Kryształowe KrólestwoPrzetrwanie jest kwestią wyboru, nie przypadku

Elfie pałace zbudowane głęboko w ukrytych leśnych polanach. Wieże strażnicze wznoszące się ponad chmurami, gdzieś wśród ostrych skał - to wszystko możesz spotkać tutaj w Kryształowym Królestwie, gdzie zbiegają się szlaki elfich książąt, magów i smoków.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Przetrwanie jest kwestią wyboru, nie przypadku

Post autor: Ferren »

Gdyby tylko wcześniej wiedział, w jakiej sytuacji się znajdzie, prawdopodobnie w ogóle by nie stchórzył i pozostał w granicach Kryształowego królestwa. Albo i tak podwinąłby ogon i uciekł, ale do jakiejś dziczy i tam już pozostał. Ale wtedy, kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że w Meot jego wszystkie najgorsze koszmary zamienią się w rzeczywistość, próby zatarcia za sobą śladów i przeczekanie tam wydawało mu się dobrym pomysłem. Teraz już wiedział, jak bardzo się wtedy mylił. Będąc w sytuacji, która w sumie nie pozwalała na zbyt wiele ponad żałowaniem swoich głupich decyzji, miał całkiem sporo czasu, żeby właśnie tym się zająć. Ferren bowiem przykuty był właśnie magią do płaskiej, poziomej powierzchni, która do złudzenia przypominała szkło i zdawała się wisieć w eterze. Powierzchnia ta tworzyła idealne koło, które po bokach zwieńczone było czymś, co równie dobrze mogło być nieprzekraczalną kopułą, bez choćby jednego wyjścia. Gdyby jednak to było jego jedynym problemem, to w sumie nawet nie miałby na co narzekać, prócz faktu, że magiczne pnącza pozbawiły go jakiejkolwiek możliwości ruchu, wliczając w to nawet otwarcie pyska na więcej niż ćwierć cala. Niestety jednak, miejsce, w którym się znajdował, gościło w sobie około trzydzieści kilka innych osób, z których jak mu było wiadomo, wszyscy byli kryminalistami. Najgorszy z nich jednak był czarodziej, elf o ciemnej skórze, który znajdował się na samym środku, a jednocześnie był tym, przez którego wszyscy się tutaj znaleźli. Ferren przeklął go w myślach jeszcze raz, nie będąc w stanie zrobić już nic więcej. Jego bohaterska wręcz próba, by oswobodzić się z wpływów maga i jego towarzyszy, zakończyła się równie szybko, co rozpoczęła, czyli że trwała w sumie może trzy sekundy. Tyle czasu zajęło magom zorientowanie się, że jest dla nich zagrożeniem i przyciśnięcie go do ziemi dziwaczną magiczną siłą, której lisołak ani trochę nie rozumiał. To, że zdążył w tym czasie przeszyć jednego z nich strzałami, było marnym pocieszeniem. Po tym, co dzisiaj już zobaczył, nie byłby zdziwiony, gdyby tak naprawdę zastrzelonemu przez niego magowi nic się nie stało. I choć widział jak pada od jego strzały, nie wiedział już nawet, czy wolno mu jest ufać własnemu wzrokowi.
W powietrzu nagle rozniósł się dziwaczny, okropny zapach, który niósł ze sobą gorzki, słony i nieprzyjemny posmak, który śmierdział niczym zgnilizna, pot i łzy. Lisołak nie miał pojęcia, co się dzieje, ale rozpoznał w tym wszystkim magiczną nutę, ten charakterystyczny odcień zapachu, którego naprawdę nie sposób było nie dostrzec nawet pomiędzy intensywną miksturą woni. Wiedział, że coś właśnie się dzieje, nie miał jedynie pojęcia co. Ferren, obawiając się, że znów powietrze przeszyje jakieś zaklęcie, zaczął bezskutecznie rzucać się w swoich więzach, które jednak za nic nie chciały go puścić. Lisołak usłyszał, jak ktoś do niego woła, po głosie poznał, że musi to być białowłosa wiedźma. Chciała coś od niego, lecz nie wiedział, co. Ledwie był w stanie zobaczyć ją kątem oka ze swojej pozycji, nie mówiąc już nawet o tym, by zgadywać, o co właściwie mogłoby jej chodzić.
Nagle powietrze przeszył świst bełtu. Lisołak dobrze znał ten odgłos i wiedział, co może on oznaczać. I rzeczywiście, niewielki pocisk nagle pojawił się na skraju jego pola widzenia, tuż obok czarodzieja. Wydawało się wtedy, że czas jakby się zatrzymał, że pocisk wisiał w powietrzu przez moment, tuż przed przeszyciem tamtego szaleńca. I wtedy bełt spłonął na miejscu, w ciągu zaledwie kilku sekund pozostawiając po sobie jedynie proch, uświadamiając wszystkim patrzącym, co się właściwie stało.
- Wystarczy! - rozległ się tualny, magicznie wzmocniony głos mrocznego czarownika, od którego lisołakowi aż zjeżyło się futro. Chciał, żeby to już się skończyło, żeby wszystko to wreszcie dobiegło końca. Ferren wręcz pragnął, żeby to wszystko zakończyło, tu i teraz, bez żadnych kolejnych gier i starć. Prosta, szybka śmierć, taka która by nie bolała. Syknął przez zęby, ale gdy próbował otworzyć pysk, żeby wyzwać czarodzieja, więzy na nim zacieśniły się jeszcze bardziej, wrzynając się wręcz w ciało i pozbawiając go tej minimalnej swobody ruchu jaką jeszcze przed chwilą posiadał, nie pozwalając mu nawet otworzyć pyska i zmuszając do oddychania przez nos. Lisołak jednocześnie widział, jak podobne, dziwaczne zaklęcie zaczynało atakować wszystkich innych na arenie, każdego delikwenta przykuwając siłą do ziemi. Z tego, co widział, to nikt nie okazał się być w stanie oprzeć się tej sile, czy to próbując się wyrwać, czy jakimś czarem. Prócz lojalnych magowi czarowników, którzy do tej pory otaczali arenę, na nogach nie było już nikogo. Żadna rebelia nie wydawała się już możliwa. Teraz byli w pełni zdani na łaskę i niełaskę tych drani. Ferren napiął mięśnie, z niknącą nadzieją, że cokolwiek to da, lecz pęta wijąc się zaczęły wbijać mu się w skórę i futro, sprawiając że lisołak jęknął z bólu. Nie było już nic, żadnej nadziei. To już był koniec.
Czarownicy zeszli wreszcie na arenę, opuszczając swoje dotychczasowe miejsca. Zaczęli wtedy podchodzić osobno do każdego schwytanego, pochylając się nad nimi przez chwilę, jednocześnie wykonując jakieś dziwne ruchy rękami. Powietrze znów zapachniało magią, choć już nie tak ostro jak jeszcze przed chwilą. Tym razem smród był już do wytrzymania, choć wcale nie był przyjemny. Co dokładnie robili? Ferren zmrużył trochę oczy, przyglądając się jednemu z nich, kiedy tamten za cel obrał sobie jakiegoś zwalistego wojownika. Zobaczył błysk wijącego się metalu, który zdawał się emanować gorącem. Jednocześnie usłyszał zbolałe przekleństwo. "Tortury? Nie, tylko nie to..." Lisołak zaczął w panice rozglądać się dookoła, próbując wzrokiem odszukać najbliższego sługusa wielkiego maga. Ku jego przerażeniu, tamten szedł już bardzo blisko, w tym momencie zbliżając się do niego. Ferren znów spróbował szamotać się w swych okowach, tym razem już z czystej paniki. Tak naprawdę to zmiennokształny nie bał się tak bardzo śmierci, ale ból go przerażał. Nigdy nie potrafił zapanować nad sobą w sytuacjach w których się z nim stykał i zauważył, że jest nań dużo bardziej wrażliwy niż inni. Torturowany nie był nigdy, ale widział co takie rzeczy mogą zrobić z silnym człowiekiem i nawet nie chciał myśleć, co mogłyby zrobić z nim. A teraz? Mógł co najwyżej wzrokiem błagać o to, by zabili go na miejscu.
Kroki, dla niego brzmiące o wiele bardziej złowieszczo niż to było w rzeczywistości, dotarły wreszcie do niego, zachodząc go trochę od tyłu. Ferren widział jedynie jego buty i kawałek szat swojego oprawcy, ale słyszał go doskonale. Usłyszał słowa, wymruczane w dziwacznym języku, kiedy tamten pochylił się nad nim, pozwalając mu zobaczyć trochę więcej. Czarownik wyciągnął rękę i nagle, z nicości pojawiła się na niej struga, emanująca lekkim światłem, w której lisołak rozpoznał płynny metal. Substancja zaczęła zwijać się niczym wąż, nigdy nie dotykając skóry tamtego, po czym zupełnie jak zwierzę które tak przypominała, drapieżnie zsunęła się w dół, w stronę jego prawego ramienia. Chciał protestować, chciał ją jakoś odgonić, lecz nie mógł zrobić nic. Magiczna smuga metalu zaczęła otaczać jego nadgarstek, swoim gorącem sprawiając że paliła go skóra. Ferren wydał z siebie dziki jęk, czując jak płomienisty okrąg zaciska na nim swoje szpony. Na szczęście uczucie szybko minęło, a jego oczom ukazała się metalowa obręcz, zupełnie taka jaką mogliby nosić niewolnicy. W zupełnym przerażeniu lisołak zapiszczał żałośnie, usiłując jakoś nią ruszyć, ale zdawało się że była wręcz przytwierdzona do jego skóry. Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego i nie miał pojęcia, jak właściwie coś takiego można by było zdjąć, o ile to w ogóle było możliwe.
Jednocześnie lisołak poczuł coś dziwnego, gdzieś w dłoni, w której wciąż ściskał swój łuk. Coś jakby zaczęło go łaskotać i nagle, bez żadnego ostrzeżenia, jakaś dziwna siła wyrwała mu jego broń, tak jakby była ledwie zabawką. Magiczne pnącza, które do tej pory solidnie wszystko trzymały, zdawały się nie mieć na to żadnego wpływu. Ferren syknął i warknął w stronę stojącego obok czarownika, ale to nawet nie on teraz był w posiadaniu jego ukochanego łuku. Broń zdawała się żyć własnym życiem, i poszybowała prostym torem w stronę mrocznego maga. Lisołak patrzył bezsilnie, jak ostatnia rzecz, która sprawiała, że czuł się bezpiecznie, była mu bezlitośnie odebrana.
Ferren, zbyt skupiony teraz na swojej sytuacji, nie bardzo nawet zauważył że coś zaczęło się dziać. Dopiero po chwili, gdy wyraźny zapach magii do niego dotarł, rozejrzał się dookoła. Poza wyraźnie zaznaczoną granicą magicznej strefy, świat zaczął ciemnieć w szybkim tempie, jakby zapadała noc, a na niebie pojawiły się dziesiątki, nawet setki rozciągniętych w długie smugi świateł, które niczym gwiazdy oświetlały ich z góry. Lisołak dosłownie nie miał pojęcia co tak właściwie się dzieje, ale do tej pory widział tu już tyle okropnych rzeczy, że trudno mu było sobie wyobrazić by było to coś gorszego. Nie wiedział, co się zdarzy, ale w tym momencie już niewiele go to obchodziło. Miał tylko nadzieję że nie będzie za bardzo bolało.
Nagle wszyscy podwładni maga zaczęli wyciągać spod swoich szat dziwne, ciemne przedmioty. Lisołak miał dość kiepski widok, ale udało mu się odgadnąć, że były to dziwne, podłużne maski, swoim wyglądem przywodzące na myśl ptasie dzioby. Nie minęła chwila nim wszyscy jednocześnie założyli je sobie na i tak już zacienione kapturami twarze. W momencie w powietrzu rozniosła się kolejna barwa magicznego smrodu, kiedy rozległo się dochodzące z wielu miejsc jednocześnie pufnięcie, dźwiękiem podobne do upadającego worka mąki. Zupełnie tak jak sugerował to dźwięk, w miejscach w których stali czarownicy teraz wznosiły się niewielkie chmury czarnego jak smoła pyłu. Zaledwie chwilę później z latającej sadzy zaczęły wylatywać kruki, po jednym z każdego obłoku. Ferren nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że czarodzieje wciąż tutaj byli, tyle że teraz w innej postaci.
- Zostało was tylko dwudziestu... Ale wygrać może tylko jeden! - Rozległ się donośny głos maga, który poniósł się echem po sferze. - Ale żeby zwyciężyć... wpierw musi coś dla mnie zdobyć.
Po tych słowach nastąpił trzask i nagle nacisk magicznych pnączy na jego kończynach zniknął. Lisołak w momencie wstał, po czym instynktownie zaczął biec w stronę jedynej osoby, której tutaj choć odrobinę ufał i mógł uważać ją za sojuszniczkę - do Eris. Ona również była już wolna i podnosiła się właśnie ze szklanej podłogi. Dobiegł już na wyciągnięcie ręki, gdy nagle rozległ się kolejny trzask i lisołak z przerażeniem odkrył, że była to podłoga. W tym samym momencie zaczęli spadać.
Awatar użytkownika
Jane
Szukający Snów
Posty: 174
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Szpieg
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Jane »

        Twoje życie nigdy nie należy tak naprawdę do ciebie. Egzystencja jest loterią, na której cały czas walczysz o każdy kolejny dzień. A kiedy już myślisz, że wygrałeś i możesz cieszyć się życiem, koło znowu rusza. Ponownie walczysz, ponownie uciekasz przed przeznaczeniem, które tak bardzo pragnie twojej śmierci. Jane czasami miała dość walki o możliwość bytu w tym okrutnym świecie, który jej nie chce. Każdy krok był niepewny, a cel nadal tak odległy. W momencie, w którym tajemniczy mag jednym ruchem ręki spalił strzałę elfki, coś pękło. Koło fortuny ponownie ruszyło, zgrzytając głośno, zwiastując tym zgubę dla przestępców schwytanych przez czarodzieja.
Przegrana, szeptało przeznaczenie.
        Skrytobójczyni jeszcze przez chwilę spoglądała na oprawcę oczyma szerokimi jak pięć ruenów, nie mogąc uwierzyć w jego siłę. Z taką łatwością poradził sobie z nadlatującą strzałą, jakby nie była dla niego szczególnym zagrożeniem, lecz zwykłą muchą - denerwującym stworzeniem, które można odpędzić jednym ruchem dłoni. Jane nie potrafiła przestać patrzeć na czarodzieja. Gdyby nie pętające ją niewidzialne więzy, elfka zapewne trzęsłaby się. Nigdy nie spotkała tak potężnej istoty, która mogła zniewolić tyle istnień naraz. A najbardziej denerwujące w tej sytuacji było to, że Jane nawet o krok nie zbliżyła się do informacji o zabójcy Lilian. “Cóż. Może jeśli teraz zginę, sama Lil mi powie”, pomyślała elfka, skupiając wzrok na szklanym podłożu. Teraz i ono zdawało się pękać, jak i nadzieje wielu morderców i złodziei.
Niespodziewanie magowie zebrali się, szeptali dziwne inkantacje, po czym podeszli do pozostałych więźniów. Jane nadal była wpatrzona w podłoże. “Może pomyślą, że już nie żyję…”, choć szanse były nikłe, zawsze można liczyć na szczęśliwy los na loterii. Zimna stal oplotła nadgarstek elfki, co przywiodło jej na myśl tylko jedno - niewolnictwo. Czy zatem o to im chodziło? Magowie złapali wyrzutki tego świata tylko po to, żeby ich osądzić, a następnie uwięzić na wieki? A może wrzucą ich do otchłani na wieczne potępienie? “Co wy planujecie…?”, elfka tak bardzo chciała zapytać o to czarodzieja, który został jej przydzielony na spętanie, jednak nacisk, który przytwierdził ją do podłogi, działał także na usta.
        Do czasu. Niespodziewanie mag zaapelował swoje postanowienia, oznajmiając wszystkim, że nadal są uczestnikami jego chorych igrzysk. Nacisk nagle zelżał w tym samym momencie, w którym czarodziej zniknął. Jane momentalnie podniosła się na nogi, sięgnęła po krótki miecz… którego nie było na miejscu. Nastała chwilowa panika w umyśle elfki, kiedy zrozumiała, że każda broń została jej odebrana.
        - W porządku. Gołymi rękami też mogę was pokonać - szepnęła, przyjmując postawę obronną. Kątem oka zauważyła postać, która biegła do niej w szaleńczym tempie. Męczyłeb desperacko próbował do niej dobiec, jednak koło ponownie się uruchomiło, zaczynając nową grę.
Szkło pękło.

        Symbolem gry w życie jest koło. Oznacza ono nieskończoność, która może i kusi obietnicą wiecznej egzystencji, lecz jest pewien haczyk.
Najpierw trzeba wygrać.
        Jane nie miała pojęcia, gdzie się w danej chwili znajduje, dopóki nie dostrzegła jednej charakterystycznej rzeczy w mieście. Błękitne światło oświetlało pięknie ulice, nadając im majestatyczny wygląd drogiego kamienia szlachetnego.
        - Kryształowe królestwo… Szlag! - syknęła, w duchu dziękując za opuszczone nocne uliczki miasta. Elfy o tej porze już dawno siedzą w swoich domostwach, układając swoje pospolite życie - to wygrane. Na środku ścieżki Jane nie była jednak sama. Obok niej stał lisołak, równie zdezorientowany co ona sama. “Pięknie. Widocznie jesteśmy na siebie skazani”, pomyślała, spoglądając na dłoń mężczyzny. Stalowa bransoleta idealnie obejmowała jego nadgarstek. Elfka uniosła swoją rękę. Ku swojemu niepocieszeniu, znalazła na niej taką samą błyskotkę. “Cudownie. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba”. Zabójczyni westchnęła z ulgą, kiedy na palcu u dłoni zobaczyła pierścień z wyrytymi nań inicjałami JLV. Przynajmniej tego jej nie zabrali, jednakże i teraz mogłaby wymienić błyskotkę na porządny sztylet.
        - Idziemy z widoku, Męczyłeb - oznajmiła chłodno kobieta i nie oglądając się za zmiennokształtnym, ruszyła przed siebie w poszukiwaniu najbardziej zaciemnionego zakątka, jaki mogło posiadać Kryształowe Królestwo.

        Kiedy już znaleźli się w mniej widocznym miejscu, Jane ponownie zaczęła szperać po kieszeniach płaszcza, mając nadzieję znaleźć tam strzały i sztylety. Niestety, na marne. Nawet buty jej przeszukali! Elfka nawet tam nie mogła znaleźć małego noża do rzucania.
        - Pięknie… I weź to skompletuj od nowa… - mamrotała, po czym oparła się o ścianę. Spojrzała na swojego towarzysza w całym tym cierpieniu i zmierzyła go wzrokiem. Momentalnie pojawiły się przed oczami elfki przebłyski wcześniejszego zdarzenia; chwil, w których otarła się o śmierć, wrzucona do szklanego pudełka z tchórzliwym lisołakiem i chodzącą zapałką. Świadomość jednak podpowiadała Jane, że przymiotnik, jakiego użyła do opisu zmiennokształtnego, powinien się zmienić; Męczyłeb w końcu wykazał się nie lada pomysłowością i odwagą, oszukując maga i dając im szansę na zadanie ostatecznego ciosu. Szansę, którą rudowłosa zaprzepaściła. Wściekłość wezbrała się w kobiecie nagle, odciskając piętno swojego niepowodzenia. Mogła to zakończyć.
        - Dziękuję - powiedziała znienacka. Bądź co bądź, lisołak powalił także jej kata, wówczas gdy mógł wykorzystać czas i strzałę na innego maga. - Tylko się nie przyzwyczajaj.
Jane spojrzała na nocne niebo, żeby uspokoić myśli. Ścisnęła dłoń. Dopiero w tej chwili szelest papieru uświadomił jej, że trzyma kopertę.

“Pierwsze zadanie”

“Świetnie, a więc gramy dalej!”
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Nagle powietrze dookoła nich zaczęło pędzić w górę z niesamowitą prędkością, a wszystko co do tej pory mogli widzieć zaczęło znikać gdzieś w górze, malejąc tak bardzo że już po króciutkim momencie można się było zastanawiać czy rzeczywiście jest to prawdziwe czy to tylko wrażenie. Jednocześnie niewiarygodna pustka otworzyła się pod nimi, ukazując niemal nieskończone przestrzenie w każdą wyobrażalną stronę. A Ferren, którego futrem na całym ciele targało na wszystkie strony, czuł że zaraz zwymiotuje ze strachu. Wiedział że spada ku swojej śmierci i że nic temu nie może zapobiec. Gdzieś w dole widać było jakieś światła, ale teraz dla niego nie miało to żadnego znaczenia. Przez głowę przez chwilę przemknęło mu pytanie, dlaczego właściwie nie zrobili im tego od razu, lecz zaraz potem strach i instynkt całkiem zajęły jego myśli. Lisołak zaczął machać kończynami we wszystkie strony usiłując chwycić się czegokolwiek. Widział lecącą tuż obok niego Eris i usiłował złapać choćby fragment jej ubrania, ale im bardziej się rzucał, tym bardziej wiatr zdawał się rzucać nim w przypadkowym kierunku i w rezultacie zupełnie mu to nie wychodziło.
- Eris! - krzyknął, ale huk wiatru w jego uszach zagłuszał go tak bardzo, że nawet sam siebie nie usłyszał. - Eris!
Wydawało się że nie minęła nawet chwila, gdy odległe o niewyobrażalny dystans światła stały się bliskie niczym na wyciągnięcie ręki. Nie wiedział wtedy co to właściwie jest, ale nie miało to przecież znaczenia. Ferren nie potrafił sobie wyobrazić by zdołał przeżyć skok z miejskich murów, nie mówiąc już nawet o dosłownym zrzuceniu z nieba. Instynkt jednak nakazał mu podkulić nogi i złapać za nie rękami, w celu choćby częściowej amortyzacji upadku, co też uczynił. Zaraz potem jednak zamknął oczy, nie chcąc patrzeć na nadchodzącą śmierć.
I wtedy właśnie walnął kolanami o bruk, a siła uderzenia przewróciła go na plecy. Wrażenie było takie jakby spadł co najwyżej z czyjegoś dachu, pomimo tego że dokładnie pamiętał jak wysoko zdawało mu się że był. Wciąż miał przemożną ochotę żeby zwymiotować ze strachu, teraz jednak nastąpiła błoga cisza. Zupełnie tak jakby cały ten koszmar, wszystko to przez co przeszedł, nareszcie dobiegło końca. Wciąż miał wprawdzie zamknięte oczy, ale wszystkie inne zmysły mówiły mu że jest już dobrze. Czuł ból w potłuczonych i obtartych kolanach i przy jednym z żeber, ale nie było to nic poważnego - przeciwnie wręcz, sugerował nie tylko to że udało mu się przeżyć, ale także że szybko się z tego wyliże. Wokół panowała względna cisza, przez którą słyszał teraz dźwięki nocnego życia w mieście. Kojarzyły mu się one z bezpieczeństwem, nawet pomimo tego że jego noce rzadko kiedy takie były. Zapach magii teraz znacznie osłabł, ze smrodu przechodząc w jedynie lekki posmak w powietrzu, którego resztki osadziły mu się na futrze. Kiedy jednak tak teraz skupił się trochę na swoim węchu, zaczął odczuwać zapachy, których nie kojarzył z brudnym i zabłoconym Meot. Z wyjątkiem jednego, konkretnego, który poznał dopiero tam.
- Eris? Też tu jesteś? - wymamrotał pytanie, kiedy wreszcie dotarło do niego że może nie tylko on przeżył upadek. Obrócił się leniwie na bok, unosząć się na łokciu i jednocześnie uchylił ślepia, pozwalając by błękitne światło wreszcie do nich dotarło. Ferren z początku widział tylko ulice i porozstawiane w równych odstępach latarnie, których niebieskie światło odbijało się od całego mnóstwa gładkich, błyszczących powierzchni. Nim dotarło do niego na co właściwie patrzy, minęła dłuższa chwila.
- Zaraz, nie... Przecież... to nie może być Kryształowe Królestwo... Byliśmy w Meot... - Zaczął mamrotać, wciąż jeszcze nie do końca przytomny z gniewu, strachu i zmęczenia. Część informacji wciąż mu umykała, za przykład chociażby biorąc fakt że zauważenie stojącej obok niego Eris zajęło mu znacznie dłużej niż powinno. Dopiero fakt, że usłyszał jej wzmiankę o tym gdzie się znajdowali, uświadomił go że rzeczywiście nie ma zwidów, oraz że zabójczyni też jakoś przetrwała upadek. Ferren uniósł się wtedy na łokciu i podniósł na nogi, chwiejąc się trochę. Złapał się za głowę i spróbował trochę otrząsnąć z ogarniającego go stanu nieprzytomności. Trochę mu to pomogło, rozjaśniając jego myśli. Wciąż czuł się bardzo dziwnie i nieswojo, co nawet nie było związane z tym że wrócił tutaj, ale przynajmniej teraz był w stanie mniej więcej normalnie funkcjonować.
Lisołak, wciąż czując się trochę niepewnie, podszedł do jakiejś ściany w pobliżu z zamiarem sprawdzenia czy jest prawdziwa. Nie miał pewności czego mógł się spodziewać po tym miejscu, wciąż podejrzewał jednak że tak naprawdę to co widzą jest tylko kolejnym oszustwem, kłamstwem i iluzją. I choć pod palcami czuł wyraźnie zimny, biały kamień z jakiego zbudowano tutejsze budynki, zupełnie tak jak powinien go odczuć, wciąż nie był do końca przekonany. Został dziś oszukany i niemal przez to zabity zbut wiele razy by pozwolić sobie odetchnąć w pierwszym momencie w którym nastąpiła cisza. Nieustannie miał nadstawione uszy, próbując wychwycić jakikolwiek niepasujący do sceneri dźwięk.
Kiedy nagle usłyszał za sobą swoje głupawe przezwisko, którym postanowiła nazywać go Eris niemal podskoczył z zaskoczenia, po czym w myślach sam siebie za to skarcił. Wprawdzie elfka pewnie nic nie zauważyła, ale gdyby tak się stało to pewnie straciłaby do niego jakiekolwiek posiadane jeszcze resztki szacunku. Zamiast tego syknął w jej stronę, w nie do końca ludzko brzmiącym dźwięku, w którym dało się wyczuć pretensję. Mimo tego dostosował się do jej polecenia, gdyż sam nie czuł się najlepiej na otwartych, i dobrze oświetlonych przestrzeniach. Być na widoku nigdy nie było jego intencją.
Gdy już przemierzyli nieduży kawałek miasta, udało im się wreszcie zatrzymać w jakimś zaułku, który najwyraźniej był jednocześnie ślepym, nie licząc tylnego wejścia do jednego z tworzących go budynków. Normalnie nie chciałby znaleźć się w takim miejscu, gdyż była stąd tylko jedna droga ucieczki, lecz jednocześnie miejsce to było najlepszą i najciemniejszą kryjówką jaką udało im się znaleźć. Wokół, a przynajmniej w najbliższej okolicy, nie było żywej duszy i nawet odgłosy miasta zdawały się cichnąć i odgrywać się gdzieś w oddali, zupełnie jakby znaleźli się w jakiejś oazie. Gdyby tylko nie smród lecący ze śmietnika przy ścianie, zaułek zdawałby się nawet komfortowym miejscem.
- Zabrali wszystko. - skomentował Ferren gdy zobaczył jak Eris zaczęła wywracać swoje kieszenie do góry nogami, najwyraźniej w poszukiwaniu swoich broni. On sam dobrze wiedział że ze swoim ukochanym łukiem i kołczanem mógł się już na dobre pożegnać. Ostatni raz widział swoją broń tam na górze, w miejscu którego natury nawet nie potrafił zrozumieć. Skoro mu go zabrali, znaczyło to że nie był mu już potrzebny do tego, co według maga miał robić tutaj. Sam miał na ten temat inne zdanie, lecz nie wyglądało na to by miał cokolwiek do powiedzenia w kwestii tej, czy w sumie jakiejkolwiek innej. - Nic nie zostawili. Zupełnie nic.
Mówiąc to, jego wzrok powędrował w dół, na metalową obręcz dookoła jego nadgarstka, przytwierdzoną doń tak, jakby miała tam już pozostać na zawsze. Lisołak chwycił za nią drugą ręką i zaczął ciągnąć to w jedną, to w drugą stronę, usiłując choć trochę poruszyć metalem. Nie osiągnąwszy zupełnie nic, chwycił zań w zęby i usiłował jakoś wyszarpnąć, ale jedynym co zdołał osiągnąć był nieprzyjemny ból w kłach. Wrażenie było takie, jakby próbował odgryźć sobie cały nadgarstek, a nie coś co znalazło się na nim. "Zabrali wszystko" - pomyślał. - "Łącznie z wolnością".
Kiedy Eris nagle mu podziękowała, Ferren na moment postawił uszy, po czym odwrócił się w jej stronę. Właściwie to nie spodziewał się wdzięczności. Przez chwilę nawet nie wiedział do końca o co właściwie chodziło, dopóki nie przypomniał sobie o momencie, w którym zestrzelił sylwetkę nad zabójczynią, kiedy ta przybita była magią do posadzki w tej więziennej kopule. Wtedy nawet zbyt długo się nad tym nie zastanawiał, tylko... właściwie to sam nie był pewien. Pomógł Eris dlatego, że miał przeczucie że będzie potrzebował jej pomocy później. Uważał że potrzebował mieć sojusznika, a ona była jedyną osobą, która była bliska temu określeniu.
- Chciałbym móc znów się do czegoś przyzwyczaić. - rzucił lisołak, oglądając się przez ramię na zupełnie puste wejście do zaułka. - Wrócić wreszcie do normalności...
Nie zdążył nawet dokończyć myśli. Odgłos kruka poniósł się krótkim echem po zaułku, gdy ptak po kilku uderzeniach skrzydeł wylądował na jednym z dachów, daleko poza ich zasięgiem. Machnął jeszcze raz skrzydłami, pomimo że już siedział, po czym zakrakał. Ferren schylił się wtedy, po czym znalazłszy niewielki kamyk zamachnął się i rzucił nim w kierunku ptaka. Pocisk zderzył się z fragmentem ściany, nie trafiając zaledwie o centymetry. Kruk jednak ani drgnął, jedynie obrócił głowę i spojrzał wprost na niego jednym, czarnym niczym noc okiem, które wydawało się przewiercać go na wylot. Tyle wystarczyło, by lisołak wiedział już, że to jeden z magów. Niczym niemy obserwator na trybunach mógł patrzeć na ich zmagania. Czymkolwiek by miały nie być.
W tym momencie dostrzegł biel papieru w dłoni Eris i usłyszał towarzyszący mu szelest. Spojrzał jeszcze raz na kruka, nie do końca wiedząc czego się może po nim spodziewać, lecz ostatecznie postanowił go zignorować. Nie miał już łuku, z którego mógłby ustrzelić tego szkodnika. Mógł jedynie się mu przyglądać, a był prawie pewny że nic to nie przyniesie. Postanowił więc skupić się bardziej na Eris i na tym, co właśnie znalazła, czy też raczej otrzymała.
- Co to jest? Jakaś wiadomość? - zapytał, zbliżając się powoli. Mimo wszystko jego oczy wciąż wędrowały do kruka siedzącego na krawędzi, który choć teraz zamilkł, zdawał się drwić z niego samym swoim wzrokiem. Niczym omen śmierci, patrzył na nich i śmiał się, wiedząc co wkrótce nastąpi.
Awatar użytkownika
Jane
Szukający Snów
Posty: 174
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Szpieg
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Jane »

        - Przenieśli nas - zaapelowała Jane, kątem oka obserwując reakcję lisołaka na nowe otoczenie. Zdawał się znać to miejsce. Elfka od razu pomyślała o wypytaniu mężczyzny o jakiekolwiek informacje, coś, co pomogłoby im tutaj przetrwać. Zdani są bowiem tylko na siebie. Skrytobójczyni nigdy nie odwiedziła Kryształowego Królestwa - oznaczało to dla niej swego rodzaju bezpieczeństwo. W tym mieście mogły co najwyżej dojść informacje o niej od osób trzecich, z miejsc, gdzie była poszukiwana. Całe szczęście w tym wszystkim, że elfka zawsze podczas zleceń ukrywała twarz, zatem żaden plakat gończy nie oddawał w stu procentach jej wyglądu. Mimo to czarodziej dobrze obmyślił ten plan; nowe miasto do znienawidzenia. Jane westchnęła i rozejrzała się po okolicy.
        - Znasz to miejsce? - zapytała elfka, spoglądając na lisołaka. Zdobycie cennych informacji może pomóc im przetrwać, Jakiś plan na pewno muszą wymyślić, ponieważ nie mogą liczyć na żadne ze swoich broni. Czyżby czarodzieja bawił fakt, jak bezradna jest elfka bez swoich ukochanych zabaweczek? Kobieta, odkąd tylko obeznała się w swoim fachu, nie rozstawała się choćby z nożem. Już nie mówiąc o krótkim mieczu. Jane nawet nie pomyślała, że to może być kolejna sztuczka maga - że ponownie wpakował ich do pudełka z iluzją. Dla niej oczywistym stał się fakt teleportacji. Kto wie, może się myli? Albo jest w tym wszystkim ukryty cel.
O którym szybko się przekonali…
        Ciemne uliczki Kryształowego Królestwa niczym nie różniły się od zaułków w każdym innym mieście. Wszędzie znajdzie się miejsce dla wyrzutków, którzy skrywają się w cieniu. “Jednak każdy szanujący się złodupiec ma przy sobie broń!”, myślała Jane, nie mogąc pogodzić się z faktem, że jej kochany arsenał został jej odebrany.
        - Niech ktoś powie, że to żart… - westchnęła, opierając się o ścianę jednego z jasnych budynków. Nie pasowała do tego miasta. Tak samo jak kruk, który przybył obserwować ich zmagania z własną niedolą. Jane spojrzała na niego wilkiem, jakby dzięki temu mogła dosięgnąć go i przyprawić o agonalny ból. Szkoda, że nie mogła. Lekko drgnęła, kiedy ujrzała uderzający w ścianę kamyk. Nawet i on nie mógł odstraszyć zwierzęcia, co zdziwiło nieco elfkę. “Nie wolno ci tracić czujności. Nie w takiej chwili”, upomniała się, zaciskając mocno pięść.
        - Jeszcze tego nie dostrzegłeś? Nie ma normalności na tym świecie - odpowiedziała w końcu elfka. Brzmiała chorobliwie chłodno, co przeraziło również ją samą. - Co krok jakaś magiczna istota. Co krok niebezpieczeństwo. Nawet po śmierci nie może być spokoju. - Kobieta powoli skuliła się na ziemi, ciągle opierając się o ścianę.
Ścisnęła kartkę. W żołądku odczuła okrutny ucisk. Sama nie wiedziała, czy odzywają się potrzeby zapełnienia brzucha, czy to ze strachu. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Chyba że list magicznie pojawił się w jej dłoni, co jest, jak na magów, bardziej racjonalne. Na pytanie lisołaka tylko wzruszyła ramionami i czym prędzej otworzyła wiadomość.

“Dach, podziemia, ściana. Tam szukajcie, aż traficie na kolejną wskazówkę”.


Jane osłupiała. Czyli gra dopiero teraz się zaczęła, a oni są jej pionkami. Bez słowa podała karteczkę lisołakowi.
        - Przeszliśmy eliminacje. Czas na prawdziwą rozgrywkę.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

- Ech... znam. Niestety. – mruknął lisołak, spoglądając na bok od Eris i kładąc lekko po sobie uszy. – Sam widok ożywia wspomnienia... Wątpię jednak by to nam bardzo pomogło. Na krótko po przybyciu próbowałem się tu szybko wzbogacić. Byłem tu ledwie przejazdem. Miałem nawet wspólnika, przez może jakiś dzień. Nie wiem czy to bardziej jego wina czy moja, ale odkryli nas. Ktoś go dorwał i nie wiem nawet czy udało mu się przeżyć. Miał paskudne rany, a lekarz którego znalazłem wyglądał na jełopa. Tej samej nocy zwiałem z miasta i zacząłem uciekać w stronę Meot. Nie zamierzałem ryzykować że mnie też postanowią przyszpilić do bruku.
Ferren nawet nie patrzył już w jej stronę. Jego wzrok skierowany był w stronę co ciemniejszych alejek, z których większość przypominała niemal identycznie tą, w której znalazł czarownika. Pamiętał wciąż to wydarzenie, choć jedynie mgliście. Pomimo tego że wydarzyło się ledwie jakoś tydzień temu, zdążył już zapomnieć większość jego szczegółów. Pamiętał jednak w jakim makabrycznym stanie go znalazł, przebitego na wylot i wykrwawiającego się na chodniku, z leżącą obok zgaszoną pochodnią, którą ktoś przyciskał mu do rany, sądząc po oparzeniach na skórze. Lisołak nie był w stanie samodzielnie go przenieść, więc ruszył szukać pomocy. Kiedy wrócił około kwadrans później, prowadząc roztrzepanego czarownika, którego wręcz na siłę wyciągnął z domu, jego wspólnik jeszcze żył. Po drodze któryś z nich, pewnie czarownik, zgarnął ze sobą jakiegoś strażnika, z którym potem przenieśli rannego w jakieś inne miejsce. Ferrena wtedy jednak już tam nie było. Obserwował ich jeszcze przez moment z sąsiedniego dachu, trzymając się poza zasięgiem ich wzroku. Dopiero potem uciekł, przedostając się przez miejską bramę i natychmiast ruszając na wschód. Wszystko to przyprawiało go o niepewność. Nie wiedział kto go szukał, nie miał pojęcia jak intensywnie, nie wiedział nawet co mogłoby go czekać gdyby go znaleźli. Najlepiej byłoby gdyby tak się nie stało, ale w sumie co teraz mógł brać za pewnik? Może ci magowie, którzy złapali ich w Meot było tak naprawdę na jego tropie przez cały ten czas? Może to wszystko była jego wina? Na samą myśl trochę się skulił, a jego ogon zawinął się pod niego, a na jego pysku widać było gniew na samego siebie. Powinien był uważać. Powinien był nigdy nie docierać do Meot. Nigdy nie powinien był robić tego wszystkiego...
- Wiem że na normalność raczej nie mam co liczyć... - odpowiedział, zerkając ukradkiem na swoją towarzyszkę. - Są jednak... rzeczy, których mi brakuje. Rzeczy i osoby. Chciałbym znów kiedyś do tego wrócić... Może nawet jeśli znaczyłoby to, przed czym wcześniej uciekłem. Nawet jeżeli... ech...
Kiedy Eris otworzyła wreszcie wiadomość, którą otrzymała z niewiadomego źródła, jej twarz nagle stwardniała w trochę zmienionym wyrazie, który sugerował gniew i chyba nawet niedowierzanie. Minęła chwila, nim zaczęła czytać na głos, w którym to czasie Ferren już zdążył przysunąć się bliżej, z zamiarem spojrzenia jej przez ramię. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęli czytać wiadomość, ona na głos, a on podążając za nią w myślach.
- Oni żartują, prawda? - zaczął lisołak, przełykając ślinę. - Co to właściwie ma znaczyć?
Jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w górę, do pierwszej rzeczy wymienionej na świstku papieru. Dach. Tyle się dowiedzieli. Potem mieli znaleźć ścianę i podziemia. Do głowy niemal natychmiast przyszły mu zabawy, w które czasami bawiły się wieczorami ludzkie dzieci, zostawiając notatki po lesie i biegając tam z małymi latarenkami. Nigdy się za bardzo nie przyglądał tym praktykom, ale wtedy wydawały mu się po prostu dziwaczne. To co teraz się działo zaskakująco mu coś takiego przypominało. Z jakiegoś powodu czuł to dziwne ssanie w żołądku, nie wiedząc co właściwie musiał zrobić. Nie ulegało wątpliwości że musieli się dostosować. Jakkolwiek by to nie miało wyglądać, musieli chyba podążyć za rozkazem na małej, nic nie mówiącej karteczce. Na pewno były jakieś konsekwencje, w wypadku gdyby ktoś próbował oszukiwać magów. Tym bardziej że teraz najpewniej obserwowali ich poprzez oczy tego dziwacznego kruka, który wciąż ani drgnął i teraz jedynie się im przyglądał, tak jakby byli najbardziej interesującą rzeczą jaką zwierzę w życiu widziało.
- Chyba musimy iść. - mruknął z nutą dezaprobaty dla swoich własnych słów w głosie. - Nie wiemy ile mamy czasu, ani nawet na co. Powinniśmy się pośpieszyć.
Ściany budynków w tej alejce nie były zdecydowanie przeznaczone do wspinania. Jasny i gładki kamień nie pozwalał nawet na to by wetknąć weń pazury, a już co dopiero próbować się na nich podciągnąć. Nie było dostatecznie dużo odstających powierzchni, by dało się wspiąć bez użycia liny. Kiedy jednak Ferren przyjrzał się uważniej, jego uwagę przyciągnął stojący przy jednej ze ścian śmietnik, który zalatywał fetorem zgniłej ryby i cuchnących łajnem śmieci. To były dwa dominujące zapachy które z niego docierały, a lisołak nie miał najmniejszej nawet ochoty żeby się w nie zagłębiać. Śmietnik jednak był całkiem wysoki i gdyby się z niego dobrze wybić, chwycenie krawędzi dachu wydawało się o wiele bardziej możliwe.
Starając się nie myśleć o smrodzie, Ferren wziął głębszy oddech, po czym zbliżył się do kontenera. Niestety niewiele to pomagało, lecz musiał to jakoś przeboleć. To była najszybsza droga, a więc była zarazem najlepsza. Lisołak wpierw upewnił się, że pokrywa jest w miarę solidna, po czym zatrzasnął ją dokładnie. Chwilę potem szybkim ruchem wdrapał się na wierzch, starając się swoją wagę utrzymywać bliżej krawędzi, wciąż nie do końca ufając udźwigowi pokrywy. Przygotował się przez chwilę, mając nadzieję że dosięgnięcie dachu będzie w zasięgu jego możliwości. Z tej perspektywy, dystans wydawał się trochę większy niż wcześniej, Ferren nawet jednak nie myślał o tym by zrezygnować.
Wziął kolejny głębszy oddech, tym razem czując smród ze śmietnika pod spodem w pełnej okazałości, po czym wybił się do góry. Jego pazury ledwo chwyciły się krawędzi, a on sam utknął na moment w dość dziwacznej pozycji, rozciągnięty w dół z płaszczem i ogonem dyndającymi pod nim. Chwilę zajęło mu poprawienie chwytu do tego stopnia, by mógł też wesprzeć się trochę nogami, ale wtedy poszło już gładko. Ledwie moment później lisołak kucał już na krawędzi dachu, spoglądając w dół na Eris z wyciągniętą w jej stronę dłonią.
Awatar użytkownika
Jane
Szukający Snów
Posty: 174
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Szpieg
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Jane »

        Jane doskonale zdawała sobie sprawę, co zrobią z nią strażnicy, kiedy tylko zostanie rozpoznana. Mimo że nigdy wcześniej nie była w Kryształowym Królestwie, obawiała się, że wieści o jej dokonaniach dotarły aż tutaj. Nie wspominając już o przestępcach, którym zalazła za skórę. Elfka wzdrygnęła się na myśl, co mogą z nią teraz zrobić. Dlatego kluczowym będzie pozostanie w cieniu.
        - Czyli mniej więcej kojarzysz ulilce i tak dalej? - zapytała szybko skrytobójczyni, spoglądając przed siebie; a konkretniej na jakże interesującą ścianę na przeciwko. Architektura wydawała się elfce taka… wspaniała. Aż do porzygu. Nic dziwnego, że wcześniej nie zaszczyciła tego miasta swoją obecnością. Jane wolała miejsca, gdzie miała rozeznanie; wśród mieszkańców, władzy, innych skrytobójców. Poza tym, zarobić najłatwiej na ludziach zdesperowanych i gotowych zapłacić każdą cenę za śmierć innych. Elfy mieszkające w Kryształowym Królestwie nie akceptowały takiej roboty. Przynajmniej większość.
“Lubisz uciekać”, zauważyła Jane, jednak zachowała tę uwagę dla siebie. Przytaknęła lisołakowi.
        - Jesteśmy chyba podobni. O zgrozo - oznajmiła cicho. Mimo przyjaznego tonu wypowiedzi, twarz Jane pozostała z kamiennym wyrazem. A przeszywające spojrzenie utkwiło w tej pięknej ścianie. W myślach elfki pojawili się Vincent z Lilian, przez co kobieta mimowolnie pogłaskała pierścień na palcu. JLV. Ile by dała, żeby ponownie spotkać Vincenta i wyjaśnić mu tak wiele spraw. Opowiedzieć, co się działo w jej życiu, jak za dawnych lat.
Spotkać Lilian jeszcze nie chciała. Nie spocznie, póki nie znajdzie jej prawdziwego zabójcy.

        - Żarty zaczęły się już na arenie. Widocznie nie doceniliśmy ich - wysyczała Jane, rzucając kartkę w ścianę. Tę, na którą gapiła się od dobrego czasu. Już nienawidziła tego miejsca. Spojrzała zdezorientowana na lisołaka. - Będziemy biegać po dachach, aż coś znajdziemy? Brzmi jak plan. - Choć i tak nie mogą zostać za długo w jednym miejscu. Niech zatem będzie, zagrają w tę grę. Jakby mieli większy wybór.
Jane zawahała się, nim podała zmiennokształtnemu dłoń. Uznawała to za wyraz niesamowitego zaufania, jeśli teraz zgodzi się przyjąć pomoc w tak prostej kwestii. A może to uraz sprawił, że kobieta musiała zastanawiać się nad takimi rzeczami? Mimo wszystko przyjęła pomoc i wskoczyła szybko na dach.
        - Świetnie. Widzę dachy. Pierwszy punkt zaliczony, magu? - powiedziała Jane, próbując dostrzec na niebie jakiegoś znaku lub fajerwerków. Bezskutecznie. - Dobra. Chodźmy zatem na spacer. Coś się musi wydarzyć.
I tak oto rozpoczęła się wędrówka po przepięknych dachach Kryształowego Królestwa. Jane nie jest w stanie stwierdzić, ile tak błądzili, to szli, to biegli. Świt powoli dawał się we znaki. A wśród mieszkańców dalej cicho; z lewej jakiś kot próbował ocenić odległość do skoku na ziemię, na wprost pustka, a z prawej niedobitki z wczorajszej popijawy wczołgują się po schodach na dach…
...a u ich pasów przywieszone noże z wyrytą nań literą “J” na prawych bokach, na lewych każdy miał jedną strzałę. Jane chwyciła lisołaka za ramię i wskazała na żebraków.
        A więc tak gramy.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

- Powiedziałbym że mniej więcej wiem gdzie co jest, ale nie na tyle bym był usatysfakcjonowany tą wiedzą. A już tym bardziej że tutaj utknęliśmy i akurat by się to przydało. - oświadczył lisołak, zastanawiając się jak bardzo właściwie skłamał. O rozkładzie miasta wiedział tyle co nic, nie licząc tego że prawdopodobnie byłby w stanie zlokalizować miejsce swojej niedoszłej kradzieży, a stamtąd trafić na alejkę rynkową zapełnioną sklepami i odszukać karczmę w której się wtedy zatrzymał razem z czarodziejem. Miał wątpliwości czy taka wiedza okazałaby się wystarczająca, ale z kolei zawsze mógłby bronić się że tej części miasta akurat nie miał okazji zobaczyć. Mimo to nie czuł się z tym komfortowo, tak samo jak z całą resztą tej przesadzonej aż do bólu sytuacji.
Ferren wysłuchał jednym uchem to, co miała do powiedzenia Eris, jednak nie odpowiedział. Całe mnóstwo myśli kotłowało się teraz w jego wnętrzu i trochę trudno mu było głębiej się zastanowić nad tym co mogła mieć na myśli mówiąc o ich podobieństwie. Możliwe że chodziło o część jego historii którą odważył się ujawnić, lecz na pewno nie był w stanie odgadnąć o którą dokładnie. Przy okazji Eris nie wyglądała za bardzo tak, jakby te słowa miały jakieś szczególne znaczenie, jakby to była po prostu zwyczajna fraza rzucona od niechcenia. Dlaczego więc właściwie się nad tym aż tak zastanawiał? Powinien był skupić się na ważniejszych sprawach, zamiast rozpraszać się błahostkami.

Lisołak, wyciągając z góry dłoń, próbował nasłuchiwać otoczenia dookoła niego, chcąc wychwycić jakieś podejrzane dźwięki, które mogłyby być spowodowane jakąś magiczną reakcją. Rzucił spojrzeniem dookoła siebie, sprawdzając szybko czy może w ten sposób nie dostrzeże czegoś dziwnego, jednak bezskutecznie. Zwykła, ciemna noc, której odgłosy niosły się nikłym echem po ulicach, a jej cienie rozciągały się po mieście, co nie zwiastowało nic nadzwyczajnego. Mimo to lisołak czuł jakoś instynktownie że powinien spodziewać się czegoś, co mogłoby zwiastować niebezpieczeństwo. Wprawdzie dostosowali się przecież do instrukcji na kartce, ale... może chodziło o to, by zrobić coś z tego na odwrót? Trudno było w jakimkolwiek stopniu przewidzieć intencje magów, a ci zdecydowanie nie byli chętni by je wyjaśniać. Tak czy owak, Ferren nie chciał choćby na krótki moment pozwolić sobie na to by się rozproszyć. Jeśli miał przeżyć, oni mieli przeżyć, musiał wiedzieć skąd nadciąga niebezpieczeństwo.
Kiedy tak rozglądał się wokół, poszukując najdrobniejszego ruchu, błysku światła czy odgłosu, jego wzrok na moment spoczął na kruku... a raczej na miejscu na którym wcześniej był. W momencie nie pozostał po nim nawet ślad, choć Ferren mógłby przysiąc że jeszcze sekundy temu siedział na zimnej krawędzi dachu. Jego wzrok natychmiast zaczął przeczesywać powietrze i dachy, ale po ptaku nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad. Nie potrafił jednak powiedzieć, czy to dobry czy zły omen.
- Kruki... Obserwują nas. Jeden był tutaj ledwie przed chwilą i... - lisołak wtedy ugryzł się w język. To co chciał powiedzieć brzmiało straszliwie głupio i dziecinnie, tak jakby nawet nie było to częścią rzeczywistości. Na szczęście po chwili znalazł słowa, którymi mógł w miarę bezpiecznie dla swojego honoru opisać swoje myśli. - Widziałaś jak zakładali maski, tam na górze? To chyba musi być z tym jakoś powiązane...
Pomimo całego napięcia jakie się wywiązało, zupełnie nic szczególnego się nie wydarzyło. Nawet w miarę zwyczajnie wyglądające kruki trzymały się od nich z daleka, do takiego stopnia że zauważenie jednego chyba było niemożliwe. W sumie trochę sprawiało to wrażenie jakby cała jego hipoteza próbowała sama siebie obalić, próbując udowodnić jak bardzo jest nieprawdziwa. W sumie mogło być tak że się pomylił... gdyby nie to że na pewno jakoś ich podsłuchiwali. Widocznie nie chcieli żeby nabrali podejrzeń. Ferren mruknął coś sam do siebie. "Niech myślą że mnie zmylili." - pomyślał sobie, wiedząc że od teraz powinien być ostrożny w słowach jakie mówił, a ponadto, w jakiś sposób przestrzec przed tym Eris.
Zabójczyni tymczasem nie traciła wiele czasu na rozmyślania. Ledwo oboje znaleźli się na górze, ruszyła przed siebie, zaskakująco zręcznie nawigując po takich powierzchniach. W sumie to nie powinien się temu za bardzo dziwić, zważywszy na to kim była. Lisołak podążył zaraz za nią, nie chcąc pozostawać w tyle. Wyglądało na to że poszukiwali drugiego punktu z listy... tylko gdzie na dachach mieli szukać podziemi? Ferren był w tej kwestii dość sceptyczny, mimo tego jednak uważnie rozglądał się po sąsiadujących ulicach, próbując dostrzec coś co w wyraźny sposób sugerowałoby gdzie mieliby zejść na dół. Nie wydawało się jednak by miało to duże powodzenie - wszystkie podziemne struktury jakie udało mu się dostrzec były zaledwie niewielkimi, poziomymi szparami przy podstawach budynków, które najpewniej służyły za kanały na wodę deszczową. Nie było jednak nic, w co można by było wcisnąć coś więcej niż kilka palców.
Włóczęga po dachach, mimo bycia jedną z niewielu czynności które naprawdę sprawiały mu przyjemność, bardzo szybko zaczęła być stresująca. Pomimo wskazówki, wyglądało na to że nie mieli pojęcia gdzie iść, a czas przesypywał im się przez palce zdecydowanie zbyt szybko. Przez całą drogę nie spostrzegł ani jednego większego zejścia w podziemia, a Eris nawet jeśli cokolwiek znalazła, to na pewno w żaden sposób tego nie przekazała. Nie żeby jej nie ufał, w końcu oboje utknęli w tym bagnie, z którego jedynym wyjściem była próba odgrywania swojej roli, którą przeznaczył im ktoś z góry. To, że nie potrafili jej dobrze odegrać, było co najmniej złym omenem. Nawet kruki, które spodziewał się w końcu zobaczyć, zupełnie gdzieś zniknęły. Lisołak miał już zasugerować, żeby jednak zrezygnowali i spróbowali swoich sił gdzieś na dole, mając nadzieję że choć trochę zmniejszy to jego obawy. Wtedy jednak kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Eris chwyciła go za ramię, subtelnie próbując skierować jego uwagę w tamtą stronę.
Zobaczył kilku mężczyzn, chwiejnym krokiem gramolących się po schodach na górę, w stronę dachu. W pierwszej chwili uśpiło to jego czujność, bowiem wydawało się to zupełnie zwyczajne. Moment później jednak zorientował się, że chyba nie było w tym mieście kogoś, kto miałby dobry powód by w środku nocy włazić na wyższą część miasta. Jego ogon sam z siebie machnął w bok, zdradzając jego napięcie. Nie podobało mu się to. Coś tutaj nie grało i... zapach. Coś dziwnego dało się wyczuć w powietrzu. O dziwo, nie był to smród alkoholu, który powinien bić od wspinających się niczym światło od latarni. Zamiast tego była dziwna, wiercąca w nosie woń, którą najprościej chyba byłoby opisać jako połączenie wanilii, mokrego kamienia, słonej wody i pierzy. I z pewnością dochodziła ona właśnie z tamtego kierunku. Gdyby nie to, że ostatnią noc całą spędził w okolicy magii, pewnie zajęłoby mu chwilę rozpoznanie, co ów zapach oznacza. Teraz jednak, będąc nieustannie w ciągłej gotowości do akcji, zrozumiał od razu że to coś, czymkolwiek by nie było, musiało być groźne w jakiś pokrętny, magiczny sposób.
Mniej więcej w momencie, w którym instynktownie chciał uskoczyć na bok, szukając prowizorycznej osłony za odstającą w pionie ozdobą przy krawędzi dachu, Eris pochwyciła go za ramię, efektownie powstrzymując go przed tym co planował. Zamiast tego więc on chwycił za nią, po czym pociągnął ze sobą, w geście pomiędzy próbą oswobodzenia się, a przeciągnięcia kobiety za osłonę. Gdy już mniej więcej udało mu się osiągnąć przynajmniej jedną z tych rzeczy, przywarł plecami do kamienia, chcąc jak najbardziej zmniejszyć swoją sylwetkę, na wypadek gdyby ktoś patrzył z boku. Rzucił szybkie spojrzenie najpierw w górę, a potem na sąsiednie dachy, rozglądając się za ptakami, ale niczego jeszcze nie dostrzegł.
- Czuć od nich magią... - syknął przyciszonym głosem, ale jedynie na tyle że miał nadzieję że Eris go usłyszy. Lisołak wtedy zaryzykował krótkie spojrzenie ponad niewielką barykadą, chcąc ustalić, czy nie usłyszał go ktoś jeszcze, kto nie powinien. Wolałby żeby tak się nie stało, gdyż w takim wypadku mogłoby się to źle skończyć. Na szczęście jednak jego spojrzenie nie napotkało żadnego innego, skierowanego w jego stronę. Raczej nic nie wiedzieli, a jeśli już to dobrze udawali. To dobrze. Dawało im to chwilę do namysłu... "lub odpowiedni moment żeby się ulotnić" - pomyślał Ferren, spoglądając na wcale niedaleką krawędź dachu, pod którą rozciągała się ulica.
Awatar użytkownika
Jane
Szukający Snów
Posty: 174
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Szpieg
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Jane »

        Jane westchnęła. Ponownie przypomniała sobie zasadę koła egzystencjalnego. Wiele razy widziała, jak dzieciaki z alarańskich wiosek bawiły się w wszelkiego rodzaju odmiany berka. Jedna z nich polegała na obrysowaniu wokół przeciwnika patykiem pełnego koła, wtedy ten musi unieruchomiony. Wygrywa ten, kto ostatni zostanie "na wolności".
        Elfka, jako spaczona przez widok śmierci i okrucieństwa osoba, widziała w tej zabawie drugie dno, oczywiście związane z kołem. Wygrany to po prostu idealny zabójca, odbierający innym dzieciakom szansę na wolność, życie.
"Czy naprawdę już nie potrafię patrzeć na życie, nie filtrując go przez pryzmat śmierci?", Myślała elfka, biegnąc przez dachy Kryształowego Królestwa. Większość czynności w takich chwilach przychodziła jej automatycznie. Oczami rozglądała się na boki w poszukiwaniu wskazówek, umysł zaś zajęła filozoficznymi rozważaniami o życiu morderców. Ledwo wyrwała się z transu, żeby wysłuchać słów lisołaka.
        – Kruki? – zapytała, próbując przestawić się na inny temat rozmyślań. Męczyłeb wspomniał coś, co powinno być dla nich ważną poszlaką, jeśli chcą przeżyć i zachować przy tym resztki godności w tej wstrętnej grze o przetrwanie. – Jeśli to, co mówisz, pomoże nam, chętnie później wysłucham. – Chociaż Jane zdawała sobie sprawę, że mogą być podsłuchiwani i każde słowo sprowadza na nich śmiertelne zagrożenie, i tak chciała usłyszeć teorię zmiennokształtnego. Co zaś mogą im zrobić magowie, jeśli elfka i jej towarzysz odkryją mechanizm tej gry? Zabiją ich i będą obserwować głupszych uczestników? A gdzie w tym wszystkim zabawa, jeśli nie podejmą ryzyka i nie uchylą rąbka prawdy przed graczami?
        – Lubią się nami bawić, to jest pewne – rzuciła Jane, po czym spojrzała na obserwujące ich ptactwo wzrokiem, który ewidentnie życzył im śmierci. Dobrze jednak zadać pytania: w co oni w końcu grają? Jane wiedziała tylko tyle, że musi przetrwać i odzyskać broń. Pozostaje kwestia tego, co muszą osiągnąć, żeby mieć spokój z czarownikami. Jaki jest zatem cel tej gry?
        Nim elfka się obejrzała, przed oczami pojawił się jej obraz pijanych mężczyzn. Z pozoru niegroźnie zabawiający się ludzie, z drugiej strony teraz znaleźli się w ogromnym niebezpieczeństwie, wplątani w epizod magicznych rozgrywek. To była pierwsza sekunda rozmyślań Jane. W drugiej sekundzie złapała lisołaka, aby wyjaśnić mu, co zobaczyła, a w trzeciej już kryła się z nim przed wzrokiem potencjalnych wrogów. Wszystko to elfka potraktowała ze stoickim spokojem, obserwując uważnie zachowanie zmiennokształtnego. Nie ukrywała także, że pozbawienie jej możliwości odzyskania broni nie spodobało się jej. Skrytobójczyni milczała przez dłuższą chwilę, czekając na możliwe wyjaśnienia ze strony Męczyłeba, których niestety się nie doczekała.
        – Masz jakiś plan? – zapytała, obserwując kruka, który grzecznie latał sobie obok nich. "A może to dwa kruki?". – Bo to żywe truchło ma moje noże. Chcę je z powrotem.
        Jane nie spuszczała oczu z ptactwa. Oni obserwują ich, to prawda. Jednakże magowie byli na tyle sprytni, żeby ukryć swe oczy w czymś zupełnie niepozornym, o czym nie pomyśleliby od razu…
        Jane spojrzała na bransoletkę, którą wraz z Męczyłebem dostała od czarowników na pamiątkę po masakrze, jaką im urzadzili. Pierwsza myśl, jaka przyszła elfce do głowy, była natychmiastowa amputacja ręki. Kobieta tak bardzo znienawidziła magów, którzy pogrywali sobie jej życiem i traktowali je jak nie lada rozrywkę, że gotowa była poświęcić jedną dłoń, aby się od nich uwolnić. Lecz nie mogła pozostawić swoich domysłów tylko dla siebie.
        – Kruki są zmyłką, chyba – zaczęła, podkreślając ostatnie słowo, aby przypadkiem nie wpaść w jakąś pułapkę czarodziei i nie trafić na niewłaściwy trop. – Za łatwo je dostrzegamy. Do tego są wszędzie. Chcieli odwrócić naszą uwagę od prawdziwego obserwatora. Albo głównego. – Elfka podniosła dłoń, aby Męczyłeb zwrócił uwagę na bransoletkę. Jane zdawała sobie sprawę z wielu rzeczy naraz w tej chwili: albo odkryła prawdę i oboje będą mieć pod górkę, albo dała się zwabić w ślepy trop, jak zakładali magowie. Jedyne, czego nie mogła przewidzieć, to ich spryt.
Nim Męczyłeb zdążył coś powiedzieć, kobieta wyszła z ukrycia. Niespodziewanie kruki stały się bardziej widoczne i spokojnie krążyły wokół naszych bohaterów. Jedno jest pewne. Ani Jane, ani jej towarzysz nie mają co liczyć na to, że unikając kruków, nie będą podsłuchiwani. Czarodzieje musieli to przemyśleć i zaplanować coś dodatkowego. Jednak elfka przeczuwała, że dobrym planem, który pozwoli im zaskoczyć magów, jest ślepo zagrać w ich grę bez żadnych podejrzeń.
        – Idziemy się zabawić z pijaczkami? – zapytała, uśmiechając się. Wizja odzyskania noży uspokajała skrytobójczynię. Musiała znowu poczuć się bezpieczna, żeby móc dalej w to brnąć.
Jane szybkim krokiem ruszyła w stronę gramolących się mężczyzn. Oczywiście, nie zamierzała się z nimi za długo bawić. Przyszła odzyskać to, co należało do niej.
Nim się obejrzała, stała już przed nimi. Za plecami pijaczyn widoczne było czyste niebo, trawa i jedna ścieżka. Musieli dotrzeć do murów lub jakiejś większej wolnej przestrzeni. "Daleko nas zabraliście…"
        – Ej. Masz coś mojego, wywłoko. – Jane wydawało się, że wypowiedziała te słowa do powietrza. Pijaczyny ledwo zauważyli jej przybycie. Równie dobrze elfka mogłaby po prostu zabrać noże i nawet nie zostać zapamiętaną. "Co za ścierwa", skomentowała w myślach. Zabójczyni uśmiechnęła się do siebie, po czym sięgnęła po pierwszy sztylet.
        Ci ludzie to iluzja. Ten obraz stanął przed oczami elfki, nim ktoś zepchnął ją z dachu. Spadała dłużej niż powinna mieć do ziemi.
Następny przystanek, podziemia.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Z jego punktu widzenia trudno było się dostosować do teorii rudowłosej. Fakt, że od kiedy się tu pojawili, ani przez moment zdawali się nie być spuszczeni z oka przez czarnopióre ptaszyska zdawał się jasno przemawiać za faktem, iź są one na usługach czarodziejów. Kruki nieustannie krążyły wokół nich, zupełnie jakby czekając na ich najmniejszy błąd w grze bez zasad, gotowe rzucić się na świeże truchło. Zresztą, kiedy jeszcze byli na górze w szklanym więzieniu, na moment przed tym jak zrzucono ich z niebios widział kruki. Był przekonany że to one służą za zwiadowców, za oczy i uszy tamtych. Z drugiej jednak strony, czy mógł naprawdę zaufać swoim zmysłom, kiedy wszystko tam było tak okropnym chaosem? Czy naprawdę kruki miałyby być przesiąknięte magią czarowników? W końcu kiedy te znajdowały się w pobliżu nawet na moment nie poczuł tego specyficznego dla magii zapachu. Ostatnio, nawet tam na górze węch ani na moment go nie zawiódł i ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Ponadto, to co mówiła Eris miało sens. Cały czas bawili się z ich percepcją rzeczywistości, a kruki były aż nadto oczywiste. Jeżeli magowie nie chcieli żeby ich więźniowie wiedzieli że są obserwowani, to pewnie lepiej by się z tym kryli. Tak czy siak... nie wyglądało to dla nich zbyt dobrze.
Kiedy już oboje przycupnęli za niezbyt wysoką osłoną, Eris zaczęła przyglądać się przechodzącym tamtędy mężczyznom. Jednocześnie jakiś kruk z trzepotem skrzydeł zleciał ostrym łukiem w ich kierunku, po czym zawrócił, kracząc głośno. Widząc to, Ferren był już przekonany że ptaki są w jakiś sposób we wszystko wplątane, czy były prawdziwe,czy też nie. Lisołaka kusiło, by obserwować lot zwierzęcia, by spróbować dostrzec w nim coś nadnaturalnego, ale oparł się pokusie. Jeśli był głośny, to znaczyło że miał zwrócić uwagę, odciągając ją od czegoś innego...
Jednocześnie Eris postanowiła wpaść na okropny pomysł. Nie był przekonany, od kiedy właściwie podejście tam do przeważających liczebnie mężczyzn, od których napływała wyraźna woń magiczna, mogło być zakwalifikowane jako dobry pomysł. Był jednak pewien że powinien temu zapobiec. Miał już wyciągać łapę z zamiarem chwycenia kobiety za ubranie i przytrzymania w miejscu, jednak Eris okazała się nawet nie czekać na próbę protestu i natychmiastowo przeszła do realizacji swojego pogiętego i zdecydowanie szalonego planu.
- Eris! - syknął lisołak, wychylając się kawałek za nią. - Zwariowałaś?!
Słowa jednak okazały się nie mieć na nią ani wystarczającego, ani nawet znaczącego efektu. Kobieta zdecydowanie nie należała do tych, którzy wahają się podczas podejmowania decyzji. Ferren jeszcze raz wyciągnął łapę w jej stronę, ale żeby rzeczywiście ją chwycić, musiałby się odsłonić, a na to zdecydowanie nie był gotowy. Wcale nie tak dawno uwolnili się od widoku i głosu tamtych czarodziejów, w zamian za całkiem spokojny w porównaniu spacer po dachach w towarzystwie skrzeczący nad ich głowami czarnych ptaszysk. Szczerze powiedziawszy podobała mu się ta zamiana, a to co właśnie robiła Eris, mogło bez najmniejszych wątpliwości być wchodzeniem na ślepo w oczywistą pułapkę.
Mógłby ją tak zostawić samej sobie. Miał w tym momencie nawet dobrą pozycję, w większości ukrytą przed niepożądanym wzrokiem przynajmniej z jednej strony. Jeżeli nikt go tutaj teraz nie zauważy, będzie mógł lepiej rozeznać się w sytuacji i rozważyć swoje możliwości. Mógłby ją tak po prostu zostawić teraz losowi i byłoby to chyba najlepsze co mógłby teraz zrobić. Ale... Eris była jego sojuszniczką w tej sytuacji. Możliwe nawet że jedyną, bo na to, że zdoła przekonać kogoś do rzeczywistej współpracy raczej nie miał co liczyć. Byli wprawdzie jeszcze inni ocalali, ale nie pozostało ich wielu i kto wie czy nie uważaliby tej gry za rywalizację? Nawet jakby nawiązał kontakt z którymś z nich, to w każdej chwili mógłby się spodziewać że dostanie nożem w plecy. Eris była jedyną osobą której mógł tu zaufać. I nie powinien pozwolić jej na to, by wpadła prosto w brudne łapska tych magów.
Gdyby nie to że się zawahał, rozważając czy naprawdę chce wynurzyć się z za osłony, to na pewno by zdążył dopaść do Eris i zaciągnąć ją w bezpieczne miejsce. Stracił jednak na to kilka cennych sekund i jak się okazało, los chciał żeby akurat tyle wystarczyło. Pomimo tego że kiedy rzucił się biegiem był od niej o wiele szybszy, to nie dotarł tam na czas. Zdążył jedynie usłyszeć słowa kobiety kiedy ta się zatrzymała, zaskakujący brak reakcji a potem króciutki moment kiedy coś zlewającego się z tłem tuż obok Eris nagle zerwało się do ruchu i zepchnęło ją z dachu.
Ferren był wtedy już blisko, jednak nie dość by móc temu zapobiec. Nie zamierzał jednak teraz rezygnować, kiedy już zebrał się na odwagę i bez wątpienia został dostrzeżony. Teraz już nie miał odwrotu i skoro już zadecydował że pomoże Eris, to właśnie to zamierzał zrobić. W biegu jeszcze zerwał z siebie swój za długi płaszcz po czym chwycił go w jedną dłoń. Przyspieszył jeszcze bardziej, na końcu wybijając się w skoku do przodu i prawie samemu spadając z krawędzi. Instynktownie zaparł się wolną dłonią i tylną łapą, pazurami szorując po gładkiej powierzchni, ale to nie na tym był skupiony. Łapę, w której kurczowo trzymał powiewający luźno płaszcz, zarzucił przez krawędź, licząc na to że długości materiału wystarczy na to, by pozwolić zabójczyni na chwycenie go. Materiał zafurkotał wściekłe, poruszając z prędkością do której nigdy nie był przystosowany, ale zdążył znaleźć się w zasięgu dłoni dziewczyny.
- Eris! - krzyknął do niej lisołak, ale było na to już za późno. Eris ledwie zdołała dotknąć płaszcza, ale nim próbowała go uchwycić, była już zbyt nisko by móc tego dokonać.
W tym konkretnym momencie nie miał pojęcia co dalej. Wiedział że na próbę pomocy Eris było już zdecydowanie za późno. Z dachu do ziemi odległość była wcale niemała, a kobieta na pewno nie była przygotowana do wylądowania. Gdyby stąd dobrze zeskoczyć, możnaby w miarę łatwo uniknąć poważniejszych urazów i skończyć może zaledwie na paru zadrapaniach. Gdyby jednak spaść bez najmniejszej kontroli, możnaby prawie na pewno coś złamać, jeśli nie rozbić głowę o bruk. Nie wiedział jakie szanse może mieć Eris, ale z jakiegoś powodu strach ścisnął go w żołądku. Nie wiedział co zrobiłby sam, gdyby ona zginęła. Nie potrafił nawet odwrócić wzroku.
Rzeczywistość nie zwlekała zbyt długo z przypomnieniem mu o sobie, co zrobiła poprzez zdumiewająco silne kopnięcie w żebra, które momentalnie zachwiało jego i tak wątpliwą równowagą na krawędzi dachu. Ferren jęknął i spróbował zaprzeć się pazurami, ale rzeczywistość postanowiła wziąć na niego poprawkę i to wystarczyło by i on zleciał z krawędzi.
Spodziewał się twardego zderzenia z ziemią w dole, zapewne z krótkim momentem w którym jeszcze wydaje mu się że nic się nie stało, a potem okropną falą bólu. Zamiast tego jednak zderzenie okazało się twarde, szokujące i niesamowicie zimne. Obraz przed jego oczami rozmył się, dezorientując go w tym gdzie właściwie się znajduje. Dopiero wtedy kiedy spróbował wziąć oddech w płuca i zamiast tego zachłysnął się lodowatą cieczą, zorientował się gdzie jest i że to dla niego bardzo niedobrze.
Momentalnie zaczął panikować, wymachując wściekłe łapami na wszystkie strony, chcąc desperacko wydostać się na powierzchnię i zaczerpnąć powietrza. Nie miał jednak najmniejszego pojęcia o tym jak pływać, czy chociaż utrzymać się ponad taflą wody. Nie pomagał też fakt że płuca domagały się tlenu, nasiąknięte futro spowalniało każdy jego ruch, a jego łapa zaplątała się w ciężkim i teraz całkiem mokrym płaszczu. Wydawało się mu że wszystko to ściąga go na samo dno.
W pewnym momencie jednak tylną łapą zahaczył o coś twardego. Nie zastanawiał się nad tym dwa razy i odbił się od przedmiotu, chcąc teraz tylko wydostać się na powierzchnię. Impetu wystarczyło w sam raz, by na moment zobaczyć ciemny tunel dookoła i ponownie zachłysnąć się wodą z dodatkiem powietrza, nim jego ciężar pociągnął go w dół. Lisołak zaczął łapami pod sobą poszukiwać oparcia w lodowatej ciemności, aż po chwili znów trafił na metalową, solidną powierzchnię. Ponownie wybił się w górę, tym razem mając już więcej czasu na wzięcie oddechu.
- Eris! - wrzasnął, słysząc odbijające się w tunelu echo, któremu wtórowały odbijane od ścian odgłosy jego szamotaniny w wodzie. Dopiero po kolejnym odbiciu od dna zdołał dostrzec czyjąś mokrą sylwetkę o rudych włosach, która zdawała się właśnie wynurzać ze zbiornika na coś, co wyglądało jak jego brzeg. - Eris! - krzyknął jeszcze raz po czym znów zachłysnął się wodą i zaczął kaszleć bez najmniejszej kontroli, czując jak zdradziecka ciecz znów zaciąga go pod powierzchnię.
Awatar użytkownika
Jane
Szukający Snów
Posty: 174
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Szpieg
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Jane »

        Jane nie znała pojęcia grozy. Kojarzyła każdy moment strachu, niepewności, niebezpieczeństwa jako zwyczajny zastrzyk adrenaliny, która była nieodłącznym elementem jej życia. Pomagała elfce podejmować decyzje i sprostać wszelkim wyzwaniom. Do teraz trudno stwierdzić, czy ta rzekoma odwaga nie miesza się czasem z głupotą. Dla Jane nie było momentu, w którym się waha, bowiem już raz postąpiła w taki sposób. Samo wspomnienie wywoływało w skrytobójczyni falę gniewu.
        Już taka nie jest. Nigdy już nie popełni tego samego błędu i nie zawaha się nawet na chwilę.
Chociaż czasem powinna choćby przemyśleć swoje działania. Może wtedy nie skończyłaby jako ofiara paskudnego oszustwa. Jane poczuła dobrze znany jej ciału przypływ adrenaliny, kiedy traciła równowagę na krawędzi dachu. Dobrze wiedziała, że nie zdąży się złapać czegokolwiek. Nawet zgubna nadzieja w postaci Męczyłba nie pomogła uspokoić myśli leśnej elfki - mimo że doskonale widziała, że lisołak biegnie w jej stronę. “Idioto! Jeszcze ty zlecisz!”, krzyczała w myślach. Dobrze by było, gdyby chociaż jedno z ich “małej drużyny” pozostało żywe.
        Jane przez sekundę wydawała się zdziwiona. Spadła. Dlaczego Męczyłeb tak bardzo ryzykuje w tej chwili? Przecież mógł w spokoju zostać w ukryciu, kiedy ona sprawdzała pijaków. Teraz także powinien siedzieć i nie wychylać się. Dzięki temu magowie może nie mieliby takiej zabawy w męczeniu ich obojga. Przecież elfka była kimś obcym dla lisołaka: przypadkowo spotkaną na mieście osobą, która zagrała z nim w teatrzyku dla władz i razem wylądowała z nim w tym całym bagnie. Jane nie powinna zatem być kimś wartym ratunku. Przez głowę prześlizgnęła się jej jedna myśl.
Aż tak nie chcesz zostać sam?”
        Jane także nie mogła odpowiedzieć sobie na pytanie, czego dokładnie chciała. Nawet nadzieja z pochwyceniem rzuconego jej płaszcza wyparowała równie szybko, jak prędko elfka zamknęła oczy, żeby przynajmniej nadać sobie nadziei, że nie będzie boleć. Od dawna była przygotowana na śmierć. Chociaż skrycie miała nadzieję, że będzie to śmierć z rąk jakiegoś cholernie dobrego w boju przeciwnika, któremu nie sprosta. A na razie zapowiada się, że zginie połamana, bo spadła z dachu. Cóż za hańba, skrytobójco.

        Mrok i zimno mieszały się ze sobą, dając w efekcie cudowny obraz śmierci. Chociaż ciemność nigdy nie była prawdziwym obliczem zaświatów. Mrok był ochroną przed nieznanym. Dlatego Jane zacisnęła powieki, kiedy poczuła ogarniający ją bezwład i zimno. Była w wodzie. Nie umiała pływać.
Ponowny przyrost adrenaliny przedstawił jej kolejny scenariusz możliwego zgonu: utonięcie. Elfka jednak miała śmierci jedno do powiedzenia.
Chędoż się”.
        Zaczęła wymachiwać rękami, aż w końcu natknęła się na pionową skałę, po której zaczęła się wspinać. Nieszczęśliwie nie zdążyła zaczerpnąć wcześniej wystarczającej ilości powietrza, zatem zaraz po wynurzeniu zachłysnęła się porządnie wodą. Zdołała jednak utrzymać głowę nad taflą wody, wspomagając się wymacanymi wcześniej kamieniami. Niespodziewanie woda podniosła się, a głośny plusk upewnił Jane, że nie znajduje się tutaj już sama. Powoli wyczołgała się na brzeg, po czym spojrzała w górę. Drobny przebłysk światła pomagał jej cokolwiek dostrzec w ciemnościach, a już tym bardziej mogła ujrzeć szamotające się nieopodal ciało. Rude ciało.
        - Ach, szlag! - zaklęła, po czym ponownie zakaszlała od nadmiaru wody w gardle. Skupiła wzrok na wodzie, próbując oszacować, jak daleko znajdował się Męczyłeb. Daleko.
        Jane odwróciła szybko wzrok w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Ponownie krew się w niej wzburzyła z nadmiaru emocji, kiedy ujrzała leżącego niedaleko ścian kościotrupa. Najwidoczniej wojownika, ponieważ nieopodal jego zwłok znajdował się nieco zniszczony przez lata miecz. Elfka niewiele myśląc, podniosła oręż i wróciła do płytkiej części w źródle. W miejscu, gdzie woda sięgała skrytobójczyni do brzucha, kobieta poczuła zachwianie stabilizacji. Czyli musiała sięgać stąd. Zanurzyła się, a pod wodą otworzyła oczy i spróbowała dźgnąć mieczem latający skrawek płaszcza, w który zaplątany był lisołak. Modliła się do Prasmoka, żeby przypadkiem nie drasnąć Męczyłba tym zardzewiałym dziadostwem. Miecz jednak okazał się na tyle długi, że po drugim podejściu Jane udało się przyciągnąć do siebie płaszcz, a razem z nim sylwetkę zmiennokształtnego. Kiedy mężczyzna znalazł się na tyle blisko, elfka chwyciła go za ramię i wyprowadziła na płytką powierzchnię, po czym zaprowadziła na brzeg.
        Wykończona skrytobójczyni nawet nie wynurzyła się do końca z wody, kiedy usiadła na twardym podłożu i odgarnęła włosy. Męczyłba posadziła nieco wyżej, jakby nie podobała mu się wizja chociażby kontaktu z samą wodą. Poharatane dłonie zapiekły ją.
        - Żyjesz? - zapytała ochryple. Nie spojrzała za siebie, żeby zobaczyć stan lisołaka, dzięki czemu dostrzegła mały, latający punkcik w jej jedynym źródle światła u góry. Kruk. Elfka zdenerwowała się. Wstała, chwytając zniszczony miecz, po czym na trzy kroki podeszła do ptaka. Czarne stworzenie krakało głośno, jakby próbowało sobie zakpić z nieszczęsnych uczestników tej paskudnej gry o życie. Jednakże dźwięki wydawane przez kruka szybko zagłuszył inny: wściekły krzyk, przepełniony żalem i chęcią mordu. Jane całkowicie zdarła sobie gardło, żeby w przypływie gniewu rzucić orężem w latającego prześladowcę. Oczywiście ptak uniknął ciosu, lecz znacznie się cofnął. Miecz zniknął w odmętach podziemnego źródła.
        - I tak ma być. - Elfka uniosła dumnie podbródek. - Z dala ode mnie, psie syny.

        Chwila minęła, nim Jane wyszła na brzeg. Omiotła wzrokiem Męczyłba, po czym ruszyła dalej. Na kartce (którą miała przy sobie, a która przemokła i była już bezużyteczna) drugim punktem były podziemia. Trzecim ściana. Jane nie zamierzała czekać, aż kolejny punkt spróbuje ją zabić.
        - Grają sobie nami i popychają na kolejne poziomy. Może odpowiedź będzie w ścianie - odezwała się oschle. Darowała sobie zadawanie pytań, które zaprzątały jej głowę: “Dlaczego wyszedłeś z ukrycia? Dlaczego zaryzykowałeś? Nawet nie znasz mojego imienia!”. Zabójczyni spróbowała odgonić te myśli, przeczesując rękami ściany jaskini. Wokół nich nie było innego wyjścia, więc musieli spróbować się wydostać w jakiś inny sposób. A do wody żadne na pewno nie wróci.
Nagle jedna ze ścian się poruszyła. Otworzyły się ciężkie drzwi, które prowadziły w ciemność. Elfka cofnęła się, po czym spojrzała na towarzysza niedoli.
Nie mieli wielkiego wyboru.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Walka z żywiołem zdecydowanie nie była czymś na co był przygotowany. Próbował się opierać swojemu ciężarowi, który bez żadnych skrupułów ściągał go na dno, nie chcąc dać mu nawet chwili na wzięcie oddechu. Udało mu się na moment zaczerpnąć powietrza po tym, jak zawołał do Eris, lecz zaraz po tym woda wtargnęła mu do pyska, przemełniając go gorzkim, zatęchłym smakiem. Lisołak próbował odbić się jeszcze raz, powoli łapiąc już niewielki rytm w którym mógłby się wynurzać na powierzchnię, ale tym razem jego łapa nie natrafiła na zupełnie nic. Ferren machnął nią dookoła, ale bez skutku. To akurat bardzo niedobrze. Jakikolwiek plan na przetrwanie dodatkowych kilkunastu sekund natychmiast prysł, zastąpiony jedynie dzikim szamotaniem się, podczas którego mężczyzna usiłował w jakikolwiek sposób wydostać się na powierzchnię i zrzucić z siebie okropnie zaplątany płaszcz ciągnący go w dół.
Walka trwała, czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a płuca paliły coraz bardziej. Ferren nie był w stanie nawet zobaczyć dokąd zmierzał, choć był prawie przekonany że nie na powierzchnię. Płaszcz krępował jego ruchy na tyle mocno, że był pewien że wkrótce opadnie do samego dna, które było bogowie jedni wiedzą jak głęboko. Nie wiedział ile jeszcze wytrzyma pod wodą, ale w tym momencie racjonalna zdawała się już nawet próba oddychania cieczą którą był otoczony, gdyż po prostu brakowało już jakichkolwiek innych opcji.
Wtem poczuł jak coś naciągnęło zaplątany na nim płaszcz. W tej sytuacji jednak określenie co to, było zupełnie niemożliwe. Czymkolwiek to jednak nie było, w tym momencie dla lisołaka stanowiło jedyny punkt oparcia jaki miał do dyspozycji, a zwlekać z jego użyciem wcale nie zamierzał. Zamachnął się łapą w jego stronę, trafiając na niezbyt szeroką i dość niestabilną metalową powierzchnię. Niewiele się nad tym zastanawiając, użył jej od razu by popchnąć się w górę, ku powietrzu. Ferren natychmiast poczuł konsekwencje swojej decyzji, gdy użyta przez niego prawa łapa zaczęła piec z bólu jakby coś ją przecięło, a wciąż zaplątany płaszcz wbił mu się mocno w szyję. Jednocześnie jego metalowe oparcie opadło niebezpiecznie w dół, grożąc mu że nie utrzyma jego ciężaru. Nic z tych rzeczy jednak nie miało już znaczenia gdy jego pysk wynurzył się nad taflę wody i zaczerpnął głęboki wdech, przy okazji krztusząc się odrobiną cieczy. Lisołak nie pamiętał kiedy ostatnio tak cieszył się że może oddychać starym, zatęchłym i nieruchomym powietrzem.
Oparcie nie było jednak na tyle silne by go utrzymać i chwilę później znów znalazł się pod powierzchnią, krztusząc się wodą. Na szczęście jednak teraz wciąż trzymał kawałek metalu, który zdawał się na tyle dobrze trzymać w czymś, że może mógłby się przyciągnąć bliżej i wdrapać na brzeg. Metalowy drąg wciąż był zaplątany w to wszystko, lecz w taki sposób że nie przeszkadzało mu to się zbliżyć. Proces ten jednak trwał i znów zaczęło mu brakować powietrza, nim jeden z jego pazurów nie zahaczył o solidny kamień. Stamtąd już lisołak był w stanie sobie poradzić, odpychając się najpierw w tamtą stronę, żeby chwycić się drugą wolną łapą, po czym wybić się ku powierzchni. Gdy już strugi wody spływały mu z karku strumieniami i dłonią bezpiecznie podtrzymywał się na wilgotnym kamieniu, było już tylko łatwiej.
Pierwszą rzeczą którą zrobił po wynurzeniu było krztuszenie się i desperackie łapanie oddechu. W tym czasie wiele się nie liczyło, prócz tego żeby w jakiś sposób doprowadzić płuca do ponownej pracy. W tym czasie dość nieprzytomnie zetknął w stronę Eris, która na całe szczęście wciąż tu była, cała ociekając wodą, ale wciąż w jednym kawałku. Oprócz niej nie było widać nikogo innego, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. To bardzo dobrze. Lisołak, powoli dochodząc do siebie, zaczął niezgrabnie wspinać się na względnie suchą krawędź. Mniej więcej wtedy napotkał ponownie problem ze swoim płaszczem, który nie dość że wciąż był mokry i co najmniej sześciokrotnie cięższy niż zwykle, to wciąż był zaplątany w coś metalowego i zwykłe pociągnięcie nie dawało zbyt dobrych efektów. Zamiast tego Ferren w końcu pomyślał, że powinien był go rozpiąć, najlepiej jeszcze gdy był pod wodą. Mimo tego i tak zrobił to po fakcie, pozwalając tkaninie oklapnąć obok niego w chaotycznym nieładzie.
Kiedy skończył wreszcie charczeć, minęła już dobra minuta od kiedy wdrapał się na górę. W tym czasie nie bardzo skupiał się na tym co było dookoła, choć przytłumiony przez zagubioną w uszach wodę brzęk stali i krakanie nie umknęły jego uwadze. Eris jednak nie zawołała go, nie szturchnęła, uznał więc że nic jeszcze się nie wydarzyło. Gdy wreszcie się obrócił, zobaczył elfkę, przeklinającą głośno i coś, w co najpewniej rzucała, czyli czarnoskórego ptaka.
- Dziękuję za pomoc... - wymamrotał, wciąż odrobinę oszołomiony i niedotleniony po ostatnich wydarzeniach. Był jednak zupełnie szczery, na dowód czego powoli wstał na nogi i wyciągnął w jej stronę dłoń. Gest powszechnie uważany był za przyjazny, więc nie obawiał się za bardzo o to, że kobieta nie zrozumie jego intencji. Nie było to może szczytem elokwencji, ale na zbyt wiele raczej było co liczyć biorąc pod uwagę sytuację.
- Słuchaj, ja... to był raczej kiepski pomysł. - powiedział, już trochę bardziej przytomnie, mimo tego wciąż mieszając się w słowach. Dopiero po chwili zdał sobie z tego sprawę i poczuł potrzebę by się poprawić: - W sensie z imionami. Eris. O Eris chodzi. - kontynuował, wciąż mając swoisty problem z wyrażeniem się, pomimo ogólnie prostej myśli. Zrzucił wzrok na moment w stronę wodnych odmętów, karcąc się w myślach za to że nie przygotował sobie przemowy wcześniej. - Bo widzisz, zaczynam wątpić czy uda nam się stąd wydostać pozostając przy życiu. Mnie w każdym razie... Iii... czułbym się trochę lepiej gdybyśmy przynajmniej znali swoje imiona zanim... - lisołak wzdrygnął się, jednocześnie przypadkowo zraszając swoją okolicę deszczem kropel. - Wybacz. - Mruknął, widząc że trochę wody trafiło jego rozmówczynię. - Ja nazywam się Ferren. Po prostu Ferren. Miałem kiedyś nazwisko, ale teraz już nie. To trochę... sprawa osobista.
Po pewnym czasie od tej rozmowy, jego towarzyszka zaczęła przeszukiwać ścianę, podczas gdy on rozejrzał się w końcu po ich otoczeniu. Wyglądało na to że byli w tym momencie na jedynej platformie w całym podziemnym zbiorniku. Wąska półka była jedynym stałym gruntem do tego pomieszczenia, do którego jak do tej pory było tylko jedno wejście, przez które wpadli. Brakowało jakichkolwiek drzwi i tuneli prowadzących stąd, jeśli nie liczyć zakratowanego kanału po drugiej stronie, w co najmniej trzech czwartych przykrytego wodą. Pomieszczenie jednak nie było zupełnie opuszczone, gdyż zamieszkałe było przez zabrudzone i omszałe kości kogoś kto wpadł tu przed nimi.
Pomysł na zajęcie zabójczyni okazał się być bardziej produktywny od tego który upatrzył sobie zmiennokształtny. Gdy lisołak usłyszał zgrzyt aż drgnął, lecz zobaczywszy przemieszczający się fragment ściany od razu odetchnął z ulgą. Tajne przejścia nie były aż tak przerażające, a poza tym, okazało się że jednak mają jakieś inne wyjście niż próby doskoczenia do sufitu. Jedyne co go martwiło to fakt, że ktoś uznał to przejście za na tyle istotne, żeby ukryć je za ruchomą ścianą.
- Słuchaj, ja pójdę przodem. W razie gdyby tam było coś magicznego, to powinienem to zauważyć zanim na to wpadniemy. Tak myślę. - Mruknął do swojej towarzyszki, po czym zetknął, czekając na aprobatę. Wprawdzie wchodzenie tam nie było rzeczą na którą chciałby się pisać w normalnej sytuacji, ale tej nie można było tak opisać. Poza tym, coś co mogło być przeczuciem, podpowiadało mu żeby tak zrobić. Ale najprawdopodobniej nie było to przeczucie, a jego duma, która chciała się jakoś zrehabilitować po tym jak wpadł do wody i prawie by się utopił, gdyby nie pomoc zabójczyni.
Awatar użytkownika
Jane
Szukający Snów
Posty: 174
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Szpieg
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Jane »

        Jane była elfem. Leśnym stworzeniem, które skakało po drzewach, chroniło zieleni i zwierzątek. Nie należała do rasy, która mogłaby poszczycić się czymś więcej niż dłuższym żywotem od prostego człowieka. Nie potrafiła przemienić się w ogromnego smoka albo chociażby rozwinąć skrzydeł, które pozwoliłyby jej latać i tym samym wydostać się z jaskini. Nie umiała zmieniać postaci. Nie znała się za dobrze na czarach. Pamiętała tylko kilka mniej lub bardziej przydatnych w jej fachu, ale nadal na niskim poziomie.
Za niskim.
        Elfka zdenerwowała się. Poczuła rosnące rozczarowanie, żal do samej siebie. Co jeszcze dodawało smaczku jej emocjom - nie wiedziała, kogo ma obwiniać za to wszystko. Chciała zemścić się na magach, którzy wplątali ją w to wszystko i udowodnili, jak bardzo jest słaba. Jane miała ochotę krzyczeć na samą siebie, karcąc się, że zmarnowała tyle lat i nie trenowała żadnych nowych zdolności, zbyt pewna już przyswojonych. Lecz teraz najbardziej chciała zabić śledzącego ich kruka. Skrytobójczyni nie uspokoiła się dostatecznie, więc omal nie uderzyła ledwo trzymającego się na nogach lisołaka, który wyciągał do niej dłoń. Gest, niby tak prosty i powszechnie znany, był obcy elfce. Ostrożnie jednak podała rękę zmiennokształtnemu, siląc się na delikatny uśmiech, który przez skrajne zmęczenie kobiety zdawał się niezwykle sztuczny.
        - Skoczyłeś za mną, żeby mnie złapać. Jesteśmy kwita - odparła, niszcząc tym wszelką sposobność na powstanie przyjaznej atmosfery. Jane nie była przyzwyczajona do żadnej z tych rzeczy; wdzięczność, uśmiech, bezinteresowna współpraca. Musieli przetrwać, więc trzymali się razem. To wszystko. Kiedy elfka odeszła szukać poszlak w ścianach, Męczyłeb kontynuował rozmowę.
        - Żeby skakać w przepaść raczej na pewną śmierć czy żeby w ogóle zjawiać się w Meot? - zapytała od niechcenia. Dopiero gdy lisołak poprawił się i wyjaśnił, o co mu naprawdę chodziło, Jane wydała z siebie dźwięk zbliżony do prychnięcia i krótkiego śmiechu. Pozwoliła jednak dalej mówić zmiennokształtnemu, cierpliwie czekając na dalszy ciąg jego wypowiedzi.
        - Jane - rzekła po dłuższej chwili. Nie ukrywała swojego imienia nigdy i prawie zapomniała, że tak naprawdę lisołak go nie znał. Tak samo jak ona nie wiedziała, że Męczyłeb nie jest Męczyłbem. Cała ich gra, która zaczęła się jeszcze przed magiczną areną dla grzeszników, właśnie się skończyła. Elfka nie grała już Eris. Teraz nie byli aktorami w tym chorym przedstawieniu, lecz prostymi osobnikami. “Po prostu Ferren”.
        - Skoro już przechodzimy do jakiejkolwiek znajomości, może ogarniemy lepszą współpracę? Nie pozwolę sobie nawet myśleć o śmierci. Również nie powinieneś - rzuciła szybko, nie odrywając wzroku od ścian. - Jestem skrytobójcą. Potrafię zastawiać dobre pułapki. Mogę niektóre wykryć. Co ty umiesz, Ferren?

        Gdy niespodziewanie ściana poruszyła się, Jane odskoczyła od niej jak oparzona. Tajemne przejścia nie powinny dziwić elfki w żaden sposób, jednak ostrożności nigdy za wiele. Zwłaszcza że już nieraz magowie zaskakiwali ją w najmniej oczekiwanych momentach. Dlatego też elfka odetchnęła z ulgą, kiedy Ferren zaproponował, że pójdzie przodem. Spokojnie potaknęła na znak zgody, po czym oboje zapuścili się w ciemność. Skrytobójczyni napięła wszystkie mięśnie, gotowa w razie czego odskoczyć bądź też uciec. Przynajmniej zareagować i być gotowa na niespodziewane. Na szczęście i jej, i Ferrena, przez długie minuty nie działo się nic. Szli korytarzem. Jane uznała, że zajęło im to tyle czasu nie tyle przez ciemność, co przez strach przed zastawioną na nich pułapką. Skradali się zatem, gotowi na to, co mogło ich tutaj spotkać.
Czyli widocznie nic, ponieważ w końcu dotarli do końca korytarza. Pierwsze, co zapewne rzuciło im się w oczy, to światło, które padało z góry. Słowa nie są w stanie opisać ulgi skrytobójczyni, gdy zrozumiała, że do źródła światła prowadzą schody.
        - Wyjście - szepnęła, nie mogąc uwierzyć, że jednak im się udało. W pomieszczeniu poza tym zbawiennym widokiem znajdowało się coś jeszcze. Na pierwszym stopniu schodów były dwie kartki - jedna przymocowana do schodka za pomocą sztyletu, druga przez strzałę. Łatwo było odgadnąć adresatów. Jane spokojnie, wręcz w dalszym ciągu się skradając, podeszła do zasztyletowanej wiadomości i wyjęła broń. Zyskała chociaż jedną z wielu pozostałych, których jeszcze nie odnalazła. Ferren pozostawał dalej bez łuku, chociaż posiadał już jedną strzałę.
Jane ukradkiem przeczytała treść kolejnego zadania. Zacisnęła usta.

        “Lisołak ma przeżyć”.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Ferren wyraźnie usłyszał prychnięcie kobiety w momencie, gdy powiedział jej o swoich odczuciach względem czegoś co wcześniej jeszcze było jego własnym pomysłem. Udawane imiona miały im pomóc wtedy, a raczej pomóc jemu, gdy wciąż zmagał się z zagrożeniem ze strony wiedźmy w Meot. Pomimo tego że nie powinny mu były przeszkadzać, to używanie ich z jakiegoś powodu zdawało mu się już... niepoprawne. Zdarzało mu się wcześniej korzystać z fałszywych imion dla przykrywki lub nieco innych spraw, ale sytuacja, w której był teraz, była o wiele groźniejsza i zupełnie różna od tego co do tej pory znał. Teraz groźba nagłej śmierci wisiała nad nim przez cały czas, a z jakiegoś powodu czuł, że wolałby zginąć jako Ferren, a nie Męczyłeb.
"Jane" - przedstawiła się kobieta wpatrując się właśnie prosto w niego. Nastąpiła krótka chwila ciszy, w trakcie której lisołak poczuł się dość niezręcznie, chociaż nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego. Z jakiegoś powodu bardzo chciał się nagle dowiedzieć, co teraz myślała o nim Er... Jane. Nie miał jednak ani krzty odwagi by się o to zapytać.
Jego towarzyszka wciąż zdawała się być o niebo bardziej opanowana od niego i skupiona na najbliższej przyszłości, gdy postanowiła zaproponować mu bardziej ścisłą współpracę. Jednocześnie wyjawiła mu też że jest skrytobójczynią, potwierdzając jego podejrzenia. Już wcześniej spodziewał się tego po niej, biorąc pod uwagę to jak się poruszała, obnosiła i walczyła. Fakt ten jednak za bardzo go nie martwił, ani wtedy ani teraz. Jane była obecnie tak samo po uszy w tarapatach co on sam. Nie miała powodu by polować na niego.
- Ja jestem łucznikiem. Choć tak właściwie to jestem też złodziejem. Tak naprawdę to głównie złodziejem. - przyznał lisołak, po części spodziewając się że strony Jane potępienia przez jego preferencje zawodowe. Wprawdzie to ona była zabójczynią, nie on, ale nawet zabijać można w dobrej wierze, podczas gdy kradzież jest praktycznie zawsze samolubna. Gdy jednak nie doczekał się od niej komentarza na ten temat, kontynuował: - Umiem zakradać siè w trudno dostępne miejsca, ominąć pułapki po drodze, co nieco bronić się nożem, całkiem nieźle się wspinać, no i korzystać z większości łuków na prawie każdym dystansie. - Wyliczył szybko Ferren, próbując sobie wyobrazić swoje umiejętności, które byłyby przydatne w obecnej sytuacji.
- I w sumie to... jestem w stanie też zmieniać postać. - wspomniał lisołak po chwili namysłu, po czym szybko dodał: - ale nie jestem pewien w jaki sposób ja jako lis mógłbym nam pomóc. To nie jest zbytnio użyteczna zdolność, ale pomyślałem że powinnaś o niej wiedzieć.
Zastanawiał się jeszcze czy nie powinien dopowiedzieć jeszcze czegoś o sobie, gdy udało im się odkryć sekretne przejście. Miał właśnie powiedzieć coś więcej, coś dość prywatnego, o czym nie mówił zbyt wielu ludziom, ale cały nastrój, który go do tego nakłonił, w momencie wyparował i nagle przyznanie się do bycia tchórzem przestało wydawać się tak dobrym pomysłem. Zdał sobie sprawę że nie chciał tak wypaść, chociaż wiedział że to po prostu prawda. Może był to też jeden z powodów, dla których tak spontanicznie podjął decyzję że to on poprowadzi.
Korytarz, choć niemal całkowicie zakryty ciemnością, wcale nie był trudny do nawigacji. Z wyjątkiem jednego zakrętu napotkanego po drodze, przed którym zatrzymali się całkowicie aby sprawdzić czy ktoś się za nim nie chowa, tunel prowadził w jednym kierunku. Pomimo, a może też dzięki nadmiernej ostrożności, korytarz nie krył przed nimi żadnych niespodzianek. Żadna pułapka nie wystrzeliła ze ściany, nikt nie wypadł na nich z ciemności. Zapach tunelu mógł być opisany jedynie wonią zatęchłego, zastałego powietrza, brakowało mu jakiejkolwiek magicznej intensywności. Zgodnie z tym czego się spodziewał, przez całą długość korytarza nie natknęli się na nic magicznego. Mimo tego Ferren nie przestawał węszyć przez cały czas, w obawie że w każdym momencie może się to zmienić.
Ciemny korytarz skończył się dość szybko, co w sumie odrobinę go zmartwiło. Zaczynał już się przyzwyczajać do powolnego skradania w ciemnościach, w których nikt go nie widział i nawet mu się tam podobało, nie licząc oczywiście podziemnego chłodu który wsiąkał w jego mokre futro. Płaszcz, który powinien go przed tym chronić był teraz mokry, ciężki oraz leżał w trudnym do określenia stanie w poprzedniej komorze.
Pomieszczenie w którym się znaleźli mogło być użyte jako definicja prostoty. Było odrobinę większe od samego korytarza, a jego cechą definiującą mogły być tylko schody prowadzące w górę, z której wpływała tu odrobina światła. Poza tym w komorze nie było nic godnego uwagi... Nic z wyjątkiem wyróźniających się na tle szarych schodów dwóch notatek i dziwnie przyjemnego zapachu, który odcinał się na tle nieruchomego powietrza. Nie wydawał się znajomy ale wcale nie przypominał sobą intensywności magicznej woni.
- Czekaj, coś tu... - powiedział Ferren, chcąc ostrzec Jane przed swoimi podejrzeniami, ale ta była już wewnątrz pomieszczenia, schylając się po notatkę przyszpiloną nożem. Lisołak przymknął na chwilę oczy spodziewając się wszystkiego, ale na całe szczęście zupełnie nic się nie wydarzyło. - Coś tu ma dziwny zapach. Powinniśmy być ostrożni.
Po tym jak Jane zdołała bez zadrapania podnieść broń i wiadomość, Ferren doszedł do wniosku że jemu też raczej nie zagrozi podobna akcja. Ostrożnym krokiem przemknął w stronę schodów, skąd szybkim ruchem łapy zgarnął wiadomość wraz ze strzałą, po czym natychmiast odskoczył w tył. Ponownie jednak nie było żadnej niespodzianki. Posiłek odetchnął z ulgą, po czym uwolnił strzałę z papieru. Wprawdzie nie była ona w żaden sposób wyjątkowa, ale mimo tego rozpoznał w niej amunicję którą kupował jakoś dwa miesiące temu. Zapach również się zgadzał, chociaż była w nim domieszka kogoś innego, kto prawdopodobnie maczał palce przy kartce papieru.
Ferren uznał że przeczytanie wiadomości jak najszybciej byłoby prawdopodobnie dobrą decyzją. Gdy jednak obrócił kartkę, natychmiast poczuł że wolałby jednak jej nigdy nie zobaczyć. Było na niej napisane jedno, proste zdanie: "Ktoś musi zginąć." . Nie było tam nic więcej, a lisołakowi bardzo się nie podobało. To nie była złowroga przepowiednia, to był wymóg. Żeby przejść dalej, żeby przetrwać, ktoś będzie musiał zginąć. Natomiast bardzo nie podobało mu się, że tym kimś mógł być on.
- Co... Napisali na twojej? - zapytał lisołak, z nadzieją że druga wiadomość zawiera bardziej pozytywne wieści. Kiedy jednak zadał to pytanie, zdał sobie sprawę że Jane też może chcieć poznać zawartość jego kartce. A zapewne był powód, dla którego otrzymali je oddzielnie. A kiedy tak o tym myślał, to wolałby nie zdradzać co było na jego, tym bardziej że broń Jane była zdecydowanie lepsza od jego własnej. - Czy twoja też mówi żeby nie zdradzać jej zawartości?
- Myślę... Że powinniśmy pójść w górę. - oświadczył lisołak, próbując zejść na inny temat, tak na wszelki wypadek. Niby ufał Jane na tyle, żeby nie uważać jej za niebezpieczne dla niego towarzystwo, jednak otrzymane wiadomości bardzo szybko zachwiały jego pewnością. Nie wiedział jaki nakaz znajdował się na drugiej kartce i to bardzo go martwiło. Naprawdę chciałby rzucić Jane szybkie spojrzenie przez ramię, ale było to bardzo ryzykowne. Zamiast tego postanowił zrobić coś bezpieczniejszego, to jest zacząć zwiększać dystans między nimi, powoli skradając się w górę schodów.
Dotarł na górę bardzo szybko, po zaledwie dwudziestu stopniach. Wyjście z podziemi zakrywała dość gruba, metalowa krata. Wysoko ponad nią widać było kryształowy sufit jakiegoś budynku, przez który przepływało rozproszone światło księżyca, tu i tam rzucając niewielkie, tęczowe odblaski. Dookoła dało się bez większych problemów dostrzec duże ilości pudeł i skrzyń, poustawianych w schludne stosy. Tam, gdzie widoku nie zasłaniały różnego rodzaju beczki, dało się dostrzec matowe, niezbyt przezroczyste ściany, w których w równych odstępach widniały dziury na kształt okien, przyozdobione solidną, stalową kratą. Wyglądało na to że znajdowali się wewnątrz jakiegoś magazynu czy czegoś w tym rodzaju. Zapach również na to wskazywał, a ponadto sugerował że co najmniej część z tych skrzyń zawierała przyprawy, biorąc pod uwagę intensywność niektórych zapachów. Pewnie właśnie to te wonie wyczuł jeszcze na dole. Na całe szczęście, nie było czuć ani śladu magii, co od razu sprawiało że Ferren czuł się dużo lepiej.
Krata nie była zamknięta. To była pierwsza myśl, jaka wpadła mu do głowy kiedy trochę mocniej popchnął w górę, chcąc lepiej się rozejrzeć. Może była to nierozważność a może głupota, ale lisołak popchnął w górę, podczas gdy krata z głośnym jękiem zawiasów stanęła otworem. W reakcji na nagły hałas Ferren chciał już nurkować z powrotem do piwnicy niczym do nory, ale powstrzymała go przed tym Jane, która była teraz tuż za nim. Sama jej obecność tam wystarczyła, żeby obrócił się z powrotem i wyjrzał na zewnątrz.
Nic się nie zmieniło. Żadnej pułapki, czekającej tylko na to aż wyściubi nos z dziury. Żadnej niespodzianki, magicznego pocisku, zwykłego też nie, nie było nawet ani jednego...
Kruk. Zobaczył go w momencie gdy stawiał pierwszy krok ponad schodami. Siedział właśnie w jednym z okien, pomiędzy stalowymi prętami, wpatrując się w niego wnikliwym, przeszywającym spojrzeniem, jakby z zainteresowaniem. Jakby na coś czekał... Na coś...
- Padnij! - krzyknął lisołak do Jane, widząc gdy nagle jeden z cieni przy niezliczonych pudłach dookoła się poruszył, a w świetle księżyca odbił się błysk metalu. Ferren jednocześnie rzucił się na ziemię, instynktownie robiąc przewrót w bok. Nie miał dość czasu żeby określić czym właściwie był agresor, poza tym że był spory i bardzo solidnie zbudowany. Zdołał jednak zobaczyć pocisk, który okazał się być ciśniętym z niewiarygodną siłą kilofem, który przekoziołkował zaraz nad jego łbem i wbił się w jedną ze skrzyń, całkowicie niszcząc jej przednią część i rozsypując zawartość na kamienną posadzkę.
Nie zdążył nawet dokończyć obrotu, gdy kątem oka dostrzegł kolejny ruch, tym razem w innym miejscu. Chciał jeszcze ostrzec Jane, ale nawet na to nie było czasu nim niczym błyskawica nie wypadła na nią inna kobieta, dzierżąca w dłoni obnażony sztylet. Jej gruby, szary płaszcz zasłaniał większość cech szczególnych, ale nie wydawało się jakby ją w jakikolwiek sposób spowalniał. Wyglądało na to że współpracowała z tym drugim.
Ferren pochwycił mocniej swą strzałę i zerwał się na nogi, chcąc jakoś zareagować na sytuację, może jeszcze spróbować się dogadać, nim uświadomił go świst stali, która zmierzała w jego stronę. O pokojowym rozwiązaniu nigdy nawet nie było mowy.
Awatar użytkownika
Jane
Szukający Snów
Posty: 174
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Szpieg
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Jane »

        Jane nie należała do osób, które łatwo przystają na współpracę. Zaproponowała taki układ tylko dlatego, że to wydawało się jej rozsądne. Nie miała po co przebywać ze zmiennokształtnym, gdyby nie to bagno, które zgotowali im magowie. Tym samym nie widziała przeciwwskazań do współpracy z lisołakiem, zwłaszcza w momencie, w którym poznała jego zdolności. Elfka uśmiechnęła się, słysząc wzmiankę o profesji mężczyzny.
        - Złodziej, co? Widzę, że oboje nie grzeszymy szlachetnością - powiedziała. Poniekąd w tym momencie poczuła się jednocześnie zarazem lepsza i gorsza od zmiennokształtnego. Lepsza dlatego, że nie bała się obcować ze śmiercią. Jej profesja wiązała się zawsze ze sporym ryzykiem i ludzie z mrocznego półświatka, którzy pragnęli, aby kobieta wąchała kwiatki od spodu, z pewnością to potwierdzą. To wszystko pozwoliło nabrać Jane pewnego doświadczenia, dzięki któremu, o zgrozo, znalazła się w tej dziurze, ale również dzięki któremu potrafiła trzeźwo myśleć w najbardziej krytycznych sytuacjach. Gorsza dlatego, że ona musiała zabijać za pieniądze, ponieważ nie miała siły mierzyć się z konsekwencjami kradzieży. To tylko powiększyłoby łańcuszek jej adoratorów, którzy próbowali zabić ją za każdym razem, gdy tylko ją ujrzeli.
        - I nie umiesz pływać. Nie zapomnij o tym. To ważna umiejętność - dorzuciła Jane, w duchu śmiejąc się z własnej złośliwości. Uśmiechnęła się również do lisołaka, żeby chociaż trochę zrozumiał jej nietypowe poczucie humoru. Skrytobójczyni była typem indywidualisty, co podkreślała niemal na każdym kroku, jednak niejednokrotnie zdarzało jej się współpracować z innymi skrytobójcami; zwłaszcza gdy w grę wchodziło zlikwidowanie szlachcica, którego służba pilnowała nawet przy wychodku. Przekraść się łatwiej samemu, lecz zabić tyle osób… każda dodatkowa para mieczy może się przydać.
Jane jednak pominęła jeden, zapewne ważny szczegół w odkrywaniu swojej tożsamości. Była Jane Reiter, zwaną w mrocznym półświatku Płonącą Różą. A to oznaczało, że nie wahała się zabić nikogo dla indywidualnych korzyści, dla zrealizowania swojego samolubnego celu; znalezienia głupiego pierścionka. I właśnie dlatego mogła zabić nawet kompanów, którzy jej ufają.

Albo nie mogła, a o tym decydował głupi kawałek papieru.

        Elfka przyzwyczaiła się do życia w mroku, dlatego też długi i ciemny korytarz nie wydawał się tak przerażający, jaki zapewne być miał. Wchodząc do większego pomieszczenia poczuła się bardziej zagrożona niż w poprzednim miejscu. Mimo to podeszła bliżej schodów - upragnionej wolności! - i chwyciła kartkę. Zignorowała wiadomość lisołaka o niebezpieczeństwie wiszącym w powietrzu. Kobietę bardziej zainteresował mały skrawek papieru, który wręcz rozkazywał jej chronić swojego kompana. Jane zapatrzyła się na litery. Prawdopodobnie nic jej się nie przywidziało. Wiadomość była jasna, lecz nigdzie nie zaznaczono powodu, dla którego elfka miałaby to zrobić. Nic nie mogło być dla niej ważniejsze od jej właściwych celów.
        Spojrzała na mężczyznę spode łba. No tak, współpraca. W momencie, w którym skrytobójczyni sama wyszła z taką inicjatywą, powinna zrozumieć, że to będzie się wiązać z choć częściowym zaufaniem do lisołaka. Na razie nie miała powodu mu nie ufać.
Do pewnej chwili.
Zawahał się, dodając kolejną informację. Pytanie po pytaniu. Niepewność w głosie Ferrena uruchomiła tę część instynktu odpowiedzialną za wyczuwanie podstępu. Właśnie w tej sekundzie Jane zaczęła się zastanawiać nad powodem, dla którego lisołak musiał koniecznie przeżyć. Był kimś ważnym? Ukrył to przed nią? A może…
Zaufaj mu”, zgaiła się w myślach. ”Masz coś lepszego, żeby wyjść z tego cało?”
        - Nie - odparła krótko i zgodnie z prawdą. Nic poza krótką informacją nie było na jej kartce. - Musisz na siebie uważać - dodała zabójczyni, po czym rzuciła kartkę na ziemię i zaczęła kierować się na górę. Nie miała ochoty wiedzieć, czy lisołak przeczyta wiadomość, czy nie, aby upewnić się, że nie kłamała.
        - Innej drogi nie mamy. Uważam, że po wyjściu dobrze będzie spróbować opuścić miasto. Zrobić cokolwiek wbrew tym instrukcjom - zaapelowała. Zatrzymała się na chwilę na schodach, żeby ulokować nowo nabyty sztylet w odpowiednim miejscu jej ubioru. Ach, jak dobrze znowu mieć jakąkolwiek broń!

        Mimo że Jane nigdy nie obawiała się śmierci - ba, broniła się przed nią, ale raczej wiedziała, czym ryzykuje w swoim zawodzie - czuła się odrobinę bezpieczniej, gdy to lisołak szedł przed nią. On przynajmniej wiedział, że wróg nie dźgnie go w plecy, mimo że, o zgrozo, ma idealnego zabójcę za sobą. Lecz nawet instynkt dobrze wyszkolonego łowcy czasem zawodzi. Jane ledwo usłyszała polecenie, a cudem uniknęła ciężkiego narzędzia, wymierzonego w głowę nieszczęśników.
        - A jednak to pułap... - oznajmiła szybko, lecz nie dokończyła zdania przez tajemniczą kobietę, która wykorzystała okazję i wyskoczyła z cienia, przyszpilając Jane do podłogi. Kątem oka elfka dostrzegła, że srebrne ostrze skierowane jest prosto w jej szyję. Czerwonowłosa szybko chwyciła dłoń oprawcy, powstrzymując ją od wysłania zabójczyni na spotkanie ze wszystkimi jej ofiarami.
Niestety dla niej, to nie był dobry dzień na śmierć dla elfów.
        Jane wykorzystała siłę swoich nóg i to nimi odepchnęła kobietę. Tajemnicza persona odleciała kawałek, lecz szybko złapała równowagę i rozpoczęła kontratak. W tym czasie skrytobójczyni zdążyła już wyjąć swój niedawno zdobyty sztylet i odeprzeć kolejną próbę odebrania jej życia. Zamachnęła się, lecz kobieta odskoczyła. W tej samej chwili Jane dostrzegła kolejną, trzecią postać, która stała na kilku skrzyniach nieopodal. Celowała z łuku w zmiennokształtnego.

“Lisołak musi przeżyć”.

        - Cholera by to wzięła - szepnęła elfka, wyrwana z obserwacji przez kolejny atak kobiety. Jane nie musiała pomagać Ferrenowi. Nie odczuwała potrzeby posłuszeństwa wobec tajemniczych kartek, przybitych do schodów.
Mimo to pomogła mu.
        Gdy tylko agresorka przypuściła kolejny atak, tym razem nie kryjąc zdenerwowania, Jane spróbowała swojej ulubionej sztuczki. Uniknęła ataku, skręcając w bok i obracając się. Gdy ponownie była zwrócona twarzą do kobiety, uchwyciła jej ramię i uwięziła pod łokciami. Jane ciężarem własnego ciała zmusiła ją do pochylenia się, co wytrąciło biedaczkę z równowagi. Następnie potężnym kopniakiem wybiła jej łokieć.
        Ach, to chrupnięcie kości mogliby usłyszeć nawet w Meot, gdyby nie przeraźliwy wrzask ofiary. Aczkolwiek co ważniejsze, kobieta wypuściła swój sztylet, który szybko przechwyciła elfka i nie czekając dłużej - rzuciła nim w łucznika, który już miał zamiar wypuścić strzałę. Trafiła w oko. To wystarczyło, aby bezwładne ciało jednego z agresorów runęło, a zwłoki pojawiły się nieopodal lisołaka. Kilka sekund później Jane syknęła z bólu. Tajemnicza kobieta, która mimo paskudnej kontuzji nadal miała siły walczyć, ugryzła elfkę w łydkę. Skrytobójczyni nie zastanawiała się długo, a drugą nogą momentalnie kopnęła oprawcę w głowę. Później zaś, gdy ta znalazła się na plecach, czerwonowłosa nie zamierzała się litować. Szybkim i wręcz zbyt precyzyjnym ruchem przyłożyła kobiecie swój obcas do gardła i nadepnęła, miażdżąc tym samym krtań, z której próbował jeszcze wydostać się okrzyk przerażenia.
        Trzeci oprawca, gdy ujrzał tę scenę, osunął się w cień. Czwarty natomiast wyszedł z cienia szybciej, niż zapewne zamierzał. Wyglądał na biernego obserwatora, jednakże ten mężczyzna trzymał w obu dłoniach długi, przerażający miecz. Jego długie, jasne włosy oraz elfie uszy momentalnie utwierdziły Jane w przekonaniu, że wie, z kim mają do czynienia.
        - Khal! - krzyknęła niemal radośnie. - Przyjacielu! To tak się wita dawnych kompanów? - zapytała. Mroczny elf nie wydawał się jednak przyjaźnie nastawiony. Poza tym, gdzieś tutaj znajdował się jeszcze drugi oponent, który mógł zaatakować ich w każdej chwili. Trzeba było być czujnym.
        - Szukałaś mnie. Chciałaś mnie zabić w Meot - oznajmił mężczyzna. Niestety, to zakończyło jakiekolwiek szanse na przyjazną atmosferę.
        - Tylko dlatego, że ty zacząłeś.
        Khal nie był głupi. Wiedział, że gdy tylko Jane dowie się o zleceniu, jakie na nią wydał swoim ludziom, kobieta natychmiast zacznie go poszukiwać. Dlatego zabezpieczył się zawczasu i to on sam na nią zapolował, wpierw wydając jej zlecenie.
        Sytuacja jednak była prosta. Chwast zawsze pozostanie tylko chwastem do wyrwania. Jane miała marne szanse ranna i z jednym marnym sztyletem przeciwko wyszkolonemu żołnierzowi i jego ciężkiemu mieczu. W tej chwili zdawało się, że przegrała, lecz rozejrzała się jeszcze na chwilę w poszukiwaniu rozwiązania. Aż w końcu je znalazła. Lisołak nadal znajdował się blisko, nawet bardzo blisko trupa łucznika i jego broni.
Elfka uśmiechnęła się, patrząc w stronę łuku.
        - Ferren - zaczęła, nie spuszczając wzroku ze zwłok - mógłbyś go dla mnie zastrzelić?
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Ferren nie odpowiedział, stał do swojej towarzyszki niedoli i niedoszłych przeciwników odwrócony plecami, zaniepokojony dziwnym dźwiękiem z głębi korytarza, który rozległ się na chwilę przed końcem walki. To coś, ta jedna niepasująca nuta na pograniczu szmeru i skrzypienia nie dawała mu obecnie spokoju. Ciemne korytarze nie miały w zanadrzu takich umiejętności. Powoli, jakby w obawie, że spłoszy karaluchy spomiędzy kamiennych płyt, lisołak postąpił kilka kroków naprzód, a następnie wytęrzył wzrok i słuch w półmroku.
Tap, tap... cholera jasna... zapal tę przeklętą pochodnię... tap, tap, tap
Ich dręczyciele odnaleźli ich trop. Jak? To nie było teraz najważniejsze. Ciemny korytarz mógł się wić jeszcze przez setki metrów, a miejsca do walki nie było tu za wiele. Zwłaszcza, że lisołak nie znał dokładnej liczby wrogów. Jak najszybciej powrócił więc do Jane i jej, jakby się mogło wydawać, znajomego i na szybko wyjaśnił w czym problem. Tamten jednak machnął od niechcenia ręką i wskazał dwójce uciekinierów korytarz za swoimi plecami, oświetlony na końcu małą plamą światła. Z jego słów wynikało, że wyjście jest tuż za rogiem, jednak on sam dostał się tu bocznym kanałem i nie wie co się kryje za tajemniczymi drzwiami. Niestety Jane i Ferren nie mieli tyle czasu na stanie i zastanawianie się, dlatego czym prędzej rzucili się biegiem do wyjścia.
Rzeczone drzwi okazały się luźną zbitką desek, która ustąpiła pod drugim solidnym kopnięciem, po którym elfka i zmiennokształtny wypadli na zalany słońcem, niewielki plac pomiędzy tłumy. To było coś niespodziewanego, zobaczyć kawałek nieba i drzew, kiedy od godziny brnęło się mrocznym korytarzem, mając na ogonie uzbrojoną po zęby pogoń. Obydowoje stali przez chwilę jak zahipnotyzowani, dopóki do lisołaka nie dotarło, że z ciemności za nimi odgłosy kroków nie ustały. Czym prędzej więc rzucił Jane wdzięczne spojrzenie za całą pomoc i wskoczył między ludzi, chcąc się jak najszybciej wmieszać w tłum. A i Jane długo nie zastanawiała się nad zrobieniem tego samego.
Zablokowany

Wróć do „Kryształowe Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość