Początek wspólnej podróży
Wega wraz z Lexi spędzili ze sobą sporo czasu. Minęły już trzy tygodnie, a on z nią wytrzymywał. Droga w pewnym momencie stała się o wiele łatwiejsza, szczególnie teraz, gdy tryton dążył za instynktem prowadzącym go w stronę morza. Nagle stał się nieocenioną mapą, która prowadziła najkrótszą drogą, tylko zastraszony kupiec chyba nie za bardzo mu wierzył.
Trwała noc. Wiscariemu nie doskwierało zimno, ale z racji tego, że chciał dojechać do Serenaay jak najszybciej, a nie był dobry w dogadywaniu się końmi, złapał po drodze kolejnego kupca, któremu nie dał zbyt wielkiego wyboru – albo wypatroszenie albo dowiezienie go na miejsce. Na dowód zresztą nosił ze sobą głowę jakiegoś rabusia, jaki napadł dwójkę podczas wędrówki, a później Wega rozpowiadał, że tak kończą ci, co go nie słuchają. Głowa więc wisiała i swawolnie dyndała gdzieś na tyłach pojazdu, a biedny handlarz odzywał się szczątkowo i tylko wtedy, gdy ktoś oczekiwał od niego konkretnej odpowiedzi. Wega nigdy go nie pytał, po prostu zarządzał podróżą. Musiał też dbać o to, by handlarz dowiózł ich na miejsce i nie zamarzł więc rozpalił ognisko aby ludzkie i kruche ciała odrobinę się rozgrzały. Wbrew wszystkiemu, naturianin był łaskawy, zarówno dla handlarza, jak i dwóch chłopaczków mających chyba za zadanie pilnować wozu. Technicznie rzec biorąc nie stracili niczego, prócz jedzenia. Chyba, że Lexi znalazła coś dla siebie – Wega nie wnikał.
Troje mężczyzn siedziało blisko ogniska, owinięci kocami kończyli właśnie jeść upolowanego królika. Oczywiście drugi króliczek smażył się i czekał na kotołaczkę oraz naturianina, który siedział zdecydowanie dalej, bez dodatkowego okrycia. W wozie znalazł drewnianą fajkę. Marnie zrobiona, ale już od tylu tygodni nie palił, że teraz nawet był skłonny się uśmiechnąć z radości. Prawie.
Napchał więc tytoniu, podpalił go, a później pykał fajkę wpatrując się w pieczonego królika. Za tydzień będą w wielkim królestwie i spotka swoją bandę. Miał wrażenie, jakby minęły wieki od tych wszystkich zdarzeń. Zaginięcie Emmy, klątwa i układ na jaki się zgodził.
Spojrzał bladymi oczami na kupca i dwóch młodziaków, którzy zbliżyli się do siebie w przestrachu, jakby potwór w tym momencie zadecydował o ich losie.
- Widziałaś czy mają tam jaką gorzołę? - spytał ochryple Lexi, która jeszcze do nikogo się nie dosiadła.
Z resztą, ostatnie zdarzenia wydawały się jedną wielką kluchą chaotycznych sytuacji. Już prawie zapomniał w jaki sposób znalazł się pod przeklętą wieżą i właściwie po co tam był. Na przestrzeni ostatnich tygodni najbardziej żałował utracenia złotej fajki, tyle go kosztowała. No i ładna była. Juz drugiej takiej nie będzie miał.
Kicia – jak on ja przeprowadził przez te bagna? To była z pewnością okropna dla niej podróż. Wega przypominał jakiegoś błotnego stwora, gdy w końcu udało im się wyjść na skraj Mrocznych Dolin, już nie mówiąc o tym, że zanim dotarli do najbliższej rzeki czy jeziora, minął prawie tydzień. Najgorzej było, gdy tryton ugrzęzł po uda w błocie i musiał się z niego wygrzebać. Lexi kurczowo trzymała się jego głowy wpijając mu pazury, a on próbował czegokolwiek się złapać i podciągnąć. Chciało mu się jeszcze tak niemiłosiernie spać, akurat na ostatnim kawałku do kolejnej przerwy coś takiego musiało mieć miejsce! Kombinował więc z magią wody. Osuszał ziemię by ją rozepchać, a później nawilżał, by nie kruszyła mu się pod nogami. Wiecie, jak trudno kontrolować wodę gdy ma się kota na głowie?
To i tak była najlepsza droga. Upiorne i wyjątkowo upierdliwe bagna. Byłoby prościej gdyby nie ten koleżka Kici, wówczas przeszliby Mroczne Doliny w zupełnie innych warunkach.
Jednak udało się. Miał taką nadzieję, bo nie po to poświęcał skórę głowy by ów koleżka zaraz się za nimi przywlókł.
Później poszło już prościej. Trafili na szlak handlowy, gdzie Wega zatrzymał pierwszego lepszego kupca i kazał zawieść ich dwójkę nad rzekę. Najbliższą oczywiście była Dibar. Stąd tez minął tydzień. A dalej? Dalej już jakoś szło, tylko jak Wiscariego próbowali zabić albo nadszarpnąć futerko Kici to nie było tak wesoło. Z resztą właśnie z tego powodu często musieli zmieniać swoich towarzyszy. Tamci kończyli bez rąk albo języków, a że Wega chciał mieć sprawną drużynę to musiał porzucać tych okaleczonych na rzecz "działających" i metodą prób i błędów trafili na Burka – nie, to nie było jego prawdziwe imię, ale Wega musiał go jakoś nazwać.
Wiscari mocno się zaciągnął, po czym z jego ust wypłynął szary obłoczek przykrywający niebo pełne gwiazd. Marny ten jego żywot na lądzie.