kotołaczka. – Czy syreny aby nie powinny być ładne? Czy to się tyczy tylko babek? – zapytała, kiwając głową na siedzącą w klatce naturiankę. Spojrzenie jednak szybko wróciło jej do anatomicznego dziwaka. Normalnie zaczynała się tutaj czuć normalna!
        - Chociaż te dodatkowe odnóża to się akurat mogą przydać czasem. – Wyszczerzyła się złośliwie, już sobie wyobrażając, jakie siałaby zniszczenia, mogąc kraść nie dwiema, lecz czterema dłońmi. Och, losie, drżyjcie zamożni!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Serenaa”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości