SerenaaKapitanie, kot na pokładzie!

Miasto kupców, szlachty i handlu. Położone w słonecznej części wybrzeża, stąd jego status Miasta Królewskiego. Znajduje się tu wiele dworów szlacheckich i oczywiście pałac króla.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        Im bliżej byli obiecanego cyrku, tym mocniej po głowie drapał się Miszu. Nie za bardzo rozumiał sytuację, bo gdyby kot był w klatce to byłoby łatwiej mu to pojąć, a jednak to piękna syrenka przyciskała z przerażenia plecy do krat. W dodatku zamknięta na kłódkę. Szef oszalał.
        - Kapitanie... - bąknął Miszu do Wegi, ciągnąc go dyskretnie za rękaw.
        Kapitan patrzył teraz w całkiem innym kierunku, tym wskazanym przez Lexi. Jego brwi ściągnęły się do środka, jeszcze nie opuściła go wściekłość.
        - Wróci tu? - spytał z niezadowoleniem, które potęgowała każda kolejna informacja.
        Wiscari westchnął z głośnym charknięciem, co można było śmiało porównać do mruknięcia ogromnego smoczyska w jaskini. Czuł na sobie spojrzenie pirata, słyszał głos Lexi, ale w jego głowie kotłowały się zupełnie inne sprawy. Milczał i był nieobecny wzrokiem, odezwał się dopiero, gdy wszystko ucichło.
        - Konsekwencje nienakładania maseczek z glonów – odparł, paskudnie się uśmiechając i mijając kotołaczkę. - Zabieramy się stąd, ten pchlarz nie będzie miał raczej powodu, by wracać. Do mnie. - Mówiąc to Wega spojrzał ukradkowo na syrenę w klatce, ale już po chwili znalazł się na przodzie wozu.
        Lexi mogła wybrać dla siebie miejsce, czy to na klatce, czy to na kozetce obok brzydala, lecz zanim dołączył do niej Wiscari to został on zatrzymany przez mocny uścisk za nadgarstek. Tryton spojrzał przez ramię, dostrzegając u swego boku czterorękiego mutanta.
        - Czego? - podjął z irytacją.
        - Kapitanie... KA-PI-TA-NIE... - zasugerował Miszu, machając głową, by oddalili się o kilka kroków. Wega z niechęcią uległ tej sugestii. - Tam jest syrena...
        - Nie zauważyłem...
        - I kot.
        - Pchlarz, jak każdy inny.
        - Ale wie kapitan, że ona... - Pirat nerwowo zaciskał palce, zerkając ukradkowo na jasnowłosą więźniarkę.
        - Miszu... - Głos Wegi był niski i chłodny, jak plaża o świcie. - Nie oszalałem. Zgarnij jakąś sukienkę. Masz tyle rąk, że łatwo ci to przyjdzie. Odeślemy syrenę do morza, potem skierujemy się do knajpy, dzień jak co dzień.
        - Och, do-dobrze. Już myślałem, że kapitanowi coś się pomyliło. Bez urazy.
        - Jasne... - bąknął Wega, obracając się do wozu. - Jak ci to długo zajmie to będziemy czekać na wybrzeżu... Wiesz gdzie.
        - Aj, aj... - odpowiedział bez entuzjazmu Miszu, odprowadzając wzrokiem Wiscariego. Czteroręki opuścił nisko ręce, zaciskając przy tym mocno usta.
        Lejce uderzyły o końskie grzbiety. Wierzchowce ruszyły, koła głośno toczyły się po kamiennej uliczce, a Wiscari pochylił się do przodu, wspierając łokcie o kolana.
        - Byłaś kiedyś nad morzem? - spytał nagle Wega. - Jeżeli nie, to będziesz miała teraz okazję. Mam nadzieję, że nasza koleżanka nie padła jeszcze na zawał serca. Może ją uspokoisz? Wszak powiedziałem, że będzie wolna i słowa dotrzymam, ale nie sądzę, by mi uwierzyła.
        Wega nie zachwycał się miastem. Był tutaj już tysiące razy. Widział, jak się zmienia, rozwija i rośnie w potęgę, ale też i podupada. Pamiętał gorsze i lepsze okresy. Pamiętał, że narozrabiał tu niejeden raz, zatopił niejeden statek wypływający z Serenay i niejeden żywot lądowca zakończył. I że nikt go tu nie lubił, a właściwie budził strach, szczególnie po tym jak ów wściekła bestia z wody przerżnęła niejedną okolice w poszukiwaniu córki. Tylko teraz znowu zniknął. Zatonął w głębinach Alaranii i głosy o nim na chwilę ucichły.
        Wiscari oparł głowę na dłoni, po czym przetarł ze zmęczenia czoło. Jego jedyny trop ma odcięty łeb. „Co za debil”, pomyślał kapitan, wspominając mordę Miszu, którego obecność pojawiła się równie nagle, co niechciana ciąża u dziewki.
Naturianka w klatce pisnęła głośno, próbując bronić się rękoma przed potworem. Zadowolony z siebie pirat mocno chwycił się krat, dociskając do nich twarz.
        - Przyniosłem! - powiedział z dumą Miszu.
        O wilku mowa.
        - Nie wiedziałem jaki lubisz kolor... więc wziąłem tyle sukienek, ile mam rąk! - podkreślał swoją pomysłowość. - A że nie znam rozmiaru twojego stanika to stwierdziłem, że zgarnę takie luźne sztuki!
        - Taktowny, jak zawsze... - komentował na przodzie Wiscari.
        - Niebieska, różowa, żółta i zielona! - mówił, kolejno wieszając kreacje na kratach. - Błękitna, bo pasuje do oczu i ogona. Żółta, bo tak się noszą księżniczki. Różowa, bo blondyneczki ładnie w nich wyglądają i zielona, bo właściwie to nie miałem co z tą ostatnią ręką zrobić – wyjaśnił pirat z długim uśmiechem odsłaniającym drobne niczym kamyczki zęby. Teraz bardziej przypominał tarantulę, która uchwyciła ofiarę w swoją sieć i krążyła wokół posiłku.
        - A dla kapitana płaszczyk, żeby morda się tak w oczy nie rzucała – krzyknął, oddając zgubiony w gonitwie za Krokusem materiał.
        - Jakby cztery ręce nikogo nie zastanowiły...
        Syrenka mogła się jeszcze chwilę zastanowić nad wyborem kreacji, a Miszu z zakłopotaniem krążył po klatce w obecności Lexi, jakby nie był pewien czy wolno mu w ogóle zagadać. Co jakiś czas zerkał na nią, ale jego oszalały wzrok ani razu nie zatrzymał się na dłużej na jej postaci. Dopiero, gdy wóz podskoczył na tyle gwałtownie, by woda chlusnęła na ziemię, odważył się chwycić asekuracyjnie Lexi za ramię.
        - Uważaj, kocie, bo spadniesz – powiedział, bardziej w trosce niż w panice (choć to drugie też mu towarzyszyło). Zaraz uniósł górne ręce, jakby chciał się bronić, dolne zaś rozłożył, jakby chciał powiedzieć „to tak samo wyszło”.
        - O – odwrócił uwagę dziewczyny, wskazując przed siebie palcem. - Już widać! - dodał z entuzjazmem, gdy na horyzoncie zaczęło malować się połyskujące morze. Miszu ponownie dopadła ogromna ekscytacja. Doskonale wiedział, gdzie się kierują. Staną na skraju budynków, a potem ruszą przez niewielki lasek, w bardziej odludną część królestwa, by dojść na dziką plażę, której towarzyszył gładki piach i kilka skał na uboczu.
        Pirat zeskoczył z klatki, gdy Wega kierował wóz na odpowiednie i znane Miszu miejsce. Kapitan zeskoczył z wozu, zbliżając się do klatki i wyciągając ręce po klucze.
        - Za tym niewielkim lasem, powiedziałbym bardziej parkiem, znajduje się dzika plaża. Tamtędy... często wracamy do morza. Nie wygląda, ale... faktycznie, jesteśmy trytonami – wyjaśnił syrenie Wega, uchylając drzwi klatki. - Zadeklarowałem się, że podaruję ci wolność, więc oto ona... - Naturianka wciąż nieufanie patrzyła na dwóch mężczyzn. Nie dziwił się. Sam by sobie nie ufał z taką mordą.
        - Kicia może potwierdzić, że mam ogon – rzucił, a słyszący te informację Miszu wyprostował się niczym naciągnięta struna.
        - Sukienka jest po to, by okryć twoje ciało, gdy przemienisz ogon w nogi. Mogę ci dać płaszcz, jeżeli chcesz się ukryć – kontynuował Wiscari, odkładając wskazany materiał na bok. - Gdybym miał cię zamordować to zrobiłbym to już dawno, nie mam zbyt wielkich skrupułów, a jakbym miał cię sprzedać to zaciągnąłbym cię na targowisko albo wieczorem między uliczki na targ dziwaków. Poczekamy tutaj, między tymi drzewami, będziemy cały czas na widoku, więc możesz krzyczeć, ale nie radzę uciekać. Myślę, że Kicia będzie na tyle miła, by ci pomóc... - mruknął na koniec, zerkając na zmiennokształtną, a następnie skierował krok we wskazanym kierunku, klepiąc w plecy czterorękiego pirata.
        Oboje stanęli w wyznaczonym miejscu, ale nie patrzyli na dziewczyny (nawet Miszu!). Na początku Wega milczał, ale napięcie między mężczyznami stopniowo malało, sprawiając, że kapitan nawet się uśmiechnął. Gdy syrenka była gotowa, to cała czwórka skierowała się w głąb lasu. Miszu rozglądał się po okolicy i łaził po krzakach, przez co bardziej kojarzył się z wypuszczonym na spacerku psem. Nie wiadomo było, co takiego wywołuje u niego takie zachowanie. Czy to kwestia przyzwyczajenia, czy może rozkazu ze strony Wegi, by pilnował okolicy, a może po prostu to wina jego dziwaczności oraz nadpobudliwości, która nie pozwalała mu usiedzieć w jednym miejscu. Śmiech świrusa oraz gadanie do siebie, co jakiś czas nosiło się echem między pniami, aż w końcu Miszu z radością wyskoczył na plażę, krzycząc i informując o tym resztę ekipy. Jakby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości.
        Wega przepuścił syrenkę oraz kotołaczkę przodem. Chęć przemiany i zanurzenia się w wodzie była dla kapitana tak wielka, że aż mu się zakręciło w głowie, a obraz w jego oczach rozmazał się. Tryton pomachał głową i z marudnym mruknięciem zbliżył się do syrenki, która stała najbliżej morza. Woda nie sięgała ich stóp. Wega niemalże sapał wlepiając wzrok w rozpuszczającą się na piachu pianę. Jego spojrzenie powiodło wyżej, na sam horyzont, a potem spoczęło na młodej dziewczynie.
        - Wega. Wega Wiscari-Rosa – przedstawił się.
        Jej błękitne i ogromne oczy zajmowały sporą część twarzy syrenki, ale nie miały spojrzenia Emmy. Zbyt okrągłe i bezbronne, nie uparte lub zamyślone.
        - Lylia... - odpowiedziała i pierwszy raz od momentu spotkania Wegi nie patrzyła na niego z całkowitym przerażeniem, a dużą wątpliwością.
        Naturianka uśmiechnęła się, nie ciepło, a raczej z zakłopotaniem, gdy Wiscari zbyt długo się jej przyglądał. Dziewczyna ostatecznie odważyła się postąpić krok do przodu, z wielką ulgą kierując się w stronę morza, ale ku zaskoczeniu wszystkich tryton chwycił ją za nadgarstek.
        - Nie.
        Zapadła cisza.
        - Co?... - spytała piskliwie syrenka, a jej ciało zlał pot.
        - Nie mogę cię tak puścić.
        Dziewczyna przełknęła ślinę. Znów paraliżował ją strach.
        - Czemu? - spytała z wymuszeniem.
        - Widzisz ten statek – powiedział, wskazując okręt znajdujący się daleko od brzegu. - To tylko jeden z wielu na tym morzu. Transportowce, bojowe, turystyczne, pirackie... A na nich mnóstwo typów, którzy czekają na okazję, by złapać ślicznotkę taką jak ty. Nie wiem w jaki sposób znalazłaś się w rękach tych paskud, ale skoro już raz się to zdarzyło, to nie mogę do tego dopuścić kolejny raz. Pójdziesz ze mną, dowiem się czego chce ode mnie moja załoga, a potem puszczę cię z nimi w morze. Gdziekolwiek jest twoje miejsce to nie wrócisz do niego bez eskorty – wyjaśnił, wciąż mocno trzymając syrenkę za nadgarstek.
Awatar użytkownika
Tierõ
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Pirat , Złodziej , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Tierõ »

        Tierõ pozwolił złodziejce prowadzić – to było dosyć naturalne, w końcu ona o wiele lepiej znała miasto i wiedziała, gdzie może nabyć to, co jest mu potrzebne; no i jeszcze dzięki temu mógł kołysać głową, śledząc kołysanie jej bioder odzianych w podkreślające kształty skórzane spodnie, ale to już był zupełnie dodatkowy motyw! Tak czy owak, wkrótce zaczęły się zakupy. Pierwszym przystankiem rzecz jasna był czarny rynek! Panterołak zaopatrzył się tam w rozsądnie dużą kolekcję noży rozsądnej wielkości, kilka wyrobów alchemicznych, z których korzystał przy odpowiednich okazjach – sam niewiele wiedział o alchemii, ale ciskać dzbankiem wypełnionym wyjątkowo efektowną mieszanką umiał świetnie – nieco informacji, za które zwyczajowo ludzie byliby gotowi zabić, a także stylową, całkowicie męską i piracką torbę na trzymanie wszystkiego, która po chwili wylądowała na jego ramieniu. W ten sposób panterołak znowu stał się nie tylko przystojnym, ale i straszliwie groźnym piratem. To w zasadzie zaspokajało jego potrzeby posiadania, więc teraz mogli się skupić na poszukaniu jakichś prezentów! Dlaczego właściwie złodziejka wciąż mu towarzyszyła? Cóż, możliwości były albo takie, że to przez jego olśniewające towarzystwo albo też sama na coś liczyła. Pewnie pierwsze. Tak czy owak, Tierõ i Halia całkiem miło sobie konwersowali, jednocześnie przepychając się przez tłum i oglądając kolejne stragany. Panterołak uwielbiał to. Pęd życia, chaos, w którym mógł się bez przeszkód zatopić, chór możliwości.
        ”Coś ładnego...” Pirat szybko znalazł coś, co by chyba pasowało do wymagań Lexi i nie mógł się powstrzymać, aby tego właśnie nie zakupić. Gdy Halia to zauważyła, roześmiała się histerycznie, co panterołak uznał za potwierdzenie, że miał doskonały pomysł. Syrenka... Naprawdę wyglądała na głodną... a pirat pamiętał, że niewiele jej dawali, większość posiłków niezbyt była w stanie przyjąć... dlatego też zadecydował, że kupi jej nieco owoców morza – głównie mięczaków, wykupił więc całkiem sporo małży, które następnie wylądowały w torbie. Nie miał pojęcia, jakie gusta ma naturianka, ale znał nieco syren i większość z nich raczej nie miała problemów z małżami. Po próbie odnalezienia czegoś dla ostatniego przyjemniaczka (jakże przystojnego!) Tierõ sobie w sumie odpuścił. Nie powinien raczej tym zbytnio zranić jego uczuć. Tak przynajmniej zgadywał.
        - A coś dla mnie?
        - Nie jesteś ani kotką pieszczotką, ani morską księżniczką – zaśmiał się Tierõ, spoglądając na złodziejkę i mrugając. - Jeżeli czegoś chcesz lub potrzebujesz, sama sobie doskonale radzisz ze zdobywaniem tego. Oj, dobra, nie patrz tak już na mnie, pójdziemy do „Pieczary Skarbów”, postawię ci obiad, będziesz zadowolona.
        - Pfff. Nie chodzi o wydaną sumę na mnie. Tu chodzi o pokazanie uczuć.
        - Prawie mnie przekonałaś, że nie jesteś materialistką.
        - Czasami po prostu oprócz poczucia swojej wartości w złocie trzeba też poczuć wartość jako kobieta i...
        Uciszyły ją usta panterołaka. W sumie na dosyć długą chwilę – pirat upewniał się, że złodziejka poczuje się naprawdę uwartościowana. Przyparł ją niemal do ściany karczmy „Pieczary Skarbów”, namiętnie całując, aż w końcu musiał zaczerpnąć oddechu. Uśmiechnął się, spoglądając na minę Halii.
        - Czy czujesz się już dostatecznie wartościowa? - spytał bezczelnie z dłońmi na jej biodrach.
        - Chyba byłeś w tej klatce zdecydowanie zbyt długi czas – mruknęła złodziejka z lekko zaczerwienionymi od zaskoczenia policzkami. - Może wypuszczanie cię z niej nie było znowu takim dobrym pomysłem, zwierzaku.
        - Hmmm... to może mała zmiana planów? Wynajmiemy pokój na górze i tam sobie coś zjemy, co?
        Spojrzenie złodziejki było dla kota wystarczającym sygnałem. Dłonie na jej biodrach się zacisnęły, a on podrzucił ją do góry. Nie wydała z siebie pisku ani krzyku nawet – jej opanowanie akurat imponowało piratowi, który po chwili miał ją już na swoim ramieniu; niosąc ją w ten sposób ruszył do drzwi karczmy.
        - Jak chcesz możemy się pobawić w złodziejkę i strażnika... albo pirata i brankę.
        Odpowiedział mu śmiech Halii, którego zupełnie nie potrafiła powstrzymać.

        Tierõ wyszedł z karczmy bezczelnie zadowolony, podrzucając pełen mieszek. Oczywiście, że Halia go okradła, kiedy jego uwaga była skupiona na nieco bardziej... ummm, sprawach, nie łudził się, że mogłaby nie wykorzystać takiej okazji. Sam by tak zrobił. I w sumie właśnie to zrobił – wykorzystał moment, w którym ona okradała jego, aby zabrać jej, o wiele zasobniejszy mieszek. Pewnie by to zauważyła, gdyby to nie on rozkojarzył ją potem nieco... Cóż, tak czy owak, panterołak uważał siebie za prawdziwego zwycięzce, idąc sobie z torbą z zakupami i ze pomnożonymi inwestycjami, aż w końcu dotarł na miejsce, gdzie po raz ostatni widział klatkę, zatrzymał się, rozejrzał, po czym rozłożył bezradnie ręce.
        - Ukradli mi moją klatkę! No toż to już przesada! - powiedział oburzonym tonem, na co kilka osób wokół parsknęło. Kot się namyślił. Czy naprawdę chciał wracać? W sensie... miał prezenty! Wydał pieniądze, a niezbyt lubił małże, a prezent dla Kici... nieeee, potrzebował się tego pozbyć. No i był zmartwiony o syrenkę; zdążyli sobie pogadać nieco o życiu po drodze. Głównie jego, bo było bardziej niesamowite, a naturianka była żywo zainteresowana powierzchnią i marynarzami, ale od niej też nieco usłyszał. No i miał słabość do ogoniastych. Wszyscy na wyspach to wiedzieli. Zastanowił się więc. Pewnie będą chcieli wypuścić rybę z powrotem do oceanu... spojrzał na horyzont i... tak, morze to zdecydowanie zawsze dobry kierunek.
        Kiedy dojrzał wielki błękit za horyzontem, kiedy morska bryza rozczochrała jego włosy, poczuł dreszcze. Zdecydowanie tęsknił za morzem. Dążył w tamtym kierunku przez sieć głównych oraz pomniejszych uliczek, szybciej niż wóz, więc powinien nadrobić nieco straty czasowej. Ale szybko okazało się też, że może to spowodować pewne opóźnienie, kiedy nagle usłyszał znajomy głos mówiący z kpiną: „Stój.” Zatrzymał się i obejrzał – dojrzał trzech mężczyzn, z czego środkowego znał aż zbyt dobrze.
        - Och, to ty! Wybacz, nie pamiętam dobrze twojego imienia. Ale takiej twarzy się nie zapomina! Rety, znowu poświeciłeś tyle swojego trudu, aby mnie znaleźć? Retyyy... naprawdę muszę ci się podobać. Ale niestety nie jesteś w moim typie. Masz niedobór kluczowych cech. Spokojnie, spokojnie, ogierze, zaraz przełożę ci to na twój język. Masz jedną dziurę za mało, paskudną mordę, za dużo tutaj – panterołak wskazał na swój brzuch – tego czego powinno być tutaj – przesunął dłoń na klatkę piersiową.
        - Ty sukinsynie... Tym razem upewnię się, że skończysz marnie.
        - Tak, tak, jasne, jedna chwila. Jesteś zbyt tępy, aby dowiedzieć się, że jestem w mieście. Powiedz mi więc, ile zapłaciłeś Halii za mnie?
        Odpowiedź zabolała i ucieszyła panterołaka jednocześnie. Ucieszyła, bo była to duża suma, więc złodziejka naprawdę nieźle go wyceniła. Zabolała, bo była większa od tego, ile od niej ukradł! Przegrał z kobietą! To już było dla niego uwłaszczające. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia, jak zacząć rundę drugą.
        - Będę nosił twój parszywy ogon jako szalik, koteczku...
        Tego już było za wiele; pirat cisnął nożem, trafiając idealnie w czoło tamtego, po czym zaklął. Nie powinien tego robić. Idiota jak idiota, ale był ukochanym młodszym bratem kogoś, kto zdecydowanie idiotą nie był. Wprost przeciwnie. Poczuł, że jego dni w mieście są policzone. Pięknie. Po prostu pięknie. Jednak nie mógł się powstrzymać. Po pierwsze – drań obraził ogon! To już było wystarczająco, aby Tierõ zechciał jego krwi. Czymś jednak jeszcze gorszym było nazwanie jego – pantery! - kotem. Toż to oburzające po prostu! Westchnął. Jednak teraz... wyjął dwa ostrza, ale dwaj mężczyźni nawet nie dali mu satysfakcji wyżycia się na nich, uciekając prędko. I tak wielki brat by się dowiedział. Musiał znaleźć statek. Szybko. Ku morzu!
        Chociaż... zaraz... Zatrzymał się i cofnął, podszedł do trupa mężczyzny. To on wsadził jego i syrenkę w klatkach – że też nie mógł to być ktoś, kto naprawdę był dobry w fachu. O ile jednak dobrze pamiętał, miał podejrzenia... Rozchylił kubrak drania i ujrzał medalion. Odpiął go i schował do kieszeni. Może jednak to była oznaka, że szczęście mu sprzyjało? A może tylko nagroda pocieszenia przed zostaniem dywanem? Cóż, panterołak wolał po prostu zwiać szczęściu, zanim to się zmieni.
        Niedługo potem dotarł do morza, wszedł na jeden z wyższych budynków, stamtąd rozejrzał się i... dostrzegł swoją klatkę! Stała na uboczu, daleko, ale dzięki wyostrzonemu wzrokowi zdołał ją spostrzec. Szybko do niej dotarł, a potem zaczął rozglądać się za śladami całej kompanii. Nie było to trudne, bo wyglądało na to, że spotkali się z dwunożnym niedźwiedziem – przynajmniej na to wskazywały przetrzepane krzaki, które idealnie wskazywały kierunek ich podróży. I w ten właśnie sposób w końcu ujrzał ich ponownie. Poprawiłby nieco wygląd, ale wiedział, że Kicia na pewno już od dawna go słyszała – on ich doskonale. Wyszedł więc na otwartą przestrzeń, uśmiechając się do wszystkich i machając.
        - Cześć, mała, cześć, przepiękna, cześć, psie na baby, którego nie znam, cześć, kapitanie – przywitał się, używając nowych bądź starych ksywek. - Kapitan mądrze prawi, ludzie mają zastanawiającą zaciekłość polowania na syreny... Ach, skoro o tym mowa... znalazłem chyba coś twojego.
        Syrenie oczy się zaświeciły na widok naszyjnika – łańcuch wykonany był z niewielkich pereł, a na samym środku znajdowała się zamknięta, oszlifowana muszla. Podbiegła szybko i chwyciła go, na jej policzkach pojawiły się drobne łzy. Przytuliła medalion do piersi. Panterołak miał już powiedzieć sprośny żart, kiedy kobieta pocałowała go w policzek. Zarumieniła się i wycofała, zawieszając naszyjnik na szyi. Tierõ spojrzał na „kapitana” - ten zrobił o wiele więcej dla niej i miał zamiar zrobić niż panterołak, a mimo to nie mógł liczyć na takie względy. Pirat doskonale wiedział, że uroda ma jak najbardziej znaczenie, ludzie jednak myśleli w oparciu o nią, nawet gdy nie potrafili tego zauważyć. ”Biedak” Tierõ wycofał się, nie chcąc być zbytnio na widoku tamtego. Zbliżył się do Lexi, po czym wyjął z plecaka prezent i uśmiechnął się, wręczając jej go. Obroża. Ćwiekowana. Ale ładna, tak jak prosiła. Odsunął się, bezczelnie szczerząc zęby. Na wewnętrznej części obroży, na zapince, zawieszony był niewielki pierścionek z szafirem, ale to już kotka miała odkryć dopiero po chwili. Zbliżył się w ten sposób do nowego towarzysza.
        - Wyglądasz na kogoś, kto naprawdę potrafi nacieszyć się z życia – powiedział, zerkając na jego kończyny. - Nazywam się Tierõ, możesz mówić mi Dominic, jak wolisz. Widzisz, mam potrzebę opuszczenia miasta... w zasadzie bardzo chętnie na statku. Bardzo chętnie na takim porządnym. Albo porządnym inaczej. Jakieś wskazówki? - Dlaczego wybrał akurat tę osobę do spytania o to? Jakoś się tak złożyło. Tylko z nią nie wiedział, co mógł zrobić, aby uniknąć wzroku „kapitana”. A temat dobry jak każdy inny.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Kotka wywróciła oczami na kpinę trytona, ale nie naciskała, dowie się w inny sposób. W kilku susach przeskoczyła znów na kozioł i usiadła tam wygodnie, wyciągając nogi na bandę. Strzeliła spojrzeniem za odchodzącym z Wegą wielorękim cudakiem, ale tylko pyknęła wargami i pomajtała wywieszonymi za bandę stopami w oczekiwaniu na wymarsz. Sama nie wiedziała dokąd jedzie, ale innych opcji chwilowo nie miała, więc trzymała się Brzydala. Ten w końcu wrócił na wóz i ruszył, a kotołaczka pociągnęła spojrzeniem za wielorękim, nim przeniosła uwagę na trytona. Czy była kiedyś nad morzem?
        - Eee… nie? – prychnęła, spoglądając na niego jak na idiotę.
        Była w nadmorskich miastach, ale nawet nie zbliżała się do plaży. Przecież morze jest mokre, co on, zgłupiał czy jak? Po cholerę miałaby się tam pchać? Jeziora przynajmniej nie mają fal, więc spokojnie można przy nich przysiąść, ale na takiej plaży to nigdy nie wiadomo, kiedy cię zaleje! Fale przypływają i odpływają w nieregularnych odległościach, w zależności od pływu, więc trzeba nieustannie mieć na nie baczenie, czy zalewając piasek nie zbliżają się zbyt blisko. Męczące jest już samo myślenie o tym!
        Póki co, szczyt wozu wydawał się bezpieczny, więc nie widziała powodu, dla którego miałaby stąd uciekać. Na prośbę-polecenie, by uspokoiła syrenę, westchnęła ciężko, ale zdjęła nogi z bandy i wspięła się na tył wozu. Przebiegła po dachu klatki i położyła się na nim, zwieszając głowę i zaglądając do syrenki.
        - Cześć. Jak tam? – rzuciła swobodnie, napotykając wystraszone i skonsternowane spojrzenie naturianki. Czekała chwilę na odpowiedź, ale gdy jej nie uzyskała, przechyliła lekko głowę i już miała zadać kolejne pytanie, gdy na horyzoncie pojawił się wieloręki. Kotołaczka wycofała się szybko na drugą stronę klatki, tylko zaglądając do Wegi na kozioł.
        - Generalnie, była wystraszona, ale teraz wrócił twój koleżka i jest przerażona – zaraportowała z uśmiechem.
        Później wróciła na klatkę i usiadła tam ze skrzyżowanymi przed sobą nogami, nic nie robiąc sobie z podskakującego na wybojach wozu. Podejrzanie zaciekawiona słuchała wyjaśnień Miszy odnośnie sukienek, by później znów odwrócić wzrok na drogę. Młodszego trytona zignorowała też, gdy siadał obok i dopiero, gdy wóz podskoczył mocniej, a wieloręki złapał ją za ramię, spojrzała na jego palce jak na robala, a później podniosła spojrzenie z tym samym wyrazem na twarz mężczyzny. Prychnęła na wyjaśnienia i obronny gest czterech rąk.
        - Już ty się o mnie martwić nie musisz – mruknęła i zaraz spojrzała za jego gestem w stronę lśniącego pod niebem lazuru Morza Cienia. Spięła się nieznacznie, ale wciąż trwała w podróży, niezdolna nawet do zastanowienia się nad swoimi pobudkami. Na wodę i tak jej siłą nie wciągną, a wciąż nie miała lepszego planu.
        Ogon śmignął w powietrzu, gdy kotka z lekkością zeskoczyła z dachu klatki, przez moment sprawiając wrażenie, jakby szybowała, nim opadła miękko na stopach i oparła dłonie o piasek. Podniosła się sprężyście i przyglądała syrenie, bujając już spokojnie ogonem. Gdy padło na nią jej pytające spojrzenie, skinęła głową.
        - Tak jest, ma ogon, i wtedy wcale nie jest taki paskudny jak teraz – odpowiedziała z uśmiechem, a gdy panowie się odmeldowali, spojrzała na syrenę, bezradnie trzymającą cztery suknie w rękach. - Niebieska – podpowiedziała Lexi, bujając się na nogach, a gdy naturianka spojrzała na nią lękliwie, kotka wyszczerzyła zęby. – Pasuje ci do oczu.
        Później dogoniły obu trytonów i zmiennokształtna szła sprężystym krokiem, za śladem Miszy, najwyraźniej zaintrygowana cudacznym piratem. Zatrzymała się na samym skraju plaży, spoglądając z powątpiewaniem na piasek, mimo że wszyscy już ją minęli, z radością zmierzając ku wodzie. Lexi przestąpiła z nogi na nogę, splotła ramiona na piersi i śmignęła zirytowana ogonem, ale to w niczym nie pomogło. Obejrzała się za siebie, zastanawiając, czy po prostu nie wrócić do miasta, ale… ale nie wróciła. Zamiast tego zaczęła stawiać ostrożne kroki po plaży, zerkając podejrzliwie w stronę wody, która była jeszcze dobre kilka sążni od niej.
        Obchodziła rozmawiających łukiem, czekając aż syrena wróci do morza. Sama do fal się nie zbliżała, ale chociaż widziała już kobietę w jej wersji z ogonem, i tak chciała popatrzeć, jak odpływa. Odsuwała się na bok, bo słyszała już, jak ich farbowany znajomy pruje beztrosko przez krzaki. Przyglądała mu się z rozbawieniem, gdy wszystkich witał, zastanawiając się po kiego diabła w ogóle tu wracał. Dziwna z nich gromadka.
        Syrenka dostała wisiorek, a i na nią przyszła pora. Lexi uniosła zdziwiona brwi, nie spodziewając się, że kocur faktycznie z czymś wróci, ale gdy grzebał w plecaku, końcówka burego ogona podrygiwała wesoło. Gdy Tierro włożył w jej dłonie obrożę, przyglądała jej się chwilę, a później podniosła chmurne spojrzenie na bezczelny uśmiech kocura.
        - Dowcipniś – fuknęła, kręcąc obrożą na palcu, gdy coś zamigotało w blasku słońca.
        Kocie źrenice rozszerzyły się w zastraszającym tempie i dziewczyna złapała nagle obrożę oburącz, obracając ją szybko, by znaleźć źródło blasku. Taki sam odbił się w jej oczach, gdy dostrzegła pierścionek. Zamruczała z zadowoleniem, odpinając go od obroży i obracając w palcach. Wtedy pomruk zmienił ton na wyjątkowe uznanie, a brwi kotołaczki uniosły się wyżej. Ewidentnie kradziony, Tierro mógłby duszę z ogonem sprzedać i nie starczyłoby mu na takie cacuszko.
        - Moje śliczności – mruczała dziewczyna, nasuwając sobie pierścionek na środkowy palec, bo na serdeczny obrączka była za duża. Gdy złapała spojrzenie kocura pomachała do niego dłonią, obracając ją oczywiście tak, by widać było szafir, który mrugał okiem razem z Lexi.
        Gdy pożegnania i debaty się przedłużały, podziwianie nowej ozdoby nie było wystarczające, by zająć dziewczynę, i Bastet powoli zaczynała wzdychać znacząco, wciąż idąc równo z towarzyszami, ale z dala od nich i wody. W pewnym momencie zatrzymała się jak wryta, strzygąc uszami.
        - Hej, brzydalu, długo jeszcze? Mam cały ogon w piasku. A tę sól to nawet na języku już czuję – fuknęła już ciszej i mlasnęła kilka razy z niezadowoleniem. – A, i przy okazji, chyba straż w pełnym składzie leci nam na głowę – dodała już niemal niedbale, wskazując na pędzących od strony miasta mundurowych, jeszcze dobry kawałek od plaży i ich grupy.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        "Psie na baby"? Miszu podrapał się po głowie. Powiedział mu to kot! I to chyba wcale nie z lepiej oszlifowaną duszą, bo w rękach trzymał podarunki dla dwóch pań. Wszystko zaczyna się od prezentów i miłych słówek, a kończy o poranku z bolącą głową. I najlepiej z kobietą w łóżku, ale pirat wzruszył czterema rękoma, jakby właściwie było mu wszystko jedno. Odrobinę zirytował się, że tak o nim mówi przy syrence, ale Miszu mógł się łatwo wybronić – która by chciała takiego brzydala? No właśnie! Najlepsze usprawiedliwienie to brzydki ryj i za dużo łokci.
        Ale Wega nie wyglądał już na takiego zadowolonego. Ten koci szczypior nazwał go kapitanem, jakby było mu w ogóle wolno! Trzeba sobie zasłużyć na takie swobodne zwroty. Choć z drugiej strony, jak inaczej miał się do niego odezwać? Na imię tym bardziej nie powinien sobie pozwolić. Nazwisko brzmiało dumnie, ale chyba panterołak go jeszcze nie poznał. Wiscari za to miał jeden złoty środek na taki problem.
        Najlepiej, jakby się w ogóle nie odezwał.
        I w ogóle nie pojawił.
        Ale mówił. I był. Więc i problem się zrodził.
        Poza tym, nie podobało mu się, że zwraca się do Miszu w ten sposób. Nawet jeżeli czteroręki miał więcej rąk niż mózgu, to należał do załogi, a to z kolei wiązało się z tym, że ekipie Wiscariego należy okazać bezwzględny szacunek. Łaciaty kocur zaś przychodzi i się panoszy, jakby był na swoim podwórku.
        Trochę był, trochę chyba bardziej niż Wega, bo wszak tryton należał do morza, ale zmiennokształtny został tu przytargany w klatce przez niego, więc mieli chyba tyle samo praw do własności tej ziemi. Przynajmniej obejmując okolicę plaży.
        A już po chwili spoufalał się z jego załogantem. Kapitan nabrał powietrza, po czym mruknął coś pod nosem, machając na Miszu ręką. W sumie lepiej, że zaczepia czterorękiego niż jego. Nie musi się z pchlarzem użerać, a gdy wierny mu pirat go zagada to może zgubią kocura.
        - Hę? - Czteroręki spojrzał pytająco na Tierõ, jakby nie wiedział, o co mu chodzi. Oczywiście, że skutecznie udawał! Obok nich była ładna syrenka, nie chciał jej odstraszyć!
        - A! Hej! - Uśmiechnął się pogodnie załogant, po czym dla żartu uciekł jedną prawą ręką, by podstawić drugą. - Tamta jest mniej grzeczna – szepnął, mrugając do panterołaka znacząco. - Żartuję tylko! Jestem Miszu! - powiedział dumnie.
        Wiscari w tym czasie zbliżył się do plaży, a jego spojrzenie spoczęło na nakładających się na piasek falach. Był tak blisko, zaledwie kilka kroków od morza. Mógł wrócić. Nie za kilka chwil, ale właśnie w tej sekundzie, lecz co znaczyło dla niego teraz morze? Pustą przestrzeń, bogatą w całą sieć barwnych gatunków ryb czy koralowców, lecz bez tej jednej, najbardziej znaczącej perły w jego życiu. Bezsens i bezkres. Takie właśnie było teraz morze.
        Tylko chciało mu się pić.
        - Dominic... - zastanowił się Miszu. - Jakbyś był, co najmniej, królewskim synem. Tierõ brzmi bardziej łajdacko, bardziej ci pasuje. – Uśmiechnął się szeroko pirat. - A co do dobrej łajby... - Miszu jedną ręką się podparł, drugą podrapał po brodzie, trzecia wisiała gdzieś w powietrzu, jakby gotowa złapać wszystko nad jego głową, a czwartą wsunął w kieszeń luźnych spodni. - Zależy, młody, czego szukasz, ale zdajesz sobie sprawę, że pozyskując u mnie informacji, to takie taaaanie nieee jeeest...
        - Nie powinnaś korzystać z życia i młodości? Skakać niczym szalona nastolatka po plaży? - w tle odezwał się Wega, gdy Lexi zaczęła się nudzić i skarżyć. Potem powiedziała coś, co tym bardziej nie spodobało się trytonowi. Kapitan westchnął tak ciężko, że przypominało to bardziej charknięcie smoka niż wydech. Znowu zamamrotał pod nosem, wysuwając się na przód całego towarzystwa, gdy straż była już zbyt blisko. Swoją osobą i postawą taranował przejście dalej. Wega spojrzał na grupę z góry, mrużąc przy tym ponuro oczy. Miał nadzieję, że to wystarczy, by odstraszyć strażników, ale znalazł się wśród nich wyjątkowo szalony rodzynek.
        - My... My przyszliśmy po tę dwójkę! - wykrzyknął z odwagą strażnik, wskazując najpierw pchlarza, na co Wiscari zareagował z obojętnością, a potem na syrenkę, a tu już trytonowi żyłka wyszła na wierzch.
        - A to z jakiego powodu?
        - Jako świadkowie!
        - Świadków Prasmoka szukaj w świątyni – odparł ironicznie Wiscari.
        - Ależ nie! Jako świadkowie niewolnictwa. Wydaje się, że masz z tym coś wspólnego... Przewoziłeś ich w klatkach oraz załatwiłeś Krokusa... - mówił coraz śmielej strażnik, zbliżając się do trytona i mierząc go badawczym spojrzeniem. - Musisz mieć z nim coś wspólnego...
        - Chyba se, kurwa, żartujesz, moczymordo... - odparł Wiscari wyraźnie rozwścieczony, ale nie drgnął i nie przesunął się chociażby o palec.
        - A ta kotka? Co ma z tym wspólnego? - drążył dalej strażnik, przywołując na twarzy Wiscariego stężenie i ostatni skrawek opanowania.
        - Radzę ci zostawić Kicię w spokoju...
Awatar użytkownika
Tierõ
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Pirat , Złodziej , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Tierõ »

        Tierõ był oburzony, jak nigdy! No, dobra, najwyżej od naprawdę długiego czasu. W porządku, może kilkanaście minut temu zdarzyło mu się być o wiele bardziej zdenerwowanym. Prawdę mówiąc, to panterołak nie był aż tak zdziwiony tym, jak interesowny okazał się jego nowy kolega (w końcu swój pozna swego); bardziej był po prostu delikatnie zawiedziony faktem, że jego dżentelmeńskie i jakże wspaniałomyślne maniery nie zostały w większym stopniu docenione przez otoczenie - w końcu wydał nie tak mało nie swoich pieniędzy na zapewnienie prezentów wszystkim obecnym tu paniom, a to nie było byle co! Postanowił jednak nie odpuścić tak łatwo, siarczyście potrząsnął dłoń Miki i poklepał go po ramieniu.
        - Och, to było tylko niezobowiązujące pytanie do potencjalnego przyjaciela. - Ogon panterołaka uniósł się za jego plecami tak, aby Mirszu doskonale mógł go widzieć, po czym pokiwał puchatą końcówką w kierunku Lexi, która właśnie chwaliła się nowym kawałkiem biżuterii. - A moi przyjaciele nie mogą narzekać na puste kieszenie, zaufaj mi.
        Cóż, całkiem sporo z nich jak najbardziej to robiło, ale tego akurat potencjalny przyjaciel wiedzieć nie musiał. A jeśli o nowych znajomościach mowa, to Tierõ nadzwyczaj szybko obrócił się na dźwięk słowa "straż"; rozejrzał się jeszcze desperacko, czy może natrafi się jakieś nakrycie głowy, ale położone na płasko uszy i sztywno naprężony ogon schowany za plecami były wszystkim, co mógł osiągnąć pośrodku plaży. Wycofał się także nieco, odruchowo szukając schronienia za plecami Wegi, i nawet nie zauważył syrenki, dopóki nie zderzyli się ze sobą ramionami - puchaty ogon zamachnął się, głaszcząc jej plecy, ale była najwidoczniej zbyt przejęta sytuacją, aby zauważyć coś takiego.
        - Nie wracamy chyba do miasta, prawda? - szepnęła syrena, nie do końca wiadomo do kogo, ale dostatecznie głośno, aby zarówno tryton służący im za żywą tarczę, jak i panterołak to dosłyszeli - bystra kotka najpewniej także bez problemu, ale to było już mniej oczywiste.
        - Oby, bo inaczej nasze ogony znajdą się na pewnych talerzach, bynajmniej pozłacanych. - Prawdopodobnie tylko jego, ale nie zaszkodziło nigdy trochę rozpowszechnić poczucie zagrożenia na innych, zwłaszcza, że Tierõ powiedział to na tyle głośno, aby Wega z pewnością dosłyszał - a śmiałby pomyśleć, aby nie usłyszeć! Desperacki plan formował się w głowie panterołaka, gdy słuchał słów strażnika; przypominał sobie już o swego rodzaju znajomości z kapitanem straży, a dokładniej jego córce, dzięki której dowiedział się na tyle dużo, aby potencjalnie móc sobie pozwolić na...
        - Ja go znam!
        Włosy stanęły na skórze Tiera, gdy usłyszał ten głos, dobiegający spomiędzy strażników - panterołak wychylił się nieco zza pleców Wegi, aby się przyjrzeć, jego uszy były położone jeszcze bardziej niż poprzednio; tak, tej jasnej czupryny oraz błękitnych oczu nie dało się pomylić z niczym, choć kiedy ostatni raz je widział, to były sczerniałe od zgromadzonego pyłu i brudu, a zaczerwienionym oczom towarzyszyły łuki nieprzespanych nocy. Mimo tego niegdyś nadzwyczaj przystojna twarz wciąż była ozdobiona zmarszczkami, niewielkimi bliznami oraz innymi oznakami trudnego życia.
        - Amel! Nie ma potrzeby na radykalne czyny, a tym bardziej słowa! Kopę lat! Przenieśli cię na północ?
        - Wyjechałem sam, byle tylko być jak najdalej od ciebie! Wszystko mi odebrałeś, ty chuciogłowy, sierciasty skurwielu!
        Oczy Tierõ rozszerzyły się, a uszy nieco uniosły - może nie było to najwyższej klasy, ale gość zdecydowanie zrobił wielkie postępy w gadaninie.
        - Sierżancie, co to ma znaczyć?
        Panterołak posłał mężczyźnie znaczące spojrzenie, każące mu dobrze przemyśleć bilans korzyści i strat, zanim...
        - To pirat! - wrzasnął strażnik, na co jego towarzysze bynajmniej nie rozluźnili się nagle, delikatnie mówiąc. - Mordercza, rabuś, złodziej! Paskudna bestia ubrana w piekielne ciało pokusie skonstruowane do odbierania nam wszystkiego, co nam drogie, napędzany tylko pijaństwem, chucią i żądzą krwi.
        Tierõ byłby dumny z tego, jak bardzo Amel się rozwinął przez ten czas - zdecydowanie nabrał pewności siebie oraz wyobraźni - w końcu udało mu się opisać życie panterołaka ledwie w kilku prostych słowach! Szkoda, że sytuacja nie sprzyjała takim uczuciom.
        - To nie chodzi o żadne niewolnictwo, to go obrońcy ludzkości pewnie do klatki wpakowali, a ta wiedźma, co za nim była w środku, to przecie ewidentnie kolejna kreatura piekielna, w końcu ciągnie swój do swego. Patrzcie jeno na tę tutaj kreaturę z czterema rękami! Albo na tę szkaradę, za którym się chowają! Przecież widać, że to całe towarzystwo podejrzane jest nawet bez niego! A tutaj... Ta mała to pewnie jego pomiot, jak ma się tak rzadko na sobie spodnie, to i nie dziwota, że w końcu coś takiego się trafi. Strach pomyśleć, co on może z nią robić!
        Strażnicy trzymali swoją broń nerwowo - nawet jeśli mężczyzna przesadzał, to byli świadomi, że takie słowa byłyby w stanie zdenerwować obcych, a... ich wygląd niespecjalnie przekonywał ich, aby gładko przyjęli takie obrazy; szczerze powiedziawszy, ludzie byli skłonni uwierzyć rzeczywiście w część słów ich towarzysza tylko z powodu tego, jak nieprawdopodobnie ta zgraja wyglądała.
        - W porządku, wystarczy - powiedział w końcu ktoś, występując; Amel odwrócił się w jego stronę, chcąc zaprotestować, ale mężczyzna potrząsnął tylko głową, na co główny pokrzywdzony zamknął usta, ale nie przestał posyłać w stronę całej grupy nienawistnych spojrzeń, a szczególnie oczywiście na panterołaka, który miał ręce założone za plecy, z palcami spoczywającymi na rękojeściach ukrytych sztyletów. - Żadne z tych słów nie jest żadnego rodzaju zarzutem w waszą stronę, ale wolelibyśmy, abyście wszyscy udali się z nami do kwatery głównej, aby uporządkować wszystko jak należy. I to nie jest niestety prośba. Prośbą ode mnie jest, abyście nie stawiali oporu. Jestem pewien, że nikt z tu obecnych nie chce dzisiaj ginąć.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Lexi zerknęła na Wegę z pobłażaniem.
        - Nie lubię plaż. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze towarzyszy im woda i piasek – mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, zresztą jak tryton miałby to zrozumieć. Babra się w wodzie z natury.
        Kotka bardziej przejmowała się swoim opiaszczonym ogonem niż nadchodzącymi strażnikami. Po ogłoszeniu ich obecności, zwróciła na nich uwagę dopiero, gdy znaleźli się bliżej, a i wtedy ze zwykłej ciekawości niż jakiegokolwiek poczucia zagrożenia. Nie przeceniała własnych sił, gdzieżby tam. Po prostu wiedziała, że w razie czego czmychnie. Nikt nie złapie kota.
        Rozmowie przysłuchiwała się więc z rękami w kieszeniach spodni, wodząc wzrokiem po rozmówcach. Słysząc Brzydala, uśmiechnęła się lekko i przymrużyła ślepia. Jaki kochany z niego ryb! I chociaż w głowie trochę kpiła, miło jej było, że ktoś się za nią wstawił.
        Przeniosła wzrok na panterołaka, gdy okazało się, że zna jednego z mężczyzn. I chociaż domyślała się, że raczej nie są przyjaciółmi, skala nienawiści strażnika do zmiennokształtnego wywołała jawne kocie rozbawienie. Lexi czuła się bowiem jedyną neutralną w tym momencie jednostką, a w połączeniu z pewnością siebie, zupełnie bezkarną. Dopiero z czasem przestało jej się to wszystko podobać, a zwłaszcza zapał tego jednego geniusza, który ewidentnie niezbyt trzeźwo oceniał siły. Ważne jednak było, że z każdym jego słowem zgraja strażników się mobilizowała, a wytykanie palcami skończył bardzo źle.
        Lexi w pierwszej chwili nawet nie zorientowała się, że „ta mała” to ona. Dopiero widząc wytknięty w swoją stronę palec, zamarła i uniosła brwi zaskoczona. Później z obrzydzeniem wykrzywiła usta, spoglądając na panterołaka. JEGO pomiot?! Sierść na ogonie zjeżyła jej się tak, że na nowo przypominała szczotkę do czyszczenia butelek.
        - Czy ty jesteś ślepy, czy tylko ułomny na umyśle? – prychnęła tak głośno, że zwróciła na siebie uwagę już całej umundurowanej hołoty. - Kota od pantery nie rozróżniasz, stróżu od siedmiu boleści? Nie będzie mnie czyimś pomiotem nazywała ofiara genetycznego wypadku przy pracy. W lustro dawno nie spoglądałeś, czy ci wszystkie popękały?
        Pod ogonem miała całe to niewolnictwo i inne bzdury. Ktoś zobaczył w mieście klatkę i narobił rabanu, nic wielkiego, ale teraz jeden poraniony na dumie strażnik uzewnętrzniał się, obrażając wszystkich na około. No, dobra, jeśli chodzi o Brzydala, to bardziej stwierdzenie faktu niż obelga, ale ten mundurowy powinien być ostatni do komentowania czyjegoś wyglądu.
        I tą refleksją, rozpędzona w pełnych jadu słowach, kotka chciała się z nim podzielić, ale nim na dobre wszyscy rzucili się sobie do gardeł, z grupy wystąpił jakiś nieco bystrzejszy, a przynajmniej na tyle, by próbować załagodzić sytuację, a nie dolewać oliwy do ognia. Lexi splotła ramiona na piersi, unosząc brwi i całą swoją postawą mówiąc, co sądzi o dobrowolnym udaniu się. Na wzmiankę o ginięciu już jawnie prychnęła.
        Zazwyczaj naprawdę nie wdawała się w niedotyczące jej dysputy, ale teraz było jej słono i wilgotno, miała cały ogon w piasku, a banda nadgorliwych stróżów prawa przedłużała ich pobyt w pobliżu wody. Normalnie nic, tylko wąsy z pyska rwać.
        - Mamy z wami iść, bo twojemu człowiekowi się czyjaś morda nie podoba? A jak nie pójdziemy, to będziecie z nami walczyć? Nie no, cudnie, pięknie, normalnie, Wega, czy my możemy już stąd iść? – miauczała marudnie, najpierw wyzywając strażników, a później płynnie przechodząc do Brzydala, jakby zupełnie wyparła istnienie uzbrojonej gromady przed nimi.
        - Syrenka siup do wody, bierz tego swojego wielorękiego cudaka…
        - Hej! – Miszu wsparł wszystkie ręce na biodrach, aż mu się skończyły.
        - Chyba nie wyraziłem się jasno – odezwał się ponownie strażnik, wyciągając zza pleców sztylety.
        Lexi spojrzała na niego bez słowa, wbijając pionowe źrenice w strażnika bez mrugnięcia okiem. Zamiast tego wyjęła dwa swoje noże i (tylko trochę popisowo) zakręciła nimi na otwartych dłoniach, nim złapała palcami ostrza. Wśród strażników rozległy się ciche śmiechy na widok rozmiaru broni, ale twarz dziewczyny nawet nie drgnęła. Gdyby nie noże w dłoniach wyglądałaby wręcz na znudzoną, nie gotową do ataku. Jakimś dziwnym cudem stało się, że czekała na decyzję Wegi, co do tego, co stanie się z tą konkretną przeszkodą na ich drodze.
        Kiedy uznała go za osobę decyzyjną? Wolała nie wiedzieć. I tak będzie trzymała się wersji, że nawet, gdy kogoś słucha, to jest to jej własna kocia fanaberia, która może jej się odwidzieć w każdej chwili. I lepiej tego nie sprawdzać. A osobna sprawa, że jak się jej decyzja trytona nie spodoba, to i tak zrobi po swojemu.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        „Ja go znam!”, wyrwało się jednemu ze strażników nagle i gwałtownie, a gdy Wega poczuł za swoimi plecami ruch, mruknął pretensjonalnie:
        - No, kurwa... - i tych, których spodziewał się zobaczyć był albo Miszu, albo Pchlarz.
        Wiscari krytycznie spojrzał na panterołaka, który skrywał się za jego sylwetką. Czego ten młodzik oczekiwał, jakiejś specjalnej ochrony, bo temu akurat chciało się zaliczyć jedną z dziewcząt? To nigdy nie wychodziło na dobre. Wega doskonale to rozumiał, szczególnie, od kiedy los obdarował go piękną córką, skazaną obecnie na samotny pobyt na lądzie. Odcięcie przyrodzenia było i tak najprzyjemniejszą karą z tego, co był w stanie zaoferować Naturianin.
        Z czasem jednak trytonowi humor się poprawiał. Toczący się dialog między pokrzywdzonym a zbrodniarzem sprawił, że na twarzy brzydala pojawił się lekki uśmiech. Bawiło go nieszczęście Tiero.
        - Pirat? - powiedzieli w tej samej chwili Wega i Miszu. Tylko ten pierwszy z niezadowolonym burknięciem, drugi z niemałym, aczkolwiek pozytywnym zaskoczeniem, jakby chciał dodatkowo wepchnąć całe towarzystwo w łapska straży Serenai.
        Z czasem, jak się okazało, sierżant miał nie tylko bogate słownictwo w obelgi, ale także wyobraźnię. Wiedźma? Ta trzęsąca się na szczuplutkich nogach syrenka za plecami Wiscariego nie byłaby w stanie zgnieść z zamiarem zabójstwa muchę, a co dopiero rzucić klątwę czy sporządzić eliksir. Co najwyżej na dobre samopoczucie niż sraczkę.
        Do rozmowy włączyła się Kicia, wyraźnie urażona faktem powiązania jej z Pchlarzem. W sumie też by się obraził, jednak w tej sytuacji mieli ważniejszy cel niż błędne porównania. Musieli dostarczyć bezpiecznie syrenkę w głąb oceanu, a rozjuszeni strażnicy im raczej nie pomogą. Na uprzejmości było już niestety za późno i należało przekalkulować za i przeciw. Wiscariemu nie widziało się siedzenie za kratami. Doskonale wiedział, że długo tam w razie czego nie usiedzi, nie z Miszu u boku, ale chciał darować morskiemu dziewczęciu takich przeżyć. Kicia doskonale by sobie poradziła, jest uparta i zdeterminowana. Pchlarz sam sobie zasłużył, a on wraz z czterorękim byli starzy i już niejedno przeżyli. Naturianka za to była kruchą porcelaną w ich towarzystwie, której Wega nigdy nie byłby w stanie świadomie zaszkodzić. Poza tym, jeżeli Tiero jest piratem, to niemało narozrabiał. Przez niego pobyt za kratami by się przedłużał i być może „porozmawianie” ze strażą skończyłoby się szubienicą. Dla każdego.
        To więc nie wchodziło w grę.
        Walka? Też nie bardzo. Przecież Wega nie chciał, by syrenka była świadkiem okrutnych, bezlitosnych scen. Mógłby ją zamknąć w kloszu i ostrożnie przenieść w zamkniętych dłoniach, niby w szklanej kuli.
        W końcu tryton zaśmiał się głośno niesamowicie rozbawiony całą tą zaistniałą sytuacją. Gdyby tylko dowódca poznał nazwisko brzydala, do którego skierował te słowa...
        - Uporządkować... - westchnął z rozbawieniem Wega.
        Uśmiech na twarzy morskiego stwora sprawiał, że jego twarz wyglądała na spękaną, pokaleczoną od licznych zagłębień i ozdobiona dojrzałym wiekiem.
        - Porządkować to możecie ten burdel w papierach, co macie w waszych ludzkich urzędach. A jeżeli chodzi o papier, to i musicie uważać na jedną rzecz... - Wiscari posłał Kici porozumiewawcze spojrzenie, a strażnicy spojrzeli na trytona jak na zbłąkanego dziwaka.
        - Na wodę – bąknął, po czym okrzyk mężczyzny oraz zamachnięcie ręką sprawiło, że morska fala uderzyła w straż, powalając ich na miękką plażę.
        - Ruszać się! - wrzasnął Wega, chwytając przy tym nadgarstek syrenki, którą pociągnął za sobą, ale także przytrzymując kotkę, która uczepiła się jego głowy, by uniknąć magicznego ataku.
        Entuzjazm wzrósł i drużyna mogła czuć się wolna! Przez krótką chwilę, bo po zaledwie kilku krokach dalej Wega upadł na czworaka, sycząc z bólu, jaki obejmował jego ciało. Miszu, jak szybko zwiewał, tak szybko zawrócił, krzycząc „kapitanie!”, a gdy znalazł się blisko swego dowódcy, lekko się zdziwił, dostrzegając jak niegdyś zielona dłoń przybiera powoli ludzki koloryt skóry.
        - Dalej, wstawaj! Nie teraz! - krzyknął spanikowany Miszu, próbując pomóc wstać Wiscariemu, lecz mężczyznę nękał niebywały ból. Gdy tylko stanął na równe nogi, to nie dał rady pójść dalej. Padł na kolana, prężąc w spazmach ciało. Zacisnął dłoń na ubraniu swego kampana i szarpnął nim groźnie, spoglądając mu w oczy.
        - Bierz dziewczynę i stąd spieprzaj albo zaczniesz żałować, że mnie znasz – zagroził poważnie.
        Plan okazał się fatalny o tyle, że Wega zapomniał, ile czasu przebywał poza zasięgiem oceanu, a gdy posmakował go, zaledwie kroplami jakie popieściły jego ciało, przemiana w trytona okazała się o wiele silniejsza niż jego wola. A nie mógł pozwolić na przemianę, bo przebywanie z ogonem na wierzchu albo w więzieniu skazywało go na pewną śmierć.
        - Wrócisz po mnie - wyszeptał pod nosem, a skóra wokół jego oczu pokryła się żyłami w kolorze ludzkiej skóry.
        Miszu przełknął ślinę i spojrzał na swego kapitana uważnie. Widział tę niemą prośbę o spełnienie tego życzenia, jakby nic poza syrenką się w tej chwili nie liczyło.
        - Chodź - powiedział stwór, chwytając czterema łapskami dziewczynę i dosłownie porywając ją ze sobą.
        - Idźcie z nim... - dodał Wiscari, kierując te słowa do Tiero oraz Lexi, choć sam już nie wiedział, co wokół niego za bardzo się dzieje. Walka z samym sobą mąciła mu w głowie i zdecydowanie go osłabiła.
Awatar użytkownika
Tierõ
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Pirat , Złodziej , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Tierõ »

        Na całe szczęście możliwości panterołaka były o wiele prostsze niż jego szczęście w tym mieście. Mając do wyboru konfrontację ze strażnikami na suchym lądzie, wylądowanie w więzieniu, w którym jakiś dryblas od gangów go znajdzie, pewnie trafi się na takiego ze słabością do przystojnych panterołaków… Tierõ potrafiłby zdecydowanie docenić uroki bycia zapieprzonym na śmierć, ale jedynie jeżeli chodziło o kobietę… więc jeżeli drugą opcją było zmycie się, cóż… Strażnicy musieli uważać na wodę, ale na szczęście dla niego ta ofiarowała tylko schronienie.
        Zanim więc Wega zdążył w ogóle krzyknąć, aby uciekali, po mężczyźnie nie było już śladu - zamiast tego można było dostrzec wielką panterę, która wskoczyła do morza, po czym szybko zanurkowała, znikając z oczu strażnikom pod powierzchnią ciemnej wody. Rozumiejąc w końcu, skąd miejscowym przyszedł pomysł na taką nazwę i dziękując za to, Tierõ odpłynął na tyle daleko, na ile pozwalał mu to wstrzymany oddech, po czym wynurzył się kilkadziesiąt metrów od brzegu, poza zasięgiem jakichkolwiek włóczni czy mieczy. Pantera zaczęła płynąć pieskiem, oddalając się coraz bardziej i bardziej. Z wąsami nasączonymi słoną wodą, zmiennokształtny wyklinał w myślach pomysł, aby udać się na północ. Przepraszał też Ocean Jadeitów za to, że zdradził go z tymi paskudnymi wodami i błagał o szansę na przebaczenie, obiecywał, że nie powtórzy tego paskudnego czynu już nigdy więcej.
        Jego kocie łapy, wielkie doświadczenie i wypracowany zapas wigoru zapewniły mu możliwość dotarcia w okolice portu miasta, skąd wypływało kilka statków. Panterołak zbliżył się do najbliższego, czując, że choć dałby radę jeszcze trochę popływać, to naprawdę nie ma na to ochoty. Załoga dostrzegła go w miarę szybko, a po chwili pantera została wyłowiona w sieci na ryby i wciągnięta na pokład. Dyndając w środku sieci, Tierõ rozglądał się i przysłuchiwał, jak wezwany kapitan decydował, co z nim zrobić. Na szczęście byli chciwi, więc wpakowali go do klatki i umieścili pod pokładem. Zmoczony, wykończony panterołak położył się po prostu, aby wyschnąć i przespać się. W zasadzie każda pora była dobra na nieco snu.
                Obudził się mniej więcej w środku nocy; zmienił w człowieczą formę, po czym bez problemu przesunął rygiel, który miał zatrzymać go w środku. Cicho przekradł się obok śpiącego strażnika i odnalazł innego członka załogi. Podkradł się zza jego plecy na miękkich panterzych łapach, po czym podniósł się jako człowiek i zakrył usta mężczyzny, jednocześnie przykładając sztylet do jego gardła.
        - Spokojnie, chcę tylko informacji. Zabiję cię, jeżeli zamiast zdradzić mi jej, zaczniesz krzyczeć. Teraz zabiorę dłoń, a ty mi powiesz, dokąd płynie ten statek.
        Informacja nie była najlepsza, ale wciąż całkiem dobra. Wschód. Ze statku na statek panterołak powinien w ten sposób w końcu znaleźć drogę z powrotem na swój ukochany Ocean. Choć podróżowanie w klatkach nie należało do najwygodniejszych. No i brakowało towarzystwa do rozmowy. No chyba, że trafi na okręt autentycznych handlarzy egzotycznymi zwierzętami i będzie miał innego dużego kota do poocierania się. Tak czy owak, w dłoni żeglarza wylądowało kilka srebrnych monet wraz z obietnicą kolejnych, jeżeli zapomni o tym, co się wydarzyło, dopóki nie przybędą do portu. Po tym, jak kazał mężczyźnie zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu, Tierõ przemienił się z powrotem w panterę i czmychnął z powrotem do nowego domku.
        Kolejne dni mijały w kompletnej nudzie, podczas której największymi atrakcjami dla panterołaka było obserwowanie marynarzy oraz próba schwytania zębami własnego ogona. Musiał jednak przecierpieć to wszystko, jeżeli chciał powrócić na swoje ukochane wody, był przekonany, że jest to pokuta, którą musiał odbyć, aby znowu…
        - PIRACI!
        ”No chyba, kurwa nie jesteście poważni.” Choć przynajmniej atak piratów oznaczał nieco rozrywki dla panterołaka. Skulony w klatce przy ziemi, aby zminimalizować szansę oderwania kulą, przymknął oczy i wsłuchiwał się w odgłosy trwającej bitwy. Widział doskonale, co się dzieje i mógł ocenić, że przeciwna załoga dobrze wiedziała, co robi. Spowodowało to frustrację, w końcu teraz jakaś banda z północy zabierze go nie wiadomo gdzie. W końcu doszło do tego, czego się obawiał. Abordaż. Pantera zaczęła krążyć w kółko po klatce, przynajmniej będąc spokojną o oberwanie z dział. Aż nie rozległy się odgłosy kroków. Tierõ podszedł do ściany klatki i przepchał panterzą głowę pomiędzy kratami, obserwując z oczekiwaniem, aż w końcu jakiś mężczyzna nie wbiegł do środka, omiótł pomieszczenie i…
        - Łapa?
        Oczy pantery się rozszerzyły, a on sam szybko wycofał głowę z tak komicznej pozycji i po chwili pojawił się młody mężczyzna, siedzący w środku klatki, patrzący na pirata z uśmiechem.
        - Och, południowcy! Jak dobrze! Myślałem już, że to jacyś miejscowi, naprawdę mi ulżyło.
        - Ooo, wygląda na to, że nas cwaniaczek znalazł się w nie za ciekawej pozycji! - zarechotał pirat, po czym zbliżył się. - Mogę ci otworzyć tę klatkę, ale nie będzie tak łatwo. Powiedz mi no teraz, koteczku, co możesz mi dać w…
        Człowiek przerwał, kiedy nagle grunt osunął mu się pod nogami - odpowiedzialnym był ogon panterołaka, który owinął się wokół jego kostki i szarpnął, powalając na ziemię. Sam panterołak wprawnie otworzył rygiel w klatce i wydostał się. Mężczyzna wyglądał na oszołomionego, dlatego też Tierõ zdjął jego opaskę i sam owinął sobie wokół głowy, zasłaniając panterze uszy. Wziął także i kordelas, po czym udał się na zwiedzanie reszty statku, której oczekiwał od tak dawna.
        Po drodze wpadł na dwóch obrońców, który zasiekł bez większego problemu czy wahania, ale znalazł i coś o wiele drogocenniejszego. Zabrał jedną z pełnych butelek, po czym udał się dalej. Niedaleko przed wejściem na pokład wpadł na bandę piratów, która właśnie zeskoczyła na dół. Musiał działać szybko, zanim się zorientują, że nie jest jednym z nich…
        - Znalazłem rum! - krzyknął, zanim zdołali go dostrzec, machając im butelką. - W tę stronę!
        Po kilku minutach obładowany butelkami panterołak przeszedł na pokład pirackiego statku, razem z nowymi kompanami, wszystkimi wyposażonymi w podobny sposób. Zatrzymał się jednak i zmienił kierunek, kiedy dostrzegł naprawdę interesujący widok.
        - Zechce pani może kieliszek? - zapytał z szerokim uśmiechem.
        Kapitan okrętu, niesławna Navarra Ognista, odwróciła się i uniosła wysoko brwi.
        - Kicia, to ty? Co ty najlepszego robisz na północy?!
        - Obecnie zgarniam rum! - powiedział entuzjastycznie panterołak, po czym lekko uniósł obładowane ramiona. - Chyba to należy do ciebie!
        - Widzę! A tak ogólniej?
        - Mógłbym spytać o to samo.
        - Na południu zrobiło się ostatnio gęsto, a nigdy nie byłam na Morzu Cieni, więc postanowiłam, że przezimuję tutaj. Najgorsza decyzja.
        - Nie uwierzysz, u mnie tak samo! Co do słowa. Mam to szczęście, że zabieracie się na południe?
        Navarra uśmiechnęła się, po czym odwróciła i uniosła dłonie do ust.
        - Załoga, kot na pokładzie!

[Ciąg dalszy: Tierõ]
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Sprawa przedstawiała się następująco. Pantera dała łapę, jak pierwszy lepszy cykor, co uraziło Lexi na tle rasowym. Mógłby chociaż zachować pozory, cholerny tchórz! A nie, że później traktują ogoniastych z taką pobłażliwością. Później jednak dramatyzm wzrósł, gdy kotołaczka usłyszała słowo „woda”. Doskonale wiedziała, że Brzydalowi nie chodzi o zaciągnięcie za nogę tych ułomów z plaży. Nie musiał się fatygować. Woda mogła przyjść po nich sama, na jedno jego zawołanie.
        Dziewczyna zniknęła w oka mgnieniu, a zamiast niej pojawił się bury kot, pnący się rozpaczliwie szybko po nodze trytona, aż na samą jego głowę. Tam powinno być bezpiecznie!
        Ale nie było. Woda zdała egzamin na krótką metę, musieli uciekać. Wbiła pazury w kołnierz trytona, nie chcąc, by odruchowo zrzucił ją, gdyby wbiła się mu w skórę. Po chwili jednak wylądowała pyszczkiem w piasku, gdy mężczyzna upadł. Woda wsiąknęła już w piach, ale mimo że i kotołaczce trochę się kroplami oberwało, przemieniła się znów w dziewczynę, spoglądając bez zrozumienia na Brzydala.
        - Wega, ruszaj się! – parsknęła, ciągnąc go za rękaw ze skutecznością głazu usiłującego utrzymać się na powierzchni wody. Nogi przesunęły się w miękkim piaski i Lexi klapnęła na tyłek, powarkując pod nosem i zbierając się znów.
        - Zostaw mnie! – warknęła, gdy Miszu ciągnął ją za rękę, ale nie miała szans w szarpaninie z dorosłym mężczyzną, a zamiana w kota nie przeszła jej w tej chwili przez myśl, nie zdążyła.
        Miszu odwrócił się gwałtownie, gdy zaciśnięta w jego ręce dłoń zmiennokształtnej rozluźniła się nagle, bezwładnie wypadając z jego uścisku. Lexi opadła na kolana, powoli opuszczając głowę i ze zdziwieniem spoglądając na grot strzały wystający jej z piersi. Dotknęła niepewnie drewnianego trzpienia, po czym kaszlnęła gwałtownie, plując krwią na swoje ręce.
        - O kurde… - mruknęła tylko, znów plując krwią.
        Sasza? Sasza, pomóż mi.
        Nie mogę. Za późno na to, Kotku.

        Ale powiedziałeś, że jak ja umrę, to… to ty też – nawet myślenie przychodziło jej z trudem. Oparła się na rękach, a po policzkach popłynęły jej łzy. Była taka beztroska w swoim życiu. Była pewna, że do lęku przed śmiercią ma jeszcze czas.
        Tak. Dlatego opuszczam to twoje marne ciałko, póki mogę.
        Sasza? Sasza!

        - Weg… - Lexi zaczęła mówić, odwracając się w stronę trytona, ale w tym samym momencie jej ciało wygięło się gwałtownie w tył, nienaturalnie nawet, jak na gibką dziewczynę. Z jej otwartych ust wydarł się ciemny dym. Kotołaczka krztusiła się, a z jej środka wciąż płynęła czarna chmura, zaczynając gromadzić się nad całą grupą, niby zachmurzone nagle niebo. Jej potęga była namacalna, elektryzując powietrze, jak burzowa chmura. Wirowała nad ich głowami tak długo, dopóki ostatni fragment dymu nie opuścił ust kotołaczki. Dopiero wtedy Alexandra Bastet przewróciła się powoli na bok, z otwartymi wciąż w strachu oczami i ustami, ale bez życia.
        Czarna chmura natomiast zatrzymała się nagle, po czym z niebywałą prędkością uderzyła w trytona. Wdzierała się w niego przez oczy, usta, nos, a nawet rozwijające się powoli skrzela. Na moment spowiła całą sylwetkę mężczyzny, zamykając go w ciemnym kokonie, aż nie zniknęła całkowicie. Po dymie nie było już śladu, został tylko cichy, lekko kpiący głos we wnętrzu trytona.
        Witaj, Wega, miło cię poznać bliżej… Pozwól, że pomogę ci wstać.
        Głos ucichł, a przemiana trytona zatrzymała się na moment, a po chwili zaczęła się cofać.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        Palce Wegi utonęły w wilgotnym, gładkim piachu należącym do jednej z ładniejszych plaż w Serenaai. Mężczyzna zebrał go odrobinę, gdy zacisnął dłonie w pięści. Kilka kropel wody pozostałych po zaklęciu jakie rzucił przed chwilą, zsunęło się po wątłych kosmykach trytona. Ból był okropny, okazywał się jeszcze gorszy, gdy próbował z nim walczyć. Każda sekunda wydawała się kolejnym stopniem do piekła. Mięśnie na nogach zaczęły ulegały coraz silniejszym skurczom zmuszając Wiscariego do poddania się tym siłom, jednak on wyłapywał te krótkie chwile, gdy odpuszczały i próbował wstać. Ruszyć do przodu. To właśnie przy jedna z takich okazji zdołał dźwignąć głowę by spojrzeć przed siebie i wówczas...
Już było po wszystkim. W plecach kotołaczki tkwiła strzała. Zwinna, pełna gracji kotka została trafiona, a on... on nie mógł nic zrobić.
        - Lexi... - wykrztusił Wega wyciągając rękę przed siebie.
        Czy naprawdę ją tracił?
        Nie liczyło się już nic wokół. Widział tylko ją, jej drobne ciało, które powoli obejmowała śmierć. Czuł jak duch zmiennokształtnej staje się coraz słabszy, widział jak próbuje ulotnić się i wmieszać w inną przestrzeń, te przynależącą dla zmarłych, ale on nie mógł... Nie mógł pozwolić jej odejść. Nie mógł jej stracić.
        Zapomniał o bólu fizycznym, myślał tylko o niej. O swoim sercu, które powoli rozdzierał los. Przecież ona na to nie zasłużyła. Nie zrobiła nic by to miasto ukarało ją w tak okrutny sposób. A może była to zemsta na nim? Przecież kotka nie była niczemu winna. Miała dopiero poznać piękne plaże morskiego miasta. Nie powinni jej wiązać z trytonem. Nie wystarczyło, że odebrali mu córkę? Największy ze skarbów... jego oczko w głowie. Ukochaną Emmę, a teraz widzi, jak życie ulatnia się z jedynej istoty, nad którą chciał sprawować opiekę, poza własną córką. Być może była substytutem mającym za zadanie załatać szczelinę w sercu naturianina, ale on jakoś nie wyobrażał sobie już podróży bez niej. Ta na krótką chwilę mała zaślepka stała się czymś więcej. Kimś więcej. Była jedyną, która dotknęła jego emocji, choć jeszcze nie zdołała się o tym przekonać. Teraz tego żałował.
        Wega pierwszy raz od setek lat poczuł prawdziwy strach. Odsunął się odruchowo, gdy ciało kotołaczki gwałtownie się wygięło i zaraz po nim z jej ciała wyrwała się jakaś tajemnicza, niebywała moc. Jednak i to nie zatrzymało Wegi. Tryton wstał, chciał zbliżyć się do dziewczyny i chwycić ją w ramiona, mocno do siebie przytulić prosząc by nie odchodziła, lecz i tym razem powstrzymały go siły zewnętrzne. Gromka chmura wyrzuciła z siebie magiczny impuls sprawiając, że Wiscari został zmuszony do zatrzymania się, a nogi nie były w stanie go już dźwigać. Znów przyklęknął, choć bardzo nie chciał.         Wydawało się, że z bladych oczu trytona wypłyną łzy, błagał by go nie zatrzymywać, ona go potrzebowała!
I gdy spojrzał na ciemne niebo, ono nagle wdarło się w ciało Wegi bez pytania. Była to siła rozrywająca go od wewnątrz, przez chwilę nawet myślał, że nie wytrzyma tego aktu, niemalże gwałtu na jego duszy, że ta wielka moc zwyczajnie go rozerwie, jednak ból ten ustąpił równie szybko co nastąpił oblewając go nagłą ulgą. Przez chwilę czuł się bezwładny, jakby pozbyto się jego kości i zostały wyłącznie wyczerpane mięśnie. Potem zaś usłyszał głos Szaszy.
        „Co?”, pomyślał bezradnie Wega, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej, bo w końcu mógł swobodnie poruszyć rękoma. Gdy tylko odzyskał kontrolę nad swoim ciałem od razu zerwał się i podbiegł do kotołaczki nerwowo zbierając ją w swe objęcia.
        Wiedział, że odeszła. Nie czuł obecności jej duszy, dlatego jego dłonie zacisnęły się na wątłych barkach dziewczyny. Pochylił ku niej głowę chowając twarz w niejednolitych, tak charakterystycznych dla niej włosach. Gdyby jeszcze żyła to mogłaby poczuć łzy mężczyzny, które zmoczyły dziewczęcą szyję. Nic nie mówił, zdławił w sobie ból.
        Miszu stał osłupiały. Zrozumiał ile ta dziewczyna znaczyła dla trytona, choć było to też niemałym szokiem dla załoganta. Ten nienawidzący ponad wszystko lądowców tryton, teraz obejmował ludzkie ciało drobnej zmiennokształtnej. Miszu rozumiał, że musiała w pewnym stopniu łatać zbolałe serce krwiożerczego kapitana, który stracił córkę, a teraz... stracił także te drugą. Te, którą sam sobie wybrał także spotkał parszywy los. Czy krwawa przeszłość Wiscariego już do końca życia miała go prześladować i nie pozwolić mu na spokojne, rodzinne życie?
        Miszu drgnął dostrzegając nagły ruch swego kapitana. Wega z najwyższą ostrożnością ułożył ciało Lexi na plaży, po czym dźwignął się omiatając spojrzeniem najpierw załoganta, któremu jasno dał znak by „spierdalał gdzie pieprz rośnie”, a potem złapał nim strażników. Tych zaś dopadł blady strach, próbowali uciekać i nawzajem się odpychać, gdy ktoś z nich się potknął, ale... nie mieli szans.
        Miszu wiedział, że nie powstrzyma Wiscariego. Nie w takim stanie. Ostatnio takie spojrzenie widział na jednym ze statków, gdy zaginęła jego córka. Był nie do powstrzymania.
        - Chcesz go zostawić?! - pisnęła syrenka, gdy czwororęki zaczął biec w kierunku miasta.
        - Chcę cie uwolnić – odpowiedział, a jego głos rozbił się o skały bolesnym echem.

***

        Nie lubiła wody, ale nie mógł pozwolić na jej samotność. Mimo, że zmarła to chciał by duch kotki mógł wrócić do bezpiecznej przystani, gdzie będzie mogła go w razie czego zawołać. Jeżeli... życie pośmiertne Lexi zostanie jakkolwiek zaburzone, on obiecał wrócić i pomóc, choć nie był pewien czy za kilka lat będzie jeszcze w stanie cokolwiek zrobić.
        „Nie jest twoją rzeczą”, burknął z kpiną głos w jego głowie, jakże pocieszny. Jednak Wega nie miał zamiaru dać się podpuścić, a poza tym – miał rację. Nie była rzeczą, on nie był jej właścicielem, ale trochę byli tacy swoi nawzajem, pomimo tych wielkich różnic, które ostatecznie ich przyciągnęły. Nie zdążył jej nic powiedzieć. To było w tym najgorsze. Nie mógł się z nią pożegnać, nie dano mu szansy na uratowanie dziewczyny.
        Wiscari ciężko westchnął, a ból trytona próbowało ukoić szumiące morze... lecz i ono przywoływało bolesne wspomnienia. Kogo w tym świecie miał? Słabo tlącą się nadzieję, że córkę... ale jeżeli i ona...
        Mężczyzna zacisnął palce na skroniach. Spróbował zwalczyć te myśl i uczucia z nią związane, ale nie mógł. Jego serce pękło na widok z wyobraźni, w którym to mógłby ujrzeć nieruchome ciało swojej córki. Chłodne, bez jakichkolwiek uczuć. A co jeżeli właśnie takie już jest?
        Łzy wykradły się spod jego powiek i spłynęły po niezgrabnych policzkach trytona. Stał nad grobem Lexi i rozpaczał, bo czuł, że już nic mu w tym życiu nie pozostało.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Serenaa”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości